Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-09-2014, 20:10   #131
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację

Mimo okropnego zmęczenia sen nie nadchodził. Umysł Tibora za nic nie chciał się uspokoić, pracował dziwnie, niczym rozregulowana gnomia maszyna parowa; zbyt chaotycznie by skupić się na jednej myśli na długo, przeskakując z jednej refleksji na drugą. Leżał tuląc posapującego Ferenga, wyczuwając nieregularne bicie serca psa. Skryte w mroku sklepienie nad głowami… lęk o pozostałych w Oestergaard i Cadeyrn… rozmowa z Malekiem Hurstem… pełne pychy słowa Shando… tęsknota za widokiem słonecznej tarczy… wspomnienie nieumarłych potworności szturmujących barykady wozów… i Cadi, wreszcie narzeczona, pozostawiona w marnie chronionej wiosce. Tibor kolejny raz gorzko przeklął decyzję by wyprawić się z “ybnijczykami”...

- Dlaczego akurat ty? - najgorszy chyba był wyrzut widoczny w szarych oczach dziewczyny. Pamiętał jak wtedy westchnął. Gdy spoglądał na “Lisiczkę”, wszystkie argumenty bladły i traciły swą wagę.
- Jeśli nie ja, to nikt inny, miła. Ja… muszę tego dopilnować. Zaufaj mi.
- Dlaczego jakiegoś kapłana nie wezmą z samego Ybn?! Tu nie jesteś niby potrzebny?! Jesteś! Nam, mi! W grodzie takoż! Bardziej niźli w Ybn jeden z tamtejszych klechów! Wytłumacz mi dlaczego TY musisz jechać bo NIE ROZUMIEM!

Tiborowi zakręciło się w głowie. Obrażenia jakich doznał i trudy drogi sprawiały że jawa i majaki wzajemnie się przenikały. Bo inaczej dlaczego dostrzegałby w mroku Madoga czy własnego dziadka?! Przesunął dłoń ku medalionowi na piersi a drugą sięgnął ku masywnemu kształtowi ciężkiego buzdyganu.
- Panie Poranka, Twej opiece polecam dobrych ludzi z Ybn Corbeth, Oestergaard i Cadeyrn i wszelkich miejsc gdzie Mrok dotarł, odbierając ich Twemu światłu i przeznaczonemu im życiu…


Poranny ból żeber i gnatów tego ranka był bardziej dotkliwy niż zazwyczaj, ale młody Oestergaard nie zwracał na niego uwagi, był taką samą częścią życia wnuka i syna rolników jak wschody i zachody słońca. Runa Connere przyuczała go na wiejskiego kapłana i chłopak niczego więcej nie oczekiwał jak takiego właśnie losu, pełnego znoju i trudu.
- Leż spokojnie - napominał szczeniaka, który za nic nie mógł zrozumieć że szczotkowanie jego futra to nie zabawa. Tibor nawet rozumiał jego próby pochwycenia grzebienia zębiskami - posklejana krwią i brudem sierść stawiała opór i psiak nie raz zaskomlał z bólu. - Zaraz pobawisz się z dzieciakami…

Dzieciaki… dobre sobie. Dzieciska maurów dorównywały albo i przerastały go wzrostem, siłą takoż. Mógł mieć tylko nadzieję że żadne nie nadepnie Ferenga czy nie ściśnie za mocno. Gdy pies z pełnym entuzjazmu szczeknięciem pomknął do zabawy kapłan popatrzył w ślad za nim, na towarzyszy a potem na “zawziętego niczym ghoul” czarownika, z zapałem skrobiącego coś na pergaminowych kartach. Przybysz z dalekiego kraju oznajmił już swój zamiar odkrycia nowego zaklęcia. Pewnie jednego z tych które miały mu przynieść baronie i skrzynie złota…

Westchnął i rozpoczął poranną modlitwę. Ta jednak zamarła mu na ustach gdy spojrzał raz jeszcze na Calimshytę.

Czarodzieje nie byli jedynymi którzy mogli uczyć się nowych zaklęć…

Chłopak ze zmarszczonymi brwiami przypomniał sobie słowa Runy Connere, słowa które wypowiedziała hen, dawno temu… jakiś rok temu, jeśli dobrze pamiętał… wtedy gdy był ledwo świeżo upieczonym klerykiem dla którego możność przywołania leczniczej modlitwy była cudem wcielonym i nawet nie sięgał myślą ku temu by oczekiwać czy ważyć się na coś więcej. Każdy jeden kapłan medytował i rozważał boskie zamysły i sposoby by do spełnienia tychże zamysłów przyłożyć ręki, dzięki czemu w magicznych arsenałach Zwiastunów Świtu, helmickich Strażników albo Bhaalitów znajdowało się całe multum wszelkich modlitw na niemal każdą okazję, ale wcale nie wyczerpywało to jeszcze wszystkich możliwości.

Magik potrzebował do tego inkaustu i papieru, Tibor - własnego rozumu. Korzystając z pozostałych jeszcze wolnych chwil po medytacji i modlitwie zatopił się w rozważaniach. Wiedział co jest jego słabą stroną i na czym powinien się skupić by temu zaradzić…
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 30-09-2014 o 15:51.
Romulus jest offline  
Stary 27-09-2014, 20:29   #132
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Rozdział Pierwszy. Droga Królów Północy. 7 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Podziemia / Kaledon
Dzień siódmy



Plany ybnijczyków i maurów, genialne w swej prostocie doskonale się uzupełniły i przypieczętowały los leża chityniaków. Zapewne pajęczaki nie zostały zupełnie zaskoczone przybyciem małej armii, gdyż giganci nie byli mistrzami skradania się, niemniej pozbawione przewagi w postaci swych kryjówek i pułapek (które coraz sprawniej rozbrajał Jehan) nie były dla maurów wyzwaniem. Ogniste zaklęcia Shando oraz wystrzeliwane przez maurową młodzież ze skonstruowanych według instrukcji Burra proc płonące pociski wprowadziły w grocie chaos. Chityniaki biegały w panice po ścianach lub odpadały od płonących sieci z przerażonym piskiem, bardziej zainteresowane ucieczką przed przerażającym i nieznanym im żywiołem niż walką. Potężne zaklęcie wiatru, które przywołał Zelund kierowało cały dym z pożaru w górę groty dusząc uciekające tam pajęczaki, które spadały jak dojrzałe gruszki na dno jaskini i wpychając dym w znajdujące się tam korytarze i szczeliny. Złowieszcze niedźwiedzie przyprowadzone przez Baruma blokowały wejścia do mniejszych tuneli chroniąc gnieżdżących się tam procarzy oraz czarujących ybnijczyków. Prócz Shando żadne z nich nie brało nigdy udziału w bitwie, toteż zwłaszcza Mara i Burro z trudem koncentrowali się na walce i rzucaniu zaklęć - tym bardziej gdy okazało się, że choldritchowe ciemności może rozproszyć jedynie święte światło Tibora oraz maurowych kapłanów. Przerażone chowańce oraz Fereng zostały z tyłu wraz z zapasami wody i leków oraz pilnującymi ich gigantami.

Najbardziej przerażający dla niziołka nie był jednak huk płomieni czy biegające wokół wielonogie stwory. Kucharz omal nie przypłacił zawałem początku walki, gdy grupy maurów, które wbiegły do ‘miasta’ wydały z siebie przerażający, bolesny ryk, wijąc się niczym w konwulsjach. Reszta drużyny również patrzyła z trwogą obawiając się, że magia kaplanek Lolth w jakiś sposób obezwładniła gigantów, którzy zdani będą teraz na niełaskę drobnych niby-robali. Jednak ku zdumieniu naziemnych garbaci giganci nie padli martwi na ziemię - zamiast tego zaczęli się prostować z wyrazem bólu, ale i ekstazy na swoich pobrużdżonych twarzach, osiągając wysokość sześciu, a czasem nawet siedmiu metrów wzrostu. Zadowoleni wydali z siebie kolejny ryk, który omal nie ogłuszył sprzymierzeńców, a wśród wrogów wyrządził znaczne szkody, po czym ruszyli do ataku miażdżąc każdego choldritcha, który stanął im na drodze. Zanim pajęczaki zdołały zorganizować jakąś sensowną obronę ich sieci zostały spalone, a one same zdziesiątkowane przez szalejących po mieście maurów, których młoty sięgały teraz do najdalszych zakątków groty. Zerkająca z daleka Kostrzewa zaczęła się nawet obawiać, że ogarnięte bitewną gorączką olbrzymy zawalą sobie jaskinię na głowy. Na szczęście jednak tak się nie stało, choć kilku mężczyzn zostało ranionych spadającymi odłamkami skał.

Mimo pogromu jaki dotknął ich miasto kapłanki pajęczej bogini (Arrug wyjaśnił pokrótce Tiborowi znane sobie szczegóły kultu Lolth) nie zamierzały się poddać. Zgodnie ze słowami zwiadowców było ich trzy; rozdzieliwszy się zaatakowały zarówno ybnijczyków stojących w wąskim korytarzu jak i tych wspierających maurowych kapłanów siekąc ich biczami czystej energii, magicznymi pociskami, kryjąc się za przyzwanymi potworami i tworząc aury ciemności i ciszy, które z łatwością kontrowała Leda. W chaosie walki wiele zaklęć zostało zmarnowanych nim udało się pokonać choldrithy, które najwyraźniej obrały sobie za cel dokonanie przed śmiercią jak największych zniszczeń w szeregach wrogich im czaromiotów, skupiając się szczególnie na kapłanach i wzywając do pomocy pozostałe przy życiu chityniaki. Tiborowi przeszło przez myśl, że upadek w podziemia mógł być dla nich - wbrew pozorom - szczęśliwym zrządzeniem losu, gdyż podziemne kapłanki były na prawdę trudnym przeciwnikiem i mimo solidnego przygotowania drużyna musiała włożyć wiele wysiłku w pokonanie “swojej” choldritchy. Nim ostatnie drgające zwłoki pajęczo-ludzkich abberacji spadły na ziemię zarówno maurowie jak i ludzie pokryci byli krwią płynącą z licznych ran.

Niedługo potem bitwa zakończyła się; dogasajace szczątki kokonów oświetlały pobojowisko w grocie, a pokryci kurzem, krwią i sadzą maurowie zbierali się by opatrzyć rany i ocenić straty. Na szczęście żaden nie zginął, choć kilku - w tym osłaniających Zelunda wojowników - było poważnie rannych. Var także krwawił jak zarzynany prosiak i opatrująca go Kostrzewa w ramach lekarstwa zafundowała mu porcję wyjątkowo złośliwych uwag. Gdy druidka podniosła wzrok znad ran goliata ujrzała nadbiegającego z sąsiedniego korytarza resztę drużyny; w tym brudnego jak nieboskie stworzenie Shando, który niósł na rękach nieprzytomną Marę.

Tak jak wcześniej sobie to zaplanowała w czasie bitwy zaklinaczka trzymała się z tyłu. Najsamprzód podawała ogniste pociski; potem polewała towarzyszy i ekwipunek wodą z przywleczonej przez “miśka” i napełnionej czarem beczki by nic nie zajęło się ogniem od latających wszędzie iskier. Im dłużej jednak trwała walka tym gorzej Mara się czuła. Najpierw zrzuciła to na karb strachu, duchoty i wszechobecnego nawet mimo zaklęć maurów dymu. Potem przeraziła się, że to może jakiś choldritchowy czar. Jednak wkrótce zdała sobie sprawę co się dzieje gdy przeszył ją pierwszy niekontrolowany dreszcz. Wokół umierały istoty, dziesiątki, dziesiątki istot, a ona jakimś skrawkiem siebie czuła ich śmierć, czuła jak pokraczne, poskręcane dusze chityniaków odrywają się od ich dziwacznych ciał i zostają wessane w nicość przez… Mara nie wiedziała przez co i nie chciała wiedzieć. Nie widziała tego procesu, lecz czuła go coraz mocniej. Nigdy wcześniej nie doświadczyła takiego czegoś, nigdy też jednak nie było jej dane towarzyszyć w tak wielu zgonach na raz. Dziewczynka trzęsła się jak w febrze oparta o chłodny kamień, oblewana na zmianę gorącym i zimnym potem. Odczucie było inne niż w przypadku Umy, lecz zarazem w jakiś sposób podobne.

A potem nadeszły pajęcze kapłanki.

Mara nie miała siły pomóc towarzyszom w starciu; walczyła już tylko o oddech. Gdy zaś ostatnia z choldritchy padła zaklinaczka poczuła, jak otwiera się przed nią bezdenna otchłań, z której spoglądają na nią oczy pięknej, lecz przerażającej istoty.



Dziewczynka odzyskała świadomość dużo, dużo później, gdy opadł bitewny kurz, a większość maurów była już opatrzona i gotowa do drogi. Ku swej niewymownej uldze niezwykłe odczucia zniknęły, a nad sobą ujrzała jedynie ściągnięte zmartwieniem twarze Burra i Shando. Większość maurów krążyła po zrujnowanym leżu pajęczakó rozkoszując się swoją wyprostowaną postawą. Tibor rozmawiał z Zelundem, Kostrzewa zaś dyskutowała łamanym wspólnym z Ledą, porównując właściwości stosowanych na rannych medykamentów. Otoczony grupką zadowolonych maurów Var oceniał uszkodzenia zbroi, a młodziutki gigant, który kupił znaleźny pancerz goliatha - a który okazał się dziewczyną - przyglądał mu się z nieskrywanym zainteresowaniem. Grzmot żałował, że nie miał więcej rzeczy na sprzedaż (w zamian za pancerz otrzymał duży nieoszlifowany kamień, który mógł być całkiem cenny), a zwłaszcza łasicowych skórek, które z pewnością zrobiłyby wśród garbatych gigantów furorę.



Maury dotrzymały słowa. Gdy ybnijczycy byli już gotowi do drogi, opatrzeni i zaopatrzeni zgodnie z życzeniami grupa młodych - a więc względnie małych - gigantów przeprowadziła ich wąskich korytarzem w kierunku Drogi Królów. Korytarz był wąski i nierówny; wyglądał raczej jak przypadkowe przejście stworzone przez jakiś wstrząs niż wiekowy tunel. Podniecone walką i zleconą im misją maury rozmawiały między sobą, a gdy wszyscy doszli wreszcie do szczeliny prowadzącej na pożądany przez ludzi poziom entuzjastycznie zabrały się do powiększania przejścia, by móc również wyjrzeć na zewnątrz. Nim krzyki goliata i Tibora zdołały ich powstrzymać szczelina zmieniła się w pokaźnych rozmiarów otwór. Na szczęście nadgorliwe giganty nie uruchomiły żadnej z pułapek (Burro widział już oczami wyobraźni zbliżające się do siebie ściany czy miażdżące ich wielkie głazy). Gdy zaspokoiły już swą ciekawość wycofały się do wnętrza ziemi, z poczuciem winy wypisanym na twarzach starając się jakoś odłupanymi wcześniej kamieniami zawalić za sobą przejście.

Po krótkiej debacie grupa zdecydowała się zawrócić do Kaledonu, zwłaszcza że z pewnością nie zdążyliby wyjść z góry przed nocą, a nieopodal wejścia Var zobaczył leżący na trakcie shandowy płaszcz - niechybny znak, że przejeżdzały tędy ich konie. Zmęczeni, osłabieni po walce, bez czarów i ze szczątkami wcześniejszego ekwipunku nie przetrwaliby kolejnego starcia z jakimkolwiek stworem, który przez ostatnią dobę mógł wyleźć z podziemi.

Tym razem grupa miała szczęście. Po godzinie marszu ich uszu dobiegł tętent kopyt. Wkróce w ciemnościach ukazały się migoczące światła pochodni wiezionych przez spory oddział kransoludów dowodzony przez samego Torego Brimmstone’a, zwabiony na Drogę hukiem powiększanego przez maury przejścia. Najwyraźniej raz otwarte Wrota otwierano coraz chętniej, co nie uszło złośliwej uwadze Kostrzewy. Nawet Burro stwierdził, że sytuacja była by o wiele prostsza, gdyby khazadzi od razu przydzielili im obstawę, jednak nie powiedział tego głośno, gdyż strażnicy przywitali ich radosnym entuzjazmem - po tym jak do bram przybiegły cztery przerażone konie spisali drużynę na straty i zaczęli przygotowywać własną ekspedycję do Doliny Lodowego Wichru, choć przez polityczne zawirowania niesporo im to szło.

Kaledończycy ugościli drużynę zapewniając jej jadło, posłanie i pomoc medyczną samego Thorgrima Brighthammera. Burmistrza Ybn i jego ludzi już nie było w mieście. Burro z ulgą dostrzegł, że jego konik przeżył i tę przygodę, a Shando i Tibor z radością odzyskali swój ekwipunek. Podzieliwszy się informacjami o choldritach i maurach ybnijczycy mogli udać się na spoczynek. Tore wskazał im też miejsca gdzie mogą pozbyć się zdobycznych przedmiotów - powołując się na niego, a więc po okazyjnych cenach (o co zadbał też Agrad), a krasnoludzcy rzemieślnicy zajęli się naprawą zbroi ybnijczyków, zwracając ją w lepszym stanie niż była w chwili wyjazdu z miasta.

Ustalono, że wyruszą do Doliny na grubo przed świtem - tym razem eskortowani przez sześciu strażników, którzy wrócą do Kaledonu jeszcze tego samego dnia. Zapowiadała się szybka i wyczerpująca jazda.

 
Sayane jest offline  
Stary 29-09-2014, 06:55   #133
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Post wspólny: Shando, Kostrzewa, Tibor i Burro

O FINANSACH, CZYLI MÓWIĄC DOSADNIE - PODZIAŁ ŁUPÓW

Kaledon, wspólny pokój gościnny
Krótko po powrocie


Na stole piętrzyły się równo ułożone stosiki kamieni i monet. Burro - drużynowy ekspert od liczenia pieniędzy, Shando - drużynowy ekspert od wzorów matemagicznych, oraz Jehan - ekspert od kreatywnej rachunkowości, siedzieli przy stole i dzieli złoto na kupki, co chwila przepychając się kto ma rację. W końcu doszło do kompromisu i siedem równych-nierównych kupek wylądowało w siedmiu płóciennych sakiewkach.


Gdy zgarnęli swoje części i Jehan ruszył do Kaledonu, poszukać kupców na mniej "chodliwe" towary.
- Tutejsi nie lubią magii, Jehanie - rzucił mu Shando na odchodne - a to oznacza że magii nie cenią i słabo za nią płacą. Nie zdziwiłbym się, gdybyś w jakimś lombardzie znalazł używane różdżki za bezcen, daj znać jakby co - najwyraźniej kupiecka krew Wishmakerów odezwała się w czarodzieju.
Następnie Shando zwrócił się do Burra, by wraz z nim zabrać kieski i roznieść towarzyszom. Każdy cieszył się, że w końcu ktoś podzielił te nierówne łupy... Kostrzewa marudziła oczywiście, ale czarodziej przyzwyczaił się już. Deszcz pada, słońce świeci, druidka narzeka. Ot, siły natury, pomyślał czarodziej.
- A Ty co się na łupy boczysz, Kostrzewo? Aaaa pamiętam. Pewnie że srebro i złoto ma leżeć pod ziemią, a ludzie niszczą przyrodę w pogoni za monetą? - Czarodziej podsunął jej kamień, jeden z tych najwięcej wartych - To weź tę kupkę. Kamień jest naturalny i do tego ładny. Może Ci się kiedyś przydać, nie wiesz nawet kiedy!
- Chyba do procy, żeby w jakiś łysy czerep walnąć - fuknęła druidka, obrzucając maga gniewnym spojrzeniem. Najwidoczniej zły nastrój po rozmowie w tunelu jej jeszcze nie minął. - Jak kto chce se w skale ryć jak oszalały kret za zimnym metalem, to zabraniać mu nie będę - wzruszyła ramionami - Mi te błyskotki po nic. Ani się nimi nie najem, ani nie obronię, grzeją też słabo...Jak kto takie bzdety ceni, to większy będzie mieć z nich pożytek. Ja równie dobrze mogę to gdzieś wyrzucić, bo niczym dla mnie się nie różni taki kamień od takiego - wskazała na jeden z kamyczków zacielających dno jaskini - A ty chyba chciałeś jakieś bogactwa gromadzić? Tedy bierz, bierz, bo zabraknie! - wysyczała złośliwie, odsuwając rękę Shanda.
- Dobra, pójdziemy na układ. Masz tu zwykły kamień - podał druidce kamień z ziemi. - Rozwal mi nim łeb z procy to wezmę ten klejnocik. Nie dasz rady - obiecasz go zatrzymać, jako pamiątkę naszego zakładu - Shando odbiegł piętnaście kroków i krzyknął - Dawaj, półorkówno! Chyba, że się boisz. czy co?!

Magowi po raz kolejny udała się sztuka niebywała - na twarz kobiety wypłynął wyraz zupełnego zdumienia, a oba oczy rozszerzyły się w niemym szoku. Ślepe chyba nawet bardziej niż zdrowe. Ba, nawet zębata szczęka opadła nieco w dół. Kostrzewa łagodnie zrobiła przy skroni gest “wariat”, a potem wzruszyła ramionami.
- Przyjdź do mnie potem! - krzyknęła - Zrobię Ci zimne okłady na czoło, bo chyba od tamtego żaru Ci mózg słabuje… - i odwróciła się plecami, udając, że bardzo zajmuje się czymś innym.
Nie ze mną te numery, pomyślał czarodziej i przybrał pozycję Smoka Zbierającego Chmury, po czym zamarł w bezruchu.
Jeśli jednak Kostrzewa miała jakieś mordercze zamiary, to albo odłożyła ja na później, albo doskonale się maskowała. Starannie omijała wzrokiem maga, zajmując się przygotowaniem rzeczy do podróży i porządkowaniem swojego skromnego dobytku, ewidentnie dając całą swą postawą do zrozumienia, że nie zdaje się ze świrusami.
Shando z kolei także opuścił w końcu gardę zajmując się dalej swoimi sprawami. Teraz będę musiał być czujny cały czas, by nie przegrać przypadkiem zakładu lub nie wyjść na głupca. Cholerna Północ!
- Jeśli Kostrzewa nie chce złota czy klejnotów to za tę część opatrunków i leków się kupi. Wszyscy skorzystają - Tibor przez dłuższą chwilę przyglądał się teatrzykowi. - I mam nadzieję że w waszym wypadku sprawdzi się przysłowie: kto się czubi, ten się lubi.
- Szanujemy się wzajemnie. Zazwyczaj - Shando spojrzał ponuro na Tibora, mając cichutko nadzieję, że ten nie sugeruje jakiegoś... afektu wzajemnego. Wolałbym jeża, pomyślał wesoło czarodziej, co kontrastowało z poważną miną, jaką obdarzył kapłana.



DUCHOWA SPRAWA
Chwilę później

- Burro, jest sprawa - zagaił Shando - Skrewiłem ostatnio, i teraz muszę to naprawić. Chodzi o ten pokój, w którym nocowałem z Marą. Głupio rzec... starałem się wygonić stamtąd ducha, ale okazała się to być po prostu mała przestraszona dziewczynka, która nie może trafić w zaświaty i boi się ciemności. Obiecałem jej pomóc, miałem pogadać z tobą by zostawić jej ten pokój zamknięty i oświetlony, by w nocy mogła zaczekać, aż wrócę i czarami odnajdę jej zwłoki. Dałbyś radę to załatwić, wysłalibyśmy list do Twojej żony... - Czarodziej spytał nieśmiało, myśląc, że od razu dołączyłby list dla Umy z przeprosinami i opisem dotychczasowych przygód…
- Ale… Jak to… Czekaj…. - kucharz kilka razy próbował się wtrącić do tego co mag mówił i coraz szerzej otwierał oczy. - Jak to duch? Zostawiłeś zjawęw moim domu, nic mi nie mówiąc?
Poderwał się z miejsca, blady z przejęcia.
- A jak on zaatakuje kogoś… tam przecież moja mała Milly… - zapowietrzył się z przejęcia, długo tylko trzymał się za pierś, bo kołatało w niej w tempie na rekord świata. - Opowiedz mi to wszystko od początku i nie waż się Panie Shando pominąć ani jednego najmniejszego szczegółu.
- Czarodziej pierwszy raz widział kucharza tak przejętego i stanowczego. Niziołek kiwał głową i wpatrywał się w niego zupełnie jakby chciał go na wylot przewiercić wzrokiem i zbadać czy aby nie zełgał czegoś.

Dopiero jak calimshanin skończył, Burro uspokoił się trochę i usiadł w końcu.
- Bierz pergamin i pisz w te pędy. A ja gońca biegnę załatwić, który do Ybn pisanie zaniesie. Tylko jak my to… hemm hmmm. Znaczy co, ten pokój zamknąć, gości tam nie puszczać. Ale kaganek na noc zostawiać? No i ile tak to będzie trwało? Nie da się jakoś… pomóc jej w inny sposób?
- Napiszę Twojej żonie, że to takie zaklęcie-przekupstwo dla duchów, by nie nękały ludzi w gospodzie i by było w niej bezpiecznie. Będzie to trwało, dopóki nie wrócimy. Potraktuj to jako wynajęcie owego pokoju - zapłacę, tylko nie orżnij mnie do skarpetek. Zabił ją okrutnie mój krajan, przeto czuję się trochę odpowiedzialny za jej smutny los. Napiszę też do Umy list z przeprosinami, niech położą kartkę obok kaganka. Nie zaszkodzi też położyć tam czasem czegoś ożywiającego pokój - kwiatów, jakiś kolorowych rysunków.
- Phi! - niziołek prychnął i popatrzył na czarodzieja jak na kapcana. - Nie myśl sobie że ja te twoje pieniądze nawet ze skarpetek wyciągane wezmę.


Podrapał się po czuprynie co było wyraźnym znakiem że myśli.
- Dobra, zrobimy tak jak mówisz, ale ja do Carie też napiszę. Potłumaczę jej co i jak, by mi do naszego powrotu nie osiwiała przez te wasze z Marą wynalazki. Lepiej zatem jak zmyślać z zaklęciami, powiemy jej prawdę. - Kucharz kiedy usłyszał o tym że ducha zabito i to okrutnie, dużo spuścił z tonu. - Wiesz z tymi kwiatami to dobry pomysł. Gdyby… gdybym się nie bał, to może nawet… Nie, nie to zły pomysł. - Zmagał się chwilę sam ze sobą. - Pomyślałem że może duchowi przydało by się jakieś towarzystwo, ale to jednak zły pomysł. Aaa no i trzeba napisać chyba, by to w sekrecie wszystko było. Bo jak do naszych palladynów dojdzie, to wpadną i duszka dziewczynki przegonią, czy co oni tam we zwyczaju mają.
- Bierzmy się zatem za pisanie - ja napiszę do Umy, ty pisz do Carie. Tak naprawdę z tym towarzystwem to może nie jest zły pomysł. Uma ma rodzinę w mieście... - Shando wyciągnął dwie czyste karty, pęk piór i inkaust, zaś nożyk skryptorski położył między nimi.

List Shando Wishmakera do Umy Kołodziejówny

Droga Umo!

Wybacz, że odjechałem szybko, nie pożegnawszy się nawet, ani nie dopilnowawszy obietnic, ale działo się wiele, zbyt wiele na głowę jednego młodego czarodzieja.
Ruszyliśmy do Kaledonu, miasta krasnoludów, w całości wykutego wewnątrz góry. Nie jest to dobre miejsce dla ludzi - z jednej strony wszystko jest tu wielkie - korytarze, hale. Z drugiej zaś strony - małe, bo krzesła, stoły, drzwi i inne takie dostosowano dla brodaczy! Przyjechał też burmistrz i wszyscy razem postanowili otworzyć nam Drogę Królów - szlak podziemnym tunelem. Byliśmy zaszczyceni i zaskoczeni.
Ruszyliśmy nazajutrz, znów w pośpiechu. Wielu mówiło, że jedziemy ku własnej zgubie, ale nie poddaliśmy się. Po drodze napadła nas jednak horda potworów! Walczyliśmy dzielnie, ale te zwabiły nas w pułapkę i strąciły do głębokich jaskiń!
Tam, głęboko pod górą pomogliśmy olbrzymom jaskiniowym opędzić się od natrętnych szkodników, a potem wraz z nimi pokonaliśmy pająkopodobne potwory, które nas ostatnio pobiły. W podzięce pomogli nam wrócić.
Jutro ruszamy ponownie - tym razem bogatsi w doświadczenia i z dodatkową eskortą. Mam nadzieję że tym razem nam się uda. Napiszę wkrótce, a gdy wrócę - zgodnie z obietnicą znajdę Cię. Opiekuj się proszę właścicielami Werbeny, bo to poczciwe dusze i pomogą Ci przetrwać ciemne noce, nie strasz tylko nikogo.

Shando Wishmaker

P.S. Załączam kilka zabawek dla krasnoludzkich dzieci, które kupiłem. Nie wiem czy możesz ich dotknąć, ale są pięknie wykonane i cieszą oczy.


 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 30-09-2014 o 23:14. Powód: Chronologia
TomaszJ jest offline  
Stary 30-09-2014, 17:52   #134
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[MEDIA]http://www.slate.com/content/dam/slate/articles/The_Week_In_Pictures/130308/130308_POW_10.jpg.CROP.original-original.jpg[/MEDIA]

Podmrok, leże chityniaków, po bitwie.

Popiół był jeszcze ciepły, a nawet momentami gorący, kiedy druidka powoli przemierzała oczyszczoną już jaskinię abominacji, od niechcenia grzebiąc końcówką kija w grubej warstwie prochu i pyłu. Żadne z monstrów nie ocalało; pozostały po nich marne szczątki i osmalone kamienne ściany, a także trwalsze przedmioty, które skrupulatnie szabrowały zwycięskie olbrzymy. Kostrzewie udało się też znaleźć w tym dogasającym pobojowisku coś dla siebie: kilka rzeczy, które maury porzuciły jako bezwartościowe, bo zbyt małe jak na ich wielkie ciała. Nie przyszła tu jednak w nadziei na łupy; krążyła po pomieszczeniu pozornie bez celu, zastanawiając się nad sensem i znaczeniem tego, co właśnie się tu wydarzyło. W końcu, zrezygnowana, usiadła w sypkim popiele, nabierając pełne garście prochu w dłonie i przesypując je w hipnotyzującym rytmie. Szary pył wzbijał się nad Kostrzewą gęstymi, drażniącymi chmurami, a przez głowę kobiety tak samo przesypywały się kolejne pytania:

Czy to zrobili, było słuszne?

Czy ocalili równowagę, czy wręcz przeciwnie?

Czy cena, jaką zapłacili w krwii i trudzie była odpowiednia?

Co dalej stanie się z tym miejscem i maurami, które nagle zerwały z siebie kajdany?

Zwykle łagodny szum liści starych drzew przynosił jej odpowiedź na takie pytania. Teraz była jednak głęboko pod ziemią, z dala od swego ukochanego lasu, a mądry szept Silvanusa był cichy i stłumiony przez grubą warstwę skał. Druidka skazana była na samotną bitwę z dręczącymi ją pytaniami. Przymknęła oczy, przywołując z pamięci obraz gór i słońca przebijającego się zza białych kłębów chmur...

...a kiedy je otworzyła, wszystko było już jasne i klarowne. Czuła się silniejsza i bardziej zjednoczona z Naturą, jakby wypalający abominacje ogień i dla niej był swoistym chrztem, który pozwolił jej głębiej wniknąć w sekretne myśli Matki. Otrzepała dłonie z pyłu, a resztką popiołu pomazała sobie twarz i włosy. Wychodząc z jaskini, przyklęknęła jeszcze, oparta na kosturze i pomodliła się do Ojca Dębu - za każde życie, które zginęło w bólu i cierpieniu w tych płomieniach. Konieczność nie musiała być bezduszna - i półorkini wiedziała już, że nie muszą towarzyszyć jej gniew i nienawiści. Wtarty w jej gęste włosy proch był jej niemą - i gorącą - prośbą o przebaczenie...

Kaledon, po powrocie

Miasto krasnali przywitało wyciszoną kobietę zwyczajowym hałasem, chaotyczną krzątaniną i pośpiechem, napędzanym tym, co było najbliższe mieszkającym tu istotom - nieustanną pogonią za materialnym dobrem, złotem, kosztownościami i pustym splendorem. Milcząca przez całą drogę Kostrzewa od razu poczuła ja podnosi się jej w gardle gryząca fala żółci, a język wyostrza, wracając do zwyczajowego, gderliwego tonu.

W związku z tym, że kolejna próba przeprawy przez podziemia miała się odbywać w liczniejszym - i bezpieczniejszym - gronie, druidka bez żalu pozbyła się nadmiarowego ekwipunku, zostawiając sobie tylko niezbędne rzeczy. Giganci okazali się na tyle roztropni, że powiedzieli jej, co z wygrzebanych z paleniska rzeczy ma jakąś wartość, więc nie dała sobie wcisnąć jakiś marnych groszy za łupy. Nie żeby zależało jej na złocie, ale dla samej satysfakcji fuczenia na próbujących ją kantować krasnoludzkich kupców było warto pamiętać te wszystkie cyferki. Ze zdobyczy zachowała sobie jednak skórznię z czarnej łuski; schowana pod grubą warstwą otulających Kostrzewę szmat, mimo nieprzyjemniej śliskości i chłodu, dawała druidce jakąś pewność, że kolejne starcie z jakimś potworem nie zakończy się tak boleśnie jak ostatnio. Kiedy skończyła użerać się z karłami, wróciła do swoich towarzyszy z wypchanym woreczkiem - im zapewne meta był bardziej potrzebny niż jej. No i miała jeszcze co najmniej jedną rozmowę do przeprowadzenia przed wyjazdem...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 30-09-2014 o 21:09.
Autumm jest offline  
Stary 30-09-2014, 20:58   #135
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
ODPOCZYNEK W KAMIENNYM MIEŚCIE


I tak oto Shando Wishmaker znów mógł poczuć się bezpieczny - tu w mieście rasy brodaczy od śmierci ich króla standarty bezpieczeństwa podciągnięto tak, że nic chyba nie mogło przeszkodzić jemu i towarzyszom w zasłuzonym odpoczynku. Na fali ogólnego entuzjazmu i za radą Torego upłynnił zbędne zdobycze i napełnił dwie sakiewki brzęczącą monetą, z których część - żołnierskim obyczajem - przepuścił na frywolną niziołkę imieniem Pączek (o dziwo krasnoludzkie damy nie trudniły się nierządem, ale może i dobrze, bo podobno miały brody!). "Z kobietą lec po bitwie, jest jak napić się ze studni po powrocie z pustyni", mówiło calimshańskie przysłowie i czarodziej zgadzał się z nim w całej rozciągłości. I szerokości, gdyż niziołka absolutnie spełniała szerokobiodrowe krasnoludzkie standarty.


Kamienny pokój, który udostępniono czarodziejowi, najwyraźniej był używany by gościć "powierzchniowców" - wszystsko było w nim ciutkę większe. Krzesła, łóżko, drzwi, nic nie powodowało tego dziwnego uczucia, które mówiło mu ostatnim razem, że nie jest na miejscu. Na ścianie wisiały nawet obrazy pieknych pejzaży udające okna. To, wraz z typowym dla krasnoludów kunsztem sprawiło, że Shando czuł się tu naprawdę komfortowo.

Teraz, gdy jego "gość" wyszedł, Wishmaker siedział wygodnie w skórzanym fotelu przy stole. Doskonałej jakości krasnoludzkie lampy były zimne i niezapalone, światło dawał kominek, który grzał tak mocno, jak północ ziębiła. Na stole ponadto stała shandowa lampa, która dawała magiczny, niebieski blask, oświetlając strony księgi zaklęć, które mag pokrywał zawijasami smoczego alfabetu. I klepsydrę, ośmiogodzinną klepsydrę z podziałkami i dodatkowym zaworem do "zerowania" piasku. Piękna i praktyczna krasnoludzka robota, którą czarodziej nabył od dumnego ze swej pracy starego szklarza. - Teraz to proste - mruknął czarodziej - wygodne siedzisko, pulpit, notatki i szkice wykonane dużo wcześniej... to jak kłaść wisienkę na torcie. Wywołanie strachu, Światło Lunii, Ochrona przed Złem i na końcu dar Mary - Piórkospadanie - wszystko zajęło godnie miejsce w księdzie, uzupełnione schludnymi szkicami i notatkami.
W świecących oparach sączących się z lampy pojawił się na chwilę Dij, quarin zaklęty w tym przedmiocie, coś tam powiedział bezgłośnie do piszącego, ale Wishmaker nie zwrócił nawet uwagi, quarin czasem coś tam próbował mówić, ale zabezpieczenia nałożone przez pierwszego właściciela i twórcę lampy były zbyt skuteczne. Ot, magiczna uwięziona istota, niczym kanarek w klatce. Nic, czym trzeba było się przejmować.

Wishmaker otworzył księgę na stronie, którą założył czerwoną wstążką i przyjrzał się notatkom uczynionym ołowiem, wyglądały dobrze... i łatwo. Po bitwie w pajęczej grocie czarodziej nabrał wiele pewności siebie, nauczył się też poszerzać magiczną percepcję - jak mawiał mistrz Brimstone: Nic tak nie szkoli czarodzieja jak walka.
Masz rację wuju, pomyślał czarodziej, wspominając ciepło swojego mentora

Interludium,
w którym poznajemy Saladina Brimstone'a,
najemnego maga wojennego i nauczyciela Shando Wishmakera.


Bitwa odbyła się wczoraj, a mistrz Saladin Brimstone miał dziś wyjątkowo dobry humor. Jego bratanek znów zachował zimną krew i znów przeżył bitwę u jego boku, co doskonale wróżyło na przyszłość. Poza tym jutro miał odebrać należne złoto i wszystkie różdżki, jakie znajdą przy wrogach co było częścią umowy. Nie spodziewał się wiele - dwóch magów, których miała strona przeciwna byli ledwie odrosłymi od terminu nowicjuszami, więc różdżki mogą być równie nieskolotne, ale Saladin nie gardził nawet niską magią. Potrafił wykorzystać wszystko. Teraz jednak z wojownika zmienił się w gawędziarza, co zdarzało mu się głównie po bitwach. Wishmaker, ledwo pół roku temu wyrwany z klasztoru i domu rodzinnego lubił te rzadkie chwile i chłonął z nich wszystko, co się dało.
Tym bardziej, że mistrz lubił uzupełniać swoje opowieści barwnymi obrazami, mirażami wyczarowywanymi na pół magią, na pół wyobraźnią.



- Daleko stąd, chłopcze, bardzo daleko. Nie za siedmioma morzami, gdyż w zupełnie innym świecie, są miasta, które płoną, ale nigdy nie zostaną spalone. Są piękne, ale zwykły śmiertelnik tego nie doceni, gdyż ledwo tam przybędzie, skóra pokryje mu się pęcherzami, a potem zczernieje, aż w końcu cały obróci się w popiół. Ale ja tam byłem, Shando. Kroczyłem ulicami Mosiężnego Miasta, gdzie rządzi sułtan potężnych ifiritów, Marrake al-Sidan al-Hariq ben Lazan.



Saladin zrobił efektowną pauzę, pozwalając uczniowi cieszyć się wizją opowieści. W końcu pociagnął dalej.
- Długo by opowiadać o jego cudach, ale ja dziś chcę ci powiedzieć o jego mieszkańcach. Nie o ifiritach, potężnych i nieubłaganych, ale o pomniejszych żywiołakach, biegających po mieście niczym małoletni ulicznicy po calimshanie. Nie są wielcy, może coś jak niziołki czy nasze dzieciaki, ale trzeba wiele mocy i sprytu by przeżyć w mieście, gdzie ulicami kroczą władcy ognia. Jeżeli spotkasz niedużego żywiołaka Shando, strzeż się, gdyż mimo małych rozmiarów w pojedynkę potrawi pokonać każdego z nich - kiwnął niedbale ręką w kierunku ogniska obok, gdzie spali żołnierze - lub ciebie. Są różne - czystej ognistej krwi są najpowszechniejsze, ale można spotkać i bękarcie - zrodzone z dymu i lawy.



- Zaiste, wspaniałe były moje podróże po planie ognia. Wiele zobaczyłem, że opowieść trwałaby siedem dni i siedem nocy. A tyle czasu nie mamy, więc będę wybierał co ciekawsze kawałki. Opowiem Ci o jednym z najpiękniejszych widoków w Wieloświecie. Niedaleko miasta są gaje, gdzie rosną Wierzby Płonące. Zaprawdę, cenią ifiritowie ich długie, gorące gałęzie, z których niczym u nas kosze, tam wyplata się lekkie zbroje dla wojowników i zwiadowców. Najlepsza pora do zbioru gałęzi, to wczesna ogniojesień, jednak - jak tłumaczył mi Ogihhir, ifiryt który był mi przewodnikiem - trzeba dobrze pilnować drzew, gdyż ich kora i gałęzie to ulubiony przysmak Ziejących Żuków.



- Odganialiśmy potem napotkane ziejące żuki o czarnych obsydianowych pancerzach - pojedynczy nie był zagrożeniem ani dla mnie, ani dla Ogihhira, ale spotkaliśmy wiele na raz, więc trochę musieliśmy się postarać - uśmiech Mistrza Saladina mówił wiele o tym "trochę". - Zieją ogniem i wyobraź sobie że tak znajdują sobie partnerów do godów - po największym i najpiekniejszym zionięciu. Tym niemniej, gdy dostrzegą kogoś z innego świata, lubią wypróbować ów zionięcie na nim!



- Tak to właśnie wygląda, Shando. Świat niegasnących płomieni jest piękny i morderczy jednocześnie. Powiem Ci jeszcze ciekawostkę na koniec. W świecie ognia jest też woda. Nie jest to oczywiście taka woda o jakiej mówimy u nas kryształowa i płynąca. Woda w ognistym świecie wypływa z interplanarnych portali, często podziemnych. Po stronie planu wody są gorące źródła, zaś po stronie planu ognia... no cóż, można powiedzieć że są to popielne bagna, wypełnione wrzącym błotem.



- W takich warunkach żyją czerwone krokodyle, jedne z ciekawszych gatunków na tym świecie. Wedle żelaznych ksiąg, które dano mi przeczytać, przedostały się onegdaj z planu wody i dostosowały się. Oraz nabrały nieziemskiego apetytu, gdyż jedzą częściej i więcej niż ich kuzyni z chłodniejszych rozlewisk. Same nie mają w sobie wiele ognia, ale ich ciała dostosowały się do wysokich temperatur, i jeżeli wrzuciłbyś jakiegoś do zwykłej wody, szybko zmarzł by na śmierć.



- Opowiem Ci kiedyś i o innych cudach odległych światów, ale póki co - idziemy spać.


Unoszony pozytywnymi spojrzeniami Shando spojrzał na dwie ostatnie strony, które zapełnił najnowszymi zaklęciami - o ile Magmowy Atak był jego projektem tylko połowicznie, o tyle jego właściwe dziecko - Ogniste Wezwanie było prawdziwym powodem do dumy i hołdem dla jego mistrza, który przekazał mu wiedzę o planie ognia i wpoił piekny ignański język, by i on w przyszłości mógł odwiedzić Mosiężne Miasto. Ale teraz musiał zgodzić się z mistrzem Saladinem ze wspomnień - czas spać.



WIECZORNA NIESPODZIANKA I CO SHANDO Z NIĄ ZROBIŁ

Już miał zamknąć księgę, i udać się na spoczynek, gdy zabolały do rany odniesione w bitwie. Ból był oczywiście fantomowy - Brighthammer jego draśnięcia zagoił tak, że śladu nie zostało, ale ciało miało swój własny rozum, który mówił, że rana winna tam być. Więc zabolało.
- Yhmmm! Za jakie grzechy... - zaklął Shando i nie dokończył. w końcu - było nie było - doskonale wiedział za jakie grzechy. Obrywał najczęściej, gdy wróg był od niego szybszy, lub zaatakował znienacka, co okazywało się często zadaniem banalnym, gdyż głupia dżinnowa klątwa zwyczajnie kazała mu patrzeć gdzie indziej lub reagować kilka chwil za późno.
- Nożem dziabnięty, bo przeklęty hihihihi.... - słabiutki głosik odezwał się z lewej strony maga. Wishmaker podniósł wzrok i spojrzał na quarina, dżinna swojej lampy. I umiósł brew. Po chwili pokręcił głową. - Przesłyszało mi się ze zmęczenia - rzekł do siebie. A Quarin wiszący w świecącym dymie dostał szału - próbował chyba coś powiedzieć!
- ... a może nie? - Shando przyjrzał się małemu duchowi lampy. Ten się uspokoił i zaczął mówić, wciąż niesłyszalny. Zaciekawiony czarodziej zrobił coś, czego nikt z czarodziejów o nazwisku Wishmaker nie robił od dawna - odezwał się do niego.
- Dij, tak? - Na boku lampy wytrawione było imię jej niewolnika - Powtórz to, co rzekłeś wtedy. "Nożem dziabnięty, bo przeklęty".
- Nożem dziabnięty bo przeklęty? - Shando kiwnął głową. - Słyszę to - odpowiedział.
A Dij znów dostał słowotoku i szału, rozwiewając po całym pomieszczeniu lśniące smugi światła. W końcu spojrzał na czarodzieja nienawistnym wzrokiem.


- Co się na mnie wściekasz? To nie Wishmakerowie cię uwięzili. Poza tym ile to czasu? Dwieście, trzysta lat? Dla ciebie jak mrugnięcie. Myślę jednak, że miło ci że ktoś cię w końcu rozumie. Znalazłeś przypadkiem obejście zaklęcia.
Quarin spojrzał się pytającym okiem na czarodzieja, podejrzliwie, ale i z nadzieją.
- To rymy, baranie. Najwyraźniej ominięto je podczas zaklinania. Na twoim miejscu zacząłbym ćwiczyć. Tylko cicho, bo zamierzam się wyspać przed jutrem.
Shando Wishmaker jakoś nie był ani zaskoczony, ani rozentuzjazmowany. Raczej rozbawiony. Podszedł do sekretarzyka i wziął z niego jeden z leżących tam tomików, otworzył gdzieś w środku i przeczytał:

Bohaterowie węglowych nocy
i soczystego blasku hut.
Bohaterowie toporów mocy,
i młota ciężkich nut.



- Gorwin Stalorytnik, "Nie widać stąd słońca", zbiór poezji w przekładzie na wspólny Alany Springleaf - tomiszcze zajęło miejsce Shandowej księgi czarów, mag otworzył je na jakiejś stronie - Dobranoc. I siedź cicho.

Gdy spał, spokojnie i z uśmiechem śnił o potędze, którą posiądzie, bitwach które stoczy i cudach, które zobaczy. Od strony stołu, gdzie stały lampa i książka, słychać było cichutkie szepty recytacji. A wracająca z polowania na myszy Kaszmir, gdy prześlizgneła się obok wczorajszych zakupów swojego Pana, wspięła się na stół i ułożyła w precel się obok lampowego quarina z ciekawością obserwując spod przymkniętych oczu starania dziwnej istotki.
...książki przewróć stronę/długim swym ogonem? - zdało się słyszeć cichutki szept.
I Kaszmir smagnęła złotym koniuszkiem ogona i przewróciła stronę w tomiku.
Dij, quarin uwięziony w lampie czarodzieja podziękował grzecznie aż bezgłośnie i wrócił do czytania.

I było tak, aż skończyły się wszystkie sny, wszystkie wiersze i przesypały się wszystkie ziarenka w klepsydrze. Wtedy w grube dębowe drzwi ktoś głośno zapukał.
Czas ruszać.



KUPIECKA KREW

- Już załatwiłem transport, Burro. Listy nie pojadą same - zadowolony z siebie Wishmaker obserwował, jak szeroki i solidny wóz jest ładowany brzęczącymi workami z różnym dobrem. Wóz był krasnoludzki, sześciokołowy, o wysokich burtach i niskim wejściu, co ułatwiało brodaczom ładowanie towaru. Zaprzęgano do niego 4 solidnie zbudowane, pociągowe kuce, nieznanej mu dokładnie rasy, ale wedle słów wozaka krasnoludowie używają takich w swoich głębokich kopalniach od wieków, a po zakryciu oczu równie dobrze sprawdzają się na zewnątrz. Czarodziej rzeczywiście zobaczył otwarte teraz klapki na uprzęży zwierząt.


- Będę miał trochę do transportu do Ybn, chcę tam też nająć magazyn... chyba że dam zarobić przyjacielowi. Co powiesz na jakieś 100 sztuk złota, płatne przez Kompanię mojej rodziny po odebraniu towarów? Nawet 140, jeżeli twoi będą mieli oko na ludzi których wynajmę do segregowania i czyszczenia... komuś muszę zapłacić. A jeżeli to będziesz ty to tym bardziej serce mi się uraduje, bo wiem żeś uczciwy.
Widział, że niziołek się zastanawia, ale nie on, to kto inny. A Burrowi nie szkoda będzie więcej zapłacić, bo sam przyłożył rękę do tego wszystkiego.
- Nie mam czasu zajmować się handlem, ale dać leżeć odłogiem takiej ilości towaru, toż mój ojciec by mnie zamordował, niech spoczywa w spokoju. I tak poświęciłem cenny czas, by wydać odpowiednie dyspozycje, i nie wszystko co chciałem wpisałem do księgi... ale co tam, przynajmniej mnie staruszek w snach nie będzie nawiedzał - dodał czarodziej na koniec, smutno zauważywszy zadowolenie z tego, że jego ojciec, wraz z pozostałymi przodkami spoczywa spokojnie w rodzinnym grobowcu w Calimporcie, z dala od zawieruchy z nieumarłymi.

Trzymał w ręku cały plik dokumentów - list do Umy, drugi do Matki i Braci, do tego instrukcje dla spedytorów w portach w Ybn i w Calimporcie. Jego dusza była rozdarta między obowiązki czarodzieja, a kupiecką determinację do zysków, ale w końcu uśmiechnął się do siebie. Zaklęcia, pomyślał, zdążę wpisać zawsze. A zysk, jak przegapisz moment, między palcami jak pustynny piach przeleci. Tak więc dwa zwoje wciąż tkwiły w shandowym bagażu, czekając na wpisanie.

List Shando Wishmakera do Matki i Braci

Najdroższa Matko!, Ukochani Bracia!

Zgodnie z radą mojego wuja, przybyłem na północ. To dziki i nieprzyjazny kraj, pełny niekulturalnych ludzi i zagrożeń jakże innych od spotykanych u nas. Przybyłem w czas, gdyż wojenna zawierucha zawitała do tej zimnej krainy (a mówiąc "zimnej" mam naprawdę na myśli zimną - noc na pustyni to lekki chód w porównaniu z ziąbem oblodzonych gór!). Wiele mniejszych osad zostało zniszczonych, większe zaś ucierpiały mocno. Możliwe, że nie będzie wystarczająco farmerów i ziemia będzie leżeć odłogiem, ale z drugiej strony miejscowi są raczej dumni ze swej samowystarczalności. Możliwe, że warto by przysłać przedstawiciela, by ocenił popyt na żywność i inne materiały podczas nadchodzącego roku. Regiony katastrof magicznych czy naturalnych zawsze oznaczają możliwość zysku - czy to w spekulacji gruntem, czy na skutek niespotykanych nigdzie indziej cen. Zresztą - sami wiecie. Warto sprawdzić kroniki rodzinne, by oszacować to wszystko. Ybn Corbeth może być dobrym miejscem na ustawienie przedstawicielstwa na północy - dużo ludzi zginęło i z pewnością niejedna parcela jest do wynajęcia.
Obecnie jestem wynajęty, by wraz z grupą towarzyszy szukać zagrożenia, które wywołuje umarłych spod ziemi. Stoczyłem kilka potyczek, z których wyszedłem bez szwanku, oraz jedną podziemną bitwę, gdzie odniosłem nieznaczne rany.
Wciąż czuję się tutaj obco, ale jestem we właściwym miejscu. Przez ostatni tydzień nauczyłem się więcej o magii niż przez poprzedni rok. Od razu uprzedzę pytanie - Nie, Lando. Nie potrafię wyczarowywać złota!

Po wspomnianej bitwie, którą stoczyliśmy ramię w ramię z Maurami, olbrzymami zamieszkującymi groty pod górami, zaskoczył mnie lekceważący stosunek, jaki owa nacja ma do pieniądza i innych materialnych rzeczy. Po stoczonej bitwie właściwie nie splądrowali miasta wrogich im istot!
Zgodnie z naukami naszego ojca, towarem jest wszystko, zaś zysk nigdy nie śmierdzi, dlatego nie zlekceważyłem dużej ilości dobra i zapłaciłem za jego zebranie i zmagazynowanie. Wraz z tym listem powinne dopłynąć do Was skrzynie z towarami, które powierzam Waszemu zmysłowi handlowemu, a których których spis i szacowaną wartość załączam na osobnej karcie. Podrzućcie z powrotem sumę którą wyłożyłem wraz z prowizją dla składującego - polecam Jego gospodę, "Werbenę"! - reszta jest do waszej dyspozycji.
Niech Waukeen czuwa nad Waszymi interesami i dogląda szczęścia rodziny!

Wasz Shando.

Spisane w krasnoludzkim mieście Kaledon na dalekiej, dzikiej i piekielnie zimnej północy.

Cytat:
Załącznik 1:
1) Spis dobra
Klingi sztyletów x1400 (1gp x1400 = 1400gp)
Łomy x27 (1gp x27 = 27gp)
Krzesiwa x83 (0,5gp x83 = 41,5gp)
Żeleźca narzędzi x57 (1gp x57 = 57gp)
Kłódki x47 (10gp x47 = 470gp)
Kajdany x24 (7gp x24 = 168gp)
Kociołki x91 (0,25 x91=22,75 gp)
Gwizdki x18 (0,4gp x18 = 7,2gp)
Dzwonki x43 (0,5gp x43 = 21,5gp)
Haki i kotwiczki x50 (0,5gp x50 = 25gp)
Lusterka stalowe x18 (5gp x18 = 90gp)
Łańcuch (320 stóp) (15gp/10 stóp x32 = 480gp)

2) Uzyskanie zdobytych towarów:
Umowa z Norinem Bullneckiem, pośrednikiem
30 tragarzy 1sp/dzień =3 gp
4 ochroniarzy 1gp/dzień x4=4gp
Prowizja pośrednika 1sp/osoby: 3,4 gp.
Łącznie: 10,4 gp

3) Transport Kaledon - Ybn Corbeth (16 mil)
16x 3cp = 48 cp za jednostkę ładunkową
Całość wozu - 4,8 gp.
Do tego eskorta (Umowa j.w.) 4 ochroniarzy 1gp/dzień x4=4,4gp z prowizją)
Transport wiadomości gratis
Łącznie: 9,2 gp

4) Składowanie w Ybn Corbeth
Umowa z Burro Butterburrem, na 5% zysku ze sprzedaży, obejmująca też nadzór nad pracami segregacji i czyszczenia przed przybyciem statku, prawdopodobnie 140gp.
Segregacja i czyszczenie szacowane na 50 osobodni, koszt 5 gp.

5) Transport skrzyń do Calimportu
Pośrednik w porcie (1% szacowanej wartości) = 28,06
Tragarze na nabrzeżu Ybn 10x1sp=1gp
1500 mil x1sp = 150gp (Płatne przy odbiorze!)
Posłaniec w porcie do siedziby kompanii Wishmakerów 2 cp

Ponadto: Posłańcy w Kaledonie, konieczni do organizacji przedsięwzięcia: 1gp

Koszty łącznie: 345,08gp

5) Podsumowanie
Wartość towaru: 2806,45
Straty przy transporcie/kradzież (10%): = 280,64 gp
Prowizja dla Burro Butterburra: 100 gp (po sprzedaży)
Poniesione koszty: 316,02 gp
Gotówka wyłożona: 150 gp
Szacowane zyski łączne: 2045,73 gp.
Cytat:

 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 03-10-2014 o 16:10. Powód: Dodanie wydarzenia.
TomaszJ jest offline  
Stary 01-10-2014, 19:29   #136
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Kaledon, przed wyjazdem

[MEDIA]http://nourishedkitchen.com/wp-content/uploads/2011/08/282546_10150269887634078_193690124077_7338077_3680 154_n.jpg[/MEDIA]

Kiedy drużyna szykowała się już do wyjazdu, pozałatwiawszy swoje sprawy, Kostrzewa wyłowiła wzrokiem Marę i kiwnęła na nią brudnym paluchem. Przekrzywiła przy tym głowę zupełnie jak Wredota, kiedy polowała na jakiś smaczny, a wzbroniony jej kąsek.
- Choć że no tu, smark….dziecko - zawołała tak, by dziewczynka ją na pewno usłyszała - Do pogadania z tobą mam poważniej… ale się nic nie bój. Gryźć nie będę - dodała, teatralnie zgrzytając kłami.
Mara zbliżyła się w milczeniu, bez entuzjazmu ale i bez niechęci.
- Nic się nie boję - zapewniła.
Mogło się zdawać, że od ostatniej bitwy i towarzyszącej jej omdlenia Mara jeszcze przycichła. Jej usta w większości przypominały wąską zaciśniętą kreskę a na bladej skórze, pod wielkimi oczami, odcinały się natenczas ciemne smugi.
- Jak głowa…? - spytała druidka, mrużąc zdrowe oko i wpatrując się w Marę bielmem - Co się stało tam w jaskini, mhm…? - sięgnęła do swojego pojemnika z ziołami i wyjęła jakieś żółtawe kuleczki, wyglądające jak utoczone z brudnej gliny - Ran żadnych nie miałaś, magia to też nie była. Wiem, bo cię cuciłam… - Kostrzewa powąchała jedną “pigułkę” i skrzywiła się z niesmakiem - Tylko mi ciemnoty nie wciskaj…! - pogroziła dziewczynce palcem, chyba na wpół żartobliwie.

Mara westchnęła, potarła palcami skroń jakby chciała zatrzeć niemiłe wspomnienie. Przez cały czas była śmiertelnie wręcz poważna.
- Po prostu... za dużo śmierci - wymamrotała po czym wzruszyła ramionami. - Te wszystkie dusze wessane w nicość przez to... COŚ - ostatnie słowo wymówiła z emfazą, z tłumionym lękiem w głosie.
- Przez “coś”…? - druidka spojrzała na Marę podejrzliwie - Jakie zaś “coś” ? Co ty tam widziałaś, dziecko…? - przybliżyła nos do zaklinaczki, jakby zamierzała obejrzeć ją z bliska - Śmierci nie ma się co bać, to przeca część życia… ty, jak nikt, powinnaś to najpewniej wiedzieć… - odliczyła trzy kulki i podała dziewczynce na otwartej dłoni - Brać na migrenę, jeno wcześniej coś przekąsić! Żebyś znów z nadmiaru emocji nie słabowała... - zakomenderowała.
- Widziałam… - Mara chciała chyba coś dodać ale ostatecznie przygryzła wargę. - Nieważne. A co do słabowania - zgarnęła medykamenty z dłoni półorczycy - To przeca część życia. I śmierci - przedrzeźniła ostatnią wypowiedź druidki udając jej niski mentorski ton. - Zdarza się.
- Nieważne, nieważne… Tak jak to, że Cię w mieście pobił ten chłopak… - zamruczała Kostrzewa - A miej te swoje szczeniackie tajemnice, jeno jak któregoś dnia wyskoczą i Cię w rzyć będą chciały ugryźć, to na moją pomoc nie licz następnym razem… - fuknęła - Klechę zaś mamy na podorędziu. Co prawda ten jego bóg nie jest z tych najbystrzejszych, ale może co wyjaśni… - dodała niechętnie i zaczęła pakować apteczkę.
- Liczyć na twoją pomoc? - brwi dziewczynki zadrgały. - Całe życie liczyłam tylko na siebie więc wybacz jeśli cię urażę, ale twoja pomoc ani zapewnienie o niej nie są mi niezbędne bym miała spokojny sen - ostentacyjnie wrzuciła na język lek na migrenę i zaczęła iść w swoją stronę. Pewne było, że bitwa i owe “omdlenie” uczyniło Marę bardziej drażliwą.

[MEDIA]http://career-city.com/resumeimages/old-letter-2.jpg[/MEDIA]

...a w powietrzu wisiała też wizja komunikacji z Dai'nan, którą wypadałoby poinformować o nieudanej próbie przekroczenia gór, oraz gotowości do kolejnych. Wishmaker czuł, że da sobie radę z tym zwojem, jakoś wydawał się mniej skomplikowany niż wtedy gdy go brał.

Gdy grupa zebrała się przed wyjazdem, Shando wyjął z tubusa zwój i przebiegł oczami po smoczych literach.
- Gotowi? - zapytał, sam mając lekką tremę przed kontaktem z potężną czarodziejką, która z jednej strony mu pomogła a z drugiej... dała do zrozumienia jak wiele mu brakuje do jej kunsztu. Lub jakiegokolwiek kunsztu.
- A po co chcesz marnować zwój? - Tibor nie był przekonany do pomysłu. - Spowiadać się z tego że mamy opóźnienie, kiedy wiadomo było że przed nami niebezpieczna droga? Zachowaj go lepiej na moment gdy będziemy mieli coś istotnego do oznajmienia.
- Opóźnienie jest istotne - burknął Shando - A poza tym zwoje są wielorazowego użytku. Co myślicie? Kontaktujemy się? - zapytał pozostałych.
- Zwoje NIE są wielorazowego użytku - westchnął Oestergaard. - Co najwyżej zapisać można na nich kilka zaklęć. Chyba że w Calimshanie obowiązują inne prawa magii. Ale jeśli nie, to oznacza że mamy tylko ograniczoną ilość tych czarów.
- Ot, mag wielki i uczony, jak z koziego tyłka trąba… - druidce nie umknęła uwaga kapłana - Można jej wysłać jakiegoś zwinnego posłańca z wiadomością, bez całej tej fikuśnej magii.... O, takiego na przykład. - pogładziła kruka po piórach - Tylko by mnie musiały krasnale wypuścić na powierzchnię… - rozejrzała się po towarzyszach - Albo i nie. Po co czarownicy o naszych kłopotach wiedzieć...chyba że masz coś jej gorącego i osobistego do przekazania, magu... - wyszczerzyła się wrednie do Shanda.
- Pani Dai'an wyraźnie stwierdziła "Możesz go użyć ponownie", a nie mam podstaw by wątpić w jej słowa. - ponuro odrzekł Wishmaker, choć czuł że idzie w ślepy zaułek i pora zrobić taktyczny odwrót - Choć prawda jest niestety taka, że byłem wówczas po nie przespanej nocy i mogłem coś pokręcić. Możliwe, że mówiła o pergaminie jako takim, a nie zaklęciu. A co do przekazania - tu odwrócił się do druidki - Miałem nadzieję na coś dla ciebie. Nic wielkiego, ot zaklęcie Lisiego Sprytu zaprawione Permamencją...
- Następnym razem dopytaj, a na razie radzę nie marnować tego co mamy przy sobie na głupoty. Chyba że faktycznie masz coś osobistego i niezmiernie ważnego do zakomunikowania - skwitował ugodowo Tibor.
- Niech wam będzie. Mam nadzieję że czarodziejka w swoich planach wzięła pod uwagę opóźnienie.

Niziołek oblizał paluchy z racuchów, którymi się zażerał i z pełnymi jeszcze ustami powiedział:
- Skoro mamy list do Ybn posyłać… eee do Werbeny, to tam możemy napisać. - Zaczerwienił się nieco, bo w liście do Carie już zdążył napaplać o wszystkim. W sumie jak na epistołę popatrzeć to więcej tam było właśnie paplania o Wyprawie, niż o duchu dziewczynki.
- Moja żona niechybnie powtórzy komu trzeba, że nam się trochę droga wydłuża....
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 01-10-2014, 21:31   #137
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Nie tak sobie Mara wyobrażała bitwę. Pomijając chaos, pożogę, smród palonego mięsa i przygniatające wręcz zdenerwowanie najgorszym okazała się... utrata świadomości.
Wokół było tak wiele śmierci. Za dużo. Dziewczynka czuła się jak bukłak z pęcherza, który ktoś podstawił pod wodospad. Ścianki uginały się, naczynie pęczniało do granic możliwości i pozostawało kwestia czasu aż pęknie z hukiem.
Nim odpłynęła pamiętała ten dziwny niebyt, który wsysał martwe dusze i kogoś kto tam na nie czekał. Nie miała wątpliwości, że to czarodziej, którego poszukują. Ten sam, który stoi za całym tym galimatiasem z nieumarłymi.
Zaskoczeniem był przebłysk kobiety, pięknej i przerażającej, z odwłokiem pająka i ludzkim korpusem. Kim była? Złą boginią, która pociąga za sznurki i plecie nici przeznaczenia? Kolejnym potworem, który stanie na ich drodze do ratowania świata? A może zwykłym omamem wystraszonej dziewczynki?

Gdy się ocknęła myślała wpierw, że umarła i trafiła do miejsca gdzie trafiają niegrzeczne dziewczynki, gdzie jest ciemno, zimno i roi się od potworów. Lekką ulgę odczuła jak się okazało, że poczwara, która nad nią zawisła to nie wygryzająca z piersi serca istota z zaświatów a jeno zgryźliwa druidka, która z niewiadomych przyczyn wytarzała się od stóp do głów w popiele martwych chityniaków. Mara nie skomentowała tego faktu ale ślinę przełknąwszy w myślach sobie potwierdziła, że Kostrzewa jest jednak dziwna.

Kolejny czas nie upływał spokojnie. Marze ostatnie zdarzenia i wizje wyraźnie ciążyły. Umilkła jeszcze bardziej, gadała jeszcze rzadziej. Pod oczami odcinały się ciemniejsze smugi dręczącego ją niepokoju. Mara zawsze nosiła w sobie smutek i powagę ale teraz osiągnęły one takie natężenie, że przeszkadzały działać. Rozmowa z Kostrzewą nie wyszła najlepiej ale i druidka duszą towarzystwa nie była, czego się było spodziewać. Droga powrotna upłynęła w milczeniu. Mara wlekła się za grupą na szarym końcu, apatyczna i zamyślona. Nie można było pozbyć się wrażenia, że z każdym krokiem coraz bardziej zamyka się w sobie i na temat omdlenia podczas bitwy nie chce się wcale rozwodzić.


* * *

Mara ciasno obejęła rękoma kolana i wbiła w nie brodę. Była tak chuda, że dosłownie ginęła na całej rozciągłości karczemnej ławy. Chwilę zerkała spode łba na bawiący się tłumek rozwrzeszczanych brodatych amatorów browaru. Jej wzrok zawisł na dłużej na osobie Wishmakera, który prowadzony za rękę przez korpulentną niziołkę zniknął za drzwiami jakiegoś pokoju.
- Po co on tam z nią polazł? - zapytała dziewczynka dmuchając na rudą grzywkę, która wchodziła jej do oczu.
- Ehm… - Kucharz zawiercił się niespokojnie na ławie. Chwycił kufel i przytknął do ust by zyskać trochę na czasie. Łypnął okiem na dziewczynkę, zastanawiając się ile o pszczółkach i kwiatkach opowiedział jej własny ojciec. No ale przecież znał Olafa i wiedział że u niego z takimi sprawami chyba nie sporo. - No więc…
Powiercił się trochę, podrapał po czuprynie, łypnął okiem znowu. - Czasami kiedy mężczyzna i kobieta…
Pokręcił głową i skrzyżował ręce na piersi. - Nie mam pojęcia po co on tam z nią polazł.
Mara zeskoczyła ze stołka i jak zahipnotyzowana ruszyła w stronę drzwi za którymi zniknęła para.
- Sprawdzę - powiedziała podejrzliwie.
- Zaczekaj no! - kucharz zerwał się z ławy, pocwałował klaszcząc po kamiennej posadzce kudłatymi stopami. - Gdzie ci tak cholera pilno za nimi, co?!
Burro zdenerwował się wyraźnie.
- Ile ty masz lat w ogóle moja pannico, hmm? - Ocenił chuderlawą postać, mierząc ją złym okiem od stóp do rudej czupryny. Wyraźnie widać było że złością i surowością maskuje coś pod spodem.
- Co ty taka ciekawska psiakrew się zrobiłaś?
-Bo… - jej oczy i usta otworzyły się jeszcze szerzej jakby nie dowierzała, że musi mu tłumaczyć jak nierozgarniętemu dziecku - w kółko ktoś nas chce pozabijać? Uczestniczymy w misji o ogromnym znaczeniu, ścigając czarodzieja, który zbiera armię nieumarłych i niewątpliwie dysponuje potęgą, wpływami i wywiadem i może na przykład to podstawiona assasynka co go na osobność wywlekła żeby po cichu uśmiercić? Przecież każdy poszukiwacz przygód wie, że rozdzielanie się od grupy to pierwszy gwózdek do trumny.
- A ty wiesz, że możesz mieć… - kucharz znowu potrząsnął głową, jakby wzdrygał się lub otrzepywał jak źrebak po kąpieli. - Nie. Jesteśmy w Kaledonie. Tu aż roi się od brodaczy, którzy częściej machają toporami niż ja łyżką. Każda assasynka już dawno… Skąd ty w ogóle takie słowo znasz, co? Eee.. o czym to ja... A tak. - Złapał bez ceregieli Marę za rękę i poprowadził ją z powrotem do ławy.
- Shando to czarodziej i to bojowy, to raz. Assasynki to on na śniadanie jada. Dwa, że… nie ma żadnego dwa. To nie żadna assasynka tylko…. - zachrząknął i sięgnął znowu po kufel, ale oczywiście jak na złość zdążył już wychlać wszystko poprzednim razem.
- Dziwka? - weszła mu w słowo dziewczynka.
Kucharz znowu chciał zapytać skąd takie słówko zna, ale w porę ugryzł się w język. W desperacji machnął kuflem w kierunku przysadzistej kelnerki, wymownie i z wyrzutem pokazując że jest pusty.
- Nie. Znaczy, nie wiem do cholery… Co cię w ogóle to tak interesuje, co? Nie możesz o czym innym rozmyślać? Zjedz coś psiakrew, bo jak na te twoje wystające żebra patrzę to mnie ogarnia zgroza. - Mruknął i zawiercił się znowu na ławie.
- Strasznie jesteś ufny - Mara nadal wlepiała oczy w drzwi. - Poza tym sam mówiłeś, że wkoło pełno pijanych krasnoludów. Powabna niziołka odbiega od schematu. I czemu niby Calimshanin z nią polazł? Nie jest dla niego… no wiesz, za mała? Jakoś sobie nie wyobrażam, że… Więc pewnie go zaczarowała. A zaczarowała żeby odciąć od stada i - kościsty palec wymownie przejechał po gardle.

Kucharz zawiercił się przesunął swój czepiec na tył głowy i wytarł przedramieniem spocone czoło. Jak temu gówniarzowi, to wytłumaczyć? Łypnął okiem spod zmrużonych powiek… jak to za mała? Może jednak ona już dobrze o tych pszczółkach wyedukowana? Nieee, no to przecież dziecko jeszcze. Kozia rzyć, parę latek od Milly starsza.
- Daj już spokój z tymi assasynkami, co? Nic mu nie będzie, zresztą nie ma o czym gadać w ogóle bo to nie… Nie ma i już.
- Ja tam dla pewności pójdę od drugiej strony i tylko zerknę. Jeśli się mylę to dobrze, ale jak go tam teraz morduje to nie chcę później sobie w brodę pluć - powiedziała zdecydowanie Mara i ruszyła ku wyjściu.
- Zaczekaj no! - wrzasnął za nią niziołek, ale było już za późno. Pognał więc za nią usiłując zatrzymać, ale ona już smyrnęła zwinnie jak wiewiórka na zaplecze. Zdążył tylko złapać za rękę ale dosłownie trzy kroki od kotary pokoju, w którym zniknął czarodziej. Zawahał się, ale drogę jej zagrodził.
- Ani drgnij, moja panno! - przykazał surowo, a Mara oscentacyjnie założyła ręce na piersi i ponagliła go gestem znowu sugerującym podrzynanie gardła. Kucharz zaklął pod nosem i obejrzał się przez ramię w stronę kotary bo okienko szczelnie było nią zakryte. Zgarnął z ulicy kilka skrzynek i ustawiwszy jedną na drugą łypnął raz jeszcze w szybkę ciekaw czy jakiś prześwit będzie i, o zgrozo wyobraźnia już pracowała, czy aby zasłonka na ten przykład nie będzie od krwi kapać. Jak się nie starał, jak na palcach nie stawał i głowy nie przekrzywiał to jednak nic dojrzeć nie mógł.
- Litości… - furknęła gdzieś z dołu dziewczynka i Burro usłyszał jak szepcze pod nosem magiczną formułkę a w kolejnej chwili zasłonka, mocą tchnięta, uniosła się w górę niby spódnica ladacznicy co chce pokusić przechodniów zgrabnymi łydkami.
- I co? - dopytywała się szeptem Mara zadzierając głowę.
Burro szybko zeskoczył z piramidy skrzyneczek, złapał ją za rękę i pociągnął siłą.
- Nie, to nie była assasynka! - wrzasnął czerwony jak burak.. - A jak wygadasz się, że w ogóle ruszyliśmy się z głównej sali to cię...w ropuchę zamienię!
- Hmmm - Mara podrapała się po skołtunionych włosach ale nie protestowała gdy niziołek wlókł ją za sobą. - Dziwne… Tak jakoś… nie budziła zaufania.
- Ani słowa nikomu, powtarzam. - Świecący na czerwono kucharz przyspieszył jeszcze, tak że dziewczynka prawie biegła by za nim nadążyć.
 
liliel jest offline  
Stary 01-10-2014, 23:27   #138
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Po każdej walce nadchodził moment otępienia. Kiedy krew przestawała już pulsować jak szalona, kurz i popiół powoli opadały. Grzmot czuł się jakby sam miał się za chwilę przewrócić. Podtrzymywał go na nogach głównie upór, miecz oparty o podłoże jaskini i magia Kostrzewy. Nie był pewien w jakiej kolejności, mało go to obchodziło, tak samo jak uszczypliwości druidki. Każdy miał swoje zadanie, Var starał się żeby nikogo poza nim nie trzeba było składać, leśna wiedźma z kolei łatała goliata. Takie błędne koło, które zdawało się ostatnio trwać bez końca.


Kiedy już był w stanie chodzić, postanowił nieco przeczesać pobojowisko, nie liczył na wiele, zwłaszcza po pożarze i zagładzie praktycznie całego miasta, ale miał nadzieję że uda się znaleźć coś ciekawego. Nie pomylił się zbytnio, poza różnym śmieciem typowym dla miejsca po bitwie, jak połamane włócznie, czy zbroje nie nadające się do niczego więcej jak pocięcie ich na łaty bądź przetopienie, znalazł coś godnego uwagi. Na jednej ze zdezelowanych kusz, uchowało się dziwne urządzenie, przypominające małą lunetkę. Przystawił je sobie do oka i spojrzał przez nią. Wszystko z początku zdawało się jakoś dziwnie oddalone, następnie odwrócił ją i powoli załapał do czego to mogło służyć. Zdawało się że ułatwiało celowanie na dalsze odległości, było jednak bezużyteczne do łuku czy procy. Schował znalezisko do kieszeni wraz z innymi drobiazgami wartymi uwagi i wrócił do grupy.




Druidka zajmowała się dziewczynką, więc Grzmot zajął się swoją zbroją, zrzucił ją z siebie, starając nie zerwać żadnego z licznych opatrunków. Musiał przyznać, że całkiem nieźle oberwał, ale co najważniejsze, żył. W przeciwieństwie do chityniaków, których poprzypalane truchła zaścielały jaskinię. Pancerz ewidentnie potrzebował uwagi fachowca. Prawie tak, jak gigantka, której sprzedał pancerz, bezczelnie taksowała goliata wzrokiem. Ten zaś nie pozostawał jej dłużny, mimo że po głowie chodziły mu chaotyczne myśli, częściowo związane z karierą bardziej kupiecką, niżeli skromnego kaletnika. Uśmiechnął się w stronę gigantki i spróbował przekonać się na ile wyjdzie mu z nią rozmowa we wspólnym mieszanym z migowym.


Później trzeba było się rozstać z maurami. Wywołało to w nim mieszane uczucia, z jednej strony przebicie się na drogę, pozwalało mieć nadzieję na ponowne zobaczenie nieba, słońca i gwiazd. Z drugiej, miał ochotę jeszcze zostać nieco z garbatymi gigantami i poznać je nieco lepiej. Postanowił zajrzeć tu kiedyś ponownie, jeśli okoliczności mu na to pozwolą. Jednak zanim zwerbalizował swoje myśli, pojawiły się krasnoludy. Ucieszył się na widok brodaczy. Był zbyt zmęczony, by zgrywać nieustraszonego bohatera. W kamiennym mieście najpierw zabrał się za porządną kąpiel i przepranie swoich rzeczy, potem dopiero zajrzał do składu proponowanego przez Tore'a. Ciekawiło go jak dokładnie działa lunetka, jakie dziwaczne kamienie i płyny znaleźli w tunelach i co najważniejsze, jego pancerze potrzebował ratunku. Miał nadzieję że krasnoludy będą w stanie również doczepić do niego prezent od Kostrzewy. Okazało się, że nie będzie z tym najmniejszego problemu. Spieniężył więc wszystko co było zbyteczne, zainteresował się nawet ile proponowali za klejnoty, w których posiadanie wszedł. Nie był do końca zadowolony z proponowanej ceny kamienia, który dostał za zbroję, nie był tylko pewien, czy gigantka tak go zrobiła na szaro, zbroja faktycznie była warta niewiele, albo kurduple nisko sobie ceniły takie klejnoty. Wzruszył jedynie ramionami, chowając kamienie do aksamitnej sakiewki, która wydawała się jak okruszek w jego wielkiej dłoni.


Po powrocie do sali wspólnej zajął się przeglądaniem ekwipunku, złoto ze sprzedaży mikstur dorzucił do wspólnej sakiewki, którą nawet specjalnie oznaczył. Z kolei lunetkę podarował Marze, zdawało się że w czasie walki i tak stała z tyłu, a wolał, żeby była w stanie wspierać go z tyłu na większe odległości czymś więcej, niż tylko magią, której mogła mieć wyczerpane zapasy. Dopiero kiedy wszystko sprawdził i wszystkim rozdysponował, zajął się ponownie skórkami i szyciem. Czekało go jeszcze nieco pracy nad skórką płaszczowatego stwora i zrobieniem z niego czegokolwiek. Co gorsza, nie miał czasu wyprawić skóry, więc było to głównie zajęcie, mające na celu utrzymanie go w formie. Usnął z igłą w dłoni i nogami wyciągniętymi na zydlu.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 03-10-2014, 01:32   #139
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Druga część we współpracy z TomaszemJ

ODPOCZYNEK W KALEDONIE


Skromny pokoik w kaledońskim zajeździe wiał chłodem. Trzaskający w kominku ogień nie pomagał przyzwyczajonemu do ciepłych klimatów Jehanowi, ale ten był zbyt zajęty by zwracać uwagę na tę niedogodność. Amnijczyk siedział na łóżku i segregował swój ekwipunek. Po powrocie do Twierdzy drużyna spieniężyła większość znalezionych klejnotów i kamieni szlachetnych; Wróbel swoją część wykorzystał na uzupełnienie strat odniesionych w ciemnych korytarzach - zakupił papier, atrament, pióro i hak, dokupił paręnaście bełtów. Narzędzia, które znalazł w podziemiach, zaskakująco były w całkiem dobrym stanie. Wystarczyło jedynie wytrzeć je z kurzu i pyłu, zacerować łatę w tobołku i zestaw był jak nowy.

[MEDIA]http://paizo.com/image/content/PathfinderRPG/PZO1123-ThievesTools.jpg[/MEDIA]

Skończywszy segregację, czyszczenie i ostrzenie swojego dobytku, Jehan rozpoczął pakowanie. Większość rzeczy, które mentalnie zaklasyfikował jako przydatne (narzędzia złodziejskie, lina, słonecznie pręciki, etc.) wylądowały w obszernej torbie, a reszta została upchana w worek który miał zostać przytroczony do siodła. Rapier, noże i kusza zostały schludnie ułożone na biurku razem z bełtami i złożonym w kostkę ubraniem, a płaszcz zawisł na krześle. Jedynie dwie rzeczy pozostały na wierzchu - ubranie wyszywane gossamerem i jocelynowy list. Jehan przejechał palcami po niciach w materiale i zerknął na pergamin. Trzy zdania znał na pamięć i teraz, gdy był coraz bliżej Dekapolis, coraz częściej zaprzątały jego myśli.

Jehan nie znosił niewiedzy. Nie wiedział, gdzie jest Jocelyn, które z Dziesięciu Miast było jego celem, jak będzie przebiegać ich spotkanie, czy w ogóle się zobaczą. Tyle pytań, a żadnych odpowiedzi. Lachance był sfrustrowany i musiał coś zrobić. Potrzebował odpowiedzi przynajmniej na jedno z tych pytań.

Szczęśliwie wiedział, gdzie rozpocząć poszukiwania.


* * *



AMNIJCZYK I CALIMSHANIN


Gdy Shando otworzył dębowe drzwi, został powitany widokiem gotowego do drogi Jehana. Sińce pod jasnymi oczami wskazywały na to, że Amnijczyk nie zaznał za dużo snu, o ile w ogóle spał, ale był gotowy. Skórznia na plecach, pełna torba, włosy przewiązane rzemieniem, rapier przy pasie, sztylety w strategicznych miejscach, kusza... No, był na bank gotowy.

- Niedługo ruszamy - Jehan nie tracił czasu na powitania. - Jednak jeśli nie ma pan nic przeciwko, chciałbym wpierw zamienić z panem parę słów. Mam pytanie, ewentualnie pytania. Natury magicznej.
- Wejdź. Chętnie pomogę, ale uprzedzam, że jestem raczej praktykiem niż teoretykiem - Shando wskazał gościowi fotel. - Musisz jednak zaczekać kilka chwil - przebudzenie u czarodzieja oznacza dopełnienie kilku czynności. Uzbrój się w cierpliwość i nie przeszkadzaj.

Zaklęcia, które czarodziej wybrał na swoją podróż były zanotowane na skrawku papieru, zostało tylko odcisnąć je w chłonnym, porannym umyśle. Wishmaker usiadł na fotelu obok i otworzył księgę na stronie sztuczek. Echa czarów i żywiołów zaczęły tańczyć wokół niego, jakby wypływały z księgi i wsiąkały w skupionego czarodzieja, z każdym nowym zaklęciem wywołując arkaniczny błysk jego tęczówek. Jehan natomiast obserwował przedstawienie niczym kot - z przekrzywioną głową i świecącymi się oczami.


Pół godziny później.

Shando Wishmaker odłożył do sztywnej torby swoją księgę czarów.
- Skończyłem i jestem gotów odpowiedzieć na pytania. Mów, Jehanie.
- Nie wiem wiele o magii - zaczął Amnijczyk - ale słyszałem o pewnych sposobach, magicznych sposobach, na odnalezienie kogoś na odległość. Chcę się dowiedzieć, na ile jest w tym prawdy i czy rzeczywiście istnieje taka sztuka.
- Szkoła zaklęć Poznania, przez niektórych zwana Wróżeniem lub Odkrywaniem - Shando odpowiedział krótko i rzeczowo - każdy czarodziej zna kilka takich czarów, choćby do wykrywania trucizn. Chcesz kogoś znaleźć, czy zabezpieczyć się?
- Ostrożności nigdy za wiele - mruknął chłopak - ale skupmy się chwilowo na znajdowaniu. Jak dokładne są takie próby?
- Nie powiem Ci dokładnie, gdyż to nie moja specjalność... ale im więcej wody między tobą a wykrywającym tym lepiej. Ważne też, by tropiący nie posiadał nic do ciebie należącego, albo broń Tempusie kosmyka włosów czy paznokcia. Do mnie, Jehanie - tu Shando zarechotał złowieszczo - raczej z pytaniami "Jak długo pali się magiczny ogień?" lub "Ile trzeba magicznych pocisków, by powalić elfa?".
- Zapamiętam. Dziękuję za informacje - Jehan uśmiechnął się i ruszył do wyjścia, ale zaraz zatrzymał się i obrócił z powrotem w stronę Shando. - Jeśli czarodziej zna, lub znał, tego którego chce odszukać, jeśli miał z tą osobą więź... Czy to pomaga?
- Może, ale fant pomaga na pewno. Gdy się zastanowisz, przypomnisz sobie, że wielu czarodziejów jest łysych - tu Shando pogłaskał się po łysinie - Zapewniam Cię, że nie bez powodu.
Shando spojrzał na Jehana podejrzliwym okiem - No dobra, przyznaj się. Zbałamuciłeś czarodziejkę i uciekłeś, co? A ona chce Cię zmienić w niewolną kukiełkę, by się mścić do końca życia, co?
- Coś w tym duchu - odparł wymijająco Amnijczyk, uśmiechając się. - Lista chętnych do mszczenia się na mnie do końca życia jest obszerna.
- Nie dopisuj mnie do tej listy, z łaski swojej - Wishmaker spojrzał surowo na gościa - Ani innych czarodziejów. Bo raz - to głupie, a dwa - Jest powiedzenie: "Jeżeli planujesz zemstę, wykop dwa groby". Czarodzieje też kopią dwa, ale masowe...
- Wierzę na słowo. Na szczęście lista nie obfituje w nazwiska czarodziejów.
- Więc pożyjesz dłużej. Ruszamy?
- Ruszamy - Amnijczyk pokiwał głową.
 
Aro jest offline  
Stary 03-10-2014, 13:21   #140
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Burro był zmęczony, ale i w zaskakującym, dobrym humorze. Powieki mu opadały, oczy łzawiły ale wszystkim tłumaczył że to ciągle od tego przeklętego dymu w jaskini pajęczaków. Nawet jak podpity Agrad wyściskał go i z pijacką rzewnością strofował go, żeby już więcej go na takie wrażenia nie narażał.
- Broda mi przez ciebie, k-k-kapcanie, konusie jeden za-zatracanony posiwieje! - huknął pięścią w plecy niziołka po przyjacielsku, skutkiem czego Burro wpadł na jakąś kolumnę i niemal zatrzymał się na niej czołem. - No co sobie miałem p-p-pomyśleć, jak ten twój kuc do bramy się zaczął dobijać, co?! Wszyscyśmy tu myśleli, że już was tam szlag jasny trafił i z butami po-po-pożarł. I co ja bym wtedy twojej Carie powiedział? Jakby zapytała czemu żem ciebie nie zatrzymywał, co? Co bym jej powiedział?
Oczy kucharza znowu zaczęły łzawić od cholernego dymu...
- Gadaj mi tu zaraz pieronie coście tam robili! Albo czekaj, do gospody zajdziemy to wtedy poopowiadasz. Wojenne całe już wychlałeś, co?

No i poopowiadał, niczego przez przyjacielem nie krył. Maurów wysławiał, bo chciał im dopomóc jakoś, za to że oni im pomogli. No ale że o smacznych grzybach, chlebku z… czegoś jubiler nie chciał słuchać, to mu wyklarował bardziej na jego modę.
- Dobrzy w bitce, bo choć mi nijak tego oceniać, to przecież jednak swoje widziałem. I wtedy kiedy takie… - zaczął machać łapami by lepiej pokazać jakie - namioty ich napadły. A już pajęczaki to tłukli jakby całe życie nic innego nie robili.
Pominął tylko ten fragment kiedy się zestrachał, no wtedy kiedy najpierw ryczeć zaczęły te pajęcze królowe, a potem z Maurami stało się coś czego nie mógł zrozumieć. No wtedy kiedy nawet Var przy nich toi był konus.
- Okolice znają lepiej niż ty swoją brodę, ryć w kamieniu umieją lepiej niż Węgielek nory w śniegu. No podumajcie tu bratcy, jakby tą naszą znajomość wykorzystać. No nie nabdzyczaj się tak brodaty capie, ja wiem co mówię. Nie musicie ich od razu do cechów przypuszczać i bramy otwierać. Ale jak to mówią zawsze lepiej deko handlu niż kilo roboty. Oni tam potrzebują dobrej stali a mają kamuszki co wy tu obrabiacie… Hemm, hmmm… część z nich na powierzchnię chce, wiem to ja, pomimo że nie chcieli się do tego przyznać. Mogą pomagać chronić karawany, pilnować drogi przez góry. Pomyślcie o tym.
Agrad zadumał się pokiwał głową.
- Ja tu nie od myślenia… ale Starszym z g-g-gildii powiem. No, to jeszcze raz do dna bo od tego gadania to ci pewnie już język kołowacieje. A co do posłańca, to już…
- A i już nie trzeba, czarodziej nasz Shando zadbał o wszystko. Aaa i jeszcze jedna sprawa. Mam trochę gotowizny i kamuszków i ten tego…
Krasnolud oparł się wygodniej i zerknął ciekawie na kucharza.
- No mówiłem ci już że August u kupca chce terminować. - krasnolud skrzywił się i już miał coś powiedzieć ale Burro podniósł rękę. - Ja nie o tym, już mi klarowałeś i zrozumiałem. U was oprócz kupieckiego zmysłu trza mieć jeszcze brodę i topór, a nie kudłate stopy. Nie myśl sobie że mi się to podoba, ale wiem że u was zmiany w tym zakresie zachodzą równie często jak kwitnące róże w zimie. Zresztą już mi tu nie klaruj prawd objawionych o wielowiekowych brodatych tradycjach tylko słuchaj co mówię do ciebie. - kucharz gniewnie zmarszczył brwi.
- Geszefcik ci proponuję. Widzisz, mój przyjacielu Agradzie, doszliśmy do porozumienia z Shandem odnośnie jakby ci to wyklarować, rodzinnego biznesu. Bo trzeba ci wiedzieć, że zdaje się nasz czarodziej to nie tylko ogień i walka, ale i umysł wam pokrewny.
- Ku-ku-kupiec? A nie wygląda… No ale i ty wyglądasz na zaklinacza jak ja na tfu, elfa. Ale czekaj, no racja. Mnie to Figis mówił że jakiś cudak nakupował różności w jego kuźni. Gotowizną na stół płacił, znaczy dureń. Zamiast akredytywą czy wekslem jak krasnolud rozumny… aaa t-t-ten tego. - klepnął się w czoło - N-n-no teraz rozumiem. Gotowizną na stół boście na pajączkach zarobili a złoto w worku ciężko się nosi po górach, lepiej obrócić i zarobić. Mądrze, mądrze panie niziołku. Hmm… no i co wam po głowach chodzi?
- Co byś powiedział, jakby Guciu pod auspicjami rodziny Wishmakerów, bo takie miano naszego czarodzieja, jął się rozglądać za miejscem zbytu tych waszych kamuszków? Widzisz czytałem trochę o tym ich Calimshanie, tam błyskotki bracie lubią, oj lubią że aż strach. I jeszcze takie… kapcie z zakręconymi do góry noskami jak baranie rogi. Ale to już inna sprawa.
- Hmm… - Agrad podrapał się po brodzie, sypiąc kawałeczkami strucli.
- Nie stękaj i nie czochraj się jak niedźwiedź o sosnę, tylko pomyśl jakby to wykorzystać. Twój towar, ich transport i sieć tej, no… dystrybancji. Wy byście zarobili, oni by zarobili. Guciu fach by poznał i nam by coś skapnęło po drodze. No?
- Napijmy się. Interesy na su-su-suchy pysk źle się załatwia. No i tego magika wołaj, to we trójkę coś poradzimy. Mówię ci panie kucharzu, że na a-a-antałek to nie ma jak trzech.


***

Sercu memu umiłowana, Carie.

Ze mną wszystko dobrze, nie martw nic a nic. Wszyscy dobrze się czują, zdrowi i dobrej myśli. Jedynie mała Mara mnie martwi, osowiała jakaś, gadać nie chce, ale i ja nie naciskam, bo wiem że czasem czas to najlepsze lekarstwo. Dbamy tu o nią, także, powtarzam, o nic się nie martw. Odkarmić ją nawet ją próbuję, ale je tyle co wróbelek na przednówku…
… o ducha też się nie martw, tylko na wszystkich bogów morza pilnuj, by Milly do jej pokoju nie wchodziła. Gregowi też powiedz, a żeby lepiej swój pokój odżałował daj mu kluczyk od piwniczki i powiedz gdzie jałowcówkę chowam. No przecież całej beczki bo mojego powrotu nie wychleje, prawda? A jak i wychleje, to przecież nastawię nowej i wszytsko dobrze się ułoży. Tylko Milly pilnuj i nie daj jej się tam zbliżać nawet, wiesz jaka ona ciekawska, zupełnie nie wiem po kim. Pewnie po twojej mamusi. Pozdrów przy okazji twoją mamusię…
...Guciowi powiedz, że wkrótce tam do niego posłaniec od Agrada i Shanda przyjedzie, jak tylko będzie się dało bezpiecznie podróżować. Baczcie jednak bo u brodaczy to szast prast i już biorą się do roboty, więc prędko to może być. Nasamprzód wyszykujcie komórkę by towar przyjąć, jakby było mało, wynajmijcie od starej Robertowej po sąsiedzku, tylko pilnujcie by tam kto nie rozkradł towaru. Aj Carie, w takich chwilach najbardziej brakuje mi Siemiona, on by się wam teraz przydał. Grega poproście, może jakiś strażnik będzie chciał dorobić na stróżowaniu…
...nawet nie wiesz jak tęsknię za wami. Jak nie mogę się doczekać widoku płomyczka w oknie jak będę wracał, jak padnę ci do nóżek by przepraszać za moją włóczęgę...
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 11-10-2014 o 20:12.
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172