Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-06-2014, 15:43   #141
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Ed otworzył oczy. Był zdezorientowany. Nie wiedział co i jak. Dotarło do niego, że to częściowo spowodowane monotonnym bólem płynacym z karku, potylicy i góry pleców. Ale najbardziej bolał go kark. Po chwili doszedł do wniosku, że to ból jak po rozcięciu czy skaleczeniu a nie jak siniak czy zakwasy bo cholernie piekło ostrym bólem a nie tępym bólem siniaków. Na siniakach się znał często na coś się nadziewał na treningach albo w pracy a generalnie najczęściej były niewiadomego pochodzenia. Po prostu rano podczas ubierania odkrywał, że ma tu czy tam. Życie... Skaleczenia też mu się zdarzały ale najczęściej w pracy jak się na coś nadział, wpadł czy coś na niego spadło. Taaak... To co czuł na karku to musiało być rozcięcie a nie siniak.

Tak sobie wspominając te jak mu się teraz cudowne czasy a na któe wcześniej tak narzekał, zorientował się, że z jego wzrokiem raczej jest wszystko w porządku. Po prostu w tym pomieszczeniu panował półmrok, prawie, że ciemność. Nadal jednak kręciło mu się w głowie więc ponownie zamknął oczy i skupił się na innych zmysłach.

Słyszał przede wszystkim ciszę. Żadnych silników choć na górnych pokładach wcale nie musiał ich słyszeć. Nie słyszał jednak też żadnych jarzeniówek, generatorów, klimatyzatorów, lodówek, mrygania świateł ani żadnej maszynerii ze statku. Nie słyszał też żadnych głosów ani kroków mogących zdradzić obecność innych ludzi. Jedyne co po dłuższej chwili wyłapał to miarowe kapanie wody. A tak to cisza. I zapach też go trochę zaskoczył. Nie czuł ani zapachu morza, ani wodorostów, ryb czy jakiejś kuchni albo maszynowni. Za to czuł zapach wilgoci i zgniłego mięsa. ~ Gdzie ja jestem? W jakiejś rozmrozonej chłodni? ~ choć coś mu świtało, że to powinno być w gospodarskiej części statku... No ale może właśnie tu był?

Wziął powoli kilka głebokich wdechów powoli wypuszczając powietrze. Liczył, że dodatkowa porcja tlenu otrzeźwi go na tyle, że mroczki mu przejdą. Właściwie był obolały, miał zlepione krwią włosy ale nie było to chyba nic poważnego. Chciał się na wszelki wypadek obmacać by sprawdzić czy nie ma jakichś złamań ale ledwo mózg przekazał końćzynom polecenie wykonania ruchu te natrafiły na opór. ~ Co jest? ~ zaskoczony otworzył oczy. Widział juz lepiej pomimo półmroku.

Obejrzał się na tyle ile mógł i to co widział plus to co czuł mówiło mu... że jest w kaftanie bezpieczeństwa! ~ Nosz kurwa, kto mnie w to wsadził! ~ poczuł gniew. Rozejrzął się po okolicy.Trochę zaczął też panikować ale starał się kontrolowac strach. Nie bał się tego związania tylko tego, że w takim stanie był wystawiony na łaskę tego kto go tak uwięził. Ten ktoś najwyraźniej nie chciał go zabić. Na razie. Nie wiadomo co będzie dalej. Biorąc pod uwagę to co ostatnio widział na pokładzie tego przeklętego statku nie liczył na jakąś nadzieję, ratunek, dobrą wolę czy łaskę strażników czy kogo tam. ~ Bóg pomaga tym którzy radzą sobie sami... ~ przemknęło mu to przez głowę. Położenie miał ciężkie ale nie beznadziejnie. Musiał się stąd wydostać albo chociaż spróbować. Nie było w jego naturze bierne czekanie na to co przyniesie los.

Coś mu świtało, że kaftany są zapinane z tyłu na takie paski. Może nie były zamknięte zbyt dokładnie? Spróbował i podważyć dłonią materiał by ściągnąć jak koszulę i poruszać ramionami by poluzować co sie da ale mimo, że się spocił całkiem nieźle i zasapał trochę nie mógł naruszyć tej konstrukcji. Na domiar złego odkrył, że z boku kaftana paski sa jeszcze dodatkowo zamknięte na kłódkę. ~ No ja pierdolę! No chyba, żeby za łątwo nie było! ~ pokręcił zdegustowany głową. Nie. Ta kłodka przesądzała sprawę. Ktoś się nieźle postarał i znał na rzeczy bo w ten sposób nie mógł się sam uwolnić. Nie zamierzał się jednak poddawać. Może da się jakoś inaczej?

Rozejrzał się teraz jeszcze raz i wówczas od razu ją dostrzegł. Siedziała... Albo była na czworakach? Tuż na przeciw niego. Miała długie, ciemne włosy w rozpaczliwym stanie. Ubranie przypominało jakąś starą, typowo szpitalną koszulę nocną ale obecnie miało standard łachmanu. A w zębach miała klucz na metalowym kółku. Znieruchomiał nie wiedząc czego się spodziewać. Nie chciał jednak sprowokowac jej do ataku. W tym stanie każdy atak, nawet potencjalnie słabszego przeciwnika był dla niego groźny.

Tamta jednak coś tam szurała, wydawała dziwne odgłosy czy bełkoty i geberalnie wyglądała na niespełną rozumu. No i wykonywała dziwne jakby poklatkowe ruchy co wydawało się sprzeczne z logiką, fizyką i anatomią. Był nieźle już tym wystraszony ale na razie kobieta nie zachowywała się agresywnie więc miał nadzieję, że tak zostanie.

Zbadał wzrokiem klucz który miała. Doszedł do wniosku, że jest za duży do jego kłódki przy kaftanie. Gdy sie tak jej przyglądał zmroziło go. Dopiero teraz dostrzegł, że te kółko do klucza jest jakoś wmontowane w jej szczękę. Twarz zaś była pogrążona w szaleńśtwie, bólu i cierpieniu. ~ Ja pierdolę... Jak tu zostanę to też mnie tak przerobią... ~ współczuł kobiecie. Ale w swym bólu i szaleństwie mogła nawet niechcący być niebezpieczna dla nich obojga. A Ed wciąż instynkt przetrwania miał silny z natury a po ostatnich wydarzeniach silniejszy niż kiedykolwiek. Delikatnie więc się wyprostował i lekko nawet odgiął w tył. Częściowo łapał równowagę podtrzymując się skrępowanymi dłońmi o podłogę. Nogi wyciągnął zaś przed siebie. Gdyby nagle rzuciła się na niego zamierzał ją kopnąć, zablokować lub odepchnąć nogami właśnie.

- Cześć. Jestem Ed. Ed Taksony. Jestem pasażerem z kabiny 2248 na głównym pokładzie. A ty kim jesteś? Jak się nazywasz? Wiesz gdzie jesteśmy? - spytał ale w odpowiedzi dostał kolejną porcję gulgotu pomieszanego bełkotem. Żałował, że nie natrafił mu się ktoś bardziej rozgarnięty. Z drugiej strony ten ktoś bardziej rozgarnięty wsadził go pewnie w ten kaftan...

Mówił jeszcze chwilę do niej starając się ją uspokoić i może jeszcze jednak nawiązać jakiś kontakt. Upewnił się jednak, że przynajmniej na razie nie zaatakuje go. Mówił do niej, że zamierza właśnie wstać i poszukac jak się z tego uwolnić i z tego kaftana i z pomieszczenia. Podobno jak ludzie wiedzieli co się dzieje to nie panikowali a przynajmniej slabiej. Niestety spotkało go kolejne rozczarowanie: nie mógł wstać. Kaftan jakoś tak go unieruchamiał, że mógł się tylko poruszać przesuwając się. Z miejsca wszelkie plany o szybkim poruszaniu się wzięły w łeb. To była bardzo zła wiadomość. Nawet jakby się wydostał z pomieszczenia to mialby tempo poruszania się slimaka czy żółwia.

Naszła go fala zniechęcenia i chęć poddania się była przez moment bardzo kusząca. No bo co jeszcze mógł zrobić?! No co!? ~ Nie. To jeszcze nie koniec. ~ westchnął ciężko, otworzył oczy i ponownie rozejrzał się po pomieszczeniu. ~ Musi być jakiś sposób, po prostu musi... ~ zacisnął zęby i zaczął swym ślamazarnym tempem szurać po podłodze. Mimo wszystko starał się tak ustawić by byc przodem do tej kobiety z kluczem. Jakby go dopadła od tyłu byłoby mu się ciężko wybronić.

Udało mu się to zrobić z mozołem ale bez przeszkód. Wnioski były... Zaskakujące. Był w kwadratowym pomieszczeniu o mniej więcej 4 metrowymboku i takiejż wysokosci. Co najdziwniejsze podłoga była drewniana a ściany kamienne! ~ Gdzie mnie kurwa wywiało?! ~ zaczął już lekko panikować. Ze statku wierzył, że jeszcze mógł jakoś się dostać do domu ale jak go przeniosło chuj wie gdzie i kiedy to powrót byłby mrzonką!

Pokręcił przecząco głową. - Nie, to nie może się tak skończyć... - mruknął sam do siebie. Chwilę myślał intensywnie. Teatr? Na statku był teatr i wystawiano tam sztuki. Może jest w tym teatrze albo jakims magazynie z dekoracjami? Rozpaczliwie uczepił się tej myśli. Nie chciał się zastanawiac co jeśli jest gdzieś poza statkiem. Jeśli to były dekoracje to cholernie realistyczne. Wyglądały jak jakaś zamkowa albo klasztorna cela. Pusta, bez żadnych mebli czy łóżka albo chociaż posłania.

Znalazł też drzwi na zewnątrz. Zamknięte i to na klucz. Ta dziurka pasowała już do tego klucza który miała ta kobieta. Namyslił się. Oglądał podłogę przyglądając się gwoździom mocującym deski podłogi. Szukał wzrokiem jakiś w miarę bardziej wystający. Zamierzał go spróbowac wydłubać z dziury. Jeszcze nie wiedział po co ale wolał mieć jak nie mieć. Miał nadzieję, że uda mu się to zrobić.

W końcu zwrócił się do swojej dziwnej i niepokojącej współtowarzyszki. - Posłuchaj. Jestem Ed. Chciałbym stąd wyjść. Myślę, że twój klucz pasuje do tego zamka w drzwiach. Możesz spróbować go otworzyć? Jeśli nam się uda możemy stąd uciec i wrócić do domu. - mowiąc wskazał brodą na jej klucz a potem na drzwi za sobą. Mówił łagodnie i powoli mając nadzieję, że może nie mówi ale chociaż rozumie co się do niej mówi.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 20-06-2014, 20:13   #142
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Za nią, biegiem. - Robert podjął decyzję w ułamku sekundy. Nie mogli jej zostawić, nie mogli zostać tutaj, intuicja wyła jak szalona na samo wspomnienie takiego rozwiązania, więc Tramp postanowił jej zaufać. A więc przejście. Niepewne, niezrozumiałe. Głos kazał szukać symboli, "dryfów", ale zbyt dużo przekazu było niezrozumiałe, by wziąć to za bezwzględną wytyczną. - Carrie, czeka nas... Przejście. - nie wiedział jak to ująć, nie było wiele czasu na wyjaśnienia, ale w tonie głosu duża litera była wyraźnie słyszalna. - Nie wiem jak to działa, nie wiem dokąd, cokolwiek się stanie nie puszczaj mojej ręki.


Nie sluchał odpowiedzi, po prostu pociągnął dziewczynę za sobą. Parę sekund, w czasie których przebiegali przez próg, poświecił na analizę sytuacji. Mogło się wydarzyć milon różnych rzeczy, które pospiesznie pogrupował sobie na dwie kategorie:
1. Przejdą
2. Nie przejdą.

W wariancie pierwszym ciężko było coś zaplanować. Mógł tylko mieć nadzieję, że mimo tych kilku sekund różnicy, trafi z dziewczyną w to samo miejsce co Berryl.

Należało się jednak też liczyć z drugim wariantem - portal mógł być jednorazowy, mógł działać w jakichś interwałach czasowych, mógł... mniejsza o mechanikę - w praktycznym wymiarze oznaczało to, że póki nie uda się go uruchomić, bedą musieli rozwiązać problem rozwścieczonej Tary-potencjalnej-kanibalki.
Tramp miał zamiar wbiec do pomieszczenia i zamknąć za sobą drzwi, zanim jeszcze Tara dobiegnie do ich interioru. Będą kolejnymi zamkniętymi drzwiami w tym sektorze, co na jakiś czas powinno dać im bezpieczeństwo. Gdyby się nie udało... Tramp zaczął wytyczać linię obrony w zapisanym w głowie typowym planie pokoju. Zawalić drzwi mechanicznie, schować się za łóżko, gdy zostaną sforsowane użyć noża kanibala do rzucenia w przeciwnika, by osłabić przed bezpośrednią konfrontacją.

Gdy przekraczali próg jedną ręką trzymał dłoń Carrie.
Drugą kurczowo zaciskał na siekierze. I modlił się do Boga, z którym rozszedł dawno temu się za porozumieniem stron, by jednak udało im się przejść.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 20-06-2014, 21:41   #143
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Papierosa? Papierosa… Greg odruchowo sprawdził kieszenie, zanim się zorientował, że nie… Nie ma papierosa. Ostatniego wypalił na studiach. I to nawet nie był papieros, tylko skręt z marychą. Nie palił od lat. Zresztą palenie szkodzi zdrowiu, prawda?
Choć w tej sytuacji akurat papieros by raczej pomógł niż zaszkodził.
-Niestety nie palę… - Gregory ledwo powstrzymał się przed dodaniem, że to niezdrowy nałóg. Wszak akurat tutaj to nie miało znaczenia. A nikotyna mogła ukoić nerwy.
Widział rozczarowanie na twarzy towarzysza niedoli, ale cóż mógł zrobić. Poza spytaniem cicho.
- Co to było to latające?
- Nazwałem to nietoperzokrokodylokrowy.

Nazwał. Nie brzmiało to zbyt optymistycznie. A i nazwa brzmiała kiepsko. Może lepsza byłaby prostsza … Smok? Nie. To już wolał nietoperzokrokodylokrowę.
-Jak dużo tych stworów jest?
- Przynajmniej kilka, ale nie mam pojęcia ile.
–stwierdził mężczyzna wzruszając ramionami. A następnie spytał.- A ty kto jesteś? Widziałeś może inne osoby? Na przykład taką rudą, zawsze włosy w koku, a ciemnie okulary na oczach. Tajniaczka z ochrony naszej łajby.
-Nie. Nie widziałem nikogo w tej czasoprzestrzeni. A tak w ogóle to jestem Gregory Walsh junior.-
wyjaśnił Walsh.
-Junior… więc makler giełdowy, tak?- zastanowił się marynarz.
-Nie. Nie. Nie…- pospiesznie zaprzeczył Gregory. –Lekarz. Chirurg w zasadzie. Cudowne dziecko i tak dal…
-A co mówiłeś o tej czasoprzestrzeni?-
zapytał Joshua.
-Przeskakujemy z jednego czasu i miejsca w kolejne podczas przemieszczania się. W przód lub tył o kilka dni, tygodni, miesięcy. No chyba że stoimy w miejscu. Wtedy siedzimy w jednej czasoprzestrzeni. Mnie już przerzuciło kilka razy. Ostatnio do wydarzeń sprzed tego czegoś.- zaczął wyjaśniać Gregory.- Więc miałem nadzieję, że zdążę zawrócić statek zanim to się zdarzy i przerwać ciąg przyczynowo-skutkowy, ale coś poszło nie tak. Statek był już w okresie zmian, gdy zmieniłem pokład, albo… zrobiłem to za późno.
-Dobra… daruj sobie dalsze tłumaczenie. Nie łapię tej całej akademickiej gadki. –
machnął ręką Joshua.- Jestem kucharzem, a nie fizykiem.
-Ale widziałeś innych ludzi?
- zapytał po chwili z nadzieją.- Bo może ktoś z moich, wiesz… Zabrałem kuzyna na kuchcika, na tą łajbę. Trochę się czuję odpowiedzialny brachu.
-Rozumiem.-
stwierdził współczującym tonem Gregory i dodał pewnym siebie głosem.- Jak dobrze pójdzie, to może da się odwrócić to wszystko.
-Oby, oby…-
stwierdził kucharz przytakując głową.
-A ty jak długo tutaj siedzisz?- zapytał Gregory.
- Siedem godzin. Chyba.- stwierdził po chwili namysłu. Spojrzał w niebo.-Tak sądzę.
-Czy jest możliwość dotarcia do kabin mieszkalnych na tym pokładzie.-
znów spytał się Gregory.
-Tutaj nie chyba kabin mieszkalnych.- zamyślił się Joshua i dodał.- Czemu pytasz?
-Bo tam mogą być inni ludzie i sprzęt jakiś i żywność. Jesteśmy na pokładzie Lido, prawda?-
zapytał Gregory.
- Tak... na pokładzie Lido. Ale ze złej strony. Pokoje są tam.- wskazał kierunek Joshua. I spojrzał w pokazanym przez siebie kierunku. –Masz plan jak się przedostać?
-No moglibyśmy poszukać jakichś pudeł czy koszy i kryjąc się nimi, przemykać wśród tego całego bajzlu i… zatrzymywać się, gdy nadlecą krowopyrki. By wtopić się w otoczenie. Wiesz… jak Solid Snake w Metal Gear Solid?
-Nie znam tego filmu. –
zamyślił Joshua.- Jakaś wojenna produkcja?
-Coś w tym stylu.-
Gregory uznał, że nie ma co wyprowadzać kucharza z błędu.
-Ale ja mam coś lepszego. Mam rację… zapalę ją i ściągnę nietoperzokroko… Hmmm, twoja nazwa jest krótsza. Więc ściągnę krowopyrki za pomocą racy, a tym w czasie przemkniesz się na drugą stronę.- stwierdził z uśmiechem Joshua. A Walsh pokiwał przecząco głową. Nie. Nie. Nie. Ten plan wcale nie był lepszy. Gregory nie chciał ratować swojej skóry czyimś kosztem.
-Nie lepiej będzie… przywiązać rację do barierki statku, a sznurek do racy, by zerwać ją za jego pomocą z pewnej odległości, bez… no wiesz. Narażania życia i zdrowia podczas bycia przynętą?- zaproponował Gregory.
-No. To jest dobry plan.- ocenił pomysł Walsha i rzekł z entuzjazmem. -No to bierzmy się do roboty. Trzeba zebrać potrzebne materiały tutaj.
-Ej. A może słyszałeś jakiś głos w głowie, co?-
zapytał Gregory idąc w ślady przeszukującego na czworakach pokład Joshuy.
-Tak, jakiś Paavel. Dziwak nie?- odparł kucharz, a Gregory pokiwał głową. Dziwak. Ale co tu nie było dziwne?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 21-06-2014 o 17:56.
abishai jest offline  
Stary 21-06-2014, 04:42   #144
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Czas mijał nieubłaganie,odmierzany szaleńczym biciem serca i pożądliwym wrzaskiem na wpół zdziczałych gardeł. Julia stała ja sparaliżowana, zaciskając pobladłe palce na rękojeści noża. Dookoła niej tłum kanibali skandował wciąż to samo słowo, z chorym podnieceniem czekając aż dziewczyna dokona aktu upodlenia ostatecznego. Inaczej nie dało się tego nazwać. Upodlenie, zezwierzęcenie...finalny upadek obyczajów i moralności. Nie żeby J.J. mogła się poszczycić wyjątkowo czystym sumieniem i zostać postawioną za wzór cnót, lecz nawet ona wiedziała, że są granice których za żadne skarby świata nie wolno przekraczać. Istniały cienkie, czerwone linie zza których nie było już powrotu do normalności.

Profanacja zwłok i jedzenie na wpół surowego ludzkiego serca odpadały - nawet nie mogła schylić się nad zwęglonym trupem w obawie, że żołądek skorzysta z okazji i wyskoczy jej przez usta, wraz wątrobą i jelitami. Zapachem przypominał kurczaka, lecz im bliżej się podchodziło, tym wyraźniej czuć było różnicę. To mięso cuchnęło bardziej słodko-mdląco, a jego odór osiadał lepką warstwą na skórze i śluzówkach przez co dziewczyna miała wrażenie że już nigdy się go nie pozbędzie.

Ze wszystkich sił próbowała zamaskować swoje przerażenie. Nie chciała, by potworne cienie, czające się w oczach otaczających ją zwyrodnialców, wyczuły jej strach. Na Diego nie miała co liczyć, cholerny meks sam stał się jej najgorszym wrogiem. Czekał na rozwój wydarzeń z okrutnym uśmiechem drapieżnika, przyklejonym do wymizerowanej twarzy, gotów w każdej chwili zakończyć żywot dziewczyny i posłać ją na stół w charakterze obiadu.
Nie miała najmniejszych wątpliwości że zrobiłby to bez mrugnięcia okiem. Od zawsze był skorym do przemocy skurwysynem, a ostatnie miesiące na upiornym statku pozwoliły mu rozsmakować się we władzy absolutnej. Poznał słodką potęgę jaką dawała możliwość decydowania o losie drugiego człowieka. Wydawał rozkazy i nikt nie kwestionował ich słuszności. I jeszcze te czarne czarne macki, żyjące własnym życiem na dnie jego ciemnych oczu…tego było za wiele. Naraz w J.J coś pękło. Głupi skurwiel sam stwierdził, że odda ją reszcie, gdy już mu się znudzi! Dlaczego miała grać według starych zasad, skoro latynos bez najmniejszych problemów odrzucił przeszłość?
Wniosek był prosty - któreś z nich musiało umrzeć.

W nowej rzeczywistości każdy dbał przede wszystkim o siebie. Pozbycie się zbędnych sentymentów zwiększało szansę przeżycia, a ona chciała żyć. Przyjęła więc nowe zasady, dostosowując je pod swój tok myślenia. Jeśli plan wypali zyska środki do znalezienia Paavo, a jeśli nie, cóż. Przynajmniej wyrówna rachunki z jednym potworem.

Reszta zgrai wydawała się otępiała i całkowicie podporządkowana Rodriguezowi. Bali się go i szanowali za siłę i okrucieństwo, imponował im. Przypominali bandę ćpunów na głodzie, a z ćpunami Julia potrafiła sobie radzić. Wystarczyło mieć twardą rękę i równie silny charakter. Jednego i drugiego jej nie brakowało. Istniała szansa, nikła ale zawsze, że pozbawieni przywódcy dadzą się kontrolować.

~Najważniejszy jest oddech, nie wolno zapomnieć o oddychaniu. Wdech, dwie sekundy przerwy i wydech. Powoli, spokojnie...muszę zachować spokój. Hiperwentylacja ssie, jest do dupy i ogólnie lepiej unikać jej nawet w codziennych sytuacjach. A to, kurwa, nie jest normalna sytuacja. Diego nie żyje, ten typ przede mną to tylko przeszkoda...a przeszkody się likwiduje. Bez gwałtownych ruchów, nie może się zorientować... - powtarzała sobie, przywołując na twarz swój najbardziej czarujący uśmiech. Kołysząc biodrami zbliżyła się do meksa. Z zadowoleniem odnotowała, że jego uwaga skupiła się na odpowiednich obszarach. Wolną ręką przejechała czule po zarośniętym, brudnym policzku. Ich usta spotkały się na krótką chwilę.
- Te amo… - wyszeptała cicho, by tylko on mógł ją usłyszeć i cięła nisko. Zawczasu odsunęła głowę do tyłu, uciekając nią poza zasięg zębów Rodrigueza. Długi, ostro zakończony nóż zagłębił się w miękką tkankę brzucha, okrytego jedynie postrzępioną koszulą. Julia czuła wyraźnie jak zimny metal pokonuje kolejne bariery z mięsa i prując wnętrzności chowa się w ciele mężczyzny aż po rękojeść. Przekręciła ostrze w ranie.
Dla pewności.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 21-06-2014 o 05:04.
Zombianna jest offline  
Stary 21-06-2014, 11:51   #145
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Czy to była kolejna z jej wyimaginowanych, zabawnych i przerażających jednocześnie sytuacja, w której miała umrzeć?
Kobieta była na tyle zdenerwowana sytuacją, że w pierwszej chwili nie wiedziała co zrobić. Biec i starać się uciekać między pokładami, licząc na to, że nie trafi na żadne inne zagrożenie, czy schować się do pierwszego lepszego pokoju i mieć nadzieję, że w środku będzie co najwyżej trup, lub najlepiej nic.
Nie miała dużo czasu na zastanawianie się nad rozwiązaniem. Gość w masce napewno nie był jej fanem, napewno też nie szedł po autograf.

Walka nie wchodziła w grę. Brzytwa oraz smyczek nie stanowiły arsenału do walki, ona sama nie była zbyt silna a facet to zawsze facet. Gdyby jeszcze była takim inżynierem jak na tych filmach, zmontowałaby jakąś wyrzutnie gwoździ lub halabardę z niczego i mogłaby wyrzynać wszystko jak zboże. Problem w tym, że kompletnie się na takich rzeczach nie znała, więc jedynie mogła zrobić głupawą minę i westchnąć. Tylko, że na westchnięcie nie miała czasu. Nie wiedziała, czy facet ją widzi, ale skoro ona go widziała, to pewnie on ją też. Prosta logika. Przez chwilę nawet pożałowała, że nie ma ze sobą jakiejś małpki, żeby przynajmniej na odwagę sobie gulnąć.
To wszystko było nie tak, ale nie miała czasu. Po prostu go nie miała. Więc zrobiła to, co zrobiłby chyba każdy.
Rzuciła się do ucieczki. Miała prosty plan. Dobiec do zakrętu i schować się w pierwszym możliwym miejscu. Miała jeszcze jedno pragnienie. By za zakrętem...nie było nic nieprzyjaznego.
 
BoYos jest offline  
Stary 21-06-2014, 20:41   #146
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Na jedną, dłuższą chwilę mogli odetchnąć ze spokojem. Jeśli wierzyć słowom Paavo, właśnie takie… dryfy?... były czymś czego mieli się trzymać. Normalnością.

Malcolm podał ratowniczce wodę i ciasno owinął ranę kocem, ale na tym kończyła się jego wiedza. Czekolada! Po pobieraniu krwi zawsze powinno się zjeść tabliczkę czekolady. Godspeed przez chwilę miał opory przed grzebaniem w cudzym barku, ale zaraz przypomniał sobie wydarzenia ostatnich godzin. Lokator póki co ignorował ich obecność i dobrze. Clementine nie zwracała uwagi na podsuniętą czekoladę. Oddychała ciężko, leżąc bezwładnie pod ścianą. Przystojniak pokręcił głową i sam ugryzł kawałek. Niech to szlag, łatwiej byłoby samemu. Tylko, czy sam wykrzesałby z siebie dość sił by zwiać zębatym jaszczurom? Pewnie, że dałby sobie radę! Przecież praktycznie od opuszczenia kajuty nic nie robi tylko ratuje skórę obcej dziewczynie, która wpada w stany lękowe i naraża ich na niebezpieczeństwo. Teraz trochę głupio ją zostawić, ostatecznie nie jest kawałem gnoja. Chyba…

Ale teraz jest już okej. Wrócili i będzie mógł wrócić do swoich szachrajstw. Godspeed usiadł na skraju łóżka i zapalił papierosa. Siedząc i skupiając myśli spojrzał na drzwi łazienki. Lokator jakby przestał się odzywać, co w pierwszej chwili wydało się normalne, ale teraz zaczęło być niepokojące. Malcolm wstał czując jak jego nogi stają się ciężkie od zimnego, nieustępliwego przeczucia jak balon wypełniającego pierś. Podszedł do drzwi i uchylił je wyglądając na korytarz. Mdły zapach wodorostów… Wrażenie gruntu osuwającego się spod stóp przyszło tak nagle, że aż zakręciło mu się w głowie i omal nie osunął się na ziemię.

Nie, do ciężkiej cholery, nie...

Godspeed! Nie rozklejaj się!

Po nagłym ataku paniki zimny pot zrosił mu kark, a mózg oplotły wstęgi nagłego skupienia. Wrócił szybko do rozpiski przy telefonie. Rzucił okiem na May, czy aby dziewczyna nie odpłynęła, po czym odnalazł numer kajuty i zanotował w pamięci jej numer - 2259. Jeśli ta cała gadka o wielokrotnościach, bramach i innych wymiarach naprawdę miała jakiś sens, powinien zacząć zapamiętywać takie rzeczy, jak miejsca w których przeniósł się do właściwego czasu. Przez chwilę hazardzista zatęsknił za własnym pokojem, za zwykłą możliwością położenia się spać i wstania na nudnym statku wycieczkowym. Nigdy nie przypuszczał, żeby jego niespokojny duch miał ochotę na wakacje od przygód. Z drugiej strony przygody nigdy nie obfitowały w zdewastowane okręty i mordercze potwory z Trójkąta Bermudzkiego.

Wtedy włączył się telewizor wypełniając kabinę śnieżącym światłem. Potem pojawił się pokręcony obraz. Skrępowany człowiek, kobieta z kluczem, napisy. Scena z filmowego horroru, jakby mało było im straszydeł na jedną noc. Malcolm nic z tego nie rozumiał i choć naszła go przemożna chęć wyłączenia telewizora, gapił się w ekran jak zaczarowany.

Wtedy Clementine poruszyła się lekko. Najwidoczniej dopiero zarejestrowała zmianę otoczenia. Zaczęła być mocno niespokojna lecz tak samo ledwie przytomna. Następnie zaczęła coś mamrotać, tak cicho i nie wyraźnie, że dopiero po zbliżeniu się mozna było ją zrozumieć.

- Ź… ź… zimno… mi… - wydusiła drżąc.

Godspeed oderwał wzrok od telewizora i pochylił się nad dziewczyną. Koc przesiąkał powoli krwią.

- Wreszcie sie obudziłaś. - Mężczyzna uśmiechnął się nerwowo kątem oka ciągle rejestrując postać zatrzymaną w kadrze filmu. - Zatamowałem krwawienie, chyba… Co teraz?

- Nie~bieska… w torbie… buteleczka… - wskazała ratowniczka, która sama nie mogła sobie pomóc.

Hazardzista pogrzebał chwilę w torbie, po czym podał specyfik Clementine. Ratowniczka słabym głosem wydała mu kilka poleceń. Mężczyzna wiedział, że kobiecie potrzeba profesjonalnej operacji, a on zupełnie się do tego nie nadawał. Mógł podać jej środki przeciwbólowe, poprawić prowizoryczny opatrunek, czy odkazić zranienie, ale na więcej zwyczajnie brakowało mu umiejętności.

Do tego jego uwaga wciąż uciekała ku włączonemu telewizorowi. Tym co go pierwotnie obudziło był właśnie niespodziewanie włączający się odbiornik. Po plecach przebiegł mu dreszcz. Cały czas nie mógł pozbyć się wrażenia, że zatrzymany obraz w jakiś przedziwny sposób się porusza. Co to w ogóle było? Jakiś sens spirytystyczny, taśma z egzekucji, wybryk chorego umysłu? Malcolm spróbował skupić się na detalach, jednak napisy, chyba po łacinie, nic mu nie mówiły.

Przystojniak znów zapragnął obudzić się we własnym łóżku, z piękną kobietą u boku i zmartwieniami kalibru źle wyprasowanego garnituru. Niestety jedynym co otrzymywał był statek pełen zębatych potworów, umierająca nieznajoma i nawiedzona gadka o innych wymiarach. Do tego miał kompletną pustkę w głowie. Tylko usilnie wpatrywał się w ekran, jakby tam była ukryta odpowiedź.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 21-06-2014 o 23:19.
Dziadek Zielarz jest offline  
Stary 21-06-2014, 22:01   #147
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Dziewczyna na skraju świadomości dawno zgubiła wątek. Miejsce w którym się znajdowała było rzeczą na tyle odległą, że nie odgrywało żadnej istotności. Ciężko było nawet powiedzieć, że widziała swoje otoczenie. Godspeeda słyszała, wiedziała co miała w torbie, pamiętała co w takiej sytuacji powinna zrobić.

Wartym zastanowienia się był fakt, w którym widocznie chciała sobie pomóc, choć wcześniej chciała zakończyć swój żywot. Nie miała w sobie tyle energii by zastanowić się nad tym, ale inni mogli zadać sobie pytanie: Która decyzja była decyzją podjętą nieświadomie?

Mimo wszystko z prawie zamkniętymi i zamglonymi oczami instruowała mężczyznę sama nie mogąc wstać o własnych siłach. Nie była wstanie go nawet ponaglać rozdzielonego uwagą między nią a telewizorem i zjawiskami z nim związanymi.

Niebieską buteleczkę należało odkręcić a nowo rozpakowaną strzykawkę wbić w membrankę zaciągając do połowy objętości. Polecenia były na pół określane słownie a na wpół przyśpieszane wyręczeniem osuwającej się dziewczyny. Zastrzyk wylądował igłą prosto w sercu, które trzeba było odsłonić z ubrania.

- Noż~... ~yczki. Rękaw… Rozet~nij - wymamrotała dysząc coraz mocniej i szybciej.

Przystojniak, chciał czy nie chciał, musiał przeprowadzić operację zszywania tego, co rozszarpał potwór. Wszystkie polecenia zmierzały ku temu a wszystko wyglądało tak, jakby było zszywanie było jedynym wyjściem. Jeszcze tylko kolejny zastrzyk i mocne zaciśnięcie nad rozszarpaniem... Ani on, ani ona, nie mieli wyboru.
 
Proxy jest offline  
Stary 22-06-2014, 11:05   #148
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
EDWARD TAKSONY

Żaden z gwoździ, które wystawały z podłogi, nie były na tyle długie, by udało mu się je wydobyć palcami. Owszem, przy jednym obiecującym, stracił nieco czasu, pocąc się i przeklinając pod nosem, ale jedyne, co uzyskał, to poranione palce zdarty, ociekający krwią paznokieć.

Powoli zaczął panikować.

Dziwna kobieta przyglądała mu się beznamiętnie. W jej oczach widział tylko pustkę i obojętność – żadnych przejawów agresji, co go pocieszało. Obawiał się konfrontacji w kaftanie. Z rękami za plecami, skrępowany, stanowił idealny, łatwy cel dla kobiety, gdyby ta okazała się zagrożeniem.

Ale nie okazała się. Na szczęście.

Oparty plecami o ścianę Ed spojrzał na współtowarzyszkę niedoli.

- Posłuchaj. Jestem Ed. Chciałbym stąd wyjść. Myślę, że twój klucz pasuje do tego zamka w drzwiach. Możesz spróbować go otworzyć? Jeśli nam się uda możemy stąd uciec i wrócić do domu.

Wyraz twarzy kobiety nie zmieniły się nawet odrobinę, lecz w oczach pojawiły się jakieś iskierki. Jakby gdzieś, w głębi jej umysłu, budziły się jakieś emocje, jakieś uczucia. Taksony widział to przebudzenie jaźni. Ten powrót z głębin nieświadomości, do brutalnej, koszmarnej rzeczywistości.

Odpowiedzią na jego pytanie był wrzask, który wydobył się z gardła kobiety. Rozedrgany, przeraźliwy krzyk pełen szaleństwa i cierpienia. Klucz, zamocowany przez jakiegoś szaleńca do szczęki kobiety, zagrzechotał przy tym krzyku, zadrżał.

Ciało Eda spięło się w instynktownej reakcji obronnej. Spodziewał się, że szalona kobieta skoczy na niego, zacznie drapać przerośniętymi paznokciami po twarzy, spróbuje wydłubać oczy, jak szczur zapędzony do narożnika. Lecz nic takiego się nie stało.

Krzyk ucichł, wybrzmiał, pozostawiając po sobie głuchą ciszę. A kobieta skuliła się na deskach, niczym zranione zwierzę i zaczęła szlochać. Jej plecami wstrząsały gwałtowne dreszcze.


ROBERT TRAMP, CARRY MAY

- Wy zdradzieckie kurwy!

Krzyk Tary wyraźnie się zbliżył. Czyżby dziewczyna słyszała ich rozmowę, w której padł numer kabiny i po prostu szła teraz dokonać, w jej mniemaniu szaleńca, słusznej pomsty? Bardzo możliwe.

Robert i jego nowo poznana towarzyszka, Carry, wpadli do kabiny 2222 pędząc prosto na pulsujący znak na ścianie.

Kiedy znaleźli się tuż przy ścianie, poczuli wyraźny smród gnijącej roślinności, duszący zapach egzotycznych kwiatów, woń dzikiej roślinności. Tak pachniał las tropikalny.

Ich ciała przeszyła dziwna energia, porównywalna wyładowaniem elektrycznym o niewielkim natężeniu. Oczy zalał gwałtowny blask, tak potężny, że ujrzała go nawet Carry. Poczuli się tak, jakby ktoś zrzucił ich z wysokiej, niebotycznej skały, a potem poczuli, że leżą na miękkiej, pachnącej ściółką, ziemi.

Ich uszy wypełniły dźwięki szumiących drzew, szeleszczącej na wietrze roślinności, ptasie skrzeki i gdzieś w oddali, ryk jakiegoś drapieżnika.
Znaleźli się w dżungli. Dziwnej, niepokojącej i przytłaczającej. Za ich plecami nie było niczego – żadnych portali, dziur w przestrzeni, niczego, co można by było uznać za punkt odniesienia. Zniknął statek i kajuta 2222.

Nagle, zarośla z boku poruszyły się gwałtownie i Robert zobaczył, że wychodzi z nich Beryl – nieco odmieniona i uzbrojona w coś, co przypominało szablę.

- Tak myślałam, że prędzej czy później, tutaj się pojawicie.

Nie czekając, aż coś powiedzą, zniknęła w dżungli.

- Chodźcie szybko. Coś wam pokażę.

Ruszyli za Beryl, nie mając większej alternatywy.


GREGORY WALSH JUNIOR

Razem z Joshuą szybko wzięli się za realizację swojego planu. Raca została przywiązana tak, by po wystrzeleniu zwrócić uwagę skrzydlatych bestii krążących gdzieś w spowitych mgłą przestworzach. Wzięli sznurek w dłoń i korzystając z sugestii Gregory’ego – pod ukryciem zrobionym z leżaka i porzuconego, wielkiego ręcznika plażowego, ruszyli w stronę mostku.
Ostrożnie, powoli, na ile to było tylko możliwe trzymając się z dala od otwartej przestrzeni.

W pewnym momencie kucharz odpalił racę za pomocą sznurka. Rakieta z sykiem, ciągnąc za sobą ognisty ogon, pomknęła w niebo. Po chwili usłyszeli gdzieś we mgle charakterystyczny dźwięk odpalanego ładunku i niebo zaczerwieniło się nadając scenerii niepokojącego, piekielnego klimatu. Nad nimi załopotały liczne skrzydła, przywołując do głowy Gregory'ego sugestywny obraz błoniasto-skrzydłych potworów.

- Teraz. – syknął Josh, ale nie było to potrzebne, bo Greg już pędził przed siebie, co sił w nogach, w stronę wejścia na mostek.

Dopadł celu w tempie kenijskiego maratończyka – jak wiadomo strach dodaje skrzydeł – zatrzymując tuż przy solidnych drzwiach z napisem – WEJŚCIE TYLKO DLA OSÓB UPOWAŻNIONYCH.

Joshua dobiegł w kilka sekund po nim, oparł się plecami o ścianę i wyszczerzył do niego zęby w dzikim uśmiechu.

Greg miał jednak inne zmartwienie. Jak na złość, gdy całe „DESTNY” zdawało się być pozbawione prądu, tak mostek musiał mieć jakieś źródło zasilania, bo elektroniczny zamek trzymający drzwi był zamknięty i nie puszczał.

- Pewnie nie jesteś upoważniony, co Josh? – zapytał Gregory.

- Nie. Jestem tylko cholernym kucharzem. Co teraz?

Raca, którą wystrzelili, dopaliła się i znów pokład utonął w półmroku i mgle.
Walsh rozejrzał się wokół i zobaczył, że chyba nie tylko oni wpadli na pomysł dotarcia do mostku. Kilka kroków dalej leżało ciało jakiegoś człowieka, w zniszczonym mundurze załogi statku. Najwyraźniej jakiś oficer.

Problem polegał na tym, że aby dostać się do ciała, ktoś będzie musiał zaryzykować przejście przez otwartą przestrzeń, jakieś dwanaście kroków od – wydawałoby się bezpiecznego – zadaszenia chroniącego wejście na mostek. Obok mężczyzny leżała też siekiera – strażacki topór używany do akcji ratowniczych, wzięty pewnie gdzieś, z jakiegoś pokładowego schowka.

Przedmiot ten wydawał się Gregoryemu w jakiś sposób … interesujący i to nie tylko ze względu niewątpliwych walorów obronnych, jakie miał. Było w nim coś, co przyciągało uwagę i nie pozwalało oderwać od toporka wzroku.


JULIA JABLONSKY


Ostrze jej noża poruszyło się w ranie Diego. Na jej dłonie spłynęła gorąca, lepka krew. Meks wrzasnął przeraźliwie, wybałuszył oczy, charknął.
Zapach krwi wypełnił otoczenie. Było w nim coś … wspaniałego. Coś prastarego. Coś apatycznego, przed czym trudno było się oprzeć.

Julia poczuła, jak jej usta wypełnia ślina, jak jej ciało reaguje tak, jak przy seksualnych bodźcach podniecenia. Jej myśli wypełniły obrazy: rozcinanego ludzkiego ciała, parujących wnętrzności, smakowitych kawałków mięsa w ustach, wspaniałego smaku, którego nie da się porównać z niczym innym.

Nie tylko Julia poczuła ten „zew krwi”, ale również otaczający ją ludzie.
Skoczyli w jej stronę, odpychając od Diego, wywracając, dając sposobność do ucieczki. Kątem oka Julia zobaczyła, jak degeneraci wbijają dłonie w otwartą ranę na ciele Diego, jak – dosłownie – rozdzierają jej dawnego kochanka na strzępy i kawałki surowego, ociekającego krwią mięsa, wypchają do ust, jak oszalała sfora zdziczałych kanibali.

O mało nie zwymiotowała, na czworakach oddalając się od miejsca rzezi.

I wtedy świat wokół niej szarpnął się, zawinął, a ona … obudziła się w swoim łóżku.

Już chciała westchnąć z ulgą, kiedy zobaczyła, że obok niej leży Diego. W jego brzuchu tkwił nóż – ten sam, który dał jej tam, w zdewastowanym statku. Cała pościel była pokrwawiona, podobnie jak Meksykanin i sama Julia.
Lepka czerwień przesiąkała przez białą, pachnącą niedawnym seksem pościel.

- Que putachica - wycharczał zdumiony Diego.

A potem z jego ust wylała się gęsta, prawie czarna krew, głowa przechyliła mu się na poduszce i mężczyzna wydał z siebie ostatnie, bolesne tchnienie.
Puste oczy wpatrywały się w Julię oskarżycielsko.

Gdzieś, z daleka, z górnych pokładów, Julia usłyszała echa wesołej imprezy.


JOHANNA BERG

Johanna zrobiła to, co każdy rozsądny człowiek zrobiłby w tej chwili. Rzuciła się do panicznej ucieczki. Bez planu, bez zastanowienia, bez wahania, byle dalej od wielkoluda w masce i z młotem.

Dopadła do zakrętu i trafiła na kolejny – łącznik pomiędzy korytarzami biegnącymi wzdłuż burty statku.

Część kajut, jak zauważyła, było pootwieranych. To były dobre kryjówki. Każda kabina składała się co najmniej z dwóch pomieszczeń i kilku kryjówek, w których mogła się skryć przed niebezpieczeństwem.

Minęła pierwszą otwartą – to było zbyt oczywiste! Minęła w pędzie drugą – to też mogło być zbyt łatwe do rozpracowania. Wskoczyła do trzeciej – numer 6286 – i nie zamykając drzwi, by niepotrzebny ruch nie zwrócił uwagi ścigającego ją mięśniaka, zanurkowała do środka.

Miała kilka alternatywnych kryjówek: mogła schować się do łazienki – zarówno kabina prysznicowa, jak i wanna z wysokimi brzegami – dawały jej jakąś tam osłonę przed wzrokiem wroga. Mogła ukryć się w szafie na ubrania w korytarzyku wejściowym – miejsca było wystarczająco dużo. Mogła schować się za łóżkiem, lub wśliznąć pod nie. Pokój miał też mały taras – tam również mogła poszukać schronienia.

Za sobą słyszała dudniące kroki napastnika i stłumiony oddech wydobywający się przez maskę. Coś uderzyło w jedną ze ścian – zapewne młot. Stukacz – jak go przezwała w myśli – szedł za nią. Musiała szybko decydować, czy i gdzie się chowa, czy też próbuje wybiec na korytarz i poszukać innego schronienia.

MALCOLM GODSPEED, CLEMENTINE MAY

Malcolm – pod instrukcję Clementine, połatał jej ranę. Nie było to fachowe, ale – co najważniejsze – dziewczyna przestała krwawić i chyba nic już nie zagrażało jej życiu. Przynajmniej dopóki szwy trzymały.

Znaleziona w łazience apteczka umożliwiła założenie bandaży, które nie nasiąkały krwią w jakimś zatrważającym tempie.

Chyba się udało.

Clementine była słaba, lecz czuła się odrobinę lepiej. Co prawda jakieś sporty ekstremalne nie wchodziły w rachubę, lecz dałaby radę chodzić, a nawet przebiec krotki dystans truchtem, gdyby zaistniała taka konieczność.

Nadal nic się nie działo.

Obraz w telewizorze znikł, kiedy ekran wygasł bez ostrzeżenia i kajuta znów pogrążyła się w półmroku.

I właśnie ten półmrok pozwolił dostrzec obojgu te dziwne zjawisko.

Igły, których użyli do zszycia ran ratowniczki … zmieniły się.

Wydawały się być teraz większe, dłuższe, masywniejsze. Leżały kałuży krwi, na stoliku, który służył im podczas zabiegu i w jakiś niepokojący sposób przyciągały ich uwagę.

NORA ROBINSON

Tego było zbyt wiele dla starszej kobiety. Nora zasłoniła oczy rękoma i wrzeszcząc z przerażenia rzuciła się na oślep do biegu. Nie wiedziała gdzie biegnie ani gdzie znajdowały się przerażające koszmary. Po prostu biegła krzycząc z całych sił.

Musiała przebiec przynajmniej przy jednym z monstrów, aby je wyminąć i znaleźć się gdzieś, gdzie uda się jej uciec od tego koszmaru.

Krzyczała, kiedy niezwykle silna dłoń zacisnęła się jej na kostce. Krzyczała, kiedy gwałtowne szarpnięcie spowodowało, że straciła równowagę. Krzyczała, kiedy jej ciało zderzyło się z podłogą. Krzyczała, kiedy pełzająca paskuda zaczęła ciągnąć Norę w swoją stronę. Krzyczała, kiedy dziwaczny cień wskoczył jej na plecy. Krzyczała, kiedy nieludzko zimne palce zacisnęły się na jej karku. Krzyczała, kiedy zaczęły ściskać ją, z siłą imadła.

A potem, kiedy chude, czarne przedramię oplotło jej szyję, przestała krzyczeć i tylko cichy, bolesny charkot, wydobył się z jej gardła.

A potem nagle, kiedy zabrakło jej tchu, charkot ucichł i Norę ogarnęła ciemność.
 
Armiel jest offline  
Stary 23-06-2014, 17:08   #149
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Joh wparowała do kabiny niczym motorniczy po pracy do monopola, szukając ratunku. W sumie przez myśl jej na początku przeszło, że może to tak naprawdę jakiś lokaj, który idzie podziękować jej za występ z dwoma alpagami obijającymi się o siebie. Kobieta miała takie pragnienie do alkoholu, jakby miała z rok przerwy w piciu. Wszystko jakoś się ze sobą niełączyło, ale postanowienie w niej trwało - już nigdy więcej nie przećpie tak jak teraz.
Wizja lokaja była tak piękna, że przez chwilę była gotowa wybiec i rzucić się mu na szyję, lecz wiedziała, że to nie jest prawdą. Zrobiła smutną minę i wróciła do “rzeczywistości”. Potrzebowała kryjówki. Szybka analiza w jej wykonaniu wyglądała tak jak zawsze.
Punkty pierwotne analizy:
Flaszka - brak.
Fajki - brak.
Punkty kolejne:
Zagrożenie - występuje.

Zaczynało ją to przerastać. Ścisnęła swój smyczek mocniej i poczuła szorstkość włosia. Dopiero teraz sobie przypomniała, że wzięła ze sobą smyczek. Miała też tą brzytwę, którą miała odkorkować pierwsze wino jakie znajdzie i wypić na hejnał. Taki miała plan.
Westchnęła cicho.
Rozejrzała się po pokoju.
Wszystkie kryjówki było niby dobre. Niby, bo jak to coś ją znajdzie to i tak jest w dupie. Musiała więc wybrać taką kryjówkę, która była w stanie zagwarantować jej jakąś ucieczkę, po tym, jak to coś już ją - ewentualnie - znajdzie. Podeszła więc do szafy i zamknęła się w niej.
 
BoYos jest offline  
Stary 24-06-2014, 13:20   #150
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację


Paranoiczne piekło zniknęło. Jego miejsce na powrót zajęła długo wyczekiwana normalność oceanicznego rejsu. Czy była owym “dryfem”...a może tak naprawdę Julia zwariowała i cały upiorny epizod rozegrał się tylko wewnątrz jej głowy?
- Boże, co ja zrobiłam? - wyszeptała pobladłymi wargami, odsuwając się w panice od Rodrigueza. Leżący w pościeli mężczyzna w niczym nie przypomniał szaleńca, który jeszcze przed chwilą chciał nakarmić ją ludzkim mięsem. Był taki... zwyczajny. Potrafiła powiedzieć o nim wszystko: co lubi, co go denerwuje, czego się obawia. Dziesiątki razy zasypiała obok niego, nie musząc się o nic martwić.
A teraz go zabiła...w koszmarze czy na jawie, nieważne. Zrobiła to bez litości, konsekwentnie. Została mordercą i nic nie mogło tego zmienić.
Rzucone do tyłu ręce napotkały pustkę i dziewczyna zleciała na podłogę, razem z poznaczoną rdzawymi zaciekami kołdrą.

Rozpacz i wyrzuty sumienia darły pazurami ochłap w klatce piersiowej, niegdyś będący jej sercem. Gorące, pełne goryczy łzy potoczyły się dwiema strugami po policzkach rozmazując smugi krwi i skapnęły na pomiętą bluzkę, barwiąc ją na różowo. Metaliczny odór rzeźni kręcił w nosie. Julia dobrze pamiętała radość i podniecenie, towarzyszące momentowi ataku. Dzikie pożądanie i chęć, by uderzyć jeszcze raz i jeszcze raz. Posmakować krwi, wgryźć się w drgające spazmatycznie ciało.
- Tak mi przykro, Diego - załkała, gramoląc się z powrotem na łóżko. Musiała coś zrobić, jakoś się przygotować na powrót do koszmaru. Bez broni, otoczona przez potwory i szaleńców, miała marne szanse na przeżycie.
Odwróciła głowę, nie mogąc znieść oskarżającego spojrzenia ciemnych oczu. Na ślepo sunęła dłonią po nieruchomym ciele aż napotkała na swojej drodze przeklęty nóż. Zdrętwiałe palce zacisnęły się na śliskiej od posoki rączce i szarpnęły.

Ostrze wysuwało się powoli, ociężale, a każdemu uwolnionemu centymetrowi towarzyszył coraz głośniejszy płacz. W końcu dziewczyna zaczęła wrzeszczeć głośno i żałośnie. Krzyk wibrował w powietrzu, niosąc ze sobą ból i poczucie straty. Nieartykułowany sprzeciw wobec niesprawiedliwości, mający na celu zagłuszenie winy.
- Lo siento...bebé. Lo siento mucho - wydusiła z siebie i wstała się na równe nogi, trzęsąc się niczym w gorączce. Omiotła wzrokiem pokój, szukając czegokolwiek, co mogłoby się jej przydać. Skoro kosa przeskoczyła razem z nią do drugiej rzeczywistości, może inne przedmioty zareagują podobnie.

Pokój wyglądał zwyczajnie, tak jak go zapamiętała.Nie było w nim nic, co by nie pasowało do wystroju kabiny pieczołowicie aranżowanego przez speców od wizerunku “DESTINY”.

Nagły spazm zgiął ciało Julii, posyłając ją na kolana. Szloch przerodził się w opętańczy chichot. Ni jak nie potrafiła opanować targających nią emocji. W jednej sekundzie rozpacz paraliżowała wszystkie mięśnie dziewczyny, w następnej olbrzymia ulga wręcz rozsadzała ją od środka. Podpełzła do stojącej obok łóżka szafki, wyciągając pokrwawioną dłoń w kierunku szuflady. Tylko idiota nie wykorzystałby danej od losu okazji, musiała działać szybko. Zagadką pozostawało ile czasu spędzi jeszcze w normalnym świecie. Tym razem zaopatrzy się chociaż w wodoodporne źródło światła i jakiś alkohol. Alkohol jest dobry - tłumi wyrzuty sumienia, pozwala jakoś przeć przed siebie mimo przeciwności losu.

Ogarnij się, kurwa! Naćpałaś się i zabiłaś Diego ty głupia szmato! Piekłem się nie wykręcaj, to wszystko twoja wina! - cienki, nienawistny głosik wewnątrz jej głowy darł się niemiłosiernie. Julia olała go, woląc przygotować się na najgorsze. Z całego serca starała się uwierzyć w dualizm rzeczywistości. Dodatkowe wątpliwości były jej do szczęścia niepotrzebne.

Gdzieś, z górnych pokładów usłyszała głośniejszy śmiech. Zdawał się wybijać ponad gwar głosów imprezowiczów, górować nad nimi, w jakiś sposób .. dominować. Nie wiedziała czemu, ale ten śmiech poruszył w niej jakąś strunę. Bała się go bardziej, niż krwi na swoich rękach i trupa Diego z rozprutym brzuchem tuż obok, w tym samym łóżku.

Gromki śmiech nabierał mocy. J.J. wydawało się, że osacza ją z każdej strony i wbija w zachlapany dywan. Zwinęła się w kulkę, przyciskając czoło do ud i podniosła ręce do uszu, jak gdyby bariera z krwi i kości mogła ochronić ją od źródła hałasu. Ukryć przed tym, co znajdowało się na górnym pokładzie.
“Piekło. Zimny wiatr. Mgła i coś, co w niej poluje. Zabija każdego, kto się tam pojawi” - słowa Rodrigueza powróciły do niej, zagłuszając na krótką chwilę złowieszczy rechot.
- Ciiicho...cicho, cicho, cicho, cicho…bo cię usłyszy. Bądź cicho - szeptała gorączkowo, z trudem powstrzymując krzyk rodzący się ponownie wewnątrz gardła. Musiała zachować ciszę, o ile chciała żyć.

Ostrożnie podniosła się wpierw na klęczki, potem dźwignęła na wpół sparaliżowane ciało i usiadła na brzegu łóżka, uparcie odwracając głowę. Na obecną chwilę nawet pobieżny rzut okiem na meksa był ponad jej siły. Zamiast tego skupiła się na poszukiwaniu latarki. Odkleiła lewą rękę od policzka i szarpnęła nią za uchwyt szuflady, modląc się w duchu o cud.

Latarki nie było.Cud nie nastąpił.

Czego ja się spodziewałam? - westchnęła w duchu. Może jeszcze powinna posłać stewarda po karabin maszynowy i śmigłowiec...ale spokojnie. Gdzieś, w którejś szafce na bank znajdowały się chociaż głupie zapałki. Obsługa musiała wpakować do apartamentów coś, co w razie awarii prądu pomoże pasażerom odnaleźć się w ciemności. Wszystko po kolei...byleby zbędnie nie panikować. Dość już paniki, która nie wnosi nic pożytecznego.

Siedzenie na dupie mijało się z celem. Samobójstwo również odpadało. Nawet gdyby uciekła w ten sposób daleko by nie zawędrowała. Coś mówiło jej, że prędzej zmieniłaby się w kolejne widmo niż znalazła się wśród chmurek i aniołków z harfami. Ze swoją imponującą listą grzechów prędzej trafiłaby do kotła vip w najgłębszym kręgu Piekła...czyli nie patrząc gdzieś na górnym pokładzie.

Paavo, musiała znaleźć Paavo. Znaleźć, przycisnąć i dowiedzieć się o co tu do ciężkiej cholery chodzi. Skąd wzięła się ta cała menażeria, żywcem wyjęta ze snu wariata. Najrozsądniejszym wyjściem pozostawała wycieczka do sektora obsługi. Według słów jednego z kanibali, tego z zachrypniętym głosem, właśnie tam zniknął koleś odpowiedzialny za masakrę ex-bandy Rodrigueza. Julia potrzebowała kogoś takiego - osoby z jajami zdolnej do obrony siebie i ewentulanie nadprogramowego balastu. We dwójkę zawsze raźniej...i bezpieczniej. Przydałoby się też przedrzeć do radiowęzła i nadać wiadomość dla reszty ocalonych. Ostrzec ich, by pod żadnym pozorem nie zbliżali się do tajemniczego “Piekła”.
- Dużo się tego robi - dziewczyna mruknęła z rezygnacją. Plan obrastał w kolejne podpunkty, knucie pozwalało zebrać się do kupy. W wolnej chwili przeanalizuje ponowie poszczególne części i wybierze to co najważniejsze.

Dryf mógł skończyć się w każdej chwili, marnowanie cennych sekund było ostatnim na co mogła sobie teraz pozwolić. Obróciła się w stronę trupa, zaciskając zębami dolną wargę. Ból ją otrzeźwił, przynajmniej przestała się mazać, a zaczęła myśleć. Przeskoki pomiędzy rzeczywistościami miały coś wspólnego z cholernym meksem i jego śmiercią. Julia odsunęła pokrwawioną pościel, obnażając ciało. Szukała jakichkolwiek anomalii, znaków i tatuaży, których wcześniej nie było.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172