Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-05-2023, 04:55   #131
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 31 - 2519.07.13; abt; noc

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów; kamienica Joachima
Czas: 2519.07.12/13; Marktag; noc
Warunki: jasno; cisza; umiarkowanie ; na zewnątrz: noc, deszcz, łag.wiatr; zimno (-5)



Joachim



Joachim miał przez drogę co przemyśleć. Całe spotkanie, rozmowę z mistrzynią i pożegnanie z nią. A musiał uważać bo jak było już niedaleko do północy. O tej porze na ulicach już było niewielu przechodniów. A z “Wesołej mwy” co się mieściła w portowej dzielnicy u zbiegów rzeki Salt i zatoki do jego kamienicy przy zachodnich krańcach miasta to miał całkiem spory kawałek do przejścia. Szczęście mu sprzyjało o tyle, że nikt go nie zaczepił. Mijał jakąś awanturującą się przed oberżą parkę, jakieś pijane trio śpiewało coś wędrując po dnie ciemnych ulic, raz po ciemku wlazł w kałużę i to tak wstrętną i głęboką, że noga ugrzęzła mu prawie do połowy łydki. Ale poza takimi drobnostkami to jednak cało wrócił do domu. Żaden oprych pokroju Silnego nie napadł go w mrocznych zaułkach ogarniętego nocą miasta. Przez ten pacierz czy dwa marszu to miał właśnie okazję przemyśleć to spotkanie w tawernie. Pewnie ostatnie w tak licznym i zacnym gronie.

- Trochę trudno mi coś stwierdzić tak tylko na podstawie czyjejś relacji. Sama nie byłam w tej Akademii i nie widziałam tej skrzyni. Ale jeśli wyczuwałeś z niej to co mówisz to całkiem możliwe, że jest w niej jakiś potężny i potencjalnie groźny artefakt. Zwłaszcza jak tak go pilnują. Niewykluczone, że to coś związanego z dziedzictwem Sióstr ale nie musi. Nie jestem stąd w stanie tego zweryfikować. Ale brzmi jak coś co warto sprawdzić. Tylko zachowajcie ostrożność. Takie potężne artefakty czy istoty niekoniecznie muszą rozróżniać kto jest kim wśród śmiertelników. Jak to coś związanego z Siostrami to dobrze by było mieć ze sobą coś z nimi związanego. Zakładam, że jak to jakaś forma herolda Vesty czy jakiś jej sługa to mógłby rozpoznać coś co pochodzi od którejś z Sióstr. - poradziła mu w sprawie skrzyni zamkniętej w trzewiach Akademii. Mówiła ostrożnie i z rozwagą jako, że sama nie miała okazji jej zbadać więc musiała polegać na relacji innych.

- A co do tych dzwoneczków to też ich nie słyszałam. Ale musicie działać już wedle własnego uznania. To bardzo prawdodopodne, prawie pewne, że każda z tak potężnych istot jak Siostry zabezpieczyły jakoś swoje dziedzictwo. Jednak możliwe, że zostawiły jakąś furtkę dla godnych tego dziedzictwa i swoich wyznawców. Zwłaszcza jeśli planowały kiedyś tu powrócić. Lub sterując stamtąd starały się do tego doprowadzić tutaj. Miały na to w końcu całe milenia. Zapewne więc i z Vestą nie było inaczej. Bardzo prawdopodobne jest to, że zostawiła jakiegoś strażnika i klucz. Może być w formie herolda czy tych światełek. Jeśli wszystko by poszło dobrze to mając taki klucz powinno się dotrzeć do jej dziedzictwa. Pamiętaj jednak, że od czasu gdy Siostry chodziły po ziemi to minęły milenia. I wiele rzeczy mogło się pozmieniać lub nie działać tak jak dawniej. - zgodziła się, że wersja jaką jej zrelacjonował uczeń jest możliwa. Chociaż nadal zalecała ostrożność i rozwagę. I znów nie mając z tym wszystkim do czynienia osobiście wolała się nie wypowiadać zbyt dogmatycznie a jedynie tonem sugestii zaznaczając, że to już będą musieli działać samemu i bez jej pomocy.

- A taka nosicielka jaj Oster tak, możliwe, że wszelcy strażnicy i istoty powiązane z Siostrami, zwłaszcza te nadnaturalne, będą wyczuwać w ich łonie dziedzictwo Sióstr. Więc mogą je traktować jako taki uniwersalny klucz. W końcu to projekt wykonany przez Oster ale każda z Sióstr dorzuciła do niego swoją iskrę. I tą iskrę mogą wyczuwać istoty im poświęcone. Domyślam się, że im bardziej zaawansowana i większa ta ciąża, im dorodniejsze okazy w środku tym taka emanacja tej iskry powinna być silniejsze. Tylko to nieco jak z wyczuwaniem Eteru przez obdarzonych. Im silniejsze zawirowania Eteru tym z większej odległości da się je wyczuć. Więc tak, taka nosicielka, zwłaszcza z dorodnym brzemieniem, może być takim uniwersalnym kluczem ale nie musi. - co do pomysłu z nosicielkami myśl wydała jej się ciekawa. I energicznie pokiwała swoją ludzką głową, że to całkiem prawdopodobna możliwość. Chociaż znów tak do końca trudno było przewidzieć co by się wydarzyło gdyby taki strażnik dziedzictwa natrafił na taką nosicielkę. Czy by wyczuł w niej tą iskrę jaką Oster zaklęła w jaja czy nie, co by wtedy począł taki stwór. Zwłaszcza jakby taka nosicielka była w zaawansowanej pseudociąży co powinno dawać silniejszą emanację.

- Tylko jakbyście zabierali taką nosicielkę do takiego strażnika to nie używajcie na niej tej maści maskującej ode mnie. Bo ona właśnie powinna zakłócić taką emanację. - powiedziała z łagodnym uśmiechem rozbawienia na taką myśl. Zaś gdy pytał o barona Wirstberga przez chwilę trawiła to w myślach.

- Być może… Zew Sióstr jest potężny i trwa od wielu miesięcy. I się nasila. Więc nie tylko obdarzeni albo my, prawdziwi wierni możemy go usłyszeć. Ale w pierwszej kolejności powinni go odebrać ludzie nam podobni. Może tacy wariaci jak ci z hospicjum Otto. Jak baronowi się śniły takie dzwoneczki jak tobie to być może też z jakiegoś powodu jest podatny na ten zew. Nie oznacza, że zaraz do nas przystanie. Pamiętaj, że choćby ludzie pokroju tej kapłanki Morra też mogą odbierać ten zew. Wszyscy go mogą odbierać. Ale ci mniej podatni będą to pamiętali jako jakieś niewyraźne majaki senne albo ulotne myśli na granicy postrzegania. A każdy kto zdradza objawy, że odbiera ten zew myślę, że jest wart aby mu się przyjrzeć bliżej. No i miej na uwadze, że nie wiem czym jest ten potwór z bagien ale całkiem możliwe, że da się go pokonać kopią czy mieczem. Zapewne skoro jest strażnikiem dziedzictwa Vesty to nie byłoby takie proste ale możliwe. Zwłaszcza dla kogoś kto odbiera zew Sióstr. Więc to nie jest niemożliwe, że baron pokona potwora. Oczywiście równie możliwe, że to potwór go pokona i zeżre. To taki siłowy wariant gdyby nie udało się z kluczem i przewodnikiem. Zapewne trudniejszy chociaż na swój sposób prostszy. Zapewne Norma to by wolała takie wyzwanie niż głowić się nad jakimiś skrzyniami i przewodnikami. Jest więcej niż jedna droga aby posłuchać zewu Sióstr i dotrzeć do ich dziedzictwa. - oznajmiła mu gdy pytał o niemłodego już barona jakiego znów ona znów nie znała. Więc musiała bazować tylko na tym co jej o nim powiedział. Wcale nie wykluczała możliwości, że szlachcic też może w jakiś sposób odbierać zew Sióstr zwłaszcza jak miał takie podobne do Joachima sny. I nie wykluczała, że mógłby nawet pokonać poczwarę grasującą na bagnach. Chociaż pod względem kto ma jakie szanse w tym potencjalnym starciu to już nie chciała szacować nie znając ani jednego ani drugiego. Ot wskazywała na to, że jest taka możliwość.

Zanim się otrzepał z przysłowiowego kurzu drogi to słyszał jak na miejskich wieżach bili północ. Nie był do końca pewien kiedy ferajna pod wodzą łotrzyc zamierza zwijać żagle z “Mewy”. Ale roboczo to miało być jakoś koło północy. Musiał się jeszcze przygotować do odprawienia czarów. I to takich jakich od czasów Kolegium nie odprawiał. A i wtedy były one na pograniczu jego możliwości. I jeszcze musiał służbie wydać odpowiednie polecenia. Przy okazji odkrył, że zaczyna padać. Słyszał jak krople deszczu rozbijaja się o szyby i okiennice a zza nich dobiega monotonny szum. Więc nie był pewien kiedy dokładnie zaczął odprawiać te astralne czary ale musiało być już po północy ale jeszcze przed pierwszym dzwonem.

I wyglądało na to, że przecenił swoje możliwości. Dawno nie odprawiany czar astralnej projekcji był o wiele trudniejszy niż mu się zdawało. Nawet jak miał potrzebny składnik to było to bardzo trudne. Na pewno nie była to taka formalność jak z rzucaniem prostego czaru wróżby jaką ostatnio najczęściej się posługiwał.

Najpierw musiał się skupić i przypomnieć sobie dokładnie słowa zaklęcia jakie miały wyrwać wiatr Azyr z Eteru jaki przenikał ten świat. One miały utkać z nich zaklęcie o potrzebnym działaniu. Wyjąć i przygotować składnik. A potem jeszcze zebrać się w sobie przygotowując się do tego wszystkiego starając się zwalczyć presję czasu, że może przybyć na miejsce akcji za późno. W końcu zaczął.

Z początku szło mu nieźle. Wejrzał w Eter swoim dodatkowym okiem i ujrzał jak różnobarwne energie przenikają przez jego pracownię. Słowami zaklęcia wybrał z nich ten niebiański Azyr na jakim bazowali astromanci. Zaczął go kształtować wokół siebie. Już czuł, że zaczyna go okrywać, pokrywać, ciało jakby stawało się coraz bardziej przezroczyste, niematerialne… astralne… Ale coś spaprał na koniec. Wiatry nie chciały się owinąć wokół niego i po pewnej krytycznej chwili rozproszyły się ponownie zostawiając go z niczym.

Odsapnął chwilę i spróbował jeszcze raz. W końcu niewiele mu brakowało do sukcesu prawda? Znów wejrzał w Eter i z niego zaczerpnął. Znów udało przyzwać mu się Azyr i zaczął go owijać wokół siebie ale coś poszło jeszcze bardziej nie tak niż za pierwszym razem. I nie udało mu się. To jednak było tak samo trudne jak to widocznie nieco zapomniał jak to było w Kolegium gdy to ćwiczył ze swoim mistrzem.

Zabrał się do sprawy trzeci raz. A czas uciekał. Jakby nie udało mu się rzucić tego czaru to by mu zostało albo z powrotem zasuwać do reszty kultystów w swojej fizycznej formie albo sobie darować i zostawić ich bez swojego udziału. Trzeci raz okazał się katastrofą. Małą ale jednak. Już samo wejście w Eter poszło mu kiepsko. Do tego Azyr jakby go złośliwie omijał. W zamian za to poczuł cichy syk i skwaśniały zapach. Czar kompletnie mu nie wyszedł. Do tego jeszcze Eter za jego sprawą zamanifestował się w tym świecie nie tak jak to sobie planował. Tym razem jeszcze dość mało poważnie ale za to w całym domu pewnie skisło wszelkie mleko, wino, chleb inne jedzenie spleśniało lub zgniło i trzeba będzie to wszystko wyrzucić. Mimo wszystko w skali nieprzyjemnych czy groźnych skutków ubocznych to była drobnostka. Ale używał średniego poziomu mocy a te poważniejsze były przy działaniu na większą skalę.

A czas uciekał. Przecież nawet w astralnej formie to musiał na własnych nogach przebyć to nocne miasto z powrotem do portowej dzielnicy. Spróbował więc jeszcze raz. Tym razem wszedł w Eter prawidłowo. Udało mu się przyzwać błekitny Azyr do siebie. I zacząć formować go w potrzebny wzór wokół własnego ciała. Widział jak to zaczynają pokrywać błękitne nitki zaklęcia. Coraz gęściej i gęściej aż własnego ciała nie widział już kompletnie. Jeszcze trochę… I udało się! Wreszcie się udało! Zrobił krok do przodu i obejrzał się za siebie. Ujrzał swoje bezwładne ciało leżące na podłodze. Zostało mu czekać aż przyjdzie służba bo w astralnej formie nie miał wpływu na realny świat. Nie mógł otworzyć ani drzwi ani okna. Zostało mu czekać. Na szczęście nie czekał długo i w końcu usłyszał pukanie do drzwi. Po chwili czekania do środka wszedł Ghunter. Podbiegł do bezwładnego ciała, nachylił się słuchając czy oddycha. W końcu złapał je pod pachy i zaczął wlec na zewnątrz. Na korytarz, schody, drzwi do kuchni i wreszcie do ogrodu. Padało. I wyglądało nieprzyjemnie. Ghunter zawahał się i spojrzał na wleczone ciało.

- No sam tak chciał. - mruknął jakby chciał przekonać sam siebie. W końcu zaciągnął ciało bezwładnego maga na krzesło w ogrodzie. Potem wrócił do domu i po chwili wrócił z jakimś kocem jakim starał się okryć ciało swojego pana. I tak go jego astralny pan zostawił.

Może i był w astralnej formie ale nie był pewien jak odmierzać czas. Tylko na oko. A najlepiej aby wrócił z powrotem do siebie nim upłynął dwa dzwony. Inaczej… Mogło być nieprzyjemnie. A nawet groźnie. Co więcej znów pokonywał na własnych nogach ociemniałe miasto. Usłyszał jak biją pierwszy nocny dzwon gdy jeszcze przez nie szedł. Był spóźniony? Nie był pewny. Zwłaszcza jak wszystko było umówione na “mniej więcej” no i na miejscu miało się okazać jak to wszystko wygląda. Gdy dotarł w okolicę świątyni okazało się, że już zaczęli. Spotkał Strupasa którego dzięki garbatej, zwartej sylwetce łatwo było rozpoznać i chyba jakiegoś mężczyznę w ciemnej opończy co stał na czujce. Ale wozu jeszcze nie było pod bramą. Więc to musiał być dość początkowy etap akcji.

Potem przez jakiś czas nic się nie działo. Ale ze swojego południowego narożnika dojrzał jak dwie czy trzy sylwetki wychodzi zza jakiegoś narożnika. Przemyka w kierunku muru świątynnego. Potem zwinnie go przeskakuje i znika mu z oczu. I znów się nic nie działo. Cisza, noc i deszcz. Aż usłyszał cichy zgrzyt. I z furty przy głównej bramie ktoś wybiegł w stronę rzeki. Znów chwilę nic. Ale potem ujrzał jak grupka kilku osób biegnie cicho w kierunku tej furty. I znika tam w środku. I znów nic. Chociaż w pewnym momencie wydało mu się, że słyszy jakieś krzyki i stukoty. Chyba zaczęła się walka. I wydawała się trwać i trwać. Aż zasychało w gardle na myśl, że ktoś jeszcze z domowników mógłby to usłyszeć albo się obudzić. Ale na razie nic się nie działo. W końcu znów jakaś pojedyncza sylwetka wybiegła przez furtę w stronę rzeki i znikła mu z widoku. A gdy odczekał jeszcze trochę to ta sama albo kolejna biegła na tle drugiego brzegu Salt właśnie brzegiem rzeki. A on sam usłyszał turkot wozu. Ten pokazał się chwilę później i trzeszcząc niebywale głośno podjechał pod główną bramę i furtę świątyni. Ktoś tam zaczął się na niego ładować. Ze dwie czy trzy osoby po ciemku i jeszcze w cieniu jaki dawał mur świątynny to nie widział kto to i co tam się właściwie dzieje. Po jakimś czasie dostrzegł nadbiegającą sylwetkę. Biegła wzdłuż zachodniego muru świątyni wypadła nieco ku jego narożnikowi i popatrzyła gdzieś w głąb ulicy. Odczekała chwilę po czym odwróciła się i śmignęła z powrotem w stronę wozu. Ale nie zdołał dostrzec kto to.

I chyba zaczęli ładować ten wóz. Jak on stał na swoim posterunku. Wóz za jego plecami w naturalny sposób przykuwał uwagę bo tylko tam się coś ruszało i dochodziły jakieś odgłosy. Poza tym plac i całe miasto tonęło w nocnym deszczu. Ale w pewnym momencie coś dojrzał. Światło. Jak od latarni. Jeszcze dość daleko, właśnie jakby ktoś wyszedł zza narożnika ze dwa czy trzy kwartały dalej. I zatrzymali się? Czy szli po prostu bardzo wolno? Nie był pewien bo przez ten deszcz i ciemność ledwo widział tam dwie czy trzy sylwetki. No i nie widział detali, nie miał pojęcia kto to jest. Jednak w środku nocy i w taką pogode to poza strażnikami co mieli służbę patrolową pewnie mało kto by miał ochotę wyłazić na zewnątrz. Co więcej znów zabiły dzwony. Dwa razy. To już mu wiele czasu w tej astralne formie nie zostało. Czas było pomyśleć o powrocie do własnego, fizycznego ciała. To też mu musiało zabrać pacierz czy dwa.



---

Mecha 31


Rzucanie czaru: Astralna projekcja (18 PM)


Magia: 2k10
Składnik czaru +2 do rzutu
Wymagany PM czaru: 18

rzut: https://orokos.com/roll/979840 14; 14+2=16-18=-2 = por

rzut: https://orokos.com/roll/979841 12; 12+2=14-18=-4 = por

rzut: https://orokos.com/roll/979842 2; 2+2=4-18=-14 por + małe przekleństwo

rzut na przekleństwo: https://orokos.com/roll/979843 02 > aura wiedźmy

rzut: https://orokos.com/roll/979844 17; 17+2=19-18=+1 = suk


---




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Świątynna, świątynia Mananna
Czas: 2519.07.12; Aubentag; noc
Warunki: - ; na zewnątrz: noc, deszcz, łag.wiatr; zimno (-5)


Otto, Heinrich i reszta ferajny



- O! Rozpadało się! Dobrze! Deszcz utrudni robotę psom i tropicielom! - ucieszyła się Łasica gdy nieco po północy z tych nocnych, ponurych chmur zaczął padać deszcz. Parę osób prychnęło z niezadowolenia. Bo zrobiło się zimniej, od razu zaczęli moknąć co było mało przyjemne. No i ręce cierpły z tego zimna. Ale oni nie byli zawodowymi włamywaczami tak jak ona. Więc jej radosna reakcja nieco ich zaskoczyły. Czekali jeszcze trochę. Aż Strupas przyszedł i dał znak, że patrol straży przeszedł i poszedł.

- No to zaczynamy. Strupas i Heinrich bierzcie północne narożniki. A Joachim jak tu jesteś to bierz któryś z południowych. - mając trzech obserwatorów i cztery narożniki ulic wokół świątyni Łasica zdecydowała się obsadzić w pierwszej chwili te gdzie mieli dawać dyla po akcji. Joachim ten wschodnio - południowy a zachodni na razie była filowana przez tych co czekali przy wozie. Otto co właśnie póki co miał posterunek na koźle wozu widział jak dwie sylwetki ruszają w ciemny zaułek i znikają z pola widzenia za narożnikiem. Czekali jeszcze trochę aby mieli szansę zająć odpowiednie pozycje. Deszcz zaś zmienił się w monotonny szum jaki moczył wszystko i wszystkich swoimi zimnymi kroplami.

- To teraz my. Silny chodź z nami. - powiedziała podekscytowana Łasica. I ruszyli we czwórkę. Zaś Otto znów widział jak kolejna grupa znika za tym samym narożnikiem. I znów czekali. Już niewielu ich zostało. On, Rune, Soria, Annika i Tobias. Mimo monotonnego, zimnego deszczu dało się wyczuć zdenerwowanie i oczekiwanie. W tej chwili nic nie zależało od nich i musieli zdać się na resztę zespołu.

Ze swojego miejsca Heinrich niewiele widział. Znaczy niewiele ciekawego. Ot, puste, błotniste ulice nocą zalewane zimnym deszczem. Przypadł mu północno - zachodni narożnik czyli ten od strony miasta. Strupas wolał ten wschodni, od strony rzeki bo wtedy miałby bliżej aby wrócić tam gdzie zostawili wóz. Chociaż wtedy właśnie tamten narożnik pozostawałby bez obserwatora. Nie było wiadomo co z Joachimem. Bo ponoć dzięki czarom miał być niewidzialny. To jak tu gdzieś był to musiał gdzieś przemknąć obok niego niezauważony. A na razie to cisza, ciemność, błoto pod nogami i deszcz spadający z góry. Zimny deszcz. Jaki mieszał się z błotem na twarzy i je zaczynał rozwadniać. Widział to okno o jakim wcześniej mówił garbus. Faktycznie. Wysoko. Drugie lub trzecie piętro. I promieniowało prostokątem światła. Ale czy ktoś tam czuwał czy zasnął nie gasząc świeczki nie szło zgadnąć. Okno było od północnej strony placu a więc widział je pod ostrym kątem. Ale poza tym, że się świeciło to nic się nie działo. Od strony świątyni też nie.

Otto w pewnym momencie dojrzał zwalistą sylwetkę jaka wynurzyła się zza znajomego narożnika. To nie mogła być żadna z dziewczyn. Bez wahania zbliżyła się do nich.

- To ci od strażników za mną! Udało im się, droga wolna! - szepnął do nich podekscytowany. Soria, Rune i Annika poderwali się aby ruszyć za nim. - A wy czekajcie na sygnał. Ktoś po was przyjdzie. Znaczy załatwiliśmy strażników i trzeba podjechać wozem. Dajcie wtedy znać Strupasowi albo niech ktoś go zmieni na czujce. - rzucił jeszcze mięśniak nim odprowadził grupkę szturmową z powrotem za narożnik.

- Przyznam, że to dla mnie całkiem nowe doświadczenie. Jestem troszkę stremowany. - rzekł cicho Thobias jaki wydawał się już gryźć paznokcie z nerwów. Może nie dosłownie ale widać było, że nie jest przyzwyczajony do tak stresujących zajęć.

Czekali nadal. Trudno powiedzieć ile. Tu w zaułku słychać było tylko monotonny szum deszczu, krople uderzające w gnój czy deski wozu. Chlupot rzecznych fal i mokry zapach jaki od nich bił. I nic więcej.

- Przynajmniej coś cicho. To nikt nie robi larum. - mruknał nerwowo nauczyciel nie mogąc sobie znaleźć miejsca. W końcu usłyszeli coś. Kroki. Szybkie jakby ktoś biegł. Jedna osoba. Po chwili wypadła ze znajomego narożnika i bez wahania podbiegła do nich. Drobniejsza więc pewnie nie Silny ani Rune. Ani tak pokraczna jak Strupas.

- Załatwili ich! Ale Rune i Annika oberwali! Nie nadają się do noszenia! Dawajcie z tym wozem ja lecę po Strupasa! - w ciemności Pchełkę dało się poznać tylko po głosie. Syknęła do nich cicho po czym niczym prawdziwa pchła zwinnie odskoczyła dalej znów po chwili znikając im z oczu nie czekając na ich reakcję.

- To wsiadaj. Ten kawałek to chyba możemy podjechać bez nich. - Thobias dał znać Otto i ruszli. W tej nocnej ciszy rzeczywiście ten wóz wydawał się strasznie głośny, skrzypiący, niezdarny i pokraczny. Jakby złośliwie chciał oznajmić śpiącemu miastu, że nadjeżdża. Wyjechali wozem na aleję wzdłuż rzeki i kawałek nią ku świątynnemu placu. Tam przy bramie już ktoś do nich machał. Gdy podjechali bliżej w otwarej furcie stała jakaś sylwetka.

- Pomóżcie im wsiąść na wóz! Ja lecę do piwnicy zobaczyć co ze skabrcem! - syknął głos Burgund. Dwie obolałe sylwetki jęczały cicho i głośno dyszały. Widać było w ruchach brak wcześniejszej zwinności. Pomoc wydawała się jak najbardziej na miejscu. Tobias z Otto pomogli im władować się na pakę wozu. Rzeczywiście byli to Rune i Annika.

- Czekali na nas… Nie spali… Byli ubrani i w ogóle… Dobrze, że bez pancerzy… I tarcz nie zdążyli złapać… Bo mogło być krucho… - wysapał ciężko Rune gdy już usadowił się na wozie.

- Ale daliśmy radę. Twarde z nich cholerniki były… Twardo walczyli… Do końca… Ostatniego we czwórkę pojechaliśmy… Macie coś do picia? - Annika wydawała się w podobnym stanie co jej kamrat. Mimo ciemności dało się słyszeć ich ciężki, pełen boleści oddech.

Heinrich zaś stał na swojej czujce. I wsłuchiwał się w łomot deszczu. Marzł. I czekał. Na razie cicho. Jak coś tam się działo wewnątrz świątyni to nic nie było słychać ani widać. Chociaż… W pewnym momencie wydało mu się, że coś słyszy. Głosy? Stukoty? Chyba się zaczęło. Jak on to słyszał tutaj to kto inny też mógł. Ale na razie nad nocnym miastem wciąż panowała cisza. Po chwili jakby wszystko ucichło. Znów słyszał tylko monotonny szum kropel rozbijających się o jego płaszcz i błoto poniżej. Kolejna deszczowa noc. Ale w pewnym momencie coś dojrzał jeszcze. Od strony rzeki. Jakby ktoś tamtędy szybko śmignął. A z przeciwnej strony usłyszał turkot wozu. Rzeczywiście dziwnie głośny w tej nocnej ciszy. No i turkotał się a nie, że tylko raz coś zaskrzypiało i koniec. Uwagę znów przykuła ta sylwetka z przeciwległego krańca placu. Biegła w jego stronę. Szybko i zwinnie. Po chwili zatrzymała się i rozejrzała.

- Heinrich? Gdzie jesteś? - rozpoznał głos Pchełki. Widocznie w biegu nie mogła go dostrzec tak od razu. Musiał dac jej znac albo poczekać aż sama go zauważy. Wtedy podbiegła do niego.

- Daliśmy radę! Załatwili strażników! Ale Annika i Rune oberwali! Nie nadają się do noszenia. Łasica kazała ich zabrać na wóz. Chłopaki już jadą. A my idziemy do skarbca i nosić fanty! - streściła mu szybko co najważniejsze nim czmychnęła dalej. Czujkom zostało pilnować obejścia aż do odjazdu całej grupy. Teraz wciąż byli w trakcie akcji i nagłe pojawienie się strażników mogło napytać im biedy.

- Dobra Otto masz dwie rączki i tak dale to dawaj do noszenia! Te dwa zdechlaki tu popilnują fantów. Pchełka leć zastąp Strupasa na oku. - sylwetka jaka położyła triumfalnie jakiś worek na dno wozu jaki brzdęknął obiecująco odezwała się głosem Łasicy. - I są! Mamy to! Teraz tylko to ładować! - zawołała wesoło włamywaczka. Po chwili zniknęła z powrotem w furcie aby wrócić po koleną porcę. Zaraz po niej zjawił się Silny, Burgund i Soria. Wszyscy dokładali swoją dolę na dno wozu ku coraz większej radości poturbowanych szturmowców. Thobias je od nich odbierał i układał na dnie wozu. Pchełka śmignęła wzdłuż muru aby zastąpić garbusa na posterunku przy rzece. Właśnie ten kierunek był najdogodniejszy aby nim odjechać w kierunku łodzi Mergi. Wystarczyło jechać wzdłuż rzeki i w końcu się dotarło gdzie trzeba.

Heinrich tymczasem trwał na swoim posterunku. Od strony świątyni jak odgłosy wozu umilkły znów było cicho i spokojnie. Przez monotonny szum deszczu nie przebijał się, żaden dźwięk. W pewnym jednak momencie dostrzegł to czego się obawiali. Światełko w tunelu. A raczej światło latarni na drugim końcu ulicy. O tej porze i w taką pogodę to były marne szanse, że to ktoś inny niż patrol strażników. Bo kto inny by się włóczył? Ale światełko nie zbliżało się szybko. Więc pewnie nie biegli tu na łeb i szyję. Raczej dla nich to chyba wciąż był rutynowy patrol. Nie znał ich trasy i zwyczajów ale jeśli utrzymają kierunek to pewnie w końcu wyjdą tutaj. Na ten plac świątynny.



---


Mecha 31


Wspinaczka na i po dachu (KRZ + Wspinaczka)

wspinaczka +10
sprzet +10
deszcz -10

Łasica 40+10+10-10=50; rzut: https://orokos.com/roll/979849 40; 50-40=+10 > remis = trochę dłużej, z poślizgiem i trudnościami ale się udało



Otwieranie okna i drzwi (ZRĘ + Otwieranie)


zwinne palce +10
d.wytrychy +10
ciemność -20

Łasica 45+10+10-20=45; rzut: https://orokos.com/roll/979850 43; 43-45=-2 > remis = otwarte; rysy na zamku, standardowa ilość czasu
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 07-06-2023, 22:32   #132
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Joachim w drodze do domu miał czas przemyśleć pożegnalne słowa swojej Mistrzyni. Były one mądre.... chociaż do większości tych rzeczy zdołał już dojść sam. Co chyba dobrze o nim świadczyło, prawda? Co do Barona to chciał w nim widzieć potencjalnego sprzymierzeńca. Jego pierwotny plan opierał się właśnie na zyskaniu sprzymierzeńców pośród elity tego miasta. Pytanie jednak czy ryzykować że uda im się pokonać strażnika ksiąg? Może by to obróciło się ku jego myśli, tak długo jak to on mógłby przejąć księgi....ale skłaniał się ku temu by opóźniać wyprawę aż uda się włamać do Akademii i przejąć ten artefakt który nazywali "światełkiem". No ale na to miał jeszcze trochę czasu, na dzisiejszą noc było inne zadanie.

Wkrótce pochłonęła go magia, tak jak wcześniej gdy przywołał chowańca. Kilka niepowodzeń przy rzuceniu zaklęcia było frustrujące, ale w końcu oddzielenie duszy od ciała to nie była jakaś banalna sztuczka. Na szczęście w końcu mu się udało i z fascynacją obserwował efekty.

Z perspektywy niewidzialnego obserwatora akcja wydawała się przebiegać zgodnie z planem. Łup był już ładowany na wóz, teraz pozostało tylko opuścić to miejsce. Szkoda, że chyba kończył mu się czas. Czarodziej zdecydował, że spróbuje jeszcze zobaczyć kto to się zbliża i czy nie jest to patrol który będzie zagrożeniem. Jak pozostali się wycofają spod Świątyni to on też planował podążyć w stronę swojego ciała.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 07-06-2023 o 22:35.
Lord Melkor jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10-06-2023, 21:55   #133
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację


Otto westchnął kiedy pierwsza kropla spadła mu na czubek głowy.
- A ja zostawiłem habit, aby nie rozpoznali mnie po nim. - mruknął do Joachima na wozie.

Musiał przyznać, że też czuł niepokój. Co zrobić jeżeli jakiś patrol przyjdzie? Walczą? Uciekają? Udają, że wszystko w porządku i korzystają z darmowej kąpieli z nieba?
Na szczęście nic takiego się nie stało i wkrótce podjechali wozem do świątyni.
Otto dopadł do Anniki i Rune kiedy położono ich na wozie. Rany nie były krytyczne, ale spróbował jakoś sprawić, aby szkody nie były uciążliwe

Kiedy padła komenda, aby zbierać fanty Otto ruszył pędem do środka w stronę skarbca, zabierając z wnętrza co się da i wracając do wozu. Nie zliczył ile kursów zrobił. Pod koniec delikatny pot byłby widoczny na jego czole… gdyby nie było zmoczone deszczem. Spojrzał na nie mały skarb jaki udało im się zebrać.

- Jedźmy teraz do portu zanim ktoś się zjawi. - zawołał do Łasicy i reszty ekipy.


Rzut leczenie Anniki: https://orokos.com/roll/980835
Rzut leczenie Rune: https://orokos.com/roll/980836

 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11-06-2023, 21:14   #134
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 32 - 2519.07.13; abt; noc

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Świątynna, świątynia Mananna
Czas: 2519.07.12; Aubentag; noc
Warunki: - ; na zewnątrz: noc, deszcz, łag.wiatr; zimno (-5)



Joachim



Czas uciekał wraz z nocnym deszczem. Cały czas padało i zewsząd dało się słyszeć ten monotonny stukot kropel o wszystko na co padły. Jednak uwagę młodego magistra rozpraszało kilka czynników na raz.

Za sobą zostawił niewielki świat świątynny jaki w Festag na porannej mszy był zastawiony wielkopańskimi powozami, dorożkami czekającymi na swoich klientów, zwykłymi, chłopskimi furmankami, sprzedawcami odpustów i licznymi wiernymi zebranymi z całego miasta aby oddać cześć dobrym bogom w dniu im poświęconym. A przy okazji odpocząć od pracy i spotkać się i porozmawiać ze znajomymi jakich wcale nie rzadko nie widziało się od zeszłego tygodnia. Tak było i w ostatni Festag. Ale teraz, w środku nocy, na początku nowego tygodnia plac świecił pustkami. Widać było głębsze cienie gdzie był jakiś załom muru lub kamienicy i te nieco jaśniejsze jeśli były na otwartej przestrzeni. Więc ten pojedynczy wóz stojący przed główną bramą świątyni rzucał się w oczy. Przynajmniej jemu. Nawet jeśli po ciemku były tylko niewyraźną plamą nieco ruchomych kształtów. Ale stamtąd dobiegały przytłumione odgłosy ładowania, skrzypienia, rozmów, kroków. Nie dało się bezszelestnie załadować wozu zdobytymi gratami.

Drugim czynnikiem przykuwającym uwagę było to światło w głębi ulicy. Jak chciał sprawdzić kto to to musiał tam podejść bliżej. A gdy to zrobił to okazało się, że to trójka strażników. Jeden miał zawieszoną na halabardzie latarnię jaka dawała promień jasnego światła do kilku kroków dookoła. I coraz bardziej mętniało to światło na kilka dalszych kroków. Więc gdy się w nocy szło z taką latarnią to tak jak mówiły łotrzyce, było się widocznym z o wiele większej odległości niż się samemu coś widziało. Co mocno utrudniało strażnikom zaskoczenie kogoś znienacka. Ale pomagało omijać różne kałuże i większe błotne bajora czy też inne tego typu przedmioty zatopione w miejskim gnoju zalegającym na ulicy.

Strażnicy wydawali się być spokojni. Szli spacerowym tempem jakby to był kolejny, rutynowy patrol i chyba nie spodziewali się kłopotów. Wydawali się być nie w sosie pewnie z powodu tego deszczu i błota jakie zdominowało dzisiejszą noc. Mieli kaptury założone na głowy a jeden hełm kapalin którego metalowe rondo też nieźle chroniło przed padającym deszczem. No ale tym spacerowym tempem zbliżali się w stronę świątyni. Właściwie gdyby był dzień to pewnie już by mogli widzieć główną bramę oraz stojący przed nią wóz. Ale nadal szli spokojnie to chyba jeszcze nie widzieli. Zresztą stąd to i Joachim go nie widział.

Trzecim czynnikiem jaki wpływał na percepcję młodego maga była presja czasu. Nie miał jak dokładnie zmierzyć czasu ale wiedział, że czas mu się kończy. A miał całkiem spory kawał miasta do przejścia w ten deszcz i pociemku aby wrócić do swojego ciała na czas. Inaczej… No cóż, z opisu czaru i nauk wyniesionych z Kolegium to pamiętał, że inaczej to chyba też powinien wrócić do swojego ciała. Ale taka astralna kompresja drogi pokonana w mgnieniu oka nie była ponoć ani przyjemna ani zdrowa. Mogła zaowocować dość nieprzyjemnymi skutkami ubocznymi.



Otto



Ciężko było kogoś zbadać czy opatrzeć po ciemku. Siedząc na wozie najpierw obok nowej służki Fabienne a potem obok byłego weterana z armii Otto mógł się o tym boleśnie przekonać. Praktycznie nic nie widział! Musiał to badać na macanego i posiłkować się bolesnymi syknięciami i szeptami poszkodowanych. Wyjął z torby opaturnki i jakoś je tam założył. Co z tego wyszło to nie miał pojęcia. Ale jeśli krwawili to chyba teraz powinni mniej. Zdawał sobie sprawę, że potem i tak pewnie trzeba ich będzie obejrzeć przy świetle. Ale to potem. Na razie to siedząc na wozie i ich opatrując był świadkiem jak co chwilę ktoś przybiegał i dysząc ciężko kładł coś na wóz. A to jakiś worek, a to skrzynkę, a to dzban czy garniec. Znów po ciemku to wyglądało to jakby ktoś dokładał kolejną, ciemną plamę czegoś. Słuch był bardziej przydatny i pocieszający. Bo dało się rozpoznać bardzo obiecujące, metaliczne brzęczenie albo stukot drewna o drewna gdy kładziono coś na wóz czy przesuwano gdzieś dalej. Tobias wziął na siebie przyjmowanie tego i układanie tego po całym wozie aby nie zwalać wszystkiego na jedną kupę. No i było to nieco cichsze niż zwalanie tego wszystkiego po ciemku i w pośpiechu na jedną kupę.

W końcu jak skończył z rannymi to mnich sam zeskoczył w błoto za wozem. I pobiegł całkiem znajomą dla siebie trasą do otwartych w połowie drzwi świątyni. Tam spotkał chyba Burgund jaka biegła dźwigając jakiś pakunek.

- Tam, do lochów, tam w narożniku! - wskazała mu kierunek a sama pobiegła dalej na zewnątrz. Gdyby się nie odezwała to w tych ciemnościach chyba by jej nie rozpoznał. Dziwnie wygladała ta świątynia pogrążona w ciszy i mroku. Przez wielkie, wysokie witraże wpadało nieco nocnego światła ale przy tak deszczowych chmurach i tak dawało to nieco półmroku tam gdzie padało. Większość zaś była skryta w nocnych ciemnościach. Słyszał jak jego sandały uderzają o posadzkę. A potem o schody. Tu ktoś zapalił światło w postaci lampy to wreszcie było coś widać. Minął go Silny dźwigając jakiś kuferek. Zaśmiał się cicho i potrząsnął nim jak zdobytym trofeum aby nim go minął. Gdzie trzeba było biec nie było trudno zgadnąć. W środku korytarza tylko jedne drzwi były otwarte i paliło sie w nich światło. W środku zastał Łasicę i Sorię.

- A to nie za ciężkie dla milady? - zapytała Łasica dość wątpiącym tonem widząc jak czerwona milady przymierza się do całkiem sporej skrzynki. Co prawda wciaż była ubrana jak zwykła robotnica czy szwaczka tak samo jak przyszła do ulubionej tawerny obu łotrzyc. Ale i tak wydawała się zbyt wątła i krucha aby zabrać się za skrzynkę co była większa niż ta co właśnie wyniósł stąd Silny.

- Nie kochanie, ta będzie w sam raz. - powiedziała herold Soren i bez trudnu dźwignęła tą skrzynkę w ramiona. Widząc, że Otto wbiegł zaśmiała się do niego wesoło. - Ależ to ekscytujące! Co za przygoda! - zawołała przyciszonym głosem po czym bez większego wysiłku potruchtała z tą zdobyczną skrzynką w ślad za Silnym.

- Nie widziałam, że ona jest tak silna… - przyznała włamywaczka obserwując chwilę puste wyjście na korytarz. Ale szybko wróciła do swoich obowiązków. - Dobrze, że jesteś! Bierz tamten worek! - zakomenderowała wskazując na jeden z worków stojących pod ścianą. Gdy go złapał nie wydawał się aż tak ciężki. Ale gdy wybiegł z lochu to jakoś z każdym krokiem wydawał się cięższy i cieższy, i mniej wygodny i coraz trudniejszy do niesienia. Nie puszczał jednak go i biegł dalej aż przebiegł przez całą świątynię błotnisty front dziedzińca, furtę i już był przy wozie podając worek w ręce chyba Tobiasa. Po drodze minął zwalistą sylwetkę łysego mięśniaka i o wiele zwinnejsza i zgrabniejszą pewnie Sorii albo Burgund.

- Światło! - cichy syk Pchełki sparaliżował wszystkich. Zaczeli się rozglądać ale szybko uwagę wszystkich przykuła plama światła widoczna już przy południowym narożniku od strony miasta. W środku nocy, w tak paskudną pogodę to mało prawdopodobne aby to był ktoś inny niż staż. Ale jeszcze było cicho i nie było wiadomo czy ich spostrzegli.

- Biegnijcie po resztę! Niech wracają! - syknęła Burgund dając znać reszcie aby dali znać tym co są w środku, że czas im się zaczyna kończyć.

- A jak tu przyjdą? - w głosie Tobiasa dała się słyszeć wyraźna obawa. Wydawał się być w ogóle nie przygotowany na takie nocne przygody. Póki miał prostą robotę jak ładowanie fantów na wozie to jakoś miał zajęcie. Ale teraz gdy zawisła nad nimi groźna odkrycia to znów zaczęła go zżerać trema.

- To trzeba ich będzie zagadać. Albo dać w łeb. Ale szybko i cicho aby larum nie narobili. - szepnęła zdenerwowana Burgund która oprócz Łasicy to miała największe doświadczenie w takich sprawach. Reszta trawiła to szybko w głowie bo z tych silnorekich to mieli na wozie Rune i Annikę. Ale ich nieźle pocharatali moryccy templariusze. A Soria i Silny byli teraz w środku po resztę fantów. Tak samo jak Łasica co na razie wydawała się liderem całej nocnej hecy.

- Jak teraz ruszymy to na pewno nas zauważą. Ale jak tu będą leźć to pewnie też. Chyba, żeby poszli gdzieś bokiem a nie tędy. - szepnęła w odpowiedzi Pchełka. No rzeczywiście nawet jak to byli strażnicy to z jednej strony byli na tyle blisko, że ruszający nagle wóz byłby trudny do przegapienia. A ruszający nagle w środku nocy wóz był z natury podejrzanym wozem. Ale stali albo szli z narożnika. Teoretycznie to było pół na pół, że pójdą wzdłuż osi frontu świątyni gdzie właściwie nie dałoby się przegapić stojącego wozu ale mogli też pójść wzdłuż bocznej ściany to była jeszcze szansa, że wtedy by nie dostrzegli wozu.



Heinrich



Heinrich jak podkradł się nieco bliżej wychodząc naprzeciwko zbliżającego się światełko to zorientował się, że jest trochę dobrze a trochę źle. Dobrze bo dostrzegł to czego się można było spodziewać w środku tak zimnej, dżdżystej nocy czyli trójkę strażników z halabardami. Z czego jeden na swojej miał zawieszoną latarnię i robił za latarnika. Ale było ich trzech. Zwykle patrole składały się z dwóch, trzech ludzi. Więc sugerowało to, że działają rutynowo i nie podejrzewają niczego na tyle aby na przykład podwoić liczbę strażników. No i drugą dobrą stroną było to, że zachowywali się dość rutynowo. Ot, patrol pechowców co musi zasuwać przez to zimne błoto, mrok i deszcz jak inni mądrale wylegują się pod ciepłymi pierzynami grzani przez pulchne tyłki swoich żon. Zdecydowanie nie sprawiali wrażenia, że gnają na alarm, że ktoś rabuje największą świątynie w mieście.

Złą stroną było to, że chociaż szli dość spacerowym tempem to jednak szli w kierunku placu i świątyni. A na razie nie usłyszał gwizdnięcia jakie miało oznaczać koniec akcji i znak do odwrotu na łódź.

Zdecydował się ich zatrzymać na ile dał radę. Podstępem i udając pijanego. Zaczął zachowywać się głośniej jakby właśnie wytaczał się po ciemku zmagając się z tym błotem, deszczem i mrokiem co rzeczywiście zwróciło na niego uwagę strażników. Zboczyli ku niemu aż z każdym krokiem znalazł się coraz bardziej w oświetlonym okręgu dawanym przez latarnię. I z miejsca stał się ich atrakcją jaka przełamała rutynę nudnego, zimnego i mokrego patrolu.

- Ale się sponiewierał. - mruknął rozbawiony któryś z nich. Ale bez złośliwości jakby on sam i koledzy dobrze rozumieli taki stan rzeczy.

- I co kolego? Zgubiłeś się? - zagadnął ten co chyba był ich szefem. Chyba niezbyt nawet oczekiwał jakiejś sensownej odpowiedzi bo on i pozostała dwójka zaśmiała się wesoło.

- No. Włóczysz się tak sam. Nie boisz się, że cię napadną, okradną a nawer zgwałcą? - zapytał ten drugi nie tracjąc dobrego humoru.

- Zgwałcą? Ktoś musiałby być mało wybredny. Zobaczcie na niego. Zgwałcić to on by chyba mógł dziurę w płocie. Nie wygląda na takieco co byłby w stanie na takie zabawy. Zresztą jaka by go chciała? To jakiś stary, pijany ramol. - dowódca wydawał się być rozbawiony uwagą kolegi, zwłaszcza tym o gwałcie. Bo nocny pijus widocznie nie zrobił na nim wrażenie jakiegoś amanta i pogromcy niewieścich serc.

- Ale zobaczcie skąd wyszedł. - odezwał się ten co trzymał lampę na halabardzie i chyba był najmłodszy z nich wszystkich. Co by nawet tłumaczyło czemu właśnie jego obarczono tym dodatkowym ciężarem.

- No nie gadaj… - odparł po chwili starszy kolega jakby dopiero teraz też to zauważył. Wszyscy trzej zaczęli się krytycznym wzrokiem przyglądać nocnej znajdzie.

- Nie no nie wierzę… Nocna Inge chyba nie jest aż tak zdesperowana aby obsługiwać takich pijusów… - odparł z niedowierzaniem dowódca patrolu chyba nie wierząc w możliwość jaką sugerował młodszy kolega.

- A kto wie? Wiecie jaka ona jest. Jak ktoś zapuka sześć razy to otwiera a potem nocny numerek. - młody wydawał się za to całkiem podekscytowany swoim pomysłem i chciał przekonać do niego swoich starszych kolegów. Nawet zastukał w błoto trzonkiem swojej halabardy dwa razy po trzy razy jakby to był ten umówiony sygnał o jakim mówił.

- No ale nie z jakimiś obdartusami. - zaprzeczył ten starszy jakby nadal miał wątpliwości czy to w ogóle możliwe.

- Cholera wie. Ja słyszałem, że ona lubi takie niespodzianki i nawet kobietom nie odmawia. Znaczy sam nie próbowałem oczywiście no ale tak słyszałem. - ten co był u nich numerem dwa wydawał się być wątpiący ale widocznie też musiał słyszeć jakieś pikantne plotki na temat owej Inge.

- E tam powtarzacie jakieś głupie plotki jak jakieś stare przekupki! Spójrzcie na niego. Czy on wam wygląda na kogoś kto byłby w stanie na jakikolwiek numerek? Zwłaszcza z Inge? Zresztą nie ma co tu tak stać i moknąć po próżnicy. E ty! Coś za jeden? Co tu robisz? Zabieraj się stąd jazda bo do wieży cię zawleczemy! - dowódca patrolu obsztorcował dwójkę podwładnych i zwrócił się bezpośrednio do Heinricha którego chyba brał za kogoś kto wypił zbyt dużo.

- Może jak taki zrobiony to go wywaliła. Albo się awanturował albo zasnął. U niej to trzeba szybko załatwić sprawę a nie się guzdrać. Znaczy tak słyszałem sam oczywiście nie probowałem. - ten z latarnią zaczął dumać na głos jakby ten temat całkiem przypadł mu do gustu ale umilkł gdy szef uniósł rękę jakby miał go zamiar strzelić w ucho aby pomóc mu się przymknąć. Sam zaś czekał czy z tego obcego przybłędy uda się coś wycisnąć.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 16-06-2023, 20:12   #135
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację


Otto starał się nieść tak dużo jak był w stanie. Nie mieli czasu na zwłokę. Zerknął na Sorię, dla której cały rabunek był jedną wielką dziecięcą zabawą. Spojrzał na Łasice, kiedy ta skomentowała siłę córy Soren.

- To czempionka Mrocznych Bóstw. Ich dary spełniają wszelkie zachcianki i potrzeby. Możemy jedynie marzyć, że kiedyś osiągniemy jej status. - ruszył dalej z workiem łupu. Zamarł kiedy Pchełka zwróciła ich uwagę na zbliżający się patrol. Zastanowił się chwilę rozważając potencjalne możliwości.

- Obijcie mi mordę. - zalecił swym towarzyszom - Udam, że zostałem napadnięty. Skieruję ich w innym kierunku niż wóz, lub poproszę, aby odprowadzili mnie do domu.

Jeszcze w podziemiach świątyni boga mórz Łasica wydawała się być pod wrażeniem tych do tej pory ukrytych możliwości wężowej milady. Na oko to całkiem przyjemna do oglądania i kobieca a teraz okazywało się, że ma więcej siły niż mogłoby się wydawać po tym wiotkim ciele. Ale spieszyli się więc on wybiegł z workiem w ślad za Sorią i kolegami a oba wróciła do selekcji tego co wydawało się najbardziej wartościowe do zabrania. Jedna teraz nad nocną akcją obficie moczonej zimnym deszczem zawisło nowe zagrożenie. Koledzy i koleżanki przy wozie chyba spojrzeli się po nim, sobie nawzajem albo w kierunku widocznego światła zwiastującego zapewne nocnych strażników.

- Dobra, chodź tu. - syknął do niego Rune. Gdy Otto podszedł były wojak złapał go za głowę i trzasnął twarzą o burtę wozu. Mnicha na moment przeszył krótki, ostry ból i pociemniało mu w oku. Zaś poczuł jak z rozbitego nosa spływa mu gorąca jucha. Ale poza nim reszta tego pewnie nie widziała po ciemku.

- Leci ci jucha? Jak leci to wystarczy. Kulej i trzymaj się za brzuch czy co. Aby wyglądać jak po pobiciu. - rzucił krótko i cicho podpowiadając jak jego zdaniem powinna się zachowywać ofiara nocnego napadu.
Otto potrząsnął głową, co bynajmniej nie pomogło i delikatnie się zachwiał. Złapał się wozu, aż mroczki znikną z jego wizji.
- Dzięki… dobra robota. Jeżeli nadal będą tu iść… no sami zdecydujecie co najlepsze. - po czym zaczął chwiejnym krokiem ruszać w stronę światełka patrolu. Kulał i trzymał się bardziej za żebra niż za brzuch. Jeszcze nie wołał o pomoc, wolał poczekać aż upewni się, że będą stanowić problem.

- Pchełka idź za nim i miej oko. - szepnęła Burgund i jak koleżanka z ferajny coś odpowiedziała to tak cicho, że nie było słychać a widać po ciemku jej kaptura i ubioru jaki wydawał się czarny też nie dało się poznać czy pokiwała głową. Ale z początku ruszyli we dwoje. Przed monotonny stukot deszczu wbijającego się w gnój i kałuże zalegające na ulicy. Słyszeli też odgłos własnych kroków po tej zimnej, klejącej masie w jakiej grzęzły nogi.

- I jednak strażnicy. To idź. Ja tu zostanę. - szepnęła Pchełka gdy zbliżali się do wylotu z placu przy jego południowo - zachodnim narożniku. Dziewczyna odstąpiła gdzieś w bok i mnich stracił ją z oczu chociaż przez chwilę jeszcze słyszał jej oddalające się kroki. Sam też widział strażników. Dało się poznać po halabardach opartych o ramię a jeden z nich miał na niej zawieszoną latarnię jaka oświetlała teren na kilka kroków dookoła. I kilka dalszych stopniowo ginęło w półmroku. Nie wydawali się być zdenerwowani czy zaalarmowani. Wyglądało na rutynowy patrol jaki sprawdzał nocne ulice. Może trochę dziwne, że im się chciało wyłazić w taką dżdżystą pogodę no ale szli w kierunku świątynnego placu.

Otto delikatnie się zachwiał i opadł na pobliską ścianę, wydając z siebie zduszone jęknięcie. Zatrzymał się, udając, że próbuje złapać oddech, przyglądał się jednak strażnikom, czy zareagują na hałas, który wydaje.

Strażnicy musieli go usłyszeć bo najpierw spojrzeli w gdzieś w jego stronę, potem jeden z nich uniósł latarnię nieco wyżej próbując się przebić wzrokiem przez ten deszcz i ciemność. Wreszcie podeszli ku niemu i przyspieszyli kroku gdy pewnie go dostrzegli. Szybko skrócili odległość i już po chwili byli tuż przy nim.

- Co ci jest? Co ci się stało? - zapytał jeden z nich gdy drugi podeszdł bezpośrednio do Otto przyglądając mu się z bliska.

Oko Otto wydawało się być przepełnione radością na widok strażników.
- Bandziory cholerne… napadli mnie… tak jak nie widziałem. - pośpiesznie machnął ręką w okolicy pustego oczodołu - Obili… okradli, synowie ladacznic… - mnich delikatnie osunął się na ścianie i usiadł przy niej - Uciekli już…chyba w stronę portu… proszę pomóżcie… nie chcę tu zostać sam.

- Biedok. Zobaczcie jak go obili. - rzekł ze współczuciem jeden z nich gdy obstąpili go słuchając tego co powiedział.

- Gdzie to było? Kiedy? - zapytał dowódca patrolu i rozglądając się dookoła ale poza oświetlanym okręgiem światła nikogo nie było widać. Kolega zaś podał manierkę ofierze napaści i starał się go podtrzymać na duchu.

Otto przyjął manierkę i upił kawałek. Zakaszlał kiedy alkohol walnął jego gardło, po czym jęknął ponownie.
- Zmierzchało… obili tak, że przytomność straciłem. Niedawno się ocknąłem w alejce. - mnich wskazał jedną z alejek, które mijał po drodzę do patrolu - Nie widziałem łajdaków, od ślepej strony napadli. - Otto spojrzał smutno - Nie odprowadzili byście mnie chłopaki do domu?

Strażnicy pochylili się nad nim, posłuchali, popatrzyli po sobie. W końcu ich spojrzenia skoncentrowały się na dowódcy patrolu. Ten podrapał się pod kapturem na jaki miał nałożony hełm z niewielkim daszkiem.

- Szkoda, że ich nie widziałeś. No nic. Bywa i tak. Dawaj go, podnieś. Trzeba go zaprowadzić chociaż kawałek. - zdecydował w końcu dowódca machając na kolegów. Ci podnieśli ofiarę napaści i tak na przysłowiowe trzy nogi zaczęli iść błotnistymi, zalewanymi deszczem ulicami oddalając się stopniowo od świątynnego placu.

***

Po jakimś czasie Otto przeszedł progi swojego mieszkania. Dzielne chłopaki odprowadziły go prawie pod sam dom. Miał nadzieję, że reszcie się udało się dokończyć opróżnianie skarbca, dowie się jutro. Przemył twarz, chociaż deszcz usunął większość krwi po pomocy od Rune, po czym ułożył się na spoczynek.
Jutro rano odwiedzi świątynie Morra, trzeba zanieść tą wiadomość do Somnium. Potem oczywiście wycieczka do zwierzoludzi. Wyśle gońcem informacje do hospicjum, że został dziś napadnięty i da sobie czas na zagojenie ran.

 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 16-06-2023, 20:14   #136
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Strażnicy ukazali się być łatwiejszymi do manipulacji niż by marzył. Na początku Heinrich obawiał się że przypadkowi strażnicy miejscy okażą się problematyczni. Ciągle tacy mogli się okazać oczywiście, ale przynajmniej pierwsze wrażenie zostało wywołane odpowiednie.
Grupa heretyków jeszcze nie zakończyła akcji, co wymagało od byłego Łowcy Czarownic zatrzymania strażników dłużej, niż by chciał. Nie mógł pozwolić sobie na przekroczenie granicy, jako że bycie umieszczonym w więzieniu mogłoby się skończyć dla niego tragicznie. Byłby w końcu Jednym z pierwszych których by chciano przesłuchać w związku z rabunkiem w świątyni. Wiedział że władze byłyby pod wielką presją, aby odnaleźć winnych i łup, więc najpewniej łapano by się każdego możliwego śladu byleby móc zakończyć śledztwo. Ratusz mógłby także nie szczędzić pieniędzy by komuś opłacić wyrwanie zeznania z podejrzanego. Akcja kultystów wywoła wielkie zamieszanie, a takich rzeczy nie da się po prostu zamieść pod dywan. Heinrich byłby o wiele spokojniejszy, gdyby na ciele nie nosił dowodów konszachtów z Chaosem, które mogły do rabunku doprowadzić w świątyni Manana. A odkrycie mutacji to byłaby najgorsza z możliwych opcji.

Musiał dalej grać i zagadywać strażników. Urozmaicić im ten nudny patrol w lodowatym deszczu.
- Że jaaa bym jej nieee obrócił?! - mężczyzna postawił jeden krok w przód który kosztował go równowagę jaką odzyskał balansując rękoma - Zaraza by s tymi doorogami! Pane! Na wsytkim ozczędzają! - zwrócił się bardziej w kierunku dowódcy patrolu.
Mówił na tyle powoli, aby wydawało się, że jego skołatany mózg próbuję odnaleźć odpowiednie słowa i złączyć je w sensowną treść mimo oparów tego co wypił... lub może i czego się naćpał.

- No byś obrócił. Chyba się w rynsztoku. - burknął ten co widocznie był dowódcą patrolu a jego koledzy zaśmiali się rozbawieni tym przytykiem. Wciąż chyba uważali go za jakiś humorystyczny przerywnik tego nudnego, deszczowego patrolu i byli raczej zaciekawieni i rozbawieni niż podejrzliwi.

- Ty dziadek to już lepiej wracaj pod pierzynę, a nie się samemu po nocy włóczysz i głowę zajętym strażnikom zawracasz. - dorzucił ten drugi ze starszych co niby przyjął surowy ton jakby chciał obsztorcować nocnego włóczykija, ale jakoś bez przekonania i raczej jak przyjacielska porada to zabrzmiało.

- No Inge to nie dasz rady. Ona jest młoda i gorąca. Może harcować całą noc i to nawet z dwoma na raz. To taki dziadek jak ty, jeszcze nawalony to co to dla niej? Przystawka jakaś, a nie zabawa. - ten najmłodszy co trzymał latarnie na swojej halabardzie pokręcił głową jakby nie dowierzał w możliwości nocnego gościa. A w głosie dała mu się wyczuc nutka żalu i tęsknoty gdy mówił o owej gościnnej gospodyni co miała gdzieś tu mieszkać na tej ulicy. Ale też rozbawił kolegów swoją uwagą bo się zaśmiali zgadzając się, że w starciu z nią to ten zmoknięty dziadek nie byłby ich faworytem.

- A to myślita, że jak stary to nie może? Zdziwiliście się ile mogeeem, ile obrciłem! - strzepnął wodę która spływała po kosmetyku włosów - Ja to i CZY na raz! - dumnie wypiął pierś, po chwili za chwilę się na nogach.

- Daj spokój dziadek, nie ośmieszaj się. Gdzie tam ci do Inge stawać. I ani ty ładny, ani bogaty tylko wstydu byś sobie narobił. - ten drugi prychnął i machnął ręką jakby chciał obcemu dać dobrą radę i oszczędzić kłopotów.

- Słyszeliście go jaki amant? Trzy na raz obracał. Ale masz dziadek fantazję. Tylko wiesz jak to obracanie było dwadzieścia lat temu to nieco zbyt dawno aby brać to pod uwagę. - dowódca patrolu prychnął rozbawiony chyba w ogóle nie biorąc na poważnie przechwałek napotkanego włóczykija co wyglądał jak stara, zmokła kura. Do tego chyba niezbyt trzeźwa.

- No ale nie wiadomo. Ona podobno to lubi tak w nocy i z nienacka. A kto to mniejsza z tym. Ja słyszałem, że nawet ladacznice jak mają handre to do niej chodzą. No panie sietzancie no co nam szkodzi podejść? To przeca parę drzwi dalej. Sami się przekonamy jak to z nią jest. - młody za to wydawał się być strasznie ciekawy tej Inge i chyba był gotów skorzystać z okazji aby zweryfikować takie ciekawe plotki co o niej słyszał.

- Właściwe racja Johan. Co nam szkodzi podejść? I może byśmy się u niej ogrzali chociaż chwilę. Leje tak, że mi przeszywalnica na wylot przemokla. Dwa dni będzie wysychać. W taki deszcz to nikt nie łazi. Włamywacze to szlachta, oni się cenią, jaki włamywacz by ruszał swoją wygodną dupe w taką pogodę? - drugi że strażników niespodziewanie poparł prośbę młodego. Chociaż z innych powodów. Szef zaś zastanawiał się chwilę pomagając sobie drapaniem w zarośnięty policzek.

- Co ja wam zrobię chłopaki? Słyszeliście starego. Mamy mieć oczy i uszy otwarte tej nocy, bo nie wiadomo co, ale otwarte. Inaczej w ogóle byśmy nie wyłazili w ten deszcz. No ale prikaz to sami wiecie. - westchnął na uroki nocnej służby i ci pokiwali smutno głową.

- No ale właściwie to mamy nocnego jasia wędrowniczka. Można pójść do obywatelki Inge i zweryfikować jego tożsamość. - powiedział po drugiej chwili zastanowienia. Co wywołało uśmiechy zadowolenia i kolegów. Nieco popchnęli nocnego gościa przed sobą aby mu wskazać kierunek w głąb ulicy i na zachętę po czym ruszyli za nim.

Strażnicy byli wystarczająco rozbawieni, choć niestety cała akcja będzie wymagać od Heinricha trochę kombinowania. Cóż...
- Kcecie ić ze mną w za... za... - wydawał się zapętlić krocząc noga po nodze - No wiecie. Czy lepiej wam stanie nisz mie!

- Patrzcie go jaki junak. Zaraz nam zostanie spalić się ze wstydu i rozdziawiać gęby ze zdziwienia. - prychnął dowódca chyba najmniej z nich wszystkich wierząc w te opowieści napotkanego w środku deszczowej nocy przechodnia.

- No jak może z trzema dziewojami na raz to chyba i z Inge sobie poradzi. - zaśmiał się ten drugi starszy też chyba mocno wątpiąc aby chociaż cień z tych przechwałek zmokniętego, starszego pijusa okazał się prawdą.

- Dobra, to tutaj. Tylko cicho. Bo ona chyba śpi na dole. Ale na górze jej rodzice. - młodszy wskazał na jedne z zamkniętych okiennic na parterze. Nie wyróżniały się czymś szczególnym. Ot podobne jak inne moczone tym nocnym, zimnym deszczem. Trójka strażników rozglądała się chwilę po tym zaułku i mrocznych ścianach. Widocznie wszyscy spali snem sprawiedliwym bo nigdzie nie paliło się światło.

- Ja słyszałem, że ona ma męża. I tak nocami mu rogi dorabia. Dobra młody to był twój pomysł to pukaj. Może wreszcie coś pukniesz tej nocy. - dowódca podzielił się swoją wersją plotek o gospodyni co miała tu mieszkać ale dał znak najmłodszemu z nich aby ją wywołał.

- Męża? Nie męża to chyba nie. Ja słyszałem, że dzieci. Że dzieci ma. Ale, że chłopa to nie. - ten drugi ze starszych zmrużył oczy ale widocznie słyszał o niej jeszcze co innego. Ale zamilkli bo ten z latarnią oddał halabardę koledzę a sam z niekurywaną ekscytacją wymalowaną na twarzy podszedł do okiennicy i chwilę się zbierał. Po czym zapukał. Dwa razy po trzy razy. I czekał. Pozostali mimo wszystko też chyba im się udzieliło to oczekiwanie jakby zaraz jakieś ciekawe przedstawienie miało się zacząć. Ale nic się nie działo. Stali we czterech pośrodku mrocznego zaułka i tak samo jak przed chwilą deszcz ich zalewał.

- Spróbuj jeszcze raz. Pewnie śpi. Środek nocy w końcu. I trochę głośniej. Tylko nie wal na całego aby połowy miasta nie obudzić. W końcu ponoć z kimś tam mieszka a nie, że sama. - poradził mu dowódca. I młody zastukał tak samo jeszcze raz. Trochę głośniej. I znów cisza. Aż usłyszeli jakiś chrobot. Ktoś otwierał okno!

- Idzie! - syknął ucieszony młodziak i z uśmiechem na twarzy niecierpliwie czekał na to co się stanie.

- Byle nie zaczęła od wylania nocnika. - mruknął cierpko ten drugi. Ale już słychać było jak ktoś otworzył okno, potem zamek okiennic i uchylił je. Z wnętrza wyglądała głowa młodej kobiety, niezbyt widoczna w świetle latarni. I niewiele właściwie było widać bo okryła się kocem czy czymś takim. I wzdrygnęła się gdy pewnie poczuła to zimne, deszczowe powietrze.

- Eee… dobry wieczór… - młodemu widocznie skończyła się inwencja bo szybko spojrzał na resztę szukając w nich wsparcia.

- Dobry wieczór. Któż do do mnie puka w środku nocy? - odezwała się kobieta całkiem przyjemnym, młodym głosem. Jakoś nie brzmiało jakby była przestraszona, obrażona czy zdenerwowana. Nawet niezbyt zaspana.

- A dobry wieczór Inge. A bo tu jest ten o. - dowódca wskazał na Heinricha. Więc dziewczyna spojrzała na niego. - I mówi, że da ci radę. - odparł ironicznie ale też nieco z zaciekawieniem. Dziewczę pokiwało głową okrytą kocem czy chustą i spoglądało na niego ciekawie.

- Doprawdy? - zapytała rezolutnie i jakby też jej udzielało się to rozbawienie strażników.

- Oni chcom sie mierzyć. Ja bym dał radę im! Pacz! - to mówiąc fingował, że chce popchnąć młodego w kałużę, ale poplątały mu się nogi i sam plasnął na dłonie w rzeczoną kałużę.

- Ej no uważaj! - jęknął ten najmłodszy. Jakoś nie miał większych kłopotów aby uniknąć tak niezdarnego ataku nawet chyba próbował złapać upadającego dziadka ale na to z kolei okazał się nieco za wolny. Za to był na tyle blisko, że dostał pełnym rozbryzgiem tej rozchlapanej kałuży. Za to Heinrich jeszcze bardziej. Poczuł jak dłonie zanurzają mu się w mokrej, zimnej breji a potem w jeszcze mniej przyjemne uliczne błoto pod spodem.

- Te kolego. Se uważaj. Bo się skończą twoje żarty jak będziesz tak fikał straży miejskiej. - szef patrolu fuknął na niego jakby nieco stracił tego dobrego humoru. Dał znać aby młody pomógł podnieść się do pionu staremu pijusowi co ten uczynił.

- Oj niezdara z ciebie. - powiedziała gospodyni i chyba jako jedyna uznała to przedstawienie za zabawne i humor jej chyba dopisywał bo dało się dostrzec całkiem przyjemny uśmiech na jej licu. - To chcecie się spróbować wszyscy? Czy tylko ten łamaga mnie dzisiaj będzie pocieszał. Bo ta noc taka długa i zimna. A ja jestem taka samotna. Nikt jeszcze mnie nie wybawił dziś w nocy z opresji samotności. - wydawało się jakby te wszystkie plotki o Inge co choćby wcześniej mówili o niej strażnicy okazywały się mieć jakieś podstawy bo bez skrupułów powiodła spojrzeniem po całej grupce i jakoś nie wydawało się jej to peszyć. Wręcz przeciwnie. Nawet wysunęła dłoń spod koca jakby podawała ją do tańca albo pocałunku.

- Dasz radę? Nam wszystkim? - młody nie mógł chyba uwierzyć w to co słyszy. Bo dosłownie oczy otwarły mu się ze zdumienia podobnie jak usta. Zresztą dwaj starsi koledzy chyba też się tego nie spodziewali, bo popatrzyli i z niedowierzaniem i zakłopotaniem na chwilę chociaż tracąc rezon.

Heinrich otrzepał dłonie z wody choć z błota mu się nie udało. Zacharczał jako stary pijus, spojrzał po trzech strażnikach i westchnął.
- Mne w głowie i kościach rypie... tym razem... tym razem waaam odpszszę... Zobcie pani ładnie. - mruknął pocierając własne czoło i brudząc je błotem.

- Co tam mamroczesz? Nie ma co się migać. Taki junak byłeś przed chwilą to zasuwaj. - dowódca zmrużył oczy jakby póbował zrozumieć co ich nocna znajda mruczy niewyraźnie pod nosem. W końcu jednak wskazał na panienkę z okienka co wciąż tam stała tylko po tej suchszej i cieplejszej stronie. Nadal okryta kocem czy jakąś kapotą tak, że poza twarzą niewiele więcej było widać.

- No kawalerowie bo mi tu zimno ciągnie. Nie będę tu tak stać całą noc. Albo zapraszam do siebie albo żegnam. - powiedziała dziewczyna już nieco mniej cieplej jakby dokuczało jej to zimno dochodzące z dżdżystego, nocnego powietrza oraz przedłużające się rozmowy na błotnistej ulicy.

- Modym to trza wsystko pokazać... - niby niezdarnie ruszył w stronę kobiety - No choćta, bo wyztygnie. - spojrzał na strażników poganiając ich ręką.

- No nareszcie. To poczekajcie chwilę, otworzę wam. Tylko cicho. Nie obudźcie mi całego domu. - ucieszyła się dziewczyna i zniknęła im z widoku za zamykanymi okiennicami. Jeszcze było słychać cichy chrobot zamykanych okien a po chwili wszystko ucichło. Znów stali w plamie ciepłego światła latarni na samym środku miejskiego kanionu mroku zalewanego zimnym deszczem. Wsłuchani w stukot spadających kropel.

- A on naprawdę musi? Przecież widać, że się do niczego nie nadaje. Tylko ją wystraszy i pobrudzi. - zapytał najmłodszy z halabardników widocznie uznając nocnego łazika za zbędne ogniwo w tej wizycie u tej miłej pani gospodyni.

- Jego też zaprosiła. Zresztą nie ma co gadać po próżnicy. Zobaczymy co powie. - odparł dowódca patrolu gdy też przez chwilę przyglądał się Heinrichowi jakby chciał ocenić jego siły i możliwości. Przerwało im chrobot w drzwiach i ukazała się sylwetka okryta ciemnym kocem czy podobną płachta.

- To wchodźcie. Tylko cicho. I zdejmijcie buty aby mi błota i śladów nie narobić. Nie chcę mieć przez was kłopotów i roboty. - powiedziała Inge na powitanie pokazując im gestem aby zostawili buty w przedsionku. Przez chwilę zrobiło się tam całkiem tłoczno gdy dali wejść pierwszemu ich gościowi a potem straż weszła za nim. I próbowali zdjąć te buty, odstawić halabardę a lampę wzięli w dłoń co im oświetlała korytarz a potem drogę do sąsiedniego pomieszczenia. Jakie okazało się sypialnią gospodyni. Tu dopiero zrobiło się luźniej.

- Nie wiem czy starczy, ale tu mam kompot. Nie spodziewałam się aż tak licznych gości. - wskazała gestem na stół na jakim stał dzbanek i dwa kubki. Więc musieliby pić z nich na zmianę.

Heinrich zatrzymał strażników na dłużej, ale jednocześnie i siebie też. Na razie analizował zachowanie mężczyzn, sam udając lekko odczuwającego efekty upojenia i odbiło mu się głośno.

Zrobiło się całkiem miło i domowo. Głównie dzięki wysiłkom młodej gospodyni. Chociaż nocna sceneria i przyciszone głosy, ostrożne ruchy dodawały nieco surrealistycznego charakteru tajnej, nocnej schadzki. Jednak w tak sprzyjającej atmosferze szybko przypomniano sobie po co tu przyszli.

- No to Inge. Ten tutaj amant mówił, że da ci radę. Ba! Że pokaże nam wszystkim "jak to się robi" i ponoć potrafi zabawiać się z trzema partnerkami na raz. - Johan wskazał gospodyni na mokrego gościa co nie prezentował się jak wyśniony amant. Ta wciąż odkryta kocem popatrzyła ku niemu z zaciekawieniem. Zsunęła jednak ten materiał z głowy dzięki czemu ukazała się jej młoda, nawet niebrzydka twarz okolona jasnymi blond lokami.

- No zobaczymy. Ale najpierw kawalerze to zapraszam tutaj. - wskazała ku stojącej na taborecie przy łóżku misce i dzbankowi z wodą zachęcając go aby zmył z siebie ten brud i błoto zanim przystąpią do karesów.

Henrich wiedział że będzie ciężko... coraz ciężej...
Powoli i chwiejnie ruszył ku wskazanemu miejscu. Wpierw zanurzył dłonie w wodzie którymi zebrał ją aby wypić breje... a raczej przepłukać nią swoje usta, jakby chcąc zabić zapach alkoholu, po czym wypluł do miski ciecz. Chciał w tym momencie byli widziany jako bardzo nieciekawy model przy możliwości posiadania młodych strażników.

Nie dało się ukryć, że został niejako wywołany do odpowiedzi. Więc uwaga pozostałej czwórki koncentrowała się raczej na nim. Tak strażnicy jak i młoda gospodyni wydawali się ciekawi czy będzie w stanie spełnić swoje buńczuczne zapowiedzi sprzed pacierza gdy na ulicy odgrażał się, że im wszystkim da radę i pokaże jak to się robi. Teraz miał okazję to udowodnić a oni zweryfikować. Inge zaś odrzuciła koc na jedno z krzeseł i została w samym negliżu prezentując swoją całkiem ciekawą sylwetkę.


[MEDIA]https://i.imgur.com/dHIAwWI.jpeg[/MEDIA]


Ruch ten trójka strażników przywitała z uznaniem i ich spojrzenia chętnie przesuwały się po tych młodych, kobiecych kształtach jakie wydawały się im wszystkim miłe i zapraszająco gościnne. Heinrichowi coś zaczęło świtać, że gdzieś, kiedyś któraś z łotrzyc kultystów coś chyba wspominały o dziewczynie jaką mogła być właśnie Inge. Tak sądząc po charakterze i opisie. Ale wcześniej nie było mu to do niczego potrzebne i nie zwrócił na taką plotkę większej uwagę. Teraz mu się przypomniało jak miał trochę czasu aby się nad tym zastanowić. Tak czy siak i tak spotykał ją po raz pierwszy. Ona zaś nieświadoma jego przemyśleń wysunęła nieco jedną zgabną nogę do przodu, złapała się za biodra i obserwowała go trochę zaciekawionym a trochę kpiącym uśmieszkiem. Widocznie miała ochotę się zabawić i czwórka mężczyzn w jej sypialni jakoś jej nie przerażała. Nawet skrępowana się jakoś nie wydawała.

- Się przymierzasz dziadek jak pies do jeża. A taki hucfont byłeś tam na ulicy. Miałeś dać radę Inge i nas zadziwić a teraz co? Strach cię obleciał? - dowódca patrolu za to jawnie szydził z niego jakby się właśnie sprawdzały wątpliwości jakie jeszcze na błotnistej ulicy żywił do znajdy.

- Może mu instrument już nie działa. I nie może stanąć na wysokości zadania. - zaśmiał się cicho ten drugi. Obaj wcale nie wyglądali na wiele młodszych od Heinricha. Może jak młodsi bracia ale w tak dojrzałym wieku to już nie robiło takiej różnicy. Co innego Inge i ten najmłodszy z patrolowców. Ci rzeczywiście byli z młodszego pokolenia.

- A po co on nam tu? Tylko wszystko brudzi i kolejkę zawala. Niech zmiata stąd w podskokach i tak się do niczego nie nadaje. - najmłodszy zaś wydawał się być najbardziej niecierpliwy. I nie ukrywał, że miał ochotę na poznanie tej ponętnej i chętnej gospodyni bliżej więc nie uśmiechały mu się żadne opóźnienia.

- Oj chyba rzeczywiście jesteś zmęczony. Może lepiej wracaj do domu. Tu nie możesz zostać bo rodzice wcześnie wstają i do rana musi być tu cicho, czysto i pusto. - blondynka w nocnym gieźle wydawała się być najprzyjaźniejsza z całej czwórki. Ale też chyba już zaczynała zdradzać zniecierpliwienie i rozczarowanie tym, że potencjalny nowy kochanek coś nie kwapi się do zabawy z nią nawet jak tu tak bardzo stara się być gościnna i przychylna. - Szkoda. Śniło mi się, że będę miała nocnego ogiera z niespodzianką i będziemy się kochać szczerze, gwałtownie i mocno. No ale może to nie o ciebie chodziło. - powiedziała czule i nieco z rozbawieniem przesuwając swoją gładką, kobiecą dłonią po jego policzku, brodzia i ustach. Ale nie chciała już ani dłużej czekać więc dała mu możliwość opuszczenia swojego gościnnego pokładu.

Gość Westchnął I chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia.
- Zabaf motszych... - odparł na pożegnanie idąc do wyjścia ostrożnym krokiem pijanego.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 16-06-2023, 22:08   #137
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację



Joachim chciał jak najdłużej pozostać w astralnej formie. To było nowe, niezwykłe doświadczenie. Właściwie dużo ciekawsze dla niego niż jakaś tam kradzież. No ale przynajmniej powinien udawać, że jest na straży. Rozdarty pomiędzy chęcią jak najdłuższego wypróbowania zaklęcia, obawą przed tym co go czeka jak nie zdąży powrócić do ciała na czas a poczuciem obowiązku, postanowił że zacznie powoli się oddalać, jednocześnie upewniając się że strażnicy nie zdążą dopaść grupy atakującej świątynię. Widząc, że są oni zagadywani przez Otta, stwierdził że sytuacja jest mniej więcej pod kontrolą i może pójść z powrotem do swojej kamienicy. Zresztą grupa z Sorią i Silnym w składzie była w jego opinii w stanie szybko sobie poradzić z niewielkim patrolem.

Był ciekaw, jak miasto jutro zareaguje na udany skok. Poza tym planował porozmawiać z Baronem Wirsbergiem i przekonać go by przynajmniej odłożył wyprawę na bagna z powodu niesprzyjających znaków. Potem zaś powinien przygotować się do podróży do zwierzoludzi. Więc wyspać się i odpocząć za bardzo nie będzie kiedy... takie już życie ambitnego maga.
 
Lord Melkor jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 17-06-2023, 03:28   #138
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 33 - 2519.07.13; abt; świt - przedpołudnie

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Krucza; świątynia Morra
Czas: 2519.07.12; Aubentag; świt - przedpołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, pogodnie, powiew; chłodno (0)



Otto



Co tu nie mówić. Nie wyspał się. Co nie było takie dziwne. Gdy wrócił do domu to jeszcze lało jak z cebra. Ale chyba niewiele brakowało już do pierwszych zwiastunów przedświtu tylko ponure, deszczowe chmury jeszcze to zasłaniały ciemną, kurtyną. Zanim jeszcze zdążył się ułożyć do snu usłyszał pukanie do drzwi. Dość dyskretne więc nie brzmiało jak straż waląca po delikwenta z całą mocą majestatu. Jak otworzył ujrzał zarys ubranej na ciemno postaci.

- I jak poszło? Czego chcieli? - zapytała go Pchełka. Jak sama zdradziła cały czas śledziła ich grupkę. Co nie było takie trudne w nocnych ciemnościach. Ktoś z latarnią był widoczny z o wiele większej odległości niż sam miał szansę coś zobaczyć w jej świetle. I widocznie Hubert i Oksana rekomendowali właściwą osobę do takich śledzących zadań bo Otto nawet się nie zorientował, że mają ogon. Ale strażnicy też nie. Dziewczyna z ferajny zaś chciała wiedzieć jak to poszło z tymi strażnikami bo chociaż ich śledziła to nie słyszała o czym rozmawiali i mogła się tylko domyślać jak poszło. I spieszyła się aby wrócić do reszty z wiadomością. Sama z tego samego powodu jeszcze wtedy nie miała pojęcia co się dalej działo na placu świątynnym i też spieszyła się aby tam wrócić i to sprawdzić no ale już z jakimiś wiadomościami od mnicha.

Więc rano się nie wyspał. Właściwie jakby miał iść do hospicjum to by zaspał. Przez szczeliny w zamkniętych okiennicach widział już światło poranka. A na swojej twarzy czuł opuchliznę. Ciężko mu się oddychało przez spuchnięty nos i liczne, skrzepy zaschniętej krwi. Musiał przyznać, że Rune uczciwie i od serca go trzasnął w tą burtę wozu. No ale pomogło mu potem przekonać strażników, że jest ofiarą napadu. Niemniej te dolegliwości dołożyły się kolejnego dnia do niewyspania.

Musiał się ubrać w coś nowego. Bo ubiór z ostatniej nocy był miał obecnie konsystencję mokrej szmaty i nie był zachęcający ani w wyglądzie ani w dotyku. Jak wyszedł na ulicę to okazało się, że w przeciwieństwie do nocnej aury było całkiem pogodnie. Chociaż w powietrzu wciąż dało się wyczuć chłód i wilgoć zaś ziemia była rozmoknięta, pełna błota i kałuż po nocnych opadach. A poza tym ulice przypominały ul szturchnięty kijem. Ledwo się tam znalazł a już słyszał zewsząd “Świętokradztwo!”, “Co za zbrodnia!”, “Bluźnierstwo!” w różnych zestawieniach i na różne style i głosy ale nie dało się przegapić, że stało się coś strasznego. Całe miasto zdawało się być tym poruszone. Przejęte mieszaniną grozy, niedowierzania i żądzy zemsty. I często widać było strażników. A to robili blokadę i każdy musiał przejść przez kontrolę, a to wlekli kogoś kto szamotał się krzycząc, że jest niewinny, a to robili gdzieś kipisz. Któryś z kupców co jechał wozem pełnym towaru czymś podpadł czy za głośno kontestował sytuację i teraz strażnicy już obili mu twarz i wręcz z lubością roznosili jego towary rozrzucając je po całej ulicy. Oj, tak działo się. Silna akcja owocwała równie silną reakcją.

Ale znalazł jakiegoś chłopaka jaki za parę groszy ruszył ku hospicjum aby zanieść wiadomość, że dzisiaj nie przyjdzie do pracy z powodu napaści. Od siebie do Kruczej gdzie stała świątynia Morra nie było aż tak daleko. To mimo tego rwetestu i galimatiasu na ulicach dotarł tam gdzieś na pograniczu późnego poranka i wczesnego przedpołudnia. Od razu dostrzegł element jakiego nie było tu podczas wcześniejszej wizyty a jaki był trudny do przegapienia. Przed niezbyt okazałą świątynią Pana Snów stało dwóch, czarnych gwardzistów jacy przybyli do miasta ze stolicy jako eskorta Matki Somnium. Zaś w środku było zaskakująco sporo wiernych. Wielu modliło się, śpiewało psalmy za zmarłych bohaterów i obrońców Imperium lub rozmawiało dyskretnie.

Matki Somnium nie zastał. Wiadomość odebrał jeden z tutejszych kapłanów. Wydawał się być blady i spokojny mimo nerwowej sytuacji na mieście. Jakby udzielał mu się spokój jego patrona no i jakiego też oczekiwano po kapłanach w ogólności a od kapłana Morra w szczególności. Ale obiecał, że przekaże wiadomość ich młodej kapłance. Dał jednak do zrozumienia, że przy obecnej sytuacji nie spodziewa się aby ta miała zbyt wiele czasu na inne zajęcia.

Zostało mu jeszcze z pół dnia do spotkania w “Mewie” gdzie ustalono punkt zborny dla większości tych co mieli ochotę na wieczorno - nocną zabawę z kopytnymi. A przy okazji powinna być okazja aby się spotkać i obgadać właśnie zakończoną noc. Ponieważ wziął na siebie odciągnięcie patrolu strażników to nadal nie wiedział jak się to skończyło. Chociaż sądząc po reakcji na mieście to chyba całkiem przyzwoicie. Okazało się, że gdy wrócił do siebie do domu to ktoś z piśmiennych kolegów wsadził mu liścik pod drzwi.

Cytat:
“Udało się, łódź z towarem odpłynęła szczęśliwie. Spotkanie z ladacznicami bez zmian. Kolczatka urodziła! 10 kociąt!”
Po charakterze pisma rozpoznał Sigismundusa. Ale nie był pewny kto mu podrzucił ten liścik. Ale w końcu garbus był na nocnej akcji. A po niej mógł wrócić do apteki kolegi. No a jak był do końca to pewnie wiedział jak się akcja skończyła. No i skorzystali z okazji aby powiadomić go o nowym miocie “kociąt” jakie przyszły na świat. Pewnie w nocy albo rano bo wieczorem Strupas jeszcze nic o tym nie mówił jak czekali jeszcze przy wozie aż zacznie się włam do świątyni.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Świątynna, świątynia Mananna
Czas: 2519.07.12; Aubentag; świt - przedpołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, pogodnie, powiew; chłodno (0)



Heinrich



Dobrą stroną tego, że się nie miało rutynowych zajęć było to, że nie trzeba było się zrywać do roboty z samego rana. No i były łowca czarownic mógł skorzystać z tego dobrodziejstwa aby chociaż trochę odespać pracowitą, długą, zimną i deszczową noc. Chociaż i tak jak wstał czuł, że kręci go w nosie to nie był pewien czy ta noc jeszcze nie odbije mu się czkawką czyli jakimś przeziębieniem. Przecież nie był już młodzieniaszkiem a w nocy zmoczyło go i przemarzł nieźle. No i nie miał za bardzo wieści jak poszła sprawa z nocnym rabunkiem. Ta wspólna ze strażnikami wizyta u Nocnej Inge zajęła mu na tyle wiele czasu, że jak wrócił na plac to nikogo tam nie zastał. Ani strażników, ani larum, ani nikogo z kultystów ani wozu na jaki mieli załadować fanty. Pozostało zabrać się do domu. Jak wrócił do był caluśki mokry a rano widział swoje własne, błotniste ślady przy wejściu. Chociaż jak już wracał do ten ulewny deszcz jakoś zelżał no ale padał nadal.

Rano jak się okazało było dla odmiany całkiem słonecznie i pogodnie. Chociaż nadal dość chłodno. Ilse przyszła zrobić śniadanie i była zdziwiona, że jest takie mokre rzeczy do prania bo przecież wieczorem nie padało. W nocy no ale nie wieczorem ani rano. Ale zajęła się robieniem śniadania a potem zabrała te mokre rzeczy do prania.

Rutynowo przyszedł też i Kurt z jakim miał sprawę potencjalnego porwania czy pobicia na potrzeby robienia wrażenia przed panną von Schneider do obgadania. Chociaż tutaj już raczej szef musiał ustalić co i jak. No i miał nieco czasu na przygotowania skoro w południe zamierzał udać się do “Mewy” na spotkanie z ochotnikami na całonocną zabawę. A i od początku nie zanosiło się, że wrócą do miasta wcześniej niż następnego dnia. No i jak na razie to najlepsze kontakty z miłośniczką pomarszczonych kochanków i kochanek to miała blondwłosa Pirora no a ją to zapewne najprędzej spotka wieczorem przy zachodnich głazach. Bo w końcu po śniadaniu miała wyjechać z koleżankami w malarski plener więc jak wstał to też jej mogło już nie być w mieście albo szykowała się, ze swoimi szlachetnie urodzonymi koleżankami do wyjazdu. Przynajmniej taki był plan jeszcze podczas ostatniego Festag. Trudno było powiedzieć jak ostatnia noc może wpłynąć na to wszystko.

A, że mogła to się zorientował ledwo wyszedł na ulice. Mieszkańcy wydawali się nie zauważać pięknego, słonecznego chociaż dość chłodnego poranka. Zewsząd słychać było różnorodne lamenty i złorzeczenia na okrutne morderstwo i rabunek najważniejszej świątyni w mieście. Całe miasto przypominało kopnięte mrowisko. A strażnicy byli głośni i brutalni. Bez ceregieli przeszukiwali przechodniów wozy a jak był już bliżej brzegu Salt to okazało się, że także i łodzie.

Im bliżej obrabowanej świątyni się znajdował tym tłum był gęstszy, głośniejszy i bardziej wzburzony. Widocznie miejsce zbrodni skutecznie przyciągało uwagę mieszkańców jak i przyjezdnych. I to bez względu na status. Bo widać było zwykłe miejskie pospólstwo jak i co bogaciej ubranych kupców czy urzędników albo nawet konnych rycerzy, damy w powozach no i licznych strażników. Gdy wmieszał się w tłum słyszał różne urywki rozmów bo co chwila ktoś kogoś pytał co się stało albo ktoś to komuś tłumaczył.

“Morderstwo! Zabili wszystkich!”... “Zrabowali wszystkie dary do gołych ścian! Co za świętokradztwo oby im ręka uschła!”... “Skandal, że takie rzeczy miały miejsce!”... “Próbowali podpalić świątynię ale dobry Manann na to nie pozwolił i zgasił ogień”... “W porcie znaleźli wóz jakiego użyli do kradzieży”...

W każdym razie tłum był całkiem gęsty i ten skromny plac wokół murów świątyni co jeszcze kilka dzwonów temu był cichy, pusty i zalewany zimnym deszczem teraz wypełnił się całkiem gęsto, zupełnie jakby był Festag po mszy.

Niestety mury okalające świątynie skutecznie blokowały wzrok na to co tam się dzieje. A brama główna była zamknięta i stało przed nią sporo strażników z kuszami i halabardami tworząc kordon ochronny. Plotki powtarzały się od ucha do ucha, od ust do ust ale wiele nowego z nich nie wynikało.

W pewnym momencie jednak zrobiło się poruszenie bo otwarła się główna brama. I wyjechał przez nią mały orszak. Z początku z pół tuzina strażników z halabardami co torowało drogę przez tłum. Za nimi owa zaskakująco młoda i słoneczna kapłanka Ulryka co przyjechała na turniej a trafiła na pogrzeb księżnej. Jechała w godnym milczeniu i w pełnej, pięknie zdobionej zbroi. Za nimi zaś wóz zaprzężony w dwa czarne konie. Wóz był zwykły ale pośpiesznie był ozdobiony czarnymi wstęgami jak zwykle oznaczało się karawany. I był kryty płótnem więc nie było widać zawartości. Ale obok woźnicy siedziała Matka Somnium. Oczywiście cała na czarno ale tym razem miała wdowią, czarną woalkę spuszczoną na twarz jako oznakę żałoby. Wydawało się, że zwłaszcza ona emanuje jakimś mistycznym dostojeństwem i szacunkiem dla swojego patrona bo tłum jakby magicznie cichł gdy wóz przejeżdżał obok a ludzie zdejmowali czapki, kapelusze, kaptury i pochylali głowy przeżegnując się w oznace łączenia się w bólu i żałobie po zmarłych. Za wozem znów szło kilku miejskich halabardników jakby stanowili część konduktu żałobnego. Ten w końcu wyjechał przez północno - zachodni narożnik. Akurat ten sam gdzie w nocy Heinrich napatoczył się na patrol strażników w efekcie czego całą czwórką zawitali do Nocnej Inge. Ludzka ciżba zaczęła mamrotać, że pewnie jadą do świątyni Morra bo tam zwykle przygotowywano ciała do pogrzebu.

Ale czekali. Dało się wyczuć to zbiorowe czekanie. Jakieś plotki już wszyscy zdążyli poznać ale jednak wszyscy zebrani wokół murów świątyni czekali na jakąś reakcję władz. W końcu się doczekali. Brama znów się otwarła. I wyszła świecko - duchowna grupka. Część z nich weszła na pakę wozu aby być lepiej widzialna i słyszalna. Mimo, że Heinrich nie stał w pierwszym rzędzie to i tak po ciemno niebieskich szatach rozpoznał ojca Absalona, jednego z najważniejszych kapłanów Mananna w tym mieście oraz sądząc po grubym łańcuchu z herbem miasta któryś z urzędników.

- Dobrzy ludzie! Obywatele! Bracia i siostry! Spotkało nas wielkie nieszczęście! Zdrajcy i heretycy uderzyli w samo serce naszego jestestwa! Ale zapłacą za to! Oj drogo za to zapłacą! Będą błagać o śmierć gdy już ich znajdziemy i wymierzymy im sprawiedliwość! - zagrzmiał kapłan i wydawał się być naprawdę wzburzony. Ciskał z oczu błyskawice gniewu a krzykiem gromy pomsty. Tłum zafalował i w pełni go poparł. W końcu to było takie świętokradztwo! W pewnym sensie uderzono w każdego z mieszkańców miasta bo domy boże traktowano zawsze z wielkim szacunkiem i jako wspólne dziedzictwo wszystkich wiernych. Teraz więc pewnie wielu z nich czuło się tak jakby to ich własny dom obrabowano.

Potem przemówił urzędnik. Nieco bardziej panował nad swoim wzburzeniem ale namawiał lud do współpracy we wskazywaniu wszelkich podejrzanych zachowań z zeszłej nocy albo wcześniejszych. Zwłaszcza szukano dwóch skruszonych ladacznic z Saltburga jakie podejrzewano, że są jakoś zamieszane w tą bezczelną kradzież. Nalegał aby schwytać je żywcem bo musiały zostać przesłuchane. Podejrzewano, że mogą być częścią szajki spoza miasta jakie wysłano na rozpoznanie przed tą heretycką kradzieżą. Więc należało zgłaszać wszelkie podejrzane osoby spoza miasta, zwłaszcza z Saltburga. I dlatego władze do odwołania zamknęły port i żadna jednostka nie miała prawa go opuszczać. Zaś co rano straż miejska miała sprawdzać łodzie rybaków i robić patrole na zatoce gdyby bandyci usiłowali wymknąć się morzem. No i obiecywał surowe męki każdemu u kogo znajdą choć jedną, złamaną monetę czy kosztowności ze zrabowanych darów świątynnych jakie możni i ubodzy oddali jako hołd dla swojej zmarłej księżnej - matki. To zapewne było dla wszelkich paserów i innych osób z półświatka i czyniło z takiego zrabowanego skarbu bardzo trefny towar za jaki łatwo można było trafić na męki a potem szafot. Wkrótce na mieście miały się pojawić listy gończe za tymi dwiema ladacznicami ale już teraz władze prosiły o wszelką współpracę w tej materii bo zapewne te dwie nie działały same.

Na ile były łowca czarownic mógł skorzystać ze swojego zawodowego doświadczenia to władze zaczynały te poszukiwania całkiem na poważnie i profesjonalnie. Gdzieś ta leniwa, zmoknięta rutyna z ostatniej nocy znikła. I teraz władze i świeckie i duchowne poczuły się dotknięte osobiście oraz czuły presję swoich obywateli jacy też byli w większości oburzeni i domagali się skutecznych działań. Przynajmniej tak od zewnątrz. Nie miał żadnego wglądu co tam się działo za murami obrabowanej świątyni albo co sobie władcy miasta rozmawiali i ustalali między sobą.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów; kamienica Joachima
Czas: 2519.07.12; Aubentag; świt - przedpołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, pogodnie, powiew; chłodno (0)



Joachim



Zmarzł. I miał lekka gorączkę. W nosie coś go kręciło i ciężko mu się oddychało. I w gardle zaczynało coś mu się zbierać. Jednym słowem jak wstał rano to wcale nie czuł się najlepiej. Właściwie wyglądało to na początek jakiejś choroby. Może więc i przemykał nocą przez uśpione miasto w swojej astralnej formie ale przez ten czas jego fizyczne ciało wciąż leżakowało w fotelu wystawione na nocną słotę i zimno. Koce jakimi okrył go Gunther niewiele pomogły. Gdy wskoczył ponownie w swoje ciało i otworzył oczy czuł się… jak trup. Albo topielec. Albo ktoś kto prawie zamarzł i cudem wraca do życia. Gunther właściwie musiał go zanieść do środka bo tak miał zesztywniałe członki. Czy to efekt uboczny czaru czy ekspozycja na te nocne warunki tego nie był pewien bo to był jego pierwszy raz z tym czarem więc nie miał porównania. W każdym razie już w łóżku to zimno mocno nim telepało i czuł, że może to przypłacić zdrowiem. No i dręczyła go niepewność.

Bo chociaż widział, że “jego” strażników niejako przejął Otto i gdzieś ich odciągnął to jednak nie mógł czekać dłużej jak chciał wrócić na piechotę przez ten cały deszcz, błoto i ulice do swojego domu i ciała. Nie miał więc pojęcia jak się skończyła ta nocna akcja w świątyni. Jak ostatni raz posłał tam spojrzenie to widział ciemną, plamę wozu pod bramą i nic więcej. Potem musiał szybko przebierać nogami aby zdążyć na czas.

A jak się obudził no to właśnie czuł, że zaczyna płacić za te nocne przygody własnym zdrowiem. W skroniach go łupało i miał zatkany nos. Ogólnie nie czuł się zbyt dobrze. Wstał też dość późno. Właściwie już było raczej przedpołudnie niż ranek. Wcale nie tak daleko do południa gdzie umownie była wyznaczona pora spotkania w “Mewie” dla tych co mieli ochotę na przygody i romanse ze zwierzoludźmi. A, że spora część była zaangażowana we wczorajszą akcję to powinna być też okazja aby o tym porozmawiać.

Nie był pewien czy zdołałby wyrobić się do barona Wrisberga jak to jeszcze planował wracając nocą do swojej kamienicy. Zwłaszcza, że nie był wcześniej umówiony a baron tym razem nie posłał po niego żadnego służącego z pilnym wezwaniem. Jak się wpakował do balii z ogrzaną wodą i jakoś odżył to właściwie już niewiele miał swobody manewru do spotkania w “Mewie”.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Portowa; Aleja Mew; tawerna “Wesoła mewa”
Czas: 2519.07.12; Aubentag; południe
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, mgła, łag.wiatr; nieprzyjemnie (0)



Wszyscy



W miarę jak zbliżało się południe i pora obiadowa to i w żeglarskiej tawernie pod znakiem krzyczącej mewy robiło się coraz gęściej i głośniej. Marynarska brać lub osobnicy o niezbyt przyjaznych i dobrodusznych spojrzeniach zjawiali się coraz częściej. Zwykle zamawiali coś do jedzenia z niezbyt wyszukanego menu. Nie inaczej było przy dwóch złączonych stołach gdzie stopniowo zbierała się kolejna grupa tawernianych gości. Zaczynając od dwóch młodych kobiet jakie pełniły rolę gospodyń. A ostatecznie towarzystwo zrobiło się nie mniej pstrokate i różnorodne jak poprzedniego wieczoru chociaż nie takie samo.

Poza szlachetnie urodzonymi kultystkami jakie powinny już wyjechać z Pirorą z miasta w plener to slaaneshytki były w prawie pełnym składzie. Poza uczestniczkami wczorajszej akcji jak Łasica i Burgund była też Onyx, Lilly oraz Oksana. Dziewczęta przez swoje znajomości i aktywności ze szlachetnie urodzonymi koleżankami przekazały od nich wieści. A mianowicie trójka łotrzyć zabrała ze sobą pokiereszowaną w starciu z czarnymi templariuszami Annikę do siebie. I spędziły razem noc. Chociaż z powodu ran nowej służki Fabienne nie tak wesoło i sprośnie jak to pierwotnie miały zamiar. Z tego powodu też całkiem niedawno odprowadziły ją do Północnej Dzielnicy prawie pod samą bramę rezydencji von Mannliebów. I zaleciły aby została tam póki nie wydobrzeje. Bo pierwotnie miała towarzyszyć swojej bretońskiej pani podczas wyjazdu w plener no ale obecnie skutki jej pobicia i ran mogły wzbudzić czyjąś czujność i podejrzenia. Więc łotrzyce poradziły jej właśnie tak. Czy obie z bretońską szlachcianką posłuchają tego jeszcze nie wiedziały bo się przekonają dopiero przy wieczornym spotkaniu.

Jak się okazało Pchełkę sobie koleżanki bardzo chwaliły i nawet myślały czy by w nagrodę jej nie zabrać ze sobą no ale ostatecznie jednak uznały, że całonocna orgia ze zwierzoludźmi to może jednak być nieco za dużo jak na pierwszy raz. Co prawda z tego co mówiła Oksana wynikało, że włamywaczka podobnie jak koleżanki lubi być uległa i brutalnie traktowana podczas zabaw w alkowie i nie stroni ani od męskiego ani żeńskiego towarzystwa no ale jednak masowa zabawa ze zwierzoludźmi to jednak coś całkiem innego. Główna projektantka teatralna wolała z tym poczekać i nie działać zbyt pochopnie.

Lilly za to miała do przekazania gratulacje i podziękowania od Starszego. Przy takim kipiszu na mieście mężczyzna w masce zanadto rzucałby się w oczy ale właśnie skorzystał z pośrednictwa kopytnej mutantki aby przekazać swoje pozdrowienia, podziękowania i gratulacje.

Ale najwięcej do powiedzenia miały obie łotrzyce. I były najbardziej podekscytowane. Tylko mimo wszystko nie chciały tutaj za wiele zdradzać. Po drodze będzie okazja. Na razie powiedziały tyle, że po tym jak Otto odszedł ze strażnikami, po Heinrichu ślad zaginął a od Joachima od początku akcji nie było żadnych wieści to reszta skorzystała z okazji aby zapakować fanty na wóz i zmyć się stamtąd do portu. Tam przeładowali pospiesznie zdobycz na łódź, pożegnali się gorąco z Mergą a Łasica była tak podekscytowana zwycięstwem, że “mały całus na pożegnanie” zmienił się w długi, mokry pocałunek, że aż Burgund była wyraźnie zazdrosna. Ale ta się tym nie przejmowała i puszyła się, że usta wyroczni były bardzo przyjemne i gościnne. Pojawił się nawet Starszy jakiemu pośpiesznie zdali raport jak im poszło. Nic wtedy nie wiedzieli o Joachimie i Heinrichu ale Pchełka zdążyła wrócić z wieściami, że chociaż Otto wrócił cały do domu. Potem zatopili wóz pod pirsem, puścili konia luzem a sami wsiedli na mniejszą łódź i przepłynęli na drugą stronę portu. Tam się rozproszyli bo już zaczynało być rano i pierwsze łodzie rybaków wypływały na wody zatoki.

- A w ogóle to Merga nam zdradziła, że miała wizję. Ta noc będzie sprzyjać zabawie, płodności i wyuzdanym przyjemnościom gdzie nikt nie mówi “nie”! - zaśmiała się niebieskowłosa łotrzyca która obecnie miała kruczoczarne włosy. Czy je przefarbowała czy miała perukę to nawet siedząc tuż obok to nie było do końca pewne. Zresztą Burgund też straciła swój charakterystyczny, miedziany kolor i była teraz blondynką podobną do ich tutejszej, ulubionej kelnerki Corette.

- A teraz zjedzcie coś. Bo tam przy kamieniach to będziemy robić ognisko ale szama to będzie dopiero wieczorem. Jak zjemy to jedziemy skoro już wszyscy co mieli być to już są. A więcej pogadamy po drodze albo na miejscu. Tam powinno być spokojniej. - obwieściła im liderka wężowych kultystek dając znać aby nikt się nie wypaplał z czymś z wczorajszej nocy.

Więc jak mniej więcej zostali sami przy złączonych stołach to mogli się wymienić wieściami i plotkami co się komu przydarzyło od ostatniego razu. Jak choćby podczas ostatniej nocy w świątyni. Tu najlepiej poinformowane były obie łotrzyce co brały w niej udział od początku.

- Cholerny deszcz. Wiecie jak ślisko było na tym dachu? Aż raz to tak się poślizgnęła, że aż chyba jakieś dachówki poleciały. Teraz mogą to znaleźć jak tam wejdą. A łapy tak mi zgrabiały, że nie wiem ile razy próbowałam otworzyć to cholerne okno. Ale się udało. A potem drzwi tam od środka. Jeszcze gorzej bo całkiem po omacku. Ale jakoś się udało. A potem jeszcze jak ta furta skrzypnęła! Jej! Myślałam, że cały plac obudzi. No ale jednak nie. - Łasica co zainicjowała wczoraj to włamanie mogła je wreszcie bez skrępowania przeżywać na nowo z kolegami i koleżankami.

- Ale dobrze, że padało. To psy nie będą zbyt użyteczne. - dodała jakby mimo wywołanych trudności wczorajszym deszczem znalazła też i jego pozytywną stronę. Potem zaś na przemian opowiedziały jak to im poszło z templariuszami. Udało im się podprowadzić grupkę szturmową po cichu pod tamte drzwi. Łatwo było poznać które bo tylko tam była szczelina światła pod nimi. I nie były zamknięte. Więc wystarczyło szarpnąć za klamkę. Zrobiła to Soria i ona tam pierwsza wpadła a reszta za nią. Znaczy oprócz obu dziewczyn z ferajny. Bo raz, że nie były od bicia się to dwa jak tam kotłowało się osiem osób na raz, pośród tych wszystkich stołów, krzeseł, składanych posłań to dla nich i tak już nie było miejsca.

Ale strażnicy nie spali. Ba! Wszyscy byli w pełni ubrani i z bronią u boku. Chociaż bez pancerzy a tarcz nie zdążyli chwycić. Więc byli w czuwaniu. Trochę szkoda bo co prawda dziewczyny od początku liczyły się z tym, że chociaż jeden zapewne nie będzie spał. Ale miały nadzieję, że większość albo chociaż połowa będzie. A tak to od początku zaczęła się młocka na całego. Ale pod naporem kultystów strażnicy kolejno padali. Jednak okazali się wielki hartem ducha i walczyli do końca. Każdy jeden. Musieli ich wszystkich wybić co do nogi. Nawet jak pod koniec ostatni z nich był już okrążony przez czwórkę napastników to też do końca stawiał opór i o pardon nie prosił. No i jednak pocięli ich nieźle. Zwłaszcza Rune i Annikę. Porządnie oberwali, na tyle że trzeba było ich wyprowadzić na zewnątrz i do żadnej akcji już się nie nadawali. Silny też oberwał ale trochę. Tylko draśnięcie. Więc chyba tylko Soria wyszła z tego cało albo nie wartymi uwagi drobiazgami. A potem biegali raz za razem od lochów po wóz przed główną bramą gdy Heinrich stał na czatach, Joachim też tylko w drugim narożniku a Otto próbował bandażować poszkodowanych kolegów i koleżanki. I jeszcze potem póki nie pojawili się strażnicy. Gdy Burgund pobiegła do Łasicy aby o tym jej powiedzieć ta zdecydowała, że niech każdy weźmie co da radę i zwijają żagle. Potem odjechali wozem w kierunku rzeki i zatoki. I tam znów przeładowali fanty na długą łódź Vasilija. Ostatni raz się z nimi pożegnali no i większa łódź ruszyła ku wylotowi zatoki zaś mniejsza ku przeciwnej stronie portu.

- No i odpłynęli. Oby im się powiodło w tej Norsce. I wrócili jak najprędzej. - westchnęła Łasica i przez chwilę trwała przyjemna do rozważań dyskusja z kim i czym by Merga mogła wrócić. Wyglądało, że łotrzyce jakichś jurnych, dziarskich norsmeńskich wojowników powitały by równie serdecznie i ciepło jak i ślicznotki z północy. I oby lubiły się zabawić z koleżankami bardziej niż Norma czy Merga co niezbyt się z nimi integrowały pod tym względem i obie troszkę tego żałowały. Gdy się nagadali na ten temat pałeczkę rozmowy przejęła Onyx. Bo jak się okazało też miała co nieco do opowiedzenia.

- Wczoraj wieczorem zasiałam Larwę. Tą naszą Laurę Larwę. - wypaliła zaczynając nowy wątek i wzbudzając żywe zainteresowanie koleżanek. Popatrzyła na Otto jaki wczoraj przed nocną akcją wręczył jej koleżance z pracy dwie strzykwy z jajami Oster.

- Nie gadaj! A jednak? A ona wie co to jest? - koleżanki co zajęte rozpoznaniem świątyni nie brały za bardzo udziału w tej sprawie wydawały się, żywo zainteresowane. Więc Onyx pociągnęła ten temat dalej.

- Chyba wie. Otto ją nieco zbajerował, że to coś tam robale od elfek czy jakoś tak. No to się Larwa ucieszyła bo wiecie, ona lubi wszelkie robale. Tylko była nieco zaskoczona, że to jaja i trzeba tam w sobie w środku hodować bo myślała, że to gotowe będą. Szkoda Otto, że nie miałeś żadnego robala gotowego. To by pewnie się zaśliniła z uciechy. A tak to te strzykwy to takie zwykłe rurki no to nie jest zbyt pociągające. - Onyx opowiadała trochę do Otto co do pewnego momentu uczestniczył we wczorajszych wydarzeniach a trochę reszcie aby wprowadzić ich w temat. Dziewczyny na koźle zachęciły ją aby mówiła dalej. Mniej więcej znały się z Laurą no ale dość pobieżnie bo zaczęła pracować w tym samym zamtuzie co one ale już po ich odejściu więc wcześniej nie pracowały ze sobą jak teraz Onyx.

- Ale jak wróciłyśmy do siebie no to ona taka ochotna. To poszłyśmy do niej. I tak ją trochę zagadałam, ona sama wyjęła te strzykwy i zaczęła je oglądać no to nie chciałam ryzykować, że je wyrzuci, zgubi albo się rozmyśli. Pobajerowałam ją trochę no i w końcu mówię jej, żeby ściągnęła majtki i jedziemy z tematem. - Onyx wesoło opowiadała jak to wczoraj pewnie gdy reszta obsady jeszcze zbierała się w “Mewie” ona urabiała koleżankę aby zgodziła się być nosicielką owadzich jaj.

- I co? - zapytała zafascynowana Lilly chłonąc całą sobą tą opowieść.

- No i zdjęła te majtki więc trochę uklękłam przed nią, trochę się z nią pobawiłam a w końcu wsadziłam jej jedną strzykwę, wpuściłam do środka, potem drugą, to samo i jej! Jak się ucieszyła! Mówiła, że to czuć tam w środku jak się rozlewa. Ale nie mówiła, że ją coś boli czy nic takiego. A to zasianie rzeczywiście jest proste. Myślałam, że Sigismundus tak nas bajeruje ale nie. Naprawdę proste. Wsadzasz do środka jak każdą inną zabaweczkę a potem naciskasz tłok i to tam wpuszcza się do środka. A potem wyjmujesz. I po robocie. Jak jakaś jest chętna albo chociaż nie stawia oporu to chwila moment i gotowe. - Onyx streszczała swój wczorajszy wieczór jak to zasiała koleżankę z pracy. Co prawda taką o specyficznych gustach no ale sam proces zasiania chyba ją samą zdziwił jak bardzo jest prosty gdy druga strona nie stawia oporu. Koleżanki jak słuchały to też wydawały się tym trochę zaskoczone. Zwłaszcza, że to mówiła jedna z nich a nie aptekarz do którego ostatnio nie miały za bardzo zaufania.

- No to zobaczymy co z tego wyjdzie. I kiedy. - skwitowała w końcu Łasica jakby niezbyt wiedziała co jeszcze powiedzieć na ten temat. Jednak okazało się, że to nie koniec rewelacji Onyx o jej wczorajszym wieczorze w zamtuzie.

- Ale to nie wszystko! Bo słuchajcie, właśnie już jesteśmy z Laurą po tym zasianiu, zabawiamy się, mnie też się zaczęło podobać i tak już prawie zaczęłyśmy numerek na całego a tu wpada do nas koleżanka i larum robi bo szefowa wzywa wszystkie dziewczynki. Co było dziwne. No ale nic, doprowadzamy się z Laurą do porządku, wciąż mocno ucieszone i idziemy do recepcji. A im bardziej tam idziemy tym widzimy więcej koleżanek. Jak tam przyszłyśmy to się okazało, że nasza madame wezwała pełny skład. To rzadko się zdarza. Chyba, że jakiś bogacz sobie zamówi nie wiadomo co i ile albo chce sobie wybrać z całej puli jakąś klacz do zabawy. Więc ustawiamy się a tam jaka niespodzianka! Dwie taaakie maje stoją i nas oglądają! - Onyx zaczęła opowiadać nowy wątek i to tak plastycznie, że zaczęła na nowo przeżywać wczorajsze emocje zupełnie jak niedawno łotrzyce co opowiadały o nocnym włamie do świątyni.

- Maje czyli ślicznotki. Takie pierwsza klasa. U nas to Priora albo Fabi byłyby takie maje. Zwykle tak mówimy na kurtyzany pierwszej klasy. Takie dla elity. Ale też na inne ślicznotki niekoniecznie z zamtuza. Froya to też maja pierwszej klasy. To chyba z bretońskiego. Albo estalijskiego. Albo tileańskiego? No nieważne, chodzi o ślicznotki. To mówisz Onyx jakieś dwie maje do was przyjechały wczoraj? Ale do pracy? Czy jako klientki? - Łasica wyjaśniła pozostałym ten burdelowy slang jaki nie musiał być dla nich zrozumiały. Ale wydawała się zaciekawiona tą opowieścią.

- No to dziwne. Ale jako klientki. - Onyx też wydawała się być tym zdziwiona nawet dzisiaj jak to opowiadała.

- Rzeczywiście dziwne. Bo w zamtuzie to prawie sami faceci jako klienci. Kobiety jak już to albo takie kamratki co przychodzą razem z nimi, albo ladacznice z tawern to je zgarnął po drodze do nas albo coś takiego. Nawet jak się trafi kobieta jako klient to często chce jakiegoś ogiera a nie dziewczynkę. Ale u nas to same dziewczynki. No a jak już nawet chce dziewczynkę to zwykle robi to dyskretnie. Jak już którąś stać to zwykle chce aby ją do niej przysłać gdzie sobie zażyczy. O ile by własnych służek nie miała do zabawy. No więc w każdym radzie to naprawdę rzadkość aby kobieta przyszła tak od frontu aby zamówić sobie jakąś dziewczynkę. A już robić takie zbiegowisko to nie wiem… Dziwne to… - czarnowłosa łotrzyca znów wzięła na siebie obowiązek wyjaśnienia kolegom i koleżankom mniej zanurzonym w burdelowe niuanse dlaczego Onyx miała prawo czuć się tak zaskoczona wczorajszym spotkaniem. Ta zaś, podobnie jak blond głowa Burgund kiwała twierdząco głową.

- No w każdym razie są. Jedna taka miodowłosa a druga taka śnieżynka. Niby w żałobie na czarno ale i tak widać, że to damulki pierwsza klasa. I ta śnieżynka to się prawie nie odzywała. Tylko patrzyła. Ale ta miodowa to chodzi zła jak osa, ogląda nas, patrzy, chyba wącha no i wybrzydza. “Jak to? Tylko tyle? A mężczyźni? No żadnych? A kobiety? Naprawdę nie macie nic więcej? To z czego ja mam tu wybrać?” I tak chodziła i gderała. Już myślałam, że to tylko jakaś heca. Wiecie, dwie damulki się założyły, że pójdą do zamtuza jak kawalerowie ale tylko pokręcą noskami i wyjdą. No ale nasza madame skacze wokół nich i skacze i zachęca, i prosi, i zagaduje, i co chwila którąś z nas zachwala i poleca. A ta dalej zła jak osa. I mówi w końcu “To tyle? To naprawdę nie macie już nikogo więcej?”. No to madame pomyślała i wezwała już naprawdę wszystkich. Nawet charakteryzatorki, kucharki, szatniarki i tą całą resztę. I nie uwierzycie kogo ta miodowa wybrała. - Onyx dalej opowiadała swoją wczorajszą przygodę jaka widocznie ją zaskoczyła. I sądząc z opowieści to chyba jej koleżanki z pracy podobnie. Tak samo jak i większość jej obecnych koleżanek bo słuchały z żywym zainteresowaniem.

- Nie mam pojęcia. Pewnie jakąś z obsługi jak to takie dziwne ma być. - Łasica i Burgund pokręciły głowami ale poddały pytanie nie chcąc zgadywać na próżno.

- Starą Helgę. - Onyx rozłożyła ręce w geście bezradności. A obie łotrzyce aż się odwróciły do niej w zdumieniu chcąc sprawdzić czy nie żartuje.

- Starą Helgę?! Przecież ona była starą rurą jak już my tam pracowałyśmy! Ona ma już dorosłą córkę co też jest ladacznicą! No nie gadaj, że jakieś bogate damuliki sobie wybrały tą starą rurę! - Łasica wybuchnęła pełnokrwistym zaskoczeniem gdy widocznie w ogóle nie obstawiała takiego wyboru wczorajszej klientki.

- Tak, tak, właśnie ją miodzik wybrała. - uniosła dłonie do góry i westchnęła na te dziwactwa klientów. Ale poczuła się wyjaśnić reszcie jak to jest z tą Starą Helgą. A mianowicie ona właściwie już nie pracowała “na plecach”. Miała jeszcze paru stałych klientów co chyba z sentymentu się z nią spotykali bo tak to mało kto miał ochotę na “rozlazłą krowę”. Więc zwykle robiła za tą starszą i funkcyjną, opiekowała się młodszymi dziewczynami, rozmawiała z klientami, była krawcową i charakteryzatorką no ale już niewiele z niej było ladacznicy. Dlatego wszyscy łącznie chyba z samą Helgą zdziwili się wczoraj gdy właśnie ją wybrała młoda, bogata i elegancka klientka.

- A potem wybrała jeszcze Molly. Ona dla odmiany ma bardzo młody wygląd. Madame ją przedstawia klientom, że “to jej pierwszy miesiąc”. I tak już z rok ją przedstawia i wszyscy to łykają bo naprawdę wygląda młodziutko jakby dopiero co miała stracić dziewictwo. Bardzo dziewczęca. No i miodzik ją właśnie wybrała. A potem stanęła naprzeciwko mnie i Laury. I widziałam w jej oczkach jak kalkuluje i wybiera. I tak się do niej zachęcająco uśmiecham, przymilam, pierś wypinam, bioderkami kręcę… A ta złośliwa małpa wybrała Larwę! - Onyx przyspieszyła tą relację ale była wyraźnie zła, że nie na nią padł wybór klientki.

- A ta śnieżynka? Kogo wybrała? - zaciekawiła się Burgund.

- Nikogo. Prawie się nie odzywała. Jak miodzik wybrała te trzy to wszystkie poszły na górę. No a my się rzucamy na naszą madame i pytamy co to za jedne, co tu jest grane. A nasza madame wyjmuje wtedy sakiewkę i nam pokazuje. Ale tam musiało być geldów! Wcale się nie dziwię, że zarządziła pełną mobilizację! - zawodowa ladacznica ponownie aż jęknęła żałośnie gdy oczami wyobraźni znów zobaczyła tą pękatą sakiewkę jaką zostawiły klientki.

- A co potem? Jak skończyły? Mówiły coś? - zaciekawiły się łotrzyce zdając sobie sprawy, że koleżanki nie mogło być za zamkniętymi drzwiami podczas numerku no ale pewnie coś musiało się dziać jak ten się skończył.

- No. Mnie wczoraj kiepsko szło. Nikt mnie nie wybrał. To akurat miałam wolne jak skończyły. I wracają, cała piątka, takie wesolutkie jak najlepsze kamratki, nasza madame do nich podbija a te się żegnają czule, obejmują się, prawie spijają sobie z dzióbków no i wreszcie gadają z naszą madame. I mówią, że są zadowolone, że było jak chciały, dziewczyny się spisały ale na następny raz to wolałyby coś bardziej egzotycznego. Coś wyjątkowego i niepowtarzalnego czego jeszcze nie próbowały. Coś co byłoby wyzwaniem jak jakieś dzieło sztuki co się ogląda, czyta, słucha i podziwia pierwszy raz. I, że wrócą w Konistag. No i, że przyjechały tutaj zawrzeć nowe znajomości i rozwinąć nowe kontakty więc liczą, że dzięki nam poznają takie interesujące i wyjątkowe osoby. - rudowłosa ladacznica westchnęła znów z żalem, że pod względem finansowym to niezbyt miała udany wieczór ale niejako przez to sama była świadkiem końcówki wizyty nietypowych klientek. A pod koniec to chyba starała się powtórzyć wiernie jak tylko dała radę ich słowa.

- A potem poleciałam do Larwy aby opowiedziała jak było. Pokazała mi sakiewkę. Jeszcze każdej z nich trzech zapłaciły oddzielnie oprócz tego co zapłaciły madame! O rany no! Że też mnie nie wybrały! Może w Konistag… - mruknęła nie mogąc przeboleć takiej straty i jawnie zazdrościła ciemnowłosej koleżance, że tej się wczoraj tak pofarciło.

- A co chciały na numerku? - zaciekawiła się Lilly chłonąc tą opowieść całą sobą.

- Ta miodowa to niezły numer. Laura mówiła, że taki żywy ogień. Zabawiała się z nimi trzema na raz i po kolei. Z przodu, z góry, z tyłu, z dołu, w środku. I nic, że coś boli, jest obrzydliwe, nie wypada albo z którejś strony nie można. Larwa mówiła, że gdyby ta miodowa robiła za ladacznicę to by zrobiła niezłą karierę. A śnieżynka nic. Tylko siedziała w fotelu, popijała wino i patrzyła. Trochę sama sobie robiła dobrze ale jak Helga albo Larwa pytały czy czegoś sobie nie życzy to grzecznie dziękowała, że nie. Więc się zabawiały z tą miodową. No i też ma nadzieję, że jak wrócą to ją jeszcze raz wybiorą bo mówiła, że sama przyjemność. No i tyle geldów! No a potem jak wyszły no to właśnie mówiły, że fajnie i miło ale wolałyby większe wyzwania, coś nowego, wyjątkowego. To potem z madame główkowałyśmy przez resztę nocy co by tu im zorganizować na kolejną wizytę. - Onyx zakończyła swoją opowieść z wczorajszego wieczoru. I chyba większość koleżanek była zafascynowana tymi tajemniczymi klientkami jak i zdumiona całą opowieścią. Dało się wyczuć, że chętnie same by się z nimi poznały i w pełni podzielały żal koleżanki, że wczoraj nie było jej to dane chociaż była tak blisko jak i podzielały nadzieję na szansę w kolejnym spotkaniu. I próbowały zgadnąć kim one mogą być bo wydawało się, że raczej żadna z tutejszych szlachcianek bo te chociaż z widzenia raczej je znały. Jak nie z przyjęć w teatrze czy salonie Pirory to cotygodniowych mszy gdzie zjawiała się większość populacji miasta a kogoś ze śmietanki towarzyskiej miasta zwykle było łatwiej rozpoznać niż kogoś z plebsu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25-06-2023, 11:30   #139
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację


Miejsce: Nordland; Neues Emskrank;ul. Kazamat; mieszkanie Otto
Czas: 2519.07.12; Aubentag; noc

Otto wpuścił Pchełkę usadził ją przy stole.
- Herbaty? - zaproponował stawiając imbryczek na małym piecyku - Niestety, nie wiem czemu tam byli. Czy rutynowy patrol, czy Somnium ich ostrzegła. - osobiście uważał, że kapłanka Morra ostrzegła straż miejską, tak samo strażników skarbca - Śledziłaś nas?

- No tak. Musiałam wiedzieć po co cię zabrali no i co dalej. - przyznała młoda włamywaczka wchodząc do mieszkania. Zsunęła kaptur pozwalając aby nadmiar zimnej wody z niego spłynął na podłogę. - Ale nie nastawiaj nic. Muszę wracać do reszty aby im powiedzieć, że nic ci nie jest. - rzuciła widząc, że gospodarz zaczyna szykować gościnę. Wskazała kciukiem za siebie jakby chciała dać znać, że wkrótce musi wracać z powrotem na plac.

- Kupili bajeczkę o napadzie. - zapewnił mnich zdejmująć imbryczek - Mam nadzieję, że więcej problemów już dziś nie będzie. - delikatnie się uśmiechnął - Chce ci się tam wracać w tą pogodę? Reszta chyba da sobie radę.

- No tak. Powiedziałam, że tylko sprawdzę co z tobą i tymi strażnikami. A nie wiadomo czy jeszcze jacyś się nie napatoczą. Następnym razem może jakoś się umówimy. - powiedziała szybko Pchełka cmokając nieco z niezadowolenia bo mimo środka lata to jednak dzisiejsza noc była zimna i deszczowa jakby już była jesień albo wczesna wiosna. Ale chociaż zaproszenie chyba nie wydało jej się niemiłe to jednak poczucie obowiązku i lojalności wobec koleżanek z ferajny wzięło górę i nie chciała ich zawieść.

- No to nie będę zatrzymywał. Poczekaj tylko. - ruszył do swojej szafy i wyciągnął płaszcz - Jest suchy. Okryj się, to chociaż przez chwilę ochroni cię przed tą cholerną pogodą.

- Dzięki. - powiedziała przyjmując suchy płaszcz i ubierając go sprawnie. Po czym cmoknęła mnicha w policzek uśmiechając się do niego zalotnie. - Później wpadnę ci go oddać. - powiedziała obiecująco po czym odwróciła się i wyszła z powrotem na ciemną, klatkę schodową.

***

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Portowa; Aleja Mew; tawerna “Wesoła mewa”
Czas: 2519.07.12; Aubentag; południe
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, mgła, łag.wiatr; nieprzyjemnie (0)

Otto cieszyło, że Laura rozpoczęłą hodowlę. I najwyraźniej Onyx trochę sprawa zaciekawiła. Trzeba teraz poczekać. Wysłuchał uważnie opowieści o nowych klientkach zamtuzu.
- Jeżeli mogę zasugerować. Ta co obserwuje, może być zainteresowana bardziej chłopcami niż dziewczętami. Macie jakiś w swoim przybytku?

- No właśnie nie. Bo prawie wszyscy nasi klienci to mężczyźni co przychodzą na ładne i łatwe dziewczynki. Kobiety trafiają się rzadko dlatego te dwie z wczoraj tak nas zaskoczyły. Kiedyś nawet mieliśmy jednego czy dwóch kawalerów do wynajęcia no ale popyt na ich usługi był dość niski. Ale jak wczoraj jak już te dwie maje poszły to rozmawiałyśmy z madame czy by któregoś z nich z powrotem nie ściągnąć chociaż na ten jeden wieczór. Tylko to nie takie pewne, że się znajdzie kogoś odpowiedniego na czas. Poza tym tak marudzyły i wybrzydzały, zwłaszcza ta miodowa, że wcale nie jesteśmy pewne czy nawet jakbyśmy miały jakiegoś chłopca to czy też by nie zrzędziły. Może wtedy by marudzyły, że ładnych dziewczyn nie mamy? Sama nie wiem. W ogóle się kogoś takiego nie spodziewałyśmy. Jakby to był jakiś przypadkowy klient można by machnąć ręką. No ale jak walnęły tyle geldów na stół i jeszcze dziewczynkom osobno też no to warto im zaimponować czymś wyjątkowym. Jakby mnie wzięły to bym ich wzięła w obroty na ostro. Nie wiem czy tak by chciały no ale Larwa mówiła, że ta miodowa to całkiem gorąca, umna i obrotna. Na pewno nie pierwszy raz zabawiała się z kobietami i to paroma na raz bo w ogóle się nic nie wstydziła ani nic i wszystko wiedziała co i jak się robi. No i zabiły nam gwoździa na pożegnanie bo trochę brzmiało jakby już nie w jednej alkowie były i byle co ich nie zaskoczy. Nawet jakbyśmy tych ladnych chłopców znalazły to też nie jesteśmy pewne czy to byłaby taka egzotyka i “coś niepowtarzalnego czego szukały. No i jeszcze to o kontaktach to trochę dziwnie brzmiało. Bo jakie kontakty można zawizać jak się przychodzi do zamtuza? No niezłe z nich ladaco ale teraz mamy straszny dylemat jak tu je zaspokoić gdy przyjdą następnym razem. - Onyx rozgadała się całkiem sporo gdy widocznie wciąż była pod wrażeniem wczorajszych klientek i się w pełni zaangażowała aby je godnie przyjąć następnym razem. I nie ukrywała, że jest przy nadziei, że miała na nie ochotę. Oraz to bogate wynagrodzenie jakim wczoraj obdarowały i madame i każdą z trzech dziewczyn jakie im usługiwały.

- Jej. Szkoda, że nas tam nie było. Na pewno byśmy znalazły z nimi wspólny język. No i tyle geldów! Nie wzgardziłabym. Jej… Żeby mnie takie ślicznotki płaciły za jakieś wesołe zabawy w alkowie z nimi! - Łasica też westchnęła trochę z żalem a trochę z zazdrością na myśl, że mogłaby przeżyć podobną przygodę jak jej ciemnowłosa koleżanka z zamtuza. Zresztą tego samego w jakim ona i Burgund wcześniej pracowały.

Otto zastanowił się głęboko.
- No cóż, jeżeli brakuje odpowiedniego "sprzętu", trzeba zadziałać na wyobraźnię. Możecie zaoferować specjalne… scenariusze do odegrania z damulkami. Udawane porwanie z udawanym gwałtem? Wynająć wóz, związać, zasłonić oczy, wywieźć do jakiejś "kryjówki" i zabawić się, żeby możne były na łasce gorszych od siebie. Lub jeżeli ta druga tak lubi patrzeć, można jej zorganizować salę tronową mrocznej władczyni. Z fikuśnym tronem, niewolnicami wachlującymi ją i podającymi wino i owoce, a w tym czasie jej miodowa koleżanka jest wykorzystywana ku jej uciesze i na jej komendę. Możecie poprosić Pirorę, żeby wam dała kilka lekcji z gry aktorskiej, przyda się nie tylko w tej sytuacji, ale też w przypadku gdy trafi się klient z… - tu wymownie pomachał małym paluszkiem u dłoni.

- Oj Otto, chyba nas nie doceniasz… Albo jesteś rozczarowany naszymi talentami i możliwościami… Jeśli sądzisz, że czegoś byśmy nie umiały odegrać. Zwłaszcza podczas zabaw w alkowie… - Łasica zrobiła nos na kwintę jakby chciała pokazać, że ją takie pomówienie obraża. Chociaż zrobiła to w dość żartobliwej wersji więc raczej nie uraziło jej to tak naprawdę.

- I to przy takim utalentowanym zespole? Onyx i Oksana świetne są w roli władczyń a my myślę, że jako niewolnice to chyba nikt się nie skarży na nasze usługi. A jeszcze mamy nasze panny błękitnokrwiste. - Burgund poparła koleżankę wskazując na te koleżanki co już siedziały z nimi przy tawernianym stole a wspominając jeszcze te lepiej urodzone co pewnie obecnie już były w jakimś leśnym plenerze.

- No ciekawe. Zaciekawiły mnie. Nie miałabym nic przeciwko aby wziąć jedną czy obie pod but. Trochę mnie dziwi, że nikt ich nie zna. Tych ze szlachty czy z innego świecznika to zwykle się zna chociaż z widzenia. Więc to chyba naprawdę byłby ktoś spoza miasta. - Oksana uśmiechnęła się lekko ale z chłodnym rozbawieniem. Jakby wizja takich drogich i atrakcyjnych niewolnic była bardzo miła jej dominującej naturze.

- No właśnie nie mamy pojęcia kto to był. Pytałyśmy wszystkich a przecież wszystkie je widziałyśmy jak madame nas wezwała na tą wieczorną mobilizację. I nikt ich nie zna. Też nam wyszło, że to pewnie ktoś spoza miasta. Szkoda. Znaczy, że nie wiemy kto to. Bo ja to bym zaraz do nich uderzyła jak tylko bym wiedziała gdzie. - Onyx pokiwała ze zrozumieniem głową ale chociaż żałowała, że kontakt im się urwał z tak obiecującymi klientkami to jednak sama też miała nadzieję na jego odnowienie.

- A z tym scenariuszem to Otto dobrze mówi. Coś mnie wyglądają tak z opisu na jakieś znudzone, rozwydrzone i rozkapryszone panienki. To taki pikantny scenariusz może być dla nich coś nowego. Bo pewnie skoro wczoraj tak wybrzydzały to w już niejednym zamtuzie były. Albo raczej zamawiały dziewczynki stamtąd bo ci z wyższych sfer to niekoniecznie chcą być widziani w takich miejscach a stać ich aby sobie wynająć “służbę” do rezydencji, na bal, do domku myśliwskiego i tak dalej. No to taka odmiana to może być ciekawa. Jakby trzeba było uległych niewolnic to ja bardzo chętnie. Chociaż… Właściwie to nie miałabym nic przeciwko sponiewieraniu jakieś błękitnokrwistej, wyperfumowanej szlachcianeczki. Dlatego nasza Fabi tak mi się strasznie podoba, jest niezawodna! - Łasica wróciła do tego co wcześniej proponował jednooki mnich i raczej poparła taki pomysł. Przy okazji samą się wsadzając w jego wykonanie. Chociaż zdradzała moralne rozterki w jakiej roli by się widziała chętniej.

- Nie brykaj tak za bardzo. Nie wiemy kim są i gdzie są. A jak przyjdą to tam do madame i z nią będą gadać. A sama wiesz jak się z nią rozstałyśmy. Onyx może i będzie miała szansę no ale nam to może być trudniej dobrać się tym majom do ich majtek. - Burgund przypomniała koleżance, że to nie taka prosta sprawa jak tak mało wiedzieli o owych eleganckich i bogatych ślicznotkach jakie wczoraj odwiedziły ich dawne miejsce pracy. Łasica skrzywiła się nieco ale sądząc po spojrzeniu nie poddawała się tak łatwo.

Joachim kichnął. Widać było że nie jest dzisiaj w optymalnej formie.
- Jeśli chodzi o te dwie dziewczyny, to mi na jakieś zmanierowane szlachcianki wygląda. Ale jak nie wiecie kim są to mozna chyba ustalić chociażby gdzie zatrzymały się w mieście - westchnął.
- A w ogóle to gratuluje udanego skoku na świątynię. Ja was obserwowałem tak jak zapowiedziałem w astralnej postaci. Kiedy pojawili się strażnicy moc zaklęcia się kończyła i musiałem wracać, ale widziałem że ich zagadywaliście i skończyliście ładować wóz. Co było potem? I jak wspominałem wczesniej Łasicy, może udałoby się w to wrobić jakąś inną szajkę, coś im podrzucić? - Przypomniał swój wcześniejszy pomysł.

Obie łotrzyce popatrzyły na siebie przez chwilę jakby trawiąc słowa kolegi. Po czym jak zwykle pierwsza odezwała się liderka wężowego siostrzeństwa wzruszając przy tym ramionami.

- Potem to było jak mówiłam. Zapakowaliśmy fanty na wóz i pojechaliśmy do portu. - odparła łotrzyca przypominając co już mówiła wcześniej od początku spotkania gdy na gorąco ponownie przeżywali wydarzenia z ostatniej zimnej, deszczowej a jakże krytycznej nocy.

- A jakąś inną szajkę w to wrobić to nie tak łatwo. Ale zapewne połapią się, że zabrakło im magle dwóch grzesznic podczas codziennych prac porządkowych więc pewnie zacznął ich szukać. A gadałyśmy wcześniej, że przyjechałyśmy z Saltburga więc może to ich skieruje właśnie tam. A może nie. Zobaczymy. - poinformowała kolegę co był mniej zaangażowany w sprawę rozpoznania włamania do świątyni niż one więc mogło mu umknąć nieco faktów poza samym, wczorajszym finałem.

- Może faktycznie ten trop do Salzburga coś pomoże… zastanawiał się Joachim.
- Niepokoi mnie, że ta Morrytka coś zwęszyła, jest dla mnie konkurencją.
- A kiedy planujecie wyruszać na spotkanie ze zwierzoludźmi? - spytał się dziewczyn.

- No jak zjemy to jedziemy. Więc jedzcie bo się aktywna noc szykuje i potrzeba będzie mieć dużo siły na takie aktywności. - roześmiała się wesoło Łasica a jej koleżanki jej zawtórowały. W końcu większość przewidzianych do tego nocnego wypadu za miasto osób już była więc jak napełnić żołądki to można było ruszać w drogę.

- Nie bój się konkurencji Joachimie. Somnium musi spać i jej wizje nie zawsze są jasne. Ty posiadasz swoją świadomą magię, a twój patron jest twórcą przyszłości. - Otto poklepał magistra po ramieniu - Po prostu się jej poszczęściło. - spojrzał na koleżanki - Macie jakiś pomysł ilu kawalerów tam będzie?

- W ogóle. - odparła beztrosko liderka żeńskiej części grupy uśmiechając się przy tym wesoło. - Ostatnio było ich pół tuzina. W tym Genda. Taka dziewczynka jak nasza Lilly. Ale ilu przyjdzie dzisiaj to nie mam pojęcia. - przyznała podobnie lekki i podekscytowanym tonem.

- Tylko najpierw trzeba wydostać się z miasta. Mam nadzieję, że nie zrobią jakiejś durnej blokady albo zakazu opuszczania miasta. - dodała wskazując drewnianą łyżką gdzieś przed siebie. Zapewne na resztę miasta i ulic poza ich ulubioną tawerną.

- To chyba musimy ruszać się szybko, zanim zdążą zatwierdzić blokady na bramach? - zasugerował Joachim.

- Jak założyli blokady to pewnie od rana. Albo jak tylko ktoś tam się połapał co się stało w świątyni. Ale może nie tak ścisłe jak w zimie po kazamatach. - cmoknęła Łasica niezbyt zadowolonym tonem ale chyba licząc się z możliwą kontrakcją ze strony władz podobnej do takiej z zimowego półrocza.

 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25-06-2023, 22:23   #140
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 34 - 2519.07.13; abt; przedpołudnie - zmierzch

Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; zachodni kierunek; Zchodnie Kamienie; obóz
Czas: 2519.07.12; Aubentag; popołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, pogodnie, d.sil.wiatr; ziąb (0)



Wszyscy



- No to dojeżdżamy. - rzekła czarnowłosa woźnica w zgrzebnej, nierzucającej się w oczy spódnicy. W przeciwieństwie do szaroburego stroju zwykłej robotnicy czy służki była zaskakująco młoda i pogodna. Okazało się, że Łasica całkiem przyzwoicie sobie radzi z lejcami i powożeniem wozem. Chociaż z drugiej strony trudno by było znaleźć kogoś z plebsu kto nie umiałby tak powszechnej czynności. Niemniej wóz zaprzężony w jakąś szkapę okazał się w miarę wygodnym środkiem transportu dla kilkuosobowej grupki i ich zapasów. W grupie przeważały młode kobiety co wzbudziło czujność strażników przy południowej bramie. Uważano ją za najważniejszą bo w końcu wychodziła na błotnistą drogę przez pierwotny las jaka szła mniej wiecej w górę rzeki Salt aż do samego Saltburga, stolicy Nordlandu. Jednak obie łotrzyce zdecydowały, że właśnie tamtędy spróbują się wyrwać z miasta aby nic nikomu nie sugerowało, że w gruncie rzeczy zamierzają objechać potem miasto od zachodu i wcale nie zamierzają wracać przed zmrokiem.

- Tylko mam nadzieję, że nikt nie zabrał ze sobą niczego kompromitującego. Bo mogą nas trzepać. - ostrzegła ich liderka slaaneshytek gdy już skończyli jeść obiad w jej ulubionej tawernie. Nie chciała wpaść przez jakąś durną drobnostkę jaka by mogła wzbudzić czujność strażników.

- Noo… - Lilly odezwała się niepewnie wskazując palcem na swój podołek. Jak tak siedziała z innymi przy jednym ze stołów tawerny to wyglądała jak kolejny gość. A nawet całkiem przyjemna dla oka młoda kobieta o ciekawych i zgrabnych kształtach i rysach twarzy. Oczywiście póki ktoś jej nie zajrzał pod spódnicę. Wtedy jej “spaczenie” jak to mawiano w Imperium lub “błogosławieństwo” jak to mawiał Starszy lub Merga mogło wyjść na jaw. Obie ucharakteryzowane na kogoś innego łotrzyce popatrzyły na nią a potem na siebie.

- Usiądź zaraz za mną. Wtedy będziesz w głębi wozu. A jakby strażnicy kazali wysiadać czy co to rób co mówią. Jak nie będą strasznie wredni to nie powinni robić rewizji osobistej. Chociaż ja sama nie miałabym nic przeciwko jakby jakiś władczy strażnik albo strażniczka mi coś takiego zafundowali no ale tobie to faktycznie lepiej tego unikać. A reszta to zagadujcie i odwracajcie uwagę od Lilly gdyby się coś czepiali. - Łasica po chwili zastanowienia uznała, że gra jest warta świeczki. W końcu inaczej musieliby zostawić Lilly w mieście a chyba nie chciały liliowłosej kamratki pozbawiać takiej wyjątkowej okazji do zabawy. No a poza tym oprócz Sorii to chyba tylko ona mogła dogadać się ze zwierzoludźmi. A Soria miała dotrzeć dopiero wieczorem, może nawet koło północy razem ze szalchetnie urodzonymi kultystkami. Zaś kiedy by się zjawił Gnak i reszta to jeszcze nie było takie pewne.

Potem zaś ruszyli portowymi ulicami tam gdzie łotrzyce miały przygotowany wóz. Skorzystały z męskiej pomocy aby załadowali zapasy na wóz. Głownie wino i jedzenie przez co wyglądało jakby mieli jechać na jakiś piknik. Lub dowieźć zapasy młodym szlachciankom co pojechały w plener. Taką to bajkę wymyśliły łotrzyce co powinno zgrywać się z tym, że naprawdę Pirora ze swoimi szlachetnie urodzonymi koleżankami miały dziś wyjechać w plener.

A gdy się zapakowali Łasica i Burgund siadły na koźle i ta pierwsza trzepnęła lejcami dając zna, ze czas ruszać. Mgła zaczynała rzednąć ale na ulicach panował nie mały rozgadriasz. Joachim miał wrażenie, że powtarzają się sceny z ostatniej zimy gdy po uwolnieniu Mergi zablokowano zawalone śniegiem miasto i dokładnie trzepano szukając zbiegów i ich pomagierów. Teraz też widać było jak tam kogoś strażnicy wloką, gdzie indziej robią kipisz w jakimś lokalu, jakiś kupiec za głośno protestował za zatrzymanie czy sprawdzanie wozu to dostał pięścią w brzuch a strażnicy z mściwą satysfakcją zaczęli wywalać jego towary z gnój zawalający ulicy.

- No, no… Wzięli się chłopcy za robotę… I widzę, że trzepią paserów i kolegów z branży… - mruknęła cicho Burgund widocznie rozpoznając co niektóre adresy czy twarze. Zresztą Łasica też to potwierdzała. Chyba władze poszły tropem szajki przemytników, paserów, włamywaczy i reszty ferajny od nich zaczynając szukać heretyków co ośmielili się podnieść rękę na największą i najwspanialszą świątynie w mieście. A obywatele z racji tego, że podzielali to oburzenie to raczej nie protestowali przeciwko takim poszukiwaniom. Raz, że to z miejsca byłoby podejrzane a dwa to właśnie taka zbrodnia też mogła ich uderzyć osobiście. W końcu nie chodziło o jakąś rezydencję bogatego szlachciura czy kupca ale o dom boży czyli coś wspólnego dla nich wszystkich.

- O zobaczcie! Louiza! - w pewnym momencie Burgund wskazła dyskretnie na jakieś zamieszanie w jakiejś karczmie. I grupkę jaka wyglądała na najemników. Pewnie chodziło o smukłą, blondynkę z wielkim obuchem przewieszonym przez plecy. Prowadziła za ramię jakąś inną kobietę jak strażnik pochwyconego przestępcę.

- Ale farciara… Pewnie rzuci ją o ścianę, przyciśnie i zrobi jej bardzo dokładną rewizję… Może nawet każe jej klęknąć i okazać wolę współpracy… Ale farciara… - rzuciła Łasica rozmarzonym tonem jakby zazdrościła tamtej schwytanej kobiecie. Chociaż nie było pewne czy właśnie to ją czeka to jednak łotrzyca widocznie nic nie miała aby ta silna i smukła łowczyni heretyków właśnie tak z nią postąpiła.

- Lepiej nie kusić losu. Już jesteśmy umówione. - przypomniała jej profilaktycznie Burgund na co czarnowłosa koleżanka przytaknęła, trzepnęła lejcami aby popędzić chabetę i minęła tamtą ciekawą scenkę ze współudziałem swojej krótkotrwałej kochanki o dominującym charakterze.

- O matko jaka kolejka… - westchnęła Burgund gdy okazało się, że przed południowa bramą jest całkiem spora kolejka. Zapewne spowodowana tym, że w przeciwieństwie do zwykłego dnia tym razem strażnicy kazali złazić wszystkim z wozu po czym bez ceregieli włazili na wóz i sprawdzali co wiozą. Zapewne szukając skradzionych ze świątyni fantów jak zauważyły łotrzyce. Ale dostrzegły też, że nie robią chyba rewizji osobistej co dawało nadzieję, że nie zrobią wyjątku dla Lilly o i ile ta im jakoś czymś nie podpadnie.

- Tylko nie róbcie nic głupiego. Po prostu jedziemy z dostawą dla dobrze urodzonych panien z towarzystwa. - uprzedziła Łasica nieco odwracając się na koźle do tyłu aby przypomnieć kolegom i koleżankom jak powinni się zachować podczas sprawdzania. A gdy do tego doszło sprawa zaczęła się dosć rutynowo. Przynajmniej jak na dzisiejsze warunki.

- Wszyscy z wozu! - zakomenderował dowódca strażników tonem nie znoszącym sprzeciwu. Sądząc po szarfach to musiał być oficerem co tylko potwierdzało, że władze traktują sprawę poważnie. Obie łotrzyce bez wahania zwinnie zeskoczyły z wozu i dały znać reszcie aby postępowali zgodnie z poleceniami strażników. Lily starała się nie rzucać w oczy i ukryć gdzieś w środku grupki koleżanek i kolegów. A po chwili jakoś tak się ułożyły, że stanęła za plecami obu bardziej wygadanych koleżanek no i jej przewodniczek po mieście jakie od pół roku wdrażały ją jak powinna poruszać się i zachowywać w mieście. Zaś przedstawiciele władz sprawdzali zawartość wozu. I gdyby tam były jakież zrabowane monety czy klejnoty to pewnie by je znaleźli. Ale te powinny być gdzieś na dnie długiej łodzi jaka obecnie powinna pruć szare fale kierując się ku Norsce. Uwagę strażników jednak wzbudziła zawartość bagaży podróżników. Zawołali oficera i pokazali mu co tam jest.

- A cóż to? Piknik sobie urządzacie? Nie wiecie, że mamy żałobę po naszej czcigodnej księżnej - matce i wszelkie świętowanie jest zabronione? - zapytał dowódca strażników pokazując jedną z butelek wina jaką wyjął z koszyka i przesunął się surowym wzrokiem po grupce czekającą obok wozu.

- Absolutnie! My zawsze oddajemy należną cześć księżnej i komu trzeba. Ostatnio byliśmy na mszy w Festag i słuchaliśmy ojca Absalona. On tak pięknie i silnie przemawia! Mamy prawdziwe szczęście, że ten czcigodny ojciec jest u nas kapłanem. Słyszałam, że nawet na gościach co przyjechali na ten odwołany turniej to robi wrażenie. Ale dzisiaj to my tylko słudzy jesteśmy. To wszystko dla szlachetnie urodzonych panienek wieziemy. One tam plener malarski mają poświęcony oddawaniu czci naszej świętej pamięci czcigodnej matce oraz dobrym bogom. Pan rozumie, że takie znamienite damy nie będą się same kalać swoich wspaniałych dłoni jakimś tam obieraniem, gotowaniem i myciem garów. No i właśnie dlatego tam jedziemy. - Łasica gładko nawijała swoją bajerę płynnie wchodząc w rolę bogobojnej służki którejś z wielkich dam jaka musi spełniać ich polecenia nawet jeśli sama wolałaby zachować się zgodnie z wymogami żałoby.

- I to wszystko zaplanowne już wcześniej było. A tu rano wstajemy, szykujemy wszystko a tu taka straszna wieść o tym co się stało w świątyni. A ledwo byłyśmy tam parę dni temu na mszy! Straszne, że takie rzeczy się dzieją, straszne… - Burgund też gładko weszła w podobną rolę wspierając swoją partnerkę w zbrodni pełnym żalu tonem. Oficer wciąż trzymał tą butelkę wina i przeszywał je obie wzrokiem. Ale jakby zmiękło mu to spojrzenie. Widać było, że się wahał co teraz powinien zrobić. Spojrzał na piknikową zawartość wozu. Dwóch strażników co je sprawdzało rozłożyło ramiona dając znać, że nie znaleźli tam nic niestosownego.

- A do jakich to panienek jedziecie? - zapytał w końcu jakby chciał zyskać na czasie. Albo coś sprawdzić. Łasica bez wahania zaczęła mu sypać samymi znamienitymi nazwiskami poczynając od Kamili van Zee, córki samego kapitana portu czyli jednego z najważniejszych ludzi w mieście a kończąc na Froyi van Hansen, ekscentrycznej córce jednego z najważniejszych rodów w mieście i okolicy. Taka paczka najlepszych nazwisk zrobiła chyba na oficerze jakieś wrażenie ale w pewnym momencie uśmiechnął się chytrze.

- Panna van Hansen powiadasz? Już tam pojechała? Tak? To co tu robi? - uśmiechnął się jakby wygrał jakąś partię gry albo odkrył blef rozmówcy. Wskazał w dal a tam widać było kobietę jaka wierzchem jechała w stronę bramy. Za nią dwóch innych jeźdźców. Froya van Hansen do głowy widocznie sobie nie brała aby stawać w kolejce w tym miejskim gnoju i błocie razem z resztą plebsu. Bez wahania podjechała pod samą bramę i zatrzymała się dopiero przy sprawdzanym wozie i strażnikach. Wyglądała bardzo okazale w swoich wysokich butach i bryczesach do konnej jazdy. Kobietom taki strój zwykle nie przystoił i mężczyźni z dobrych domów sobie na to pozwalali no ale jak się było milady z tak dobrego domu i pozycją to można było sobie pozwolić na pewien poziom ekstrawagancji i fanaberii.

- Pochwalony Leopoldzie. Czy mógłbyś przepuścić mnie przez bramę? - zapytała szlachcianka nawet nie poświęcając uwagi pozostałym. Ale do oficera strażników zwróciła się po imieniu jakby się znali.

- Oczywiście Froyo. A mogę zapytać dokąd się udajesz? Sama rozumiesz jaką trudną mamy sytuację. - oficer zwrócił się do niej z szacunkiem jakby się chciał napawać tym momentem gdzie może pochwalić się swoimi znajomościami.

- Chyba nie podejrzewasz mnie o ten rabunek z zeszłej nocy? - konna blondynka uniosła do góry swoją wypielęgnowaną i umalowaną brew przyjmując jawnie ironiczny oraz rozbawiony ton.

- Absolutnie nie Froyo! Ale sama rozumiesz, takie procedury… Musimy pytać każdego. - zapewnił ją Leopold gorąco po czym przyznał, że to z powodów służbowych pyta a nie, żeby znamienitą damę podejrzewał o takie okropieństwo.

- Jestem umówiona z Kamilą i koleżankami. Twierdzą, że machanie pędzlami może być ciekawsze niż machanie mieczem. Albo polowanie. Albo jazda konna. No i pani matka nalegała abym “wreszcie zaczęła się zachowywać jak na młodą damę przystało”. - odparła konna szlachcianka nieco zgryźliwym tonem ale nie tracąc nic na swojej swobodzie i pewności siebie. Wyglądało jakby plener malarski dla dobrze urodzonych szlachcianek to niekoniecznie był w centrum jej zaintersowań. Zwłaszcza w zestawieniu z paroma jakie wspomniała.

- Pochwalony milady. - gdzieś z boku odezwała się skromna, czarnowłosa robotnica albo służka zwracajac na siebie uwagę o wiele wspanialszej damy. Ta spojrzała na nią i zmrużyła oczy jakby trochę zdziwiona, że ktoś ośmiela się wtrącić w jej rozmowę.

- Katja? Przefarbowałaś włosy. Ledwo cię poznałam. - Froya jednak po chwili zmagania się ze swoją pamięcią dość dobrze rozpoznała niżej urodzoną. I to pomimo inne fryzury i dość szarego wyglądu. Ta ząś dygnęła grzecznie przed wyżej urodzoną. Podobnie jak obecnie blondwłosa Burgund, kryjąca się za ich plecami Lilly i stojaca obok Oksana. Dopiero teraz van Hansen przesunęła się wzrokiem po reszcie stojącej obok wozu grupy wcześniej nie zwracając na nich większej uwagi niż na resztę mijanego miasta.

- Tak milady, przefarbowałam. Za to milady wygląda olśniewająco i dostojnie jak zwykle. I władczo. Aż bym była zaszczycona mogąc milady służyć. - Łasica uśmiechnęła się i przyjęła bardzo pokorny i uległy ton. Oraz przesunęła się wzrokiem po wysokich butach, smukłych udach opiętych bryczesami i trzymanej obok szpicrucie. To chyba spodobało się milady bo się uśmiechnęła zadowolonym z pochlebstwa uśmiechem.

- No to nie jest niemożliwe Katju. A co tu właściwie robisz? - Froya stuknęła się dwa razy końcówką szpicruty po cholewie wysokiego buta i nieco zmrużyła oczy w kocim spojrzeniu.

- Właśnie milady jedziemy na to spotkanie w plenerze. Wieziemy zapasy dla naszych pań. No i abyśmy mogli im służyć jak należy. Ale do tej pory nie wiedziałam, że milady też tam zaszczyci nas swoją obecnością. To będzie dla mnie wielki zaszczyt móc milady usługiwać. Tylko tutaj pan oficer nas właśnie zatrzymał i sprawdza te zapasy. - łotrzyca nie wychodziła ze swojej uległej roli jaką zresztą prywatnie bardzo lubiła. A i czasem też wspominała swój krótkotrwały epizod służby u van Hansenów gdzie zdołała bliżej sie poznać z obecną rozmówczynią i zawsze mówiła o niej bardzo ciepło. Zresztą czasem zdarzało się, że Pirora brała łotrzyce do obdługi przyjęć czy w teatrze czy u siebie na jakichś wernisażach i jak tylko trafiła się okazja odświeżenia znajomości z olśniewającą i władczą milady to Łasica nie omieszkała się tym potem chwalić a wręcz puszyć.

- Doprawdy? - Froya znów uniosła swoją elegancką brew. I spojrzała teraz na swojego znajomego oficera. - Leopoldzie czy twoi ludzie już sprawdzili ten wóz? Jest w nim jakaś kontrabanda czy coś niestsowonego? Nie? No to mam nadzieję, że twoi ludzie nie będą wiecej opóźniać tego ważnego transportu dla naszych znamienitych koleżanek? No i dla mnie. Nie? To cudownie. Do zobaczenia przy następnej okazji. - póki Froya się nie pojawiła to trudno było powiedzieć czy strażnicy jeszcze by się czegoś czepiali wozu i jego obsady czy nie i puściliby ich wolno. Ale jak się zjawiła panna van Hansen i niejako poręczyła za słowa swojej ulubionej służki to chociaż grzecznie pytała swojego kolegę o te procedyry sprawdzajace to i tak jakoś trudno było odnieść wrażenie, że jej życzenia zmieniają się w polecenia. I Leopold szybko zgonił swoich ludzi z wozu po czym dał znak, że jego obsada może znów wsiadać i ruszać dalej. Zaś na Katję spojrzał jakby z zazdrością i zdziwieniem, że taka byle jaka robotnica tak dobrze zna się z jedną z najznamienitszych dam w tym mieście.

Przez bramę przejechali zaraz za Froyą i jej dwoma konnymi jacy jednak nie wtrącali się w rozmowe. Wyglądali jak jej eskorta czy ktoś taki bo byli uzbrojeni i mieli tuniki z krwawym słońcem jakie było herbem van Hansenów.

- Bardzo milady dziękuję za pomoc. Chyba trzymaliby nas cały dzień w tej bramie gdyby nie milady. Jeśli bym tylko mogła jakoś podziękować milady za tą łaskę i pomoc to oczywiście bardzo chętnie. - Łasica wykorzystała moment, że van Hansen na moment zrównała się z kozłek wozu jadąc obok niego aby jej podziękować za tą interwencję. Ta uśmiechnęła się wspaniałomyślnie.

- Chyba coś ci znajdę. A na razie bywaj Katju. Czas rozprostować nieco kości. - szlachcianka znów zmrużyła oczy i wydawało się, że razem z łotrzycą znajdują wspólny język pomiędzy oficjalnymi wierszami. Zwłaszcza jak ponownie postukała szpicrutą w cholewę buta co od razu przykuwało wzrok jej rozmówczyni. Ale w końcu trzepnęła nią w zad konia i ten wspaniały, dorodny ogier wyrwał do przodu galopem. A za nią dwóch jej konnych ochroniarzy. Po chwili znikęli im z oczy za pierwszym zakrętem leśnej drogi.

- Ah, co za wspaniała kobieta! Aż żałuję, że naprawdę nie jedziemy w ten plener. Musimy porozmawiać z naszymi szlachcianeczkami aby częściej organizowały takie zabawy. No sami zobaczcie jacy znamienici goście się potrafią tam zjawiać. - Łasica pozwoliła sobie wreszcie na odkrycie kark i z wyraźną tęsknotą odprowadzała tą dumną i pewną siebie szlachciankę jakiej tak uwielbiała służyć. Zwłaszcza podczas nieoficjalnych spotkań gdzie można było się pobawić szpicrutą czy innymi takimi ciekawymi zabawkami.




https://i.imgur.com/yq8wLgN.jpg



O ile w mieście wraz z przekroczeniem południa mgła już zdążyła się w sporej mierze rozproszyć to tutaj, za miastem, jeszcze kłębiła się w leśnych ostępach. Mimo to wóz wytrwale chybotał się na błotnistych koleinach leśnej drogi. Z początku jechali tą drogą prowadzącą do Saltburga. Potem jednak odbili w lewo w dużo węższą drogę. Tam chabeta wlokła wóz przez ten mglisty las.

- O a tamtędy jedzie się do tej rezydencji Rose co dziewczęta mają dzisiaj ten plener. Ale my jedziemy dalej. - poinformowała ich Łascia gdy jakiś czas później mijali kolejne rozwidlenie dróg. Ale pojechała dalej stopniowo lasem objeżdżając niewidoczne stąd miasto. Aż zajechali na miejsce. W międzyczasie zrobiło się zdrowe popołudnie. Do końca dziennego światła było jeszcze dobre cztery, pięć, może sześć dzwonów. W końcu był środek lata więc dzień był całkiem długi.

O ile zapewne większość z tubylców słyszała chociaż o tym miejscu czy nawet była tu wcześniej to Otto czy Heinrich byli tutaj po raz pierwszy. Miejsce było pozornie kolejną polaną wśród pierwotnego lasu. Ale w oko od razu wpadały wielkie, kamienie postawnione na sztorc. A inne przewalone leżące na płask lub przechylone jakby ktoś próbował je wieki temu wyrwać z posad lub poddały się pod naporem wieków.




https://i.imgur.com/ztHglik.jpg


- To tutaj. Jej zapomniałam jakie to wielkie. Mam nadzieję, że Gnak i reszta nas znajdą. Zresztą jak rozpalimy ognisko to powinni. - Łasica zatrzymała wóz i przez chwilę rozglądała się z zydla po tym skalnym rumowisku. Rzeczywiście czy na polanie, czy między drzewami i krzakami widać było jakieś spore głazy. Prawie zawsze były one porośnięte mchem, wtopione między trawę i krzaki. Stały tu od tak zapomnianych czasów, że rosłe drzewa oplotły co niektóre swoimi korzeniami. Więc trzeba było się rozejrzeć aby już na miejscu znaleźć jakieś miejsce na obóz. W końcu mieli tu zostać na całą noc. W końcu ladacznice wybrały ten główny głaz jaki miał stanowić centralny punkt obozu.




https://i.imgur.com/wVoSt8m.jpg


- O. Ten będzie dobry. Taki pochylony. W sam raz aby tu przykuć jakąś niewolnicę z jakiej będą wszyscy korzystać. - stwierdziła z zadowoleniem Łasica. Chociaż z miejsca zrobił się rwetest bo mogło być więcej niż jedna ochotniczka na taką przykutą niewolnicę. Każda z łotrzyc chętnie zajęłaby to miejsce, Lilly chyba też nie miałaby nic przeciwko a jeszcze zapewne przynajmniej Fabienne byłaby chętna bo przecież też uwielbiała takie zabawy a z tego przydomka “najpodlejsza z podłych” jakie nadała jej Soria była szczególnie dumna. Spór rozstrzygnęła Oksana zauważając, że jak na razie to nie bardzo jest jak kogoś przykuć do tego głazu bo nie ma żadnych wbitych haków ani obręczy. To przykuło uwagę ladacznic ale uznały, że nie po to brały linę aby z niej nie skorzystać.

Humory dopisywały ale trzeba było zabrać się za zrobienie tego obozowiska. Wyprząc i uwiązać konia, przygotować posłania, ognisko, nazbierać drewna na całą noc, potem zapewne kolację. Ale zostało czekanie. Nie do końca było pewne kiedy zjawi się Gnak ze swoją ferajną. Pirora z resztą koleżanek miały przybyć kiedy upewnią się, że ich znamienite koleżanki zapadły w sen. To też jednak nie było na tyle pewne aby umawiać się na konkretny moment. Ot jak się panienki pośpią to ich slaaneshowe kultystki po cichaczy spakują, wsiadą na wóz i przyjadą tutaj. Nocą ta podróż też by pewnie zajęła im z parę pacierzy więc łotrzyce oczekiwały ich późnym wieczorem, koło północy albo po.




https://i.imgur.com/LiwHBLz.jpg


W końcu jednak obóz był gotowy. Ognisko zapłonęło. A dzień zaczynał się mieć ku końcowi. Koleżanki zaczęły szykować kolację gotując coś dobrego w kociołku zawieszonym nad ogniskiem. Nad głowami mienił się czystą, wręcz śnieżną bielą Mannlieb w pełni potwierdzając, że to właśnie tej nocy jest jego pełnia. Zaś nieco dalej, widać było zielonkawy sierp Morrsilieba.

- Mam nadzieję, że Gnak nas nie wystawi. Byłabym zawiedziona. A Fabi to by chyba pękło serduszko. Tak się cieszyła na myśl, że wreszcie będzie miała okazję spróbować się ze zwierzoludźmi. - powiedziała Łasica grzebiąc patykiem w ognisku.

- A jak przyjdą to co robimy? Znaczy w ogóle to wiadomo. Ale czekamy jakoś aż Soria z resztą przyjedzie czy zaczynamy bez nich? - zagaiła Burgund ciekawa jak to by mogło wyglądać. Podmuchała w drewnianą łyżkę i spróbowała przygotowanego gulaszu. Spodziewały się sporo gości więc i gar postawiony na drugim ognisku był całkiem spory. Lilly tutaj okazała się nieoceniona w takich obozowych pracach i jej doświadczenie wyniesione z życia w jaskini i dziczy okazało się przydatne.

- A mnie ciekawią te dwie maje z wczoraj. Ciekawe czy coś takiego jak tutaj byłoby dla nich coś wystarczająco ekscytującym. - zastanawiała się Onyx dorzucając pokrojoną kiełbasę do gotującej się masy.

- Oj to by chyba musiały być już takie jak my. To nie dla byle kogo. Trzeba być już nieźle “zdeprawowanym” aby pisać się na takie zabawy. Z kimś nowym też można no ale to skok na głęboką wodę. Dlatego Pchełki dzisiaj nie zabierałyśmy. Gdyby było bez zwierząt tylko jakaś orgia między nami to pewnie bo Oksana mówi, że ona to taka druga Fabi w takich zabawach no ale jednak jak by zareagowała na zabawę ze zwierzątkami to nie wiadomo. Z tymi dwiema majami z wczoraj to tak samo. Zresztą. Trudno by było ściągnąć rogasi do miasta. Oni ich unikają jak ognia. - Łasica też nadal wydawała się zaciekawiona kim były tajemnicze bogate piękności co wczoraj odwiedziły przybytek rozkoszy w jakim obecnie pracowała ich koleżanka a wcześniej one same ale jednak chociaż wizja zaproszenia nowych koleżanek na taką wyuzdaną orgię jaka się tu szykowała wydawała się jej kusząca to jednak ostrożność to jednak odradzała. Szok taką skalą deprawacji mógł być jednak dla kogoś nie przygotowanego zbyt duży.

- Tak, to prawda. Ja Pchełkę do tej pory traktowałam jako osobistą zabaweczkę. I bardzo dobrze mi się sprawuje w tej roli. Ale na rozszerzenie jej działalności to no cóż, jeszcze o tym nie myślałam. Ale pomyślę, bo jest obiecująca. Więc jak ktoś lubi usłużne i wytresowane zabaweczki to mogę ją polecić. No ale też mnie kusiło aby ją zabrać tutaj ale to chyba mimo wszystko zbyt wysokie ryzyko. Może następnym razem. - Oksana pokiwała głową zgadzając się z opinią koleżanki. Wypowiadała się o ich kamratce z ferajny z pewną nonszalancją ale też i sympatią. Przez chwilę trwała o niej dyskusja bo obie łotrzyce nie mogły się nadziwić, że ich znajoma domina i zwolenniczka Księcia Deprawacji zna prywatnie tą samą koleżankę jaką i one znały ale jakoś nigdy o tym żadna z nich nie wspomniała póki wczoraj wieczorem krawcowa nie przyszła z ich znajomą włamywaczką.

Kolacja trwała wraz ze kończącym się dniem. Gdzie zmierzch zaczynał z wolna zastępować światło dnia. Rozmowy dotyczyły różnych osób i tematów. Wino zaczynało rozwiązywać języki. Dziewczęta wyjęły flety, harmonijki i zaczęły sobie przygrywać, śpiewać i pląsać przy ognisku. Na pohybel żałobie i zakazowi zabaw jakie obowiązywały w mieście. Policzki coraz bardziej się różowiły, dłonie coraz częściej sięgały w różne ciekawe zakamarki drugiej osoby a usta coraz częściej spotykały się z innymi ustami. Robiło się coraz bardziej frywolnie, swobodnie i wesoło gdy w pewnym momencie łotrzyce zamarły. A za nimi reszta. Wpatrzone w kilka sylwetek widocznych gdzieś między drzewami, na skraju widoczności już prawie całkiem nocnego lasu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172