26-09-2021, 22:51 | #1 |
Bradiaga Mamidlany Reputacja: 1 | Mo-Czary - "Atrofia Baydura”
________ * Muzdak - jedna z trzech pór roku. Czas, gdy panuje chłód, deszcze obfite i wszystko wolno obumiera. ** Toruk - jedna z trzech pór roku. Mroźna i mroczna pora, kiedy deszcze padają nieustannie, świat roślin i zwierząt pogrąża się w letargu. Nazywany czasem śmierci i uznawany przez Kabalarzy za czas kary i pokuty za grzechy ludzkości. W tym czasie składa się największe i najbardziej krwawe ofiary, by przebłagać Kaytula i przyspieszyć zakończenie Toruka. *** Ayklesy - gatunek kopytnych, charakteryzujących się rozłożystym porożem. Ich naturalnym środowiskiem są bagna i grzęzawiska. Świetnie nadają się na wierzchowce, ale bardzo trudno je schwytać i oswoić. **** Yooki - niewielkie ptaki o srebrzysto szarym upierzeniu. Prowadzą nocny tryb życia i są często postrzegane, jako zwiastun niebezpieczeństwa.
__________________ I never sleep, cause sleep is the cousin of death Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 27-09-2021 o 00:30. |
27-09-2021, 08:57 | #2 | |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 |
| |
28-09-2021, 09:23 | #3 |
Reputacja: 1 |
|
30-09-2021, 10:19 | #4 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez obce : 30-09-2021 o 11:35. |
30-09-2021, 11:00 | #5 |
Reputacja: 1 | Kiedyś Szedł, mimo że krew zalewała mu oko, zlepiała powiekę lepką, kleistą skorupą. - Nie przemywaj rany bagienną wodą. Huczały mu w głowie nauki rodzica Więc szedł, nie zatrzymując się na dłużej niż odegnanie tłustych, brzęczących gomygów. Ciągnęły za nim, zwabione słodkim zapachem juchy. - Nie pozwól… Pouczał dalej. - Tato, nie dam rady… Szeptał suchymi, spękanymi wargami. - Musisz. Musisz. Więc upadał, lecz wstawał. Zawsze wstawał. Tylko nie miał już sił odganiać się od brzęczącego, natrętnego paskudztwa. Gomygi chodziły mu po twarzy. Składały jaja w świeżej ranie. Niedawno Odwaga uleciała razem z dymem gdy tylko uchylił skórę zasłaniającą wejście do jurty. Tego drugiego było jeszcze jednak sporo w środku pokaźnej chaty. Gryzł go w oczy wyciskając na zmęczoną twarz Barylo łzy, które spływały teraz przekraczając kratery zmarszczek. Pod, za szeroką na chuderlawą posturę mężczyzny, kapotą zapiszczało coś, poruszyło się niespokojnie. Przycisnął stwora żylastą dłonią, nie pozwalając się wyrwać. - Halo… Chciał zawołać, oznajmić przybycie, lecz jego głos niewiele się różnił od piśnięcia przestraszonej pod połą ubrania żywizny. Przeklął w duchu swoją trwożliwą naturę, wszak obiecał sobie, że z goła inaczej postąpi. Za każdym jednak razem było tak samo. Na próżno starał się przebić wzrokiem mrok zmieszany z dymem, wypatrzeć postać starca, który niechybnie gdzieś tam tkwił, naigrywając się z niego. Im bardziej starał się go dostrzec, tym bardziej piekły go oczy, tym bardziej zalewał się łzami. Nie mógł zrozumieć jak ktoś mógł przebywać w takim miejscu z własnej woli dłużej niż kilka oddechów. Pociągnął nosem niczym zasmarkany, przerażony chłopiec. - Czego chcesz?! Gorący, suchy szept musnął płatek ucha. Barylo podskoczył zaskoczony. Odwrócił się nagle, prawie wypuszczając wiercącą się pod materiałem maszkarę. Nikogo. Tylko siwy dym. I mrok. - Ochrony - szepnął w końcu, a słowa wypłynęły z niego jak z dziurawej tykwy, szybkie, płochliwe, - przed tym co nas czeka, przez smarkacza Nurbekowego, który Ględę przerwał, żeby go bagna pochłonęły, Baydura znaczy, nie Nurbeka, z resztą może ich obu, mnie tam na jedno… Urwał, przestraszony, że swym ględzeniem mógł imorytę, co ciągle się nie objawił, w rozdrażnienie wprowadzić. Raz jeszcze wytężył czerwone już ślepia próbując coś wypatrzyć, na darmo. - Ochrony - powtórzył słabo. Czuł gorąco i słabował coraz bardziej od duchoty. Bać się począł, że tutaj zemdleje jeśli to dłużej potrwa. Do tego ukryte pod kapotą zwierzę pazury wbiło mu boleśnie w brzuch. Nie piszczało już. Łkało teraz jak małe dziecię. Wtem w jurcie zrobiło się jaśniej. Kłęby dymu ustąpiły jakby je przewiał nagły podmuch wiatru, chociaż wygarbowana skóra ciągle przysłaniająca wejście do chaty ani drgnęła. Barylo odetchnął głębiej czystym powietrzem. - Co tam trzymasz człowieku? - spytał Stracharz. Animur stał przed nim, oparty o kostur a jego twarz wykrzywiały w upiorne grymasy tańczące płomienie ogniska. Timoryta przesunął język po suchych wargach. - Dziećpierz - mlasnął starzec, lecz przybyły nie mógł wyczytać czy jest to oznaka uznania, czy irytacji nietrafionym podarkiem. - Wyjmij żesz go w końcu człowieku nim ci się do flaków dobierze! Teraz Śmierć. Animur prawie czuł jej cierpki smak na końcu języka. Po plecach przebiegł mu dreszcz podniecenia, który miłym ciepłem spłynął w okolice lędźwi. Stracharz wybrał się do osady zwabiony przez nocne skrzeczenia yooki. Posłańcy Kaytula zwiastowały zło. Spojrzał na półnagą Ryossę otoczoną przez baby i powoli ruszył za Drungiem, torując sobie drogę wśród ciżby kosturem. Chciał zobaczyć, posmakować, może zrozumieć.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
30-09-2021, 18:15 | #6 |
Reputacja: 1 | Poprzedniego dnia, kiedy pożoga trawiła spichlerz, młody elben stanął z tyłu zbiegowiska. Aaron przybył do wioski jakiś czas temu, lecz znał swoje miejsce. Gdy w ludziach buzowała krew, to dla zielonoskórych dziwadeł mądrzej było trzymać się z daleka. Ostatnio edytowane przez Caleb : 16-11-2021 o 17:33. |
03-10-2021, 22:59 | #7 |
Bradiaga Mamidlany Reputacja: 1 |
__________________ I never sleep, cause sleep is the cousin of death Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 04-10-2021 o 02:01. |
04-10-2021, 09:04 | #8 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Słowa i postawa obcego wielce zdziwić osadników mogły. Jakże to tak, nomad przybłęda śmie uwagę im zwracać i przypominać raczy o wioskowych prawach? Niepojętym się to zdawało, lecz głowy rubieżan choć chwilowo ostudziło, które ognia miały tyle, jakby klatratem z bogatego złoża były opalane. Jednakowoż tropiciel emocji nie zdołał przygasić, bo trafiała ona na podatne grunta, a już słowa o ucieczce chłopca na powrót dzikość i srogość zaklętą na widok ujawniły w postaci zaciśniętych kułaków i rozdygotania. Tylko czarnowłosy stał im na drodze i choć rdzawe żelazo miał do pasa przytroczone, a łuk przez plecy przewieszony, przymioty niechybnie wojowniczy charakter znamionujące, to przewaga grupy aż nadto wyraźna się wydawała i w prostym rachunku zapobiec linczowi, żadnym staraniem by nie zaradził. Tedy niespodzianie pieśń liryczna spłynęła jak obłok słodki i kojący, w swym echu wiążąc nienawistne głosy i poza obręb sioła je wypychając. Nawet Aran kunszt pieśni potrafił pojąć i wrodzoną ochotę do potyczki w sercu Molsuli zdusił. Ostatnio edytowane przez Deszatie : 14-10-2021 o 21:47. |
06-10-2021, 19:38 | #9 |
Reputacja: 1 | Kiedyś - Czerwie gomygów - westchnęła tęga kobieta pochylająca się nad chłopcem, o skórze szarej niczym starte nasiono piołunnika. - Będzie żył? - dopytała druga piskliwym głosem patrząc jak z zaropiałej narośli przysłaniającej oko nieprzytomnego. Grubaska wzruszyła ramionami. - Kaytul jedyny raczy wiedzieć - odparła. Teraz Wyziew śmierci co go w Baktygulowej chacie Animur wdychał drażnił zmysły stracharza. Wstrętny szarpał nimi jak ribaldo struny swego instrumentu, wygrywając na nich melodię zupełnie obcą i ochydną. Rozsmakował się Animur tym parszywym zapachem. Roztarł jego smak lepki i kwaśny suchym językiem po podniebieniu. Kojarzył mu się z Topielą i bytami ją zamieszkującymi lecz z żadnym, które znał. Nieznane intrygowało, wzbudzało pożądanie, wulgarnie wypełniające spodnie. Starzec podszedł do łoża, znacząc swoją ścieżkę stopami odciśniętymi w nie skrzepniętej jeszcze krwi. Ordynarna dziura w klatce piersiowej trupa straszyła ostrymi krawędziami połamanych żeber, krwawymi strzępami mięsa na zakrwawionej koszuli nocnej. Erzahler wyglądał tak jakby coś rozerwało go od środka, rozrywając klatkę żeber. Animur nachylił się nad ciałem i głęboko wciągnął ohydną woń rozkładu. Oko, przez które przebiegała paskudna blizna momentalnie zaszło bielmem. Oko, przez które strachur zwany był Trójokim. Trupia woń poprzez nozdrza wniknęła w płuca stracharza, a przez nie wraz z cząsteczkami tlenu wprost do jego krwi. Gdy ta obiegła całe ciało i rozlała się poprzez tętnice w mózgu, grobowy chłód przeszył wszystkie członki Animura. Koniuszki palców zdrętwiały mu, jakby trzymał je cały dzień w lodowatej wodzie lub wystawiał na mroźny wiatr. Serce kołatało, jakby szarżujące na niego maszkarony ujrzał. Świat przed oczami mu zafalował i przez kilka długich chwil, Animur lewitował pośród nieprzeniknionej czerni. Wzrok wolno wracał, jakby wiatr wschodni rozganiał gęste pasma mgły, które zawiązały wokół niego swe oślizgłe powrozy. - Thoo ohonn? - wyrzekł chrapliwym głosem byt bezpowłokowy. - Ohonnn - odparł mu drugi. Oślizgłe glizdy wiły się w swoim gnieździe, które przy zgiętym w kabłąk sosnowym pniu się znajdowało. Trzy, tłuste qurboci rozprute od gardzieli, aż po samą kloakę leżały na samym szczycie robaczego kopca. Oślizgłe larwy, ślepe i nieme, ożywiły się ledwo woń padliny poczuły. Instynktownie ku niej pełzać zaczęły, niemal walcząc o pierwszeństwo. - Yeghyle, yeghyle, vin hashvin - wyszeptał ktoś w Protosie. Kotary opadły i przesłoniły szczelnie Aeynechen, gdzie duchy i mary senne wędrują i oddzieliły Animura od szkaradnych czeluści Teynechen, gdzie byty nieżywe po swej śmierci się błąkają. - Wynieść go stąd! - usłyszał za swymi plecami głos naczelnika Drunga - Chatę spalić, bo licho w niej się zagnieździło. Zachwiał się stracharz, wsparł ciężko na kosturze, który tylko od upadku go powstrzymał. Nabrał gwałtownie powietrza jakby właśnie z głębokiej, zimnej toni wypłynął na powierzchnię. Zacharczał chcąc coś krzyknąć, zatrzymać odchodzących, lecz dziwna słabość go ścisnęła. Dopiero po chwili był w stanie na plac wyjść, gdzie ludzi kupa już otoczyła naczelnika Drunga z trupem. Ten laską celował w rozdarty zezwłok rycząc. - Wszystko jasne, jako lico Oeyna, co od wieków na nas spoziera. Bękarta trza naleźć i krew z niego utoczyć, by z grzechu straszliwego jucha jego parszywa nas obmyła. Nurbeka w dyby zakuć, coby nigdzie nie czmychnął. Chatę Baktygula i jego spalić wedle zwyczaju pradawnego, by licho z wioski wypędzić. Kiedy druga tercja wybije, na powrót na placu się zbierzem i otokę odprawimy, by łowczych Kaytul sam wybrał i naznaczył. - Gówno wiecie! - ryknął nad głowami zebranych Animur, przepychając się już do przodu, a opieszale ustępującym mu miejsca nie żałując bolesnych szturchańców kosturem. - Dobry z was naczelnik Drungu, ale w kwestii śmierci erzahlera gówno wiecie - uściślił już gdy stanął w kręgu. - Wyziewy aytheru i istoty nie z tego świata wokół trupa Baktygula krążą! - Wywrócił oczami, przez co jego twarz zdała się jeszcze bardziej przerażającą. - Zaprawdę powiadam wam, tam - wskazał zezwłok kościstym palcem - można znaleźć odpowiedź i kto będzie się upierać przy spaleniu ciała bez zbadania jego istoty, ten przyłoży rękę do zatarcia śladów zbrodni! - Potoczył dzikim wzrokiem po zebranych, jakby chciał znaleźć winnego tego całego zamieszania. - Wiem, żeście podjęli decyzję w dobrej wierze - złagodził w końcu ton głosu, - z niewiedzy. Dajcie mi zbadać ranę, zerknąć do Ayenechen, posłuchać o czym szepczą istoty z Topieli, a później czyńcie, co uważacie za istotne.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
11-10-2021, 10:12 | #10 |
Reputacja: 1 | I tylko serce nas dzieli...
|