Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-11-2016, 22:24   #41
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
31 grudnia 1933, Manhattan, 57 West 58th Street

W sylwestrową noc, Elizjum Harpii spodziewało się wielu gości.
Co najmniej kilkunastu jeśli nie kilkudziesięciu kainitów miało witać nowy rok pod dachem Madam. Ludzie Harpii zajmowali się organizacją balu w zasadzie cały miesiąc. Stworzono pomieszczenie chłodnicze, w którym od rana umieszczano spuszczaną z dziewczyn krew, wszak należało serwować świeże napoje na balu! Butelki były następnie szczegółowo opisywane, wielu nowojorskich kainitów miało bowiem specyficzne smaki i bynajmniej nie tylko należący do rodziny Venture.

Wstęp był wolny, aczkolwiek wielu gości zapowiedziało się już wcześniej.
W śród nich byli między innymi Hellene Penhard, świeżo spokrewniona, wieloletnia ghulica Księżnej, która prawdziwie rozkwitała w nieżyciu i Marie Brendt, która ostatnio lepiej radziła sobie z inwestycją pieniędzy. Kobieta weszła w posiadanie małej wytwórni leków. Obecność Venture jednak nikogo specjalnie nie dziwiła, wszak sama Księżna nie wykluczyła swojej wizyty “tuż przed północą”.

Jednak to, że para Toreadorów także wcześniej się zapowiedziało było dość zjawiskowe. Zarówno Billy jak i Betty zapowiedzieli się w połowie miesiąca, a ta ostatnia miała nawet dać koncert w czasie imprezy.
Oczywiście kilku osób miało zabraknąć. George przygotowywał swój własny bal, na którym miało spotkać się większość Maklavianów oraz niezależnych. Tam też prawdopodobnie uda się Szczurek, choć John zastanawiał się czy Doris nie wpadła by choć na chwilę na “stare śmieci”

Madame pozwoliła by przygotowaniami zajęli się jej ghule. Sama siedziała tylko w jedwabnym szlafroku w gabinecie i paląc uzupełniała księgi rachunkowe. Niedaleko wisiała już przygotowana suknia. Za drzwiami czekała garderobiana. Dame wysłała w teren kilka czujek, poprosiła też o wsparcie Salvatore. Znudzona wyjrzała przez okno. Padał śnieg. Tak jak dwa lata temu. Wtedy nie świętowali nowego roku. Elizjum było nadal zamknięte. Wizja tego co działo się z nią po stracie Doris wywołała smutek na twarzy Harpii.

Delikatne stukanie do drzwi gabinetu rozproszyło nieco retrospektywny nastrój Starszej Venture.
- Najdroższa? - Dragosz wpłynął z gracją w przestrzeń Madam i złożył powitalny pocałunek na jej dłoni, przyklejając przy niej.
- Kochanie - Powiedział ponosząc się i spoglądając w stronę sukni - tylko nago wyglądała byś lepiej. - skomplementował kreację. Stanął za Dame i czule pogładził jej kark.
- Czy nie skusiła byś się na jakieś orientalne danie? - zaczął po chwili. - Kupiłem ci coś bardzo drogiego… - powiedział i wykonał ruch w stronę drzwi. W progu stanęła azjatycka piękność, która wykonała wschodni, głęboki ukłon.


Dame uśmiechnęła się do swojego childe i po dłuższej chwili zerknęła na japonkę.
- To piękny prezent skarbie. - Wampirzyca wstała pozwalając by jedwab spłynął z jej ramion i opadł na fotel. Powoli podeszła do sukni zupełnie naga i pogładziła jej materiał dłonią. - Rozpieszczasz mnie.

Dragosz cieszył wzrok ciałem swojej Dame
- Nic innego niż pieszczenie, nie jest godne twojej osoby. Tylko najlepsze rzeczy...
Stojąc tyłem za wampirzycą założył na jej szyi naszyjnik


- No nie daj się prosić Kochana, spróbuj. Ciekawym czy przypadnie ci do gustu…
Wampirzyca dotknęła ręką naszyjnika i wyciągnęła dłoń w stronę kobiety. Patrzyła jak japonka drobnym krokiem podchodzi w jej stronę. Uwielbiała Dragosza, ale w chwilach gdy z takim entuzjazmem ja do czegoś namawiał, zaczynała odczuwać pewną niechęć. Mocno przetarła palcem szyję kobiety ścierając makijaż i odsłaniając gładką jasną skórę.
- Piękna. - Zagłębiła kły w tym samym miejscu i upiła łyk.
Kobieta nie drgnęła nawet, choć gdy kły spenetrowały jej ciało wypuściła w uniesieniu powietrze.

Smakowała dobrze, Madam nie pijała dotychczas z Azjatów ale od razu wiedziała, że ta tutaj osóbka odpowiada jej gustom. Była świeża, czysta, zdrowa i po prostu smaczna. Nie aż tak jak sam Dragosz i to nie dla tego, że nie była ghulem czy wampirem, Po prostu nikt nie smakował tak dobrze jak jej Childe.

Madame piła aż kobieta osunęła się w jej ramiona. Na szczęście była dużo drobniejsza od wampirzycy i mogła ją delikatnie odłożyć na ziemi. Delikatnie pogładziła twarz azjatki.
- To był smaczny posiłek. - Spojrzała na swoje childe z głodem w oczach. - Przepyszny aperitif.

Mężczyzna wziął czule w swoje wielkie dłonie twarz Madam, złożył pocałunek na jej mokrych od krwi ustach.
- Rozporządzaj więc swoimi dobrami wedle uznania, Jaśnie Pani.

Dame wyprostowała się, a Dragosz wraz z nią. Jeszcze na chwilę zerknęła na leżącą na podłodze japonkę. Widać było jak głód wycofuje się z jej spojrzenia ustępując miejsca chłodnym kalkulacjom.
- Zabierz ją i ułóż na szezlongu. Powinnam sprawdzić jak przygotowania.
Uważnie obserwowała jak mężczyzna unosi nieprzytomną i odnosi ją do innego pokoju. Z uśmiechem śledziła ruchy jego umięśnionego ciała rysujące się pod garniturem.


- Lily.
Do środka wsunęła się drobna służąca.

- Tak Pani?
Dame wskazała tylko ruchem głowy na suknię. Dziewczyna szybko podbiegła i zaczęła ubierać swoją Panią. Ze smakiem obserwowała odsłoniętą szyję. Lily zbliżała się do wieku, w którym będzie musiała albo uczynić z niej ghula albo przestać pić. Zamyślona pogładziła naszyjnik, który dał jej Dragosz. Dziwnie dobrze pasował do sukni jaką zaplanowała założyć.


Mężczyzna wycofał się z pomieszczenia. Oczywiście najchętniej sam ubierał by (lub rozbierał) swoją Dame, ale gentlemanowi nie wypadało tak ciągle gapić się na kobietę w garderobie. Cóż, nie wypadało wcale, Rumun po prostu starał się zachowywać jakiś takt. Dragosz zasiadł więc w saloniku i zapalił cygaro patrząc się w bliżej nieokreśloną dal na nocnym niebie nad Manhattanem.


Bal Nieumarłych


Choć pewne przygotowania jeszcze trwały, pierwsi goście już się zjawili. Kilku znaczniejszych ghuli, był jakiś kainita którego Madam nie znała, chyba nowy w mieście, lub niedawno spokrewniony. W zasadzie jedyny powód dla którego Starsza Venturów zwróciła na niego uwagę to fakt iż był on jedynym czarnym nie tylko w Elizjum ale i chyba w całym budynku.


Jego skóra, już od jakiegoś czasu pozbawiona słońca była dość blada, wampir skłonił głowę gdy Harpia przechodziła, tak jak wszyscy zresztą.
Ze znanych spokrewnionych Madam natychmiast wypatrzyła młodą Różyczkę.

Betty podbiegła do Bele i towarzyszącego jej Dragosza, oddała należytą cześć tej pierwszej po czym przywitała się bardzo zażyle z Childe Harpii. Cóż, taki już był jej stan.

Nim jeszcze Betty dopadła jej childe Dame minęła ją nawet się nie odzywając i zajęła miejsce w jednym z foteli. Momentalnie obok niej stanął kielich z krwią. Przymknęła lekko oczy i sięgnęła po papierośnicę. Chwilę stukała w srebrne pudełko, gdy obok przyklęknął Charlie i cichym szeptem zdał jej sprawozdanie z poczynionych prac. Na koniec odpalił jej papieros. Dame spod przymkniętych powiek zerknęła w stronę drzwi. Było tylko kilku gości których zamierzała powitać.

Po jakiejś godzinie lokal zaczynał się zagęszczać zwiastując formalne rozpoczęcie balu. Pojawili się Venturzy.



Marie


Oraz Hellene - to było jej pierwsze spotkanie dużego formatu po spokrewnieniu. Wampirzyca przyszła w towarzystwie dwóch innych kaninitów - zapewne kolejni synowie księżnej. George przyjmował zakłady w swoim własnym Elizjum na to jak długo pociągną…


Wampirzyca uśmiechnęła się do wchodzących, maleństwa księżnej będą musiały się do niej pofatygować jeśli chciały porozmawiać. Patrzyła jak Hellene przepycha się przez tłum prowadząc orszak. Stanęła na tyle daleko by nie patrzeć na siedzącą harpię z góry i skłoniła się lekko. Za nią pokłoniła się reszta wampirków.

- Witaj Harpio. - Słowa padły gdy młoda wampirzyca wciąż patrzyła na podłogę.

- Witaj Hellene. - Chwilę przyglądała się dwóm mężczyznom gdyż nie miała okazji ich do tej pory sobie pooglądać. Powoli przeniosła wzrok na swoje childe. Wciąż czuła lekkie pragnienie widząc jego szyję wystającą z za kołnierzyka. - Czujcie się mymi gośćmi.

Kątem oka zobaczyła jak wampirzyca się kłania i razem ze swoją grupką wtapia w tłum.

Niedługo po tym Betty zaczęła śpiewać pierwszy kawałek. Młodsze wampiry rozpoczęły tańce. Dragosz zawsze pozostawał blisko swojej Dame, co jakiś czas jedynie uprzejmie odpowiadał na pozdrowienia znajomych. Childe zdążyło przez ostatnie lata poznać chyba większość młodych spokrewnionych, którymi ktoś taki jak Belle nie zaprzątał sobie w ogóle głowy. Mówiąc o młodych, przed obliczem Harpii znalazł się Billy. Pozdrowił gospodynię głębokim pełnym szacunku ukłonem.

Jakieś pół godziny później, Torreador znów pojawił się w pobliżu Bele.
- Pani, czy moglibyśmy zamienić kilka słów na osobności? - Billy powiedział ściszonym głosem gdy uznał, że nikt im się nie przygląda.
Dame od kiedy pojawiła się muzyka podniosła się i zaczęła krążyć po sali. Wymieniła kilka zdań z paroma młodszymi wampirami, a tak pozwalała by Dragosz opowiadał jej o narybku. Trochę niepokoiła ją nieobecność Michaeli. Słysząc prośbę młodego torreadora wskazała tylko na drzwi prowadzące do burdelu. Dragosz pozostał by zająć się gośćmi.

W jej gabinecie było nieskazitelnie czysto. Dame przysiadła na biurku i wskazała fotel dla młodego wampira. Sięgnęła po papieros i odpaliła go obserwując różyczkę.
- Co się znowuż dzieje Billy?

Billy ostrożnie usiadł na wskazanym fotelu. Teraz, gdy para kainitów była sam na sam w zamkniętym gabinecie, z młodszego kainity spłynęła cała maska spokoju. Billy był podenerwowany i roztrzęsiony.
- Pani - mężczyzna nerwowo przeczesał włosy - Robert Taylor wiąże cały klan więzami krwi. Już dostałem swoje “zaproszenie” na audiencję. Odmowa oczywiście nie jest opcją, można ewentualnie opuścić miasto… - Hall spojrzał smutno na Madam.
- Jesteś Pani jedyną starszą, do której mogę zwrócić się z moją desperacką prośbą o pomoc.

- Nie wiem jak mogłabym ci pomóc. To sprawa starszego co robi ze swoimi podopiecznymi. - Madame uśmiechnęła się. - Czyżby stary Robert miał pewne obawy co do waszej wierności?

Billy schował twarz w dłoniach.
- Ależ skąd Pani, przecież ja nic nie zrobiłem. To tak nagle, bez żadnego znanego mi powodu. Ja… - mężczyzna utkwił wzrok w ścianę - Po prostu nie wiem co powinienem zrobić.

Dame uśmiechnęła się słysząc jak ktoś oparł się o ścianę tuż przy drzwiach. Pewnie, któryś z ghuli upewnia się, że wszystko ok.
- Nie wiem czy twoje gierki z Betty dobiegły końca. Nie wiem na ile świadom ich był Robert. - Wampirzyca zaciągnęła się i wypuszczając powietrze patrzyła jak dym układa się w kółka. - Ja dawno już związałbym was wszystkich.

W młodym wampirze narastała flustracja.
- Skoro mamy być niewolnikami naszych starszych, to w czym to jest lepsze od… - powstrzymał się w ostatniej chwili.
Billy spuścił głowę.
- Za pozwoleniem Pani, oddalę się.

- Najedz się przed tą “audiencją”. Wtedy za dużo w ciebie nie wleje. - Dame wygasiła papieros w popielnicy. - I tak planowałam spotkanie z Robertem więc postaram się dowiedzieć co siedzi w głowie tej podstarzałej różyczki.
Madame wstała z biurka i podeszła do młodego wampira. Chwyciła go za brodę i spojrzała prosto w oczy.
- Uważałabym na porównywanie camarilli do sabatu. Jestem cierpliwą osobą, ale nawet ta cierpliwość ma swoje granice. - Puściła jego twarz lekko ją od siebie odpychając.

Oczy Billiego niemal płakały krwawymi łzami rozpaczy. Młody wampir przeprosił i opuścił pomieszczenie.


Za dziesięć jedenasta, John wyszeptał do ucha Madam.
- Limuzyna Księżnej właśnie zaparkowała pod lokalem. - Kilka minut później ciężar zainteresowania Harpią zelżał nieco, gdy przez drzwi do Elizjum wkroczyła włodażka Manhattanu we własnej osobie.


Twarz Michaeli była oczywiście zaklęta w maskę siły i gracji, z całego zbiorowiska nieumarłych jedynie Hellene dostała płomyk spojrzenia a tylko Belle mogła powiedzieć, że Księżna skupia na niej uwagę.

Belle gdy tylko zobaczyła Michaelę skierowała się w jej stronę. Podeszła i skłoniła się lekko.
- Cieszy mnie, że znalazłaś księżno czas by odwiedzić elizjum. - Harpia uśmiechała się lekko. Księżna doskonale znała tą minę, którą Belle mogła przyjąć w dowolnym momencie.

- Czas okazał się nadwyraz łaskawy w ostatnich chwilach roku, Moja droga. - powiedziała Michaela całując policzki Madam.
Po chwili obok stanął John i kłaniając się w pół wysunął na dłoni tacę z kielichem. Obie wampirzyce nawet nie spojrzały w jego stronę. Belle chciała spytać księżną o to, czy wie co też takiego wyczynia Robert. O ile Ventrue zawsze wiązali swoje dzieci z sobą to klanie róży się to raczej nie zdarzało. Wolała jednak zaczekać na sygnał czy Michaela chce z nią porozmawiać.

Księżna ujęła kielich w dłoń i stuknęła się z Harpią.

- Czy dołączysz do mnie księżno? - zapytała ta ostatnia. Michaela kiwnęła oczami i objęła ramieniem kainitę.

- Prowadź, Moja droga - powiedziała kokieteryjnie.

Belle uśmiechnęła się i podała jej kieliszek. Spokojnym krokiem przemierzały salę, tak by wszyscy mogli się pokłonić księżnej.
- W końcu mogłam sobie obejrzeć twoich chłopców. - Harpia poprowadziła ją do dwóch wielkich foteli ustawionych w najbardziej wyeksponowanej części sali. Betty powróciła do śpiewania, zaraz też ożywiły się rozmowy. - Jeśli mogę spytać, skąd wzięłaś tak uroczych młodzieńców?

Kobiety zasiadły w fotelach. John przyniósł kieliszek także dla swojej Pani. Dragosz zmaterializował się obok proponując wampirzycom papierosy. Dame sięgnęła po jednego tylko zerkając na swoje childe.

- Oh… pewna spokrewniona zainspirowała mnie, do spróbowania czegoś z za oceanu. - Odpowiedziała Michaela montując papierosa na końcu długiej lufki. Księżna uśmiechnęła się do Harpii kiedy Dragosz zdążył już taktownie odpłynąć od potężnych kobiet.

Dame zaciągnęła się papierosem i zerknęła na bawiące się wampiry. Do jej uszu docierały strzępki rozmów, jednak w ogóle się na nich nie skupiała.
- Egzotyka kusi. - Na chwilę znów poczuła smak japońskiej krwi, kobiety którą piła na początku tej nocy. - A informacje ze starego lądu tylko zyskują na wartości.
Wampirzyca powróciła wzrokiem do księżnej, uśmiechając się szerzej.
- Skoro jednak mówimy o dzieciach. - Dame wydmuchnęła dym w stronę śpiewającej Betty. - Zaskoczyło mnie, że różyczka wypuściła swoje potomstwo bez opieki.

Księżna machnęła nonszalancko ręką.
- Robert jest romantyczny jak zawsze, dał im czas do końca roku i jeden dzień, czy coś w podobnym, poetyckim stylu. - Powiedziała wypuszczając przy tym lekceważąco dym.
- Swoją drogą Kochana, ciekawe czemu zwlekał tak długo? Czyżby bał się, że ktoś go uprzedzi? - Księżna niemal się zaśmiała, ruchem oczu wskazując kierunek w którym oddaliło się childe Harpii.

Madame nie odwróciła się w stronę Dragosza, jej wzrok skupiony był na księżnej.
- Nawet jeśli ma takie obawy, nie jest to typowe zachowanie dla klanu róży.

Księżna uśmiechnęła się krzywo.
- Może to znak czasu, Kochana. Uczciwie powiedziawszy, Robert miał ostatnio ciężki okres, zrozumiał na własnej skórze jak krucha i marna jest egzystencja kainity bez odpowiedniego zabezpieczenia. Nauczka dla niego i nas wszystkich.

Dame przez głowę przeleciało wspomnienie walki, w której zginęło dziecko Salvatore.
- Chyba nie ma czegoś takiego jak wystarczające “zabezpieczenie”, księżno.

- Co nie oznacza iż nie należy dążyć do doskonałości, a zapewniam cię moja Droga, że Robertowi do niej wiele brakuje. A skoro jesteśmy w temacie, jeszcze raz wyrazy współczucia z powodu straty tej dziewczyny, jak jej było? - Michaela zrobiła przepraszającą minę.

- Doris. To już dawne czasy, zbyt długo zwlekałam jeśli chciałam ją spokrewnić. Była dobrą ghulicą. - Na twarzy Madame nie pojawił się nawet cień smutku. Dostrzec można było nawet lekki uśmiech. - Była to dla mnie nauczka. Czy to był powód do spokrewnienia Hellene? - Wampirzyca wiedziała, że nie powinna o to pytać, ale ta kwestia drażniła ją i Michaela o tym wiedziała.

Księżna uśmiechnęła się.
- Tak to widzisz Kochana? Harpia inspiruje samą Księżną? Cóż, brzmi dobrze. - Michaela pokiwała z zadowoleniem głową nie udzielając jednak jednoznacznej odpowiedzi na postawione pytanie, zamiast tego odniosła się do wcześniejszej kwestii raz jeszcze.
- Bele, Nosferatu zawsze mogą co najwyżej zbierać ochłapy z pod naszego stołu i tak jak psy, czasem któryś może wskoczyć i ściągnąć coś z samego obrusa. Jednak to zawsze jest coś już napoczętego. - Michaela rozłożyła ręce - Pociecha z tego taka, że nawet jeśli Szczur nie nabierze od tego więcej klasy, to przynajmniej przejdzie lepszym od siebie zapachem.


Księżna opuściła Elizjum krótko po tym, żegnając się serdecznie z gospodynią. Towarzystwo zaś szykowało się do odliczania, ściskając w dłoniach kieliszki z vitae.

Dame odprowadziła księżną. W sali na chwilę ucichły rozmowy, jednak gdy tylko drzwi się zamknęły gwar powrócił. John podszedł do wampirzycy, podając jej kielich z vitae. Belle zakręciła nim kilka razy badając je niemal jak czerwone wino, po czym opuściła salę. Nie lubiła tego momentu, tej dziwnej daty, którą wszyscy celebrowali jakby nagle… to nie było istotne. Wampirzyca weszła do swego gabinetu i odstawiła kielich na biurku. Czekała na rumor, który podniesie się gdy zegar wybije północ wpatrzona w kielichy stojące na komodzie.

Wtedy też wyczuła czyjąś obecność w pomieszczeniu, ktoś stał blisko niej, za nią.

- Niewiele osób ma prawo wstępu do mego gabinetu. - Dame obróciła się robiąc krok w tył. Wyostrzyła zmysły i przygotowała się na atak. Który jednak nie nastąpił, w jej gabinecie stała drobna postać, okryta ciemnym płaszczem z obszernym kapturem. Nieznajoma opuściła go powoli.


- Wybacz Pani - odpowiedziała dobrze znanym wampirzycy głosem Doris i pochyliła przepraszająco głowę. - Nie chciałam rzucać… się w oczy.

Dame wyciągnęła rękę do twarzy byłej ghulicy ale nie dotknęła jej. - Cieszę się, że przyszłaś. - Belle czuła coś dziwnego. Może irytację, może jednak bardziej ból. Jej głos pozostał spokojny. - Jak sobie radzisz?

Doris niemal natychmiast naciągnęła kaptur spowrotem na głowę, zasłoniła się też szalem.
- Dziękuję Pani, to dużo dla mnie znaczy - dygnęła - Mój Sire… on dobrze mnie traktuje Pani, chciałam, chciałam żebyś to wiedziała, on jest dla mnie dobry.

Belle zacisnęła dłoń w pięść ale opuściła ją spokojnie.
- Ah… to cudownie. - Wampirzyca czuła jak krew się w niej gotuje. Doris nie była ochłapem, a Szczurek… był najgorszym z kundli. - John chciał cię zobaczyć, Charlie również.

Doris pokiwała zakapturzoną głową, w międzyczasie założyła też szerokie ciemne okulary.
- Jeśli nie masz nic przeciwko Pani, też chętnie bym się z nimi zobaczyła - powiedziała Nosferatka.
- Nie mam. - Dame podniosła swój kielich z biurka i podała go Doris. - Czuj się moim gościem.

- Dziękuję, Pani - głos Doris drżał. - Jestem bardzo wdzięczna, że traktuje mnie Pani… przyjaźnie, z mojej strony największym marzeniem jest by tak pozostało między… naszymi rodzinami.

- Twój Sire zabrał mi coś cennego, zrobił to w chwili, w której dbałam, między innymi, o jego bezpieczeństwo. - Głos dame był spokojny, na jej twarzy rysował się lekki uśmiech. Doris doskonale wiedziała, że Belle mogła przyjąć tą maskę w dowolnej chwili. - Nie chcę go widzieć na oczy. Nie mszczę się tylko z uwagi na ciebie… - Wampirzyca zamilkła i obróciła się plecami do Doris. - Idź do reszty.

Dors skuliła się i pokłoniła.
- Tak Pani, oczywiście - Ruszyła pośpiesznie w stronę drzwi, zatrzymała się jeszcze na moment. - Dziękuję - Po chiwili znikła.

Madame z ulgą przyjęła pustkę w pomieszczeniu. Sięgnęła po leżącą w jednej z szuflad papierośnicę i na spokojnie zapaliła. Myśli szalały w jej głowie. Po dłuższej chwili pozwoliła by jedno słowo opuściło jej usta.
- Ścierwo…
 
Aiko jest offline  
Stary 08-11-2016, 21:17   #42
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
Zamek Tsocha
Nastała wreszcie noc, kiedy to towarzysze kainici, wyruszyli pod wodzą Karla na podbój zamczyska. Ciężarówka pełna nieumarłych i ich sług pod bronią sunęła mostem w stronę zamkniętych wrót.

Wśród agresorów była zagubiona w czasie i przestrzeni Astrid. Kobieta zdążyła upewnić się, że znajduje się w Karkonoszach, zaraz po drugiej wojnie światowej. Wampirzyca zaczynała się zastanawiać kiedy to szaleństwo się skończy, lub czy w ogóle się skończy.
Malkavianka patrzyła na nocne niebo. Takie samo, a jednak zupełnie inne. Coraz trudniej było jej wierzyć, że podróże w czasie są niemożliwe... A może po prostu utknęła w szaleństwie, utkanym przez Aghatę? Wampirzyca była potężna i czegoś od nich chciała... Tak, chciała jej życia. Dlaczego wzgardziła własnym? Jeśli ktoś mógł odpowiedzieć Astrid na te pytania, to był to Karl - on stworzył Aghatę. On miał klucze... czy zdoła je mu odebrać?
Odruchowo oparła głowę na jego ramieniu. Lubiła bliskość tego Kainity. Choć wciąż ją przerażał, miał w sobie jakieś większe dostojeństwo niż Ojciec o kilkunastu osobowościach.

Karl siedział radosny w kabinie, pod nosem powtarzając plan ataku.
- Wchodzimy od strony altanki, gdy ghule i żołnierze zajmują jego uwagę strzałami. Potem pędem przez dziedziniec, chyc skrótem na most, do sali głównej. Broń w pogotowiu, wszyscy czujni i skoncentrowani... Jawohl! - mało brakowało a dostałby zjebkę na odprawie, którą sam sobie zrobił. Sprawdził jeszcze czy pistolet lekko wysuwa się z kabury i zaczął się wiercić na siedzeniu.
Żołnierze i dowodzący nimi ghule ruszyli mostem. Szybko okazało się, że nie będzie to łatwa przeprawa. Chmary nietoperzy pchane jakąś nienaturalną chęcią wygryzienia wszystkim oczu uderzały raz po raz na przemierzające przesmyk postacie. Jedna z wampirzyc spadła z mostu i raczej nie zniosła tego dobrze, Pewnemu żołnierzowi w panice udało się otworzyć serię z kałacha do towarzyszy.
Kiedy grupa przechodziła przez bramę, do uszu Karla i Aghaty-Astrid dobiegły odgłosy szybkiego przemieszczania się wielu łap po kamiennym bruku. Tuzin rottweilerów-ghuli rzuciło się na oddział Karla. Zanim wampirom i ich śmiertelnym sługom udało się rozstrzelać oszalałe zwierzęta, te zagryzły trzy osoby.
Ostatecznie do sieni poza Karlem i Edytą, wkroczyli: Aamelia, Ivan, John i dwie inne pomniejsze wampirzyce oraz czterech ghuli sfory w towarzystwie pięciu ocalałych żołnierzy.
W pomieszczeniu, mimo iż nie było nikogo (a przynajmniej na to wyglądało) było coś nie tak. W chwili gdy Sfora wkroczyła do środka, każdy poczuł niepokój i strach, wampiry wyraźnie odczuły jak siedząca w nich bestia postąpiła o krok bliżej powierzchni.
Karl rozciągnął swe zmysły na otoczenie, starając się wykryć potencjalnych przeciwników. Trzymał pewnie pistolet w ręku, gotowy do ataku.
Zmysły pokazały Karlowi iż wszyscy jego towarzysze świecą na pomarańczowo. Ponadto w pomieszczeniu działała jakaś… energia, jedyne słowo jakie przychodziło tu na myśl to magia.
Również Astrid nie miała wątpliwości co do magicznego charakteru strachu jaki ich wszystkich ogarnął.
- Amelio! - warknął, przyciągając Aghatę do siebie. - Prowadź do niego. - poprawił uchwyt na broni, chcąc opuścić pomieszczenie jak najszybciej. Czuł, jak budzi się Bestia, a wiedział, chciał zachować teraz jak najdłużej kontrolę...

“Co ja tu do diabła robię?!” - myślała Astrid, patrząc tępo na trzymaną w ręku broń. Owszem, brak obecności duchów w swoim życiu przyjęła jako swoiste wakacje, jednak... czas był najwyższy wracać do domu! Po co Aghata ją tu ściągnęła i na co czekała? Przecież nie kupi pamiątek... Czuła strach i czuła, że nie jest on jej własnym strachem. To budziło frustrację.
Szła obok Karla, rozglądając się na boki. Wciąż nie dowiedziała się z czym przyszło i się zmierzyć…

Amelia będąc Nosferatką wyglądała przeraźliwie sama z siebie, komuś kto jej nie znał, trudno by było wiedzieć, ze dodatkowo jest teraz przerażona. Oczywiście Karl wiedział.
- To tam na dole - wskazała Amelia schody w dół.
Kiedy Astrid-Aghata, Karl i reszta sfory podążyła w dół za Amelią. Tylko po to by stanąć na ich końcu samotnie…
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 10-11-2016, 16:56   #43
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Sekretny Poziom, Cela nr 1


Astrid znajdowała się w małym podłużnym pomieszczeniu, celi trzy na dziesięć metrów. Co ciekawe, za plecami kobiety nie było już schodów a na ścianach nie było też żadnych drzwi. Jedynym źródłem światła, była dziewczynka stojąca trzy, cztery metry od Astrid, po środku celi.
Dziewczynka mogła mieć nie więcej niż 4 lata, płakała i była bardzo bardzo wystraszona… Astrid.
Co więcej, wampirzyca rozpoznawała w niej siebie samą… z czasów zanim Ojciec zabił jej rodziców, zanim zapadła w śpiączkę, zanim jej ciało dorosło i zanim stała się wampirem.

Co było źródłem tej wizji? Co się właściwie stało? Umarła? A może to kolejna gierka Aghaty? Astrid skupiła się. Rzadko traktowała życie na serio, lecz teraz postanowiła sięgnąć do pokładów malkaviańskich zdolności i przywołując własne szaleństwo, przebić się przez skorupę wizji, którymi ktoś ją obdarzył. To ona była od mieszania w głowach, do jasnej cholery!
Wizja nie rozwiała się jak zła mara, dym. Po prawdzie nie rozwiała się wcale. Za to jej sens stał się dla Astrid jaśniejszy. Dziewczynka symbolizowała tą część Astrid, która teraz jest przerażona czym sama się stała. Ta część musi zostać zaakceptowana przez jej jestestwo.
Zmrużyła oczy, wpatrując się w dziecko przed sobą bez sympatii.
- Nie. - powiedziała na głos - Dla ciebie już nie ma tutaj miejsca. Umarłaś.
Dziecko ryczało i wrzeszczało w przerażeniu, jasnym stało się dla Astrid, w maklavistycznym przebłysku geniuszu, że problem małolaty trzeba jakoś rozwiązać, prędzej czy poźniej. Wampirzyca jednak stała i gapiła się tępo na dziecko. Powinna je zaakceptować, uspokoić... i dać się wciągnąć w wir dalszych wizji, które mają ją oczyścić lub... kij wie co. Nie. Po prostu nie. Była Astrid - wampirzycą. Nie dzieckiem, nie człowiekiem, nawet nie kobietą. Nie była córką swego Ojca, nie była matką Wojtka. Nie. Była Astrid - wampirzycą z klanu Malkavian.

Wyciągnęła przed siebie pistolet i strzeliła wprost w głowę dziewczynki. Trzeba to było zakończyć.

Kiedy tylko pierwszy pocisk trafił głowę dziewczynki, wysiadł dźwięk…
Nastała głucha cisza, nic, zupełnie jakby do uszu Astrid coś się wlało. Albo raczej rezydujący tam pająk zaprosił znajomych. Głowa dziewczynki eksplodowała jak balon pełny czerwonej farby, było to tak obrazowe, że aż nierealne. Astrid uświadomiła sobie, że głowa przecież tak nie eksploduje. Co więcej jak już eksploduje, czy to głowa, czy lateks, to wstążki krwi czy tam innych cieczy przecież opadają na ziemię, obryzgują wszystko dookoła. Czego natomiast nigdy nie robią, to nie zatrzymują się w powietrzu. Tym razem jednak, zaraz po tym gdy zgasł dźwięk, rozbryzgana głowa małej Astrid zawisła w eterze. Co więcej, w dziurze po głowie (na końcu szyi) coś migało.

Astrid zaklęła w duchu. Nie opuszczała jednak broni. Stała i patrzyła na niezwykłe zjawisko. Nic jednak się nie poruszało, żadnego ruchu cieni, światła, wszystko stanęło w miejscu. Wampirzyca ostrożnie podeszła do zawieszonego w czasie trupa. Obeszła go dookoła, oglądając ze wszystkich stron. Broń wciąż trzymała gotową do użycia.

W szyi dziewczynki znajdowała się dziura przez którą Astrid widziała… nagi męski tors… Tego... nie miało prawa tam być! Umysł Malkavianki może nigdy nie był zbyt klarowny, ale żeby męskie torsy... przecież wolała ramiona i dłonie. Doprawdy dziwne. Astrid przyjrzała się bliżej odkryciu.

Chcąc nazwać to co widzi najbardziej po imieniu jak to możliwe będąc Maklavianem, Astrid stwierdziła, że cała otaczająca ją rzeczywistość posiada dziurę, tak jak przedziurawiony brystol może mieć dziurę. Przez tą dziurę, widać inną rzeczywistość, tak jak przez dziurę w brystolu można oglądać… co jest za nim. Pytanie brzmiało, czy chwytając ciało dziewczynki można by tą dziurę, jak to jest z brystolem, powiększyć.

Jako że i tak nie miała innego pomysłu, postanowiła... wsadzić w ów otwór palec. A potem, jeśli da radę, wywiercić większy.

Dało się, rozdłubując dziewczynkę można było zrobić całkiem spory otwór w rzeczywistości. Tors należał do Wojtka. Astrid powiększyła otwór palcami tak, by móc zajrzeć do środka - jak niecierpliwe dziecko robi dziurkę w opakowaniu prezentu pod choinka, by dowiedzieć się, co jest w środku.
Gdyby tak znów stać przed brystolem oprzeć o niego ręce i starać się powiększyć dziurę, pewnikiem upadło by się do przodu. Nie inaczej stało się z Astrid, w jednej chwili była Aghatą i rozdłubywała martwą małą Astrid, chwilę po tym była dużą Astrid, siedzącą okrakiem na lędźwiach swojego Childe, w swoim własnym norweskim Leżu.


***


Luty 2016 roku, Oslo, Leże Maklavian

Tym razem Astrid zrobiła wielkie oczy ze zdziwienia. Spojrzała najpierw na Wojtka. Czy oni... A potem spojrzała na siebie i swoje ciało. Była pół naga. Co zaś się tyczy relacji z Wojtkiem. Czuła ją “dogłębnie”.

Spoglądanie nie było konieczne, to się “czuło”, Wojtek oddychał ciężko… a przynajmniej myślał że oddychał. dłonie Astrid, jej własne dłonie opierały się o ramiona mężczyzny, wampir którego oczy odpływał do tej pory do tyłu, spojrzał zdziwiony na swoją Dame.

- Wszystko ok? - zapytał zdyszanym głosem, z jego ust wypłynęło nieco krwi, jej zapach był przyjemny, i natychmiast sprawił iż Astrid przełknęła. O dziwo miała co! nieumarła vitae wlała się do jej żołądka.
Pochyliła się i oparła czoło o jego czoło. Był zimny. Jakżeby inaczej. Uśmiechnęła się.

- Tęskniłam... - szepnęła tylko.

Mężczyzna podparł się do pozycji półsiedzącej, wtedy wampirzyca zobaczyła niezalizaną jeszcze ranę na jego ramieniu. Wojtek objął siedzącą na nim Dame i oparł kły na jej tętnicy, chyba nie pierwszy raz tego wieczora.
Zesztywniała. W końcu ona go tego nie uczyła. Aghata? Zapewne... nie chciała jednak wprowadzać swojego potomka w zakłopotanie. Odchyliła lekko szyję, dając mu lepszy dostęp do tętnicy. Powoli jej biodra zaczęły się kołysać.

Wojtek pieścił jej kark oraz pośladki, jego usta, jeśli oczywiście nie ssały jej vitae, zlizywały ją z jej piersi. Oddawał się przyjemności, nie wiedząc, że dla Astrid, która nawet za ludzkiego życia nie miała możliwości doświadczyć zbliżenia, jest to bardziej jak oglądanie filmu niż własne przeżycie. Przywołując też w pamięci różne filmiki, znalezione w internecie, zaczęła poruszać się szybciej, coraz mocniej nabijając się na Wojtka i jęcząc przy tym cicho. Ona również całowała jego skórę, ale już nie piła z niego. Zalizała wcześniejszą ranę a potem zaczęła językiem pieścić jego szyje i płatek ucha.

- Nie skrzywdziłam Cię? - zapytała szeptem pomiędzy pocałunkami.
Wojtek gładził teraz jej włosy.

- Nie skarbie, oczywiście, że nie, kocham cię…

No tak. Przez rozłąkę zapomniała o jednej znaczącej wadzie swojego potomka - był sentymentalnym głupcem. Ciekawe jak z tym radziła sobie Aghata... Na samą myśl, Astrid zachichotała, po czym pocałowała Wojtka, nie odpuszczając jednak pracy bioder. Chciała w ten sposób poczuć, że jest przy niej, a ona znów jest sobą.

- Nie ograniczaj się. - szepnęła do ucha Childe, po czym go ugryzła w płatek.

Wojtek zmienił się, nie starał się być ani trochę agresywny, był czuły we wszystkim co robił, choć wciąż był namiętny. Astrid też się zmieniła - wciąż świetnie widziała wszystkie kolory! Zafascynowana tym odkryciem rozejrzała się, poszukując znajomych, czy raczej nieznajomych sylwetek duchów wokół siebie.

Istniało ogromne prawdopodobieństwo, że w okolicy istniały jedynie bardzo pruderyjne duchy, które czmychnęły gdy tylko para nieumarłych zaczęła bawić się wypustkami. Albo po prostu ich już Astrid nie widziała.
Zatrzymała się i przyjrzała Wojtkowi jak zareaguje.

Mężczyzna popatrzyła na nią z niemym pytaniem na ustach oczy płonęły żądzą ale i ciekawością. Nie wytrzymała. Chciała się dowiedzieć...

- Co stało się z Aghatą? - zapytała, wciąż siedząc na nim.
- No… leży tak jak chciałaś.
- Pokaż mi ją!
- jednym ruchem przesadziła nogę przez Wojtka i szybko z niego zeskoczyła. Nie fatygowała się nawet ubraniem. Musiała zobaczyć!

Rozbrojony Wojtek patrzył się na nią ze zdziwieniem i tą zupełnie normalną samczą irytacją, ale powoli wstał.

- W piwnicy… - powiedział przez zaciśnięte zęby naciągając nogawkę.
Astrid w mgnieniu oka wsunęła na biodra spódnicę, która leżała na ziemi, nie kłopocząc się nawet poszukiwaniami rajstop bez dziur czy bielizny. Popędziła w stronę wyjścia.

- Następnym razem, gdy powiem “nie ograniczaj się” masz się dostosować. W przeciwnym wypadku uznam, że Ci na mnie nie dość zależy... - pomachała mu jeszcze ręką, po czym skierowała się ku schodom do piwnicy.

W piwnicy, w dawnym “mauzoleum” Sire Astrid, na odsuniętej granitowej płycie sarkofagu siedziała Aghata we własnej osobie.

- O cześć maleństwa! - wrzasnęła na “dobry wieczór”
- Coś ty mi zrobiła? Co to były za wizje? Co się działo z moim ciałem, gdy mnie nie było? - zaatakowała ją pytaniami. Miała ochotę złapać Malkaviankę za ubranie i wytargać, pamiętała jednak jaka jest potężna i... wyhamowała swój gniew.

Aghata była jeszcze bardziej blada… w sumie to byl pierwszy raz, kiedy Astrid widziała ją “w kolorze” i mogła teraz stwierdzić, iż cera kainitki wciąż jest w zasadzie biała. “Ciotka” podeszła do wampirzycy i wplotła dłoń w jej włosy, głaszcząc jej głowę i obserwując efekt.

- Dotkłam
- Dla jednych wizje, dla innych więcej.
- Och dbałam o nie jak o własne
- powiedziała przeczesując włosy Astrid swoją sześciopalczastą dłonią. - może nawet poprawiłem to i owo… nie pamiętam już - wzruszyła ramionami.

Kainitka zmarszczyła brwi na to wyznanie. Musiała jednak przyznać, że nie przeraziło ją ono. Miło było widzieć znów kolory, a póki co nie zauważyła też żadnych duchów. Pytanie czy fizycznie “ciotka” czegoś w niej nie zmieniła? Będzie musiała w wolnej chwili przejrzeć się w lustrze czy nie ma jakiegoś ogona... Myślała o tym jednak ze spokojem. Modyfikacje Malkavianki wydawały jej się ciekawe, choć oczywiście wolałaby mieć nad nimi kontrolę. Usiadła obok na sarkofagu.

- Co się z nimi stało? - zapytała cicho. - Co się stało... no wiesz... z Karlem?

Aghata przekrzywiła głowę, jakby zamyśliła się nad czymś odległym.

- Stał się silniejszy. Silniejszy niż zakładał, silniejszy niż myślał że jest możliwe - wampirzyca przeniosła spojrzenie na Astrid - może nawet bardziej niż by chciał? - Agatha zdjęła dłoń z Astrid, patrzyła teraz przed siebie i machała wolno nogami.

- Z czasem nasze drogi się rozeszły, pierwszy był twój tata. Ale w końcu go odnalazłam i… poprosiłam by coś dla mnie przygotował.
- Co masz na myśli?
- Astrid słuchała, nie patrzyła na “ciotkę”, by jej nie krępować. By ta czuła się swobodnie, że nie jest manipulowana.
- Karl obiecał mi, że będziemy mieli dzieci, pracowaliśmy tak długo, tak dużo poświęciliśmy… w końcu udało nam się stworzyć rodzinę, niemal śmiertelną. Niemal ludzką. - spojrzała z wyrzutem na Astrid - twój tata miał się nimi zająć ale… oszukał mnie, był bardzo niegrzeczny.
- Chcesz powiedzieć, że ja... i moi rodzice...
- gdyby oddychała, zaparłoby jej dech w piersiach - Ale jak? To niemożliwe!
- Metodą prób i błędów. Chciał zniszczyć was wszystkich, zostałaś mi tylko ty! ale i ciebie znalazł…. -
Aghata przymknęła oczy, jej bestia musiała być bardzo blisko.
- Ale i ja go znalazłam…

Astrid siedziała chwilę nieruchomo. Była związana z losami Kainitów nim jeszcze przyszła na świat. To było dziwne uczucie. Kilka klocków układanki trafiło jednak dzięki temu na swoje miejsce - dlaczego Ojciec raz nienawidził jej, a raz kochał. Myślała, że przyczyną były zmiany jego osobowości, lecz widać powód tkwił głębiej.

- Dlaczego tak bardzo chciał zniszczyć moich rodziców? I... dlaczego pozwolił mi żyć? - pytała cicho.

- Bo chciał mi zabrać coś bardzo cennego i udało mu się. Dlatego postanowiłam zniszczyć wszystko co stworzył i wyjałowić ziemię dookoła… a potem spotkałam ciebie i twoje młode.
- Uważasz więc, że jestem bardziej... jego niż twoja?
- zapytała swobodnie, choć gotowa była w każdej chwili poderwać się i rozpocząć walkę.
- Tak myślałam, dopóki nie zobaczyłam, że nie żyjesz tak jak on, ale… po swojemu. I dobrze traktujesz swoje młode. Zmieniłam więc zdanie i postanowiłam, że was zabezpieczę, sprawię, że będziecie się kochać i to uczucie uczyni was szczęśliwymi… - uśmiechnęła się. - Zrobiłam wiele rzeczy by zapewnić mojemu przyszłemu potomkowi siłę, twój tata mi cię zabrał, ale mam coś, co sprawi iż naprawdę będę twoją mamą a ty moją córeczką.
- A czy to, czego ja chcę, nie liczy się? Wiesz... mnie nikt nie pytał. Od samego początku. Bawicie się mną, oceniacie... traktujecie jak zabawkę. Może ulubioną, ale jednak zabawkę. Czy matka traktuje tak dziecko?
Aghata spojrzała na Astid ze zdziwieniem, z autentycznym zdziwieniem, zupełnie jakby naprawdę nigdy nie myślała o tym w ten sposób.
- Nie skarbie
- przytaknęła powoli - ale naprawię to, polepszę! zobaczysz! zniknę z twojego życia, tak jak dobra matka kiedyś znika zostawiając miejsce dla swojego pomiotu. - jej dłoń powędrowała do wnętrza uchylonego sarkofagu.

Wampirzyca spojrzała na swoją towarzyszkę, która chciała być jej matką. Wcześniej Aghata była nieproszonym gościem, który zagroził jej i jej potomkowi - Astrid traktowała ją jak wroga. Nawet gdy krew zbliżyła ich do siebie, czuła dystans, czuła, że w razie potrzeby będzie w stanie zerwać więzi, by ratować siebie lub Wojtka. Tymczasem jednak Aghata nie wydawała się już im grozić. Mówiła nawet o odejściu, co oznaczałoby... swoistą pustkę.

- Wiesz... to nie to, że masz znikać... - zaczęła niepewnie - Po prostu cię nie znam... Wiem, jak to infantylnie brzmi, ale może po prostu potrzebuję czasu, by odnaleźć się w sytuacji i zaakceptować cię.

Aghata uśmiechnęła się ciepło, co z racji jej aparycji zmroziło by śmiertelnym włosy na karku. Szczególnie gdy wyszarpała z sarkofagu stalowy szpikulec.

- Czasu będziesz miała dużo, ja go niestety nie mam, nie wiem jak długo wytrzymam. Zrobiłam wiele rzeczy… by zapewnić potomkowi siłę i to nie pozostało bez wpływu na mnie, oj nie - powiedziała podając pręt Astrid.
Młodsza Malkavianka przyjęła szpikulec, wpatrując się w niego tępo.
- Nie rozumiem... - wyznała - Wyjaśnisz?

Temat był wyraźnie drażliwy dla wampirzycy.

- Widziałaś moje życie, jego część, robiliśmy różne rzeczy, ja robiłam różne rzeczy. Zabiłam wiele wampirów, znacznie więcej niż jakikolwiek z kolegów twojego młodzika. A większości tych trupów, zrobiłam coś więcej niż tylko śmierć. Nie mogę się już kontrolować a spijanie ludzi dawno mi już nie wystarcza. - pogłaskała Astrid po policzku. - nie można naprawdę być matką jeśli nie jest się w stanie zabrać życia dla własnego dziecka, lub go oddać.

Po raz pierwszy Astrid poczuła coś na kształt żalu względem Aghaty. Choć Kainitka dokonała własnych wyborów i... z pewnością miała na sumieniu makabryczne czyny, nie mogła nic poradzić na to, że w tej akurat chwili zrobiło jej się szkoda. Przytuliła lekko dłoń do swojego policzka.
Aghacie zadrżała dolna szczęka, przyłożyła ostry koniec pręta do swojej piersi.

- Zgromadziłam siłę w moich żyłach, chciałam ją przekazać tobie albo twoim śmiertelnym dzieciom, wyszło inaczej. Jednak wciąż możesz ją wziąść, po prostu… nie przerywaj kiedy zaczniesz.
- Kiedy już pchniesz, nie wolno ci nigdy tego wyciągnąć, zabiję wtedy każdego kogo zobaczę, rozumiesz?
- z oka Aghaty popłynęła krwawa łza.

- Moje własne dziecko…

Choć Astrid nie mogła powiedzieć, że się nie spodziewała całkowicie takiego obrotu sytuacji, to teraz podbródek jej zadrżał. Chciała zapytać Aghaty po stokroć czy jest pewna, lamentować, przekonywać... a jednak gdzieś tam w środku wiedziała, że to nie ma sensu. Aghata była dużo starsza i bardziej doświadczona. Musiała to sobie przemyśleć znacznie wcześniej.

- Ja... nie wiem czy dam radę ogarnąć taką moc. - szepnęła. Przysunęła się bliżej, a pręt oparł się o serce Aghaty. Astrid oparła czoło o jej czoło i spojrzała na wampirzycę. - Nie mam wiedzy... Nie wiem co... co powinnam zrobić później.

Wampirzyca wysiliła się na płytki uśmiech.

- Ja też nie. Ale czy wolałabyś bym kierowała twoim życiem nawet po śmierci?
- Ja... wierzę już, że nie chcesz mnie skrzywdzić. Jeśli więc chcesz stać się częścią mnie...
- uśmiechnęła się niepewnie - Wiesz, dla większości i tak już jestem mocno walnięta.

Aghata uśmiechnęła się bardziej, ale tym razem już obłędnie, szaleńczo.

- Wiesz… to mi przypomina jaka jestem cholernie gło… - wampirzyca chwyciła w szpony ramiona Astrid, obnażyła kilkadziesiąt kłów i wykonała ruch do przodu… nadziewając się na pręt. Zastygła w tej morderczej pozie. Młodsza Kainitka patrzyła na nią z lękiem, lecz nie spuszczała wzroku z jej twarzy. Wbiła pręt głębiej.

- Wybacz mi... - szepnęła unosząc się nieco i kierując usta w stronę szyi Aghaty - ... matko.

Wbiła kły i zaczęła pić zachłannie. Teraz to ona schwyciła drugą wampirzyce za ramiona i niemal całkiem wgniotła szpikulec w jej ciało, przyciągając do siebie drapieżnie.

Astrid nigdy nie zaznała w życiu przyjemności.
Aż do tej chwili. Gorąca lawa szczęścia rozlewała się po jej brzuchu, dosłownie ożywiając nieumarłe ciało swoim żarem. Astrid czuła się bardziej żywa niż kiedykolwiek, bardziej niż przed śmiercią, bardziej niż przed narodzinami. Gdzieś tam na dnie swojego orgazmu - bo to chyba był orgazm, widziała przerażoną, topiącą się w morzu entropii duszę Aghaty, wykrzywioną w grymasie agonii. Jednak jedyne o czym mogła myśleć Astrid patrząc na wampirzycę to swoje spełnienie, swoja radość.
Nieważne jak długo to trwało, trwało za krótko. Z ekstazy wybudził Astrid dopiero głuchy dźwięk ciała opadającego na podłogę gdzieś obok niej. Wciąż była pijana szczęściem, które ją spotkało i... krwią nieśmiertelnej wampirzycy. Próbowała wstać, ale tylko zatoczyła się i upadła na kolana obok wysuszonego na wiór ciała. Spojrzała w martwe oczy i wysunęła dłoń, by dotknąć policzka Aghaty, jakby liczyła na to, że jakaś odrobina życia pozostała w jej ciele.

Gdy jednak tylko jej dłoń dotknęła ciała, to niczym za sprawą czarodziejskiej różdżki rozsypało się na pył. Po Agacie pozostały jedynie ubrania.
Gdzieś obok Wojtek podniósł się do pozycji siedzącej i chwycił za czoło.

- Nie pozwoliła mi się ruszyć, co, co się stało? - przeniósł na Astrid pytające spojrzenie. Spojrzała na niego powoli.

[MEDIA]http://img04.deviantart.net/c56a/i/2005/247/e/e/monika_ii_by_andycat.jpg[/MEDIA]

- Przekazała dziedzictwo. - odparła sucho. Podniosła się z ziemi i przytrzymała sarkofagu. Wciąż kręciło jej się w głowie.

Wyminęła Wojtka, nie dotykając go i skierowała się ku schodom, by wrócić do Leża. Była wyjątkowo cicha i zgaszona.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 14-11-2016, 20:25   #44
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
1 stycznia 1934, Manhattan, 57 West 58th Street
Pierwszy wieczór nowego roku nie wyglądał jakoś specjalnie inaczej, bo niby czemu miałby. Może Madam nie darła co noc swego ubrania, czy ubrania swego Childe. Może nie rzucała popielnicą w ścianę. ani krzesłem. Może też nie piła tyle pijanej krwi. Poza tym, noc styczniowa, nie różniła się od nocy grudniowej.
Choć rok się dopiero zaczął, Harpia miała już kilka spraw do załatwienia. Pierwszą z nich miało być ponowne rozpatrzenie sprawy Billego jaką to ten wyżebrał u Harpii ostatniej nocy.
Dame obudziła się poirytowana i rozejrzała po sypialni. Pokój wypełniały strzępy ubrań jej i Dragosza. Świętowanie nowego roku zawsze doprowadzało ją do furii i jak zwykle dała temu upust. Zerknęła na leżące obok childe. Rany po jej paznokciach zagoiły się bez śladu. Znów poczuła tą odrobinkę irytacji i sięgnęła po leżący przy łóżku but. Zła rzuciła nim o drzwi od sypialni, w których po sekundzie pojawił się John.
- Tak Pani?
- Wezwij Billego do mnie.
- Widok Betty poprzedniej nocy doprowadzał ją do szału. Bardzo chętnie zabrała Dragosza do sypialni, jeszcze chętniej wzięła go brutalnie. Jednak ta sprawa nadal nie dawała jej spokoju. - Chcę mu złożyć ofertę.
Gdy tylko John zniknął za drzwiami, Madam zakołysała się kiedy sfatygowane nogi jej łoża złamały się i spowodowały upadek materaca na podłogę. Wciąż martwo nieruchome ciało Dragosza osunęło się na dywan.
Wampirzyca podniosła się z rozwalonego łóżka i przeszła do garderoby. Obserwując leżące na podłodze childe wcisnęła się w wąską garsonkę i przeszła do gabinetu. Całkowicie nie zwracając uwagi na doprowadzony do małej ruiny apartament zasiadła chyba przy jedynym całym meblu, przy biurku.
Pierwszy interesant tego roku nie pozwolił na siebie czekać, Billy skłonił się już w progu.
- Pani, dziękuję za ten zaszczyt.
- Wejdź. -
Wampirzyca na spokojnie zakończyła kilka zapisów w księgach. Nie odwracając się odezwała się gdy tylko drzwi zamknęły się za młodą różyczką. - Rozmawiałam wczoraj z księżną.
Billy skorzystał z zaproszenia, usiadł naprzeciw Harpii i słuchał.
- Robert ma prawo związać was więzami krwi. - Dame podniosła się od biurka i podeszła do leżącej na podłodze papierośnicy. - Aprobuje to księżna. - Belle obejrzała się na wampira ciekawa jego reakcji.
Twarz młodego Toreadora wyrażała smutek i strach, ale powściągnął tym razem swój język, widać było iż desperacko liczy iż tym razem usłyszy coś więcej niż to co poprzedniego wieczoru.
Dame uśmiechnęła się i odpaliła papieros.
- Czemu nie chcesz by Robert związał cię z sobą?
Billy poprawił kołnierzyk jakby chcąc osuszyć gardło, co było dość komiczne biorąc pod uwagę iż już od lat jest wampirem.
- Pani, zarówno ja jak i wielu innych, poczytujemy to za gwałt, nie wymagano tego od nas wcześniej, oczywiście była Betty, ale to jego córka zresztą zapewne sama tego chciała, ale nas? i w dodatku nigdy nie uczyniliśmy nic by narazić zaufanie Starszego.
- Zaufanie waszego starszego zostało nadszarpnięte przez atak, którego stał się ofiarą. Nic w tym dziwnego, że pragnie mieć wokół siebie zaufaną świtę. - Dame opierając się o komodę na spokojnie ważyła swoje słowa. -Pytanie na ile ty ufasz swojemu starszemu.
Wampir poruszył się na krześle.
- Wybaczysz Pani, ale jak mam ufać komuś, kto pewnego wieczora budzi się i ogłasza, że odtąd mam być jego niewolnikiem.
Harpia z rozbawieniem obserwowała młodą różyczkę, zastanawiając się na ile decyzja Roberta była podyktowana tym, że dowiedział się o “związku” łączącym Betty z Dragoszem.
- Mam dla ciebie propozycję ale obawiam się, że może cię nie usatysfakcjonować Billy.
- Pani, pozwól mi jej najpierw wysłuchać. -
odparł spokojnie młody wampir.
- Wybierz sobie kogoś innego z kim zwiążesz się wcześniej. - Dame wygasiła papieros na resztkach komody i wróciła do biurka. - Oddaj siebie w ręce, które sam wybierzesz. Ręce kogoś potężnego kto ochroni cię przed gniewem Roberta i kogoś komu ufasz bardziej niż swemu starszemu.
Szczęka Billego pozostawała lekko uchylona przez jakiś czas. Kiedy wreszcie się zreflektował, mężczyzna zakrył usta dłonią i odwrócił wzrok w bok myśląc intensywnie. Po jakimś czasie spojrzał na Madam.
- To przynajmniej byłby jakiś wybór - zauważył w końcu. Billy siedział długo nic więcej nie mówiąc, w saloniku wisiała gęsta cisza.
Dame przeszła na drugą stronę biurka i przysiadła na nim. Jej nogi niemal stykały się z nogami wampira. Z lekkim uśmiechem obserwowała zmagania różyczki.
Bily powoli odwrócił twarz w kierunku Madam, z jego policzka splywała krwawa łza.
- Jakie są twoje warunki Pani i jak możesz mnie uchronić przed gniewem Taylora. - Billy miał ton kogoś kto właśnie podpisał na siebie wyrok.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 15-11-2016, 22:32   #45
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
1 stycznia 1934, Manhattan, 57 West 58th Street

Wampirzyca pochyliła się zmuszając mężczyznę by oparł się o fotel. Wsparła się na podramiennikach i nachyliła do jego ucha.
- Gdy cię potrzebuję jesteś tutaj. Jesteś moimi uszami, oczami… moim głosem gdy zajdzie taka potrzeba. - Jej usta delikatnie ocierały się o jego ucho. - Czyli tak jak do tej pory.
Belle odsunęła się od chłopaka.
- Skorzystasz z Elizjum w czasie gdy miałeś udać się na “audiencję” i tyle ile będę potrzebowała by obgadać to z Robertem. Moja w tym głowa by wiedział, do kogo teraz należysz. - Harpia powoli rozpięła guziki mankietu odsłaniając nadgarstek i wyciągnęła dłoń w stronę Billego. - Co ty na to?

Mężczyzna zamknął oczy, walczył sam ze sobą przez kilka chwil, po czym z wyrazem upokorzenia na twarzy powoli wgryzł się w nadgarstek kobiety.

Harpia zadrżała gdy poczuła jak kły przebijają jej skórę. Przysunęła się i delikatnie gładziła włosy wampira. Gdy poczuła, że wypił wystarczającą ilość chwyciła je mocno odciągając jego głowę do tyłu.
- Wystarczy moja różyczko.

Madam siedziała w biznesie tak długo, że wyraz twarzy młodej dziwki po pierwszym razie mogłaby rysować z pamięci. Tak właśnie wyglądał teraz Billy.

Wampirzyca westchnęła cicho gdy kły opuściły jej ciało i ze smakiem zalizała ranki. Przysunęła się tak, że jego głowa oparła się o jej brzuch. Powoli wsunęła palce w jego włosy i już delikatniej odchyliła głowę by na nią spojrzał.
- To była trudna ale dobra decyzja. - Jej głos był ciepły, kuszący. - Może umile ci noc po tym trudzie?

Oczy młodego kainity były tak maślane jak tylko mogły być oczy wampira. Tak jak dawno temu stwierdziła to Doris “Billy jest jak męskie wyobrażenie o kobiecie: kobieca i słaba” nie musiał nic mówić, z jego twarzy, z ust których wciąż ściekała stróżka nieumarłej vitae Venturów, można było wyczytać wszystkie jego pragnienia.

Belle sięgnęła do jego krawata i rozwiązała go. Dawno nie miała tak uroczo uległego partnera i teraz cieszyła się na myśl o najbliższych godzinach.
- Rozbierz mnie.

Billy przełknął. Oczywiście nie ślinę, choć tak to wyglądało, a gęstą wampirzą krew która najwyraźniej wciąż kleiła się do jego gardła. Młody Toreador cały drżał, wpierw z niepokoju wnet z podniecenia. Należał do tych rumianych, wiecznie “różowych” spokrewnionych. “różowych świnek” - jak wulgarnie nazywali ich tacy jak Salvatore lub... jej własne Childe. W czasie gdy Billy delikatnie rozpinał szatę Madam muskając przy tym czule jej skórę wargami. gdzieś w pomieszczeniu obok pękło jakieś szkło. Dźwięk przypominał ten, jaki towarzyszył kryształowej szklance miażdżonej w wielkiej dłoni Dragosza, w momentach gdy zazwyczaj opanowane childe dawało upust swojemu szałowi.

Dame udała, że nie słyszy tego dźwięku. Z przyjemnością delektowała się delikatnym dotykiem. Lubiła irytować Dragosza i jeśli teraz właśnie to robiła miała z tego wielką satysfakcję. Wyostrzyła zmysły i powoli rozpinała koszulę młodej różyczki.

Mimo iż Billy, szczególnie będąc jeszcze za życia dziennikarzem, doskonale wiedział kim jest i jaką działalność prowadzi Madam, zachowywał się taktownie jakby znajdował się w sypialni z panną młodą. Może po prostu pochodził z “dobrej rodziny”? Tylko kto spokrewnia w dzisiejszych czasach takie osoby?
Billy gładził dłońmi krągłe ciało wampirzycy, jego klatka piersiowa unosiła się i opadała zupełnie jak u żywego mężczyzny.

Dame znała ten typ. Na początku swojej “kariery” regularnie rozdziewiczała chłopców. Gdy była już zupełnie naga odsunęła się i przysiadła na biurku.
- Rozbierz się.

Stojąc przed nagą nieumarłą boginią, stojąc w każdym tego słowa znaczeniu, Billy już pospiesznie wyskakiwał z butów, spodni, bielizny i co warto było zauważyć i poczytać mu na plus - skarpetek. Młody kainita był tak wspaniale rozgrzany, że po torsie spływała mu stróżka krwawego potu.

Wampirzyca usiadła na biurku i gdy wampirek był już młody wyciągnęła do niego dłoń.
- Może pouczysz moje childe manier? - Dame pozwoliła by jej głos poniósł się po pomieszczeniu. Delikatnie rozchyliła nogi zapraszając Billego do siebie.

W sąsiednim pomieszczeniu panowała jednak absolutna cisza. Nawet jeśli ktoś tam teraz był, to nikt więcej chyba nie chciał wejść.
Billy z kolei był delikatny do granic przesłodzenia. Nie tyle samymi pieszczotami, co nieustannym spoglądaniem się w oczy Madam, jakby starając się wyczytać czy nie sprawia jej swoimi ruchami jakiegoś dyskomfortu.

Dame po dłuższej chwili wgryzła się w szyję młodego wampira. NIe upiła ani kropli ale czuła jak jego ciało napina się z podniecenia. Mocno objęła go nogami zmuszając by wszedł w nią głębiej.
I Billy wszedł, całując ją po ustach, piersiach i ramionach, jęcząc jak to stosunkowo młodzi mężczyźni mają czasem w zwyczaju.

Belle bawiła się nim. Gdy starał się być delikatny przyciskała go do siebie i patrzyła jak się peszy gdy całował ją delikatnie wgryzała się w niego i czuła jak z podnieceniem jego pocałunek się pogłębia. Gdy jego palce delikatnie przesuwały się po jej ciele ona wbijała w niego swoje paznokcie. Jedno było pewne bawiło ją to ale było niczym w porównaniu z jej drogim childe.

Tak jak plaster miodu rozpuszcza się w oceanie wody, tak jak młody mężczyzna rozmuszcza się w dojrzałej kobiecie, tak jak neonata rozpuszcza się w starszym, tak Billy wsiąknął w Madam. Rozkosz rządza ciała i rządza krwi pochłonęła go. Kainita pracował między udami starszej jak królik, kąsając jej ciało i kosztując jeszcze więcej jej vitae.

- Dość. - Głos dame był ciepły ale stanowczy. Chwyciła twarz Billego w swoje dłonie i spojrzała mu w oczy. - Muszę mieć trochę sił by zająć się Robertem.

Mężczyzna który patrzył na kobietę jak przez mgłę jakby na chwilę wybudził się i pośpiesznie przytaknął, spoglądał na nią pytająco sprawiając wrażenie iż obawia się że zostanie zrugany. To było dość zabawne, że nieumarły może być wciąż tak ułożony w tych sprawach.
- Udaj się do Johna, niech wyda ci pokój w elizjum. - Wampirzyca uśmiechnęła się. - Proponuję się ubrać.

Niestety, Madam stała się świadkiem “zachwytu” w jaki zdarzało się czasem wpaść Toreadorom. Billy zatrzymał się stojąc przed jej nagim ciałem i nic nie wskazywało na to, by szybko miał się poruszyć.

Dame roześmiała się głośno. Ostrożnie zeszła z biurka by nie stanąć na czymś bosą stopą i ucałowała chłopaka w czoło. Spokojnym krokiem, zupełnie naga, opuściła pokój, pod drzwiami zastając Johna.
- Zajmij się tą różyczką gdy już się wybudzi. Przydziel mu jakiś pokój przy elizjum. - Dame z rozbawieniem rozejrzała się po lekko zdemolowanym pomieszczeniu. - Przyda się tu mały remont. Gdzie moje childe?
John odwrócił wzrok.


- Tajfun? Wyszedł, ale narysował mapę. - ghul wskazał na szramę ciągnącą się przez ścianę korytarza, którą ktoś musiał zrobić nożem lub, co bardziej prawdopodobne, ostrym pazurem.

Dame przechyliła głowę z rozbawieniem obserwowała linię na ścianie. - Zamów jakichś ludzi, Prześpię się w Elizjum, ale za dwa dni chcę tu mieć porządek. - Nago ruszyła wzdłuż szramy.

John wzruszył ramionami
- Oczywiście, ale myślę że Aleks świetnie sobie z tym poradzi, ma wprawę w załatwianiu napraw wszelkiego sprzętu który “zderza się” z jego panem. A propo, co mam zrobić z tą japonką?

Dame zatrzymała się i obejrzała na swojego ghula.
- Dołącz ją do moich garderobianych, czy coś takiego, nie mam pojęcia do czego się nadaje. Zdaję się na twój osąd John. - Wampirzyca uśmiechnęła się do niego czule. - Jak zwykle.

- Jak uważasz, ale ona zna siedem języków, potrafi tańczyć, śpiewać, grać na kilku instrumentach. Podobno umie nawet walczyć.

- To naprawdę kosztowny prezent. - Wampirzyca spoważniała. - Nie ocenię jej, jeśli nie pooglądam jej sobie przez jakiś czas. Chcę ją mieć obok siebie, funkcję pozostawiam tobie. Jak dla mnie może malować tutaj ściany, jeśli jednak widzisz odpowiedniejszy wakat… droga wolna.

- Oczywiście Pani, możesz mi to zostawić.

- Czas znaleźć moje rozpieszczone dziecko. - Uśmiech powrócił na twarz harpii i spokojnym krokiem ruszyła wzdłuż korytarza.

Dragosza nie było jednak ciężko znaleźć. Siedział przy biurku w jednym z pobocznych gabinetów i rozmawiał przez telefon, a raczej słuchał kogoś mówiącego po drugiej stronie i notował intensywnie jakieś liczby na papierze.

Dame zamknęła za sobą drzwi i podeszła do biurka. Oparła się o nie biodrem skupiając swój wzrok na swoim Childe. Zaledwie na sekundę jej wzrok spoczął na notatkach.

Z tego na ile Madam rozeznawała się w interesach swojego Childe liczby wskazywały na komponenty jakiś karabinów, ilość potrzebnych ton ołowiu i stali i tym podobne. Mężczyzna szybko jednak zakończył rozmowę i odłożył słuchawkę. Pstryknął ołówek na bok biurka i przeniósł wzrok na Dame.
- Dobry wieczór Pani, ufam iż noc rozpoczęłaś szczęśliwie? - uniósł brew.

- Korzystnie, mamy nową owieczkę w naszym stadku. - Dame sięgnęła po ołówek i powoli przetaczała go w tą i z powrotem. - Tylko pewien rozdrażniony wampirek uszkodził ścianę na moim korytarzu. Czy może nie minąłeś się z nim?

Dragosz teatralnie podrapał się po brodzie.
- Owieczka czy różowa świnka? Ale tak tak, słyszałem coś o tym. - rżnęło głupa Childe Madam.
- Korytarz powiada Pani, cóż to moja wina, poślizgnąłem się jak ta niedorajda, starając się jak najszybciej oddalić by nie przeszkadzać Pani w interesach, obecność wilków źle wpływa na owce.

Dame zostawiła ołówek i usiadła na biurku zakładając nogę na nogę.
- Czy wilki źle wpływają także na świnki?

Dragosz uśmiechnął się, ale nie odpowiedział od razu.
- Może trochę wyolbrzymiam z tymi wilkami, ot owczarki niemieckie, no przecież kąsają tylko jak pasterz rozkaże.

- Chyba, że są bardzo wygłodniałe. A ja odnoszę wrażenie, że pozostawiłam mojego pieska bardzo głodnego. - Harpia uśmiechnęła się ale odwróciła wzrok od wampira i przeniosła go na notatki. Powoli przejechała palcem po kolejnych cyfrach. - Biednego, nienasyconego pieska.

Dragosz rozsiadł się na fotelu obserwując swoją Dame.
- Jeszcze trochę i piesek zamerda ogonem.

- To będzie tylko znaczyło, że ucieszył się na mój widok. - Belle uśmiechała się ale nie patrzyła na swoje childe. - A jak na razie mój piesek wydaje się być bardzo zasmucony zachowaniem swej Pani.

Dragosz wydął usta.
- I co Pani z tym zamierza zrobić? - Odpowiedział filuternie lustrując kobietę głodnym samczym spojrzeniem - Jeśli oczywiście los pieska ją obchodzi. - uniósł teatralnie brew.

Harpia roześmiała się. Obróciła się do mężczyzny i oparła za sobą dłońmi o biurko. Rozchyliła nogi i spojrzała na Dragosza głodnym spojrzeniem. - Mogłabym cię nakarmić jeśli naprawdę jesteś głodny piesku. - Przegryzła wargę, pozwalając by kropla krwi spłynęła powoli po podbródku o opadła na nagą pierś.

W jednym momencie, nawet nie mrugnąwszy okiem, Dragosz wystrzelił z fotela i upadł na kobietę, rozkładając ją na biurku. Przyległ do jej ciała spijając zeń krew.

Wampirzyca oparła ręce na ramionach mężczyzny.
- Mój piesek naprawdę zgłodniał. A wydawało mi się, że odpowiednio się wczoraj tobą zajęłam.

Dragosz zaciągał się głęboko jej zapachem, drapał zaczepnie jej ciało swoimi kłami sunąc w kierunku jej twarzy.
- Cóż, bliskość różowych świnek sprawił, że zrobiłem się znów strasznie głodny. - powiedział zanim jego wargi nie opadły na usta Madam. Dłonie wampira zaś pośpiesznie pozbywały się garderoby.

Dame przegryza swój język czując jak jej krew wypełnia ich usta. Gdy tylko widzi, że Dragosz jest nagi, przyciąga go jedną nogą.

Dragosz nie zaniedbywał swojego wampiryzmu, przez ostatni rok intensywnie eksperymentował z dziwaczną sztuką Zniekształcenia. Wampirzyca czuła ciało wampira rośnie w środku niej jeszcze bardziej. Wampir położył jedną dłoń na szyi swojej Dame, drugą zachłannie ściskał jej jędrną pierś, patrzył na kobietę z góry, przygryzając wargę i napierając potężnie, powodując trzeszczenie drewnianego stolika.

Harpia zamruczała z przyjemności.
- Zaczynam dostrzegać pożytek tych twoich przemian. - Jej głos był lekko stłumiony, a słowa przerywane kolejnymi uderzeniami. Belle odchyliła się na biurku pozwalając by jej głowa zawieszała się z drugiej strony i delektowała się dotykiem mężczyzny.

Dragosz wymruczał coś, złapał nogi kobiety mocno pod kolanami i rozwarł je tak szeroko jak tylko się dało, napierał na nią agresywnie wkładając w to siłę spokrewnionych, gdyż żaden śmiertelny mężczyzna nigdy nie posiadł kobiety z taką mocą. Po jakimś czasie, wampir zarzucił sobie łydkę Madam na twarz i zaczął kompulsywnie kąsać kłami jej achillesa.

Wampirzyca jęknęła gdy kły Dragosza przebiły jej skórę. Czuła jak podniecenie rozlewa się po jej ciele. Rozgryzła swój nadgarstek i przechyliła się tak by znów spojrzeć na swoje childe. Powoli wyciągnęła rękę w jego stronę.
- Podobno byłeś głodny… piesku.

Mężczyzna aż jęknął gdy chwytał w kły filigranowy przegub kobiety. Chlipiąc vitae nieustannie młócił biodrami.

Harpia objęła go. Gdy skupił uwagę na jej nadgarstku przesunęła nogi na jego biodra i objęła go nimi lekko. Tak, by nadal mógł się swobodnie poruszać. Podciągnęła się chwytając go drugą ręką i wbiła kły w jego ramię, nie pijąc jednak.

W ten sposób, parze kainitów udało się zniszczyć całkiem ładny stolik. Potem młody wampir przeszedł przez apartamenty, ze swoją matką obejmującą nogami jego pośladki i przyklejoną biodrami do jego brzucha. Aż do sypialni, gdzie Dragosz ułożył na łożu Madam z pupą zadartą zalotnie wysoko do góry. Hohenzollern schował twarz między jej pośladkami i Harpia mogła znów dosłownie na własnej skórze przekonać się, jak długi i żywotny jest język jej dziecka.
Dragosz był tak zaabsorbowany swoją kochanicą, że nie zamknął nawet drzwi na korytarz. A może szlachcica tak mało obchodziło co służba sobie pomyśli.
Tak czy siak, obok otworzonych na oścież drzwi starał się dyskretnie przemknąć John. O dziwo, Dragosz zwrócił na niego uwagę i uniósł twarz sponad ciała Madam.
- Czemu tak czmychasz John? - zapytał bardzo zasadniczo Dragosz - Nie przystaniesz nawet by zapytać czy twoja Pani cię nie potrzebuje? - powiedział to takim tonem iż nie można było odgadnąć czy wampir kpi z ghula czy mówi poważnie. Przynajmniej John nie mógł odgadnąć, Madam była niemal pewna, że Dragosz mówi serio.
- Kochanie…? - Dragosz wdrapał się na ramionach po skotłoszonym prześcieradle przykrywając teraz plecy kobiety swoim torsem.
- Czy życzysz sobie asysty Johna czy może któregoś z twoich pozostałych chłopców? - Powiedział zatapiając się znów w swojej kochance i opierając dłonie na jej barkach.

Madame rozbawiona spojrzała na Dragosza.
- Jeśli masz obawy o to, że nie jesteś w stanie mnie zaspokoić. - Delikatnie pogładziła policzek swojego childe. - Jednak nie chciałabym zajmować czasu Johna. Przysłałbyś tu Charliego? - Dame w ostatnim czasie, często zabawiała się młodym ochroniarzem, głównie dlatego, że mogła się z niego przy okazji napić.

Młody wampir nie zaprzestawał ani przez chwilę igraszek.
- Po prostu chcę byś bawiła się jak najlepiej, jaki byłby ze mnie kochanek gdybym o to nie dbał? Charlie? Cóż czemu ni… - Strzały karabinu maszynowego, dobiegające z niższego piętra zagłuszyły ostatnie słowa Dragosza

Wampirzyca momentalnie zerwała się. Wstając z łóżka chwyciła leżący na podłodze szlafrok i ruszyła biegiem na dół. Już opuszczając sypialnię wyostrzyła zmysły.

Już za drzwiami swojej sypialni Madam wyczuła swąd dymu i spalenizny, w budynku był pożar. Dragosz który w całym tym zamieszaniu spadł z łóżka biegł teraz jak oszalały do miejsca gdzie mogły być jakieś spodnie…
- Sprytne… - Dame skupiła się by rozpoznać skąd może dochodzić zapach dymu. Sama sięgnęła po leżącą na podłodze sukienkę i nałożyła ją zamiast szlafroka. - Ewakuować się klatkami dla służby! - Jej głos rozniósł się po całym apartamencie.

W apartamencie zajmującym całe czwarte piętro, poza Madam i Dragoszem znajdował się dzisiejszej nocy John, Hanachiyo, Lilly, cztery służące dwóch ochroniarzy, wszyscy ruszyli więc w pośpiechu w stronę schodów przeciwpożarowych z których na co dzień korzystała jedynie służba.

Ochroniarze puścili przodem totalnie wystraszone służące, jedna zaczęła się wahać ale goryl, który zachował zimną krew spoliczkował ją i delikatnie dobierając słowa kazał jej spierdalać na dół. Ostatnią z dziewczyn była Lilly, po której wyrazie twarzy Madam mogła wyczytać iż zaraz dostanie ataku, zaraz przed dwójką ochroniarzy schodziła Hanachiyo, która miała na sobie chyba jedynie szlafrok. Madam idąca ramie w ramię z Johnem usłyszała za plecami Dragosza któremu udało się dopaść spodnie i tommyguna.

Grupie udało się zejść półtora piętra, kiedy schody rozerwała eksplozja. Trzy z czterech służących zniknęły Madam z widoku, ostatnia dziewczyna zatrzymała się przed urwaną poręczą. Lilly dostała ataku, jeden z ochroniarzy klnąc starał się ją przytrzymać ale machające we wszystkie strony dłonie dziewczyny najwyraźniej złamały mężczyźnie nos.

Madame nie zważając na ochroniarza podeszła do Lilly i wbiła w nią kły. Szybko upiła tyle, że dziewczyna osunęła się na podłogę.
Wampirzyca obróciła się w stronę mężczyzn i użyła prezencji. - Wyważyć drzwi na 3 piętro. Przejdziemy przez apartament sąsiadów.
Gdy ochroniarze ruszyli w stronę drzwi spojrzała na swoje childe. - Dasz radę ze mną skoczyć?

Dragosz znalazł się obok Dame w moment i nim ta skończyła myśl, bezceremonialnie wziął ją na ręcę i oderwał się od krawędzi posadzki.
Spadł twardo na podłogę drugiego piętra, wyczulony słuch Madam wyraźnie słyszał pękanie kilku kości w nogach i rękach. Dragosz zaciskał obnażone kły ale nic nie powiedział, wypuścił Madam z dłoni i odkręcił się na plecy, starając się wyprostować powykręcane kończyny i uleczyć się krwią. Obok Hohenzollerna wylądował John któremu udało się jedynie zwichnąć kostkę, oraz Hanachiyo której wyszło to najlepiej i uniknęła kontuzji.

Dame rozejrzała się po okolicy zastanawiając się nad najszybszym wyjściem. Na niższych piętrach było więcej klatek bo nie zajmowały całej kondygnacji, ale nie miała pojęcia gdzie dokładnie jest pożar i przede wszystkim gdzie jest wróg. Spokojnie czekała, aż jej childe doprowadzi się do użytku. - Johny daj mu trochę krwi. - Z zainteresowaniem spojrzała na azjatkę. - Trzymaj się blisko jak chcesz pożyć.

Dzięki krwi Johna Dragosz doprowadził się prędko do używalności, niestety stracił swój karabin. Sam John zbladł nieco ale młody wampir przytomnie nie wyssał go za bardzo. Hanachiyo miała skupioną twarz, ale stała pewnie, zdecydowanie inaczej niż dziewczyny które Madam zostawiła na górze.
- Tak Pani. - odpowiedziała nienagannym brytyjskim angielskim skłaniając głowę na wschodnią modłę.

Madame z trudem utrzymała spokojną maskę na twarzy gdy na dźwięk słów kobiety poczuła… zaskoczenie? Skąd to childe wzięło kogoś takiego jak Hanachiyo? Widząc, że Dragosz pewnie staje na nogach ruszyła przodem w kierunku klatki schodowej, która mogłaby ich doprowadzić do zaparkowanych na parterze aut.

Wszystko spowijał czarny dym. Dla nieoddychających wampirów nie był to problem, John i azjatka jednak szybko zaczęli się dusić. Ponadto Madam wciąż słyszała pojedyncze strzały.

Madame obejrzała się na duszącego się ghula.
- John kojarzysz inne wyjście z budynku?

John trzymał przy ustach chusteczkę.
- Tunele pod Elizjum, prowadzą do ścieków.

Wampirzyca ruszyła szybki krokiem w kierunku klatki schodowej prowadzącej do elizjum, mając nadzieję, że reszta ruszy za nią.
Madam poruszała się w całkowitych ciemnościach, kilka razy otarła się o jakąś osobę, ostatecznie jednak udało jej się dojść do drzwi na dole schodów, były one otwarte, chwilę później dołączyli do niej dławiący się dymem John i ledwo żywa Hanachiyo, których Dragosz niemal zepchnął ze schodów. Na szczęście dla śmiertelników w piwnicach było mniej dymu, przynajmniej narazie.

Harpia chwyciła ghula za marynarkę prostując go tak by spojrzał jej w oczy.
- John, czy Charllie był dziś w Elizjum?

John starał się coś powiedzieć, ale słowa tonęły w kaszlu, zamiast tego po prostu pokiwał głową.

Wampirzyca skrzywiła się. Kolejny… obejrzała się w stronę schodów prowadzących do lokalu.
- Zabierajcie się do kanałów. - Belle odwróciła się i ruszyła w stronę pomieszczeń Elizjum. Sukcesywnie zaglądała do kolejnych pomieszczeń nasłuchując czy ktoś nie nadchodzi.

Wtedy też ktoś rzucił się na jej plecy, sądząc po kształcie zaciskających się na jej ramionach dłoni, była to drobna kobieta, Wampirzyca - bo była to spokrewniona, natychmiast wbiła kły w szyję Madam. Na krótko jednak, gdyż Dragosz chwycił ją i zerwał ze swojej matki.

Harpia obejrzała się zaskoczona i zamarła widząc wampirzycę wijącą się w uścisku jej childe.
- Ani drgnij. - Rozkaz wypłynął z jej ust błyskawicznie. Szybko rozejrzała się skąd mogła wyjść spokrewniona.

Wtedy też Madam mogła dokładnie przyjrzeć się oszalałej kainitce. Jej ubranie było nadpalone, podobnie jak skóra i włosy. Ale definitywnie była to Helene. Kiedy młoda Venturka znieruchomiała, Dragosz chwycił belkę i przymierzył się do zmiażdżenia jej czaszki.

Belle zatrzymała go ruchem ręki.
- Co się tu do cholery dzieje? Mów! - Dame patrzyła z niedowierzaniem na childe księżnej, jednak jej głos był jak zwykle stanowczy.

Wpływ woli Madam, pomógł młodej wampirzycy okiełznać szał.
- J.. ból, ranna, głodna. - oczy Hellene zamiast wściekłości wyrażały teraz ból połączony z przerażeniem. Dragosz stał z boku z belką gotową w każdej chwili opaść na głowę Helene.

- Hellene co ty tu robisz? - Wampirzyca miała w głębokim poważaniu co mogło boleć młodą. - Kto atakuje elizjum?

- Nie wiem Pani, naprawde! straciłam dużo krwi i… to się stało… - Helene prawdopodobnie przeżyła właśnie pierwszy szał w nieżyciu. Nikt jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać gdyż z korytarza biegł na trójkę Venturów kolejny szalejący wampir, znów jakiś młodzik który został ranny w czasie wybuchu.

Madame właśnie zaczęła żałować, że jeszcze tej samej nocy poiła Billego i Dragosza. Mimo to puściła w obieg więcej krwi i wydała kolejne polecenie. - Dość! - Miała nadzieję, że komenda uspokoi młodzika, tak jak zazwyczaj uspokajała Dragosza.

Tym razem jednak się nie udało, może to był po prostu jakiś młody Brujah Salvatora. Na ile mozna było dać kredyt zabiegom Madam, przynajmniej wampir nie rzucił się na nią a na żałośnie wyglądającą Helene. Dragosz zrobił krok do tyłu.

Dame poirytowana podeszła do rozszalałego wampira i zatopiła w nim kły. Chwyciła jego głowę i oderwała od Hellene. Piła aż ciało zwiotczało w jej rękach i pozwoliła mu ciężko uderzyć o podłogę.
- Wynośmy się stąd.

- Panno Penhard - Ubrany jedynie w spodnie, bosy Dragosz, powiedział to tonem, jakby prosił kobietę do tańca na balu u Harpii czy Księżnej, po czym pomógł Hellene wstać - może panna iść? - zapytał wielce zainteresowany samopoczuciem kainitki której przed chwilą planował rozłupać czaszkę.

Trójka Venturów energicznie ruszyła w stronę kanałów. Dobiegały stamtąd strzały, a wyostrzone zmysły Madam słyszały jeszcze coś, coś metalicznego.
 
Aiko jest offline  
Stary 17-11-2016, 01:22   #46
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
Spokojna noc w Oslo
Astrid czuła zmianę. Nie chodziło tylko o wzrok, o widzenie barw i niewidzenie zmor. Było tego więcej. Astrid nie musiała pytać Wojtka czy Ludwiczka o to, ile czasu zachowywała się “inaczej” “hiperentuzjastycznie” itp - wystarczyło spojrzeć na kalendarz. Minęło niemal dwa tygodnie. Trudno było ocenić ile razy Aghata popijała sobie jej ciałem z Wojtka ani ile razy childe było zachęcane do picia z własnej matki. Ale wystarczyło, Astrid potrafiła rozpoznać które uczucia są szczere, a które szczersze. Inna sprawa, nie można było jednoznacznie stwierdzić czy jest w tym coś złego. Wojtek zachowywał się jak rozkochany nastolatek… wróć, Wojtek od początku zachowywał się jak rozkochany nastolatek, teraz zachowywał się jak nastolatek przeżywający miłość swojego życia. Przez te kilka nocy, jakie minęły od pożegnanie z Aghatą, childe budziło ją śniadaniem do łóżka, z czego połowę czasu było to śniadanie w postaci samego Wojtka. Chłopak notorycznie pił z jakiś kochasi z klubu i przynosi sporo śmiechu do sypialni Astrid, szczególnie gdy non stop szukał prezerwatyw. Właśnie w czasie tych zabaw na “dzień dobry” Astrid odkryła kolejne “ulepszenie” na jakie pozwoliła sobie Aghata - Astrid nie była już dziewicą, ani razu. W sumie, wpisywało to się dobrze w moralności ludzi północy gdzie dziewictwo często traci się za sprawą rodzica.
Ale była jeszcze inna, nawet bardziej fundamentalna zmiana. Astrid czuła się bardziej… obecna. Było jej więcej w metafizycznym znaczeniu, jej dusza nie była już łódeczką na morzu, bardziej barką na rzece. Czuła się silna, czuła że może więcej niż wie, więcej niż jeszcze potrafi zrozumieć.
I tak w ogóle, pierwszy raz w życiu czuła się… normalna.
Wczoraj przed świtem zadzwonił Książe, na dziś Astrid była umówiona w Elizjum.
Tym razem sama wybrała sobie sukienkę, nie potrzebowała już pomocy Ludwika w doborze barw. Stała właśnie przed lustrem i kończyła makijaż. Noc po nocy w jej pamięci powracała wizja umierającej Aghaty. Wciąż też pamiętała smak jej krwi, choć chciała go wymazać. Wstydziła się tego, wiedziała, że powinna się wstydzić, a nie... odczuwać tęsknotę za przyjemnością, której nie był w stanie dać jej żaden śmiertelny, nawet Wojtek, choć coraz częściej łączyli w łożu krew i ciała.
Wojtek, który jako śmiertelnik załatwiał problem swojej garderoby zapewne w jakiś kwadrans, co mieściło się w męskiej normie. Jednak jako nie pocący się nieumarły, chłopak naprawdę rozwinął skrzydła, wyrabiał się w pięć minut.
- Ale jesteś laska wiesz? - powiedział gdy rękawy jego ćwiekowanej skóry objęły ją w pasie.
- Myślisz, że Joker będzie się pluł o te kafelki?
Uśmiechnęła się lekko. Od kilku dni tak miała - niegdyś szerokie, serdeczne uśmiechy zastąpiły ich minimalistyczne wersje.
- Dziękuję - powiedziała - Jokerowi sprzedam historię o ataku Sabatu czy coś. Strasznie się nim, widzę, przejmujesz
Wojtek wzruszył ramionami i delikatnie obrócił kobietę twarzą do siebie, oparł nos o jej czoło.
- To twardy gość, jasne, ale po prostu nie chcę żebyś miała problemy, rozumiem że lubisz tego kolesia.
Astrid podniosła głowę, by spojrzeć na swojego potomka. Czy on na serio... No tak, a jakże. Objęła go za szyję i przytuliła się lekko. Cieszyła się, że przy niej jest. I to nie tylko z powodu więzi krwi. Wnosił wiele ciekawych emocji w jej życie, nawet jeśli sama nie do końca je rozumiała. To samo było zresztą z dziedzictwem Aghaty.
Odsunęła się i uśmiechnęła ciepło.
- Najwyżej nas stąd wywalą. W leżu nie było tak źle. A teraz chodźmy... sama też mam do pogadania z Paskudkiem.
Para Maklavian ruszyła na spotkanie z Księciem Oslo. Okazało się, że Wojtek odzyskał swojego sfatygowanego golfa.

***

Elizjum

W klub był pusty, nawet jego komercyjna część. Zamiast Jokera, z Maklavianami przywitały się Marta i Anke.
Sądząc po sporadycznym mruganiu, bledszej niż zwykle cerze (wszak Astrid widziała teraz kolory) i zaschniętej krwi w kącikach oczu, były to już byłe ghulice Brujaha. Dziewczyny wyglądały na zagubione i wydawały się raczej szczęśliwe z powodu pojawienia się towarzystwa. Na Astrid patrzyły z trwogą, co było nowością.
Z uwagi na wymowny brak Jokera Astrid spojrzała pytająco na dziewczyny.
Ich wyrazy twarzy były jednoznaczne.
- Gdyby nas nie spokrewnił, umarłybyśmy.
- Dobrze zrobił -
zapewniłą przyjaźnie Malkavianka - A gdzie sam Joker?
Dziewczyny długo nie odpowiadały aż w końcu odezwała się Anke.
- Nie dał rady.

Astrid, Wojtek i dwie wampirzyce zeszli do właściwego Elizjum, w pustym pomieszczeniu siedział Hubert oraz Viking.
- Cześć chłopaki! - pomachała im spontanicznie na powitanie - Albo się za wami stęskniłam, albo wyprzystojnieliście - mrugnęła do Księcia.
Atmosfera była dość drętwa. Viking i Książe wymienili z Astrid i Wojtkiem uprzejmości, ale Gangrel i Nosferatu podobnie jak młode Brujaszki unikali bliskiej obecności Maklavianki.
- Tak… - zaczął Książe, gdy wszyscy już zajęli miejsca. Dopiero teraz Astrid zauważyła, że Hubertowi brakuje prawej dłoni.
- Ostatnie dwa tygodnie były dla naszej społeczności dość dramatyczne. Ze Starszych Oslo pozostałem tylko ja i Astrid. A ze wszystkich spokrewnionych… ci obecni w tej sali… - Książe odczekał chwilę by wszyscy mogli oswoić się z tą informacją.
- Mimo iż niebezpieczeństwo Sabattu i Łowców zostało zażegnane, miną lata, zanim uda nam się odbudować nasze wpływy. Dodatkowo, przy tak uszczuplonych wpływach, nie jesteśmy w stanie ustalić, czy potencjalny wróg nie uderzy ponownie w niedługim czasie.
Malkavianka oparła się o ramię Wojtka. Wiedziała, że było kiepsko, ale żeby aż tak... Nie spodziewała się. Liczyła się z tym, że stracili Ventrasów, ale żeby Joker... nawet Jednooki. Tak, Hubert osiągnął zamierzony efekt - była w szoku. Dodatkowo to stawiało pod znakiem zapytania jej własne plany.
- Chujowo. - powiedziała na głos to, o czym wszyscy prawdopodobnie myśleli, po czym dodała - Mogę też wybrać się na wycieczkę po okolicznych koteriach. Perspektywa dołączenia do Rodziny w stolicy i możliwość szybkiego awansu na “starszego” powinna przyciągnąć okoliczniaków.
Hubert kiwnął głową.
- Jak widzisz Viking już z nami jest. Z tego co nam powiedział, okolicznych spokrewnionych też ciężko dotknęły ostatnie dni i tygodnie. Cieszę się, że myślimy zgodnie Astrid, detale omówimy w węższym kręgu starszych, tak wiem… - rozejrzał się po tych zaledwie kilku spokrewnionych w pomieszczeniu - że to jedynie ty i ja.

Viking, Brujaszki i Wojtek pozostali w głównej sali, gadka powoli zaczynała się kleić. Hubert zaprosił zaś Astrid do swojego gabinetu.
- Masz całkowitą rację Astrid, jest nas mało i musimy trzymać się razem jeśli mamy przetrwać. Myślę że twoje Childe w ostatnich dniach dowiodło swojej przydatności. Chciałbym, żeby to Wojtek udał się z misją mediacyjną do pobliskich spokrewnionych. Jego doświadczenie w tropieniu wampirów może być tutaj kluczowe. - powiedział po czym zrobił lekką przerwę.
- Co się zaś tyczy ciebie… Myślę, że dobrze będzie jeśli przez jakiś czas powstrzymasz się od kontaktów z innymi wampirami. Nie wiem i nie chcę wiedzieć co się wydarzyło, ale to co widzę… nie powinnaś się z tym afiszować.
Nie była zdziwiona. To zresztą dlatego pozostawała wierna Hubertowi. Był mądrym księciem.
- Rozumiem. - powiedziała po dłuższej chwili - Myślę tylko, że powinieneś kogoś posłać z Wojtkiem. Żeby wiesz... nie kojarzył się za bardzo z poprzednim zawodem.
Nosfek pokiwał głową gubiąc przy tym kiść wysuszonych włosów.
- Viking ma córkę, ciekawa osóbka, może ją kiedyś widziałaś? wiem że macie swoją historię z Gangrelem. Myślę że by się nadała, chyba że jesteś zazdrosna czy coś, wiesz jacy są Dzikusi… - zrobił tą creepy minę jaką Noski uważały za uśmiech.
- Poza tym można przemienić Ludwiczka. To chyba ten czas, by zdecydować czy ma z nami pozostać, czy... pozwolimy mu odejść naturalnie. On sam nie naciska, ale myślę, że by się ucieszył.
- Dałaś radę z łowcą, ufam iż poradzisz sobie ze starym ghulem. Pytanie tylko czy to na pewno dobry czas? masz kogoś kto zajmie jego miejsce? wiesz, Ludwik ma sporo na głowie w czasie dnia. Z tego co wiem, twój Ojciec wręcz przeładowywał tego człowieka obowiązkami. Teraz kiedy Straciliśmy Venture i ich siatkę wpływów w mediach, potrzebujemy wszystkich naszych zasobów. Nie mi mieszać się w twoją działkę, ale próżnię po Jokerze ktoś w końcu wypełni. Jego sierotom zajmie trochę czasu zanim się ogarną, chociaż z drugiej strony, mogłyby mieć jakiś zaufanych ghuli na oku. Może z nimi porozmawiasz. No chyba że planujesz zająć schedę po Jokerze sama i wydziedziczyć sierotki z rozrywki w Oslo. -
Hubert potarł podbródek.
Astrid rozejrzała się po pomieszczeniu, by wreszcie zebrać odwagę i spojrzeć w oczy Nosferatu.
- Przetrwałam. - odpowiedziała na niezadane pytanie - Sporo dowiedziałam się o... moim ojcu i powodach mojej przemiany. Ale wciąż nie wiem wszystkiego. Jest wampir... którego może nie tyle chciałabym odnaleźć, co poznać jego losy. Mój pradziadek... można by rzec. Karl miał na imię i... cóż, chyba był po tej złej stronie. - po chwili dodała ciszej - Albo wciąż jest.
Książe wbił wzrok w ścianę za Maklavianką.
- Pamiętaj, że “po naszej stronie” nigdy nie rozmawiamy o… “tych rzeczach”, szczególnie gdy się wydarzyły. To chyba lepiej dla ciebie, że Tremerów tu już nie mamy, plugaswo aury z czasem ponoć znika, ale krwi nie da się już oszukać. - Hubert wbił swoje spojrzenie w wampirzycę.
- I zapamiętaj jeszcze jedno Astrid, pewnych sekretów lepiej nie odkrywać, dla własnego dobra.
Astrid zwiesiła głowę.
- Chcesz żebym opuściła miasto? - zapytała wprost.
Hubert oparł się w fotelu.
- To nie byłoby dobre wyjście, Spróbuj jednak unikać innych przez jakiś czas. Wątpię aby Viking rozumiał co się dzieje, a młodzi, cóż oni w ogóle mało się orientują w takich rzeczach i dobrze. Jednak sama twoja obecność działa teraz niepokojąco i chyba nie chcesz by ktoś nabrał podejrzeń.
- Jasne. Masz dla mnie jakieś zadanie na ten czas? Wiesz, wezmę nawet czyszczenie toalety bez szemrania
- uśmiechnęła się niepewnie, na próbę.
Hubert wykrzywił usta.
- No daleko się nie pomyliłaś. Wciąż trzeba uporządkować zbiory po starym Beck’u. Sunniva się tym zajmowała, a z racji jej odejścia zrobił się nawet większy bałagan. Jedyna pociecha w tym, że z całego ostatniego zamieszania wyszła jednak żywo ghulica Beck’a, która ponoć miała dobre rozeznanie w zbiorach Tremera.

***

Wojtek wraz z Igą (córką Vikinga) rozpoczęli agitację spokrewnionych w okolicach miasta. Dodatkowo Childe Astrid przysłużyło się przy eksterminacji zdziciałych dzieci jakie pozostawił po sobie Jednooki. Astrid widziała coraz wyraźniej, że jej syn, mimo pogodnej aparycji kocha się w zabijaniu. Wojtek mógł to ukrywać przed samym sobą, jeśli to mu pozwalało zasnąć w czasie dnia, ale Astrid wiedziała lepiej. Walcząc z potworami już za życia stał się jednym z nich.
Ludwik zniósł dobrze przemianę, bycie przez lata częścią społeczności wiele mu w tym pomogło. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Maklavianie podporządkują sobie niedługo jedną z miejscowych gazet.
Egon był nie tylko ekscentryczną, ale i energiczną osobą. Zupełnie jak kot, potrzebował jedynie odrobiny uwagi i dopieszczenia by okazać swoje możliwości.
Leże Astrid zaczęło szybko zagęszczać się drogimi sprzętami i powiększającą się trzódką fanatycznych niemal groupies, zapewniającym Maklavianom łatwy dostęp do vitae.
Młode Brujaszki, które przejęły Lebiodę też całkiem dobrze znosiły jego częste tam wizyty.

Wszystko kręciło się dobrze, pozostawiając Astrid czas na zajęcie się problemami natury osobistej. Wampirzyca stała się bulimiczką, wciąż chciało jej się pić, szczególnie w sytuacjach stresu, strachu czy euforii. Piła aż do zwymiotowania, żeby temu zapobiec spalała krew na różne sposoby bądź karmiła ghule. Jednak długotrwałe samotne wyprawy mogły narazić Maskaradę oraz życie i zdrowie przypadkowych ofiar.
Astrid nie widziała już duchów, za to za każdym razem kiedy zbliżał się atak głodu (co mogło zdarzyć się nawet kilka razy na noc) słyszała głos
~ Jesteśmy głodne. - Aghata skomlała w czaszce Astrid.

Astrid i Aghata powrócą w innej opowieści:
http://lastinn.info/sesje-rpg-swiat-...de-bestie.html
.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.

Ostatnio edytowane przez Amon : 17-11-2016 o 09:10.
Amon jest offline  
Stary 22-11-2016, 21:01   #47
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
1 stycznia 1934, Manhattan, kanały

Harpia przyspieszyła kroku wymijając Dragosza i Hellene. Dopadła drzwi od zejścia i zaczęła zbiegać po schodach. Jej wyostrzony wzrok szybko dostosował się do ciemności.

Za pierwszym zakrętem tunelu Madam znalazła źródło dźwięków. W ślepym zaułku, dwa oszalałe wampiry spijały właśnie ciało z odciętą głową. Spokrewnieni blokowali w ten sposób drogę ucieczki Johnowi, który katatonicznie pstrykał pozbawionym już naboi pistoletem oraz Hanachiyo, która pozbyła się szlafroka i stała zupełnie naga, z… okrwawioną kataną w dłoni. Krew lała się z ramienia kobiety i wyraz jej oczu dawał do zrozumienia iż lada moment może osunąć się na ziemię, zapewne gdy tylko adrenalina się z niej wyleje.


Dame spojrzała na swoje childe.
- Skarbie czy jesteś głodny? - Wampirzyca puściła w obieg więcej krwi. Czuła jak jej mięśnie napinają się, jak skóra twardnieje.

Dragosz odpowiedział czynem, skoczył na najbliższego oszalałego spokrewnionego - kobietę. Mężczyzna położył dłoń na jej twarzy, wampirzyca wrzasnęła z bólu i oderwała się od ssanego ciała buchajac przy tym krwią z ust. Dotyk Dragosza sprawił, że jej powieki… zrosły się. Kobieta zaczęła wściekle miotać po omacku rękami.

Harpia podeszła do stojącego tyłem do niej tyłem wampira i odrywając go od ofiary wgryzła się mu w kark. Już pijąc spojrzała na swoje childe i widząc, że ich spojrzenia się spotkały mrugnęła do niego. Gdy jej ofiara osunęła się spojrzała na Johna i Hanachivo. Używając prezencji zwróciła się do nich spokojnym głosem.
- Już wszystko dobrze.

Przeniosła wzrok na Hellene i ruchem głowy wskazała na truchło.
- Najedz się. - Gdy młoda wampirzyca ruszyła z głodem w oczach w stronę truchła, Madame znów spojrzała na ghula i azjatkę starając się ocenić czy bardzo są ranni.

John nie miał jakiś poważnych ran zewnętrznych, Ale był osłabiony brakiem krwi oraz zapewne zużył już całe vitae Madam. Poza tym mężczyzna wciąż pstrykał pistoletem, a jego oczy wyrażały czysty terror. Hanachiyo miała poważnie wyglądającą ranę po ugryzieniu na szyi. Wampir nie trafił w tętnicę i to chyba jedyny powód dla którego kobieta ciągle żyła.

Wampirzyca odezwała się do swojego childe nie obracając się.
- Wypij ją. Nie mamy czasu na zabawy.

Madame podeszła do swojego ghula i rozcięła kłem nadgarstek. Przysunęła go pod usta mężczyzny.
- Już spokojnie. - Jej głos był ciepły, delikatny. Drugą ręką przeczesała jego włosy, gdy ostrożnie zlizywał vitae z rany. Gdy John trochę się uspokoił obejrzała się na Dragosza. Jej childe łapczywie piło krew. Podobnie venturka. Gdy poczuła, że jej ghulowi wystarczy odsunęła rękę. - Wystarczy.. zajmijmy się teraz naszą nową towarzyszką.

- Dragosz, Hellene. Wystarczy. - Jej głos był stanowczy. Trochę jakby mówiła do dwóch niepokornych psów. Wyminęła katanę, którą azjatka trzymała w dłoni i podeszła na tyle blisko, że ich piersi się niemal spotkały. Z jej nadgarstka powoli sączyła się krew. Zdrową ręką przejechała po ranach na jej szyi. Jej uwaga była cały czas skupiona na otoczeniu. Nasłuchiwała, starała się wyczuć ciepło od ognia, dym.

Dym i ciepło dochodziło z kierunku z jakiego Madam wraz ze świtą weszła do tuneli. I chyba pożar nie słabł na sile. coś się poruszało w pobliskich korytarzach ale to mogło być wszystko, choćby szczury.

Trochę nieobecna podsunęła nadgarstek pod usta Hanachiyo.
- Pij. - Jej głos był słodki, kuszący.

Dziewczyna nie wyglądała na głupawą. Umiała kojarzyć fakty, nawet jeśli wcześniej nic nie wiedziała o swoich pracodawcach. Było to wątpliwe i Dame odnotowała, że musi spytać swoje childe skąd w ogóle ją wziął. Japonka widziała jak John dosłownie staje na nogi po napiciu się z nadgarstka Madam.
Wciąż, mały miała Hanachiyo wybór w tej kwestii gdy Harpia użyła na niej mocy krwi. Azjatka przyłożyła wargi do przegubu wampirzycy i zaczęła chlipać. Ruch jej gałek ocznych mówił jak bardzo, mimo własnego zaskoczenia. smakuje jej to co teraz pije.

Harpia skupiła wzrok na kobiecie. To nie był dobry moment na edukację, ale kolejny mógł się nie pojawić.

- Dobra dziewczynka. Czujesz jak vitae cię wypełnia? - Tak jak wcześniej do Johna, mówiła do Hanachiyo spokojnie, cicho. - Czujesz to.. to wrażenie kompletności? - Azjatka skinęła głową całując nadgarstek Dame. Miecz upadł na ziemię, a kobieta naparła na wampirzycę swoim ciałem. - Już dobrze. Wystarczy,

Azjatka puściła nadgarstek. Harpia widziała jej rozmarzony wzrok.
- Skup się na ranie. Boli prawda? Chcesz by zniknęła.
Wampirzyca widziała jak rana się zasklepia. Kimkolwiek był jej prezencik, szybko się uczył.

Grupa posuwała się dalej, w głąb starych tuneli ściekowych. Temperatura była dodatnia, ale naga azjatka i przemoczony John dygotali nieustannie.
Po drodze, natknęli się jeszcze na dwa oszalałe wampiry, ale Madam i jej świcie udało się je zneutralizować bez większych problemów. Kanał wydawał się pusty, ale Madam słyszała więcej kroków niż było jej towarzyszy.
John i Hanachiyo ubrali się w ciuchy jakichś wampirów i już sprawniejszym krokiem ruszyli dalej.

Madame podążała na przedzie cały czas nasłuchując czy ktoś się do nich nie zbliża. Za jakiś czas będzie musiała sprawdzić gdzie są jednak chciała odsunąć się jak najdalej od oszalałych wampirów. Na razie starała się zapamiętać jak idą, ale wiedziała, że to niewykonalne. Nagle sobie przypomniała.

Zwolniła jeszcze trochę i wyobraziła sobie przemienioną twarz Doris. Wyobraziła sobie jak wampirzyca staje przed nią.

Moc jakiej użyła Harpia działała na umysł podmiotu a nie na czasoprzestrzeń. Żądana osoba musiała stawić się we własnym zakresie, co mogło oznaczać godziny, dni albo lata. Jednak tym razem, Doris “zmaterializowała” się tuż obok wampirzycy…

- Witaj. - Dame przyjrzała się swojej byłej ghulicy, szukając jakichkolwiek wskazówek gdzie była. Starała się wyczuć czy nie pachnie od niej dymem. - Potrzebujemy schronienia i kilku informacji.

Doris miała na sobie gruby kożuch, futrzaną czapkę a twarz zasłaniał jej szalik. Ubranie wyglądało na… nawykłe do otoczenia, choć na pewno nie było stare czy bardzo zużyte.
- Jeśli potrzebujesz Pani schronienia, mój Ojciec je oferuje. - odpowiedziała młoda Nosferatka. - Czy to wszyscy ocalali? - wskazała na pozostałych.

- Prowadź. - Madame jeszcze raz obejrzała się za siebie. Miała nadzieję, że jednak nie wszyscy. - Dotarło do ciebie co się dzieje?

- Jeden z naszych znajdował się w Elizjum, Ojciec się niepokoił, posłał mnie po niego, w tunelach natknęłam się na wielu rannych spokrewnionych, oszalałych, rozpoznałam większość z nich jako bywalców Elizjum, zrozumiałam, że coś się stało.

Droga kanałami trwała jakieś półtorej godziny, przy czym Madam straciła jakąkolwiek orientację po kwadransie. W końcu Doris wprowadziła Harpię i jej świtę przez drzwi prowadzące do piwnicy jakiejś starej kamienicy. Tam znajdowało się Leże Nosteratów.


Leże Nosferatów.



Mimo mokrych ścian, i swądu pleśni, miejsce było całkiem gustownie urządzone. To znaczy… jak sklep z antykami… Była sofa, kilka krzeseł, na stoliku leżała cała sterta najnowszych gazet, telefon oraz książka telefoniczna, w rogu stał telegraf. Niepostrzeżenie w pokoju pojawił się Szczurek we własnej osobie.


To jest tak, jak naprawdę wyglądał.
- Szlachetna Harpio… - zaczął uniżnie - znajdujesz się pod opieką Nosferatu.

Pierwsze co poczuła Harpia widząc Szczurka to był gniew. Miała go ochotę zabić tu i teraz. Pozwoliła jednak by na jej twarzy pozostał delikatny uśmiech.
- Witaj. - Jej głos był spokojny. Wiedziała, że teraz potrzebuje odrobiny wsparcia i rozgrzebywanie starych ran na nic się tu nie zda. - Cieszy mnie, że zgodziłeś się udzielić nam schronienia. Mam nadzieję, że moje drugie schronienie nie zostało zniszczone i nie będziemy nadużywać waszej gościnności.

Starszy Nosferatu pozostawał w pochylonej pozie.
- Ah tak, tak oczywiście. - klasnął leciutko w dłonie - moi skauci właśnie badają tą kwestię, do tego czasu, proszę… rozgość się w naszych skromnych progach.

- Moglibyśmy przecież zwyczajnie wyjść na ulicę i samemu się rozeznać… - zauważył Dragosz. - Lord chyba nie ma nic przeciwko? - zwrócił się do Szczurka skłaniając głowę.

Nosferatu wyszczerzył kły, co może miło być uśmiechem.
- Jeśli uznacie, że to rozsądne.

Dame nawet nie spojrzała na swoje childe. Miała specyficzne podejście do młodych rozmawiających obok niej ze starszymi. Wiedziała, że Hanachiyo i John są zmęczeni, a będzie ich potrzebowała tego dnia.
- Nim zaczniesz uganiać się w samej koszuli po ośnieżonym Manhattanie, pozwól że wykonam kilka telefonów. - Harpia nie odwróciła się do swojego childe, ale Dragosz wiedział, że mówiła do niego, tak samo jak to, że nie była zadowolona z jego zachowania.

Mężczyzna wyglądał jakby miał spuścić po sobie uszy, a Harpia podejrzewała, że umiałby to zrobić dosłownie. Dragosz skłonił głowę i nie powiedział już nic więcej.

- Szczurku czy mogłabym skorzystać z twojego telefonu. Chciałabym by księżna dowiedziała się, że jej drogiemu childe nic nie dolega.

- Ależ oczywiście - Nosferatu wskazał zapraszającym gestem stolik z aparatem.

- Czy znalazłoby się coś co mogliby na siebie narzucić? - Dama ruchem głowy wskazała na swoich towarzyszy, a sama podeszła do telefonu. Nie zastanawiając się nawet chwili wybrała właściwy numer.

- Oczywiście, oczywiście - zapewnił Nosferatu a za jego plecami natychmiast zjawił się jakiś inny brzydal. Szczurek tylko skinął na niego głową a ten wykonał gest w stronę świty Madam. Dragosz ociągał się nieco, wyczekując czy aby matka nie zechce by został przy niej, jednak Childe nie próbowało więcej swojego szczęścia i mężczyzna nic już nie powiedział.

Dame skinęła na niego głową by został, czekając aż uzyska połączenie. Potem jej wzrok zawiesił się na jakimś kawałku obłupanego tynku.

Dragosz trzymał się blisko swojej Dame kiedy ta odbierała połączenie.

- Tak? - w słuchawce rozległ się głos Księżnej.

Harpia uśmiechnęła się.
- Witam, księżno. Dzwonię poinformować, że jest ze mną jedno z twoich dzieci i z przyjemnością bym je do ciebie oddelegowała.

W słuchawce przez moment wisiała cisza.
- Powiedz mi proszę droga Bele, jak bardzo moje Childe naskrobało, że Harpia musiała się po nie pofatygować do kanałów?

- Z tego co mi wiadomo nie podpaliło Elizjum, więc tylko je zabrałam z sobą. - Dame nawinęła na palec kabel od telefonu.

- Pojawił się problem łowców, jak już zdążyłaś zauważyć, moja droga. Sytuacja w Elizjum może nie zostać opanowana przez najbliższe godziny. Czy chcesz by wysłać po ciebie auto?

Dame zacisnęła pięść na kablu w ostatniej chwili powstrzymując się by go nie wyrwać. Ciekawe kiedy pojawił się “problem” z łowcami.
- Będzie to dla mnie zaszczyt księżno. Mam nadzieję, że nikt nie podążał naszym tropem.

- Szczurek posiada punkt przerzutowy który jest dość bezpieczny - uspokoiła Księżna - udajcie się tam niezwłocznie.

- Oczywiście. - Dame odczekała, aż księżna się rozłączy i odłożyła słuchawkę.
Po chwili spojrzała na Dragosza.
- Zdobądź jakieś okrycie i powiedz Szczurkowi, że potrzebujemy się dostać do punktu przerzutowego… niezwłocznie.
Nie czekając na reakcję swojego childe wybrała numer pod którym stacjonował Jakub.
- Witaj kochany. Mamy mały problem w domu. Czy mógłbyś podjechać na 57 West 58th Street czyimś autem i złożyć mi sprawozdanie? Będę u księżnej.

Szmetler, jak to inżynier, zarywał noce kosztem pracy
- Proszę Pani? Tak… oczywiście, już się za to zabieram!

W międzyczasie Dragosz opuścił pomieszczenie by spełnić wolę matki.


Chwilę później cała harpia świta posiadała “nowe” ubrania i wyglądała jak rodzina kloszardów czy cyganów. Dragosz trzymał na ramieniu długi znoszony płaszcz przeznaczony dla samej Bele.
- Pani, twój płaszcz… - po dżentelmeńsku zaprezentował kobiecie ubranie.

Harpia chyba po raz pierwszy tego wieczoru uśmiechnęła się szczerze. W sumie tylko Dragosz, ewentualnie księżna, mógł rozpoznać różnicę. Przyjęła płaszcz.
- W sam raz na wizytę u księżnej. - O dziwo w jej głosie nie pojawił się nawet cień ironii. - Dziękuję Szczurku.

Nosferaci mieli tą cechę pojawiania się na żądanie, która sprawiała iż nigdy nie było się pewnym jak długo już byli w pobliżu i ile zdążyli usłyszeć.
- Zawsze wiernie służyliśmy Venturom, Pani - Starszy skłonił się po raz kolejny.


Central Park, Manhattan



Przez tunele Venturowie byli prowadzeni przez nieznanego im wcześniej brzydala. Madam rzadko miała okazję interesować się światem Nosferatu i tak jak wielu Starszych przez pewien czas uważała nawet iż Szczurek jest jedynym przedstawicielem swojego klanu na Manhattanie. Teraz, gdy w przeciągu kilkuset minut widziała już czwartego brzydala, zastanawiała się ilu ich właściwie może być. Droga znów była długa i przeważnie prowadząca przez ciemność, po jakiś dwóch godzinach grupa wyszła na powierzchnię pośród ośnieżonych drzew Central Parku. To było niedaleko jeziora. W oddali stały dwa czarne auta, brzydal wskazał w ich kierunku po czym schował się spowrotem do kanału.

Dame odetchnęła wychodząc na świeże powietrze. Podziemia Manhattanu to nie był jej świat. Wyostrzyła zmysły, którym pozwoliła powrócić do normy na czas pobytu w leżu nosferatu, po czym spokojnym krokiem ruszyła w stronę aut.
 
Aiko jest offline  
Stary 03-12-2016, 12:50   #48
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
U Księżnej Manhattanu
Harpia i jej “pogorzelcy” zostali przywitani przez synów Księżnej. Johnowi i Hanachiyo zaproponowano pomoc medyczną i świeże ubrania, ta ostatnia oferta tyczyła się oczywiście także kainitów i Hellene natychmiast z niej skorzystała. Dragosz pozostawał blisko swojej Dame i postąpił tak jak ona.
Harpia nie skorzystała z propozycji zmiany odzienia, za to z przyjemnością przyjęła papierosy, którymi ja poczęstowano. Zapach spalenizny pomagał się jej skupić. Gdy jeden z ghuli zaprosił ją na spotkanie z Michaellą, wygasiła papieros. Z uśmiechem spojrzała na Dragosza.
- Przebierz się i wybierz coś dla mnie, dobrze?
Childe skłoniło głowę i posłusznie, choć nieco niechętnie, oddaliło się za jednym ze sług księżnej.
Madame pozwoliła by płaszcz zsunął się z jej ramion i upadł tam gdzie stała. Nie przejmując się, że pozostawia swoimi butami brudny ślad na perskich dywanach ruszyła za posłańcem.
Księżna spotkała się z Madam w swoim gabinecie. Prywatnie.
- Belle- władyczka domeny uściskała Harpię w dwornym geście, jakby roztaczając nad nią swoją opiekę - widzę, że zachowałaś się w zdrowiu. Elizja… wszystkie nasze Elizja, zostały dziś sprofanowane w wulgarnym ataku łowców.
Dame tylko delikatnie dotknęła księżnej tak by nie ubrudzić jej nazbyt. Z wdzięcznością przyjęła zaproszenie do tego by usiąść
- Cieszę się, że nic ci się nie stało księżno. Czy wiadomo jak atak przetrwał George?
Księżna sama odchyliła się na siedzeniu i przyłożyła długą lufkę do ust po czym wypuszczając dym odpowiedziała.
- To akurat wiadomo - wampirzyca otworzyła szufladę pod blatem przy którym siedziała i wyrzuciła jej zawartość na biurko. W stronę siedzącej naprzeciwko Belle, poturlała się para kościsto bladych kłów…
Harpia poczuła oddech bestii na swojej szyi. Nie pozwoliła jednak by choćby cień złości zakłócił spokój na jej twarzy.
- A pozostali... Jakie mamy straty?
Księżna uśmiechnęła się perfidnie.
- Nasze szczenięta ocalały, co zapewne jest twoją zasługą. Co do reszty, cóż… ci rozsądni, którzy stoją blisko rodu Venture mogą liczyć na naszą ochronę.
Belle poczuła dziwne ukłucie. Było coś w zachowaniu Michaelli co jej bardzo nie odpowiadało. Uśmiechnęła się jednak.
- Ventrue są dobrymi książętami dla swoich wiernych sług. - Harpia oparła się wygodnie o fotel. - Musimy jednak jakoś zareagować i chciałabym wiedzieć jakimi siłami dysponujemy.
Michaela zaciągnęła się dymem lustrując siedzącą naprzeciwko niej Harpię.
- Nasz Manhattan jest naszą twierdzą. Twierdzą oblężoną. Nie każdą wojnę można wygrać armią, moja droga, czasem sytuacja wymaga salomonowego rozwiązania. - Księżna oparła lufkę o kryształową popielnicę, stojącą pomiędzy kobietami.
- Dlatego życzę sobie moja droga, byś przeczekała w ukryciu najbliższe trzy noce w oczekiwaniu na moje instrukcję.
Harpia zareagowała odruchowo. Wyobraziła sobie piękny elegancki salon, smak doskonałego czerwonego wina i uśmiechnęła się szczerze.
- Jeśli taka jest twoja wola księżno. Nie chciałabym by brała księżna na siebie zbyt wiele. Istnienie Manhattanu zależy od Twej siły.
- W istocie moja droga, w istocie -
Księżna uśmiechnęła się. - Proszę, zostań dzisiaj tutaj, za kilka godzin zbiorą się tu inni… ocaleni, będziemy mogli rozwiązać kwestie wspólnie.
- Z największą przyjemnością. Czy pozwolisz jednak bym się przebrała? -
Dame strzepnęła jakiś paproch ze zniszczonej sukienki.
- Belle, oczywiście, apartamenty dla gości są do twojej dyspozycji.
Harpia wstała i ukłoniła się księżnej nisko. Z ulgą przyjęła widok Dragosza czekającego na nią w korytarzu. Przyjęła podaną rękę, delikatnie by nie ubrudzić marynarki, którą miał na sobie. W ciszy przeszli do jednego z apartamentów gościnnych.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 03-12-2016, 22:48   #49
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Dame zrzuciła z siebie ubranie gdy tylko mężczyzna zamknął za nimi drzwi i naga przeszła do łazienki. Idąc zerknęła tylko na wybraną dla niej suknię.
- Łowcy spalili wszystkie elizja. George nie żyje, nie wiem jak pozostali. - Z ulgą przyjęła strumień wody, który opłakiwał ją z kurzu. Mówiła spokojnym, nawet radosnym głosem. Dragosz bez problemu rozpoznał nastrój swojej Dame. Ten uśmiech, który mógł oznaczać co najmniej pogardę, a w najgorszym przypadku chęć mordu. - Zaraz odbędzie się spotkanie ocalałych i dowiemy się ile Camarilli ostało się na Manhattanie.
Belle wyszła spod prysznica i podeszła mokra do swego childe, narzucając na siebie jedwabny szlafrok.
- Mamy się przyczaić na najbliższe trzy noce. - Teraz na twarzy Harpii nie było nawet tego dziwnego uśmiechu. Najchętniej wypiłaby Michaelle do cna i bestia czająca się za jej oczami wyraźnie chciała dojść do głosu. Wampirzyca chwyciła twarz swego childe i pocałowała go namiętnie. Musiała odreagować zanim zrobi coś głupiego.
Zsunęła mu z ramion marynarkę i poluzowała krawat. Spojrzała na wampira wygłodniałym wzrokiem.
- Potrzebuję trochę bólu skarbie.

Dragosz też dopiero co umył się i przebrał, jego ciało wciąż pachniało wodą kolońską. Patrzył na swoją matkę ze spokojem owczarka, lecz gdy ich wzrok się w końcu spotkał, wbił w nią oczy wilka.
Jednym ruchem zerwał z niej okrycie tak brutalnie, że kobieta aż zachwiała się na nogach.
- Tylko powiedz jak “trochę”, Najdroższa, kiedy mi się spodoba, może będzie trudno mi przestać. - powiedział przysuwając twarz kobiety do swoich ust i pożądliwie wpijając się w jej wargi.

Harpia rozcięła mu wargę swoim kłem i ze smakiem zlizała kroplę krwi. Oblizując usta odsunęła się odrobinę od Dragosza. Przez chwilę analizowała w co właśnie planuje wdepnąć.
- Masz godzinę by zrobić ze mną co zechcesz. - Stanęła na palcach i szepnęła do jego ucha, delikatnie przesuwając wargami po płatku jego ucha. - Nie chcę myśleć o tej rozmowie z księżną. Nie chcę mieć czasu i sił na myślenie.

Mężczyzna zamknął w swojej dłoni szyję wampirzycy, bawił się fakturą jej skóry, po czym gwizdnął, tak jak gwiżdże się na psa. Drzwi do pomieszczenia uchyliły się i stanęła w nich Hanachiyo


No tak, tylko Dragosz mógł wpaść na taki sposób wołania służby.
- Podejdź i odwróć się. - polecił. Azjatka posłusznie wykonała polecenie. Dragosz wyrwał od tyłu pasek spinający jej szatę i rzucił ją dziewczynie na ramię.
- Zawiąż to sobie na oczach. - w czasie gdy Hanachiyo zakrywała wzrok materiałem, wampir lubieżnie miętosił pierś swojej matki i całował jej szyję. kątem oka obserwował służącą. Dragosz odwrócił Madam opierając teraz biodra o jej pośladki. Trzymając wampirzycę mocno za talię oraz włosy odwrócił ją tak by oboje mogli oglądać oślepioną Hanachiyo.
- Rozbieraj się - zażądał Dragosz, azjatka znów posłusznie zsunęła z siebie okrycie. Wampir puścił talię Madam i machnął dłonią o ostrych szponach. Na brzuchu stojącej przed nimi dziewczyny pojawiły się cztery krwawe wstęgi. Hanachiyo jęknęła ale przygryzła wargę i zachowała tą samą pozycję.
-Cofaj się powoli do tyłu. - mężczyzna polecił krwawiącej dziewczynie, po trzech krokach Hanachiyo natrafiła na stojące tam łoże ale nie potknęła się, najwyraźniej pamiętała o jego obecności. Azjatka zgrabnie wsunęła się na materac i wciąż, posuwała się do tyłu, aż do momentu gdy jej plecy zetknęły się ze ścianą.
- Wystarczy - zarządził Dragosz, zupełnie jakby spodziewał się, że kobieta będzie wciąż starać się posuwać do tyłu.
Teraz wampir pchnął swoją Dame do przodu tak że ta upadła twarzą na pokrwawione łóżko, zatrzymując się dosłownie kilkanaście centymetrów przed zranioną Hanachiyo.


Zanim kobieta zdążyła podnieść wzrok usłyszała bardzo charakterystyczny dźwięk.


Świst rozwiał włosy Belle a krzyk Hanachiyo rozniósł się po pokoju, kiedy wampirzyca uniosła wzrok zobaczyła jak z policzka azjatki spływa świeża stróżka krwi kilka jej kropel trafiło wręcz na twarz Madam.
Harpia oblizała się ze smakiem i przysunęła do Hanachiyo niemal się na niej kładąc. Powoli zlizała spływającą po ciele azjatki krew.

Oślepiona Hanachiyo natychmiast odpowiedziała na usta wampirzycy delikatnymi pieszczotami swoich własnych rąk i warg, to były gesty kogoś kto jest mistrzem cielesnych doznań. W opozycji do czułości i uczucia jakie okazywała azjatka, madam poczuła na swoich pośladkach cztery wielgaśne palce samczej dłoni, której kciuk, bezceremonialnie wsunął się w jej kobiecość, sondując ją chwilę.

Madame oparła głowę o ramię azjatki i poddała się dotykowi Dragosza. Jej myśli zaczęły jednak odpływać… nagle zaczęła kalkulować ile wampirów widziała na balu sylwestrowym. Zirytowana wgryzła się w szyję Hanachiyo.

Wtedy wielka łapa mężczyzny nie delikatnie zsunęła się z krocza wampirzycy i z impetem chwyciła jej szyję. Początkowo nawet dociskając ją do śmiertelniczki którą się właśnie pożywiała. Wnet, Dragosz najechał swoim ciałem ciało matki, z subtelnością jaką wroga armia barbarzyńców najeżdżała pokojowe rolnicze krainy, druga dłoń zacisnęła się teraz na włosach Madam z tyłu jej głowy. Wchodząc siłą tam gdzie zwyczajnie nie mógł się pomieścić, mężczyzna oderwał głowę swojej matki od szyi azjatki, krew której Madam nie zdążyła przełknąć buchnęła z jej ust dookoła, spływając po jej własnych piersiach, oraz twarzy i piersiach wzdychającej właśnie z rozkoszy Hanachiyo. Nim zirytowana bestia zdążyła poderwać się w Harpii, kły dragosza opadły na kark wampirzycy, wbijając się tak głęboko iż kobieta mogła poczuć jak ich czubek rysuje po jej kościach. szczęki mężczyzny zacisnęły się, niczym paszcza rottweilera. Dragosz ssał.

Dame z apetytem obserwowała vitae spływające po białej skórze azjatki. Z uśmiechem powitała uczucie kości ocierającej się o kość. Delikatnie sięgnęła do głowy swego childe i pogładziła jego włosy.
- Moja ty różowa świnko.. - W jej głosie dało się usłyszeć ironię i… rozbawienie.
Artykułowaną odpowiedzią poruszającego się dziko w ciele Madam Dragosza były gardłowe pomruki towarzyszące mlaskaniu i zaciąganiu się jej gęstą martwą krwią. Mężczyzna odczepił się od szyi kochanki ale nie zalizał jej. Zamiast tego odchylił się do tyłu i szarpnął ją za włosy, zdejmując z siebie i popychając w objęcia Hanachiyo. Azjatka czując słodki smak cieknącej z kainitki słodkiej wampirzej vitae, obięła ją delikatnie i namiętnie zaczęła lizać jej ranę pożywiając się. W tym samym czasie, Dragosz, chwycił swoją męskość w szpony i uczynił na niej płytkie nacięcia. Przystawił tak okrwawione ciało przed twarz Belle.

Wampirzyca zlizała krew z członka swego childe, na chwilę wzięła go do ust bawiąc się nim delikatnie i zupełnie nagle wgryzła się w niego. Boleśnie. Niemal przebijając go na wylot. Ze smakiem upiła vitae, w którym aż nazbyt dobrze wyczuwała swoją krew.

Coś co musiało by być torturą dla śmiertelnika, koszmarem chyba, dla wampira było koszmarną torturą rozkoszy. Dragosz zadrżał cały w uniesieniu dociskał do siebie tył głowy wampirzycy, powodując tym nawet większą penetrację jej kłów w swoim spuchniętym od gorącej krwi ciele. Wyostrzone zmysły Belle, pozwoliły jej słyszeć jak w jej ustach tkanka mężczyzny rozdziera się niczym mokra gąbka. Gorąca krew buchnęła w jej ustach i spływała do gardła. Mężczyzna wył jak zwierze, w tym samym czasie, oplatająca plecy Madam Hanachiyo jęczała szczytując w czasie delektowania się krwią samej Harpii.

Dame ukryła swoje kły i wysuwają ciało Dragosza ze swych ust dokładnie zalizała wszystkie rany. Chwyciła jego pośladek i delikatnie ucałowała biodro mężczyzny, pozwalając by jego męskość oparła się na jej wciąż krwawiącym ramieniu.

Dragosz długo ciężko poruszał klatką piersiową, choć z jego ust nie uchodziło żadne powietrze. W końcu chwycił głowę pochylonej przed nim wampirzycy i odsunął ją na bok, odsłaniając jej ranę, którą wciąż starała się lizać Hanachiyo.
- Zostaw. - warknął na kobietę tak, że ta odruchowo skuliła się, porzucając przynajmniej na chwilę pieszczenie Belle. Mężczyzna przybliżył twarz do rany i… wgryzł się w nią raz jeszcze, wziął jeden duży haust, po czym złapał przykuloną azjatkę za włosy. Przyciągnął dziewczynę do siebie władczo. Pocałował ją drapieżnie, pozwalając krwi Madam wlać się w jej usta, robiąc to zerkał na wampirzycę. Ostatecznie odepchnął Hanachiyo i przybliżył się do Madam zlizując wreszcie jej ranę.

Harpia przez chwilę uważnie obserwowała swoje childe. Nagle wizja uczynienia Hanachiyo jej ghulicą wydała się bardziej niż kusząca. Gdy Dragosz nachylił się by zalizać ranę na jej ramieniu chwyciła jego dłoń. Dosłownie przez ułamek sekundy obserwowała przemienione w szpony palce po czym przejechała nimi po swojej skórze patrząc jak nieskazitelnie biała materia pęka i zaczyna krwawić. Jak śnieg tamtej zimy. Uśmiechnęła się do swoich myśli całkowicie nie przejmując się reakcją Dragosza.

Dragosz bardzo powoli przejechał językiem po świeżej ranie na aksamitnym ciele matki, następnie chwycił, całkiem delikatnie obie jej dłonie, przybliżył je blisko swojej twarzy i pochylił głowę. Jego napięte skronie wyrażały wielkie skupienie gdy miętosił palce kobiety między własnymi szponami. Madam nie czuła żadnego bólu, jednak nagle, jej własne palce zaczęły wydłużać się a na ich końcu wyrosły prawdziwe szpony, przypominające ostre, czarne tipsy.

Wampirzyca wyjęła jedną ze swoich dłoni z uścisku Dragosza i uważnie się jej przyjrzała. Pazury przyjemnie lśniły.
- Rozwijasz się także w tej dziedzinie. - Oparła rękę o tors Dragosza i powoli przesunęła po nim pazurem zagłębiając go coraz bardziej. Patrzyła jak czerwona rysa, przemienia się w ranę, z której powoli wychyla się mięso. Wysunęła pazur i ostrożnie zaczęła rozmazywać krew składając na nieskazitelnej skórze swego childe podpis.

Dragosz powarkiwał do siebie gdy Madam cieła jego ciało, ale nie poruszył się nawet. Kiedy zobaczył jej podpis uśmiechnął się pod nosem.
- Mogę tak zostawić… zupełnie jak to - przeniósł wzrok na wciąż zaślepioną azjatkę.


Dame chwyciła jego twarz w swoją dłoń, pozwalając by pazury zagłębiły się w jego skórze ale jej nie przecięły. Przyciągnęła ją do siebie.
- Chcę by twoje talenty pozostały między nami. - Jej głos był cichy ale stanowczy. Delikatnie nacięła jego policzek i uważnie obserwowała jak jego gęste vitae sączy się, spływa poliku by upaść wprost na jej wyciągnięty język.

Mężczyzna uśmiechnął się i pchnął ramiona matki tak, że padła teraz na plecy. Dragosz wdrapał się nad nią, pozwalając by jego kapiąca krew zrosiła jej ciało. Wampir ujął kształtne nogi kobiety i zaplótł je wokół swego torsu. Oparł teraz dłonie o jej ramiona, powolnie rozkoszując się nią, jak lew. Jego vitae wciąż spływało na twarz Madam.

Dame przeciągnęła się otwierając szeroko usta tak by krew kapała prosto do jej gardła. Ręką delikatnie dotknęła dłoni Hanachiyo i przyciągnęła ją do siebie. Kobieta delikatnie zaczęła jej dotykać. Odchyliła się bardziej tak by krople zaczęły padać na jej piersi, a azjatka momentalnie zaczęła je zlizywać. Oczy wampirzycy skupiły się na Dragoszu.
- Kiedyś pokaże ci dziecko co to znaczy ból. - Uśmiechnęła się szczerząc kły.

Dragosz wsunął jedno przedramię za obojczyk wampirzycy i oparł się na ręce tak, że jego twarz niemal stykała się teraz z twarzą Madam. Patrząc matce w oczy pogładził wolną ręką jej policzek.
- Wciąż będę cię kochał. - powiedział całkiem szczerze. Belle oczywiście wiedziała, że była to prawda, co najmniej odkąd wypił z niej po raz trzeci to był ostatni raz który został policzony…

Madame uśmiechnęła się, teraz jednak czule, pozwalając by cała drapieżność znikła. Delikatnie dotknęła jego dłoni swoją.
- Doprowadźmy się do porządku i dowiedzmy co zaplanowała dla nas Michaella.

Dragosz ujął dłonie wampirzycy w swoje własne i znów skupił uwagę by doprowadzić je do poprzedniego wyglądu. Wydawały się… takie jak przedtem, przynajmniej takie jak zapamiętał je mężczyzna, Madam jednak była niemal pewna iż Dragoszowi zapomniało się o jednym piegu.
 
Aiko jest offline  
Stary 05-12-2016, 22:04   #50
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację
Pozostawili Hanachiyo śpiącą na łóżku. Dame wzięła prysznic wraz ze swoim childe, pozwalając by Dragosz upewnił się, że na jej ciele nie pozostał najmniejszy ślad po ich małej zabawie. Gdy skończyli, mogła w końcu obejrzeć, co też wybrał jej mężczyzna. Gładząc sukienkę powróciła myślami do rozmowy z Michaellą. W głowie księżnej działo się coś, co bardzo jej nie odpowiadało. Czuła jednak, że nie powinna wydawać ocen przed zbliżającą się naradą.
Dragosz, gdy stała zamyślona, zdążył się ubrać i ponownie spryskać wodą kolońską. W apartamencie rozniósł się kojący zapach. Założyła sukienkę jak zwykle na nagie ciało.
W wyznaczonym czasie, Harpia wraz ze swoim childe ruszyła w stronę sali spotkań rady. Szybko znalazło się w koło niej czterech ludzi obstawy, ale przecież to nie tylko były ghule Księżnej, ale i Księżnej Venture, jakby nie patrzeć Belle była w domu. John czekał na nich za drzwiami. Wyprostowany, poważny. On też założył nowy garnitur, a wyostrzone zmysły dame poza wodą kolońską wyczuły zapach kawy. Spojrzał na Harpię pytającym wzrokiem, a ta skinęła mu głową, że ma im towarzyszyć.
Ta korytarzu Madam wypatrzyła kilka znajomych twarzy:
Ubrana w czarną suknie Ruth mierzyżła co jakiś czas piorunującym spojrzeniem stojących po jej obu stronach ghuli Księżnej.
Luis jak zbity pies, stał w otoczony ochroną i zerkał żałośnie na swoją krewniaczkę - Bonie, wciśniętą na kanapie pomiędzy synów księżnej, którzy dla odmiany wyglądali na bardzo zadowolonych z siebie.
Belle szybko zrozumiała iż w istocie, jedynie Venture wydają się mieć dobry nastrój.
Harpia rozejrzała się po zebranych. Jeśli to wszyscy… to nie zostało ich wielu. Na jej twarzy widniał lekki uśmiech, ale nie była radosna. Kątem oka zobaczyła Marianne stojącą przy oknie. Niedaleko stał kolejny ghul księżnej.
Dame podeszła spokojnym krokiem. Miała nadzieję, że reporterka zdradzi jej co nieco informacji. Dragosz i John zatrzymali się dalej, dając jej trochę przestrzeni na rozmowę. Odprawiła ghula ruchem głowy. Gdy mężczyzna odszedł Marianne skłoniła się jej nisko.
- Harpio. - Jej głos był spokojny. Mówiła z francuskim akcentem. Dame szanowała młodą Brujah, jak na wampira z klanu Krzykaczy, Marianne zawsze imponowała spokojem. - Cieszę się widząc cię zdrową. Dotarły do mnie słuchy, że Elizjum Południowe też spłonęło.
- Informacje szybko się rozprzestrzeniają. - Dame uśmiechnęła się. Jednak w jej głosie nie było śladu rozbawienia. - Czy może dotarły też do ciebie jakieś informacje o naszym Szeryfie?
Belle widziała teraz wyraźnie, że mimo iż Brujaszka zachowywała spokój, przychodziło jej to z trudem.
- Poprawdzie liczyłam, że dowiem się czegoś od ciebie Pani. wszystkie klany wydają się okopane we własnych twierdzach - zerknęła przelotnie na “osaczonych” Gangrelów i Maklaviankę - można by odnieść wrażenie, że jesteśmy nagle w stanie wojny domowej.
- Sytuacje takie jak tak często wywołują nagłą utratę zaufania. - Dame cały czas była skupiona na widoku za oknem. Sama czuła, że traci zaufanie do księżnej. Cokolwiek robiła Michaella, powodowało jedynie rozpad camarilli i jej osłabienie w obliczu zagrożenia. - Jesteśmy atakowani z wielu stron… to będzie poważna próba dla Manhattanu.
Marianne skłoniła głowę.
- Pani, twój pragmatyzm mnie uspokaja.

***
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172