Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-11-2014, 19:22   #281
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Dotarcie do schodów wymagało użycia umiarkowanej ilości siły ze strony Heishiro, a i tak dbał bardziej o to by jego pani nie wyciągnęła mu zza pasa miecza i nie zaczęła rąbać ogromną klingą wesołych pijaczków chcących postawić jej kolejkę lub pogratulować co im ślina na język przyniosła.

Jeden wesoły dziadek zdziwił się, odkrywszy że nagle zamiast bohaterskiej elfki miał przed sobą zaskoczonego krasnoluda któremu proponował kufelek. Inny chudy ochlej został chwycony za głowę i po prostu obrócony o 180 stopni przez co serdecznie objął jakiś słup.

Część chyba zapomniała że jeszcze pół godziny wcześniej sukcesywnie psuła Tsuki krew swoją radosną wylewnością.

Dopiero na schodach Heishiro mógł zdjąć z elfki kuratelę.

-Em... Przyniosę wam coś do jedzenia. I picia.-
zerknął przez ramię na salę.- Ty lepiej pani już tu nie schodź póki się trochę nie uspokoi.

Szczęśliwie, aura powstrzymywanej złości sprawiła że nawet krążący po piętrze goście woleli nie wchodzić wojowniczce w drogę. Nie została ona jednak dostrzeżona przez pachnącą wodą różaną Cat, która zaraz po wejściu elfki do komnaty objęła ją z zaskoczenia od tyłu, wsuwając dłonie pod jej kimono i całując w cucho.

-No hej piękna, co tak długo...-
wymruczała i zmarszczyła brwi.- Hm. Śmierdzisz piwem. W sumie, nawet mi się to podoba.

-Wszyscy nagle postanowili mi zacząć gratulować i stawiać kolejkę.-

Cat mogła sama wyczuć wkurzenie Tsuki, to jak bardzo powstrzymywała się od dobycia miecza, jeśli by miała go przy sobie, oraz malowania krwią po ścianach i ignorując tych, którzy uznali by to za rozpryski. To sztuka!

-Heishiro przyniesie nam coś do jedzenia i picia, bo ja nie dałam rady. Ledwo weszłam i musiałam uciekać, a i to mi zajęło masę czasu. Następnym razem jeśli będzie trzeba to wturla się beczkę wody przed odpoczynkiem. Lub załatwi się taką bardzo pojemną magiczną torbę i w niej będzie nosić beczkę wody albo wina... lub miodu.-


Na pewno nie będzie nosiła wódki, za mocne na jej gusta.

-Sława to wielkie brzemię...-
odparła złodziejka, przenosząc usta na szyję i kark elfki, jednocześnie zsuwając z niej płaszcz a następnie rozsupłując kimono.

Laurie, która leżała wyeksponowana na łóżku, ubrana tylko w swoją osławioną, niebieską koszulę, usiadła, prawie wyswobadzając jedyny, zapięty guzik swojego okrycia strategicznie umieszczony między jaj piersiami.

-Moje biedactwo.-
powiedział, jak zawsze z resztą, szczerze, patrząc ze współczuciem na przyjaciółkę.- Dobrze że masz nas i Heishiro.

-O tak.-
powiedziała z zadowoleniem Cathrine, ubrana tylko reformy.- On cię broni, my poprawiamy samopoczucie.

Jakby na potwierdzenie jej słów, kimono elfki opadło na dywan zaraz obok płaszcza, sama Tsuki zaś stanęła chcąc czy nie chcąc, przed łóżkiem ku wyraźnej uciesze Catwalk.

-Tak... chociaż coś czuję w tym momencie, że to bardziej Heishiro chroniący poprawiacz humoru dla waszej dwójki.-


Tsuki tego typu przypuszczenia przychodziły naturalnie, nie była pesymistką, ale zdecydowanie należała do grupy, która starała się nie nosić serca na wierzchu. Nawet jeśli uważała, że leżenie przytuloną do Laurie było czymś miłym.

-Oj tam, psioczysz...-
wymruczała Cat, jedną dłoń kładąc na biodrze swojej egzotycznej kochanki, drugą zaś na jej brzuchu.- Zaraz sprawimy że będziesz piszczeć...

Laurie zaś uśmiechnęła się, kładąc się po prostu na plecach, z fantazyjnie potarganymi włosami i luźnym okryciem zasłaniającym tyle co słabej jakości stanik. Z ognikami w oczach zaczęła leciutko się wić.

-Błękitna koszula... ?-
zanuciła kusząco.

Elfka mogła westchnąć.

-Cóż, trzeba wziąć byka za rogi...-


Cat została niespodziewanie załapana za obie ręce i pociągnięta na łóżko przez Tsuki, która na twarzy miała lekki uśmieszek zadowolenia. No bo co jak co, ale miała standardy i dobre, wygodne łóżko nie mogło zostać niewykorzystane przez całą ich trójkę.


Cat zaśmiała się, przetoczyła po łóżku i z uśmiechem zabrała się za ściąganie z Laurie jej koszuli. Złodziejka zamarła jednak zaskoczona, kiedy na ramieniu i głowie poczuła delikatny, ale stanowczy chwyt a następnie jej twarz znalazła się przed płaski brzuchem Tsuki.

-Ja mam pierwszeństwo w tej hierarchii.-
oznajmiła zasadniczo Tsuki, jak najbardziej świadoma swojej pozycji inkwizytora wobec złodziejki i swojej, teoretycznie, podwładnej.

Delikatnym naciskiem skierowała usta Cathrine a newralgiczne miejsca a następnie westchnęła i wygięła się do tyłu, klęcząc na materacu, gdy języczek złodziejki z zapałem zagłębił się w jej ciało.

-Hmmm... Nieźle...

-A ja?


Elka otworzyła jedno oko i uśmiechnęła się, widząc jak Laurie staje na łóżku obok niej i cały czas w niebieskiej koszuli zaczyna bawić się piersiami swojej przełożonej. Z figlarnym uśmiechem chwyciła wargami sterczący, różowy sutek samurajki.

-Dla ciebie, Laurie, dla ciebie... Zawsze będę miała specjalne miejsce...-
powiedziała, niespodziewanie łapiąc kapłankę za włosy, przyciągając ją do siebie i drapieżnie całując w usta.

Drugą ręką dociskała do łona usta chętnej do zabawy złodziejki.

***

To był dobry dzień.

Laurie drzemała wtulona w bok elfki, Cat zaś z wyrzutem wpatrywała się w czubek jej nosa, nie mogąc leżeć na plecach. W sumie, nie była zła, ale dla zasady udawała złość po tym jak Tsuki złapała ją, i z nosem w jej muszelce zaczęła jednocześnie bić złodziejkę po pupie.

Świadectwem umiejętności Tsuki w zakresie minety był fakt że złodziejka ani myślała uciekać czy wyrywać się w czasie tej rozkosznej tortury.

-Nie wierze.-
powiedziała w końcu.- Nie wierzę że tak długo pozwalałbyś się zatrzymywać byle kmiotom wiedząc co czeka cię tutaj...

Późnym popołudniem na głównej sali karczmy nie było już prawie słychać żadnych świętujących głosów.

-Starałam się nie bić po mordach od początku i zachowywać się jak dobrze wychowana osoba...-


Chwila ciszy i Cat została objęta ramieniem, przyciągnięta do elfki i obdarowana masą całusów po całej twarzy. A skoro nie mogła leżeć na brzuchu to mogła leżeć wtulona w nią. Niezależnie od tego dąsania się.

-Zresztą, chyba nie byłam aż tak okropna?-

-Wiedziałabyś jako pierwsza.-
odparła z uśmiechem złodziejka, kładąc dłonie na dwóch wygodnych, miękkich wypukłościach które akurat znalazły się w jej zasięgu.- Nie, nie byłaś okropna... Na tyle, że nie żałuję lizania cię po stopie.

Zachichotała.

-I co teraz?-
raczej nie pytała o to czy znów ma rozłożyć nogi.

-Cóż... odpoczywamy. Nie wiem kiedy otwierają portal z powrotem do naszego miasta gdzie musimy wrócić. Ale jestem pewna, że mamy trochę czasu, a póki co mam nadzieję, że świat się nie zawali bez mojego ciągłego szukania zagrożeń.-


Świat radził sobie nim się pojawiła i będzie sobie radził gdy zniknie.

-Hmm... wybacz za mówienie o interesach teraz, ale jak tylko zbiorę siły na ruszenie się z łóżka... a to troochę potrwa, dam ci zapłatę dla ciebie i dwójki twoich kompanów...2000 sztuk złota będzie satysfakcjonujące?-


Dwa palce chwyciły lekko sutek elfki i delikatnie przekręciły go, dając leżącej wojowniczce sporo drobnej przyjemności, sugerującej jednocześnie że do bólu tylko krok.

Cat uśmiechnęła się szelmowsko, dotykając czubkiem nosa, noska kochanki. Podobno jakieś plemiona na północy tak okazywały ciepłe uczucia.

-Dwa i pół?-
zaczęła targować się, jednocześnie dając Tsuki szybkiego całusa.

Catwalk, niczym kocica, lubiła się bawić.

-Dwa trzysta?-
rzuciła, sprawiając że pieszczota piersi zaczęła powoli przypominać swego rodzaju praktyki sado-maso.

Jednocześnie zaczęła delikatnie kąsać drugą.

A Tsuki dalej grała ten akt, który doprowadzał Cat do prawdziwego szału. Czyli najprościej mówiąc, totalne nieprzejmowanie się faktem, że piękne ciało prężyło się na niej i korciło.

-Tysiąc osiemset pięćdziesiąt... i bez gryzienia lub szczypania, nie lubię tego.-


Stereotyp, że każda kobieta uwielbiała mieć gniecione piersi i szczypane sutki pochodził od jakiś prymitywnych gburów, co jedyną kobietą jaką trzymali w swych ramionach była dziwka portowa, która poza seksem dorzucała kilkanaście chorób gratis.

-Niech będą dwa.-
westchnęła ciężko Cat, zastępując zęby dotykiem miękkich warg, paznokcie zaś delikatnymi opuszkami palców.- Zgoda?

-Będzie mi tego brakować.-
mruknęła sennie Laurie, otwierając jedno oko.- Uroczo się przekomarzacie...

-Jako władczyni, często pytano by mnie o zwiększenie wydatków na coś. Więcej wojsk, więcej zapasów, większe pensje... nauczono mnie, że najlepiej w takim wypadku powiedzieć, że z powodu problemów będzie trzeba dodatkowo obciąć fundusze. Wtedy taka osoba zamiast targować się o zwiększenie wydatków, będzie starać się utrzymać to co ma, a wtedy ja z wielkim bólem mówię, że postaram się, ale nie obiecuję i mówię, że komuś na pewno się oberwie po kieszeni.-


Chwila ciszy i lekki uśmiech na twarzy Tsuki. A mówili, że tak trudno zarządzać budżetem.

-Dwa tysiące, niech będzie.-

Ostatecznie, stanęło na jej zdaniu.

-Swoją drogą witaj Laurie, dobrze się spało?-

-Przebiegła cholero ty!-
zaśmiała się Cat, uderzyła lekko otwartą dłonią we wcześniej całowany cycek elfki a następnie przetoczyła się na bok by zacząć bawić się z Laurie, która chyba zwyczajnie nie umiała odmówić ładniej dziewczynie.

Kapłanka parsknęła.


-Dobrze... Nawet bardzo, chociaż jestem ciut obolała... Ty zaś, jak widzę, załatwiałaś interesy.-
zmarszczyła lekko brwi.- Czy aby w pewnym momencie nie wszedł tu Heishiro... ?

Chyba wszedł. Może wtedy kiedy bezwstydnie wypięta Laurie pozwalała sobie dogadzać przez Cat i Tsuki? A może wtedy gdy dwie niewiasty przygwoździły elfkę i robiły z nią co chciały, wykorzystując przy tym sayie jej wakizashi?

Tak czy inaczej butelka wina i trzy talerze boczku, kiełbasy i podsmażanych ziemniaków z dodatkiem zieleniny zostały skonsumowane w przerwach pomiędzy akrobacjami na mocno już nadwyrężonym materacu.

-Chyba... nie zwracałam uwagi.-


I cichy śmiech elfki, która niespecjalnie przejmowała się faktem bycia dostrzeżoną nago przez swego przybocznego. No bo czemu by miała? Nie biegała nago przy wszystkich, ale nie zamierzała robić wielkiego zamieszania jak kobiety z kontynentu, a przynajmniej te z porządnych rodów jak Tsuki.

-Masz kilka siniaków... to chyba dobrze, bo narzekałaś, że dawno nie miałaś seksu aż ci ślady zostały.-

-Oj wiesz jak bardzo to lubię.-
odparła rozbawiona akolitka.- A wracając do tematu, przerwanego tym cudnie brutalnym trójkącikiem, kto cię tak straszliwie napadł na tej nieszczęsnej sali że musiałaś opóźnić nasze ran de vouz?

-Cały tłum miejscowych.-

Przewrót oczyma i, po chwili zastanowienia, Tsuki po prostu przymknęła oczy.

-Jak mówiłam, cała masa miejscowych chciała pogratulować mi i postawić mi po drodze kufel lub kielicha... dodatkowo, Walshwood miał do mnie sprawę, ale to coś o czym można pomyśleć później.-


Lekkie wzruszenie ramionami ze strony samurajki.

-Chociaż w sumie z tego co się orientuję to istnieje szansa, że dostanę awans w najbliższym czasie, Lord Inkwizytor... a przynajmniej taka jest oficjalna ranga, nie zmienia jej raczej na Lady Inkwizytor dla mnie, ale to nie problem.

-Lady Inkwizytor Tsuki...-
powiedziała cicho Laurie, przygryzając wargi gdy Cat pocałunkami powoli, z coraz większym zapałem, schodziła coraz niżej, z jej warg na szyję, piersi i brzuch.- Tak, to brzmi godnie... I da ci prawa, których tak bardzo pragnęłaś...

-Tsuki ogółem wygląda na taką co dostaje co chce.-
odparła ze szczwanym uśmiechem złodziejka.

Laurie zarumieniła się, gdy rudowłosa kocica wsunęła głowę między jej uda.

-A co u Filiana?-
zagadnęła, ciut wyższym głosem.

-Dobrze, ale dostał nową misję. Ma robić za chłopca plakatowego, ale dla odmiany nie listów gończych, a pokazać "Bohatera Skuld", który był odpowiedzialny za rozbicie szajki kultystów i odkrycie spisku Esomijczyków-


I urocze wzruszenie ramionami ze strony elfki.

-Tak więc nie muszę się zbytnio martwić, że będzie ktoś mnie szukał. A ludziom z kontynentu łatwiej przyjdzie uwierzyć, że robotę wykonał człowiek z doświadczeniem niż elfka, w dodatku zza oceanu.-

-Czyli czeka was wolność i swoboda.-
zażartowała ciut stłumionym głosem Cat, by następnie sprawić że Laurie zaczęła wić się jak piskorz. Był to o tyle miły i stymulujący widok, że konwersacja została przerwana na blisko pół godziny, w czasie których i Tsuki skapnęło trochę przyjemności.

W ostateczności złodziejka usiadła na łóżku, z głośnym, rozkosznym westchnięciem przeczesując palcami włosy.

-Będzie mi was brakować, to pewne jak w krasnoludzkim depozycie...-
powiedziała, oglądając się na znów drzemiącą Laurie i pokrytą kropelkami potu elfkę.- Ale przynajmniej wiem że raczej za szybko nie zejdziesz. Masz dobrą ekipę. Nie mówi im tego, bo im się w dupach poprzewraca, ale to prawda.

-Cóż, jest nas tylko troję, ale też uważam, że jesteśmy dobrą ekipą...-

Ekipa... słowo kontynentalne, oznaczające grupę, ale najczęściej odnoszące się do grup osób o mniej legalnych aspektach.

Nie jej sprawa rozsądzać języki innych grup.

-Zakon w najbliższym czasie planuje wysyłać nas na mniej niebezpieczne zadania, chociaż znając nasze szczęście to i tak trafi nam się staruszka ze straganu z owocami będąca agentką służb wywiadu innego kraju, a chłopiec noszący wodę to jakiś czarnoksiężnik manipulujący członkami rady.-

-Przesadzasz.-
powiedziała z uśmiechem Cathrine.- I nie jest was tylko trójka, jak tak patrzę. Masz Carla, i wierz mi, jak raz się do ciebie przypałętał to będzie niczym taka mała, uciążliwa, próbująca pomagać pchełka. Trudno i żal się go pozbywać. No i masz przyjaciela, El'Jango. Niby przyćpany, ale pomógł wam i to sporo.

Siedząc, przeciągnęła się, przechylając na boki.

-No i jakby co zawsze o pomoc możesz prosić mnie.


Miała naprawdę ładne plecki.

-Zgadzam się we wszystkich stwierdzeniach... pomijając fakt, że gdy ruszę na zadanie to wątpię by Carl ruszył z nami, tak samo El'Jango będzie zajmował się swoimi sprawami i ty też. Ostatecznie, stałym składem jesteśmy my dwie i Heishiro.-


I lekkie wzruszenie ramionami, po czym... dokładnie pomiędzy łopatkami złodziejki wylądował całus.

-Słyszałam o wielu grupach liczących sobie i tuzin osób o różnych profesjach, a robiących za prawdziwe armie same w sobie... ale ja póki co stawiam na jakość, nie ilość. I zarówno Heishiro jak i Laurie są pierwszorzędnymi kompanami.-

-Bezapelacyjnie.-
przyznała, uśmiechając się na pocałunek i zerkając na wyeksponowany pośladek kapłanki.- Więc... Błękitna koszula?

Uniosła brew.

Nim jednak usłyszała odpowiedź, u drzwi rozległo się dość mocne, charakterystyczne pukanie.

-Pani... ?


O wilku mowa. Heishiro.

-Za moment...-


Elfka chcąc czy nie wydostała się z łóżka i ruszyła do drzwi, a tuż przed nimi dopiero narzuciła na siebie swoje kimono, nie zawiązując go, nie chciało się jej.

Po upewnieniu się, że obie dziewczyny były przykryte, otworzyła lekko drzwi. Nie była w negliżu, ale narzucone kimono pozwalało jednak dostrzec fragmenty ciała.

Heishiro otworzył usta, spojrzał w dół na, na płaski, umięśniony brzuch i zagłębienie między piersiami swojej pani, a następnie lekko zaczerwieniony podniósł wzrok by wbić go w sufitu.

-Jednak dobrze że przyszedłem, bo gdyby Carl to wszedł i zobaczył to co ja wcześniej, zawału by dostał.-
mężczyzna wzdął lekko policzki.- Przysłał go Wielki Mistrz Inkwizytor. Biedak musiał dygać tu księgę wielkości płyty nagrobnej...

-Nie zostawiłam rezygnacji na jego biurku, nawet jeśli zostało nam trochę czasu do wieczora...-


Kilka mrugnięć Tsuki, która się zastanawiała nad czym po czym lekko skinęła głową Heishiro.

-Cóż, dobrze wiedzieć. A w jakim celu go przysłał? I do kogo? Bo chyba nie by zamówić sobie kompanię najemników?-

-Carl powiedział że raczej na pewno ucieszy cię jego wizyta, niezależnie od decyzji. Wspomniał też coś o tym że mimo wszystko jesteś bohaterką Skuld czy coś...-
samuraj wzruszył ramionami i odruchowo spojrzał w dół, na twarz swojej pani, by po chwili zamrugał.- Em.. Nie żebym nie doceniał widoku, ale zasłonięcie góry kimona pozwoliłoby mi skupić się na konwersacji, moja pani...

-Heishiro... jesteś samurajem, o ile pamięć mnie nie myli. Ja też jestem samurajem. Jesteśmy nimi na pierwszym miejscu, więc jeśli nie możesz się skupić bo widzisz parę cycków to może powinieneś wziąć bokuto i poćwiczyć.-


Serio, jej kompan był zbyt wrażliwy i zachowywał się jak cnotka. W czasie walki jakby mu jakaś samurajka zaświeciła golizną to też by go zmroziło w miejscu?

-Ładnych cycków. I w sumie chodzi tutaj raczej o to do kogo należą, bo nie raz zdarzało mi się walczyć z przeciwnikami mającymi na sobie tyle ubrań co nic, za równo kobietami co mężczyznami... Po prostu uważam za niewłaściwe obłapiać wzrokiem swoją panią, czy to takie dziwne?


Znacząco uniósł brew, patrząc elfce w oczy. Jednocześnie wyciągnął dłonie i spokojnie nałożył jedną płowe kimona Tsuki na drugą.

-Szacunek do seniora to podstawa, prawda?

-Jestem bardziej praktyczna, poza tym ja nie gapię się na każdy mijany tyłek czy cycek, ty też powinieneś mieć dosyć woli by nie zachowywać się jak hormonalny szczeniaczek.-


I w końcu elfka cofnęłą się, ruszając wgłąb pokoju.

-Zaraz zejdę, tylko się ubiorę. Zamów też mi dzbanek miodu i jakiś naczynie do picia... kubek, puchar, kielich... czy jak tutaj to zwą.-

-Dziś w nocy byli gotowi pić nawet z nocników...-
odparł spokojnie Heishiro, nieszczególnie ubodnięty komentarzem o hormonalnym szczeniaczku.- Wedle życzenia, pani.

Cat, która słuchała konwersacji, uśmiechnęła się lekko kiedy zatrzasnęły się drzwi.

-Przyznaj, lubisz się z nim tak droczyć, co?

Laurie, która w międzyczasie usiadła i potargana zapięła swoją osławioną już, legendarną niebieską koszulę, spojrzała z pewną pobłażliwością na kochankę i przywołała ją do siebie dłonią, by siedząc na materacu zawiązać jej pas.

-Ech...-
westchnęła teatralnie.- Czemu mam dziwne wrażenie że jak już jakiś rodowodowy buchaj przedłuży ci ród i zrobi dziecko, to pewnikiem właśnie "ciocia Laurie" będzie musiała uczyć berbecia jak zawiązywać pas od kimona.

Uśmiechnęła się i puściła przyjaciółce oko.

-Już.

-Ja umiem je zawiązać... po prostu łatwiej jest gdy ktoś inny to robi, mniej wykręcania ciała do tego potrzeba.-


Wzruszenie ramionami, lekki całus w nos dla kapłanki i elfka narzuciła na siebie płaszcz, uśmiechając się lekko.

-Cóż, jeśli się poszczęści to niedługo wrócę, czyli pewnie trochę Carl czasu zajmie.-


I z finalnym pomachaniem, gdy stała już pod drzwiami, skierowała swe kroki przez korytarz i na parter, gdzie miała na nią czekać najważniejsza sprawa czyli coś do zwilżenia gardła. I Carl, ale on w drugiej kolejności.

Na dole, pośród nielicznych już klientów na opustoszałej sali, czekał Carl który na widok elfki uśmiechnął się, wstał od stolika i prawie przewrócił się o całkiem nowy, błękitny ornat z narzuconą nań czerwoną tuniką i krzyżem Cuthberta wyhaftowanym na piersi.

Heishiro złapał go, zanim wylądował w wyjściowym wdzianku w resztkach po całodziennej imprezie i posadził go z powrotem na miejscu.

-Ech, bratku...

-Witaj Tsuki. Dostałem awans!-
oznajmił radośnie.- Od dziś jestem oficjalnym kapłanem śledczym Zakonu, i piastuję stanowisko głównego audytora!

-Cokolwiek to znaczy...-
mruknął samuraj, podając swojej pani duży kielich wypełniony po brzeg najlepszym miodem jaki Heishiro dał radę zdobyć.

Na stoliku zaś faktycznie leżała księga wielkości płyty nagrobnej.

-Cokolwiek to znaczy...-


Tutaj Tsuki powtórzyła się po swoim przybocznym, przyjmując od niego puchar. A gdy przyłożyła go do ust, tylko lekko zaciągnęła nosem. To nie był brak zaufania do Heishiro, ale ogólna ostrożność.

Wtedy właśnie wzięła mały łyk... ujdzie.

-Więc? Jaki jest powód twojej wizyty poza stęsknieniem się za naszym towarzystwem?-

-Wasza zapłata.-
odparł z zadowoleniem, unosząc konspiracyjnie brwi.- Wiesz, cenię twoje oddanie ale o zapłatę powinnaś się raczej upominać sama... Ale nie bój nic, dzielny i oddany Carl jak zawsze śpieszy z pomocą!

Z pewnym wysiłkiem otworzył ciężką okładkę księgi i zaczął przerzucać pełne tabel strony.

Heishiro lekko uniósł brwi.

-Tak więc... Ile tego będzie.

-Cztery zera. Nieźle, co?

-Ale że jak... ?


-Określenie cztery zera, w przypadku wypłaty, oznacza wypłatę gdzie na początku występuje pewna liczba, która zostaje następnie uzupełniona czterema zerami. W tym przypadku mowa najpewniej o dziesiątkach tysięcy. Dziesięć tysięcy, dwadzieścia tysięcy i tak dalej. Można mówić też o liczbach większych jak np sto pięćdziesiąt tysięcy. Tak długo jak są zera.-


To było długie wyjaśnienie.

-Cztery zera czyli co najmniej dziesięć tysięcy.-

-Dwadzieścia.-
odparł spokojnie Carl.- Do twojej dyspozycji, przy założeniu że 40% zostanie przekazane twoim ewentualnym współpracownikom. Ot, taka spora premia, możliwie zapłata dla najemników.

Uśmiechnął się, otwierając księgę.

-Ma być na konto czy do ręki?

-Najemnicy zostali już opłaceni, Jango też, ty też.... 8 tysięcy między Heishiro, Laurie i Catwalk, zróbmy z tego dziewięć tysięcy i każde z nich dostaje trzy tysiące. I dorzućmy tysiąc dla Catwalk by dała wynagrodzenie swoim dwóm przydatnym pomocnikom.-


Dziesięć tysięcy dla niej, nie tak źle.

-Przelej wszystko na konto, rozliczymy się po powrocie do domu jeśli chodzi o wypłacenie należności, póki co Catwalk pokryję z własnych pieniędzy.-


I po chwili Tsuki uśmiechnęła się lekko.

-Do tego dochodzi zbroja dla Heishiro jeśli dadzą radę znaleźć i całkiem udane było to nie udanie się portalem z powrotem do domu.-

-Znaleźliśmy kowala.-
odparł dumny z siebie Carl.- Starego, ale z tych którzy z wiekiem stają się coraz starsi... Jak mu było. Yoshi Zabuza... ?

Heishiro poderwał głowę.

Ród Zabuzy wygasł teoretycznie ponad sto lat temu, kiedy to ich senior z Klany Dzika uznał że jest dość silny by wypowiedzieć posłuszeństwo zwierzchniczemu Klanowi Wiru.

Ojciec Tsuki bardzo żałował że w konflikcie ucierpiał niewielki, ubogi klan będący uosobieniem samurajskich ideałów takich jak wierność seniorowi. Przepadła też ich tradycja płatnerska, na Jadeitowych Wyspach uznawana za najwspanialszą pośród wszystkich.

Czyli jednak ktoś przetrwał, najwyraźniej uciekając za morze.

-Cóż... nie to co znaleźć gotową zbroję, ale będzie trzeba go odwiedzić... pytanie, gdzie go znajdziemy? Tutaj czy w innym mieście?-


Zrobienie zbroi dla samuraja to nie tania sprawa bo inaczej wszyscy by mogli w takiej biegać na Jadeitowych Wyspach. O katanie nie mówiąc, bo te dopiero były bólem w tyłku by dostać taką.

-Szczęśliwie tutaj... Ale w więzieniu.-
odparł liczykrupa, uśmiechając się nerwowo.- Wiesz, twojemu rodakowi nie szło najlepiej w interesach a jednocześnie zachował poczucie własnej wartości, i z tego co zrozumiałem, pobił poborcę podatkowego który zasugerował mu żeby sprzedał swoje narzędzi zamiast żyć w nędzy...

-No to jest wina poborcy podatkowe, proste. Gdybym ja miała problemy i zaoferowano mi bym sprzedała moją Benihime to bym takiego gnoja pocięła na tyle kawałków, że uznano by to za najbardziej złożone puzzle świata.-


Tutaj elfka pozwoliła sobie na lżejszy uśmieszek niż do tej pory.

-Cóż, trzeba go wyciągnąć z więzienia... klasyczne zagranie "Inkwizycja przejmuje tą sprawę!"?-

-Przejdzie bez żadnych problemów.-
ocenił fachowym tonem Carl.- A gdzie Laurie? Chciałem jej przekazać kwity i tak dalej... ?

-W pokoju, śpi. Wczoraj... albo i dziś, było ciężko zasnąć przy tych wszystkich zabawach.-


Zabawach, taaaak.

-Złóż je do kupy, zaniosę je do niej po prostu gdy skończymy nasze sprawy.-

I uśmiech na twarzy Tsuki się poszerzył.

-Byłeś częścią grupy, która ochroniła to miasto! Skorzystałeś z okazji i użyłeś sobie?-

-Em... Dżentelmenowi nie wypada opowiadać o tego typu rzeczach...


Krótkie, porozumiewawcze spojrzenie z Heishiro i było wiadomo że zakonnik w dość zdystansowany sposób podchodził do ograniczeń swojej profesji.

-Ej, no co?!

-Nie, nic.-
wasal elfki pokręcił głową, upijając łyk miodu ze swojego kielicha.- Coś jeszcze?

-Nie... Jakieś pytania?-
Carl, ciut poirytowany rozparł się na krześle.- Wiecie, mam sporo obowiązków...

-Tylko nie zacznij być zbyt ważny by nagle przestać zadawać się z malutkimi szaraczkami jak my.-


Nie raz ludziom odbijało gdy zyskiwali władzę... trzeba się upewnić, że jej współpracownik nagle nie zacznie mieć niewiadomo jakiego podejścia do swojej osoby.

-Mogłem wysłać to asystenta zamiast przychodzić osobiście.-
odparł sceptycznie Carl.- Z resztą, szczerze wątpię, tyle lat robiłem za popychla więc raczej nawyki popychla zbyt szybko mi nie przejdą...

-Po prostu pamiętaj stare mądrości. To szaraczki wypychają jednego ze swych na przód i to oni mogą go szybko zepchnąć. Warto to zapamiętać.-


I Carl dostał pstryczka w nos.

-Skoro masz tyle roboty to wróć do niej, ale jak dowiem się, że nie odpoczywasz dostatecznie to naślę na ciebie Laurie.-

-No i dobrze... A! I twój kowal siedzi w głównym areszcie. Komendant co prawda ma pewne uprzedzenia względem wszelkich przyjezdnych, ale kiedy jeden z nich okaże się inkwizytorem... Cóż. Tak czy siak idź do komendy przy ratuszu. A dalej każdy wskaże ci drogę.


Carl otrzymał skinienie głową od Tsuki, która po chwili uśmiechnęła się lekko.

-Cóż, gratuluję awansu, tylko nie przepracuj się zbytnio. I pamiętaj by odwiedzać nas od czasu do czasu, trochę kontaktu z świeżą inkwizytorką, która w tej robocie nie siedzi nawet pół roku.-


Trochę dziwne to, szybko się spinała w hierarchii, ale to jej niezbyt przeszkadzało.

-Masz to jak w banku.-
Carl wyszczerzył zęby.- Krasnoludzkim!
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
Stary 02-11-2014, 21:40   #282
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Elf był strasznie stary… czy gnoma powinno to dziwić? Sam miał szansę dożyć dwustu lat.
Niewielką co prawda, ze względu na dość… hulaszczy tryb życia. Niemniej teoretycznie miał możliwość dożycia tak sędziwego wieku… teoretycznie.
Gnom zaś oczywiście był zaskoczony znajomościami starego elfa, acz… musiał przyznać, że bardziej był nieco zawiedziony. Elf był myślicielem, nie druidem.
A Jean, jeśli miał być szczery, to wolał druidów. Czciciele przyrody i lasów i wszystkiego co zielone, mieli wiele wad, acz… mieli dwie zalety. Zazwyczaj byli potężni i zawsze bezkompromisowi. A filozofowie gadali… głównie i wyłącznie. A Jean nie potrzebował debat, tylko działania.
Westchnął więc smętnie i rzekł.- Sprawy aktualne… Duchy pomordowanych elfów, nawiedziły miejsce zbrodni i porwały jednego ludzkiego gwardzistę. Tym miejscem zbrodni jest oczywiście akademia magiczna w stolicy. Co w niej robili gwardziści kilka dni po owej rzezi, na to nie mam odpowiedzi. Natomiast mam…-
Tu teatralnym gestem wyjął z kapelusza notatki Ogara dotyczące przesłuchanie, złapanego eks-członka Gwardii Pistoletowej.
- ...to.- i podał tekst filozofowi.
Starzec przyjął skrawek, rozłożył go i przebiegł wzrokiem.
-Cóż... To tłumaczy wiele rzeczy.- powiedział cicho, masując skroń.- Leśne elfy normalnie nie ponosiły tak wielkich strat w walkach ze swoimi kuzynami z Sivellius i innych miast. Muszkieterzy zaś to zupełnie inna sprawa. Co do Wieży zaś…
Westchnął.
-Skupmy się lepiej na zaistniałej sytuacji niż na zmarłych, którym chwilowo nie mamy możliwości zwrócenia życia. Król wie o twoich odkryciach?
- O jakich odkryciach? Ja jestem tylko ambasadorem. Urządzam niegustowne przyjęcia i niczego nie odkryłem.-
odparł zaskoczony Jean i wzruszył ramionami.- Zapewne spotkałeś jego wysokość wiele razy. Sądzisz, że będę go o czymkolwiek informował ? Dobre sobie... To wy nie macie własnych strażników? Własnych szpiegów? A te łajzy łażące za mną, jak natrętne muchy? To kto?
-To królewscy strażnicy.- odparł Aegnor, uśmiechając się krzywo.- A raczej zamkowi gwardziści. Nie wiedziałem z początku czy ci ufać, Jean, ale póki co jesteś jedną z bardziej zmyślnych osób jakie zjechały do tych lasów...
Wierzchem dłoni potarł ogoloną szczękę, myśląc o czymś intensywnie.
-Teoretycznie mamy szpiega w pałacu. Szpiega, który po cichutku dbał o to, by eskapady twojej zwinnej towarzyszki uchodziły wszelkiej uwadze i pilnował żeby za dużo uszu nie było nadstawianych pod waszymi drzwiami i... I nawet on nie wie, kto naprawdę rządzi teraz w stolicy.
- To jest okazja się dowiedzieć. Przekażesz komu trzeba, że po elfim królestwie pęta się banda ludzkich renegatów z A’loues ?- zapytał Jean.- To chyba wystarczy, by elfy oficjalnie i po cichu zajęły się tym problemem.
Stary druid zmarszczył brwi.
-Czy kiedy byłeś, i jeśli byłeś, w Wieży to wdziałeś jakieś świeże ciała?- zapytał, wpatrując się w poruszając na wietrze liście.- I, co ważniejsze, kto strzegł wejścia do niej?.
- Nie było żadnych ciał. Ani świeżych, ani nieświeżych. Nie było nic poza śladami dużej bitwy i... zeznaniami zabójców, którzy rozglądali się po wieży. Na zewnątrz była ona pilnowana przez elfich strażników, ale Olimadara mi świadkiem... nie mam pojęcia jakich.-
wyjaśnił gnom.
-Wątpię żeby do wart pod siedzibą oficjalnej organizacji w Sivellius wystawiono kogokolwiek innego niż strażników miejskich... Albo pałacowych... To daje nam cholernie dużo miejsca na spekulacje o...

Zamarł, kiedy krzaki na skraju polany zatrzęsły się. Aegnor błyskawicznie poderwał się na równe nogi, unosząc kostur dookoła którego zaczęły materializować się magiczne ogniki.
Sekundę później spomiędzy listowia wypadła potargana Denise na grzbiecie kucyka. Z jej włosów wystawały jej gałązki i liście.
-Jean!- krzyknęła i zamarła kiedy w ostatniej chwili druid poderwał kostur, wystrzeliwując chmurę kilkucalowych cierni w koronę drzewa.
Przełknęła ślinę, dysząc ciężko.
-Mamy problem!
Po chwili zza zarośli wypadł podskakujący w siodle Bertrand. W boku tkwiła mu strzała.
-Czemu mnie to nie dziwi.- jęknął cicho gnom i rzekł sięgając po myśliwską kuszę.- Jak nazywa się ów problem i w jakich ilościach atakuje?
-Zbyt dużych!-
wykrzyknęła kapłanka, zeskakując z siodła i podchodząc do rannego wojownika i na "dwa" wyciągając pocisk z jego boku, na trzy rzucając już czar leczniczy.
Bertrand skrzywił się.
-Elfy...
-Straż miejska?-
Aegnor spojrzał na niego zaniepokojonym wzrokiem.
-Nie... Obdarci... Z piórami we włosach...
-Szlag, leśne elfy, ci głupcy... Jeszcze gorzej.
- mruknął starzec, sycząc nerwowo przez zęby.- Nie dacie rady im uciec. Nie tutaj.
- Czy przypadkiem nie powinieneś być pod tym względem użyteczny? Czy te leśne elfy nie powinni szanować drui... no... filozofów natury?
- zapytał Jean.
-Powinni. I to zrobią.- odparł spokojnie Aegnor, mocniej chwytając kostur.- A jeśli nie, to pozbawią się potężnego sojusznika...
-Przydałyby nam się ciut większe konsekwencje wobec ewentualnej agresji...- odparł Bertrand, krzywiąc się pomimo zasklepienia rany.- Wiesz, panie druid czy kimkolwiek jesteś, twoi rodacy nie są zbyt pokojowi...

-Zejdź z konia.

-Em... Co?

-Tak będzie lepiej, możesz uwierzyć mi na słowo.

Gnom spojrzał niepewnie na pracodawcę.
-Lepiej tak zrób, zresztą łatwiej ci będzie walczyć bez wierzgającego konia między nogami.- stwierdził Jean starając się brzmieć bardziej spokojnie, niż się czuł.
Po chwili zarośla dookoła zatrzęsły się delikatnie, jak od wietrznego zefiru którego w istocie tam nie było. Następnie, jeden po drugim, spomiędzy liści zaczęli wyłaniać się szpiczastousi wojownicy.



Dobrze ponad tuzin elfów w płaszczach przypominających w swej fakturze listowie, trzymających w rękach długie, powykręcane łuki.
Betrand odchrząknął, widząc jak unoszą broń.
-Nie jest dobrze.
-Jest.-
odparł krótko Aegor, obserwując formujący się dookoła nich krąg.- Gdyby chcieli zabić, nie zauważylibyśmy ich…
-Nie chcą nas zabić. Jak miło... strzelali dla treningu pewnie.- burknął ironicznie Jean.- Na wypadek gdyby znudziło się im trzymać nas przy życiu.

Stary druid przewrócił oczami i odczekał chwilę aż ewentualni napastnicy utworzą mniej więcej regularny krąg dookoła grupki, by w ostateczności odchrząknąć i wystąpić naprzód.
-Baell maenoa.
W odpowiedzi, po kilku sekundach skonsternowanej ciszy, z grupy wystąpił wysoki, pokryty tatuażami i futrami elf o dość dzikich oczach.



Leśni kuzyni dystyngowanych mieszkańców leśnego miasta wybierali swoich przywódców prawdopodobnie właśnie na podstawie szalonego spojrzenia.
Ten tutaj, trzymając łuk w dłoni, wycelował palcem w Jeana i jego przybocznych, wyszczekując z siebie.
-Nie brzmiało to dobrze...- mruknął Bertrand.- O ile dobrze mi wiadomo "oo'lok" oznacza mniej więcej tyle co "jeszcze nie trupa".
Aegor westchnął.
-Sugeruje że bratam się z wrogiem i sojusznikami ludzi którzy walczą obecnie z jego współplemieńcami w głębi lasu.- odparł ze znużeniem stary elf.- Uważa że wasza śmierć dotknęłaby Sivellius i źle wpłynęła na reputację króla pośród sąsiadów...
- Powiedz mu, że typki z którymi walczy nie są sojusznikami ludzi, tylko najemnikami których ktoś z elfiego dworu sprowadził tuta
j. - odparł Jean starając się zachować zimną krew.- Że ci osobnicy to renegaci także w swojej ojczyźnie. I właśnie z powodu ich przestępstw jestem tutaj.
Wzruszył ramionami dodając.- I że zabijając mnie przysłuży się jedynie wrogom własnego ludu, którzy wręcz czekają na pretekst, by usunąć mnie bez wzbudzania podejrzeń.
Aegnor spokojnie przekazał słowa elfiemu hersztowi, wywołując na jego twarzy coraz głębszą niechęć względem rozmówcy. Wyraźnie nie odpowiadał mu chyba fakt, że gnom potrafi się bronić i najwyraźniej jest do czegoś potrzebny, jeśli nie, o zgrozo, pomocny.

Jean słyszał o tego typu bojowikach o wolność, który zapatrzeni w osobistą vendettę albo zwykła rządzę zabijania przestawali dostrzegać że wieszają lub mordują. Walczyli dla samej idei walki, twarze ofiar zastępując obliczami wrogów.
Chennet też podobno kiedyś taki był.
Dennise uśmiechnęła się krzywo, obserwując kłótnię dwóch elfów. Niedostrzeżenie splotła dłonie tak, by w razie czego unieść je w geście umożliwiającym szybkie wezwanie na pomoc swoich kapłańskich mocy.
-Dupek wydaje się bardzo zdeterminowany żeby jednak udowodnić nasze winy...- mruknęła półgębkiem.
- Mam gdzieś jego determinację.- mruknął Jean do Denise i rzekł do filozofa.- Spytaj go co planuje po moim ubiciu. Jaki ma plan działania, gdy król elfów w ramach przeprosin za śmierć ambasadora zapoluje na jego zabójców i wytrzebi jego lud w ramach wymierzania sprawiedliwości?
-Znam twój język ka-rzełku.-
odparł niespodziewanie dziki elf, spoglądając w stronę gnoma wściekłymi oczami.- Znam, bo znać powinienem wroga. Przy-bywacie do naszego domu. Wy-cinacie prastare drze-wa. A potem mówicie że chcecie po-móc.
Wycedził gniewnie przez zęby, wymijając zaskoczonego Aegnora i podchodząc powoli do Jeana.
-To nasz las! Nasz dom! I żadne mon'keigh, dwarak aep savek nie będą mówić mi czym są, a czym nie są. Havfler! Sępy! Ścierwojady!
Kilka metrów od gnoma uśmiechnął się szeroko, sięgając do boku i wyglądając już na zupełnego szaleńca. Zignorował jednocześnie Bertranda który błyskawicznie znalazł się przed swoim pracodawcą.
-Będę walczył z wami wszędzie i przy każdej... !- zamarł, zachłysnął się i zachwiał.

Strzała, która ze świstem przeleciała przez polanę i wbiła się w bok jego szyi była długa i jasna, z białymi lotkami i srebrnym grotem. Pozostałe dzikie elfy zamarły, zaskoczone.
Ułamek sekundy później nastąpił piekielny chaos.

Strzały zaczęły spadać na polanę ze wszystkich stron, elfy rozpierzchły się na boki, nie wiedząc czy atakować gnoma i jego kompanów czy też nowych przeciwników. Aegnor odruchowo uniósł kostur, chroniąc siebie i gnomy przed nadlatującymi pociskami. Denise instynktownie opadła na ziemie. Bertrand rzucił się do kucyków, które spłoszone ruszyły w stronę pobliskich zarośli a sam elfi herszt padł na kolana, dusząc się krwią.
Spomiędzy zarośli na wzgórzu nieopodal polany wyłoniły się złocone, wysokie hełmy elfów z Sivellius. Jean niespecjalnie się ucieszył na ich widok, gdy pomiędzy krzakami dostrzegł także kilka obleczonych w czerń postaci.
A już zaklął siarczyście, kiedy minimalnie chybiona kula zdarła mu z głowy kapelusz.
- Denise uratuj tego mściciela od siedmiu boleści. Może być jeszcze przydatny, no i... wybaczcie smrodek.- rzekł gnom nie przejmując się utraconym kapeluszem. Gestem przywołał nieco cuchnącą żółtawą mgłę, która otuliła ich wszystkich. Po czym wybiegły z niej gnomy i stary elf uciekając w panice pomiędzy strzałami. Iluzja, która miała odciągnąć nieco uwagę od samego Jeana i towarzyszącej im grupki.
Dennise zaklęła przez zęby.
-Nosz kurwa jego parchata... Zemdlał.- powiedziała, po wyciągnięciu drzewca z jego szyi.- Żyje, ale trzeba będzie go nieść...
-Róbcie co chcecie,ale trzeba stąd uciekać.
- Aegnor naciągnął na głowę kaptur, jego płową zasłaniając usta i nos.- Mam wrażenie że ani jedni, ani drudzy... Ał.
Odległy huk, mięsne pacnięcie i sekundę później z przestrzelonego boku druida popłynęła krew.
-...szlag.
-Jego też trzeba leczyć?- zapytał zaniepokojony Bertrand, ładując sobie na grzbiet nieprzytomnego dzikusa.
Starzec skrzywił się i machnął ręką.
-Dam sobie radę... Za mną!- ignorując świszczące w powietrzu strzały i kule ruszył przez smrodliwą mgłę w tylko siebie znanym kierunku.

Dennise niepewnie spojrzała na Jeana.
-Możemy mu zaufać... ?
-A mamy wybór? On przynajmniej zna ten las.- p
rzypomniał Jean zerkając poprzez magiczną mgłę na swoją iluzję.- Dałem nam kilka... minut. W tym chaosie tyle czasu zajmie im przejrzenie blefu. Nie marnujmy okazji.
-Dobrze że chudzielec waży tyle co słomiana kukła...-
mruknął Bertrand.
Szczęśliwie, iluzje stworzone przez jego pracodawcę zostały wypuszczone w idealnie przeciwnym kierunku do tego, którym poruszał się stary druid. Dociskając dłoń do boku, pochylając się i klnąc pod nosem zerwał po drodze garść jagód, wymruczał czar i wrzucił je do ust.
-Obyście byli warczy zachodu.- oznajmił niewyraźnie, zbliżając się do jakiegoś drzewa rosnącego niemal poziomo z małego wzgórza.
Denise uniosła brwi.
-Jagody mogą nie być wystarczające na ranę tego... Uwaga!
Kapłanka odskoczyła na bok kiedy z krzaków, niespodziewanie niczym Esomijski Inkwizytor, wyskoczył obdarty mężczyzna w czarnym mundurze. Miał krew zalewającą twarz, szał w oczach i ubrudzony krwią rapier w ręku.
Niemal instynktownie rzucił się w stronę Aegnora, który z zaskakującą szybkością zatrzymał cios pałasza drzewcem kostura a następnie walnął nim między łopatki napastnika, pozbawiając go równowagi i posyłając prosto w stronę Jeana.
-Twój!- wykrzyknął starzec, zwalniając kroku i oglądając przez ramię.
Jean instynktownie wyciągnął dłoń w kierunku nadciągającego wroga. Nie było czasu na czar więc... strumień energii wyrwał się z jego dłoni i uderzył wprost w klatkę piersiową nacierającego przeciwnika.
Raniony tą falą energii przeciwnik się zatoczył, co Jean wykorzystał na wyciągniecie rapiera i sztych prosto w serce.
Cóż, trafienie nie było szczególnie precyzyjne, ale obrzydliwe chrupnięcie łamanych kości, zaskoczenie muszkietera i krew która po kilku sekundach wypłynęła z jego ust były wyraźnym sygnałem feralnego trafienia.
Mężczyzna, będąc już prawie na kolanach, zachwiał się i padł na twarz, dając gnomowi dość czasu by wyrwać broń z jego obojczyka i cofnąć się o krok.
Bertrand jak gdyby nigdy nic przebiegł obok, taszcząc na plecach elfiego wodza.
-Ja celowałbym w gardło.- rzucił w przelocie. A Jean w odpowiedzi zaklął w myślach. Ambasador też by celował w gardło… gdyby był w stanie je dosięgnąć rapierem.
Odgłosy walki na polanie zaś osiągnęły już apogeum, by powoli zacząć słabnąć. Były jednak one na tyle głośne, by zagłuszyć brzdęk stali zza zarośli do których zbliżała się grupka uciekinierów.
Potem rozległ się gardłowy warkot, charakterystyczny tylko dla jednej rasy którą Jean spotkał do tej pory. Niski, przepakowany testosteronem, sugerujący wszystkim dookoła że jeśli dojdzie do walki, to nie oni będą ostatnimi żywymi na jej polu. Plus broda. Taki warkot zawsze napędzany był brodą.
Denise zmarszczyła lekko brwi.
-Czy to był... ?
- Jeszcze krasnoludów tu brakuje. Nie powinni siedzieć w Middenlandzie czy w innej górskiej jaskini.-
Jean nawet nie miał sił się dziwić, po tym wszystkim co się dotąd zdarzyło.


Krasnolud.
Brodaty, z toporem na ramieniu i latarnią w dłoni, stojący ponad trzema elfimi trupami, u progu jakiegoś rodzaju ziemnej groty, ziejącej ciemnością pod korzeniami jednego z antycznych dębów.
Elficki druid westchnął ciężko.
-Nie dało się... ?

-Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć już świstały mi strzały nad czerepem... Co to za jedni?!

-Em...

-Ech. Nie ważne. Właźcie, bo zaraz zleci się tu ich cała kupa. Dziadek, dasz radę zamknąć przejście. Przeciekasz...

-Tak, tak... Nie jest ze mną aż tak źle.


Głową wskazał na wydrążony w ziemi, noropodobny tunel.
-Szybko.
Akurat będąc gnomem, Jean nie miał nic przeciw norom i jamkom. Natomiast jego zmartwienie budził sam krasnolud. Jeśli to szczyt możliwości Aegora jeśli chodzi o sojuszników, to utknęli w ciemnej du... norze. I to metaforycznie także.
-Chodźmy, chodźmy...- przynaglił swoich towarzyszy gnom. I jeszcze gwizdnął. Sargas zjawił się tuż obok niczym cień swego pana. Dotąd zajęty kocimi sprawami postanowił znów się przyłączyć do grupy. Za tłoczno się wszak zrobiło w tym lesie. I za hałaśliwie.
Krasnolud wszedł jako ostatni, zaraz za kotem, i z toporem w dłoni stanął przy wejściu.
-No, dziadek, lepiej się streszczaj...
-Już, już...
- Aegnor przymknął oczy, uniósł kostur i pozwolił by światło okalające liść na jego zwieńczeniu nabrało na sile. Jean zaś poczuł na rondzie podziurawionego kapelusza spadający piasek, kiedy to korzenie zwisające im nad głową poruszyły się niczym węże.

Sama jama zaś zamknęła się powoli, niczym paszcza ogromnego węża, kiedy umiejscowione tuż nad wejściem drzewo wróciło do pionu, zamykając wyrwę w leśnym gruncie.
Trzasnęła zapałka, zapłonęła latarnia.
Krasnolud uniósł ją, oświetlając twarz zgromadzonych dookoła uciekinierów.
- No nie powiem, nie sądziłem że spotkam w tym lesie kogoś po za wściekłymi elfami i maniakami w czarnych szmatach...- mruknął, mrużąc oczy.- Nie jestem jednak pewien czy reszta też się tak ucieszy...
-Nie będą mieli wyboru. Ona wie.-
odparł krótko druid, siadając na wystającym ze ściany korzeniu, wciąż dociskając dłoń do boku. Jego magiczne jagódki pomogły, ale nie całkowicie.
Bertrand zaś odruchowo wyjechał ze łba budzącemu się elfowi na jego plecach.
-Ona... to znaczy była królowa tego pięknego kraiku?- zapytał Jean w sumie strzelając na ślepo. Ale tak mu podpowiadał nos, a gnomy słuchają swych nosów.
Krasnolud i stary elf popatrzyli po sobie.
-Szlag.

-A mogłem nic nie mówić...

-Ona lubi dobre wejścia, wyrwie ci ze łba resztkę włosów!

-Nie przesadzaj...

-Ekhem!

Wszyscy spojrzeli nagle na Dennise, która tupała czubkiem buta w kamienny grunt, jednocześnie powstrzymując się od wybuchu słusznego gniewu.
- Wybaczcie że nie pozwolę wam rozwodzić się nad czaszką łysiejącego elfa ale... w mieście zostali nasi towarzysze!
Aegnor spojrzał pytająco na Jeana.
-Rozgarnięci chociaż?- zapytał, chociaż nie wydawał się szczególnie optymistyczny.
- Przypominam, że nadal jestem ambasadorem A'loues, który przypadkowo się zgubił w lesie, został napadnięty przez elfów... dzikich. Po czym dał drapaka, gdy dobre elfy zaatakowały złe elfy. Skoro dotąd znoszono moją...- rzekł w odpowiedzi Jean spokojnie.- Moją obecność w mieście, to nie widzę powodu dla którego teraz jestem zbiegiem.
-Może uznali że zbyt dużo wiesz?-
zasugerował Aegnor, wstając ze swojego miejsca.- Mogę iść. Im szybciej dotrzemy do obozu tym szybciej rozmówicie się kim trzeba i ustalimy plan działania. Może nie jest jeszcze tak źle jak mogłoby się wydawać...
Denise westchnęła.
-Jean, wiesz że taki atak na ciebie oznacza akt wojny... Z resztą, cholera, co ci renegaci robili razem ze strażą pałacową?!
-Możliwe... Niemniej bali się uderzyć otwarcie.-
stwierdził Jean z bezczelnym uśmieszkiem.- Otóż... ja jestem całkiem bezpieczny w samym mieście z tego powodu, że nie mogą uśmiercić ambasadora tak po prostu.
-Mamy cię odstawić z powrotem?-
wyraźnie ożywił się krasnolud, unosząc latarnię.- Jakby co jest kilka tuneli...

-Belvar.

-Em... Tak?

-Oni idą z nami.-
stwierdził zasadniczo druid.- Potem będziemy martwić się jak bezpiecznie przeszmuglować ich do miasta…
- Mam tam jeden zaufany kontakt i kilka mniej pewnych... w mieście.-
przypomniał Jean drapiąc za uchem Sargasa. - Mój kot z pewnością znajdzie moich towarzyszy jak i Eliochira Galada.
-Pierwszy prymus?-
zainteresował się stary druid, unosząc brwi.- Proszę proszę, niespodziewany sojusznik...
Idąc przez pełen cieni mrok, stary elf spojrzał na gnoma.
- Wolno wiedzieć, skąd znasz jednego z naszych czołowych myślicieli?
"Naszych". To słowo nie padło chyba jeszcze ani razu z ust Aegnora, odnosząc się do czegokolwiek lub kogokolwiek zamieszkałego w Sivellius.
- Czyż nie jestem dyplomatą ? Oczywistym jest że znam się na dyplomacji.- Jean zignorował zduszony chichot Denise i jej cichą wypowiedź o "pościelowej dyplomacji".- A pierwszy prymus nie siedział w tym królestwie przez całe życie. I z tego co się orientuję nie jest specjalnie zadowolony obecnego stanu rzeczy.
-Nie tylko on.-
odparł Aegnor.- Kiedyś Sivellius było równie wspaniałym miastem co Ironbrigde, Preiquex czy Lantis. Obecnie jest pełne rasistów, ksenofobów i ambitnych węży którym marzyłaby się inwazja na cały świat i stworzenie elfickiego Imperium. Kretyński pomysł, biorąc pod uwagę jak bardzo płodna i elastyczna musi być rasa zakładająca je...
-Elfy są sztywne jak kołki.
- mruknął Belvar, należący do najmniej ortodoksyjnej, najbardziej postępowej i w ogóle nie-włochatej rasy w całym Wordis.
-Taaa... pomijając jednak kwestię dawnej chwały, to tak się akurat składa że prymus zna moją rodzinę. Jesteśmy dość ważni i liczni w stolicy.- dodał dumnie Jean, pomijając znów fakt, że jest rodzinną "czarną owcą."
-Dość ważni żeby wysłać cię tutaj, jak rozumiem... Cóż, miejmy nadzieję że i to da się jakoś wykorzystać.

Ziemna nora, którą szli, zaczęła powoli przechodzić w profesjonalnie wydrążony, kamienny tunel. W oddali do uszu Jeana dotarł cichy szmer wody.
Gnom mruknął cicho do Aegnora słysząc ten szmer wody.- A dokąd właściwie idziemy?
-Do swego rodzaju... ustronia. Uciekli tam wszyscy, którzy po zamachu stanu zostali uznani za niegodnych, zdrajców lub też zwyczajnie stanęli po stronie Obsydianowej Lwicy kiedy przyszło co do czego... Głównie elfy, ale także osoby mieszanej krwi oraz nieliczni przedstawiciele innych ras.
-Słowem, idioci.-
mruknął idący przodem krasnolud.- Ci którzy mieli łeb na karku dali z miasta drapaka kiedy z pałacowych okien zaczęły zlatywać trupy.-
Szum nasilał się coraz bardziej i bardziej... by w ostateczności twarz idącej przez mrok grupki oświetliło łagodne, mleczne światło.


Bertrand zamarł, Dennise głośno wciągnęła powietrze.
Jean zaś, przez swego rodzaju osłupienie, wychwycił dookoła cichy jęk napinających się cięciw. W cieniach dookoła wejścia do podziemnej hali błysnęły srebrne groty na końcach strzał.
-Przybywamy w pokoju? Mamy rannych i jesteśmy niegroźni.-wydukał Jean uśmiechając się sympatycznie, a przynajmniej miał nadzieję, że tak wygląda szczerząc zęby jak idiota. Miasto… musiał przyznać przed sobą, robiło wrażenie. A skoro robiło, to Królowa nadal miała sporo popleczników i sporo władzy… Więc, co wcześniej poszło nie tak? Czemu tkwiła tutaj? Czemu nie wiedziała, kto ją obalił?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 05-11-2014, 14:48   #283
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Ktoś mógłby się zdziwić że po dwóch dniach bez odpoczynku, za to pełnych walki i napięcia, Petru nie potrzebował przynajmniej doby snu. Tropiciel wiedział lepiej; kradzione chwile snu na grzbiecie Wichra i kilka godzin na porządnym sienniku wystarczyły by odzyskał siły. Nie starczyło by pozbyć się bólu obitego, otartego ciała, ale z bólem Palenquiańczyk był od dawna za pan brat. A że na dodatek poszarpał i przegryzł więzy krępujące mu ręce, nie do końca zachwycony gościną nomadzkiego plemienia, odpoczął lepiej niż można by przypuszczać.

Wewnętrzny zegar odezwał się a Petru otworzył oczy i bez szmeru podniósł się do siadu. Świecę zgasił gdy tylko zjadł gulasz i porządnie się napił, teraz sięgnął po hubkę i krzesiwo by zapalić ją na nowo, a przecież i tak ciemność nie stanowiła dla niego przeszkody. Ale światło ogarka - łagodne, migotliwe i wątłe - było symbolem innego światła - gorącego, jasnego, życiodajnego i tego któremu Petru zawierzył swoje życie.

Ojciec Słońce dwa dni temu okazał mu swą łaskę i Petru po raz pierwszy od tego czasu miał okazję spokojnie z Nim porozmawiać, pojednać się i podziękować. Uklęknął, wpatrzył się w płomyk i odetchnął głęboko. Ból i wątpliwości rozmywały się i niknęły, niczym wchłaniane przez mrok.

Lśniący Boże,
Niech Twe światło jaśnieje,
Niech odpycha ciemność skąd przyszła.

Przynieś życie tam gdzie panuje śmierć,
Przynieś życie tam gdzie wszystko jest jałowe,
Przynieś pokój tam gdzie króluje wojna,
Przynieś ciepło tam gdzie mróz zatapia swe szpony…



Świeca była zgaszona, krwiaki, ranki i urazy zniknęły pod dotykiem pierwszy raz w życiu przywołanej magii kapłańskiej, na ile się dało również pancerz został poskładany z resztek i uzupełniony, choć po wściekłych walkach przypominał bardziej łachman niż porządną zbroję. Petru porozmawiał z Ojcem, wyspał się, najadł do syta i ugasił pragnienie, a prostym zaklęciem oczyścił dobytek i ciało. Zadbał o to ostatnie, ale co równie ważne, jego umysł i dusza również odpoczęły i wróciły do równowagi.

Teraz siedział w ciemności otaczając rękoma kolana i zastanawiając się nad położeniem swoim i reszty goszczonej przez barbarzyńców drużyny. Czy powinni złożyć broń i przyjąć “zaproszenie”?

Doszedł do wniosku że nie było innego wyjścia. Raz że w starciu z setką wprawnych wojowników nie mieli szans, nawet gdyby Ceth wyciągnął demony jedne wiedzą jakie jeszcze sztuczki z rękawa, a on sam użyłby swych zdolności “dzikiego maga”. Po drugie, jeśli Ceth się nie mylił, to zgubili się bardziej niż którekolwiek z nich mogło przypuszczać. Potrzebowali pomocy, nawet jeśli miałaby polegać na wskazaniu kierunku marszu i kopniaku w dupę na pożegnanie.

Napomniał się by nie lekceważyć wodza. Jego pozycja mogła być słabsza niż na przykład Vlada w Palenque ale z jakiegoś powodu został przywódcą plemienia, a ganianie za dzieciakami z pianą na pysku nie musiało wykluczać sprytu ukrytego za tymi kaprawymi ślepiami. Co dalej… A właśnie - nomadzi obawiali się Petru, “nie dowierzali” mu, bardziej się go - a raczej jego “mutacji” - bali niż maga natury który tak naprawdę mógł wyrządzić dużo większe szkody. To też o czymś świadczyło. Więc może jednak drużyna znajdowała się w pobliżu Naz’Raghul? Tylko gdzie?

Z drugiej strony barbarzyńcy nie bali się go tak bardzo by z miejsca go zabić. Czy Wichra. Może niechęć wodza była bardziej spowodowana tym że najnormalniej w świecie chciał pokazać “kto tu rządzi”, zamiast puścić małą grupkę swoją drogą i nie robić sobie kłopotu?

A może po prostu syn Pelora nadal wiedział zbyt mało?

I właśnie ta myśl sprawiła że położył się na powrót, czekając świtu i pozwalając ciału i umysłowi wypoczywać dalej. Czuł że każda odrobina sił będzie mu niedługo potrzebna. Wkrótce zasnął na powrót.



Petru wiedział że ktoś po niego przyjdzie… ale nie spodziewał się że będzie to Lu’ccia! Niespokojnym spojrzeniem ogarnął dziewczynę, badając czy nie stała jej się krzywda.

- Ślicznie wyglądasz! - syn Pelora powiedział z uśmiechem a podziw tylko częściowo był udawany na potrzeby podniesienia dziewczyny na duchu. Tropicielowi nigdy nie trzeba było więcej niż to by kobieta była zgrabna, zdrowa i czysta. - Żaden z nomadów aby nie próbował cię zbałamucić? Cethowi nie porachował nikt więcej kości? - jego uśmiech zbladł, ale w głosie ciągle dźwięczała łagodność i czułość. Z chrzęstem potarł dłonią po zarośniętym policzku.
- Nawet nie wiesz jak bardzo mnie ucieszyłaś! Potrzebuję golenia… - powiedział z powagą, udając że nie dostrzega zdumienia w jej ślepkach. Lepiej poigrać i błaznować niż pozwolić jej się zamartwiać. Sięgnął po potrzebne przybory.

- Szkoda że nie ma mi kto przyciąć włosów - westchnął wecując brzytwę. - Rosną jak najęte.

- Przebierz się i umyj - Lu’ccia odezwała się w którymś momencie, wyciągając z zawiniątka czystą koszulę i spodnie. Petru spojrzał na ubranie z zaskoczeniem.
- Wyczyściłem swoje rzeczy. A wolałbym też zachować zbroję.
- Dają to lepiej się ubierz - Lu’ccia odparła gdy ochłonęła ze zdziwienia i odzyskała język w gębie. Palenquiańczyk wzruszył ramionami.
- Jak sobie życzysz.

- Chodźmy - powiedział gdy w końcu wytarł twarz z resztek “mydła”, przebrał się w przyniesione rzeczy skromnie odwracając się od dziewczyny i spakował resztę ekwipunku. - Radbym pogadać z naszymi gospodarzami.

Na przekór temu szybko rozruszał ramiona, zrobił kilka skrętów i skłonów. Czuł jak serce przyspiesza bicia a adrenalina przygotowuje ciało do walki.



- Oni nie są tacy źli jak myślałam… - stwierdziła w końcu dziewczyna, ruszając powoli w górę schodów za Petru. - To plemię, podobne do Vosów. Ceth wypytał co i jak i już chyba nawet wie gdzie jesteśmy. Szanują go. Ale mają wątpliwości względem ciebie...

Przełknęła ślinę.
- Jesteśmy na północy Naz'Raghul. Północnym wschodzie. Mutacja i przesączenie czarną magią to tutaj norma...

Och, to wiele tłumaczyło. Petru przeorientowal w myślach mapę i skinął głową. Przelotnie zastanowił się czy nie z tych okolic pochodziła jego rodzina i uciekinierzy z karawany zaatakowanej przez wyznawców Sześciorękiego Geryona. Może...
- Dziękuję, Lu'ccia - powiedział. - Teraz wiem na czym stoję.
- I nie twierdzę że są źli - dodał łagodnie. - Dogadamy się. Nie pierwszy raz jestem w takiej sytuacji... - wspomnienia odwiedzonych osiedli czy pierwszego spotkania z Rulfem i Austem - albo i z Nemertes, gdy praktycznie zmartwychwstały otworzył oczy w jej jaskini - odezwały się same.

Peloryta mógł czuć się nieswojo wychodząc powoli na zimne powietrze poranka. Pierwsze promienie słońca dopiero podnosiły się na tyle żeby ledwie świtać ponad wysoką palisadą dookoła wioski a sami mieszkańcy...

Byli nieliczni.

Trudno powiedzieć czego Petru oczekiwał ale raczej nie kilku stojących pod namiotami rannych ptaszków w przeróżnym przedziale wiekowym. Jakiś starzec podawał przywiązanemu do kołka psu miskę z jakimś pełnym żył mięsem, oglądając się na więźnia z umiarkowanym zainteresowaniem​.

Jakaś zmęczona matka, ściągnięta z łóżka skoro świt przez swoje dzieci wywieszała pranie jednocześnie pilnując żeby ciekawskie szkraby nie oddalały się od niej poza zasięg wzroku.

Czterech strażników jednak, rosłych i uzbrojonych, wyraźnie wskazywało że Peloryta powinien zachowywać się jak należy. Przy drodze dwóch innych rozmawiało cicho, po czym trzeci, wyraźnie młodszy, podszedł do nich i odebrał małe sakiewki.

Szli w stronę największego budynku pośród wszystkich, dziwnej hali o drewnianych ścianach, kamiennych fundamentach i wielkim namiocie w charakterze dachu.

Lu'ccia uniosła brwi kiedy strażnicy skręcili w stronę bramy, nakazując to samo Pelorycie.
- Myślałam że zaprowadzą cię do wodza… - mruknęła, szczerze zaskoczona, idąc z przyjacielem w stronę bramy. - Jest tam Ceth i w ogóle...

- Idź do wodza i powiedz że nieco się spóźnię - szepnął Petru i łagodnie popchnął ją w stronę budynku. - Idź!

Nie wiedział czego się spodziewać, ale miał dziwne wrażenie że rozciąganie i rozgrzewka za chwilę się przydadzą. Nie przerywając marszu spojrzał w kierunku słonecznej tarczy i złożył dłonie z rozczapierzonymi​ palcami w Jego symbol, uśmiechnął się czując na twarzy promienie widomej obecności Lśniącego Boga. Skoro Ojciec Słońce był z nim, czego miał się obawiać?

Niczego, przynajmniej jeśli chodziło o niego.

By odwrócić myśli od tego co go miało czekać za chwilę - i tego co mógł zrobić nomadom, jeśli jego podejrzenia miały okazać się słuszne - przypatrywał się ukradkiem osadzie i jej mieszkańcom, nie dając po sobie poznać by cokolwiek robiło na nim wrażenie.

Lu'ccia spojrzała niepewnie na Pelorytę, zagryzła wargę a następnie, nie mówiąc ani słowa, szybkim krokiem ruszyła w stronę głównego namiotu.

Czterej nomadzi zaś spokojnym krokiem przeprowadzili Petru przez bramę, nakazali skręcić w wąską, wydeptaną ścieżkę pomiędzy głazami a następnie skręcili na wschód, by po kilkuset metrach wejść na niewysoki płaskowyż z widokiem na wioskę.

Na jego środku stał samotny, zbudowany z materiału i gałęzi namiot.

Jeden ze strażników ruchem głowy nakazał tropicielowi iść naprzód.
- Powodzenia, mieszańcu. - rzucił krótko, najwyraźniej nie myśląc by ruszyć się dalej chociaż o krok. Wydeptana na piasku ścieżka prowadziła prosto do dziwnego szałasu.

Kolejny raz tropiciel poczuł zaskoczenie. Czyżby się pomylił? Znowu?

Co kraj to obyczaj...

Spodziewał się jakiejś jamy czy innej ogrodzonej przestrzeni, demony jedne wiedzą co i kogo zawierającej. Tymczasem celem tej wycieczki był... namiot.

Czyżby miejscowi mieli własne sposoby na sprawdzenie tożsamości "gości"?

Petru spojrzał na nomadów, zatrzymał na chwilę spojrzenie na tym który się odezwał.
- Dziękuję - odpowiedział mu uprzejmie. Potem ruszył ku szałasowi, nie zbaczając ze ścieżki ani nie ociągając się. Osada coraz bardziej go intrygowała. Jeśli prawdą były słowa Lu'cci o mutacjach i wpływie czarnej magii, życie mogło tu być jeszcze trudniejsze niż w Palenque, Mieście Światła. Czemu osada dumnych jeźdźców zawdzięczała swe przetrwanie?

Miał nadzieję się tego dowiedzieć, od staruchy o której wspominał wódz, czy od kogokolwiek innego. Na razie jednak czekał go - chyba - test. Idąc ku namiotowi uspokoił myśli a zawsze obecną agresję wziął w twarde karby. Stanął przed schronieniem i ostrożnie odchylił płachtę służącą za wejście.
- Dzień dobry - powiedział uprzejmie jak wcześniej. Nie zostałby tutaj wysłany gdyby nie spodziewano się go.

Odpowiedzią był głośny, ptasi krzyk który rozległ się tuż nad głową zaskoczonego Peloryty. Petru niemal odruchowo schylił głowę, kiedy spory, czarny ptak zatrzepotał skrzydłami nad jego uchem, kracząc przy tym głośno.

W środku czekała na niego... cóż, wiele można było powiedzieć o dziwnej niewiaście siedzącej w zadymionym, dusznym wnętrzu, ale na pewno nie że była "Staruchą" jak określił ją brodaty wódz.


Jej wzrok przeszywał Pelorytę niczym włócznia.
- Witaj, dziwna istoto… - odparła powoli, sennie, wrzucając do małego ogniska wewnątrz namiotu sporą garść ziół. - Usiądź, stworku. Pozwól się zobaczyć...

Wydawała się patrzeć na Pelorytę, ale jakby go nie dostrzegać.

Nikt nie lubi niespodzianek kraczących nad uchem i Petru wcale nie był wyjątkiem. Obnażył zęby a szkarłatna khoon ahr - wiecznie obecna w jego umyśle furia - napłynęła niczym fala przyboju. Tropiciel stłumił ją wysiłkiem woli.

Usiadł, z powrotem trzymając agresję na krótkiej smyczy. Nie wiedział za kogo kobieta go bierze i nie miał zamiaru dać jej powodu by ocenić go gorzej niż to było możliwe. Zdał sobie sprawę że będzie tu poddany badaniu zupełnie innego typu niż chociażby w kotlinie Nemertes, ale badanie to tak samo może przetestować jego cierpliwość, tak jak nie odmówiła sobie tego starożytna nimfa. Milczał i przyglądał się kobiecie.

Pominął barbarzyńskie parafernalia i wymalowane na skórze wzory - skupił się na oczach niewiasty. "Zwierciadła duszy" - nazywano je i często więcej można było z nich wyczytać niż z twarzy i gestów. Jeśli kobieta chciała go obejrzeć, zapewne i ona chętnie zajrzy w jego źrenice...

Zresztą, pomagało mu to oderwać myśli od jej sylwetki, pełnych ust i gładkiej skóry. Wątpił by doceniła jego podziw. Jej oczy i słowa odróżniały ją od jakiejkolwiek innej niewiasty którą Petru spotkał przez te ponad dwadzieścia lat swego życia.

- Jasna plama stworzona z nietypowych iskier… - powiedziała cicho. - Pierwotna i prosta, trzymająca się szlachetności która jest tylko niewielkim odłamkiem dziedzictwa krwi... Mieszaniec... Ale nie demon...

Dopiero po kilkunastu sekundach Petru zrozumiał co nie pasuje mu w oczach szamanki. Były nieruchome, puste zaszłe bielmem. Nie poruszały się, mimo że teoretycznie czyniła to jasna, zielonkawa źrenica będąca bardziej widmową projekcją oka niż okiem samym w sobie.

"Starucha" była w jakiś sposób ślepa. Mimo to peloryta czuł na sobie jej spojrzenie.

Miał rację - poddawany był badaniu zapewne przekraczającemu​ jego pojmowanie. Świadomość tego nie była miła, ale zdecydowanie wolał to od mniej przyjemnych sposobów którym mógłby zostać poddany. Nie opuszczał spojrzenia i nie odzywał się, by pozwolić szamance w spokoju przyjrzeć mu się i rozwiać wątpliwości. Ślepota nic dla niego nie znaczyła - nawet jego ojciec z biegiem lat skarżył się na pogarszający się wzrok. Ale Petru wiedział że Valerian doskonale widzi to co naprawdę ważne.

Czekał cierpliwie, z dłońmi na kolanach i pochylony nieco naprzód. Dym zasnuwał wnętrze namiotu i nie dziwiło Petru że kobieta wydaje się być jak odurzona. W jakie zakamarki jego umysłu zaglądała?

Po chwili zamrugała, a lśniące oczy zogniskowały się na twarzy Peloryty.
- Znałeś swoich rodziców, wyznawco słońca? - zapytała zaskakująco trzeźwym, zasadniczym głosem, marszcząc przy tym lekko brwi. - Jesteś dziwny, masz masz krew wojownika, a uparcie wzbraniasz się przed swoją naturą.

Tropiciel odchylił się nieco do tyłu i uśmiechnął pokazując zęby.
- Czy trzeba być tylko wojownikiem? - zapytał łagodnie. - Bogowie dają nam różne
dary - skinął ku niewiaście pokazując że docenia jej zdolności. - Żyję wśród wspaniałych ludzi którzy nauczyli mnie wielu rzeczy, a do innych zachęcili. Dlaczego mam się ograniczać?

- Nie znam rodzicieli - przyznał po chwili. - Wiem tyle że wywodzili się z północnego wschodu Naz'Raghul, próbowali opuścić krainę wraz z innymi. Tylko garstka dzieciaków przeżyła napaść - popatrzył w ogień. - Jak cię zwać, pani?

- Ta'Vi… - odparła krótko, by przez kilka kolejnych, długich sekund wpatrywać się w rozmówcę. - A więc nie wiesz...? Cóż, w takim razie nie jesteś szalony. Gdybyś wiedział, przynajmniej część twoich wątpliwości poszłaby w niepamięć. A teraz... Teraz cię niemal wypełniają. Interesujące...

Syn Pelora podniósł głowę i skrzyżował spojrzenie z kobietą. Teraz on milczał i zbierał myśli.
- Mam na imię Petru - powiedział wreszcie. - Kim byli moi rodzice?

Szamanka uśmiechnęła się cierpko.
- Czujesz krwawe napady szału, prawda? Jesteś chutliwy, ale niemal całkowicie nad sobą panujesz. Masz okrutne, pierwotne instynkty ale umiesz je okiełznać... Zwykły człowiek mający w sobie smoczą krew nie dałby rady sobie z takim brzemieniem... Ale ty nie jesteś "tylko" półsmokiem. Masz w sobie krew czegoś jeszcze... Może dlatego dane jest ci władać magią kapłańską, mimo iż twoja natura temu przeczy...?

- Wiele razy o tym myślałem. Gdy byłem dzieckiem, gdy dorastałem, gdy stawałem się mężczyzną - Petru nie był szczęśliwy z kierunku w jakim zbaczała ta rozmowa, ale też nie czuł się winny czy zakłopotany. Już nie, jego rozterki się skończyły gdy Pelor okazał mu swą przychylność i podniósł do grona kapłanów. - Tak jak powiedziałem spotkałem ludzi - choćby mojego przybranego ojca - którzy wiele mnie nauczyli. Ukształtowali, jeśli wolisz. Jeśli moi przodkowie zostawili mi w spadku to że nazywa się mnie mieszańcem - ani nie mogę ich winić, ani nic na to poradzić. Ojciec Słońce spojrzał na mnie łaskawym okiem i to jest dla mnie najważniejsze. Jeśli będę mógł się wam przydać, czy teraz, czy w przyszłości - proszę, skorzystajcie z tego że cokolwiek płynie w moich żyłach, cokolwiek we mnie jest ... mogę to obrócić na wasz pożytek... - mówił, wkładając w swoje słowa tyle przekonania ile tylko zdołał. - Nie jestem bez skazy, nikt nie jest, nawet mój przybrany ojciec, kapłan Lśniącego Boga. Ważne, do czego dążymy i o co się staramy - miał ochotę sięgnąć ku szamance i ująć ją za ramiona ale zdusił to. Jeśli słowa nie wystarczą, taki gest i tak wyrządziłby tylko szkodę.

- Nawet całe to wychowanie niewiele by dało gdyby nie fakt że któreś z twoich rodziców było przynajmniej półniebianinem. -​ odparła z przekąsem. - Szczerze wątpię żeby anioł czystej krwi pokrył smoka, ale dwoje mieszanych rodziców to coś o wiele bardziej prawdopodobnego.​ To stąd ten twój... cudaczny wygląd.

Petru westchnął, nieco odchylił się do tyłu i uniósł głowę ku dymnikowi. Szamanka nie wiedziała kim byli jego rodzice - zapewne szanse na to że wyemigrowali właśnie z tej osady były nikłe, ale przez chwilę ... miał nadzieję. Nie jakąś rozpaczliwą, szaleńczą potrzebę dowiedzenia się czegokolwiek o nich - po prostu nadzieję. Trudno.
- Możliwe że tak było - odezwał się wreszcie ze spokojem. - Na swój wygląd niewiele mogę poradzić, ale nie narzekam. Przyjaciołom nie przeszkadza. A ty, pani, skąd się wywodzisz? Jak zwie się to miejsce? - wskazał dłonią za siebie, w kierunku wioski.

- Spodziewałeś się tego... Nie jesteś głupi. Rozumiem. - szamanka uśmiechnęła się cierpko na pytania Peloryty. - Ja urodziłam się w takim namiocie jak ten, jako siódma córka siódmej córki. To śmieszne, że cywilizowane ludy jeszcze nie pojęły że taka zbieżność liczb niemal zawsze oznacza moc wrodzoną u dziecka, a my tak... Pochodzę z Plemienia Wysokiego Zamku, na zachodzie. Przysłano mnie tutaj gdy tutejsza wiedząca zmarła, nie pozostawiając ani córki, ani następczyni.

- Przysłano... a kto o tym zdecydował? - tropiciel zapytał z zainteresowaniem​. - Nie słyszałem o takim plemieniu czy o takich praktykach. To oznacza jakąś organizację.

- Wodzowie naszych plemion tworzą radę, Wiec. Mój obecny wódz, Wikmak, ma największe prawo do głosu z bo ziemie na których mieszają jego bracia i które są pod jego opieką, są najbardziej wysunięte na wschód. Jako pierwsi, i nie raz ostatni, strzegą pochodów demonokrwistych w głąb ziem jeźdźców.- wzruszyła ramionami. - Dlatego gdy tylko ich Starucha zmarła, przysłano tu natychmiast mnie... Wy nie macie Wiecu, skądkolwiek jesteś...?

- My... - zaczął Petru, ale zaraz potrząsnął głową i sięgnął do sakwy. Zniszczoną zbroję i odzież zostawił w celi, ale inne rzeczy zabrał ze sobą i teraz wyciągnął mapę Naz'Raghul.
- Pozwolisz, pani, że usiądę obok ciebie i wyjaśnię po kolei - powiedział łagodnie i dbając by nie spłoszyć szamanki nagłym gestem obszedł ognisko, umościł się obok kobiety i na ubitej ziemi rozłożył pergaminową kartę.
- Mój dom znajduje się w Palenque, Mieście Światła - zaczął, pokazując Pustynię Brunatnego Pyłu na celowo niedoskonałej mapie, na której próżno by szukać oznaczenia miasta. - Wraz z towarzyszem-trop​icielem próbowaliśmy wyprowadzić Skuldyjczyków z Naz'Raghul, jednak zostaliśmy zaatakowani i magią przeniesieni w miejsce które jest nam kompletnie nieznane. Dlatego pytałem jak nazywa się miasto i nadal nie jestem pewien gdzie dokładnie się znajdujemy...

Petru opowiedział dużo. Przemilczał to gdzie dokładnie znajduje się Palenque, w jakich okolicznościach Lu'ccia została uratowana i co jej zagraża na ziemiach Naz'Raghul. Również to że do "magicznego miejsca" zmierzali szukając drogi ucieczki z krainy, poprzestając na opisie walki w zrujnowanej świątyni z której zostali wyrwani i rozrzuceni na morskim wybrzeżu. Opowiedział wiele, dbając jednak by nie rozwlec i nie zanudzić Ta'Vi niepotrzebnymi szczegółami. I by nie powiększyć swojej roli, bowiem kapłanowi Lśniącego Boga przechwałki i szukanie poklasku nie przystało. Ojciec widział jego czyny i Jego synowi w zupełności to wystarczało.

Z twarzą rozjaśnioną radością i dumą opowiedział Ta'Vi o Radzie Starszych Palenque, przyznając że można ją traktować jak nomadyjski wiec w miniaturze; zwłaszcza że Vladowi, matce Shameen i ojcu Valeriusowi doradzali dowódcy posterunków i głowy drobnych osad rolniczych rozrzuconych gdzieniegdzie wokół Miasta Światła.
- Więc wodza Wikmaka plemię jest obrońcą całej konfederacji? Widziałem w walce jego... waszych wojowników i jestem pod wrażeniem ich bojowego kunsztu - pochwalił z całą szczerością spoglądając w oczy szamanki; syn Pelora mógł nie lubić Wikmaka, ale nie mógł dopuścić do tego by jego uczucia przesłaniały mu prawdziwą wartość człowieka. Poza tym biegłość nomadów w sztuce jazdy konnej była tylko i wyłącznie godna podziwu.

- Opowiedz mi proszę, pani, o plemionach. O tym gdzie jest ich terytorium, na tyle na ile możesz to zdradzić. Którego spośród Prawdziwych Bogów wyznają? - pytał, spoglądając w bok na przystrojoną malunkami i prymitywnymi ozdobami twarz Ta'Vi. - I jak ty odnajdujesz się jako Wiedząca? - dodał z uśmiechem.

- Wiele mi nie mówisz, Petru…- odparła spokojnie Ta'Vi, wyciągając dłoń w stronę mapy. - Ale nie dlatego że boisz się o siebie, ale chyba o towarzyszy. To Skuldyjczycy, tak? A my znamy Skuld...

Palcem zaczęła rysować dość niezgrabnie ale z dużą cierpliwością i precyzją. Najpierw przedłużyła linię brzegową znaną Pelorycie, potem mnóstwem trójkątów pociągnęła dalej pasmo Gór Popielnych, by w ostateczności dżgając długim paznokciem w ziemię wyrysowywać granicę na pustynnym pazie ziem pomiędzy naturalną, północną granicą Naz'Raghul a morzem.

- Oto i nasze ziemie. Są wielkie, ale jałowe, niezamieszkane. Kiedyś było inaczej... chyba. Wciąż pomiędzy piaskami znajdujemy fundamenty zrujnowanych budynków, wieże, domy... nieraz mury. To dobre miejsca. Jest tam zwykle woda. Tam się budujemy. Dawniej nic nie budowaliśmy. Nie kopaliśmy studni. Nie hodowaliśmy niczego prócz pustynnych koni dookoła oaz. Walczyliśmy.

Palcem wskazała na miejsce, gdzie powinno być Skuld.

- Dużo krwi zostało przelanej w tych wojnach. Dopiero kilka pokoleń temu Wiec zrozumiał że Skuld to zbyt potężny wróg, zbyt potężna ofiara naszych ataków. Mieli kusze, łuki, wysokie mury i ziemie dającą jedzenie dla ich spichlerzy... Dlatego zaczęliśmy paktować... Wielu uważa owy pakt za hańbę, ale faktem jest że od tamtej pory Skuld pomaga nam w tym, co i tak zmuszeni byliśmy robić. Walczyliśmy z demonami, potworami, ludźmi ze znakami złych bogów którzy wchodzili na nasze ziemie. Teraz robimy to, świadomi, że dzięki temu otrzymamy jedzenie, wodę i broń przywożoną tutaj na ich ogromnych łodziach. Pływających zamkach.- spojrzała na Petru, unosząc brew. - Tutaj jest trudno, mimo sojuszu i paktu z obcym krajem. Jak źle jest więc w twoim... Mieście Światła...?

Milczała w sprawie bogów.

Petru słuchał i wytężał pamięć by w wolnej chwili czym prędzej i jak najdokładniej uzupełnić własną mapę. Rozdarty pomiędzy tym zapamiętywaniem i zerkaniem na Ta'Vi (i zdumiewaniem się nad istnieniem tak wielkiej społeczności ludzkiej tak daleko na wschód Naz'Raghul) nie od razu zorientował się co mu nie pasuje w opowieści szamanki.
- Zaraz, czego Skuld szuka na tych ziemiach? - zmarszczył brwi i pokazał na mapę i jej przedłużenie wyryte na ziemi. - Skuld jest tutaj, oddzielone górami od Naz'Raghul i dalej nie sięga... skąd więc Skuldyjczycy tutaj się wzięli?

I w tym momencie przypomniał sobie słowa Rulfa:
“Ja i mój oddział mieliśmy za zadanie odbić jakiegoś dyplomatę, którego na granicy porwali wyznawcy mrocznych bóstw.”
“... byliśmy na Przesmyku Granicznym...”
Jakim cudem mógł nie zwrócić na to uwagi?!

Zapewne dlatego że był wtedy wyczerpany do szpiku kości, później pojawili się wyznawcy Ravenmora, później cała armia Grzeszników maszerująca na Esomię, później…

Przez chwilę myślał o skuldyjskich łodziach o których Ta'Vi opowiadała. Że drewno unosi się na wodzie - wiedział. Ale chyba z tymi zamkami przesadzała - przecież kamienie toną w wodzie. A może miały to być zamki z drewna? Albo unoszące się dzięki magii?
- Natomiast co do twego pytania o Miasto Światła i życie tam... nie wiem co ci powiedzieć. Tam też jest trudno - każda kropla wody się liczy, nieumarli, Grzesznicy i potwory zagrażają każdego dnia, tak samo jak wszelkie mniej lub bardziej naturalne zjawiska. Zapewne tutaj jest gorzej, może i dużo gorzej - przyznał z żalem i spojrzał kobiecie w oczy. - Twój wódz zapewne by mi nie uwierzył, ale może byłoby inaczej jeśli ty przekazałabyś moje słowa - jestem pełen podziwu dla tego że potraficie przetrwać w takich warunkach. Mogę się tylko domyślać wysiłku i ofiar jakie co dzień ponosicie, z pomocą od Skuldyjczyków czy bez niej. To godne najwyższego szacunku.

- Czy będę mógł zaprowadzić towarzyszy do ich pobratymców? - zapytał po chwili. - I czy wiadomo ci coś o znalezieniu innych naszych przyjaciół - półelfie Auście, tropicielach M’kollu albo Rulfie?

- Klany nie są w stałym kontakcie, Petru, ale możliwe że ktoś znalazł twoich towarzyszy… - szamanka spojrzała w ogień i uniosła dłoń. Petru odruchowo napiął mięśnie kiedy cienie, widoczne pod ścianami i sufitem przez cały czas, zniknęły, wpuszczając do środka światło słońca. - To moje sługi. Nie jesteś tak groźny i tak niebezpieczny jak mógłbyś być... Wikmakowi chyba ulży jeśli to usłyszy...

Zmarszczyła brwi, spojrzała na siedzącego obok półsmoka i po chwili, dosłownie, znalazła się na nim.
- Nie lubię kiedy ktoś obłapia mnie wzrokiem…- powiedziała, i jakby zaprzeczając swoim słowom, wsunęła dłonie pod koszulę zaskoczonego Peloryty. - I może dzięki temu "poświęceniu" z mojej strony, twoja jasnogłowa młódka za szybko nie straci cnoty.

Wpiła się w usta mieszańca z zaskakującą drapieżnością.

Syn Pelora zamarł, zbyt zaskoczony by zareagować zarówno na słowa, jak i bliskość Ta’Vi. W następnej chwili, gdy dotarło do niego co powiedziała, cofnął głowę i złapał kobietę za nadgarstki. Nie zacisnął na nich palców, wręcz przeciwnie; jedynie odsunął od siebie jej dłonie, dbając by nie wyrządzić krzywdy mimo tego że jego mięśnie przypominały żelazne sztaby.
- “Poświęceniu”? “Nie lubię”? - warknął i zgrzytnął zębami a jego oczy jarzyły się złością. - Żadnej kobiety do niczego nie przymuszałem; sama się chyba o tym dowiedziałaś gdy zaglądałaś w moje myśli i pragnienia! Jeśli chcesz się “poświęcać” to szukaj kogoś innego, a jeśli nie … to nie mydl mi oczu troską o Lu’ccię. To… jak… będzie? - syknął przekrzywiając głowę, a krew łomotała mu w skroniach i barwiła twarz szamanki na czerwono. Ta’Vi podobała mu się i to bardzo, ale tropiciel miał swoją dumę i takie gierki go mierziły.

- Ale ty byś jej do niczego nie zmuszał… - odparła, najwyraźniej rozbawiona złością Peloryty. - O nie. Ty byś nawet nie musiał słowa powiedzieć... A po wszystkim usiadłbyś i myślał, myślał, myślał, aż pękłaby ci głowa, a następnie powiedział głupie, niepotrzebne słowa, z pozoru mądre i dobre, które tylko namieszałyby jej w głowie.

Zaśmiała się, po prostu wisząc w uchwycie mieszańca.
- Na przodków, aż dziw żeś swą praworządnością nie wykłuł Wikmakowi oczu...

Petru rozluźnił chwyt i milczał przez chwilę, biorąc złość w karby a czerwona mgła cofała się. Wreszcie puścił Ta'vi i pozwolił jej usiąść wygodniej.
- Obiecałem Skuldyjczykom że doprowadzę ich bezpiecznie do swoich - powiedział spokojniej. - Jeśli jest tak jak mówisz to nie powinienem zwlekać. Mam coś lepszego do roboty, choćby w Palenque, niż zawracanie młódkom głowy. I na przyszłość nie obracaj kota ogonem, bo o tobie mówiłem, nie o Lu'cci.

- Taki oporny… - mruknęła, ściągając z głowy opaskę z przymocowaną doń rogatą czaszką a następnie zsuwając futrzane okrycie z ramion. - To może być interesujące...

Tym razem Petru nie czekał. Chwycił Ta’Vi żelaznymi dłońmi i przyciągnął do siebie, a pocałunkiem uciął okrzyk zaskoczenia. Rozgniótł usta kobiety o swoje, mocno, namiętnie, odbierając jej oddech. W chwilę potem przygniatał ją do futer.
- Bez udawania jest lepiej, Ta’Vi - szepnął prosto w wargi szamanki. Uwięził nadgarstki dziewczyny długimi palcami, bacząc by nie poranić jej podobnymi dłutom pazurami. Nie wyrywała się już gdy jego dłoń zacisnęła się na pełnej piersi o raptownie twardniejącej brodawce. Petru przywarł do niej ustami a kobieta wygięła się w łuk, w chwilę potem znowu gdy drugą pierś spotkał ten sam los. Szorstka dłoń tropiciela powędrowała ku złączeniu ud ale ominęła wrażliwe miejsce. Takimi szponami jakie miał teraz to Petru mógł demony patroszyć, a nie kobietę pieścić. Zamiast tego rozchylił uda Ta’Vi rysując na nich czerwone ślady zadrapań.

Sunąc ustami po gładkim brzuchu dziewczyny i zostawiając wilgotny ślad pocałunków nie myślał już o niczym innym jak tylko o tym by już wkrótce szamanka wykrzykiwała jego imię a jej ciało drżało wstrząsane rozkoszą. Nawet pazury nie będą w tym przeszkodą…

Usta Petru wpiły się w udo Ta’Vi, a jej zapach przyprawiał go o szaleństwo. Jego wargi odsunęły się i obnażyły zęby gdy smakował i przygryzał jej skórę, nieubłaganie zmierzając do rozpalonej kobiecości…



Gdy Peloryta odzyskał rozum naszła go pewna spóźniona refleksja.

Całe szczęście że namiot stoi wystarczająco daleko…

Ta’Vi leżała wtulona w niego, pokryta kropelkami potu i rozmazaną farbą, a oboje oddychali szybko i urywanie po szaleństwie jakie wzięło ich we władanie. Petru nie wiedział co by zrobił gdyby strażnicy wzięli jej krzyki za oznakę że dzieje się coś złego i wpadli do środka. Naprawdę, mogłoby się to skończyć tragicznie…

- Chcesz się napić? - zapytał szamankę i sięgnął po manierkę. Musiał ją odkopać spod zrzuconej na stosik odzieży. Cud prawdziwy że rozrzucone ciuchy i cały namiot nie zajęły się od ogniska.
- Mam coś lepszego - wyszeptała Ta’Vi i podniosła się prezentując wdzięczny dla oka widok którego nie psuły nawet uginające się pod nią nogi. Petru zadbał o to by miała dobry powód do takiej słabości. Przynajmniej skutecznie wyleczył ją z sennego otępienia w jakim była na początku rozmowy. Szamanka z zakamarków wyciągnęła zadziwiający przedmiot, który oderwał spojrzenie mieszańca od jej bioder, jędrnych pośladków i piersi.

Petru przyjrzał się dokładnie gdy kobieta podała mu go z uśmieszkiem. W Palenque czegoś takiego nie wyrabiano, na pewno zaś nie w takich butelkach, jeśli jego podejrzenia były prawdziwe.

- To wino ze Skuld - Ta’Vi uśmiechnęła się z kpiną widząc z jaką uwagą ogląda butelkę.

Smak był dziwny… jakiś cierpki choć i słodycz można było w nim wyczuć. Petru kwaśno zdał sobie sprawę że Skuldyjczycy na pewno nie dostarczają nomadom swych najlepszych wyrobów. Tym niemniej, napił się chętnie. Po czym ledwo Ta’Vi odstawiła naczynia porwał ją w ramiona, aż krzyknęła lekko.
- Nie ruszaj się - szepnął jej do ucha.
- Dlaczego...? - zaczęła szamanka ale Petru położył jej palec na wargach.
- Ojcze Słońce, ześlij proszę swe uzdrawiające światło… - wyszeptał a jego dłoń zapłonęła jasnością. Ktoś mógłby się czuć urażony widokiem kapłana w stroju adamowym przyzywającego moc swojego boskiego patrona, ale Petru uważał inaczej. Czyż mogło być coś piękniejszego w oczach Pelora niż dwoje ludzi splecionych ze sobą i skąpanych w blasku Jego łaski?

Struga światła wniknęła w ciało Ta’Vi i tam gdzie jeszcze przed chwilą zadrapania, ranki i siniaki ozdabiały ją niczym dowody namiętności obojga, teraz pyszniła się gładka skóra i zdrowe ciało. Petru na próbę dotknął uda dziewczyny poznaczonego wcześniej pazurami. W dalszym ciągu to że Ojciec Słońce okazał mu swą łaskę sprawiało że miał wrażenie nierzeczywistości otaczającego go świata.

Na szczęście Ta’Vi szybko pomogła mu się uporać z tym stanem. Przywarła do niego i pocałowała, a Petru nie miał najmniejszego zamiaru się od niej odrywać. Wcześniej było dla chuci, dla żądzy by posiąść szamankę której widok od samego wejścia do namiotu przyprawiał go o … zainteresowanie, by to łagodnie określić.Teraz dla nacieszenia się chętną kobietą, jej temperamentem i gorącym ciałem. Miał zamiar rozkosznie poznęcać się nad nią, choć to jak wargi Ta’Vi wędrowały po jego torsie i brzuchu sugerowało że nie on jeden miał takie pragnienia. Przymknął oczy i westchnął gdy kobieta udowodniła że ust potrafi używać nie tylko do gadania…

Naraz te niewinne wprawki przestały mu wystarczać. Łagodnie podniósł Ta’Vi i pocałował ją, po czym obrócił by opadła na łokcie i kolana. Jej jędrne, twarde pośladki wabiły go budząc pierwotny zew i Petru wszedł w nią aż jęknęła przeciągle. Twarde dłonie trzymały jej biodra niczym imadła. Wykręciła głowę spoglądając na niego przez chwilę zamglonymi oczyma nim oparła czoło o futro, poddając się rozkoszy. Petru uśmiechnął się, napawając się widokiem jęczącej, wygiętej w łuk Ta’Vi, poruszającej się w rytm jego pchnięć.

Szamanka w jednym miała rację - to będzie interesujące przekonać ją o zwierzęcej witalności półsmoka…
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 10-11-2014, 18:31   #284
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Buttal


Siedzący wewnątrz powozu Krogan odchrząknął, obserwując wpatrzonego w szybę Buttala.

-Tak więc…

-Po prostu mi się śpieszy, tak? Żadnego drugiego dna, żadnych poważniejszych powodów. Zwykły, urzędowy pośpiech…

-Wyczułem całkiem spory ładunek magiczny. Wiesz, z twojego pokoju…

-No i?-
kurier z roztargnieniem rozmasował skroń, nieszczególnie zadowolony z nagłego zaciekawienia ze strony kapłana.- Może Torrga pierdnął, czy coś…

-Ej!

-Wybacz, ale jak ci się wymsknie to tynk odpada ze ścian.


Siedzący przy oknie wojownik zmarszczył nos, szczęśliwie zmuszony tuż przed wyjazdem do zmiany odzienia i przyjęcia na siebie straszliwych cierpień, jakimi była kąpiel z dwoma łaziebnymi w lokalnej nie do końca łaźni. Normalnie w łazniach nie ma tylu nagich kobiet, prawda?

W drugą stronę, w wozie oddychało się znacznie łatwiej.

-Tatko mówił, że jakby zapalić zapałkę, to mógłbym tak załatwiać ogry…

-Odchodzimy od meritum
.- zauważył poirytowany Kargunson.- Więc? Opłaciło się? Ustrojstwo działa?

-Działa
.- mruknął Buttal, krzywiąc się.- Chociaż równie dobrze mogłoby nie działać. Rozmawiałem z szefem.

Ciszę, która zapadła w wozie, przerwał swym parsknięciem Comanche.

-I wszystko jasne…

-Mnie to jakoś nie bawi, wiesz?-
warknął gniewnie Resnik, obrzucając zagranicznego krasnoluda zimnym spojrzeniem.- Wiesz, moja kariera, perspektywa zsyłki do Amirath i w ogóle. Nie mam jakoś szczególnej ochoty wracać do wożenia pijanych bogaczy na taczkach, wiesz?

-Aż tak źle?-
Krugan uniósł lekko brew.

-Niby nie, wciąż mam pracę… Nie zmienia to jednak faktu, że Dimzadowi jakoś nieszczególnie przypadła do gustu moja samowolka. Wstępnie się zgodził, ale…

-Ale jak na standardy starego zgreda, mającego wpływ na ekonomię całej pieprzonej północy, to i tak nieźle
.- dokończył kapłan, przewracając oczami i wyglądając za okno. Znów zaczynało się chmurzyć.- Po za tym… Amirath nie jest takie złe. Czytałem że mają tam ciepły klimat, dość luźne stosunki między płciami i…

-Esomijską Inwazję?-
dokończył z przekąsem Buttal.- Tak, to brzmi zachęcająco.

-O dziwo, ta inwazja jest podobno całkiem niezłym powodem do zjednoczenia poszczególnych obszarów Amirath i zakończenia wojen religijnych. Z tego co zrozumiałem, pomimo teoretycznych najeźdźców, od lat nie było tam tak spokojnie…

-Wojen religijnych?-
brwi Mavolio utworzyły poziomą linię.- Ale jak?! Przecież tam jednego boga mają… chyba.

-Mają ale nie mają.-
odparł kapłan tonem znawcy, którym notabene był.- Mają jednego boga, Ojca Wszechrzeczy, ale jak sama nazwa wskazuje, jest on ojcem wszystkiego. Dlatego każde niemal plemie czci go jako twórcę innej rzeczy, i pomimo teoretycznie jednego boga, Amirathczycy ciągle się mordują, próbując udowodnić że Wszechojciec w domenie twórcy wszelkiego życia jest o wiele lepszy od nadmorskiej wersji Wszechojca, twórcy wszystkich ras…

Torrga zamrugał, stawiając na baczność oczy które w czasie wykładu kamolowego siostrzeńca zaczęły rozchodzić mu się na boki.

-Nie rozumiem…

-Spokojnie, nikt nie rozumie, a oni i tak walczą.-
odparł uspokajająco kapłan.- A raczej walczyli… Ciekawe ile czasu minie nim znów rzucą się sobie do gardła po odepchnięciu Esomijczyków… ?

-Świetnie, świetnie, świetnie
.- Buttal z irytacją zamachał rękoma nad głową, przerywając teologiczno-polityczne dywagacje.- Nie zmienia to jednocześnie faktu, że i tak niezbyt odpowiada mi perspektywa zsyłki na południe. I to chyba możliwie najodleglejsze południe…

-Najodleglejsze południe byłoby już nad skrajem dysku…-
zauważył Torrga, wykazując się niesamowitą jak na siebie samego, wiedzą na temat geografii.- To może Krevhlod?

-Kpisz sobie, co?

-Gdzie tam. Sam bym pojechał jakbym mógł. Ciągle tam walczą, ale to zwykłe, plemienne wojenki a nie religijne, więc są bardziej cywilizowani. Dobre miejsce dla najemnika. Do tego umiarkowane ciepełko, mnóstwo ruin do szabrowania… Ba! Mają tam nawet niewolników!

-I to do ciebie przemawia?-
mruknął niechętnie Mavolio.- Jesteś bardziej prymitywny niż mi się wydawało, a wierz mi, nie sądziłem że da się bardziej…

Pozbawiony jakiegokolwiek samokrytycyzmu Torrgi wzruszył ramionami, uśmiechając się przy tym.

-No co? Krasnoludów nie biorą na niewolników, jesteśmy zbyt uparci, mamy zbyt twarde karki na razy i w ostateczności potencjał robotniczy nie pokrywa się z kosztem łapania nas, a za to łatwo skołować sobie dożywotniego służącego do końca życia.- zaśmiał się, głową wskazując na swojego pracodawcę.- Nawet szefo znalazłby tam sobie jakąś fajną elfkę na smyczy…

-Tak, tak…
- Krugan zamarł, a następnie wytrzeszczył oczy na Buttala.- ELFKĘ?!

Resnik spojrzał ciężko na Torrgę, który dopiero teraz zdał sobie sprawę, że pomimo podobieństwa, młody kapłan nie był swoim wujkiem.

-Ups… Wybacz.

-Zamorduję cię.


Mavolio zaś uśmiechnął się, mile zaskoczony.

-I to się nazywa transkontynentalna tolerancja. Jaka była?

-ELFKĘ?!-
ryknął poraz wtóry Krugan, niemal podrywając się z miejsca.

Wypełniony krzykami dyliżans metodycznie oddalał się od Frakenwaldu, z umiarkowaną szybkością pokonując kolejne kilometry.


***


Kilkanaście kilometrów na wschód opodrózujących krasnoludów, na poddaszu stajni gdzie wcześniej stała ich kareta, ktoś inny również krzyczał.

-Nie wiem! Błagam na bogów, nie wiem!

-Do miasta przybyła banda krasnoludów.

-Tak!

-Zatrzymali się w tej karczmie.

-Tak!

-Wyjechali kilka godzin temu.

-Tak!

-Dokąd?

-Naprawdę, nie wiem, błagam…

-Hm… To się okaże…





Podwieszony pod sufitem stajenny zadrżał a następnie zaczął się miotać kiedy krótki nóż o bardzo cienkim szpicu wbił mu się pod skórę na brzuchu, skrawając kolejny jej pasek. Ostrze nadawało się tylko do tego typu precyzyjnych operacji, a zamaskowany mężczyzna miał ich zaskakująco dużo.

Stojąca w cieniu postać westchnęła z irytacją.

-On nie wie. Już dawno by powiedział.

-Mogli go przekupić.-
odparł oprawca, niechętnie cofając nóż od brzucha chłopaka.- A może karczmarz?

-Gdyby przekupywali wszystkich jak leci, musieliby spać na złocie.

-Mag? Tamten żebrak mówił, że widział jak…

-Nie mam zamiaru umierać dlatego że pochlastany przez ciebie nędzarz wychrypiał coś przed śmiercią. Mogli tam wejść, mogli nie wejść. Za duże ryzyko. Ruszamy stąd.

-A ten tutaj? Jeśli chcesz mogę go…


Stajenny pobladł, otworzył usta by coś powiedzieć a następnie zasnął na wieki, z krótkim, metalowym bełtem tkwiącym w jego czole.

Entuzjasta tortur ze złością schował nóż do pochwy za karwaszem.

-Mogłem się nim zająć…- powiedział niemal z wyrzutem.

Ukryta w cieniu postać westchnęła, ruszając w stronę drzwi. Współpraca z kimś o ciągotach sadystycznych przypominała ciągłe zabieranie dziecku cukierka. Z tą różnicą że normalnie cukierki nie błagają o litość.


Tsuki


Idąc przez miasto, Laurie bezwiednie przerzuciła kilka stron jej prywatnej księgi obrachunkowej, marszcząc przy tym brwi. Popołudniowe ulice Drevis, wedle przewidywań każdego mieszkańca i przyjezdnego, były zaskakująco puste i ciche po wielogodzinnym świętowaniu.

Tu czy tam w rynsztokach leżeli pijani ludzie ale w gruncie rzeczy, nie było to nic szczególnie niezwykłego. Nawet na co dzień takie widoki w Skuld nie były czymś egzotycznym.

Kapłanka przygryzła wargę

-Cóż, licząc ten nagły dopływ gotówki na nasze konta…

-Śpimy na złocie?-
odgadnął Heishiro, idąc energicznie na szpicy. Perspektywa spotkania z potomkiem jednych z największych metalurgów Jadeitowych Wysp sprawiła że zapomniał nawet o marudzeniu że miasto śmierdzi, głowa go boli i w ostateczności koło nosa przeszła mu tamta najemniczka z którą pił cały wieczór.

-Tylko jeśli w ogóle nie myślisz perspektywicznie.- odparła kwaśno Laurie, zerkając następnie na przyjaciółkę.- Jeśl uda nam się utrzymać tego typu tendencję wzrostową, do twojej przyszłej wioski dotrzemy z funduszami wystarczającymi na pół roku prosperity.

Tsuki spojrzała na nią, ciut zaskoczona.

-Pół roku… ? Sama nie wiem czy to dużo czy mało.

-Norma, jeśli ma się pod sobą umiarkowanie rozwiniętą osadę na dość żyznej ziemi ale oddaloną o kilometry od faktycznej cywilizacji. To kilka wiosek na pograniczu. Życie tam będzie drogie, za równo dla nas jak i dla twoich ewentualnych poddanych… Aż dziw że założyli społeczność tak daleko.

-Chcieli spokoju.-
odparł Heishiro, pokonując kolejne schody na dół, wydawające się sprowadzać ich już poniżej poziomu piwnic.- Laurie, na pewno tędy… ?

-Terminowałam tu, znam to miasto jak własną kieszeń, i jeśli chcemy wypaść profesjonalnie to lepiej będzie ominąć ratusz i podejść od razu od strony skrzydła więziennego.


Tsuki zerknęła na kanał płynący obok uliczki którą szli. W sumie, coś o głębokości dobrych dwudziestu metrów trudno nazwać kanałem, a przepływająca nim woda przypominała bardziej rzeczną odnogę, do której tylko co jakiś czas wylewano odpadki.

Po przeprawie rynsztokiem w Esomijskiej dzielnicy Tsuki nabrała zaskakującej w prawy w odróżnianiu jednego ścieku od drugiego.

-Nie jesteśmy już aby poniżej poziomu morza… ?

-Nie.-
kapłanka zasadniczo pokręciła głową.- Miasto zbudowano na kamiennym klifie, wysoko ponad falami, port zaś, jakbyś nie zauważyła, leży znacznei niżej od części mieszkalnej, stąd w Drevis zamiłowanie do takich ilości schodów. Architektura miasta została świetnie przemyślana…

-Daleko jeszcze?-
przerwał jej z irytacją Heishiro, rozglądając się po ciemnych zaułkach.- Nie podoba mi się tutaj…

Jakby w charakterze odpowiedzi, na następnych schodach w twarz samuraja uderzyły promienie słońca, tytanicznym niemal wysiłkiem przebijające się przez kopułę chmur. Zamek, a raczej skrzydło zamku, miał fundamenty na poziomie najniższych części miasta, jego blanki zaś wyrastały wysoko ponad dach dzielnicy świątynnej, drapiąc niemalże chmury.




Laurie uśmiechnęła się lekko.

-Jesteśmy.

Nawet Heishiro zabrakło słów.

-Na bogów…

-To więzienie czy cholerna twierdza?-
zapytała w końcu Tsuki, wspinając się za towarzyszką po kolejnych schodach, tym razem do góry.- Bo wygląda raczej na to drugie…

-Zwykłych patałachów zamyka się na posterunkach straży miejskiej w całym mieście. Tutaj trafiają najgorsi dranie, albo ci którzy pogwałcili prawo dostatecznie mocno by zwykła cela nie spełniała norm ich aresztu, a jednocześnie na wstępie nie zasłużyli na sąd i czapę.

-I tu mamy szukać naszego Yoshiego… ?


Laurie wzruszyła bezradnie ramionami.

-Pobił poborcę podatkowego, teoretycznie jest to agresja względem oficjalnego funkcjonariusza miasta wykonującego obowiązki… Wątpię żeby groziło mu coś więcej od zimnej celi i parszywych posiłków, ale w drugą stronę mają tutaj całe piętro dla temperamentnych ludzi którzy nie wytrzymali i dali w mordę jakiemuś biurokracie.- zaśmiała się cicho.- W sumie, aż dziw, że tylko piętro. Biorąc pod uwagę jaki tu mamy przepisowy burdel przy zakładaniu dowolnego sklepu czy warsztatu, ni dziwota że większość ludzi sprzedaje swoje towary nielegalnie lub wykorzystuje kruczki prawne i oficjalnie przypisuje swoje faktorie do małych wiosek za miastem.

-Dobrze że stoimy ponad tym.-
mruknęła Tsuki, podchodząc do okutej żelaznymi sztabami furtki przemyślnie umieszczonej w skrzydle szerokich wrót prowadzących w głąb więzienia.

Zapukała. Na wysokości jej twarzy otworzyło się zasuwane okienko.

-Przychodzę…

-Wizyty do południa. Kaucję w ratuszu.-
przerwał jej gburowaty głos pod drugiej stronie drzwiczek, zatrzaskując okienko.- Won.

Laurie przełknęła ślinę, czując nagły wzrost temperatury ciała u stojącej obok Tsuki. Ku jej zaskoczeniu, elfka uniosła dłoń raz jeszcze i zapukała, tym razem mocniej i ciut wolniej niż poprzednio.

-Przychodzę w imieniu…

-Srał pies imię. Zamknięte
.- warknął stojący po drugiej stronie drzwi klawisz, przysuwając do okienka wielki nos i kapraw oczy.- Won stąd bo na kopach przegonię.

Trzaśnięcie okienka było jak wyrok.

-Heishiro…

-Tak, pani?

-Otwórz te drzwi…

-Dobrze, pani.

-Ale niech zostaną w jednym kawałku.

-Oczywiście.


Kilkanaście sekund później szeregowy Noddy Grimes mający wartę przy bramie i jego dwóch grających w kartę kolegów przeżyło najstraszniejsze chwilę swojego życia. Najpierw zazgrzytały zawiasy, kiedy pięść jak bochen chleba wyrwała zasuwkę w okienku i chwyciła za drzwi. Następnie światło słoneczne oślepiło ich, gdy stojący po drugiej stronie wielkolud wyciągnął furtkę z bramy, stękając przy tym cicho z wysiłku a następnie wszedł do środka, uśmiechając się przy tym niczym diabeł.

Jeden ze strażników chwycił za miecz, drugi za dzwonek alarmowy. Noddy zaś, leżąc pod ścianą w za dużym hełmie na głowie spojrzał na długonogą elfkę która wyszła zza osiłka, uśmiechając się nawet gorzej niż goryl na jej usługach.

-W… W imieniu prawa.

-Inkwizycja, kmioty.


Noddy spojrzał na zimną furię w jej oczach, lśniące w półmroku, białe zęby a następnei zrobił coś, co zrobiłby na jego miejscu każdy.

Wrzasnął.




Następnie zaś zemdlał w rozszerzającej się pod nim kałuży.

Laurie westchnęła.

-Nie musiałaś być taka okrutna.- zauważyła, słysząc liczne, cieżkie kroki które rozległy się wewnątrz budynku zaraz po przerażonym wrzasku chudego brzydala.

-Miałam ciężki poranek.- odparła, i nim którykolwiek ze nadbiegających strażników zdążył chociażby otworzyć usta, odrzuciła na plecy płaszcz, prezentując w pełnej klasie swoją Czarną Odznakę.- Stać!

Stanęli, zaskoczeni.

-Inkwizycja!

Pobladli, przestraszeni.

-Prowadzić mnie do zarządcy tego pieprzonego burdelu! Jak długo żyję, w życiu nie widziałam tak nieuporządkowanej placówki! Jazda jazda jazda, pókim dobra!- krzycząc z wprawą maniakalnego trenera musztry przegoniła nawet strażników bramy, zostawiając pod ścianą tylko smętne, cuchnące moczem ciało szeregowego Grimesa, rozsądnie udawającego, że jego omdlenie nadal trwa.

Zesztywniał, czując jak ktoś się nad nim pochyla.

-Masz szczęście, paskudo.- powiedział mu ciepły, kobiecy głos o którym od zawsze marzył by budził go i kładł do snu.- Normalnie pewnie ucięłąby ci ucho albo nos, ale zadbałam żeby miała dzisiaj chociaż odrobinkę lepszy nastrój…

Kilka minut później Noddy ostrożnie otworzył oko, rozejrzał się a następnie umknął ze strażnicy, na wszelki wypadek zastawiając drzwiami dziurę we wrotach. Pędząc w stronę portu zgubił hełm, napierśnik i pordzewiała kolczugę. Życie ciury okrętowego nabrało dlań nagle ogromnego kolorytu i atrakcyjności.

W samym więzieniu zaś, komendant głównodowodzący pobladł, kiedy do jego gabinetu pewnym krokiem weszła różwowłosa elfka z odznaką Inkwizytora na ramieniu.

Dla Tsuki zapowiadał się naprawdę milutki dzień.


Jean Battiste Le Courbeu


Szczęśliwie, elfy ukryte w podziemnym schronieniu miały więcej szacunku do słów Aegnora niż ich dzicy kuzyni. Jedno słowo ze strony druida i łuki wymierzona w stronę Jeana i jego towarzyszy zniknęły, zastąpione pomocnymi dłońmi.

Ranny Bertrand został praktycznie zaniesiony do jednego z pobliskich budynków, to samo z resztą tyczyło się starego elfa który pomimo swoich magicznych jagódek był wyraźnie osłabiony, z rany w jego boku natomiast ciągle sączyła się krew. Idący z tyłu Jean i Dennise także otrzymali obstawę, chociaż bardziej na zasadzie pilnowania by nie uczynili żadnych głupot niż faktycznego braku zaufania. Przodem zaś niesiony był nieprzytomny herszt leśnej bandy.

Kapłanka uśmiechnęła się niepewnie.

-Co to za miejsce… ?- kątem oka spojrzała na wysoki sufit i misterną fasadę nieodległego pałacu, być może świątyni.- Przecież elfy nie specjalizują się w drążeniu skał…

-Może nie wszystko o nich wiemy.-
odparł Jean, przekraczając próg i wchodząc do prosto, niema surowo urządzonego lazaretu. Kilka łóżek, szczęśliwie pustych, wypolerowany stół służący najpewniej do operacji oraz szafka z różnego rodzaju medykamentami w szklanych fiolkach.

Przy tej ostatniej stał szczupły, wysoki półelf w dość zaawansowanym wieku, ubrany na modłę Perqueix. Krój sprzed co najmniej dekady, ale jednak.




Na widok pacjentów poderwał się na równe nogi, odstawiając na blat amułkę z jakimś płynem którym akurat nasączał opatrunki.

-Nie dobrze, nie dobrze, nie dobrze… W jakim są stanie?- zapytał jednego z towarzyszących im elfów, pomagając Aegnorowi zlec na łóżku.

Szpiczastouchy mężczyzna w sponiewieranym, postrzępionym uniformie strażniczym gestem wskazał gdzie położyć poirytowanego całą tą troską Bertranda. Jego strój różnił się jednak od złoconych napierśników i hełmów gwardii pałacowej które oglądał do tej pory Jean.

-Dość dobrym by dojść tu o własnych siłach, więc raczej nie jest z nimi źle…

-Ahaha. Pozwól że ja to ocenię. Uderzenie adrenaliny do mózgu może maskować skutecznie większość objawów...-
odparł rozbawiony na pokaz medyk, rozcinając lekko szatę starego druida. Skrzywił się, widząc cieknąca ranę.- Sam się leczyłeś, co?

-I prawie się wyleczyłem, jeśli chodzi o ścisłość…

-Dobrze że dziura się w pełni nie zrosła, bo nawet stąd widzę kilka nitek w ranie. Mógłbyś nosić coś co mniej się pruje, stary głupcze. Zaoszczędziłbyś sobie bólu a mi roboty… Ech, zaraz ci to oczyszczę.

-Dziękuję Lindirze…


Dennise spojrzała na elfickiego uzdrowiciela niechętnie, samemu zdejmując pancerną ochronę pleców z grzbietu Bertranda.

-Sama dam sobie z nim radę…

-Nie wątpię, panienko, nie wątpię. Ale mimo to wolałbym go sam obejrzeć i wyciągnąć ewentualne odłamki z jego ciała, jeśli takowe tam zostały…-
bez żadnych wstępów zadarł koszulę muskularnego gnoma i uniósł brwi.- Zębata strzała straży pałacowej… Tak tak, widziałem już coś takiego więcej razy niż bym chciał. Widzę jednak że szybko ktoś się nię zajął.

-Ja.-
przyznała Dennise, zakładając ręce na ramiona i obserwując jak lekarz nazwany Lindirem ostrożnie dotyka skórę dookoła rany.- Zaleczyłabym ją całkowicie, ale musiałam poświęcić kilka czarów leczniczych na tamtego, o… znajdę.

Głową wskazała na nieprzytomnego, wytatuowanego elfa przy którego łóżku przezornie stało dwóch strażników.

-Pomijając krew na odzieniu, wygląda na całkiem zdrowego. Co, jeśli wolno wiedzieć… ?

-Strzała w bok szyi.-
wyjaśnił Jean, świadom że na rękawie wciąż może mieć trochę elfie juchy która bryzgnęła z ust jego niedoszłego przeciwnika.- Paskudnie to wyglądało…

Lindir spojrzał na śpiącego dzikusa, Jeana, Dennise a w ostateczności na Aegnora, by finalnie zaśmiać się z wyraźnym rozbawieniem, obmywając ranę Betranda i nakładając nań opatrunek.

-Widziałeś, staruszku? Tak powinno się używać tej całej waszej magii leczącej. Nie do zamykania ran pełnych odłamków i innego śmiecia, a do wyciągania innych z grobu za nogi. Wyrazy mojego uznania panno… ?

-Dennise.-
kapłanka dygnęła skromnie.- Ten z dziurą w plecach to Bertrand, mój towarzysz, a obok stoi…

-Jean.-
gnom zdjął z głowy sponiewierany kapelusz.- Jean Battiste Le Courbeu. Ambasador… A raczej jeszcze do niedawna amabasador z A’loues w imieniu króla Roberta Maximilliena De Chanteura.

Medyk uniósł wysoko brwi i zdjął z nosa akulary, z niedowierzaniem przyglądając się gnomowi.

-Jesteście z zewnątrz… ?

Nim gnom zdążył mu jednak odpowiedzieć, do lazaretu weszło kilku przeklinających, pokrytych ranami elfów. Ci tutaj także mieli na sobie swego rodzaju mundury, lecz w znacznie lepszym stanie niż dotychczasowa eskorta Jeana i spółki. Do tego pancerze, tarcze i broń.




Ktoś na dworze wspominał mu nawet chyba że poprzednia królowa miała ze sobą własną, zabraną z głębi puszczy obstawę leśnych elfów, nim jednak Jean zapytał o to, krzyk podniósł sam Lindir który na widok rannych wojowników zapomniał o spotkaniu z rodakiem na obczyźnie.

-A wam co się stało?!

Jeden ze strażników skrzywił się, trzymając za bok i niosąc na plecach worek z czymś mocno rzucającym się w środku.

-Mieliśmy intruzów, i już po raz kolejny pożałowałem swojego miękkiego serca…- mruknął, rzucając pakunek na jedno z łóżek.

Jean zaś wytrzeszczył oczy, widząc długonogą postać wprowadzoną przez ostatnią dwójkę z elfiego oddziału.

-Seravine?!

Złodziejka wytrzeszczyła na kochanka oczy, wyrywając rękę strażnikowi który ją akurat trzymał.

-Jean?! Co ty tu robisz?!

-Co ja tu robię?! Co ty tu robisz do jasnej cholery?! Was też zaatakowali?!

-Kto… kto miałby nas zaatakować? Szłyśmy po śladach aż tu nagle nie wyskoczyła na nas ta banda w przewadze liczebnej jeden do sześciu, co chyba tylko dodatkowo nakręciło tą małą, wściekłą wiewiórkę!

-A właśnie, gdzie Claviss… ?-
Jean zaniemówił powoli, zamrugał, a następnie spojrzał na miotające się coś wewnątrz elfickiego worka.- No nie mów…

-Poraniła czterech moich ludzi zanim zdołaliśmy ją unieruchomić
.- wyjaśnił niechętnie dowódca grupy strażników, siadając na jednym z łóżek.- Nie sądziłem nigdy że coś tak małego może być jednocześnie tak zajadłe… Jesteście jakąś odmianą krasnoludów?

-Kretyn…-
Aegnor przewrócił oczami, leżąc na swoim miejscu.- To emisariusze z sąsiedniego kraju. Mogą nam pomóc. Powiadom królową.

-Królowa już wie.


Władczy głos który rozległ się ze strony drzwi sprawił że wszyscy spojrzęli w tamtą stronę, wszyscy strażnicy zaś poderwali się na równe nogi kiedy zza pleców dwóch uzbrojonych obrońców wyłoniła się egzotyczna, ciemnowłosa elfka o ogorzałej karnacji.

Jakby na to nie patrzeć, wszystko było w niej idealne. Proporcje ciała, szczupłe nogi, wąska talia i pełne piersi zwieńczone buzią o delikatnych rysach, obramowaną czarnymi włosami. Nawet uważne, badawcze oczy były urzekające.




Lindir pokłonił się z szacunkiem.

-Królowo…

-Przybyłam powitać naszych zagranicznych gości
.- odparła z idealnym, A’loueskim akcentem.- Witajcie w moim ustroniu.


Petru


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=FiH06V4dMSk[/MEDIA]


Są dobre pobudki, są złe pobudki.

Są też pobudki które nie tyle wyrywają człowieka ze snu, co brutalnie i gwałtownie przywracają go rzeczywistości, przypominając że gdzieś tam jest brzydki i niedobryt świat wymagający od człowieka ciągłej czujności. To był właśnie ten typ pobudki.

Leżąc na stercie futer Petru poderwał się gwałtownie kiedy wejście do namiotu zostało zadarte a do środka wkroczył wódz Wimak z dość strasznie wyglądającym toporem w ręku, po jego bokach zaś dwóch wojowników uzbrojonych w oszczepy.

Ta dziksza częśc świadomości Peloryty chciała zaatakować. Osłabiona jednak przez kilka ostatnich godzin w towarzystwie Ta’Vii przegrała jednak z cywilizowanym i ugodowym wyznawcą Pana Światła, który to uniósł obronnie dłoń, jednocześnie zakrywając się jednym futer i przełykając głośno ślinę. Szamanka fuknęła gniewnie gdy tym samym zabrał jej okrycie.

-To nie moja wina!

-Wina?!-
kobieta spojrzała nań z mieszanką zaskoczenia i obużenia w lśniących oczach.

-Nie obchodzi mnie kto zaczął! Ważne jak to się skończy!

-To naprawdę jedno, wielkie nieporozumienie!

-Nieporozumienie?!

-Chyba nie jest twoją córką, prawda?!

-Móją córką?! Szaleju że się najadł mieszańcu!

-To nie ja wpadam do czyjegoś namiotu pod bronią i… !

-DOŚĆ!


Petru, Wikmak i dwóch wojowników spojrzało z zaskoczeniem na Ta’Vii która w międzyczasie znalazłą kawałek koca i okryła się nim, patrząc gniewnie na czterech mężczyzn w jej szałasie. Była czerwona na twarzy, potargana i wyraźnie zła.

Pod spojrzeniem jej jasnych oczu cofnął się nawet wódz, jakby to miało pomóc, chowając topór za plecami.

-Em…

-Przypomnij mi, wodzu, czy w jakikolwiek sposób cię wzywałam… ?

-Em… Nie.

-A czy pamiętasz, przy okazji, czy kiedykolwiek byłam w sytuacji w której sama bym sobie nie poradziła, w szczególności we własnym namiocie… ?

-Teoretycznie nie, ale zmartwiłem się czy on aby…

-Jest czysty.
- przerwała mu z irytacją, machając przy tym dłonią.- Po samej rozmowie miałam wątpliwości, ale obejrzałam go sobie z bliska i nie ma w nim żadnej skazy, korupcji czy zmian.

Petru spojrzał z zaskoczeniem na kapłankę, unosząc wysoko brwi.

-Ty… To wszystko… Badałaś mnie?!

Ta’Vii uśmiechnęła się leciutko, przewracając oczami.

-A jak byś zareagował na coś w stylu „ściągaj portki i udowodnij że nie spuszczasz się na czarno”?

Petru kilka razy otworzył i zamknął usta, nie wiedząc nawet jak zareagować na bezpośredni komentarz ze strony dziewczyny z którą jeszcze przed kilkunastoma minutami bardzo przyjemnie pędził czas. A raczej w której ten czas pędził.

Wimak prychnął, chyba samemu także zażenowany zaistniałą sytuacją.

-Jesteś pewna że nie stanowi zagrożenia… ?

-Tak.-
dziewczyna skinęła głową, pewna siebie.- Zna nawet czary lecznicze. Żaden pomiot czarospaczenia nie umiałby się nimi posługiwać.

Tym razem to wódz wytrzeszczył z niedowierzaniem oczy, opierając pięście na biodrach. Topór w jego garści był już z perspektywy Petru drugorzędnym zmartwieniem w porównaniu z faktem że Ta’Vii zagrała nim po królewsku, bez wiedzy Peloryty wyciągając zaskakująco dużo wiadomości na jego temat, jednocześnie nie wzbudzając tym samym podejrzeń.

-To czemu wcześniej nie dałaś mi znać? Moi wojownicy nie musieliby sterczeć tu tyle czasu!

-Było mi miło więc zapomniałam.-
odparła bez krztyny zawstydzenia, pokazując wodzowi język.- Wyjdźcie stąd, jeśli łaska, nie lubię kiedy ktoś nieproszony gapi mi się na cycki.

Wikmak skrzywił się, ale ku zdziwieniu Petru skinieniem głowy odesłał przybocznych, samemu też cofając się do wyjścia.

-Tak… Więc ten… Ubierz portki, mieszańcu, bo w zaistniałej sytuacji mamy chyba to i owo do omówienia…

-Petru
.- wódz spojrzał z zaskoczeniem na szamankę.

-Co powiedziałaś?

-On ma imię, Petru, i jak do tej pory wykazał się większym poziomem ucywilizowania niż ty i cała banda twoich wojowników razem wzięta.

Brodacz westchnął.

-Niech będzie i Petru.- mruknął, wychodząc z namiotu.

Dopiero wtedy Peloryta odzyskał głos.

-Wy… Wykorzystałaś mnie! W sensie… chyba. Czuję się wykorzystany!- wybrnął w końcu Petru, obserwując jak jego kochanka bezwstydnie podchodzi do stojącej pod ściną namiotu miednicy, by obmyć się w niej ze śladów po intensywnej zabawie.

-Oj, nie mów że było ci źle.

-To było wyrachowane!

-A ja wyruchana.

-Chciałaś tylko sprawdzić czy nie jestem potworem!

-Gdybym chciałą „tylko” sprawdzić czy nim nie jesteś, załatwiłabym sprawę szybko i wywaliła cię z namiotu, nie pozwalając nawet naciągąć portek z powrotem na tyłek
.- z irytacją poprawiła przekrzywioną opaskę na głowie i zaczęła szukać rogatej czaszki która gdzieś jej się zawieruszyła w ciągu zapasów z półsmokiem.- Było mi miło, więc postanowiłam trochę umilić nam czas… Po za tym, sam to wywołałeś.

-Ja?-
Petru zmarszczył brwi.- Znowu zwalasz winę na mnie?

-Po prostu nie wierzyłam że jesteś prawdziwy. Praworządny, dobry… aż zbyt idealny. Sądziłam że jesteś może jakimś inkubem który aż za dobrze wczuł się w rolę, ale nie. Ty po prostu taki jesteś
.- zachichotała, ociekająca wodą zerkając na kochanka.- Jeśli byłbyś ciut bardziej prostolinijny to można by cię użyć jako linijki albo strzały.

-Ty zaś jesteś taka pokręcona że bokiem przeszłabyś przez korkociąg
.

Zaśmiała się szczerze, podeszła do Petru i pocałowała go w czoło.

-No już, już. Nie bocz się tak na mnie.- jej uśmiech sprawił że faktycznie Petru miał z tym pewne problemy.- I lepiej załóż coś na ten jędrny tyłek.

-Bo co?-
zapytał mężczyzna, wstając i szukając swoich rzeczy.- Wikmak czeka?

-Nie.-
odparła z uśmiechem.- Bo jeszcze się w niego wgryzę.

Kiedy Petru wyskoczył z namiotu kilkanaście sekund później, spotkał się z zaskoczonymi spojrzeniami dwóch strażników, wodza i stojącej obok nich Lu’cci. Dziewczyna uniosła wysoko brwi.

-Petru? Wszystko w porządku? Masz szramy na szyi

I weź tu człowieku nie spal się ze wstydu pod spojrzeniem tych wielkich, niewinnych oczu.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 06-12-2014, 22:54   #285
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To…
Było…
Niespodziewane…
Była królowa… tutaj ? Owszem… nie wierzył w jej śmierć. Ale spodziewał się jej zamkniętej pod kluczem w czyjejś wieży zamkowej. A nie ukrywającej się w jakichś podziemiach z bandą lojalnych spiskowców.
To go trochę zbiło z tropu. Nie po raz pierwszy zresztą.
To go zbiło z tropu, lecz jedynie na kilka sekund. Po chwili szpieg zareagował spontanicznie układają w głowie nowe intrygi i plany.
- Nadzwyczaj pięknym ustroniu.- pochwalił Jean jednocześnie robiąc ten cały wygibas.- Pozwolisz pani że pominę całą litanię tytułów, bo i czasu na nie szkoda w tak napiętej sytuacji. Jestem Jean Battiste Le Courbeu, ambasador A’loues.
-Jaina Udonium.-
odparła, odpowiadając gnomowi skinieniem głowy i wyciągnięciem w jego stronę dłoni.- Prawowita władczyni tych ziem. Widzę że polityka mojego nieszczęsnego konkurenta wywołała chyba jeszcze więcej kontrowersji niż moja, skoro wasz król wysłał tu kogoś na przeszpiegi...

Cóż, fakt że władczyni dbała o interesy swoich ludzi i kraju wcale nie oznaczał że była ona w przyjaznej komitywie ze wszystkimi sąsiadami. Jej wzrok był bardzo przenikliwy i kalkulujący, jej strój zaś sprawiał że nawet w zaistniałej sytuacji Jean miał pewne problemy ze skupieniem uwagi.
Jakby powiedział Chennet, królowa była finalnym produktem chowu mającego na celu stworzenie kobiety sprawiającej że facet odruchowo myśli przy niej druga głową.
- Tak...- odparł niezręcznie Jean starając się to skupienie zachować i nie myśleć o tym jak podejść tą lisiczkę w ciasnym stroju.- Niemniej... wybacz pani, ale... jakoś nikt nie powiedział mi jeszcze, kto jest owym... konkurentem?
-Och.
- Jaina uniosła lekko brwi, uśmiechając się przy tym w sposób całkowicie pozbawiony wesołości.- A kto cię powitał, ambasadorze. Kto był łaskaw uśmiechać się do ciebie sztucznie, udawać uprzejmego i knuć jak możliwie szybko się ciebie pozbyć z tych lasów. Mąż mojej głupiej siostry, Taurielli, i jego brat. Valandil Veneanar, Pierwszy Tego Imienia oraz jego brat Amras, Obrońca Południowych Lasów.
Dobrze że małżonka króla była dostatecznie ładna żeby jej imię zapadło Jeanowi w pamięć, zaskakującym był jednak fakt jak bardzo obecna, białowłosa królowa różniła się od swojej pozbawionej tronu siostry.
Seravine gwizdnęła cicho, zwracając na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych.
-Mowa o królowej, tak? Nie no, rodzinna miłość pełną gębą jak widzę...
-Tauriella to głupia gęś, łatwowierna i łatwa do manipulacji.-
przerwała złodziejce Jaina, prychając przy tym w sposób dystyngowany ale wyraźny.- Idiotka pewnie nawet nie wie co się faktycznie stało...
- To... trochę za proste...
- mruknął Jean podkręcając wąsa. - Jeśli to oni, to czemu Aegnor kluczył i nie potrafił powiedzieć tego wprost? Czemu wyrżnięto magów na uniwersytecie, czemu... gwardia pistoletowa w lesie się czai? Czemu służą te wszystkie podchody?
-Mam ten sam problem, panie ambasadorze, ale znam odpowiedź na ciut więcej pytań.- odparła królowa, spokojnie siadając na pobliskim krześle i elegancko zakładając nogę na nogę.- Aegnor otrzymał polecenie nie informowania cię ode mnie, bo wszyscy którzy coś mogli a dowiedzieli się o sytuacji w stolicy ginęli bez wieści. Magowie stali po mojej stronie, więc kiedy zniknęłam ja, musieli zniknąć i oni. Co do Gwardii Pistoletowej... Sądzisz, panie Jean, że jeśli dumne elfy z Sivellius dowiedziałyby się że władzę królowi zapewniają zagraniczni najemnicy od razu nie nastąpiłoby swego rodzaju dystyngowane, uprzejme i wysoko urodzone powstanie przeciwko niemu?
Królowa uśmiechnęła się lekko, poprawiając kosmyk włosów który opadł jej na oko.
- Zastanawia mnie tylko kto stoi za braćmi, bo o ile za Valandilem stoi jego bezwzględny braciszek, Amras, o tyle ktoś musi być także i za nim.


- Cóż... jestem tylko prostym gnomem. I mogę proponować tylko proste rozwiązania. Jak na przykład porwanie Amrasa... po uprzednim "wybiciu mu zębów". Aegnorowi podałem już wszelkie informacje jakie uzyskałem na temat działań renegatów w lesie. A i przytargałem przywódcę leśnych elfów. Wątpię by zaufał mi, ale wasza wysokość chyba zdoła go skłonić, by użyczył swych ludzi w zemście na tych bandytach jak i złapaniu Amrasa?- zasugerował usłużnie.
Królowa uniosła brwi, przyglądając się gnomowi jak tresowanej małpce która zaczęła pokazywać nowe sztuczki.
-Porwać... Amrasa?- powiedziała powoli, skubiąc paznokciem dolną wargę, smakując ten pomysł.- To by już podpadło prawie że pod terroryzm. Zagranie mało finezyjne...
-Dla kogoś kto oficjalnie jest przy władzy.-
zauważyła Dennise, która do tej pory wpatrywała się w osłupieniu w monarchinię.- Ty pani, oficjalnie, nie istniejesz...
-I miałabym ku temu wykorzystać zielone elfy?
- głową wskazała na nieprzytomnego herszta.- Jestem z ich krwi więc wiem jak bardzo uparci i uprzedzeni potrafią być moi kuzyni. Motywacja jaką jest zaszkodzenie najeźdźcom może nie wystarczyć by zgodzili się wykonać czyjekolwiek rozkazy. Czy ulec prośbie.

Aegnor westchnął.
-Po za tym złapanie generała to plan łatwy tylko gdy się o nim mówi. Myślisz że brat króla jest takim łatwym celem, Jean?
- Tego nie powiedziałem. Ale siedzenie w kryjówce i czekanie na cud... za przeproszeniem, to też nie jest plan. Zawsze jednak możecie wysłać listy z żądaniem okupu za porwanego ambasadora A'loues... i wymagając by to dzielny Amras go dostarczył. Dla pewności rozsyłając taki list do wystarczająco dużej grupy ważnych osób, by nie mogli tej sprawy zatuszować.
- odpowiedział z bezczelnym uśmieszkiem Jean.
-Plan jest ryzykowany.- zawyrokowała królowa.- Ale dzięki odpowiedniemu wywiadowi może się powieść...
Powiodła wzrokiem po twarzach zgromadzonych gości i westchnęła.
-Masz rację, ambasadorze, o ile faktycznie nim jesteś. Musimy działać. W sumie, wstyd przyznać ale ty swoją osobą i ekstrawaganckimi przyjęciami wzbudziłeś na dworze więcej strachu niż ja moją cichą partyzantką po lasach. Elfy nie lubią nieprzewidywalnego.
-W szczególności gdy nieprzewidywalnym okazuje się nieprzyzwoicie pstrokaty gnom o ekstrawaganckich manierach.- głos który rozległ się przy drzwiach okazał się dla Jeana zaskakująco znajomy.
Amaruean Ringerill. Królewski skarbnik we własnej osobie. Tym razem jednak kompletnie trzeźwy i pozbawiony opieki czujnej siostry. Na widok zaskoczenie ze strony towarzyszy gnoma, uśmiechnął się tylko, zdejmując z białych włosach kapelusz z szerokim rondem.
-Panie Le Courbeu.
Królowa uśmiechnęła się lekko.
-Oto moje oczy i uszy na dworze od kiedy musiałam opuścić go w trybie natychmiastowym.

Gnom jednak nie wydawał się zaskoczony. Bo po pierwsze nie miał czasu na to. Układał w myślach intrygę i rozplanowywał ruchy. A po drugie… kogoś musiała mieć za szpiega, a królewski skarbnik się na tą rolę nadawał. W końcu służył już jej wcześniej. On lub N'ancian Ybertion pasowali do tej władczyni. I obaj mogli być jej szpiegami… Mogli być szpiegami. Mogli… No tak! N'ancian Ybertion idealnie pasował do układanki, inteligenty, znawca innych narodów. Tylko N'ancian mógł zdobyć weksle rodów z A’loues! Tylko N'ancian mógł zatrudnić renegatów Gwardii Pistoletowej! Tylko on mógł działać skutecznie poza swoim elfim królestwem. Ani król idiota, ani twardogłowy generał nie byliby w stanie. Ale on tak. Ton N'ancian Ybertion był mózgiem tego spisku!
Tyle że dedukcja to nie dowody, a i sama dedukcja opierała się na zaiste kruchych podstawach.
Więc Jean nie ogłosił swych podejrzeń, zamiast tego...
- Zachowanie króla i generała świadczy o tym, że nie siedzą wygodnie na tronie... nie mają dość poparcia. Wystarczy więc trochę tron rozbujać i wywróci się sam.- uśmiechnął i skłonił Ringerillowi.- Ataki dzikich elfów na pozycje muszkieterów z pewnością ich zaskoczą, a łącząc to jednocześnie z całą hecą dotyczącą porwania i okupu... cóż... gdy zbyt wiele spraw wymyka się spod kontroli łatwo o błędne decyzje. A co do oporów samych dzikich elfów... to ich przywódca wydawał się cięty na moich pobratymców. Nie odwróci się tyłkiem od okazji do zemsty.
-Od kiedy ludzie zaczęli atakować i palić ich osady, leśne elfy to banda wściekłych wilków kąsających co popadnie, nawet samych siebie.-
odparła elfka.- Może uda nam się zjednoczyć kilka plemion, klanów... Ale nie liczyłabym na większy odzew. Niestety, współpraca nigdy nie była mocną stroną tych teoretycznie najporządniejszych z elfów...

-Są jeszcze drowy...

-Nie wspominaj mi o nich.-
królowa spojrzała niechętnie na Ringerilla.- Skarlała, wymierająca rasa która najpierw upodliła się sama do skraju upadku, potem żeby przetrwać dała upodlić się jeszcze raz. Nie... Głębinowi nam nie pomogą. Nie prosiłabym ich nawet o to.

-Nawet jeśli kryjesz się w czymś co po sobie zostawili?

-W czymś co kazałam odgrzebać!-
Udonium podniosła nieznacznie głos, tym samym kończąc kłótnie. Następnie spojrzała na Jeana.- Jaki dokładnie jest twój plan? O ile takowy w ogóle istnieje?
-Chwilowo mamy... 12% całości?
- zauważyła Claviss.
-To wciąż lepiej niż 11.- odparł Bertrand, leżąc na drewnianej pryczy.- Tak tylko mówię.
- Nie potrzeba nam elfich klanów, nie potrzeba armii... jeszcze nie. Potrzeba silnego oddziału, który wytrzebi renegatów z ich obozowisk. Na to jedno plemię chyba wystarczy, prawda? - zapytał retorycznie Jean i ocenił sprawę dodając.- Wojna domowa to strasznie dużo roboty... lepszy jest stary dobry szantaż. Władza królewska pochodzi od bogów, ale opiera się na poddanych... więc lepiej zabrać się za podcinanie korzeni tej władzy. Jak wspomniałem... złapanie generała i wyciśnięcie z niego tożsamości prawdziwego władcy to priorytet. Rewolucja poczeka, a i król nie poradzi sobie bez generała, który za niego trzymał w ryzach całe królestwo.
Aegnor spojrzał po chwili zastanowienia na królową, która z lekkim wahaniem skinęła mu głową.
-Mówiłeś że to magik i iluzjonista, a nie specjalista od przewrotów pałacowych...-
Stary druid uśmiechnął się lekko, wspierając na kosturze.
- Jak widać, w A'loues wszyscy są specjalistami w tej dziedzinie.- z zainteresowaniem zerknął na gnoma.- Twój plan, panie Le Courbeu, jest równie śmiały co niebezpieczny, co w zaistniałej sytuacji może okazać się istotnym czynnikiem.
Ringerill uśmiechnął się lekko, strzepując jakiś pyłek z trzymanego w dłoni kapelusza.
-Ja już dawno stwierdziłem że stagnacja pośród rojalistów to główny powód dla którego Veneanarowie dali radę przejąć władzę a następnie ją utrzymać...
-Powiedział to ktoś, kogo szpieguje własna siostra...- Aegnor przewrócił oczami, wywołując przy tym uśmieszek u królewskiego skarbnika.
- Może i szpieguje, ale wciąż ma mnie za lekkoducha i swawolnika który sukcesywnie przepija rodowy majątek.- puścił oko w stronę Jeana.- Ale my, ludzie kreatywni, wiemy jak radzić sobie z takimi niesłusznymi oskarżeniami, prawda?
- Dokładnie, dlatego należy postawić wrogów w sytuacji której się nie spodziewali. I nie dać im czasu na przemyślaną reakcję. Potrzebuję posłać szybko dwa listy do Ivette. Jeden wyjaśniający sytuację i zawierający me polecenia. Drugi oficjalny list z żądaniem okupu. Tak z pięć tysięcy tutejszej waluty w złocie i orichalconie. -
zaczął zastanawiać się Jean.- Ivette mając ten list i duże znajomości wyrobione wśród tutejszej śmietanki polityczno towarzyskiej powinna nagłośnić to porwanie na tyle, by król nie mógł go zatuszować. I musimy się spieszyć. W tej chwili pewnie starają się dojść do tego co się stało… wszak ambasador powinien zginąć na polowaniu z rąk dzikich elfów, prawda?
Królowa zmarszczył lekko brwi, wspierając podbródek na wierzchu dłoni.
-Plan planem, Jean, ale skąd ty u diabła wiesz o tym starożytnym stopie... ?- zapytała, przekrzywiając lekko głowę.- Mało kto pamięta o oricharconie, nawet pośród elfów, więc skąd niby gnom zza granicy miałby cokolwiek o nim wiedzieć...
Aegnor z pewnym zainteresowaniem spojrzał na Le Courbeu.
-Poniekąd jest to tajemnica naszej rasy…
- Poniekąd tą waszą tajemnicą ludzcy najemnicy strzelali do magów.-
odparł gnom wzruszając ramionami.- A i także przemycać zaczęliście ją do samego Periguex. Wraz ze smoczym ogniem...
Jean pominął fakt, że smoczy ogień nosił blisko przy sobie, wręcz traktując go jako jednorazowego asa w swym rękawie.

Druid i arystokratka porozumieli się wzrokiem, i nie było to przekazanie niewerbalnej informacji o szczególnie radosnym znaczeniu.
Następnie królowa wstała.
- Potrzebny nam pergamin, pióro i ktoś kto umie pisać w leśnym narzeczu dość autentycznie aby na dworze nie poznano mistyfikacji... Sprawa jest zbyt poważna żeby pozostać w bezczynności chociaż jeden dzień dłużej.
Ringerill wydawał się szczerze rozbawiony nagłą chęcią do działania królowej.
-A mówiłem że czekanie aż braciszkowie zrobią błąd dość duży żeby zaciukali ich sami dworzanie to głupota.
Jean dyplomatycznie milczał jedynie uśmiechając się triumfująco. W końcu miał jakiś plan polegający na czymś więcej, niż prowokowanie dworaków do jakiejkolwiek reakcji.
- Czy zostanie mi przydzielony pokój. Mi i moim zaginionym członkom świty.- wtrącił uprzejmie, żartując na koniec.- W końcu zostałem porwany. Do ambasady wrócić nie mogę.
- Na pewno jakiś się znajdzie.-
odparła władczyni.- Posłania, racje, woda... Tego nam akurat nie brakuje... Potem liczę na dalsze, konstruktywne pomysły, ambasadorze. Teraz radzę jakoś się oporządzić i być może odpocząć.

Odwróciła się na pięcie i kręcąc pełnymi biodrami wyszła, eskortowana przez swoich gwardzistów.
Skarbnik, jak wszyscy samce w pokoju, odprowadził ją wzrokiem.
-Mają jedzenie, koce i wodę. Nie mieli za to motywacji do działania... Do teraz.- spokojnie założył na głowę kapelusz, który na pierwszy, drugi i trzeci rzut oka też musiał być magiczny.- Muszę wracać. Szpieg pod własnym dachem to straszliwe utrapienie…
- Mogło być gorzej. Zamiast szpiega mogła być żona. O tak, żony są straszliwymi cerberami... tak przynajmniej słyszałem.-
odpowiedział żartobliwie Jean.- Bo ja raczej muszę się wystrzegać nadopiekuńczych ojców..

Po czym spojrzał na Seravine.- Wygląda na to moja droga, że awansowałaś na moje oczy i uszy. Ja i moja ochrona zostaliśmy porwani, więc nie mogę się pojawiać, a chciałbym wiedzieć co się dzieje z niezależnych źródeł.
Złodziejka westchnęła, zerkając na Claviss która w międzyczasie zaczęła już bawić się swoimi krótkimi mieczami, wprowadzającym tym samym w konsternację znachora, Aegnora a także Bertranda, który nagle bardzo zainteresował się sufitem pod którym leżał.
-Może zostawimy ją z wami... ?- zasugerowała, niemal błagalnie.
Wściekła wiewiórka na pięcie obróciła się w jej stronę, mrużąc groźnie oczy.
-Słucham, słuponoga?
-Nie nie, nic...-
Seravine westchnęła po raz wtóry.- A ty co zamierzasz po za wlepianiem oczu w tyłek królowej?
- Hmmm... planować dalsze kroki. Wszak niewątpliwie jego królewskiej mości będzie zależało na tym, by próba zapłacenia okupu zakończyła się śmiercią ambasadora i jego porywaczy... ergo... zdecydują się zastawić sidła, więc należy zastawić większe sidła na ich sidła.-
wyjaśnił gnom entuzjastycznie.- Poza tym... zakładam, że przy oficerach muszkieterów znajdę jakieś ciekawe ślady, a poza tym... eeem... tylko gapienie się w tyłek królowej zostaje.
Wzruszył ramionami.- Cóż poradzić... Na razie nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Czas by elfy zabrały się same za porządek w swym ogródku.
-Do tej pory dość marnie im szło.
- odparła złodziejka, która w trakcie pojmania wyzbyła się chyba całego zmęczenia.- Mam przekazać Ivette i reszcie coś dokładnego. Chennet na pewno będzie chciał zrobić demolkę przy dowolnej możliwej okazji... W sumie, wciągnięcie go w ten cyrk z okupem może się okazać równie przydatne co katastrofalne w skutkach...

Wzruszyła ramionami, nie kryjąc się z faktem że uważała szermierza za dzikie zwierze która jakoś się maskuje.
Po chwili zmarszczyła brwi.
-I co z tym pojmanym gagatkiem, co? Twoja nieobecność może okazać się problematyczna w związku z nim.
- Na razie niech zostanie żywy i grzeczny. W razie nieposłuszeństwa, Chennet będzie wiedział co z nim zrobić.-
zamyślił się Jean. Bo sam gnom nie miał na to pomysłu. - Niech reszta nie wychyla. To przedstawienie pisane pod Ivette i to ona ma główną rolę do odegrania. Jeśli się da... ty z Jasiem moglibyście przemycić naszego więźnia tutaj. Ale nie należy niepotrzebnie ryzykować. Sama będziesz wiedziała czy warto.
- Ma być głośna, ma wciągnąć w tą historię każdego elfa. Rozgłosić porwanie, tak by król nie mógł go zatuszować. Może sugerować, że w A'loues mam duże wpływy i uratowanie nieszczęsnego ambasadora z łap porywaczy powinno być priorytetem. W innym przypadku, może do elfiego królestwa przybyć gwardia pistoletowa i oficjalni śledczy. Jednym słowem... nawet przekupki na targu powinny wymieniać między sobą plotki na temat tego porwania.-
wyjaśnił gnom gwałtownie gestykulując.- Im głośniej się zrobi o porwaniu tym bezpieczniejsza być powinna. I pozostali też. Doma... eee... lepiej nie wtajemniczać w fakty. Myślę, że będąc szczerze przekonany o porwaniu mnie, będzie najbardziej przekonujący. Możesz mimochodem mu wspomnieć, że po porwaniu mnie... dzikie elfy mogą próbować złapać także jego, moją prawą rękę w ambasadzie. To powinno go skłonić do aktywności... i niewątpliwie zwiększy rozgłos mojej " tragedii ".
-Jesteś cholernie cyniczny, wiesz?
- Seravine rozprostowała nogi, chodząc po sali i jakby parodiując sposób w jaki poruszała się królowa. Nawet odchylała lekko głowę do tyłu, tak jak monarchini, i unosiła brew.
Aegnor uśmiechnął się pod nosem na tą wysmakowaną parodię.
Ostatecznie złodziejka westchnęła.
-Dobrze... Coś jeszcze? Im szybciej stąd ruszę tym lepiej, prawda?
- Nie. Chyba to wszystko. Zaplanowałem już wszystkie ruchy na szachownicy. Teraz kolej na ich wykonanie i kontr-posunięcia ze strony wroga czającego się za królem.-
stwierdził spokojnym tonem Jean i dodał cicho.- Uważaj na siebie.
-I nawzajem Jean.-
uśmiechnęła się lekko, puściła gnomowi i odeszła, jakby dla zasady kręcąc biodrami w sposób co najmniej ekstrawagancki.
Ona też miała czym kręcić.

Claviss, która też bezwiednie zagapiła się na kilka sekund podniosła głowę.
-Ej! A ja?!
- Co… ty? No ty jej pomożesz. Wydaje mi się że doskonale się uzupełniacie w skradaniu i reszcie.-
stwierdził nieco zaskoczony Jean.
-Ech, skoro muszę...- burknęła tropicielka, przewracając oczami.- Jakby co to znam drogę jak tu trafić więc wiesz, mogę robić za gońca...
-Nie, nie znasz drogi.-
jeden z elfich strażników zmarszczył brwi.- Miałaś opaskę na oczach.

-Tak, znam.

-Nie, nie znasz.

-Kurwa mać, kretynie, jeśli zakładasz komuś opaskę na łeb to go później pomajtaj trochę w powietrzu żeby stracił orientację a nie prowadzisz go potem prostą jak drut drogą. Żegnam.-
poirytowana ruszyła do drzwi.

Elf zaś uniósł niepewnie brwi.
-Ona tak zawsze... ?
- Dobra rada na przyszłość. Nie wchodź Claviss w paradę. Ona nie należy do tych miłych gnomów. A raczej do tych co zjadają wysokie rasy na śniadanie z popitką. A propo śniadania…. gdzie tu jest kantyna, jestem głodny. A potem.. - Potem Jean planował trochę zwiedzania i dużo obijania się. Zrobił co miał zrobić. Teraz, reszta była w ręku królowej i jej elfów, oraz Ivette i jego podwładnych. On swoje zrobił, rozstawił pionki i zaplanował ruchy… teraz pozostało mu czekać na ich wynik.

Czekać niecierpliwie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 12-12-2014 o 21:54.
abishai jest offline  
Stary 09-12-2014, 14:37   #286
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Jękom kapłana nie było końca. Kazania i mamrotania psuły i tak nędzny nastrój Buttala, oczekującego tak po prawdzie na coraz gorsze zdarzenia. Zaczynał żałować, że posiadł możliwość kontaktu z Dimzadem – wcześniej życie było prostsze. Udawał drzemkę, co pozwalało skuteczniej tłumić ciągłe potoki żalów i wyrzutów ze strony wyświęconego towarzysza. W końcu zasnął. Obudzono go dopiero wieczorem, gdy przyszła pora na postój.

Z braku jakowejś karczmy rozstawili namioty i rozpalili znaczne ognisko by się ogrzać. Wszyscy krzątali się dość raźno, poza może naburmuszonym Kurganem i Thorgą, który ruszył w las, jak sam rzekł, zapolować na dzika. Wrócił dużo później, gdy wszyscy poza wartownikami siedzieli już wygodnie na swych wymoszczonych posłaniach, spokojnie trawiąc. Popijali w ciszy piwo, odpoczywając. Cisza skończyła się błyskawicznie. Thora powrócił bowiem z wyjątkowo ubłoconym świniakiem, jakby prosto oderwanym od koryta w chlewie… I raczył stwierdzić, że jest to dzik. Co prawda nikt sprzeciwu przeciw pieczystemu nie wnosił, słowa jego jednak nie znalazły szerszego zrozumienia – u podchmielonego już z lekka Karguna zwłaszcza.. co, jak domyślić się można, wywołało kolejna kłótnię – tym gorętszą, że toczoną w stanie niepełnej trzeźwości…a już na pewno trzeźwości coraz bardziej swój poziom zatracającej. Nim zaczęło świtać zdążyli spić się, skłócić i pogodzić, a deszcz znów zaczął padać.

Ruszyli dalej późnym ranem, gdy deszcz zelżał a oni sami przetrzeźwieli i dojedli dzika.
Po drodze napotkali niewielki ruch, jedynie dwa wozy kupców – Niziołków z Colimonte.

Dalsza droga była spokojna. Zbliżali się do pustelni Cumberthianina.
Siedząc w powozie, Mavolio bezwiednie powiódł wzrokiem za klasztorem, z nudów rzucając nazbieranymi gdzieś kamykami na pobocze. Kargunson spał, Torrga wciąż żarł swojego dzika, Bolvi ostrzył swoje toporki do rzucania. Comanche westchnął
-Nuda...- mruknął, rzucając kolejny kamień – Nie możemy szybciej?!
-O ile chcesz żeby konie padły w Drakendorfie.- odkrzyknął z góry Wilczasz - Wiesz, nie mam problemu z zabijaniem ludzi, ale do zwierząt mam pewien szacunek...

- Daleko już nie zostało, powinniśmy niedługo dotrzeć jak sądzę... Nie spieszmy mi się aż tak...wam chyba też nie będzie... nie wiem czy czekam aż tak chętnie na rozmowę dwóch starych krasnoludów na temat mojej kariery./. odparł spod na w pól przymkniętych oczu Resnik. Kłótnia z Kargunem odebrała mu dobry humor i nawet spokój jaki zapanował po udanym "polowaniu" Thorgi nie poprawił mu nastroju.

-Na pewno nie będzie aż tak tragicznie jak mogłoby być.- odparł Comanche - Skoro Dimzad nie wypieprzył cię z roboty na zbity pysk zaraz po informowaniu go o całej sytuacji... Musiałeś go zainteresować.

Powóz przechylił się lekko do tyłu kiedy konie przyśpieszyły, wjeżdżając pod górkę. Na górze rozległo się gniewne sapnięcie Dłofa -Co do...- krasnolud wydał z siebie dźwięk charakterystyczny do energicznego potrząsania głową i gwałtownego zaprzestania tej czynności. Em... Szefie, jak bardzo uczęszczany jest to trakt...

- Nooo....z tego co mi mówiono to prawie wcale...co się stało? spytał ten zaciekawiony. Mimowolnie sprawdził czy pistolety wychodzą lekko -Cos nie tak?

-Cóż... Jadą za nami konie. Dość szybko.- Dłof chyba obejrzał się na wszelki wypadek, jakby nie był tego pewien
- No, jak cholera, biorąc pod uwagę ten cały kurz jaki się za nimi wznosi.
-Kurz?
- Krugan zmarszczył brwi, obudzony łomotem który rozległ się na dachu.
- Jaki kurz?

Od dobrych kilku kilometrów trakt był brukowany, o czym świadczyły kocie łby po których czubkach przeskakiwały koła powozu.

- Eeee. dobra, możecie mnie wziąć za panikarza ale wypatrujcie kawałka czystej przestrzeni obok traktu gdzie da się stanąć...a reszta ładuj broń. Ostatnio jak nas gonili konni to pamiętacie co było...wole ich przyjąć na własnych warunkach. rzucił, samemu sięgając do worka bo zakupione niespodzianki. -Mavolio, czy oni maja tu kolejki na parę?


-To nie Baledor, szefie.- mruknął zagraniczny krasnolud, wychylając się przez okno powozu i marszcząc brwi - Poza Skuld nie ma ich chyba jeszcze nigdzie na świecie...Po kilku sekundach zdrętwiał lekko i sięgnął po małą lunetę, którą niemal zawsze miał przy pasku. Po chwili skrzywił się.
-To nie kurz... Tylko dym.- powiedział, cofając się w głąb powozu - Lepiej sam zobacz.

Ivo zaś, siedzący na koźle, zajrzał do środka powozu i rozejrzał się pytająco po swoich pasaże pasa .-To mam zwalniać czy nie?

- Zwalniaj...wolę bić się zza osłony jeśli trzeba. Znajdź tylko dobre miejsce...broni ci u nas dostatek, nie panowie? rzucił do reszty, by dodać im (i sobie) ducha.

Jego plan nie budził jakoś entuzjazmu. Wychylił się więc z okna i postanowił sam przyjrzeć się pościgowi. To zniechęciło go do postojów...ostatecznie. -Przyspieszaj krzyknął lekko spanikowany -Przyspieszaj. Walą za nami dwa jakieś takie konie płonące jakby...słyszał ktoś o czyms takim?


-Monet?- Karugnson spojrzał zaskoczony na kuriera - Buttal, co ja mam do jasnej cholery zrobić z monetami?!

Torrga podrapał się niepewnie za uchem
-No wiesz... Kamol umiał położyć dłoń na skale i wyciągnąć z niej młot.
-Bo to była jego specjalizacja!- wykrzyknął kapłan, wyciągając gruby, oprawiony w ciemną skórę modlitewnik
- Co ja wam zrobię z monetami?!
-Proponuję zacząć strzelać!- wykrzyknął z przodu Wilczarz - Czymkolwiek!

- Noo...wziąć garacza od Mavolio, nasypać i wygarnąć do nich? Skoro srebro na nie działa to powinno na nie zadziałać.... No dalej panowie, wyskakiwać z drobnych. odparł rezolutnie Resnik.

-To pognij je albo potnij, bo jeszcze zapchają ci lufę.- warknął Krugan, pośpiesznie przewracając kartki
- Rdzewiejący chwyt, ostra krawędź, gorejąca stal... Cholera, nie ma nic ze srebrem!

Huk który rozległ się obok sprawił że Torrga aż podskoczył, Bolfi zaś schował się do środka, z dymiacym garłaczem w dłoni -Normalna amunicja przynajmniej ich spowalnia - oznajmił.- A co z magiczną bronią?
-Mógłbym pobłogosławić kilka pocisków, ale nie będzie ich zbyt wiele. To silny, wyczerpujący czar.

-No to walcie panowie zwyczajną rzucił Resnik, podając swój pistolet jednemu z krasnoludów bliskich okna. -Walcie a ja to pognę . to też zaczął czynić, starając się pozginać monety. Tymczasem zaś, nie przerywając swe czynności, wyjrzał przez okno, by sprawdzić jak daleko za nimi jest pościg. -Kargun, konie jak konie...a jeźdźcy? Też eksportowi z piekła? Bo może ich po prostu odstrzelmy

-Trudno stwierdzić przez ten dym, ale wyglądają trochę jak ci z gór.- odparł Comanche, wychylając się przez okno i unosząc pistolet do strzału.Syk, huk, dym, wrzask.-Ała! Spłonka!- wrzasnął, podrywając dłoń do góry.

- Cholera, wyrwało mi pistolet z...
-Mam go!- krzyknął z dachu Dłof, po krótkiej chwili wrzucając pistolet z powrotem do wnętrza powozu.- Ale weźcie z tym uważajcie. Prawie dostałem tym w łeb.

Sam powóz przyśpieszał z każda kolejna minutą, i wcale nie wydawał się wyciągać maksymalnej prędkości. Maudrel miał rację, wyfiokowany dyliżans był szybszy niż wyglądał.

-Gotowe. Dajcie garłacz rzucił Resnik, a gdy mu go podano, załadował go porcją srebra. -Wilczarz, krzycz jeśli będziesz widział co większy wybój rzucił. Planował wychylić się z powozu i przycelowując. Miał nadzieję strzelić w lewego z jeźdźców, celując trochę na prawo od tłowia zwierzęcia, liczył bowiem że jeśli strzał nie trafi jednego ze stworzeń, może któryś z kawałków zdoła choć drasnąć drugie. Strzelać zamierzał rzecz jasna przyczekawszy aż powóz nie będzie akurat podskakiwać w nadmierny sposób.

-Wyboje są tu cały czas!- ryknął powożący mężczyzna, raz za razem uderzając lejcami - Dam znać na widok dziury, ale wtedy raczej stracimy koło, więc nie ma co się martwić, prawda!?

No jak diabli.Pogięte monety z klikotem wylądowały w szerokiej lufie, tworząc zbitą, srebrną masę grożącą wysypaniu się z broni przy zbyt gwałtownym odchyleniu garłacza ku dołowi.Torrga zaklął, widząc jak do wszystkiego dosypywane jest dodatkowa porcja prochu -Na popęd.
-I na szczęście.- mruknął Krugan, sięgając w stronę broni i przymykając oczy, rozpoczynając inkantację. Starokrasnoludzki był co prawda dla Buttala tajemnicą, ale imię Mordain powtórzyło się w modlitwie raz czy dwa - Teraz.
Garłacz od razu wydawał się lepiej leżeć w ręku krasnoluda.

Buttal złożył się starannie do strzału, tak jak wcześniej to sobie w myślach zaplanował. ) Miał nadzieję, szczerą nadzieję że Moradin ma dziś dobry humor.. nigdy się pofatygował sprawdzić, hm. Ciekawe czy Moradin był z tych z poczuciem humoru. Nie było na co czekać, jeszcze ładunek wypadnie z lufy przy tym stylu jazdy jaki prezentował ich woźnica... pociągnął za spust.

Srebrne, pogięte i połamane krążki wystrzeliły chmurą w stronę nadciągających jeźdźców. Kilka ze zgrzytem wbiło się w trakt, kolejne przemknęły pomiędzy dwoma napastnikami. Ostatnie dwa jednak z dość obrzydliwym chrupnięciem wbiły się w pierś i nogę piekielnego wierzchowca jednej z zamaskowanych postaci, powalając go niemal na miejscu.Zwierze zarżało, przewróciło się przez łeb i wystrzeliło prawdopodobnego zabójcę do przodu z taką siłą że w powietrzu wykonał kilka niezgrabnych fikołków.Torrga zaśmiał się, unosząc dłonie -Dostał!

Buttal uniósł jednak brwi kiedy obleczona w płaszcz postać eksplodowała w chmurze dymu, by sekundę później pojawić się kilka metrów bliżej powozu, wyrzucając przed siebie dłoń obleczoną w rękawice.Z jego rękawa wystrzeliło wąskie, niepozorne ostrze, które z głośnym stuknięciem wbiło się w tylną burtę powozu. Jednocześnie zabójca wylądował na ziemi, podkładając sobie pod nogi mały, metalowy puklerz.Stojący na dachu Dłof zaklął cicho
-A to skurwiel...Jego towarzysz zaś tylko przyśpieszył.

- Torga, gnij monety Reszta strzelać w buca - krzyknął Resnik. To było niepokojące. Coś nadużywał ostatnio tego słowa. Ludzie zwykle po tym jak zastrzelono pod nimi wierzchowca nie ścigali kogoś w ten sposób. No, ale nie byli kuloodporni...prawdopodobnie. W tym momencie w jego umyśle zaległa się wredna myśl. Nie miało to szansy zadziałać na konia ale...Rzucił się szybko do swego plecaka by po chwili znaleźć się przy oknie i cisnąć w pasażera na gapę fiolką alchemicznego ognia.

Na swoje nieszczęście gapowicz był już blisko.Na tyle blisko, by gwałtowne szarpnięcie głową do tyłu sprawiło że flaszka trafiła go w ramię, nie zaś, jak celował Buttal, w twarz. Mężczyzna wrzasnął z bólu, kiedy łatwopalna ciecz eksplodowała na jego ubraniu, podpalając je - i jego przy okazji też. Torrga, jak na najemnika przystało, połamał i powyginał monety nawet szybciej od Buttala, wrzucając je do nabitej przez Bolviego broni -Szefie!- krzyknął brodacz, podając garłacz w stronę Resnika. Kiedy kurier wyjrzał przez okno, dostrzegł tylko wiszącą luźno linkę, ciągnącą się za powozem. Do jego nozdrzy zaś dotarł swąd palonej skóry, a ułamek sekundy później wrzeszczący Dłof wylądował na końskich grzbietach, prawie zrzucając Wilczasza z kozła.Drań był szybki.Na tyle szybki by uniknąć kuli wystrzelonej przez ramię z broni ludzkiego najmity.Przez deskę w suficie, tuż koło ucha Buttala, wysunęło się wąski ostrze które, o mały włos ścinając mu kilka włosów na skroni.

Problemy trzeba było kasować po kolei, nim niespodzianka kopnie krasnoluda w dupę. Bezzwłocznie unosząc lufę w górę i celując szybko po umiejscowieniu sztyletu Buttal wystrzelił, nie dając napastnikowi czasu by zmienić pozycje. Pozostawało mieć nadzieję że ktoś jeszcze miał drobne... -Brać dziada panowie, naszych na dachu nie ma, dźgać i strzelać do woli

Syk, raczej gniewny niż bolesny, dźwięk podeszw na dachu powozu i jakby sugestia pustki, prawie można było pomyśleć że zabójca zeskoczył z dachu.Torrga uniósł brwi

-Trafiłeś... ? Mniejsza, trzeba go dojebać
.-Dziada?!- Wilczasz raz jeszcze uderzył lejcami, ostro wchodząc w zakręt
- Obawiam się panowie że macie nieaktualne informacje!

Nim jednak ktokolwiek zdążył zapytać o co dokładnie najemnikowi chodzi, powóz zatrząsł się, jeden, potem drugi raz, jakby coś bardzo silnego uderzyło w burty.Następnie Buttal zdrętwiał kiedy... coś przeniknęło przez okno. Ciemnego, przypominającego dym ale całkowicie pozbawionego zapachu. Stwór rozejrzał się po zaskoczonych krasnoludach a na dziwnej, oleistej głowie zalśniły białe oczy.


-Cień!- wrzasnął Krugan a następnie skrzywił się, gdy pazury stwora przebiły się przez źródło nagłego hałasu, w tym konkretnym przypadku bark kapłana.

Zaczynało się robić niebezpiecznie. Bardzo. Właściwie nawet w czasie incydentu z armią orków Buttal nie czuł takiego ...nie strachu...chyba raczej - niepokoju, może bezsilności. Westchnął, uspokajając oddech, by po chwili wyszczerzyć zęby w bardzo wrednym uśmiechu. Dobrze że choć teraz słońca nie przysłaniały chmury...przynajmniej nie bardzo. Szybki ruchem wyciągnął z kieszeni drobną pierdółkę, któeej używał o wiele za rzadko. Jego broda zaczynała być w nieładzie, zdecydowanie. Cofnąwszy się dwa kroki w tył, do drugiego z okien począł gwałtownie manipulować...stalowym, starym lusterkiem, usiłując skupić światło

Stwór zasyczał, kiedy wąski snop światła uderzył w bok jego głowy. Płynnym ruchem wyszarpnął pazury z ciała Kargulsona i obejrzał się w stronę Resnika, który nieszczególnie przejął się soczystym opisem Ivo co sądzi na temat powożenia i walki jednocześnie. Cień zaatakował. Najpierw w powietrzu zaroiło się od piór kiedy jego szpony rozcięły zagłówek nad siedziskiem kuriera, następnie Buttal krzyknął niemal, kiedy z wyciągniętej przed siebie dłoni rannego kapłana eksplodowało światło.W sumie było to standardowe zaklęcie, znane niemal każdemu magikowi, ale w zaistniałej sytuacji okazało się ono znacznie bardziej intensywne dla oczu.Cień zasyczał i jakby rozmył się, cofając w stronę okna.Na górze zaś rozległy się przekleństwa Dłofa.
-Lata!- ryknął krasnolud - Drań wisi na linie i lata!

Tentent kopyt tuż obok wozu przypomniał jego pasażerom o drugim napastniku. Szczęśliwie, cień przestał chwilowo stanowić problem. Dookoła dyliżansu było ich jednak znacznie więcej.

Kurier po raz kolejny przeskoczył po raz kolejny już poprzez całą szerokość powozu i wyrywając Torgiemu sakiewkę z ręki, nim ten zdążył zaprotestować. Szybko zajrzawszy do środka wybrał srebrne krążki i cisnął garścią w łeb demonicznego wierzchowca. -Nie stójcie, strzelajcie! krzyknął chcąc zmotywować ich do aktywniejszych działań. -Sami sobie nie pójdą

-Szlag szlag szlag!- wymamrotał Bolvi, zbierając po podłodze rozsypane srebrniki na oczach zaszokowanego Mavolio-Co tu się dzieje... ?

Torrga zaś gorączkowo naciągnął kuszę i wychylił przez okno, tylko po to by wlecieć z dużą szybkością do środka, z odciskiem podeszwy na czole. Kusza zaś wylądowała na kolanach Buttala, który o mały włos jej nie wypuścił na głowę Bolviego.Na górze zaś rozległ się dźwięk pękającej żyłki -Haha! Spieprzaj latawcu!- wrzasnął tryumfalnie Dłof.

W oknie, po prawej stronie powozu, w pewnej odległości od podskakującej konstrukcji z drewna i skóry toczącej się z całkiem wymierną prędkością, pojawił się drugi zamachowiec.Mavolio zamarł, widząc jak drań unosi rękę. Na nadgarstku miał zainstalowane ustrojstwo wyglądające o wiele gorzej niż wystrzeliwane ostrze. Nic dobrego nie mogło wystrzelić z cylindrycznej tupu na której czubku tlił się mały płomień.Ivo, widząc to chyba, gwałtownie pociągnął lejce, uderzając niemal o kamień milowy.O bok powozu natomiast otarła się chmura ognia.

To szło źle. coraz, coraz gorzej. Tak po prawdzie, i pomysły zaczynały się kończyć młodemu przedstawicielowi klasy permanentnych brodaczy. Chwycił kuszę, skoro ta już nawineła mu się pod ręce i postanowil dokończyć dzieła druha. To jest spróbował wychylic sie i posłać bełt w jednego z upierdliwców.

Pierwszy bełt z furkotem przeciął powietrze, zapalając się o płonącą grzywę piekielnego konia.Drugi zmusił zamachowca do uchylenia się, czego szybko pożałował, przypominając sobie że pochylanie twarzy do grzbietu konia którego grzywa składa się z płomieni nie jest najmądrzejszą decyzją.Trzeci bełt zaś przemknął przez kolejny upiorny cień który pojawił się pomiędzy wozem a jeźdźcem, wywołując głośny jęk bólu ze strony niewidocznego dla krasnoluda mężczyzn -Dostał!- Bolvi zaśmiał się, ale śmiech uwiązł mu w gardle gdy zauważył ciemne postaci zbliżające się do powozu.
- Ale chyba niezbyt nam to pomoże...Krugan, który dopiero otrząsnął się z otumanienia wywołanego raną zadaną przez cienistego napastnika zmarszczył brwi -Słyszycie to... ?

Przez skrzypienie kół powozu pędzącego po trakcie do uszu krasnoludów przebił się dziwny dźwięk. Może szum.Kiedy Buttal zdecydował się na szybkie spojrzenie przez okno, nad powozem dostrzegł wielką, ciemną chmurę zbierającą się nad powozem -Co to za kurestwo?!- wrzasnął Wilczasz, jeszcze bardziej poganiając konie.Nietoperze. Cała chmura nietoperzy.


- Nietoperze... odparł Buttal, w którego gardle pojawiła się nagle wielka gula. To był zły moment ale nagle tknęło go jedno pytanie - co jest silniejsze - wampir czy demony... Bo miał dziwne wrażenie że nietoperze mają coś wspólnego ze starym krasnoludem. -Strzelajcie dalej! Torgan nabij mi garłacz, trzeba się pozbyć drugiego konia. Ivo, widać miasto?

-Widać je od dłuższej chwili!- ryknął najmita, ciągle bijąc lejcami o końskie zady - Dziwnym trafem nie zajmowałem się jednak podziwianiem okoliczności przyrody!

Bolvi, który w międzyczasie pracowicie zbierał srebrniki z podłogi, poderwał się na siedzenie i wsypał kilka monet do lufy broni, nie kłopocząc się nawet z ich gięciem czy łamaniem.Mavolio zaś, cały blady, spojrzał jak chmura wampirów unosi się ponad powozem, zbijając się w rój podobny do pszczelego
-O bogowie...

Kilka sekund później, ku przerażeniu galopującego obok powozu jeźdźca, chmara nietoperzy opadła na trakt i zbocze dookoła, wywołując więcej niż jeden bolesny wrzask.Krzyczał Wilczasz, który nie mógł w sumie zrobić wiele więcej. Wrzeszczał Dłof, który nie przywyknął do nietoperzy wkręcających mu się w brodę. Krzyczał również zabójca a po prawej i lewej stronie traktu krzyczeli także ci, których do tej pory nie dostrzegło niczyje oko.W chwili nietoperzego ataku, zniknęły wirujące dookoła powozu cienie.Krugan odetchnął
-Już po wszystkim... ?

I jak na zawołanie, w boczne drzwi powozu uderzyło coś ciężkiego i cholernie zdeterminowanego. Sekundę później, kalecząc się o wybitą szybę, za krawędź chwyciła pozbawiona dwóch palców dłoń.

Młody kurier...nie, młody pracownik Hejm Mynt spokojnie wyjął z rak Bolviego garłacz i wycelowawszy poprzez ścianę w wyjątkowo upartego gościa pociągnął za spust. - Teraz chyba koniec

Coś, co odleciało od powozu ze sporą dziurą w piersi nie przypominało już za bardzo człowieka. Okaleczona, obdarta ze skóry twarz szczerzyła się w przerażającym, pozbawionym warg uśmiechu. Lewe oko zamachowca ledwo co trzymało się na miejscu, z odgryzioną powieką, w pomniejszych dziurach w jego pancerzu i cele zaś, tkwiły ogarnięte krwawym szałem nietoperze.W ręku denata Buttal dostrzegł krzywy nóż, ściskany mocno w okaleczonej dłoni.Krugan przełknął ślinę -Nigdy nie wkurzaj starego wampira...

- Nie zamierzałem.....zdecydowanie nie zamierzałem.... I zdecydowanie nie należy łamać umów, o tak.....Ivo, stawaj, trzeba...niestety...obejrzeć zwłoki, może wyjdzie kto zacz. Bo mam wrażenie że trzeba zaraportować o sytuacji. Skoro zaczęli od bandy zbójców i trzech tych dziwnych typków a teraz przeszli do cieni, dwóch piekielnych koni, gości latających na linach i tego czegoś co się darło mordowane w krzakach to musimy byc gotowi na trzecie podejście zakomenderował niechętnie.

-Nie jestem pewien czy to najlepszy pomysł szefie!- wykrzyknął Wilczasz, z trudem zmuszając konie do zwolnienia - Wolałbym możliwie szybko znaleźć się w Drakendorfie...

Nietoperze zaczęły rozlatywać się we wszystkie strony, piszcząc przy tym co niemiara. Po dłuższej chwili, odpowiednio długiej by powóz całkowicie wytracił prędkość i stanął, chmury rozstąpiły się na tyle żeby zielone, nakrapiane głazami zbocza oświetlił słoneczne promienie.Efekt psuło w sumie sześć trupów, leżących po bokach traktu.Na dole, na skraju pola widzenia, kilka ciemnych sylwetek oddalało się pośpiesznie. Jedna z nich miała na sobie ciemny, obszarpany płaszcz który szczególnie wyróżniał ją na tle zieleni.

- Nie mówię że to dobry pomysł tylko ze wyjście nie bardzo jest... Ładuj broń panowie...i ostrożnie tuptamy. Niech który zerknie lunetą kto spieprza przez krzaki...wampiry czy wróg Sam zaś począł się wygramalać z powozu. Podstawowy problem był taki że nie chciał nigdzie iść - schody się zaczynały tu że nie mając oglądu kto ich ściga obronić się nie dało. -No panowie, wyjścia nie ma...trzeba

Najbliższy napastnik nie wyglądał najlepiej. Chmura nietoperzy która pod wpływem czyjejś woli zaczęła zachowywać się jak powietrzne piranie spełniła swoje zadanie, a efekty jej pracy były dość przerażające.Mężczyzna musiał być silny, o czym świadczyły mięśnie niczym liny cumownicze napięte pod rozszarpaną skórą. Skórzany pancerz z ciemnej skóry, duża ilość noży zetknięta za pasem.No i dziwne, ciężkie karwasze z licznymi otworami, najpewniej plujące ogniem, ostrzami, linkami i czym jeszcze zabójca zapragnął.Jego twarz wyglądała jak czaszka z resztkami mięsa i skóry przyklejonymi doń na ślinę.Kilkanaście metrów dalej Torrga trącił toporem inne, jeszcze bardziej obżarte truchło -Chudy jakiś- oznajmił - Może czarodziej...Nieopodal leżała mała, przenośna, poszarpana i obryzgana krwią księga zaklęć.

- Kurganie, zerknąłbyś na tą księgę? Może zdołasz wyczytać z niej cokolwiek o właścicielu? Nazwiska pewnie nie ma ale choć specjalizacje? Torga zobacz czy nie zostały w tych strzępach jakieś papiery, wisior, cokolwiek, ja zerknę na tego. Mavolio zobacz czy da się delikatnie zabrać te karwasze, Bolvi - wypatruj czy ktoś nie lezie. Ma ktoś jakiś pomysł jak ustalić kto to był? wyrzucił z siebie, samemu przystępując do oględzin człowieka który jeszcze niedawno latał wokół ich karety.

Krugan podniósł sponiewierany kawał papieru ledwo trzymający się pomiędzy skórzaną okładką -Hmmm...- mruknął, kiedy w tym czasie Comanche trącił stopą rękę denata i wrzasnął, kiedy z ozdobnego ochraniacza na nadgarstek wyskoczyły ząbkowane ostrza, przy czym jedno prawie rozcięło mu podeszwę .-Szlag!
-Ktoś jedzie!- Bolvi poklepał pracodawcę po ramieniu, akurat gdy ten pochylał się nad zmasakrowanym trupem. Za życia musiał mieć mocną szczękę. Teraz Buttal o mały włos nie zapoznał się z nią bliżej niż by chciał.
- Wybacz szefie..
.-Skąd jadą?- Torrga przyłożył do ramienia kolbę kuszy
-Z Drakendorfu...Ach, mniej lub bardziej spóźniona kawaleria.
To jak, poszlaki jakieś czy coś? zapytał, spoglądając w stronę wskazana przez Bolviego. -Bo mam wrażenie że pytanie kto to był będzie jednym z pierwszych jakie padną

-Dobrze wyszkoleni zabójcy z porządnym sprzętem i wsparciem.
- odparł Krugan, który zamachał w powietrzu resztkami księgi czarów - Magia cieni. Prawie tylko i wyłącznie. A biorąc pod uwagę co wyczyniali sami zamachowcy, mogliśmy mieć do czynienia z Tancerzami Cieni...

Wilczasz, siedzący na wozie kilka metrów dalej zmarszczył brwi -Ale Tancerze Cienia to złodzieje. I to jedni z najlepszych, tak po prawdzie...
-Jak widać, nie wszyscy.- mruknął Torrga - No i ci magicy, którzy z nimi byli. Nie lubię magi. O magicznych cieniach nie wspominając.

- Czyli dobrzy, drodzy zabójcy lub złodzieje, z magiem wsparcia a więc równie drogim w tym kraju i z dwoma drogimi zmorami?Ja wiem że sam kontrakt o którym wiedzą czyli stocznie to milion koron z Morr ale chyba ktoś tu ciapke przegina... Ile ten atak mógł kosztować? Paręnaście tysięcy? A to już drugi. Jakieś pomysły? Ja wiem że Dimzad wszystkich wkurwia no ale bez przesady. Sprawa zdawała się coraz dziwniejsza.

-Dimzad umie wkurwić, co do tego nie mam wątpliwości, ale chyba bardziej może chodzić o samą robotę dla Hejn Mynt...- zaczął Krugan, ale nim zdążył rozwinąć myśl z nadjeżdżającego cwałem wierzchowca zeskoczył hrabia Maudrel, który w obstawie kilku strażników z Drakendorfu przybył z odsieczą.Zdyszany i czerwony ze wściekłości rozejrzał się dookoła, z pistoletem skałkowym w dłoni i rapierem za pasem -Co tu się stało?!- wykrzyknął.- Kto śmiał zaatakować was na moich ziemiach?!
Cóż... Większość napastników spotkał dość bolesny koniec.

- Odnoszę wrażenie że konkurencja handlowa. odparł spokojnie Resnik -Z tuzin zabójców, dobrych i raczej nie tanich, co najmniej jeden mag i nawet dwa demoniczne ogniste konie. Przykro mi że ściągnęło to za nami na pana terytoria, nie spodziewaliśmy się tak bezczelnego ataku..ba, nie sądziliśmy że ktoś na nas znów zapoluje. Gdyby nie ta...niespodziewana pomoc to trzeba by nas zakopać...zdecydowanie. Jest pan hrabia pewien że nadal chce nas gościć? Kilku uszło a nie chciałbym narażać kogoś kto nas tak gościnnie przyjął.

-Konkurencja handlowa, co?- Marius wydawał się w ogóle nie zainteresowany przeprosinami i wyjaśnieniami ze strony krasnoluda - Gówno mnie obchodzą wszelkie problemy jakie mają z wami Middenlandzkie gildie. Nikt, podkreślam, nikt! Nikt nie będzie nasyłał zabójców na moich partnerów handlowych, a przynajmniej nie ma mojej ziemi!
Przełknął ślinę, zaciskając zęby.-Muszę napisać do ojca...Krammer, który stał do tej pory z tyłu i oglądał zmasakrowane trupy, podniósł głowę i skrzywił się -Oj... Wie panicz co to oznacza... Pana ojciec słynie z tego że nawet atak na "najnędzniejszego z rodu"...
-Nie musisz mi przypominać.- odparł zimno arystokrata, zakładając na głowę wysoki kapelusz z krótkim rondem.

Krugan lekko uniósł brwi -Nie wiem o co chodzi, ale brzmiało poważnie.
-Jeśli jego tatuś jest bogaty, dookoła was zaroi się od jeszcze większej ilości zabójców.- powiedział po chwili Wilczasz gdy Marius oddalił się w stronę wierzchowca, po za zasięg głosu - Będą ci którzy mają zabić was i ci, którzy będą chcieli zabić ich... W Middenlandzie naruszenie granic ziemskich było powodem kilku wojenek domowych.

- Panowie...spójrzcie na to z drugiej strony. To może być pretekst by nie mówić o tym Dimzadowi. Naprawdę chcecie poznać JEGO reakcje? Pierwsza będzie odwołanie nas, o drugiej nigdy się nie dowiemy. Nie przypuszczam by była miła, wybaczająca i nie była jednoznaczna sugestia co spotyka ludzi którzy atakują Hejm Mynt. Co już nie będzie nas obchodzić bo szanse na awans i sukces przepadną. z drugiej strony jeśli go nie poinformujemy a dowie się po naszym wyjeździe od naszych partnerów handlowych to powyrywa nam nogi z dupy, a później patrz wyżej. Panowie, ta droga dopiero się zaczyna a do Groningem daleka droga. Thorga, pamiętasz Kamienną Basztę... Musimy się zabezpieczyć. To znaczy, wy musicie pomyśleć o zabezpieczeniach a ja muszę wymyślić jak opowiem to Belegardowi Dimzadowi nie kłamiąc za dużo. odparł krzywiąc się.
[i]
-Może zwalimy to na zazdrosnych znajomych Maudrela ?[i/]- rzucił Comanche, rozglądając się dookoła nerwowo - W końcu w Middenlandzie takie utarczki to norma, a szef nie będzie miał szczególnych powodów by wziąć to do siebie...

-Ruszamy do Drakendorfu!- wykrzyknął z siodła Marius.- Tym razem jedziecie z obstawą!

To by oznaczało że interes jest skompromitowany i wyciekły informacje....Powiedzmy o napaści prawdę ale pominiemy jak blisko było by nas wybili. A później przejdziemy płynnie do interesu. Może nie zapyta o szczegóły. Kurgan, może ty też na rozmowie się pokażesz, jako kapłan jesteś wiarygodny z twarzy. I jakoś to będzie. Może poznanie naszego inwestora rozproszy jego uwagę... zaproponował Buttal -Co nie zmienia faktu że strasznie dużo zachodu, nawet jak na tak duży biznes. Jak nas znaleźli? Jak wysłali ludzi by dotarli tu przed nami? To jest niepokojące...o wycieku informacji z kancelarii Hejm Mynt nie wspomnę

-Middenland to zamknięte społeczeństwo, w zamkniętym kraju, a ludzie tu mają zamknięte umysły.- odparł Wilczasz, nawracając powozem by wjechać na trakt - W sumie nie zdziwiłbym się jeśli cel waszej podróży jest wymówką żeby was zaatakować niż na odwrót. Ledwo tolerują gnomy, a w brew temu co się tutaj mówi, krasnolud to wcale nie brodaty gnom.

- Tak sądziłem po pierwszym napadzie....ale czy nie trzeba być jednak strasznie zawziętym na takie coś? No chyba że to ci antynieludzcy powstańcy czy jak im tam....Wypchnąć nie ludzi z interesów w Midenlandzie czy coś...Tak czy inaczej, zobaczymy co będzie... westchnął Buttal, ruszając do powozu. -Jedziemy za gospodarzem

Dalszą drogę odbyli w milczeniu. Ich kondukt, poprzedzany konną eskortą, szybko zmierzał ku bramom miasta. Ich powóz pozbawiony dachu i znacznej części jednej z bocznych ścian chybotał się zdradliwie. Woń spalenizny i odpadające co jakiś czas resztki nie zachęcały do spokoju i relaksu. Z okien mijanych domów przyglądali się im zszokowani mieszkańcy..
Oni zaś, pozbawieni sił czekali tylko na możliwość kąpieli i solidnego jadła. Na rozmowę z Dimzadem jakoś dużo mniej.
 
vanadu jest offline  
Stary 12-12-2014, 15:50   #287
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Nadzorca więzienia Keshenko zdziwił się bardzo kiedy jeden z jego zaufanych klawiszy zjawił się zdyszany w jego biurze, prosząc by natychmiast zjawił się w holu przy tylnych wrotach. Poirytowany założył hełm, zapiął poluzowane paski napierśnika i zszedł ze swojej wieży by z zainteresowaniem unieść brwi na widok Tsuki i jej dwójki towarzyszy.

Odchrząknął niepewnie, widząc jak sztywno poruszają się strażnicy dookoła niezapowiedzianych gości i jak obficie poci się Kobus, kapral który go wezwał.

Ciut skofudowany skinął elfce głową.

-Andriej Keshenko, główny nadzorca i dowódca tego zakładu karnego...-
przedstawił się niepewnie.- Jeśli dobrze zrozumiałem, poprosiła mnie pani o uwagę, panienko... ?

-Pani.- poprawił ją Heishiro, stojąc za plecami elfki.- A dokładniej, Lady. Lady Inkwizytor.

Andriej pobladł.

-Niedawno doszło do aresztowania człowieka za napaść na urzędnika miejskiego. Dokładniej mowa o starszym mężczyźnie, pochodzącego z Jadeitowych Wysp, specjalizującego się w wyrobie zbroi i napadnięty urzędnik zaproponował mu sprzedaż narzędzi na opłacenie podatków, co dodam jest uznawane za potrzask dla każdego szanującego się rzemieślnika, po czym doszło do owej napaści.-

Chwila ciszy.

-Przychodzi wam ktoś do głowy, kto spełnia takie kryteria?-

-Em...-
nadzorca uniósł brwi, pstrykcięciem przyzwał do siebie jednego ze swoich podwładnych a następnie powiedział do niego coś po cichu.

Następnie wyprostował się, skinął głową i gestem dłoni zaprosił Inkwizytorkę i je świtę w głąb korytarza przyozdobionego licznymi pochodniami.

-Oczywiście, Lady Inkwizytor.-
odparł gładko.- Proszę za mną, zaprowadzę panią do tego nieszczęsnego osobnika. Ze względu na dość porywczy charakter musieliśmy umieścić go w odizolowanej celi, w sposób niewysławiony drażnił go fakt że umieszczaliśmy go w jednym pomieszczeniu ze złodziejami, kieszonkowcami i rabusiami...

-Tylko z dużym Timem się dogadywał...-
młody strażnik zamilknął szybko pod ciężkim spojrzeniem przełożonego.- Ale Tima już zwolnili...

Nie skomentowała faktu, że nie dziwiło jej to zbytnio. Biorąc pod uwagę, że jedyne o co go mogli oskarżyć to fakt, że nie popuścił zniewagi, nie miała ochoty się tłumaczyć z tego.

Dlatego, póki co, postanowiła spokojnie iść za nadzorcą, swoją postawą jawnie dając wrażenie osoby, która była pewna siebie. Bo czemu nie, skoro miała takie wsparcie jakie miała?

Może to te powieści Laurie gdzie wszyscy spiskowali, ale Jaina sama z siebie jednak nie była ufna nieznajomym, co było w zasadzie dobrym nawykiem.

-Mam nadzieję, że rzeczy zarekwirowane od niego nie zaginęły tajemniczo?-

Czasami gdy któryś ze strażników coś sobie upatrzył, z rzeczy osobistych jakie zabrano i przechowywano dla tymczasowych delikwentów, coś mogło zniknąć. Odzyskanie tego bez poparcia jakiegoś dużego kupca było praktycznie niemożliwe.

-Em... Nie miał niczego ze sobą.-
wyjaśnił niepewnie Andriej.- Z tego co zrozumiałem, nie ma nic. Jego rudera została zamknięta, wszystko co w niej miał sprzedane lub zarekwirowane na poczet długów...

Laurie zmarszczyła brwi, idąc wzdłuż cel gdzie drobni przestępcy, łotrzykowie i rzezimieszkowie spali na pryczach, czekając na uwolnienie by trafić tam z powrotem w dość krótkim czasie.

-Zarekwirowane... Ile miał długu?

-Nie powiedziano mi, panienko.

-A jak ciężkie obrażenia miał napadnięty poborca podatkowy?

-Podbite oko i wybity ząb, panienko. Na więcej nie miał czasu zanim go przygwoździli towarzyszący urzędnikowi strażnicy...


Heishiro uśmiechnął się krzywo. Poborca podatkowy z obstawą. Cóż, nawet na jadeitowych wyspach tacy mieli zaskakujące tendencje do kpienia z ludzi którym teoretycznie służyli.

Na niższym poziomie do którego zeszli, znajdowali się ci którym na umiłowaną wolność przyjdzie czekać znacznie dłużej niż tym na parterze. Smród jaki się unosił był niezbyt przyjemny, ale był to dość uczciwy pot wymieszany z lekką sugestią marnego stanu kanalizacji.

Cóż, biorąc pod uwagę jak ten świat działał, nic nie odzyskają bez wymordowania połowy urzędników tego miasta, zostawało pójść po prostu do przodu.

-Powinien się cieszyć, ja sama bym mu rękę ucięła za zniewagę.-

O ironio, Inkwizycja cieszyła się immunitetem od tego co robiła, jedynie przełożeni mogli ich sądzić. Jeśli zabiłaby kogoś, to jedynie mogliby złożyć pozew do kogoś, kto był odpowiedzialny za nadzór w danym rejonie. I tyle, bo w teorii gdy dla większości społeczeństwa działała zasada "winny dopóki nie udowodni mu się braku winy", inkwizytorzy należeli do grona "niewinny dopóki nie udowodni mu się winy". W drugą stronę, ona nie miała wielu przychylnych jej w zakonie, biorąc pod uwagę jak zatwardziali starcy w nim rządzili.

-Em... Skoro panienka tak mówi...

Heishiro skrzywił się, przechodząc pomiędzy kolejnymi celami.

-Daleko jeszcze? Cuchnie tu.

-Jeszcze jeden poziom niżej, proszę pana...


Samuraj uniósł brew.

-Ja tutaj widzę całkiem ładny margines społeczny.- ocenił, zerkając na wielkiego, wytatuowanego półorka który w charakterze ćwiczeń walił pięścią w ścianę, wykruszając każdym ciosem trochę tynku.

Chudzielec po drugiej stronie przyglądał się z niepokojem wybrzuszenie powstającemu na jego ścianie.

-Do czego pan zmierza... ?

-Że ktoś kto walnął w pysk poborcę mógłby trafić co najwyżej tutaj. Na dole macie... ?

-Izolatki.-
odparł szybko Keshenko.- Izolatki i cele oczekujących na stracenie...

Laurie uśmiechnęła się krzywo, nie wypowiadając jednak na głos przypuszczeń żadnego z nich. A co by się stało, gdyby dziwnym trafem ktoś pomylił cele i zamiast seryjnego mordercy, na stryczek trafił zamknięty w izolatce, stary kowal?

Nastąpiłaby ogólna konsternacja, ktoś otrzymałby naganę, a jednocześnie nikt nie wszcząłby żadnego większego śledztwa, bo w sumie po starcu i tak nikt nie płakał.

-A co macie niżej?

-Kazamaty, proszę pana. Tam trafiają ci których skazanie na śmierć byłoby zbytnim miłosierdziem. W kazamatach nie ma żadnych praw...

-Nadzorco...-


Chwila dramatycznej ciszy.

-Jeśli okaże się, że ten kowal trafił do kazmatów z jakiegoś "niewyjaśnionego powodu", Inkwizycja będzie miała podejrzenia o działalność zakresie naszego zainteresowania, tak jak gdy Esomijczycy sprowadzali więźniów na krwawe rytuały do przyzwania demonów... mam nadzieję, że nie będzie potrzeby sprowadzenia oddziałów inkwizycyjnych na przesłuchanie osób tutaj zatrudnionych?-

Czy to źle, że czerpała przyjemność z wypowiedzenia tych słów?

Nah.

-Pani ja...

-Milcz.-
przerwała mu Laurie, mijając próg i w ślad za nim wchodząc na klatkę schodową, prowadzącą już cholernie głęboko pod ziemię. Tutaj było ziemno. W kazamatach musiało być wręcz lodowato.

O dziwo, izolatki umiejscowione wzdłuż korytarza były zaskakująco czyste i porządne. Prycza z materacem i kocem, cebrzyk z wodą, stołek, wychodek. Pod sufitem zaś świetlik w którym przezornie umieszczono lampę oliwną.

Ludzie i nieludzie w nich umieszczeni milczeli, obserwując strażników i przechodniów zimnymi, pozbawionymi uczuć oczami. O dziwo, najstarszniej ze wszystkich prezentował się gnom z ogromnymi wąsiskami i łysą czaszką, uśmiechający się szeroko.

Strażnik który go pilnował trzymał się dobre półtora metra od krat.

Laurie zmrużyła oczy.

-Gdzie kowal?- zapytała.- Gdzie Zabuza?

Naczelnik rozejrzał się gorączkowo, by następnie prawie westchnąć z ulgi gdy w jednej z cel dostrzegł niską, okryta łachmanami postać o łysej głowie i siwych włosach.

-Jest.- oznajmił, z trudem zachowując pokerową twarz.- Więzień o którego pytaliście, pani.

Yoshi Zabuza był nieproporcjonalnie brudniejszy i bardziej zaniedbany od celi, czy innych współwięźniów z tego piętra.


Był też niski. Bardzo niski i szeroki w barach, nie miał jednak typowo krasnoludzkiej budowy ciała.

Korobokuru.

A Tsuki lekko skinęła głową.

-Klucze.-


Jedno słowo, ale każdy półgłówek mógłby spokojnie zrozumieć o co jej chodzi.

W tym przypadku to jednak Heishiro wyciągnął dłoń po klucz, by jako pierwszy wejść do celi. Mimo wszystko tak było bezpieczniej, chociaż przynajmniej wiedziała, że Zabuza miał pojęcie honoru.

Spotkała swych rodaków, którzy mogliby swoim zachowaniem doprowadzić Esomijczyka do rumieńców zakłopotania. Dlatego właśnie nie zamierzała postawić na kimś krzyżyku od samego początku. I w drugą stronę, nie zaufa komuś z powodu reputacji jego lub jej grupy czy narodowości.

Naczelnik przełknął ślinę, skinął głową na stojącego pod celą strażnika a ten z wahaniem wręczył klucz samurajowi, który szybko umieścił go w drzwiach celi i przekręcił.

Zabuza drgnął, obracając lekko głowę.

-Co, kolejny turnus w wesołym miasteczku?-
zapytał, z akcentem jakby ktoś walił kamieniem o kamień.-A może tamtej jednobrewy drań poprosił żebyście poszukali miedziaków w mojej dupie?

Wstał, kopnięciem odtrącił stołek a następnie obrócił się, spięty i gotowy do ataku.

Zamarł jednak, widząc w progu Heishiro, za jego plecami zaś Tsuki. Jego wzrok przemknął po Laurie jak po kimś, kim nie warto się interesować. Kątem oka spojrzał na miskę, w której wciąż było jeszcze trochę parującej potrawki.

-Naszprycowaliście mnie czymś, czy co... ?-
zapytał nieufnie.- Mam zwidy.

-Tak, masz zwidy. Jesteś tak naprawdę na pięknych polanach swej ojczyzny, wesoło używając sobie opium w towarzystwie najlepszych kurtyzan jak wyspy wzdłuż i szerz, a trzydziestka twoich pociech ciężko pracuje by nauczyć się twego fachu...-


Nie taki zły los, prawda?

-Nie, a teraz przestań się wygłupiać, twoją sprawę przejmuje Inkwizycja, zależnie od tego co się wydarzyło, może istnieć potrzeba by agenci zakonu przyjrzeli się niektórym osobom bliżej.-


Nadzorca siedział cicho, dobrze.

-Ale ty przecież jesteś z Wysp...-
powiedział niepewnie kowal, ignorując Heishiro który na wszelki wypadek rozejrzał się po celi, szukając jego dobytku.- Jakim cudem więc... ? I on też!

Palcem wycelował w stronę zaskoczonego samuraja.

-Em... Pani, obawiam się że on może faktycznie mieć coś z głową...-
zaczął niepewnie mężczyzna, ale gwałtowne potrząśnięcie dłoni w wykonaniu Yoshiego sprawiło że zamilknął.

Sam Zabuza zaś, ciężkim krokiem, podszedł do elfki.

-Nigdy, podkreślam, nigdy nie spotkałem tu żadnego z naszych który żyłby chociaż trochę powyżej poziomu sklepikarza lub oberżysty.-
powiedział, a zapach potu mieszał się ze smrodem kanałów którym przesiąknęły łachmany w które był ubrany.

Mimo to miał czujny, nieufny, niemal paranoiczny wzrok.

-Jakim więc cudem... ?

-Jeśli chcesz zasugerować że panienka Tsuki zdradziła w zamian za honory i władzę, przemyśl to.-
rzucił krótko Heishiro, wypychając brodacza z celi i zamykając za sobą drzwi.- Wychodzimy.

Nadzorca milczał, unikając wzroku wszystkich dookoła.

-Moja sprawa?-
szczeknął kowal, zerkając gniewnie za równo na elfkę co na nadzorcę.- Jaka znowu sprawa?! Dałem szczurowi w pysk a następną rzeczą jaką pamiętam jest ten pieprzony kanał w którym się obudziłem! Co z moim warsztatem?! Co z moimi narzędziami?!

Andriej przełknął niepewnie ślinę.

-Ja wykonywałem tylko rozkazy... Zostałem poinstruowany...

-Jak wy wszyscy!-
burknął Yoski.- Wynośmy się stąd, kąpiel kąpielą, kimkolwiek jesteś. Najpierw muszę sprawdzić co z resztkami mojego dobytku. Z resztą...

Uśmiechnął się krzywo.

-Dziesięć sztuk złota miesięcznie za fakt że w mojej piwnicy było kowadło i piec to chyba lekka przesada by nakładać na mnie od razu opłaty jak za cholerną manufakturę...


Laurie uniosła brwi.

-Cóż...

-Trudno jest mieć cokolwiek w spadku kiedy zostaje się wrzuconym do czyjejś ładownie w łańcuchach.-
odparł zgryźliwie Zabuza.- Kupne, wszystko kupne, jedyne co udało mi się uratować to kilka sztabek naszej stali. Jedynej dobrej na Wyspach.

Westchnął.

-Nie lubię tego miejsca, nie lubię ludzi z tych krain, nie wiem nawet czy lubię was...-
kątem oka spojrzał na Heishiro.- Ale jedno muszę im przyznać. Stal, która na Jadeitowych Wyspach była uznawana za pierwszego sortu, tutaj leży pod każdą górę i niemal w każdej kopalni. Nasze normalne stopy tutaj oddaliby na podkowy dla koni.

Laurie odchrząknęła.

-A gdzie ukrył pan tą stal... ?

-W czymś, czego nie można ruszyć z miejsca, bo inaczej ci wszyscy miejscowi złodzieje dawno by to rozkradli.-
obejrzał się, niezbyt komfortowo czując się z nadzorcą i dwoma strażnikami eskortującymi ich do wyjścia.- A kim ty w ogóle jesteś, dziewczyno? Ty i ta góra mięśni która się za tobą kręci.

Głową wskazał na Heishiro.

-Nie przywykłem do rodaków w rolach innych niż popychadła dla miejscowych ważniaków.

-Inkwizytor, niedługo może i Lady Inkwizytor, Tsuki z klanu Wiru, a to Heishiro z klanu Burzy. Wraz z nami jest Inkwizytor Laurie. A ty mógłbyś zachowywać się chociaż z odrobiną godności w tym momencie wobec kogoś, kto zorganizował byś wyszedł na wolność, nie w worku jako zwłoki po tym jak skończyliby z tobą po torturach. Wybiłeś mu zęba, tylko zęba! Mogłeś albo zamilknąć albo od razu przywalić młotem by przetrącić mu szczękę!-


Jak bić to porządnie, nie kwiatkiem po rączkach.

-Po tym jak doprowadzimy cię do porządku, porozmawiamy o interesach... i po czymś normalnym do jedzenia, wątpię by wikt więzienny był lepszy od tego jaki mieliśmuy na Jadeitowych Wyspach.-


-Nie, panienko, ja mu tylko pieprznąłem w pysk.-
odparł kowal, wchodząc na pierwszy stopień schodów.- Odbił się, i wybił ząb o ścianę. Gdybym walnął drugi raz, straciłby wszystkie zęby. Młotem zaś... Młotem bym go zabił...

Heishiro uśmiechnął się krzywo.

-Wynośmy się stąd zanim ktoś cię oskarży o usiłowanie morderstwa.-
rzucił, puszczając swojej pani oko.- Albo nas...

Mimo wyraźnie posępnego nastroju i bardzo marudnego charakteru, korobokuru uśmiechnął się kiedy wyszli na zewnątrz, na mętne światło dnia z trudem przebijające się przez chmury i na umiarkowanie świeże, miejskie powietrze mieszające się z morską bryzą.

Laurie odchrząknęła kiedy ruszyli pewnym krokiem w stronę karczmy Grovesa, o czym Yoshi jeszcze nie wiedział, idąc z tyłu i podziwiając widoki. Po odsiadce nawet mewy wydawały mu się miłe dla oka.

-Em... To niziołek... ?-
zapytała niepewnie.- Ma wzrost niziołka ale...

-To nie niziołek. Ani nie krasnolud.-
odparł Heishiro, napędzany perspektywą zdobycia zbroi albo co ważniejsze, naprawienia tego co z niej zostało.- To korobokuru, taki jakby... krasnolud z Jadeitowych Wysp.

-Malutki...

-Nie mów mu tego.-
samuraj zaśmiał się cicho, skręcając na główną ulicę.- Sam pewnie zauważył że ich kontynentalni kuzyni nie zostali pokarani wzrostem siedzącego psa...

Szczęśliwie, gwar ulicy zagłuszył uwagę Heishiro, przez co udało się uniknąć rozlewu krwi.

Do karczmy Grovesa nie było daleko.


***


-No więc...-
podjął Yoshi, siedząc przy stole nad miską gorącej zupy.- Ty, panienko, jesteś Inkwizytorem boś bardzo ładnie ścigała tutejszych wykolejeńców, więc uznali że skośnooka czy nie, dadzą ci posadę. Rozumiem. Sam bym tak zrobił. Następnie przydzielili ci tą tutaj, o...

-Laurie.

-Właśnie, Laurie, która miała nadrabiać swoją widzą fakt że jednak jesteś skośnooka.-
podjął ponownie kowal, majtając nogami na za wysokim dla siebie krześle. Umyty i coraz mniej głodny był mniej marudny, to fakt, ale za to jego słownictwo coraz bardziej ocierało się o delikatne obelgi.

Heishiro zdążył nazwać "wiernym psem" Tsuki, co w sumie było prawdą ale mało kto miał czelność głośno to powiedzieć.

-Byk z klanu Burzy zaś, przypałętał się do ciebie przez przypadek ponieważ... ?-
Yoshi zmarszczył brew, wpychając sobie do ust kawałek chleba.- Moment, przypomnij mi z jakiego klanu ty jesteś, Tsuki? Bo chyba wypadło mi z głowy...

Może ta łaziebna którą oferował Groves uczyniłaby pryka ciut mniej szorstkim?

-Z klanu Wiru. Ostatnia z klanu Wiru, reszta zginęła, ale zabrała wielu drani ze sobą.-


I elfka wzruszyła ramionami, spokojnie zaglądając do swojego kufla. Pusty.

Karafka z miodem szybko naprawiła ten problem, którego tak po prostu nie mogła zdzierżyć. Zresztą, po wszystkich problemach, miała prawo się napić. Bardziej niż pijacy, którzy pili by pić.

-I przypomnę ci, waż swoje słowa bo blisko ci do obelgi, a wiesz równie dobrze co my jak to się skończy.-

-Widzisz, panienko, chwilowo traktuję cię i tak uprzejmie, z tego prostego powodu że jednak byliście łaskawi wyciągnąć rodaka z niesłusznej niewoli.-
upił duży łyk piwa i wzdrygnął się.- Poszczyna... Ale wracając do tematu, ty jesteś ostatnia, tak jak i ja, więc nie oczekuj ode mnie poklasku że zdecydowałaś się przetrwać...

Zmarszczył brwi, wkładając łyżkę do miski.

-Klan Wiru... Rojaliści, dobrzy żołnierze. Znałem kilku twoich rodaków. Jeśli wszyscy byli tacy jak oni, nie wiem jaka siła mogła zredukować twój klan do, cóż, ciebie.-
podrapał się po czole.- Nie byliście wypierdkami, jak Zabuza. I co najważniejsze, nie byliście głupimi i wiernymi wypierdkami, jak mój klan... Co się stało?

-To samo co i z tobą?-
zakpił Heishiro.- Middenlandczycy...

Kowal uniósł brwi.

-Em... Nie?

-Jak to nie?!-
samuraj lekko podniósł się z krzesła.- A kajdany, ładownia... ?

-Kajdany i ładownie sprawiłem sobie sam, pijąc bez umiaru i tarzając się we własnym poczuciu beznadziei.-
odparł z przekąsem Yoshi, podnosząc miskę i wypijając zupę, głośno przy tym siorbiąc.- Gdyby zmarł ci syn, a jedyny bratanek oznajmił że ma w dupie klan i zamierza wyrzec się rodziny też byście pili. Fakt, wylądowania na statku płynącego tutaj z beczkami naszego wina raczej nie planowałem... Wzięli mnie za małpę.

Laurie z trudem powstrzymała się od parsknięcia.

-W każdym razie, dowiedzieliśmy się o tobie gdy szukaliśmy kogoś do wykonania małego zlecenia dla nas.-


Tsuki nie była mistrzynią handlu i targowania się, nie nosiła też serca na dłoni. Była tak po środku, przeciętna w tej kwestii do bólu.

-Heishiro potrzebuje porządnej zbroi. Porządnej zbroi samurajskiej, nie jednego z płytowych ustrojstw jakie tutaj produkują. Do tego potrzebny mi ktoś kto się na tym zna, a kontakty jakie mamy wskazały ciebie jako kogoś, kto może wykonać dla nas robotę.-


I dopiero tutaj Tsuki miała lekki uśmiech, ale delikatny, nic wielkiego.

-Byłbyś w stanie to zrobić?-

-A czy ptak umie latać... ?

-Nie pytaj o to pingwinów.-
odparła z przekąsem Laurie.- Więc?

-Oczywiście.-
kowal uśmiechnął się lekko.- Mógłbym wykonać najlepszą zbroję samurajską jaką widział ten cholerny kraj czy też kontynent, co nie zmienia faktu że musiałbym mieć czas, materiały, narzędzia, miejsce do pracy i co najważniejsze, chęci.

Rozsiadł się na krześle, klepiąc po brzuchu.

-A tych ostatnich trochę mi ostatnimi czasy brakuje. Wybacz, dziewczyno, ale jesteś młoda i może faktycznie masz przed sobą jakieś perspektywy. Ja jestem stary, i co chyba gorsze, ostatni z klanu. Co będę miał że zakuję twojego jedynego wasala w zbroję której nie przebije żadne ostrze tego świata?-
uniósł brew, klepiąc się po kieszeniach.- Fajkę też mi zabrali... Dranie.

-Raz, że zarobisz na utrzymanie, kuźnię możemy ci załatwić bez problemu chociaż osoba za nią odpowiedzialna może marudzić, materiały... masz stal z tego co rozumiem, a co do chęci...-


I tutaj Tsuki użyła tego samego triku co działał za każdym razem i to chyba na wszystkich co mieli dumę z jej kontynentu.

-Oczywiście, chęcią może być po prostu udowodnienie, że stary Yoshi Zabuza nie zdziadział do tego stopnia by nie potrafić utrzymać młota w ręce i wykuć czegoś użytecznego, zamiast tylko siedzieć i pić. Ale oczywiście, twój honor i duma, twoja sprawa.-


Yoshi uniósł powoli brwi, odsuwając na bok miskę i kufel.

-Jestem potomkiem rodu najwybitniejszych kowali Jadeitowych Wysp a ty sugerujesz mi że nie jestem w stanie czegoś wykuć?-
zapytał powoli.- Wiesz... Wiem co próbujesz zrobić. I cholera jasna, może jestem antykiem, ale cholera jasna, żadna smarkula nie będzie mi tutaj wjeżdżać na ambicję!

Laurie lekko odsunęła się od stołu gdy walnął o niego pięściami.

Po chwili jednak uspokoił się.

-Nie zmienia to jednak mojego pytania... Co oprócz pieniędzy możesz mi zaoferować?

-Poza możliwością używania młota do czegoś przydatnego?-


Delikatnie uniesienie brwi ze strony elfki.

-Laurie tutaj może opowiedzieć ci o pewnym miejscu, gdzie osoby pochodzące z naszej ojczyzny założyły osadę. Życie tam nie jest proste, ale dają sobie radę. Sami, a przynajmniej w zdecydowanej przewadze, mieszkańcy Jadeitowych Wysp. Mógłbyś pracować w społeczności, która cię rozumie i, co najważniejsze, miałbyś cel. Nieważne czy stary czy młody, jakiś cel w życiu każdy chce mieć. Za jakiś, stosunkowo niedługi czas, zostanę tam oddelegowana jako oficjalne ramię Inkwizycji na tamtych terenach, a że są one protektoratem Skuld, będę oficjalnym zarządcą tamtych ziem.-


-Brzmi to... zachęcająco.-
Yoshi odparł po dłuższej chwili skonsternowanej ciszy, obserwując elfkę dość podejrzliwym wzrokiem.- Powiedzmy że się zgodzę. Zgodzę się... Zgodzę się ruszyć z tobą do tej wioski udającej dom po za domem, zgodzę się wykuwać dla ciebie zbroję i pewnie spędzić na tym resztę życia... Chce jednak zastrzec sobie prawo odejścia, jeśli okażesz się niechlubnym wyjątkiem i niekompetentną pozostałością po klanie sprawiedliwych i dobrych władców.

Uniósł lekko brew, przyglądając się rozmówczyni.

-Zgoda?

-Zgoda.-


Cóż, grunt by dostała zbroję dla Heishiro, będzie mu potrzebna na przyszłość.

-Póki co, możesz zostać tutaj i odpocząć po swojej przygodzie w więzieniu, gdy będziemy ruszać w drogę powrotną, przyjdziemy po ciebie. Udajemy się portalem, a otwierają go raz w tygodniu jeśli nie ma wyjątkowo ważnego powodu.-


Tak, Laurie będzie potrzebowała czas na przygotowanie raportu, a lepiej teraz gdy mają jeszcze trochę czasu przed tym powrotem.

-Skończ jeść przynajmniej, wtedy pójdziemy sprawdzić czy cokolwiek zostało jeszcze, bo, jak mogłeś zapomnieć gdy ci mówiliśmy, wszystkie twoje rzeczy jakie posiadałeś zostały ponoć już zabrane... ale zawsze możemy sprawdzić.-

Byle by tylko nie zrzędził później z tego powodu.

-Jeśli zaczęli rozbierać mi podłogę i ściany, to naprawdę ogromny podziw dla wytrwałości poborców podatkowych w tym pieprzonym kraju.- mruknął Yoshi, zeskakując z krzesła i otrzepując pożyczoną od Grovesa koszulę na rozmiar człowieka, wyglądającą na nim jak kimono. Portki miał niziołcze, żeby nie było.

Heishiro także wstał.

-Im szybciej to załatwimy tym szybciej wrócimy do Lantis...

Elfka mogła jedynie westchnąć, dopić do końca zawartość kufla i dać dzban przechodzącemu najemnikowi, który miał dobry dzień gdy otrzymał połowę garnca miodu. Cóż, i ślepej kurze trafi się ziarno.
 
__________________
Oczyść niewiernych
Spal heretyka
Zabij mutanta
Kizuna jest offline  
Stary 13-12-2014, 01:49   #288
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
W takich sytuacjach trzeba wziąć pustynnego lwa za żuwaczki i żyć z konsekwencjami. Petru spojrzał “młodszej siostrze” prosto w piękne ślepka.
- Wszystko w porządku, Lu'ccia, nie przejmuj się - zapewnił ją po czym rozejrzał się - za Cethem, ale i by zyskać chwilę na zebranie myśli. Zerknął na namiot.

To jednak prawda że piękna kobieta najroztropniejszemu z mężów może odebrać rozum. Syn Pelora przyznał to bez jakiegoś większego żalu, za to z irytacją gdy przypomniał sobie szopkę jaką - zaskoczony i ogłupiały, może od wina - odstawił przed chwilą. Milszego sposobu na “sprawdzanie” nie mógłby na poczekaniu wymyślić, choćbysię starał; wiele innych było zdecydowanie mniej przyjemnych i zaczynało się od słów w rodzaju: “powiedz nam, od jak dawna trwają twoje konszachty z demonami?”. Przypomniał sobie rozkoszny ciężar piersi Ta’Vi i czym prędzej wybaczył jej cięty języczek i parę innych grzeszków. A swoją drogą… można by dyskutować kto tu kogo wymęczył… Oczywiście, mógł to próbować ustalić następnym razem i aż go przyjemny dreszcz przeszedł na tę myśl.

Przeniósł spojrzenie na wodza. Ta’Vi, jaka by nie była krytycznie nastawiona względem manier Wikmaka, nie negowała że jego jeźdźcy stanowią pierwszą linię obrony “ziem jeźdźców”. To wymagało jaj wielkich jak świątynne dzwony. Nie zdążył porozmawiać z szamanką o wszystkim co go interesowało w związku z tym i miał nadzieję nadrobić to jeszcze. Pytanie czego Wikmak oczekiwał, co powiedzieli mu Lu’ccia i Ceth, czy druid opowiedział o swej misji w Naz’Raghul - te jego strączki ciągle nie wychodziły Petru z głowy - i czy wódz w ogóle będzie miał ochotę gadać. Założył że tak.
- Porozmawiamy tutaj czy gdzie indziej? - zapytał uprzejmie.

- Chodź z nami - odparł krótko Wikmak, uśmiechając się lekko na widok Lu'cci która ciut zaniepokojona dała jakoś radę dobrać się do szyi Petru, oglądając zadrapania. - Mimo że to jeszcze granice wioski, węże i inne jadowite stworzenia nie są jakoś szczególnie gościnne. A na pewno są mniej gościnne od Ta'Vi...

Lu'ccia odstąpiła od Peloryty o krok i ruszyła obok niego za trójką nomadów, z nieszczególnie wesołą miną na twarzy.
- W zestawie z rozmową dostałeś duszenie, czy co? - mruknęła sceptycznie. Ona wciąż myślała o żywiołowej szamance w kategoriach "Staruchy" co nieco temperowało jej skuldyjską wyobraźnię.

- Wszystko w porządku - Petru powtórzył krótko, nie mając najmniejszej ochoty spowiadać się ani przed Lu'ccią, ani przed nomadami. - Szamanka upewniła się że nie zamierzam nikogo skrzywdzić. Czy Ceth dobrze się czuje? Odpoczął trochę po tych goblinach?

- Słuchają go jakby faktycznie zjadł wszystkie rozumy świata - odparła z przekąsem. - Ale tak, odpoczął, nawet Wichrowi pozwolili wyjść z zagrody. W sumie wszystkich traktowali lepiej od ciebie.

Gniewnie wpiła wzrok w tył głowy Wikmaka, wyraźnie niezadowolona że nie wystarczyły słowa jej i druida żeby Petru przestał być traktowany jak beczka prochu z płonącym lontem.

Petru zgrzytnął w duchu zębami i zmilczał, nie chcąc zaogniać sytuacji, dawać Lu'cci pożywki do rozpuszczania języka a Wikmakowi - do kpin. Zerknął dyskretnie w tył, mając nadzieję że Ta'Vi ruszy za nimi, ale akurat w tym się rozczarował. Trudno. Nie dla urody miejscowych niewiast i ich uwodzenia tu przybył. Teraz mógł wreszcie dopełnić obietnicy danej Lu'cci, że doprowadzi ją bezpiecznie do swoich.

- O co cię pytała? - zapytała w końcu Lu'ccia, odganiając z głowy pochmurne myśli. - W sensie Ceth zmartwił się trochę gdy dowiedział się że ta cała ich szamanka faktycznie potrafi czarować, wiesz, ta cała twoja agresja i w ogóle...

Wzruszyła ramionami.
- Ale wszystko z tobą w porządku. Ja wiedziałam to już od dawna, tylko miejscowych trzeba było przekonać.

Petru zrazu zacisnął szczęki słysząc rozterki dziewczyny, ale po ostatnich jej słowach popatrzył na nią z uśmiechem.
- Dziękuję, Lu'ccia - powiedział z czułością i wdzięcznością. - To że się do mnie przekonałaś wiele dla mnie znaczy. Widziałaś mnie nie raz w walce i... co się wtedy dzieje, nie dziwiłbym się gdybyś miała obawy.

Zerknął na idących z przodu wodza i strażników, kiwnął ku nim znacząco głową.
- Później ci opowiem - powiedział cicho. - Ale chyba będzie dobrze.

Po dłuższej chwili milczenia Wikmak odchrząknął.
- Starzec z którym podróżujecie powiedział mi trochę o tobie - huknął, idąc wzdłuż palisady. - Nie sądziłem że po drugiej stronie gór można znaleźć osady inne niż wypełnione powykręcanymi odmieńcami.

Cóż, jego wstępne zachowanie względem Peloryty wyraźnie na to wskazywało, przez co słowa Wikmaka nie były żadnym wielkim odkryciem.

Po chwili znów chrząknął.
- Chcecie się dostać na zachód? Do Skuld?

Tropiciel ugryzł się w język by nie powiedzieć tego co zrazu cisnęło mu się na usta.
- Po prawdzie, to w Miastach Grzechu jest wielu takich, na szczęście istnieją miejsca gdzie Prawdziwie Wierni mogą dziękować bogom za to że ci chronią ich przed spaczeniem i czarną magią - przyznał zamiast tego. - Radbym usłyszeć w jaki sposób wy sobie radzicie... Co do moich towarzyszy to chcę ich doprowadzić do ich rodaków, a przynajmniej do miejsca z którego mogliby się bezpiecznie do nich udać - dodał trochę niepewnie, bo w końcu nie dowiedział się skąd obecność Skuldyjczyków na północnym wschodzie Naz'Raghul. - Ci z miast z którymi się układaliście przybyli morzem, tak?

- Ha! - Wikmak szczeknął niemal, oglądając się przez ramię na Pelorytę. - To my przybyliśmy do nich. Wiele razy. Lata temu!

Lu'ccia odwróciła wzrok, obserwując kamienistą pustynię dookoła palisady.
- Niewiele się o tym mówiło w Skuld, bo plemiona z tych ziem uznawano za naszych sojuszników i sprzymierzeńców,​ równych nam pod każdym względem...

- Ale mało kto był łaskaw powiedzieć ich dzieciakom że dawno, dawno temu zjednoczone plemiona zostały wypchnięte z ziem zwanych Skuld przez osadników z Esomii i innych dziwnych, zachodnich krajów, by następnie przez lata odpychać nasze najazdy i próby odzyskania ziem naszych ojców. - Wikmak splunął niechętnie, przechodząc przez bramę. - W sumie powinniśmy podziękować im za pozbawienie nas ojczyzny, uznanie jej za własną i traktowanie nas jak dzikusów żyjących na pustkowiach na które sami nas skazali. Dzięki temu staliśmy się silni. Tak silni, że po kolejnym, nieszczególnie udanym najeździe kupcy rządzący na ich stolicy wysłali do nas posłów, prosząc o pokój i obiecując nam dary...

Idąca obok Petru dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Ojciec mojego mistrza walczył podobno z nimi, wiesz, broniąc granic... Zginął, a mi samej nie wolno było nawet pytać o plemiona. - uśmiechnęła się krzywo. - Mistrz nazywał ich "przeklętymi dzikusami"...

- Dumą napawa mnie jeśli zepsuci magicy z zachodu nazywają mnie dzikusem - wódz uciął krótko próbę przeprosin ze strony Lu'cci. - Historia jest jednak historią. To co dają nam teraz jako "akt dobrej woli" uznajemy za opłaty za używanie naszym ziem.

Syn Pelora słuchał i nie przerywał, marszczył tylko czoło gdy słuchał o tej całej polityce, nad którą zaczął się zastanawiać dopiero od niedawna. Nie mógł się powstrzymać. Co by się stało gdyby w Naz'Raghul zabrakło demonów i ich wyznawców? Co wtedy uczyniłyby Skuld i Esomia, konkretnie z mieszkańcami Palenque i innych osiedli wyznających Prawdziwych Bogów? Czy nie skończyliby z nowym wrogiem, kto wie czy nie równie bezlitosnym jak Grzesznicy, sądząc po słowach Austa i Rulfa o Esomijczykach?

Zaraz jednak sklął się w duchu za czcze rozmyślania i wybujałą fantazję. Jeśli coś miało być zagrożeniem, to wystarczyło przypomnieć sobie Miasta Grzechu i napotkaną niedawno armię zmierzającą na Esomię. To był prawdziwy powód do zmartwień, a nie wydumane gdybania. Wrócił do rzeczywistości.

- Mieszkacie o wiele bardziej na wschód od mojego Miasta Światła, jak pani Ta'Vi mi wyjaśniła - odezwał się wreszcie z całkowitą powagą. Dla Petru niewiasta mogła się przeistoczyć w alkowie w nierządnicę i nimfomankę jeśli miało to dodać pieprzyku miłosnym zmaganiom, ale poza nią miała pełne prawo wymagać od niego dyskrecji i poważania. - Jak sobie radzicie z czarną magią i groźbą mutacji? - zapytał, wbrew rozsądkowi mając nadzieję że nomadzi znają jakąś metodę która pozwala im się chronić przed wpływem chaotycznego promieniowania nadciągającego z krawędzi chaotycznego dysku.

- Pani Ta'Vi mówiła też że pochodzi gdzieś z zachodu, z Plemienia Wysokiego Zamku. Gdzie można je znaleźć? W Mieście Światła nie słyszeliśmy o nim, a moglibyśmy wzajemnie skorzystać ze swej wiedzy i mądrości.

- To jedno z czterech plemion z którymi sąsiadujemy, co biorąc pod uwagę rozległość naszych ziem nie jest szczególnym osiągnięciem. Naszym największym sąsiadem są Piaskowi Jeźdźcy, potem są właśnie ci z Wysokiego Zamku, żyjący pośród najwspanialszych​ ruin, dalej są Strażnicy Rzeki i ostatecznie Granicznicy - Wikmak uśmiechnął się krzywo. - I nie jestem pewien co do tej całej wiedzy i mądrości. To że mają tam najlepsze szamanki i największych mędrców nie oznacza że całe ich plemię jest równie rozgarnięte...

Jeden z wojowników uśmiechnął się lekko, oglądając się mniej więcej w stronę namiotu Ta'Vi.
- Każdy kto ma chociaż ciut mózgu w czaszce ucieka od tych dumnych idiotów możliwie daleko. Naszej Widzącej sztuka ta udała się nad podziw sprawnie...

- Werg - uciszył podwładnego wódz, zerkając na Petru. - Co do mutacji i czarnej magii zaś... Mutanci są oceniani. Nie zabijamy kogoś dlatego że ma pazury, ogon czy dziwne oczy, ale jeśli okaże się że ma pociąg do mrocznych sztuk lub spaczoną duszę... Cóż, zabijamy go, wypalamy miejsce gdzie padło truchło a prochy wrzucamy do kamiennego dołu. Czarna magia natomiast jest tutaj zakazana. Za równo jako temat do rozmów, co uczenie się jej.

Tropiciel powoli pokiwał głową. Nadal nie wiedział co jest powodem tego dziwnego braku szacunku względem Plemienia Wysokiego Zamku, ale to mogło poczekać. To co wódz opowiedział o mutacjach i magii również nie było nowością.
- Jak mniemam nasz druid... nasz szaman - poprawił się, pamiętając co najlepiej przemówiło do Wikmaka gdy "poznawali się" - opowiedział o czarcie władającym goblinami i orkami? Jeśli czegoś potrzebujecie wiedzieć - pytajcie - spędziłem sporo czasu w jaskiniach. Jak to się stało że zaatakowaliście w momencie gdy gobliny wyległy za nami?

- A twoi wojownicy nie atakują kiedy widzą zdezorganizowaną​ bandę wrogów, pędzącą na oślep przez pustynię i wylewającą się bezmyślnie ze wszystkich dziur? - zapytał sceptycznie wódz. - O ile rzecz jasna macie dość wojowników ku temu. W Naz'Raghul łatwiej jest kryć się po pustkowiach niż walczyć z wykolejeńcami otwarcie. Walka z wrogiem na jego własnym terenie to głupota, zwana czasami partyzantką, otwarta wojna zaś... Samobójstwo. Szczęśliwie, te wszystkie bandy mutantów mają zaskakująco przyjemne tendencje do wyżynania siebie nawzajem.

Wikmak pokręcił głową.
- Gdybam. Chodźcie. Śniadanie na was czeka...

Z rozmachem otworzył podwójne wrota do sporego, kamienno-drewnia​nego budynku który Petru widział wcześniej, ciut zaskakując Pelorytę. W sumie, diabli wiedzą czego mężczyzna się spodziewał, może jakiś skór, ewentualnie ścian obwieszonych bronią, ale chyba na pewno nie zwykłej sali jadalnej z długimi stołami, przy których siedzieli już nieliczni maruderzy.


Na drugim jej końcu, pochylony nad miską, jadł Ceth rozmawiając z kilkoma otaczającymi go nomadami. Cóż, jak to Ceth, nie mógł się oprzeć i dawał wykład, energicznie machając przy tym drewnianą łyżką.

- On tak ciągle? - zapytał Wikmak, zgarniając ze stołu najbliższy talerz i wskazując nim na druida.

Petru zmilczał, nie chcąc mówić o sile zbrojnej Palenque i otaczających miasto obozów. Wikmak nie odpowiedział jak to się stało że jego jeźdźcy przybyli i zastawili zasadzkę dokładnie w miejscu i czasie idealnym do uderzenia na "zdezorganizowan​ą bandę". Wzruszył w duchu ramionami - mógł to być przypadek, mogła to być sprawka Ta'Vi. A może łaska Lśniącego Boga ukazała się w ten sposób?

- Tak, to cały Ceth... - mruknął powoli gdy oswoił się z przydymionym pomieszczeniem i całkiem zaskakującym wystrojem. - Nie pomija okazji do rozmowy... i nauczania. Szkoda że wcześniej go nie poznałem.

Spojrzał na Lu'ccię.
- Skosztujesz czegoś? - zapytał uprzejmie, idąc w ślady Wikmaka. - Zawsze to miło zjeść w ludzkich warunkach. A nie wiem kiedy się to powtórzy i jak długa droga nas jeszcze czeka, nim znajdziesz się wśród swoich.

Usłużył Lu'cci, wyszukując dla niej co lepsze kawałki mięsiwa z pozostałego jeszcze na stole, potem dziwnego koloru pieczywa, potem - co mu ojciec Walerian wpajał od najmłodszych lat - coś z zieleniny. Petru najbardziej lubił mięso i w zasadzie mógłby się nim opychać na okrągło i bez opamiętania, ale nie tylko gadzia krew płynęła w jego żyłach i musiał pamiętać o różnorodności posiłków. Samemu nałożył sobie podobną porcję - tylko dwa razy większą - i wraz z Lu'ccią usiadł niedaleko Cetha, by posłuchać, zjeść i pośmiać się - w tej kolejności. Z trunkami uważał. Z Wikmakiem pewnie jeszcze będzie musiał porozmawiać, z druidem również - Ta'Vi skutecznie odciągnęła jego uwagę od tego o co jeszcze powinien się wywiedzieć, jak medalion z wizerunkiem Ojca Słońce który Palenquiańczycy znaleźli wraz z nim, zawinięty w pieluszki.

Samo mięso zaś, wyglądało dosyć... makabrycznie.


Lu'ccia niepewnie wzięła w palce jakiś kawałek i zmarszczyła brwi.

- Co to...?

- Koza - odparł siedzący ciut dalej nomad ze szpakowatą brodą, trzymający się zdecydowanie gorzej od swojego wodza. - Prawie wszystko co jemy to koza, bulwy i dzika trawa, w różnych kombinacjach. Chyba że akurat dowiozą coś z zachodnich portów.

Dziewczyna wzruszyła ramionami, wrzucając mięso do ust.
- Koza nie koza, trzeba jeść - mruknęła, łapiąc tym razem za wąski, czarny kawałek. - Hmmm... Chrupie w zębach.

- Bo ten kawałek akurat był skorpionem. Czasami zapląta się do garnka...

- C... CO?! - dziewczyna pobladła, wytrzeszczając oczy i zwracając tym samym uwagę Cetha, który roześmiał się na widok Lu'cci i Petru.

Zostawiając prawie nie naruszony talerz podszedł do towarzysza, serdecznie klepiąc go po plecach.
- Wiedziałem że tak to się skończy - oznajmił, siadając obok i łapiąc za kubek ze słabym piwem, stojący na środku. - Nie wyobrażam sobie żeby ktokolwiek znający się na magii próbowałby oskarżyć cię o cokolwiek prócz dziwnego drzewa geneologicznego!​ Długo musiałeś się spowiadać?

Petru odruchowo przebiegł wzrokiem po twarzy druida, szukając ukrytej kpiny lub złośliwych błysków w oczach. Zobaczył w nich zwykłą ciekawość, przeplatającą się z ulgą i zadowoleniem na widok towarzysza. Aep Craith upił łyk piwa, zupełnie nieświadomy jakim testom poddany został Petru przez szamankę, z którą najwyraźniej i Ceth miał styczność, ale o zupełnie innym charakterze.

Tropiciel miał naprawdę duży problem by nie parsknąć śmiechem na widok miny Lu'cci na wieść o pochodzeniu jej... aktualnego kęsa. Tym niemniej bardzo się starał, żeby dziewczynie nie było przykro że się z niej wyśmiewa. Pomogło to co usłyszał chwilę wcześniej.
"Zachodnie porty..."

- Żyję - odezwał się z uśmiechem do Aep Craitha. - Wszystko w porządku, pani TaVi upewniła się że... - zerknął na Wikmaka - nie zamierzam nikomu przegryźć gardła czy coś w tym rodzaju.

Spoważniał.
- Powiedziała też że może któryś z sąsiednich klanów znalazł M'kolla, Rulfa i Austa - dodał z nadzieją. Nie chciał uwierzyć w śmierć półelfa, nie mógł. Wiedział że dopóki nie ujrzy jego martwego ciała, Aust będzie dla niego tylko zaginiony.
- Widzę że zgromadziłeś widownię - skinął z uśmiechem ku nomadom którym druid perorował przed chwilą. - Wspominałeś o metodach sadzenia roślin? Jakichś... strączkach, na przykład? - zażartował, choć ciekaw też był czy magiczne strąki jakie Ceth zostawił w Palenque i tutaj by się nie przydały.

- Oni nieszczególnie bawią się w uprawę czegokolwiek - odparł półgębkiem druid. - Polują, mają na co. Handlują, mają za co. A na piasku to tylko palmy rosną...

Rozejrzał się, a następnie odchrząknął.
- Nie zmienia to jednocześnie faktu, Petru, że do Skuld jeszcze nam dalej niż bliżej...

- Ale teraz będzie przynajmniej trochę bezpieczniej, prawda? - Lu'ccia spojrzała to na tropiciela, to na starca, uśmiechając się niepewnie. - Prawda?

Ceth wzdął usta.
- Niby nomadzi to cywilizowany lud... Ale teraz wchodzimy na nowy poziom ewentualnych zagrożeń w trakcie podróży...

Peloryta po prostu skinął głową zamiast krzywić się i rzucać ciężkimi słowami, na co miał wielką ochotę.
- Mów, Ceth, czego się spodziewasz. Nie oszczędzaj mnie - powiedział z uśmiechem, obliczonym na podniesienie Lu'cci na duchu. - Zapewne dowiedziałeś się więcej ode mnie.

Naprawdę wolałby żeby druid bardziej zwracał uwagę na słowa, jak na przykład chwilę temu.


Gdy okazało się że Jeźdźcy żywo się interesują goblinią osadą i podziemiami zamieszkiwanymi przez orcze i goblinie plemiona pod władzą czarta Petru opowiedział wszystko co zapamiętał - o poszczególnych szczepach odseparowanych od siebie w czeluściach pod zaanektowaną wioską, o dyscyplinie zadziwiającej jak na te kłótliwe rasy, zwykle chętne do pourywania sobie nawzajem łbów za najmniejszą przewinę. O czarcie i jego przydupasach, w tym o niezwykłym goblinim wojowniku z płonącą maczugą, starcie z którym skończyło się prawdziwie bestialską egzekucją. Ale o swej furii Petru nie opowiadał…

Wódz wypytał go o drogę do wejścia do podziemi i peloryta opisał mu ją tak dokładnie jak to tylko było możliwe, nie kryjąc trudności związanych z dostaniem się na płaskowyż i do samej wioski.
- To by wam się przydało - skomentował, podnosząc zakończoną szponami dłoń. - Albo ktoś kto wie jak się wspinać - dodał z uśmiechem.

Ostatecznie okazało się że najwięcej gadał Wikmak i Petru powoli zmieniał swoją opinię o mężczyźnie. Myślicielem to on nie był, ale warto go było posłuchać.
- Tu ciągle ktoś wędruje, Petru, ucieka najczęściej. Ze wschodu na zachód, z zachodu na wschód, z gór do morza i z morza w góry. Uchodźcy snują się od niepamiętnych czasów, kto wie, może i szła tędy ta karawana w której żeś był jako dzieciak, ale kto by teraz pamiętał w której? - Wikmak nie był szczególnie pomocny, ale Petru nie mógł go winić za taką odpowiedź na pytanie o rodzinę mieszańca, która mogła - ale nie musiała - te dwadzieścia lat temu wywędrować w poszukiwaniu lepszego życia na zachód.

- To że tak wielu tutaj wędruje oznacza też że mutanci i kultyści ciągną tu jak muchy do łajna, spodziewając się łatwej zdobyczy - wódz miał również dar do tego by przykopać w klejnoty - na szczęście w przenośni. Więcej opowiedział o okolicznych osiedlach, topografii i drodze na zachód.
- Ziemie na zachód stąd aż po granice Skuld to całkowita dzicz. Góry i doliny, niezbadane, mroczne i tajemnicze, ledwie z kilkoma traktami prowadzącymi ku cywilizacji. Na wschodzie nie ma nic bo stamtąd jest już niebezpiecznie blisko do krawędzi Wordis i rzeczywistość jest tam zbyt przesiąknięta aurą dysku chaosu. Na południe zaś się nie wyprawialiśmy. Droga na zachód? Pustynie, kamienie zaściełające równiny - i ruiny, bo tych tam dużo. Zieleń też można zoczyć. Co was będę okłamywał - dziko tam i niebezpiecznie.

- Tyś jest kapłanem? - Wikmak spojrzał na niego powątpiewająco, gdy Petru zapytał na koniec czy jego kapłańskie zdolności mogą się przydać. - Wiesz co, nie potrzebujemy teraz pomocy, ale jak chcesz sobie pochodzić po wiosce i popytać to nie będę ci tego bronić.


Trudno opisać ulgę jaką Petru poczuł gdy odebrał wreszcie swoją broń u miejscowego kowala. Łuk i strzały, noże… dobry wojownik bez broni czuł się na wpół nagi. Nie żeby drakon miał coś przeciw nagości, zwłaszcza pięknej kobiety.

Przy okazji obejrzał sobie kuźnię, ciekaw poziomu rozwoju jakim mogło się poszczycić rzemiosło nomadów. Nie było tego wiele, jak się okazało. Kowadło, prosta forma do odlewania mieczy, palenisko, sporo różnego kształtu młotów i młotków. Syn Pelora powątpiewał by sztuka wyrobu broni była tutaj bardziej rozwinięta niż w Palenque. Tym dziwniejsze wydało mu się to że jego runiczny miecz był starannie zawinięty i odłożony na bok, jakby właściciel warsztatu obawiał się go. Petru rozwinął go i zabrał się za czyszczenie i ostrzenie broni, a po skończonej konserwacji przyjrzał się jej z uwagą.

Po raz kolejny zadumał się nad runami pokrywającymi ostrze. Świeżo wyczyszczona klinga lśniła, a znakomite wyważenie sprawiało że aż żal było wypuszczać z dłoni rękojeść. Tylko te magiczne symbole stanowiły dla niego całkowitą zagadkę. Zaraz jednak poweselał. Znał kogoś kto mógł mu coś o nich powiedzieć, a nawet jeśli nie mógł, to Petru miał chociaż znakomity pretekst by tego kogoś odwiedzić.


- Czwórką gnia...doszy tego... ze mnie... nie wy...dobę...dziesz.

Petru milczał przez chwilę, rozważając słowa Ta’Vi. Byłoby mu łatwiej gdyby szamanka nie rozpraszała go raz po raz opadając i unosząc się nad nim w nader absorbującym rytmie, więżąc w sobie jego męski miecz, a jej paznokcie nie rysowały linii na twardej, grubej skórze tropiciela. Niestrudzenie niczym maszyna ujeżdżała go, jej wielkie piersi kołysały się hipnotyzująco, a usta raz po raz układały się w perfekcyjne “O” gdy oręż Petru zagłębiał się w jej rozpaloną kobiecość - aksamitną, pulsującą od rozkoszy, mokrą od miłosnych soków obojga. Lubiła to, wcale nie mniej od tropiciela którego dłonie prowadziły jej biodra i pilnowały by dziewczyna w pełni cieszyła się jego męskością, nieubłaganie szturmującą kobiece ciało. Krzyknęła i szarpnęła się w szponach orgazmu gdy jego palce odnalazły śliską od soków, nabrzmiałą od podniecenia perłę i potarły ją ze zwodniczą łagodnością. Tym razem Petru, nim przyszedł do Ta’Vi, ściął pazury niemalże do krwi, do mięsa. Opłaciło się - jego dłonie bez przeszkód wędrowały po ciele dziewczyny i budziły w niej namiętność bez obawy że porani ją czy wyrządzi ból.

Nie żeby było do końca grzecznie…

Petru nie zamierzał za to przepraszać, tak samo jak nie zamierzał przepraszać za chęć ukrycia przed Lu’ccią miłosnych zapasów z szamanką, choć ta kpiła z niego niemiłosiernie. Czy wreszcie za wściekłą chęć wydobycia z Ta’Vi lokalizacji siedziby Plemienia Wysokiego Zamku, gdy ta zdradziła mu coś związanego z jego mieczem. Runicznym mieczem, nie tym w który natura go wyposażyła.
- Widziałam takie runy - szepnęła wtedy, a szept przeszedł w jęk gdy nachylający się nad nią, nagą jak ją bogowie stworzyli z wyjątkiem wymyślnych kolczyków, mieszaniec zacisnął wargi na nabrzmiałej brodawce. - Widziałam je. W toni jeziora, tam gdzie przykrywa ono zatopione miasto - Wygięła się w łuk ale nie przestała mówić, jakby drocząc się z kochankiem by zrobić mu na przekór. Tropicielowi to odrobinę przeszkadzało, nie na tyle jednak by przerwać pieszczotę ponad przeniesienie pocałunków i miłosnych ugryzień na drugą pierś. - Wyryte są… ooooch… na kolumnach wystających z ruin, tam gdzie… pływałam gdy jeszcze byłam w swoim plemieniu… mmm…

Petru nigdy jeszcze nie próbował dowiadywać się czegoś o broni w tak niezwykłych warunkach i bardzo mu się te sposoby podobały, jednak niewiele one przybliżały go do rozwiązania tajemnicy runicznego ostrza. Nie mogło więc dziwić że z zapałem przystąpił do wydobywania z Ta’Vi tajemnic… takich jak ta gdzie tak naprawdę jej plemię ma swoją siedzibę. Dziewczyna wzbraniała się zrazu, rzecz jasna, ale Palenquiańczyk doskonale znał ludową mądrość rodem z Miasta Światła głoszącą iż “cierpliwością i pracą ludzie się bogacą”. Co prawda pojęcie “pracy” nie do końca pasowało w tym przypadku, również bogacenie się należało specyficznie rozumieć a i do człowieka Petru było niezupełnie po drodze. Poza tym wszystko się zgadzało.

Teraz tropiciel mocniej złapał biodra szamanki i coraz szybciej szturmował jej rozpaloną kobiecość, za nic mając krzyki dziewczyny i paznokcie wbite w jego skórę. Wahanie poszło w kąt - w tej chwili miał gdzieś czy zapłodni Ta’Vi albo jak bardzo rozpuści ona znów swój zjadliwy języczek gdy tylko ochłonie. Liczyło się tylko to że po raz kolejny oboje zbliżali się do szczytu i już za chwilę…

Dzisiaj na płaskowyżu naprawdę nie było ani spokojnie, ani cicho.


- Pomogę ci z twoimi towarzyszami - szepnęła Ta’Vi gdy znów leżeli zagrzebani w futrach. - Tylko przeprowadzenie rytuału będzie wymagało czasu, musicie poczekać.

Petru pocałował ją w podzięce i przytulił mocniej, wodząc palcami po pokrytej kropelkami potu skórze “staruchy”. Gładkie udo Ta’Vi przykryło jego uda i jak zwykle nie mógł sobie odmówić przyjemności pieszczenia jasnej, miękkiej skóry, aż zamruczała mu do ucha.
- Twoje plemię… twoje dawne plemię - poprawił się - hmm… Jeźdźcy jakoś dziwnie o nim mówią - powiedział, próbując ważyć słowa. Nie ze wszystkim mu się to udało, bowiem po “przekonywaniu” Ta’Vi mózg ledwo mu funkcjonował. Dziewczyna westchnęła.
- Mój lud jest dumny, uparty i dość… zacofany - przyznała niechętnie. - Niestety. Dlatego właśnie szamani muszą wiele umieć i nadrabiać braki swoimi umiejętnościami. Plemię Wysokiego Zamku nie handluje ze Skuldyjczykami, nie przyjmuje niczego od nich i - po prostu - gardzi wszystkimi którzy ze Skuld mają do czynienia. Inne plemiona jednak handlują, co jest powodem dla którego… i tak dalej, i tak dalej. Niestety.


Pozostało Petru - oczywiście poza przygotowaniami do drogi - czekać na wynik rytuału Ta’Vi mającego na celu zlokalizowanie M’kolla, Rulfa czy Austa, albo chociaż wywiedzenie się czegoś o nich. Mógł zabijać ten czas pomagając szamance (z miłą chęcią), próbując przedrzeć się przez treść ksiąg zagrabionych z nory czarta (z największą niechęcią), albo nacieszyć oczy pięknem wierzchowców Jeźdźców. Biorąc pod uwagę to że Ta’Vi omal go nie zajeździła w swym rozkosznym gniazdku (a na pewno wyssała do ostatniej kropli nasienia), konie na razie awansowały na pierwsze miejsce pod względem atrakcyjności.

Ale była jeszcze jedna rzecz…


Petru jeszcze nigdy (poza okresem niemowlęcym) nie był tak blisko wschodniego krańca Dysku. Teraz, mimo że próbował się skupić na oglądaniu stad Jeźdźców jego spojrzenie raz po raz wędrowało na wschód, ku krawędzi, jak zaczarowane. Tam było źródło niszczącej Naz’Raghul magii.

Wpatrywał się w dal do bólu oczu. Sam już nie wiedział czy dostrzega kłębiące się na horyzoncie złowieszczo pobłyskujące wiry, czy może są to tylko majaki rodzące się w jego rozgorączkowanym umyśle.

Czy syn Pelora mógł marzyć że na przykład kiedyś możliwe będzie powstrzymanie magii Chaosu przed rujnowaniem jego krainy? Jego magiczne zdolności objawiły się po Krwawym Wiecu, podczas którego wystawiony był na emanujące podczas plugawego rytuału energie… czy odcięcie magii emanującej z krawędzi mogłoby mieć jeszcze bardziej doniosłe skutki niż tylko osłabienie władających nią czartów, demonów i innych diabłów wszelkiej maści?

Westchnął i odwrócił spojrzenie ku wierzchowcom. Jego rozmyślania były mrzonkami - mrzonkami, które nie miały prawa się spełnić, tak samo jak chociażby to by piekielna kraina uwolniła się kiedyś od obecności Grzeszników.

A jednak… ziarno wątpliwości zostało zasiane. Ceth pokazał mu że nawet na Naz’Raghul życie może wybujać na nowo, ojciec Valerian - że możliwe jest wychowanie mieszańca na kapłana Pelora i jednocześnie czarownika zdolnego obrócić swe moce ku pożytkowi swego ludu. Nie tylko w Palenque i dotychczas znanych mu osiedlach żyli ludzie opierający się demonom i ich pomiotowi. Takich ludzi potrzebował.

Ojciec Valerian, Nemertes, Ceth, Elia, Ta’Vi, Buri-Ghkan, by wymienić tylko niektórych spośród tych których Petru poznał… potrafił się z nimi dogadać, współpracować czy uzyskać pomoc. To była dobra prognoza na przyszłość. Nawet Ojciec Słońce okazał mu swą przychylność i przyjął go w szeregi swoich kapłanów. Mieszaniec spoglądał na wierzchowce niewidzącym wzrokiem, zatopiony w myślach.

W oddali, na wschodzie, chaotyczne energie kłębiły się i burzyły w odwiecznym tańcu, gotowe po raz tysięczny wysłać bezrozumne macki niczym ocean swe fale, nie dbając o to czego dotkną i co zniszczą…

 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 21-12-2014, 23:37   #289
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Jean Battiste Le Courbeu


-Tak więc ten…

Krępująca cisza jaka zapadła w tymczasowej kwaterze Jeana, Bertranda i Dennise unosiła się w powietrzu niczym mgła, nie chcąc ustąpić przed niezdarnymi próbami pokonania jej w wykonaniu gnomiego wojownika. Dennise milczała, pozbywając się zabrudzeń ze swojej jedynej sukni, gęsto pokrytej liścmi oraz żywicą, Jean natomiast myślał dość uslinie, patrząc przez okno na widowiskowo lśniące kryształy pod sklepieniem groty.

Miasto, bo inne określenie niezbyt oddawało przepastność elfie kryjówki, miało wedle słów Aegnora dobrze ponad pięć tysięcy lat i pamiętało czasy sprzed wybudowania Sivellius. Zdaniem druida zbiorowisko chat które stało w miejscu stolicy przed jej powstaniem nie zasługiwało nawet na miano wioski.

Bertrand raz jeszcze odchrząknął, pukając palcami o blat stołu.

Jakimś cudem udało się go wyciągnąć z jego zbroi płytowej, co niepokoiło go chyba jeszcze bardziej od bycia na łasce elfickiej królowej. Szczęśliwie, przynajmniej ona, wydawała się mieć cele zbierzne z interesami A’loues, oraz samego Jeana.

-Jak myślicie, dostarczyły już list… ?

-Wyszły dwie godziny temu. Wątpię.-
Dennise przewróciła oczami.- Wiesz, nie siedzielibyśmy tutaj pod kluczem gdyby taki jeden ktoś nie zaczął zachowywać się jak dziecko na placu zabaw…

-Skąd mogłem wiedzieć że te kryształy na placu porośniętym mchem mają jakieś ważne znaczenie… ?

-Chociaż ze zwykłej uprzejmości mogłeś od razu nie sprawdzać ich odporności na cios młota...


Zamyślony Jean uśmiechnął się pod nosem. Sytuacja zakrawała trochę o czarny humor gdy przechodzący nieopodal elf w skórzanym, zapylonym fartuchu odegnał zaskoczonego gnoma i jego świtę od kryształowej powierzchni, w niewybredny sposób informując ich że to drowia trumna.

W środku, ledwie widoczna w mroku, tkwiła smukła sylwetka otoczona srebrnymi nitkami pajęczyny.

-Mogło być gorzej.

Dennise spojrzała sceptycznie na szpiega, unosząc brew.

-Do prawdy?

-Powiedzieli że zaraz przyniosą obiad…

-Kolejny samiec myślący żoładkiem i raz na rok którąś z dwóch głów... !

-No i nie złapali Sargasa.


Kapłanka uśmiechnęła się kwaśno, przekrzywiając głowę i opierając ręce na biodrach.

-Oczywiście!- zaszczebiotała gniewnie, marszcząc przy tym brwi.- Ten cholerny kocur jest stokroć lepszym szpiegiem od nas wszystkich razem wziętych! Ba! Może nawet powinniśmy oddać mu dowodzenie w trakcie trwania tej całej akcji, zwłaszcza że pewnie… pewnie…

Dennise przerwała gdy drzwi do ich kwatery uchyliły się, wpuszczając do środka gładką, czarną kotkę, w ślad za nią Sargasa o ogonie nastroszonym jak wycior do butelek i w ostateczności Aegnora, z trzema parującymi miski strawy w dłoniach.

Kotka swobodnie wskoczyła na pusty regał, rozpoczynając higienę, pupil Jeana zaś gniewnie przysiadł przy krześle swojego pana, wodząc za swoją niedoszłą zdobyczą wzrokiem.

Bertrand zaś zatarł dłonie.

-Jedzenie!- z zainteresowaniem spojrzał na szaro-brązową nibyciecz i zamarł.- Z czego to… ?

-Grzybów.-
odparł krótko druid, siadając na wolnym krześle.- Nie martw się, to nie halucynki. Stanowią podstawę naszej diety od kilku miesięcy.

Jean złapał za przyniesioną łyżkę i głową wskazał na kotkę, wyraźnie zadowoloną z niemocy wściekłego Sargasa.

-Nietypowy z niej towarzysz dla druida.

-To chowaniec zmarłego przyjaciela.-
Aegnor spojrzał za nietypowym zwierzęciem, uśmiechając się bezradnie.- Ma więcej charakteru niż większość znanych mi ludzi, a i magii zostało w niej całkiem sporo. Przydatna bestyjka, zwłaszcza gdy potrzeba nam dyskrecji… Jak odpowiada wam kwatera?

Jean przebiegł wzrokiem po pomieszczeniu, a że nie było za bardzo po czym przebiegać, jego spojrzenie szybko wróciło do miski gęstej cieczy ustawionej przed jego nosem na kanciastym stole. Generalnie, było tam łózko, stół, kilka krzeseł i skrzynia. W samym wyrku wygodnie wyspałałby się banda gnomów i niziołków, ale jak zawsze szarmancki Jean poprosił o dwa dodatkowe posłania, oferując łóżko nieszczególnie przejętej tym faktem Dennise.

Iluzjonista uśmiechnął się lekko, próbując potrawki.

-Bywało gorzej. Czysto i ciepło, przeżyjemy.- grzybowa maź okazała się mieć neutralny, słonawy smak przywodzący na myśl sos pieczeniowy często i gesto używany w domu Jeana do każdego typu mięs.- Chociaż luksus to to nie jest.

-Och, moglibyśmy przydzielić wam jedne z pełni wyposażonych, starych pokoi po poprzednich właścicielach. Łóżka z baldachimami, dywany, sofy, bibeloty…

-Och. Naprawdę?-
Dennise uniosła zaskoczona brew.

-Oczywiście.- druid skinął głową.- O ile nie przeszkadzają wam chmary pajaków w gniazdach pod sufitem, fakt że baldachimy to pajęczyny a każdy mebel może nagle dostać ośmiu nóg i próbować was zjeść.

-A!-
Jean przewrócił oczami, przypominając sobie gdzie właściwe są.- Drowi wystrój wnętrz… W ogóle dlaczego to miejsce zostało opuszczone przez mroczne elfy?

-Wedle wyliczeń naszych historyków, to miasto było jednym z pierwszych założonych przez naszych upadłych kuzynów zaraz po rozłamie.-
Aegnor potarł dłonią grzbiet nosa, odpływając gdzieś myślami.- Blisko powierzchni, wody i zwierzyny. No i rzecz jasna elfów powierzchniowych, z którymi początkowo drowy toczyły ciągłe walki, na swoje nieszczęście... Zaatakowanie jednocześnie chyba wszystkich klanów, wszystkich podras elfów w praktycznie każdym zakątku kontynentu doprowadziło do czegoś nie oglądanego w historii naszej rasy od samego jej początku.

-Wojny domowej?- Bertrand podniósł głowę znad prawie pustej miski.- Kataklizmu? Odkrycia magii?

-Zjednoczenia mojej rasy.

-Em… Nie rozumiem.
- wojownik zmarszczył brwi na modłe Sargasa gdy kto miał ochotę wydrapać Jeanowi oczy ale pragmatyzm mu na to nie pozwalał.

Aegnor zaś westchnął.

-Elfy, z dowolnego klanu czy rasy to najbardziej kłótliwa nacja jaką nosił ten świat. Krasnoludy trzymają się razem, gnomy też, niziołki tym bardziej. Nawet ludzie i orkowie znajdują więcej powodów by się układać niż rzucać sobie do gardeł. Ale nie elfy.- starzec westchnął cieżko pod brzemieniem wieloletnich doświadczeń w tej kwestii.- Sami z resztą widzicie co wpływowy ród był w stanie zrobić by jeszcze bardziej wzmocnić swoją władzę…

-Ściągnąć obcą armię na własne ziemie…-
dokończył Jean, zestawiając miskę z resztką gulaszu pod stół, gdzie ostentacyjnie została zignorowana przez Sargasa.- Ale co z tym miastem?

-Było blisko powierzchni gdy drowy odkryły że nie powinny rozwścieczać wszystkich kuzynów preferujących światło dnia od ciemności
.- Aegnor wzruszył ramionami.- Potem padły kolejne miasta, a dalej tu już równie pochyła. Obecnie drowy są tak niespotykane w Wordis, że wielu uznaje je za rasę wymarłą. Albo wymierającą.

-Nie jestem pewna czy powinno nam być z tego powodu szczególnie przykro.-
Dennise wsparła się na fotelu, przeciągając.- Dzięki za posiłek… Długo to będziemy siedzieć?

-Właśnie.-
Jean uśmiechnął się uprzejmie, unosząc przy tym brew.- Jeśli warunkiem byłoby odebranie Bertrandowi wszelkich młotków, kilofów i haków, jesteśmy w stanie ponieść tę ofiarę…

-Mów za siebie!


Aegnor parsknął, wstając z krzesła.

-Co prawda mistrz archeologów ma tu spore wpływy, ale sugestia by zamknąć was w dole ze skorpionami za próbę uszkodzenia jednego z zabytków weszła do głowy królowej jednym uchem a wyszła drugim.- druid strzepał z szaty jakieś niewidzialne pyłki po czym wskazał głową na drzwi.- Chodźcie. Skiśniecie tutaj, czekając na powrót złodziejki.


***


Ungethal, bo właśnie tak nazywało się antyczne schronienie rojalistów, w niczym nie przypominało mrocznych, drowich konstrukcji o których Jean czytał z nudów w bibliotece. Co prawda w okresie młodości bardziej interesowały go zdeprawowane techniki seksualne wykorzystywane przez drowie kapłanki w trakcie inicjowania wojowników, ale oprócz pozycji seksualnych na których widok bolały wszystkie kości, gnom spamiętał także charakterystyczne cechy drowiej architektury.

Strzeliste iglice stylizowane na okryte pajęczą siecią, brak światła innego niż mętna czerwień rozgrzanych magicznie kamieni orientacyjnych oraz wszechobecne symbole pająków.

W Ungethal brakowało tego wszystkiego, głównie dlatego że zaraz po zejściu do podziemi, mroczne elfy wciąż potrzebowały światła a i pająki nie były wtedy obiektem wszechogarniającego kulthu Lolth, sceptycznie przyjmowanego nawet przez wygnańców z powierzchni.

Tak przynajmniej uważał Aegnor, służący Jeanowi oraz jego przybocznym za przewodnika.

Sam Jean nabrał wody w usta dopiero, gdy stary druid zaprowadził ich do opustoszałej, pokrytej pyłem i pajęczynami groty, płynnie przekształcającej się w przednią fasadę drowiej świątyni.




-Dobra, przekonałeś mnie.- rzucił po dłuższej chwili Jean, mając wrażenie że wszechobecne rzeźby pająków zaraz zaczną pełzać po ścianach.- To faktycznie musiało być drowie miasto…

-Tak… Królowa chciała odkopać je jako przestrogę przed brakiem wspólnoty pośród elfów, a ostatecznie została zmuszona ukryć się tutaj.

-Hmm…-
Jean poprawił na głowie kapelusz, wodząc wzrokiem po mrocznej kolumnadzie.- Generalnie, spodziewałem się większych problemów z przekonaniem królowej do działania. Wiesz, jestem obcy, do tego ona niezbyt lubiła sąsiadów…

-Przypadkiem użyłeś odpowiedniej dźwini, Jean.

-To znaczy?

-Wplątałeś w to wszystko Amrasa Veneanara.
- odparł starzec, uśmiechając się leciutko i wspierając na kosturze kiedy Dennise krążyła dookoła, zafascynowana wystawnym budownictwem kultu tak różnego od Garla Świetlistozłotego.- Królowa… Cóż…

-Mieli romans?
- Bertrand powiedział to, co Jeanowi od razu zaświtało w głowie.

-Trudno powiedzieć… Wiem tylko tyle że był jej doradcą i ufała mu jako jednemu z nielicznych. Mówiła że był pierwszym z Veneanarów który ma jaja i mocny charakter.- Aegnor uśmiechnął się krzywo.- Obecnie dodaje że szkoda, że jednocześnie musiał okazać się zdradzieckim, ambitnym skurwysynem… Nie wiem co ich łączyło, ale to generał był najistnitniejszym czynnikiem który doprowadził do sukcesu przewrotu. Nie znam szczegółów, ale podobno był niekomfortowo blisko pozbycia się królowej na dobre.

Jean już otworzył usta by jakoś skomentować tą interesujacą wiadomość, gdy za ich plecami rozległy się pośpieszne kroki. Gnom obrócił się i uniósł z zaskoczeniem brwi, widząc zdyszane Seravine i Claviss, idące w jego stronę pod eskortą królewskich gwardzistów.

-Jean, cholera, gdzie ty się szlajasz?!

-Stało się coś?-
szpieg od razu ruszył w stronę dwójki kobiet, trzymając kapelusz na głowie by nie spadł od podmuchów wiatru szalejących na pomoście prowadzącym do ponurej świątyni.- Dostarczyłyście listy?

-Tak.-
Claviss skinęła głową, zatrzymując się, opierając dłonie o uda i dysząc głośno.- Ale sprawy się ciutkę skomplikowały.

Dopiero teraz Jean dostrzegł trzymanego przed dwóch elfów więźnia z workiem na głowie. Seravine skrzywiła się.

-Trzeba było nam zabić drania w tej przeklętej wierzy. Ogar siedzi w lochu, po Jaśku i Horacym też ani śladu.

Słysząc ze o nim nowa, spętany i związany mężczyzna skulił się. Jean zaś westchnął, poirytowany.

-No pięknie…


Buttal


Siedzący za stołem kurier nie miał za dużo do gadania kiedy tylko wysiadł z powozu. Pod ciężką eskortą, własną oraz Maudrelowską, zaprowadzony został do komnaty gdzie po szybkiej kąpieli w zimnej wodzie wezwany został przez hrabiego, do jego prywatnego gabinetu.

Ku zaskoczeniu krasnoluda, na fotelu obok biurka siedział Ungror, z pochmurną miną i dłońmi splecionymi na piersi.

Mówieniem zajęty był jednak sam Marius, kroczący gniewnie po miękkim dywanie, jakby włókna dopuściły się względem niego jakiejś straszliwej zniewagi.

-To niedopuszczalne!

-Ziemia jak ziemia, chłopcze. Sam wiesz ilu bandytów kręciło się po traktach zanim doszliśmy do porozumienia. Ci zamachowcy…


-Zaatakowali, wiedząc!- arystokrata podszedł do biurka i zamaszystym ruchem wbił w blat bełt wyjęty z kieszeni.- Rozsiewałem plotki, ty sam aurę! Wszyscy wiedzą że w Drakendorfie jest wampir i nikt nie ośmielał się tu zbliżyć z bronią w ręku!

Ungror zmarszczył brwi, sięgając po tkwiący w drewnie pocisk.

-Szkoda dobrego mahoniu…- mruknął, wyciągając bełt i krytycznie oglądając jego grot. W półmroku gabinetu lśnił on na d podziw wyraźnie.- Hmm…

-Srebro alchemiczne.- Buttal, znając się trochę na preparatach alchemii bojowej bezwiednie skubnął brodę.- Atakowali nas, a spodziewali się ciebie?

-Raczje jakiegoś patałacha niskiej kategorii, zmieniającego się w kupkę popiołu od muśnięcia słońcem, chlapnięcia wodą święconą czy święconym srebrnem.-
burknął stary wampir, ku zaskoczeniu kuriera dotykając bełtu czubkiem języka.- Nawet się nie postarali żeby to cholerstwo porządnie pobłogosławić. Ledwo mrowi…

-Fakt jest faktem!-
Marius oparł się o wezgłowie fotela.- Ktoś właśnie wyhodował sobie wroga. Nas.

-Chłopcze, błagam cię, nie wiemy nawet za bardzo o kim mowa.

-Kimś bogatym…

-Dobrze… Powiedzmy że bogaty głupiec uznał że dobrze będzie wytłuc grupę krasnoludzkich emisariuszy z misją od międzynarodowej faktorii handlowej… Jaki Middenlandczyk ośmieliłby się narazić na szwank reputację całego narodu, mordując kogoś kto został tu oficjalnie zaproszony?

-Głupi!

-Właśnie! Więc uspokój się, bo zaraz będziesz gotów opłacać cholerną armię!

-Ale nienaruszalność granic… !

-Bogowie, on znów swoje!


Buttal odpuścił sobie na chwilę słuchanie konwersacji, kiedy dłoń w białej rękawiczce przemknęła koło jego twarzy, stawiając na biurku przed nosem krasnoluda porcelanowy talerz pełen parujących ziemniaków, grubych kawałków wołowego mięsa i kilku zagubionych warzyw pomiędzy złocistymi pyrami a befsztykami gotowymi powalić każdego, kto miał problemy z holesterolem.

Sebastian, do którego należała dłoń, skinął krasnoludowi głową i bezgłośnie odsunął się pod ścianę, gdzie w ciągu kilku sekund stał się integralną częścią tła.

Kurier uśmiechnął się pod nosem, zastanawiając się czy samego Belegarda byłoby stać na takiego sługę.

Maudrel i Ungror zaś zaczęli w końcu dochodzić do jakiegoś konsensusu.

-Dobrze… Powiedzmy że nie wyślę żadnych szpiegów, nie opłacę najemników, nie będę opłacał żadnych detektywów w celu ustalenia kto wysłał zabójców…

-Ani polował na niedobitków
.- dodał podejrzliwie Ungror, marszcząc brwi.

-Ani polował na niedobitków. Bogowie!- Marius uniósł ręce nad głowę, jakby oczekując że za jego męczennictwo zaraz trafi go promień jasnego świata.- Weź się tu kłóć z trupem!

-Już dawno przestałem przejmować się takimi drobiazgami.- odparł obruszony wampir, sięgając do kieszeni.- Po za tym, sądzę że mamy dość bezpośrednich zagrożeń by szukać nowych po całym Middenlandzie. Proszę, bez uszkadzania blatu…

Buttal podniósł głowę znad talerze i przełknął, by następnie zogniskować wzrok na gładkim, białym kamieniu położony na biurku przez antycznego współplemieńca.

-Co to… ?

-Okruszek.-
odparł ponuro Ungror, przeczesując brodę pazurzastymi palcami.- Gdybyście widzieli magię, tak jak ja, ten tutaj kamyk byłby dla was jak latarnia w ciemności. Jeden z moich wampirów prawie go połknął, niosąc go z traktu…

Marius zmrużył oczy.

-Ale skąd… ?

-Biorąc pod uwagę że pozostałe leżą mniej więcej pomiędzy Frakenwaldem a miejscem gdzie napadnięto Buttala, sądzę że któryś z pasażerów zostawiał to za dyliżansem…-
wampir zamilknął na chwilę, pozwalając żeby ta informacja dotarła za równo do siedzącego obok kuriera, co Mariusa, który bardzo powoli uniósł brwi.

-To zmienia postać rzeczy…

-W mojej ekipie jest zdrajca…

-Tak, ale chwilowo to nie ważne
.- nim Buttal zdążył otworzyć usta żeby wykrzyknąć wampirowi w tarz co sądzi o uważaniu zdrajcy we własnej świcie „nie ważnym”, drzwi do gabinetu otworzyły się, ukazując krzywiącego się Krammera oraz czterech zbrojnych jeźdźców ze straży Maudrela, taszczących między sobą duży worek.

-Panowie…- mruknął, odsuwając się na bok i pozwalając żołnierzom na przeniesienie przeciekającej na czerwono zawartości.- Dawno nie zdarzało mi się wykonywać aż tak nietypowych instrukcji. Prawda, raz musiałem pomagać poprzedniemu właścicielowi z pozbywaniem się ciała, ale żeby ściągać truchło do zamku…

Buttal wstał, odsuwając od siebie talerz.

-Czy to… ?

-Zamachowiec.-
odparł Ungror, dłonią wskazując na blat biurka, gdzie kilka sekund później truchło zostało położone przy akompaniamencie mięsistego plaśnięcia.- A raczej to co niego zostało.

Wampir odrzucił płachtę z twarzy trupa, wywołując ogólny jęk obrzydzenia. Jeden ze strażników zgiął się w pół, ale ostatkiem sił zdołał wybiec z gabinetu i zwymiotować przez okno.

Buttal skrzywił się.

-Bogowie… Na trakcie miał chociaż maskę na twarzy…

Trup wyglądał koszmarnie.




Marius wyjął z rękawa chustkę i docisnął ją do twarzy, zasłaniając usta i nos.

-Czy wolno mi wiedzieć, po co kazałem ściągać to coś do mojego gabinetu… ?- zapytał przez zaciśnięte zęby, odwracając wzrok od zmasakrowanej twarzy.- Na wszystko co dobre, nie mogłeś załatwić tego mniej krwawo… ?

-Mogłem załatwić to ładnie albo szybko.-
odparł kwasno wampir, obchodząc biurko.- Cóż… Nada się.

-Do czego?
- Buttal zmarszczył brwi, mając coraz gorsze przeczucia.

-Do przesłuchania.- odparł pogodnie wampir, zakasając rękawy.- Wiesz, umiem co nieco jakby na to nie patrzeć. Sześć wieków na karku do czegoś zobowiązuje…

-Chcesz go zmienić… w zombie?-
Maudrel spojrzał z obrzydzeniem na ciało.- Żadnych ścierw chodzących po moim zamku!

-Bogowie, nie!-
białobrody krasnolud potrząsnął głową.- Nie potrzeba nam zombiefikacji w celu rozmowy ze zmarłym. W sumie, wystarczyłaby sama głowa, ale tak świeży trup może mieć problemy z koncentracją bez większej części swojej powłoki doczesnej…

Resnik uśmiechnał się z nerwowością podszytą zrozumieniem.

-Ach… Czyli nekromancja…

-Nie bądź głupi, chłopcze!-
Ungror obruszył się, strosząc przy tym brwi.- Każdy, bardziej ogarniety kapłan potrafiłby to rzucić, gdyby większość nie uznawała za grzech, wyciągać ludzi zza grobu. Nawet największych sukinsynów…

Obserwując jak wampir zaczyna inkantację, Buttal mógł cieszyć się tylko że nie ma przy nim Kargunsona, ani tym bardziej jego zrzędliwego wujka. Przy przyzywaniu zmarłych, tamta elfka byłaby już małym piwem.

Kurier prawie podskoczył, gdy truchło drgnęło a jedno, ocalałe oko zajażyło się błękitnym światłem.

Nie było już co płakać nad rozlanym mlekiem.


Tsuki


W bibliotece Kwatery Inkwizycji Portu Drevis było zaskakująco cicho.

Laurie, pochylona nad tomiszczem o grubości cegły pomasowała skronie, uśmiechając się pod nosem. Kątem oka spojrzała na siedzącą naprzeciwko Tsuki, z umiarkowanym zainteresowaniem przeglądającą jakieś obdarte tomisko na temat prawa zwyczajowego w Skuld.

Krążący pomiędzy regałami bibliotekarz dyskretnymi chrząknięciami komunikował swoje zastrzeżenia do nóg elfki opartych o blat stołu, ale robił to zbyt dyskretnie.

Buty elfki jak tkwiły na blacie czytelnianego stołu, tak nie zmieniały swojej pozycji.

-Wiesz…- zaczęła po chwili kaplanka, unosząc lekko brwi.- To twoje zwierzchnictwo nad wioską będzie swego rodzaju precedensem…

-No nie mów.


Laurie spojrzała na przyjaciółkę uważnie, szukając na jej twarzy śladów kpiny czy żartu z jej ciężkiej pracy. Żadnych nie znalazła. Wzrok Tsuki wodził uważnie po stronach książki, nad podziw skupiony jak na sposób w jaki samurajka normalnie podchodziła do literatury prawniczej kontynentu.

Ciut zbita z tropu, kapłanka odchrząknęła, wracając do wertowanego tekstu.

-Było kilka przypadków gdzie Inkwizytor przejmował władze na wioską, miasteczkiem a w skrajnych przypadkach nad całym miastem, ale mało kiedy miało to miejsce za zgodą wcześniejszego zwierzchnika. Po prawdzie, nigdy jeszcze nie zdarzyło się żeby obecny władca chętnie ustępował miejsca inkwizytorowi…

-No co ty nie powiesz… ?


Laurie zmarszczyła brwi, ignorując nie przejawiający zainteresowania ton elfki.

-W tym wypadku jest inaczej. Obecny zarządca ma na karku sześćdziesiąt lat, ciężką podagrę i notoryczne krwotoki z nosa z powodu wysokości. Z radością odda ci swój tytuł, papiery i pewnie cały majątek po dziesiątnej części ceny byleby się stamtąd wyrwać...

-Miło…


Na skroni kaplanki zaczęła pulsować żyłka.

-Jednocześnie, nie musimy się martwić o ewentualne problemy prawne. Nikt nie będzie chciał jechać na koniec kraju, żeby zrobić ci problemy, młodzi inkwizytorzy wysyłani na kontrole będą mogli ci fige zrobić, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, nie będzie żadnych skarg ze strony samych mieszkańców.- znów podniosła wzrok na Tsuki, pukając jednocześnie palcami o blat stołu.- Bo jakby nie patrzeć, tylko oni mogą być jedynym, realnym powodem żeby odwołano cię z roli zarządcy tych kilk wiosek…

Po chwili, elfka skinęła zdawkowo głową, przewracając stronę.

-Aha.

-Dość!


Tsuki zamrugała i zmarszczyła brwi kiedy poirytowana akolitka wyrwała jej książkę z ręki i uniosła do góry, wzdymając przy tym gniewnie policzki. Tsuki wielokrotnie mówiła jej że jest urocza gdy się złości, co tylko potęgowało efekt.

W zaistniałej sytuacji jednak, oczy wojowniczki odstawiły błyskawiczny taniec pomiędzy twarzą zagniewanej kapłanki a starym rękopisem.

-Siedzę nad księgami, zdycham z nudów, oczy sobie psuję i wdycham ten śmierdzący pył papierowy a ty siedzisz i tylko postękujesz, czasami zdobywając się na jakieś zdanie nie w pełni złożone! Jak to działa, że w dzień teoretycznie wolny siedzę tu z tobą, a głównym usprawiedliwieniem tego wszystkiego w mojej głowie jest nasza zażyłość i to że grzejesz mi łóżko!

Tsuki wzruszyła ramionami, powoli zdejmując nogi ze stołu.

-Wiesz, czekamy na Heishiro i mały gniewny a wieczorem mamy portal z powrotem do Lantis…- powiedziała tonem osoby zwracającej się do szaleńca z nożem. W tym konkretnym przypadku, wnioskując po spojrzeniu elfki, ostrym przedmiotem mogła być trzymana książka.- Nie ma co się denerwować…

-Nie ma czym się denerowoać?!-
powtórzyła gniewnie Laurie, raz jeszcze potrząsając książką.- Ja ci… Em. Co to?

-Nic!


Po raz pierwszy w życiu wojowniczki, jej nadludzki refleks i zręczność zawiodły. Laurie bowiem szybciej zgarnęła ze stołu wytarty plik kartek, zgrabnie ukryty wewnątrz potrząsanej niemiłosiernie książki.

Elfa skrzywiła się, cofnęła o krok i przygotowała na kolejny krzyk gdy zaintrygowana kapłanka zerknęła na pierwszą stronę.

-Ow…- mruknęła.- No co jak co, ale mogłaś sobie darować przynosić tu takie rzeczy…

-Ja?! Nie żartuj sobie! Było wewnątrz książki kiedy zdjęłam ją z półki!

-Jaaasne.-
odparła bez przekonania Laurie, przerzucając kolejne strony.

Rysowane węglem rysunki były, bądź co bądź, wysokiej klasy.




Tsuki zwilżyła językiem wargi.

-Nie miałaś aby czegoś szukać… ?

Kapłanka zaśmiała się tylko, przewracając kolejne kartki.

-Cichaj, cholero, zajęta jestem… O bogowie, to jest niezłe, ale po mojemu użycie maczugi to już przesada.- Tsuki uśmiechnął się lekko, wiedząc o której rycinie mówi jej kochanka.- A to?! Pękłaby a podołała…

-Lady Inkwizytor!


Tsuki obróciła się na pięcie, kryjąc śmiech gdy przerażona Laurie podrzuciła zbiór zbereźnych rysunków do góry, a następnie, w desperacji, wkopenęła go pod krzesło, uśmiechając się przy tym sztywno i stając na baczność.

W ich stronę szedł gnomi bibliotekarz w stosownym ornacie… i sierżant ze straży miejskiej, obarczony poważną, kamienną miną i zimnymi oczami pasującymi bardziej do zdechłej ryby niż ciepłokrwistego człowieka.

Bibliotekarz odchrząknął, wskazując na gościa.

-Lady Inkwizytor, to jest kapitan Quirke, z dziennej roty. Jest tu by złożyć skargę na pani przybocznego…

-Ten zagraniczny osiłek złamał zakaz nakaz moich ludzi, poturbował ich, odmówił złożenia broni a następni rozgonił grupę mającą doprowadzić go do aresztu, informując że możemy pocałować go w… Pani?-
mężczyzna zamilknął gdy Tsuki uniosła dłoń.

-Dosyć. Nie tutaj.

Kapitan uśmiechnął się pod nosem, widząc ponure spojrzenie ze strony elfki. Sądził, że dopiął swego.


***


Kapitan Antoine Quirke, Dzienna Rota, nigdy w życiu tak bardzo się nie pomylił.

Siedząc na niewygodnym, nieociosanym krześle w zimnej sali przesłuchań z trudem powstrzymał ręce oraz głos od drżenia, kiedy siedząca naprzeciwko elfka pozwalała swojej niepozornej, gładkoskórej asystentce zadawać pytania których oficer w ogóle się nie spodziewał.

O łapówki, o specjalnych uprawnieniach inkwizycji, o ataku na Cuthbertiańskiego agenta ternegowego, o podpalenie…

Quirke, z natury ambitny i mściwy, nie miał teraz nawet chwili by pomyśleć o tym kto sypnął, samemu broniąc się przed zarzutami, z którymi nie tyle nie miał nic wspólnego, co z jego perspektywy były częścią codziennej rutyny. Datki od poborców podatkowych, bogatych kupców czy nawet zawistnych sąsiadów wpływały doń zaskakująco często, ale nigdy nie interesowala się tym inkwizycja…

Do teraz.

Chociaż w drugą stronę, może niepotrzebnie próbował pociągnąć do odpowiedzialności prawnej rębacza na usługach Inkwizytora? Protektura ze strony jego bogatych przyjaciół chyba przerastała zaistniała sytuację. Quirke wpadł w sidła własnej dumy.

I siedział, obserwując jak Lady Inkwizytor przysuwa sobie podaną jej kartkę.

-Z tego co zapisała, słowo w słowo, moja asystentka i doradczyni, pańscy ludzie bezprawnie próbowali nie wpuścić Yoshiego Zabuzy na teren jego dawnego zakładu kowalskiego, obecnie pogorzeliska po nagłym pożarze, powołując się na poborcę podatkowego Joahime Schindrela, również nie mającego uprawnień w tym zakresie…

-Pani ja…- Quirk zacisnął zęby, odetchnął i zagrał jedyną, dostępną mu kartą.- Tak pani, to prawda.

-Następnie pańscy ludzie zaatakowali mojego podwładnego, Heishiro z Klanu Burzy, mimo iż ten wylegitymował się wręczonym mu glejtem. Pohamował jednak swój miecz, pobił strażników i puścił ich wolno bez większych konsekwencji… By następnie ci wrócili na miejsce z większą ilością kolegów i sierżantem, którzy również zignorowali glejt.-
Tsuki podniosła wzrok na bladego oficera, unosząc także brew.- Wszystko się zgadza, kapitanie… ?

-Tak, pani. Niestety tak…


Elfka skinęła głową, wracając do tekstu.

-Oni także zostali możliwie bezkrwawo spacyfikowani, przy czym sierżant, który rzucił się na Heishiro z Klanu Burzy z mieczem, skończył w lazarecie, po, tutaj zacytuję „otrzymaniu buta na mordę”…- kapitan prawie umarł z ulgi widząc delikatny uśmieszek na wargach elfki.- Sam Heishiro, razem z Yoshim Zabuzą którego eskortował, udali się tutaj w otoczeniu straży, a pan, usłyszawszy o zajściu przyszedł do mnie ze skargą…

Ciszę która zapadła można by było kroić nożem.

Quirke przełknął ślinę, obserwując jak elfka przesuwa papier po blacie w stronę stojącej obok asystentki. Ostatkiem sił spróbował przemówić, wygłosić ostatnią mowę obronną, wykaraskać się z tego z życiem, i co najważniejsze, z posadą.

-Pani, zapewniam cię…

-Padł pan ofiarą stronniczego opisu ze stronyc swoich podwładnych, którym niepotrzebnie pan zaufał.-
Tsuki wstała od stołu, nie zaszczycając kapitana nawet spojrzeniem.- Doradzam deratyzację otoczenia oraz zapoznanie swoich ludzi z podstawowymi prawami rządzącymi Skuld.

Kapitan Antoine Quirke, Dzienna Rota, przez kilka sekund poczuł się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi… aż do momentu gdy za jego plecami skrzypnęły otwierane drzwi a ucho wypełnił pełen furii, przerażający szept.

-A tak między nami, zasrańcu, inkwizycja będzie miała cię teraz na oku. Ciebie i wszystkich skorumpowanych skurwysynów w straży. To twoja pierwsza i ostatnia szansa, czego nie można powiedzieć o panu poborcy Schindrelu, któremu niedługo wydarzy się wypadek. Straż ma służyć ludzią, a nie pomiatać nimi wedle kaprysu bogaczy, rozumiemy się?

Quirke skinął głową, prawie mocząc się w spodnie.

-T…tak!

-Mam nadzieję że to zrozumiesz… dla własnego dobra.


Kiedy drzwi z trzaskiem zamknęły się za jego plecami, kapitan Antoine Quirke zemdlał pod stół, w rosnącej kałuży własnego moczu.

Po drugiej stronie drzwi natomiast, Tsuki uśmiechnęła się do Laurie, Heishiro a nawet stojącego z boku Yoshiego z okopconą paczuszką pod pachą.

-Zabuza, masz wszystko?

-Tak, pani.

-Świetnie.-
elfka uśmiechnęła się radośnie, złapała towarzyszy pod łokcie i ruszyła w górę korytarza.- Wracamy do domu.

Cóż… Lantis przynajmniej nieźle go udawało.


Petru


Siedzący na kamieniu Ceth zaśmiał się cicho, wypuszczając z ust kłąb dymu po zaciągnięciu się fajką. Generator jego rozbawienia, uczący się jeździć tropiciel, nie miał za to za dużo powodów do śmiechu. Utrzymanie się w siodle nie było szczególnie trudne. Przynajmniej w początkowych fazach jazdy.

Sam raczył się zaskakująco dobrym tytoniem, niezbyt popularnym pośród nomadów. Od dymku, woleli rzucie liści koki.

Ostatecznie, Petru raz jeszcze stoczył się z siodła przy próbie galopu i kilkukrotnie przetoczył się po piasku, dając rozbawionemu starcowi powód do śmiechu.

-Szlag!

-Właśnie zaczynasz naprawdę doceniać jazdę na Wicherze, co?-
druid zaciągnął się fajką, unosząc lekko brew.- Nie trzęsie, nie tupie, nie miota się…

-Generalnie nie stara się zrzucić jeźdźca przy każdej możliwej okazji…-
dodał z irytacją Petru, otrzepując się z piasku i po chwili doganiając wierzchowca, który po kilkunastu metrach przystanął i zadrżał w niemalże kpiący sposób.- Wredny drań.

-Wiesz, Wicher ma między uszami znacznie więcej mózgu niż ten tutaj.-
Ceth pokiwał głową, roztaczając dookoła siebie rosnącą chmurę.- No i przywykł przez lata do mojego stylu jazdy opierającego się o przekonanie że ja mam po prostu siedzieć.

-Chciałbym zobaczyć jak ty sobie z nim radzisz.-
Peloryta poprawił siodło i wsadził stopę w strzemię.- Na pewno mina by ci zrzedła…

Starzec zaśmiał się głośno, zwracając na siebie uwagę ćwiczących nieopodal młodzików oraz wojowników, trenujących walkę z siodła.

-Chłopcze, gdybym chciał to ten koń stepowałby ze mną w siodle i ani myślał by mnie zrzucić, ale to byłoby upodlenie zwierzęcia. Żadne nie zasługuje na coś takiego.

-Powiedz to Wichrowi
.- Petru poprawił wędzidło w pysku wierzchowca i raz jeszcze, wedle instrukcji starca, uderzył lekko piętami o boki zwierzęcia.- Chyba że on się nie liczy?

-Wicher, na podstawie swego rodzaju paktu, został przeze mnie wezwany na świat materialny by móc cieszyć się egzystencją w formie innej niż astralnego widma. Nigdy nie byłeś martwy, ani nawet w stanie gdzie twoja dusza znajdowała się po za ciałem, więc nie wiesz jakim dyskomfortem może być świadome jestestwo bez powłoki cielesnej. Wicher…- głową wskazał na wielkiego wilczura, leżącego pod palisadą z zaczytaną Lu’ccią na grzbiecie.- …sam chciał związać się z moją duszą i w zamian za pewną ograniczoną wolność, otrzymać życie.

-Brzmi to na poważny układ
.- koń pod tyłkiem mieszańca zaczął kręcić coraz szersze koła, powoli nabierając rozpędu.

-Prawie jak małżeństwo, ale o wiele łatwiejsze w dotrzymaniu przysięgi.- druid parsknął, widząc jak ta szczerość prawie zrzuciła Petru z konia.- Pięty przy bokach, młody.

-Weź sobie nie żartuj z tak poważnych rzeczy…

-Nie żartuje.-
wzrok druida śledził każdy ruch początkującego jeźdźca.- Kiedy druid zapuszcza swoją świadomość na plan astralny w poszukiwaniu towarzysza, niemalże instynktownei zbliżają się do niego byty o podobnym nastawieniu, charakterze i mentalności. Podobnym kompasie moralnym. Generalnie, szukasz odbicia swojej duszy w innej istocie. Mnie trafił się Wicher.

-Cóż, nigdy nie spotkałem druidów przed tobą i Ta’Vii, ale zakładam że wiesz co mówisz…

-Ona nie jest druidką.-
Ceth wyrzucił z fajki resztkę żarzącego się popiołu na Piech o odruchowo przydepnął pomarańczowe grudki piętą podeszwy.- Szamanką, mówcą duchów, jak najbardziej. Magiczką cienia? Trochę. Ale nie druidką.

-Magiczką cienia… ?-
Petru zdrętwiał, co o mało nie skończyło się dla niego upadkiem z siodła.

Ceth pokręcił głową, wstając.

-Biorąc pod uwagę ile czasu spędzasz w jej namiocie, powinieneś coś zauważyć, ale mniejsza. Nie martw się, Petru, bo magia cienia nie jest niczym z definicji złym. Tak jak magia światła czy natury. To po prostu swego rodzaju żywioł, tkany przez odpowiednio uzdolnionych magów… To że zwykle mają oni podobne charaktery to inna sprawa.

-Doprawy?-
jakimś cudem tropiciel zmusił konia do gwałtownego skrętu, skoku i w ostateczności zatrzymania się obok wiekowego druida.- A jakie są zwykle osoby władające cieniami?

Ceth wzruszył ramionami, opierając się o kosturze.

-Często niezależne. Zdeterminowane. Nie lubiące reguł lub tworzące własne zasady, cholernie silne indywidua nie szanujące autorytetów… Złaź z konia, obiecałem że zajrzymy do niej gdy już przyuczysz się do czekającej nas prędzej czy później drogi.

-Tak?-
Peloryta zsiadł, dla siebie zostawiając przemyślenia o temperamencie szamanki bardziej pasującej do władczyni ognia.- A po co?

-Zostawiłem u niej te księgi które znaleźliśmy u demona. Poprosiła żeby sama mogla je zbadać, używając swojej własnej magii…

-Rozumiem.

-Plus, podobno, wywalczyłeś sobie u niej możliwość odprawienia jakiegoś rytuału jasnowidzenia, czy czegoś w tym stylu
.- druid uniósł lekko brew, zerkając na towarzysza.- Zwykle coś takiego jest cholernie drogie i męczące dla odprawiającego, wiesz?

-Byłem… przekonywujący.-
Petru oddał lejce czekającemu nieopodal opiekunowi stada i ruszył na płaskowyż, ignorując wlepione w potlice spojrzenie druida.


***


-Ten demon nad goblińskim leżem to zaskakująco łatwowierny geniusz anatomiczny… I przy okazji kretyn.- Ta’Vii, dla odmiany ubrana i rozczarowana rzuciła przed siedzącego po turecku Cetha pęk kartek, krzywiąc się przy tym.- Był wyznawcą upadłych potęg. A raczej jest, skoro nie został przez was ubity.

Siedzący obok Petru miał pewne problemy z koncentracją, pamiętając co jeszcze niedawno działo się na stosach skór na których teraz siedzieli, ale pewne tematy działały na niego nad podziw trzeźwiąco.

-Mroczne bóstwa…

-Nienienie!-
szamanka usiadła, a raczej oklapła na futro przed dwójką swoich gości, przewracając oczami.- Mylisz pojęcia siłaczu. Mroczne bóstwa to pozaplanarne byty czerpiące siłę z ludzkiej wiary i zsyłające na swych wyznawców odpowiednie dary i moce kapłańskie. Teoretycznie to ta sama kategoria co pozostali bogowie, tacy jak twój Pelor czy Skuldyjski Cuthbert. Z tą róznicą, że co bóstwo, to dogmaty.

-A te całe… upadłe potęgi?
- Ceth zmarszczył brwi, samemu interesując się innymi gałęziami astrologii.

-Z perspektywy czasu mogły wydawać się boskie, ale w istocie były to tylko bardzo wysoko rozwinięte cywilizacje z dostępem do dużych ilości magii, lub co zdarzało się jeszcze częściej, stworzone by móc absorbować ją w dużych ilościach.- szamanka wzruszył ramionami.- Starożytne, upadłe imperia lub kultury o dużej mocy, mamiące współczesnych badaczy swoimi sekretami. Niektórzy, w szczególności ci o ambitnych umysłach i słabych sercach, często popadają w obłęd i zaczynają traktować te relikty jak bogów…

-Ale co do tego wszystkiego ma demon i jego eksperymenty na ludziach?
- Petru podrapał się niepewnie po policzku.- Nie wyglądało mi to na wykopaliska.

Ta’Vii pokręciła głową.

-W tych pismach znajdują się informacje o araneanach, wymarłej rasie dość szkaradnych stworów kóre wiele lat temu dominowały niemal wszystkie podziemia świata. Rasy, stworzonej przez drowy. Mroczne elfy.- nim Petru zdążył zapytać czym w istocie są drowy, kobieta przewróciła stronę i palcem wskazała na nieprzyjemnie dokładną rycinę ponad kolumnami zakręconego tekstu.- Wyobraź sobie całe, podziemne imperium.

-Bogowie…


Kimkowliek były drowy, ich dzieło wykraczało po za zakres pojmowania logicznego umysłu.




-Po co stworzyli to ohydztwo… ?

Ta’Vii uśmiechnęła się dość okrutnie.

-Cóz, one rozlazły się po podziemiach, a po drowach do dziś dzień słuch zaginął…

Peloryta zamrugał kilkukrotnie.

-Em… Och.- Petru podrapał się bezwiednie po policzku.- Ale ja wciąż nie rozumiem…

-Ten wariat miał w słojach na półkach naprawdę dużą kolekcję pająków.-
wciął się Ceth, bezwiednie skubiąc brodę.- Widziałem tam zwykłe, pustynne gatunki oraz kurestwa tak zdeformowane że nawet maczugą byłbym się je dotknąć. On chciał materiału. Materiału pozwalającego na ponowne pobudzenie do życia tej rasy…

-A nic tak dobrze nie ugina się pod palcami stwórcy jak ciałko wręcz przesiąknięte magią.- dokończyła Ta’Vii podciągając kolana pod brodę i wzdychając cicho.- Dlatego tak bardzo chciał dostać waszą uroczą Lu’ccię w swoje czułe łapki. Próbowałby z niej zrobić… to.

Petru warknął i gwałtownie zamknął zniszczone tomiszcze, sprawiając że kilka kartek rozpadło się pod jego palcami.

-Co z tym zrobić? Z tą… herezją?

-Ja bym je spaliła.-
odparła beznamiętnie szamanka, wzruszając ramionami.- Teoretycznie, jest to jakaś tam wiedza… Ale praktycznie, to co może ona spowodować nie jest współmierne do walorów edukacyjnych jakie wnosi. Ale wstrzymaj się z tym.

Mieszaniec spojrzał na nią zaskoczony, już unosząc plik kartek do płonącego po środku szałasu ogniska.

-Co? Czemu?

-Po pierwsze, płonący papier cuchnie. Po drugie, cholera wie czy w tym nie ma jakiegoś grzyba, a po trzecie, uspokój się i oczyść umysł.

-Dzięki za troskę, ale radzę sobie.

-Nie o troskę tu chodzi głuptasku
.- Ta’Vii uśmiechnęła się lekko, w sposób od którego Ceth nagle zainteresował się brudem pod paznokciami. Szamanka zaś przeciągnęła się jak kotka.- W końcu wywalczyłeś sobie ze mną rytuał…

Petru przełknął ślinę, nad podziw ciesząc się z braku jakiegokolwiek komentarza ze strony Cetha.

-Świetnie…
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
Stary 16-01-2015, 15:52   #290
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Przesłuchanie. Pewnym było, że trup jeśli tyko wie - rozjaśnić mógł wiele nieporozumień. Co potwornie ułatwiło by rozmowę późniejszą z Dimzadem, jaka młodego krasnolud czekała. Sama procedura martwiła go mniej niż powinna. W końcu to tylko taka daleka komunikacja…jak kryształ…prawda? Wolał nie pytać Kurgana czy jego stryjka o opinie w tej kwestii…Dimzada tym bardziej. No, ale to byłą całkiem logiczna teza. Uznawszy, że wykorzystując metody komunikacji porozumie się z bratem by go w tej kwestii wypytać, Buttal odłożył obawy na bok stając obok staruteńkiego wampira i spojrzawszy w oczy trupa - reszcie ciała wolał się nie przyglądać - spytał.

- Wiesz, czemu Cię przyzwaliśmy? Kto wysłał cię przeciw nam Głos jego brzmiał hardo i pewnie - to miał z kogo wzorować. Mimo to jego serce telepało się usilnie. -Kto chce naszej śmierci. Odpowiadaj by odejść w pokoju. Ciekawe ile kosztowało wynajęcie smoka…Takiego dużego. Ochrona zdecydowanie wymagała wzmocnienia.

Marius uśmiechnął się krzywo, obchodząc dygocące ciało którego oko drgało jak szalone, przeskakując kolejno po twarzach zebranych w pomieszczeniu osób

-Z tym odejściem w pokoju to ja bym nie szarżował.- mruknął, u uniósł brwi gdy martwy zabójca ryknął, wykonując jednocześnie podryg jakby przy próbie poderwania się ze stołu. Dookoła bryzgnęło trochę wpół zakrzepniętej krwi

-Co do... ?- wycharczał, a biorąc pod uwagę dziurę wgryzioną w krtani był to i tak niezły popis denata.Ungror pokręcił głową, wciąż trzymając lekko uniesione dłonie

-Nie masz co próbować. Jesteś duchem w gnijącym trupie. A to oznacza że jesteś w pełni pod moja mocą...

Zabójca znów spróbował wstać ale ostatecznie westchnął, opadając z powrotem na biurko. Maudrel krzywił się przy każdym bryzgnięciu zakrzepniętej krwi na jego codzienne miejsce pracy -Zapłacono nam by cię zapić, kurduplu.- wycharczał, a z dziury w jego gardle wypadło coś czarnego i rozbryzgnęło na dywanie
- Ekhm. No. Od razu lepiej.

Trup, szczęśliwie dla siebie, nie czuł już cielesnego bólu.

- Tego się domyśliłem, po tych pierwszych czterdziestu co czekali na granicy prychnął Resnik, skoncentrowany na czekającym na rozwiązanie problemie, a nie na szczątkach nie wiadomo czego którymi dopiero co charknięto na podłogę -Chcę jednak wiedzieć kto... Odwdzięczyć się za gościnę wypada. Kto miał dość pieniędzy i dość mało mózgu by porwać się na wojnę z krasnoludzką kompanią handlową? ponowił pytanie.

-Ja nie wiem.- powtórzył trup i zadrgał w nagłych konwulsjach gdy Ungror zacisnął nagle dłoń w pięść - AAARGH! Co ty mi kurwa robisz?!

Wampir uśmiechnął się z cieniem satysfakcji na twarzy -Jesteś teraz nieumarły, obojętnie czy w ciele dalej tkwi twoja dusza czy też nie. Oznacza to mniej więcej tyle, że jesteś podległy mojej woli... I mogę cię karcić.
- lekkie przekręcenie dłoni krasnoluda i zabójca zadrżał
- Więc? Odpowiadaj uprzejmie na pytania...

Jaśniejące błękitem oko znów skierowało się na Resnika -Nie wiem. To Scarlet wszystko organizowała.

-Scarlet?- Marius odsunął od ust chustkę, którą doń dociskał
-Moja współpracownica... Wspólniczka... Ją sobie wezwijcie, jeśli chcecie coś wiedzieć. A nie, chwila. Nie mielibyście szans jej zabić.- zarechotał i dostrzegł szybkie porozumienie wzrokiem pomiędzy starym wampirem a hrabią. Uśmiechnął się dość groteskowo.

- Pośród trupów nie było żadnej kobiety, co... ? A to ona wszystko organizowała. Kontakty, infiltratora, nawet osobiście negocjowała cenę. A wy, biedaczki, zabiliście tylko sztylet, wykonujący jej instrukcje...

- Mag... Mag, panowie, który im towarzyszył może wiedzieć coś więcej. Nie są znani z nadmiernej ufności i nie zdziwiłbym się specjalnie, jeśli by się okazało że pracodawcę sprawdzał. Nie mówiąc o tym że mam chyba pomysł jak ją dopaść...tylko trochę to droga i skomplikowana opcja. zaproponował spoglądając raz to na hrabiego, raz na wampira.

-Ten jest najbardziej podatny.- odparł krótko Urgror - Magowie cienia generalnie mają spory immunitet na moce nekromanckie, ale generalnie możemy spróbować. Ten tutaj ledwie liznął umiejętności adeptów magii cienistego splotu, więc z nim jeszcze możemy podyskutować...

Zabójca zarechotał cicho -A mówiła matka, ucz się synek bo cię nekromanty zmienią w zombie. Nie słuchałem - jego pogoda ducha mogła wiązać się że wszystkie gruczoły związane z negatywnymi emocjami zwyczajnie nie miały już na niego wpływu.Marius mimo to wezwał stojącego pod drzwiami Krammera.

-Tak, panie...- dozorca zamku przełknął ślinę widząc jak trup odwraca w jego stronę głowę.

-Coście zrobili z ciałami magów?

-Em... W sensie ci w takich jakby długich szatach, chudzi, znaczy sie?

-Tak?

-Tak jakby trochę zaczęli cieknąć, panie

-Oni są trupami! Cieknięcia u trupa to stan raczej naturalny!

-No tak...- szpakowaty mężczyzna zaczął miąć w rękach swój kapelusz - Ale oni cali się zamieniają w taki jakby... ciemny płyn, który tak jakby zmienia się w dym po kontakcie z gruntem. Po niektórych już nawet kostka nie została.

-Przynieś tego najmniej cieknącego.- zarządził hrabia, zerkając na wampira - Ungror... ?

-Ich ciała łączą się z cieniem, w ten czy inny sposób. Dusze trafiają na tamten plan, ciała znikają z naszego. Adepci, jak Krammer raczył zauważyć, po śmierci zaczynają cieknąć. Mistrzowie dosłownie zmieniają się w cienie.

- Zawsze można użyć wiadra albo co, może całkiem nie spłyną... zaproponował Resnik -Trzeba by ustalić kogo z moich kupili....bo kogo w biurze Dimzada kupili to nie ten szczebel pewnie. Spróbujmy z tym magiem, a jeśli się nie uda mam i inną opcję. Ten kryształ pozwala się komunikować z osobami jakie się zna...a ja mam brata na uniwersytecie magicznym w Colimonte. Złapiemy kontakt i zobaczymy czy za skromną opłatą tamtejsi magowie nie wspomogą nas w ....likwidowaniu problemu. Co wy na to panowie?

-To na pewno nie będzie skromna opłata. W sumie, będzie tak daleka od skromnej opłaty tak bardzo jak się da jeśli tylko dowiedzą się że zlecenie wyszło do kogoś z Middenlandu.- Marius splótł ręce na piersi.

Martwy zabójca zaś rozejrzał się dookoła -Em...- mruknął - Czuję się ignorowany.

- Dlatego nie będzie to zlecenie od kogoś z Middenlandu a od utrzymującej z nimi od wieków przyjazne kontakty krasnoludzkiej kompanii handlowej Hejm Mynt wyjaśnił z wilczym uśmiechem Buttal. Miał nadzieję że hrabia doceni tą..istotną w negocjacjach szczegółowość. Po chwili spojrzał na trupa i spytał od niechcenia -A wiesz kogo z moich ludzi kupili?

-Jakiegoś krasnoluda.- trup wzruszył ramionami - Marny kontakt, nie powiem. Miał do was dołączyć jeszcze w A'loues ale dopiero teraz dał radę jakoś oznaczyć waszą trasę przejazdu.

Ungror uniósł brwi -Em... Czy ty wiesz co ty właśnie powiedziałeś?- zapytał ostrożnie, na co samoświadomy zombie zmarszczył lekko brwi.
-Hmmm... Tak. I chyba mnie to nie obchodzi. Właśnie połapałem się że gówno mogą mi zrobić moi poprzedni wierzyciele, mistrzowie, współpracownicy. Ba, nawet ty nie masz mocy by mi zrobić coś prócz tego nieprzyjemnego wrażenia że eksploduje mi kręgosłup... Którego nie mam.

Maudrel przełknął ślinę-Oznaczyć trasę? Jak... ?

- Zapewne zrzucając te świecące cosie znalezione na trakcie. Dłof...jest z A'loues i jechał na dachu wozu...Ale to nie jedyna opcja oczywiście. młody krasnolud zamyślił się na dłuższą chwilę wpatrując się w ogień kominka.

-Sebastianie spytał na ślepo spodziewając się że niezastąpiony kamerdyner znajduje się w pobliżu -Zdołalbyś sprowadzić tu po cichu Kargusona, tego kapłana? Krasnolud sprzedający swego pracodawcę i swych kompanów. To wydawało się nawet nie tyle tragiczne co nie do uwierzenia...i trzeba było coś z tym zrobić. Tymczasem zwórcił się ponownie do zabójcy -Jesteś pewien że kupiliście krasnoluda? A nie kogoś kto miał dołączyć w Aloues? Tylko właśnie krasnoluda ktory tam miał dołączyć?

-Mówię co słyszałem.- odparł krótko zabójca.Ungror zachmurzył się.

-Nie ma powodu by kłamać. I nie kłamie. Czuję to...

-Och, dzięki za zaufanie.- trup znieruchomiał i tylko płonąca błękitem oko sugerowało że duch nadal tkwi w sponiewieranej powłoce.

- To by wyjaśniało jak znaleźli nas już dwa razy. Pytanie jak dotarli i do którego tak na prawdę dotarli. Kompania nie płaci źle a nie przydali by do eskorty w takiej misji kogoś z łapanki... Fakt że mają kogoś również w biurze Dimzada brzmi jeszcze gorzej...chyba czas na deratyzacje panowie.... Słowa płyneły z jego ust lecz myśli błąkały się gdzieś daleko... Po chwili zamrugał. - Skoro czekamy na wiadro z magiem i kapłana to zobaczymy co to nam da rzucił jeszcze i zamilkł wpatrując się w okno, jakbys zukając czegoś wzrokiem.

Wiadro okazało sie przeciekającym na czarno workiem zawierającym w sobie oblepiony mazią i mięsem szkielet.Ungror, machnął dłonią, na co martwy assasyn krzyknął z zaskoczenia gdy jego ciało bez udziału jego woli wstało, przeszło chwiejnie przez pokój i opadło na leżący w kącie worek.

-Hej, co do... ? -Żegnam.- rzucił krótko wampir i ciało gwałtownie rozluźniło się, tracąc wszelkie oznaki aktywności. Głową wskazał na biurko.
- Kładźcie go. Szybko.

Marius skrzywił się, widząc kolejną niezidentyfikowaną ciecz na swoim miejscu pracy. W ślad za trzema strażnikami wszedł Krugan, akurat tak by nie dostrzec chodzącego ciała.W ślad za nim wkroczył korny Sebastian.-Co się dzieje?- krasnolud zmrużył oczy na widok Ungrora który zaczął już coś mruczeć nad ciałem.

- Wiedz że już mi się to nie podoba...

- Wiem. Ale mam coś co nie spodoba ci się dużo bardziej. Mavolio, Duof lub Bolvi sprzedali nas tamtym. Ba, doporwadzili za nami pościg i te demoniczne stwory. wyjaśnił poważnie. Krasnoludy łamiące umowy i dane słowo, sprowadzające na kompanów demony i magów cienia, zabójców nie licząc... liczył że mimo wszystko odwróci uwagę Kurgana od mieszaniny w złwokowym szambie jakie odstawiał stary wampir. - A ich mocodawczyni zbiegła

-Cała trójka?- kapłanowi opadła szczęka - No bez jaj...

Podskoczył, gdy resztki maga drgnęły i zasyczały przeciągle, a oczodoły wypełniły się błękitnym światłem.-Co do... ?!- wykrzyknął, łapiąc za młot.

Urgror zaś zmarszczył brwi. -Opiera się...- powiedział cicho .- Ale nie dostatecznie mocno...

Finalnie, truchło zadrgało i opadło na blat. -Jakim cudem... ?- zaczął, i poruszył powoli rozpuszczającą się szczęką.- Szlag.

Krasnoludzki kapłan zas spojrzał z niedowierzaniem na towarzysza -Ale żeś wdepnął, Resnik...

- Uwierz, zauważyłem.... burknął Resnik - A całe otoczenie robi bulp, bulp, bulp. Wracając do częsci z którą możemy coś zrobić - cała trójka raczej nie, zauważ że użyłem słowa lub. Ale głowy za to nie dam. Jeśli ktoś sie pofatygował wezwać demony...bo jak rozumiem demoniczne konie to dalej demony? spojrzał pytająco na kapłana -To wiele mnie już nie zdziwi

-Konie były wezwane, ale za pomocą tego.- Ungror uśmiechnął się lekko, i z płowy powłóczystego rękawa wyjął... wykonaną ze złota i skały magmowej figurkę piekielnego rumaka.
- Cholernie droga zabawka. O trudności zdobycia takiej nie wspominając. Drugi z zamachowców musiał mieć kolejną... prawda?

Wampir spojrzał na rozpuszczającego się maga, który zaskrzeczał żałośnie pod gestem dłoni krasnoluda -Miał, miał! Ten mięśniak w masce i jego ruda szefowa! Mieli to wszystko załatwić! Nie tak to miało wyglądać...

Może to on był tym któremu nietoperz wlazł do oka i wyfrunął uchem... ?

Buttal zaniemówił na chwilę wpatrując się w niezrozumieniu w magiczny zapewne przedmiot. -Kurgan, czym są te figurki? Orientujesz się? spytał, niespokojny o reakcję kapłana i pragnąc zmienić jak najszybciej temat. Coraz mniej cała sprawa mu się podobała. Coraz mniej. -Ty... wiesz kim byli twoi mocodawcy? Ta ruda?

-Widziałem coś podobnego...- mruknął krasnoludzki duchowny, nie dotykając jednak przedmiotu - W sensie to w ogóle nie jest mój typ magii, ale wiem jak działa. Podobnymi figurkami można przyzywać z planów astralnych gryfy, kruki, pantery... Z tego co mi jednak wiadomo, przyzywanie istot demonicznych za pomocą artefaktów to swego rodzaju tabu. Dobrze że przyzwali piekielny odpowiednik konia zamiast balora...

Mag, a raczej na chwilę obecną już szkielet, obrócił głowę w stronę krasnoluda.

-Mój krąg... Mój dotychczasowy krąg parał się zakazanymi odmianami magii cienia. Ktoś zapłacił nam, by was usunąć. Rozkazano towarzyszyć mnie i kilku adeptom oraz wspomagać... wspomagać...

-Zabójców.- dokończył poirytowany Ungror.- Dlaczego?

-Bo też należeli do kręgu. Zbroje ramię. Sztylet w ciemnościach. Tancerze cienia.- zadrżał, rozchlapując czarną maź.
- Oferowali złoto. Dość złota by rozwiązać wiele naszych problemów... Błąd. Wielki błąd...

Krasnolud z Baledoru pokiwał wolno głową. - Ciekaw jestem ile złota warte było to zadanie... Co wyście sobie myśleli. Nawet gdybyście nas dopadli Hejm Mynt nigdy nie przestało by was szukać... Resnik mógł nie znać za dobrze swojej firmy ale znał swoją rasę. A od eonów kranoludy były harde, mściwe i lojalne. I nie przebaczały... Zreszta chrzanić to, to był błąd z tak wielu powodów że mysleć mu sie o tym nie chciało. -Wiesz kto był zleceniodawcą? Albo kim był Wasz informator?

-Nie wiem... Ledwo zostałem wprowadzony do zewnętrznego kręgu. A sam zamach nadzorowali tancerze...- nawet kości zaczęły powoli zmieniać się w czarną breję - Ten osiłek... Osiłek zakpił o okruszkach z chleba...

Resnik spojrzał pytającym wzrokien na starego wampira. -Da sie ustalić kto to rzucał? Wyjaśnienie kto był zdrajcą miało coraz wyższy priorytet...może on wiedziałby KOMU sprzedał honor i dupę.

-Jeśli wciąż ma to przy sobie... Ech.- Ungror skrzywił się
- Będę musiał posłać nietoperze... Albo bo gorsza, sam się przelecieć. Znów będę miał tydzień migreny od tego cholernego słońca...

Maudrel zmarszczył brwi -Wydam rozkaz by do tego czasu nikt z twoich towarzyszy nie mógł opuścić zamku.

- Jeśli nie jest idiotą, pewnie dawno się tego pozbył. Nie ma jakiegos sposobu by sprawdzić czy nie kłamią? Kargunie, nie znasz ty czegoś w tym guście? Jeśli dowiedzą się że nie mogą opuszczać zamku, winny zacznie coś podejrzewać i nie wiadomo co zrobi. Zapewne coś głupiego.

-Jest kilka zaklęć...- przyznał kapłan.- Ale niestety...[i/]

-Zaskakująco łatwo je zwieść.- dokończył Ungror, wchodząc Kargunsonowi w słowo - Jeden, nieszczególnie potężny czar nałożony na osobę lub jakiś drobiazg z jej dobytku może dobrze chronić przed tego typu sondowaniem, nie wspominając już o tym że sam jest cholernie trudny do wykrycia.

-Ta...- brodaty duchowny skrzywił się.- Truchełko ma rację. Wątpię żeby zostawili ewentualnego szpiega bez zabezpieczeń.

-Truchełko. Też mi coś...

-Ważniejszym jest...- kontynuował Krugan - Wytypować podejrzanych.

Akurat w tej samej chwili drzwi do gabinetu otworzyły się, a do środka wszedł z niepewną miną Krammer.]-Em... Panie...

-Który z krasnoludów uciekł?- zapytał rozdrażniony hrabia.

-Em... Żaden, panie. Dwóch zajęło za to poidło dla koni

.-Zajęło?

-W celach higienicznych, panie. Gorszą służące... Jeden ciut śmierdzący, drugi z irokezem.

Cóż... Torrga nie był nawet w gronie podejrzanych, Dłof zaś... Cóż, on chyba nie nadawał się na zdrajcę.

- Bolvi, jak już mówiłem, jechał na dachu... a to umożliwiło by mu zrzucanie tych kulek. Mavolio... jest sprytny, o wiele sprytniejszy ode mnie jak sądzę. Wykwalifikowany pracownik kompanii. Przede wszystkim jego kupic było by trudniej bo robi w branży w której liczy się opinia. No i zarabia zapewne duzo więcej niż ochroniarz. Trzepa by pogadać z Koniarzem. Może on coś widział....tak czy inaczej nie jest krasnoludem więc akurat o to go nie poderzewamy. - karnolud zastanawiał się na głos, zamyślony coraz bardziej. Prosta sprawa...nie łatwa bo cały interes z wampirem łatwy nie był - ale jednak prosta sprawa zmieniała się systematycznie w duży problem. I tak po prawdzie wszystkie opcje były złe. -Dobra, zawołajcie człowieka który nam towarzyszył, zobaczymy co dowiemy sie od niego.

Mag cienia, leżący na stole, był już tylko zdeformowaną czaszką pośród czarnej brei -Jestem wolny..

.-Prawie.- odparł Ungror, zakładając ręce na piersi.
- Zastanawia mnie jednak czy może lepiej nie spętać twojej duszy. Możesz być dla nich wartościowy... Mogą spróbować cię wskrzesić...

Czaszka zarechotała pusto.-Tak... Wskrzeszenie mnie... Har har! Już to widzę... Bez ciała. Z duszą na planie cienia...

Krugan skinął głową. -Cóż, jeśli jego mistrzowie nie mają na zbyciu kilkuset tysięcy sztuk złota to raczej..

.-Won.- wampir machnął ręką a czarna ciecz zniknęła gwałtownie, ku uldze stojącego Mariusa.

-Już się bałem że sam będę musiał to zmywać.

W drzwiach, pod eskortą dwóch strażników, pojawił się Ivo. W pełnym rynsztunku bojowym i w płaszczu z wytartej skóry wydawał równie mocno nie pasować do wytwornego otoczenia co trup leżący w kącie.Maudrel zmarszczył brwi.

-Em... Standardowo, powinniście odebrać mu broń.

Jeden z gwardzistów nerwowo przełknął ślinę.-Odmówił, panie.

Miał podbite oko, jego towarzysz zaś zatamował krwawienie z nosa kawałkiem podartej chustki. Sam Wilczasz założył ręce na piersi.-W czymś mogę pomóc... ?

- Bolvi. Jechał z tobą na dachu wozu. Widziałeś by zachowywał się podejrzanie? Najemnik był człowiekiem bezpośrednim... nie stronił też od brutalności ale zdawał się być konkretny,....i lojalny - był bowiem kolejnym przedstawicielem fachu gdzie lojalność gwarantowała pensje...zaś jej brak dół w lesie i stal pod żebrem.
-Nieszczególnie.- odparł krótko Wilczasz - Siedział, gwizdał, ostrzył topór, marudził że jest zimno, że jest nudno, że nie ma czym się zająć.

Ivo zmarszczył po chwili brwi, zerkając na zebrane w pomieszczeniu, nieufne twarz.
-A czemu pytasz... ?

- Widzisz Ivo...ktoś nas wystawił. Zostawiał magiczne ślady które naprowadziły na nas demony... A Bolvi siedział na dachu, miał więc dogodną sposobność. Mavolio ze środka powozu było by zapewne trudno. Zauważyłeś coś co mogło by sugerować coś w tym rodzaju? wyjaśnił krasnolud, obserwując reakcje najemnika.

-Hmm...- Wilczasz zmarszczył brwi
- Nie. No cholera, jeśli to on a ja nie zauważyłem to mam problem. Lata obracałem się w towarzystwie łowców nagród i najemników, a pośród najgorszej hołoty normą jest pozbywanie się towarzyszy na rzecz większych udziałów. Zauważyłbym coś gdyby faktycznie kombinował coś na boku. Sądzę że bym zauważył.

Prychnął.-Nie po to przeżyłem tyle lat w tym zawodzie żeby teraz dać się wychujać krasnoludowi. Jeśli ja nic nie zauważyłem, musi być czysty.

- To zostawia sprawę w pewien sposób czystą... Mavolio jest sprytny i zapewne dałby radę porozrzucać te kamulce.... nie wiem jak skoro jechał w wozie i drzemał ale nie bardzo są inne opcje. Gorzej, że nie mamy dowodów...żadnych. Ba, nawet poszlak poza stwierdzeniem, że teoretycznie to nie mógł być nikt inny. Ale to nie mógł być nikt inny, szlag by to. A to znaczy że mamy problem i to duży. To nie kupiony najemnik a mimo wszystko dość istotny pracownik Hejm Mynt. Co prawda Dimzad nie będzie musiał czyścić swojego otoczenia szukając szczura ale jednak fakt że go kupili jest bardzo kłopotliwy. Dimzad będzie go chciał jak sądzę i musimy wymyślić jak go tam dostarczyć...a najpierw musimy go schwytać. skończywszy swój przydługi monolog, ni to do siebie wypowiedziany, ni kompanom mający wyjaśnić sytuację, podszedł do biurka hrabiego i po krótkim poszukiwaniu odkorkował solidną karafke by golnąć sobie zdrowo. -Cóż panowie, chodźmy go zatrzymać.

-Brzmi jak plan...- mruknął Krugan

-O ile wszystko pójdzie gładko.
- dodał Wilczasz, obserwując jak do okna dobija się... nietoperz.Marius westchnął, spojrzał na robiącego niewinną minę Ungrora po czym ostrożnie otworzył szybę, wpuszczając piszczącego stworka do środka. Syknął, gdy mały krwiopijca o mały włos nie wplątał mu się we włosy.

-Ungror!-Ja mogę jedynie mu rozkazywać. Szczegóły działań zostawiam jego kwalifikacją.- wampir uniósł brwi, gdy skrzydlaty sługa przeleciał nad nim, upuszczając na wyciągniętą dłoń starca... kamyk.Gładki, biały, przypominając kwarc.-Oto i nasze okruszki. - mruknął.
- Wzdłuż traktu jest ich więcej.[/i]

Krugan zmarszczył brwi. -Szlag...

Resnik słuchał już tylko w ciszy zaciskając pieści. Nie sądził....czy może nie dopuszczał do siebie wcześniej myśli że któryś z jego kompanów może okazać się nielojalny. Był naiwny? Czy może tylko nowy? Albo głupi - tak przynajmniej sadził najwyraźniej Dimzad... Może i był przedstawicielem handlowym i dyplomatą ale płynęła w nim krew setek pokoleń wojowników i lojalność cenił ponad właściwie wszystko....Westchnął lecz po chwili z ust jego dobył się cichy warkot. Podszedł do ściany i szybkim ruchem dobył wiszący tam długi miecz. Nie przepadał za tym rodzajem broni... -Kurgan, idziesz? rzucił tylko by zaraz zniknąć , ruszając szybkim ni to truchtem, ni to marszem z jakiego na polach bitew znana zawsze była krasnoludzka ciężka piechota. Wkurwiony brodaty walec.

-A mam wybór... ?- mruknął kapłan, samemu upewniając się że jego młot nadal tkwi za paskiem.Po chwili obrócił zaskoczony głowę, słysząc za sobą kroki kilku innych osób. Szli Maudrel, Wilczasz i dwóch Drakendorfskich strażników.Ivo wzruszył ramionami. -Jakby na to nie patrzeć, on mi płaci...

-A ja mam do porozmawiania z draniem który ściągnął zabójców na moje ziemie.- Mariusa wyraźnie swędziała rękojeść szpady wiszącej mu u pasa.Tylko Ungror został z tyłu, zasępiony na swoim fotelu.Po wyjściu na dziedziniec przemarszem szybko zainteresował się Torrga, ubrany w przepoconą koszulę i spodnie. Ciut dalej Dłof spokojnie zaplatał brodę, stojąc przy wspomnianych poidłach dla koni.Marius westchnął. -Musieliście zająć oba... ?

-Ja nie umyję twarzy tam gdzie on moczył dupę.- rzucił z przekąsem brodacz, wskazując głową na kolegę z irokezem.- Co się dzieje?

- Demony i zabójcy zostali na nas naprowadzeni...przez kupionego w Aloues krasnoluda... odparł Resnik zgrzytając zębami. Uspokajał się...trochę, ale zaczęła i do niego docierać świadomość że widok ich, wzburzonych,w chodzących do Mavolio może pozwolić odkryć jego zamiary...i ewentualnie potwierdzić jego winę. Chciał mieć to z głowy i wrócić do tego co był w stanie na spokojnie ogarnąć...jak sądził. Interesu kompani z Ungorem. -Idziemy porozmawiać sobie z Commanchem.... dodał nie zatrzymując się.

-Mavolio?- Dłof uniósł lekko brwi.-Poszedł się przejść, czy coś. Mówił że to wszystko nim wstrząsnęło...

Marius obrócił się na pięcie.-Gdzie?! Gdzie poszedł?!

-A bo ja ci to wiem...- mruknął ciut zaskoczony tak gwałtowną reakcją krasnolud – Poprzednio mówił że chciałby coś wysłać, ale nie było czasu. Wiecie, najpierw pędem wyjazd stąd, a potem jeszcze wizyta u maga. Nigdzie nie mógł znaleźć przyzwoitego...

-...gołębnika.- Wilczasz zmrużył oczy.- A to mały drań...

- Panie hrabio, niech pan prowadzi. Kurgan, leć do Ungora i poproś by jeśli zdoła, jego nietoperze przechwyciły tego gołębia wyrzucił z siebie Resnik. Teraz trzeba było działać szybko. Bardzo szybko.

-Tak... Szybko!
Marius skręcił raptownie, niemalże biegiem pokonał zewnętrzny mur swojego zamku i skręcił gwałtownie, w wąskie przejście pomiędzy blankami a ścianą swojej siedziby.Uniósł brwi, zamierając. -A to ciekawe...
Kiedy Buttal dogonił arystokratę, jego oczom ukazał się Bolvi, podnoszący się akurat z najniższego stopnia prowadzącego do wysokiej wieży dookoła której krążyły gołębie.Na widok kuriera lekko opuścił topór, trzymany mocno w garści.

-Szef... ?- mruknął zaskoczony.Następnie całkowicie go opuścił widząc jak w ślad za Buttalem pojawiają się Dłof, Torrga oraz Wilczasz. -Co wy tutaj wszyscy robicie?- zdziwił się, przekrzywiając głowę.- Mavolio chyba coś się pomyliło...

Marius kątem oka spojrzał na kuriera.-On jest już w środku...
-Dopiero wszedł.- złotobrody krasnolud wzruszył ramionami, wskazując na drzwi za swoimi plecami i wysoko ponad poziomem głowy.- Ale co tu się dzieje, do cholery, bo przestaję ogarniać sytuację...

- Mavolio nas sprzedał. Zostawiał za nami ślady by ci od demonów mogli nas dopaść odparł Resnik. no tak Bolvi i Dłof byli ludzmi przydzielonymi Comanchowi i zapewne ten postanowił spowolnić ich tutaj by zyskać czas na wysłąnie wiadomości. - Musimy go powstrzymać nim wyśle wiadomość że przeżyliśmy...bo inaczej wyslą następnych

Krasnolud ciut zaskoczony uniósł dłoń.[o]-Chwila, chwila! Mavolio został wynajęty przez Hejn Mynt, tak jak ja i Dłof! Nie wyobrażam sobie... Uj![/o]- krasnoludzki najemnik zachwiał się i upadł na tyłek kiedy szeroka dłoń Torrgi załapała go za twarz i pchnęła do tyłu w stosunkowo pacyfistyczny sposób jak na jej właściciela.
- Ej!

Wilczasz stanął jak siedzącym brodaczem i uniósł lekko brew -Wiesz... Ciesz się że nie zauważyłem u ciebie nic podejrzanego...

-Co? Ja przecież... !
-Dlatego lepiej nie rób kłopotów, bo to zaraz może się zmienić.

Bolvi pobladł lekko, Buttal i reszta jego kompanii natomiast dotarła do mocnych, dębowych drzwi zbrojonych metalowymi ramionami. Torrga zaklął, naciskając kilkukrotnie na klamkę.

-Szlag... Szlag! KURWA!

-Zamknięte.- Dłof spojrzał krótko na Buttala.- I co teraz?

Teoretycznie jakieś trzy metry nad nimi było okno. W ręku Torrgi zaś już znalazł się jego topór.

Zawsze jest trzecie wyjście. Przynajmniej tak mawiał dziadek Resnik jego dłużnicy stali się dość sprytni by obstawiać również tylne drzwi z ich domu. Po coś bogowie dali ludziom rozum, a ci stworzyli strych - mawiał - by dało się tamtędy spierdolić. Buttal innego trzeciego wyjścia potrzebował...a raczej wejścia..ale takowe znalazł. Konkretnie w postaci niepozornej fiolki jaka zapowiadziała mu się przy pasie. Warząc ją chwile w dłoni cmoknął złośliwie po czym polał obficie zawartością kamień wokół zawiasów ....resztę zaś wylał na ścianę obok....prewencyjnie -To się naprawi zapewnił hrabiego, czekając aż alchemiczne cudeńko zrobi swoją robotę...w końcu zapłacił za nią dwadzieścia złotych koron...nawet mało rzezanych na brzegach.

Po chwili Torrga zmarszczył brwi.-To na pewno działa... ?- zapytał niepewnie, kładąc dłoń na drzwiach.Podskoczył, gdy cegły przy zawiasach eksplodowały niczym trafione młotkiem szkło, z hukiem wypuszczając drzwi na posadzkę, gdzie zadrżały, budząc pewnie wszystkie gołębie w środku, które chmurą wyfrunęły ze wszystkich okien na dachu.Z góry dało słyszeć się siarczyste przekleństwa. -Pieprzone, latające szczury!

- Chyba spłoszyło mu środek komunikacji panowie. Idziemy? zaproponował Resnik, wielce z siebie zresztą dumny. Sam nie czekając na resztę skierował się ku źródłu okrzyków.

Na górę prowadziły najpierw schody, potem drabina.Na schodach Buttal nastąpił na metalową żyłkę, założoną ble jak nad jednym stopniem, przez co pułapka pękła z brzdękiem, nie czyniąc nikomu krzywdy. Kiedy jednak kurier zbliżył się do drabiny, prowadzącej do gołębnika właściwego, przed postrzałem uratowało go już chyba tylko szczęście.Szczebel przed jego twarzą eksplodował w chmurze drzazg. -Odradzam!- niewidoczny przez klapę Mavolio cofnął lufę pistoletu nim ktokolwiek zdążył zareagować.- Mam nabite jeszcze dwa! Oj, teraz już trzy.

Bolviemu opadła szczęka.-No nie wierzę...

- Mamy dwie opcje. Obie są proste. Schodzisz i rozmawiamy ... masz przejebane ale przeżyjesz...Albo fajczymy budę ogniem alchemicznym a wampir przesłuchuje twojego trupa. Sam z pensji panu hrabiemu za odbudowę oddam jak trzeba będzie... To jak to kończymy? Sprawa była poważna, tak samo jak ton krasnoluda. Zostawało sprawdzić czy Mavolio jest rozsadny...

-Z tym życiem to ja bym polemizował.- odparł z góry Mavolio.- Nie wiem czy zauważyłeś, ale ściga nas banda pieprzonych assasynów uzbrojonych w demoniczne zabawki i pieprzoną, cienistą magię.

Kliknięcie zasugerowało odbezpieczenie pistoletu.-I o ile spalenie żywcem niezbyt mi odpowiada, wolę nie myśleć co zrobiliby mi gdyby wiedzieli że cokolwiek zdradziłem...

Maudrel westchnął. -Żaden gołąb już tam nie wleci wiesz? Taki huk spłoszyłby je...
-Spłoszył spłoszył. Ja jestem cierpliwy i perspektywa pożaru jest mi milsza niż ponowne spotkanie z cicho-ciemnymi którzy nawiedzili mnie zaraz po ataku na górskim trakcie...

Wilczasz, który cały czas bawił się nożem do rzucania, zmarszczył brwi.-Nikt cię nie odwiedzał, tego akurat jestem pewien...
-NAwiedzał. Znaj różnicę, najmito...

Cóż, mimo pozornego spokoju, Comanche najwyraźniej srał po nogach.
- Akurat życie jesteśmy w stanie ci zabezpieczyć...a raczej nie my a magowie z Colimonte ... i solidna bariera ze srebra i światła póki co. A uwierz nam...czy tez słowom zdegustowanego kapłana tego Resnik był akurat bardziej niż pewien, dlatego sygnalizował Kurganowi dyskretnie jak mógł że - prawdopodobnie - blefuje co do tego wyciągania zeznać z trupa...znowu - że to całe wezwanie może być równie nieprzyjemne i baaardzo przewlekłe jak to co wyczyniają magowie cienia. Daj spokój, możesz mieć przesrane albo zaryzykować i mieć szansę wyjść z tego. Kurwa, jesteś krasnoludem czy czł...niziolkiem dokończył emocjonalnie.

Mavolio westchnął cicho, mimo wszystko nie decydując się nawet na wyjrzenie przez klapę w podłodze. Z perspektywy Buttala, suficie.
-Czego dokładnie wam trzeba? Zaproponowali mi dziesięć tysięcy za to wszystko, i mam dziwne wrażenie że chyba powinienem był się targować... O przynajmniej jedno zero. Nie wiem nic o nich, to jest najgorsze. Najpierw przyszedł do mnie facet w kapturze, co było chyba najbardziej oklepaną kliszą mego życia... Zgodziłem się... A potem nocami zaczęły nawiedzać mnie cienie, i w tym momencie zrozumiałem w jaki gówno wdepnął.

Krugan prychnął.-Mimo to możemy ci pomóc...

-Wątpię.- Comanche zaczął chyba chodzić po gołębniku.
- Wcześniej to było na zasadzie, albo wy, albo ja w zestawie ze złotem. Teraz jestem na poziomie, albo wy, albo ja...

Dłof zmarszczył nos. -Ale przecież to nie ty spieprzyłeś tylko te asasyny...

-Im to powiedz.

- Dłof... jeśli ktoś jest tak durny by bawić się z cieniami umarłych i demonami to zapewne jest również na tyle posrany by wierzyć w swą nieomylność, ot. Ktoś ma pomysł jak inaczej go zabezpieczyć? Czy mam sprawdzić co słychać w Colimonte? zapytał Resnik, rozglądając się po swych towarzyszach. Po chwili mrugnął kilkakrotnie jak człowiek usiłujący się obudzić i zapytał -Czekaj...co tym im zamierzałeś wysłać tym gołębiem?

-Ech... Dokładny opis przebiegu zamachu, co poszło nie tak, co się dowiedziałem... Generalnie wszystko, w tym wyjaśnienie dlaczego sam nie złapałem za garłacz i nie strzeliłem ci w twarz gdy miałem ku temu okazję.- prychnął, poirytowany - Wiesz, taka śmieszna rzecz, skrupuły...

- Taa...skrupuły...kłopotliwe. Bogom za nie dzięki burknął poseł, przygryzając zęby. Po chwili rzucił -Za mną i obruciszy się na pięcie ruszył ku swej kwaterze. Szybko. Właściwie jedno stawało się dlań jasne. Albo go po tym zleceniu wypieprzą z roboty i zastrzelą albo awansują. Belegard Dimzad cenił swoich ludzi, cenił skuteczność ale nade wszystko doceniał bezczelnych, zdolnych robić swoje bez względu na otoczenie, opinie innych i czasem nawet, z rzadka...jego zdanie. Po chwili kolumna złożona z jednego osobnika zaciętego i garści zaskoczonych dotarła do pokoju w którym krasnoludy złożyły swe rzeczy. Kryształ, dotychczas złożony bezpiecznie w plecaku, owinięty zresztą dla bezpieczeństwa zapasową koszula wylądował na łóżku i został niezwłocznie aktywowany. -Trugar Resnik

Tym razem obraz nie pojawił się tak od razu. Najpierw linie zafalowały, potem wybrzuszyły się niergeularnie by finalnie ukazać zdecydowanie nie krasnoludzką twarz poirytowanej, ludzkiej kobiety o pociągłej twarzy i ostrych rysach. -Nieautoryzowane połączenia z Akademią w Ironbridge są zabronione!- zaskrzeczała niczym wściekła zjawa.

Torrga aż podskoczył.-Ale biurwa...W pokoju brakowało tylko Wilczasza. Najemnik został, pilnować drabiny. Kobieta zaś powiodła wzrokiem po zebranych dookoła, brodatych twarzach i jednej ogolonej, należącej do Maudrela. -Krasnoludy... I Middenlandczyk!

-Em... Miło mi?- hrabia uśmiechnął się czarująco, co zdecydowanie nie zdało egzaminu .-Co to ma znaczyć?! Kolejny skrzek.

- Buttal Resnik, wysłannik nadzwyczajny Krasnoludzkiej Kompanii Handlowej Hejm Mynth. To ja chciałbym wiedzieć dlaczego moje pilne połączenie zostało zablokowane.Zechce pani je odblokować? Dość mi się śpieszy odpowiedział krasnolud pewnym siebie i nie znoszącym sprzeciwu tonem, jaki to kilkakrotnie mial już okazje podpatrzeć czy to u Dimzada, czy Thoreka czy jarla Kamiennej Baszty. Jeśli jesteś pewien że nie mają prawa cię zatrzymać i bije to z ciebie...to cię nie zatrzymają. Chyba.

-Istotne połączenia są zwykle kierowane do nadrektora, profesorów katedr oraz innych członków grona pedagogicznego.- odparła kobieta, nadal oschle ale już nie agresywnie - Nie do zwykłych studentów... Mogę przekierować połączenie na pasmo oczekujące któregoś z powyższych, jeśli to faktycznie takie ważne panie...

-Resnik.- Dlof szczeknął gniewnie, poirytowany impertynencją kobiety.Nie wiedział pewnie co to, ta impertynencja, ale wyraźnie go irytowała.

- Doskonale. I tak chciałem by skierował moje połączenie do właściwiej osoby. Zechce pani połączyć mnie ze specjalistą od magii przeciwstawnej magii cienia odparł spokojnie Buttal. -Ewentualnie ze specjalista od magii śledczej. Niestety, jak się pewnie pani już domyśliła, nie jestem specjalistą od magii, stąd zapewne nieporozumienie

-Em...- i tutaj kobieta szczerz się zdziwiła.- W tej sprawie to raczej do katedry Pelora...

-A co to za profesor?- próbujący być w temacie Dłof, uniósł brew.- Dobry?

-Em... No raczej tak.- kobieta uśmiechnęła się cierpko.- To bóg słońca i jasności. U nas niestety magia cienia uznawana jest za zakazany odłam przywoływania i studiowana jest tylko pod kierunkiem zwalczania jej... Ewentualnie mogę zaryzykować połączenia panów z mistrzem Jorahmem Flambee, z Katedry magii Płomieni. Nieliczni studenci magii światła są pod jego opieką...

- Hm, może by pani ułatwić wybór. Potrzebujemy pomocy i porady w zwalczaniu zabójców z szeregów magów cienia specjalizujących się w demonologii oraz atakujących cieniach. Parę godzin temu miał miejsce kolejny atak i uznaliśmy że pomoc któregoś z Waszych specjalistów będzie najwłaściwsza. Jeśli uważa pani że to dobry kierunek, to może faktycznie z mistrzem Flambee...

-Em... No to może jednak spróbujemy z nadrektorem...- powiedziała ostrożnie, sięgając po coś leżące obok niej, możliwe że na biurku lub też stole.Marius uniósł lekko brwi.-Planowałeś to, Buttal, czy samo jakoś tak wyszło?- zapytał, świadom że zaraz będą prowadzić konwersację z jedną z najbardziej wpływowych osób w Conlimote, i co ważniejsze, jednym z najpotężniejszych magów Wordis.Zero nerwowości. Null.

- Jakbym to zaplanował to by się nie udało odparł Resnik z pogodnym, zrezygnowanym uśmiechem....Szybkim ruchem wygładził swój strój, czekając cóż stanie się właściwie dalej. -Planowałem poradzić się brata,.... płyń z falą Mariusie, to działa...wbrew pozorom

-Ta... Oby zadziałało...-
mruknął młody hrabia.Kryształ zaś, zaczął formować obraz
 
vanadu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172