Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-01-2008, 01:20   #1
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
[ Mag Wstąpienie ] Wiktoriańska Opowieść





Bezgwiezdna, wrześniowa noc objęła w posiadanie angielską stolicę. Nad wąskimi, brukowanymi uliczkami zawisła mgła. Gdzieś z oddali dochodził miarowy stukot końskich kopyt. Ciekawe kto w tę mroczną godzinę przemierzał ulice Londynu?

Po pełnym dramatycznych wydarzeń dniu Lukrecję męczył senny koszmar. Dziewczynka rzucała się niespokojnie na wielkim, mahoniowym łóżku, zasłanym mnóstwem poduszek, mamrocząc coś cicho. Światło gazowej lampy, rzucało dziwne cienie na porcelanowe buzie lalek, które zajmowały prawie każdy wolny skrawek pokoju. Siedziały na półkach, kanapie, jedna nawet leżała na pięknie rzeźbionym stoliczku z drzewa różanego.

- Violet! Violet!- nawoływała schrypniętym głosem.

Siedząca tuż obok kobieta zmoczyła chusteczkę w miednicy z wodą. Wyżęła kawałek materiału i położyła chłodny kompres na rozpalonym czole małej. Betty stłumiła szloch na wspomnienie dzisiejszego popołudnia, kiedy to „ mała pani „ zatrzymała się przed oknem wystawowym sklepu z egzotycznymi towarami. Stały tam długo, obie, wpatrzone w matowe szkło. Betty nie widziała nic poza egzotycznymi herbatami, przyprawami i belami kolorowego jedwabiu. Nie to, co panienka, po której policzkach spływały łzy i która cicho szeptała imię swojej ulubionej uczennicy. Kiedy tylko chlebodawczyni Betty otrząsnęła się z transu, kazała posłać po doktora Mc Alpina i tego dziwnego, wręcz przerażającego pana Edwarda. Potem w trójkę gdzieś pojechali i wrócili pod wieczór z …TYM… Na samo wspomnienie kobiecie żołądek podszedł do gardła. Betty pieszczotliwie pogładziła wilgotne od potu włosy swojej pani. Ciałem dziewczynki wstrząsnął gwałtowny dreszcz. Nagle otworzyła oczy. Z pomiędzy powiek wyzierały dwie czarne dziury, wrota do otchłani. Piastunka zerwała się na równe nogi z krzykiem.

- Doktorze Mc Alpin !!! Niech Pan tu szybko przyjdzie!!! Doktorze!!!

Do pokoju, jak burza, wpadł wysoki, rudowłosy mężczyzna. Rozchełstany strój, zmierzwione włosy i lekko zamglony wzrok świadczyły o tym, że doktor właśnie został wybudzony z drzemki lub oderwany od swego ulubionego zajęcia – palenia opium. Niewiele myśląc dopadł do dziewczynki na łóżku. Z ogromną czułością ujął twarzyczkę małej, która prawie utonęła w jego wielkich dłoniach. Lodowata obręcz strachu zacisnęła się na sercu Szkota. Mc Alpin ułożył z powrotem, delikatnie główkę dziewczynki na poduszce i wybiegł z pokoju w poszukiwaniu swojej torby z medykamentami.

Tymczasem Lukrecja wędrowała ciemną, cichą ulicą, tą sama którą razem z panną Marpel wracały dzisiaj od krawca. Jeszcze kilka kroków. Zza zakrętu wyłonił się magazyn z egzotycznymi towarami, szyld ze słoniem kołysał się miarowo. Dziewczynka przystanęła i tak jak popołudniu coś kazało jej spojrzeć w okno wystawowe. Nic się nie stało.
Herbata jak gdyby nigdy nic, piętrzyła się w stosach a delikatna chińska porcelana cieszyła oko misternymi błękitnymi zdobieniami, kiedy nagle… Szklana tafla zafalowała. Po raz kolejny Lukrecja zmuszona była oglądać jak młodziutka Hermetyczka otwiera drzwi nieznajomemu, skrytemu w cieniu mężczyźnie. Jak odwraca się niczego nieświadoma. Jak kolejne ciosy spadają na jej drobne plecy, a koronkowa sukienka przesiąka krwią. Potem zwyrodnialec rozciąga ciało dziewczyny na łóżku i patroszy ją jak martwą rybę. Wykrawa kolejne narządy i wkłada je do wielkiego słoja z formaliną. Z nocnego stolika czarnymi dziurami pustych oczodołów spoglądała na Lukrecję głowa Violet, młodej adeptki Porządku Hermesa. Nagle wszechobecną cieszę zmącił wysoki dźwięk. Dopiero po chwili dziewczynka uświadomiła sobie, że słyszy kobiecy krzyk. Odwróciła się gwałtownie, kilka kroków za nią stała wysoka, szczupła dziewczyna. Jej alabastrowa cera stanowiła niesamowity kontrast z czarną prostą suknią. Delikatny owal twarzy okalały kasztanowe kosmyki a w błękitnych oczach malowało się przerażenie. Stały tak, na pustej, sprawiającej wrażenie zasypanej popiołem ulicy. Nieme, wpatrzone w siebie niedowierzającym wzrokiem. Lukrecja już miała otworzyć usta i zapytać nieznajomą kim jest i co tu robi, kiedy coś nagle szarpnęło ją od środka i zmusiło do powrotu. Dziewczynka otworzyła oczy. Pierwsze co zobaczyła po przebudzeniu to zatroskaną twarz Brendana Mc Alpina, podtykającego jej pod nos małą zieloną buteleczkę, z której wydobywał się ostry zapach amoniaku.

- Nareszcie się obudziłaś Śpiąca Królewno- szkocki medyk zakorkował fiolkę.

- Betty przynieś mi proszę przybory do pisania i powiedz Johanowi żeby się ubrał. Będzie musiał coś komuś dostarczyć- wymamrotała Lukrecja zanosząc się kaszlem, wywołanym ostrym zapachem medykamentu.

-Ale Pani powinna odpocząć…- kobieta próbowała nieśmiało protestować.

-Panno Marpel wydałam polecenie! – mała stanowczo ucięła dyskusję.

Rudy wielkolud wstał z łóżka i zaczął przechadzać się po pokoju. Na kominku wesoło buzował ogień. Wrześniowe noce w Londynie bywały chłodne. Brendan podniósł z ziemi porcelanową lalkę w różowej, koronkowej sukience i usadowił się wygodnie w wielkim, obitym czerwonym aksamitem fotelu. Po chwili wróciła opiekunka z przenośnym pulpitem do pisania. Lukrecja skreśliła szybko kilka słow.

„ Drogi Ignatio!

Proszę przyjedź z samego rana. Stało się coś strasznego! Wszystko wytłumaczę Ci jutro.

Lukrecja ”


- Niech John dostarczy to jak najszybciej Sir Connorsowi. Do rąk własnych! Zrozumiałaś?- Betty skinęła głową i wyszła.

Sir Connorsa obudziły odgłosy dochodzące z wnętrza domu. Przetarł zaspane oczy i rozejrzał się w poszukiwaniu swojego aksamitnego szlafroka. Już na korytarzu usłyszał wymianę zdań toczoną podniesionymi głosami. Jego stary kamerdyner Whiliam, stanowczo odmawiał obudzenia swego pana, co nie spotykało się ze zrozumieniem zdenerwowanego przybysza.

- Co tu się u diabła wyprawia!- Sir Ignatio stanął u szczytu schodów i z marsową miną czekał na wyjaśnienia.

- Sir przepraszam, ale ten chłystek... – stary Whiliam nie dokończył, młodzieniec wepchnął się przed niego i wbiegł po schodach.

-List od Pani Lukrecji!- powiedział tylko, jakby to mało wszystko wytłumaczyć, łącznie z najściem o trzeciej w nocy.

Sir Connors rozerwał kopertę i jednym spojrzeniem ocenił zawartość listu.

- Whiliamie daj temu młodemu człowiekowi coś do picia i do jedzenia. Ja idę się jeszcze położyć, rano musimy wcześnie wstać.

Następnego ranka elegancki, szpakowaty gentelman zgodnie z prośbą, przybył do Fundacji swojej przyjaciółki. Jego powóz toczył się żwirową aleją. Z pomiędzy starannie przystrzyżonych krzewów wyłaniały się okaleczone przez czas i aurę postacie greckich herosów.


Stangret pociągnął lejce, powóz zatrzymał się. Sir Connors wysiadł powoli, statecznie. Niby od niechcenia przetarł gałkę z kości słoniowej, która wieńczyła jego laskę. Przed wielkimi drzwiami, wykonanymi na podobieństwo florenckich porte paradise stał kamerdyner w liberii.

- Pani już czeka Sir, proszę za mną, do gabinetu- skłonił się dwornie i poprowadził Ignasia przez wykładany marmurową posadzką hol.

Connors szedł niespiesznie jak na gentelmana przystało, podziwiał ozdobną sztukaterię, wysmakowane obrazy, drogą porcelanę wyeksponowaną w gablotach. Jego uwagę przykuła bogato zdobiona waza wykonana z czerwonej laki, na której smok pożera swój własny ogon. W końcu dotarli do drzwi prowadzących do gabinetu pani domu. Kamerdyner zastukał ostrożnie, z wnętrza dobiegł ich delikatny, dziecięcy głos.

- Proszę- służący przepuścił Ignatia w drzwiach.

W gabinecie oprócz Lukrecji, która jak zwykle siedziała na honorowym miejscu, w wielkim fotelu, czekali dwaj mężczyźni. Rudobrody, szkocki lekarz dr Brendan Mc Alpi nalewał właśnie whiski posępnemu Edwardowi Victredowi. Odziany w idealnie skrojony, ciemnoczerwony surdut mężczyzna, ze stoickim spokojem tasował talię kart. Nagle Connorsowi zbladł. Na biurku, w wielkim, szklanym słoju, stała zamknięta kobieca głowa.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 21-01-2008 o 20:05. Powód: zmiana grafiki, interpunkcja i Ignaś:D
MigdaelETher jest offline  
Stary 17-01-2008, 14:07   #2
 
Lindstrom's Avatar
 
Reputacja: 1 Lindstrom nie jest za bardzo znany
Connors wszedł do pomieszczenia. Był wstrząśnięty; nie spodziewał się takiego widoku. Jednak nie na tyle, by zapomnieć o dobrych manierach.

- Lukrecjo, droga przyjaciółko! – rzekł podchodząc do fotela, by uścisnąć małe dłonie dziewczynki. – Panowie – skłonił się następnie doktorowi i mężczyźnie w ciemnoczerwonym surducie. Nie mógł sobie w tej chwili przypomnieć, czy już się przypadkiem gdzieś nie spotkali; może na jednej z popołudniowych herbatek w Towarzystwie?

Podszedł do kanapy, podpierając się swoją nieodłączną laską, ozdobioną gałką z kości słoniowej. Usiadł. Stąd miał wystarczająco dobry widok na wszystkie osoby w pokoju, jak również i niecodzienną „ozdobę” na biurku.

- Zjawiłem się najwcześniej, jak tylko było można, droga Lukrecjo – powiedział do dziewczynki – Jak mogę Ci pomóc?

Miał szczerą nadzieję uzyskać przy okazji wytłumaczenie obecności makabrycznego słoja w pomieszczeniu. Choć dość przerażająca, cała sprawa już wzbudziła jego ciekawość.
 
__________________
Ni de ai hao - xue xi hai shi xiu xi?
Lindstrom jest offline  
Stary 17-01-2008, 19:03   #3
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację


Księżyc który zdawał się przemykać wśród strzępiastych chmur sunących po nocnym niebie jak ktoś kto nie chce dać się zauważyć.
Nagły, silniejszy podmuch jesiennego wiatru odsłonił jego tarczę.
Do pokoju na piętrze znajdującego się w quasi wieżyczce wlała się fala srebrzystego światła, odbijając się w szybach, plącząc na chwilę w adamaszkowych kotarach wiszących w oknie.
Oświetliła szerokie łoże na jakim spała, śniąc niespokojny, targający jej ciałem sen kobieta.

Sen…
Ulica…jedna z lepszych lezących w handlowej części Londynu.
Sklep kolonialny…
Nigdy w nim sama nie robiła zakupów, ale zdarzyło jej się znaleźć się koło niego parę razy.
Wydawało jej się, że czuje mimo oddalenia zapach herbaty, ciężką woń kadzideł, charakterystyczną cierpkość i zarazem słodycz opium.
Na wystawie pyszniły się bele chińskiego jedwabiu, światło tańczyło w jadeitowych ślepiach smoka…

Przed sklepową wystawą , na trotuarze stały kobieta i dziewczynka, ta ostatnia wpatrywała się w wystawę, jakby jej nie dostrzegając.
Nagle Evelyn zaczęła w szkle szyby widzieć…
Mimo że bardzo chciała nie mogła zamknąć oczu, odgonić od siebie tego widoku….
I tego co zobaczyła…

Księżyc nadal zaglądał w ono pokoju.
Na twarzy śpiącej młodej kobiety malowały się rozpacz, strach…ból.
Z zamkniętych oczu płynęły łzy.

Nagle z cichym okrzykiem poderwała się, gwałtownie czymś przebudzona.
Z trudem łapała oddech, czuła łomot krwi w skroniach, jej szum w uszach…

Przed oczyma ciągle miała ostatnią scenę z tego dziwacznego snu.
Dziewczynka przed sklepem odwrócił się, i…Evelyn mogła by przysiąc że spojrzała prosto an nią.
Mimo, ze to tylko sen…
Kolejny dziwny wytwór jej wyobraźni.
Może rzeczywiście powinna z tym pójść do lekarza.
I z samego ranka napisać list.
List do Elizabeth Craven, jej ukochanej, uważanej przez wielu za skandalistkę, ciotki…

Te sny coraz bardziej ją męczyły…
Teraz…po tej niedawnej tragedii tym bardziej.
Może to przez atmosferę tego domu, którego stała się panią, chodź czuła się w nim jak mebel, rzecz nikomu niepotrzebna, ba, wręcz zbędna.
Domu który ciągle krył przed nią niejedną tajemnicę…

Z mocnym postanowieniem spokojnego snu złożyła głowę ponownie na poduszce, jednocześnie szepcząc bezgłośnie prośbę, by tym razem sen był spokojny, i by mogłaby go nie pamiętać…

Smugi księżycowego światła przez chwilę zatańczyły w jej kasztanowych włosach, sprawiając, że zalśniły jak miedź rozsypana na poduszce, zanim chmury znów skryły oblicze księżyca przed ludzką świadomością…
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 18-01-2008, 21:39   #4
 
Reputacja: 1 Atanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumny
Edward spokojnie tasując karty, co jakąś chwile z lekkim zainteresowaniem, spoglądał na jedną z nich wyciągniętą z szczytu talii. Jeżeli się dokładniej przyjrzeć, ani to karty do gry, ani karty tarota, choć te drugie z pewnością przypominały.
Uniósł delikatnie głowę, a wzrok skierował na Doktora Mc Alpin'a, który właśnie sięgnął po butelkę whisky. Gdy wzrok doktora, skrzyżował się z jego wzrokiem, lekko przymrużył oczy w tym czasie skinając głową.
Sięgnął po kolejną kartę i spojrzał na nią swym mętnym wzrokiem. Po chwili sięgnął po drugą z kolei kartę i spojrzał, tym razem na obie. Po chwili zadumy odłożył obie karty do tali, która po chwili zniknęła w jednej z jego kieszeni a sam spojrzał na drzwi, których klamka właśnie delikatnie opadła na dół...
Odwzajemnił skinieniem przywitanie Sir Connors'a, a gdy ten zakończył rytuał przywitania z wszystkimi obecnymi, spojrzał na Lukrecję, bo jak niewiele trzeba zgadywać, teraz ona powinna coś powiedzieć...
 
__________________
Amatorzy zbudowali arke noego a profesionaliści Titanica...

Ostatnio edytowane przez Atanael : 20-01-2008 o 22:31.
Atanael jest offline  
Stary 20-01-2008, 23:45   #5
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Kolejne koślawe, niemalże niemożliwe do doczytania wyrazy pojawiały się na kartkach notatnika, kreślone niepewnie ręką Brendana. Doktor starał się pośpiesznie przelać na papier wspomnienie swojego ostatniego snu z którego obudził się ledwie kilka chwil wcześniej. Nie koncentrował się nad sensem zapisywanych w pośpiechu wyrazów i urywanych zdań. Starał się uchwycić to co jego świadomość już za kilka uderzeń serca wymaże z jego pamięci, katalogując je jako fantazje powstałe po zdarzeniach poprzedniego dnia, nie warte zarchiwizowania. Doktor McAlpin widział lepiej...*

...głowa w słoju nie była głową denatki lecz małej Lukrecji... z cała pewnością była to jej głowa - w przeciwieństwie do odnalezionej pozbawionej gałek ocznych. Zaskoczenie... /

Pośpiesznie zamazał ostatnie słowo i w jego miejsce napisał:

przerażenie wywołało przebudzenie...

Lekarz przerwał notowanie. W zadumie pogładził dłonią, dzierżącą obustronnie zaostrzony ołówek, rudą, obecnie rozczochraną brodę i zanotował jeszcze

Wzmożyć treningi pod kątem kontroli reakcji na silne bodźce.

Znów zamyślony przyłożył rylec trzymanego ołówka do ust jakby był to ustnik fajki wodnej lub cygaretka. Zastanowiło go przez chwilę jak bardzo przywiązał się do swej podopiecznej skoro w jego podświadomość, we śnie na temat ich ohydnego znaleziska obsadziła właśnie Lukrecję w roli ofiary oraz jak duży wywołało to u niego samego szok. Znał swoje możliwości i nieskromnie przyznał sam przed sobą że nie zna bardziej doświadczonego "świadomie śpiącego" od siebie. Świadomość ta tylko komplikowała jego, już i tak zawiłą sytuację. Nie dane mu było dalej rozważać tej kwestię. Najpierw poczuł niemiły metaliczny posmak ołowiu w ustach. Brendan szybko odsunął rylec od ust i z niejaką ulgą spostrzegł że przez chwile odruchowo bawił się jego ołowianym zakończeniem. Miał tak spierzchnięte i spękane wargi że nawet taki kontakt z jego drugą końcówką mógł skończyć się kolejnym niemiłym oparzeniem.
Ołówek chemiczny był w jego mniemaniu fenomenalnym wynalazkiem. Pomimo kolejnych niemiłych związanych z jego użytkowaniem wypadków Szkot nie przekonał się do używania innych narzędzi kreślarskich. Na nowo przyłożył go do papieru by nanieść kolejne notatki, gdy nagle usłyszał dobiegające z innego pomieszczenia odgłosy trwogi i zamieszania. Drzwi do jego pokoju otwarły się z hukiem a do środka bezceremonialnie wpadła przerażona służąca.

- Panie doktorze Betty woła! Coś się dzieje z Panienką ! – wysapała zdyszana.

Nagłe wtargnięcie zaskoczyło Brendana, nacisnął zbyt mocno trzymany rylec. Ten pękł trafiając go - a jakże by inaczej - prosto w prawy oczodół. Przeklął w gaelic -co niewiele ratowało jego reputację dżentelmena, gdyż wymówione w takim afekcie słowo okazywało się zrozumiałe niezależnie od znajomości lingwistycznych słuchacza. Cisnął ołówkiem gdzieś za łoże, na którym obecnie spoczywał oparty plecami o ścianę. Zerwał się na równe nogi. W lewą rękę chwycił swój notatnik, poczym jął jej knykciem pocierając prawą powiekę. W drugą rękę zaś złapał swoją torbę stojącą na stoliku. Kiedy zamknęły się za nim drzwi na ziemie stoczył się jego zwieńczony olbrzymim zielonym kryształem kosturek. Doktor wyraźnie zapomniał o swojej kontuzji i w chwile później, wręcz w podskokach, był już przy pokoju małej Lukrecji. Wszedł do pokoju upuszczając w progu swoją torbę, mimo kontuzjowanej nogi podbiegając do łoża na którym spoczywała majacząca Lukrecja...
-Witam Pana, Panie Ingatio. Dawno nie widziałem pana w żadnym klubie, miło znów się zobaczyć szkoda tylko że spotykamy się w takich okolicznościach.- Brendan podniósł się by podać rękę mężczyźnie który właśnie wszedł do pomieszczenia.

Szkot wstał by rozprostować kości. Mierzył na oko sto dziewięćdziesiąt lub nawet kilka centymetrów więcej. Był przy tym proporcjonalnie zbudowanym. Jego wzrost tuszował z lekka zarysowujący się brzuszek powstały w wyniku siedzącego trybu życia i nieubłaganego upływu lat. Doktor miał przeszło trzydziestkę na karku, jednak jego zadbana i gęsta ruda broda dodawała mu wieku i powagi. Włosy sięgające do ramion, nieco jaśniejsze od zarostu, miał spięte czarną wstęgą, dopasowana kolorem do wystającej spod kołnierzyka muchy. Odziany był w elegancki frak zapinany na pojedynczy guzik. Ubiór był może niekoniecznie dobrze dobrany, gdyż poły wiszące z tyłu, "jaskółki", jeszcze bardziej wydłużały jego sylwetkę a zapięcie nieco zbyt eksponowało jego pogarszającą linię. Za to ciemna zieleń marynarki doskonale pasowała do koloru jego oczu. Barwa ich przywodziła na myśl absynt. Niedbałym gestem, ukazującym jego srebrny sygnet rodowy, wskazał na stojący na stole słój. Uśmiechnął się lekko w stronię Ignasia a potem przeniósł wzrok na swego ponurego kompana

-Lukrecja jest jeszcze w lekkim szoku i podałem Jej środek uspokajający, poczekajmy chwilę aż ochłonie zanim wyjawi nam szczegóły zaistniałej sytuacji...
Pan Victred zapewne z racji stronnictwa do jakiego przystaje
-tu nie obyło się bez krzywego, lekko pogardliwego grymasu, jakim zwykli obdarzać się wszelcy antagoniści. Od ulicznych opryszków gdy mowa była "o tych z sąsiedniej dzielnicy" , przez przedstawicieli różnych partii politycznych a na członkach odmiennych Tradycji skończywszy - przywykł już do takich widoków. Ba! Widzę wręcz, że wraz z naszą drogą Lukrecją, a chyba wszyscy znamy Jej zamiłowanie do makabreski, nie mogli sobie odmówić takiej scenografii dla naszego spotkania. Gdyby miało to na Pana zdrowie zły wpływ, poczuł na przykład nudności proszę powiedzieć, mam przy sobie kilka specyfików na takie okazje.- słowa zły wpływ zaakcentował bardzo wyraźnie. Niedwuznacznie przenosząc wzrok z siedzącego obok Euthatosa na swoją podopieczną.
-Och, proszę też przypadkiem nie brać tej uwagi do siebie Panie Ignatio, nie wątpię oczywiście w pana zdrowie, czy tężyznę. Mam jednak wrażenie że na trzeźwo nie będzie nam łatwo przyjąć tego co przyjdzie nam zaraz usłyszeć... napije się Pan może w takim wypadku z nami whisky?



* (Śnienie 5, Medytacja (Świadome Śnienie) 4 )
 
Ratkin jest offline  
Stary 23-01-2008, 14:59   #6
 
Reputacja: 1 Atanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumny
W kąciku ust Edwarda zawitał delikatny uśmieszek, będący bardziej, grymaśnym wykrzywieniem twarzy niż przejawem jakiś emocji wywołanych wypowiedzią Dr Brendana. Nabrał dużo więcej powietrza do płuc niż miał to w zwyczaju robić do oddychania. Wydawać się mogło, że to wstęp do ciężkiego westchnięcia, jednak ci, co go trochę znali, wiedzieli, że to dziwaczny nawyk przed każdą wypowiedzią Edwarda. Powolną, z dużymi przerwami, wypowiedzią. Powolnym ruchem chwycił szklankę, którą pan Doktor właśnie wypełnił whisky. Zakręcił nią delikatnie, powodując wzburzenie, cieczy znajdującej się w środku i utopił w niej swój wzrok.
- Wbrew temu, za kogo mnie pan uważa... Panie Doktorze... Nie noszę w plecaku kobiecych głów w słojach...
Zmieszał jeszcze raz zawartością trzymanej szklanki.
- Jednakże... Wszelakie zbyt emocjonalne reakcje...
Tutaj spojrzał delikatnie na słój na biurku.
- Są niczym więcej jak oznaką słabości człowieka...
Wypowiadając ostatnie zdanie, przyłożył szklankę, nieopodal ust a kończąc je wypił jej zawartość i spokojnie odstawił ją na jej pierwotne miejsce.
 
__________________
Amatorzy zbudowali arke noego a profesionaliści Titanica...
Atanael jest offline  
Stary 29-01-2008, 01:35   #7
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Lukrecja siedząca w wielkim fotelu, usadowiła się wygodniej. Jej drobna sylwetka zdawała się niknąć w masywnych ciemnoczerwonych poduchach. Mebel przywodził na myśl rozwartą paszczę lewiatana lub innego mitycznego stwora, chcącego jednym kłapnięciem szczęk połknąć dziewczynkę. Chudymi paluszkami nerwowo przeczesywała długie, złote włosy lalki.

- Witaj drogi Ignatio, wybacz mi proszę to nocne najście, ale jak sam widzisz sytuacja, w której znalazłam się ja, moja Fundacja a także, jak śmiem twierdzić, cała nasza społeczność jest więcej niż ciężka – wielkie migdałowe oczy wpatrywały się przez chwilę w makabryczną zawartość słoja.

Zapewne pamiętasz pannę Violet Howard, wiązałam z nią wielkie nadzieje – Lukrecja westchnęła i przeniosła zbolałe spojrzenie z naczynia stojącego na biurku na piękne witrażowe okno, główną ozdobę gabinetu. Po chwili przerwy kontynuowała cichym, spokojnym głosem.





- Od pewnego czasu miewam wizje… Widzę w nich za każdym razem to samo: gwałt, krew, przemoc i w konsekwencji śmierć. Zawsze ginie kobieta. Do tej pory morderca wybierał na swe ofiary Śpiące ale już wtedy wiedziałam, że posunie się dalej. Próbowałam odwlec ten moment w czasie, ostrzegałam ich! Ale ta przeklęta powłoka…!!!- sfrustrowana dziewczynka cisnęła zabawką przez pokój.

Lalka z głuchym trzaskiem rozbiła się o drzwi dębowej szafy. Porcelanowe, białe szczątki kontrastowały z krwistą czerwienią perskiego dywanu.

- Bo jaki Śpiący uwierzy małej dziewczynce…- głos jej się załamał- A teraz jest już za późno, Violet, tak mi przykro…

Mężczyźni siedzieli w ciszy. Doktor Mc Alpin podszedł do fotela, kucnął obok. Jego zielone oczy pełne były troski i smutku. Wielka, szorstka dłoń Szkota spoczęła na małej rączce Lukrecji. Ten czuły gest, nie umknął czujnemu spojrzeniu siedzącego na kanapie Eteryty.

Co też łączy tych dwoje? – przemknęło przez myśl Sir Connorsowi. Zanim jednak jego bystry umysł zdążył rozpocząć analizę postawionego pytania, siedząca w fotelu dziewczynka podjęła przerwany wątek.

- On bada, szuka… jednak nie wiem czego. Najpierw próbował coś znaleźć w ciałach tamtych biednych kobiet. Potem w mojej małej, poczciwej Violet i nie spocznie do póki tego nie znajdzie! Londyński bruk spłynie krwią, krwią Śpiących ale i naszą . Ten makabryczny strumień posoki będzie płynął do póty, do póki On nie znajdzie odpowiedzi, których szuka. Naszą jedyną szansą jest dowiedzieć się czego pożąda ten szaleniec. To klucz do naszej zagadki i jedyna szansa na ocalenie gobelinu.- Lukrecja zaczęła delikatnie masować sobie skronie – Panie Victred sądzę , że powinniśmy się udać z wizytą do Fundacji Eutanatosów. Nie znam innej Tradycji bardziej kompetentnej w dziedzinie śmierci, jak i wiedzy, którą można pozyskać od zmarłych. Pozwoliłam sobie wysłać bilecik do Sir Henrego, uprzedzający o naszej wizycie.

***


Evelyn od rana męczyła migrena. Ciężka noc, pełna koszmarów sennych, odcisnęła piętno na jej pięknej twarzy. Ciemne sińce rysujące się pod oczami, podkreślały tylko ich niesamowity, błękitny kolor. Młoda kobieta siedziała w oranżerii, sącząc małymi łykami herbatę earl gray. Ze zdobionej w pąsowe róże filiżanki, unosił się delikatny zapach bergamotki.




Evelyn lubiła to pomieszczenie. Przez wielkie okna, wpadały do środka promienie porannego słońca. Cały pokój tonął w ciepłym, kojącym świetle, które pozwalało choć na chwilę zapomnieć o nocnych koszmarach i sennych majakach. Dziewczyna wystawiła bladą twarz do słońca, rozluźniała mięśnie, pozwoliła troskom odpłynąć w siną dal. Dopiero skrzekliwy głos starej służącej wyrwał ją z tego błogostanu.

-Proszę Pani… - Evelyn odwróciła się do staruszki – Proszę Pani, jakiś młodzieniec przyniósł to przed chwilą …eee... bilecik jest adresowany do… Pana.

Kobietę przeszył zimny dreszcz. Zdarzenia sprzed kilku miesięcy znowu stanęły jej przed oczami. Drżącymi dłońmi rozerwała małą, kremową kopertę.

„ Wielmożny Pan Hrabia Henry Edward Fox

Panna Lukrecja Whitehous wraz z towarzyszami prosi o przyjęcie w pilnej sprawie dziś o

godzinie 14”

Bilecik, jak jesienny liść, opadł powoli na wyłożoną zielonym marmurem podłogę oranżerii. Evelyn siedziała nieruchomo przy stoliku, wpatrzona nieobecnym wzrokiem w jakiś punkt na horyzoncie. Herbata wystygła.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 26-06-2008 o 19:40. Powód: Przepraszm Lhian :(
MigdaelETher jest offline  
Stary 03-02-2008, 23:37   #8
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Spokojnym ruchem Brendan odebrał krztuszącej się Lukrecji, wyrwaną mu szklankę. Z nieukrywaną dezaprobatą odstawił ją na stolik. W głębi ducha przeklinał jej upór. Kiedy nagle w jego głowie rozległ się głos. Na moment trwający tyle co jedno uderzenie serca ogarnął go niepokój. Było to rzeczą normalną, odruchową. Nawet tak doświadczony telepata jak on, nie mógł przecież z radością powitać niespodziewanego gościa w swojej głowie. Pomimo tego żadna fizyczna reakcja nie zdradziła jego uczuć. Kiedy głos odbił się echem od granic jego świadomości, zalewał spokojem i ciepłem, jak morska fala muskająca nagrzany słońcem piasek. Głos był znajomy, choć brzmiał dziwnie gdy wydobywał się z jego własnych ust. Był to głos nikogo innego jak doktora McAlpina we własnej osobie – dosłownie we własnej osobie.

-Spokojnie, prędzej Jej zaszkodzisz niż pomożesz w ten sposób. Pomiętej o tym co jest najważniejsze - znajdź lek na Jej stan a nie walcz z wiatrakami jej nawyków.

Większość ludzi w chwilach spokoju, powtarza sobie racjonalne wnioski i sugestie, tego jak powinni postąpić kiedy znajdą się w określonych sytuacjach. Kiedy emocje wezmą górę. Przygotowują oręż żeby walczyć z samym sobą, tylko po to by - kiedy już będzie to potrzebne - nie być stanie go użyć. W chwili spokoju mówią do siebie samego jak do innej osoby. Brendan mając Wrodzony Geniusz, jak określali to jego dawni "pobratymcy” z Porządku Rozumu, mógł za promocją... Magyi jak określali to jego obecni "przyjaciele" przemóc własne ograniczenia. Zaimplantowana do podświadomości skomplikowana myśloforma będąca częścią jego jaźni, właśnie oddaliła do niego złe emocje. Wypełniając pozostałe po niech miejsce wspomnieniem każdego kroku jaki wraz z Lukrecją postawili już na drodze do wspólnego szczęścia.

Osiągał teraz w głębi ducha racjonalny , pełen pozytywnych wibracji spokój. Uczynił to wysiłkiem swojej własnej Woli, to o czym zapewne właśnie w tej sekundzie marzyło tysiące, jeśli nie miliony żyjących i walczących z samymi sobą śmiertelników.

Spokój jaki osiągnął, czystość myśli, jednak szybko został zburzony przez nieprzyjemne wspomnienia. Przez kolejne sekundy, wyznaczane uderzeniami serca, przypominał sobie swoje poprzednie "Wielke Dzieło" ,z czasów kiedy był jeszcze młody i głupi. Wierzył wtedy że ta prosta metoda, jaką było programowanie własnej podświadomości, by zmienić swoje złe nawyki czy odruchy, była panaceum na większość problemów ludzkości. Czasem nie wierzył jak mógł być tak ślepy, by nie rozumieć, że ta sama metoda nad którą wtedy pracował może posłużyć komuś innemu do programowania całych mas ludzi. Pamiętał gorliwe kazania Thomasa z "Kabały Czystych Intencji"... i jego zmasakrowane zwłoki podziurawione przez miniaturowe działko, oparte na projektach Gatlinga, trzymane w rękach jakiegoś anonimowego sk....yna z Nowego Porządku Świata. Podczas swojej odysei po najbardziej oddalonych od cywilizacji ostępach Azji poznał sztukę pozwalającą mu z pomocą jednego wejrzenia w czyjeś oczy, wyczytać więcej niż nieraz potrafili jego koledzy lekarze po godzinach diagnozowania. Poznał też sekret Złego Oka – jednego spojrzenia zdolnego rozerwać ludzką duszę na strzępy, wzdłuż skaz poczynionych w niej grzechami jej posiadacza. Brendan nie był mordercą i nigdy nie użył go inaczej niż by obronić przed śmiercią, siebie lub kogoś bliskiego. Zdarzył się jeden jedyny raz kiedy użył jego mocy. Dziś nie pokutował za duszę tego człowieka. Wtedy właśnie zrozumiał co tak naprawdę było celem tej nowej grupy, która Porządek Rozumu zmieniała w bękarta określanego mianem Technokracji. Ten... człowiek... nie miał już prawdziwej duszy. Nawet na dnie swojej podświadomości nie żałował niczego co uczynił, był tylko zaprogramowanym bezmózgim automatem. Dziś Brendan z trudem powstrzymywał odruch wymiotny, na samo wspomnienie tej chwili. Sama nazwa Porządek Świata powodował, że jego żołądek skręcał się nieprzyjemnie, a gardło paliło żywym ogniem a określenie ludzkości jako Mas wyprowadzało go z równowagi. Na te uczucia nigdy nie nałożył magiycznej blokady, by ulżyć wyrzutom sumienia, jakie miał z powodu współudziału w tym przedsięwzięciu. Obiecał sobie, że nigdy nie pozwoli, żeby ta sztuczna metoda zapewniła mu ukojenie i wymazała poczucie winy...

Oczywiście wszystko w przyrodzie musiało pozostać w równowadze i Brendan miał poczuć to już za chwilę. Zbawienna myśloforma zablokowała chwilowo widocznie sygnały bólu płynące do mózgu. Ich źródłem była wiecznie jątrząca się rana nogi. Wystawiona na nagły wysiłek, kiedy podnosił się by odebrać szklankę od swojej podopiecznej, dała o sobie znać. Nagle psychiczna tama puściła i umysł doktora zalała olbrzymia falą bólu. Bólu po stokroć silniejszego do tego jaki powinien był odczuć. Brendan zrozumiał. W jego ciało z siłą rozpędzonej lokomotywy uderzył Paradoks. Wywołany użytym, o ten jeden raz za dużo, z pozoru niegroźnej drobnej auto-ingerencji we własny tok myślenia. Wyładowanie nastąpiło tylko w głębi jego głowy. Tylko ktoś inny władający sztuką sfery Umysłu, mógł zrozumieć co się działo. Pozostałym wydawało się, że lekarzowi po prostu doskwiera chora noga. Wytrawny obserwator mógł zauważyć, że nie tylko mała Lukrecja ma więcej lat niż na to wygląda. Brendanowi wydało się, że w jednym momencie usłyszał wszystkie wrzaski i jęki, każdego rannego żołnierza Korony, jaki trafił na jego stół, przez lata służby jako, lekarz polowy. Tajemnicza, nieuleczalna rana uczyniona zabłąkaną kulą, zrobiła z niego pól-kalekę na resztę życia. Teraz emanowała zimnem, tak przenikliwym i przejmującym, jakiego jeszcze nigdy dotąd nie czuł. Wrażenie to przyćmiło nawet wspominania z tamtej upiornej zimy, która zmusiła ich wojska do odwrotu i zdziesiątkowała ich szereg,. nie gorzej niż kule wystrzeliwane przez Afgańskich górali. Brendan zachwiał się. Nie mogąc utrzymać równowagi, wsparł się na ramieniu siedzącego obok Edwarda. Wtedy na krótką chwilę miedzy dwoma dżentelmenami powstał rodzaj "pomostu", łączącego ich wzorce.
Victred poczuł nagle niewyobrażalnie silny rezonans Entropii generowany przez ranę, podpierającego się na nim mężczyzny. Rana ta - czuł to wyraźnie - była niezwykła i zadana z pewnością za pomocą potężnej Magyji Entropii. Ta ogromna siła pozostawiła po sobie taki wielki ślad, że nie osłabł on mimo upływu lat.

-Przepraszam pana, najmocniej-syknął lekarz, jednak ból malujący się na jego twarzy wyraźnie już ustępował. -Pamiątka z wojska, która nie daje o sobie zapomnieć.-Brendan zdobył się na przyjazny uśmiech w stronę siedzącego Euthanatosa. Kiedy mógł już samodzielnie stać, spróbował sięgnąć po opartą o stół rzeźbioną laskę. Odłożył ja zbyt daleko i potrzebował w obecnej sytuacji musiał by wykonać kilka kuśtyknięć by ją dosięgnąć. Sir Connors widząc co się dzieje, podał mu ją uprzejmym gestem. Kiedy Brendan wypowiadał -Dziękuję, już sobie poradzę. ich wzrok skrzyżował się. Ignatio zobaczył w jego oczach echo tego potwornego bólu skrywane za maską uśmiechu, okalanego przez gęsty rudy zarost.

-Co do pańskiej, jakże trafnej uwagi.-Ostatnie ślady przeżywanej udręki zniknęły z jego głosu. To morderca albo osobiście znał Violet lub użył czy to prawdziwej Magyji lub jakiejś podrzędnej jej imitacji, typowej dla istot paranormalnych, aby uśpić jej czujność. Z medycznego punktu widzenia mogę powiedzieć tyle że rany zostały zadane niezwykle ostrym narzędziem, świadczyć mogły o tym gładkie brzegi ran. Oprawca na pewno wiedział co robi... wstępnie, ryzykownie, pozwolę sobie na używanie wobec tej istoty miana człowieka. Aczkolwiek wedle mojej prywatnej oceny osoba ta wyautowała się z naszego gatunku poprzez czyny takie jak ten... -postawny lekarz rozmasował nieco swoje kolano, wolną dłonią i kontynuował wypowiedź. Kiedy wszyscy zaczęli powoli przemieszczać się w kierunku wyjścia, kontynuował -Wracając do tematu. Rany zostały zadane - mogę to stwierdzić za całą pewnością - narzędziami medycznymi, oprócz wspomnianych już przeze mnie gładkich brzegów ran, zauważyłem ślady na kościach pozostawione przez piłkę, jakiej my lekarze używamy w trakcie autopsji... może oszczędzę panom szczegółów. Fakt ten, nasuwa wniosek, że oprawca jest, był medykiem lub musi znać się na innym rzemiośle mającym do czynienia z oporządzaniem i oprawianiem niekoniecznie ludzkiego ciała. Budowa takiej, przykładowo za przeproszeniem świni nie różni się wiele od budowy człowieka. Tak więc mógł to być także rzeźnik czy nawet uzdolniony garbarz. Przechodząc do kwestii wyciętych denatce organów, muszę przejść też z punktu czysto medycznego i spojrzeć na sytuację okiem okultysty. Panowie... i Ty Lukrecjo, wybacz... niema się co oszukiwać co do przyczyn tych morderstw. O ile od czasu ataków na prostytutki można było przypuszczać że mamy do czynienia, z za przeproszeniem zwykłym dewiantem i mordercą. To teraz należy zwrócić uwagę na to, jakie organy są wycinane ofierze. Oprawca ma uknuty szatański plan, wszystko z czysto ezoterycznego punktu widzenia ma makabryczny sens. Wycięto organy które w większości znanych kultur są miejscem, gdzie w ciele mieści się dusza, siła życiowa, Chi czy inne elementy ciała astralnego jak byśmy je określili. Uwagę zwraca jednak pewien szczegół, moim zdaniem bardzo istotny. Pannie Violet wycięto akże wątrobę. Jest to dość ciekawe ponieważ była ona jednym z ważniejszych organów używanych w celach wróżbiarskich, a także oprócz mózgu głównym ośrodkiem podtrzymującym temperaturę organizmu, swoistym centrum energetycznym. Przypomnę też, że kobiecie wycięto wewnętrzne organy rozrodcze. Doprawdy, makabryczna układanka... -Brendan wydawał się niemalże nie potrzebować oddechu kiedy wygłaszał swoją tyradę. Kiedy skończył, stał już w otwartych drzwiach wyjściowych posiadłości. Zakładając na siebie cienki, wełniany płaszcz, w barwie ciepłego brązu. McAlpin pomagał już założyć płaszczyk swojej podopiecznej. Obejrzał się z uśmiechem na Connorsa.
 
Ratkin jest offline  
Stary 08-02-2008, 01:25   #9
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Lukrecja z wdzięcznością przyjęła pomoc Dr McAlpina, jeszcze nie doszła do siebie po serii koszmarnych zdarzeń. Otuliła się ciaśniej płaszczykiem i oparła na ramieniu Brendana. Na wysypanym drobnym żwirkiem podjeździe czekał na nich powóz ze stangretem.




Listki równo przyciętego żywopłotu zaszemrały, poruszone delikatnym powiewem wiatru. Zapowiadało się piękne popołudnie. Lokaj w liberii ukłonił się lekko, wychodzącym. Podszedł do powozu i otworzył drzwiczki. Sir Connors szarmancko podał Lukrecji dłoń i pomógł jej wsiąść do środka. Eteryta usadowił się na miękkim, obitym zielonym aksamitem siedzeniu, naprzeciwko dziewczynki. Nagle powóz zakołysał się gwałtownie. Drzwiczki pojazdu okazały się zdecydowanie za małe dla postawnego Szkota. Kiedy w końcu McAlpin zajął miejsce u boku Lukrecji, w drzwiach pojawiła się blada twarz Edwarda Victreda.

- Szanowni Państwo pozwolą, że nie będę im towarzyszył, nazwijmy to, z powodów osobistych… Ponad to chcę zbadać sprawę na własną rękę – powiedział powoli, swoim cichym, patetycznym głosem.

- Oczywiście Panie Edwardzie. Nie wnikam w pobudki jakie Panem kierują. Wie Pan gdzie nas szukać, w razie potrzeby. Życzę powodzenia, żegnam – odparła Lukrecja.

Oschły ton, nie pasował do delikatnej, uśmiechniętej dziewczynki. Sir Ignatio dostrzegł jak drobne piąstki, zaciskają się kurczowo na pasku małej, czarnej torebki. Niesubordynacja Eutanatosa, wyraźnie rozdrażniła Lukrecję. Drzwiczki zamknęły się, stangret zaciął konie i powóz ruszył. Po kilku minutach jazdy żwirową aleją, opuścili teren Fundacji przez wielką, kutą bramę. McAlpin wyjrzał przez okienko, kamienny faun uśmiechał się do niego złowieszczo na pożegnanie.




Powóz powoli toczył się brukowaną ulicą. Pasażerowie toczyli luźną, grzecznościową rozmowę.

- Drogi Ignatio, jak miewa się twoja matka, nadal niedomaga? – spytała dziewczynka, wygładzając fałdy obszernej, kremowej spódnicy.

- Dziękuję droga Lukrecjo. Jest już znacznie lepiej, wyjazd do Brighton dobrze jej zrobił.- odpowiedział uprzejmie Sir Connors – Ty też powinnaś spróbować, morskie powietrze potrafi zdziałać cuda.

Kiedy przejechali przez most, łączący ze sobą oba brzegi Tamizy, nagle we wnętrzu powozu, zrobiło się ciemniej. Lukrecja wyjrzała przez okienko, ulica spowita była gęstą mgłą, jakby nagle wjechali w zupełnie inny świat.




Biały opar wił się wokół ulicznych latarni, osnuwał budynki.




Wszystko znajdowało się jakby za mleczną, muślinową zasłoną. Dziewczynką wstrząsnął dreszcz.

- To zły omen – wyszeptała, pobladłymi wargami.

Dalsza droga upłynęła w ciszy. McAlpin podejrzliwie obserwował krajobraz za oknem, Lukrecja nerwowo bawiła się paskiem torebki a Sir Igatio utkwił zamyślony wzrok w gałce z kości słoniowej, która wieńczyła jego laskę. Atmosfera w powozie stała się ciężka i gęsta jak mgła na zewnątrz. Na twarzach podróżnych malowało się napięcie. Prawdziwą ulgę przyniosło im nagłe szarpnięcie, po którym, powóz zatrzymał się. Dotarli na miejsce. Ekscentryczna a wręcz dziwaczna posiadłość Hrabiego Foxa górowała nad całą okolicą. Potężny Euanatos wzniósł swój dom na podobieństwo warownego zamku. Strzeliste wieżyczki i wąskie, wysokie okna robiły imponujące wrażenie. W holu powitała ich stara służącą o skrzekliwym głosie.

- Proszę za mną - powiedziała i ruszyła w głąb domu.

Lukrecja rozglądała się dokoła ze zdziwieniem. Wiele się tu zmieniło, od jej ostatniej wizyty. Nie chodziło tylko o wystrój wnętrza, subtelna zmiana zaszła w aurze tego miejsca. Zanim jednak, zdążyła zastanowić się nad istotą tej zmiany, doszli do wielkich przeszklonych drzwi prowadzących do ogrodu zimowego.

Dziwne Sir Henry nigdy nie przyjmował gości w tym miejscu, zdążyło jej jeszcze przebiec przez myśl, zanim przekroczyli próg sztucznej, miniaturowej dżungli.

- Pani Hrabino, goście. Czy można już podawać herbatę i przekąski – zaskrzeczała staruszka.

Trójka nowo przybyłych stanęła twarzą w twarz z młodą, niezwykle piękną, odzianą w czerń kobietą. Lukrecja jęknęła i osunęła się na ziemię zemdlona.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 08-02-2008 o 22:25.
MigdaelETher jest offline  
Stary 29-01-2008, 21:59   #10
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Ranek nadszedł zbyt szybko.
Mimo że nic jej nie pospieszało wstała wcześnie.
Chyba wiedziała, że próby czekania na sen, który mógłby dać ukojenie są bezcelowe…
Długie chwile spędziła rozkoszując się kąpielą w wannie stojącej ‘chińskiej łazience’, jednym z bardziej niezwykłych pomieszczeń w budynku.



Wiedziała, że Henry kazał przebudować praktycznie całą posiadłość by założyć kanalizację i móc korzystać z dobrodziejstw gorącej wody…
Okrągła wanna z drewna starannie zakonserwowanego by nie poddawało się działaniu wody pozwalała jej się wygodnie wyciągnąć i obserwować jak światło barwi śnieżnobiałe, marmurowe płytki, jak przemyka po przerywające gdzieniegdzie tę gładką biel wąskie , pokryte wiecznie zielonym bluszczem terakotowe prostokąty.
Promienie słoneczne przebiegały po nich różnymi kolorami, przenikając przez wysokie, wąskie okna łazienki pokryte w całości witrażami o roślinnych i zwierzęcych motywach.



Niestety stygnąca woda nie pozwoliła jej czerpać cichej przyjemności z tak prostej czynności jak karpiel. Pokojówka jaka chyba nadal nie mogła jej zaakceptować jako swej pani pomogła jej się ubrać, traktując ją trochę jak wielką, woskową lalkę.

Evelyn zeszła powoli wąskimi kręconymi schodami z końca korytarza do drugiego chyba swego ulubionego domu w tym ciągle tak obcym domu- oranżerii.
Półokrągła szklano- metalowa konstrukcja przylegająca do domu ostatnimi czasy stała się jej oaza…
Otoczyło ją delikatne, zielone światło, poczuła ciepły zapach ziemi i kwitnących orchidei.




Nawet nie zauważyła krążąc wśród zieleni i obserwując bogactwo roślinnego życia kiedy na stoliczku przy obsypanym kwiatami młodziutkim migdałowcu któryś z służących zostawił tacę z śniadaniem.

Właśnie rozkoszowała się kolejnym łykiem aromatycznej earl gray bez żadnych niemądrych dodatków jak cukier czy mleko, gdy dostarczono bilecik.

Bilecik wizytowy adresowany do Henry’ego.
‘Jakie jeszcze upiory twej przeszłości na mnie czyhają? Czy wiesz na co mnie skazałeś?
Nawet cię nie znałam!’

Sama skarciła się w myślach. Nie powinna tak myśleć…



Wielmożny Pan Hrabia Henry Edward Fox
Panna Lukrecja Whitehous wraz z towarzyszami prosi o przyjęcie w pilnej sprawie dziś o godzinie 14



Gdy Maud, służąca jak dostarczyła jej bilecik pojawiła się ponownie by zabrać tace, Evelyn wyrwała się z dziwnego odrętwienia.
-Proszę przygotować przekąski na 14, a na 14:45 obiad. Będę mieć gości.

Obróciła bilecik w dłoni.
Lukrecja Whitehouse, hymm….
pomyślała, któż to może być….
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay

Ostatnio edytowane przez Lhianann : 29-01-2008 o 22:03.
Lhianann jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172