Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-07-2008, 20:03   #121
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Yon bez wielkiego zdziwienia przyjął fakt, ze Rosa usiłowała schować się za jego osobą. Zawsze uważał, że pseudo-paladynka jest osobą całkowicie pozbawioną odwagi cywilnej i nie potrafiącą ponieść odpowiedzialności za swoje czyny.
Za to z niejakim zdziwieniem przyjął jej zachowanie, bowiem Rosa biegała w te i wewte i szarogęsiła się w najlepsze. Jakby, nie wiadomo czemu, ubzdurało się jej, że sytuacja się nie zmieniła. I że nikt nie pamięta, że jest ona najzwyklejszą na świecie oszustką.

- Mam niejasne wrażenie, kapłanko - powiedział - że w swoim szczerym wyznaniu pominęłaś parę faktów. Między innymi to, że cały czas, z premedytacją, okłamywałaś tych wszystkich ludzi podając się za kogoś, kim nie jesteś. Oraz powód, dla którego to zrobiłaś, bo jak na razie widzę w tym tylko i wyłącznie chęć wywyższania się nad innych.

- Dlaczego sądzisz, że masz prawo komukolwiek wydawać rozkazy? Nie wnikam w to, że nie jesteś paladynką. Zawsze wyżej ceniłem kapłanów niż paladynów. Poznanie Mary - skłonił się wymienionej - prawdziwej, a nie farbowanej paladynki, stanowiło dla mnie zaskoczenie i było prawdziwą przyjemnością. I zaszczytem.

- A ty? - ponownie skierował wzrok w stronę Rosy. - Jaką władzę masz w tym mieście? Żadnej. Władza to burmistrz. I Mara. Czyżby nagle wybrano cię na stanowisko burmistrza? Ty możesz najwyżej innym doradzać, proponować. Ale w żadnym wypadku nie rozkazywać. Nikt ci na to nie pozwolił. Nie wynoś się zatem nad innych, których tak szlachetnie nazywasz pospólstwem.

- Twoje rady, podkreślam - rady, nie są rozkazami. Jeśli w tym mieście zostanie wprowadzony stan wyjątkowy, to być może zostanie powierzona ci władza. Ale ja nie oddałbym władzy w twoje ręce - ręce kłamcy i tchórza, osoby egoistycznej i nieodpowiedzialnej.

- Nie przeczę, że od czasu do czasu jesteś w stanie wymyślić coś sensownego. Ale do tego, by skutecznie kierować społecznością to ty się nie nadajesz, bo do tego trzeba czegoś więcej, niż megalomanii. I przekonania o swojej wyższości nad innymi.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-07-2008, 12:51   #122
 
Bulny's Avatar
 
Reputacja: 1 Bulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputację
Kobold siedział w transie, co jakiś czas dodając akcent do swojego genialnego planu wdarcia się do posiadłości barona, gdyby normalne wejście z resztą drużyny nie wypaliło. Brał pod uwagę wszystkie możliwe zagrożenia, choć na razie nawet nie widział domu możnego na oczy. Nie chciał zabijać strażników, gdyż mogłoby to wywołać serię niefortunnych oskarżeń, lub zdarzeń, które spadłyby na drużynę, nawet gdyby gad nie został zauważony. Co jakiś czas szukał czegoś w plecaku, oraz przypatrywał się wyekwipowaniu reszty drużyny, aby wśród, na pierwszy rzut oka, niepozornych szpargałów, znaleźć coś co ewentualnie mogłoby się przydać.

Po chwili z transu wyciągnął go jednak głos czarodzieja, który wyjawiając swoją tajemnicę zapoczątkował rozmowę polegającą na wyznawaniu swoich tajemnic wobec reszty drużyny. „Czekajcie, bo jeszcze się do was przyłączę” – powiedział do siebie w duchu. Czuł się doskonale znając różnorakie sekrety innych, które mógłby potem wykorzystać przeciwko nim. Gdy Siabo powiedział kim jest, kobold skojarzył go od razu. Jakiś czas temu Johan wspominał mu o organizacji harfiarzy, pomagającej plewić zło na kontynencie. Harkh przez chwilę myślał o tym, by to właśnie tę organizację poprosić o pomoc w plewieniu ścierwa znajdującego się pod ziemią, lecz jego plany uciekły z głowy tak szybko jak przybyły. Zwiadowca wiedział, że choćby byli niewiadomo kim, żaden z nich nie pomoże głupim jaszczurom nękanym przez drowy.

Gdy Rosa przemówiła, zdradzając prawdziwe oblicza swoje i Yona, kobold uśmiechnął się szeroko, starając się jednak nie okazywać tego reszcie drużyny. No no, coraz ciekawiej… – pomyślał – Paladynka z urojenia i złodziej, na tyle nieostrożny by dać się złapać

- Cyrk na kółkach – szepnął nieświadomie pod nosem. Ludzie jednak chyba go nie usłyszeli. Kapłanka zaczęła wydawać wszystkim rozkazy, co jednak spotkało się z nieprzychylnością ze strony jej towarzysza. – Podoba mi się ten ludź… – przemknęło koboldowi przez myśl, gdy słyszał słowa Yona wypowiedziane z lekkim oburzeniem. Sam gad przeczekał tylko, aż szanowna pani przywódczyni przestanie się szarogęsić, przy okazji wysłuchując ponagleń Johana, który koniecznie chciał spełnić wydawane mu polecenia.

Po chwili Rosa wyszła, a kobold został w głównej Sali karczmy, rozglądając się wokół w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby donieść jej o jego słowach. Druga baba wyszła na dwór, razem za pierwszą, tak więc Harkh pozwolił sobie na odrobinę luzu. Stanął pod ścianą, nie łamiąc się nawet, gdy jego wzrok spotkał się z pełnym zdenerwowania spojrzeniem Blavitha, po czym opierając się, splótł ręce i rzekł:

- Nawet nie powiedziała „proszę”… - w jego głosie wyraźnie można było wyczuć złość. Według kobolda jedyną osobą która może mu rozkazywać jest Johan. Nawet sama pani drowów mogłaby mu naskoczyć ze swoimi zachciankami, a co dopiero zakłamana ludzka kapłanka.

- Phie… - burknął – Ja się stąd nigdzie nie ruszam, chyba że do szanownego pana mości wspaniałego barona. Niech ta porąbana baba sama se leci po kadzidełka. A tak swoją drogą… Widzicie co stało się dziś rano, nie wiem jak wy, ale po wizycie w posiadłości ja się stąd zmywam, jak najdalej. Bezinteresowność nie popłaca… Baa… Można nawet dostać po łbie… - Gad wiedział, że nie przekona reszty drużyny. Sam też zdawał sobie sprawe z tego, że Johan nawet nie pomyśli o odejściu z miasteczka, nim kwestia zabójstw nie zostanie rozwiązana. A bez człowieka kobold nie wytrzyma na powierzchni więcej niż kilka dni…
 
__________________
"Gdy Ci obcych ludzi trzech mówi że jesteś pijany to idź spać" - Stare żydowskie przysłowie ;)

Ostatnio edytowane przez Bulny : 29-07-2008 o 12:57.
Bulny jest offline  
Stary 29-07-2008, 18:45   #123
 
Sinthael's Avatar
 
Reputacja: 1 Sinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłość
Elf wysłuchał tego, co miała do powiedzenia reszta towarzyszy. Zbyt wiele poszlak wskazywało na wampiry. Podczas zamieszania, jakie pojawiło się pierwszej nocy, każdy kot czmychnąłby w bezpieczne miejsce. Tymczasem ten jeden został i co dziwniejsze zlizywał krew ze ściany. Iście wampiryczny apetyt… Luna wspomniała też o tym, że wampiry potrafią kontrolować zwierzęta, w które potrafią się zmieniać. To tłumaczyłoby też liczbę kotów w tym przeklętym miasteczku.

Rozmyślanie przerwało elfowi chrząknięcie Rosy. Odwrócił się w jej kierunku, aby wysłuchać, co ma do powiedzenia. „Nie była z nami do końca szczera?” – pomyślał – „W jakiej kwestii?” – po małej pauzie paladynka w końcu wykrztusiła z siebie to co miała powiedzieć. Zdradziła prawdziwą naturę Yona i wspomniała, że jest kapłanką. „A więc Yon to złodziejaszek? I odsiaduje karę. Można było się tego spodziewać. Skryty mężczyzna ubierający się na czarno zdecydowanie nie pasuje do majestatycznej „paladynki” zakutej w lśniącą pełną zbroję płytową. ” – podsumował w myślach elf – „Mniejsza z tym… Ciekaw jestem dlaczego Rosa będąc kapłanką przedstawiała się jako paladyn? Kompleks wyższości? Wszak paladyni są na ogół bardziej szanowani w społeczeństwie, niż kapłani. Ale co skłoniło Rosę do takiego „kłamstewka”?” - wojownik spodziewał się już jakiegoś wyjaśnienia ze strony kapłanki Torma, lecz nie doczekał się tego. Yon powiedział paladynko – kapłance parę słów, lecz kobieta najwyraźniej nie przejęła się tym zbytnio, gdyż znów zmieniła temat.

Rosa wysnuła wniosek na temat tego, co nęka Rath. Jej wizja była chyba najbardziej przekonująca, ale elf nadal nie wykluczał możliwości, jakoby miasteczko atakowały też inne stwory. Po chwili ciszy Rosa jednym tchem wyznaczyła wszystkim towarzyszom rozkazy. Nie spodziewał się tego po niej. Część z nich była nawet nieco absurdalna i wyglądała tak, jakby Rosa nie liczyła się z żadnym człowiekiem z administracji miasta. Nie mniej trzeba było się jakoś przygotować, więc, gdy kapłanka wręczyła Elhanowi pieniądze potrzebne na zakup czosnku, ruszył z lekkim ociąganiem się, na miasto. Ogołocił niemal wszystkie stoiska z czosnkiem, zbierając warzywa do kilku worków. Straż zaniosła wszystko na rynek, gdzie już zbierali się mieszkańcy Rath. Następnie udał się do miejsca, gdzie drwal sprzedawał drewno na opał. Wybrał kilka cienkich osinowych drągów, po czym za pomocą siekiery pożyczonej od drwala porąbał je na kilka części, każdą zaostrzając w jednym końcu. Tak przygotowane kołki wziął na ręce i ruszył w stronę „Smoczego Łba”. Budynek przeistoczył się z karczmy w teren prywatny od teraz traktowany jako baza wypadowa polowania na wampiry. Elf rzucił kołki pod ścianę i poszedł do miejscowego kowala zakupić nieco młotków. Gdy i to zrobił, znów wrócił do karczmy kładąc młotki obok kołków, po czym poszedł za ladę i nalał kufel piwa z jednej z beczek stojących pod ladą. „Myślę, że nie obrażą się, jak wezmę trochę piwa…” – napomknął w myślach idąc z kuflem na swoje dawne miejsce. Zasiadł i westchnął lekko, degustując zupkę chmielową i myśląc nad spotkaniem z baronem, na które rzekomo mieli wszyscy pójść.
 
__________________
One, Two: Freddy's coming for you. Three, Four: Better lock your doors. Five, Six: Grab a crucifix. Seven, Eight: Gonna stay up late. Nine, Ten: Never sleep again

Ostatnio edytowane przez Sinthael : 30-07-2008 o 13:49.
Sinthael jest offline  
Stary 30-07-2008, 12:53   #124
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Siabo był rozczarowany. On odkrył przed towarzyszami całego siebie, mogli teraz z niego czytać jak z otwartej książki. Niestety poczuł, że zrobił błąd. Zaufał chyba za szybko. Mimo, iż wielu z jego towarzyszy pochwaliło go za odkrycie w sprawie "kota, który nie był kotem", to jakoś nikt nie powiedział choćby słowa o zaufaniu. Czy oni nie rozumieją, że zaufanie między nami jest teraz kluczowe? I wspólna koordynacja naszych działań i umiejętności? Chyba nie. Elhan, co prawda powiedział, że muszą się udać do barona, ale nic więcej, Luna znowu stwierdziła, że "musi o coś zapytać Johana". To gdzie to zaufanie? Sam Johan jeszcze się nie wypowiedział. Chyba myśli o tym, co zrobić. Na jego towarzysza kobolda za pewne nie ma, co liczyć. Póki, co jedynie Blajndo jako tako wyraził gotowość do działania i chyba zaufanie do mnie. Jest jeszcze Rosa i ten cały Yon. Ciekawe, co z nimi.

W odpowiedzi na myśli czarodzieja Rosa zabrała głos. To, co powiedziała sprawiło, że Siabo zamarł. Po chwili Yon zaczął mówić do niej, co o tym wszystkim myśli. Był wyraźnie wzburzony słowami kobiety, co wcale nie dziwiło iluzjonisty. Sam postanowił dodać, co nieco od siebie. Wstał powoli i spojrzał z dezaprobatą na kapłankę Torma. Czuł złość i żal.

- Jak śmiesz? - powiedział - Pytam się ciebie jak śmiesz? Wydawać nam rozkazy? Ty? Ty, która nosisz symbole Torma, a kłamiesz już od początku? Jak śmiesz nazywać się paladynką? Jaki masz w tym cel? Jeśli zaczynasz znajomość od kłamstwa to jak można Ci zaufać? Mówisz, że Yon jest złodziejem a sama nie potrafisz przyznać się do błędu? I ja mamy Ci zaufać? Jak dla mnie to swym postępowaniem hańbisz swego boskiego patrona. Gdzie Twoja lojalność? Nie widzę jej u Ciebie. Yon ma rację. Nie znam go, ale się z nim zgadzam. Nie masz takiego prawa, aby wydawać rozkazy komukolwiek. Jesteś w tym mieście od wczoraj i już chcesz nim rządzić? Odsuwasz od władzy burmistrza i Marę, bo uważasz, że..No właśnie? Że co? Jesteś lepsza? Mądrzejsza? Chcesz by mieszkańcy Rath Ci wierzyli, a sama kłamiesz na każdym kroku? Wiesz, co to jest, to co robisz? Tyrania. Tak bym to nazwał. Ja komuś takiemu nie zaufam, a co za tym idzie nie wykonam Twoich rozkazów. Powiedziałem. - odwrócił się, ale postanowił coś dodać. - Mam nadzieję, że Twe pomysły się sprawdzą, ale ja uważam, że jedyne, co osiągniesz to wystawienie się jako cel dla ataków naszych wrogów.

Siabo był naprawdę zły. Gdy mówił do kapłanki stał praktycznie przy jej twarzy i patrzył jej cały czas w oczy. Nie rozumiał jak ona może się zachowywać w ten sposób. Jakby sam Torm zszedł na ziemię i dał jej władze absolutną. Był jednocześnie ciekaw, co konkretnie zamierza zrobić. Opadł na krzesło i założył ręce na piersi. Spojrzał na Blajndo i powiedział cicho.
- Przyjacielu, zaraz ruszymy do Chernina, ale najpierw zobaczmy, co się będzie działo.

Czarodziej zaczął zerkać na to, co się zaczęło wyprawiać. Obserwował jak Elhan wybiegł spełnić rozkazy Rosy, Johan dalej stał jak zamurowany. Rosa w tym czasie zaczęła oszpecać drzwi karczmy niepotrzebnymi napisami. Przecież "Smoczy Łeb" i tak został zamknięty, to, po co jeszcze te napisy? Następnie fałszywa paladynka wyszła na miasto, aby jak to sama określiła "gdzie ich poinstruuję i uświadomi, co do skali zagrożenia." Postanowił, więc pójść posłuchać.

To, co kapłanka robiła nie mieściło się w głowie Harfiarza. Słuchał tego wszystkiego, co ona mówi cały czas kręcąc w niedowierzaniu głową.
- Czy mi się zdaję czy ona właśnie przejęła władzę w mieście? - powiedział cicho do łowcy stojącego obok niego. To, czego właśnie dopuszczała się Rosa w mniemaniu maga było straszne. Właśnie ujawniła, że wiemy jak sobie radzić z wampirami, do tego dała naszemu przeciwnikowi oręż. Oręż nazywany paniką. Po tym, co powiedziała każdy szczur, których pewnie jest tu nie mało, będzie traktowany jako sługa zła. Na Mystrę! Przecież to może doprowadzić do katastrofy! Świątynia przestanie pełnić swą funkcję z powodu napływu bezdomnych i podróżnych. Nie ufać obcym..śmieszne. Prawdą jest, że wampiry nie wejdą do domu bez zaproszenia, ale już one mają swoje sposoby na to. Gdyby wszystko było tak łatwe jak to przedstawiła ta głupia baba to wampiry nie były by tak groźne. A skąd jej przyszedł do głowy ten pomysł o wampirach i rzekach? Sam widziałem kiedyś nosferatu płynącego w rzece jak najlepszy pływak. Mystro broń tych biednych ludzi przed tyranią i głupotą fałszywych paladynów!

Siabo ruszył do karczmy. W środku usłyszał Harkha, który powiedział, że chce iść do Barona, a później uciec. Mag spojrzał jeszcze, na Ehlana siedzącego w pobliżu i powiedział.
- Ja właśnie wyruszam do barona. Kto idzie ze mną? – Miał nadzieję, że mimo wszystko pójdą z nim. Spojrzenie maga przeniosło się na kobolda.
- Harkhu, - powiedział w mowie, którą posługiwał się kobold, czyli w języku podmroku- rozumiem Twój lęk. Wiedz jednak, że szanuje Twą szczerość. Gdyby wszyscy tacy byli wszędzie było by lepiej.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."

Ostatnio edytowane przez Thanthien Deadwhite : 30-07-2008 o 13:12.
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 30-07-2008, 16:48   #125
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
- Zostawcie mnie wszyscy w spokoju!! - Krzyknęła jasnowłosa ze łzami w oczach, po ostrych słowach Siabo i Yona, po czym wybiegła na ulicę.

Rosa, która w końcu ujawniła wszystkim awanturnikom, że tak naprawdę jest Kapłanką, otrzymując w zamian naprawdę surowe opinie, zabrała się po paru chwilach za ratowanie Rath, ogłaszając wszem i wobec swoje zamiary na rynku miasteczka, gdzie Mara wraz z burmistrzem Lance zebrali spory tłum.
Mieszkańcy przyjęli nowinki z mieszanymi uczuciami, pojawiło się wiele krzyków, że to już koniec, że wszyscy zginą i tym podobne, jednak mniej lub bardziej dokładnie wykonano, co Rosa poleciła, chociaż nie obyło się bez panicznej ucieczki kilku osób do swoich domostw.
Niestety Lance, podobnie jak i chyba cała grupka śmiałków ze "Smoczego Łba", nie miał zamiaru zbytnio słuchać się kobiety, ratusz więc pozostał na dawnym miejscu i nadal pełnił swoją publiczną funkcję. Na ulicach za to pojawiło się znacznie więcej patroli straży miejskiej, powołano również do działania milicję, złożoną z miastowych mężczyzn. Byli oni cholernie dumni spacerując ulicami, wyposażeni w krótkie włócznie i przeszywanice, wiadomo było jednak, że gdy nadejdzie zmierzch, lub za dnia wydarzy się coś niebezpiecznego, będą trząść portkami dokładnie jak wszyscy pozostali.

Dwójka śmiałków sprawdzająca drzwi wejściowe karczmy nie bardzo wiedziała, czego tak naprawdę szukać, ze znalezieniem magicznej pieczęci większych problemów jednak nie było, i według mniemania przyglądających się, pieczęć nadal pozostawała w nienaruszonym stanie, a więc ktokolwiek to był, musiał do środka dostać się innym miejscem, niż głównym wejściem. Grupa z karczmy postanowiła więc w końcu odwiedzić Barona Chernina, wpraszając się na jego zamek. No cóż, czy było to dobrym pomysłem, miało okazać się już niebawem. Ruszyli więc konno do jego posiadłości znajdującej się nieopodal miasteczka, licząc... bogowie tylko wiedzą na co. Słońce nadal nie potrafiło się przebić przez masę chmur wiszących nad okolicą, a dzień wciąż pozostawał szarawy, a do tego zrobił się również dosyć chłodny, jak w końcu na krainę Vaasa przystało.

Zamek otoczony fosą prezentował się nijako, jak chyba wszystko, co do tej pory spotkali na swej drodze śmiałkowie. Nie za mały i nie za duży, z szarego kamienia, z wyjątkowo ohydną, zieloną wodą w fosie i podnoszonym właśnie w górę mostem zwodzonym!. Po powolnym podjechaniu gościńcem na murach czekał już komitet powitalny w liczbie tuzina podejrzliwie spoglądających zbrojnych.

- Ktoście wy i czego chcecie?! - Ryknął jeden z mężczyzn, mający z pewnością wyższą funkcję na murach niż pozostali, oczekując odpowiedzi.

Zaczęło się więc piękne wyjaśnianie, kwiecista przemowa i wpraszanie. "Krzykacz" z murów coś cicho pomarudził pod nosem, po czym naprawdę łaskawym tonem obwieścił, że pójdzie porozmawiać z Baronem. Nie pozostało więc nic innego jak czekać i czekać przed murami, a właściwie fosą, mając tą przyjemność delektowania się zapachem dosyć śmierdzącej wody pełnej jakiś zielonych glonów. Straż na murach zaś bezczelnie gapiła się na siedmioosobową grupkę, od czasu do czasu coś między sobą szepcząc, śmiałkowie zaś nie pozostawali dłużni, również rozmawiając między sobą ściszonym głosem. Ciekawe jak wyglądał Baron, był stary, młody, miał żonę, jakieś dzieci?... .

Czekanie zaczęło się naprawdę przeciągać i przeciągać i powoli zrobił się z niego kwadrans, w końcu jednak znajomy "Krzykacz" ponownie zjawił się na murach. To co obwieścił, zdziwiło równie mocno, jak zresztą prawie wszystko do tej pory, chociaż może niektórzy przeczuwali taki przebieg wydarzeń, w końcu szlachta to szlachta.

- Baron Chernin nie życzy sobie waszej wizyty!. Macie natychmiast wracać do miasta, nic tu po was i nie jesteście tu mile widziani! - Ryczał z murów mężczyzna - Wracać więc skąd przyjechaliście!.

Po ostatnich słowach uniósł w górę prawą dłoń, i do tuzina zbrojnych na murach dołączyły jeszcze dwa, a wszyscy z kuszami lub łukami wycelowanymi w skromne osóbki na koniach. Przysłowiowo co niektórym opadły szczeny.

- Jeśli natychmiast nie odjedziecie zaczniemy strzelać - Tym razem "Krzykacz" wypowiedział już swoje słowa wyjątkowo spokojnym i zimnym tonem, i nie pozostawiało raczej wątpliwości, że to nie żarty.

Pięknie.

Można ich było raczej bez strat własnych wszystkich zabić, można było wedrzeć się do zamku, sposób znalazłby się zawsze, można było dotrzeć jakoś do Chernina, potrząsnąć jego makówką i powiedzieć mu, co do powiedzenia było, można... tylko po co?. Aby być ściganym nie tyle przez tutejszych, tylko przez sam rząd Vaasy?. Nieskromnie mówiąc, z bohatera stać się złoczyńcą wyjętym spod prawa i do tego mordercą ludzi Barona?.

Śmiałkowie zawrócili więc ku Rath, złorzecząc naprawdę siarczyście pod nosem. Do widocznego w oddali miasteczka był ledwie kilometr, gościńcem przez równinę o nieco pożółkłej trawie. Paręset metrów po prawej majaczył jakiś las, na który nikt z początku nie zwrócił uwagi. Ot las i tyle, nawet nie taki gęsty, wszystko jednak się szybko zmieniło, gdy Johana znowu zapiekł kark. Miał naprawdę dziwne wrażenie, że jest obserwowany, i sam nie wiedząc czemu spojrzał w bok. Daleko wśród drzew majaczyła postać w czerwonej sukni. Siedzący na rumaku tuż za mężczyzną Harkh, spoglądając na ruch głowy swojego towarzysza, również skierował wzrok w tą samą stronę, i on również dostrzegł kogoś wśród drzew. Postać szybko jednak skryła się za jednym z nich, i tyle ją już obaj widzieli.

Wtedy też rozległo się niespodziewanie wilcze wycie. W dzień??. Biegnący obok koni zwierzęcy towarzysz Blajndo zatrzymał się na ten odgłos i zaczął strzyc uszami, wyraźnie nasłuchując. Wherkens z pewnością rozumiał komunikację swego "kuzyna", a Półelf dałby naprawdę wiele, by również wiedzieć o co chodzi. Luna zaś nagle troszkę zbladła, całkiem zwykłe, banalne wycie wilka po raz kolejny stało się jedną z rzeczy, które nie oszczędzały jej nerwów. Kronikarka zaczynała odczuwać coraz większy stres, wywoływany przez całkiem zwyczajne odgłosy i wydarzenia, które kiedyś traktowała jako najnormalniejsze w świecie.

Drobne zakłócenia "przejażdżki" zostały szybko zignorowane przez dotyczące jej osoby, choć czasem nie było łatwo zachować zwyczajową minę. Wszystko jednak po raz kolejny zostało wywrócone do góry nogami, gdy nagle zaczęła drżeć okolica, a konie ogarnął mały popłoch. Przez chwilę wyglądało to na najzwyklejsze trzęsienie ziemi, gdy jednak po obu stronach gościńca pękła trawa, przez którą przebiły się w górę dwa wielgachne monstra, złudne nadzieje zostały szybko rozwiane.



Dwa "na oko" pięciometrowe, nieco humanoidalne stwory, posiadające ciała ze skały i ziemi, wzbudziły samą swoją obecnością panikę wśród rumaków. Wielu ze śmiałków miało problem z opanowaniem dziko wierzgających koni, w efekcie czego niestety, ale Kobold spadł prosto na swój pyszczek, a po chwili został niemal stratowany tylnymi kopytami wierzchowca na którym siedział. Nie lepiej miał Elhan, jadący całkiem lewą stroną gościńca, którego jeden, z podchodzących bliżej całej grupki Żywiołak trzasnął swoją wielką łapą, w efekcie czego Wojownik został zmieciony ze swojego konia, jakimś cudem utrzymał się jednak w siodle, wisząc teraz niebezpiecznie przechylony na końskim boku. Milczący przeciwnicy byli tuż tuż, stwory nie posiadające jakichkolwiek uczuć, walczące do samego końca, bez jakichkolwiek szans na ustąpienie... .





***

Do Chernina pojechali wszyscy poza Rosą, która "szaleje" w mieście z Marą u swojego boku.

Zakładam, że rzeźni jednak im nie chcieliście sprawiać, więc wracaliście do miasta :P

Elhan 23pw z 54, już wcześniej nie był całkiem zdrowy, ignorując swoje poprzednie rany...

Harkh 5 stłuczeń po upadku

Pamiętajcie, że wszyscy oprócz Harkha są na koniach. Żywiołaki są po obu stronach drogi, a każdy z was ma do nich jakieś 3 metry odległości. Opisując swoje działanie starajcie się dobrze podawać swoje położenie, żeby każdy z nas mógł się w tym wszystkim połapać. Zależnie również od tego, czy chcecie walczyć na koniach, czy z nich zeskoczyć w akcji darmowej i walczyć, czy też zrobić coś innego, ślijcie mi pw przed napisaniem swoich postów, a wtedy poznacie wyniki testów jeździectwa.
 

Ostatnio edytowane przez Buka : 30-07-2008 o 16:51.
Buka jest offline  
Stary 31-07-2008, 22:30   #126
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gdyby nie to, że w mieście zaczęła się panoszyć Rosa, Yon w życiu nie ruszyłby się z gospody. Był przekonany, że baron Chernin, znieważony poprzedniego dnia zlekceważeniem zaproszenia, nie wpuści pod swój dach żadnych najemników. Ale co szkodziło spróbować... Poza tym mała przejażdżka stanowiłaby pewną rozrywkę. A kilka godzin z dala od wielkowodzowskich zapędów pseudo-paladynki to już był czysty zysk.

Przyjęcie, jakie zgotował im baron, było tak samo ciepłe, jak pogoda. Groty strzał i bełtów co prawda nie błyszczały w słońcu, ale i tak wyglądały na tyle realistycznie, że przemawiały do wyobraźni najbardziej nawet zakutego łba. A jako że miała to być wizyta towarzyska, a nie zabawa w zdobywanie zamku, zatem Yon spokojnie zawrócił rumaka i ruszył w drogę powrotną. W przeciwieństwie do niektórych, bardziej gorącokrwistych kompanów, nie złorzeczył, tylko uśmiechał się pod nosem.

Do miasteczka nie było daleko i okolica wyglądał nad wyraz spokojnie. Nawet niespodziewane wycie wilka nie zakłóciło w większym stopniu spokoju podróżujących. Może z wyjątkiem Luny, która dziwnie zbladła, jakby nagle, mimo towarzystwa sześciu mężczyzn, w dodatku nieźle uzbrojonych, przestraszyła się zwykłego jakby nie było głosu.

Następnych objawów zakłócenia spokoju nie dało się zignorować...
Wstrząsy, których epicentrum znajdowało się niemal pod kopytami koni sprawiło, że Yon odruchowo wstrzymał konia. Niestety nie było to trzęsienie ziemi. Stworów, jakie wyłaniały się niemal wprost z trawy nie można było pomylić z niczym innym.

- Cholerne żywiołaki - pomyślał Yon.

Miał dużo szczęścia, jadąc niemal na końcu grupy. Z pewnością dużo więcej, niż Elhan, którego cios żywiołaka niemal zmiótł z konia.

Yon zsunął się z niespokojnego rumaka, który z rżeniem popędził w pole.

- Jeden kłopot z głowy.

Przynajmniej rumakowi nic się nie stanie.

Chociaż stosunek 7:2 był dość korzystny dla potworów to Yon nawet przez moment nie pomyślał o ucieczce. Skoro razem się wybrali na ten spacer, to wypadało razem wrócić. Jeśli Tymora pozwoli...

Ściągając kuszę z pleców zrobił krok w bok, by nikt nie zasłaniał mu widoku. Ze spokojem podniósł broń. Bełt poszybował w stronę potwora który zaatakował Elhana.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-08-2008, 20:53   #127
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
- Łoł! Pięknie tu! Jam jest Milo Greenbottle i ... miałbym małą.. prośbę... Czy mogę... Eech trudno to powiedzieć... zwami przeczekać trudny okres w moim życiu? - prawie wykrzyczał jednym tchem ostatnie słowa. - proszę...
- Eeee... - zaskoczenia nie dało się nie zauważyć na twarzy sklepikarza - ale...
- Tylko na parę dni! Nie więcej! I zapłacę za wszystko! - prawie wykrzyczał na jednym tchu maluch wchodząc w zdanie gospodarzowi - W gotówce... lub w pracy! Proszę, muszę pobyć trochę z moimi ziomkami, aby trochę odpocząć od codziennych niebezpieczeństw i stresu... - rzekł z błagalnym tonem w głosie - Proszę...
- No... dobra. - na twarzy Mila zagościł uśmiech ogromnych rozmiarów - Każda para rąk się przyda podczas inwentaryzacji... - i ów uśmiech trochę zbledł - Jam jest Osborn Tealeaf, to jest moja kochana małżonka Cora oraz moja duma - Karin córka ma. Krew z krwi i kość z kości. Więc witam w "Pod zieloną koniczynką"! - przedstawił swą rodzinę i aż klasnął ze szczęścia jakim jest gość w domu.

~~~

Gdy słońce miało się już ku zmierzchowi cała rodzina wraz z nowym domownikiem zaczęła zamykać okiennice, drzwi oraz przygotowywać wieczerzę. Stół nakryto białym obrusem oraz rozstawiono zastawy dla czterech osób. Kolacja była dość skromna... jak na niziołków. Pani domu podała zupę z warzyw trochę zbyt tłustą dla zwykłego człowieka, ziemniaczki wraz z pulpetami w sosie własnym, suróweczkę z czerwonej kapusty i druga z marchewki. Trzy rodzaje ciasta miały ukoronować ten skromny posiłek. Jak zwykle niziołcza kolacja nie odbyła się bez rozmów, pogawędek i bajania.
- Tak właściwie to skąd jesteś Milo? - rozmowę zaczął najstarszy z rodziny, ojciec Karin.
- Pochodzę z małej wioski zachód od Athkatlii. Podróżowałem dużo poszukując przygód, aż trafiłem na grupkę podobnych mnie poszukiwaczy przygód. Dojechalem z nimi do Rath lecz musialem ich opuscic gdysz nie chciałem sprowadzać na nich kłopotów. - podjął konwersacje, przełykając pulpeta.
- Poszukiwacz przygód... Taaa... Jak byłem młody też byłem... ekhm... poszukiwaczem przygód. Echh, piękne czasy. Podróżowałem z krasnoludami po nowo odkrytych korytarzach w ich górach służąc jako zwiadowca... wspinałem się po murach zamkowych i otwierałem skrzynie pełne skarbów... Żałuję... - w tym momencie żona mu przerwała lekko chrząkając - ... że wcześniej się nie ożeniłem z tobą żabciu i nie otwarłem sklepu - dokończył lekko się czerwieniąc Osborn. Żona spojrzała lekko z ukosa na męża uśmiechając się pod nosem. - Pamiętam jak dziś gdy skradałem się do obozowiska orków aby wykraść klucz do klatki z więźniami. Po czym stoczyłem epicką walkę z ich hersztem! - mówiąc to zaczął wywijać widelcem jak mieczem.
- Ta? Nigdy nam o tym nie opowiadałeś tatku. - tym razem córka skróciła fantazje ojca.
- No... bo... no.. A nie ważne - zakończył ojciec, a wszyscy się roześmiali.

~~~

Po kolacji Karin trzymając świecznik w dłoni zaczęła iść po schodach na piętro.
- Chodź, pokarzę ci gdzie będziesz spał. - nieśmiało zachęciła odprężonego awanturnika. Gdy byli już w korytarzu zapytała się go - Czy zabiłeś już kogoś? Czy walczyłeś już o życie?
Nagłe pytanie zaskoczyło bardzo łotrzyka tak, że o mało się nie potknął - Eee... a dlaczego pytasz?
- To takie ekscytujące... Władać bronią i ogólnie skradać się nie zauważonym w ciemnościach nocy. Musi być niezła zabawa! - Z rozmarzonymi oczyma wskazała drzwi do jednego z pokoi - tu ci będzie dobrze.
- Śmierć nie jest zabawna. Módl się abyś nigdy nie musiała zgasić komuś iskrę życia. Dobranoc - odpowiedział zimnym tonem po czym wszedł do pokoju.
- Dobranoc... - odpowiedziała do zamykających się już drzwi.

~~~

Pustka. Wszechogarniająca ciemność otaczała niską postać. Lecz On był bardziej wyraźny niż w dzień. Niziołek, gdyż był to niziołek, stał samotnie wśród czerni ogarniającej wszystko dookoła. Postać niebyła już świeżych lat. Na jego twarzy widniały zmarszczki wyżłobione rzeką czasu. Ubrany w białą koszulę, brązową kamizeleczkę ze złotymi guziczkami, i spodnie również brązowe z jedwabnej tkaniny. Wspierał się drewnianą laseczką. Mimo podeszłego wieku i starego ciała czuć w nim był siłę, wigor i zręczność jaką mógł by pozazdrościć nie jeden młodzieniec. Dziadunio. Stał on tak i wpatrywał się w Mila.
- Oj mój ty mały chłopczyku. Musisz się jeszcze wiele nauczyć. Nie możesz rozpaczać po klęsce. Upadki są po to aby powstawać. Po za tym pamiętaj. Cel uświęca środki. Nie raz, nie dwa musiałem kogoś zlikwidować aby wykonać misję. Ważne by owe morderstwo przyniosło ci korzyści i nie udowodniono ci winy..- rzekł z lekko strapioną głową lecz jednak uśmiechając się do swoich wspomnień. W tem z ciemności wyszła jeszcze jedna postać. Niziutka kobieta, jeszcze niższa od Dziadunia, ubrana w biały fartuszek i czerwoną spódnice.
- Dziadek ma rację... jak zwykle.. Słuchaj go a wyjdziesz na dobre. I nie zapominaj czego cię nauczyliśmy. - poparła słowa kiwaniem palca. Cała Babcia. Kochana jak zwykle. Lecz wtem obie postaci odmłodniały. Dziadek stracił swoje wszystkie zmarszczki. Jego ubranie zmieniło się w szaty maga, a laska przeobraziła się w kostur. Babcia natomiast ubrana była w zbroję kolczą, w ręku trzymała miecz, a w drugiej tarczę. Jej siwe włosy nagle przefarbowały się na rude i zaplotły w warkocze. Przed Milem stali Mazzy i Chilio - jego przyjaciele z lat młodzieńczych.
- jako poszukiwacze przygód musieliśmy ukrócić żywota wielu istnień. I ty to wiesz. Musisz zabić aby nie zostać zabitym. Prawo życia. Chodzę drogą miecza, nie raduję się z zabijania ale też nad tym nie ubolewam. I ty też nie powinieneś. Weź się w garść i ruszaj dalej - po tych słowach przyjaciele znikli. Została tylko pustka. Do samego rana.

~~~

Rano czekała na niziołka kąpiel i śniadanie. Miła odmiana od wcześniejszych poranków w karczmach, czy na pustkowiach. Wypoczęty łotrzyk z wesołą miną zaczął liczyć sprzęt w sklepie układając go trochę (Tak aby przejść się dało. Porządek w niziołczym przybytku? Phi!) Całkowicie zapomniał o wcześniejszych dniach i śnie. Z zapałem przebierał w osprzętowaniu. Nawet nie zauważył gdy noc zaczynała dawać o sobie jakieś znaki. Niczym nie przejmując się niziołek pozamykał wszystkie okiennice i dalej pracował.
- Nie idziesz już spać - ze zdziwieniem spytała się Cora. Niziołek który pracuje a nie musi to trochę dziwne.
- Nie przejmuj się mną ja tu jeszcze posiedzę. Odpręża mnie to. - nie patrząc nawet w stronę gospodyni dalej opisywał towary. Siedział tak jeszcze z kilka godzin nie przejmując się niczym lecz ze snem nie wygrał i padł nad robotą.

Znów ta wszechogarniająca ciemność. I znów postać patrząca się na Milo. Tym razem jednak był to człowiek. Jak na przedstawiciela swej rasy nie był zbytnio wysoki lecz dla niziołka wydawał się wielkoludem. Ubrany w zbroję łuskową ważył w dłoni krótki miecz.Miecz ten dawał poblask lekko rozświetlając przestrzeń dookoła. Lecz było to bardzo zimne światło.
- Dałem ci ten miecz abyś pomścił mnie. Miałeś ubić jak najwięcej trolli. A jak to zamierzasz zrobić gdy zabijać nie chcesz? Śmierć każdego z tych szubrawców będziesz opłakiwał?! Prędzej sam zginiesz. Ja w twoim wieku miałem już paręnaście dusz na koncie! Ty też powinieneś! - z tymi słowami zaczął się przeobrażać. Jego twarz stała się bardziej pociągła. Włosy urosły mu do poziomu łopatek, zbielały i zaplotły w warkocze. urosły mu spiczaste uszy. Jego zbroja stała się czarna. Ubrania wzbogaciły się w motywy pajęczyn i również sczerniały. Cała jego sylwetka zeszczuplała. Przed niziołkiem stał drow. W pełnej swej krasie.
- I ty chcesz mnie pokonać? Ty? Marna kreatura co miecza boi się podnieś aby nikogo nie skaleczyć? Ty który żałuje życia łajdaka nachodzącego ci na linie strzału gdy - tu zaczął naśladować ton Paladyna bardzo go parodiując- ty chciałeś bohatersko zastrzelić potwora nękającego miasto na powierzchni - mówiąc ostatnie słowa skrzywił się znacząco i wypluł ślinę - Nie rozśmieszaj mnie! Bo pęknę ze śmiechu. - Zaczął się głośno śmiać i zgiął się w pół trzymając się za brzuch. W tym momęcie znów zaczął się przeobrażać. Jego ramiona i nogi zgrubiały. Wzrost skrócił się znacząco. Cała postura zwiększyła się o kilka cali. Włosy wypadły lecz pojawiła się szara brudna broda. Kolczuga zmieniła się w starą przeszywanicę a w rękach tkwił topór. Elf zmienił się w krasnoluda. Szarego.
- Płaczesz po jakimś obesrańcu, a po mnie to nawet łezka się nie zakręciła w oczku. Co? Żal starego, chudego i biednego krasnoluda? Nie? Wymoczku chędożony! W prawe oko mnie dźgnąłeś tam w Wilczym Kle! Dudkaj się mały hipokryto! - W tem z prawej pokazała się nowa postać. Niska, zapuszkowana, z mieczem "dwuręcznym" w dłoniach. Ojciec. Stał tak w pełnej zbroi płytowej poblaskującej trochę w tych ciemnościach. Podniósł przyłbicę i smutnym wzrokiem spojrzał na syna.
- Nie słuchaj ich synu. Zabijanie nie jest dobre. Ten człowiek niczym nie zawinił. Grzech to ciężki odbierać komuś życie. Nikt na to sobie nie zasłużył. Tylko Bogowie są do tego uprawnieni! - Zza ojca spoglądała na niego niziołcza kobieta w średnim wieku. Z bardzo smutną miną. Czyżby matka?
- Mamo to ty? - zapytał Milo lecz kobieta nie odpowiadała. Wtem nagle wielki, zielony troll zmiażdżył oboje rodzicieli.
- Ha ha! Jeśli nie zgnieciesz to sam zostaniesz zgnieciony! - Z roześmianą mordą począł pałaszować mięso nieszczęśników.
- Buahahahaahah - roześmiał się krasnolud i przyłączył się do uczty.
- Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee....

- Wstawaj! Obudź się! To tylko zły sen! Wszystko dobrze. Nie płacz już. To sen, zniknął i nie ma. Jutro go nawet nie będziesz pamiętał. - Cora przytuliła do siebie łotrzyka tuląc go jak matka. - idź do siebie i spróbuj usnąć wszystko będzie dobrze. No już. Dobranoc.

~~~

Rano Milo jednak nie zapomniał snu. Cały czas chodził mu po głowie. Gdy zszedł na śniadanie, Tealeafowie byli ubrani odświętnie. Na czarno. Jakby byli w żałobie.
- Gdzie się wybieracie? - Zagadnął Milo
- Na pogrzeb Mivala. I jeszcze kogoś. Idziesz z nami?
- Nie, nie znam człowieka. A po za tym nie lubie takich uroczystości. Będę pracował
- Niedługo wrócimy.

Mival... Mival... Skądś znam to imię tylko skąd? Kolejna bezsensowna śmierć! Jednak ojciec ma rację. Muszę z tym przestać. Schować miecz głęboko w szafie i zapomnieć o tym. Ustatkować się. Koniec z awanturniczym trybem życia.

~~~

- Piękna uroczystość. Z godnością oddali hołd Biednemu Mivalowi.
- Szkoda tylko, że teraz karczmy nikt nie poprowadzi. "Smoczy łeb" upadnie. A słyszałaś jak ten... jak mu tam było... Szaded? Jak on zginął? Przez tygrysy!

Szaded? Karczma? O żeż kur*a! To przecież... Milo nagle poderwał się do swojego pokoju i zaczął pakować swój ekwipunek. Zresztą dużo tego nie było, a większość spakowana była. Zbiegł na dół jak huragan.
- Niestety ojcze, ale cię nie posłucham. Troll miał rację. - mamrotał do siebie po czym wybiegł po psa i tyle go było widać w sklepie.
- "Troll"? Ach ta dzisiejsza młodzież - skwitowała Cora całe zamieszanie.

~~~

Pierwszym miejscem gdzie udał się łotrzyk była karczma lecz napis na drzwiach nie zachęcał nikogo. „Teren Prywatny- karczma zamknięta” wyryte koślawymi literami odstraszył na razie niziołka. Wtem jednak zauważył on poruszenie na rynku. Dwie kobiety stały na środku placu. Jedna na krześle w polówce wygłaszała jakieś pompatyczne przemówienie. Było to mało istotne dla Mila. Ważniejsze było to, iż drugą osobą była Mara, strażniczka miasta. Mara! Ona pewnie będzie wiedziała gdzie są moi przyjaciele! Milo przeciskając się przez tłum dobiegł do paladynki. Pierwszy raz o niej tak nie pomyślał. Pierwszy raz nie bał się podejść do stróża prawa.
- Mara! Mara! To ja Milo niziołek! Gdzie są moi towarzysze i frzyjaciele? Co się z nimi stało? Co się w ogóle tu dzieje?

____________
Milo wraca do gry!
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 05-08-2008, 22:17   #128
 
ŚLePoX's Avatar
 
Reputacja: 1 ŚLePoX nie jest za bardzo znanyŚLePoX nie jest za bardzo znanyŚLePoX nie jest za bardzo znanyŚLePoX nie jest za bardzo znanyŚLePoX nie jest za bardzo znany
Słuchając rozkazów Rosy, Blajndo czuł, że jeszcze chwila i nie wytrzyma i rzuci jakimś epitetem, uzasadniając przy tym, gdzie może sobie takie rozkazy wsadzić. Nie cierpiał straży, szlachty i wszelkich rozkazów czy to od nich czy od jakichkolwiek fanatyków religijnych. Na szczęście w nieszczęściu dziewczyna tak się rozgadała, że aż przestał jej słuchać, całkowicie wyłączając się z rozmowy, a w sumie jej monologu.

Minęło trochę czasu nim w końcu wyruszyli w stronę zamku. Poczuł się znacznie lepiej kiedy oddalili się od zatłoczonego miasta i całego tego hałasu. Fakt faktem nie miał ogromnych problemów z przebywaniem w takim miejscu, w końcu trochę czasu sam spędził w jednym z podobnych miast, ale choć chwilowe oddalenie się i uspokojenie nerwów, poza murami, było tym czego właśnie potrzebował. Droga nie była długa, a zamek hrabiego widać było z daleka. Kiedy dotarli w pobliże zzieleniałej fosy, ogromny smród uderzył jego nozdrza:

- A niech mnie... - zacisnął nos palcami - Co tu tak wali?! - powiedział przez nos, co zabrzmiało conajmniej zabawnie. Jeden ze strażników na murach zaczął coś wrzeszczeć, lecz chłopaka to nie obchodziło, chciał się tylko dostać do środka lub oddalić jak najszybciej od okropnego smrodu. Kiedy okazało się, że jednak nie zostaną wpuszczeni, Blajndo ucieszył się w myślach, bo, jak by nie było, ten okrutny smród zapewne można było poczuć za murami tak samo mocno, jeśli nawet nie mocniej.

Przez całą powrotną drogę chciał się nacieszyć choć trochę widokami pobliskich pól i lasu. Niestety nie trwało to długo, gdyż jeden z wilczych domowników tegoż lasu zaczął wyć, na co Wherkens odpowiedział automatycznie tym samym.

- Co jest Wherkens?! - chłopak spojrzał na swego przyjaciela robiąc coraz większe oczy. Wilk nawet nie zdążył mu przekazać informacji gdy ziemia zaczęła się trzęść.

- No cholera! Czyż nie można tu mieć choć chwili spokoju!? - pomyślał mając wyraźnie oburzoną minę, przy czym machał głową na boki próbując zrozumieć co się dzieje, co również nie trwało długo. Gdy z ziemi wyrosły monstra, pół-elf nie wiedział co zrobić, gdyż nigdy dotąd nie spotkał się z tego typu bestiami. Jedno czego był pewien to to, że nie znalazły się one tu przypadkiem, w dodatku nie było czasu na myślenie, a jedynie na działanie. Koń chłopaka zaczął się wierzgać, lecz udało się go opanować momentalnie, natomiast zwierzęcy towarzysz Tropiciela, ze zjeżoną sierścią wzdłuż całego ciała, był gotów przystąpić do ataku - co też na znak chłopaka uczynił, skacząc do pobliskiego żywiołaka.

Widząc spadającego z konia Kobolda, Blajndo sam postanowił zeskoczyć ze swego wierzchowca. Gdy Elhan otrzymał pierwszy cios, Tropiciel szykował się akurat do zeskoczenia na ziemię. W ułamku sekundy znalazł się na twardym gruncie, po czym klepnął konia w zad i ten popędził gdzieś za pobliskie krzaki.

Chłopak miał szczęście, że nie jechał w pierwszej kolumnie, a mniej więcej w środku między towarzyszami. Szybkim susem znalazł się po prawej stronie drogi, po czym, jak to zwykł robić na początku walki, rzucił swym powracającym sztyletem w kierunku monstra, które było najbliżej.
 
__________________
<PEACE>

Ostatnio edytowane przez ŚLePoX : 05-08-2008 o 22:21.
ŚLePoX jest offline  
Stary 09-08-2008, 08:18   #129
 
Sinthael's Avatar
 
Reputacja: 1 Sinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłośćSinthael ma wspaniałą przyszłość
Gdy już wszystko w mieście było zrobione i grupka awanturników była gotowa na wyruszenie do barona, Elhan wraz z innymi pojechał konno w stronę zamku. Poza miastem było znacznie chłodniej. Zimny wiatr sunął z dużą prędkością przez trawiaste pustkowia wydając przy tym przeróżne gwizdy.

W końcu ekipa znalazła się blisko zamku. Budowlę otaczała aura mocnego smrodu najwyraźniej bijącego z zielonej fosy. W pierwszej chwili elf chciał zawrócić, ale w czas przypomniał sobie po co tu przybyli. Na murach już czekała grupka strażników barona. Dotychczas opuszczony most zwodzony został pośpiesznie podniesiony, jakby spodziewali się zagrożenia ze strony grupki awanturników. Po kilkunastu minutach czekania ostatecznie skończyło się tym, że baron nie chce widzieć podróżników. Wycelowano nawet kusze w stronę grupy. Elf wiedział, że jakikolwiek atak miałby teraz niepożądane skutki, więc spokojnie wycofał się i ruszył w stronę miasta. "Wiedziałem, że to jakiś zakuty szlachciany łeb, który ma odwagę tylko gdy jest zadekowany w swoim zamku..." - pomyślał elf z wolna jadąc po lewej stronie grupy w kierunku Rath.

W połowie drogi kilkaset metrów od małego lasku w oddali dało się usłyszeć wilcze wycie. Elf zignorował je, w przeciwieństwie do Wherkensa, który stanął w miejscu i zaczął merdać ogonem i strzyc uszami. Kilka chwil później ziemia się zatrzęsła, a konie stały się niespokojne, napawając elfa niepokojem. Z trudem mógł zapanować nad swoim wierzchowcem. Kiedy po dwóch stronach brygady z ziemi wyłoniły się dwa potężne żywiołaki ziemi, elf już doskonale wiedział czego koń się tak przestraszył. Trwając w osłupieniu nie zdołał uniknąć szerokiej łapy żywiołaka lecącej w jego stronę. Wojownik niemal został zmieciony z konia, lecz zdołał utrzymać się w siodle, które teraz wraz z nim przechyliło się na bok. Elf ignorując ból pociągnął lewą ręką lejce zmuszając konia do zawrócenia w lewo. W tym samym czasie wrócił na dawną pozycję na koniu. Wyciągnął miecz i zaszarżował na żywiołaka ziemi, który go trafił. Miał zamiar przemknąć po prawej stronie oponenta podcinając mu prawą nogę mieczem.
 
__________________
One, Two: Freddy's coming for you. Three, Four: Better lock your doors. Five, Six: Grab a crucifix. Seven, Eight: Gonna stay up late. Nine, Ten: Never sleep again
Sinthael jest offline  
Stary 09-08-2008, 12:46   #130
 
Bulny's Avatar
 
Reputacja: 1 Bulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputację
Po wysłuchaniu słów iluzjonisty, kobold mruknął jedynie swoje znane już przez drużynę „Ehem” po czym odszedł na bok, byle dalej od człowieka, który do niego zagadnął. Zero prywatności – pomyślał – Normalnie już nigdzie nie jestem bezpieczny. Jego pochmurna mina po chwili jednak nieco rozweseliła się na myśl, że kobold uznawany jest za szczerego. Dla niego było to dobrą oznaką. Sam zdawał sobie sprawę z tego, że czasem jest nazbyt szczery, ale w duchu nie chciał się do tego przyznać. Teraz dzięki okazaniu tejże mentalności, będzie mu łatwiej. Dużo łatwiej…

- Dobra Johan. Jak widzisz nasza koleżanka nie jest tutaj zbyt popularna. Bierzże konia i jedziemy do pana mości wspaniałego wielkiego barona jakiegośtam. – Kobold spojrzał na niego rozkazującym wzrokiem, lecz teraz to człowiek stał jak ten kołek. Harkh przez chwilę trzymał nerwy na wodzy, lecz po chwili wybuchł:
- Co tak stoisz jak ten kołek?! – krzyknął tak głośno, że usłyszeli go wszyscy i w budynku i poza nim
- Nie jadę – Rzekł cichym, stonowanym, lecz stanowczym głosem człowiek.
- Czemu?!
- Sam wiesz czemu…
Zdołowany kobold przez chwilę nie wiedział co zrobić, aby przekonać wojownika, aby wziął tego cholernego konia i pojechał razem z nim. Widać było, że Johan jest jedną z nielicznych osób, które rozumieją zachowanie Rosy, a Harkh doskonale wiedział dlaczego tak jest. Po chwili namyślania się rzekł:
- No dobra, idziemy na kompromis. Jedziemy teraz do pana barana, a potem kupimy koleżance kadzidełka… Dobrze?
- Wiesz, że nie do końca o to chodzi… – rzekł człowiek w odpowiedzi.
- Tak tak… Pocieszyć kobiety ple ple ple. Teraz pewnie i tak chce zostać sama… - mały stworek uspokoił się nieco. Znał styl zachowania swojego towarzysza, wedział tez że nie tak łatwo przekona go do wyjazdu. Sam bardzo chciał jednak pojechać w odwiedziny do możnego. Po chwili przyszła mu do głowy wspaniała myśl, popatrzył człowiekowi w oczy starając się udać nieco błagalny wzrok, lecz jego słowa nie tego dotyczyły:
- Ona teraz jest z tą drugą kobitą. Kto lepiej zrozumie nawiedzoną babę niż druga nawiedzona baba? No kto…?
Słowa te chyba przekonały nieco człowieka, który w końcu uległ. Po jakimś czasie ucieszony kobold jechał już na zadzie konia w kierunku posiadłości…



Sama twierdza była typową dla siebie budowlą. Z fosy cuchnęło gorzej niż z chlewu, a mury wyglądały chyba najsurowiej jak tylko się dało. Dla małego stwora, przystosowanego do życia w gorszych warunkach, był to jednak raj na ziemi. Wymarzony azyl, w którym mieszkanie byłoby samą przyjemnością. No i pewnie w środku znajduje się ogrom zapasów, które starczyłyby mu do końca życia, a nawet dłużej. Ach, mieć taką warownię - marzył kobold, nawet nie zauważając, że rumak Johana wyjechał na przód całego „orszaku”. Harkh spojrzał człowiekowi przez ramię i widząc tabun strażników na murach zdał sobie sprawę, że nawet tutaj mości szanowny baron nie czuje się zbyt bezpiecznie.

Po chwili konsternacji wywołanej opryskliwością krzykacza, człowiek przemówił swoim donośnym głosem:
- Myśmy są drużyną, którą jaśnie wielmożny pan twój raczył w swej łasce zaprosić na wczorajszą wieczerzę. Jednak ogromnie żałując, z racji bardzo ważnych wydarzeń, które miały miejsce w miasteczku nie mogliśmy przybyć na czas, aby dostąpić tego zaszczytu. Postanowiliśmy więc przybyć dziś, by pan Twój nie czuł się zawiedziony.
Kobold wiedział co nieco o zdolnościach oratorskich swojego towarzysza, więc nie czuł się zadziwiony tym, że to on przemówił pierwszy. Uparty Johan kontynuował dalej, próbując usilnie wprosić się do zamku. Po chwili chamski strażnik poszedł zapytać swojego pana, czy ma wpuścić drużynę. Harkh już wtedy ucieszył się, myśląc, że baron nakaże by wjechali oni do środka. Tak się jednak nie stało, chwilę później strażnik znowu wlazł na mór chamsko wyganiając grupkę awanturników i grożąc im swoimi ludźmi. Mały stwór już sięgał po łuk, w wypadku, gdyby mieli się siłą wdzierać do twierdzy, lecz Johan rzekł do niego:
- Dajmy sobie spokój, po co robić sobie kłopoty. – po czym znów powiedział do krzykacza – Pozdrów od nas pana swego – i obrócił konia w stronę miasteczka.

W drodze powrotnej Harkh rozmyślał gęsto o tym, w jaki sposób dostać się niepostrzeżenie do twierdzy. Kusiła go fosa, lecz jeżeli twierdza nie ma ścieku, to bez porządnej liny z hakiem i osłony w nocy nic by z tego nie wyszło. Było też więcej innych możliwości, niektórych całkiem dobrych a niektórych zupełnie absurdalnych, typu wstrzelenie się tam z katapulty. Kobold pomyślał jednak, że gdy tylko drużyna wróci do Rath, zaopatrzy się on jednak w tę linę z hakiem, i może jeżeli będzie to dobrą kuszę na kotwiczki. Co prawda nie władał nią zbyt dobrze, ale pewnie i tak nie różni się ona zbytnio od zwykłej kuszy.

Po chwili jak zwykle coś musiało wyrwać go z rozmyślań. Było to wycie wilków, na które odpowiedział nawet zwierzak, podróżującego z drużyną człowieka. Kobold zaczął mieć wrażenie, że rumak na którym jedzie zaczyna zwalniać, spojrzał więc na prowadzącego go towarzysza i ujrzał, że tamten ma nieco przerażoną minę. Taką samą, jaką miał podczas spotkania tamtej dziwnej kobiety z dzieckiem. Stworek z pomroku momentalnie spojrzał w stronę, w którą patrzył jego towarzysz. Ujrzał tam tą samą osobę, która siedziała wtedy na fontannie. Przechadzała się ona pomiędzy drzewami, lecz po chwili szybko zniknęła. Harkh przez chwilę nie wiedział co zrobić, lecz szybko otrząsnął się i szepnął
- Jedź dalej – Tak też jeździec zrobił. Ruszył powoli w dalszą stronę starając się nie zwracać uwagi na coraz donośniejsze hałasy gromadzące się wokół nich.

Później było już tylko gorzej. Kobold doskonale znał już dwa stwory, które wyrosły jakby z nikąd. Żywiołami ziemi często były przyzywane przez magów w pomroku w celu ochrony, lub wykonywania tych najcięższych prac. Harkh wiedział już jakie są one potężne. Leżąc na ziemi wolał nie ryzykować zgniecenia. Wstał więc po upadku z konia, po czym począł uciekać w przeciwną stronę, tak by nie zostać zaatakowanym. Była to najpewniejsza taktyka, gdyż z doświadczenia wiedział, że stwory te nie mają zbyt dużych tendencji do pościgu i będą wolały zajac się przeciwnikami, którzy są jak najbliżej. W czasie gdy uciekał starał się również jak najszybciej wyciągnąć swój łuk i kołczan strzał z magicznego plecaka…
 
__________________
"Gdy Ci obcych ludzi trzech mówi że jesteś pijany to idź spać" - Stare żydowskie przysłowie ;)
Bulny jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172