Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-07-2014, 22:37   #101
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Cytat:
Dziennik Doktora Symeona Szarego

27 Izoka, roku po Wyniesieniu 1161, 33 rok panowania miłościwie nam panującego Oberiusza IV Gryfina
Dzika Puszcza, obozowisko przy rzece, za skalnym tunelem.

Trzydziesty drugi dzień wyprawy



Wedle notatek, które przekopiowałem z bezcennego dziennika jeszcze w uniwersyteckiej bibliotece, ciemny i groźny tunel który przebyliśmy wyznaczał połowę drogi rzeką. Muszę przyznać, że im więcej szczegółów się zgadza, tym spokojniejszy jestem. Cokolwiek odnajdziemy u kresu tej wyprawy, będę wiedział, że warto było choć spróbować.

Napotkanie plemienia orków było zarówno pechem, jak i darem niebios. Wściekła walka skończyła się mocnym poobijaniem Kasiana Wata, który krótko po ukryciu się w bezpiecznej ciemności stracił przytomność i odzyskał ją dopiero po zaaplikowaniu ziół i opatrunków przeze mnie i biegłego w ludowej sztuce uzdrawiania Gregora.
Z drugiej strony Joss Antaryon, młodziutki czarodziej, który uciekł z orkowej niewoli oraz S'ssasquath, setiański wojownik, który pomógł nam przebić się przez zasadzkę zielonoskórych mogli być nam bardzo przydatni. Dopóki jednak podróżowaliśmy tunelem, wszyscy byli cicho, jakby podejrzewali, że w ciemności kryje się jakaś dzika groza...


PODZIEMNA RZEKA
<<<< soundtrack >>>>

Gregor klęczał na dziobie łodzi oświetlając drogę przez ciemną wodę. Wszyscy odczuli drastyczną odmianę - ze słonecznej, ciepłej dżungli, na mroczny i chłodny świat podziemnej drogi. Woda - cieplejsza niż powietrze parowała tworząc warstwę mgły nad lustrem wody, zasłaniając wystające gęsto z dna skały i kamienie. Dużo tu było wirów, których starannie unikali.
Okazało się też, że ich nowy gadzi towarzysz na prowadzeniu łodzi zna się dużo lepiej od nich, tylko komunikacja szwankowała, wedle doktora - miał on jakieś problemy z mówieniem.

Szansa na losowe zdarzenie 36/70% - udany!
Losowa ofiara: Doktor



Wszyscy wyglądali niebezpieczeństwa, gdy nagle coś złapało doktora i podniosło do góry!
- Pomocy! - echo poniosło krzyk Symeona - Coś mnie złapało!

Wybuchł zgiełk i harmider, łódź popłynęła kawałek dalej nim zdołali zawrócić, zaś doktor powędrował jeszcze wyżej w górę.
Gregor oświetlił go i wszyscy zobaczyli długi i lepki zielony jęzor, opasujący uczonego i krępujący mu ręce. Wyglądało na to, że powoli, acz nieubłagalnie wciąga go do sklepienia, do nabrzmiałej roślinnej bulwy wielkości dorodnego byka!
- Cokolwiek to jest, na pewno nie żywi się wodą i słoneczkiem - powiedział Sabir, naciągając łuk. Jaszczuroczłowiek zatrzymał go jednak gestem i sprawnie umieścił dwie strzały w języku, który zaczął się rwać, by w końcu puścić doktora, którego złapali pozostali.

S'sasquath: Strzela z łuku 02, 89/120% -30 (Mały cel) - 2x udany!

Oślizgły jęzor zdjęty z doktora powędrował za burtę. Nie marnowali strzał na mięsożerną orchideę czy cokolwiek to było. Najwyraźniej była trwale ukorzeniona w suficie i nie zamierzała ruszać w pogoń za posiłkiem, który uszkodził jej mackę.

Wiedza o lesie
Gregor 37/60% - udany!
S'sasquath 20/30% - udany!

Sethianin bez słowa podał doktorowi jakąś szmatę.
- Lepiej zmyj, ten śluz - powiedział Gregor, który z takimi paskudztwami czasem się stykał - pewnie to soki trawienne.
Doktor zamoczył szmatę w wodzie i zaczął obmywać się gwałtownymi ruchami.

W końcu zobaczyli światło na końcu groty. Byli zmęczeni, spragnieni ciepła i świeżego powietrza, więc jego powiew dodał im sił i zaczęli wiosłować ze zdwojoną siłą.


ŚWIT NAD OBOZOWISKIEM
<<<< soundtrack >>>>

Następnego dnia rano, obóz na brzegu rzeki

Łódź była wyciągnięta na brzeg, zaś pospiesznie rozbity obóz ledwie spełniał swoją rolę. Wszyscy byli tak zmęczeni walką i podróżą w ciemnościach, że zachęcający brzeg i tonąca w kwiatach polana wydała się każdemu zapowiedzią raju.
Namiot, w którym spali był duży i na pierwszy rzut oka od razu wzbudził gwałtowną reakcję Squatha - jak skrócili jego przydługie imię towarzysze - albowiem pochodził z zasobów imperialnej armii. Trzeba było trochę tłumaczenia, w czym pewnie pomógł inny język pozostałych członków drużyny by jaszczuroczłowiek się uspokoił.

Nikt nie pamiętał, kto ułożył warty, a nawet czy ktoś na nich stanął.
Nad ranem pierwszy wstał nie jak zwykle Kasian - który teraz odsypiał rany - a doktor. Szybko jednak obudził pozostałych, układając palec na ustach. Na razie słyszeli tylko poranne wycie małp i krzyki ptaków, ale Symeon dał im znać, by wyjrzeli cicho z namiotu...


Był piękny. Jego sierść lśniła bielą niespotykaną w naturze, oczy byłe mądre, zaś ruchy zwiewne i nieziemsko zręczne. Ogon i grzywa poruszały się jakby niezależnie od powiewów wiatru. Stał nad brzegiem rzeki, jakby chciał się napić, wpatrując się w jej bieg.

Teoria magii:
Sabir: 31/45% - Zdany!
Joss: 19/80% - Zdany!

- Jednorożec - powiedzieli obaj adepci magii jednocześnie. Zabójca - z niepokojem, zaś Joss - z fascynacją. Nie na co dzień spotyka się bowiem tę istotę będącą manifestacją białej magii. Łagodne i płochliwe, zwykle uciekały od ludzi, czasami jednak przychodząc im z pomocą. Ich róg - przez który manifestowała się ich magia był warty naprawdę dużo, ale ten kto dotknął martwego rogu, był przeklęty na zawsze. Nigdy wierzchowiec go nie uniesie ani nie pociągnie, czy to koń, czy wielbłąd, czy osioł. Zawsze będzie skazany na własne nogi...
Jednorożec stał nie dalej jak o tuzin kroków.
Wiatr powiał w waszą stronę i przyniósł smród. Rzeka, którą płynęliście i z której napić się chciał magiczny koń, była cuchnąca chlewem i nieczystościami. Cudowne stworzenie odwróciło łeb w waszą stronę.

Jednorożec rzuca Aurę Pokoju 76/80% - Zdany!
Testy Podświadomości:
Gregor 44/50% - Zdany!
Sabir 27/50% - Zdany!
Symeon 13/65% - Zdany!
Wat 18/25% - Zdany!
Joss 76/80% - Zdany!
Squath 28/50% - Zdany!

Poczuliście jak ogarnia was niechęć do przemocy, broń stawała się odrażającym atrybutem. Wrażenie przeszło jednak szybko, zaś koń prychnął i potrząsnął łbem.
Nie uciekał.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 31-07-2014 o 15:34.
TomaszJ jest offline  
Stary 15-07-2014, 18:03   #102
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
razem z Harrym

Cytat:

Parne powietrze przeszywał trzepoczący dźwięk skrzydełek całkiem sporych rozmiarów ważki. Owad lawirował między gęsto porośniętymi drzewami, co chwilę gwałtownie zmieniając kierunek lotu. Ważka minęła orkowy totem graniczny. Od kiedy była tu ostatnio, zniknęły zeń trzy czaszki.

Owad nie był tutaj sam. Wyczuwał to swą pierwotną, głęboko ukrytą świadomością. W rozpaczliwej ucieczce ominął kolejne drzewo i nagle świat dlań zniknął. Boleśnie powyginane skrzydła połamały się od mocnego, lepkiego uścisku, by w końcu całe ciało owada uległo zmiażdżeniu.

[…]
On obserwował jak drobnej postury człowiek rozpaczliwie przemyka przez dżungle, zostawiając za sobą dźwięki bębnów. Opuścił łuk i pozwolił mu uciec. Nie na niego polował.

[…]
Coś cicho zaszeleściło między drzewami, lecz szelest ten niknął wśród nieustających dźwięków bębnów. Ork nie ustawał w biciu umówionego rytmu, mimo że przekaz już dawno został wykonany. W obozowisku zielonoskórych zawrzało. Potwory szykowały się do wymarszu. Spragnione mięsa i krwi. Zaślepione głodem. W obozie rozniosła się wieść o nadchodzącej zdobyczy.

Niedaleko, w mrokach drzew coś przemknęło niezauważone... On cierpliwie obserwował ożywienie orków. Zamarł w bezruchu i tkwił tak, aż powietrze poruszył potężny ryk wodza Nyumby Straszliwego. Odczekał jeszcze chwilę. Wreszcie szybkimi i niewiarygodnie cichymi przy tym ruchami zniknął w czeluści dżungli.

W obozie orków pozostała marna garstka. Dopiero co rozpoczęty, poranny koncert ptaków, umilkł na chwilę, gdy niemal niesłyszalny skrzek rozległ się po dżungli. Po nim nastąpił kolejny, nieco wyższy i następny. Przez dłuższą chwilę panowała całkowita cisza, wreszcie ptactwo znów się ożywiło. I właśnie w tej chwili, nagle, na wioskę orków spadła śmierć. Śmierć cicha i skryta. Spomiędzy drzew posypały się strzały o grotach wykonanych z kamienia. Jakiś cień zakradł się do wioski, na wskutek czego dwóch orków padło z rozharatanymi gardłami. Bęben ucichł, lecz On przeczuwał, że nie wszystko poszło po jego myśli. Rozległ się dziki, skrzekliwy wrzask, który zwiastował śmierć I’Sotru. Targnęła nim złość i rozpacz. Który to już? Dwudziesty siódmy. Zbiegł niżej, naciągając cięciwę i celując w biegu. Ork z na wpół rozoranym gardłem, nie zdążył bliżej przypatrzeć się I’Sotru. Z naprzeciwka już leciała strzała. Utkwiła mocno tuż pod jego potylicą, powalając go na ziemię.

On i K'Hirus stanęli nad konającą I’Sotru.

- Huwa ħmarillejl, hux? huwa biss ħmarillejl…
(To koszmar, prawda? Tylko koszmar…)

I’Sotru chwyciła szponiastą dłonią jego czerwoną rękę. On chciał coś powiedzieć, lecz nie potrafił. Ile tak siedział nad umarłą Hh’saar?

- S’Ssasquath…, ma jkollhomx lilhom hawnhekk. – stwierdził K’Hirus
(S’Ssasquath… ,nie ma ich tu.)

S’Ssasquath wydał z siebie stłumiony wrzask i wykrzywiając szyję wykrztusił:
- I wegħda… issibhom
(Obiecuję... Znajdziemy.)


- Huwa ħmarillejl, hux?
(To koszmar, prawda?)


- Hekk. - opowiedział Y’yg.
(Tak)

[…]
Ciało dziecka smoka szybko zajęło się ogniem. On biegł już z przodu. K’Hirus, był coraz słabszy. Został z tyłu.

[…]
On skryty za liśćmi wysokich paproci, z zainteresowaniem obserwował łódź i siedzącego nań młodzieńca. Widział też biegnących wzdłuż rzeki zielonoskórych. On wiedział, że łódź niedługo będzie musiała zbliżyć się do brzegu. Rzeka zwęża się niedaleko. Dziwny skrzek znów uciszył ptactwo.

[…]
On śledził wrogów. Widział łódź. Płynęła na zgubienie. Podniósł się ryk orków. Ludzie byli uzbrojeni, to dobrze. Zaczęło się. Uniósł łuk i sięgnął po strzały. Trafił. Zawsze trafia. Z tyłu słyszał K’Hirus Uspokoiło go to. Spojrzał na przyjaciela. Jego zakażona rana wyglądała strasznie.

[…]
Po walce, łódź odpłynęła szybko. Musieli ją dogonić. Młodzieniec może coś wiedzieć. Nie potrzebnie dał mu wcześniej uciec. Poczekał jednak na K’Hirusa i wsparł go ramieniem. Biegli co sił w wyniku czego, nie zauważyli drugiego komanda orków. Stało się tak, mimo że On wiedział ilu zielonych wyruszyło. To była jego wina.

[…]
Wpadł do wody. Wszystko zawirowało. Zaczął się dusić, a przed oczyma widział tylko K’Hirus i I’Sotru.

- Inti wiegħed lili S’Ssasquath! – krzyczał K’Hirus
(Obiecałeś mi S’Ssasquath)

- Huwa… ħma...rillejl…, hux? – zapytał Y’yg, krztusząc się i z trudem łapiąc tchu.
(To koszmar, prawda?)

- Hekk. - mówił głos I’Sotru.
(Tak)

-Nru, S'Ssasquath... Dan huwa verament jiġri - odparł K'Hirus
(Nie, S'Ssasquath... To się dzieje na prawdę)


S’Ssasquath obudził się w środku nocy, chyba już po raz trzeci. Ta noc nie była dla niego łatwa. Chwilę leżał tak w bezruchu, wreszcie kolejny już raz ze strachem spojrzał na leżących obok ludzi i wnętrze imperialnego namiotu.

Gregor nie wiedział czy to był szmer ubrania czy skrzypienie skóry ale coś go obudziło i od razu był rozbudzony. Jaszczurowaty zakręcił się wokół swojego posłania. “By wychodził jak człowiek by się nikt nie obudził. A nie skradał i ludzi denerwował” Pomyślał obserwując z na pół przymkniętych powiek. Byłby mu nawet powiedział ale nie mówił po jaszczurzemu a nikt więcej się nie poruszył. Nie było sensu nikogo więcej budzić. Błysną metal. Gregor momentalnie napiął wszystkie mięśnie ale nowy skierował się do wyjścia. Gdy poły namiotu zamknęły się Rut spojrzała na Gregora. “ZOSTAŃ, ŚPIJ” przekazał jej gestem i się odprężył. Wiedział że jak będzie wracał też się obudzi. A rano powie doktorowi by przekazał jaszczurowi że ani go nie zaciukamy jak idzie na stronę ani mu jego własności mnie ukradniemy więc nie musi się cichcem wymykać.

S’Ssasquath zniknął w gąszczu dżungli. Czasem, gdzieś w dali rozbrzmiewał charakterystyczny dla niego wrzask, lecz nie wracał dość długo. Do obozu dotarł przed nastaniem ranka. Wahał się chwilę, oglądając namiot z zewnątrz, wreszcie wszedł do środka. Tej nocy nie śniło mu się już nic.
 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 15-07-2014 o 19:18.
Rewik jest offline  
Stary 19-07-2014, 13:41   #103
 
harry_p's Avatar
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
Rankiem wyszedł wraz ze wszystkimi przed namiot i zamarł z otwartą gębą. Prędzej spodziewał jakiejś niespodzianki zostawionej przez Sqatha niż Jednorożca a tak stał jak ze wszystkim z rozdziawioną gębą.
- Tego to ja jeszcze nie widziałem - odezwał się niemal nabożnym szeptem - Chce pić skocze po wodę i wiadro. - powiedział rozczulonym głosem. Powoli cofnął się do namiotu i po chwili wyłonił się z bukłakiem i miednicą. Powoli podszedł na trzy - cztery kroki uważając jednorożec miał w polu widzenia jego oraz resztę. Postawił miednice nalał do niej świeżej wody tak by zwierzę cały czas widziało jego ręce i cofnął się i stanął z resztą. Cały czas nucił ni to piosenkę, ni kołysankę.

Zwierzę-ni-zwierzę, dało kilka kroków w kierunku miednicy, cały czas nieufnie patrząc. Kilka razy światło zatańczyło bajecznymi barwami na jego rogu. Jednorożec, niczym wycięty z zupełnie innego świata, nie pasował tu. Ale dziwnym trafem trawa, krzaki, drzewa... dostosowały się do jego niezwykłości, jakby przyniósł ze sobą kawałek baśni. W zasięgu wzroku nie było widać ani węża, ani ścierwojada, same kwiaty, motyle i rajskie ptaki. Tylko Sabira dusiło coś w środku, jakby woda w płucach, ciężko oddychał i czuł się nieswój.

Wat widząc jednorożca na początku wlepiał w niego oczy z zachwytem starając się powolnym krokiem zbliżyć do tego cudu, a następnie gwałtownie zbladł. Nogi załamały się pod nim niczym pod ściętym drzewem, a sam wojak zaczął bić pokłony mówiąc.
- Bądź pochwalona o Matko, najdoskonalsza z rzeszy bogów.
Widząc zaskoczenie na twarzy towarzyszy, spiorunował ich spojrzeniem i silnym uderzeniem pod kolano posłał stojącego opodal Gregora na ziemię.
- Ukorz się stoisz przed Matką Feją. - wyszeptał do tresera Kasian ciągle bijąc pokłony.

- Uspokój się Kasianie. - rzucił szybko kirdurczyk, ciągle próbował złapać oddech, niezbyt udanie -To potężna istota... jednak nie bogini - Czuł jakby ktoś położył ciężki kamień na jego klatce piersiowej. Pomimo tego, że magię traktował jak narzędzie i nie był w niej zbyt biegły, wiedział z czym mają do czynienia.
Osunął się powoli na ziemie, ukrywając się wręcz przed wzrokiem tej istoty, próbując się uspokoić. Była ona uosobieniem dobroci i łagodności. Cech, których Sabir nie posiadał. Jednorożec wyczułby to i pewnym jest, iż bliższe spotkanie źle by się skończyło dla zabójcy. Aura tego zwierzęcia już oddziaływała na niego, utrudniając mu oddychanie. Postanowił spłoszyć zwierzę, mimo wysiłków Gregora. Ręką wyszukał niewielki kamień i cisnął nim tak, by spadł pięć metrów w bok od jednorożca. Chciał jedynie zwierzę spłoszyć, nie zaatakować.

- Zgłupiałeś czy jak? Spłoszysz go. - szepną teatralnie Gregor uważając by nie podnieść głosu. Będąc na klęczkach przyjrzał się jednorożcowi “od spodu” sprawdzając czy jest to klacz czy ogier. Gdy w w pobliżu czworonoga poleciał kamień odwrócił się z furią w stronę towarzyszy.
- Który to? Jak się dowiem każe zeżreć ten kamień. - Wysyczał tonem ociekającym jadem.

- Niech bestia ucieka od nas. To zbyt potężna siła, by z nią igrać - chrypnął Sabir

S’Ssasquath przyglądał się białemu koniu, przekręcając przy tym nieco na boki głową, jak miał w zwyczaju. Sethianin nie znał dobrze tutejszych zwierząt, ale do każdego nieznanego mu stworzenia podchodził ze skrajną nieufnością, dlatego wielkie było jego zdumienie, gdy zauważył, że w jakiejś dziwnej fascynacji nawet nie nałożył strzały na cięciwę. Coś mu tutaj nie pasowało, a reakcja ludzi, choć nie rozumiał co mówili, spotęgowała to uczucie. Kiedy Sabir rzucił kamieniem, Y’yg ocknął się z tego dziwnego stanu i szybkim ruchem uniósł napięty łuk. Ze zdziwieniem stwierdził jednak, że nie wie tylko w kogo celować. Wachając się między Sabirem, a zwierzęciem, skierował wreszcie grot strzały w stronę jednorożca. Nie strzelał jeszcze, lecz czekał w gotowości.

Kirdurczyk ze strachem spojrzał na jaszczura z napiętym łukiem. Szybko zaczął mu gestykulować, by opuścił łuk.
- Nie chcemy ... go atakować gadzie!

S’Ssasquath spojrzał ze zdziwieniem na Sabira, lecz usłuchał i opuścił łuk.

Gregor wstał powoli wkładając całą swoją wewnętrzną siłę by zachować spokój. Przesunął się tak by stanąć między Sabirem, S’Ssasquathem a jednorożcem. Jednoznacznie pokazując że będzie bronił baśniowego zwierzęcia. Furia aż kipiała z niego. Powolnym ruchem odsłonił pochwy z nożami patrząc na obu.

Sethianin widząc błysk stali syknął na niego, odsłaniając przy tym setki drobnych zębów, ustąpił jednak i cofnął się na kilka kroków.

- Rosalindę przekonywałem. Was nie będę. - warkną Gregor

- Uspokój się. Nie chcę go skrzywdzić, jednak nie chcę by nas skrzywdził. Niech idzie swoją drogą, a my swoją. Poradzi sobie bez ciebie towarzyszu. To zbyt potężne zwierzę, byś próbował się z nim zaprzyjaźnić. - Sabir nie miał zamiaru walczyć z tropicielem. Był niezbędny dla ich wyprawy. Poza tym nadal miał problem ze złapaniem oddechu - Jego miejsce jest w tej dziczy, a nie do tego, byś je oswajał.

Gregor jeszcze chwilę wodził wzrokiem między zabójcą a jaszczurem. W końcu wziął głęboki oddech uspakajając emocje i odwrócił się do jednorożca.

Niestety mistyczny stwór zniknął, pozostawiając po sobie jedynie niesamowite wrażenie. Wszyscy popatrzeli się po sobie, jakby niepewni, czy to, co zobaczyli wydarzyło się naprawdę, czy to był tylko sen. Pozostała miednica z wodą, wrażenie rajskości miejsca oraz brud i nieczystości spływające rzeką, bardziej pasujące do kanału miejskiego niż rzeki w środku dziczy.

Gregor zacisnął zęby aż zatrzeszczało. Odwrócił się do Sabira i podszedł energicznym krokiem a gdy zbliżył się dostatecznie blisko wymierzył mu pięścią cios w twarz.

Zaskoczony Sabir nawet nie próbował unikać. Długo jednak nie trwało nim otrząsnął się z zaskoczenia i przygotował do mordobicia. Wtedy międy obu wpadł Symeon.
- Dość! Na miłość Hallasa, dość. Ogarnij się Gregor! Wszyscy spokój! - takiego tonu u doktora jeszcze nie słyszeliście. - On tu nie wróci, a ty nie będziesz próbował go tropić!Był piękny, ale nie był naszym celem i sednem wyprawy. Ogarnąć się, zwijamy obóz i w drogę! - po czym podszedł na chwilę do S'ssasquatha i szybko wytłumaczył mu, co się zdarzyło.

Ciężko odczytać z jaszczurczej twarzy rozbawienie, ale to chyba właśnie zobaczyli.

Gregor spojrzał na doktora jak na kogoś kto wcina się między wódkę a zakąskę.
- Nie było w nim agresji a on mógł go rozzłościć. Nim ruszymy musicie coś zjeść i okadzić dymem bandaże Wata. Ciepło lepiej zasklepi strupy, a jak bandaż dymem najdzie odstraszy robactwo co do krwi ciągnie. Idę poszukać czegoś co pomoże mu wrócić do zdrowia i jakiejś zgrabnej lagi coby łatwiej mu się chodziło. Wrócę nim zwiniecie obóz. - Ruszył w las pogryzając kawał suszonego mięsa, sowa i wilczyca chwilę później zniknęły między drzewami podążając za zwiadowcą.

- Gregor! Masz go nie tropić! Słyszysz! - głos doktora brzmiał jakby przywoływał do porządku niesfornego żaka.

Gregor machną rękom doktorowi na potwierdzenie że go słyszy po czym dał nura w zielony gąszcz. Oddalił się kilka kroków od obozu i skupił na otaczających go roślinach przypominając sobie i porównując wszystkie znane kształty i zapachy leczniczych ziół oraz gdzie o nich słyszał i tak od wspomnienia do wspomnienia…

Larysa… zółty kwiat wywar odgania złe sny a rozgnieciony pomaga na ból głowy, Larysa… młodsza córka zarządcy folwarku. Ładne choć niezbyt bystre ani cnotliwe dziewczę a ja miałem się z niż żenić. Ba, nawet weselicho było i kapłan nas pobłogosławił. No ale do „konsumpcji” związku nie doszło bo i jak skoro w pierdlu siedziałem a panna młoda oczy wypłakiwała. – Gregor uśmiechną się do wspomnień – Więc ślub nieważny okazał się być. No i dobrze. Pomagał u jakiegoś barona przy koniach i krowach na jakiejś granicznej wiosce między dwoma możnymi rodami. Dobrze płacili, ludziska proste i uczciwe. „Osiedle się” pomyślał a że udało mu się na pańskim folwarku wyleczyć kilka koni odebrać kilka trudnych źrebiąt od co cenniejszych klaczy posadę koniuszego miał w zasadzie pewną. Wtedy też poznał Larysę. Wpadli sobie w oko. Nieledwie coś o osiedleniu się napomkną od razu pojawiły się swatki. „Dziwne” pomyślał „ale co tam”. Hega jego ulubiona suka jednak rozwiązała zagadkę szybkich zrękowin. Wyczuła odmienny stan dziewczyny i choć jeszcze wtedy nie rozwiną swego daru samo zachowanie czworonoga podsunęło mu odpowiedz. Z razu chciał zerwać zrękowiny wygarnąć zarządcy i powędrować dalej ale gdy ochłoną przyszła druga myśl. On włóczęga, i jakby nie patrzeć gołodupcew, a ona trzecia, najmłodsza córa zarządcy. Na więcej nie miał co liczyć. Przełkną afront zwłaszcza że dziewczę było całkiem ładne. Weselisko odbyło się jeszcze zanim ciąża stała się widoczna. Wielka potańcówka na koszt zarządcy. Jadło, alkohol i całe mrowie gości. Gdy już sobie wszyscy porządnie podpili przyszedł czas na oczepiny. Panny zabrały młodą żonę do swojego towarzystwa. Kawalerowie do swojego. Tyle że zamiast na oczepiny zabrano go za oborę Gdzie czekał na niego Jasyr i jego dwóch przydupasów. Przytrzymali i przycisnęli go do ściany. Wtedy syn karczmarza zaczął z niego szydzić.
- To jabłuszko co tak chętnie od Manfreda dostałeś to już robaczyw. Hehe – rechotali wszyscy trzej. – Nasza mała klaczka to już źrebna jest. Bo wiesz przybłędo, to jest nasza zdobycz. Ujeżdzali my ją sami i pospołu. Ujeżdzali my i dalej będziem a ty będziesz nasze bękarty chował hehehe – błysnęło żelazo w ręku. – bo jak nie…
Jasyr nie zdążył dokończyć bo gdy tylko Gregor gwizdną z cienia wyskoczyła Hega wbiłą się zębami w uzbrojoną dłoń i trzymała a w tym czasie Gregor rozprawiał się z dwoma pomagierami Jasyra. I dawał upust swojej złości. Wiedział o ciąży, ale co innego wiedzieć a co innego słyszeć i dać z siebie szydzić. Krew bryzgała na wszystkie strony z rozbitych warg i nosów, A nawet gdy padli zasłaniając głowy był aż przestali się ruszać. Syn karczmarza stał trzymany potężnymi szczękami suki które przy każdej próbie oswobodzenia zaciskały się coraz mocniej i z przerażeniem obserwował jak przyszły koniuszy masakruje dwóch drabów. W końcu przyszłą kolej na niego.
- Nie proszę, nie bij, nie zbliżymy się do niej. – zaczął skomleć gdy Gregor zakrwawiony z płonącym wzrokiem staną nad nim. Alkohol zrobił swoje. Zwiadowca nie czół bólu ani litości. Kopniakami zapędził chłopaka do obory powrozami przewiązał do belek zdarł z niego portki.
- Mówisz że ogier z ciebie. – spluną mu w twarz. – A ja ci pokaże że z ciebie całkiem przystojna jałówka będzie. Zobaczysz spodoba ci się.
Gregor z kojca przyprowadził cielaka i podstawił Jaryrowi pod przyrodzenie i pozwolił naturze działać. Cielak momentalnie chwycił przyrodzenie myląc je z wymieniem i próbował wydoić. Najpierw niedowierzanie potem obrzydzenie potem chwila przyjemności a na końcu ból odmalowały się na twarzy chłopaka. W końcu cielak się znudził. Gregor nachylił się nad chłopakiem.
- Teraz czas na finał. Miałeś chwile przyjemności. Teraz czas komuś innemu przyjemności dostarczyć.
Gregor odpiął od ściany wielkiego buhaja.
- Poznajcie się to jest Ursus. Może to nie ogier ale z jałówkami to sobie radzi lepiej niż ty. A skoro już jak przystało na krowę zostałeś wydojony to czas cię zacielić.
W końcu jednak któryś z osiłków ockną się i pobiegł po pomoc bo Ursus zdążył jedynie obwąchać Jasyra gdy do obory wpadli goście weselni…

Skończyło się na areszcie, chłoście, unieważnieniu ślubu i wygnaniu. Baron który wydawał wyrok zaśmiewał się do łez odczytując winę za którą Gregor poniósł karę.



Gregor pochłonięty wspomnieniami odszedł kilkadziesiąt metrów od obozowiska W końcu otrząsną się jak pies z wody i przykucną nad niską trawo podobną rośliną, Zerwał kilka źdźbeł, roztarł w palcach powąchał. Poszedł dalej, nagle uśmiechną się zbliżając do trzcinowatej roślin rosnącej na skraj jakiejś kałuży. Wyrwał jedną z korzeniami, opłukał pęd w bajorku, potem strugając nożem dobrał się do miękkiego miąższu.
- Jak za dawnych czasów - uszykował sobie jeszcze kilka porcji kwaskowatego miąższu i ruszył dalej. Okrążał obóz dużym łukiem przetrząsająca zarośla. Wąchał kwiaty i zielone pędy tego co rosło przy ziemi lub zwisało z gałęzi niektóre wydały mu się znajome, zrywał i chował do torby. Niekiedy od razu szedł dalej, kilka razy musiał od razu wycierać palce w ziemię i spłukiwał wodą z bukłaka. W końcu też znalazł młode proste drzewko z rozgałęzieniem na czubku. Dwoma ruchami ściął je poobrywał niepotrzebne gałęzie.

Gregor - Zbieractwo 06/30% - ZDANY!


„No cieśla ze mnie żaden ale na kule się nada. Dobra będę wracał bo jeszcze naprawdę pomyślą że szukam jednorożca.” - pomyślał
Wsadził kij do sajdaka razem z resztą broni i ruszył w stronę obozowiska. Po chwili wyszedł na niewielką polankę którą zajmowali. Podszedł do rannego wojownika i wręczył mu kulę.
- Lepiej się nada niż wiosło lub tyczka. Znalazłem kilka rzeczy ale muszę jeszcze raz je przejrzeć zanim ci podam. Widzę że nogę i plecy ci okadzili – stwierdził zadowolony wąchając bandaże.

Tymczasem S’Sassquath rozłożył na uboczu swój dobytek. Wcześniej, wykończony pościgiem nie miał okazji sprawdzić czy czegoś nie brakuje, zajął się więc tym teraz.
Obok Yy’g leżało dobrze ponad tuzin strzał o grotach wykonanych z kości lub obsydianu, lecz nie to było ciekawe. Na ziemi spoczywała broń, bo tym zapewne był ten przedmiot, trochę przypominający miecz. Broń ta miała coś co można było nazwać rękojeścią oraz głownią, lecz była wykonana w większości z drewna. Drewniana „głownia” po bokach była wykończona ostrym, wulkanicznym kamieniem, nadając całości wyjątkowo paskudny wygląd.



W przeciwieństwie do łuku, oręż ten nie wyglądał na często używany, jednak sama myśl o tym, do czego jest zdolny, mroziła krew w żyłach. S’Ssasquath zapytany o ten przedmiot, nazwał go „macuahuitl”, nie zademonstrował jednak jak się tym walczy, zamiast tego oglądał starannie szklane fiolki. Dwie mniejsze z nich obejrzał ze szczególną uwagą. W pierwszej znajdowała się jakaś bezbarwna ciecz, w drugiej, koloru lekko zielonkawego, trzecia- większa wypełniona była czymś o konsystencji maści. Odstawił fiolki obok bambusowej rurki i ostrożnie rozwinął kolejne płótno. Były tam małe strzałki, rozmiarem pasujące do niewielkiej dmuchawki. To oraz kawałek wytrzymałego sznurka, woda i szeroki kawałek czarnego materiału było już wszystkim, co miał ze sobą. Nie było tam jedzenia, ale S’Ssasquath mimo, że rano nic nie jadł nie wydawał się tym przejęty. Spakował starannie wszystko z powrotem do podróżnego worka, a macuahuitl umieścił u pasa. Spojrzał na resztę, wyczekując jakiejś decyzji.
 

Ostatnio edytowane przez harry_p : 27-07-2014 o 12:22. Powód: C.D.
harry_p jest offline  
Stary 27-07-2014, 12:25   #104
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
- To co dalej? - Gregor zwrócił się do doktora. - Wat na podróż rzeką jeszcze się nada, ale o chodzeniu dalej niż na stronę to można zapomnieć. O ile zieloni nas nie znajdą dzień czy dwa odpoczynku by się przydało.

Rozpocząta rozmowa, nie interesowała S’Ssasquatha z wiadomych przyczyn, choć w lekko przerażonym umyśle jaszczura zaświtała myśl, że w końcu będzie musiał wyjaśnić swoją obecność w tym miejscu. Nie bez znaczenia było dlań również dokąd płyną ci dziwni ludzie. Lekki powiew wiatru znów przyniósł nieprzyjemny odór. Yy’g odwrócił łeb w stronę rzeki. Podszedł nad brzeg, zaczerpnął w dłonie trochę wody i powąchał ostrożnie, prychając i intensywnie ruszając przy tym nozdrzami. Z zaciekawieniem spojrzał w górę rzeki.Woda wyraźnie niosła ze sobą trupi odór. Nie umknęło to uwadze jaszczura. Zdawało się, że w oddali dostrzegł jakiś kształt. Z pozoru wyglądał na zwykłą kłodę, jednak Yy’g widząc go, powstał z klęczek i wydał z siebie krótki skrzek, skupiając na sobie uwagę reszty drużyny. Jedną ręką wskazywał rzekę, a drugą wskazał Gregora.

S'Sassquath: Wiedza o lesie 94/35% -20 (woda, nie las) - oblany

- Kij czort? - zdziwił się Gregor - Przecież ja nie umiem po ichniemu… - spróbował wykpić się i wysłać do niego doktora ale ten chyba się na niego boczył bo tylko machną mu ręką żenie ma czasu. Zrezygnowany zwiadowca westchnął i ppodszedłdo jaszczuroludzia.
- NO JESTEM - powiedział powoli i przesadnie wyraźnie

Jaszczur przechylił łeb i z zdecydowanie mniej wyraźnie odpowiedział mu dwoma słowami:
- Katavri... iġbed.
Widząc, że Gregor nic nie rozumie, co w zasadzie było oczywiste, S’Sassquath pośpiesznie sięgnął do swego bagażu i wyciągnął jakiś sznur. Owinął jeden koniec wokół dłoni i ciągle wskazując rzekę zakręcił nim nad głową, po czym zarzucił w stronę wody, jakby łowił ryby.

- Tośmy se pogadali - mrukną. Obserwował uważnie jaszczura próbując zrozumieć o co mu chodzi. W końcu zorientował się że ten próbuje złapać coś co w wodzie pływa.
- NIE TAK - spróbował mu przekazać w końcu zamachał do niego by przykuć jego uwagę.
Wskazał sznurek i pomachał wyciągniętym palcem w lewo i prawo.
- NIE - i dla potwierdzenia pokręcił przecząco głową. Potem wskazał palcem nasznurek potem na siebie - JA - a potem powtarzając ruch Jaszczura machną w stronę rzeki - ZROBIE.
Yy’g wręczył sznur wpatrzonemu w rzekę Gregorowi, po czym znów krótko wrzasnął, by zwrócić jego uwagę na siebie. Przyklęknął i wygładziwszy piasek zaczął kreślić na nim jakieś linie.


Gregor wziął sznurek i zaczął wiązać pętlę wypatrując tego co S’Sassquath wyglądał na rzece. Gdy ten znów zaczął skrzeczeć zgiął się w pół spoglądając na piasek.

Jaszczur przejechał dwukrotnie szponem wyrysowując długi kształt zwężający się na przedzie i tyle. Na jednym końcu dorysował zygzakiem kolejne dwie linie. Gdy skończył od całości wychodziły także coś jakby cztery łapy.

Gregor z uwagą przyglądał się rysunkowi S’Sassquath przekręcił kilka razy głową by lepiej się przyjrzeć dziełu. W końcu wyprostował się i zlustrował powierzchnię wody szukając czegoś podobnego do piaskowego rysunku.
- TO - wskazał palcem na napuchłe truchło pływające na wodzie?

S’Sassquath spojrzał we wskazanym kierunku, chwile zastanaiwał się jakby próbował sobie coś przypomnieć.
- Nje- powiedział wreszcie w miare bez większych kłopotów, kręcąc przy tym na boki głową, tak jak to wcześniej robił Gregor i wskazał inny kształt unoszący się na wodzie, odległy zaledwie kilka kroków dalej.

Gregor spojrzał za szponiastym palcem w końcu kiwną potakująco głową.
- Aaa… - Widząc cel Gregor zakręcił liną nad głową i zarzucił pętle na unoszące się na wodzie truchło delikatnym ruchem zacisną węzeł i zaczął przyciągać do brzegu. Gdy smród padliny nasilił odwrócił głowę.
- Mam nadzieję że nie będziesz tego żarł. - powiedział po cichu potem głośniej do Jaszczura - ŚMIERDZI. - i dla podkreślenia słów ostentacyjnie zatkał nos pochylając się nad trupem a potem powachlował się przed nosem odwracając głowę.

Do truchła niemal natychmiast zleciały się roje much. S’Sassquath może i nie miał zamiaru konsumować zdechłego krokodyla, bo tym najwyraźniej była wyciągnięta padlina, ale nie widział powodu, dlaczego nie maiłby pożreć kilku owadów. Zdawało się, że czyni to niemal bezwiednie. Co jakiś czas jego długi jęzor wysuwał się łapiąc nieszczęsne stworzenia, ale nie to było powodem, dla którego namawiał Gregora do wyciągnięcia padliny. Jaszczur przyklęknął nad truchłem i zaczął oglądać rany na ciele zdechłego krokodyla. Machnął też w stronę Gregora, by również się nachylił.

Widok łapiącego owady jaszczura nie zrobił na Gregorze żadnego wrażenia i gdy ten gestem zachęcił do oględzin krokodyla ukucną obok i przyjrzał się ranom jaki znaleźli na trupie. Co jakiś czas odwracał głowę łapiąc oddech z dala od smrodu. Trochę pomagało, niestety tylko trochę.

Tropienie
S'Sassquath:
45/10% - oblany
Gregor: 36/60% - zdany!

Poszarpane rybimi zębami zwłoki nie dostarczyły wielu wskazówek, jednak uważny Gregor znalazł pojedyńczą ranę - dziurę, w którą przy odrobinie szczęścia mógł włożyć całą dłoń. Na jego oko i rozum, to ona zabiła krokodyla. A ząb, który ją zrobił, musiał być naprawdę nielichy, na migi pokazał to Ssasowi i narysował na piasku rozmiar, by ten domyślił się o co chodzi.

Yy’g spojrzał na wyrysowany ząb, jednak czy dotarła do niego groza sytuacji, ciężko było powiedzieć. Jego twarz pozostała niewzruszona.

- No ładnie chyba utknęliśmy między dwoma potworami. - skomentował Gregor odkrycie. Nim się podniółs poklepał S’Sassquath’a przyjaźnie po plecach, lecz ten gwałtownie odepchnął jego przedramię, zadrapując je nieopatrznie. Na szczęście nie było to głębokie zadrapanie i raczej powstało bez takiego zamiaru. Gregor uniósł ramiona w uniwersalnym geście poddania. Druga myśl że u nich ten gest nie koniecznie znaczy to samo przyszła nieco zbyt późno. Uśmiechną się zakłopotany mając nadzieję że jaszczur zrozumie. Rozwiązał węzły zwinął linę i oddał. Wrócił do reszty drużyny.
- Tsza będzie uważać bo w górę rzeki siedzi jakieś paskudztwo które zżera krokodyle tak samo jak my kurczaki. S’asqłata - przekręcił nieopatrznie imię Setianina - znalazł pływające trupa. Wkrótce pewnie będziemy musieli zejść na ląd.
Po wieściach Gregora na nowo rozgorzała dyskusja co dalej tak że chwila wypłynięcia znów się odwlekła. Nie mając lepszego zajęcia zaczął sortować swoje dzisiejsze zbiory. Najpierw rozdzielił kwiaty od kłączy i traw, potem odrzucił uszkodzone czy zwiędnięte kawałki. Potem jeszcze raz sprawdzał zapach i smak ziół. Kilka żółtawych kwiatków rozłożył na kawałku tkaniny by ususzyć. “To na ból” zanotował w pamięci. “Trawa na wzmocnienie, świeże czy suszone bez różnicy. A to kłącze na opuchliznę. Najlepsze będzie na ranę”. Zwiadowca roztarł w niewielkim moździerzu białe pachnące lukrecją kłącze, dodał niewielką ilość rany.
- Wat rozwiąż bandaże. Ta maść zmniejszy opuchliznę, tak będzie szybciej się goić i mniej boleć.
Wat zaczął rozwiązywać bandaże ale i tak Gregor uwiną się z ziołami szybciej. Nałożył aromatyczną palkę wokół szwów zarówno na nogę jak i na plecy. Potem ponownie zabandażował rany. Na koniec ponownie okadził bandaże by odgonić robactwo od ran.

S’Sassquath przez cały czas obserwował medyczne poczynania. Nie wyglądało to, jakby żywił urazę. Ewidentnie interesowały go różne substancje jakie używał Gregor. Raz wskazał na żółte kwiaty, po czym uniósł dłoń pod nozdrza i zaciągnął się ostentacyjnie, po czym spojrzał pytająco na Gregora, jakby czekając na przyzwolenie.

Gregor pokiwał głową w górę i w dół i znów zwrócił się do S'Sassquatha jak do dzieckka - TAK - następnie otwartą dłonią wskazał na rośliny.

Yy’g sięgnął po roślinę i przyjrzał jej się z bliska, po czym obwąchał dokładnie i znów obejrzał dokładnie.
- Għal liema?- Zwrócił się do doktora Symoena
(na co?)

Doktor przekazał to pytanie Gregorowi, po czym przetłumaczył setianinowi jego odpowiedź.
 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 27-07-2014 o 13:51.
Rewik jest offline  
Stary 27-07-2014, 13:37   #105
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację

Kazariński Umiak
Wielkość +2, Szybkość 45% (+5% za każdego wioślarza powyżej 2)

OO Porysowany (Draśnięty)
OO Lekko cieknie (Lekko ranny)
OOOOO Przebicie (Ranny)
OOOOOOOOOO Nabiera wody (Ciężko ranny)
OOOOO Zdruzgotana (Agonia)

Sprzet na łodzi.
3 Wiosła, 2 tyczki, składany daszek, kotwa na 20-krokowej linie,
łaty z foczej skóry i lepidło uszczelniające XOOOOOOOOO

Zapasy żywności (Na 6 osób)
XXXXXXX XOOOOOO OOOOOOO OOOOOOO

Skrzynia pierwsza, sprzęt obozowy:
1 Namiot wojskowy oficerski, wedle wzoru imperialnego, mogący służyć zarówno jako miejsce spotkań lub nocleg dla ośmiu osób.
4 Hamaki
8 Moskitier, w tym 5 dziurawych
8 kocy i 8 derek skórzanych
Zestaw igieł i pęk dratwy oraz łaty skórzane w wielu wymiarach.

Skrzynia druga, wypełniona narzędziami:
1 Piła
1 Młotek
1 Cęgi
3 Dłuta
2 Siekiery, w tym jedna drwalska, oburęczna.
2 Maczety
50 gwoździ na palec długich
1 Zwój liny manilowej, 14 kroków liczący
1 Pęk sznurka, stukrokowy
2 Lampy
1 Latarnia sztormowa
1 Baryłka oliwy pięć galonów mieszcząca
1 bela lnu

Skrzynia trzecia, z naczyniami:
1 Kocioł miedziany (acz nieco zaśniedziały) z łańcuchem
1 chochla
4 misek cynowych
6 kubków cynowych
5 łyżek cynowych
3 noże kuchenne
1 tasak
1 Albarela ceramiczna solą wypełniona
1 Moździeż żeliwny z tłuczkiem
1 dzban miedziany (zaśniedziały)
1 wiadro

Skrzynia czwarta, naukowymi przyrządami wypełniona:
1 tablica woskowa z rylcem
1 pulpit skryptorski
1 pudełko, akcesoria skryptorskie zawierające, w tym proszki inkaustowe.
1 pęk piór gęsich
4 kodeksy o kartach czystych
50 kart papieru w tubusie skórzanym
1 Szkło powiększające
30 świec woskowych
1 Pudełko z kartami zielnikowymi
1 Pudełko z przyborami zielarskimi
30 zwojów lnianego, czystego płótna na opatrunki
1 Pudełko z narzędziami lekarskimi i chirurgicznymi
4 Fiolki eliksiru uzdrawiającego
1 Miotełka




ŚWIT NAD MARTWĄ RZEKĄ
<<<< soundtrack >>>>

28 Izoka, roku po Wyniesieniu 1161, późny poranek
Dzika Puszcza, obozowisko przy rzece, za skalnym tunelem.


Wyciągnięta na brzeg łódź została przewrócona do góry dnem i obejrzana w poszukiwaniu uszkodzeń. Poranne słońce szybko wysuszyło dno i na uszkodzoną - choć nie przebitą skórę S'Ssasquath nakleił łatę. Klej cuchnął jak spalone włosie i drażnił nozdrza, ale jak go zapewnił Doktor, kazariński klej szkutniczy łapie skórę i drewno szybko i trzyma mocno.

S'sasquath: Zręczność 04/70% - udany!

Tymczasem na drugim końcu obozu Doktor wraz z Sabirem zwijali powoli obóz. Nagle w powietrzu coś zafurkotało i na drzewie obok usiadły dwa ptaki o olbrzymich barwnych dziobach, każdy wielki jak gęś.
Jednego, czego obu mieszczuchów dżungla już nauczyła, to nie ruszać się nigdzie bez bez broni. A że ptaki wyglądały na spokojne obaj panowie postanowili ustrzelić kolację. Skupili się, bo musieli strzelić jednocześnie, by dostać oba.

Strzelanie:
Doktor strzela z kuszy
: 01/50%! - Spektakularny sukces!
Sabir strzela z łuku: 15/50% - zdany!

Obaj trafili - Sabir w pierś ptaka, który zatrzepotał skrzydłami i spadł, doktor zaś prosto w oko, ptak nawet się nie zorientował co się stało. Zadowoleni, że na śniadanie będzie coś lepszego niż suchary i solone śledzie już ruszyli ze zdobyczą pochwalić się przed innymi, gdy ujrzeli Gregora wyciągającego krokodyle truchło na brzeg.

Szansa na losowe zdarzenie 62/70% - udany!


Deszcz zaskoczył wszystkich. Co prawda padało codziennie, ale tym razem nie był to zwykły deszcz, tylko porządna, tropikalna ulewa. Krople wody waliły niczym spadające orzechy, i było od nich tak gęsto, że widoczność spadła do kilkunastu metrów. Gregor ze Squathem szybko zabezpieczyli łódź, by wezbrana woda jej nie porwała i dołączyli do reszty w namiocie. Na szczęście wszystkie skrzynie były wraz z nimi właśnie tutaj. Padało ponad dwie klepsydry.

Gdy wyszli z namiotu, obozowisko nijak nie przypominało tego, które zostawili uprzednio. Przez środek biegł strumień, który w czasie ulewy radośnie wyrył sobie koryto przez sam środek obozu. Wszędzie błoto, liście i gałęzie, aż dziw, że namiot ustał.


Na błotnistym teraz brzegu, zaraz obok łodzi, spory, mierzący conajmniej sześć kroków gad właśnie wciągał niedojedzone resztki swego kuzyna do wody razem z końcem liny Gregora. Ten zdążył jednak odciąć ją, zanim wodny drapieznik wciągnął całą pod wodę. Nie była to jedyna strata - woda zmyła też miedźnicę i trochę kubków, misek, łyżek, a które były porozkładane na zewnątrz, porwała też jedno wiosło. Niby nic wielkiego, ale w pobliżu nie było targowiska.
W ponurym nastroju, nie raz zapadając się po kostki w błocie zwinęli obozowisko i przygotowali łódź do drogi.



W GÓRĘ RZEKI,
NA SPOTKANIE Z NIEBEZPIECZEŃSTWEM

<<<< soundtrack >>>>

Tego samego dnia, wczesne popołudnie na rzece

Dzięki ulewie rzeka była nieco mniej mętna, mniej śmierdząca, ale i bystrzejsza. Wiosłowało się gorzej, a ciężko gojące się krwiaki wata uniemożliwiały wykorzytanie i jego sił.
Tu, za skalnym tunelem i wzniesieniem dżungla była inna. Nie licząc krokodyli znikły gdzieś wszechobecne gady, ustępując miejsca przeróżnym ptakom, kopytnym, małpom, wielkim kotom, długo by wymieniać bogactwo tego co można dostrzec na brzegach.


Same zaś brzegi stały się nieco bardziej przyjazne. Mniej zarośnięte, płaskie, jakby zapraszały do przybicia do nich. Tu właśnie czaiły się krokodyle na swoją zdobycz.
Członków wyprawy krokodyle nie obchodziły specjalnie, raczej to, co je zabijało zaprzątało ich głowę. Każdy, kto nie wiosłował, wpatrywał się w wodę lub brzeg szukając zagrożenia.
Tymczasem niebezpieczeństwo nie kryło się wogóle.

Gdy minęli zakręt rzeki, smród niemiłosiernie się wzmógł. Nagły plusk zaalarmował wszystkich, i tak oto przed nimi ukazał się zabójca krokodyli, który właśnie rozprawiał się z przedstawicielem gadziego rodzaju który najwyraźniej wpłynął na zakazane terytorium. A właściwie zabójcy bo naliczyli około tuzina kolosów, nie licząc młodych.


Drapieżnik, zapewne chcący dopaść jedno z młodych, nie miał najmniejszych szans. Wkrótce jego zwłoki popłynęły w dół rzeki, opuszczając odcinek, który wodne bestie objęły we władanie. Znaczony osadami odchodów, które zwierzęta te rozbryzgiwały wszędzie merdając krótkim ogonem przy defekacji cuchnący odcinek rzeki należał do nic, co właśnie największy z nich - zapewne dominujący w stadzie samiec oznajmił głośnym rykiem, po czym oznaczył znów rewir
A za nimi były i inne stada.


Gdzieś dalej dwa kolosy walczyły ze sobą z furią, być może o terytorium, być może o samicę... nie wyglądało to na najbezpieczniejszy odcinek rzeki. Najwyraźniej szaroskóre bestie były agresywne i drażliwe, a także - o dziwo - dużo szybsze niż można się było spodziewać po ich kształcie i rozmiarze.


Członkowie wyprawy patrzyli się jak zahipnotyzowani na przeszkodę, która ich czeka na drodze do celu. Bestii było po prostu za dużo, a każda wielka niczym tur. Chyba najlepiej byłoby po prostu nie podpływać...
Nagle z boku coś plusnęło głośno w szuwarach, jakby stuletnie drzewo zwaliło się do wody. Rut zjeżyła włosy, a oczy wszystkich zwróciły się w stronę hałasu.


__________________________________________________ _____________
Ze względu na chronologię i na prośbę graczy post ten został przeze mnie usunięty oraz wklejony ponownie na końcu. Czytelników (o ile jacyś są) i obsługę przepraszam za zamieszanie. - TomaszJ, MG
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 27-07-2014 o 13:40.
TomaszJ jest offline  
Stary 27-07-2014, 22:35   #106
 
harry_p's Avatar
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
Gregor przyglądał się stadu z fascynacją. Może to nie była jedna wielka besta wielkości hydry ale wcale nie mniejsze niebezpieczeństwo. Z zainteresowaniem nasłuchiwał bojowych ryków zwycięstwa jak i nieco bardziej żałosnych jęków pokonanego samca. Cyba zwlekali nieco zbyt długo z zawróceniem łodzi bo nagle z boku zaszarżowało jedne z tych zwalistych stworzeń. Miał tylko chwilę na decyzję. Walczyć zawsze zdążą, ale okiełznać tylko raz...
Nabrał powietrza w płuca i rykną na zwierze imitując wcześniej zasłyszane dźwięki i wkładając w nie emocje “niegroźny, uległość, pokonany chęć odejścia”. I choć sięgną po oszczep rykną ponownie.

Gregor:
Naśladowanie głosów zwierząt 37/60% - udany
Tresura, aspekt mistrzowski - Empatia zwierzęca 30/100% -70 (Wrogie zwierzę, dwa rozmiary większe) - Udany o włos

Hipopotam, który wypadł z szuwarów był samotny. Zapewne był to młody samiec, który wdając się w bójki próbował odbić harem któremuś ze starszych byków. Trochę więc potrwało, zanim to co słyszał dotarło do niego... i chyba mu wystarczyło!
Ryk kolosa oznajmił jego zwycięstwo, a do was doleciał tylko smród z jego paszczy. Mogliście też podziwiać jego wielkie zębiska zaledwie z kilkunastu kroków. Samiec miał kilka blizn, głębokich nawet na długość palca, ale nie wyglądały aby te rany były zagrażające życiu czy nawet zdrowiu. Drań musiał mieć strasznie grubą skórę!
Hipopotam zadowolony ze swojego zwycięstwa zawrócił w szuwary zadem do was... i zaznaczył swoje terytorium wydalając i machając energicznie krótkim ogonkiem jednocześnie, rozbryzgując cuchnące odchody jak najdalej.
Stojący na łodzi, gotowi do walki członkowie wyprawy nie wiedzieć czemu wyglądali jak chorzy na czarne wrzody, tak byli upstrzeni pożegnalnym prezentem zwierzaka...

Gregor powoli odwrócił głowę w kierunku reszty i wyszczerzył zęby w parodii uśmiechu. Choć to było niepotrzebne oszczędnym ruchem ręki wskazał kierunek za rufą, samemu też powoli wymienił włócznię na wiosło i zaczął wiosłować.
 
harry_p jest offline  
Stary 02-08-2014, 19:30   #107
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Obserwując całe zajście z rufy łodzi Wat był silnie zaskoczony reakcją hipopotama co prawda dostrzegł on bestie wcześniej ale jego przypominający mieszankę krowy i świni wygląd osłabił jego czujność i z początku zupełnie je zignorował. Ryk Gregora z pewnością wybawił ich z niemałych tarapatów.
- Świetna robota - powiedział do niego dzgnąłwszy go wpierw przyjacielsko tyczką.
- Wycofajmy się kawałek w górę rzeki i przejdźmy obok tych kolosów brzegiem. Jak który nas zaatakuje na stałym lądzie to jakoś sobie poradzimy, a w wodzie z pewnością poważnie uszkodziły by łódź.

- Mhhm, tfu - podziękował za dobre słowo wytarł twarz z hipopotamowego gówna i splunął - Jak będziemy trzymać się za linią drzew powinniśmy być bezpieczni. Nie są zbyt zwrotne. - Zawyrokował Gregor potem nabrał wody z rzeki i przemył twarz i zamyślił się na chwilę.

Wiedza o Lesie -20 (Zwierzę nie do końca leśne)
Gregor: 73/65% -20% - nieudany!
Ss'Sasquath: 24/35% -20% - nieudany!
Doktor: Naturalista 35/30% - nieudany!

Wszyscy sięgnęli pamięcią, czy coś pamiętają o owych zwierzakach, jednakże nijak nic nie przychodziło do głów.

Gdy oddalili się nieco od stada hipopotamów Gregor zwrócił się do jaszczuroczłeka
- Saskłat - wciąż nie potrafił prawodłowo wymówić jego imienia, a gdy ten odwrócił się do niego zaczął znów przesadnie wyraźnie i głośno mówić i jednocześnie gestykulować.
- TY I JA - wskazał palcem na niego i siebie - NA ZWIADY - osłonił oczy jakby chciał czegoś wypatrywać - JA LEWY wskazał siebie i lewy brzeg - TY PRAWY - wskazał S’Sassquath’a i prawy brzeg - ŁÓDZ DOKOŁA ZWIERZąT - wskazał najpierw łódź a potem kolistym ruchem w kierunku hipopotamów, - TAK, NIE? - zapytał na koniec czy zrozumiał.
S’Sassquath chciał coś powiedzieć lecz w porę się powstrzymał. Jego często nie kontrolowane wrzaski mogłyby sprowadzić kłopoty. Zamiast tego twierdząco kiwnął głową naśladując ruchy Gregora towarzyszące tym dwóm słowom i spojrzał z zainteresowaniem na linię brzegową z obu stron. Jego przekaz nie był dlań trudny do zrozumienia, więc poprzestał na domysłach. To był jego żywioł, choć miał wątpliwości co do umiejętności Gregora. Wskazał siebie, a następnie na prawy brzeg rzeki, wykonał jednak jeszcze jeden gest- wyciągnął lekko przed siebie otwartą dłoń palcami do góry, wewnętrzną stroną do Gregora. Wskazał na maczete, którą posiadał treser, a następnie derki pokładu. Następnie sam zdjął przypasany macuahuiltl i kawałek materiału przesłaniający jego jaszczurze ciało. Po chwili jednak znów ubrał swą broń. Widząc pytające spojrzenie Gregora puknął w macuahuiltl wydając przy tym głuchy drewniany dźwięk, a następnie stuknął pazurem w stalową maczetę. Dosłownie w parę sekund wygrzebał ze swojego ekwipunku niewielki woreczek i przytrzymał go w paszczy. Tak przygotowany, wyczekiwał chwilę na odpowiedni moment by wskoczyć do wody.

Gregor chwilę myślał nad tym co pokazuje S’Sassquath w końcu chyba zrozumiał
- TAK... - zaczął znów swoje lingwistyczne wygibasy gdy nagle znacznie bliżej usłyszeli ryk hipopotama, odwrócił się gwałtownie i z trzaskiem zamkną gębę. Pokiwał twierdząco głową. Wskazał siebie, jaszczura znów gest rozglądania się potem okalający a następnie doktora i a potem otwarł usta tak jak by z doktorem rozmawiał. Na koniec wskazał maczetę, ruchy ręki jakby coś ścinał, łódkę i znów okalający ruch ramienia.
Gdy “rozmówił” się z S’Sassquath zrzucił nadmiar ekwipunku na pokład, nachylił się nad wilczycą.
- Zostań, czekaj, wrócę, - pogłaskał też Lulu po łepku który wystawiła z torby. Widząc że sowa odsypia nocne polowanie nawet się do niej nie zbliżył. Gdy się wyprostował jaszczur już znikną z pokładu.
- No ja też gadam po ichniemu ale mnie od tego gadania ręce bolą. - rzucił żartobliwie nim zanurzył się w wodzie.

Gregor dopiero po dłuższej chwili wyszedł na piaszczysty brzeg, gdyż pływanie z całym rynsztunkiem nie było łatwe. Chwilę przecierał twarz oraz próbował wyżymać ubranie w końcu ruszył w las. Oddalił się od rzeki na kilkanaście metrów i idąc zygzakiem zbliżając i oddalając się od stada badał jak daleko zapuszczają się te olbrzymy w las. Szedł w górę nurtu. Wcześniej szukał ziół, teraz jednak badał grunt szukając bardziej piaszczystych skrawków po których łatwiej będzie ciągnąc umiak, szerszych odstępów między drzewami gdzie zmieści się łódź oraz powalonych pni które mogły by stanowić zbyt dużą przeszkodę. Gdy zbliżał się do rzeki zdwajał czujność. Hipopotamy wolą rzekę niż ląd ale swoich młodych pilnują zarówno przed krokodylami ale też przed lądowymi drapieżnikami. Gdy ryk zwierząt został już za plecami skręcił w stronę rzeki by znaleźć odpowienie miejsce do ponownego zwodowania łodzi. Potem zawrócił.

(w tym samym czasie, na prawym brzegu rzeki)
S’Sassquath cicho wśliznął się do wody, jeszcze gdy Gregor rozmawiał ze swymi zwierzątkami. Pod wodą ostrożnie zbliżał się do brzegu.
Każdy Yy’g potrafił dobrze pływać. Gatunek ten, choć ogólnie nazywany jaszczuroludźmi miał także sporo wspólnego z płazami. Wystarczy spojrzeć na S’Sassquatha, a zobaczy się pewne charakterystyczne cechy. Kształt łba, czy sposób w jaki poruszał się w wodzie. Pod mętną powierzchnią ciężko było dojrzeć cokolwiek, jednak unoszący się na wodzie drewniany macuahuiltl wskazywał, że Yy’g pokonywał rzekę pulsacyjnymi ruchami, podobnymi do pływających żab. Jego oczy tak inne od ludzkich, przysłonięte dodatkową błoną z pewnością znacznie ułatwiały mu podwodna obserwację.

Gdy był już niedaleko kresu wód, wynurzył częściowo łeb i chwilę obserwował linię brzegową. Co ciekawe, jego skóra sprawiała wrażenie, jakby powoli przybierała nieco inny, brązowo-zielonkawy odcień. Po pewnej przygodzie z piraniami S’Sassquath, gwałtownie wypadł z wody niczym demoniczny wodnik i oglądając rany, przyparł w bezruchu do pobliskiego drzewa. Wtedy to dosłownie zniknął z oczu. S’Sassquath był tam jednak dalej, lecz tylko ktoś świadomy jego obecności mógł to stwierdzić. Skóra Yy’g w niesamowity sposób przybrała nowe kolory, czyniąc go niemal niewidocznym. Nie było to dokładnie to, co dzieje się z kameleonami, w przeciwieństwie do nich S’Sassquath czynił to świadomie.
Trwał w bezruchu na tyle długo, by każde potencjalnie wrogie zwierzę poczuło się znudzone, a potem jeszcze dłużej. Wreszcie otworzył niewielki woreczek i wyjął szklaną fiolkę z bezbarwną cieczą. Sięgnął po strzałkę i po względnym osuszeniu zanurzył ją starannie w płynie. Ostrożnie włożył ją do bambusowej rurki i zatkał wylot liśćmi paproci. Tak nabitą i zabezpieczoną broń za pomocą sznurka zawiesił na szyi, jak naszyjnik, a w zamian sięgnął po macuahuiltl i ruszył wgłąb dżungli.

Chwilę przebijał się przez zarośla, głównie przeskakując lub klucząc między nimi. Czasem używał swej broni do przerąbania drogi, jednak czynił to niechętnie, gdyż robił przy tym sporo hałasu. Szybko uznał, że takie błądzenie nie ma sensu, wreszcie stanął przed sporych rozmiarów drzewem kapokowym. Z gałęzi zwisały liany, a samo drzewo zachęcało do wspinaczki.

S'Sassquath- wspinaczka (brak umiejętności):
71/20% +60% (Pazury i ogon, łatwe drzewo, użycie lian) - zdany!

Jego długie i mocne pazury oraz liany okazały się bardzo pomocne. Zwinne ciało S’Sassquatha dość sprawnie uporało się z tym zadaniem. Dżungla z tej wysokości wyglądała zupełnie inaczej. Zielone może drzew i zarośli ciągnęło się w nieskończoność.
Yy’g rozejrzał się poszukując dogodnych miejsc do dalszej podróży i znając już kierunek jaki powinien obrać, ruszył dalej.
 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 02-08-2014 o 20:56.
Rewik jest offline  
Stary 02-08-2014, 20:15   #108
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację

Kazariński Umiak
Wielkość +2, Szybkość 45% (+5% za każdego wioślarza powyżej 2)

XX Porysowany (Draśnięty)
XO Lekko cieknie (Lekko ranny)
OOOOO Przebicie (Ranny)
OOOOOOOOOO Nabiera wody (Ciężko ranny)
OOOOO Zdruzgotana (Agonia)

Sprzet na łodzi.
3 Wiosła, 2 tyczki, składany daszek, kotwa na 20-krokowej linie,
łaty z foczej skóry i lepidło uszczelniające XOOOOOOOOO

Zapasy żywności (Na 6 osób)
XXXXXXX XOOOOOO OOOOOOO OOOOOOO

Skrzynia pierwsza, sprzęt obozowy:
1 Namiot wojskowy oficerski, wedle wzoru imperialnego, mogący służyć zarówno jako miejsce spotkań lub nocleg dla ośmiu osób.
4 Hamaki
8 Moskitier, w tym 5 dziurawych
8 kocy i 8 derek skórzanych
Zestaw igieł i pęk dratwy oraz łaty skórzane w wielu wymiarach.

Skrzynia druga, wypełniona narzędziami:
1 Piła
1 Młotek
1 Cęgi
3 Dłuta
2 Siekiery, w tym jedna drwalska, oburęczna.
2 Maczety
50 gwoździ na palec długich
1 Zwój liny manilowej, 14 kroków liczący
1 Pęk sznurka, stukrokowy
2 Lampy
1 Latarnia sztormowa
1 Baryłka oliwy pięć galonów mieszcząca
1 bela lnu

Skrzynia trzecia, z naczyniami:
1 Kocioł miedziany (acz nieco zaśniedziały) z łańcuchem
1 chochla
4 misek cynowych
6 kubków cynowych
5 łyżek cynowych
3 noże kuchenne
1 tasak
1 Albarela ceramiczna solą wypełniona
1 Moździeż żeliwny z tłuczkiem
1 dzban miedziany (zaśniedziały)
1 wiadro

Skrzynia czwarta, naukowymi przyrządami wypełniona:
1 tablica woskowa z rylcem
1 pulpit skryptorski
1 pudełko, akcesoria skryptorskie zawierające, w tym proszki inkaustowe.
1 pęk piór gęsich
4 kodeksy o kartach czystych
50 kart papieru w tubusie skórzanym
1 Szkło powiększające
30 świec woskowych
1 Pudełko z kartami zielnikowymi
1 Pudełko z przyborami zielarskimi
30 zwojów lnianego, czystego płótna na opatrunki
1 Pudełko z narzędziami lekarskimi i chirurgicznymi
Fiolki eliksiru uzdrawiającego OOOXX
1 Miotełka




Krokodyle: Zmysły 92/45% - oblane!

Mokry od wody Gregor wynużył się na lewobrzeżu, dziękując opiekującym się nim bogom za to, że nie zainteresował się nim krokodyl czy inne tałatajstwo, które siedziało w tych wodach. Po chwili już zanużył się ostrożnie w zielonym gąszczu, krok za krokiem rozglądając się za przesieką, czy czymkowiek innym, jak choćby niebezpieczeństwem.

Gregor: Szansa na losowe zdarzenie 79/70% - nieudany!

Wkrótce jednak wrócił, nie przynosząc ciekawych wieści, z wyjątkiem tego, że między drzewami znalazł dużo mniej roślinności niż się spodziewał - poza drzewami została jakby wykarczowana, a ziemia gdzieniegdzie była niemal goła, nie licząc kępek traw. Gdzieniegdzie znalazł też niezidentyfikowane, spore ślady, jednak nic konkretnego nie mógł o nich powiedzieć.

Tropienie: 92/70% - oblane!





* * *



Krokodyle: Zmysły 53/45% - oblane!

W tym samym czasie, a nawet nieco wcześniej, Jaszczuroczłowiek płynął do prawego brzegu. Szybko, używając ogona i wieloletniego doświadczenia znajdzie się na brzegu dużo szybciej od różowoskórego człowieka, który wyszedł na zwiad z nim i sprawdzał drugi brzeg.

S'Ssasquath: Szansa na losowe zdarzenie 47/70% - udany!


Nagle coś go lekko skubnęło w nogę - odruchowo zatrzymał się... i to był jego błąd.

K6xPirania: Atak szczękami 88, 32/85% - zdane x1!
Trafienie! 7 - Korpus, 12=Śmiertelna rana, -4 (Rozmiar) Draśnięcie!

Krew jaszczura zmieszała się z wodą, wypływając z wyrwanego małymi szczękami kawałka ciała. S'ssasquath natychmiast zaczął płynąć do zbawczego brzegu. Było niedaleko, najwyraźniej te paskudne rybki bytowały w płytkich wodach...

2K6xPirania: Atak szczękami 55,51, 23, 35/85% - zdane x4!
Trafienie! 2,6,9,5 - Prawa noga, Korpus, Prawa ręka x2
19=Śmiertelna rana, -4 (Rozmiar) Draśnięcie!
5=Ciężka rana, -4 (Rozmiar) Bez obrażeń
5=Ciężka rana, -4 (Rozmiar) Bez obrażeń
1=Draśnięcie, -4 (Rozmiar) Bez obrażeń

Wybiegł z wody zostawiając za sobą kotłujące się krwiożercze rybki, zauważył że jedna wciąż trzyma się jego paska, a jedna rękojeści maqutila. Zerwał je z siebie z odrazą, i sprawdził obrażenia. Większość to ledwie zarysowana skóra, nawet niegodna uwagi, ale z prawej nogi i brzucha rybkom udało się wyszarpnąć kawał ciała, mimo iż nie dotarły do żywotnych organów.
Puszcza na prawym brzegu była przerzedzona, roślinność jakby wykarczowana. Z dystansu zobaczył małpy ganiające po drzewach.
Gdy wspiął się na odpowiednie drzewo, zobaczył, że tłuste, wodne bestie okupują odcinek rzeki długi na sześćset-osiemset kroków, zaś powyżej nich woda jest czystsza.


Wrócił nad rzekę, starannie omijając krokodyle i uświadomił sobie, że do wody musi jeszcze wrócić...





KŁOPOTY NA ŁODZI
<<<< soundtrack >>>>

Załoga łodzi: Szansa na losowe zdarzenie 33/70% - udany!


Łódź żaglowa nazwana szumnie Pies na złoto była swego czasu dumą trzyosobowej grupy bezimiennych awanturników, którzy udali się na niej wgłąb Dzikiej puszczy, po skarb który jakoby zakopał kapitan piratów z Księżycowego Morza. Nie udało im się, a szkielety - już dawno objedzone, tkwiły w mule rzeki.
Tylko jeden duch - dowódcy wyprawy nie chciał opuścić tego miejsca. Snuł się po dnie, czasem po powierzchni wyjąc cierpienia i przeklinając własną bezsilność.


Dziś jednak stało się coś innego. Siedzący na dennym kamieniu duch uniósł głowę i spojrzał na kształt innej łodzi. Gniew wezbrał w bezcielesnym sercu, jednak chwilę później duch się usmiechnął.
Łódź bowiem zmierzała prosto na maszt Psa na Złoto, którego ostry koniec krył się tuż pod powierzchną wody.




* * *




Joss i Sabir wiosłowali, Wat sterował łodzią, zaś doktor spokojnie rysował coś w swoim dzienniku. Squath i Gregor lada chwila powinni wrócić, więc starali się omijać pływające tu i ówdzie krokodyle, przypominające zmurszałe kłody, gdy nieruchawo leżały na powierzchni wody.
Zatrzymali się nagle, powstrzymani niewidzialną przeszkodą. Dziennik wypadł doktorowi z ręki, a wszyscy zaczęli się rozglądać o co chodzi.

Stary maszt Obrażenia 18=Ciężka rana - 2 stopnie Lekka rana!

Wtem utwardzona focza skóra na dziobie łodzi napięła się i pękła, pokazując czarny od wody kawał drewna, podwodny kołek na który wpadli. Woda zaczęła przeciekać do środka łodzi. Wszystkich zamurowało, gdyż nikt nie był zawodowym żeglarzem, a jedyny który takowe doświadczenia miał - S'ssasquath - chwilowo był na lądzie!
Wracający ze zwiadu zobaczyli łódź stojącą na środku rzeki, oraz zrywających się ze swoich miejsc pasażerów. Coś musiało się stać!
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 02-08-2014 o 20:55.
TomaszJ jest offline  
Stary 03-08-2014, 20:05   #109
 
harry_p's Avatar
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
Widząc wdzierającą się na łódź wodę Wat poderwał się gwałtownie czego szybko pożałował gdy jego noga przypomniała o sobie.
- Do tyłu Panowie - wysyczał przez zęby Wat.
- Szybko, szybko ! Zanim to gówno rozerwie tą łupinę na pół ! - wykrzyczał gdy szarpnięcie bólu ustąpiło nieznacznie.
Przywykły do wydawania rozkazów głos Wata wyrwał wszystkich z osłupienia. Ruszyli zgodnie z nakazem na tył łodzi nim zdążyli pomyśleć. Odciążony dziób uniósł się nieco, zmniejszając strumień wody do malutkiej strużki, ale i obniżając sterowność i stabilność umiaka.
- Kurwaaaaa - wymsknęło się Watowi gdy łódź zakołysała się gwałtownie.
- Trzyma - Powiedział wciskając w ręcę Sabira wiosło którym przed chwilą sterował.
- Razem z młodym siadajcie do wioseł w wycofajcie nas z tego czegoś i pełnym ogniem do brzegu. Nie uśmiecha mi się nurkowanie po nasze skrzynie. - W trakcie gdy to mówił machnięciem ręki zwrócił na siebie uwagę Doktora.
- Bądz tak miły doktorze i podaj mi ten leczniczy dekokt, chciałem tego uniknąć ale w takim stanie tylko przeszkadzam.
Symeon właśnie podnosił z pokładu dziennik, ocalając go przed zalaniem. Spojrzał na Wata i kiwnął głową, po czym zaczął gmerać w skrzyni. Wkrótce znalazł szkatułę, która zawierała cenne płyny. Podzielona na 6 przegródek, starannie wymoszczonych kryła tylko cztery napoje. Doktor wyjął jeden i ostrożnie podał Watowi.
Wat przyjął z jego rąk flakon i przysiadł na powrót na tylnią ławę umiaka. Następnie zębami wyciągnął korek który z chlupotem wylądował za burtą, już miał wlewać zawartość do ust gdy na jego twarzy pojawiła się niepewność.
- Eeee - zawiesił się na chwilę patrząc na doktora.
- Tak po prostu ?
- Pij - odrzekł mu doktor wzdychając - tak to działa. Magia sama będzie wiedzieć gdzie leczyć.
Wata nie trzeba było poganiać, jeszcze zanim Doktora skończył tłumaczenie o magi Kasadian wypił już zawartość flakonu. Po ciele Wata rozlała się dziwna fala ciepła która zdawała się wzmagać w miejscach w które został ranny. Przez zaledwie sekundę Wat myślał ,że coś jest nie tak, ciepło zdawało się nie do zniesienia ale nagle niczym za machnięciem czarodziejskiej różdżki zniknęło. Skóra Wata na powrót przybrała zdrowy różowy kolor, a ciemne plamy pod jego oczami zniknęły, od razu poprawiła się też jego postawa i dotychczas przygarbiona i zgięta w bok tak by nie obciążać rannej nogi sylwetka wyprostowała się.
- Wuuuu ! Od razu lepiej ! - powiedział Wat ciskając flakon na dno łodzi gdzie odbił się od pokrywającej dno skóry i potoczył między pakunki.
- Tego mi było trzeba - dodał jeszcze sięgając po wiosło które pozostawił wcześniej Sabir które natychmiast zanurzył w wodzie i zaczął na przemiennie wiosłować to z lewej to z prawej strony by równo wycofać się z masztu.
- Szybko Panowie, szybko !
Zagrzewał do większego wysiłku towarzyszy wojak.

Gregor zatrzymał się zamyślony nad tropem którego nie rozpoznał. Zaintrygowany odkryciem rozważając czy nie spróbować podążyć za śladem ale zwiad miał być krótki. Nachylił się jeszcze raz nas odciskami na piasku. “Co to mogło być? Dawno przechodziło? Co mogło tą przecinkę wyrzezać w lesie?” Postara się namówić doktora na swoją stronę rzeki może wtedy uda mu się wyskoczyć na drugi zwiad. Wszystkie te myśli prysły gdy zbliżył się do brzegu i spostrzegł ruch na pokładzie łódki.
- Hej, Co jest!? Już lece! - wskoczył po kolana do wody - Atakuje z wody? - pomyślał o wielkim wężu lub krokodylu rozejrzał się niepewnie ale parł dalej w stronę łodzi.

Wizja powrotu do wody, była dla S’Sassquatha ciężkim brzemieniem. Rana na nodze nie zdążyła jeszcze wystarczająco się zasklepić i otwierała się przy gwałtowniejszych ruchach, sącząc niewielkie strużki krwi. Nie było to dlań tajemnicą, że zapach świeżej rany może znów zwabić dziesiątki rybich drapieżców. Wracając liczył, że Joss, Watt i Symeon podpłyną łodzią by go zabrać, lecz gdy zaczął ich wypatrywać, zobaczył że łajba utknęła na wodzie!
Ogólna krzątanina i zamieszanie od razu dały do zrozumienia S’Sassquathowi, że sprawa jest dość poważna. Wyglądało to tak, jakby nadziali się na ostrą skałę. Łódź przeciekała.
S’Sassquath natychmiast wpadł na pomysł co należy zrobić. Bał się jednak wejść do wody, a głos jak zwykle odmawiał posłuszeństwa. W okropnych mękach przemógł się by wyskrzeczeć ledwie trzy słowa w swoim języku:
- Borża… khg…ilbies. Istampa!

Doktor- zmysł:
80/50% -10% (Kiepska dykcja) - oblany! Nie usłyszał


Doktor jednak, albo nie zrozumiał tego co mówił, albo niedosłyszał. S’Sassquath przeklął w myślach swoje kalectwo i spróbował jeszcze raz, lecz z jego gardła wydobyły się jedynie niewyraźne wrzaski. Zaczął gorączkowo rozglądać się na boki, szukając rozwiązania, lecz ono przyszło samo.

Joss natomiast, dotychczas cichy i trzymający się na uboczu, ożył momentalnie przez widmo utonięcia. Przymknął lekko oczy, odgarnął niesforne kosmyki z twarzy, zakasał rękawy pożyczonej koszuli i wziął głęboki oddech. Myślami sięgnął w stronę łódki.

Joss rzuca Niewidzialny Dźwig 43/60% - Zdany! (Czas trwania K3+2 rundy = 3 rundy)
Pozostała Mana: 57/160

Zaklęcie wielokroć zwiększało telekinetyczną siłę umysłu Jossa - może niezbyt precyzyjnie, ale za to potężnie. Umiak zadygotał gdy niewidzialna siła uniosła go metr nad powierzchnię rzeki, a wszyscy schwytali się burt. Koncentracja młodzika nie pozostawiała wątpliwości - to on uniósł ich w powietrze!
Sunęli nad wodą kierowani wolą czarodzieja, który osadził ich łagodnie na piaszczystej, brzegowej płyciźnie strasząc pobliskie krokodyle, które umknęły do wody. Niestety, lewy brzeg był bliżej, więc Jaszczuroczłowiek pozostał sam po drugiej stronie, mając przed sobą do przebycia całą szerokość rzeki.

Gregor był już powyżej kolan w wodzie gdy łódz uniosła się nad wodę i powoli poszybowała w stronę brzegu. Gapił się na widowisko z otwartą gębą a łódz zbliżała się coraz bardziej. Po chwili zdał sobie sprawę że jeszcze chwila i go staranuje chciał szybko odskoczyć ale muł uwięził mu stopę i tylko plasną tyłkiem we wodę.
- Orzesz w mordę - zaklął gramoląc się z wody i wracając na brzeg. - Co to było? - zapytał jednocześnie o powód zamieszania jak i o latający umiak.
- Rut, Lulu Elena. - zawołał swoje zwierzaki domyślając się że zwierzęta muszą być przerażone. Gdy tylko łódz znalazła się nad piaszczystym brzegiem Rut wyskoczyła na brzeg obiegła Gregora z podkulonym ogonem na zmianę szczekając i warcząc na łódz. Elena już gdy tylko załoga podniosła alarm krążyła nad stateczkiem a teraz wylądowała na gałęzi i chyba rozbawiona pohukiwała na wilczycę. Po Lulu musiał się Gregor sam wybrać bo swoim zwyczajem zakopała się w jego torbie.
 
harry_p jest offline  
Stary 10-08-2014, 11:32   #110
 
Gothomog's Avatar
 
Reputacja: 1 Gothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skał
Kirdurczyk od razu wyskoczył z łodzi. Magia, której użył Jossh zaimponowała mu, jednak nie był tak zaskoczony jak większość jego towarzyszy. Sam widział o wiele potężniejszą magię.
- No to się nieźle wkopaliśmy - rzucił do towarzyszy - zaraz te bestie na nas zaszarżują. Przydałby się ogień by je odstraszyć, jednak nie wiem na jak długo to by podziałało. Musimy przecież założyć łaty.
Podszedł do krawędzi łodzi i niespokojnie zaczął się rozglądać. Wyprawa ta była prześladowana przez pech.
- Lanet kayaçlary - rzucił przekleństwo pod nosem.

Znajdujący się po drugiej stronie S’Sassquath pokręcił łbem z wyrazem niezadowolenia. Nie miał zamiaru wchodzić do tej przeklętej rzeki i znów dać się pogryźć tym dziwnym rybom. Sam bóg Seth wie ile ich tam jeszcze jest. Miał chwile czasu, nim łódź zostanie naprawiona, wziął się więc za budowanie prowizorycznej tratwy. Zebrał trochę gałęzi i pnączy, a wszystko związał lianami. Gdy skończył ze swojego macuahuitl i kilku dowiązanych fragmentów gałęzi oraz szerokich liści uczynił wiosło.

Gdy Gregor uspokoił zwierzaki zainteresował się łodzią. Najpierw obejrzał dziurę w kadłubie a potem pomógł rozładować łódź i przewrócić ja dnem do góry do dokonania napraw.
- Wat nie przeginaj, szwy puszczą.

- Już mu to nie zaszkodzi Gregor - kirdurczyk spojrzał na uszkodzenie. Nigdy nie naprawiał łodzi, jednak nie było chyba w tym zbyt wielkiej filozofii. Łatę należało położyć od spodu, wybierając kawałek większy niż dziura oraz przykleić tak, by nie pozostały bąble powietrza.

Sabir od razu wziął się do szukania potrzebnych materiałów. Szybko znalazł odpowiedni płat skóry, trochę kleju, który należało podgrzać, pędzel do nałożenia. Ponadto wyszukał deskę, która przyda się do nałożenia tego i pozbycia się zbędnych bąbelków powietrza.

Potem zwrócił się do doktora.
- Za liną drzew znalazłem całkiem wygodną przecinkę. Dojdziemy aż za legowisko hipopotamów. Znalazłem tam też dziwne ślady chciałbym je sprawdzić by nas jakaś niespodzianka nie złapała. Nim klej wyschnie trochę czasu minie. Rozejrzę się dokładniej powinienem wrócić za niecałe pół dnia.

Gregor odszedł kilka kroków w stronę linii drzew odwrócił się i zagwizdał przywołując zwierzęta. Rut i Lulu momentalnie uradowane ruszyły za treserem, sowa nieco jeszcze zaspana podążyła za nimi szybując od gałęzi do gałęzi. Gdy ponownie dotarł do przecinki ponownie zbadał ślady określając w którą stronę mogło podążać stworzenie a następnie zwrócił się do wilczycy
- Tropimy. Jak myślisz co to jest drapieżnik ofiara? - skupił się na odczuciach Rut, próbując wyczuć czy trop wywołuje u niej podniecenie polowaniem czy stres związany w możliwą walką. Potem ruszył tropem.

Wat widząc, że Sabir wziął się za prace związaną z naprawą łodzi sam postanowił zbadać czy otrzymane ostatnio obrażenia nie przyniosły mu przypadkiem jakiegoś stałego uszczerbku na zdrowiu, a także sprawdzić czy wszystkie rany są już zagojone. Na początku wykonał cały zestaw ćwiczeń rozciągających by następnie przejść do kilkunastu pompek przysiadów i innych ćwiczeń pozwolił sobie nawet napełnić, po wcześniejszym upewnieniu się ,że w najbliższej okolicy nie ma krokodyli, kociołek wodą i powznosić go w paru seriach raz to jedną raz drugą ręko w charakterze obciążnika. Po tej krótkiej rozgrzewce skierował ponownie wzrok na Sabira a widząc ,że towarzysz ciągle pracuje wyciągnął z bagażu swój miecz i wykonał rutynową serię ćwiczeń.

Sabir widząc, że reszta towarzyszy zajęła się swoimi sprawami zabrał się do naprawy okrętu. Podszedł do łodzi, położył obok siebie swój miecz, wyciągnął sztylet i zaczął zdrapywać zanieczyszczenia znajdujące się wokół dziury. Musiał sprawnie uporać się tą dziurą, gdyż krokodyle powoli zaczęły znowu wokół nich się zbierać. Delikatnie oczyścił foczą skórę z glonów, drzazg i małych skorupiaków. Dzięki wysokiej temperaturze dno szybko zaczęło wysychać. Na sam koniec wziął szczotę i pozbył się ostatnich drobinek piachu. Uśmiechnął się zadowolony widząc jak to sprawnie mu idzie. Widząc jak to sprawnie mu idzie postanowił trochę zająć krokodyle. Mając nadzieję, iż zaczną walczyć między sobą, rozpoczął inkantację wiedźmiej szpili i użył jej na trzech osobnikach.
- No to teraz czas na najgorszą część. - rzucił w eter i zabrał się za przygotowanie kleju. Zebrał trochę gałęzi i rozpalił małe ognisko. Gdy się rozpalało zbudował prowizoryczny stojak, aby móc powiesić klej w garnku. Gdy klej powoli zaczął powoli roztapiać się, on po dwukrotnym pomiarze, przyciął foczą skórę. Z garnka zaczął wydobywać się niezwykle śmierdzący zapach. Klej wyprodukowany był z kości i chrząstek zwierzęcych. Przynajmniej na to wskazywała jego niezwykle stęchła woń.
Gdy klej osiągnął odpowiednią konsystencję, Sabir owijając dłonie materiałem przeniósł garnek w pobliże łodzi i zaczął nakładać pędzlem klej. Dzięki podgrzaniu, jego konsystencja pozwoliła na szybkie nałożenie go. Potem ostrożnie od środka nałożył foczą skórę. Wziął deskę i powoli przesuwał ją od środka na zewnątrz pozbywając się ostatnich bąbelków powietrza.
Po parudziesięciu uderzeniach serca, odszedł od miejsca gdzie była dziura zadowolony. Łata była idealnie dopasowana. Szybko poskładał wszystkie swoje narzędzia do skrzyni i teraz mógł tylko czekać. Przeszedł spokojnie do towarzyszy i obserwując nadal krokodyle, usiadł i zaczął rozpalać swoją fajkę, do której nałożył tytoń.

Dźwięki puszczy powoli zmieniały swoją barwę, łaty na wyciągniętej na brzeg łodzi schły, zaś szybka tratwa Ss'asquatha zaczęła przypominać jednostkę-prawie-pływającą. Słowem - powoli, ale nieubłaganie zbliżał się zmierzch, a wraz z nim nowe zagrożenia, których wypatrywali Gregor i Wat. Joss ze swojej strony wciąż był duchowo nieobecny, do czego już wszyscy zdążyli się przyzwyczaić.

Rut: Tropienie 49/60% - Udany!

Tajemnicze ślady, które znalazł tropiciel okazały się prowadzić na brzeg, do rzeki. Tym razem, z pomocą Rut znalazł ich więcej - im wyżej w górę rzeki, tym więcej ich było. Nadal stanowiły tajemnicę, w dodatku taką, która kazała się zastanowić, czy warto przeprawiać się lądem...

Wreszcie nadszedł moment, gdy S’Sassquath zwodował swą tratwę i ostrożnie usadowił się na niej. Nie była może najlepszej próby, ale Yy’g chciał zdążyć przepławić się nim nastanie zmrok. Wiosłował rytmicznie, starając się nie wzburzać zanadto wody. Był już w połowie rzeki i wyglądało na to, że tratwa wytrzyma.

Wilczyca chwilę węszyła dokładnie obwąchując ślady a nawet zapachy niesione delikatnym wietrzykiem potem ruszyła w górę rzeki. Lulu zadowolona że już opuściła pokład wyskoczyła pobiegać gdy tylko Gregor ponownie pochylił się nad śladami i biegła zadowolona między wilczycą a zwiadowcą czasem podbiegała do kępy trawy by po chwili wybiec z soczystym chrząszczem z pyszczku. Ponownie minęli stado rzecznych olbrzymów a nawet miejsce które Gregor wybrał na ponowne zwodowanie łodzi. Wilczyca też była zadowolona z polowania tak że ciężko było określić czy zapach „ofiary” budził chęć polowania czy walki. Im dalej szli tym więcej śladów znajdowali. W końcu ślady powoli zaczęły zbliżać do rzeki, Coraz częściej rozdzielały się znikały zupełnie oraz mieszały stare ze świeżymi. Im więcej śladów się pojawiało tym większy rósł niepokój Gregora. Wyraźnie odciśnięte pazury czy ślady wleczenia czegoś dużego po piasku nie zwiastowały niczego pokojowo nastawionego. Gregor spojrzał w niebo oceniając porę dnia.

„Nie przyjechaliśmy tu na polowanie.”

Upomniał sam siebie, gwizdnął na zwierzaki i szparkim krokiem ruszył z powrotem.
Gdy zjawił się w obozowisku podszedł do doktora.
- Co tam znalazł Sasqat na swojej stronie. Te ślady co znalazłem jednak nie wróżą nic dobrego.
 
Gothomog jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172