Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-12-2008, 21:02   #1
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
[Mag: Wstąpienie] Księga Dni (18+)


Jestem sam, i nie mam jeszcze imienia, które Ty mi nadasz, i które stanie się moim na czas Twego życia. Mam tylko to, które nadałem sobie sam.

Jestem Gabbeh.

Moje imię oznacza "dywan". Pleciony ręcznie skomplikowany wzór. Moje imię oznacza trud i poświęcenie, odnajdywanie wzorów i znaczeń, radość i znój ciężkiej pracy. Ty zapewne nadasz mi własne. Przyjmę je z wdzięcznością, jak i kształt, który mi nadasz.

Z oddali patrzę, jak on dolewa jej wina. Milczę, bo to nie mój czas. On i ona przejdą długą drogę, która nie jest moją. On i ona powiedzą wiele słów, ich ścieżkę uświetni wiele zwycięstw, na ich miłość rzucą cień niezliczone porażki...

...zanim staniesz się TY.

Czekam na Ciebie z drżeniem w sercu i rozrywającym duszę niepokojem. Jaka będziesz? Czy usłyszysz mój głos? Czy pozwolisz mi mówić? Czy TY, jak nieliczni z tych,których wybrałem, otworzysz oczy?


Skąd wiem, że będziesz kobietą? Widzę oznaki obietnicy. Uśmiech kelnera, który przyniósł jej i jemu kolejną butelkę. Kłoniące się ku nim gałęzie jesionu.Zapach magnolii, kiedy on pozwolił,aby ona wprowadziła się do jego domu. Mówisz, że magnolia nie pachnie? Pachnie. To drzewo, które kwitnie, nim jego liście wydrą się z pąków. Pachnie wiosną. Obietnicą życia. Jak Ty.
Czułem i jej strach, kiedy odkryła, co się dzieje z jej ciałem. Jego pewność, a raczej pragnienie pewności: "kochanie, poradzimy sobie ze wszystkim".

Widziałem Cię, zanim lekarz odwrócił monitor, i ona i on mogli zobaczyć, jak trzymasz się za lewą piętę.

Ty, tylko ty.

W jej łonie otwierałaś oczy i wyciągałaś ku mnie małą, niezdarną rączkę. Dzieci tak robią, zawsze tak robią. dzieci widzą. Ale wiedziałem, wierzyłem w obietnicę magnolii, że gdy dorośniesz, z tą samą ufnością wyciągniesz ku mnie dłonie.

Ty jesteś treścią mego istnienia.

Ty właśnie się stajesz.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 15-12-2008 o 15:51.
Asenat jest offline  
Stary 21-12-2008, 18:50   #2
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Anna poderwała się z miejsca i pobiegła prosto do toalety. Całe śniadanie spłynęło do miejskiej kanalizacji.
Kobieta wytarła twarz, a gdy podniosła wzrok napotkała zatroskaną twarz swojego męża.
- Dobrze się czujesz? – zapytała, a w jego głosie dała się słyszeć troska.
- Nie nic mi nie jest. To pewnie te wczorajsze wino na weihnachtsmarktcie. Używają najtańszych win – Anna uśmiechnęła się do mężczyzny. – Lepiej już idź, bo się spóźnisz. Dam sobie radę
Gdy drzwi zamknęły się za Leopoldem, Anna pogładziła się po brzuchu. Już dwa tygodnie się spóźnia - pomyślała. Może powinnam pójść do doktora Rennera?

Ten czuły, przepełniony miłością dotyk. Jej niepewne myśli płynące ku noszonemu pod sercem nowemu życiu. Jej umysł jeszcze o tym nie wiedział, ale ciało samo potrafiło zadbać o tę małą, upragnioną istotkę.

***
- Ależ moja droga! – niska, korpulentna kobieta zwróciła się do Anny. – Dlaczego nie spróbujesz mojego karpia?
- Mamo! – wtrącił się Leopold. – Przestań, proszę cię.
- Leopoldzie, ja chcę, żeby twoja żona sił nabrała. Zobacz, jaka ona chuda! Jak ona ma urodzić i wykarmić to dziecko?

I znowu się zaczyna. Czy oni nie potrafią usiąść przy jednym stole i nie pokłócić się? Wzajemne pretensje i oskarżenia. Czy oni nie zdają sobie sprawy z tego, że ja to wszystko czuję, słyszę? Biedna mama...

Oj, oj. Co to? Niedobrze. Bardzo niedobrze. Skurcz. Nie, tylko nie to. Skurcz. Ale to za wcześnie. Dużo za wcześnie

Anna wykrzywiła się z bólu, upuszczając jednocześnie na puszysty dywan cenną XIX-wieczną, porcelanową filiżankę.

No to teraz się zacznie. Panika. Skurcz. Oj, oj. Spokojnie, spokojnie. Skurcz.


***

- Oddychaj spokojnie – Doktor Renner pogładził swoją pacjentkę po czole. - Wszystko będzie dobrze.

Ciekawe, że mężczyźni zawsze mówią rodzącym, wijącym się w niesamowitych bólach kobietom, że wszystko będzie dobrze. To nie piknik majowy.


Skurcze były coraz częstsze i coraz dłuższe. Raz po raz twarz Anny wykrzywiał grymas bólu. Kobieta nie krzyczała, choć ponoć to pomaga. Tak przynajmniej mówiła jej teściowa. Zresztą ta kobieta miała odpowiedzi na wszystko.

„Co ty tyle tego pieprzu sypiesz do zupy? To na pewno musi być chłopiec. Lubisz kwaśne i ostre.” Teściowa krytycznie przyglądała się również brzuchowi. „Jest spiczasty. Tak jak na chłopca”. Tyle zabobonów. „Pierwszy musi być chłopiec. Rozumiesz, mężczyzna zawsze chce mieć syna. Kogoś komu przekaże nazwisko”.

Znowu ból przeszył ciało rodzącej. Niesamowity ból. Niedający się porównać z niczym. Kobieta wygięła się, ale to i tak nie przyniosło ulgi. Mocniej zacisnęła ręce na krawędzi łóżka. Gdzieś z oddali dobiegł ją głos położnej.
- Przyj! – Ale był taki niewyraźny. Cichy. Taki odległy. – Broda do piersi i przyj! – głowa Anny została bezlitośnie przyciśnięta do klatki piersiowej. – Oddychaj! – Ból ustał.

To dziwne uczucie, gdy jaźń usiłuje się oderwać od obolałego i wycieńczonego ciała. Człowiek czuje się jak na wystawie abstrakcjonistów. Obraz zlewa się w jedną całość. Kolorowe plamy. Wszystko rozmyte i niewyraźne.


A jednak przytłumione bodźce docierają do mózgu. Przytłumione przez ból. Wszechobecny, niekończący się ból. Ból który rozbija jaźń na miliony kawałków. Czy kiedykolwiek da się je złożyć w całość? Czy to się w ogóle kiedyś skończy? Czas dłużył się niemiłosiernie. Wręcz stanął w miejscu, drwiąc sobie z cierpień kobiety skazanej przez samego Boga na pomnożenie dolegliwości brzemienności i rodzenie w bólach.

I nagle wszystko ustało. Jak z dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

- Witaj, Moja Mała – Lekarz spojrzał na dziewczynkę, która co dopiero przyszła na ten świat. Jednak to nie on ją przywitał pierwszy. Zaciśniętą, okrwawioną piąstkę musnęła przed nim muskularna dłoń kogoś, kogo nikt prócz noworodkiem nie widział, a i mała jedynie przeczuwała jego obecność.
– Ja wiedziałem, że będziesz kobietą. Wiedziałem.

- Masz śliczną córkę Anno.

 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 29-06-2009 o 21:25.
Efcia jest offline  
Stary 29-12-2008, 21:14   #3
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Hej, księżniczko...

Wyciągam rękę i poruszam kolorowymi gwiazdkami nad Twoim łóżeczkiem. Śmiejesz się bezzębnymi ustami i łapiesz za stopy.

- Chyba oszalałeś! Jak mogłeś przyjąć taką propozycję! - Anna wrzeszczy w kuchni, ciska czymś.
- Kochanie, taka szansa może się już nigdy nie trafić...

Zamykam drzwi. Świat będzie miał całe Twoje życie, by Cię zakrzyczeć i przerazić. Może poczekać te parę lat.
- Widzisz mnie, księżniczko?
Widzisz. Uśmiechasz się.

- Nie możesz! Nie zostawisz mnie teraz samej z małą!
- Anno, to tylko rok! I nie samą. Przeprowadzisz się do moich rodziców. Mama zgodziła się pomóc. Już od dawna sugerowała, że...
- Nie zrobisz tego!
- Myślisz tylko o sobie...
- Ja? Ja myślę o sobie?! To ty chcesz wyjechać na rok, zostawić mnie w czterech ścianach z dzieckiem!

Wyciszam pokój. Będą się jeszcze długo kłócić. Potem on wyjdzie, trzaskając drzwiami. Ona będzie płakać. Potem będzie krzyczeć, kiedy on wróci w środku nocy. Pijany. Ona w końcu ulegnie i się zgodzi. Zostaniesz sama z Anną.

Ale jestem jeszcze ja.


- Chcesz muzykę? Trzeba tutaj uderzyć. O tu, gdzie trzymam rękę. No, kopnij, księżniczko. Wasza wysokość zechce wierzgnąć mocniej...

Rozkręcona zabawka wygrywa słodką melodię. Śmiejesz się.

- Podoba Ci się. Porozmawiam z Anną, jak zaśnie. Powinna kupić pianino. Wiesz, kiedyś pięknie grała. Poradzimy sobie we trójkę. Wierzysz mi, prawda?
 
Asenat jest offline  
Stary 16-01-2009, 12:56   #4
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Czas! Czas!! Czas!!! Jakiż to paradoks! Niby płynie tak samo, od wieków w tym samym tempie, a jednak zawsze inaczej. Gdy czekasz na coś, stojąc w oknie wyczekujesz pojawienia się kogoś, sekundy zdają się być godzinami, a godziny wydłużają się niesamowicie. A gdy nie chcesz, by coś się skończyło, by minął dzień, bo z rana ukochana osoba cię opuści, czas przyspiesza.

Tej ostatniej nocy przed wyjazdem kochali się jak gdyby był to ich ostatni raz. Tak długo i namiętnie. Jak nastolatkowi smakujący dopiero tego zakazanego owocu.
Na początku Anna nasłuchiwała, czy Maria śpi. Małe dzieci nie sprzyjają romantycznym uniesieniom. Ale tej nocy ktoś jakby zajmował się małą, tak by ta dała rodzicom choć trochę czasu dla siebie.

I wreszcie nadszedł nieubłagany poranek przynoszący rozstanie. Z perspektywy wieczności jeden rok wydaje się niczym. Ale z ludzkiej perspektywy… zwłaszcza gdy się czeka na powrót ukochanego… z ludzkiej perspektywy to niezwykle długo.

Ten rok minął jednak zaskakująco szybko. Pierwszy uśmiech. Tata go nie widział. Pierwsze zęby. Niestety, i tego ojciec nie doświadczył. Pierwsze słowo. I tu go nie było. Pierwsze kroki. Od babci do mamy. Ominęło go tak wiele. Tak wiele poświęcił, by rodzinę utrzymać. By wysłać córkę na odpowiednie studia. By samemu zapracować na szacunek innych. W życiu trzeba dokonywać wyborów.

Gdy Leopold wrócił, mała Maria już chodziła. Trochę mówiła. Jej pierwszą reakcją na pojawienie się w domu ojca był płacz. Nie, to była histeria. Pierwszej nocy po powrocie nie spędzili razem. Maria nie chciała puścić mamy, drugiej też nie, ani trzeciej. Dopiero po tygodniu przekonała się do ojca, by po miesiącu już owinąć sobie go wokół palca. Małe dziewczynki to potrafią. Mają jakąś taką dziwną moc. Ale ta moc obraca się i przeciw nim. W oczach ojca zawsze będą małymi dziewczynkami, które trzeba podnosić, gdy upadną. Które potrzebują pomocy ojca. Które trzeba chronić przed światem zewnętrznym. Ojcowie nie dostrzegają, że ich małe pączuszki rozwinęły się w przepiękne kwiaty.
Może czasami mają rację…
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 03-02-2009, 14:14   #5
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Na Rozdroże ciągną strudzeni wędrowcy.

Tu pod powałą wisi model samolotu, ususzony krokodyl i maski. Alisadair kocha maski. Twierdzi, że każda z nich przedstawia jego, w kolejnych wcieleniach, dla kolejnych magów, którym towarzyszył od początku świata, od kiedy pierwszy mag nakreślił wizerunki zwierząt na ścianie jaskini i pieśnią prosił, aby przybyły na tereny łowieckie jego plemienia. Czasami się zastanawiam, dlaczego powiesił obok masek krokodyla, ale wolę nie pytać. Alisdair nie wykona kolejnej maski, bo nie będzie towarzyszył następnym magom. Po drugiej wojnie światowej, kiedy jego mag zmarł na zapalenie płuc w obozie przejściowym, Alisdair przybył do Umbry i oparł się chęci powrotu.

- Nie chcę. Już nie potrafię - powiedział mi wtedy.

Z drzewa, które rosło na rozstaju dróg, zbudował tę karczmę. Nie ściął drzewa. Sprawił, że rozrosło się, zawierając w sobie kolejne pomieszczenia. Rozdroże gościło duchy i magów. I takich jak ja, którzy czekali, aż ich podopieczny otworzy oczy na tajemnicę.


- Gabbeh, śpisz? - Isadora nachyla się ku mnie. Jej delikatna twarz jak zwykle nie wyraża niczego.
- Nie, zamyśliłem się tylko.
- No to dawaj, pula na stole, karta w grze.

Tak, to właśnie robimy. My, przewodnicy. My, natchnienie Przebudzonych. W karczmie na końcu świata, wszędzie i nigdzie, gramy w karty i kości. Dym snuje się pod osmolonym sufitem, który jest żywym drzewem, z wnęki płynie dzika muzyka, ktoś z zebranej u Alisdaira menażerii zaraz ruszy w tany.


My gramy.
Isadora i ja przegrywamy do Psiogłowego. Col Tom Blue spasował, gdy Psiogłowy się dosiadł i już tylko obserwuje.
- Zastanawiam się, czemu z nim grasz. Wiesz, że jest spaczony?


No co ty nie powiesz, Col? Sam nie wiem, czemu gram z kimś, kto doprowadził swego maga do upadku. Pewnie z nudy to robię. Długie dni czekania na Marię ciągną się jak umieranie. Czas nie płynie, czas ciecze po kropli. Jedna za drugą, jedna za drugą, z coraz dłuższymi przerwami pomiędzy. Każdy błysk w jej oku budzi wiarę, że to już, by za chwilę kolejny gest zgasił moje nadzieje. Nie mogę tego znieść, choć nigdy nie brakowało mi cierpliwości. Dlatego siedzę Na Rozdrożu, piję i gram. Nawet z awatarem Nephandi.

- Igrasz z ogniem, Gabbeh. - Isadora składa karty w perfekcyjny stosik. - Ja pas. Bawcie się sami, panowie.
- To nie zabawa, laleczko - warczy Psiogłowy. - Tchórzysz, czy grasz dalej? - celuje we mnie pazurem. Cienie na twarzy Isadory tańczą. Col kładzie mi błękitną rękę na ramieniu.
- Odpuść, napijmy się.

Wiem, czym jest zło. Widziałem je wiele razy, i dobrze wiem, że czasami rodzi się nie głębokich pragnień, ale z bezmyślności.
- Pas - składam karty i wstaję.
- Jednak tchórzysz.
- Nie interesuje mnie nic, co mógłbym od ciebie wygrać.
- Nie? - śmiech Psiogłowego odbija się echem po karczmie. Widzę-czuję, że Alisdair sięga pod bar po pałkę. - Postaw swojego maga. Ja postawię swojego. Kto wygra, bierze obydwoje.

Waham się, i on to widzi. Psy czują zapach niezdecydowania. Myślę o jego magu, którego los może odwrócić jedna karta. Myślę o Marii, jej głosie i szczupłych dłoniach, o Marii spadającej w szaleństwo i ciemność.

- Nie.
- Tchórz.

Tak, jestem cierpliwy. Tak, w największym zamęcie i zawierusze zawsze zachowywałem spokój. Ale nie zawsze, muszę to przyznać, potrafiłem odpuścić.


Skaczę na Psiogłowego przez stół. Col krzyczy, Alisdair biegnie ku nam z pałką w jednej ze swoich czterech rąk. Tłukę pięścią w śmiejący się pogardliwie pysk i jest mi dobrze.

Alisdair wlecze nas obydwu na zewnątrz, ciska w błoto.

- Żebym was tu szybko nie zobaczył, bo nie zdzierżę.
- Jaki dumny, jaki uparty - Psiogłowy wstaje z ziemi, otrzepuje się jak mokry kundel. - A taki przegrany.
- Spieprzaj - charczę.
- Spotkamy się jeszcze, Gabbeh.
- Będę miał wtedy kaganiec, którym zamknę ci pysk, śmieciu. Spieprzaj.
Psiogłowy znika we mgle, mnie podnoszą wiotkie ręce Isadory.
- Przegiąłeś pałę tym razem, przyjacielu. Było warto?
- Owszem. Spróbuj kiedyś.
Twarz Isadory jest gładka i pozbawiona uczuć. Ale w pocałunek, który wycisnęła mi na policzku, przywiódł wspomnienie dawnej Isadory, wesołej i figlarnej towarzyszki celtyckich magów. Wszyscy się zmieniamy.
- Wracaj do siebie. Jak ona się nazywa?
- Maria.
- Dobre imię, Gabbeh, dobre.

W domu nie palą się żadne światła. Cisza i ciemność. Tylko mżawka bębni o blaszany dach.
Nie ma jej. Nie ma Marii.
Strach ściska mi gardło. Nie czuję jej. Zgubiłem moją księżniczkę.

Na platanie mokry gawron stroszy pióra, układa się do snu. Przymykam oczy i patrzę. Powolne, stateczne istnienie drzewa, szybkie i pospieszne światełka robaków, które toczyły drzewo. I jasny, oślepiający błysk świadomości gawrona.
- Dostojny? Czy widziałeś moją towarzyszkę?
Opisuję Marię. Gawron słucha. W końcu rozwiera dziób.
- Nie ma jej. Pojechała. Błyszczącym wyjącym śmierdzącym.
- Samochodem?
- Kraa?
- Gdzie?

Biegnę. Mżawka układa się we wzory, pradawne znaki dawno zmarłych magów.
To dzisiaj. To stanie się dzisiaj.
 
Asenat jest offline  
Stary 20-03-2009, 22:46   #6
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Ale... do Berlina? – Maria z niedowierzaniem słuchała tego, co mówił Werner.
- Tak! Do Berlina!!! – Mężczyzna już z pewną irytacją powtórzył to chyba z setny raz. – To piękne miasto.
- To Berlin. A Mur?
- Nie będzie żadnych problemów. Obiecuję.

I tab bardzo chciała mu wierzyć. W końcu to był Werner. Potrzebowała go. Kochała. Może nie było w tym jakiś fajerwerków, ale Maria przyzwyczaiła się do jego dotyku... i do jego napadów złego humoru również. Każdemu się zdarzają. Nikt nie jest idealny i nie warto uparcie ich szukać. Maria była gotowa pojechać do Berlina, jeśli miało to sprawić mu przyjemność. Pomimo tego, że wcale nieuważała go za piękne miasto. Pomimo złego przeczucia, pełznącego po kręgosłupie jak ręka topielca.



Rzeczywiście problemów z wjazdem do tej złej, komunistycznej części nie było. Gorzej było z wyjazdem. Jeden z funkcjonariuszy granicznych oznajmił im, że są problemy z paszportami i muszą czekać.



Czekali kilka godzin. Nie pozwolono im wyjść do toalety, nie podano nic do picia.
Kiedy wreszcie przyszło do nich kilku oficerów Stasi, Maria wybuchła.
- To niedopuszczalne. Jesteśmy obywatelami Republiki… - nie dokończyła, gdyż jeden z mężczyzn wymierzył jej siarczysty policzek, podczas gdy pozostali przytrzymywali próbującego stanąć w jej obronie Wernera, zresztą i jemu się oberwało. Gorzej niż Marii.
- Jesteście elementami wrogimi wobec Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Pasożyty. Imperialistyczne robaki – mężczyzna wymyślał im od najgorszych. – Radzę przyznać się do szpiegostwa. - Wychodząc kopnął jeszcze w żołądek leżącego Austriaka.
Maria podeszła do swojego towarzysza.
- Nic mi nie jest. – Werner starł z ust krew i usiadł na podłodze. – Nie martw się. Szybko się stąd wydostaniemy. To jakaś pomyłka.
Późnym wieczorem przyszli po nich ci sami funkcjonariusze i kilku innych, uzbrojonych w karabiny. Siłą zawlekli ich do furgonetki i powieźli w nieznanym kierunku. Po długiej jeździe Maria i Werner zostali umieszczeni w obskurnej celi, bez łóżek, bez toalety. Goły beto i odrapane ściany.



- Do rana skruszejecie – uśmiechnął się krzywo ten, który ją uderzył.
Rano przyszli po Wernera. Dopiero gdy Maria została sama, zdecydowała się na skorzystanie z toalety, za którą robił wiadro. Byli już ze sobą dość długo. Poznali się dokładnie. Jednakże pewne potrzeby fizjologiczne lepiej załatwiać w samotności.
Maria zaczęła nucić różne piosenki dla zabicia czasu. Po dwudziestej przestała. Nie byłą wstanie mierzyć upływu czasu, ale zdawała sobie sprawę z tego, że jej towarzysza nie ma dość długo. Zresztą jej organizm sam dawał znać o mijających godzinach. Była głodna. Bardzo głodna. Wpadające przez brudną szybę światło mówiło jej, że jeszcze jest dzień. Zrezygnowana kobieta usiadła pod ścianą, podkurczyła nogi i objęła je rękoma opierając głowę o kolana. Czas się zatrzymał.

Z letargu wyrwało ją szczęknięcie klucza w drzwiach. Dwóch oficerów Stasi wlokło ze sobą nieprzytomnego Austriaka. Wrzucili bezwładne ciało do celi i zamknęli drzwi. Maria podeszła do mężczyzny. Oddychał na szczęście, płytko, ale oddychał. Miał posiniaczone całe ciało, a z rozciętego łuku brwiowego sączyła się krew. Zresztą nie tylko z niego.
Kolejne szczęknięcie klucza w zamku niemal przyprawiło ją o zawał. Po raz trzeci ujrzała twarz tego oficera.
- Twardy jest – uśmiechnął się rzucając na betonową podłogę koce i miski z czymś parującym. – Ale my nie takich potrafimy złamać. – Postawił też na podłodze kolejne wiadro z wodą i jakąś szmatą. – Pomyśl o tym.

Dymiące coś w metalowej misce okazało się przypaloną kaszą ze skwarkami. Ale dziewczyna była na tyle głodna, ze swąd spalenizny jej nie przeszkadzał. Przemyła rany mężczyźnie i powoli nakarmiła go. Z pewnością miał kilka pękniętych żeber.
Maria słyszała o Stasi i jej metodach pracy, jednakże nigdy w życiu nie spodziewała się, że ujrzy ja na własne oczy. Że będzie jej ofiarą.
Werner zasnął, ale Maria nie mogła spać. Analizowała każdą sekundę z trzech dni jakie spędzili w Berlinie. I nic jej nie przychodziło do głowy. Dlaczego tu się znaleźli.

Następnego dnia z rana znowu przyszli po jej przyjaciela. I znowu cały dzień była sama. A wieczorem funkcjonariusze Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego Niemieckiej Republiki Demokratycznej ponownie przywlekli nieprzytomnego Wernera do celi.
Trzeciego dnia kobieta zaczął walić pięściami w stalowe drzwi i krzyczeć. Ale nikt jej nie słyszał. A przynajmniej nikt nie przychodził. W jej krtani narastała burza. Zła, wyczerpana i rozgoryczona usiadła na betonowej posadzce celi i zaczęła płakać. Ta niemoc jaką ją w tej chwili ogarnęła. To pragnienie ucieczki. Ta cała złość na świat. Wszystkie nagromadzone w niej złe emocje. Nie potrafiła rozładować tej mocy inaczej niż tylko płacząc. Bezsilność i marazm.
I znowu wieczór. Znowu obmywanie ran. Werner pluł krwią. Dostał wysokiej gorączki. Ale nikogo to nie obchodziło.
Maria krzyczała głośno, że żąda spotkania z konsulem austriackim. W odpowiedzi usłyszała tylko, że muszą się przyznać.

Następnego dnia przyszli i po nią. Prowadzili ją długim korytarzem.



Popychali by szła szybciej. Z oddali dochodził do niej czyjś krzyk. A wręcz nieludzki wrzask, który co jakiś czas milkł. To był jego krzyk. Maria wiedział o tym jeszcze za nim otworzyli drzwi do pokoju przesłuchań.
Aż się cały zapluł ze złości funkcjonariusz, gdy usłyszał ponowną odmowę ze strony jej przyjaciela. I wtedy zaczął się zbliżać do nie ze szpicrutą w rękach. Uśmiechnięty. Zadowolony z siebie. Przejechał nią po policzku dziewczyny później w dół po szyli do dekoltu.
Maria nie wiele pamięta co się później działo. Jak przez mgłę dochodziły do niej pytania oficera. Krzyki Wernera. Maria też krzyczała. Ale chyba tylko po to, żeby nie rozsadziło jej bębenków w uszach. Ta cała złość, która nagromadziła się w niej od czasu zatrzymania na przejściu granicznym musiał znaleźć gdzieś ujście. I znalazła.



Ryk w jej uszach i wrzask dobywający się z jej krtani. Własne dłonie zaciśnięte na krawędzi stołu. Drzazgi lecące w powietrzu.



Kłęby dymu. Spadające cegły. Czyjeś muskularne ramię, które wyniosło ją ze zniszczonego budynku. Ją i Wernera. Ale czyje to było ramię?

Obudziła się w białej, czystej Sali podłączona do jakiejś aparatury. Stojąca tyłem do niej kobieta ubrana w fartuch pielęgniarki aż podskoczyła, gdy Maria zapytała schrypniętym głosem.
- Gdzie… gdzie ja jestem??
- W szpitalu. Zaraz przyjdzie doktor.
Lekarz przyjrzał się karcie, pacjentce i kazał podać jakiś lek o niezwykle skomplikowanej nazwie.
- Idź. Porozmawiaj z nim – szepnął jej na ucho, gdy Maria odpływała w nicość razem z chemią, jaką jej zaaplikowano.

I znowu czyjeś muskularne ramiona ją objęły.
- Chodź, chodź. Nie bój się. To ja. Pokażę ci wszystko.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 16-10-2009, 13:15   #7
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Maria śpi.

Ludzki sen mnie fascynuje. Chwila i - pyk! - gaśnie światełko świadomości.

Czasami chciałbym tak umieć. Zamknąć oczy, nie widzieć, nie słyszeć, nie czuć. Nie wiedzieć.

Czasami chciałbym choć na chwilę odpocząć.

***
Wydarzenia w metrze wyczerpały mnie bardziej, nich chciałbym się Marii przyznać. Ale nawet gdybym chciał, nie powiedziałbym ani słowa.

Nie rozmawiamy. Od kłótni pomiędzy zakurzonymi regałami biblioteki, śmiesznej kłótni nad śmiesznym dziełem Wittgensteina zamieniliśmy kilka zdawkowych słów. Niczym małżonkowie po rozwodzie, przekazujący sobie dziecko według ustalonego przez sąd terminarza.

Jest między nami cisza. Są między nami puste, nic nieznaczące słowa, zdawkowe uprzejmości. I to nasze wspólne dziecko - Moc - wędrujące pomiędzy nami jak wspomnienie tego, co kiedyś nas łączyło. A co powinno nas łączyć na zawsze.

***


Wyszedłem, kiedy Maksymilian ujął dłoń Marii, podającą mu kieliszek z winem, i nachylił się do pocałunku.

Nic do niego nie mam, naprawdę. Cieszyłem się, kiedy stanął w jej obronie w fundacji. Cieszę się i teraz, że znalazła kogoś podobnego sobie, kto jej wysłucha i zrozumie. Egoistyczny i zadufany w sobie, a przede wszystkim Śpiący Werner nie zasługiwał na taką kobietę. Cieszę się, że ten rozdział można właściwie uznać za zamknięty.

Ale wyszedłem. Nie chciałem patrzeć, jak jej dotykał.

Tak, jestem zazdrosny. Tak chciałbym być na jego miejscu. Kocham ją bardziej, niż byłby do tego zdolny jakikolwiek śmiertelnik. Nawet jeśli jest magiem. Nawet jeśli ją rozumie. Nawet jeśli jej jest z nim dobrze.

To on będzie trzymał w ramionach moją księżniczkę, a ja utopię gorycz w kieliszku w towarzystwie Alasdaira. Znam swoje miejsce, nikt nie powie, że jest inaczej.

Ale żałuję, żałuję po stokroć, że nie jest to mi dane, tak jak obce mi jest zapomnienie, które daje sen.

Mógłbym, mógłbym... dać sobie i jej tę namiastkę, do której jestem zdolny. Ale - choć nie rozmawiamy - wiem, że by mnie odepchnęła.

Nie wiem, jak wyjść z tego impasu.

***
Isadora czesze włosy przy barze. Długie naelektryzowane pasma podnoszą się jak żywe.
Tchnęła mnie myśl, porównanie, które napłynęło znikąd - że wiją się jak sploty Meduzy.


Dopiero miałem się przekonać, jak było trafne. Dopiero później miałem z goryczą wyciągnąć z pamięci jej odpowiedź na moje pytanie.
- Isadora, jak ci się ten nowy podoba?
- Jim Morrison? Zrównoważony jak na towarzysza kultysty. Wydaje się do rzeczy. Dogadamy się z nim, Gabbeh.
- Col ostrzegał, że Psiogłowy krąży po Wiedniu...
- ... a ty widzisz go za każdym rogiem.

Może już wtedy wiedziała. Może już wtedy plan kiełkował za jej gładkim czołem.
Ale ja - przytłoczony milczeniem Marii - pozwoliłem się uspokoić jej słowami.
 
Asenat jest offline  
Stary 12-04-2010, 21:06   #8
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Miłość uskrzydla. Sprawia, że człowiek czuje się lepszy, piękniejszy, zdolny do przenoszenia gór. Zakochany człowiek jest radosny i tę radość wnosi też w życie innych. Sprawia, że nawet w zimie kwitną kwiaty. Miłość uskrzydla.

Maria biegła teraz po schodach szpitalnych. Chciała jak najszybciej zobaczyć się ze swoimi przyjaciółmi. Chciała na własne oczy ujrzeć, że już lepiej się czują. Że wracają do zdrowia.

Weszła do czystego, sterylnego pokoju, jaki kiedyś sama zajmowała. Kiedyś, dawno temu. Po wypadku w Berlinie. Poczuła ukucie. Ale szybko odsunęła od siebie te wspomnienia, te niewygodne wspomnienia.

- Cześć! – rzuciła uśmiechnięta do leżącej na łóżku Mai. – Jak się masz? – Uśmiech Marii dosłownie opromienił pokój.

- Już lepiej, od kiedy wyciągnęli ze mnie te całe okablowanie – Verbena uśmiechnęła się półgębkiemdo przyjaciółki. – Ty za to, moja droga, wręcz promieniejesz. Opowiadaj. Oświadczył się?

Maria pobladła. Uśmiech znikł z jej twarzy. Oczy wbiła w podłogę i pokręciła przecząco głową. Verbena wzięła ją za rękę.

- To co? – zapytała Maja. – Wyglądasz kwitnąco. Kto to jest??

Maria tylko zarumieniła się lekko.

Tak, miłość uskrzydla.

Gdy Maria zaczęła opowiadać o Maksymilianie, ta potrafiąca dokopać niejednemu facetowi twarda Verbena cieszyła się szczęściem przyjaciółki, przygryzając z emocji paznokcie i natarczywie - ale przecież z serdeczności - domagać się szczegółów. Szczegółowych szczegółów.

A Maria zdolna byłaby w tym momencie napisać najpiękniejszy poemat miłosny. Być może i jej słowa były właśnie tym poematem.

Tę babską pogadankę przerwało wejście Jürgena. Wirtualny adept stanął na chwilę w drzwiach.
- Nie przeszkadzam? – rzucił niepewne spojrzenie Marii.
- Nie, chodź! – uśmiech nie schodził jej z twarzy. A radosna atmosfera udzieliła się i zdystansowanemu jak dotąd adeptowi. – Cieszę się, że cię widzę.
- Ja też – odparł nieśmiało.
I zniknęły wszelkie uprzedzenia. Znowu było jak dawniej. Znowu byli przyjaciółmi.

Miłość czyni cuda. Prawdziwe cuda.

***

- Gabbeh?? – zawołała nieśmiało. – Gabbeh?? Ja… ja chcę porozmawiać.

Cisza. Taka przejmująca. Tak głęboką. Cisza.

***

Gdy Verbena i Akashic wyzdrowieli, znowu spotkali się w kawiarni. Każdy zamówił to, co lubił. A bijące od Marii szczęście oświetlało ich wszystkich.

Znowu mogli dyskutować. Planować. Rozważać. Dyskutować. Znowu było jak dawniej. Zniknęły dawne urazy.


Zakochany człowiek jest jednak ślepy. Nie dostrzega pewnych oczywistych prawd. Staje się też głuchy na słowa tych, którzy je widzą dobrze i chcą zrozumieć.

 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172