28-06-2019, 07:18 | #81 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Jedno trzeba było przyznać. Przynajmniej przemieszczanie się z miejsca na miejsce szło im podczas tej misji sprawnie i bez komplikacji. Tak Woods pomyślał sadowiąc się wygodnie w przedziale pociągu do Leer, czy jaka tam była jego stacja docelowa. Anglik nawet tego nie sprawdził na tabliczce przymocowanej do boku wagonu. Wystarczyło mu, że zawiadowca wskazał mu właściwy skład. W każdym razie niedługo miał odszczekać te myśli. Ostatnio edytowane przez Col Frost : 28-06-2019 o 07:21. |
28-06-2019, 19:05 | #82 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 20 - 1940.III.16; sb; zmierzch; Leer Czas: 1940.III.16; sb; zmierzch; godz. 21:45 Miejsce: pn - wsch III Rzesza; Leer; hotel “Sonniges”, hotelowa restauracja Warunki: ciepło, jasno, wnętrze restauracji, na zewnątrz pochmurno i chłodno Noémie Faucher (E.Smets), Kenneth Hawthorne (T.Allemann), George Woods (W.Pawłow) Jeden Brytyjczyk w przebraniu Rosjanina i drugi, podający się za Szwajcara musieli jakoś zorganizować sobie czas po odjeździe Belgijki udającej Holenderkę odjeżdżającej francuskim samochodem na francuskich numerach z niemieckiego miasta. Cała trójka przespała większość dnia w swoich pokojach ale wreszcie mogli odespać poprzednie dwie doby i nabrać sił. Dlatego gdy późnym popołudniem wstali w wygodnych łóżkach czuli się o wiele lepiej. Wreszcie wyspani! Po obiedzie gdy napełnili swoje żołądki mogli rozejść się do swoich zajęć tak jakby byli trójką, przypadkowych hotelowych gości. A właściwie panowie mogli się rozejść bo panna Smets odjechała paryskim Citroenem spod hotelu. Wyglądało na to, że Leer do wielkich metropolii nie należy. Raczej charakteryzowało się tradycyjnym, urokiem małego miasta. Gdyby nie słyszalny język można by nawet uwierzyć, że jest się we Francji, Wyspach czy Holandii. Niestety powiewające na jakimś urzędzie czerwone flagi ze swastyką i widoczne tam i tu mundury feldgrau jasno akcentowały do kogo należy to miejsce. Problem z małą miejscowością dla każdego agenta był taki, że obce osoby rzucały się w oczy. A zwłaszcza obcokrajowcy. Przynajmniej spacerując tym chłodnym i pochmurnym popołudniem po ulicach Leed można było uchodzić za przypadkowego przechodnia. A jednak był to kraj szpicli i wszechobecnej tajnej policji. W pewnym momencie Kenneth zorientował się, że idzie za nim jakiś facet. Szary prochowiec i ciemny kapelusz sprawiały, że wyglądał jak jego stereotyp tajnego, niemieckiego agenta. Trudno było ocenić czy tamten był taki kiepski czy po prostu nie zależało mu na tym czy hotelowy gość go dostrzeże czy nie. Może nawet chciał mu dać znać, że opiekuńcze oko ma go na oku właśnie? W końcu chyba zrezygnował albo spełnił swoje zadanie bo później Brytyjczyk już go nie widział. Dawało jednak do myślenia w jakim kraju przyszło im działać i dlaczego jest on tak trudny do spenetrowania przez aliancki wywiad. “Rosjanin” przeżył podobne doświadczenie chociaż bardziej bezpośrednie. Za nim szło a w końcu podeszło do niego dwóch smutnych panów. - Guten Tag, Papiere bitte*. - odezwał się jeden z nich pokazując swoją policyjną odznakę. Czy naprawdę byli policyjnymi tajniakami czy kimś jeszcze nie sposób było na pierwszy rzut oka zgadnąć. Gdy Wasilij pokazał im swój paszport obaj okazali zdziwienie. - O, Rosjanin? Jak się podoba w Rzeszy? Po co pan przyjechał? - trochę rura im jakby zmiękła gdy zobaczyli paszport zaprzyjaźnionego z Rzeszą kraju. Ale trochę. Potraktowali “Rosjanina” rutynowo oddając mu dokumenty i nawet chyba próbowali być mili życząc mu udanego pobytu w kraju Fuhrera. I nawet sobie w końcu poszli. Szczęściem obaj Brytyjczycy albo wrócili wieczorem do “Sonniges” albo zauważyli charakterystycznego Citroena na francuskich numerach wracającego do hotelu. Gdy udało się im spotkać na rozmowie zaczynała się już pełnoprawna, marcowa noc chociaż zegarki pokazywały, że wieczór jest jeszcze dość młody. W Rzeszy obowiązywało zaciemnienie tak samo jak we Francji czy na Wyspach więc okna po zmroku zasłonięte były grubymi kotarami odcinając gości od widoku na zewnątrz. Noémie znów była w trasie. Najpierw dłuższą a potem jeszcze dłuższą trasą przez granicę aby najpierw pojechać do holenderskiego Oudezijl a potem wrócić z powrotem do niemieckiego Leer. Wszystko po to by w małym, hotelowym pokoju odgarnąć koce przykrywające pudło z radiem, ustawić odpowiednią częstotliwość i porozmawiać parę chwil z centralą w Londynie. Krótko bo stacje nasłuchowe po drugiej stronie granicy na pewno by się zainteresowały nowym nadajnikiem w okolicy nadającym w obcym paśmie z okolic samej granicy. Centrala w postaci kapitana Bussona. Wiadomość była lapidarnie krótka. “Trójka siostrzeńców przyjechała do cioci w odwiedziny. Sprawdźić czy da się odwiedzić resztę rodziny.”. I tyle. Chociaż według książki kodowej oznaczało to, że Brytyjczykom udało się odzyskać trzy kanistry. A część o odwiedzinach reszty rodziny oznaczał, że zostawiali Noémie swobodę decyzji czy należy kontynuować misję. Zapewne uznając, że na miejscu ma lepsze rozeznanie niż centrala miała w swoich londyńskich czy paryskich biurach. Nic nie było o porwanym agencie francuskiego wywiadu więc albo jego los był centrali nieznany albo z jakiegoś powodu o nim nie wspomnieli. Belgijka miała całą drogę z Oudezjil do Leer aby się namyślić co i jak przedstawić dwójce współpracowników. --- *Guten Tag, Papiere bitte. - Dzień dobry, dokumenty/paszport/papiery poproszę.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
04-07-2019, 22:42 | #83 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
|
05-07-2019, 08:48 | #84 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Woodsowi to wszystko się nie podobało. I nie byłoby w tym niczego dziwnego, bo jemu zwykle coś się nie podoba, ale teraz było gorzej. Miał wrażenie, że misja zmierza w niewłaściwym kierunku, a przynajmniej, że zespół zabiera się za nią w niewłaściwy sposób. Tracili cały dzień na... No właśnie, na co? Na zwiedzanie niezbyt interesującego niemieckiego miasteczka? Faucher, jeśli odczuwała taką potrzebę, mogła wracać do Holandii, by skontaktować się z centralą, ale dlaczego oni musieli tu na nią czekać? Nie lepiej było od razu ruszyć do Wilhelmshaven? |
05-07-2019, 20:42 | #85 |
Reputacja: 1 | Noemie wyszła z hotelu i wsiadła do auta nabierając powoli powietrza i wypuszczając je. Pozwalając się ciału uspokoić. Czekała ją nieco dłuższa trasa niż ostatnio. Nie potrafiła chwycić za pysk tego zadania. Przeciwnicy zdawali się być nie o krok, a o kilka stai przed nimi. Do tego nagrodą za jej starania była zmęczona mina Olivera i wiecznie wykrzywiona twarz George. Westchnęła ciężko i odpaliła silnik. Czego więcej oczekiwała? |
08-07-2019, 00:19 | #86 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 21 - 1940.III.17; nd; ranek; Wilhelmshaven Czas: 1940.III.17; nd; ranek; godz. 08:30 Miejsce: pn - wsch III Rzesza; Wilhelmshaven; dworzec Wilhelmshaven Warunki: nieprzyjemnie, jasno, pogodnie, ulica Noémie Faucher (E.Smets), Kenneth Hawthorne (T.Allemann), George Woods (W.Pawłow) Noémie przywiozła takie a nie inne wiadomości zza holenderskiej granicy wczoraj wieczorem. Udało jej się je przekazać obydwu agentom więc cała trójka wiedziała na czym stoją. Trzy kanistry udało się Royal Navy przywieźć do Anglii. Co się stało z resztą i francuskim agentem Allierem tego nie przekazano. Albo uznano, że szkoda ryzyka aby mówić o tym przez eter albo w centrali też tego nie wiedzieli. Noc trójka agentów w hotelu “Sonniges” miała do swojej dyspozycji. Co dało im czas i okazję aby odpocząć dlatego mimo, że pierwszy pociąg z Leer do Wilhelmshaven był o 06:30 rano to cała trójka wstała całkiem wypoczęta i czuli, że mogą być sprawni przez całą nadchodzącą niedzielę. Nawet jak musieli wstać trochę po 5 rano aby zdążyć na ten pociąg. Drogę do stacji docelowej przebyli bez problemów. Jedynym przedstawicielem władz Rzeszy był konduktor który na trasie dwukrotnie sprawdzał bilety pasażerom. Raz zaraz po wyjechaniu z Leer i drugi raz gdy odjechali z Oldenburg. Za oknem pociągu poranek okazał się całkiem pogodny chociaż w połowie marca na zewnątrz było dość nieprzyjemnie ale w kurtce czy płaszczu nie stanowiło to większej trudności. Współpasażerowie wydawali się całkiem zwyczajni. Gdyby nie niemiecka mowa i wetknięty tam czy tu mundur jakiegoś niemieckiego żołnierza czy marynarza można by pewnie pomylić ten pociąg z jakimś francuskim czy angielskim. W każdym razie, po jakichś dwóch godzinach jazdy razem z większością podróżnych trójka agentów Spectry wysiadła na dworcu kolejowym w Wilhelmshaven. Dworzec miał sporo ludzi albo opuszczających swój pociąg albo tych co na niego czekali. Więc do celu podróży dotarli bez przeszkód ale co dalej? Według legendy panna Smets miała w miejscowym hotelu spotkanie pomiędzy holenderskimi zwolennikami Rzeszy a przedstawicielami Rzeszy. Tylko, że to była fikcja dobra na podróż, żadnego takiego spotkania w mieście nie było. Czy miejscowi przedstawiciele prawa Rzeszy jakich można było spotkać na ulicy dali by się nabrać czy nie trudno było zgadnąć. Szwajcar herr Alleman miał więcej swobody bo był reprezentantem szwajcarskiej zbrojeniówki. Podobnie towarzysz Pawłow jako reprezentant Floty Bałtyckiej ZSRR, państwa od ponad pół roku bardzo zaprzyjaźnionego z Rzeszą miał podobne pole manewru. Z drugiej strony jego brak płynnej znajomości niemieckiego dość mocno rzucał się w oczy. Gdyby ściągnięto kogoś kto zna rosyjski jak rodowity Rosjanin mogłoby się okazać bardzo nieprzyjemne w skutkach dla Wasilija. Z drugiej jednak strony panowie nie mieli nawet takiego przygotowanego pretekstu w swoich legendach jak panna Smets więc musieli improwizować coś samemu. Tak naprawdę w tym niemieckim mieście każdy z trójki agentów był zdany tylko na siebie. Na razie jednak miasto stało przed nimi otworem. Spora ilość przypadkowych podróżnych ułatwiała wtopienie się w tłum. Niemniej trzymanie się trójki obcokrajowców razem czy choćby we dwójkę mocno ułatwiłoby pracę potencjalnych służb kontrwywiadowczych Rzeszy. Port nie był zbyt daleko od dworca i można było tam nawet na piechotę dotrzeć w kwadrans czy dwa. Tylko co tam zastaną? Reichsmarinewerft było poważnym środkiem stoczniowym Rzeszym a samo miasto ważnym portem handlowym i portem Kriegsmarine. Raczej nie było co liczyć, że ot, tak można tam sobie po prostu wejść, pozwiedzać i popytać. Poza tym miasto może nie było wielką metropolią ale było dość spore. Sam port też był niczego sobie nawet do spenetrowania dla trzech, niezależnie działających agentów. Jak dotrzeć do portu i sprawdzić czy dotarł tam jeden kuter? I czy w ogóle dotarł? Co się stało z ładunkiem i załogą?
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
12-07-2019, 00:04 | #87 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
|
12-07-2019, 10:16 | #88 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Po wyjściu z dworca Woods zaciągnął się głęboko miejscowym powietrzem. Być może bardziej to sobie wyobraził, niż miało to miejsce w rzeczywistości, ale poczuł przyjemną bryzę niosącą kojący zapach morskiej wody. Tak samo oddychało się w Piotrogrodzie, Amsterdamie, a miejscami nawet w Nowym Jorku oraz w paru innych miastach, które Brytyjczyk wspominał z czymś, co dla George'a Woodsa mogło być swego rodzaju nostalgią. |
12-07-2019, 11:00 | #89 |
Reputacja: 1 | Noemie podróż spędziła na odpoczynku, popijaniu kawy w restauracji znajdującej się w jednym z wagonów i czytaniu niemieckich gazet. Wiedziała że jadą wprost w epicentrum wydarzeń. Do siedliska os… na które oni dziwnym trafem najwyraźniej mają alergię. Jej wzrok przesuwał się bo niemieckich słowach,a ona bardzo starała się wyłapać cokolwiek spośród zalewu propagandy. |
12-07-2019, 18:18 | #90 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 22 - 1940.III.17; nd; wieczór; Wilhelmshaven Czas: 1940.III.17; nd; wieczór; godz. 21:30 Miejsce: pn - wsch III Rzesza; Wilhelmshaven; Wilhelmshaven Warunki: wewnątrz ciepło i jasno, na zewnątrz ciemno, ziąb i mgła. Kenneth Hawthorne (T.Allemann) Z rekonesansu Kenneth wrócił z dwoma wnioskami. Po pierwsze kupione papierosy były takie sobie. Na angielski standard to najwyżej średnie. Przynajmniej te które akurat kupił. A po drugie no port był spory jak na obejście w pojedynkę czy nawet trzy osoby. Zorientował się, że port jest odgrodzony od reszty miasta płotem z drucianej siatki na szczycie którego wiodły dwa ciągi drutu kolczastego aby utrudnić przełażenie. Niemniej płot sam w sobie nie był przeszkodą nie do sforsowania. Zwłaszcza w nocy. Tylko zależy jak tego pilnowali. Dostrzegł po drodze kilka bram przez jakie przchodzili pracownicy. Brama była zamknięta ale otwarta była furtka obok. Przez tą furtkę albo wchodzili albo wychodzili pracownicy i robotnicy portowi. W południe trafił na koniec zmiany więc mimo, że akurat z pochmurnego nieba lunął wówczas zimny, nieprzyjemny deszcz to kolejki były spore. Spora część z nich widocznie dojeżdżała albo autobusami albo rowerami albo pieszo. Osobowych samochód zauważył dość mało. Nigdzie nie zauważył też “EEM 56”. Co niespecjalnie coś znaczyło. Port był całkiem spory i ze swoich punktów widokowych nie miał szans dojrzeć wszystkich jego zakamarków. Zresztą nawet nie było wiadomo czy ten kuter znów nie został przerobiony albo czy w ogóle wrócił do portu. Ale w głębi portu, między budynkami, dostrzegł jakąś dziwną procesję. Kilka furmanek zaprzęgniętych w konie wiozło coś na pace. Coś co było przykryte brezentem i dość płaskie. Dziwne, że tak mało załadowano na furmanki. Dziwna też była reakcja robotników, marynarzy i pracowników gdy ta kopytna karawana trzech furmanek mijała ich. Przystawali albo chociaż zdejmowali czapki i kapelusze. Niektórzy żegnali się. Potem gdzieś ta procesja zniknęła mu z oczu między budynkami. Sprawa nieco się wyjaśniła gdy przechodził obok kościoła garnizonowego. Dojrzał niewielką grupkę przechodniów czy wiernych którzy czytali jakieś ogłoszenie. Gdy podszedł i przeczytał, że dzisiaj o 21-ej odbędzie się specjalna msza ku pamięci dzielnych, niemieckich marynarzy którzy oddali swoje życie w służbie Rzeszy i Fuhrera. George Woods (W.Pawłow) Brytyjski agent Spectry, podający się obecnie za Rosjanina z Floty Bałtyckiej, wędrował sobie ulicami niemieckiego miasta. No i portu. Wydawało się, że w tych portach, bez względu na kraj i nację u jakiej się znajdowały, to morski żywioł odciska swoje specyficzne piętno powodując, że było w nich coś podobnego. Także i tutaj, w niemieckiej bazie floty handlowej, rybackiej i wojennej było podobnie jak w jej odpowiedniku na Wyspach czy Francji. Tylko flagi i mundury były inne. Bez znajomości języka tubylców George czuł się mocno nieswojo. A do tego był przecież w głębi Rzeszy więc na pewno nie dodawało to otuchy. Wydawało się, że ze wszystkich stron dolatuje go niemiecki szwargot jakby jeszcze mocniej podkreślając jego obcość i, że to nie jego miejsce i nie powinno go tutaj być. No ale przynajmniej odpowiednie miejsce spotkań udało mu się znaleźć. Jakaś restauracja ze stolikami na zewnątrz. Chociaż w tą, marcową pogodę było to trochę nie na miejscu. Poza porankiem gdy tutaj przyjechał to było pochmurno a w środku dnia spadł deszcz. A potem znów było pochmurno. Ale Niemcy, z typowym niemieckim uporem po sztuce czy dwóch jednak przesiadywali na zewnątrz. Niektórzy. Większość wolała jednak schronić się wewnątrz lokalu. Ale na potrzeby spotkania i komunikacji z pozostałą dwójką lokal był w sam raz. Bariera językowa mocno blokowała Brytyjczykowi interakcję z mieszkańcami okolicy. No mógł próbować po rosyjsku bo w końcu był przecież Rosjaninem i praworządnym komunistą prawda? Prawdziwym przyjacielem Rzeszy. Gdzieś od pół roku. No tylko, że pewnie rosyjski nie był zbyt popularny wśród tubylców. Z drrugiej strony bez żadnych rozmówek to chyba wychodziłby na odludka co mogło się rzucać w oczy gdyby ktoś był podejrzliwy czy miał do tego wyszkolone oko. A może francuski? Przecież znał francuski całkiem nieźle. No ryzyko z francuskim był taki, że dla Niemców obecnie był to język zachodniego wroga. Rzucał się w oczy i wpadał w ucho. Ale z drugiej strony był to przecież międzynarodowy język i dyplomacji i wymiany międzynarodowej. Taki którego uczono w szkołach. Szansa, że ktoś zna francuski była o wiele większa niż rosyjski. Trudno było przewidzieć jak zareagowałby ktoś rozmawiając po francusku z Rosjaninem. A przecież skoro wysłano by marynarza z Leningradu na misję zagraniczną to pewnie takiego co znałby jakiś zagraniczny język no albo przydzielono by mu tam lub tutaj tłumacza. I niespodziewanie dla siebie usłyszał francuską mowę. Gdy posłuchał trochę zorientował się, że rozmawia ze sobą dwóch mężczyzn siedzących ze dwa czy trzy stoliki dalej. Obaj byli ubrani w dość zwykłe szarobure marynarki i niezbyt zadbane koszule bez krawatów. Jak przedstawiciele klasy robotniczej po godzinach pracy. Jeden starszy i grubszy drugi młodszy i szczuplejszy. Młodszy wylewał swoje żale starszemu. Żalił się, że mają go za Francuza a przecież już rok z nimi pracuje. I poprawił swój niemiecki i stara się, i w pracy też to wkurza go, że się go wciąż czepiają. Obaj mówili płynnie po francusku niczym rodowici Francuzi. Ale jednak George na tyle dobrze, znał ten język by wyczuć, że mówią z dość specyficznym akcentem. Noémie Faucher (E.Smets) Noémie dzień poszedł tak sobie. Pogoda niezbyt dopisywała. Tylko rano było pogodnie a ledwo zdążyła znaleźć sobie miejsce w hotelu a już niebo zasnuło się chmurami a w samo południe ze dwie godziny lał deszcz. Potem przestał ale wyraźnie się oziębiło na zewnątrz. Dobrze, że chociaż wewnątrz ogrzewanie działało czy to w hotelu czy w lokalach rozrywkowych więc chociaż tam było ciepło. Od marynarza poznanego w dzień złapała namiar na “Otto”. Klub nocny gdzie sądząc z jego zapewnień wiele się działo no i właśnie brylowali tam marynarze. Przychodzili spuścić parę po całym dniu czy dniach na morzu. Wieczór okazał się naprawdę chłodny. Przynajmniej mżawka przestała siąpić zaraz po zmierzchu ale nadal panowała chłodna willgoć. A wraz z morkiem nocy zaczęła podnosić się mgła. A w tych ciemnościach zaciemnionego miasta wyglądała naprawdę złowieszczo. Nic tylko wymarzony teren dla jakiegoś Kuby Rozpruwacza. Ale te zmartwienia młoda “Holenderka” mogła zostawić za drzwiami wejściowymi “Otto”. Wewnątrz okazało się, że w tej ponurej rzeczywistości na zewnątrz jest jednak miejsce na muzykę, taniec i śpiew. Właściwie to nawet kabaret. Rzeczywiście wewnątrz dominowały marynarskie mundury. Ale były i szarozielone barwy chłopców z Wehrmachtu oraz garnitury i koszule cywilnej nacji. Wszyscy jednak wyraźnie przyszli skorzystać z tego niedzielnego wieczoru aby sie wyszumieć, wytańczyć, napić zanim poniedziałkowy ranek znów ich wciśnie w swoje tryby. - … tak, tak z nimi inaczej nie można. To tylko bydło. A co drugi to insurekt. Dywersję i kłamstwo mają we krwi tak samo jak wszy z jakimi się rodzą. Na nich to tylko bat działa. No ale teraz my już zaprowadzimy tam niemiecki porządek, tak teraz wreszcie wszystko tam będzie działać jak należy… - słyszała od jakiegoś grubego sierżanta Wehrmachtu w rozpiętej bluzie mundurowej jak siedział przy sąsiednim stoliku i opowiadał przy kuflu piwa coś swoim kamratom. - Dokładnie jak mówisz. I uwielbiają strzelać w plecy i zza winkla! Takie podstępne szuje! Nie umieja rycersko walczyć jak my! - drugi z towarzyszy potwierdził relację kolegi i upił ze swojego kufla. Jego słowa też wywołały pomruki pełne aprobaty od biesiadników. - Właśnie, cały kraj i naród bandytów. To trzeba ich wygnieść jak wszy. Albo wypalić. Nas jak którejś nocy ostrzelali na postoju to zaraz zrobiliśmy interwencję. Zebraliśmy wszystkich bez wyjątku a jak szli w zaparte to chcieliśmy ich rozstrzelać. No ale ten nasz porucznik się nie zgodził. Mówił, że nie możemy marnować amunicji bo potrzebna jest na walkę. No ale też uważał, że nie godzi się tak podstępnie atakować niemieckiego żołnierza więc chciał dać tym polskim wszom nauczkę. To zagnaliśmy ich wszystkich do stodoły i podpaliliśmy. Pięknie się paliła. Całą okolicę rozświetliła. I później mieliśmy już spokój do końca nocy. - trzeci z wojskowych piwoszy z dumą opowiadał jak poradzili sobie z podobnym problemem co znów wywołało śmiechy i falę radości, że w tak typowo niemiecki, dobrze zorganizowany sposób poradzono sobie z podstępnymi hordami podludzi ze wschodu. - Guten abend. Gibst du etwas?* - podsłuchiwanie przygód niemieckich wojaków przerwała Belgijce niemiecka kelnerka. Nawet z urody jakoś tak mało typowa Niemka. Zatrzymała się przy stoliku nowej klientki i zapytała czy czegoś nie potrzebuje. A wieczór się rozkręcał na całego. Prawie wszystkie stoliki były przez kogoś zajęte i uroda nowej klientki nie została przegapiona. Dość szybko ktoś jej zaproponował drinka albo zaprosił do tańca. Więc jako młoda i do tego samotna kobieta na brak adoracji i rozrywek w tym klubie nie mogła narzekać. --- * Guten abend. Gibst du etwas? - (niem) Dobry wieczór. Czy coś podać?
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |