Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-09-2014, 03:52   #121
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
O DRODZE, WULKANACH I ZAKLĘCIACH


Jaskinie, w drodze do osady maurów

Wciąż pod wpływem bitwy i ciepła od ognistego wezwania, Shando Wishmaker, czarodziej wojenny myślał mniej o dziwnych sojusznikach, więcej zaś o otoczeniu, walce oraz wiszącej w powietrzu przyszłej potyczce z pająkokształtnymi potworami.
Jego ifiritowa krew grała w żyłach marsza wojennego i aż krzyczała o wykorzystanie. Ogień, ogień, ogień - oto najlepsze antidotum na wszelkie robactwo, o innych problemach nie wspominając.


Wędrowali tunelami, zastygłymi śladami po prehistorii, gdy płynęły tędy strumienie magmy, roztopionej skały gorącej jak samo piekło. To było coś nawet lepszego od ognia... gdyby Shando udało się tą moc okiełznać.
Ognisty Grot Kelgore'a był pierwszym krokiem - z garści popiołu czar formował malutkie wrota, przez które wyrywał z gorącego wnętrza ziemi okruch rozpalonej skały. Nieduży, przybierający formę i wielkość grotu do strzały, który tworzyli początkujący, aż do grotu porównywalnego z ostrzem partyzany (a od niedawna calimshanin wyczarowywał niewiele mniejszy, wielkości grotu włóczni!). Zręczni potrafili wyrwać rozpalone ostrze z ciała zanim narobiło poważniejszych szkód, ale czar był silny.
Szkoda tylko, że działa tylko na jednego wroga, pomyślał czarodziej. Nie było źle - silny dzięki ognistej krwi Wishmakera Ognisty Grot dobrze sprawdzał się przeciwko silnym, pojedyńczym celom. Ale wojna domagała się większej ilości krwi i zaklęć, które zabijać będą hurtowo. Czarodziej przypomniał sobie formułę.


Tak naprawdę mógł dodać linijkę i trochę zmodyfikować. Choć nie, to inwokacje wchodziły w grę, może przemiany. Korciło go, by podobnie jak zrobił to Kelgor, skorzystać z ulubionych Wywołań: zamiast tworzyć pocisk, wezwać go z planu ognia, gdzie wulkany wybuchają na okrągło. Jeden malutki okruch gorejącego wulkanicznego piekła. Jednak celność była by znikoma, więcej - nie byłoby celności.

Notatki Shando o wynajdywanym właśnie zaklęciu


Robocza nazwa: Magmowy atak

Uwagi:
Zaklęcie ma wezwać z planu ognia bombę piroklastyczną i kierować nią.

Plusy: Dzięki wykorzytsaniu siły wybuchu samego wulkanu fenomenalny zasięg (co najmniej 130 kroków, magią można wydłużyć nieco), gorące odłamki i krople płynej lawy spowodują rozległe poparzenia i podpalenia w promieniu 1,5 kroku od miesca uderzenia. Pospolity składnik.

Minusy: Moc destrukcyjna zaklęcia nie zależy do końca od siły samego maga.

Przewidywane problemy: Możliwe, że przyzwania będą zbyt kapryśne w kierowaniu i ostatecznie zaklęcie będzie inwokowane. Siła zaklęcia wydaje się nieco przekraczać możliwości Shando.



Site Rụọ nke ugwu mgbawa Nna-mụrụ n'etiti ụmụnna!
Na anwụrụ ọkụ, sọlfọ, ojii isi okpukpu akwusila!
N'okpuru jikọrọ ọnụ na esi nkume sọrọ!
Ọkụ n'ihi na ịm gaakpọ - Akụ mmiri i-gwé!
Z trzewi Ojca-wulkanu zrodzona wśród braci
Z dymu, siarki, ognia czarny warkocz ciagniesz
Pod bazaltu skorupą, wrząca skała pływa
Zwiastunko pożogi - Ja wzywam, przybywaj!


Molten Strike – Spell – D&D Tools




_______________________________________________


O TRUDACH ZDOBYWANIA WIEDZY
albo
CHOLERNA PÓŁNOC II


W rozmowie udział wzięli: Shando, Kostrzewa, Kibor, Burro.

Wybuchająca gorącą magmą kula, to coś, co trzeba będzie inwokować ręcznie. Ale to wymagało konsultacji, w końcu zachowanie lawy, jej emanacje... to nie w kij dmuchał.
Dlatego czarodziej Shando Wishmaker podszedł do pewnej zrzędliwej druidki i przyjaźnie zagadał.
- Urodziłaś się w górach, dużo o nich wiesz sama, a jeszcze więcej od innych druidów z kręgu. Co wiesz o opadach piroklastycznych?


Nikt nie oddaje wiedzy łatwo, ni darmo...

Kostrzewa uniosła brwi na słowo "piroklastycznych". Zapowiadała się długa i ciężka rozmowa…
- Piroklastyczne…? - powtórzyła, a potem zmrużyła oba oczy; w zdrowym zatańczyły iskierki - Tak, to powszechna wiedza. W moim kręgu karmiliśmy je z ręki… Bardzo towarzyskie i mleczne, ale wełny mało dają.
Wishmakera zwyczajnie zatkało. Ciężko było mu stwierdzić, czy druidka kpi - co byłoby do niej podobne - czy po prostu coś pomieszała. Postanowił spróbować prościej, ale tak by się nie obraziła.
- Dobrze wiedzieć - mina na siłę neutralna - A teraz drugie pytanie. Już od kilku tygodni pracuję nad zaklęciem, ideą jest kula płynnej lawy zamknięta w cienkiej bazaltowej skorupie. Normalnie zawezwuję odpowiedni materiał, ale w tym przypadku czar musi to stworzyć od zera, dlatego przydałaby mi się wiedza.
Jak szybko stygnie lawa? Czy formacje takie jak opisana geoda... wróć - kula istnieją, i w jakich warunkach powstają? To wiedza o naturze, wulkany i lawa to jej część. Jeżeli coś Ci wiadomo, podziel się. W zamian opowiem ci o zwierzętach i roślinach z Planu Żywiołu Ognia.


... choć zdobywanie jej potrafi być nie raz zabawne...

Tym razem brwi podjechały druidce tak wysoko na czoło, że aż podniosły się jej włosy. Przez chwilę wpatrywała się w Shando nic nie rozumiejącym wzorkiem, a potem wybuchnęła głośnym śmiechem, aż wydawało się, że zatrzęsły się ściany tunelu.
- Magu... - zaczęła i uśmiechnęła się łagodnie; przez jej wredne oblicze przemknął zadziwajaco łagodny wyraz, jakby matka uśmiechała się do psotliwego dzieciaka - Mądrość płynie z serca, nie z umysłu. Czy muszę znać imię każdej gwiazdy na niebie, wiedzieć gdzie sięgają korzenie każdego drzewa i śledzić lot orła, by móc je pojąć? Ludzie pragnął zawłaszczyć i nazwać każdy kamień, jaki spotkają na swojej drodze. Ja wiem, że ten głaz ma także duszę i tyle mi wystarczy, by żyć i go poczuć
- Zdajesz sobie sprawę, że gadasz głupoty jak sprzedawca parchatych wielbłądów? - Shando skrzywił się, słysząc słowa druidki - i w dodatku jak on wierzysz, że klient to kupi?
Wishmaker skrzyżował ręce - Wszystko mi jedno, skąd mądrość płynie, byleby płynęła. A takich co wygadują farmazony o sercu, duszach oraz "Czy muszę" w calimshanie zwiemy "Czubkami" lub "Filozofami", w zależności od tego czy to biedak, czy bogacz.
Mówisz, że nie znasz się na mięśniach i skórze, a mimo to zakładasz sprawnie opatrunki? Nie znasz się na górach, ale udzielasz porad jak w nie ruszać? Gdy się zastanowisz sama zobaczysz, że to bez sensu. Nie myślę, żeś tępa. Tylko pewnie jakiś elfi druid-filozof napieprzył Ci głupot do głowy i w nie wierzysz. Elfy w tych pierdołach najlepsze i jako żywo takiego mi przypominasz. Tylko nie gębą. Bez urazy.

Kostrzewa wzruszyła ramionami.
- Na innych ludzi zwykle działa, żeby dali spokój z dalszym pytaniem - wyszczerzyła się - Sprawdzona metoda, żeby nikt potem łba głupotami nie zawracał. I szyszkojady w tym celują, prawda; sami mnie takimi gadkami zbywali. Ale wiesz co? - zmrużyła zdrowe oko i wślepiła się w Shando tym pokrytym bielmem - Ty mi potłumaczysz jak czarujesz? Raczej nie. Po prostu to masz w sobie. Ja *wiem* co należy czynić, kiedy chwile się wsłucham w to, co mnie otacza. Nie opowiem ani nie wskażę, bo i nie wiem tego sama. Dlatego bez niczego zostają druidami, magami czy kapłanami… a inny choćby wiele ksiąg przeczytali, wciąż pozostaną jedynie nadętymi uczonymi.

Shando Wishmaker, czarodziej wojenny (wkrótce!), uczeń Saladina Bromstone'a i doświadczony zabijaka spojrzał na Kostrzewę swoimi groźnymi, ukrytymi pod masywnymi brwiami na obtłuczonej, paskudnej gębie. Na dnie oczu zamigotała magia... a może nie? Chyba że to był...
Przez korytarze poniósł się śmiech. Nawet nie śmiech, tylko rechot. Niczym dwunożna ropucha, Shando skulił się i śmiał. W końcu spoważniał (z trudem), otarł łzy i przybrał swoją zwyczajną maskę.
- Moja droga Kostrzewo - zaczął powoli cyzelując każde słowo, jakby śmiech wciąż szukał szpary, przez którą mógłby się uwolnić - Pierwsze zaklęcie, które rzuciłem, polegało na sięgnięciu przez przestrzeń do miejsca, w którym jest żrący płyn, mistrz powiedział potem mi że chyba były to trzewia żuka-bombardiera, ale pewien nie był. Ściągnąłem stamtąd ledwie kilka kropel, którymi wypaliłem kleksa-dziurkę w tarczy łuczniczej. Ten szczyt możliwości osiągnąłem po czteroletniej nauce teorii i ćwiczeniu na sucho kierowaniu prądami magii gestem i słowem. Poprzednie dwa zajęła mi nauka płynnego smoczego języka, w którym zaklęcia są zapisywane. A ów pierwszy czar studiowałem dwa tygodnie zanim mi się udał.
A więc - Shando skrzyżował ręce - droga druidko, zechciałabyś mi powtórzyć, bo jestem pewien, że nie usłyszałem poprawnie. To o "zostawaniu bez niczego magami i innymi takimi"?

... i przynieść wiele wspomnień ...

Tym razem to druidkę zupełnie “wmurowało”, aż zatrzymała się gwałtownie, budząc drzemiącą na jej ramieniu Wredotę, która zakrakała burkliwie i znów zapadła w drzemkę. Kostrzewa aż odchyliła głowę, jakby sprawdzała, czy mag nadal jest koło niej i się z niej przypadkiem nie nabija.
- U mnie zaś tak było, że jak takim o bajtlem byłam… - pokazała gdzieś przy kolanie - To się w klanie chowałam, pospołu z resztą dziecków, choć mnie już wtedy szamani wprowadzali do terminu. Kiedyś zeszliśmy niżej, w ciepłe doliny, gdzie rosły olbrzymie, rozłożyste paprocie. Bawiliśmy się tam w chowanego i pierwszy raz widziałam tam świetliki… - druidka się zadumała - Lśniły jak klejnoty albo pochodnie, a wielkie były jak moje piąstki. Myślałam o nich cały czas. A że wieczorem była uczta i się piwa opiłam… - wzruszyła ramionami - Tedy wiadomo, natura wzywa. Noc ciemna była, choć oko wykól. Więc tak se błądziłam za obozem, aż pomyślałam, że akuratnie taki świetlik by mi się teraz przydał, co by w jakiś dół nie wpaść, jak będę biegać z podkasaną kiecą. Rękę wyciągnęłam, naiwnie myśląc, że jakiegoś zwabię… bardzo tego chciałam. I palce nagle same się rozjarzyły światłem, wypisz wymaluj jak z robaczego tyłka. - zarechotała szczerze - Potem jak poparzona leciałam do starszego plemienia, żeby mi tą łapę ugasił… - odkaszlnęła - No. Samo jakoś przyszło, co więcej mówić. A im dłużej żyję i bardziej się z Matką i Ojcem zżywam, tedy i więcej mogę od nich prosić. Nie takie trudne, jak się w ten rytm i ich ciągły szept wsłuchasz.
Czarodziej słuchał uważnie - stanowczo wolał "taką" Kostrzewę, przypominającą tą samą arogancką i władczą babę, którą spotkał w infirmirerii polowej w Ybn. No cóż, postawa tępej drzewolubki pewnie trwale do niej przylgnęła, jak zawszawiony łachman do dziada żebraka, więc nie raz pewnie to usłyszy. A tym czasem...

... to ostatecznie pycha i żądza utrudniają wszystko.

- Pośmialiśmy się, powspominaliśmy - odrzekł Shadno z życzliwym uśmiechem - a teraz poważnie. Po części miałaś rację. Z magią czasem tak jest, że niektórzy zostają ją ot tak. Zwiemy ich zaklinaczami, i to co robią "zaklinaniem" co jest inne od Prawdziwej Magii - Pycha przewinęła się przez twarz Wishmakera, zapewne wpojona mu przez wuja-nauczyciela i księgi, pisane przez magów. "Prawdziwa Magia"... niemal było słychać jak wypowiadał wielkie litery w tym mianie.
- Nie lubimy ich. Znaczy zaklinaczy. Mówimy, że ich magia jest groźna, bo jej nie kontrolują. Mówimy też, że są ograniczeni, gdyż mimo że mocy starcza im na wiele czarów, to są one ograniczone do kilku-kilkunastu rodzajów. Ale tak naprawdę oni władają magią tak jak magiczne stwory. Bazyliszek magicznie zamieni w posąg wroga, ale nie uczył się tego. Urodził się z tym. Zaklinacze też. Dostają to, na co my, magowie, musimy harować latami.
Złość i ból pojawiły się na twarzy czarodzieja. I coś jeszcze, może smutek? Shando wspominał słowa wuja, opowiadającego o magii zaklinaczy, o różnicach i podobieństwach. Gdyby spojrzał teraz w lustro, zobaczyłby na swojej twarzy to, co ogniś u Saladina.
- Całe szczęście nie jest z nami tak źle, Kostrzewo - powiedział - Dzięki temu, jak traktujemy magię, jesteśmy w niej lepsi. I nie ma tu dumy. To jak porównać kowala, któremu z nieba spadły umiejętności kucia gwoździ do takiego, który musiał się tego nauczyć. Ten pierwszy musi liczyć na to, że kiedyś spadnie mu znowu jakaś umiejętność i nie wie nawet co. Ten drugi nauczy się robić noże, podkowy, miecze, topory, w końcu może i zbroje. A jak się poszczęści to wyuczy się kucia admantu czy mithrillu, a ogranicza go tylko limit jego wiedzy, czas i determinacja. Zaklinacze są przydatni, Kostrzewo. Mamy tu takich - Shando kiwnął głową w kierunku kolumny - Burro coś dostał od natury, Mara jest blisko zmarłych i moce takie idą przez jej dłonie. Ale to ja jestem czarodziejem i znam więcej zaklęć niż oni oboje razem wzięci. I poznam więcej. Bo jestem zawzięty jak głodny ghul.

Wishmaker zacisnął dłoń, aż chrupnęło, co Kostrzewie przypomniało o pewnej nieprzyjemnej szarpaninie pod wieżą pewnego maga...
- Teraz już rozumiesz, dlaczego potrzebuję wiedzy o lawie? - uniósł pytająco brwi.
- Teraz rozumiem, czemu jej ci nie dać. Nawet jakbym ją miała - w glosie druidki zabrzmiały twarde nuty - Spójrz wokół. Te tunele pobudowała Natura i ostają się przez pokolenia. A to, co człowiek, gnom czy nawet krasnolud stworzy rozpadnie się w pył i proch, kiedy góry nawet nie drgną. Wiedza? Odkrycia? To tylko nieudolne naśladowanie tej perfekcji, jaką ma w sobie nieujarzmiona przyroda. Tacy mędrkowie wyuczą się kilku imion i nazw, a już zda się im, że oto dorównali bogom. Jak ten trupolub, cośmy go w Czarnym Lesie spotkali. Może i “moja” magia jest dzika i niezadbana. Ale za to w harmonii z naturalnym porządkiem; nie bierze więcej niż się należy. Ptaki latają, krety ryją w ziemi; każda istota ma swoje przypisane miejsce i swoją małą dziuplę w wielkim drzewie natury. Zmieniać to, to więcej niż grzeszyć pychą; to… - zamyśliła się na chwile, szukając odpowiednio dobitnego wyrażenia - ...to samemu wykluczyć się ze świata. I stać się odciętą od melodii życia aberracją.
- Elfie gadanie. Melodia życia, aberracja - sama tego nie wymyśliłaś, co? Słyszałem już takie głosy - kiwnął głową Shando - ludzi krzyczących że rzemiosło jest złe, ale jednocześnie noszących ubrania z wełny i lnu, mających żelazne noże i sakiewki z pieniędzmi. Czy twoje ubranie nie jest nieudolnym naśladowaniem pieknych zwierzęcych okryć? A wiedza? Dziś dowiedziałaś się że zaklinaczom magia jest dana naturalnie, a czarodzieje ją żmudnie wyrywają "naturze". Uważasz, że to wiedza bezwartościowa, choćby dla oceny? Nawet wiedza, by nie dzielić się ze mną zbyt łatwo mądrością jest cenna dla ciebie, choć upierdliwa dla mnie. Ale kpisz z wiedzy i odkryć. Nie obchodzi mnie, czy moc jest dzika, czy niezadbana. Ma być skuteczna. Twoja jest. Potrzebujesz mądrej głowy - czy serca, skoro mówisz, że nim myślisz - by jej używać. Myślisz, że jak coś jest z roślinek lub ptaszków, to jest bezpieczne? Wywołasz deszcz w niewłaściwym miejscu i karpieńce wyklują się przedwcześnie i zechną na piasku, nim złożą jaja. Ciąg dalszy sobie dopowiedz. Ale nie, nie musisz wiedzieć - Shando prychnął - natura Ci powie. Użyj głowy. Porównaj. Czarodzieje są jak większość ludzi - rzemiosłem wyrywają naturze, co najcenniejsze. Bo to rzemiosło, tylko zamiast żelaza czy drewna używamy słów w smoczym, gestów i ingridjencji. Budowniczy na początku uczy się glinę na cegły robić i ziemię sznurkiem mierzyć. Ale kiedyś nauczy się budować zamki i katedry. Ja umiem wystrzelić rozżarzoną skałę, uczę się sztuki ciskania lawą. A pewnego dnia, Kostrzewo, ma magia przebije się przez glebę i skałę świata, wyrwie stamtąd płomień i mrok i zrzuci je na czyiś wrogów. A ja zainkasuję za to wiele skrzyń złota i jakąś baronię. I siedząc sobie na wygodnym tronie, będę dalej patrzył jak grupka ludzi - czy nieludzi - krzywi się na zmienianie świata. I wiesz co jest najlepsze? - Shando zapytał poważnie druidki - Najlepsze jest to, że nieważne ile zmian i zniszczenia wywołają czarodzieje, twoja ukochana natura dalej będzie istnieć. Ale tylko dlatego, że umie się zmieniać. Acha, no i jest potężna jak wszyscy sułtani ifirytów razem wzięci z tuzinem smoków na dokładkę.

A czasem wystarczy spojrzenie z boku...

- Shando, nie wiem gdzie dokładnie znajduje się Calimshan, ale zgaduję że daleko stąd. Po jakiego demona aż tutaj przybyłeś, skoro w owym Calimshanie te baronie i skrzynie złota na ciebie czekają? - Tibor nie wytrzymał, słysząc pierdolety jakie wygadywał mag ognia. Słuch miał dobry, kłótnia nabierała rumieńców, a marsz tymi wszystkimi tunelami i waga stropu nad głową znacznie umniejszyły jego wyrozumiałość dla takiego filozofowania.
- Jak bym nie ruszył mojej wishmakerowskiej dupy z Calimshanu, to miałbym nielichy problem z wyuczeniem się magii tak dobrze, by owe baronie i skrzynie zdobyć. Podróże kształcą - kpiąco czarodziej uśmiechnął się do kapłana.
- Wyuczyć… zabrać wam te księgi i już jesteście jako dzieci we mgle - mruknął Oestergaard.
- Co tam mruczysz? - zainteresował się Shando.
- Modlę się do Pana Poranka byś wyuczył się tego co ci tam potrzebne do tych skrzyń złota i włości - Tibor uprzejmie podniósł głos.
- Doskonale! - ucieszył się czarodziej - Za to lubię kapłanów. Zawsze chętni do pomocy. Módl się módl, jak wymodlisz, to hojnie ze skrzyń datkiem sypnę.
- Nie zapomnij też sierocińców wesprzeć - podsunął chłopak, ledwo kryjąc ironię.
Czarodziej zarechotał wesoło - Najpierw - śmierć, ogień i zniszczenie. Potem datki. A jedno plus drugie jak nic daje w równaniu sierociniec. A skoro o równaniach mowa - Kostrzewo, jak myślisz co groźniejsze dla natury: Czarodziej wymyślający zaklęcie od podstaw i metodą często prób i błędów, czy taki który robi to na podstawie solidnych informacji? Od razu podpowiem, że wśród czarodziejów kretyni giną w trakcie terminu, Ci, którzy przeżyją wynajdują czary bez ryzyka dla siebie, czego nie można rzec o otoczeniu.
- Kretyni, którzy mylą dar z narzędziem i przeto nie znają umiaru. Ci są najgroźniejsi. - druidka skrzywiła się na bombastyczne słowa maga. Kiedy wchodził na tematy związane ze “prawdziwą sztuką” stawał się nadętym, nieprzyjemnie zadufanym - i krótkowzorczym - mędrkiem. Gorszym nawet jak Tibor w swym przekonaniu o swojej zesłanej przez boga wszechwiedzy, a to już był pewien wyczyn, biorąc pod uwagę niezachwianą pewność siebie młodego kapłana.
- Zastanawiam się… - udała namysł - Czy nasza wyprawa czasem nie jest przez przypadek pokłosiem bajzlu, jaki pewien Wielce-Uczony-Mag narobił w Dekapolis? Ale ty wziąłeś w niej udział, bo ci się pewnie w tym łysym łbie uwidziało, że przy okazji jakiś sekretów sztuki tego pokręceńca nauczysz, prawda? Nie to co my, głupie, dzikie i ciemne jak tabaka w rogu pospólstwo, co to polazło w zagrożenie śmiertelne po to, żeby takie błahe rzeczy chronić jak dom swój czy bliskich. - wykonała ręką zamaszysty gest, obejmujący resztę drużyny - O, posiąść sztukę pętania i wzywania dawno umarłych, bezczeszczenia grobów, trucia wody i ziemi, mordowania i dręczenie żywych oraz spaczania przepływów mocy… oto spełnienie marzeń dla przybysza z obcej ziemi. Magia z ksiąg w postaci swej najwspanialszej, szczyt kunsztu w Sztuce Prawdziwej - wytknęła Shandowi, a jej oko ciskało gniewne iskry - Ino teraz nie wiem, co mnie jeszcze powstrzymuje, coby w ten czerep pusty nie przywalić raz a porządnie i w tej jaskini zostawić, żeby rozumu nabrał książkolub w żołądź kopany… - wymruczała z gniewną pasją, aż siedzący na jej ramieniu kruk nastroszył pióra i zawtórował druidce, drąc się w kierunku Shanda - Kre..kre..kreeetyn!!
- Może to, że raz próbowałaś, a miałaś jeszcze Thoga do pomocy i średnio wam wyszło. Średnio... to może źle powiedziane, siniaki były pięknie tęczowe, a Thog jeszcze przez parę dni chodził jak pijany.

Shando Wishmaker zwyczajnie lubił być twardszy od innych magów. Po prostu. Jego chowaniec wiedział to, dlatego pod Shandowym ubraniem podpełzł aż do karku, wystawił na zewnątrz łeb i jakieś dwie stopy ciała i zaczął syczeć na Wredotę. Gdy ta zaś wychyliła łeb, by przyjrzeć się nowemu dziwu, Kaszmir rozszerzyła gwałtownie kaptur i zasyczała przeraźliwie.


- A poza tym skąd wiedziałaś, że chętnie położyłbym łapy na księgach innych czarodziejów? - spytał Shando, ignorując rozrywki chowańców - Na księgach Albusa mi się nie udało bo skubany był za mocny i wciąż żywy... ale ma moc rośnie. Dorwiemy delikwenta od nekromantycznych sztuczek, i zamierzam przy tym być. I położyć łapki na jego księgach.
Calimshanin pogrążył się w marzeniach o magicznych grymuarach, pełnych tak zwanej "złej" magii. Zła magia, co za bzdura!
- I coś się tak "złej magii" uczepiła? Moja magia to właśnie narzędzie, nie dar. Wyuczone narzędzie, czuję do niego respekt. No, to teraz rozgryź problem "Halabardy":
Laik może zrobić więcej szkody niż pożytku halabardą, bo brak mu biegłości i respektu do broni. Może skrzywdzić towarzyszy, porozbijać własność miejscowych...
Idąc za tym - coś jest złe. Czy halabarda, będąc zbyt skomplikowaną dla nowicjusza? Czy nowicjusz, biorący się za coś czego nie rozumie?
Bo halabarda, droga Kostrzewo, w odpowiednim ręku może ugodzić aberrację w łeb, odepchnąć kilkoro gapiów nie robiąc im krzywdy, lub nawet pomóc zerwać z drzewa owoce. Tylko co wtedy jest dobre - ten, kto jej używa, czy halabarda? Śmiało, posercuj nad tym.

- Czy tobie Shando czasem sufit na łeb się nie spadł? - Tibor znowu nie wytrzymał. - Przypomnij sobie co “delikwent od nekromantycznych sztuczek” wywołał i spróbuj wrócić do rzeczywistości.

Niziołek przysłuchiwał się rozmowie i kilkakrotnie chciał się wtrącić, ale jakoś mu było niesporo. Zainteresowała go kwestia jaką wygłosił Shando, dlatego na jego słowa pokiwał głową.
- To odwieczny problem nad którym mądrzy inaczej filozofowie się głowią. Nóż dobry jak smarujesz nim chleb a zły jak ci ktoś nim gardło podrzyna? Czy nóż to po prostu nóż. Woda dobra jak gasi pragnienie a zła jak się w niej topić, czy po prostu woda. - Uśmiechnął się lekko.
- I wiem ja dobrze że wy wielcy magowie nas naturszczyków nie lubicie. No jak tu nas lubić? Wy nad księgami musicie siedzieć, formułki wkuwać, uczyć się a studiować. Kurz z tomiszczy wdychać za młodych lat, kiedy to wojaczka, piwo i dziewczyny smakują najlepiej. A my po prostu myślimy o sztuczce i jakoś samo tak się robi. Co jest lepsze? To jak z tym nożem i wodą chyba. Albo zależy kto na to patrzy, albo jednakowe właśnie. AAa no i nie zapominajcie o maluczkich. Bo są tacy co sztuczek nie używają by posiąść moc i potęgę, ale by sobie drogę w krzaki oświetlić. - zaśmiał się i mrugnął do Kostrzewy.
- Muszę ci powiedzieć droga Wiedź… Wiedząca, że tuż przed wyjazdem moja mała Milly, idąc w nocy do kuchni też takie światełko sobie zrobiła.
Kucharz zamilkł na chwilę, uśmiech błądził mu po twarzy.
- A ja tak myślę sobie, że magia to magia. Ani zła ani dobra. Albus był nekromantą i robił złe rzeczy bo to zbzikowany dziad. Co nie znaczy że wszyscy co się tą szkoła zajmują są tacy sami.
Łypnął okiem na Marę i uśmiechnął się szerzej.

...i wszytko się układa. Choć inaczej, niż zaplanowano na początku.

- Widzicie, takie to małe, a tak mądrze gada - druidka wypogodziła się nieco na słowa kucharza - Takiego to słuchaj, magu, a nie jakiś bezzębnych mistrzów, całkiem już zgrzybiałych - zwróciła się do Shanda - Może ci w tym twoim dalekim i strasznym kraju głupcy jacyś dziwnych prawd do głowy nakładli, ale tu, na Północy, ludzie z szlachetniejszej gliny są lepieni. Kilka zim tu przeżyjesz, a rozum przewietrzysz i na lepsze ścieżki myśli naprostujesz. Bo każdy, nawet prosty, kto na Krańcu Świata się chował, to mądry jest - nie tą wiedzą pustą z ksiąg bezdusznych czerpaną, ale tą prawdziwą, która prosto z ziemi do serca płynie. - zakończyła, kiwając głową dla podkreślenia absolutnej pewności swoich słów.
- Zrozumiałaś w końcu, co? - uśmiany w duchu Shando obserwował Burra, jak mówi to, co chciał Kostrzewie wbić do głowy, a potem ją samą, jakby owo cudo odkryła - Tylko trzeba było Burra, by Ci to wyłożył. Czarodzieje są dobrzy i źli, a magia... to magia. Ja nie jestem zły, tylko chciwy i żądny potęgi. Ale nie cudzym kosztem, nie będę zabijał braci czarodziejów, by dorwać ich księgi... ale jak jakiś zły to zabiję. Jak człowiek złego człowieka, nie czarodziej drugiego dla księgi. A że zostanie po nim wiedza? Po bandycie też zostaje mieszek i miecz. A złe nie są, bo to w końcu narzędzia.
A zresztą, mniejsza o to. Wygląda na to, że jesteśmy na miejscu!


Cholerna Północ!
Shando Wishmaker, Czarodziej z Calimshanu.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 14-09-2014 o 22:45.
TomaszJ jest offline  
Stary 13-09-2014, 08:31   #122
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
post wspólny



Gdy Gorrunt przyszedł z zaproszeniem na rozmowę
Tibor nadal był blady ze zmęczenia; oczy mu się kleiły po ciepłym posiłku i dłuższej chwili wytchnienia. Po prawdzie od dawna powinien spać, ale jednak wspomnienie fatalnej burzy i walącej się jaskini sprawiało że sen nie nadchodził. Oestergaard był w stanie jedynie błądzić spojrzeniem po stropie i ścianach, modląc się w duchu do Pana Poranka o przychylność boskiego patrona.
- Ojcze Świtu, miej w opiece Cadi, jej rodzinę i całe Cadeyrn, tak samo mój ród i wszystkich dobrych ludzi mieszkających w Ybn - szeptał, pamiętając o obietnicy danej Malekowi Hurstowi i bliskim. - Niech Twoja łaska spłynie na nich niczym promienie słońca, niosącego życie całemu stworzeniu...

- Chodźmy - chłopak nakrył płaszczem śpiącego obok tarczy i zbroi Ferenga i pogłaskał go - szczeniak był bardzo dzielny, od wyruszenia z Ybn dzielił z młodym kapłanem oraz całą drużyną trudy wyprawy, tak samo walczył i cierpiał. Podniósł się z trudem i ruszył za Gorruntem, przyglądając się otoczeniu, a zwłaszcza młodym maurom; zastanawiając się jak całe społeczności tutaj mogły żyć nie znając widoku słonecznej tarczy; zajmując umysł czymkolwiek, byle nie myśleć o milionach cetnarów skały nad głowami. I o tym że powinni spieszyć ku Dolinie, a tymczasem właśnie wplątali się w walkę w Podmroku, do której kiepsko byli przygotowani i która w najlepszym przypadku zakończy się dodatkową zwłoką…
- Co z rannym? - zapytał Gorrunta za pośrednictwem Burro. Jehan, podobnie jak Shando został w “ich” grocie. - Z rana … to znaczy po odpoczynku będę mógł mu lepiej pomóc, chyba że macie własnego kapłana?
- Dość już zrobiliście; Zelund się nim zajął - maur uśmiechnął się i skinął głową w podzięce. Tibor również się uśmiechnął i odpowiedział ukłonem. Wcześniej nie spodziewał się że w głębinach ziemi można napotkać stworzenia z którymi tak przyjaźnie będzie można rozmawiać. Teraz jednak zmęczenie i bariera językowa sprawiły że zamilkł. Zapewne zresztą marsz nie miał trwać długo i faktycznie nie minęło nawet pięć minut gdy doszli do siedziby wodza-kapłana.

W tym czasie drużyna mogła przyjrzeć się nieco lepiej siedzibie maurów - jak nazywał swoją rasę Gorrunt. Gdyby nie wszechobecne skały wioska wyglądałaby zapewne jak każda inna. Giganci - starzy i młodzi, kobiety, mężczyźni i dzieci - pracowali, gotowali, leniuchowali, grali i bawili się. Jaskinia rozbrzmiewała echem rozmów i śmiechów, które w uszach powierzchniowców brzmiały czasem jak grzmoty. Widać było jednak w zachowaniu mieszkańców podziemi pewien niepokój; matki obserwowały dzieci, a co mniejsze zaganiały na znajdujący się w środku groty plac. Dorośli również powoli gromadzili się bliżej środka jaskini. Tibor zauważył, że wokół placu wytyczono płytki rowek, w którym połyskiwało coś srebrnego. Znajome oznaki obawy mieszkańców przypomniały mu Cadeyrn, Oestergaard i inne miejscowości i jak zwykle gardło ścisnął mu niepokój o Cadi i rodzinę. Rozum podpowiadał że ich bezpieczeństwu najlepiej przysłuży się tutaj, zmierzając do Doliny, ale serce nie zgadzało się z tym.

Gorrunt wprowadził gości do niewielkiego - jak na standardy gigantów - pomieszczenia po czym przedstawił Zelundowi - kapłanowi i zarazem wodzowi plemienia. Zelund z wyglądu przypominał bardziej osobliwie zerodowany głaz niż istotę rozumną, ale bystrości umysłu nie można było mu odmówić. A jeśli już coś mu umknęło, obok niego, wewnątrz jednego z mieszkalnych stalagnatów, siedziało dwoje młodszych gigantów - Leda i Arrug - którzy uważnie nasłuchiwali rozmowy prowadzonej w przedziwnej mieszaninie języków - poczynając od pełnej naleciałości wspólnej mowie, przez język niebian, a kończąc na gnomim i gigancim. Tibor zdał sobie sprawę z tego że każdy z olbrzymów miał pod ręką jakąś broń - głównie kamienne topory, noże i młoty. Nie zdziwiło go to wcale po tym jak usłyszał o “kłopotach” z choldritchami. Mógł się tylko domyślać z kim jeszcze giganci toczą walki w głębinach ziemi.
Stary maur został wcześniej powiadomiony o rozwoju wypadków, więc uprzejmie podziękował drużynie za pomoc w walce i leczenie, oraz propozycję wspólnej walki.
- To dla nas zaszczyt, że istoty z powierzchni są chętne by naszą sprawęwspomóc - rzekł. - Zaraz treser przyprowadzi grimlocków by wasz zapach sprawdziły, a gdy jutro złapią trop ruszymy na poszukiwania miasta choldritchów.
Na taką deklarację Marze trochę zrzedła mina. Var milczał, choć w przeciwieństwie do dziewczynki z trudem ukrywał zadowolenie. Zawody z gigantami! A to ci dopiero!
- Do miasta choldritchów? Ale… nam się chyba śpieszy? -Mara spojrzała po towarzyszach z zakłopotaniem. - No i… to chyba pchanie się w paszczę bestii?
- Mara ma rację - Tibor pokiwał głową spoglądając na dziewczynkę. Przeniósł spojrzenie na przywódcę maurów i parę która mu towarzyszyła, pomilczał chwilkę układając w głowie słowa. Wcześniej przedstawił się, dodając również jakiemu bóstwu służy; o to samo zapytał kapłana - Panie, cieszy nas że mogliśmy pomóc w walce i uratować jednego z waszych, i że przyczynimy się do odnalezienia choldritchów. Znaleźliśmy się tu przypadkiem, bowiem choldritche napadły nas gdy zmierzaliśmy do Doliny Lodowego Wichru w sprawie która nawet was tutaj, głęboko pod ziemią, dotyczy. Zauważyłem że naokoło placu - powiódł ręką - znajduje się srebro stosowane w rytuałach i zaklęciach ochronnych, a Gorrunt mówił o tym że i was dotknęła klątwa która sprawia iż zmarli powstają z grobów i atakują żyjących. Szukamy przyczyny tej klątwy by można jej było zapobiec i każdy dzień jest cenny - nie tylko dla nas, ale przede wszystkim dla tych którzy cierpią z jej powodu. Jeśli oczekujecie naszej pomocy w walce z choldritchami ponad możliwość odnalezienia ich to powiedzcie jak miałaby ona wyglądać, byśmy przydali się najlepiej jak możemy i byśmy mogli jak najszybciej wrócić na szlak, bo daleka droga przed nami.
- Niestety nie jest nam znane wyjście na powierzchnię z tych tuneli -Zelund pokręcił ze smutkiem głową. - Nawet krasnoludowie zawierają za sobą swoje tunele gdy przebiją się do tych łączących ich kopalnie z Górmrokiem. W mojej opinii śladem pajęczaków iść należy, by znaleźć szczelinę, którą wypełzły na Drogę. Tam jednak wam pomóc możemy nie zdołać, jeśli tunele zbyt małe dla nas będą. Jednakże jeśli byście, goście, przejścia nie odnaleźli spróbujemy wykuć je dla was jeśli tylko z choldritchami rozprawić nam się uda bez strat znacznych. Musicie nas jednak zapewnić, że krasnoludów o tym powiadomicie, by naszych działań za akt agresji nie poczytały i wojny nie wszczęły.
- Co do walki starczy, że wspomożecie nas magią - wtrącił się Arrug. - Gorrunt mówił, że macie wśród was czaromiotnych. Ogniem i światłem, a resztę załatwimy sami. Ruszymy gdy tylko czas odpoczynku minie, a umarli złożą głowy, by trop nie ostygł.

Wódz był kapłanem Annama i młody Niosący Świtbył bardzo ciekaw cóż to za bóstwo. Ale zaspokojenie ciekawości musiało poczekać. Ważne rzeczy najpierw. Jak to, że z kawerny maurów nie było bezpośredniego wyjścia na powierzchnię, tak samo jak dojścia do krasnoludzkiej Drogi. Wyglądało na to, że faktycznie trzeba się ułożyć z plemieniem. Jeśli uda się wytropić choldrithy, to i sposób by wrócić na trakt. A w takim wypadku maurowie potrzebowali magii by skutecznie walczyć z pająkowatymi wrogami, których “miasto” najprawdopodobniej wyglądało jak jaskinia wypełniona pajęczynami i kokonami, bardzo wrażliwymi na ogień. Przy odrobinie szczęścia pożar wystarczy by zmusić chityniaki i choldritchy do ucieczki i łatwo ich wybić. A to oznaczało że trzeba się rozmówić z Shando.
- Nasz towarzysz - mag ognia - ucierpiał w walce i nie ma go teraz z nami - wyjaśnił Zelundowi - Gdy wrócimy omówimy to z nim. To wojownicza dusza, na pewno nie odmówi pomocy. Jeśli zaś o krasnoludów chodzi to przyrzekam ich powiadomić o przejściu i o waszej pomocy, gdy tylko do nich dotrzemy. I poprosić ich by przekazali te wieści mieszkającym po drugiej stronie Krasnoludzkiej Drogi - potarł czoło i zastanowił się. - Wodzu, nasze rzeczy i jadło w większości przepadły z wierzchowcami w zasadzce; czy możemy prosić o prowiant na drogę?
Zelund skinął głową.
- Ile potrzebujecie? - spytał Arrug. Przełożenie ilości pożywienia na masę ciała małych ludzików przekraczało jego zdolności rozumowania. Tu już Tibor spojrzał na Burro, jako najbardziej kompetentnego w tej materii.
Niziołek podumał, pomamrotał, liczył coś długo na palcach.
- Wzięlibyśmy zapas waszego chleba i sporo mięsa, dla nas i zwierzaków. - Zawsze wychodził z założenia że jeśli chodzi o prowiant, to lepiej mieć i nie potrzebować niż potrzebować a nie mieć. - No i kilka sporych bukłaków na wodę. Eee.. no i nie pogardzilibyśmy nauką, które rośliny czy mchy rosnące tu w okolicy da się zjeść. W razie czego taka wiedza może się przydać.

Mara przysłuchiwała się każdemu słowu i z wolna potakiwała głową. Tibor wydawał się rozsądnie gadać i nie było potrzeby by mu włazić w pół słowa. Owszem, śpieszyło im się, ale nie zmieniało to nijak faktu, że drogi na powierzchnię sami nie znali i tylko pomoc gigantów mogła ich do takowej poprowadzić. Nie żądali w zamian wiele, ot trochę czarów i to bez ryzykowania życia. Mara nie miała nic przeciwko aby trzymać się z tyłu i wspomagać ich wojowników światłem czy innym zaklęciem. W zasadzie lud ten, choć niezbyt urodny ni zgrabny, okazał się rzeczywiście sympatyczny. Jaka to prawda, że nie należy ksiąg oceniać po okładce - zamyśliła się jeszcze dziewczynka gładząc nieświadomie wilczy miękki łeb.

Wódz zgodził się na propozycję Burra, choć przyniesione przez maurów bukłaki miały pojemność małych beczek i nie nadawały się do noszenia, a nauki musiały poczekać ze względu na późną porę. Potem rozmowa zeszła z powrotem na temat nieumarłych; niestety słowa wodza-kapłana niewiele dały Oestergaardowi. Maurowie nie mieli wcześniej do czynienia z nekromantami. Przynajmniej drużyna miała gdzie bezpiecznie spędzić noc po przenosinach na obrysowany srebrem plac. Wkótce przyprowadzono “wąchaczy”, czyli grimlocków, jak nazywał ich przybyły także Barum. Ślepe humanoidy obwąchały dokładnie Vara i Tibora mamrocząc coś między sobą i podzwaniając łańcuchami. Było to nieco dziwne, zwłaszcza że stworzeniom wyglądem daleko było do psów gończych, a wzrostem przewyższały Marę i Burra.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 13-09-2014, 18:13   #123
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post wspólny + MG

Kostrzewa z cierpiętniczą miną powlekła się za Tiborem i resztą na dyskusje z wodzem czy też szamanem olbrzymów. Mimo dzielącej ich różnicy wieku, rasy i otoczenia, w jakim żyli, druidka podskórnie wyczuwała jakąś duchową jedność z tą istotą, która podążała ścieżką jedności z Naturą - tak dalece, że aż upodobniła się do jej tworów. W trakcie dyskusji siedziała cicho - jak na siebie nietypowo - bo zmęczenie i działanie pajęczej trucizny dało się jej nieźle we znaki. Ba, nawet trochę udało jej się przysnąć, a ożywiła się dopiero, kiedy złotousty kapłan jął się wić jak węgorz, byle nie wpakować się w nie swoją wojnę i nie mitrężyć nagle cennego czasu. Kobieta nie mogła sobie odmówić paskudnie wrednego uśmiechu.
- Teraz to śpieszno, a jak bić te płaszczydła i tych dwóch ratować, to pierwszy wyskoczył… - wytknęła młodzieńcowi, choć dawno przekonała się że do tego świetlistego łba to niewiele wchodzi, chyba że bić maczugą. Kiedy spełniła już swój obowiązek uświadamiania młodego pokolenia, zwróciła się bezpośrednio do kamiennego starca.
- Mój towarzysz jest zbyt zapobiegliwy - obwieściła - Oczywiście, że z przyjemnością dołożymy się do zagłady tych pająków, by proch nawet z nich nie pozostał. Czujemy do nich wielką odrazę. Wszyscy. - podkreśliła, a przed oczami stanął jej obraz “matki”, wielkiej anomalii czającej się na suficie Drogi. Takie wypaczenie zamysłów Natury nie miało prawa istnieć… i dalej żyć. - Nieważne ile czasu to zajmie, ale zażegnamy to niebezpieczeństwo - zapewniła solennie i nie mogąc się powstrzymać, pokazała Tiborowi wyciągnięty ozór z mściwą satysfakcją w oczach.

Tibor z powagą pokiwał głową, jakby słowa druidki wziął za dobrą monetę. W rzeczywistości głupota i złośliwość półorczego babsztyla znowu wylazła jako szydło z worka… Trudno, niech ma za swoje. Zwrócił się do Zelunda.
- Wodzu, nie pozwól by którykolwiek z waszych wojowników prześcignął tę gorliwość, skoro druidzi takim pałają zapałem do walki z choldritchami. Nasza towarzyszka niewiele ostatnio miała zajęcia i czuje się niepotrzebna - zresztą nie ona jedna tak uważa - więc daj jej szansę dowieść swojej bitności w boju z potwornościami których nienawidzi. Jestem pewien że nie spocznie nawet jeśli miałaby się czołgać we własnej krwi i wnętrznościach. Lubi to - dodał tytułem wyjaśnienia. - Sam chętnie na to popatrzę - dorzucił jeszcze, choć nic nie mogło być dalsze od prawdy. - Jeśli jakieś niedobitki przeżyją, druidka z całą pewnością zostanie tutaj by na nie zapolować. Reszta z nas musi szukać dalszej drogi, jeśli mamy znaleźć przyczynę klątwy - mówiąc to skinął ku Kostrzewie, jakby chciał pomóc jej odzyskać pamięć o tym co było ich zadaniem. Siedząca opodal Mara nawet nie starała się zatuszować napadu śmiechu.
- Jeszcze jedno - Tibor odezwał się znów po chwili do Zelunda - czy zauważyliście dokąd odchodzą nieumarli, ci którzy nie atakują waszej osady?
- Duchy zniknęły po drugim zjawieniu, tam - wskazał stary wódz. - Po waszemu - na północnym wschodzie. Inni bieżą tam, gdzie zaprowadzą ich korytarze, ale gdy o tym wspomniałeś - zamyślił się - to również bardziej w Doliny stronę niż w inną.
Niziołek pokiwał głową, to by się zgadzało. Wszystkie martwiaki lezą w tamtą stronę. Teraz tak jak już wąchanie się odbyło i przyszło już pomyśleć nad walką, kucharz spoważniał trochę.
- Jak myślicie, w tym ich mieście… dużo ich tam może być? Tych ośmionogów? - Burro zerknął na kompanów, podrapał się znowu po czuprynie, co wskazywało wyraźnie na głębokie procesy myślowe zachodzące w niziołku.
Arrug wzruszył potężnymi ramionami.
- Niewiele. Kilka dziesiątek; może nieco poniżej setki chityniaków. Ale choldritchy mniej; ze trzy pewnie. Ulubienice Lolth nie lubią dzielić się władzą.
- A co zrobicie potem? No wiesz, jak już uda się je pokonać. I będzie dostęp do Królewskiej Drogi… Zamierzacie opuścić to miejsce i wyjść na powierzchnię?

Pytanie Burra wywołało wyraźny niepokój wśród młodszych maurów; jedynie Zelund pozostał niewzruszony.
- Nasz czas na powierzchni minął wiele wiek-wieków temu - odparł. - Miejsce nasze jest teraz tu, głęboko w jaskiniach - gigant umilkł, lecz Var zobaczył w jego oczach odbicie jakiejś dawno zapomnianej tęsknoty.
- Krasnoludy nie pogardzą pomocą przy obronie czy utrzymaniu Drogi...i okazją do handlu - wtrąciła druidka - Ryjecie w kamieniu z wielką biegłością. Być może krótki lud doceni ten kunszt i znajdzie dla niego wykorzystanie - dodała. Sądząc po surowym wystroju jaskini, giganci zapewne uznawali za cenne rzeczy, które były im najbardziej potrzebne, o resztę mało się troszcząc. Zapewne te “nieużytki” miałyby dla krasnoludów wiele wartości; Kostrzewa tylko mogła domyślać się, jakie skarby mogą dobywać maurowie z głębin ziemi...i odrzucać jako bezużyteczne - Jeśli przez Drogę będzie znów stale płynąć rzeka dóbr, i wy napijecie się z niej do syta, nawet bez oglądania słońca - stwierdziła filozoficznie. Mało obchodziły ją kupieckie ustalenia i brzęk złota, ale nawet ona potrafiła dostrzec korzyści płynące z pokojowego współistnienia różnych ras i wzajemnej pomocy. Niziołek przyjrzał się ukradkiem i staremu kapłanowi, którego już w myślach zaczął nazywać Pan Głazek, jak i młodszym współplemieńcom.
- Kostrzewa dobrze mówi. Krasnoludy, lud rozumny, na pewno się dogadacie. A jeślibyście chcieli na powierzchnię, to przecież i tam miejsca dla wszystkich starczy. W górach jaskinie które będą miały połączenie z powierzchnią są na pewno. - Podzielił się swoją ekspercką wiedzą mieszczucha.
- Nic nam ani do krasnoludzkiej drogi, ani do interesów z nimi, a nasz dom jest tutaj - twardo rzekł Zelund ucinając dyskusję z osobami, które może i miały dobre chęci, ale kompletnie nie znały się na życiu stworzeń wewnątrz Grzbietu Świata, z krasnoludami włącznie. Niziołek przypomniał sobie wreszcie, że kaledończycy wspominali coś o maurach; widocznie “nie wadzenie sobie” oznaczało wzajemną obojętność. Vara akurat to nie dziwiło; w Dolinie nie było tajemnicą, że krasnoludzka rasa nie lubi się z wszelakiej maści gigantami (tak samo zresztą jak i orkami czy goblinami), choć jej relacje z podmrocznymi rasami były dla Grzmota zagadką.
Tibor dyplomatycznie zapatrzył się w ogień.
“I zapada wtedy taka kłopotliwa cisza...”
- Chyba najwyższy czas przenieść się na plac - zwrócił się po chwili do towarzyszy. - Dziękuję, panie, za rozmowę - podniósł się i ukłonił Zelundowi i jego obstawie. - Omówimy z naszymi towarzyszami sprawę jutrzejszych poszukiwań i ataku.
- Dołączymy do was niedługo - odparł stary wódz i odprowadził wychodzących wzrokiem.



Kiedy odeszli na tyle by mówić swobodnie Mara zapytała wprost, bo po przekomarzaniach Tibora i Kostrzewy nie były dalsze plany wcale takie znów jasne.
- Czyli pomożemy im, tak? Czarami? Z bezpiecznej odległości? A jak już zrobimy swoje oni wyprowadzą nas z powrotem na trakt i kontynuujemy misję?
Tibor potwierdził skinięciem.
- Nie wiem czy Varowi, Kostrzewie albo Shando to wystarczy, ale tego się trzymajmy. Zresztą… podobno żaden plan nie przetrwał spotkania z wrogiem - zacytował jedno z twierdzeń swej mentorki. - Więc nawet mimo iż maurom wystarczy że będziemy ich wspierać z daleka nie oznacza że nie znajdziemy się w samym środku walki - popatrzył po towarzyszach, zatrzymując dłużej spojrzenie na goliacie i półorczycy. - Każdy zrobi jak zechce, ale naprawdę chciałbym ruszyć dalej jak najszybciej i w takiej samej gromadzie jak dotychczas. Dla gigantów choldritchy to tylko epizod, nawet jeśli wybiją je do szczętu to w ich miejsce przypałęta się coś innego. My mamy szansę rozwikłać tajemnicę klątwy która nawet tutaj sięga, zagrażając wszelkiemu żywemu stworzeniu a nawet zmarłym - wskazał srebrną linię wytyczoną wokół placu. - Żeby tego dokonać będziemy potrzebowali zachować jak najwięcej sił, poruszać się jak najszybciej i zjednać sobie wszelką możliwą pomoc. Tak jak teraz to robimy. Droga jeszcze nie raz nas doświadczy.
- Magią i ogniem. - Burro wyciągnął zza pasa fiolkę z alchemiczną pożogą w płynie. Nie miał nigdy jeszcze okazji używać czegoś takiego i jak zwykle biły się w nim o lepsze obawa i ciekawość. - Pajęczyny dobrze się palą, kokony chyba też, prawda?
Pokręcił się trochę na niewygodnym stalagnacie i ziewnął, bo już był pierońsko zmęczony a przecież jeszcze jabłka musiał upiec bo go Mara udusi.
- Na razie i nie ma o czym wiele gadać. Jak chcemy ruszać dalej nie ma innej drogi jak przebijać się przez pajęczaki. I dlatego chwała bogom, że nam maurów zesłali czy też że maurom nas zesłali, jak zwał tak zwał. Oni na tym skorzystają a my wyleziemy pajęczą dziurą z powrotem na Drogę i ruszymy dalej.

Tak rozmawiając drużyna dotarła do swojej groty, by przekazać wieści pozostałym w niej towarzyszom. Nim wezwano ich na plac wszyscy zdążyli zjeśc przygotowaną przez Burra kolację oraz omówić ramowy plan działania. Uwadze Kostrzewy nie umknęło, że stale acz dyskretnie obserwowała ich para maurów; najwyraźniej giganci wyznawali zasadę “przezorny zawsze ubezpieczony” nawet odnośnie stworzeń trzy razy mniejszych od nich.

Obsypany srebrem plac zgromadził większość maurzego plemienia. Ku rozczarowaniu Tibora nim przyszli Zelund zdążył już przeprowadzić obrzęd poświęcenia ziemi i przyjaźnie wskazał wyznaczone dla powierzchniowców miejsce. Var dostrzegł na obrzeżach kręgi kupy zgrabnych kamień i uśmiechnął się pod nosem stwierdzając, że garbaci giganci mają podobną co on taktykę rozprawiania się z truposzami. Sporo maurów kręciło się jednak po osadzie - kilku pilnowało wejść do groty w towarzystwie olbrzymich złowieszczych jaskiniowych niedźwiedzi, które traktowano tu chyba jako psy podwórzowe (Fereng i Strzyga nie podzielali tej opinii, omijając bestie szerokim łukiem); kilku innych zagrody z rothami i ‘wąchaczy’, które rozmawiały ze sobą wyraźnie zaniepokojone. Maurowie natomiast byli spokojni. Gorrunt wyjaśnił Burrowi, że po odejściu duchów niewiele wskrzeszeńców może im zagrozić, gdyż stwory Podmroku - choć niebezpieczne bez względu na rozmiar - po śmierci traciły większość swoich specjalnych cech takich jak trucizna czy magia, a duża ras składa się w większości z mięsa, które po śmierci szybko zostaje zjedzone. Toteż mimo spartańskich warunków drużyna mogła się porządnie wyspać, wyjąwszy chwile, gdy wartujące maury podnosiły alarm, po czym wraz z Grzmotem ciskały głazami w pełznące po skałach kości. O ile w przypadku resztek jakiegoś robactwa czy drobnych humanoidów było nawet zabawne, to Burro przeżył chwilę grozy, gdy zwinne coś co wyglądało na niedużego smoka dotarło prawie do bariery.








Jaskinia maurów

Dzień siódmy

Shando nie wiedział w jaki sposób maury mierzą czas, lecz gdy obudziły jego i resztę grupy informując, że jest już bezpiecznie mag czuł się całkiem wypoczęty i był pewien, że na powierzchni już świta. Leda pokazała im źródło wody - sztucznie doprowadzonej do groty - by mogli się obmyć, poczym zostawiła ich samych (jeśli nie liczyć dyskretnego nadzoru strażników). Nim wrócili do swojej groty grupy poszukiwawcze z grimlockami oraz Arragiem już wyruszyły, za to cała społeczność gigantów przygotowywała się do bitwy tak entuzjastycznie jakby odnalezienie miasta choldritchów było już przesądzone. Dorośli ostrzyli topory i wdziewali kamienne zbroje, młodzież znosiła kamienie i pakowała je do mocnych worków plecionych z jakichś nieznanych Kostrzewie pnączy. Ładowano też żywność oraz środki lecznicze.

Po dłuższym czasie - brak możliwości pomiaru czasu w podziemiach był na prawdę irytujący - zwiadowcy wrócili i kawerna rozbrzmiała echem podnieconych okrzyków.
- Znaleźli!! - huknął Barum, przebiegając z tupotem obok zagrody; niedługo potem drużyna została wezwana do domostwa Zelunda, gdzie zastała spotkanych wcześniej maurów i kilku nieznanych mężczyzn i kobiet.
- Grota choldritchów ma trzy dojścia, nie licząc tych wysoko położonych - wyjaśnił Arrag na użytek drużyny. - W te - wskazał prowizoryczny szkic wyryty w skale, z którego wynikało, że miasto pajęczaków znajduje się w wysokiej i relatywnie wąskiej jaskini - poślemy niedźwiedzie, a stąd - szurnął nogą - zaatakujemy my. Najlepiej by było, gdybyście weszli w niższe korytarze wraz z niedźwiedziami i ogniem przepłoszyli chityniaki w naszą stronę. Potem możecie się wycofać lub dołączyć do bitwy.
- Wszystkie tunele łączą się, a samo miasto jest niedaleko Drogi. Gdy rozprawimy się z tymi abominacjami możemy doprowadzić was po śladach choldritchów do szczeliny. Wedle naszych obliczeń stamtąd nie powinno być daleko do krasnoludzkiej siedziby.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 13-09-2014 o 18:15.
Sayane jest offline  
Stary 22-09-2014, 00:27   #124
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Post wspólny: Shando, Burro, Kostrzewa, Grzmot i Tibor.

PRZYGOTOWANIA PRZED BITWĄ


Przebudzony wcześniej Shando Wishmaker zapamiętał zaklęcia na dzisiejszy - bojowy, miał nadzieję - dzień. Od trzech godzin zaś zapisywał zwoje, gdyż ilość czarów w głowie mogła być za mała.
Wbrew protestom co niektórych, część miękkiego złota została sproszkowana i dodana do inkaustu wraz z popiołem i alkoholem, całość przypominała bardziej gęstą farbę. Shando jednak wiedział, że to konieczne, by zaklęcia wpisane smoczymi zgłoskami na kartach miały moc.
Zaczął od przyzwań. Krzemienny pył, którym posypał wciąż świeży malunek kręgów wezwania na zwoju pochodził z dwóch różnych formacji skalnych, jak nakazywała sztuka. Kręgi zostały opatrzone komentarzami - skrótami, zaś sam tekst zaklęcia zginął pomiędzy liniami.
I proszę - Przyzwanie ognistych istot, sztuk dwie! Shando wiązał wiele nadziei z ognistymi skorpionami. Umiały kierować się drganiami podłoża, więc ciemność ich nie spowolni. Szczypce zaś są gwarancją że sieć na długo ich nie oblepi.
Kolejne trzy szare pergaminy zawierały ledwie kilka smoczych słów - Ognisty Grot Kelgore'a był szybkim czarem bojowym, jego magia zawierała się w gestach, którymi czarodziej wcierał popiół w powierzchnię zwoju. Tekst był tylko katalizatorem, który przekształcał zwój w bramę dla dymiącego z gorąca pocisku.
Pięć zwojów, które mogą mu się przydać. Plus zaklęcia w głowie... Obyś dał radę, Wishmaker.

PLAN BITWY

- Nareszcie! - Shando zakończył pisanie ostatniego zwoju i podniósł się z klęczek.
Podobał mu się plan bitwy - wykorzystanie dużych ilości ognia zawsze powodowało zamęt i śmierć, jeżeli użyć go umiejętnie. Shando zacząłby bitwę od sprawnego i silnego procarza, który cisnąłby w głąb miasta flaszki z ogniem alchemicznym. Sam wysłałby ogniste sępy by podpalały co się da. Miał nadzieję, że miasto jest tak zapajęczynione jak się spodziewał. A gdyby jeszcze każdemu z sępów wcisnąć w szpony flaszkę zwykłego oleju? Albo ciskać flaszkami przy pomocy dużych proc, jakie giganci z pewnością mają na "wyposażeniu"?
Bezwiednie złapał się na tym, że zapisuje swoje pomysły na jednej z kart, które nie nadawały się do zapisania zaklęciem.
- Eeem… tak, procą i ogień. - Burro ciągle się pocił jak patrzył na niedźwiedzie wielkie jak stodoła. - Taaak. Mamy trzy fiolki, mam też Kamień Grzmotu od Kostrzewy. Mogę tym pomiotać, tylko nie wiem jak na ogień zareagują… misie. One się chyba boją ognia, co? Jak każde zwierzaki wielkie jak domy? Trzeba by, bo ja wiem, rzucać tylko w jedno miejsce a one niech sobie pobiegną mordować drugą stroną, tak?
Kucharz okazało się też był domorosłym mistrzem taktyki wojennej.
- Ktoś mi czyta przez ramię? - Shando zapytał spokojnie i potem dodał uśmiechając się pod nosem - czy raczej "pod ramieniem"?
Wishmaker przesunął się by zrobić miejsce Burrowi przy swojej kartce luźnych pomysłów. - Pewnie, że się boją. Pytanie, czego chcemy - ognia wszędzie i zamieszania, czy misiów biegających sobie po ziemi, a pająków po ścianach..., bo jakoś misie tam za nimi nie pobiegną. Ostatnio dranie lubiły na ścianach siedzieć.
To trzeba sprytem Burro, jeżeli do miasta wpadnie ogień, wszyscy pobiegną z nim walczyć. Jeżeli wpadną ludzie, pobiegną walczyć z ludźmi. Ale jeśli ludzie - czy niedźwiedzie - poczekają, aż pająkowate zaczną gasić i już będzie chaos... powinniśmy poradzić sobie bez problemu. Bo to my będziemy wybierać cele, miejsce w które uderzymy i przewagę, jaką będziemy mieli. Jeśli wpadniemy z misiami, będzie odwrotnie.
I znów Shando Wishmaker pokręcił głową z niedowierzaniem, jak to północ, chłód i dziwni towarzysze rozplątują mu język. Cholerna północ!
- Lepiej pomyśleć, jak zablokować ten tunel, by uwięzić te szkarady w płonącym kotle - druidka przejechała brudnym paznokciem po pergaminie, zostawiając na nim brzydką szramę - Tedy same się upieką, bez naszej pomocy i bez narażania “misiów” - skrzywiła się na to dość dziecinne określenie tych groźnych bydląt.
- I o to właśnie chodzi - kiwnął głową mag - Zostawiamy tylko dwa tunele - jeden u góry, jeden na dole, bo ogień musi oddychać, jak zwierzę. To rozwiązanie sprawi, że nie będzie łupów, ale jeżeli walki można uniknąć, warto to zrobić - dziwnie zabrzmiało to w ustach bojowego zwykle maga, ale w końcu jeszcze dodał - oczywiście warto uniknąć, jeżeli mimo to zginą. Ale pewnie i tak koniec końców trzeba będzie wejść i powybijać niedobitki do ostatniego.
- Co w przypadku gdyby jednak niedźwiedzie w zamieszaniu nas zaatakowały? Nie są przyzwyczajone do nas, w dymie i ogniu łatwo mogą się rzucić na nas - Tibor spojrzał na Kostrzewę i zaklinaczy. Nie tylko na Burro wielkość sprzymierzeńców maurów robiła wrażenie i chłopak wolał się przygotować na każdą możliwością.
- Jesteśmy na etapie luźnego układania planu - odrzekł Shando.
- No to dlatego właśnie warto pomyśleć już teraz nad taką ewentualnością - skwitował kapłan. - Tak samo nad tym żebyśmy nie podusili się w dymie, którego będzie tam pewnie pełno.
- No to knujemy. - Wishmaker zadowolony pacnął Tibora w plecy - Dajcie tu jeszcze kogoś od miśków, maura i całość naszych. Var oceni to z punktu widzenia wojownika, a Kostrzewa powie nam co w ogniu będą czuć biedne pieczone pająki.
- Hem, hmmm. A to nie jest czasem tak, że pajęczyna pali się bardzo szybko i nie za dużo śmierdzi? Przecież te ośmionogi z desek tam niczego nie wybudowały chyba, więc ogień buchnie i szybko zgaśnie, prawda? Może zacząć od fiolek korzystając z zaskoczenia a na popalone pajęczaki wypuścić misie? - wtrącił nieśmiało kucharz. - One wtedy nagonią te pająki które zostaną w stronę maurów z tłuczkami i oni już zrobią Bam! jak obiecali. A my będziemy ubezpieczać wszystko z tyłu i dbać by żaden się nie prześlizgnął pomiędzy miśkami i nie uciekł, hm?
-Ty aby nie byłeś generałem w poprzednim wcieleniu, Burro? - Shando spojrzał się na niego ze swojej ludzkiej wyskości zdziwiony dobrymi pomysłami małego kucharza. - Poza tym myślę że dobrze by było, aby jedno lub z dwoje z nas ruszyło z maurami. Bo mogą mieć poważny problem z rozdawaniem "Bamów", jak nie będzie magicznej ciemności mogącej rozproszyć światło - ehem... Znaczy magicznego światła mogącego rozproszyć ciemności

WYKŁAD VAR GRZMOTA

- Pajęczyna pali się szybko, ale pewnie są tam też grzyby i mchy, jak wszędzie tutaj. Jeśli się zapalą, to stworzą masę gryzącego dymu, idącego do góry. Jeśli jaskinia jest tam w kształcie komina, to dobra nasza. Nie będą mogły atakować z góry i można je będzie związać z dołu. Ogień alchemiczny najlepszy, ale lepiej naszykować kilkanaście pochodni i ciskać nimi w pajęczyny. Po prostu wypalać sobie drogę. Jeśli poszczególne warstwy pajęczyny się ze sobą nie łączą, to będzie to jedynie marnotrawstwo kawałka drewna, czy grzyba. Nie ma co stawiać planu na trzech flaszkach. - Grzmot zastanowił się głębiej i spojrzał na tutejsze niedźwiedzie. Nie podobała mu się ich obecność, miał ochotę je podusić, mimo że były od niego większe i zapewne potężniejsze. - Wypalamy drogę do środka, puszczamy niedźwiedzie przodem i osłaniamy tyły, gdyby coś chciało je zajść od tyłu i zwrócić nie w tą stronę co trzeba. Do tego będziemy mogli zdjąć ewentualnych strzelców na wyższych pozycjach, nie wspominając o tym że niedźwiedź łatwiej aktywuje pułapki czy zapadnie. - Wzruszył ramionami. Mogły należeć do sojuszników, ale na los tych akurat futrzaków był obojętny, a na pewno bardziej dbał o własną skórę. - Burro, Mara, co powiecie na wspieranie natarcia maurów magicznym światłem? Chityniaki na ziemi nie powinny stanowić aż takiego problemu dla nas z niedźwiedziami, Tibor, Shando i Kostrzewa zapewne mają na podorędziu jakieś światło. Macie? Jehan, ty zdaje się lepiej sobie radzisz z łukiem, w tunelu możecie stanąć za mną i razić zza mnie. Ja postaram się robić za blokadę. Przydałaby się tarcza raz jak nigdy. Kiedy niedźwiedzie się przebiją, ruszamy za nimi. Jeśli zacznie mi iść piana z ust… możecie się zacząć modlić do któregokolwiek boga wyznajecie, żebym nie rzucił się przypadkiem na was. - Zakończył podsumowanie swojej taktyki Grzmot.
- Byłbym szalony, gdybym po ostatniej walce nie zapamiętał kilku jaśniejących zaklęć. To tylko sztuczki, reszta to ogień. Mam trzy zaklęcia światła w głowie, a jedno rzuci sługa z mojej lampy - wyliczał Wishmaker - Ogniste przyzwanie, zawsze przydatne, dwa następne mam na pergaminach. Grot Kelgore'a - w razie jak pojawi się jedna z tych pajęczyc rozpalony skalny kolec w trzewia to jest to, a kilka - jeszcze lepiej, bo mam jeszcze trzy wpisane w pergaminy. Dodałem jeszcze Grad kamieni - przy odrobinie szczęścia ściągnę tym sporo chityniaków ze ściany. Ze sztuczek mam jeszcze Kolczatki - małe gnoje mają sporo kończyn, może się przyda i Wyczucie Magii. Czuję się dobrze wyposażony. A wy? Przedstawcie czym dysponujecie, to będzie można mówić o planie.
- Mam swój miecz. - Odparł Grzmot, wyciągając potężne ostrze. Czubek oparł na podłodze jaskini, a ręce położył na jelcu.
Kucharz zachichotał, spojrzał na Grzmota ubawiony.
- Masz jeszcze łapy, którymi możesz dusić. - To byłby widok, misiek i Var zakładający mu chwyt na gardło.
Mi sztuczkowego światła nie zabraknie. Mogę też spróbować oplątać jedną z tych pajęczyc ożywioną liną. Eee, no i mogę im pokolorować głowy. - Wspomniał skutek rzuconej sztuczki na kościotrupa jeszcze w Ybn. - Do tego fiolki z alchemicznym ogniem, kamień grzmotów. Nie, nic Var. To nie było do ciebie. No i iluzje, mogą się przydać by pokierować te pokraki w odpowiednim kierunku.*
- Całkiem niedawno we dwóch dusiliśmy wielką łasicę - wtrącił od niechcenia Shando.
- Var, maurowie mają własnego kapłana. My się nie rozdzielajmy. I postaraj się pohamować żądzę krwi - nie wiadomo dokąd ciebie i nas doprowadzi - odezwał się Tibor. - Światła nam nie zabraknie, ale dobrze że kilku spośród nas będzie mogło je przywołać. Przygotowałem kilka zaklęć przyzywających wodę, na wypadek gdyby ogień obrócił się przeciwko nam.
- To więcej nam trzeba ognia czy wody…? - druidka skrzywiła wargi - Wody chyba, żeby zapał studzić - opowiedziała sobie sama - Ledwom co was poskładała, jak żeście srogie wciry od tych kilku pajączków zebrali...a tu będzie ich pieruńsko więcej. I mnie samą te paskudy mierzą, i bym im chętnie osobiście tyłki podpaliła, ale nie hasajcie za bardzo, skoro dopiero z mar wstaliście, taka moja rada. Dajmy magię; niech ogień i maury resztę załatwią. - zaproponowała - Wiem, ze niektórym to nie w smak, ale kto umie leczyć, lepiej niech z tyłu zostanie, bo do tego najbardziej się moc przyda… - zerknęła na Tibora i jego wojenny rynsztunek
- Mój mistrz mawiał, że są dwie najgroźniejsze bronie na świecie: Pierwszą jest wiedza, drugą - zaskoczenie. - Shando skrzyżował łapy i zaczął chrypieć nieco mentorskim tonem - Wcześniej to oni je mieli... Gnojki nawet nie wiedzą, co na nich spadnie.
- A trzecią morale. - Dodał poważnie kucharz. - Chce ktoś kanapkę?
-Na takie podnoszenie morale nigdy się nie obrażę - powiedział czarodziej biorąc pajdę od Burra i zaraz zaczął żuć ze smakiem.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 22-09-2014 o 00:44.
TomaszJ jest offline  
Stary 24-09-2014, 16:22   #125
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Spotkanie z maurami okazało się całkiem przyjemne. Giganty nie tylko nie próbowały ich zjeść, ale zdawały się być całkiem cywilizowane. Przynajmniej jak na giganty. Najważniejsze jednak, że nie próbowały zjeść członków wyprawy, co w tunelach pod górami było bardzo przyjemną odmianą. Na tyle dużą, że wśród drużyny zaczęły się przekomarzania i dogadywanie sobie na wzajem. Grzmot starał się nie wtrącać. Na zaklęciach się nie znał, na lawie też nie bardzo, a od mądrości i tłumaczenia w plemionach zawsze był szaman. Nie zmieniało to jednak faktu, że Wishmaker zdawał się zbyt swobodnie podchodzić do sprawy magicznej potęgi i sposobu jej wykorzystywania. Może był całkiem podobny do pomylonego maga z lasu, nie zdawał sobie tylko z tego sprawy. Wyjaśnienia niziołka jakoś go nie przekonały, ale nie dał po sobie nic znać.


Nieco żałował że nie znał żadnego języka poza wspólnym i Gol-Kaa, ale mimo to spróbował dogadać się z podziemnymi gigantami. Miał ze sobą zbroję płytową, która na niego była o wiele za duża. Zresztą, nie umiał walczyć w tak ciężkich pancerzach. Na szczytach gór rzadko kiedy trafiało się na kogoś w naprawdę ciężkiej zbroi. Zabłąkane błyskawice podczas burz i samo obciążenie miały na to spory wpływ. Pod ziemią te problemy aż tak nie wadziły. Miał więc nadzieję że uda mu się za kawał metalu uzyskać coś wartościowego, a jeśli nie, to przynajmniej kamienie szlachetne, te się łatwo niosło, a dla ludzi i krasnoludów miały sporą wartość.


W czasie kiedy część grupy debatowała, z wodzem, a sam Var skończył już negocjacje odnośnie zbroi, nadszedł czas żeby zrobić coś pożytecznego. Najpierw dokończył oczyszczanie skóry stwora, który atakował wcześniej maury, następnie stanął na obłym kamieniu z rękoma szeroko i starał się jak najdłużej utrzymać. Niektórym mogło się to wydawać idiotyczne lub dziecinnie proste, ale dla goliata było ważne. Może wspinał się bardzo dobrze, ale czasem miewał problemy z utrzymaniem równowagi. Podziemna, cudaczna kraina, sprawiała, że miał ochotę pracować nad swoimi niedoskonałościami. Widział zapewne dużo lepiej niż pozostali ochotnicy z Ybn. Tak więc miał też dużo pełniejszy obraz tutejszej fauny i flory. Może był pod ziemią od niedawna, ale już tęsknił za otwartym niebem.


Dopiero noc wyrwała go nieco z otępienia, rzucanie głazami w nieumarłych było doskonałym zajęciem na ukojenie rozszalałych myśli. Zwłaszcza, że tutaj, na swoim terenie, pochyleni w tunelach giganci, mogli się wreszcie wyprostować i wykorzystać w pełni swoja potęgę. Var też to odczuwał, może był mniejszy niż dorosłe giganty, ale ciągłe schylanie się w tunelach mocno go irytowało. Kamieniami z kopców rzucał niemal tak dobrze jak giganty. Brakowało mu jednak nieco zasięgu. Nie stanowiło to jednak aż tak wielkiej przeszkody i goliat mógł spokojnie zliczać ile szkieletów udało mu się zamienić w pokruszone fragmenty. Proste ruchy uspokajały, męczyły w znany sposób i pod całą tą masą skał, pod którą żaden rozsądny goliat nie powinien się znaleźć, dawały poczucie bezpieczeństwa. Na dodatek odpoczywało mu się całkiem nieźle, mimo nocnych wizyt nieproszonych gości.


Rankiem, a przynajmniej tak wynikało z faktu, że szkielety przestały się zjawiać, zaczął przeczesywać stertę zniszczonych przeciwników. W czasie ataku coś przyciągnęło jego uwagę, smokopodobny stwór. Może nie był to smok, ani aż tak potężny jak za życia, ale zabrał ze sobą na pamiątkę dwie spore kości, które nie ucierpiały zbytnio pod głazami. W ostateczności mogły robić za całkiem niezłe pałki dla Grzmota. Wrócił z przeczesywania akurat na małą naradę wojenną. Dorzucił nawet swoje trzy grosze, potem zostały już tylko przygotowania. Pochodnie, w dużej ilości, miecz i kilka innych drobniejszych narzędzi zniszczenia, oraz duch walki. Zostało tylko podążyć za gospodarzami i wywalczyć sobie drogę na powierzchnię.









Gdy zbliżali się do przydzielonego im tunelu, na ustach goliata wykwitł uśmiech. Nie miał problemu z atakowaniem z zasadzki przy tej okazji, przeciwnik dał się znaleźć i podejść. Po prostu działał taką samą taktyką, jak choldritchy i chityniaki na górze. Wystarczyło odpłacić pięknym za nadobne. Zaczęli na umówiony sygnał, od rozpalenia pochodni i przepalenia sobie drogi do środka. Mimo początkowego przekonania Vara odnośnie wyglądu wnętrza jaskini, całkiem sporo pajęczyn było połączonych. To z kolei, zareagowało szybką reakcją obrońców miasta. Jeśli twój dom pali się całkiem szybko i to warstwami, jak tkanina, bo jest zbudowany z ogromnego kokonu, to można tylko wyskoczyć, lub się usmażyć. Po chwili mieli więc niedaleko siebie chityniaki ogarnięte chaosem, na które z radością skoczyły niedźwiedzie. Goliat dotrzymywał im częściowo kroku i pilnował ich flanek starając się, by nie odeszli zbytnio od wylotu tunelu, dając obrońcom szansę na ucieczkę i przegrupowanie, lub atak na stojących za nim towarzyszy. Dał się całkiem ponieść walce i obudzić w sobie bestię, dopiero, kiedy usłyszał pierwsze ryki maurów. Te, kiedy się wyprostowały i były w stanie odetchnąć pełną piersią, pokazały na co je naprawdę spać. Samym swoim rykiem potrafiły zrobić więcej szkód, niż głazami. Słysząc taki zew, oczy Grzmota zabłysły krwiożerczym ogniem, chityniaka, który próbował się przedrzeć obok, zwyczajnie złapał za kark i odrzucił na bok. Skupił się całkowicie na łupaniu, cięciu i zmuszania wrogów do szybkiej kalkulacji, czy warto ratować się, przebiegając obok pogrążonego w szale goliata.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 24-09-2014, 18:36   #126
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Mara nie drżała z oczekiwania na myśl o bitwie. Owszem, pałała subtelną dozą ciekawości bo jakikolwiek starcie to przyniesie finał, na pewno będzie arcyciekawe. Ginąć nie zamierzała, w końcu to nie była ich wojna, pobudek osobistych z jej powodu nie odczuwała choć nie widziała też nic złego we wsparciu gigantów, szczególnie z ostatniej, bezpiecznej miała nadzieję linii.
Ich sojusznicy deklarowali jakoby mile widzianym wsparciem było zaklęcie światła i takie Mara na szczęście znała. Wszystkie czary spoza jej dziedziny wychodziły jej gorzej ale była przekonana, że światło, bledsze lub jaskrawsze, błyśnie podług planu. W dalszej części poczęstuje zaś wrogów osłabieniem lub strachem, co by ferment zasiać w ich szeregach. Kiedy zaś wyczerpie swoje siły magiczne zawsze pozostawała do dyspozycji lekka kusza a i ta była gwarantem zachowania dystansu i względnego bezpieczeństwa. Poza tym bełty można było owinąć szarpiami, umoczyć w oleju i odpalać od pochodni przed posłaniem do celu. Ogień wszak, jak na głos dumali pozostali towarzysze, był istotom Podmroku wstrętny a i pajęczyny powinny się łatwo zajmować i z dymem iść szybciej niż stos pergaminów.

Mara siedziała cichutko, pozornie zajęta obrabianiem kostek znalezionych w podziemiach i przerabianiem ich na ozdoby. Słuchała planów wojennych jakie snuli przyjaciele ale nie wtrąciła się ani razu całkiem jakby głos straciła. Może dlatego, że nie czuła się kompetentnie jako strateg i nie chciała nic sugerować. A może po prostu długie przebywanie w ciemnych korytarzach przyprawiało ją o przygnębienie. Dziewczynka mało się uśmiechała a i mało nawet gadała. Wioska maurów daleka była od wymarzonej ostoi. Do tego dochodziły zalegające wszem i wobec ciemności, brak powiewu powietrza i wszechogarniająca klaustrofobia. Czasem po prostu tchu brakowało. Przypomniała sobie jak to było hasać nocą po cmentarzu i delektować się widokiem tysięcy gwiazd na atramentowym sklepieniu, wysoko ponad głową. Tu gdzie by łba nie zadrzeć ciągnął się tylko blok kamienia. Jak i pod butami i po bokach. I pomyśleć, że taki Naut dobrowolnie wrócił w takie środowisko skoro miał do wyboru piękny świat jak długi i szeroki, słonkiem ogrzewany, wiatrem przedmuchany. Dziewczynka pocierała z werwą jeden koniec kości aby zakończenie przypominało ostry szpikulec mruczała pod nosem kołysankę, której słów nie pamiętała ale melodia tkwiła głęboko w jej głowie. Przymykała oczy i wyobrażała sobie, że uratowany dzięki jej pomocy drow obserwuje ją z daleka i lekko się uśmiecha. Toż to Podmrok więc może i obok przechodził, własną wędrówkę tocząc i zmierzając do domu. Dom... Miała nadzieję, że w Ybn wszyscy cali i zdrowi, nawet Livia i jej mniej udany syn.

Z zamyślenia wyrwały Marę pełne entuzjazmu słowa Vara. Widać, że wielkolud aż garnął się do bitki ale ten zapał nijak się dziewczynce nie udzielał.
- A wy?... Przedstawcie czym dysponujecie, to będzie można mówić o planie.
Mara wymuszenie wzruszyła ramionami.
- Światło znam – odparła cichutko a kiedy reszta się zajadała pajdami Burrowego chleba ona podziękowała kręcąc głową. - Będę się trzymała z tyłu. Przyświecę, zaczaruję coś żeby wrogów osłabić albo zdezorientować. Z kuszy też strzelę a pociski sobie przyszykuję pod płomienie. Tyle.
Ziewnęła i otuliwszy się szczelniej ciepłym wełnianym płaszczem przykucnęła pod kamienną ścianą. Wcale jej się nie chciało iść w bój. Wcale jej się nie chciało ganiać za szalonym magiem, który ożywia martwych. Wolałabym bawić się z Arnem i pomagać ojcu w pochówkach. Ale co ma być to będzie, jaki bogowie im los przyszykowali taki się wypełni.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 24-09-2014 o 18:42.
liliel jest offline  
Stary 25-09-2014, 03:13   #127
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Bitwa w Pajęczej Grocie



OGNIEM I MACZUGĄ
(Przepraszam za muzykę wiem, że nie ten klimat... ale nie mogłem się powstrzymać.)

Grota płonęła. Może nie dosłownie, raczej po prostu było w niej sporo ognia. Pierwotnie pogrążona w mroku, teraz dzięki dziesiątkom pochodni wrzuconych do środka przez atakujących rozświetlona jasnymi błyskami szybko palących się sieci, które przerywały się i - miast wisieć rozpięte jak upiorne hamaki - kładły się po ścianach, niczym efemeryczne ogniste gobeliny, po których wkrótce pozostawał ledwie czarny ślad.
Niczym piekielne babie lato latały w powietrzu kawałki płonących nici, zmieniających się spaloną nicość, nim opadły na ziemię. Kokony zaś płonęły jasnym, gwałtownym ogniem - ciasno upakowane, łatwopalne sieci dawały ogniowi mnóstwo paliwa, piekąc żywcem nienarodzone potworki wewnątrz. Niektóre kokony spadały w dół, niczym ogniste kule, tocząc się lub roztrzaskując. Pod sufitem zbierał się już czarny dym, zmiejszający widoczność i wdzierający się w dziury. Jeden z pajęczoludzkich osesków zdołał się wydostać z ognistej pułapki, i - jak pokurczona płonąca lalka - podpełzł do obserwującego zagładę miasta-gniazda Shando Wishmakera, który beznamiętnie obcasem zmiażdżył pokrace głowę.

Ułożono wiele planów, założono wiele ewentualności... ale Shando nie marnował zaklęć na głupoty, czekał na pajęczych dowódców, ów choldrithy, które zawiadywały całą tą hordą dziwadeł. Otoczony światłem bijącym od magicznej lampy nie obawiał się magicznej ciemności, zaś ledwie widoczna osłona magicznej zbroi zapewniała mu bezpieczeństwo od sporadycznych pocisków wystrzelonych w jego kierunku. Trzymał się blisko maluchów - Mary i Burra, by w razie czego pomóc im w wykaraskaniu się z kabały i cały czas czujnie rozglądał się za przywódczyniami. Póki co, jego jedyny wkład w walkę to przyzwanie ognistego sępa, który radośnie zajął się powierzonym zadaniem podpalania wysoko wiszących pajączyn i kokonów.

Zagrożenie przyszło jak zwykle dla niego - z nienacka!
Ostrzegawczy krzyk kogoś z drużyny spowodował, że obrócił się na pięcie tylko po to, by stawić czoło trzem dziko młócącym powietrze ostrzom, dzierżonym przez wielorękiego dziwoląga, któy zszedł po ścianie!


Walka Shando z Chityniakiem
Dramatis personae:
Chityniak jako chityniak.
Hit Dice: 11 hp, Initiative: +1, AC: 16
Base Attack/Grapple: +2/-7
Attack: 3 short swords +3 melee
Full Attack: 3 short swords +3 melee (1D4)
Special Difficult to disarm, sensitive to sunlight, Grappling bonus
Saves: Fort +1, Ref +4, Will +3
Abilities: Str 10, Dex 13, Con 12, Int 12, Wis 11, Cha 7
Feats: Multidexterity; Multiweapon Fighting


Inicjatywa:
Shando: 18-6=12
Chityniak: 17+1=18

RUNDA 1

Chityniak pełny atak
9+3, 17+3 oraz 18+3 = 12, 20 i 21 vs AC Wishmakera 12+4 (Mage Armor) = 2x udane! Obrażenia 2 i 1, łącznie 3
Shando Improved grapple 8+4=12 vs touch AC 12 - Sukces!
Przeciwstawny test grapplingu = Chityniak 19-7=12, Shando 8+8=16; Shando wygrywa! 3+3=6 dmg!

RUNDA 2

Chityniak uderza mieczem! 13+3=16 vs AC Wishmakera 12+4 (Mage Armor) = Udany! 3 Dmg
Przeciwstawny test grapplingu = Chityniak 5-7=-2, Shando 10+8=18; Shando wygrywa! 2+3=5 dmg!, Łącznie 11.
Chityniak przyszpilony i ledwo żywy! Shando wygrywa, z 6 PŻ straty.


Nim czarodziej zdołał się opamiętać, kreatura ruszyła na niego, tnąc i siekając chaotycznie lecz groźnie. Czubek jednego ostrza trafił w biodro, drugie w nogę. Oba ledwo nacięły skórę i nie spowodowały większego bólu, trzeci cios zaś niegroźnie ześlizgnął się po niewidzialnym pancerzu krzesząc iskry we wszystkich kolorach tęczy.
Wishmaker uskoczył lekko z drogi szarżującemu przeciwnika. Stwór zatrzymał się o o pół kroku za daleko... i chwilę później miał już na grzbiecie umięśnionego calimshanina, który zamknął go w żelaznym uścisku. Miotając się w sprawnie założonym chwycie, zdążył jeszcze raz lekko zranić maga, po czym zwiotczał z utraty tchu i stracił przytomność. Shando Wishmaker skręcił mu dla pewności kark, nim go upuścił na ziemię.

Trzeba znaleźć ową Chlodrithę, pomyślał czarodziej, ze spokojem obserwując szaleństwo płonących pajęczyn i chityniaków rozrywanych na strzępy przez niedźwiedzie jaskiniowe. Maurowie tak naprawdę nie potrzebowali pomocy - zaskoczenie, przewaga fizyczna, hodowane przez nich bestie bojowe - wszytko to najwyraźniej było zbyt groźną machiną by pająki dały sobie z tym radę inaczej niż do tej pory. Zasadzki i skrytobójcze napady się skończyły, a wojna zapukała wielką kamienną maczugą do leża pajęczych spryciarzy.
Shando Wishmaker w tym właśnie momencie cieszył się jak dziecko, że jest po tej samej stronie, co karłowate olbrzymy. Bo ta walka skończyła się zanim na dobre się zaczęła. Już tylko pajęcze herszt-baby mogą zmienić losy bitwy, były bowiem dziką kartą, nieznanym i inteligentnym wrogiem z dużą ilością mocy.
Oczywiście olbrzymy mieli także dziką kartę - pewną zagubioną w podziemiach grupę awanturników.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 25-09-2014 o 21:51.
TomaszJ jest offline  
Stary 25-09-2014, 21:16   #128
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Soundtrack

[media]http://fc00.deviantart.net/fs71/i/2010/089/e/e/In_Flames_by_MattTheSamurai.jpg[/media]

Dziki nit to wrzask, ni to skrzek przebił się huk szalejących płomieni i ochrypłe nawoływanie maurów. Z głębi tunelu wionęło na chwilę podmuchem gorąca, a potem, wraz z odgłosem mocnych, równych uderzeń, głos zamilkł w agonalnym okrzyku.

Kostrzewa oparła spocone czoło o kostur i pogłaskała najeżoną Wredotę po podgardlu. Stała na tyle daleko od szalejącego w "mieście" choldritów pożaru, że płomienie były tu tylko rozedrganym blaskiem na nierównych ścianach tunelu. A mimo to temperatura powietrza była taka, że grubo ubrana druidka spływała potem jak w łaźni. Zerknęła w wylot korytarza: od strony pola bitwy na razie nie nadciągało nic groźnego lub wymagającego jej interwencji, więc z powrotem usiadła pod ścianą i podciągnęła kolana pod brodę, nasłuchując jednym uchem tego, co działo się w kawernie.

Nie czuła wyrzutów sumienia z powodu tego, że nie stała w pierwszym szeregu. Osłabienie wywołane trucizną pajęczaka jeszcze dawało się jej we znaki, a gderliwe zapewnienie że "zostanę z tyłu, żeby łatać Was, głupki" wystarczyło za wygodny pretekst, by nie musieć pchać się pomiędzy płomienie, oszalałe zwierzątka maurów, samych olbrzymów, wywijających bez ładu i składu maczugami i usiłujących im w tym wywijaniu dorównać Tibora i - w szczególności - Vara. Oraz zapewne Shanda, który nawet specjalnie nie krył się z tym, jaką przyjemność sprawi mu spopielenie jak największej ilości rozumnych istot w możliwie najbardziej wyszukany sposób.

Bo choć Kostrzewa sama namawiała towarzyszy do pomocy olbrzymom i przyłożyła rękę do zagłady pajęczych abominacji, nie sprawiało jej to bynajmniej przyjemności. Choć kalekie i potworne, było to jednak życie, które bezlitosny ogień właśnie wypalał do gołej skały, nie zostawiając żadnej szansy na ucieczkę czy obronę kalekim wynaturzeniom. Owszem, to *trzeba* było zrobić, by choć trochę przywrócić harmonię Natury w tym spaczonym miejscu, jakim był Podmrok, ale druidka postrzegała to raczej w ramach koniecznego obowiązku, niż frajdy. Być może ta decyzja, tak jak i poprzednia, podjęta w Czarnym Lesie, sprawiała że w oczach pozostałych towarzyszy stawała się pozbawioną skrupułów, beznamiętną podpalaczką, ale ona sama wiedziała, jak ciężkie brzemię za każdym razem bierze na swoje barki. Taki jednak był trud druida - czasem ochrona jednego życia wymagała zagłady drugiego. Przelotnie zastanowiła się, jak z tą świadomością radzą sobie jej mniej zahartowani towarzysze - jeśli w ogóle zdawali sobie sprawę z tego, co właśnie czynią. Może po prostu zabijali - czy pomagali w eksterminacji - bez zastanawiania się nad wagą tego czynu?

Tak czy inaczej, jedno było jasne. Niezależnie od moralnych rozterek, choldrity musiały zginąć. Co do tego Kostrzewa nie miała wątpliwości. Warto było jednak zadbać o to, żeby przy tej koniecznej śmierci jak najmniej było śmierci niekoniecznej. Dlatego naszykowała na ten dzień wyjątkowo wiele zaklęć leczniczych. I cierpliwie czekała, modląc się do Silvanusa, by były jak najmniej potrzebne.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 25-09-2014 o 21:22.
Autumm jest offline  
Stary 27-09-2014, 10:07   #129
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Burro choć nieludzko zmęczony, nie kładł się spać. Jakieś dziwne podniecenie ogarnęło go z jednej strony. Ciekawość nowego ciągle kazała przyglądać się osadzie dziwnych, bladych i wielkich Maurów. Patrzyć na dziwne grzyby i narośla jaskini a także na połyskujący krąg opasujący wszystko dookoła. No a z drugiej strony musiał pilnować garnka nad ogniem, bo przecież karmel by mu się przypalił. A jabłko dla Mary z przypalonym karmelem było by… no aż strach pomyśleć. No obrzydliwe no, a przecież postawiła mu ultimatum i niziołek zamierzał się wywiązać. Kucharska duma wygrywała z lecącymi powiekami. Tak więc ziewał rozdzierająco i paplał do dziewczynki, tak by nie posnęli oboje.
- No i kto by się spodziewał, że taki ludek pod ziemią spotkamy. Ja to cięgiem myślałem że tu jeno diaboły i drowy mieszkają. Takie co dziewczynki w dymie wędzą, hehe. - Mrugnął okiem do Mary. - A tu proszę. Chlebem częstują, odpocząć można i jabłka nad ogniem podpiec.
Zamieszał w garnku, w okolicy rozszedł się korzenno-miodny zapach karmelu.
- No, gotowe. Teraz ostrożnie, ostrożnie, by jabłko z patyczka nie spadło… - wysunął końcówkę języka dla lepszej precyzji i uśmiechnął się z zadowoleniem po czym wyciągnął z kociołka przysmak, oblepiony karmelem. - Trzymaj.
Mara zaś spała w najlepsze, zmęczona wędrówką i atrakcjami całego dnia. Niziołek uśmiechnął się znowu, poprawił płaszcz, którym się okryła.

***

Marsz do miasta pajęczaków, też był ciekawy. Burro jednak cały czas był zdania że miśki to ich jednak zjedzą wszystkich. No jak się nie bać monstra którego łeb jest większy od całego kucharza a zęby większe od jego sztyletu za pasem? Dlatego też większość drogi spędził na upatrzonej taktycznej pozycji za nogą Grzmota, przeliczając pod nosem kamienie do procy, sztuczki i przypominając sobie usilnie co na naradzie ustalili.
W pobliżu jaskini Shando gestem nakazał ciszę, podkradli się ostrożnie i cichcem jak najbliżej wyjścia. Kucharz wiedział że wszystkie oczy skierowane są na niego, bo przecież on miał zacząć miotanie fiolkami z ogniem. Przyglądał się długo pajęczynom i śpiącym chyba potworzyskom. Brrr…. paskudztwo. Od razu przypomniało mu się jak po zimie do piwniczki trzeba zejść i wisi tego białego obrzydlistwa pełno. Choćbyś nie wiem jak łapami machał to i tak lepka sieć poowija się po twarzy. Brr… A tu wszystko w pajęczynie normalnie! Ściany w pajęczynie, podłoga w pajęczynie, te no… stalagmity też w pajęczynie. Nawet te pokraki w pajęczynie. Ze zgrozą patrzył na kokony wiszące u sufitu, zastanawiając się czy tak jest więcej małych ośmionogich maszkar czy… zapas jedzenia. Kruszejący niziołkowi kucharze jako suchy prowiant na zimę. Jeszcze się nie zaczęło a on już się spocił, zbladł i oglądał za siebie, czy będzie pamiętał którędy uciekać.
Rozmyślaniom i oględzinom położyła kres Kostrzewa, która trzepnęła go w ucho i wsadziła w rękę fiolkę. No raz kozie śmierć…
Wycelował i rzucił, a potem zaczęło się piekło.

Dym i ogień był wszędzie. Płomienie huczały, oczy łzawiły, serce waliło jak werble na paradzie. Kucharz z przerażeniem zaczął się zastanawiać, gdzie ten spokój i pewność z jakim planowali starcie. Ogień najpierw, potem miśki, naganianie na Maurów i my bezpieczni z tyłu… Teraz stał pośród pożogi, jaskinia aż trzęsła się od wycia rannych i umierających, krzyków bojowych i szczęku oręża. A on jak zwykle nie mógł się ruszyć. Z fiolkami poszło na tyle dobrze, że nie poparzyło nikogo z naszych. Jednak pajęczaków było tyle, że Burro zorientował się że nie będzie to spacerek po parku. Panika puściła go w ostatnim momencie, zobaczył jak dwa monstra szeleszcząc odnóżami po kamiennej posadzce ruszają w jego stronę. Sztuczka jakoś zrobiła się sama, kolorowe wstęgi poleciały im na spotkanie i ogłupiły na tyle że kucharz wycofał się w porę i wyjął procę. Zanim jednak rozkręcił drżącymi łapkami młynka, do boju pomknął jeden z miśków. Szast prast i dookoła pełno flaków, kiedy Burro otworzył oczy, dwóch pajęczaków już nie było.
Walka trwała w najlepsze.
 
Harard jest offline  
Stary 27-09-2014, 18:46   #130
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Bitwy nie były domeną Jehana. Czytał i słyszał o wielu, ale nigdy nie brał w żadnej udziału. Starcia, które zdarzało mu się toczyć, rozgrywały się w dusznych pokojach, eleganckich gabinetach lub zapuszczonych budynkach; orężem były słowa, które przekręcano, którymi manipulowano, które układało się w zdania na sto różnych sposobów. Nie trzeba było się martwić o zdrowie, o to kto był szybszy lub silniejszy, mimo że - podobnie jak w tych drugich walkach - wygrywał ten, kto sprawniej operował orężem. Na północy jednak, jak się okazało, przedkładano żelazo nad słowa. I tak Jehan wziął udział w bitwie o Ybn Corbeth, bitwie na Drodze i wkrótce miał wziąć udział w bitwie z pajęczymi monstrami. Na brak wrażeń nie mógł narzekać.

Maury intrygowały i ciekawiły Lachance'a. Jak dotąd nie miał za wiele okazji, by pooglądać sobie dziwne i niecodzienne stworzenia, które Matka Natura wydała na świat - nie licząc kolorowych papug i pasiastych zebr, które widział dawno temu w Amn. A tutaj, proszę bardzo!, nie dość że miał okazję pooglądać olbrzymy, to na dodatek został przez nich ugoszczony. Obserwował więc z najwyższą ciekawością gospodarzy (nie pomijając obserwujących ich strażników), latające wokoło berbecie i maurową zwierzynę. Później, gdy drużyna zawarła umowę, z równym oddaniem zajął się przygotowaniami do nadchodzącego starcia. W kącie groty, nieniepokojony przez nikogo, sprawdzał groty i lotki bełtów, przyozdabiając je cienkimi kawałkami materiału. Następnie wypolerował rapier do połysku, naostrzył sztylety i, zostawiwszy najważniejsze na koniec, udał się na odpoczynek.

Bitwę pamiętał słabo. Pamiętał wędrówkę korytarzami ze słonecznym pręcikiem w dłoni, wypatrywanie i rozbrajanie wypatrzonych pułapek oraz początek starcia w „mieście”. Później, gdy rozpętało się piekło, świadomość ustąpiła miejscu mechanicznym, wyćwiczonym ruchom. Jehan wbił się w rytm walki - podpalenie bełtu, naciśnięcie spustu, przeładowanie. Nie zwracał uwagi na ryki, krzyki, świsty, płomienie i gryzący dym. Nie zastanawiał się nad kruchością życia, ignorował czyhające gdzieś w kącie niebezpieczeństwo. Podpalenie, naciśnięcie, przeładowanie. Ogniste pociski latały po grocie, to podpalając pajęczyny, to wbijając się w cielska stworów, jednocześnie naznaczając je ognistymi znakami dla jehanowych towarzyszy. Podpalenie, naciśnięcie, przeładowanie. Świst, krzyk, krew. I tak raz za razem, cały czas, bez wytchnienia.

Gdy świadomość powróciła, liczyła się tylko jedna myśl. Żył, stał na nogach. Tylko to się liczyło. Jehan otarł czoło z potu i odetchnął głęboko, nie przejmując się zalegającym w gardle pyłem. Mogło być gorzej. Do pełni szczęścia brakowało tylko słońca i wiatru.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 30-09-2014 o 23:56.
Aro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172