Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-04-2016, 10:25   #201
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Niedźwiedź słysząc odgłosy dobiegające zza jego zada odwrócił się i zobaczywszy Gnorsta hasającego po polance i udającego wilka ruszył w pogoń. Ogromne cielsko rozpędziło się błyskawicznie do pełnej prędkości. Łowca jednak nie okazał strachu i egzekwował swój plan. Podbiegł do przedmiotów i chwycił miecz, który leżał na ziemi, wśród szczątków. Mimo szczerych chęci na pozostałe przedmioty brakło mu już czasu, gdyż rozpędzona bestia była już tuż tuż. Gnorst popędził w kierunku linii drzew, po raz kolejny starając się wykiwać niedźwiedzia. W chwili gdy łowca mijał pierwsze pnie poczuł uderzenie, którego siła rzuciła go kilka metrów w głąb lasu. Niedźwiedź okazał się dużo szybszy niż spodziewał się mężczyzna i zdążył zadać cios. Ostre jak brzytwa pazury rozdarły koszulę łowcy wraz z nią przecinając skórę i mięśnie, a upadek dodatkowo go poturbował.

Krasnolud cichcem, chyłkiem wygramolił się z kryjówki i ryszył w ślad za miśkiem.
W sam raz wyszedł z gęstwiny by zobaczyć jak Gnorst ląduję w zaroślach z rozoranymi pazurami plecami.
-RAAAAAAAAARGH - wrzasnał góral i ściskając mocniej trzonek topora ruszył na niedźwiedzia.
- Nieeee! - krzyknęła Liska ile sił w płucach - Świnią go!!
Sama sięgnęła po magiczny koboldzi kij w nadziei, że przy uderzeniu w niedźwiedzia wyzwoli on jakieś potężne zaklęcie.

Barbarzyńca zarył piętami w ziemie tuż obok rozwłóczonych wnętrzności różowego świniaczka. Puścił topór. Puścił tarczę. Złapał zwierza za racice - i jak go uczył wuj Borin, Kowal nad Kowale - nabrał rozpędu, napiął sie cały narzucając prosiaka na plecy (krew spryskała go od czubka głowy po koniuszek brody) i wymachem z nad głowy rzucił zwłokami w niedźwiedzia. No przecież do cholery to tylko świnia, nikt nad profanacją zwłok płakać nie bedzie. Troche go martwiło, że będzie śmierdział juchą i misio go wyniucha gdyby znów przyszło chronic się w listowiu, ale trudno. Gnorst też capił.
-Walnij mu świetełkami w ryj! - wydarł sie do bardki i ruszył z powrotem po topór i tarcze.
Kandosii sa ka’rta - w dialekcie berserkerów z Latimeru znaczyło tyle co Jedno nieugięte serce. Góral wymruczał słowa pieśni pod nosem i złapał za broń gotując się na śmierć. Bardka błyskawicznie wyrecytowała formułę kolejnych tańczących świateł, które dosłownie obsiadły głowę niedźwiedzia. Gnorst zaś zerwał się na równe nogi, mimo rozdzierającego bólu i ruszył między drzewa, najszybciej jak się tylko dało. - W nogi! - Ryknął, biegnąc zakosami, nie wypuszczając miecza z dłoni na wszelki wypadek, by niedźwiedź miał jak najbardziej utrudnione zadanie.

Sytuacja szybko ze złej przerodziła się w gorszą, a nic nie zapowiadało poprawy. Ciężko ranny Gnorst z trudem podniósł się na nogi i spojrzał śmierci w oczy. Był gotowy na przyjęcie kolejnego ciosu, który pewnie zakończyłby jego żywot. Jednak zbawienie przyszło z niebios. Co prawda nie było to świecące oblicze boga lub bogini, a zakrwawiony połeć mięsa, który nadleciał od strony polany. Truchło uderzyło z głośnym gruchotem łamanych kości w grzbiet niedźwiedzia, rozbryzgując wokół fontannę krwi i wnętrzności. Ten moment wykorzystał łowca, puszczając się pędem między drzewami, na tyle ile wystarczyło mu sił. Bardka chcąc podtrzymać dezorientację zwierza po raz kolejny stworzyła magiczne światła, bezpośrednio na jego pysku. Nie oglądając wyników swoich starań odwróciła się w przeciwną stronę do niedźwiedzia i pobiegła ile sił w nogach w las. Kord widząc, że pozostała dwójka dała nogę, a przynajmniej próbowała, postanowił wstrzymać swój gniew. Na śmierć w walce przyjdzie jeszcze czas - góral podniósł swój upuszczony wcześniej sprzęt i również oddalił się od niedźwiedzia.

Cała trójka, rozdzielona, biegła ile sił w nogach, nie oglądając się za siebie. Dopiero gdy zabrakło im tchu w piersiach (a Liska zmęczyła się jako pierwsza) zatrzymali się i odważyli obejrzeć za siebie. Na całe szczęście niedźwiedź nikogo nie gonił.
 
Nightcrawler jest offline  
Stary 15-04-2016, 10:56   #202
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Dysząca ciężko Liska zatrzymała się w środku lasu. Gdzie ona, na wszystkich bogów Faerunu, była?! Nie znała lasu tak dobrze jak Gnorst; ba - nie znała prawie w ogóle! Dziewczyna rozejrzała się, próbując wyrównać oddech. Las był cichy, nie słychać było ani tratujacego chaszcze złowieszczego niedźwiedzia, ani agonalnych krzyków jej przyjaciół. To dobrze wróżyło i Leomunda wzniosła szybką dziękczynną modlitwę do Sune. Tylko co teraz? Trzeba było wracać, odnaleźć bednarza nim wykrwawi się na śmierć!

Zdenerwowana bardka z trudem ustaliła kierunek, w jakim powinna znajdować się wioska i ruszyła przez las, podśpiewując sobie bojową pieśń dla dodania otuchy. Oczami wyobraźni widziała rozszarpane ciała przyjaciół i z całych sił próbowała odsunąć od siebie ten obraz. Ona sama była podrapana od bezładnej ucieczki przez krzaki, a bagaż ciążył coraz bardziej. Na szczęście w końcu udało jej się wyjść z lasu na łąki, a tam już dość łatwo udało się ustalić miejsce, w którym zagłębili się wcześniej w las.

Gdy wreszcie zobaczyła Gnorsta omal nie zemdlała z przerażenia - zakrwawiony bednarz leżał nieruchomo na łące i Liska nabrała pewności, że nie żyje! Na szczęście tylko odpoczywał po forsownym biegu, wyczerpany tym i upływem krwi. Z drugiej strony nadchodził już Kord. Z jego pomocą dziewczyna pomogła rannemu się rozebrać, przemyła rany alkoholem i zasklepiła je leczniczą pieśnią. Potem przemyła raz jeszcze wodą z bukłaka i dokładnie owinęła bandażami ciesząc się, że była tak przewidująca przy zakupach. Choć wolałaby, mimo wszystko, żeby nie musiały być potrzebne. W zasadzie powinni zasięgnąć pomocy Bohiny, albo przynajmniej Liliusa, ale bardka nie wiedziała, czy powinni się przyznawać do wyprawy na "misia".

- Za... za... Zszyję ci ubrania... - zaproponowała nieśmiało, siadając obok mężczyzn. Poczuła się strasznie zmęczona. Jej wzrok padł na miecz, którego Gnorst jakimś cudem nie zgubił w trakcie szalonej ucieczki. Magiczny, ani chybi. Podobnie jak pozostałe przedmioty leżące obok gawry. Tylko tym można było wytłumaczyć ich idealny stan. Liska uśmiechnęła się do siebie. Potem zaczęła śmiać się na głos; lekko histerycznie, ale śmiech dawał ulgę, rozładowywał napięcie. Aż łzy puściły jej się z oczu. Kord popatrzył na nią dziwnie; najwyraźniej uznał, że ze strachu odebrało jej rozum. Miał tylko nadzieję, że było to przejściowe.

W końcu śmiech przeszedł w czkawkę i Liska wreszcie się uspokoiła. Wyjęła z plecaka zdobyczny mieszek i wysypała zawartość na rozłożony na trawie płaszcz. Wszystkich zatkało. Stosik monet zawierał 80 stuk złota! Przez chwilę wszyscy kontemplowali zdobyczne bogactwo, po czym Leomunda odliczyła 10 monet i przesunęła w stronę Gnorsta.
- Za świ... świ... za prosiaka - rzekła. Popatrzyła na pozostałe pieniądze. - My... my... uważam, że trzeba za to ku... ku... kupić coś ważnego. Do le... le... leczenia, albo coś. Może w ka... ka.. karawanie będzie. Niech nam wszystkim słu... służy - zaproponowała.
- Koniecznie do leczenie - przytaknął Kord, patrząc sceptycznie na pozostałą dwójkę. Magiczny miecz został w posiadaniu Gnorsta.
- I na o...o... ofiarę w świątyni bogom za u... u... za ratunek
- dodała Liska twardo.

Gdy wszyscy odsapnęli ruszyli w stronę Orilonu. W końcu trzeba było przygotować się do wyjazdu!
 
Sayane jest offline  
Stary 16-04-2016, 17:30   #203
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Bieg, a od pewnego momentu włóczenie się przez las, uciekając przed niedźwiedziem, były wyczerpujące. Nic więc dziwnego, że gdy tylko wydostał się na skraj lasu, zwyczajnie sobie przysiadł. Musiał odpocząć. Troska o własne życie, która niosła go jak na skrzydłach aż tutaj, w końcu opadła. Przyjrzał się mieczowi trzymanemu w dłoni, zastanawiając się, czy za kawałek żelastwa warto było się poharatać. Kalkulacje nie wychodziły mu najlepiej. Dopiero kiedy pojawiła się Liska, opatrzyła jego rany i tchnęła w niego nową siłę swą pieśnią, stwierdził że nie jest aż tak źle, natomiast gdy dowiedział się że prawdopodobnie miecz jest magiczny, pogląd na sprawę zmienił się diametralnie. Co prawda plecy jeszcze jakiś czas na pewno będą mu dokuczały, ale szramami jakoś specjalnie się nie przejmował, a jak wszystko się ładnie zagoi, będzie miał o czym opowiadać. No i miecz, magiczny miecz. To było coś samo w sobie. Co prawda nie miał pojęcia co takiego ma w sobie, ale był to jakiś powód do dumy. Na dodatek udało mu się go wykraść spod pyska złowieszczego niedźwiedzia, z pomocą przyjaciół, ale jednak. Broń zdobyta w odpowiednio bohaterski sposób. - Koniecznie coś do leczenia. Torbę uzdrowiciela, albo może coś magicznego, jak myślicie? Torba się chyba bardziej przyda, ja się znam na leczeniu, ty nieco też. Ktoś jeszcze pewnie też, a jako strażnicy różnie może być. Zwłaszcza jak znowu będziemy mieli głupie pomysły. - Gnorst wyszczerzył się do dziewczyny i Korda. - Taaak, coś dla świątyni tez by się zdało. - Rzucił tylko odrobinę poważniejąc. - Co do koszuli, mam nową, ta chyba tylko na bandaże się nada. - Stwierdził oglądając swoje odzienie.


Gdy już udało mu się doprowadzić do jakiego takiego wyglądu, zajrzał do świątyni na krótką modlitwę, by podziękować za przeżycie. Potem poszedł do domu, wywiadując się najpierw o której dokładnie wyruszają. Miał jeszcze sporo rzeczy do zrobienia. Pożegnać się z rodziną, spakować i podreperować nieco zbroję. Magiczny miecz zamienił miejscami ze swoim zwykłym. Nie miał pojęcia czym jest, ale zawsze było to lepsze niż stare, wysłużone ostrze, które cudem uniknęło przekucia na lemiesz. Musiał się też najzwyczajniej w świecie wyspać. Wiedział że jego ciało zwyczajnie tego potrzebuje.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 16-04-2016, 20:23   #204
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Kord biegł ile sił w krótkich nogach, spodnie znowu piliły go w kroku i choć kilt pewnie byłby tak samo odporny na niedźwiedzie pazury jak wzmacniane skórzane portki - to jednak góral miał jedną ważną zasadę: jak szło o walkę - poważną walkę, a nie bitkę w karczmie - należało założyć pancerz. I już.

Cierpiał sobie wiec w milczeniu ciesząc się, że udało im się jako tako wymanewrować złowieszczą bestię.
Uśmiechnął się pod wąsem i wpadł w kolejne krzaczory. Padł plackiem i nasłuchiwał w napięciu. Ptaków śpiew, strumyka szum, jakiś drobny szelest - nic co wskazywało by na obecność rozjuszonego niedźwiedzia.
Bloodhand poleżał chwile, posłuchał - a potem sapnął, wstał, podrapał się po kroczu, a potem powstrzymując się od gwizdania zarzucił topór na ramie i ruszył na poszukiwanie towarzyszy.

Trudno nie było. Gnorst sapał i charczał leżąc półżywy na polanie. Bardka, która objawiła się chwile później wyglądała jakby przebiegła szlak do Waterdeep i z powrotem.
Ale najważniejsze że żyli, Liska coś pośpiewała poczarowała z bandażami i łowczy był jak nowy. No prawie jak nowy.
Ludzi ogarnęła wesołość - najpierw dziewczyna wybuchnęła śmiechem a potem i syn bednarza zaczął się szczerzyć.
Krasnolud pokręcił głową i parsknął krótkim sarkastycznym śmiechem. Szaleńcy... musiał przyznać, że zaczyna ich lubić jeszcze bardziej.

-Dobra to do jakiego piekła ciągniecie mnie z tą karawaną?
Liska spochmurniała. Fakt, trzeba by uświadomić kransoluda odnośnie ich misji, bo nie tylko ochrona karawany i chęć zobaczenia świata wypychała ich z Orillonu."Pokrótce" wyjaśniła mu sprawę grobowca i księgi, która musiała być dostarczona do Candlekeep.
Oczywiście zanim wydukała całą historię zdążyli już zebrać się z polany, ruszyć w drogę powrotną, a nawet wrócić do miasteczka.
- Aha - skomentował góral, szarpnął brodę i dodał - czyli że będzie ciekawie. To ja idę na zakupy, jak co będę potem w karczmie. I bede pił za nasze zdrowie, ha!

W całkiem dobrym humorze góral ruszył na drobne zakupy (osełka, prowiant na drogę) pogwizdując sobie jedną z Latimerskich wojennych pieśni.
Duum motir ca'tra nau tracinya.
Gra'tua cuun hett su dralshy'a.

Gdy wrócił do karcczmy, z niesmakiem zażył kąpieli. Balia wody to nie było jego naturalne środowisko, ale nie lubił capić juchą. Więc co mus to mus. Wyszorował się cały, mając nadzieję, że będzie miał spokój z tymi obluksjami na kolejny miesiąc. Chociaż przy tych młodzikach ciężko było stwierdzić w jaką kabałę znów się wpakuje.

Po kąpieli trzeba było zażyć trochę przyjemności - było więc pieczyste, dzban piwa i radosne opowiastki o tym jak to żarłoczny, krwiożerczy wręcz, a na pewno chędożony złowieszczy niedźwiedź rzucił się na Gnorsta i jak to on Kord własnoręcznie odgonił niedźwiedzia miotając truchłem w potwora. Tu przyznał uczciwie, że współpraca była, że Liska tego prosiaka rzucać chciała i Gnorst tam wył jak wilc - ale światełka, chędożone temu misiu, w ryło to, on sam - Kord Bloodhand wymyślił. HA!

Co by nie mówić o jego cierpliwości i roztropności to (jako takiego) intelektu nie można było góralowi ujmować. Gorzej ze zdolnościami wokalnymi.
Rozochocony piwem wskoczył na stół i zaintonował pieśń.
Wybijał przy tym rytm buciorami na blacie i uderzał o siebie drewnianymi kuflami.
Taung sa rang broka jetiise ka'rta.
Dha Werda Verda a'den tratu...
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 18-04-2016, 20:25   #205
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Wieczór jednocześnie ciągnął się w nieskończoność i minął w mgnieniu oka. Początkujący bohaterowie na myśl o jutrzejszym poranku czuli w swoich żołądkach ucisk. Ucisk radości, stresu, podniecienia i euforii. To w końcu jutro mieli ruszyć na szlak, opuścić na długie tygodnie ich rodzimą osadę. Zostawić za sobą trudy codziennego życia na wsi i zasmakować kurzu oraz znoju gościńców. Na zawsze miało to odmienić losy grupy przyjaciół, którzy odkąd tylko odrośli od ziemi marzyli o wędrówce i poszukiwaniu przygód.

Nagietek spędzał ostatnie chwile w Orilonie pijąc i bawiąc się wraz ze stałymi bywalcami gospody, snując plany na kolejne dni i zastanawiając się co ciekawego spotka ich na szlaku.

Kord w niedługim czasie dołączył do niziołka. Może za sobą nie przepadali, ale nic nie przeszkadzało im spędzić ostatniego wieczora wspólnie z mieszkańcami, śpiewając, jedząc i pijąc. Ale najpierw na krasnoluda czekał nieprzyjemny obowiązek - kąpiel. Na samą myśl jeżył mu się każdy włos w jego rudej brodzie.

Colin mimo, że najlepiej rozumiał się z Nagietkiem tym razem postanowił na spokój. Nie w głowie były mu tańce i swawole. Chciał odpocząć, zebrać myśli i siły przed pierwszym dniem na szlaku, a jego rodzina nie ułatwiała mu zadania.

Liska spędziła ostatnie chwile w Orilonie wraz ze swoimi bliskimi, nieustanie atakowana gradem pytań. Będzie jej tego brakowało, z pewnością, któregoś ciepłego wieczora, siedąc przy trzaskającym ognisku wspomni rodzinny dom z utęsknieniem.

Gnorst musiał zebrać siły. Nie to, żeby miał inne plany, jednak jego stan zdrowia po spotkaniu ze szponami niedźwiedzia nie pozwalał na wiele więc musiał odpocząc. Rodzina wspierała go w jego decyzji o wyruszeniu na szlak, co łowca przyjął z radościąi smutkiem. Cieszył się, że nie będzie musiał się wymykać jak Colin, ale wiedział, że rodzina uważa go za mało przydatnego w domu.

Lilius siedział przed swoją chatką. Zadumany, z Gałązką na kolanach, wsłuchiwał się w cykanie świerszczy. Czerpał z tej chwili spokoju energię, ciepłe podmuchy letniego, wieczornego wiatru delikatnie muskały jego skórę, a odgłosy natury koiły nerwy.



[media]http://www.youtube.com/watch?v=TLfj3pAlrs4[/media]

Poranek był rześki, jendkaże słońce mimo bardzo wczesniej pory świeciło jasno i grzało całkiem mocno. Drużyna zebrała się bez najmniejszych problemów, emocje, które towarzyszyły wyruszeniu skutecznie powstrzymywały wszystkich przed zaspaniem i nawet eliminowały nieprzyjemne efekty wypicia jednego kufelka ciemnego piwa za dużo. Wszyscy stawili się w umówionym miejscu, na skraju Orilonu, gdzie karawana była już przygotowana do drogi. Sześć wozów stało jeden za drugim, wzdłuż drogi prowadzącej na południe, w stronę mostu, gdzie do wczoraj grasował “troll”.


Wozy wyładowane były różnego rodzaju pudłami, skrzyniami i beczkami. Znajdował się tam pełen przekrój towarów, zahaczający nawet o magię leczącą, co wyjątkowo zainteresowało Gnorsta i Liskę, jednak ceny okazały się zaporowe. Pięćdziesiąt sztuk złota za jedną buteleczkę leczącego płynu okazało się kwotą zbyt wygórowaną jak na skromne kieszenie początkujących poszukiwaczy przygód.

Wśród wozów kręciło się dwunastu osobników, elfów i ludzi, którzy sprawdzali wozy, zapinali skórzane pasy, które miały trzymać towary w miejscu, karmili konie. Wśród nich znajdowała się trzynasa osoba, pracodawca drużyny, gnom Gelbus Berrycrank, dobrze znany już Nagietkowi, który spędził z nim dwa ostatnie wieczory w karczmie.
- No, witajcie. Cieszę się, że punktualność jest waszą cechą. Zaraz wyruszamy! - powiedział, rozkładając szeroko ręce na powitanie/ - Poznacie się z wszystkimi. Mam nadzieję, że zabraliście wszystko czego potrzebujecie. -
Następnie przez kilka chwil drużyna zapoznała się z każdym pracownikiem karawany, niektórzy wzięli się do pomocy przy koniach i ładunku, chcąc ukazać swoją przydatność pracodawcy. Do tego na jednym z wozów swoje miejsce znalazła skrzynia z rzeczami tragicznie zmarłego arecheologa, która awanturnicy planowali dostarczyć do Candlekeep wraz z magicznym woluminem. Gdy wszystko było gotowe Gelbus powiedział
- Wsiadajcie! Każde z was na jeden wóz i ruszamy! Nie mamy czasu do stracenia, musimy jak najszybciej dotrzeć do Beregostu! No, już! W drogę! -

Gdy drużyna rozdzieliła się, i każdy znalazł swoje miejsce na wozie (niekoniecznie na miejscu dla woźnicy, ale również między towarami, na skrzyniach lub beczkach) Gelbus dał znak i każdy z sześciu powożących strzlił lejcami, a konie posłusznie ruszyły. Kołysząc się na boki, wozy niespiesznie potoczyły się ku południowemu krańcowi wioski.

Ten dzień to dzisiaj. Ta chwila jest teraz.

Opuszczali wioskę. Zdarzało się im wybywać na dalsze wędrówki, ale zawsze tu wracali, tu był ich dom i ich rodziny, a dziś mieli to wszystko zostawić za sobą. Chaty mieszkańców Orilonu powoli niknęły na horyzoncie, aż wreszcie zniknęły za zakrętem drogi, przesłonięte drzewami rozsnącymi wzdłuż gościńca.



[media]http://www.youtube.com/watch?v=hdG-e_Joc8Q[/media]

Kilometry znikały, a droga była spokojna. Dawno już opuścili znane młodzikom rejony, więc mimo, iż tak na dobrą sprawę podóż była nudna, to każdy z nich chłonął otoczenie każdym zmysłem. Wszystko było takie nowe, takie ciekawe, takie świeże! Dodatkowo obsługa karawany okazała się miłym towarzystwem, które zabijało czas opowieściami z innych podróży lub grą na różnych instrumentach i śpiewem. Nawet raz czy dwa nieśmiała Liska dołączyła do pozostałych muzyków, jednak za każdym razem wybijała się na pierwszy plan i szybko stawała się gwiazdą przedstawienia, a gdy sobie to uświadamiała, szybko się peszyła i przestawała.


Tak mineły dwa dni wędrówki i zdawało się, że kolejne miną w róznie spokojnej atmosferze. Poszukiwacze przygód byli zadowoleni, w końcu dopięli swego i opuścili wieś i na dodatek zarobią spory grosz, w sposób łatwy i przyjemny. Podróżowali przez gęste lasy, otwarte pola i małe zagajniki, tak jak prowadził szlak. Na trakcie nie spotykali za dużo innych podróżnych, raz jakaś para kupców, raz oddział Płomiennej Pięści, który zapuścił się za daleko na wschód.

Popołudniem, dnia drugiego, po minięciu miasta Greenest wjechali po raz kolejny w las. Piękny bór, z gęstymi sosnami i świerkami. W powietrzu unosił się zapach żywicy a rozradowane popołudniowym ciepłem ptaki dawały swój koncert. Wtem, w oddali, na horyzoncie zamajaczyła jakaś postać.


Gdy karawana zbliżyła się okazało się, że była to młoda dziewczyna. Niezwykle urodziwa niewiasta, ubrana w solidne ubrane, które idealnie nadawało się na podróż. Stała na poboczu traktu i machała, chcąc zatrzymać wozy.
- Proszę, zatrzymacie się dobrzy ludzie. Nasz koń się spłoszył i pociągnął cały wóz w gęstwinę. Nie jesteśmy w stanie go wyciągnąć. Proszę, pomóżcie.- powiedziała wskazując na miejsce na linii drzew. Faktycznie znajdowały się tam ślady kół, gałęzie były połamane, jednak las był na tyle gęsty, że nie było widać, co znajdowało się głębiej.
Wtem z zarośli wyłonił się młody mężczyzna, również ubrany odpowiednio do dłuższej wędrówki i powiedział do dziewczyny
- Jasna cholera, no nic się nie uda zrobić. Sam tego nie wyciągnę, a ten głupi zwierz hasa po polance. - odwrócił się w kierunku nadjeżdzających wozów i powiedział z wielką radością
-Pani Tymora się do nas uśmiechnęła! Dobrzy ludzie, pomóżcie, proszę!- zwrócił się do pierwszego wozu, na którym jechał Gelbus. Gnom odwrócił się i powiedział
- Co myślicie? Chyba nie możemy ich tam zostawić samych. Ale decyzję zostawiam wam, w końcu do tego was nająłem.-

______________________________________
Dziennik został zaktualizowany
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)

Ostatnio edytowane przez Lomir : 18-04-2016 o 20:28.
Lomir jest offline  
Stary 19-04-2016, 20:35   #206
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
To naprawdę się działo, nie mógł uwierzyć w to, że w końcu wyjeżdża z Orilonu. Być może już nigdy tutaj nie wróci. Marzyło mu się, by kiedyś przyjechać z powrotem, w glorii i chwale, z olbrzymią ilością złota. Wtedy nikt nie śmiałby powiedzieć o nim złego słowa, a nawet jeżeli ktoś spróbowałby choćby zażartować z jego niskiego wzrostu, to on już mu pokaże. Może nawet jego matka w końcu zacznie go traktować po ludzku. Kto wie, na razie jeszcze długa droga przed nim.

Gdy ostatnie chaty powoli znikały na horyzoncie, Colin jeszcze na chwilę obejrzał się za siebie. Przez chwilę miał wyrzuty sumienia, że nie pożegnał się z rodzicami, ale gdyby czekał, aż matka wstanie, możliwe, że nie dotarłby na miejsce zbiórki na czas. Nie było sensu dłużej rozwodzić się nad tą kwestią. Teraz czekały na niego wielkie przygody, każdy dzień przyniesie nowe wyzwania, z którymi będą musieli sobie radzić, bandy zbójeckie, potwory i kto wie, co jeszcze. Colin nie mógł się już doczekać.

*****

Przygody? Złodzieje? Przez dwa dni, nie działo się kompletnie nic ciekawego. Colin leżał na jednym z wozów i wpatrywał się w niebo. Żeby jeszcze po drodze mijali jakiś ciekawych ludzi, a tutaj nic. Z jednej strony, może to i lepiej, bez problemu dojadą do Beregostu, łatwy zarobek. Z drugiej jednak strony, Colin liczył na wielkie przygody po drodze, żeby cały czas coś się działo, a tutaj cisza i spokój.

Usiadł na wozie, ziewnął głośno i rozejrzał się po okolicy. Wszędzie las. Takie widoki miał w domu, nie trzeba było wyjeżdżać. Powoli zaczynał już wątpić w sens całej tej wyprawy, która wyraźnie nie spełniała jego oczekiwań.

Nagle na horyzoncie pojawiła się jakaś postać. Colin z początku kompletnie zignorował ten fakt. Pewnie kolejny kupiec, który nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Jednak, gdy podjechali bliżej, okazało się, że była to dziewczyna, która miała duży kłopot. Colin podniósł głowę i uśmiechnął się szeroko. Po chwili pojawił się jej kompan. Okazało się, że mają problem z wozem.
- W końcu – powiedział Colin i szybko zeskoczył ze swojego wozu i podbiegł do dziewczyny. – Oczywiście, że wam pomożemy! Nie ma żadnego problemu, jest nas wiele, więc spokojnie sobie poradzimy! – uśmiechnął się szeroko do dziewczyny. Była wyższa od niego, w sumie to każdy był od niego wyższy, nie licząc właściciela karawany oczywiście. Nie był jakoś szczególnie skory do pracy, ale strasznie się nudził, więc każda forma urozmaicenia podróży bardzo go ucieszyła i zachęciła do działania.
Odwrócił się do swoich towarzyszy.
- Co wy na to? Pomożemy im? Zobaczcie i tak nie ma nic innego do roboty – spróbował przekonać całą grupę do pomocy podróżnikom.
 
Morfik jest offline  
Stary 20-04-2016, 02:06   #207
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Nagietek był cały w skowronkach. Humoru nie popsuł mu ani lekki kac będący pamiątką po pożegnalnej fecie, ani podsłuchane od świętującego jeszcze huczniej niż on Korda informacje o wyprawie po złoto niedźwiedzia. Oczywiście nie rozmawiał z krasnoludem, ale subtelność i dyskrecja były ostatnimi cechami jakie mógłby mu przypisać. Cała karczma huczała od jego przechwałek. Słuchał tego popijając świetne miejscowe wino, rozmyślając o świętoszkowatości i zakłamaniu swoich towarzyszy z dzieciństwa. Z jednej strony potrafią pobić za samo mówienie o zabieraniu znalezionego złota, z drugiej bez najmniejszych skrupułów po złoto zabitych sięgają. Dodatkowym smaczkiem w całej historii jest to, że czynią to w tajemnicy przed nim i Colinem jakby wstydząc się własnej hipokryzji. Gdyby nie pieniackie popisy Korda w ogóle nie dowiedziałby się o całej sprawie. Zapewne mają zamiar dalej zgrywać paladynów, by za plecami normalniejszej części drużyny, kłaść łapę na co cenniejszych łupach. Wróżyło to bardzo źle ich przyszłości. Gdyby nie to, że już dawno pożegnał się z rodziną i zapowiedział wszystkim w okolicy, że zostanie wielkim bohaterem, machnąłby ręką na to towarzystwo i poczekał na innych poszukiwaczy przygód. "Może jeszcze Colin uratuje sytuację?"- pocieszał się w myśli.

Smutne rozważania przerywali siedzący z nim przy stole pracownicy karawany. Jorebha starał się uśmiechać i odpowiadać. Nawet dwa razy zażartował. To oraz coraz większe ilości wina sprawiały, że zapominał o kłopotach. W efekcie moment w którym znalazł się pokoju i położył spać całkowicie umknął jego uwadze.

***

Poszukiwanie przygód zdecydowanie rozczarowywało niziołka.

- Krajobrazy nawet urokliwe, ale na bogów, gdzie księżniczki, smoki i skarby?!

Ponieważ w ciągu podróży dawał wyraz niezadowolenia co najmniej ze sto razy, nikt nie odpowiedział. Woźnica jak pogwizdywał wesoło tak robił to dalej. Jorebha westchnął. Nie miał pojęcia, że bycie bohaterem legend jest takie nużące.

W pewnym momencie od czoła kolumny usłyszał coś o "uśmiechu Tymory" oraz wezwania do zatrzymania się po czym karawana zatrzymała się z gwałtownym szarpnięciem. Nagietek zwinnie niczym łasica zeskoczył z wozu i pomknął do przodu powiewając połami płaszcza. Zobaczył parę nieznajomych rozmawiających z Colinem. Niestety żadne nie wyglądało na księżniczkę, smoka zresztą też nie było.

-Uśmiechająca się Tymora? Bodaj cię człowieku. Jedzie z nami wieeeelce świątobliwy kapłan, który twierdzi, że boginie uśmiechają się jedynie wtedy gdy on im pozwoli. Jeśli cię usłyszał to gotów uznać cię za jakowegoś heretyka czy bluźniercę i potraktować swoją kosą.


Tu Jorebha zrobił przesadnie poważną minę i mrugnął zawadiacko do Colina. Miał jeszcze coś powiedzieć, ale zobaczył stojący w zaroślach wóz i zapomniał co to miało być.

- Jejciu katastrofa! Pewnie jakiś olbrzym przepchnął wóz w zarośla. Nagietek Pogromca nadciąga!

Krzycząc przeraźliwie i wywijając rękami w sposób jaki uznał stosowny dla arcymaga pomknął w zarośla. Był bardzo pewny siebie. Czy coś mogło mu się oprzeć?
 
__________________
Zawsze zgadzać się z Clutterbane!

Ostatnio edytowane przez Ulli : 20-04-2016 o 16:09. Powód: literówki
Ulli jest offline  
Stary 20-04-2016, 13:00   #208
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Noc przed wyjazdem ze wsi Liska spędziła niespokojnie. Najpierw z podniecenia nie mogła zasnąć, a potem śnił jej się złowieszczy niedźwiedź goniący ją w butach zabranych z grobowca Asada i wymachujący koboldzim dziennikiem. Skutkiem tego obudziła się niewyspana i w podłym humorze, a gdy tylko karawana ruszyła upchnęła magiczne buty wraz z rzeczami archeologa. I tak nie mieli ich jak zidentyfikować. A nuż faktycznie są przeklęte, a sen był ostrzeżeniem zesłanym przez Sune za robienie głupot i okradanie zmarłych?

Na szczęście energiczny marsz sprawił, że głupie myśli szybko wywietrzały bardce z głowy i pozostała tylko radość z wędrówki. Oraz gonienie za Tofikiem. Głównie to drugie. Podła psina była tak podniecona towarzystwem nowych obiektów do gryzienia, że Liska większość czasu spędzała na pacyfikowaniu wrednego kundla. W końcu Lilius zlitował się nad bardką i z przydrożnych leszczyn uplótł na szybko coś na kształt koszyczka, a z luźnych rzemieni uprząż podobną końskim kantarom i wszystko to złączył razem. Ową osobliwą konstrukcję polecił założyć psu na pysk, toteż resztę dnia Tofik spędził na desperackich próbach ściągnięcia z głowy skomplikowanego ustrojstwa.

Liska nie przyznała się towarzyszom do wyprawy "na misia", bohaterskie opowieści zostawiając Kordowi. Za zdobyte w niej pieniądze zakupiła (z błogosławieństwem pozostałej dwójki postrzeleńców) u Gelbusa Berrycranka magiczną miksturę leczniczą oraz ogień alchemiczny. Z takim ekwipunkiem poczuła się dużo lepiej, choć nadal nie mogła uwierzyć w to, co z Gnorstem i Kordem zrobili. Ich "taniec z misiem" musiał wyglądać z zewnątrz pewnie i śmiesznie i idiotycznie zarazem. Ale przeżyli... Zerknęła na piękny miecz wiszący u boku bednarza. Lilius wspominał, że od sołtysa dostał niby-magiczny hełm. Mieli też koboldzi kij... Miała nadzieję, że w Beregoście uda im się znaleźć kogoś, kto rozpozna właściwości owych cudownych przedmiotów. A stamtąd rzut beretem do Candlekeep i oddania felernej księgi...


Dwa dni podróży minęły jak z bicza strzelił. Zdążyli już przejechać przez Greenrest, a i pogoda dopisywała. Towarzystwo było mile, gnom dobrze płacił... Liska to maszerowała, to jechała na wozie, chłonąć mijany krajobraz (cóż, że jednorodny i - tak na dobrą sprawę - podobny do domowego), słuchając bajań i opowieści z dalekich stron, którymi chętnie raczyli ją współpodróżni i mijani ludzie. Przyszło jej nawet do głowy kilka pomysłów na nowe pieśni, lecz nim strofy na dobre ułożyły jej się w głowie drogę zastąpiła im prosząca o pomoc dziewczyna.

Colin i Nagietek w mig rzucili się na pomoc, szczęśliwi, że coś przerwało monotonię podróży. Liska również zsiadła z wozu - mimo braku doświadczenia na szlaku nieobca jej była podróżna kurtuazja: raz ty pomożesz komuś, innym razem ktoś tobie. Po kilku krokach jednak zatrzymała się. W końcu niejedną opowieść się słyszało - nie tylko o skrzatach czy rusałkach wabiących podróżnych z drogi, ale i o podstępnych bandytach, tylko czających się by rozdzielić drobne siły karawany, okraść wszystkich i zabić. A ich najęto przecież do pilnowania!
- Mo... może zakradnij się tam z bo... bo... boku i sprawdź? - zasugerowała cicho Gnorstowi, równocześnie zdejmując Tofikowi z paszczy "koszyk".

 
Sayane jest offline  
Stary 20-04-2016, 16:39   #209
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Noc minęła Gnorstowi szybko, mimo że musiał spać na jednym boku. Usnał jak zabity, po części tak się czuł, ale bół pleców z samego rana powiedział mu, że jednak żyje i co więcej, zaciągnęli się do ochrony karawany. Nie był w tym momencie pewien, czy to aż tak dobry pomysł, ale skoro się rzekło, to trzeba było ruszyć w drogę.

W karawanie zajął miejsce koło jednego z woźniców, tak, by tylko dolne plecy opierać o deske. Wierny łuk spoczywał tuż obok, na wypadek gdyby był potrzebny. Oczy z kolei biegały po obu stronach drogi, obserwując okolicę. Miał teraz sporo czasu na myślenie. Trochę na temat rodziny, trochę z kolei o bardziej przyziemnych sprawach, jak na przykład taktyka. Sprawa z trollem poszła łatwo, ale to tylko dlatego, że zamiat stwora mieli do czynienia z dwójką nierobów. Starcie z koboldami, chociaż jak się okazało niepotrzebne, było dla niektórych bliskie śmierci, zaś ciuciubabka z niedźwiedziem, była już zupełnie inną sprawą, na własnej skórze poczuł, że było blisko. Potrzebowali taktyki i to dużo lepszej niż do tej pory.

Póki co, karawana była miłą przygodą, jakby na ironię, można było powiedzieć, że było spokojniej niż w Orilionie. Całkiem wbrew wszystkiemu, co mówili w domu. Tu przynajmniej były nowe twarze i nowe opowieści. Zaś opieka Liski i jego własna, pozwalały plecom się zagoić szybciej niż mogłyby same z siebie.

Spotkanie na drodze zdawało się autentyczne, ale ich zadanie było jasne, mieli przecież chronić karawanę. Za to płacił im kupiec. Skoro jednak sam sugerował, żeby pomóc nieznajomej, Gnorst nie miał nic przeciwko. – Się pomoże, jak to na szlaku. – Rzucił i najpierw sprawdził zarośla po stronie przeciwnej do gąszczu w którym niknęły ślady wozu. Nic nie zapowiadało zasadzki, ale przecież trzeba się było upewnić, mimo że uroda niewiasty w opałach topiła nieco serce Bednarza.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 20-04-2016, 20:34   #210
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Coś niemiłosiernie uwierało go w zadek i straszliwie gilało po ... kroczu.
-Fierfek - wymruczał góral z zamkniętymi oczami macając za trzonkiem topora. Gdy go namacał - otworzył najpierw jedno oko, rozejrzał się powoli chłonąc dudnienie wczorajszego piwa w skroni; a gdy rozpoznał powałę wynajętej izby, otworzył drugie oko i rozejrzał się podejrzliwie.
Był w pokoju sam - a to już sukces; co prawda nie trafił w siennik i leżał na klepisku co było już mniej miłe ale wciąż nie stanowiło problemu. Za to przewrócony zydel zbełtany z sianem niepokojąco wystający z pod kiltu...
Kord zerwał się na równe nogi... i od razu zatoczył na siennik. Rymnął na barłóg i zachrapał przeciągle zapominając o bólu rzyci.

Godzinę później wstał jak Thard Harr nakazał, ziewnął, spojrzał za okno i zaklął:
- Shebs, chędożone słońce już ponad dachami... - migiem chwycił plecor, wyciągnął skórzane portki, wciągnął je na zad i zabrał się za pośpieszne pakowanie.
Dużo tego nie było - z cierpliwością i pietyzmem złożył kilt, włożył go do plecaka... i właściwie był gotów. I tak wszystko miał tam upchane.
Runął na dół po schodach. Po chwili złapał się poręczy, głośno beknął i zszedł dostojnie na dół. Nie wypił aż tyle by ryzykować skręcenie karku, jednak pewien dyskomfort poczuł - wolał wiec nie ryzykować.
-Ffody - wyseplenił uschniętym językiem do szynkarza.
Po chwil, szczuplejszy o rachunek za wczorajszą noc, ściskając w ręku bukłak zielony ruszył na spotkanie przygody.

Szczęściem karawaniarze też dopiero się zbierali, bo przyzwyczajony do wstawania o brzasku Bloodhand wiele szkody sobie dodatkową godzinką drzemki nie zrobił.

Większy problem miał za to z upałem.
Pierwszy więc dzień minął mu na sarkaniu na "chędożoną, świecącą, grzejącą kule ognia, co to ja tylko chędożone trawojady wielbić mogą". Ożywił się dopiero na wieczór. Przy śpiewie i niewielkiej dozie wina, którą akurat jeden woźnica trzymał w worku pod kozłem.
Szybko się zaprzyjaźnili, chociaż jak dla górala, przyjaźń mogła być "głębsza" i "czystsza" niż siki jakim raczył się karawaniarz.

Drugi dzionek krasnolud zaczął już w lepszym humorze - złożył nawet krótką modlitwę dziękczynną swemu patronowi za ratunek przed słońcem w postaci lasu...
"Ale w lesie jak to w lesie stwory wszelakie sie czajo" - jak mawiał wuj Borin.
I tak jedna taka dzierlatka z krzoli od razu zawróciła we łbie Collinowi i Nagietkowi.
Kord westchnął, splunął, zgramolił się z wozu i chwycił za topór i tarczę.

Zadowolony z tego, że chociaż Gnorst i Liska nie popadli w euforię na widok niewydarzonej driady zaczął przechadzać się między wozami uważnie nasłuchując dźwięków lasu.
-Szczęście mamy - burknął przechodząc obok bardki - jak nas kto napadnie to te dwa kurduple zagadają go na śmierć albo dadzą nam czas na przygotowanie obrony gdy wróg będzie im flaki wypruwał....

Nie to żeby Bloodhand nie chciał pomóc podróżnym w potrzebie, nie to żeby był niesympatyczny, gburliwy, chamski czy coś w tym stylu... po prostu nie lubił niespodzianek i w zasadzie wolał mieć pod ręką topór, by w razie niespodzianki porządnie przywalić jej w łeb kawałkiem dobrze naostrzonej stali gdy wyskoczy z krzaków i oszczędzić sobie niemiłego zaskoczenia w postaci noża na gardle czy siekiery w dupie. Gorzej jeśli mieli kusze. Bełt w rzyci to zaiste był problem...
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172