Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-02-2013, 11:15   #51
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Powrót na łono grupy Samuiła ucieszył go i zasmucił jednocześnie. Ucieszył się, że kompan uniknął śmierci, a zasmucił że nawet tu w sowieckiej Rosji korupcja była tak daleko posunięta, że osobę uznaną za szpiega można było wyciągnąć za garść dolarów. Wielkie marzenie o sprawiedliwości społecznej było zaprzepaszczane przez kilka przekupnych szumowin. Smutne, ale prawdziwe.

James co prawda pomagał wujowi w uzyskaniu stosownych papierków, ale już po godzinie wyczekiwania na korytarzu na kolejną pieczątkę pożałował swej decyzji.
- Rewolucja była, cara obalili, a czynownicy zostali. – mruknął przy okazji do wuja.
Rzeczywiście biurokracja okazała się odporna na dziejowe zmiany. Jednak po odstaniu swojego w końcu udało im się uzbierać niezbędną makulaturę.
Jak Mac pomyślał, jak by wyglądała Ameryka z sowiecką biurokracją, to zimny dreszcz przebiegł mu po karku.

W zasadzie MacDougall nie uczestniczył w zakupach, ale poprosił Natalie o kupienie kremu i wazeliny. Wpadł na to jak od zimna popękała my warga, a skóra dłoni stała się szorstka. Drobna rzecz, a potrzebna. Zapewne było więcej takich rzeczy, których brak wyjdzie dopiero podczas wyprawy.

Sama wyprawa zaczęła się, gdy w końcu wsiedli do pociągu. Warunki ku zadowoleniu Jamesa były dobre. Łóżka wygodne, jedzenie nawet bardzo dobre, a salonka wręcz imponująca. Mac który zawsze miał ochotę przejechać się Orient Ekspresem , a jakoś nie było do tej pory okazji, mógł teraz poczuć się, jak pasażer tego ekskluzywnego składu.

W środku było ciepło, przytulnie, a na zewnątrz Syberia ze swoją niezmierzoną przestrzenią i wszechogarniającym śniegiem. Początkowy niepokój ustąpił podnieceniu przed tajemniczą wyprawą. Do diaska przecież właśnie jechał w środek jednego z najdzikszych miejsc na ziemi, by pochwycić legendarnego stwora. Czyż mogła istnieć bardziej pasjonująca przygoda? Jego zapał trwał … dwa dni. Potem … znudził się. Jadł spał i wyglądał przez okno, a tam śnieg, śnieg i śnieg.

Na szczęście jeden z podróżnych ze szpicbródką i podobno agent teatralny, choć Jamesowi zdawało się, że pewnie i agent, ale niekoniecznie teatralny, powiedział mu, że w pociągu mają małą biblioteczkę z książkami, także po angielsku. Owszem było kilka pozycji z klasycznej literatury rosyjskiej. Mac wziął na chybił trafił najgrubszą i w zaciszu przedziału zaczął czytać.

“Eh bien, mom prince, Gênes et Lucgues ne sont plus que des apanages, des dobra, de la famille Buonaparte.”

- Co jest? – Mac odwrócił książkę i spojrzał na tytuł. „Wojna i Pokój”.
Zdziwiony wrócił do lektury. Dopiero w następnym akapicie natrafił na zrozumiałe słowa, a potem … przepadł.
Z nosem w książce pochłaniał kolejne strony powieści. Czytał o historii Pierre’a Bezuchowa, księcia Bołkońskiego, Nataszy Rostowej, o wojnie z Francuzami, o Napoleonie, o nadziejach i rozczarowaniu, o miłości i nienawiści.
Lektura pochłonęła go do tego stopnia, że wychodził z przedziału tylko na posiłki. Od czasu do czasu przerywał czytanie spoglądając w zamyśleniu na krajobraz za oknem, na śniegi Syberii i zdawało mu się, że zaczyna rozumieć. Rozumieć ten kraj i wtedy w jednej chwili ogarnął go strach.
Paniczny, wszechogarniający i fascynujący strach.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 07-02-2013, 15:39   #52
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zakupy, zakupy, zakupy...
Dobrze, że konsul wysłał z nimi swojego człowieka, który potrafił się dogadać z tutejszymi kupcami. Gdyby nie to, zapewne nie dostaliby nic z tego, co chcieli kupić by uzupełnić swoje zapasy. Albo też przepłaciliby zdecydowanie, bowiem ceny nieraz zależą od tego, na ile osoby zainteresowane potrafią się porozumieć. I przekonać do swojej racji.
Zdołali zatem kupić kremy, których nabycie sugerował, całkiem słusznie, James, parę zapasowych okularów przeciwsłonecznych, trochę dziwacznych, ale wyglądających na to, że spełnią swoją rolę, tudzież kilkanaście drobiazgów, o których wcześniej nikt nie pomyślał.
Jako że jedno z ozdobionych pieczęciami pism okazało się pozwoleniem na noszenie broni, Ian kupił też zapas prochu, ponoć idealny środek płatniczy na terenach dość odległych od tak zwanej cywilizacji.
Dzięki wspomnianemu zezwoleniu Ian zdołał również zaopatrzyć się, za pośrednictwem konsula trzeba przyznać, w bardzo porządny, dwulufowy sztucer myśliwski z Tuły, wraz z zapasem amunicji.


Dyplomatyczne i finansowe zabiegi zakończyły się, szczęśliwie, sukcesem i wieczorem okazało się, że wszyscy wreszcie byli w komplecie. Do tanich ten interes nie należał, ale niektóre rzeczy warte były każdych pieniędzy. Do pewnej granicy, oczywiście.
Jednak Ian nie miał zamiaru zbyt długo świętować i oblewać odzyskania towarzysza podróży. Szczególnie w takich warunkach, gdy dokoła było aż za dużo czujnych uszu...


Chance, jak się okazało, nie pożałował pieniędzy, by zapewnić swym współpracownikom odpowiednie warunki podróży.
Wspaniała salonka, której towarzysze komuniści jakimś cudem nie doprowadzili do ruiny, wagony sypialne klasy, no, całkiem niezłej, obsługa i kuchnia na poziomie. W przeciwieństwie do - w znacznej mierze - towarzystwa, bowiem oficerowie z awansu społecznego z kulturą byli nieco na bakier. A może uważali, że dobre obyczaje powinny odejść w przeszłość wraz z carem?
W każdym razie Ian nie zamierzał zbytnio korzystać z towarzystwa owych oficerów i oficjeli, których słów nijak nie potrafił pojąć.
Nie potrafił również pojąć, jakim celom służą nader częste kontrole, jakie przeprowadzano w pociągu. Czyżby myślano, że ktoś wskoczył w biegu i jedzie bez biletu?

- Pakażytie mnie wasz prapusk!
Nieprzyjemny głos wyrwał Iana z kontemplacji nad zaśnieżonym krajobrazem.
Obok niego stało trzech wojaków, zbrojnych po zęby, w czapkach ozdobionych emaliowanymi gwiazdami w kolorze krwistej czerwieni.
- Prapusk! - Zdawać się mogło, że wojak z trudem powstrzymuje zniecierpliwienie.
- On prosi o pana przepustkę. - Zza pleców wojaków odezwał się wąsaty, dobrze ubrany człowiek, który natychmiast wdał się w ożywioną dyskusję z dowódcą owych wojaków. Z licznych słów, jakie padły, Ian zrozumiał raptem dwa - tieatr i Irkutsk. Wojak sprawdził papiery tamtego, oddał mu je z obojętną miną, a potem ponownie obrócił się do Iana.
- Prapusk! - powtórzył.
Przerzucił garść zdobionych pieczątkami papierów, po czym zwrócił je Ianowi, po czym ruszył w stronę kolejnego cywila. Tym razem był zdecydowanie grzeczniejszy; widać miał do czynienia z jakąś partyjną szychą. A były gorsze miejsca na służbę, niż kolej transsyberyjska...
- Można? - Mężczyzna z obliczem ozdobionym iście kawaleryjskimi wąsami wskazał miejsce naprzeciw Iana.
- Oczywiście, proszę. - Ian skinął uprzejmie głową. - Zapraszam.
Grigorij Borysewicz Abramow, był, jak się okazało, agentem teatralnym jadącym do Irkucka. Mówił całkiem dobrym angielskim. W bardzo ciekawy sposób opowiadał o perypetiach związanych z odbudową i rozbudową życia teatralnego w Rosji Radzieckiej. I o poparciu aktualnych władz dla młodych talentów, pochodzących z bardzo szerokich kręgów społecznych.
Ian, któremu znany był tylko Tieatr Balszoj, nie potrafił powiedzieć, ile prawdy tkwiło w tych opowieściach. Musiał jednak przyznać, że były one zajmujące i wypełniały czas.
Od opowieści Grigorij Borysewicz przeszedł do pytań.
Ian, jako człowiek dobrze wychowany, zrewanżował się paroma opowieściami na temat trudnego acz ciekawego życia podróżnika i myśliwego.
Jakimś dziwnym trafem tematyka rozmowy wnet zboczyła z Iana na jego towarzyszy. Grigorij Borysewicz był nader zainteresowany nie tylko celem podróży, ale i, przede wszystkim, osobą kierownika wycieczki. Gdyby chodziło o Nathalie, to jeszcze by można zrozumieć, ale Chance? Ian nie bardzo widział doktora na jakiejkolwiek scenie.
Nie widział jednak przeciwwskazań, by podzielić się ze swym rozmówcą tym, co wiedział. Opowiedział więc o wielkiej pasji B.E. Chance’a, jakim był węgiel, szczególnie ten, który spoczywał wiele metrów pod ziemią. O obojętności naukowca na realia otaczającej go rzeczywistości. I o długich wykładach na temat potencjalnych złóż węgla na Syberii, tudzież sławy, jaka spłynie na jego skromną osobę.
Po jakimś czasie agent teatralny pożegnał się, pozostawiając Iana. I obiecując kolejne spotkanie tudzież pomoc w razie konieczności. Ian bardzo uprzejmie podziękował, polecił się na przyszłość... a potem poszedł poinformować B.E. o tym, jakiego z niego uczynił węglomaniaka.
 
Kerm jest offline  
Stary 07-02-2013, 21:32   #53
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Zakupy przed wyjazdem były dość ekscytujące. Nathalie znajdowała wyraźne upodobanie w wybieraniu drobiazgów dla tubylców, oraz w uzupełnianiu garderoby. W prawdziwy zachwyt wprawiły ją walonki – zakupiła od razu dwie pary, jedne cieńsze, „skarpetkowe” jako wkładka do jej butów, a drugie typowe, oblane gumą. Oczywiście, nijak nie pasowały do jej wizerunku, ale na jakiś czas odłożyła wizerunek na koszt wygody. I ciepła. Po niesprzyjających warunkach pogodowych, których doświadczyła we Władywostoku postrzegała walonki jako niezbędny element wyprawy. Choć ta – o czym była głęboko przekonana – zakończyć się miała w Chicta.

Zakupy zatarły nieco nieprzyjemne wspomnienie wizyty u konsula – mimo jego pozornej serdeczności i deklarowanej chęci pomocy była przekonana, że jest w zmowie z celnikami. Radość z faktu powrotu Samuiła mieszała się niej z wściekłością. Rozumiała – choć też niełatwo się jej było z tym pogodzić, być może była jeszcze zbyt młoda i idealistycznie nastawiona – z koniecznością dawania łapówek i dowodów wdzięczności. Jej matka była prawdziwa mistrzynią we wręczaniu, jak je nazywała „podarków”, różnym osobom. Obserwując ją Nathalie zawsze miała wrażenie, że osoba przyjmująca łapówkę czuła się zaszczycona możliwością przyjęcia jej z rąk Heleny Woolf.
Łapówki mieściły się jej w głowie. Ale… narażanie człowieka na cierpienia, straszenie śmiercią i traktowanie jak kryminalisty tylko po to, żeby ta łapówkę wymusić… Była to podłość, której nie potrafiła ogarnąć.

Pociąg pozytywnie ją zaskoczył. Szczególnie, po warunkach panujących na statku.. przestrzeń, ciepło, dostęp do wody, czysta pościel i gorące jedzenie napełniały ja nadzieję i otuchą. Wyjaśnienie dr Chance’a odnośnie jej ojca tez wydawały się przekonywujące. Cieszyła się na rychłe – teraz była już pewna, ze rychłe – spotkanie.

Spała krótko, podekscytowana, i wcześnie rano zjawiła się na śniadaniu. Wagon świecił pustkami, zajęła miejsce w rogu sali, przy oknie, i popijając gorącą herbatę wpatrywała się w zaśnieżony krajobraz. Wyglądał.. pięknie. To było pierwsze skojarzenie. Nie strasznie, nie przytłaczająco, ale pięknie. Nathalie uwielbiała przestrzeń.
- Zdrawstujte – usłyszała głos nad sobą. Spojrzała w górę. – Taka piękna kobieta, zupełnie sama.. jestem pewien, że nie będzie pani miała nic przeciwko mojemu towarzystwu.

Wysoki mężczyzna, z gładko zaczesanymi, ciemnymi włosami, w mundurze, stał nad nią bez skrepowania lustrował wzrokiem jej postać.

- Przykro mi, czekam na kogoś i nie mówię po rosyjsku – zaprotestowała.
- Nie szkodzi, nie szkodzi, ja rozumiem trochę wasz język – powiedział mężczyzna zajmując miejsce tuż koło niej – Kelner! Bliny ze śmietaną, kawior i wódkę! – zaordynował, a potem odwrócił się do dziewczyny, unieruchomionej miedzy nim, oknem i ścianą przedziału. – Pozwoli pani, ze się przedstawię – powiedział ujmując jej dłoń i przyciskając do ust - Oficer Władimir Piotrowicz Musorgski. Taki przyjemny początek dnia.. śniadanie w towarzystwie uroczej kobiety. Mam nadzieję, ze wieczór będzie jeszcze przyjemniejszy – uśmiechnął się wpatrując w jej biust. – Kelner! – wrzasnął - Ile można czekać?

Nathalie otrząsnęła się z osłupienia, zabrała rękę, i poderwała na nogi.
- Chce przejść – powiedziała. –Proszę zabrać krzesło.
- Spokojnie, moja piękna, przecież jeszcze nic pani nie zjadła..
- Chcę przejść! – podniosła głos.- Kilku obecnych gości odwróciło się i patrzyło w ich stronę.
- Więc do zobaczenia, moja słodka – odsunął krzesło i cofnął się o pół kroku. Nathalie przecisnęła się miedzy mężczyzną i ścianą, i wróciła do swojego przedziału.

Pół godziny potem usłyszała pukanie do drzwi. Chance? Ian?
- Kto tam? – zapytała.
- Pani uniżony sługa, omotała mnie pani spojrzeniem swoich oczu – przyniosłem śniadanie, nic nie zjadłaś, królewno. – załomotał znowu .
- Wezwę obsługę! – zagroziła – Proszę odejść.
Usłyszała tupot podkutych butów na korytarzy.
- Proszę wracać do swojego przedziału, towarzyszu. Kontrola dokumentów.
Oficer odszedł. Za każdym razem, jak opuszała swój przedział, napotykała się na niego. Proponował swoje usługi, komplementował, osaczając ją coraz bardziej. Ograniczyła wychodzenie do minimum. Trzeciego dnia podróży udała się do umywalni. Kiedy wychodziła, oficer pojawił się znowu, blokując drzwi swoją postacią.
- Nareszcie sami, moja śliczna – powiedział oblizując wargi.


Szedł korytarzem, lekko utykając. Wyraźnie wściekły, czerwony na twarzy, zmierzył Iana nieprzyjaznym spojrzeniem wrednych oczu, kiedy zmuszeni byli wyminąć się w ciasnej przestrzeni.
- Uchodzij – warknął, obijając Iana ramieniem.
Zanim ten zdążył zareagować, oficer odszedł, rzucając pod nosem rosyjskie przekleństwa.
Ian obejrzał się przez ramię, patrząc na postawną, zwalistą wręcz sylwetkę oficera, wypełniająca korytarz. Pasażerowie przyciskali się do ścian i uciekali spojrzeniami schodząc mu z drogi. Ian - ciągle na wpół odwrócony - zrobił krok do przodu i wtedy następna osoba wpadła na niego.

- Prze… - zaczął a potem przeniósł spojrzenie na intruza. Nathalie.
Stała przed nim, włosy miała w nieładzie, z rękaw bluzki był rozerwany w szwie, ukazując nagie ramię. W oczach miała determinację.
- Nathalie? - Ian był co najmniej zaskoczony. I zaniepokojony. - Co ci się stało?
Starał się tak stanąć, by ją zakryć przed oczami innych pasażerów.
- Chodzi za mną.. - powiedziała. Broda się jej trzęsła. - Kolejny dzień.
- Kto? - spytał. - Ten...? - skinął głową w stronę, gdzie zniknął kulejący oficer. - Czy kto inny?
Pokiwała głową.
- Byłam w umywalni, chciałam wracać..
- I cię zaczepił? - dokończył Ian. - A ty, nie wiedzieć czemu, nie rzuciłaś mu się w ramiona, więc się zdenerwował? - Zacisnął zęby ze złością.
- Kolejny dzień mówię, ze nie jestem zainteresowana.. Nie pozwolił mi przejść.
- Szkoda, ze nie powiedziałaś wcześniej - mruknął Ian. - On chyba nie pojmuje, co to znaczy słowo “nie”. Aż żal, że nie można bydlaka odstrzelić na poczekaniu. Ale gdyby tak nocą wypadł z pociągu...
- Pewnie myślisz teraz, ze go zachęcałam - opuściła głowę - Ludzie zawsze tak myślą o aktorkach. Ale tak nie było! Starałam się go unikać.
- Za to głupie gadanie powinienem przy ludziach przełożyć cię przez kolano. - Ian skomentował pierwsze zdanie. - Gorzej, że on nie unika ciebie.
- Tak, to by znakomicie wpłynęło na moją reputację - Nathalie doceniła żart - Myślisz, że ma jakiegoś przełożonego? Napiszę skargę.. Wiem, to głupie.
- Jak rozumiem, on mówi po angielsku, prawda? - Ian milczeniem pominął sprawę skargi. - Więc niby jest wykształcony, a zgrywa gruboskórnego chama. To jest trochę dziwne. Albo jest taki pewny siebie, albo też nieskończenie głupi. Chyba że to chęć sprokurowania większej awantury - dodał z namysłem.
~ Mówi po rosyjsku, ale nie dałam mu poznać, że rozumiem. Nietrudno się jednak zorientować, szczególnie, że szybko przeszedł do czynów... Nie stójmy tu. Wszyscy się patrzą...
- Chodźmy do przedziału. - Ian skinął głową. - Dokończymy rozmowę w spokoju, bez świadków.

Przeszli do przedziału. Nathalie nie była już przestraszona, wściekłość zastąpiła strach.
- Bluzkę mi zniszczył, padalec - powiedziała oglądając szew. - Taki dobry jedwab...
Ian uśmiechnął się leciutko.
- Szkoda, że mu oka nie podbiłaś - zażartował. - Przebierz się, a doświadczony człowiek spróbuje ci to naprawić.
- Obiłam mu coś innego...
- Dlatego był taki wściekły. Brawo! jestem zachwycony. Uściskałbym cię, gdyby nie to, że nie chciałbym mieć nic podbitego...
~ Zawsze żartujesz... Na prawdę dasz radę to naprawić? ~ Wskazała na rękaw .
- Z uściskaniem? Skąd... Ale ten rękaw mogę zobaczyć. Trochę czasu jeszcze zostało na ręczne robótki - odparł.
- Dziękuję ci, doceniam twoje wsparcie - Natalie wspięła się na palce i pocałowała Iana w policzek. - Idź już - pchnęła go lekko w stronę drzwi - Muszę się... ogarnąć.
- Poczekam na ciebie na zewnątrz - odparł Ian. - Może powinniśmy zacieśnić stosunki między nami. Wszystkimi - wyjaśnił z uśmiechem.
Zamknął za sobą drzwi i oparł się o framugę.

Natalie wyszła po kilkunastu minutach.
- Nie będę się ukrywać - stwierdziła butnie - Zgodzisz się towarzyszyć mi przy kolacji?
- Jak możesz w ogóle pytać. - Ian uśmiechnął się. - To będzie dla mnie prawdziwa przyjemność - zapewnił. Na dodatek całkiem szczerze. - Masz ochotę na odrobinę czerwonego wina do kolacji? - spytał. - Sądzę, że w tych warunkach - spojrzał przez okno - obsługa nie będzie miała kłopotów z zapewnieniem odpowiedniej temperatury.
- Mam słabą głowę... - zawahała się na moment - Ale tak, zdecydowanie. Muszę odreagować.
- Jeśli wypijesz więcej, niż pół lampki, to zapomnę o dobrym wychowaniu i odbiorę ci kieliszek - zapewnił ją Ian.
- Biorąc pod uwagę, że mój ostatni posiłek to wczorajsze śniadanie, to nawet pół kieliszka może być przesadą.
Poszli do wagonu jadalnego.
- Chyba nie sądzisz - uśmiechnął się Ian - że pozwolę ci nie skosztować czegoś ze specjałów przyrządzanych przez tutejszego szefa kuchni. Chyba nie dbasz aż tak o linię? Wino będzie dopiero później - obiecał. - Odrobinka.
- Proszę. - Uprzejmie wskazał jej miejsce i usiadł dopiero wówczas, gdy i ona z wdziękiem zajęła miejsce.
- Dbanie o linię swoją droga, a unikanie niektórych swoją - zmarkotniała na powrót. - Jedzmy.
Zupa pieczarkowo-zimniaczana i solianka, pierożki, stroganow, schab z suszonymi śliwkami, łosoś w paru odmianach, bliny, ciasto z wiśniami oraz tort. Do wyboru, do koloru. I oczywiście wspaniała, aromatyczna herbata z samowara.
- Częstuj się. Nikomu nie powiem, że gwiazda wielkiego ekranu jest obdarzona dobrym apetytem - powiedział.
- W takim razie zupa i ciasto - zdecydowała Nathalie - A ty? czym się zajmowałeś przez ostatnie dni?
- Wszystkim po trochu - odparł Ian. - Przede wszystkim zapoznawałem się z pasażerami. Jest jeden taki szczególny. Grigorij Borysewicz Abramow. Bardzo ciekawy człowiek. I bardzo ciekawski przy okazji.
- Ciekawski? Dopytywał o coś? O nas? Może jest podstawiony?
- Nad wyraz zainteresowany osobą Chance’a. I bardzo uczynny. Przynajmniej w słowach. Zna całkiem nieźle angielski i jest, ponoć, agentem teatralnym. Jedzie do Irkucka. My wysiądziemy wcześniej.
- Uwierzyłeś mu?
Ian spojrzał na nią z udawaną powagą.
- Jakże by inaczej. Jest taki poczciwy. Uczciwość ma wypisaną na twarzy. Nie miałem serca nie podzielić się z nim naszymi kłopotami związanymi z tą wyprawą.
- Ianie, Ianie.. - na twarzy Nathalie wypisane było głębokie pobłażanie - Jesteś taki łatwowierny.. musisz częściej bywać z moim towarzystwie. Nauczę cię większej przezorności.
- Mówisz? - Ian zdawał się być bardzo zakłopotany. - A tyle mu naopowiadałem... O tym, jaki to Chance jest zaślepiony na punkcie swojej pasji. Na punkcie węgla, oczywiście. Jaki to prawdziwy naukowiec, który nie potrafi się połapać w realiach otaczającego go świata. Jaki jest zapominalski. Bezradny niekiedy. I cały pochłonięty wizją złóż węgla na Syberii. I takie tam...
Ian ugryzł kawałek ciasta z wiśniami.
- Bardzo dobre - powiedział. - Smakowało ci?
- Owszem... niczego sobie. - Nathalie włożyła opuszek palca do ust i oblizała z resztek wiśni - Ale nie zapomniałeś mu wspomnieć, że Chance jest moim narzeczonym? To istotna informacja.
- Coś musiałem pozostawić na deser, prawda? - spytał Ian. - Gdybym na raz wyjawił wszystko, to o czym bym opowiadał przy kolejnym spotkaniu?
- Tak, to bardzo rozsądne.. ciągle pozostawiać w lekkim niedosycie. Agent teatralny, powiadasz? Chętnie go zapoznam.. mają tu rewie? Musze znaleźć sobie jakieś hobby, na te samotne chwile, kiedy Bobby nie będzie ze mną jeździł w saniach, zajęty tym nudnym węglem.
- Jeśli chcesz, to ci go przedstawię - zaoferował się Ian. - Z pewnością będzie zachwycony. Każdy by był - dodał.
- Niewątpliwie - uśmiechnęła się - Ale to już jutro.. dość mam atrakcji na dziś. Dziękuję za towarzystwo - odłożyła serwetkę na talerz.
- Musisz wypocząć - odparł Ian idąc w jej ślady. - Opiekowanie się roztargnionym naukowcem wymaga skupienia - uśmiechnął się. - Kropelka wina na dobranoc?
- Oczywiście.

Godzinę później odprowadził ją pod drzwi przedziału, po czym pożegnał się jak dżentelmen, przypominając o zasuwce. Wbrew wcześniejszym zapewnieniom – nie odbieraj jej kieliszka po wypiciu pół lampki, , wręcz przeciwnie, zadbał, żeby wypiła jeszcze pół.
Czuła jak schodzi z niej napięcie ostatnich dni. Zasnęła w doskonałym nastroju.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 08-02-2013, 17:48   #54
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Sytuacja była abstrakcyjna do granic możliwości... Komisarz z niepowtarzalnym poczuciem humoru, pusty, szaro-nijaki plac zbiórki i Samuił, z siwymi włosami potarganymi przez cuchnący worek zerwany z głowy.
- Żart...?- powtórzył niczym echo po towarzyszu komisarzu, wpatrując się w jego obnażone w uśmiechy, żółte zębiska.
Samuił stał jak wryty, przypatrując się tej twarzy, która jeszcze jakiś czas temu nie budziła w nim poza, dziwnie to ujmując, smutnym rozbawieniem. Typowy, wioskowy głupek, a jednak udało mu się nagiąć nerwy Repnina do granic możliwości.
W umyśle emigranta zrodziła się myśl... Cała wizja. Gorących prętów, rozżarzonych równie mocno co węgiel w palenisku, które przyciska do unieruchomionego na stole debila. Cęgi, którymi wyrywa jego żółte zęby... Stał tak przez minutę, może dłużej, zaciskając pięści i walcząc z chęcią rzucenia się na komisarza.
Samuił był pewien, że gdyby dostał go teraz w swoje ręce, biedni szeregowcy spędzili by kilka godzin zmywając z betonu krew, kawałki skóry i mózgu. Sam musiałby za to wydłubywać zęby z pięści... O ile pierwsza kula nie rozwaliłaby mu czaszki.
- Dziękuje towarzyszu. Za powitanie szczególnie... Nie zdawałem sobie sprawy jak wyrachowane macie poczucie humoru.- skinął głową, po czym ruszył w kierunku wskazanej bramy. Zatrzasnął za sobą drzwi samochodu i rozpoczął walkę z samym sobą... Z drżeniem kolan. Z rozrywającą go wściekłością.


+-+-+

Walizka wyślizgnęła się z jego dłoni, uderzając z łoskotem o posadzkę hotelu. Dotarł tu, żył i co więcej wizyta w radzieckim areszcie nie upośledziła go na resztę życia... Przynajmniej fizycznie. Wyciągnął wciśnięta w kieszeń papierośnicę.
- Gdzie tu można zakurzyć, towarzyszko?- rzucił, jakby dalej oszołomiony do recepcjonistki.
- W części restauracyjnej. Czy mogę wam w czymś pomóc, towarzyszu?
- Chyba nie...
- Jest pan gościem?
- Tak, tak...Samuił Fiodor Repnin. Jestem tutaj z doktorem B.E Chance. Czy mogłaby go pan... Towarzyszka powiadomić o moim przybyciu? Na chwilę udam się...-
powolnie spojrzał w kierunku drzwi do baru.- Ogarnąć. Dziękuję.

Chwilę później siedział już przy kontuarze, zaciągając się papierosem i wypuszczając obręcze siwego dymu z ust.
- Wódki. Z lodem... Niech będzie podwójna. - rzucił do towarzysza barmana, obserwując leniwy lot kółka z tytoniowego dymu. - Albo najlepiej zostawcie mi butelkę.
Marzył o kąpieli, przebraniu się i odrobinie jazzu, nawet płynącego ze starego, trzeszczącego radia. Na to ostatnie w kraju tak wypranym z emocji, chyba nie miał co liczyć. Daleko mu było do załamania nerwowego. Komisarz może napędził mu stracha, wielkiego, paraliżującego przez chwilę... Ale to zbyt mało by go utemperować.
Do butelki ciągnęły go zupełnie inne uczucia...
-Mają tu pociąg do wódki w tej całej Rosji, nie ma co. Trzeba przyznać, że draństwo wypalało gardło jak mało który alkohol.- rzekł żartobliwym tonem Arturo podchodząc do wymizerowanego nieco Repnina.- Zajrzał pan do piekła, co? Nie ono jedno na tej Ziemi.
Gdy Chmurski zobaczył Repina przy barze aż podbiegł. Objął go spontanicznie. - Jest Pan. Dzięki Bogu. Naprawdę baliśmy się o Pana. Co się stało ... aaaa zresztą, proszę i mnie nalać.
Nieco zaskoczony przyglądał się Chmurskiemu, kiedy ten wyzwolił go z objęć. Dopiero teraz uderzył go fakt, jak bardzo los zbliżył ich wszystkich, członków wyprawy, do siebie.
- Słyszeliście, polejcie.- rzucił po rosyjsku do barmana. - Piekło? Hmmm... Tak, jeśli istnieje to na pewno pracują dla niego...- urwał nagle i rozejrzał się dookoła. Mogli słuchać? Paranoja zapewne już uwiła sobie przytulne gniazdko w głębi jego umysłu. - Zresztą nie ważne... Bydlaki. Prościej się tego nazwać nie da. - stanowczym gestem przelał zawartość kieliszka do ust, skrzywił się lekko i po czym otarł wargi rękawem śmierdzącej, ubrudzonej koszuli. - Kilka razy w życiu przyszło mi czuć na karku powiew kostuchy, wiecie panowie? Na froncie uczucie to staje się dla ciebie tak normalne jak parszywe mięso z puszki.- potrząsnął głową.- Ale te bydlaki... Założyli mi na głowę worek i powiedzieli, że ruszamy pod szubienicę... I wiecie co? Najbardziej przeraziło mnie to, że umrę w takim miejscu. I to z ręki takiego parszywca...- napełnił kieliszek i westchnął ciężko. - Należą wam się wszystkim, w szczególności doktorowi, przeprosiny. Domyślałem się, że mogą robić kłopoty względem mojego pochodzenia... Gdyby komisarz nie był...- zerknął przelotnie na barmana. - Tak wspaniałym przedstawicielem proletariatu wyniesionego z pola i stodoły na urzędy, najprawdopodobniej zdołalibyśmy dojść do porozumienia bez tej całej szopki.
- To nie to –
Nathalie siedząca nad herbatą, tym razem niczym nie wzmocnioną, potrząsnęła głową. Od czasu pożegnalnego spotkania z konsulem jej podejrzenia zamieniły się w niezachwianą pewność. - Nie chodzi o wasze pochodzenie. Po prostu mieliście pecha. Byliście ostatni, wiec na was padło. Konsul .. współpracuje z urzędem celnym. Chcieli od nas wyciągnąć pieniądze i na was trafiło. To była pokazówka.
Barman jakby nieco poruszył się po tych słowach. Woskowa twarz przyzdobiona wąsikami nie wyrażała niczego, ale w oczach zapłonęły jakieś paskudne iskierki.
-Oczywiście, to tylko takie moje luźne przypuszczenia...Równie dobrze mógł pan obrazić naszych gospodarzy. A najpewniejsza wydaje się wersja, że to nasz konsul wyciągnął pieniadze, a celnicy sami się przekonali, że pan jest niewinny. Nikomu nie można już ufać... Nawet konsulom. A raczej zwłaszcza im.
-Tak panna sądzi? W takim razie to miło, że będziemy również wracać przez Władywostok. Już się cieszę na powrót.- mruknął ironicznie Arturo, a choć starał mówić cicho, jego gromki głos trudno było nie usłyszeć.
Ian przysunął się do Nathali.
- Dziewczyno, uważaj, co mówisz - szepnął. - Myśleć możesz, co chcesz, ale zachowaj to dla siebie. W takim hotelu jak ten połowa obsługi zrozumie, co mówisz. I powtarza, gdzie trzeba.
- Nie mam żadnych wątpliwości -
upierała się Nathalie, ale ściszyła głos i zachowała resztę swoich wniosków dla siebie - A jesli Chance w tym też tkwi? - dopytała jeszcze.
- To wszyscy trafimy do nieprzyjemnego lochu - odparł równie cicho Ian. - Przynajmniej będziemy mieć dobre towarzystwo.
Nathalie pokiwała głową i zamilkła.
- Skur...- urwał z niesmakiem Samuił. Nie do końca było pewnym czy przez wścibskiego barmana, czy też dzięki obecności Natalie. Są słowa, których nie wypada używać w obecności kobiety.
- Miejmy nadzieje profesorze, że gospodarze zdołają do tego czasu uodpornić się nerwowo na nasze facjaty. Na szczęście żyje, żyjemy wszyscy. - skinął na barmana by dolał mu jeszcze jednego. - Teraz już tylko z górki, co?- uśmiechnął się ironicznie. Chyba każdy z obecnych był świadomy faktu, iż podłość radzieckich funkcjonariuszy i urzędników jest marną przeszkodą w porównaniu do mrozów i chłodu Syberii. Na szczęście z tymi można sobie poradzić za pomocą własnych umiejętności... A nie dolarów.
-Tak... z górki, byle nie do dołu z nagrobkiem nad nim.-Arturo trochę defetystycznie był nastawiony do reszty podróży.- Eeeeech... Mam wrażenie, że nasze kłopoty się nie skończyły, tylko zmieniają maskę i kostium.
- Bądźmy dobrej myśli, z naturą i przyrodą jest przynajmniej taka korzyść, że nie jest tak nieprzewidywalna jak ludzie. - Odrzekł Chmurski z nieco naiwnym optymizmem. Po chwili dodał ... - I nie jest przekupna, co bywa niekiedy tragiczne w skutkach. A będzie mroźno.-
Uśmiechnął się pod nosem, na myśl o wielkiej przygodzie.

+-+-+

Biel... Jak okiem sięgnąć. Czysty, nienaruszony buciorem, gładki śnieg. Czysta karta? Władywostok pozostawał coraz bardziej w tyle, wraz z całym syfem, który stał się udziałem jego samego, jak i towarzyszy. Cała sytuacja wyklarowała jedno- ich losy są teraz od siebie ściśle zależne. Są cegiełkami w budowli, bardzo niepewnie postawionej.
Oddalało się wspomnienie obskurnej celi, swąd strachu i parszywej gęby komisarza, której nie zapomni po kres swych dni. Tliła się w nim żądza zemsty. Marzenie ściętej głowy, nie łudził się bowiem, że kiedykolwiek będzie miał okazję odgryźć się swemu niedoszłemu oprawcy.
W obliczy ostatnich wydarzeń niewiele uwagi poświęcił pociągowi oraz pasażerom. Ot przeciętna ciuchcia sunąca przed siebie pośród niecodziennych, przynajmniej dla niego, widoków.
Szybko również zorientował się, że jest obserwowany, co wielkim zaskoczeniem w gruncie rzeczy nie było. Był potencjalnym szpiegiem i choć cudem go odratowano od zakatowania na śmierć, ku uciesze wyzwolonego spod jarzma panów ludu, czekali na jego kolejne potknięcie. Na dowód jego wywrotowych działań... Nie pozostało nic innego jak przeczekać. Dac do zrozumienia, że mogą się gapić ile tylko dusza zapragnie. Gnać za nim do wychodka, salonki, obserwować kiedy śpi.
Jeśli chodzi zaś o ostatnią z tych czynności, nie było najlepiej. Z każdym dniem spał coraz krócej, budząc się z rozkołatanym sercem i potem zalewającym ciało. W snach powracał do lasu w Alzacji, do rozerwanych nieludzką siłą zwłok, do krwi, zwierzęcego wycia i strachu przed nastaniem zmroku.
Nie był specjalistą od spraw ludzkiej psychiki. Długo rozważał, czy wpływ na to mogła mieć sytuacja z workiem na głowie... Stryczkiem? Czy naprawdę dał się aż tak bardzo zaszczuć byle przygłupowi?
A może to wina otoczenia, widoków za oknem? Lasów i połaci bieli...? Dziczy, w którą ponownie rzucił go los. Lata temu natknął się na coś, co miało być jedynie legendą, bajką straszącą dzieci. Teraz zaś miał się uganiać za czymś podobnym, z własnej, nieprzymuszonej woli. Zatem może nic dziwnego, iż jego organizm ogłosił alarm, a nawet strajk generalny.

Przez większą część podróży starał się unikać kontaktów z pozostałą częścią ekipy. Na karku przez cały czas czuł spojrzenia żołnierzy i dopóki skupiały się one tylko na nim, wszystko mogło się jakoś ułożyć.
Oczywiście nie był na tyle naiwny by sądzić, że nie oddelegowano tutaj szpicli, którzy mieli obserowac pozostałych... Lud był głodny na widowisko. Na wskazanie palcem bestii i uśmierceniu ich ręką stróżów rewolucji. Im jednak mniej par oczu patrzyło im na dłonie tym bezpieczniej.
Jedynym co postanowił zrobić była szybka wymiana zdań z doktorem Chance, kiedy nadarzyła się okazja. W cztery oczy.
- Doktorze...- zaczął ściszając głos.- Chyba zdążył pan zauważyć, że czerwoni ustawili mi niańki. Bardzo nieprzyjemne niańki.- wysilił się na uśmiech.- O ile w pociągu nie ma z nimi problemu, lepiej wymyślić coś na wypadek gdyby chcieli pójść za nami dalej... Dużo dalej, jeśli wie pan co mam na myśli?
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 08-02-2013, 19:37   #55
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Długie godziny bieli za oknem, długie godziny nudy w pociągu. Pewnym zaskoczeniem dla Maxa był fakt, że jechali całkiem wygodnie. Sądząc po przygodach we Władywostoku, spodziewał się że będzie znacznie gorzej.
Nie było...
Za to było wygodnie i usypiająco.
Godziny dłużyły się w pociągu, mimo że podróż można było uznać za przyjemną. Nic więc dziwnego, że profesor postanowił jakoś zabić czas rozmową z doktora B.E. Chance’m. Zwłaszcza, że wyprawa okazywała się być coraz to niebezpieczniejsza, jak to ładnie udowodniły wydarzenia z Władywostoku.
Profesor przysiadł się więc naprzeciw zaczytanego w jakiejś lekturze doktora i spytał.- Co dalej? Co zrobimy jeśli w kolejnej miejscowości nie natkniemy się na ojca panny Kelly? Jaki mamy plan? Przyznaję, że...hmmm...- wzruszył ramionami.-Bądźmy szczery, wyprawa ta jest niebezpieczna i nie może być przeciągana w nieskończoność. Prędzej czy później skończą nam się fundusze, więc... im szybciej zakończymy tą wyprawę, oby sukcesem, tym lepiej dla nas.
- Najpierw spotkanie z Michalczewskim. Potem z Czity jedziemy dalej saniami. Wynajmiemy trojki, wszystko powinno być dogadane. Przewodników, zapasy. Czeka nas kilka może i kilkanaście dni na saniach. W mrozie. Noclegi pod gołym niebem. Czy też raczej w prymitywnych warunkach. Temperatura nocami spada nawet do minus trzydziestu, czterdziestu przy tej porze roku.
-Akurat nie o to chodzi.-
machnął ręką Arturo, westchnął nieco smętnie dodając.-Martwi mnie ten uciekający Michalczewski i... zdecydowanie martwi łapanie tego yeti. Czy tu mamy jakiś plan, bo wycieczka w saniach to nie jest akurat nasze największe zmartwienie, nawet jeśli zadki mogą nam odpaść na tych mrozach.
- Przecież nie wierzysz w yeti
- uśmiechnął się Chance. - Zresztą wolę jego naukową nazwę giganteus. A co do Michalczewskiego, powody jego braku mogę być naprawdę różne. I to mnie też martwi.
-Nie wierzę. I nie będę udawał że zacząłem.-
zaśmiał się tubalnie Max i nachylił się dodając.- Ale ty wierzysz i dlatego pogonimy przez pół Syberii za nim, ale... bądźmy szczerzy, ten kraj pokazał że nie jest bezpieczny. Liczę, że masz plan jakiś. I liczę że po jego zrealizowaniu, bez względu na efekty, zabierzemy się z tego miejsca. Bo jeśli nie masz, jeśli ścigamy tego zwierzaka bez konkretnego pomysłu, to... równie dobrze moglibyśmy go łapać Himalajach. Tam przynajmniej są Brytyjczycy i jakaś cywilizacja. A nie ...ta pożal się Boże, słowiańska podróbka rewolucyjnej Francji.
- W tajdze nie ma czerwonych -
uśmiechnął się tajemniczo. - Jak wiesz, chcę pochwycić żywy okaz. Mam specjalną substancję - ściszył głos, tak że ledwie dało się zrozumieć słowa w stukocie kół. - Solidna dawka. I ukryłem broń. Taką na usypiające pociski. Trzy sztuki powinny załatwić sprawę. A potem tylko trzeba podawać ten specyfik aż do miejsca, z którego odbiorą nas pewni ludzie. Ale najpierw kolej i Władywostok. Cieszę się, że konsul okazał się tak pomocnym człowiekiem. Naprawdę. Może nam pomóc, jakby coś poszło nie tak. Zna ludzi i układy tam panujące.
-Nie powiedziałbym, że to dobry plan.
- stwierdził Maximilian pocierając brodę.- Lepiej uciekać na Alaskę. Konsul może i pomógł przy Samuile, ale jak chcesz przemycić wielką kupę mięsa i futra?
- Przewiozę go w skrzyni. Wielkiej. Jako upolowanego niedźwiedzia.
- Podchodzisz do tego bardzo optymistycznie doktorze.
- Arturo był lekko zdegustowany tą wypowiedzią. -Zważ, że prawdopodobnie nie będziemy mieli złota do opłacenia kolejnych łapówek. Ale to i tak mały detal w porównaniu z tym, że... masz jakiś plan, co do samego złapania owego stwora, którego... ponoć ktoś tam czci?
- Wszystko jest w sferze początkowej. Planistycznej
- przyznał B.E. Chance - Najpierw musimy przekonać Jakutów, by nam zaufali. By pozwolili wziąć udział w ceremonii składania daniny. Potem ... strzelę do giganteusa, który przybędzie. Dalej to jeszcze czystsza improwizacja.
-I tej improwizacji się obawiam. Zakładam że jest chociaż jakiś zamysł co do ich przekonania. Jakieś argumenty? O ile dobrze pamiętam, afrykańscy szamani niechętnie pozwalali obcym zaglądać do swego kociołka. Rytuały ludów prymitywnych to poważna sprawa. Oni są przesądni, a każda wpadka może być potraktowana jako zły omen.-
mruknął Max pocieszając się tym, że gigantek pewnie okaże się po prostu jakimś niedźwiedziem.
- Co ma być, to będzie, Arturo - powiedział sentencjonalnie B. E. Chance. - Jak będzie za trudno, wrócimy. Najwyżej skończę na ulicy.
Uśmiechnął się niby maskując niewybredny żart.
- Pański krewniak raczej na to nie pozwoli.-
profesor spróbował pocieszyć Chance’a, któremu współczuł z całego serca.- A właściwie skąd ma pan informacje, na temat tych rytuałów Jakutów ? Widział je pan?
- Z dziennika Standingera. Masz tam wszystko opisane, Art. Cały ten zwyczaj składania daniny Tobbie. Giganteusowi.

Profesor przeleciał wzrokiem kolejne strony przyglądając się tekstowi notatek.- I ten.. tego... Jak chcesz zamaskować bandę rosłych europejczyków, wśród tłumku niskich skośnookich żółtków podczas składania ofiary?
- Myślisz, że to ma znaczenie dla czegoś tak potężnego jak giganteus? -
uśmiechnął się jakby rozbawiony tą koncepcją. - Naprawdę? Ja mam teorię, że bardziej chodzi o zapach. A my będziemy ubrani w ich ceremonialne szaty. Ciężka skóra powinna zamaskować naszą naturalną woń. Tak przynajmniej sądzę i taką mam nadzieję.
- Nie bardzo to wszystko widzę. Za dużo dziur w tym planie, za dużo luk...-
wzruszył ramionami Arturo.- Ale ja osobiście nie wierzę w tego Giganteusa... Więc,cóż... Najwyżej ustrzelimy carskiego zesłańca w grubym futrze.
- Wolałbym nie -
zaśmiał się nerwowo, ale i wyraźnie rozbawiony wizją. - Specyfik, który wiozę zabiłby wołu. Nie mówiąc o człowieku. A skazańcy na Syberii często trafiają tam nie za swoje zbrodnie, lecz za pochodzenie.
-Królowie i carzy zawsze skazywali wedle swoich kaprysów niż podług sprawiedliwości.
- mruknął Arturo. I zamilkł na moment, nim rzekł cicho.-Myślisz że... tego Michalczewskiego spotkamy w następnym miejscu postoju. Myślisz, że... on jeszcze żyje?
- Mam szczerą nadzieję, że nie wplatał się w nic złego.
-No, a ja mam nadzieję, że my nie wplatamy się sami. Nie masz planów awaryjnych, co?-
mruknął Arturo, zerkając podejrzliwie na Chance’a.-Na wypadek gdybyśmy musieli uciekać z tego raju... robotniczo-chłopskiego?
Pokręcił przecząco głową.
- Ale pracuję nad tym
- dodał po chwili. - Najpierw jednak plan A. Czyli złapanie. A potem ... - wzruszył barczystymi ramionami. - Potem, jak to mówią, potrzeba jest matką wynalazku.
- Acha...-
mruknął bez przekonania Arturo. - Jakieś wynalazki nam się przydadzą, jak skończy się złoto i pieniądze na łapówki.
- Wynalazek, w sensie pomysł, koncepcja, idea, przyjacielu
- uśmiech pod brodą stał się szerszy. W oczach zapłonęły iskierki rozbawienia.
Zakaszlał.- Wiesz. W tym wagonie siedzi elita intelektualna Bostonu. Myślisz, że kiedy nadejdzie odpowiedni moment, czegoś nie wykoncypujemy? Ty, który wykaraskałeś się z tylu opresji, że tylko pozazdrościć. Pamiętasz Borneo? I tą hecę z dzikimi. Albo wyprawę przez Amazonię? Co tam dla ciebie taka Syberia, Arturo. Ot. Troszkę śniegu. Sporo drzew i dzicy pijący bimber. Zmienia się sceneria i klimat, ale nie stary, sprytny Arturo. Czyż nie?

-Ale stary sprytny Arturo musiał dbać tylko o swoją skórę przede wszystkim. No i... mógł porzucić zwierzynę i zapasy, które ze sobą targał. My nie mamy tu takiej możliwości.- perorował profesor.- Zresztą dzikich tak się nie boję, jak tych postępowców z czerwoną gwiazdą. Widziałeś Samuiła po wizycie w ich przymusowym ośrodku wypoczynkowym?
- No przecież mówię, że dzikich
- zaśmiał się. - Zmienia się wygląd. Zamiast przepaski biodrowej, kufajka. Zamiast pióropusza - uszatka. Zamiast dzidy - pistolet lub karabin. Ale dziki, w swoim dzikim sercu, pozostaje dziki. Udając pozory cywilizacji i ładu, konwenansów i prawa, bliższy jednak w tych prawach człowiekowi jaskiniowemu, homo erectus w początkowej jego fazie rozwoju, niż homo erectus erectus. Tak to jest naprawdę. Wystarczy tym nowym ruskim zerwać ich kufajki, buty i uszatki i pozostają dzicy. Goli, agresywni i pozbawieni barier dzicy.
-To akurat prawda, choć zrywania przepaski to bym sobie darował, nawet u kobiet.-
wzdrygnął się Arturo.-Tutejsze wyglądały jakby zjadły swych mężów na śniadanie i popiły krwią niewiniątek. Nie ma chyba bardziej brzydszych, niż te postępowe Rosjanki z tymi nad wyraz poważnymi minami.
Potarł kark.- Nie wiem. Może jestem staromodny, ale te postępowe babiszony chyba tylko z nazwy są kobietami.
- No na pewno daleko im do naszej delikatnej panny Kelly. Baaaardzo daleko -
rozłożył szeroko ręce, aby pokazać jak “baaardzo”.
-No niestety, niestety...- westchnął Arturo i podrapał się za uchem pytając.-Wspominałeś o elicie intelektualnej Bostonu, jak to się ma do naszych towarzyszy. Samuił to żołnierz, były żołnierz... Ten Chmursky alpinista z... tego kraju pomiędzy Niemcami a Rosją, panna Kelly to aktoreczka. A pozostali?
- Pozostali to my
- błysnął zębami. - Mój krewniak jest inżynierem. Zmyślny i bystry chłopak. Ian to wagabunda i playboy - typ podróżnika dla dreszczyku emocji. Porządny facet. Prawdziwy gentleman. Wiesz. Mamy naprawdę doborową ekipę. Ale martwię się o pannę Kelly. Bardzo.
-Bo na zimnych pustkowiach Syberii nie można się obyć bez playboya i gentlemana, to podstawa każdej podbiegunowej podstawy.-
Arturo czasami nie potrafił powstrzymać swojej niewyparzonej gęby. Zaśmiał się dodając.-Ale dotarli aż tutaj więc uporu odmówić im nie można.
- Bardziej chodziło mi o to, co Ian potrafi. Z tego co wiem polował już na egzotyczne zwierzęta dla zabawy w Afryce. W Indiach. Troszkę jak ty, ale z flintą. I strzela z niej naprawdę dobrze. Tak słyszałem. Wygrał chyba nawet jakieś międzystanowe zawody, czy coś, ale nie dam sobie za to brody ogolić.
-Bo i strzelania zapowiada się wiele. Do ludzi też.. strzelał?-
spytał cicho Arturo nachylając się konspiracyjnie.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział szczerze B.E. Chance.
-Bo widzisz... Ze wszystkich bestii, zapewne ludzie będą najgorszymi potworami do pokonania. I podczas tej wyprawy, możemy musieć strzelać do tubylców i bynajmniej nie środkami usypiającymi.- rzekł konspiracyjnie Arturo.- Pamiętam jak w Indiach, wlazłem do jakiejś zarośniętej zielskiem starej świątyni, pochodzącej chyba jeszcze z czasów Ariów. Piętnaście minut później musiałem bronić swej skóry przez bandą naćpanych ziołowymi oparami fanatyków próbujących mi wyciąć migdałki zakrzywionymi kozikami.
- Mi też zdarzyło się zabić kilku ludzi w obronie własnej -
powiedział poważnym tonem. - Nie wspominam tego mile. Ale walczyłem o życie. I byłem na wojnie. Nie tej wielkiej, ale z Meksykiem.
-Bo to nie są miłe wspomnienia.-
zgodził się Arturo wstając i biorąc księgę ze sobą.- Chyba późno się już zrobiło, nie będę pana męczyć więcej doktorze. A książkę przejrzę przed snem i jutro oddam.
- Chance. Możesz mi mówić Chance, Arturo. Sporo się już znamy. Albo, jak wolisz po imieniu, to Edward.
- Doktor wyciągnął sękatą dłoń w stronę drugiego naukowca.
-Max. Tak mi mówią starzy przyjaciele.- rzekł w odpowiedzi Arturo z uśmiechem.

Przed snem Arturo sięgnął po ów dzienniczek. Jonasa Standingera znał.. to znaczy, nie znał osobiście. Znał jego prace naukowe i uznawał za dość solidnie przygotowane.
Niekoniecznie wciągające, niemniej owa książeczka się do nich nie zaliczała.
Maszynopis, nieznany Arturo, zawierzał zapiski dotyczące Syberii. Mapy, szkice, opisy plemion, ich wierzeń, obyczajów obrzędowości, a nawet stosowanych narzędzi.
Solidna podstawa dla monografii etnograficznej dotyczącej plemion, zwłaszcza Jakutów.
Tym Standiger poświęcił znaczną część swych notatek. Zgodnie z jego zapiskami, mieszkańcy jednej z jakuckich wiosek wyznawali Tobbę, bóstwo ochraniające ich od zła czającego się w zimie. Był też opis ofiary składanej Tobbie, oraz szkice szat szamanów zakładanych podczas tego rytuału. Płaszcz w kształcie siedmioramiennej gwiazdy z wyszytymi podobiznami bóstwa. Które mogło być yeti, człowiekiem futrzanym stroju...
wreszcie niedźwiedziem nawet.
Czytając kolejne strony zastanawiał się czemu Standinger nie opublikował tych notatek. Bo przecież mógł. Nie zawierały one kontrowersyjnych tez, nawet jeśli przyjąć iż niektóre zapiski nie brzmiały wiarygodnie. Więc czemu nie zostały opublikowane ?
Max nie znalazł odpowiedzi. I to go trochę martwiło.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 09-02-2013, 10:43   #56
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


Podróż dłużyła się straszliwie każdemu, kto nie potrafił znaleźć sobie jakiegoś zajęcia. Kolej transsyberyjska stawała się miejscem coraz bardziej przytłaczającym, mimo tego, że w pierwszej klasie warunki do podróżowania były naprawdę niezłe. Z krótkich przerw technicznych na małych stacjach, gdzie uzupełniali zapasy opału i innych niezbędnych dla pociągu surowców, widzieli przecież jak podróżują ludzie w „zwykłych” wagonach. Śpiąc na siedząco, lub na podłodze. Z tego wagonu drugiej klasy zawsze słychać było pijackie śpiewy, dźwięk akordeonu a czasami odgłosy jakiejś ostrej kłótni.
Podróżowali w nich żołnierze niższej szarży, biedni wyrobnicy i wszyscy ci, którym sumienie lub pech nie pozwoliły wybić się na „drabinie społecznej” w nowym porządku rzeczy gdzie przecież, jeśli wierzyć słowom trybunów ludowych, wszyscy ludzie byli sobie równi. Byli dla siebie „towarzyszami”.

Wystarczyło spojrzeć, jak funkcjonował ten pociąg, by uświadomić sobie, że władza nie znikła, lecz po prostu przeszła w inne ręce.

Jeszcze jeden widok wyraźnie wskazywał na to, że bolszewicki komunizm ma swoje mroczne strony.


* * *

Trzeciego dnia zatrzymali się przed wieczorem w typowej stacji technicznej. Zaledwie kilka domów widocznych wzdłuż linii drzew, dość blisko torów i ludzie. Więcej niż zazwyczaj. Obszarpanych, wymęczonych, zmarzniętych ludzi, których na muszce broni, z daleka od pociągu, trzymali radzieccy żołdacy.

Akurat większość z nich siedziała w salonce, James czytał w przedziale, a Chmurski i Repnin odpoczywali w swoim przedziale.

- Nie patrzeć – w salonce pojawił się jeden z nadzorujących pociąg oficerów. – Zasłonić okna.

Przynajmniej tyle się nauczyli. Słuchać poleceń tych z czerwoną gwiazdą. Nie wychylać, by nie skończyć jak Samuił we Władywostoku.

- To skazańcy – wyjaśnił cicho Chance. – Głównie dysydenci, partyjni odszczepieńcy, kryminaliści oraz jeńcy wojenni. Już za cara ludzi zsyłano na Syberię. To właśnie ich krew i często przepłacana życiem praca zbudowała tą linię kolejową. Teraz nowe władzę wykorzystują izolację Syberii, jako doskonałe, naturalne więzienie.

Przez chwilę porozmawiali o tym, nad talerzem wyśmienitej zupy, ale jakoś tak dyskusja na temat więźniów i okrucieństwa człowieka skierowanego w stronę drugiego człowieka odebrało im apetyt.

A potem strzał za oknem pobudził w nich strunę lęku.


* * *

Wpatrywali się w jego twarz, a ich twarze pozostawały bez wyrazu.
- Proszę ze mną do pociągu – powiedział oficer zawiadujący składem – porucznik Ignacy Żwawczik – człowiek wysoki, chudy i o oczach zimnych jak ołowiane kule.

Wrócili do pociągu całą wyciągniętą na zewnątrz delegacją. Serca nadal biły im dziko po tym, jak uzbrojeni żołnierze wyciągnęli ich wprost z przedziałów i salonki na mróz syberyjskiego peronu.

- Proszę podpisać – Żwawczik przekazał im kopię protokołu ze zdarzenia.

Sporządzono ją po rosyjsku, ale Natasza i Samuił mogli odczytać bazgroły Żwawczika. Dramatyczne wydarzenie zapisane na jednej kartce papieru. Bezduszność tego faktu ... przerażała.

Cytat:
Burinda. 7 grudnia 1926 roku. Godzina 17:40.

Notatka z wydarzenia:

Pociąg, którym zawiadywałem zatrzymał się celem uzupełnienia zapasów na stacji Burinda. Postój zaplanowano na godzinę czasu. Po niespełna dziesięciu minutach z pociągu wyszło kilku podróżnych, aby zaczerpnąć świeżego powietrza i rozprostować kości.
Wśród nich sprawca incydentu.

Kilka minut później doszło do przepychanek jednego ze strażników pilnujących skazańców czekających na przydział zadań. Głównie Polaczków. Jeńców wojennych z wojny w 1920. Sprawca incydentu chyba rozpoznał kogoś bliskiego – przyjaciela lub członka rodziny.
Doszło do wymiany argumentów i bójki.

Tow. Skurnikov zmuszony do samoobrony oddał strzał nieszczęśliwie trafiając rzeczonego cudzoziemca w szyję. Cudzoziemiec, sprawca incydentu, umarł niedługo po tym. Z dokumentów wynikło, że człowiek ten nazywał się Henryk Chmurski i był obywatelem Stanów Zjednoczonych, jednak o faktycznie polskiej zaszłości.
Oh! Henryku Chmurski! Coś ty, u diabła ciężkiego, narobił.

Jego twarz z zastygłą, zamarzniętą krwią na ustach i szyi prześladowała ich przez dalszą drogę. Aż do Czity.

Jak również świadomość, ze nic już więcej nie mogli zrobić dla swojego zamordowanego przyjaciela. Gorąca, słowiańska krew musiała wziąć w nim górę, kiedy ujrzał a jakiej nędzy i upodleniu żyją na Syberii jego krajanie. Kto wie, może faktycznie w tłumie nędzarzy, który zapędzono do baraków nim wypuszczono ich z pociągu by rozpoznali ciało Chmurskiego, faktycznie był ktoś zabitemu Henrykowi bliski? Tego nigdy się nie dowiedzą.

Pociąg ruszył w dalszą drogę, ale na jego pokładzie brakowało jednej osoby. Ciało ich towarzysza podróży pozostało w Burindzie czekając na drogę powrotną do Władywostoku. Albo na dyspozycje rodziny w tej sprawie.

Nikt nie chciał powiedzieć tego głośno, ale przez ten straszliwy incydent stracili nie tylko kompana ale również zaufanego specjalistę do przetrwania w dzikich ostępach zaśnieżonej tajgi.



* * *


Pięć dni później, wczesnym popołudniem, dotarli do stacji docelowej. Większość problemów, jakie mieli w pociągu urwała się, zbladła w świetle śmierci Chmurskiego. Nawet B.E. Chance wyraźnie stracił chęć do konwersacji, zapał do tego, co napędzało go przez te wszystkie dni. Był winny śmierci Chmurskiego w równym stopniu, co ów „towarzysz Skurnikov”, który wystrzelił zabójczą kulę. Morale potężnego badacza zostało nadgryzione.

Czyta była miasteczkiem, które od ponad wieku cieszyło się ponurą sławą punktu zbornego rosyjskich zesłańców. Jak na mijane mieściny Czyta była dość rozległa i ludna. Nie ustępowała podobnym wielkości, ponad pięćdziesięciotysięcznym miastom, z zachodu Stanów Zjednoczonych.

Mogli nawet „zgubić się w tłumie”, pośród okutanych w grube ubrania mieszkańców.

Czyta żyła z przemysłu tartacznego. Huk siekier nie ustawał nad miastem chyba na dłużej niż kilka minut, a na peronie powitał ich zapach świeżo ściętego i podzielonego na deski żywicznego drewna. Oraz widok umundurowanych żołdaków, takich samych, jak zabójca Chmurskiego. Widać było, że pilnują oni innych mieszkańców – wynędzniałych i wygaszonych więźniów, którzy wykonywali w fabrykach i tartakach większość ciężkiej pracy pod przymusem.

W mieście rozwijał się także przemysł górniczy – dym z kilku małych hut i odlewni – wypełniał okolicę czarnym, smrodliwym miazmatem.

Dopiero w zaśnieżonej i przyprószonej sadzą Czytcie dostrzec tak naprawdę mogli ogrom terroru, jaki panował tutaj, na tym odludzi, w samym przedsionku lodowatego piekła Syberii.

Czyta była zimnym miejscem. Wszędzie piętrzyły się zaspy, z odśnieżono jedynie główne ulice, przy których znajdował się również Departament Administracji, garnizon wojskowy oraz inne strategicznie ważne obiekty.

Pierwsze kroki musieli skierować właśnie do Departamentu Administracji, gdzie przedłożyli swoje dokumenty i otrzymali stosowne pozwolenia na pobyt. Dopiero potem mogli udać się do hotelu „Kirenga”, który bardziej przypominał schronisko górskie, niż prawdziwy hotel.

Podróżni mogli zatrzymać się w jednej z trzech wspólnych izb, ogrzewanych wielką, metalową „kozą”, gdzie spało się na prostych pryczach oddzielanych od siebie, jeśli ktoś zechciał, zawieszonymi na sznurach i przesuwanymi kocami. W każdej z tych „hotelowych izb” unosił się ostry zapach potu, ekskrementów (potrzeby fizjologiczne załatwiano albo na zewnątrz, a jeśli komuś przy minus trzydziestokilkustopniowym mrozie nocą się nie chciało wyjść, do wiadra na korytarzu), smaru do ubrań, starych i wilgotnych futer oraz tytoniu i przetrawionej wódki.

W jednej z takich „hotelowych izb”, kiedy wchodzili, kilku rosyjskich, rozebranych do pasa mężczyzn z wielkimi brodami śpiewało ciekawie brzmiącą pieśń

Przydzielono im miejsce w jednej z mniej zajętych izb. Poza ich zmniejszoną o jednego uczestnika grupką było tam jeszcze troje Rosjan. Jeden z nich spał, kiedy wchodzili, a dwaj pozostali grali ze znudzeniem w karty. Wyglądali na dość powściągliwych w słowach ludzi.

- Mirosz – na widok jednego z grających mężczyzn twarz B.E. Chance’a rozjaśnił dawno nie widziany uśmiech. – Wszelkij duch! Mirosz Bogoljubov.

- Czancze – nazwany Miroszem mężczyzna złożył karty i spojrzał na doktora. – Czancze sztary druszko.

Sprawiał wrażenie uczciwego i twardego człowieka.

- Czy Henryk jest z tobą? – zapytał B. E. Chance składając bagaż na jedno z wolnych łóżek.

Większość klamotów z dworca przewieźli saniami do magazynu przy hotelu „Kirenga”, ale najważniejsze rzeczy mieli zawsze przy sobie.

- Nie. Utknął w Witymsku. Ale kazał przekazać, że jest z nim charaszo.

- Słyszała pani, panno Kelly – doktor B.E. Chance odwrócił twarz w stronę Nataszy. – Pani ojciec jest cały i zdrowy. Nie musi się już pani martwić.

- Mirosz. Powiedz mi, kiedy wraca pociąg do Władywostoku?
- A który dzisiaj?
- Według moich obliczeń to 12 grudnia.
- To będzie szesnastego.
- Ja pogoda w tajdze.
- A chcesz dostać się do Witymska?
- Tak.
- To za góra dwa dni powinieneś być już w drodze – wyjaśnił spokojnie Mirosz. – Załamanie pogody może przyjść w każdej chwili.

Oczy Chancea zabłysły dobrze im znanym ogniem pasji.

- Państwo pozwolą, że przedstawię. To Mirosz Bogoljubov. Mój przyjaciel i przyjaciel Henryka Michalczewskiego. Zna dobrze te tereny i wiele razy pomagał nam w naszych badaniach. To moi przyjaciele.

Następnie B. E. Chance przedstawił resztę drużyny, zaczynając od panny Kelly.

- Raz. – powiedział Mirosz po prezentacji.
- Co, raz? – zdziwił się Chance.
- Pomagałem wam raz, Czancze. Tylko raz. I na więcej raczej nie możesz liczyć. Nauczyłem się, że gdzie ty, tam kłopoty. Dziwi mnie, ze wróciłeś po tym wszystkim.
- Powiedzmy, że władza sowiecka i ja już się nie nielubimy – Chance rozłożył dłonie w geście pojednania. – Tamto poszło w niepamięć, jak widzisz, bo jestem tutaj.
- Ot, warijat – dodał Mirosz z mocnym akcentem.

B.E. Chance usmiechnął się tylko i odwrócił w stronę reszty drużyny.

- Dobrze. To ostatnia szansa na wycofanie się. Pociąg będzie za cztery dni. Myślę, że musimy się naradzić. Dalej będzie już coraz trudniej. Naprawdę.
 
Armiel jest offline  
Stary 14-02-2013, 12:53   #57
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Podczas postoju można było przyjrzeć się składowi pociągu. I ocenić na tej podstawie, jakie zmiany przyniósł nowy, wspaniały ustrój. I na ile się sprawdzał.
Przede wszystkim dość trudno było zauważyć, by idea ‘każdemu po równo’ została wprowadzona w życie. Byli ‘równi’, tłoczący się w przedziałach klasy drugiej, dla których niektóre wagony były niedostępne, byli i ‘równiejsi’, którym pojęcie ‘wygoda’ nie było obce.
I chociaż ‘drugoklasowcy’ jechali w bardzo ciekawej, rodzinnej można by atmosferze, to w niczym nie zmieniało to faktu, że byli obywatelami drugiej kategorii. Jak widać system doskonały nie był. I rodziło się pytanie, czy kiedykolwiek zrobi się lepszy. Od rewolucji parę latek minęło, i co?
Jeśli do tego dorzuci się miłe powitanie we Władywostoku i liczne kontrole, to całość zapowiadała się bardziej na państwo policyjne, a nie na raj na ziemi.

***

Ian, wpatrujący się w leżące na ziemi, nieruchome ciało, usiłował zachować kamienną twarz. Nie wiedział, na ile mu się to udało, ale miał nadzieję, że nie było tak źle...
Nim ponownie znalazł się w przedziale zdążył przeanalizować całą sytuację. Miał wrażenie, że w tym, co mówił Żwawczik, porucznik Żwawczik, nie było zbyt wiele prawdy. Oczywiście Henryk mógł w taki czy inny sposób zareagować na widok swego krewniaka, ale zastrzelenie go z pewnością nie było koniecznością. Albo Skurników spanikował i strzelał na oślep, albo też, sukinsyn, zrobił to dla czystej przyjemności, korzystając z tego, że bezkarnie może kogoś zastrzelić. A że za swój czyn nie poniesie żadnej kary, to było oczywiste dla każdego.

W salonce, w milczeniu, wypił za tego, który pierwszy - wbrew swej woli - opuścił wyprawę.

***

Czyta w najmniejszym nawet stopniu nie wpłynęła na opinię Iana na kraj Sowietów.
Lepiej wyglądały najbardziej nawet zapadłe alaskańskie dziury, które miał przyjemność odwiedzić. A przynajmniej nie było tam tylu sołdatów, pilnujących, by nikt nie nadwyrężył podstaw nowego ustroju. A sposób podejścia do osób nieprawomyślnych zdecydowanie można było porównać z niewolnictwem najgorszego gatunku. Trzeba było załatwić wszystkie papierki (zanim ktoś z nich wpakuje się w jakieś kłopoty) i ruszać dalej.
A jeśli przy okazja dałoby się skaptować dobrego znajomego Chance’a... Czysty zysk.
W każdym razie Ian nie miał zamiaru wycofywać się z wyprawy. I zamierzał jak najszybciej poinformować o tym pozostałych.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-02-2013, 23:08   #58
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Przypadkowa śmierć ! Goddamn it!
Max nie musiał widzieć egzekucji, by wiedzieć że się odbyła. Wszak Anglicy w Indiach nie byli wcale wyrozumiali dla Hindusów, którzy mieli dość ich panoszenia się w ich kraju.
Niemniej Brytyjczycy nie udawali niczego. Po prostu zabijali takich buntowników w egzekucjach bez ukrywania tego faktu, bez kłamstw, bez hipokryzji...
I mieli na tyle przyzwoitości by urządzić im uczciwy proces!
Arturo zaciskał zęby i zaciskał dłoń na długopisie, a najchętniej zacisnął był je na szyi tego Żwawczika tak długo aż jego świńskie oczka wyskoczyłyby mu z jego oczodołów. Parszywa ruska gnida.
Ani przez moment nie wierzył w tą bajkę o szamotaninie i nieszczęśliwym postrzale.
Gdyby był sam, rozegrałby sprawę inaczej. Ale nie był sam.

Co nie znaczy, że zamierzał zostawić tą sprawę samej sobie. Nigdy nie był zbyt gorliwym wyznawcą anglikanizmu. Nigdy też specjalnie nie rozmyślał o Bogu, traktując pewne sprawy jako domenę pastorów i... ewentualnie starych dewotek. Arturo nie spodziewał się trafić do nieba po swym grzesznym żywocie, ale... nadal był wierzący i nie mógł po prostu zostawić tej sprawy. Nie mógł się odwrócić plecami i zakończyć jedynie na kolejce w barze za duszę zmarłego.
I dlatego ruszył w kierunku żołnierzy. Oficjerki mogą być spasionymi na ludzkiej krzywdzie bezdusznymi urzędnikami, ale ci szeregowi sołdaci. Wśród mogła się jeszcze tlić iskra człowieczeństwa.
Na widok masywnej sylwetki zbliżającego się Arturo, żołnierze instynktownie się spięli. Mimo wszystko stary profesor potrafił robić wrażenie nie tylko na swoich studentach. Jako że z rosyjskim był na bakier przemówił w języku chińskich i o dziwo, znalazł się wśród nich żołnierz który nieco liznął chińskiego od kupców, przed rewolucją stacjonując kilka lat na granicy chińsko rosyjskiej. To wystarczyło by obaj się jako tako dogadali. I by profesor mógł wyłuszczyć swą prośbę.

Chodziło o pogrzeb, chodziło o grób.
O chrześcijańskie, niet... bardziej ludzki obyczaj. Wszak każda kultura chowała swych członków w jakichś grobach. Każda odprawiała ceremoniał mający pozwolić zmarłemu przejść na drugą stronę. Nawet najwięksi ateści nie negowali wrodzonego w kulturę ludzką szacunku dla zmarłego, więc czemu nie miałaby i rewolucyjna Rosja to czynić, da?
Da? Da?
Żołnierz wydawał się dziwnie zaniepokojony przebiegiem rozmowy? Czyżby wiedział coś na temat obyczajów pogrzebowych Radzieckiej Rosji, czego nie powinien powiedzieć obcym?
Może tak, może nie.. Jego chiński był słaby, rosyjski Arturo ograniczał się do kilku słówek usłyszanych od Chance’a. Da, niet, haraszo, wodka... i tym podobnych.
Niemniej obiecał załatwić dostęp do zwłok, a nawet jakiegoś księdza który odprawi ostatnią posługę, Arturo miał załatwić łopatę i robić za grabarza. A pochować mogli gdziekolwiek.
“Syberia wielka, starczy na groby całego narodu.”-jak to powiedział żołnierz radziecki. Chyba. Jego chiński był słaby... Max mógł nie zrozumieć dobrze przekazu.

Kopanie grobu w twardej zmarzniętej ziemi było katorgą. Zajmowało wiele czasu i kosztowało wiele wysiłku, ale Arturo był uparty jak osioł sycylijski. Łopata wbijała się w wieczną zmarzlinę wyrywając z trzewi ziemi kolejne kawały torfu...aż w końcu skończył, spocony mimo zimnego klimatu.
Żołnierz zjawił się tak jak obiecał, z trupem Chmurskiego i z księdzem. Nalegał na szybkie zakończenie sprawy, bo sam głowę nadstawia. Ksiądz którego sprowadził... Arturo nie wiedział jakiego był obrządku. Nie miał długiej brody, więc chyba popem nie był, ale może po prostu go ogolili?
Na szczęście znał łacinę, co pozwoliło Arturo nieco się z nim rozmówić. W końcu jako biolog musiał znać łacinę będącą podstawą nazw w taksonomii.
Dowiedział się więc że więzień był katolickim księdzem, zabranym około 1920 z okolic Lwowa. Powód?
Był Polakiem, a Rosja toczyła wojnę z Polską. Dla radzieckich władz nie było potrzeba innego powodu.
Zwłoki Henryka Chmurskiego Arturo ułożył w grobie, przy okazji mogąc przyjrzeć się owej “przypadkowej ranie”... w potylicy. Przypadkowej psiamać!
Max marzył, by “przypadkowo” wkopać jądra Żwawczika do jamy brzusznej. Całkowicie przypadkowo i bardzo boleśnie.
Modlitwa nad grobem i powrót do pociągu, zabrały pozostały mu czas do jego odjazdu.
Ale grób ich towarzysza zdobił samotny drewniany krzyż
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 19-02-2013 o 13:00. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 19-02-2013, 11:12   #59
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Świat przypomniał o sobie pogrążonemu w lekturze Jamesowi z całą swą rewolucyjną brutalnością. To zdumiewające jak niewiele znaczyło ludzkie życie w tym kraju. I tak od stuleci. Przed chwilą był Pan Chmurski i za chwilę już go nie było. Ot tak. Jakby nigdy nie istniał. Zostały tylko wspomnienia.
Mac patrzył osłupiały na ciało mężczyzny, z którym rozmawiał ledwie z godzinę wcześniej. Powoli dochodził do niego tragiczna prawda.

Rewolucja rządziła się swoimi prawami, ale tu nie było żadnych praw. Jeśli nie brać pod uwagę prawa silniejszego. Zabić człowieka tylko dlatego, że rozpoznał wśród więźniów krewnego. To się nie mieściło w głowie. Nawet gdyby Henryk rzucił się z gołymi rękoma na strażników, to przecież łatwo mogli go ogłuszyć. Zabili go, bo tak było po prostu prościej.
Paradoks. Najbardziej szlachetny zryw, jakim była rewolucja, czyli bunt przeciwko ciemiężeniu wyzwalał w ludziach najgorsze instynkty. Jak podczas rewolucji francuskiej, gdy tłuszcza mordowała więźniów.

Dalsza podróż do Czyty mijała mu w ponurym milczeniu. Z resztą pozostali też nie wykazywali ochoty na pogawędki. Bo o czym? O brutalnym morderstwie? Czy o tchórzliwym podpisaniu raportu ze zdarzenia?
Pragmatyzm. Stary, dobry, amerykański pragmatyzm. Niedobrze się robiło.

Mac był wciąż przygnębiony śmiercią Chmurskiego, gdy dotarli do hotelu „Kirienga”. Nie to żeby jakoś specjalnie się polubili, ale w końcu był jego towarzyszem. Kompanem w obcym i jak się okazało wrogim kraju. Najzwyczajniej, po ludzku szkoda mu było człowieka.
Pokiwał smętnie głową na słowa Chance’a.
- Jadę, jadę. Skoro dotarłem tak daleko, nie będę teraz krewił. Choć przyznać muszę nie tego się spodziewałem. A ...
Spojrzał na Bogoljubova.
- Może jednak byście Mirosz do nas się przyłączyli? Straciliśmy niedawno speca od tajgi. Przydałby się nam ktoś, kto zna się na tutejszych lasach. Dobrze zapłacimy.
Spytał wyciągając rękę na przywitanie w stronę Rosjanina.
Choć mówił lekkim tonem z jego oczu wyzierał smutek, ale przecież trzeba żyć dalej. Nie można się poddawać melancholii.
Pragmatyzm. Psiakrew. Pragmatyzm.

To była ostatnia szansa na skompletowanie ekwipunku. Ruszali w dzicz. Bezkresną dzicz. James w wolnej chwili jeszcze raz przejrzał wszystkie swoje graty, a nabrał tego trochę. Broń, amunicja, sprzęt obozowy. Wydawało mu się, że ma już wszystko. W zasadzie tylko dla fasonu kupił od jednego z traperów rakiety śnieżne i parę grubych, futrzanych rękawic.

Perę dni później stawił się z tym wszystkim w umówionym miejscu po śniadaniu. Tym miejscem był tartak na końcu ulicy Pabiedy.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 20-02-2013, 09:32   #60
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
dialog wspólny

- Im szybciej wyruszymy, tym lepiej - mruknął ponuro Arturo. Widać było że śmierć ta go nieco przybiła.- Zanim któryś z nas znowu nie zginie przypadkiem w jakimś wypadku, albo w bójce.
Brakło w tych słów przekonania. Profesor jakoś nie wydawał się wierzyć w owe wyjaśnienia jakie kazano im podpisać. - Bo przecież kule karabinów, to częsta przyczyna śmierci... w bójce.

Śmierć Chmurskiego wstrząsnęła Nathalie. Okoliczności, ale też sama śmierć, jako taka, która rozegrała się tuz koło nich. Uświadomiła sobie, że obraz kraju, który utkwił jej w pamięci z czasów, kiedy bywała tam jako nastolatka, nie był prawdziwy. Pamiętała przyjaznych ludzi, trudne warunki, ale nie pamiętała takiego.. bezdusznego okrucieństwa. jak to, którego przedsmaku doświadczyli w Urzędzie Celnym, a potem, na peronie.. objawiło się jasno i dobitnie.
Wiedziała, ze nie zapomni nieruchomej twarzy Henryka. Zamordowanego. tak bez dania racji, tak .. nie wiadomo dlaczego. Ta śmierć nie miała sensu, nie mieściła się w jej sposobie pojmowania świata. Zastrzelili go, bo wdał się w bójkę?? Co mógł zdziałać sam, przeciwko uzbrojonym żołnierzom? To zdarzenie było porażające w swoim bezsensie.
I krew na twarzy Chmurskiego.. nigdy nie widziała nieżywego – zamordowanego - człowieka. Oczywiście, była na pogrzebach, widziała zwłoki w trumnach, ale tam wszystko było takie uporządkowane, było częścią większej , naturalnej całości a tutaj.. pól godziny wcześniej jadł z nimi obiad, a potem leżał na tym zaśnieżonym peronie.. To nie powinno się zdarzyć. Nie powinno.
Narastał w niej strach. Dopiero teraz docierało do niej szaleństwo tej wyprawy, zaczęła rozumieć, czego się podjęła. I zrozumiała, ze jest w klinczu. Bo choć rozsądek nakazywał powrócić, to najbezpieczniej czuła się jednak w towarzystwie tych mężczyzn. Na myśl o samotnym powrocie pociągiem, a potem statkiem – czuła obezwładniający lęk, który ściskał jej gardło żelazną obręczą.
- Nie wiem, co powinnam zrobić – przyznała po chwili milczenia, mierząc się z zupełnie dla niej nowym poczuciem bezradności i rozbicia - Wieści, które mi pan przekazał, doktorze, powinny brzmieć krzepiąco, ale ja w nie wierzę. Nie wierzę już, że spotkamy tam, gdziekolwiek – wykonała niepokreślony ruch ręką – mojego ojca.. i chyba jestem z tym pogodzona. Ale nie mam w sobie dość.. determinacji, żeby zawrócić. Ale nie mam tez odwagi, żeby brnąć dalej w to szaleństwo. Nie wiem, co mam zrobić. – przyznała w końcu.
- Chciałbym powiedzieć, że zapewnimy pani bezpieczeństwo, ale... skłamałbym.- rzekł smętnie profesor Arturo. - To od początku była niebezpieczna wyprawa. Wszystkie takie są, gdy wybiera się w... mniej cywilizowane i zbadane rejony.

Nathalie pokiwała głową.
- Mam tego świadomość, profesorze. Nie jestem dzieckiem. Dzielę się moimi wątpliwościami mając nadzieję, że sama sobie rozświetlę sytuację.
- Nikt nie jest w stanie zrobić tego za ciebie
- powiedział cicho Ian. - Cokolwiek byśmy ci poradzili, to i tak mogłoby się okazać złym wyborem. Nie potrafię też powiedzieć, gdzie będziesz bezpieczniejsza - tutaj, wśród ludzi, czy tam, gdzie grożą nam niespodzianki ze strony dzikiej przyrody.
- Nie oczekuję rad, Ianie. Zastanawiam się, to wszystko.

- Tajga - szepnął Chance. - Tajga to dobre miejsce na to, by niewygodni ludzie, przestali być niewygodni. Panno Kelly. Trzeba naprawdę przemyśleć pani dalszy udział. Najrozsądniejsze wydaje się zaczekać na pociąg. Z drugiej jednak strony nie chciałbym zostawiać pani na łasce i niełasce tych, pożal się boże, rewolucjonistów. Nie wiem co robić. Szczerze.

Chance miał rację. Wiedział o tym nie tylko Ian. Ale, prawdę mówiąc, gdyby Nathalie miała zostać, to ktoś z nich powinien zostać z nią. A to było niemożliwe.
- Dajcie już spokój. Ojciec Natalki jest w Witymsku, to chyba niedaleko? - spytał Bogoljubowa. - Chyba możemy tam zajrzeć skoro tarabanimy się aż ze Stanów. Przestańmy się w końcu mazgaić. Lepiej pomyślmy, jak podzielić ekwipunek Chmurskiego. Wziął kilka cennych rzeczy. Ja biorę okulary na śnieg i ochraniacze na nogi. Ale liny nie wezmę i tak dość dużo będę dźwigać. Może warto by pomyśleć, a jakimś kucyku. Prowiant trochę waży.
James starał się nakierować rozmowę na praktyczne strony wyprawy im dłużej się zastanawiali nad jej celowością, w tym większe przygnębienie wpadali, a to do niczego dobrego ich nie prowadziło.
- Transport, jakby nie było, będziemy mieli - powiedział Ian, spoglądając na Chance’a. - Do Witymska nie pójdziemy pieszo, możemy zatem zabrać wszystko. Nigdy nie wiadomo, co się może przydać. A jeśli trzeba będzie w końcu coś nosić na własnym grzbiecie, to się wtedy zrobi ostrą selekcję.
- Przy tej pogodzie, saniami dotrzecie do Witymska w osiem - do diesjat dni. To niedalijeko
- odpowiedział Bogoljubow po chwili namysłu.
- Sami widzicie. - James uśmiechnął się pod nosem - Bliziutko. Raz dwa będziemy na miejscu.

Nathalie znów pokiwała głową, bez przekonania. Pożegnała się i wyszła na ulicę. Śnieg sypał, zakrywając brudne ulice i chowając świat za przeźroczysta zasłoną. Było dziwnie cicho. „Jak na chwile przed podniesieniem kurtyny” pomyślała dziewczyna, owijając się szczelniej futrem. Ten moment zawieszenia, między zgaśnięciem świateł na widowni, a włączeniem reflektorów na scenie. Magiczna chwila ciszy i ciemności. Moment największej mobilizacji przed występem.

Teraz czuła się tak samo. I zrozumiała, w tamtej chwili, ze się nie wycofa. Nie zdarzyło się jej uciec ze sceny, nawet jako mała dziewczynka miała w sobie tą śmiałość, która pozwalała puszczać rękę matki, wychodzić przed ludzi, śpiewać, tańczyć i deklamować.
Wiedziała, ze decyzja o dalszym brnięciu w nie była ani dobra, ani rozsądna. Ale decyzja o powrocie była równie zła. W jej sytuacji nie było dobrego wyboru – mogła tylko starać się minimalizować koszty, które przyjdzie jej ponieść. I ufać, że te koszty nie będą równe tym, które poniósł Chmurski.

Poinformowała Chance’a o swojej decyzji. Dokupiła przyciemniane gogle, wytopiony tłuszcz z foki w szklanym naczyniu, materiały opatrunkowe, środki przeciwbólowe.

Następnego dnia stawiła się w wyznaczonym miejscu.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172