Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-08-2015, 14:33   #131
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
22 Mirtula 1372RD „Smok” początek „Psiej wachty”.


Gdy pokłady już były oczyszczone, a niewolnicy rozlokowani w pomieszczeniach, przyszedł rozkaz, by wszyscy od bosmana wzwyż stawili się na pokładzie „Smoka”. Uprzednio wszystkich jeńców z załóg organizacji Rundeen przetransportowano na galeon.

Stali tam skrępowani. W trzech grupach. Z tym że chłopcy i dziewczęta pokładowe z fregat nie byli skrępowani, nawet posiadali własne sakiewki.
Na pokładzie „Smoka” zebrała się cała załoga.

Przy komandorze Devie i kapitanie Blasei stali goście z załóg cormyrskich, pod wodzą komandora Drake’a.

W końcu przyprowadzono dwóch pojmanych kapitanów zdobytych fregat. Ci również, o dziwo, nie byli skrępowani. Postawiono ich przed komandorem Devem i znamienitym gościem.
- Jestem komandor Dev, obok mnie widzicie komandora Drake’a. Co macie nam do zaoferowania?

Postawny, blondbrody, łysy pirat splunął tylko pod nogi Drake’a.
Odezwał się za to pirat w bogatszym odzieniu.
- Jestem komandor Jan Bapptist. Dowodziłem ochroną konwoju, piracie. Za uwolnienie nas Rundeen zapłaci po dwieście tysięcy sztuk złota za każdą fregatę, a za załogę po sto.

Tymczasem, gdy tak perorował, od tyłu podeszło do nich dwóch żeglarzy.
- Jednocześnie zapewniam, iż jeśli tego nie zrobicie, za wasze głowy nagroda wzrośnie o pół miliona sztuk złota.

Obaj komandorzy roześmiali się, wkrótce śmiała się i cała załoga „Smoka”.

Lei za to wcale nie było do śmiechu. Była jedną z nielicznych zachowujących kamienny wyraz twarzy. Lustrowała jedynie dwóch jeńców przepytywanych przez komandorów. Ten dzień był długi, a ona była zmęczona. Chciała, by to się skończyło jak najprędzej.
Wzrastająca nagroda za głowę Deva tym bardziej ją niepokoiła, lecz z tym się liczyła.

Leila również nie przyłączyła się do ogólnej wesołości. Wyglądało to jak w słabej sztuce jakiejś wędrownej trupy teatralnej - śmieje się kapitan, śmieją się wszyscy. Może nikt nie zdawał sobie sprawy, że mimo iż udało im się z dwóch ostatnich abordaży wyjść bez większych strat, to zagrożenie rosło z każdą kolejną akcją...

Couryn zastanawiał się, co było lepsze - powywieszać wszystkich piratów, na skutek czego przy następnym starciu nikt nie zechce się poddać, czy też zgarnąć sowity okup za życie kapitanów i resztek pirackiej załogi. Życie, ale nie wolność. W końcu na różne sposoby można było zapłacić za swe zbrodnie.

Śmiać się również nie było z czego. Im większa nagroda, tym większa szansa, ze w końcu jakiś desperat dopnie swego, a oni stracą któregoś ze swoich dowódców.

W końcu komandor dał znak. Śmiech powoli uspokajał się. Komandor Dev popatrzył tylko na butnych piratów.
- Wieszać.

Stojący za pirackimi kapitanami żeglarze szybko zarzucili na ich szyje stryczki. Zaskrzypiał kabestan. Dwóch piratów szybko zostało poderwanych do góry, po chwili wisieli już pod najwyższą reją, rozpaczliwie wierzgając nogami, próbując rękoma poluźnić zaciskające się na ich szyjach pętle.

Komandor Dev obojętnie obserwował przez chwilę wierzgających piratów. Potem przemówił.
Widocznie miał jakiś przedmiot magiczny wzmacniający głos lub jego mag pokładowy rzucił na niego odpowiednie zaklęcie, bowiem słyszeli go wszyscy na statku.
- Nikt, kto dowodzi piratami z Rundeen, nie ma prawa do życia. Żaden pirat, na którego rękach ciąży niewinna krew, nie ma prawa żyć. Mocą nadanych mi praw skazuję was na śmierć przez powieszenie.

Zaczęto wybierać szóstki z większej grupy jeńców.

Małymi kroczkami, ze względu na skrępowane nogi, poganiani razami i szykanami ze strony załogi „Smoka” szli na środek, gdzie zarzucano im na szyje stryczki, a kabestan szybko podciągał ich od razu szóstkami pod kolejne reje. Powieszono tak czterdziestu jeden piratów. Jednak ich śmierć była lżejsza od śmierci kapitanów, którzy jeszcze podrygiwali w przedśmiertnych drgawkach, gdy ostatni z obwieszonych piratów był martwy.

Leila przyglądała się wszystkiemu w milczeniu, odczuwając pewien niesmak wobec załogi “Smoka”. Tym razem rozumiała decyzję kapitana i zgadzała się z nią, ale razy i dodatkowe gnębienie zmierzających na śmierć ludzi? Czy jej koledzy z okrętu-matki byli aż tak krwiożerczymi bestiami, że nie wystarczyła im świadomość sprawiedliwej kary? Jakimikolwiek złoczyńcami tamci nie byli za życia, z rąk załogi głoszącej tak wspaniałe i górnolotne frazesy powinno się to odbyć nieco inaczej.

Komandor Dev podszedł do ostatniej grupy skrępowanych jeńców. Było w niej czternaście kobiet i jeden mężczyzna.
- Zostanie dana wam szansa odpokutowania swych win. Nie będę dociekał powodów, dla jakich przyłączyliście się do piratów, lecz badania nie stwierdziły w was zła. Skazuję was na rok galer, wyrok może zostać zarówno wydłużony, jak i skrócony. Zależeć to będzie od waszego postępowania.

W końcu nawet wiszący pod najwyższą reją kapitanowie zakończyli swój taniec.
- Zdjąć ich, dobić dla pewności, potem do morza ścierwa, wprzódy niech kapłani zabezpieczą przed przemianą w martwiaki.

Potem zwrócił się do jeńców.
- Wy wyrzucicie ciała swych byłych towarzyszy do morza, byście dobrze zapamiętali to, co się dzieje z piratami.

Potem podszedł do ostatniej grupki - dzieci pokładowych z fregat.

- Dana jest wam szansa zmiany waszego życia. Połowa z was popłynie do Cormyru, druga do Turmish, tam zejdziecie z pokładów. Przy zejściu na ląd zostaną wam zwrócone noże marynarskie. Nie zostaniecie ograbieni z pieniędzy, które teraz posiadacie. Byście jednak doświadczyli, co czeka piratów, będziecie wyrzucali ciała waszych byłych towarzyszy do morza.

Ciała piratów szybko zdjęto z rej, dla pewności przebito każde sztychem korda. Kapłan Valkura odprawił krótki obrządek polecający ciała morzu.
W tym czasie po drugiej stronie galeonu komandor żegnał gości.
Z drugiej strony dolatywał plusk wyrzucanych ciał.


Eskadry odpłynęły w swoich kierunkach - cormyrska popłynęła na północny zachód, „Smoka” na zachód.


Powód takiego postępowania dla bosmanów, których poproszono o zostanie, stał się jasny po zakończeniu „Psiej Wachty”.
Bandery przeniesiono na niższe reje.

Cała załoga „Smoka” zebrała się na sterburcie, trzy czwarte załogi raniono w walce, co poznać można było po bandażach. Bakburta skierowana była ku zachodzącemu słońcu.

Komandor Dev przemówił do zgromadzonych.

- Zebraliśmy się tu, by pożegnać naszych towarzyszy, którzy oddali za nas swoje życie. Antona Pięknowłosego, którego dbałość o włosy doprowadzała całą załogę do szału. Bretranda Herda, najlepszego kuka na „Smoku”. Erwra, najlepszego nożownika na pokładzie. Taniana „Młodszego” i Taniana „Starszego”, bliźniaków, którzy za siebie otrzymali mniej, a może więcej razów niż powinni. Herarda „Piątkę”, bosmana, którego ślad piątki palców zdobił wiele twarzy nazbyt hardych. Gregora Cewntala, najlepszego gawędziarza na „Smoku”. Verga, którego zapach niejednego doprowadził do rozstroju żołądka; już nie będziesz żartował, że ten zapach nie pozwoli przyjąć morzu twego ciała. Jana „Kuternogę”, dobrego przyjaciela i powiernika wielu z was. Zegę „Celnego”, doskonałego artylerzystę. Prota - swą śmierć pewnie uznałbyś za największy żart swego życia. Helgę Wennom, sternika, pocieszycielkę, nauczycielkę, matkę Geda. Będzie nam was brak.

Wtedy rozległ się śpiew szantymenów ze „Smoka”.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=H8RLJTIjiIg&spfreload=10[/MEDIA]

Na pokład wniesiono dwanaście ciał w białych workach, do których przyszyte były chusty „Smoka”. Komandor przyklęknął przy każdym, delikatnie włożył do ust i położył na powiekach po złotej monecie. Przy ciele Helgi włożył tylko monetę do ust.
- Ged pożegnaj się z matką.

Jedna z dziewcząt pokładowych przyprowadziła zapłakanego czterolatka. Komandor podał mu monety.
- Połóż je synu na powiekach, by dusza twojej matki miała dobrą podróż.

Malec uklęknął, po czym pocałował twarz kobiety i ułożył monety. Komandor ze łzami w oczach podniósł go i oddał pod opiekę dziewczynce pokładowej. Zrobił miejsce przyjaciołom zabitych, którzy chcieli się pożegnać. Ci zostawili przy ciałach jakieś pamiątki związane ze zmarłymi.

W końcu worki zaszyto.
Kapłan odmówił błogosławieństwo i modlitwę do Valkura.
Żeglarze po kolei przechylali deski, na których spoczywały ciała. W blasku zachodzącego słońca i przy wtórze świstu trapowego wszystkie pogrążyły się w morzu.


Cały dzwon trwał podział nowych wacht na pokłady objętych pryzów i sztukowanie wacht uwolnionymi niewolnikami. Po tych koniecznych działaniach eskadra wzięła kurs na port.




Następnego dnia rankiem na odprawie kapitan Blasea przemówił do zebranych bosmanów.

- Komador Dev prosił, byście po przybyciu do miasta-portu “Smok”, przedstawili wasze pomysły na zabudowę. Na pewno utworzony będzie zamek, w którym znajdą się pokoje dla oficerów i załóg, oraz - w jego skrzydłach - sale dla wszystkich dzieci Smoka. Oprócz tego tym z załóg, którzy założą rodziny, ofiarowany będzie domek na terenie środkowego miasta. Postanowiono o utworzeniu na pewno szkoły szkolącej żeglarzy i zbrojnych. Miasto ogólnie ma być podzielone na dwie części - najbardziej bezpieczną środkową i zewnętrzną, w której mogą budować i osiedlać się ludzie sprawdzeni, lecz nie należący do załóg armady “Smoka”. Komandor oczekuje spisanych pomysłów przed końcem postoju w mieście. Wachtę portową ma wachta czwarta.
Acha, Leo, nowożeńcy, tym razem nie będziecie obarczeni dziewczynkami. Komandor Dev postanowił zaprosić wszystkie dzieci “Smoka” do swojego majątku, nim zostanie on sprzedany.


W miarę jak kapitan mówił, Leili brwi unosiły się ze zdziwienia coraz wyżej. Była wojowniczką i żeglarką - niekoniecznie w tej kolejności - a nie jakimś cholernym budowniczym, żeby wymyślać plan tworzonego miasta za tych, którzy faktycznie powinni się tym zajmować. Podobnie jednak jak już wielokrotnie od wyruszenia z Turmish, nie odezwała się ani słowem, nie chcąc podważać autorytetu kapitana. Nie zamierzała jednak przygotowywać niczego podobnego.

Z informacji o dziewczynkach w gruncie rzeczy ucieszyła się. Przynajmniej będą bezpieczne, a odrobina odpowiedzialności spadnie z barków trójki bosmanów.

Wyraz twarzy Leili rozbawił Couryna. Chociaż myśli swej pięknej małżonki nie znał, ale sądził że wie, co takiego ją zaskoczyło. Nie bardzo sobie wyobrażał, ze usiądą przy jednym stole i będą rysować plany miasta albo plany domków dla małżeństw.

Chociaż... W ostateczności mogą sobie pochodzić po mieście i przedmieściach i poszukać czegoś, co im się spodoba. A potem zaproponować wybudowanie czegoś w tym samym stylu. Nie był pewien, czy propozycje innych by mu tak całkiem przypadły do gustu.


Gdy kapitan zakończył odprawę Lea została na miejscu. Chciała porozmawiać o pewnej rzeczy.
- Kapitanie. Macie chwilę czasu? - zapytała - Chodzi o kapitana okrętu, który zajęłam wraz z Krossarem.
- Mówcie zatem o co chodzi? - kapitan był najwyraźniej zainteresowany.
- Chciałam porozmawiać z kapitanem Albertem Falconem. - powiedziała dość niepewne - Przewoził niewolników i traktował ich jak towar, to fakt, jednak zła od niego nie wyczułam. Chcę spróbować nakierować go na tę dobrą drogę, jednak mogę do tego potrzebować jednego z pokojów w Pałacu Smoków. Nianię oraz dziewczynkę chcę na ten czas w swoim pokoju umieścić. Wiem kapitanie, że jest to dziwne, ale być może uda mi się sprawić, że zaniecha on niewolnictwa i być może mógłby służyć nam jako sojusznik, o ile jest nam taki potrzebny.

Menalon podrapał się po gładko wygolonej brodzie. Potem uśmiechnął się.
- Szlachetna postawa. Jeśli chcesz poświęcać swój wolny czas, masz na to moją zgodę. Sam muszę przyznać, że nigdy nie widziałem na statku przewożącym niewolników, by tak długi transport przeżyli wszyscy. Sojusznik zawsze by się przydał. lecz wtedy nie mógłby już powrócić do Chassenty. Zezwalam. Próbujcie.

Po czym wyjął ze szkatułki jeden z pierścieni i wręczył go Lei, a ta przyjęła go.
- Dziękuję kapitanie. - uśmiechnęła się i lekko się ukłoniła - Cieszę się, że popieracie ten pomysł. Wydaje mi się, że kapitan Falcon robi to wszystko, by zapewnić odpowiedni byt swojej córce, a więc nie do końca z własnej woli. Spróbuję się dowiedzieć.
- Czyń, jak ci sumienie każe.
Z uśmiechem potwierdził kapitan.

- Tak jest kapitanie. Dziękuję jeszcze raz. - zasalutowała i poszła zająć się swym nowym zadaniem, wpierw kierując się do niani i córki.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 02-08-2015 o 14:40.
Cedryk jest offline  
Stary 02-08-2015, 18:16   #132
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Dni od 14 do 24 Mirtula 1372RD

Kiedy dwójka nowych podopiecznych armady opuściła główny budynek bard zagadnął swojego towarzysza.

- I jak wrażenia o naszym nowym pracodawcy?-rzekł swobodnym tonem by niczego nie sugerować-

Mieszaniec westchnął przeciągle i pokręcił głową.

- Głupi, stary dziad… ale przynajmniej dostanę się na morze… - wzruszył ramionami i uśmiechnął się rozbrajająco. - A twoje? bleh to wino było paskudne… ale głowa już tak nie ciąży!

- Dał mi jakąś beznadziejną robotę, mam nachodzić ludzi w mieście i przekonywać ich by przyszli tu do pracy, tzn. ta praca to tak chwilowo tylko nim okręty nie wrócą z rejsu, potem odpływamy, ale… mierzi mnie na samą myśl. Nie mam w zwyczaju przekonywać ludzi do swojego zdania jeśli nie są moimi słuchaczami, lub urodziwymi pannami. Przeczucie mówi mi też, że będą z tego kłopoty, przynajmniej dostanę oddział do ochrony przed łapaczami. Chciałbym zobaczyć minę tego przed, którym udałem ojca brzemiennej!-bard wybuchnął śmiechem- a teraz w kapeluszu armady, z oddziałem i podbierający mu zdolnych do pracy sprzed nosa.

- Ha, ha! Mi wcisnął odbywanie manewrów z jakimiś żółtodziobami… a co ja? niańka? Nie ważne… nie przejmuj się… - machną na wszystko ręką -

Coś czuje, że i tak nikt nie pamięta twojej brzydkiej gęby - mrugnął do niego łobuzersko i zajął się oglądaniem swojej szarfy. Po chwili ciszy dodał już spokojniej i ciszej. - Pogadasz, pogadasz i wrócisz obijać się do garnizonu… nic prostszego

Na słowa pół elfa o gębie Cedrik wyszczerzył się łobuzersko i zażartował.

- A już myślałem, że kot nie będzie potrzebny-pogłaskał rękojeść "bata" za paskiem- Mam pozwolenie na używanie kar cielesnych, a wulgarne odzywki wobec równego rangą bosmanowi do tego się zaliczają!

- Proszę, proszę… tak chcesz pogrywać? - Tanish ciągle żartował ale na wzmiankę o bacie, jego spojrzenie dziwnie pociemniało. - Poddaje się mości… zaraz kim ty właściwie jesteś? - opuścił ręce, uśmiechając się na wpół kpiąco na wpół ciekawsko.

Bard spostrzegł ledwie zauważalną zmianę u swojego towarzysza co nieco dało mu do myślenia.

- Ja? Jestem Cedrik, tak się złożyło, że zostałem bardem, raczej nie miałem wyjścia. W pewnym momencie miałem tylko wybór - nauczyć się tego lub wrócić do wiosła, a tam los nie do pozazdroszczenia, wybrałem więc się nauczyć. Długa i dawna historia -machnął ręką na znak, że opowieść niegodna słonecznego popołudnia-

- Śpiewać to ty możesz… o robotę się pytam - pokręcił rozbawiony głową. - Bosmanem nie jesteś… chyba.

- Szantymenem -zreflektował się- więc w sumie się nie pomyliłem w mojej odpowiedzi, jeden i drugi ze śpiewu żyje. Dlatego nie uśmiecha mi się ta robota teraz, ale jakoś przeżyję. Mam też plan jak sobie umilić czas, jeśli chcesz dołączyć do poznawania wspaniałości stolicy to zapraszam, byle żebyśmy byli na karaweli o szóstym dzwonie… zdatni do pracy, ha ha!

- Po ostatniej naszej “wyprawie” nie jestem tego taki pewien, ale owszem, pisze się! Trzeba wypić za powodzenie w przyszłej robocie… - tu Tanish przetarł twarz, jakby coś właśnie do niego dotarło - Koniec z lądem… w końcu wypłynę - powiedział bardziej do siebie niż do Cedrika.

- Dokładnie, w końcu za zaokrętowanie odebraliśmy zapłatę, stać nas, z zalet lądu trzeba korzystać póki się na nim jest. Nie wiadomo kiedy ujrzymy je ponownie jak już wypłyniemy -zwrócił uwagę na ostatnie słowa towarzysza- Ciebie też ciągnie tak na morze? Jakie masz powody? Jeśli mogę pytać oczywiście, wiem że mogą być bardzo osobiste, moje są... dość dziwne.

- Hmm… - właściwie to dlaczego on się u licha pchał na to morze? -

Chyba, nie ma dla mnie miejsca na lądzie… a przynajmniej na tym, zresztą moje umiejętności najlepiej nadają się właśnie na statku


Cedrik pokiwał tylko głową, ale nie kontynuował tematu.

- To proponuję przejść się teraz do karczmy, o której mówił Bernard, zobaczymy co to za speluna. Zresztą, zjadłbym coś.

Kruczowłosy przytaknął Cedrikowi i w lekkim zadumaniu szedł ni to obok, ni to za nim.

Karczma “Bryza Morska” znajdowała się na parterze koszar. Dolatywały z niej zachęcające zapachy jedzenia. W środku kamienne ściany wyłożono drewnem, sale ozdabiały też drewniane kolumny. Ścianę na przeciw wejścia zdobił malunek bandery “Smoka”, oraz mniejszy malunek bandery “Złotego Smoka” było na niej jeszcze wiele miejsca. Sala był przewidziana by obsłużyć jakieś dwieście osób jednocześnie. Gdy Cedrik i Tanish weszli do sali zajęta może był dziesiąta cześć ław.

Za kontuarem stała postawna, przy kości starsza kobieta, której włosy była całkiem siwe.

- Witam panów bosmanów.

Powiedziała poznając po chustach, trójrogach na głowie, szarfach i kotach przy pasie.

-Proszę siadajcie przy tym stoliku.
Poprowadziła ich do stołu w pobliżu kontuaru, lecz nie na drodze z kuchni.

- Dzisiaj gulasz republikański, w Cormyrze zwany królewskim. Co do picia cydr czy piwo?*

-Witam również szanowną Panią, bez której zapewne to miejsce by nie przetrwało -rzekł Cedrik uprzejmie i skinął lekko głową, a potem usiadł gdzie mu podpowiedziano rozglądając się przy okazji po sali i wystroju.

- Dla mnie cydr, jeszcze wcześnie, a umysł trzeźwy muszę mieć do wieczora, dziękuję. Gulaszu oczywiście chętnie spróbuję, solidną porcję, przez większość dnia nie miałem chwili by zjeść.

“Całkiem tu przestronnie” - pomyślał bard “Zobaczmy cóż to za gulasz”.

- Cydr i…- chciał poprosić o zupę, były tu zupy? Tego nie wiedział i wstydził się zapytać. Trudno, obejdzie się bez swojego ulubionego dania. W plecaku ma suszone owoce, jakoś się zapcha. -...tyle. - dokończył nieskładnie i poszedł za towarzyszem.

Karczmarka szybko przyniosła dzban z trunkiem dwa kubki, wiklinowy koszyk wyłożony lnianą chustką, w którym spoczywała połówka chleba, oraz drugi w którym znajdowały się popularne w tej okolicy pomarańcze i banany.
Bard nie czekawszy dłużej złapał po sztuce każdego owocu, obejrzał je przez chwilę, a potem zabrał się za banana.

- Sir. Bernard -zwrócił się do karczmarki- twierdził, że mamy zapewnione pokoje, kto je nam pokaże?

- A weźcie któregoś z tych ze straży, tylko bąki tu zbijają

Machnęła ręką w kierunku siedzących zbrojnych.

Cedrik podążył wzrokiem na jej ręką, kiwnął głową przeżuwając ostatni kęs owocu, a następnie zwrócił się do Tanisha.

- Swoją droga, masz może jakieś pomysły, sugestie jak zabrać się za pozyskiwanie ludzi do pracy? -spojrzał na pół elfa popijając kubek cydru i dolewając nową porcję- Myślałem by zrobić to w sposób, który jest mi najbardziej znany, czyli najpierw zwrócić ich uwagę występem, a potem z nimi porozmawiać. Raz na rynku, raz w jakimś miejscu, które skupia ludzi nam przydatnych, może jakaś gospoda. Pierwsza myśl jaką miałem była o większym koncercie, ale jak wyobraziłem obie ilu łapaczy mógłbym ściągnąć i ile problemów by z tego mogło wyniknąć to mi się odwidziało.

- Co możesz zrobić…- - zaczął zamyślony biorąc łyka trunku - Hmmm… nic nie możesz zrobić - uśmiechnął się do barda - Mówiłem ci już, pogadaj sam do siebie, uważaj by nie dostać w papę i tyle. - zaśmiał się rozbawiony swoim dowcipem. - A tak na serio, coś wymyślisz… jesteś artystą, artyści są kreatywni. - pocieszył mężczyznę. Jak dobrze, że on miał tylko robić manewry.


Po chwili karczmarka doniosła talerze z parującym gulaszem.

-Życzę wam smacznego panowie.

Teraz gdy towarzysze siedzieli dojrzeli, iż była przepasana nieco podobną, tartanową, lnianą szarfą, na której dwóch końcach wychorowane były srebrzysta nicią smoki.

***Po jedzeniu i rozmowie przy stole***

Bard zwrócił się do towarzysza.

- Czas wykorzystać trochę naszej nowej władzy, wolę też wiedzieć od razu gdzie mamy łóżka, szukanie ich po nocy może nie być najlepszym pomysłem.

Cedrik wstał, poprawił kapelusz i ruszył w kierunku wskazanych wcześniej przez karczmarkę strażników. Chwilę zastanawiał się jak się odezwać, nigdy nie był “wyższy rangą” i niezbyt to uznawał. Zdecydował się na pewne siebie podejście, wystarczająco głośno tupiąc buciorami by zwrócono na niego uwagę.

- Witajcie, z towarzyszem jesteśmy nowymi bosmanami. Sir Bernard powiedział, że mamy na gorze łóżka. Niech któryś z was nam je pokaże
Tanish parsknął śmiechem na widok poczynań towarzysza. Dopił ostatki w swoim kubku po czym postanowił obserwować zaistniałą scenkę.

- Proszę, proszę… Cedrik na łonie… natury… bardzo rzadki widok… - zamruczał do siebie.

Najmłodszy z zbrojnych wstał skinął głową.

- Pozwólcie panowie, ze wskażę wam drogę, jestem Geidon.

Zbrojny ze straży, wyprowadził Tanischa i Cedrika na zewnątrz obszedł koszary i wszedł w pierwsze drzwi od tyłu. Na dole znajdował się korytarz krótki z jednymi tylko drzwiami i schody na górę. Zbrojny wszedł w nie.
Za nimi był pokój, w którym za biurkiem siedział postawny zbrojny, z sumiastymi siwymi wąsami.

- Sierżancie. Panowie bosmanowie potrzebują łóżek.

Sierżant szybko zlustrował towarzyszy.

- Nowi jak widzę. Pokażcie wasze angaże.

Szybko przejrzał podane papiery, wynotował imiona i funkcje. Z skrzyni wyjął dwie kłódki,i sprawdził czy klucze pasują i podał.

Podstawił księgę.

- Podpiszcie odbiór kłódek i kluczy. Do zwrotu przy zmianie miejsca zamieszkania.

Gdy formalności zostały dopełnione przemówił do zbrojnego.

- Zaprowadź panów bosmanów do pokoju numer dwanaście. Jedno łóżko, jedna szafa w pokoju czteroosobowym. Macie szczęście będziecie pierwszymi w tym pokoju.

Powiedział z uśmiechem na pożegnanie.

Pokój był bardzo prosty, wręcz nie było praktycznie na czym oka zawiesić, ale nie był przecież od podziwiania, był przecież za darmo, więc nie było co wybrzydzać.

Reszta dnia aż do wieczora minęła Cedrikowi na rozmyślaniach na temat planu działania.

Tanish wybierając sobie najmniej skrzypiące łóżko, poszedł w drzemkę, nie zamartwiając się nad przyszłym dniem.

***

Jak tylko zaczęło się ściemniać, wspólnie z Tanishem wybrali się do miasta zaznać wspaniałości stolicy. Jako, że od niedawna byli w tym miejscu to nie znali zbytnio planu miasta, bard uznał też, że nie wypada pytać w koszarach czy karczmie o polecenie lokalu w mieście. Jeszcze uznano by, że warunki im nie odpowiadają, a każdy rozsądny człek wie, że nie obraża się człowieka, który gotuje Ci obiad. W drodze odezwał się do towarzysza.

- Zapytamy kogoś w mieście o miejsce, miejscowi wiedzą najlepiej

Półelf podążał za swoim kompanem w milczeniu, wolał nie wtrącać się w plany barda, co by nie zrazić go do siebie. Podobało mu się nowe towarzystwo, którego nie zaznawał od wielu miesięcy.

Kiedy przeszli przez bramy miasta, Cedrik zauważył schludnie ubranego, podążającego w swoich sprawach mieszczanina, zdecydowanie nie wyglądał na żebraka, może był kupcem lub właścicielem okolicznego sklepiku. Podszedł do niego i uprzejmie zapytał.

- Witajcie Panie, wraz z towarzyszem jesteśmy bosmanami ze Złotego Smoka, nie znamy miasta, a poszukujemy miejsca, w którym będzie można zjeść porządną pieczeń lub inną wysokiej jakości potrawę, smaczną. Smak ważniejszy od ceny, czy możecie coś polecić?

Mieszczanin uważnie przyjarzał się mężczyznom. Dostrzegł zawiązne na głowach chusty z symbolem, trójrogi z symbolem "Złotego Smoka", szarfy z identycznym symbolem przewieszone przez lewe ramię, koty za pasami. Grzecznie uchylił kapelusza.

- O tej porze zapewne najlepiej będzie wybrać się do Wielkich Łaźni, zwanych czasami Domem Ognistowłosej Pani. Posiłki doskonałe i ceny też nie są zbyt wysokie o ile nie wybierzecie panowie niczego ekstrawaganckiego

- Dziękuję, przechodziłem ostatnio w okolicach tego przybytku, więc trafimy bez problemu. Życzę miłego wieczoru.

Bard nie tracił czasu na zbędne pogawędki, żołądek przypominał mu o sobie niemal co modlitwę.

Dwukondygnacyjny biały budynek łaźni ciągnął się na blisko pięćset stóp wzdłuż jednej z głównych ulic prowadzących na targ. Cedrik spojrzał na towarzysza, wyszczerzył się po czym weszli do środka.

Hol był wspaniały. Przez witraż przedstawiający Ognistowłosą wpadało światło słoneczne. Na piętro prowadziły szerokie schody. Z korytarza po lewej stronie dochodziły do ich uszu dźwięki muzyki. Na środku holu stał kontuar z kosztownego drewna, za którym siedziała blondwłosa młoda kobieta, w żółtej sukni.

Na ich widok wstała i udała się w ich stronę.

- Witajcie w domu Ognistowłosej Pani, tu gdzie wszelkie Wasze pragnienia spełniamy dając Wam rozkosz na miarę waszych zasobów. Czegóż życzycie sobie Panowie. Prywatny pokój? Towarzystwa kobiet. Dobrego jedzenia i mużyki. Może wolicie skorzystać z naszych łaźni, gdzie można też doznać rokoszy masażu.

Zapytała z miłym uśmiechem.

Na dźwięk tych słów bard od razu rozpromienił się tak, że mógłby niemalże zmienić noc w dzień, w takich momentach zapominał o rzeczywistości i skupiał się tylko na doświadczaniu.

-Pani -zdjął kapelusz i ukłonił się elegancko- Twe słowa niczym muzyka dla mej duszy. Na początek skorzystamy z jedzenia i trunków, później nie wiem jakie mój towarzysz ma plany, ale ja po posiłku będę chciał skorzystać z łaźni i masażu, a na zakończenie chcę doświadczyć największych darów Sune. Niewiele czasu na lądzie mi pozostało, a chcę to miasto i noc dobrze zapamiętać.

- Zatem raczcie pójść Panowie tym korytarze do końca. Tam znajduje się nasza restauracja.

Wskazała gestem korytarz na lewo od wejścia.

Sala biesiadna, była tak olbrzymia, że mogła zmieścić nawet sto stolików. Przed sceną, na której występował bard, znajdował się parkiet taneczny, na którym wirowało przy dźwiękach muzyki kilka par.

Do bosmanów podszedł odziany na niebiesko bardzo wysoki kelner.

- Panowie, życzą sobie stolik? Czy mam też zapewnić towarzystwo?

Zapytał nosowo. Z góry obserwował mężczyzn czekając na ich odpowiedź.

Cedrik przez chwilę jakby nie dosłyszał kelnera, skupił swoją uwagę na bardzie, taka już wada muzyków - automatycznie oceniają innych artystów. W końcu pokiwał głową i stwierdził w duchu, że jest całkiem niezły, wtedy dopiero odpowiedział:

- Stolik jak najbardziej, za towarzystwo na razie podziękuję, wszystko po kolei -przeniósł wzrok na Tanisha, być może on już potrzebował-

Kruczowłosy mieszaniec od dłuższego czasu podejrzanie milczał. Przerażony do granic możliwości, z każdym krokiem potykając się, szedł za Cedrikiem w nadziei, że ten przejdzie przez budynek i wyjdzie drugim wyjściem. Niestety… wyglądało na to, że bard trafił tam gdzie chciał i nie zamierzał przedwcześnie wychodzić. Skurczony w sobie półelf, dopiero po chwili, zorientował się, że mężczyźni patrzą na niego i oczekują jakiejś odpowiedzi.
“Zaraz, tylko jakie padło pytanie? O co chodzi?” gorączkowo rozmyślając błądził wzrokiem od grajka do kelnera, od kelnera do grajka. Drżącą ręką, podrapał się po policzku, przełknął głośno ślinę po czym rżnął głupa (którym był).

- Eee… nie dosłyszałem, wychodzimy? Nie podoba się? - spytał z iskierką nadziei.

Bard zamrugał, ale stwierdzil, że to klasa przybytku musiała tak przykuć uwagę Tanisha, że ten nie usłyszał. W końcu sam skupił się najpierw na muzyce, dlatego zupełnie normalnie jakby nic się nie stało odpowiedział półelfowi.

- Pan pyta czy potrzebujesz już towarzystwa, ja wolę najpierw zjeść w spokoju, ale nie wiem co Ty preferujesz

-T-towarzystwa? J-jakiego… przecie, Ty jesteś… aaaaa, nie, nie, nie. Dzięki nie trzeba.... To znaczy JESZCZE, tak, jeszcze nie trzeba… - postąpi pare kroków wymijając mężczyzn ale za chwilę się odwrócił - Przepraszam… gdzie siedzimy?*

Mistrz Sali poprowadził ich do przyjemnego stolika znajdującego się w oddaleniu od parkietu, sam zaś wrócił na swoje miejsce przy drzwiach.
Niemal natychmiast przy stoliku pojawił się kelnerka.

- Czym możemy dzisiaj Panom służyć. Lekka kolacja czy też może co bardziej sycącego z dań obiadowych. Może coś egzotycznego?
Uśmiechała się przy tym promiennie do Tanisha.

Jako, że bard miał czujne oko do takich spraw to od razu dostrzegł co się znów święci, pokręcił tylko głową niemal niezauważalnie “Masz pecha kochana, on chyba nie będzie zainteresowany, chociaż...”

- Mi moja Pani możesz służyć porządnym obiadem, może jakaś pieczeń z dodatkami? Chodzi mi po głowie solidny kawał mięsa i dobry trunek, może wino? Z kolei mojemu towarzyszowi możesz służyć na różne sposoby, np. spacerem w świetle księżyca po skończonej Twojej zmianie Pani, wybacz za bezpośredniość, ale będzie wniebowzięty, prawda Tanish?-spojrzał na półelfa, a w jego oczach towarzysz mógł dostrzec tańczące iskierki śmiechu.

Ciemnooki posłał bardowi dziwnie ostre spojrzenie, coś na kształt ostrzeżenia, po czym przeniósł swój wzrok na kelnerkę.

- Co polecicie Pani? - z początku jego głos zabrzmiał oschle ale zaraz nabrał miękkiego, przyjemnego tonu. Orientując się, że może wyglądać to nienaturalnie, zapatrzył się w twarzyczkę kobiety i posłał jej najlepszy uśmiech jaki był w stanie z siebie wydusić po czym dodał zalotnie - Światło księżyca nie podnieca mnie tak bardzo jak mojego ojca elfa, choć w towarzystwie tak pięknej osoby, nawet bagno wydawałoby się różaną łąką - no to strzelił mowę, o bogowie, trzymajcie go.

Cedrika wryło, kompletnie nie zrozumiał powodu ostrego spojrzenia towarzysza, ale postanowił się nie odzywać w tym temacie póki kobieta nie pójdzie wykonać zamówienia.

Dziewczyna na komplement Tanisha roześmiała się.

- Na pewno nie takich porównań, chce słuchać kobieta Panie.

Potem odwróciła się do barda i obdarował go uśmiechem jeszcze piękniejszym niż wcześniej półelfa.

- Polecam gruby stek z rotha, do tego wybór tutejszych owoców oraz czerwone wino z pobliskich winnic. Czy to zaspokoi Pański apetyt?
Bard w tej sytuacji puścił uśmiech dziewczyny bocznym torem nie zwracając na niego uwagi, może i lubił kobiety, ale miał swoje zasady, zresztą nastrój mu się nieco zepsuł i czuł się dziwnie.

-Za owoce podziękuję, reszta mi pasuje, wino wytrawne. To wszystko, zawołam jeśli nadal będę głodny.

- Owoce i słodkie białe wino - wtrącił na końcu Tanish. Skoro już tu jest to zje kolacje.

- Czyli dla pana bez owoców, a dla pan bez steku?

Upewniła się kelnerka

-Na to wygląda -rzekł bard.

- Tak… poproszę a i jeszcze jak macie to suszone daktyle - uśmiechnął się blado, lekko przepraszająco, jak zbity pies.

Kelnerka odeszła po chwili przyniosła owoce, wino i puchary.

- Stek będzie za dwie klepsydry. Życzę smacznego i spędzenia miłego wieczoru.

Ze sceny dolatywał głos barda.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kz9bmgzdadk&spfreload=10[/MEDIA]

Szpiczastouchy dorwał się do daktyli i z błogim uśmieszkiem, zajadał się owocami jak prażonymi orzeszkami.

- Mmm… dawno nie jadłem… chodziły za mną od wielu tygodni, chcesz? - spytał pogodniej, choć w głosie dalej wyczuwało się dziwne napięcie.

- Nie, dzięki, objadłem się owocami u nas w karczmie -rzekł swobodnie i nalał sobie wina, ale że był typem otwartym to długo ciszy nie wytrzymał- Co się wtedy stało? Uraziłem Cię czymś? Nie lubisz kobiet?

Zaskoczony prawie zakrztusił się winem, oblewając sobie brodę. Czy on dobrze słyszał? CZY ON DOBRZE SŁYSZAAAŁ?! Poczerwieniały ze złości (a może zażenowania). Drżącą ręką wytarł twarz po czym wbił spojrzenie w towarzysza. - Nie do stu diabłów nie… co ty? Nieważne… - westchnął, poruszając ramionami dla rozluźnienia się, zaczynał sobie przypominać dlaczego stronił od towarzystwa - Nieważne, nie lubię być zaskakiwany i wrabiany w takie… coś? - co on mu właściwie miał powiedzieć…

- Myślałem, że uprzyjemnię Ci wieczór, zapowiadało się że mógłbyś mieć za darmo tej nocy coś za co ja miałbym zapłacić, prezent i to być może nie jednorazowy, jeszcze ileś dni minie nim wypłyniemy, no ale, w takim razie nie będę Cię więcej tak zaskakiwał -po chwili bard machnął ręką- A tam, nieważne w takim razie, to tylko pierdoła bez znaczenia, napijmy się -uśmiechnął się jakby się nic nie stało wystawiając w kierunku Tanisha pełny puchar.

- Taaa… napijmy - odparł smętnie pod nosem, wypijając kielich duszkiem, miał dość, przegryzł jeszcze parę owoców ale wydawały mu się cierpkie w smaku. - Zbieram się, zmęczyłem się - rzucił na stół złotą monetę - Zamiast płacić za moje uciechy, zajmij się lepiej swoimi - nie chciał być niemiły, docenił gościnność barda, nie mniej Tanish był… Tanishem. Lepiej jak pójdzie nim być gdzieś, gdzie nie będzie psuć innym nastroju. - Tylko nie przeholuj bo nie będę cię zastępować na potańcówce nagonkowej - zażartował po czym, skinął głową na pożegnanie, na co bard odpowiedział mu tym samym, i udał się do swojego tymczasowego domu.

Bard obserwował swojego towarzysza nim nie zniknął mu z pola widzenia, westchnął i napił się wina, przymknął oczy i wsłuchiwał w głos artysty na scenie w oczekiwaniu na stek. Po omacku zgarnął monetę ze stołu i uśmiechnął po chwili do siebie, nic mu nie zepsuje dzisiejszego wieczoru.

***

Stek okazał się naprawdę solidny i świetnie przyrządzony, ledwie zmieścił się w żołądku Cedrika. Po takim posiłku nie byłby wstanie tańczyć, więc kiedy płacił za potrawę zapytał dziewczynę.

- Którędy do łaźni?

- Zapytajcie się Mglistej Witającej. Wszystko zależy do jakich ogólnych czy prywatnych. Do zobaczenia.

Odparła dygając.

- Dziękuję -rzekł bard dodając do rachunku jeszcze sztukę srebra- za fatygę -mrugnął do niej i poszedł w kierunku kobiety w żółtej sukni.

Kiedy ją dostrzegł, podszedł i zapytał.

- Teraz chciałbym udać się do łaźni, na razie nic specjalnego, wymoczyć się w gorącej wodzie i odpocząć po posiłku. Swoją drogą, przepyszne jedzenie -uśmiechnął się szczerze- Później myślę o masażu, w jakiej cenie za ile czasu?


Kobiet uśmiechnęła się poprawiła włosy szybkim gestem dłoni. Melodyjnym głosem odparła.

- Co do masażu to długość zależy zawsze od masażystki lub masażysty. Koszt to korona. co Zaś do kąpieli wszystko, zależy. Prywatny pokój kąpielowy to korona, ogólny sztuka srebra. łaźnia zaś prywatna kosztuje cztery korony,a ogólnodostępna cztery sztuki srebra. Na co pan dzisiaj reflektuje.

Bard zastanowił się przez chwilę.

- Łaźnia ogólnodostępna, później masaż w wykonaniu kobiety. Później będę miał ochotę na towarzystwo, do kogo udać się z tym?

- Zapytajcie masażystki pokieruje was do salonu Dawczyń Radości

Odparła kobieta uśmiechając się. Przywołała dzwonkiem młodą łaziebną, która zaprowadziła go poprzez łazienki, w których łaziebne tylko w przepaskach biodrowych pomagały klientom w ablucjach, do łaźni parowej, sam też zaraz po wejściu zdjęła tunikę, pozostając tylko w przepasce biodrowej. Polała kamienie wytwarzając kłęby pary.

- Tutaj macie witki. Czy czegoś sobie jeszcze życzycie panie? Może piwa?

Zapytała wskazując na beczkę wypełnioną brzozowymi witkami.

- Nie dziękuję, za to przy kąpieli poproszę o drinka-

Łaźnie nie były same w sobie jakąś wielką przyjemnością dla barda, ale dobrym wstępem do relaksu i kąpieli, jakby wszystko z parą i potem schodziło z niego po całym dniu i przygotowywało na dalsze doznania.

Kolejna część udanego wieczoru była bardziej przyjemna, Cedrik zanurzył się w wodzie rozkoszując przyjemnym ciepłem. Obok siebie miał przygotowanego schłodzonego drinka, którego bez pośpiechu popijał. Miał czas na rozmyślania, kiedy wracał myślami do przeszłości to aż śmiać mu się chciało jak los potrafi się odmienić. Kiedyś nie miał nic i był nikim, a teraz stać go było na noc rozkoszy w najlepszym miejscu w stolicy, chociaż jakby się bliżej zastanowić to był kimś, od urodzenia i dlatego był nikim, to było jego źródłem problemów. Szczęśliwie teraz nikt o tym nie wiedział, nikt kto mógłby o tym pamiętać nie kroczył już po tej ziemi, los tak chciał, przynajmniej tak mu się wydawało.

Do przeszłości wskakiwał jednak tylko na chwilę, w większości czasu myślał o przyszłości, oraz o tym by droga ku niej była jak najprzyjemniejsza. Parł do przodu bo musiał, co innego miałby robić, zresztą tak kierowała go ona, a nauczył się, że za jej głosem warto podążać.

Po kąpieli oddał się w ręce uroczej masażystki, która swymi wprawnymi dłońmi usunęła z jego ciała napięcia chyba na miesiąc do przodu.

Po tym wszystkim jego ciało było pełne energii i werwy, zasilone pożywnym obiadem, zrelaksowane i gotowe. W następnej kolejności udał się do salonu Dawczyń Radości.

Czekało tam już na niego kilkanaście kobiet.

- Która z nas ma dostarczyć ci radości panie, czy zamierzacie tylko chwilowo jej zażyć, czy też myślicie o spędzeniu z którąś wybranką całej nocy. Jeśli wybierzecie noc za damo otrzymacie łaźnię, masaż, kolacja i śniadanie

Zapytała, uśmiechając się, jedna z kobiet.

Bard na ich widok uśmiechnął się szeroko odsłaniając zęby, ale nie zrobił tego obleśnie. Nie było w nim takiej... maniery jaką mogły widzieć u niektórych gości. Nie patrzył na nie widząc tylko jedno, patrzył normalnie, najzwyczajniej w świecie i z sympatią. Dodając do tego czar jaki potrafił wokół siebie roztaczać one także mogły szybko ocenić, że jest bardzo dobrym klientem, takiego jakiego by chciały, również dla początkującej w tym zawodzie.

-Ciężki wybór Pani, wiele z nich sprawia radość mym oczom

Oczywistym było, że wszystkie się uśmiechały, w końcu miały z tego zarobek i taka była ich praca, ale spojrzenie niektórych wydało mu się prawdziwsze niż pozostałych, a prawdę cenił sobie wysoko. Obie, w których dostrzegł najwięcej prawdy stały obok siebie.

[MEDIA]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/72/d9/30/72d93015a55b0ae649a6597c4a41d490.jpg[/MEDIA]

[MEDIA] http://s-media-cache-ak0.pinimg.com/...87a707d7fb.jpg [/MEDIA]

- Nie mogę się zdecydować między nimi dwiema -wskazał na dwie blondynki stojące najbliżej prawej strony i obejrzał je raz jeszcze- Chcę spędzić chwilę z nimi obiema na raz, po tym zdecyduję która zostanie ze mną na noc. Ile mnie to będzie kosztować?

Kobieta gestem przywołał dwie dziewczyn, które wpadły bardowi w oko.

- Macie panie doskonały gust. To Jutrzenka i Promyk światła. Zapewniam, że jak skosztujecie ich, zapragniecie zatrzymać na noc obie. Zaś próba będzie was panie kosztowała sześć koron.

Dziewczęta lekko podbiegły do Cedrika i obie musnęły dłońmi jego ciało.

Ostatecznie stało się tak jak przewidziała kobieta. Obie były profesjonalistkami, które w dodatku czerpały przyjemność z tego co robią, a prawda którą w nich dojrzał sprawiała, że chciały go jeszcze bardziej. Koniec końców, zostawił w przybytku ponad dwadzieścia sztuk złota i spędził najlepszą noc w życiu.

Było warto.

***

Został obudzony o piątym dzwonie kiedy zaczynało świtać, z żalem pożegnał swoje cudowne towarzyszki i udał się w dalszą drogę.

Pierwszy dzień obowiązków na karaweli był dla Cedrika nieco męczący, ale nie dał po sobie tego poznać. Nadal żył wspomnieniem wczorajszych przyjemności, zdecydowanie za rzadko pozwala sobie na takie odskocznie, a zawsze po takiej jednej nocy ma ochotę na kolejne, obiecał sobie, że kiedyś zniknie w ten sposób ze świata przynajmniej na tydzień.

W końcu dwunasty dzwon wybił, a bard udał się po swój oddział i wyruszył z misją rekrutacyjną do miasta. Kiedy dotarli w pobliże rynku rozstawił swoich ludzi w różnych odległościach by nie odgradzali go niepotrzebnie od słuchaczy i nie tworzyli napięcia, ale równocześnie by byli przez każdego zauważeni. Stanął na fontannie, przygotował lutnię i zaczął śpiewać.

[MEDIA] http://www.youtube.com/watch?v=Drt78s2nIys [/MEDIA]

Śpiew barda dotarł do uszu nawet najbardziej zagonionych w swoich obowiązkach ludzi, brzmiał niemalże jak nadnaturalne brzmienie niebiańskiej istoty. Gdyby go ktoś zapytał to był to chyba najlepszy występ jaki do tej pory dał. Zupełnie jakby Bogowie na niego patrzyli dodając skrzydeł i umiejętności. Głos i muzyka przeniknęła dusze otaczających go ludzi, mężczyzn, kobiet, a nawet dzieci które przystanęły by posłuchać jak zaczarowani.

Po tej pieśni zaśpiewał im jeszcze jedną, jeszcze jedną i kolejną by dopieścić ich ucho, by dobrze go zapamiętali. Kiedy skończył usłyszał falę oklasków, podał jednemu ze swych podkomendnych lutnię i przemówił do zgromadzonych kiedy owacje ucichły.

- Dziękuję wam moi drodzy słuchacze za uwagę!
- Jesteście wspaniałą widownią, dawno tak szybko nie zadomowiłem się w żadnym mieście!
- Przez kolejne dni będę występował tu i w innych częściach miasta o tej samej porze, podążajcie za muzyką, a znajdziecie mnie!
- Jednakże jestem tu nie przez przypadek
- Wiem, że wielu obywateli tego miasta drży z obawy o utratę posady

- Są zdani na łaskę i humoru swoich pracodawców, a często nawet jak spełnią ich zachcianki to i tak lądują na ulicy
- Było to wczoraj, spotkałem kobietę, w sumie to jeszcze dziecko, dziewczynkę
- Pracowała w karczmie, tu w mieście, miała też młodszego brata, nie mieli rodziny
- Właściciel karczmy wymusił na niej uległość zastraszając utratą pracy i dachu nad głową dla niej i braciszka

- Zrobił jej dziecko, a potem wyrzucił oboje na ulicę
- To nie jest jedyny taki przypadek, jest ich więcej, często nawet zanim praca się zacznie wymagają czegoś, a potem jak już to dostaną to wyrzucają za drzwi
- Wielu jest tak poszkodowanych obywateli, tak i nie tylko tak
- Wielu przechwycili łapacze i umieścili na okrętach w strasznych warunkach, strach samemu chodzić po ulicy

- Dlatego dziś ja tu jestem. Chcę pomóc tym, którzy szukają pracy lub lepszej, pewniejszej od tej której mają
- Reprezentuję armadę Kapitana Deva, nazywam się Cedrik i jestem jak państwo zauważyli – bardem –uśmiechnął się promiennie do ludzi.
- Przy budowie stoczni poszukujemy wszystkich pragnących stabilizacji w życiu i godnych warunków
- Starszych i młodszych, od pracowników do kopania rowów po rzemieślników i tragarzy, murarzy, zbrojmistrzów, kucharzy i innych fachowców.

- A Ci, których zachowanie karczmarza, o którym mówiłem mierzi – są najmilej widziani. Zanim dołączyłem do Złotych Smoków rozmawiałem z ich przywódcą. On także wyraził się o jego zachowaniu niepochlebnie, jest paladynem, prawym człowiekiem, dlatego zdecydowałem się mu pomóc, oraz pomóc wam.
- Wszyscy, którzy zdecydują się spróbować - będą eskortowani do stoczni za miastem osobiście przeze mnie oraz mój odział, łapacze już nie będą wam straszni!

- Praca jest długoterminowa, na lata, a dla wielu może być stała.
- Przewidujemy wiele interesujących dodatków finansowych, np. majstrowie którzy zatrudnią się ze swoją ekipą pracowniczą otrzymają premie
- Posiadamy duży budynek mieszkalny, zadbaną gospodę z przepysznym gulaszem i piwem

- A tym którym spodobała się moja muzyka, to od szóstego do dwunastego dzwonu służę na szkoleniowej karaweli, więc umilę wam czas, jeśli akurat będziecie w pobliżu, można powiedzieć, że będziemy pracować razem –mrugnął do mieszczki, która wpatrywała się w niego maślanymi oczami.
- Jeśli zatem chcielibyśmy pracy uczciwej i pewnej, o dobrych warunkach i stawce, pod skrzydłami człowieka prawego, który nie postąpi niegodnie to zapraszam do mnie! Niedługo wracam z moimi ludźmi to stoczni, powiedzcie też znajomym i przyjaciołom, nie każdy miał szansę dziś mnie posłuchać i się dowiedzieć.

- Dziękuję za uwagę!


Być może wpływ na to miała wczorajsza noc, może szczęście, może pomoc bogów, ale jedno było już faktem. Dzięki temu pierwszemu występowi i dniu Cedrik podbił serca słuchaczy, wpadł do miasta niczym huragan i pozamiatał całą konkurencję jaką mógł mieć na inny kontynent. Dzięki temu występowi w kolejnych dniach rozpoznawano go, a rekrutacja chętnych do pracy przeszła wszelkie oczekiwania zarówno jego jak i Bernarda.

Już pierwszego dnia do stoczni zaprowadził około 75 ludzi, a każdego dnia ilość chętnych była podobna, trochę mniejsza lub nawet większa. Dzięki temu, że bard nie ogłaszał koncertów jak to miał zamiar zrobić, a grał spontanicznie w różnych częściach miasta to uniknął większych problemów z łapaczami.

Występy Cedrika miały też dodatkową zaletę, praktycznie nie sypiał w koszarach. Tak jak poruszał duszę publiczności, tak i kobiece serca chwytał w dłonie swego głosu i muzyki.

Raz jednak musiał ratować się ucieczką, kiedy wyszło na jaw, że mieszczka o urokliwej twarzy, która zaprosiła go do siebie okazała się tak naprawdę żoną oficera straży miejskiej. Bard wiał przez okno, obił sobie kolano, a następnego dnia lekko utykał. Innym razem żeglarka, którą Cedrik podejrzewał bardziej o piractwo lub przemyt swoim temperamentem omal nie doprowadziła go do zgonu, następną noc spał obolały w koszarach.

Kolejnego, a dokładniej od piątego dnia niewieście serca stolicy więcej Cedrika nie zaznały, a to za sprawą bardki, która swoją osobą tym razem i jego oczarowała tak, że wszelkim kolejnym zaproszeniom uprzejmie odmawiał.

[MEDIA]http://wrzucaj.net/images/2015/08/02/49mD8.jpg[/MEDIA]

Była to dla Cedrika ważna znajomość, mimo to nie wiązał z nią żadnych nadziei, wiedzieli oboje doskonale, że wkrótce ich drogi się rozejdą, ale być może dlatego czerpali tyle przyjemności z wzajemnego towarzystwa.

Wiele rozmawiali, wymieniali się opowieściami, żartowali, wspólnie grali i śpiewali, świetnie go rozumiała, lepiej niż inne. To ona pokazała mu głębię, której nie znał, nie mógł znać, jedyna kobieta, z którą był dłużej tak naprawdę człowiekiem nie była. Z wyglądu owszem, ale w środku obca, daleka, inna.

To połączenie było czymś czego jeszcze nie zaznał, ale i czymś czym jeszcze długo nie będzie mu dane cieszyć się na dłużej.

Oboje byli podróżnikami, mieli teraz swoje sprawy i swoje cele, uznali, że jeśli los będzie tak chciał to kto wie, być może jeszcze ich drogi w przyszłości się skrzyżują.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie

Ostatnio edytowane przez Bronthion : 02-08-2015 o 20:57.
Bronthion jest offline  
Stary 03-08-2015, 19:49   #133
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Chwilę później, gdy ulokowała obie kobiety w swoim pokoju, wcześniej przenosząc swoje rzeczy do pokoju dziewcząt, i przesunęła jedną z sof przed kominek, przeniosła się wraz z kapitanem Albertem do Pałacu Smoków używając pierścienia, który miała zamiar tymczasowo oddać kapitanowi zdobytego galeasu. Przeszła z nim na piętro i poprosiła, by usiadł. Ona sama na chwilę się oddaliła, by wziąć ciasta z tutejszych zapasów, po czym wróciła zanosząc część na talerzu niani i córce, a resztę wzięła ze sobą do rozmowy z kapitanem.
Usiadła po drugiej stronie sofy i położyła drugi talerz z ciastkami pomiędzy sobą, a Falconem.
- Jak się dziś czujecie kapitanie? - zapytała biorąc i zjadając jedno z ciastek.
- Dziękuję. O wile lepiej.
Odparł, lecz na jego twarzy widać było jeszcze bladość wywołaną ranami.
Paladynka oszacowała czas, w jakim będą się leczyły jego rany. Wyszły jakieś dwa dni. Wzięła talerz z ciastkami i mu przysunęła.
- Może ciastko? Aby szybciej wydobrzeć trzeba dobrze jeść. - uśmiechnęła się.
- Dziękuję, jesteś nad wyraz miła, pani.
Ze smakiem zjadł podane ciastko.
- Kapitanie, jaka jest Chessenta? To pana dom, prawda? - zapytała po chwili.
- Gorąco w niej jest, ale to zapewne jest ci wiadome.
- Ja nigdy tam nie byłam. Ja pochodzę z północnego-zachodu - z okolic Silverymoon. Widziałam mnóstwo pięknych rzeczy z tych okolic, gdy przebywałam w Dolinach i szkoliłam się na paladyna. Obrazy, posążki... Dobre wino. - założyła nogę za nogę - Od jak dawna pan pływa na okrętach?
- Byłem chłopcem okrętowym odkąd pamiętam. To znaczy nie pamiętam czasu sprzed “Falcona”, na którym byłem chłopcem okrętowym, tak zaczynałem. Mogę powiedzieć, iż całe życie pływam - odparł, wygodniej się sadowiąc na sofie.
- Jakim statkiem był "Falcon"?
- Jak byłem dzieckiem, uważałem go za piękny, niedościgły żaglowiec. Dopiero później pojąłem, iż był starą leniwą krypą przeciekającą w każdym możliwym miejscu, a zwrotną jak kawałek głazu.
Roześmiał się, a potem skrzywił się z bólu.
- Pewnie uważałem, że jest piękny, bo ludzie tam byli dobrzy - dodał poważniej.
- Dlaczego przestałeś pływać? I chciałbyś coś jeszcze? Na przykład wina? W sumie chyba nawet kawa i herbata się znajdą, ale nie jestem pewna. Wszak jesteś tu moim gościem. - zastanowiła się na chwilę próbując sobie przypomnieć, po dwóch sekundach porzucając swoje działanie.
- Wystarczy cydr. Nigdy nie przestałem pływać, dziwi mnie twoje pytanie. Przecież byłem w właścicielem i kapitanem “Kota Morskiego” - odpowiedział z uśmiechem kapitan galeasu.
- Przepraszam. Przejęzyczyłam się. - szybko rzekła słysząc odpowiedź kapitana, jednocześnie zdając sobie sprawę z zadanego przez siebie pytania - Chciałam się zapytać o to, co się stało z Falconem. Zaraz wrócę.
Wyszła na chwilę z pokoju, po czym wróciła z cydrem. Podała jedno z naczyń kapitanowi.
- A więc?
- Wysłużył swoje i poszedł na opał.
Odpowiedział wzruszając ramionami.
- Rozumiem. Dlaczego teraz podróżujesz wraz z córką?
- To moja jedyna rodzina, nigdy się nie rozstajemy Fioną. Zawsze ją zabieram na wyprawy handlowe.
Powoli sączył cydr.
- Jednak nie uważasz, że jest to niebezpieczne? - skupiła w tym momencie całą swą uwagę na swym rozmówcy.
- Cały handel jest niebezpieczny, takie życie.
Odpowiedział popatrując na córkę.
- Jednak nie sądzisz, że powinieneś jej narażać na takie niebezpieczeństwo? Gdyby to był kto inny, a nie my, to ciebie prawdopodobnie sprzedaliby dla okupu, a nianię i córkę mogliby sprzedać na niewolników, by więcej zarobić. - Lea lekko skrzywiła się w duchu wyobrażając sobie te dwie kobiety jako niewolników. Uważała, że każdy powinien być wolny.
- To samo czeka moja córkę, gdyby jej nie było na pokładzie, gdybym zginął.
Odparł fatalistycznie.
- Nie masz nikogo, kto mógłby się nią zająć w Chessenti?
- To jedyna moja rodzina, wszak mówiłem. Zresztą tego można się spodziewać w moim wieku, po dziecku pokładu.
Odparł nieco poirytowany.
- Wybaczcie pani, lecz rany mi doskwierają. Jestem zmęczony, możemy kontynuować rozmowę wieczorem.
Dodał z nikłym uśmiechem.

*

Tego samego dnia. Po “Psiej Wachcie”.

W audytorium płonął ogień w kominku, nadając wyłożonemu ciemnym drewnem pomieszczeniu przytulności. Na sofie przy nim siedział kapitan Flacon, przyglądał się z uśmiechem zabawie dzieci. Przy organach jego córka-Fiona, pod czujnym okiem niani, bawiła się z Golddrgonównami w jakąś dziecięcą grę, w której udział brała lina rozpostarta na podłodze i różnokolorowe kulki i która jak najwyraźniej one tylko rozumiały.
Powoli popijał z pucharu cydr. Prawdziwa rodzinna sielanka gdy tylko zapomnieć, iż kapitan był więźniem, Indira to była niewolnica, na której lewym ramieniu widać było wypalone piętna niewolnicze, zaś dziewczynki dziewczęta same przeżył niemal trzy lat na ulicach.
- Myślałeś cokolwiek na tym, co powiedziałam na okręcie? - Lea zapytała podchodząc do kapitana.
- Wybaczcie pani, byłem wtedy w bardzo złej kondycji, nie pamiętam nawet o czym mówiliście.
Odparł kapitan galeasu z rozbrajającym uśmiechem.
Elfka lekko zmrużyła oczy słysząc słowa kapitana, lecz nie miała zamiaru mu przypominać. Przeszła do rzeczy.
- Dlaczego przewoziłeś niewolników?
- Bo to porządny towar. Nikt też nie potrafi, tak jak ja zapewnić warunków, by wszyscy podróż przeżyli. Odparł z dumą w głosie.
- Ludzie nie są towarem. Nie ranisz ich ciał. Ranisz ich dusze i myśli. Nie umierają ciałem, ale umierają wewnątrz. Nie ma tu powodu do dumy Albercie Falconie. - powiedziała dosadnie, aż Indira zwróciła na nią uwagę - Pozbawiasz ich radości dnia. Radości życia. Nie mogą z własnej woli usiąść i oglądać blasku księżyca. Nie mogą pójść gdzieś daleko oglądać takich miejsc jak Silverymoon czy Dolina Lodowego Wichru. Są całkowicie zdani na swoich właścicieli. Co by było, gdybyś też był niewolnikiem? Wszystko, co kochasz, przepadłoby. Między innymi twoja córka. Czy wciąż uważasz, że niewolnicy to towar?
- Owszem nie mogą się swobodnie przemieszczać, jednak większość z nich nawet tego nie pragnie. Wszyscy niewolnicy mogą się u nas wykupić. Wielu z nich, tego nigdy nie czyni, uznając swe życie za wygodne. Czemu zmieniać to, co nie jest zwalczane przez dobre religie w Chessenti. Okrucieństwo wobec niewolników jest zwalczane przez nie, to owszem zwalcza się.
Odparł spokojnie.
W tym czasie Fiona rozejrzała się. W audytorium rozległ się jej dziecięcy głosik.
- Indiro, prosę przynieś mi cydru.
Greta się podniosła się z uśmiechem poczochrała blond włosy dziewczynki.
- Przyniosę nam cydru a wy się bawcie.
Przemówiła radosnym głosem.
- Ale to praca Indiry , nie chcę by została za brak posluseństwa ukarana dla wlasnego dobra.
Odparł córka kapitana poważnym głosikiem.
- Dlaczego to miała by być ukarana?
Zapytał ze śmiechem Elza.
- Bo jest niewolnicą, widać po piętnach.
Odparła robiąc poważną minkę Fiona.
- Mnie tez raz tatko ukalal pasem dla mojego dobra, gdy rozcięlam sobie nozem rękę. Bolalo ale nie tak jak bolalo, auć, rozcięcie
Stwierdziła dziewczynka odsuwając rękaw lewej ręki i pokazując paskudną ranę, ciągnącą się od wewnętrznej strony łokcia, aż do nadgarstka.
Twarz Indiry w czasie przemowy dziewczynki, była niemal blada, o co tudno u ludzi czarnej rasy. Ann i Elza zacisnęły pieści, niewiele brakował by uderzyły Fionę, jednak wystarczyło jedno zmarszczeni brwi Grety, by się wstrzymały. Widać było wyraźnie, iż nie pozwolą by ktoś krzywdził ich siostrę.
Greta odetchnęła głęboko. Potem uśmiechnęła się do Fiony.
- Zatem niewolników kara się dla ich dobra?
- Tak odparła powarzenie dziewczynka.
- Indiro pokaż karnie dla twojego dobra, pokaż swoje plecy.
Najnowsza Golddrgówna szybko zdjęła tunikę odwróciła się ukazując siateczkę zgrubiałych zabliźnionych ran po kocie.
- Na pewno chcesz Fiono by ktoś karał Indirę?
Dziewczynka się rozpłakał, czego można było się spodziewać, przypadła do nieco starszej Indiry. Płacząc przepraszała, choć słowa tonęły w szlochu uspokajanej dziewczynki.
- Indira nie jest niewolnicą. Jest tak samo wolną osobą, jak każdy inny tu zebrany. Została wyzwolona. I jest szczęśliwa. Ma dach nad głową, ma osoby, które się o nią troszczą. Jest kochana i może się rozwijać. - powiedziała kapitanowi po całej scenie - Niewolnictwo hamuje rozwój. Prowadzi do regresu. Kiedy ktoś robi coś, co kocha, to wykonuje to z radością. Praca niewolnicza do niczego nie prowadzi. Może ona sprowadzić wiele nieprzyjemnych rzeczy. Karanie niewolnika "dla jego dobra" to barbarzyństwo. To prawie tak, jakbyś został dźgnięty sztyletem w brzuch, a tego nikt nie chce. Poczułeś po swoich ranach Albercie, prawda?
Kapitan obserwujący scenę, był wstrząśnięty. Okrucieństwem niektórych ludzi wobec dzieci, nieważne, że niewolników. Zachowanie dziewczynek zwłaszcza Indiry, która nie starała się w żaden sposób ukarać jego córki, zrobiło na nim ogromne wrażenie.
Argumenty Lei przebiły się przez skorupę praw i zwyczajów w jakich się wychował.
- Zatem co czynić pani, cóż proponujecie? - zadał powoli pytanie, wpatrując się w dziewczęta, którym udało się w końcu uspokoić Fionę.
- Porzuć niewolnictwo i handel ludźmi. Zacznij sprzedawać zwykły towar, na przykład porcelanę. - odwróciła wzrok od dziewczynek i zwróciła go na kapitana - Jeśli będziesz chciał, to możemy porozmawiać z kapitanem, by umożliwił ci rozkręcenie interesu w mieście "Smok" w Turmishu.
Greta udała się w kierunku schodów na dół.
- Pani bosman Leo, czy przynieść też coś dla państwa? -zapytała jednak nim postawiła stopę na pierwszym schodku.
Elfka spojrzała pytająco na kapitana. Sama nic nie chciała, jednak może on chciał?
- Cydru poproszę, dziękuje Greto.
Uśmiechnął się do dziewczynki.
- Twoja pomocy w przekonaniu komandora Deva była by nieoceniona. Słyszałem jak żeglarze mówili o nim. - kontynuował kapitan.
- W takim razie zajmiemy się tym jutro. Na razie musisz odpocząć. - podała mu pierścień zabrany od kapitana Blasei - Ten pierścień umożliwia wejście do jednego z tutejszych pokojów. Dokładnie do tego z numerem osiem. Na razie jest to tymczasowe. Zobaczymy co zadecyduje komandor.
- Dziękuję pani Leo, ja jeszcze zostanę popatrzę jak dziewczynki się bawią.
Skinął głową, powstając z sofy na pożegnanie.

*

Po dwóch dniach, w świetle zachodzącego słońca eskadra zawinęła do miasta-portu “Smok”, budowanego pod stolicą.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 05-08-2015, 20:59   #134
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
24 Mirtula 1372RD Miasto-port Smok. Po dwudziestym dzwonie.


Statki eskadry wpłynęły w przesmyk, za którym widoczna był wyspa, na której trwały prace budowlane. W skałach przesmyku po lewej stronie też coś budowano.
Gdy eskadra minęła jedną z wież zabezpieczających główki portu, rozległy się salwy z dział sterburtowych. W ciągu szklanki żaglowce przycumowały do kamiennych pirsów, zaś galeas „Kot Morski” i fregata „Rosomak” zostały wprowadzone do suchych doków.

Na pirsach czekał już rodziny, jednakże kapitanowie jeszcze nie zwalniali załóg.

Na „Złotym Smoku” kapitan Menalon Blasea przemówił do zebranej załogi.
- Wyprawa udała się nadspodziewanie dobrze. Już teraz mogę obwieścić wam, iż zdobyliśmy łupy o wartości co najmniej pół miliona koron.- przemowę kapitana na chwilę zagłuszyły okrzyki radości załogi.
- Wszyscy sprawili się nadspodziewanie dobrze, dlatego też od następnego rejsu wasze udziału będą wyrównane do stawek, czyli jeśli ktoś ma stawkę koronę otrzyma udział sztukę złota od stu sztuk złota łupu. – znów okrzyki radości zagłuszyły kapitana. W końcu ucichły.
- Postanowiłem podnieść angaże dziewcząt pokładowych do wysokości młodych żeglarzy, oraz nagrodzić ich postawę jednorazowo pięciokrotnym udziałem. Jednocześnie abyście pamiętały, iż nieposłuszeństwo może skończyć czyjąś śmiercią, połowę tych pieniędzy zostanie zdeponowana na fundusz wdów i sierot. W twoim przypadku Greto byś pamiętała, zachowasz tylko normalny udział, reszta trafi do tego funduszu.
Dziewczęta zostały jednocześnie nagrodzone pochwałą i strofowane przez kapitana za głupotę Grety.

Kapitan popatrzył po załodze.
- Teraz najlepsze podział łupów. W tej chwili każdy otrzyma znaczącą cześć swojego udziału. Możecie odebrać teraz lub w dniu jutrzejszym. Odbiór według zajmowanych stanowisk. Można zjeść zakładu.
Potworny okrzyk radości załogi ze „Smoka” zmieszał z okrzykiem z „Złotego Smoka”.
Cześć załogi, mająca rodziny, szybko opuściła pokład, wpadając w ramiona stęsknionych mężów, żon i dzieci.

Gdy już się uspokoiło, na pokład wszedł rycerz w zbroi płytowej z wygrawerowanym symbolem Tyra na napierśniku oraz z złotym wisiorem tegoż boga na szyi. Prowadził ze sobą dwóch ludzi. Kapitan podszedł do niego i ujął go za ramię.
- Witaj Bernardzie, czyżbyś przyprowadził tak potrzebnych nam bosmanów?
- Tak. Przedstawiam kapitanie, szantymena Cedrika, oraz bosmana Tanisha Oldstone. Przekazuję oficjalnie dowództwo nad nim panu kapitanie. - powiedział wręczając jeden z dokumentów. Podał dokumenty i zasalutował zamknięta pięścią do serca.
Po czym pospiesznie zszedł pokładu.

Kapitan popatrzył po nowych. Chwilę myślał.
- Tanishie przejmiesz wachtę trzecią. Na razie, do czasu wypłynięcia w rejs, jesteście wolni, tak jaka większościowy załogi. Wachtę portową ma wachta czwarta, porządku pilnują po całym dniu „Smoki”, potem „Złoci” i „Srebrni” na zmianę. Bosmanom-sierżantom przypominam, iż macie wyznaczyć obsady wacht i zostawić informację o miejscu pobytu. „Spiżowi” pojadą do rezydencji komandora Deva, tam będą stanowili ochronę. Wszystkie Dzieci Smoka zostały zaproszone do niej przed jej sprzedażą. Teraz zajmę się z płatnikiem wypłatami zapłaty i udziału. Zaczynamy od Pierwszego.
Po tych słowach wszedł do kajuty kapitańskiej, za nim podążyli zaś oficerowie. Na pokładzie zostali tylko bosmani, kilku żeglarzy, większość piechoty pokładowej i dziewczęta Golddragon.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 05-08-2015 o 21:20.
Cedryk jest offline  
Stary 07-08-2015, 13:36   #135
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
22 Mirtula 1372RD po ataku na galeas "Kot Morski"

Kapłan przyglądał się olbrzymowi skoro chroni dziewczynki może chciałby bronić Golddragonówny? Krossar czuł, że jeszcze nie raz ktoś się na nie targnie.

- Jaką pobierasz stawkę? -spytał w wolnej chwili olbrzyma- Szukam obrońcy dla pewnych dziewcząt. Twoja robota z nimi- kiwnął głową na Cormyryjki- raczej niedługo się skończy.

- Dwie sztuki złota dziennie, tak jest moja stawka. -
Odprał olbrzym.

- Sporo.-zagwizdał kapłan -Tylko chronisz dziewczęta czy w razie kłopotów mogę liczyć na twoją pomoc?

- Jestem ochroniarzem kobiet. Jako eunuch jestem w tym najlepszy. Zapłata za dodatkowe usłygi umawiamy osobno. Zaś w przypadku wejścia w nieznane podziemia biorę piątą część łupów.
Odparł z uśmiechem, w którym widać było doskonałe, silne, białe zęby.

Krossar przez chwilę się zastanawiał.

- Mogę przystać na warunek udziału w łupach w przypadku podziemi czy podobnej wyprawy. Jedna piąta brzmi uczciwie. Co do ochrony, płacę więc chronisz tego kogo wskażę. Tak chyba było najuczciwiej.

- Zgoda, jestem Eroni.

- Krossar kapłan Wodnego Pana.- nie wiedział jak się witają w ich stronach zatem po prostu wyciągnął rekę do zwykłego uścisku dłoni.
Olbrzymi eunuch przypieczętowął umowę usciśnięciem dłoni kapłana.

- Do dopłynięcia do portu będziesz chronił dziewczęta Golddragon. Pamiętaj tylko, że to dziewczęta pokładowe… póki co.- dodał tajemniczo.- Mają wykonywać swoje obowiązki jedynie je obserwuj i dbaj o bezpieczeństwo.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 07-08-2015 o 13:45.
Icarius jest offline  
Stary 12-08-2015, 12:41   #136
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Lea przyglądnęła się nowo przybyłym - tym, z którymi będzie pracować. Dłuższym spojrzeniem obdarzyła Tanisha, a to z powodu jego lekko szpiczastych uszu. W duchu się ucieszyła, że nie będzie jedynym nie-człowiekiem na pokładzie. Następnie przeniosła swój wzrok na sługę Tyra. Gdy na nią spojrzał, ta tylko lekko skinęła głową, na powitanie nic nie mówiąc. Nie trzeba było nawet. Wyraźnie zrozumiał i odpowiedział tym samym, potem dopiero poszedł.

Gdy kapitan zniknął z oficerami w kabinie, bosmani zaczęli zaznajamianie się z nowymi.
Leila cieszyła się na wizytę w mieście. Okazja do zakupów zawsze była powodem do radości, zwłaszcza gdy miało się dostać swoją działkę. Uśmiechnęła się do nowo przybyłych, a jako ta najbardziej otwarta i pierwsza do działania ukłoniła się, niemal zamiatając kapeluszem pokład, i powiedziała:
- Witamy na "Złotym Smoku". Jestem Leila Telstaer, dowódca drużyny "Złotych", a to mój mąż - wskazała Couryna, pozwalając mu, by przedstawił się sam.
Nie bardzo przejmowała się faktem wchodzenia w kompetencje kapitanowi.
- Couryn. - Mag skłonił się, chociaż ograniczył się do skinienia głową. - Dowódca “Srebrnych”.
Baedus, korzystając z suchego lądu, zszedł z pokładu, a po drodze przywitał się z nowo poznanymi.
-Witam, jestem Basanta, Baedus Basanta… - wtem wyskoczyła łasica maga, którą natychmiast pochwycił - ...ups wybaczcie, a to moja łasica imieniem Rufus - zaśmiał się mag.
Cedrik zadowolony wszedł na pokład, czekał na ten dzień chyba od zamustrowania. Czuł, że spędzi z tymi ludźmi i na tym statku sporo czasu, nie mógł się więc doczekać, by wszystkiemu się przyjrzeć. Jego nowym towarzyszom w oczy mógł od razu rzucić się szeroki uśmiech barda, który wręcz emanował pozytywną energią i otwartością.

- Witajcie! -odpowiedział- A ja jestem Cedrik i cieszę się, że będę mógł z wami pływać - bard wyciągnął rękę do nowych towarzyszy, a na dłoni damy złożył uprzejmy, nienachalny pocałunek. Co prawda wiedział, że na statkach czasami w różny sposób patrzy się na takie uprzejmości i nie zawsze jest to mądre posunięcie, ale co zrobić... wyrwało mu się.
Leila skwitowała to jedynie lekkim uśmiechem.
Elfka dopiero teraz podeszła do pozostałych, ponieważ zajęta była krótką rozmową z Isabel. Podeszła do Cedrika i do Tanisha.
- I ja was witam. Wybaczcie, ale miałam jedną rzecz do załatwienia jeszcze. - powiedziała przepraszająco, po czym się uśmiechnęła - Jestem Lea.
- Tanish - odparł minimalistycznie, nie zamierzał zbytnio przywiązywać wagi do imion swoich "nowych" towarzyszy, bo wiedział, jak kapryśne bywają wiatry na morzu. Jednego dnia jesteś, drugiego już nie. Lepiej to "wolne" miejsce w swojej głowie przeznaczyć na nowe umiejętności i wspomnienia.
Rozejrzał się trochę po statku, na którym miał spędzić kolejne tygodnie, a może i miesiące. Nie tak źle, może wytrzyma.

-Jak minął wam rejs? Łupy dopisały? Daleko pognał was wiatr? - rzucił serią pytań i spojrzał na łasicę, do której wyciągnął dłoń, by zwierzaka pogłaskać - Mogę? - uśmiechnął się.
-Oczywiście - mówiąc to słowo, mag przejął z ramienia łasicę do prawej ręki i podał ją w stronę Cedrika, który obdarzył ją kilkoma głaskami.
- Nad wyraz szybko. Mieliśmy okazję stoczyć walki nie tylko z wrogimi okrętami - napomknęła Leila, wspominając starcie z agresywnymi orkami.
- Spędziliśmy też kilka dni w zatoce, w której powstawać będzie nasza baza, ale ją na pewno wkrótce zobaczysz. No i mieliśmy tam ślub, a terenu pilnowała driada. Chodzą o tym różne plotki - paplała w najlepsze do Cedrika.
Tanishowi zaś Leila okazywała dokładnie tyle samo zainteresowania, co i on im.
- Driada? - zapytał szczerze zaciekawiony bard. - Dawno nie miałem okazji spotkać żadnej fey, jak wam się udało ją przekonać do współpracy? A może… jest na statku?
- Mieliśmy z nią... Małe problemy. Ale po krótkich wyjaśnieniach z komandorem wszystko było w porządku. - wyraz twarzy elfki ewidentnie mówił, że znała szczegóły - Nie ma jej na statku. Driady nie opuszczają swoich drzew.
- Plotki mowio - zaczęła Leila ściszonym tonem, naśladując wiejski akcent, ale potem mówiła już normalnie - że te wyjaśnienia z komandorem to były natury wielce przyjemnej i tylko we dwoje. - Leila roześmiała się serdecznie.
- Nie musiał tego wiedzieć. - dołączyła się do śmiechu Lea.
- I tak by się dowiedział. Spójrz tylko na niego. Przystojny, wygadany. Lada moment wszystkie ploty ze wszystkich statków pod naszą kuratelą będą jego! - Odpowiedziała Leila przyjaciółce.
Bard odpowiedział gromkim śmiechem.
- Tak, to do nich podobne, do driad znaczy się, komandor to szczęśliwy człowiek - machnął ręką udając, że temat go nie interesuje więcej, ale dało się zauważyć, że coś w trawie piszczy. Na dalsze słowa Lei podrapał się po głowie z udawanym, niewinnym uśmiechem. - Wcaaaale nieee -przeciągnął sylaby, patrząc gdzieś na bok, kryjąc śmiech - Wcale nie mam w zwyczaju interesować się plotkami, zwłaszcza tymi na temat życia osobistego towarzyszy podróży. Wasze sekrety są u mnie bezpieczne -ugryzł się w język - w sensie gdyby dotarły do mnie - zrobił pauzę - jakąś drogą - tym razem uśmiechu już nie krył, odsłaniając zęby.
- Wiesz Cedriku… Na miejscu tej driady wolałabym kogoś młodszego - ściszyła głos tak, by ewentualni podsłuchiwacze nie usłyszeli, co mówi.
- Może urzekł ją innymi… zaletami, wnętrze i tak dalej - odpowiedział dyplomatycznie paladynce, nie chcąc na “dzień dobry” żartować z komandora choć na końcu języka miał coś innego.
- Łupy dopisały, tak sądzę. Nigdy jeszcze nie zarobiłam tyle w tak krótkim czasie - Leila zaśmiała się cicho, ale nie uznała za stosowne wchodzić w szczegóły ich wynagrodzenia.
- Uczciwie zarobione złoto - przytaknął Couryn.
Cedrik pokiwał tylko głową w zamyśleniu nie dopytując dalej w temacie pieniędzy.
- Brzmi nieźle, a kiedy kolejna wyprawa?
- Wypływamy zdaje się za kilka dni - odpowiedziała Leila, zerkając to na Couryna, to na Leę, nie do końca pewna. Ta druga tylko wzruszyła ramionami na znak, że wie tyle, co ona sama na co bard tylko pokiwał głową, że przyjął informację.
Krossar podszedł do zgromadzonych jako ostatni. Rozmawiał o czymś z Eronim i nie zauważył nowo przybyłych
- Witam jestem Krossar, kapłan Wodnego Pana.
Mina Cedrika na dźwięk słowa “kapłan” stężała na sekundę, ale przywitał się z nim tak jak z pozostałymi, jednakże tym razem zabrakło uśmiechu.
- Dobrze trafiłeś. Eskadra ma duży potencjał, a łupy były nad wyraz obfite.
- Czasami było gorąco, ale ryzyko się opłaciło - dodał Couryn. - Jeśli zaś chodzi o kolejną wyprawę... - Mag nawiązał do wcześniejszego pytania Cedrika - to zapewne nawet nasi kapitanowie nie wiedzą, kiedy to nastąpi.
Półelf przez chwilę przysłuchiwał się rozmowie. Dobrze wiedzieć, że załoga nie narzeka na niedostatek przygód. Ukontentowany pokręcił się jeszcze po pokładzie, po czym kiwnął głową na pożegnanie Cedrikowi i reszcie, następnie udał się do swojej kwatery.
- A tamtemu co? - zapytała Lea cicho Cedrika, gdy Tanish zniknął z pola widzenia.
Bard chwilę zastanawiał się jak odpowiedzieć, w końcu westchnał.
- On już taki jest, trochę… dziwny, domyślam się, że sporo przeszedł i stąd jest jaki jest. Ma trochę problemów z relacjami z innymi ludźmi, ale ważne że coś potrafi, inaczej nie przeszedłby testów. Myślę, że mimo tego dobrze wykona zadania jakie mu się powierzy.
- Kim on jest tak właściwie? - zapytał Krossar trochę od niechcenia.
Cedrik wzruszył tylko ramionami.
- Nie wiem o nim zbyt wiele, nie wnikałem w jego kompetencje, niezbyt mnie to interesowało. Mam też wrażenie, że niezbyt chętny byłby do dzielenia się informacjami o sobie, zwłaszcza o przeszłości, ale możesz go zapytać.
- Jeśli ma problemy z relacjami z ludźmi, to może mieć problemy z życiem na okręcie - stwierdził Couryn. - Tam dość trudno o ciszę, spokój i samotność.
Leila tylko skrzywiła się nieznacznie. Nie przepadała za takimi osobnikami, zwykle coś było poważnie nie tak z nimi. Z pewnością będą z Tanishem jakieś problemy.
- To może jakaś kolacja i butelka wina dla uczczenia łupów i rozpoczęcie nowych znajomości? Spotkanie z komandorem mam po 22 dzwonie. Zabrałbym Tanię i wyskoczylibyśmy gdzieś razem.
Bard pokiwał głową z entuzjazmem.
- Piszę się na to, jakieś propozycje gdzie pójdziemy? Dom Ognistowłosej?
Spoglądając na pozycję słońca paladynka lekko pokręciła głową.
- Dziś już nie zdążymy. Proponuję jutrzejszy dzień. Jak wszyscy się zgodzą, to poinformujmy Tanisha. Cóż... Może przyjdzie. A Dom Ognistowłosej jest świetnym pomysłem jak dla mnie. - uśmiechnęła się na koniec.
- My również nocujemy w Pałacu. Jutro skoczymy na miasto, a popołudnie mamy do dyspozycji - odparła na to Leila.

Couryn i Leila swoją część łupu oddali na przechowanie do kantoru "Smoka" - dokładnie sześć tysięcy dziewięćset złotych koron. Po pięćdziesiąt monet zabrało każde z nich na "drobne" wydatki. Noc postanowili spędzić w Pałacu Smoków, a rano ruszyć na obchód stolicy.

Ze względu na różne obowiązki nie było możliwe wybranie się grupą na bardzo późną kolacje do stolicy. Zatem bohaterowie rozeszli się do swoich kwater lub podążyli załatwiać swoje interesy.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 14-08-2015, 15:15   #137
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Gdy już było po wszystkim, a Lea odebrała należną jej część, na prośbę kapitana poczekała, aż zostanie wydzielony łup dla reszty załogi, ponieważ jako opiekunka dziewcząt musiała podjąć jeden z kwitów wypisanych w trzech egzemplarzach. Dziewczęta Golddragon postanowiły swoje wypłaty gromadzić w kasie ”Smoka”. Wybrały tylko po dwieście pięćdziesiąt sztuk złota na “drobne” wydatki. Na ich konto zostało zapisane jedenaście tysięcy siedemset pięćdziesiąt sztuk złota, dziesięć tysięcy z tego stanowiło odszkodowanie przyznane Indirze przez kapitana Blasea z zapłaty za kapitana “Rybitwy”. Reszta udziału, w kwocie cztery tysiące dwieście pięćdziesiąt koron, zgodnie z ustaleniami kapitana, został przeznaczone na fundusz wdów i sierot “Smoka”. Sama większość swoich pieniędzy również wpłaciła do banku.
Wraz z Albertem udała się w następnej kolejności do komandora Deva, jednak dostrzegła, że ten dalej wypłaca złoto swoim ludziom. Dowiedziała się od jednego z bosmanów pod dowództwem Jana, że na następny dzień będzie miał czas dopiero po pierwszym dzwonie po południu. Powiedziała Falconowi, że zajmą się tą sprawą jutro, na co się zgodził. Nie było to większym problemem, ponieważ miał on swobodę poruszania się w obrębie miasta. Paladynka zaś ruszyła w stronę Alaghonu. Była zmęczona, więc jej pierwszym celem była łaźnia. Marzyła tylko o wygodnym łóżku.

Lea przebyła drogę do Alaghonu szybko chociaż z koniecznymi przystankami w bramach miasta Smok oraz samej stolicy, gdzie musiała zapłacić dziesięć koron za uprzejmość strażnika i wpuszczanie jej po godzinach otwarcia bram. Na ulicach mimo późnej pory trwał ruch. Latarnicy powoli kończyli zapalne latarni miejskich. Ludzie korzystali z chłodu nocy po upalnym dniu, załatwiali sprawunki i własne interesy. Lea w końcu dotarła do Domu Sune Wielkiej Łaźni.
W holu wejściowym nie było Bennona. Zamiast niego za kontuarem stała blond włosa młoda kobieta, w żółtej sukni.
- Witaj siostro Leo, jestem Mgielną Witającą, jednym zastępców Witającego Bennona, mam na imię Gesella. Mam nadzieję, iż Sune sprzyjała ci w wyprawie. Cóż to nie ma z tobą Sióstr Ucałowanych przez Sune i samej Wybranej?
Zapytała wpatrując się w drzwi wejściowe.
Elfka aż się ucieszyła widąc znajome pomieszczenia. Zamknęła za sobą drzwi i powolnym krokiem podeszła do witającej.
- Witam cię siostro Gesello. Zostały zaproszone przez komandora do siebie na czas pomiędzy rejsami. - odparła, po czym się uśmiechnęła - Zapewne tak było. Podróż była przyjemna, a przy okazji usłyszałam, że słona woda i morskie powietrze dobrze robią na cerę.
- Nie wiem, lecz żeglarze mówią raczej, iż garbuje skórę.
Odparła z uśmiechem.
- Widocznie są dwie wersje tego, co morze robi ze skórą. - zaczęła się śmiać paladynka.
- Masz szczęście siostro, ledwo dwa dni temu twój apartament był wietrzony. Jakbyś poszukiwała Witającego zastaniesz go w jego apartamentach.
- Rozumiem. Dziękuję. Zaraz się tam udam, lecz zanim to zrobię, to pozwolisz, że datek na świątynię złożę?
- Dla chwały Ognistowłosej i miłości.
Skinęła głową Gesella.
- Ku jej chwale i miłości. - powtórzyła podobnie i wyjęła dwie sztabki handlowe z plecaka - Mam nadzieję, że nie będzie problemem, jeśli dam to w tej formie?
- Najmniejszych. Jak widzę złota sztabka kupiecka cormyrska, cechowana na sto sztuk złota. Hojny dar, zatem i Sune musiała być wielce łaskawa.
Zdjęła z szyi symbol Sune. Lea poczuła przepływ pozytywnej energii, po chwili datek schowany był bezpiecznie w skrytce w kontuarze.
- Potrzebujecie jeszcze siostro jakiś informacji?
Zapytała, w tym czasie do Wielkiej Łaźni weszło rozbawione towarzystwo.
- Witajcie w domu Ognistowłosej Pani, tu gdzie wszelkie Wasze pragnienia spełniamy dając Wam rozkosz na miarę waszych zasobów. Czegóż życzycie sobie Panowie. Prywatny pokój? Towarzystwa kobiet. Dobrego jedzenia i mużyki. Może wolicie skorzystać z naszych łaźni, gdzie można też doznać rokoszy masażu - powitała gości.
Obejrzała się na gości i skinęła im głową na powitanie, następnie odwróciła się do Geselli.
- Nie, wystarczy. Pozwól, że udam się do swoich apartamentów. Dobrej nocy Gesello. - skłoniła się lekko i udała się na górę nie chcąc przeszkadzać w obowiązkach.
Lea weszła na piętro otworzyła, podarowanym uprzednio kluczem, drzwi prowadzące do części prywatnej kultu Sune. Z zadowoleniem stwierdziła, iż jej apartament tej był posprzątany i przewietrzony, tak jak zapewniła Gesella.
Elfka zrzuciła bagaż i padła ledwo przytomna na jakże wygodne łóżko. Lezała tak krótką chwilę, po czym się zebrała, by udać się do Bennona zakomunikować, że jest obecna. Wszak był opiekunem tego miejsca.
Bennon czytał siedząc za biurkiem, jednak gdy ujrzał Leę zerwał się z niego podszedł szybko, wziął w ramiona i ucałował namiętnie. Gdy przerwał dla zaczerpnięcia tchu, wyszeptał do ucha Lei.
- Bardzo tęskniłem.
Dziewczyna stała odrobinę zaskoczona, jednak to uczucie szybko minęło i oddała pocałunek. Przytuliła się mocniej.
- Ja też tęskniłam za tobą i za tym miejscem. Na obecną chwilę mam dość morza. - zachichotała - Chciałam powiedzieć, że wróciłam.
Bennon poprowadził elfkę do sofy przed kominkiem, usadził sam napełnił kieliszki winem nim usiadł.
- Opowiadaj zatem cóż się wydarzyło? Nie było żadnych problemów? - zapytał z figlarnym błyskiem w oku.
- Nie było problemów. Poszło nadzwyczaj dobrze. - odpowiedziała wygodniej rozsiadając się na sofie i biorąc kieliszek do dłoni - Za chwilę ci opowiem, myślę, że zainteresuje cię co innego.
Lea uśmiechnęła się szeroko i wzięła łyk wina.
- Zostałam mentorką. Młoda dziewczyna zdecydowała poświęcić swe życie naszej Ognistowłosej Pani.
- Zatem, znalazłaś wśród załogi “Złotego Smoka” kogoś kto chce zostać paladynem Sune? Dwaj paladyni Sune w jednym mieście, rzadko spotykane wydarzenie. Co możesz o nie powiedzieć i jak długo przewidujesz, iż będzie trwało szkolenie? - zapytał widocznie uradowany.
- Nie jestem w stanie przewidzieć długości szkolenia. Na pewno nie puszcze jej w świat, póki nie osiągnie dojrzałości, a ma sześć. Jest byłą niewolnicą. Była okrutnie traktowana. - odparła ze smutkiem - Jednak znalazła siłę, by nieść piękno światu w imieniu Sune. Jest miłą, silną dziewczyną i wierzę, że sobie poradzi.
- Zapewne byłaś bardzo zaskoczona, tak młodym powołaniem. Jednak nie jest to tak całkiem dziwne. Mamy w świątyni kilka nowicjuszek, niewiele starszych od twojej protegowanej.
Odparł z uśmiechem.
- Zapewne zostawiłaś ją w sowim apartamencie lub z siostrami ucałowanymi przez Sune w ich apartamencie.
- Kapitan zaprosił dziewczęta do siebie na czas pobytu w mieście. Chciałam przyprowadzić Indirę do ciebie w najbliższym czasie, by poznała kapłanów naszej Pani. Myślę, że lepiej przekażecie jej nauki Sune, niż ja. Dobrze wiesz, że służę Ognistowłosej od niedawna.
- Oczywiście jaka najszybciej, zresztą jestem ciekaw osóbki, która zdołał cię przekonać byś była jej mentorką.
To mówiąc przytulił Leę i ucałował ją w koniuszek ucho.
- Nie przeszkadzaj sobie, opowiadaj dalej.
Powiedział ze śmiechem.
Paladynka tylko westchnęła i uśmiechnęła się. Oparła się o ramię kapłana.
- Niecierpliwy jesteś, wiesz? - rzekła żartobliwie i nie czekając na odpowiedź kontynuowała opowieść - Nasza pierwsza przygoda sprowadziła się do pojmania jednego z tamtejszych kapitanów, wzięcia w swe posiadanie statku "Rybitwa" i uwolnienia naszej przyszłej paladynki. Zatrzymaliśmy się na jednej wyspie, na której wiele nie było, później na drugiej określanej jako wyspa-kryjówka, nastepnie przejęliśmy kolejny okręt i pojmaliśmy kapitana Alberta, który był handlarzem niewolników. Zdołałam, wraz z pomocą czwórki dziewcząt znajdujących się ze mną przy moich działaniach, odwlec go od parania się tą robotą. I tak wróciliśmy do portu.
- Widziałam sporo nieprzyjemnych rzeczy. Na morzu można spotkać wielu złych ludzi. - dodała zmartwiona.
- Jak wszędzie, jak wszędzie. To dobrze, że jesteś w eskadrze Deva on znany jest z tego, że dba o swoich ludzi. - potem się uśmiechnął i ponownie pocałował koniuszek ucha Lei.
- Nie mam ukochana całych wieków na celebrowanie naszej miłości, dane mi jest tylko krótkie ludzie życie.
Bennon przyciągnął Leę, tak by się on niego oparła a on mógł ją wygodnie objąć.
- Zostaną po nas tylko nasze dzieła i nasze dzieci. Mamy jednak jeszcze na to wiele czasu. Wolisz zostać tu, czy wolisz jednak kończyć nasze przywitanie w wygodnym łożu. Może jesteś dzisiaj zbyt zmęczona, to zaraz zaniosę cie do twego apartamentu i utulę do snu.
Mówiąc to gładził jej szyję kosmykiem jej włosów.
- Zostanę tutaj. - odparła szeptem zamykając oczy, później już mówiła normalnym tonem - Pamiętam jak rodzice mówili mi, że ludzie są zbyt energiczni i zbyt zachłanni, że w końcu nas wyrzucą z kontynentu, że nie należy się z nimi bratać. Nawet surowo mi zabronili wyznawać innych bogów niż Serdaline. Popatrz co ze mnie wyrosło. Chyba nie będą zbyt zadowoleni. Żyję już długo wśród ludzi, lecz wciąż nie potrafię zrozumieć tego, co daje wam tyle energii. - zaśmiała się pod nosem i otworzyła oczy - Wierzysz w smoki?
- Niczym się nie różnimy. Wszystkich napędza miłość. Ludzi, elfy i krasnoludy, poza może wyglądem i długością życia. Moja piękna buntowniczko.
Po czym chwilę się zamyślił.
- Tak miłość a czasem żądza. Do bliskich, do złota czy też władzy.
Potem popatrzył w ogień.
- Tak smoki istnieją, widziałem nawet jednego białego, którego potem zabiły krasnoludy, lecz to był młody smok. Nie, nie wierzę w smoki, wierzę w Sune.
- Miałam na myśli, czy wierzysz w to, że istnieją. Większość osób zazwyczaj nie wierzy osobom, które opowiadają o nich.
- Widziałem białego smoka na północy. Widziałem jakie spustoszenie uczynił w miasteczku. Widziałem, też jego truchło. Wiem, że smoki nie są bajką.
Roześmiał się
- Zresztą są na to naukowe dowody. W tutejszym Uniwersytecie jest szkielet, podobno zielonego smoka, lecz trudno to stwierdzić, bo to tylko szkielet. Są pisma naukowe. Są rozprawy magiczne. Ankhega zapewne też nie widziałaś, czy też lewiatana , lecz na istnienie tych stworów są dowody. Tylko głupiec nie wierzy w istnienie, czegoś czego nie widział na wlasne oczy.
Przytulił się Lei.
- Pytasz o smoki z jakiegoś konkretnego powodu?
- Wiesz... Miałam dziwny sen. Szybujący gdzieś wśród chmur smok, a obok mnie stał uśmiechający się elf wskazujący na niego. Wskazywał na niego, by mi go pokazać. Ja stałam obok. Było to... Niesamowicie realistyczne. Nie przejmowałabym się tym, gdyby nie fakt, że kiedyś się obudziłam i nagle umiałam smoczą mowę. Wiem, że rodzice mieli trochę ksiąg, ale tylko matka je czytała, bo była czarodziejką. Mam również jakieś zdolności magiczne, chociaż nigdy się magii nie uczyłam. Mam mnóstwo czasu na analizę, ale.. Nie rozumiem. - wzruszyła ramionami.
- Nie martw się tym. Życie jest zbyt krótkie by się przejmować takimi drobnostkami. Widzę, że dzisiejszy dzień był dla ciebie meczący.
Kapłan wziął paladynkę na ręce i zaniósł do łoża, potem ułożył delikatnie. Sam się ułożył obok biorąc ją w ramiona i delikatnie całując.
Ta również go objęła i pocałowała.
- Dobranoc. - powiedziała szeptem zamykając oczy.
- Spokojnych snów.
Oddał pocałunek, po jakimś czasie spał już spokojnie, trzymając w objęciach Leę.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 15-08-2015, 12:17   #138
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Po 22 dzownie pokład “Smoka” kajuta komandora Deva.


- Komandorze -powiedział Krossar gdy zajął wskazane mu miejsce -chciałbym omówić sprawę zabudowy wewnętrzenego miasta. Zostałem umówiony na teraz mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Sprawa może poczekać jeśli kłopocze, za nami ciężki dzień.

Komandor Dev uśmiechnął się pod siwą brodą.
- Nie przeszkadzacie. Zatem mówicie, zamieniam się w słuch.

- Do zbudowania sprawnej siły eskadry potrzebujemy ludzi zaufanych a jednocześnie obdarzonych mocą i potencjałem. By dołożyć do tego swój wkład, chciałbym zaproponować świątynię Wodnego Pana na wymienionym terenie. Fałszywa skromność nie leży w mojej naturze i w waszej zapewne też panie komandorze. Widzę jak duży potencja ma eskadra, chciałbym być tego częścią na długi czas. Możliwość łupów to jedno ale przede wszystkim walczycie o słuszną sprawę. Racja moralna leży po waszej stronie a działania długofalowe przyniosą różnicę ludziom w całej Republice. Taką przynajemniej mam nadzieję. Zaufani kapłani z mocą leczenia i innymi możliwościami nadanymi im przez bogów, to niesłychany atut. Chciałbym porozumieć się co do warunków dla świątyni. Bowiem moi bracia niczym marynarze na “Złotego Smoka” zostaną przyciągnięci przez sprzyjające warunki.
Komandor z uśmiechem uderzył dłonią w biurko.
- Takiej postawy nam trzeba, lecz wyprowadź mnie z błędu Krossarze jeśli się mylę ale jesteś jedynym kapłanem Wodnego Pan na tym terenie.
- Prawie, jest jeszcze opiekun kapliczki w stolicy. Jeśli wynegocjujemy dobre warunki dla świątyni pojawią się z czasem inni. Będę słał listy i starał się ich przekonać by do nas dołączyli. Od czegoś wszak trzeba zacząć zmiany na lepsze- odpowiedział Krossar.
- Na ternie wewnętrznego miasta mogą mieszkać tylko osoby podległe mojej osobie i ich rodziny. Każda taka osoba była wcześniej sprawdzana czy nie jest przestępcą i nie jest zły. Zatem jest możliwe utworzenie takiej świątyni. O ile znajdziesz choć jednego kapłana na stałe do niej, a będzie gotowa spełnić te wymogi, spełnia te wymogi.
Odparł spokojnie.
- Oczywiście rozumiem. Doceniam też gest o jakim wspominał mi kapitan Menalon. Mianowicie materiały i oczywiście miejsce na świątynię. By jednak rozwijała się dynamicznie musi zarabiać. Czy świątynia może liczyć na jakieś przywileje? By łatwiej było werbować braci pod jej skrzydła?
- Tak jak każda inna, której pozwolę na powstanie na terenie wewnętrznego miasta. Otrzyma zimę i budynek na własność. Nie będzie musiała wnosić podatków na rzecz miasta. Jednakże będzie obowiązana do obrony miasta oraz leczenia wszystkich Smoków bez opłat. Oprócz tego będzie prowadziła obrządki pogrzebowe dla wyznawców za darmo. Oczywistą sprawą jest, że będzie musiała prowadzić wszelki obrzędy, zatem musi być w niej co najmniej jeden kapłan na stałe.
- Rozumiem-odparł zamyślony kapłan. - Czy kapłani służący na statkach eskadry mogą liczyć na jakieś premie na rzecz ich światyń? Prócz zwyczajowych łupów zależnych od rangi. - podpytał Krossar.
Komandor roześmiał się.
- Jedynie jeśli zyskają uznanie w oczach kapitana danego okrętu, lecz o stałych premiach nie ma mowy. Kwestia wyznania jest prywatną sprawą załogi i kapitana, sam wyznaję Valkura.
- Nasza dzielnica potrzebuje zapewne wielu rzeczy. Nie wiem jakie pozwolenia i zezwolenia wydano. Czy komandor mógłby mi zasugerować w co warto w mieście zainwestować? Może są jakieś towary, bądź usługi do których potrzeba zaufanego podwykonawcy.
- Na pewno potrzeba nam alchemików, zbrojmistrzów, płatnerzy ludwisarzy. Na razie nie wydano żadnych zezwoleń to dopiero początkowa faza budowy. Myślę, iż pierwsze prośby pojawią się niedługo. Oczywiście potrzeba też budowniczych, cieśli do budowy samego miasta. W tej kwestii, jak wyczytałem w raporcie, dobrze sprawił się niejaki Cedrik bard, który ma dołączyć do załogi ”Złotego Smoka”. Dzięki jego występom udało się zwerbować ponad tysiąc pracowników a nowi stale napływają
- Chciałbym również pomówić z kapitanem o siostrach Golddragon. Moim zdaniem to szlachetnie urodzone panny. Ich matka nie żyje ale być może mają ojca. Warto to sprawdzić, nie wiadomo kiedy znów wypłyniemy. Do eskadry zgłaszają się liczni ludzie, być może ktoś biegły w prywatnych śledztwach. Zapłaciłbym z własnej kieszeni jeśli pan Komandor może kogoś polecić? Z racji tego, że Greta była avatarem i odbyła się już próba porwania. Zatrudniłem dla nich dodatkową ochronę wolę dmuchać na zimne. To Eroni eunuch z “Morskiego Kota” chciałbym prosić o zgodę na jego obecność w pana posiadłości na czas przebywania tam dziewcząt.
- Co dom pierwszego niestety nie wiem, nie potrafię ci nikogo polecić. Co do ochroniarza Golddragonówn zezwalam na jego obecność.
- Dziękuje -odpowiedział kapłan. -Lokalizację świątyni mam omówić z panem komandorem czy kimś do tego wyznaczonym?
- Z tym zwrócicie się do pana Bernarda Fertanda paladyna Tyra, on to w moim imieniu zajmuje się miastem, oraz naborem ludzi.
- Dziękuję komandorze. Ostatnią rzecz, planuję rozpocząć produkcję prochu, chciałbym dostarczać go w pierwszej kolejności eskadrze. O ile pan komandor wyrazi zainteresowanie
- Prochu nigdy wiele, jeśli będziesz potrafił go zorganizować w przystępnej cenie, będzie to korzystne dla eskadry.
Odparł Dev.
- Traktujesz nas uczciwie i hojnie Komandorze. Ludzie tacy jak ja potrafią to docenić i się zrewanżować. Cena będzie dobra. -pokiwał głową kapłan.
- Zatem skoro nie macie więcej żadnych spraw do mnie, to zakończymy dzisiejsze spotkanie.
- Dziękuje za poświęcony mi czas Komandorze.- powiedział kapłan wstając i ściskając dłoń Deva na pożegnanie.
 
Icarius jest offline  
Stary 18-08-2015, 17:58   #139
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
25mirtula



Następnego dnia Krossar był umówiony z Tanią na odbiad. Przed nim chciał jednak załatwić dwie sprawy. W pierwszej kolejności skierował się do kapliczki Wodnego Pana. Chciał porozmawiać z urzędującym tam kapłanem.
Rankiem wyruszył spiesznie do stolicy. Nie dane jednak było mu do nie dotrzeć. Zza krzaków, przy drodze, wyjechało jeździec w łusce z kopią i tarczą twarz miał zasłoniętą maską z ptasich piór.

- Piękny ranek bosmanie. Bardzo dobry dzień zwłaszcza dla tych którzy są hojni. Z towarzyszami czekamy na hojne datki z okazji tak pięknego dnia. Zadowoli nas sakiewka pełna złota, lecz jeśli będzie w niej mniej niż sto sztuk złota, będziemy musieli Cię zabić. Nie lubimy oszustów.*
- Ja również nie lubię oszustów, złodziei zresztą również nie. Czemu niepokoicie bosmana ze “Złotego Smoka” i kapłana Wodnego Pana?- jednocześnie dobył broni i lustrował otoczenie.
- Po co zaraz takie wielki słowa. Zapłacisz za nasz dobry humor to sam będziesz mógł kontynuować swoja drogę do miasta.

Gdy kapłan starł się podejść do bandyta zajechał mu drogę a koń powstrzymany wędzidłem prychnął niezadowolony.
Z krzaków rozlegają się końskie parskniecie w odpowiedzi na parsknięcie ogiera bandyty. Krossar nie znał się na koniach, ale przy drodze mogło kryć się ich kilka.

- Naprawdę jesteś tak głupi? Sam na drodze, tuż po tym jak z pryzem eskadra przybiła do pirsu? Życie ci niemiłe? Rzuć broń.
Krossar wiedział, że bandyci mogą go okraść albo równie dobrze zabić gdy będzie nieuzbrojony. Przypuszczał, że w objęcia Wodnego Pana może trafić wcześniej niż planował. W duchu przeklinał, że poszedł sam… Choć kilka gorzkich słów mógłby wypowiedzieć pod adresem żołnierzy eskadry. Ktoś bardziej doświadczony mógł go ostrzec czym ryzykuje.
- Nie jestem głupi tylko potrafię o siebie zadbać- była w tym groźba. Wspomniał, że jest kapłanem więc może wystraszy pozostałych napastników jeśli z tym poradzi sobie szybko. Przeciwnik był jednak za daleko. Krossar więc postawił na najprostsze rozwiązanie. Zapamiętał okolicę i punkty charakterystyczne i użył pierścienia by przenieść się do pałacu. Gdzie ruszył na poszukiwania kogoś z bosmanów lub oficerów.

Pałac smoków był pusty. Krossar czekał aż ktoś się pojawi. Liczył, że napotka kogoś i z jego pomocą ostrzeże pozostałych członków eskadry. Należało wysłać żołnierzy w stronę bandytów i zlikwidować zagrożenie. Po za tym cholerni bandyci blokowali mu dzień! Który miał dobrze zaplanowany.

Baedus wyruszył do stolicy rozejrzeć się po mieście nagle zauważył Krossara, który szedł w stronę kapliczki swojego boga. Mag szedł parę kroków za nim żeby nie wzbudzać podejrzeń, że go śledzi. Zza krzaków wyskoczył jeździec więc mag szybko schował się za przydrożnym głazem i obserwował całą sytuację.

~ Kim oni są? ~ chwycił się za brodę w geście zamyślenia i otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Po zaistniałej sytuacji użył pierścienia i przeniósł się do pałacu tak jak zrobił to kapłan. Gdy Krossar czekał aż ktoś pojawi się, wtem zjawił się Basanta.

- Basanta jak dobrze cię widzieć. Potrzebuje zawiadomić naszych ludzi. Ktoś napada na członków eskadry wzdłuż traktu do miasta. Dopadli by mnie samego gdyby nie ten pierścień. Trzeba tam wysłać konny oddział. Gdzie byłeś nim przeniosłeś się do pałacu? Możesz mi w tym pomóc?

-Też miło cię widzieć Krossarze - przytaknął mu czarodziej. -Chciałem się trochę rozejrzeć po mieście i po zejściu ze statku udałem się w twoją stronę. Pomyślałem, że znasz to miasto lepiej niż ja- zaśmiał się Baedus. -Oczywiście, że pomogę. Co mam robić? - zapytał się kapłana.

- Gdzie byłeś dokładnie nim przeniosłeś się do pałacu Smoków?
- Widziałem bandytów, którzy napadli cię na drodze, byłem trochę za tobą jakieś pół kabla w tym momencie, gdy sam się przeniosłem. - odpowiedział na pytanie Basanta.

- Z chęcią bym wrócił i się nimi zajął. Jakie znasz czary ofensywne, co powodują i jaki mają zasięg?- zaczął analizować ich możliwości Krossar.
-To tak. Mam magiczny pocisk, który ma zasięg trzydziestu metrów i powala przeciwnika…- zaczął Baedus.
- ...dalej mam promień mrozu i wybuch kwasu. Działanie rozumie się samo przez się pierwszy z nich zamraża a drugi zadaje obrażenia od kwasu, ale są przyznam się szczerze dość bliskiego zasięgu, bo tylko dziewięć metrów.- powiedział kolejne zaklęcia czarodziej.
- A na koniec tylko dotykowy celny cios, plus kilka iluzyjnych.- zakończył mówić o zaklęciach Basanta.
- Co do iluzji to mogę ich skopiować i odwrócić tak jakby byli po naszej stronie. To nie problem...- powiedział mag.
- ...tylko nie wiem czy się na to nabiorą- dodał po chwili Baedus.
- Jeśli twierdzisz, że możemy ich pokonać to idę z tobą- powiedział Basanta trochę zdenerwowany.
- W końcu żyje się raz co nie?- rzucił czarodziej na pocieszenie kapłana.
- Ilu żołnierzy możesz stworzyć w takiej iluzji maksymalnie?
- To zależy ilu ich tam spotkamy, jak będzie dwóch to dwóch lub jak będzie czterech to czterech- odpowiedział na pytanie czarodziej.
- Nie, chce żebyś stworzył maksymalną liczbę tutaj. Tak żeby się nas przestraszyli. Duża grupa żołnierzy z garłaczami. Ilu ich może być? -ponowił pytanie kapłan.- Tak żebyś dał radę ich kontrolować. Ma wyglądać jakbyśmy wrócili z posiłkami.-wyjaśnił.
- Tutaj?- zdziwił się mag. -Da się zrobić, mogę stworzyć taką iluzję, o której mówisz. Stworzę szóstkę żołnierzy z garłaczami i dam radę ich spokojnie kontrolować tak żeby ich atakowali- Basanta objaśnił Krossarowi co wykona.
- To bandyci biegnij cie w moją stronę z garłaczami. Krzycz coś groźnego. Nie strzelajcie bo iluzoryczne siekańce nic im nie zrobią. Jeśli wejdziesz w zasięg strzel do nich ze swojego magicznego pocisku. I krzycz wtedy, że to ostatnie ostrzeżenie. Cofnę się w waszą stronę jeśli ruszą za mną, stawię im czoła. Wątpię jednak by bandyci byli aż tak odważni. Najpewniej odjadą. Wtedy wrócisz do pałacu Smoka. Gdyby się wycofali i zniknęli nam z oczu. Poczekasz aż ktoś tu wejdzie i opowiesz kto nas napadł i dokładnie gdzie. Ja z kolei wrócę po pomoc pieszo do eskadry. Musimy zabezpieczyć trasę, żeby nikt z naszych nie wpadł w zasadzkę. Wezmę ze swojego pokoju jeszcze przedmiot przynależny mej wierze. Rzucę na nas czary modlitwy i błogosławieństwa pomocy nigdy za wiele. - po czym kapłan przyniósł przedmiot. Odpalił kadzidełka i wezwał Qawertego by zesłał na nich zaklęcia.
- Przyjacielu przydałyby się nam objawiona moc modlitwy i błogosławieństwa.- powiedział do żywiołaka gdy ten się zmaterializował.
Qawerty zmówił błogosławieństwo oraz modlitwę do Wodnego Pana.

Czarodziej skupił się, uniósł ręce lekko przed siebie i wyczarował szóstkę żołnierzy z garłaczami. Było dosyć "ciasno".

- Pod żadnym warunkiem nie używać strzał - ostrzegł swoich "ludzi" czarodziej.
- Magiczny pocisk będzie zawsze w gotowości - powiedział sprawdzając działanie czaru.
- Jesteśmy gotowi- oznajmił Basanta.

Iluzjoniści są dziwni. Niekiedy zdaje się im, że ich twory są żywe i można im wydawać polecenia, które zrozumieją i wykonają. Basanta najwidoczniej do takich iluzjonistów należał.

Plan był opracowany w drobnych szczegółach, lecz gdy tylko użyli pierścieni by powrócić do planu materialnego, wyszły na jaw jego błędy.
Krossar i Basanta pojawili się w odległości pół kabla od siebie. Iluzja pozostała w miejscu stworzenia, czyli Pałacu Smoka, zatem na drodze nie było stworzonych z takim pietyzmem iluzji zbrojnych z garłaczami. Iluzjonista usłyszał z tyłu głos bandyty

- Nawet nie drgnij magu, sakiewki ze złotem na drogę. Nie będę powtarzał - usłyszał głos dochodzący od tyłu, gdy odwrócił się zobaczył herszta w masce piór kilkadziesiąt stóp od siebie. Jego kopia mierzyła w niego.

Krossar pojawił się otoczony przez trzech jeźdźców znajdujących się około trzydziestu stóp od niego.
- Głupie zagranie magiku, sakiewka albo życie - zawołał jeden z nich.
Czarodziej zastosował się do polecenia i rzucił sakiewkę ze złotem na ziemię.
- Dziesięć kroków w tył i kładź się na ziemię. Twarzą do niej. - rozkazał przywódca bandytów.
Jak powiedział tak mag uczynił. Odszedł dziesięć kroków i położył się na ziemi twarzą do niej.

Na widok tak żałosnej sytuacji Krossar pokręcił głową. Wypowiedział słowo aktywujące pierścień i wrócił do pałacu. Nic nie robiąc sobie z towarzystwa konnych. Pokazał im jeszcze pewien obraźliwy gest na do widzenia.
Baedus leżąc na ziemi twarzą do niej wypowiedział słowo aktywujące pierścień i zniknął przywódcy bandytów z oczu. Przeniósł się do Pałacu Smoka gdzie czekał już na niego kapłan.

Krossar lubił czarodzieja ale powoli przyzwyczajał się, że bywa z nim różnie.
- Dlaczego nie powiedziałeś, że iluzje się nie przeniosą?- zapytał siedząc znużony w fotelu.
- Też jestem zaskoczyny myślałem, że przeniosą się wraz ze mną- powiedział wyraźnie podirytowany i zarazem wściekły na samego siebie Basanta.
- Nie wiadomo jak działa pałac. Jeśli czegoś wcześniej nie sprawdzałeś, zawsze istnieje ryzyko. Powinieneś mnie był o tym poinformować, że nie znasz skutków. Trudno -machnął ręką.- Ważne, że miałeś odwagę tam wrócić. To wiele o tobie mówi. Poczekamy tu na oficerów.
- Wcześniej nie miałem okazji przetestować teleportujących się iluzji...- powiedział już spokojniejszym głosem do Krossara czarodziej. - ...przepraszam-
- Na szczęście nic się nie stało Beadusie. Niech sobie tam sterczą. Zjemy śniadanie w oczekiwaniu na kogoś żywego?
- I tobie na szczęście się nic nie stało. Zacząłem cie lubić- zaśmiał się mag.
- Tak możemy coś wrzucić na ząb w oczekiwaniu- mówiąc te słowa Baedus usiadł obok kapłana.
- Idę zobaczyć co mają w kuchni do jedzenia w takim razie. Przyniosę nam je tu, skołuj nam jakiś stolik. I miej oko na wejście.- powiedział po czym ruszył po śniadanie. Pierwotnie chciał je zjeść w mieście ale teraz musiał zrewidować ten plan.

Czarodziej rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu owego stolika. W tym pomieszczeniu go nie było więc poszedł do pomieszczenia obok gdzie przed nim stał stół. Po chwili podniósł go i postawił obok krzeseł jednocześnie bacznie obserwując drzwi.

Krossar wrócił kilkanaście minut później. Miał ze sobą dwa czubate talerze jajecznicy z boczkiem. Postawił jeden przed Besantą i wręczył mu widelec. Położył przed nim również kilka chrupiących bułek.
- Smacznego- powiedział do czarodzieja i zaczął jeść
-I nawzajem- powiedział i wziął kęs bułki.

Trochę po dziesiątym dzwonie w Pałacu Smoków pojawiły się siostry Golddragon.
- Dzień dobry panom bosmanom. Po tych słowach, do których dołączyły dygnięcia, ruszyły w kierunku jadalni i znajdujących się za nimi pomieszczeń.
- Dzień doby dziewczynki.- odpowiedział kapłan znudzony czekaniem.
- Zanim się przeniosłyście do pałacu gdzie byłyście?- zadał już standardowe pytanie. Niby wiedział gdzie powinny być dzieciaki, jednak wolał się upewnić.
- Na “Złotym Smoku” panie bosmanie, ruszymy wraz wszystkimi dziećmi smoka do posiadłości komandora Deva zapewne po południu, gdy zakończy on wypłacanie udziałów. - odpowiedziała Greta.
- Sprowadźcie mi tu jakiegoś oficera lub bosmana. Powiedźcie, że kapłan Krossar wpadł na drodze do miasta w pułapkę i schronił się w pałacu smoków. Pilnie prosi o rozmowę.

Po chwili dziewczęta były z powrotem z kapitanem Blaseą.
- Witajcie dziewczęta mówiły o jakiejś pułapce, czy to prawda?
- Tak to prawda panie kapitanie- odpowiedział na pytanie Basanta.
- Zostaliśmy zaatakowani przez nieznanych sprawców na koniach. Było ich chyba czterech napadli na nas na równinie gdy szedłem do miasta i zobaczyłem Krossara. Panie kapitanie.- zakończył mówić czarodziej.
- Dziewczęta zajmijcie się swoimi sprawami. Greto ty pójdziesz ze mną. Gdy będzie bezpiecznie Greta przyjdzie was poinformować.
Po tych słowach zniknęła a zaraz po nim zniknęła Greta. Siostry Goddragon dygnęły i udały się do biblioteki.
 
Icarius jest offline  
Stary 18-08-2015, 18:20   #140
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Przed świtem Lea wzięła kąpiel, odprawiła modlitwy do Sune, zebrała swój sprzęt, zostawiając większość z insygniów Złotego Smoka (ograniczyła się do związanej na nadgarstku chusty) i wyszła z Domu Ognistowłosej. Na horyzoncie widać było już czerwoną łunę. Zmierzała do kapliczki Lathandera, którą opiekuje się Quara.
Kaplica Lathandera była niewielka, w ławkach zmieścić mogło się z trzydzieści osób. Ołtarz rzeźbiony był w promienie słoneczne. Za nim widoczny był witraż z symbolem Lathandera wschodzącym słońcem. Po obu stromach były dwie alabastrowe rzeźby również go przedstawiające go, na jednej opierał się o buzdygan, druga przedstawiała Go kołyszącego dziecko.
Quara właśnie kończyła swoje modlitwy.
Lea przez dłuższą chwilę stała w progu walcząc ze swoim wahaniem. Wreszcie zrobiła ten pierwszy krok w stronę wnętrza budowli. Cicho przeszła do jednej z ław, uklękła i zaczęła się modlić do Lathandera w myślach prosząc go o przebaczenie. Starała się nie zwracać uwagi Quary tak długo, jak jest to możliwe.
Modlitwa nie przyniosły zwykłego ukojenia, Lea wiedziała, że utraciła na zawsze swą wieź z Latahanderem.
W końcu Quara zakończyła modlitwę. Odwracając się zauważyła Leę, na jej twarzy pojawił się wyraz niechęci. Podeszła powoli do paladynki wpatrując się w symbol Sune
- Co cię tu sprowadza, nie jesteś tutaj mile oczekiwanym gościem?
Zapytała chłodno.
Elfka wstała z klęczek i powiedziała ze spuszczonym wzrokiem:
- Zawiodłam Lathandera, a teraz przyszłam prosić go o przebaczenie, chociaż wiem, że nigdy nie wrócę z jego łaski. Chcę tylko zadość uczynić za winy. - uniosła swój wzrok i spojrzała w oczy Quary.
Nie spodobało się jej nastawienie kapłanki. Zawsze była miła dla wszystkich, nawet jeśli coś zepsuli po całości.
- Czyń dobro, pomagaj innym, chroń młodych ucz sztuk. Będziesz żyć w zgodzie jego przykazaniami. W ten sposób zyskasz nasz szacunek, lecz nigdy już nie będzie tak, jak jeszcze niedawno.
Odparła z nikłym uśmiechem widząc skruchę Lei.
Paladynka nie odezwała się od razu. Wpatrzyła się przez chwilę w witraż nad ołtarzem.
- Po chłodzie w twym głosie spodziewałam się, że mnie wyrzucisz ze świątyni. - dopiero po tych słowach znów spojrzała na swą rozmówczynię - Pewna młoda dziewczyna pobiera u mnie nauki na temat Lathandera. Myślę, że chciałaby poznać kapłana z prawdziwego zdarzenia.
- Wybacz, każdy walczący ze złem jest tu mile widziany. Muszę się przyzwyczaić do sytuacji, że nie jesteś już paladynem Lathandera Leo. To jednak mój problem. Plotki się bardzo szybko rozchodzą. Zresztą od objawienia się w mieście avatara Sune minęło niemal dwa dekadnie. Tak, możesz przyprowadzić dziewczynkę Golddragon, Gretę jeśli dobrze pamiętam. Słyszałam, że jesteś jej opiekunką, twoją zaś misją jest nauczanie jej o Lathanderze. - po tych słowach uśmiechnęła się już normalnie.
- Jestem pewna, że nauczysz ją dobrze.
- Myślę jednak, że lepiej będzie, jeśli porozmawia z nią kapłan, jednak staram się, by przekazać jej wszelkie nauki, jakie sama pobierałam. - odwzajemniła uśmiech - Cieszę się móc cię widzieć Quaro i wiedzieć, że nie jesteś wrogo nastawiona.
Wyciągła z plecaka dwie sztabki handlowe i podała kapłance.
- To ofiara na świątynię.
Quara skinęła głową z uśmiechem przyjmując złoto
- Potrafisz przepraszać. Dzięki temu złotu, będzie można uczynić nieco dobra.
- Tak, jednak złoto to tylko złoto. Nie chcę przepraszać Lathandera złotem, a czynami.
- Tak, złoto jest tylko dodatkiem do dobrych czynów. Zatem czekam na odwiedziny twojej podopiecznej i twoje. Jakaś jeszcze inna spraw cię sprowadziła?
Zapytała kiwając głową.
- Chciałam jedynie uzyskać przebaczenie Lathandera i z tobą porozmawiać. Jeśli Greta będzie mogła ze mną iść, to udamy się tu niezwłocznie. Tymczasem idę, bo muszę załatwić jeszcze kilka spraw.
Lekko się ukłoniła Quarze na pożegnanie i wyszła z kaplicy. Jej celem było miasto założone przez komandora Deva. Miała zamiar wypłacić trochę pieniędzy, by zrobić zakupy. Zrobiła kilka kroków w stronę wyjścia ze stolicy, kiedy w głowie zaświtała jej jeszcze jedna myśl. Obróciła się i ruszyłą znów w stronę Łaźni Sune.
Tym razem za kontuarem w holu stał sam Bennon. Uśmiechnął się go Lei.
- Witaj wcześnie wstałaś. Znowu sny o smokach?
- Nie dziś Bennonie. Wcześnie wstałam, bo jestem elfem. Jak dobrze wiesz osoby z mej rasy spią, a raczej medytują, cztery godziny. - odwzajemniła uśmiech i wolnym krokiem zaczęła podchodzić bliżej - Dzień dobry. Straszny upał na zewnątrz, nie sądzisz? W moich stronach czasami się zdarzała konieczność noszenia cieplejszych ubrań u tej porze.
- Upał? Przecież jest jeszcze rześkie powietrze. Upały to poczujesz ukochana dopiero za miesiąc albo dwa. - odparł ze śmiechem.
Paladynka aż odrobinę pobladła.
- Cóż... Chyba trzeba się będzie przystosować. Na północy lata są łagodne, a zimy ostre. - wzruszyła ramionami i, będąc już blisko Bennona, pocałowała go - Przepraszam że tak wyszłam bez informacji, ale chciałam udać się przed świtem do kapliczki Lathandera.
- Ciesze się, że nie zapominasz o strych przyjaciołach, bo chyba by przyjaciel odwiedzić tam poszłaś . Mam się czuć zagrożony? - zapytał ze śmiechem Witający.
- Skądże. Jedyną osobą, która się tamtą kapliczką opiekuje, jest Quara. - uniosła brew w udawanym zdziwieniu - Chciałam poprosić Lathandera o przebaczenie. Nie wiem jaki dało to efekt.
- Trudne zadnie, wybaczenie łatwo uzyskać od Lathandera o ile będziesz zwalczała zło, lecz nigdy nie powrócisz już do wiary na to trzeba by boskich sił. Lathander daje swym paladynom tylko jedną szansę.
- Nawet tego nie oczekiwałam. Żałuję, to chciałam Lathanderowi powiedzieć. Pod opieką Ognistowłosej czuję się dobrze. Nadzwyczaj dobrze. Czuję spokój i ciepło identyczne do tego, jakie czułam po wyświęceniu na paladyna Lathandera. - odparła i usiadła na znajdującej się na kontuarem sofie.
- Cieszę się, że tak czujesz. Przysiadł się i objął Leę ramieniem.
- Wiesz... Kapitan Dev prosił, byśmy rzucili mu propozycjami na temat zabudowy jego miasta. Pomyślałam o jakimś teatrze lub operze pod patronatem Sune. Co myślisz? - zapytała opierając głowę o ramię kapłana.
- Mam kilku obiecujących kapłanów, którzy mogli by poprowadzić świątynię, czy nawet sam się tam przenieść, zostawiając codzienne zarządzanie Wielką Łaźnią zastępcom. Bylibyśmy bliżej siebie. Wszystko zależy od warunków, jak zawsze.
Odpowiedział całując zewnętrzna stronę dłoni Lei.
Ta uśmiechnęła się szeroko na słowa Bennona.
- To odwiedzimy kapitana po dwunastym dzwonie. Mam nadzieję, że pójdziesz ze mną. Tymczasem ja tu chwilę zostanę. Tu jest chłooodno.
- Zatem niewiele czasu już, zostało by w tych godzinach dojść do bramy potrzeba. Tam można wynająć powóz, co też czas zajmuje. Musimy wyjść około dziesiątego dzwonu by zdążyć na spotkanie, zatem mamy niecały dzwon. Potem pociągnął za jeden sznurów od dzwonków wiszących nad sofa. Przywołał młodą dziewczynę.
- Przynieś nam tu chłodnego cydru i poproś Księżycowego Witającego by przyszedł tutaj.
- Mglista Witająca, Księżycowy Witający... Hm, to do czegoś się odnosi czy to po prostu nazwy? - ciekawość Lei wyszła ponad normę, jednak wypowiedziała te słowa, nim zdała sobie z tego sprawę.
- To dwoje z moich zastępców, jest jeszcze jedna kapłanka zastępująca mnie w obowiązkach - Witająca Bryza. Nazwy nie mają znaczenia, tak nazywam swych zastępców, jedynie tytuł Witającego ma znaczenie. Jest to zawsze główny kapłana świątyni Sune na danym terenie.
Po chwili nadeszła nowicjuszka niosąc na tacy dzban z cydrem.
- Zanieś to do saloniku ogrodowego - polecił je.
Po chwili nadszedł ciemnowłosy wysoki mężczyzna.
- Gerardzie zastąp mnie. Za chwilę udam się na rozmowy z komandorem Devem w sprawie utworzenia nowej świątyni - polecił Bennon.
- Tak Witający. Odparł z powagą mężczyzna.
Bennon wziął pod ramię elfkę i poprowadził do niewielkiego saloniku z oknami i drzwiami wychodzącymi na ogród. Tam spędzili pozostały czas rozmawiąjąc o różnych, często mało istotnych rzeczach.
Około dziesiątego dzwonu para wybrał się w kierunku bramy i znajdujących się tam stajni i wozowni. Na ulicach mimo wczesnej pory był już spory ruch. Wozy dowożące produkty na targ oraz ludzie podążający za swoimi sprawami. W pewnym momencie Lea poczuła ruch przy swojej sakiewce. Kątem oka spostrzegła postać i nim zdołała ona odejść chwyciła pewnie za ramię. Chwyciła niewysokiego mężczyznę. Chwilę się szarpał w silnym uścisku po-czym odwrócił się do Lei uśmiechnął się nim przemówił.
- Może się dogadamy paladynie Sune. Jestem małą płotką niewartą oddawania straży. Za ten chudy trzosik, co to przypadkiem trafił do mych rąk, mogę ci zdradzić pewną informację. Informację dzięki której będziesz mogła kogoś uratować a może nawet więcej niż jedną osobę. To jak robimy interes czy wolisz mnie straży oddać, nic się nie dowiedzieć i mieć czyjeś życie na sumieniu.
Elfka nie zwolniła uścisku, a nawet go wzmocniła. Podejrzliwie spoglądała na złodzieja.
- Zacznijmy od faktu, że gdybyś ukradł mi moją sakiewkę, a nie zdołałabym cię złapać, to prawdpodobnie byś mi nic nie powiedział. Najpierw zdradź mi swe imię, a później powiedz mi jak mam ci zaufać, bo gdybyś chciał uratować te osoby, to nie kradłbyś pieniędzy, a byś po prostu do mnie podszedł. - powiedziała, po czym kątem oka zerknęła na Bennona, dając wymowny znak, by się rozejrzał dookoła.
- Nie wtrącam się w interesy innych ludzi jeśli z tego nie mam zysku. Sakiewkę można ukraść a informację sprzedać, podwójny zysk. Zowią mnie Fen.
Odparł mężczyzna.
Wpatrzyła się w tego mężczyznę jeszcze przez chwilę. Wciąż była nieufna, lecz jeśli ktoś faktycznie potrzebował pomocy, to musiała tam iść. Nie puściła go.
- W takim razie co masz do powiedzenia?
- Zatem między nami umowa. Ja mówię co wiem i odchodzę wolny z twoją sakiewką.
Człowiek zatarł ręce, w których trzymał sakiewkę Lei.
- Nie, idziesz z nami. Masz nam to miejsce wskazać. - poprawiła go.
- Może być chociaż, wszyscy to miejsce znają doprowadzam was do niego i na tym się kończy moja praca. Dzisiaj w “Kufelku” podsłuchałem jak Tom i Tomtom chwalili się, iż sczesali sto koron za porwanie z rana dwójki dziewcząt bliźniaczek Gemini. Mieli zamówienie na dwie dziewczęta wyznawczynie Sune, dlatego pomyśleli , że najprościej będzie porwać siostry. Rodzina tych bliźniaczek to znani wyznawcy Sune.
Mężczyzna roześmiał się ochryple.
- Myślę, iż sfrajerowali a zleceniodawcy chodziło właśnie o te konkretne bliźniaczki. Zapłata za konkretne porwanie jest wyższa. Dostarczyli je do jaskiń pod gospodą “Jaskinia” zachodni korytarz. Tam czekał na nich zleceniodawca z zbrojnymi, wszyscy byli zakapturzeni, lecz mówili ziomkowi swojemu, iż bił od nich jakiś chłód. Traficie sami, bo to znana gospoda i znana atrakcja zwłaszcza dla par. Chociaż mówi się, iż te korytarze ciągną się dalej niż wskazuje mapa dostępna w gospodzie. Byłem tak kilka razy z panami, nigdy nie widziałem innych korytarzy. Ja ze swojej części umowy się wywiązałem, zatem możesz mnie puścić. - po tych słowach znacząca popatrzył na rękę Lei ,spoczywającą na jego ramieniu.
- Jeszcze nie. Teraz musisz nas doprowadzić do tej karczmy - puściła go, lecz była gotowa go złapać, gdyby miał zamiar uciec.
- I do “Kufelka” i do “Jaskini” może cię zaprowadzić nawet Witający.
- Powiedziałam coś - wcięła mu się w słowo.
- Zatem gdzie? Tam gdzie usłyszałem, czy tam gdzie zaprowadzili otumanione narkotykiem dziewczęta Gemini? - zapytał pojednawczo podnoszą ręcę, słysząc agresję w głosie Lei.
- O narkotykach nie wspominałeś. Czyżbyś wiedział coś więcej? - uniosła brew.
- Przecież to oczywiste, że musiały być czymś otumanione. W końcu to miejsce publiczne karczma, para nieco pijanych dziewcząt wchodzących z chłopakami do jaskiń w “Jaskini” nie wzbudza podejrzeń. Zaś szarpiące się dziewczyny zwróciły by uwagę obsługi i gości. To dobra karczma w dobrej dzielnicy, na przemoc by w niej nie zezwolono. - odparł wzruszając ramionami. Bennon potwierdził te słowa skinięciem głowy.
Paladynka tylko westchnęła.
- Prowadź do jaskiń. Jeśli prawdą jest to, co mówisz, to powinniśmy je oswobodzić jak najszybciej. - powiedziała trochę ponuro. Zerknęła jeszcze na kapłana, czy się z nią zgadza.
Jej ton głosu zdecydowanie wskazywał na to, że to wszystko się jej nie podoba.
- Leo te jaskinie nie są duże, przynajmniej te co ja znam. Byłem tam kilka razy. Myślę, iż zwiedziłem je całe. Tam nie ma miejsca na trzymanie więźniów, bo każdy zwiedzający mógłby ich odkryć.
Stwierdził kapłan Sune.
- W takim razie gdzie one mogą być? Chyba trzeba będzie zasięgnąć więcej informacji.
- Krążą plotki, iż te jaskinie są większe. Nawet, że mają połączenie z Podmrokiem. Nie znam jednak nikogo kto by to potwierdził. Nie wiem gdzie by można ich zasięgnąć, gdyż nawet właściciele “Jaskini” nic o tym nie wiedzą.
Odparł zasmucony Bennon.
Lea tylko zgrzytnęła zębami. Najwyżej będzie kombinować.
- Zaprowadź nas do "Jaskiń". - powiedziała złodziejowi.
- No to chodźcie.
Westchnął i skierował się w kierunku dzielnicy kupieckiej. Po klepsydrze dotarli do dwupiętrowej kamiennej karczmy. Nad wejściem, wisiał szyld “Jaskinia”.
- No paladynie, wywiązałem się z swojej części umowy, to “Jaskinia”. - powiedział złodziej ruszając w swoją stronę, z sakiewką Lei.
Patrzyła przez chwilę jak mężczyzna odchodzi
- Oby mówił prawdę, bo jak nas oszukał, to będę zła - powiedziała cicho Bennonowi, po czym uśmiechnęła się szeroko i chwyciła go za rękę - To chyba pora się rozejrzeć. Wyglądajmy jak normalna para, więc prowadź.
Kamienne mury karczmy był w środku wyłożone drewnem za kontuarem widoczna był naturalną skałą. W niej widoczne było wejście do jaskini, z którego czuć było miły chłód.
Do pary podeszła kelnerka.
- Państwo życzą sobie stolika, czy też chcą zwiedzić nasze jaskinie?
- Mój drogi, mam nadzieję, masz trochę pieniędzy przy sobie - szepnęła Bennonowi na ucho.
Bennon tylko pokiwał głową i uśmiechnął się.
- Poproszę dwie pochodnie. Chcemy się zaszyć w jaskiniach.
Kelnerka popatrzyła na Leę i wymownie mrugnęła do Bennona.
- Mapa? - zapytał.
- Dziękuję znam te jaskinie. - odparł wesoło kapłan.
- Zatem będzie to pięć srebrników
Bennon szybko zapłacił.
Odpalił pochodnię od wiszącej przy wejściu do jaskini.
Jaskinie były piękne z błyszczącymi naciekami znajdowało się w nich wiele niewielkich komór.
W jednej z takich komór znajdowało się zachwycające jeziorko o tafli koloru szmaragdu. Minęła jakaś szklanka, gdy Bennon zatrzymała się.
- To koniec zachodniego korytarza. Ciągnie się jeszcze kilka metrów dalej, ale to już koniec.
Pokazał ręką Bennon. Gdy Lea podeszła do ściany poczuła wyraźny powiew spostrzegała wyraźne szczeliny układające się w kształt drzwi.
Widząc to szybko podeszła do Bennona i wzięła go pod ramię.
- Znalazłam coś. Chodź ze mną - szepnęła mu do ucha i pociągła do "drzwi" - Widzisz ten kształt? To chyba nasz cel - przejechała ręką po nich.
- Tak tylko jak to otworzyć? - zafrasował się Bennon.
- Spodziewam się jakiejś płyty naciskowej lub przełącznika w ścianie, może jakieś ruchome uchwyty na pochodnie. Zaraz się rozejrzymy dookoła, lecz tymczasem… Coś sprawdzę.
Elfka odetchnęła i zrobiła magiczny gest, jednocześnie wypowiadając słowa zaklęcia:
- Visus magicae
Proste zaklęcie wykrycia magii. Spojrzała na drzwi i wzruszyła ramionami. Nic nie wyczuła.
- Widać używają konwencjonalnych metod. Sprawdź ścianę na prawo i sufit. Ja się zajmę lewą ścianą i podłogą. Może coś znajdziemy w ten sposób.
Macanie wokół drzwi nie przyniosło żadnych skutków. Jedynie Lea wyczuła zapach wody, jakby pod płytą.
Lea oparła prawą dłoń o swoje biodro wzdychając ciężko.
- Mamy tu nie lada orzech do zgryzienia. Czuję wodę pod drzwiami. A jeśli prawdą jest, że dalsze korytarze mogą prowadzić do Podmroku, to może być źle. Spróbujmy odgadnąć jak to działa, a później może ruszmy po pomoc. A więc… Masz jakiś pomysł? Bo mi przyszło do głowy zbadanie okolic jeziorka.
- Nie wiem, nie znam się na ukrytych drzwiach, nie jestem architektem. - odparł strapiony kapłan.
- Arky Tekk może wiedzieć. Jest budowniczym i naszym wyznawcą. Lecz teraz jest zatrudniony przy mieście Smoka
- Jeśli nie uda nam się tutaj nic zdziałać, to pójdziemy do niego. Naszym głównym celem i tak było miasto-Smok. Chodźmy nad jezioro. Zobaczymy co da się zrobić.
Powrót nad jezioro trwał klepsydrę. Jeziorko w świetle pochodni rzucało barwne refleksy na stalaktyty i stalagmity.
Lea się rozejrzała trochę, lecz nie znajdując nic postanowiła znowu użyć wykrycia magii. Znalazła aurę o średniej sile, lecz jej nie rozpoznała. Był to jakiś otwór lub wgłębienie.
- Aura o umiarkowanej sile. Jesteś w stanie ją zidentyfikować? - zapytała Bennona wskazując dłonią miejsce, w którym wykryła anomalię.
Bennon wyszeptał słowa zaklęcia.
Na jego twarzy pojawił się wyraz koncentracji.
- Racja umiarkowana szkoły przemian
- Jesteśmy w stanie coś z tym zrobić? - zapytała nie wiedząc co dalej.
- Nie wiem czy to czar czy przedmiot, nie wiemy co on robi, pewnie ma jakiś związek z wodą i tyle. Możemy tylko zaszkodzić, jeśli nie wiemy co robić. - kapłan pokręcił tylko głową.
- Ale nie możemy czekać do jutra. Jeśli te dziewczynki faktycznie tu są, to jutro może ich tu nie być - przytuliła się do kapłana - Ryzykujemy i próbujemy użyć tego czegoś, co jest w ścianie, czy szukamy sprzymierzeńców i wracamy później? Tak naprawdę w obu wypadkach ryzykujemy.
- A jak chcesz tego użyć. Nawet nie wiemy co to jest. To może być wszystko, nawet magiczna pułapka zalewająca jaskinie. Przydała by się pomoc, niestety nie jesteśmy zgromadzeniem wojennym, więc nim zgromadzimy wiernych i przygotujemy zaklęcia minie prawie cały dzień. - pokręcił z smutkiem kapłan.
- Myślisz, że powinnam poprosić moich towarzyszy ze "Złotego Smoka" o pomoc? Osobiście nie chciałam nikogo z nich do tej sprawy mieszać, ale chyba tylko oni pozostali.
- Tak rodzina Gemini jest znacząca w stolicy, bogata zatem na pewno wynagrodzi zwrócenie ich bliźniaczek. Ja ze swojej strony też dorzucę czterysta sztuk złota za pomoc. W końcu to spisek godzący w kult Sune. - odparł Bennon.
- Jeśli będzie trzeba, to i ja się dołożę. Dobrze wiesz, że zrobię wszystko, by wyznawcy Ognistowłosej byli bezpieczni. - chwyciła kapłana za rękę i pociągła w stronę wyjścia - Chodźmy w stronę miasta-Smok. Musimy poszukać moich towarzyszy.
Tak szła przez pół minuty i się zatrzymała.
- Poczekaj, mam jeszcze inny pomysł.
Wypowiedziała słowa z pierścienia i znikła wraz z Bennonem przenosząc się do Pałacu-Smok.
 
Flamedancer jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172