Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-10-2016, 16:23   #31
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Dzień I - Popołudniowe spotkanie "w bazie" - część I

Dafne i Axel pojawili się w końcu w towarzystwie Dominiki w miejscu ustalonym na zbiórkę. Przerywając, bądź nie, odbywające się tam konwersacje między rozbitkami. Pierwszym co wszystkim po prostu musiało rzucić się w oczy był brak odzieży w której ostatnio byli, zastąpiony nietypowymi strojami skomponowanymi z męskich ciuchów o rozmiarze przynajmniej kilka razy XL.
Parka, chociaż miała średnio zadowolone miny, trzymała w dłoniach dorodne pomarańcze. Już na pierwszy rzut oka widać było, że sztuk owoców było dokładnie tyle, ile żywych rozbitków na plaży.

Dafne, nie czekając, aż zaleją ich zbędne pytania, zaczęła nawoływać członków grupy, którzy byli oddaleni od miejsca w którym leżała Monika. W tym samym czasie rozsypała na wielkim liściu, który trzymała w drugiej dłoni, owoce, jeden z nich wręczając bezpośrednio w ręce Moniki, która odpowiedziała jej tylko serdecznym uśmiechem i zaciekawiona uniosła się do pozycji siedzącej. Axel poszedł w ślady Dafne i trzymane przez siebie pomarańcze położył obok tych, które umieściła tu dziewczyna.

Terry właśnie rozmawiał z Karen i chciał odpowiedzieć, że to nie był komplement, że nie rzuca jej pochlebstwa, tylko naprawdę tak myśli. Zarówno o niej, jak i o jej twórczości, kiedy nietypowo ubrana para zakochanych wyszła z palmowych gąszczy. Słysząc krzyk Dafne Terry zerwał się odruchowo, rozglądając na wszystkie strony, jakby bez udziału świadomości. Jakby myśląc przez chwilę o Karen i jej powieściach na chwilę odpłynął myślami gdzieś. Przez chwilę miał napięty wyraz oblicza, zaś jego pięści odruchowo zacisnęły się, ale dosłownie moment później rozpogodził twarz oraz rozluźnił ciało.
- Dafne i Axel, ale masakra, co jest grane ... – wyrwało mu się cicho na tyle, że tylko Karen mogła go usłyszeć. Wyglądali bowiem obydwoje, jakby musieli się przebrać i co ciekawe, nigdzie nie nieśli swoich dawnych ubrań. Czyżby wieloryb ich wylizał tak, że stracili dawne ciuszki? Dziwna sprawa. A może to po prostu naturyści, z których wszędzie wychodzi owo pragnienie objawiania światu swojej nagości, no i po prostu gdzieś zostawili ubranie. Podchodząc do obozu pomyśleli, że zwłaszcza Iranka może się zgorszyć, szczególnie wyposażeniem Axela, więc postanowili jednak wdziać jakiś strój. Ta myśl wydała mu się nawet sensowna. Ale strój był nieważny, biorąc pod uwagę, iż przynieśli pomarańcze. Sok pomarańczowy jest milion razy lepszy od mleczka kokosowego. Przynajmniej tak uważał Terry. No ponadto może mieli jakieś informacje.
- Chodźmy – podał dłoń siedzącej obok na złocistym piasku Karen.
Karen już wcześniej zwróciła uwagę, na małe zamieszanie, które odbywało się wśród roślinności, jednakże pochłonięta rozmową z Terry’m, szczególnie nie przykładała już do tego uwagi (póki jakiś rozdzierający niebo, przeraźliwy krzyk rozpaczy nie nastąpił - nie musiała poświęcać niczemu więcej uwagi, niż swemu rozmówcy). A potem usłyszała komentarz Terry’ego i unosząc jedną brew lekko w górę, odwróciła głowę dość szybko w tamtą stronę, niemal smagając mężczyznę włosami po ramieniu jak biczem. Przyjrzała się parce i kąciki jej ust znów drgnęły. Zgubili ubrania i potrzebowali nowych? Ktoś ich napadł i obrabował? Przemierzali chaszcze i im się podarły? Rudowłosa miała dużo pomysłów co mogło być powodem tej zmiany garderoby. Ona również zwróciła uwagę na pomarańcze. Lubiła pomarańcze i to bardzo. Szczególnie w formie soku, po porannej mocnej kawie… Zerknęła na Terry’ego, kiedy się do niej odezwał. Chwilę patrzyła na jego dłoń, po czym przyjęła ją i dała mu pomóc sobie wstać. Choć wiele w tym wysiłku nie było.
- Dzięki - rzuciła krótko i powoli wysunęła rękę z jego uchwytu. Miał twardą od pracy dłońmi skórę w ich wnętrzu. Nie tak jak ona, jej dłonie były drobne i delikatne. Zastanawiała się nad tym chwilę, po czym skinęła na owoce
- Urozmaicą menu twego baru na plaży. - Zerknęła na niego, figlarnie się uśmiechając, po czym ruszyła w stronę przybyłych, poprawiając związane włosy. A tuż za nią Terry wpatrując się w rozwiane przez morską bryzę i ruch włosy dziewczyny. Falowały niczym trawa na wietrze, zaś promienie słońca, które na nie padały i, niekiedy prześwietlały, nadawały im imponującej tycjanowskiej barwy. Pomarańcze stanowiły jednak zaiste cudowny bodziec, swoim zapachem, barwą, kształtem przywoływały wszystkich Robinsonów niczym Ementaler myszkę. On z Karen i chyba cała reszta, wszyscy zmierzali ku owym słodkim, nasiąkniętym sokiem owocom. Ponadto oczywiście ciekawe było, co odkryli podczas swoich podróży.
- Chyba zrezygnujemy z kokosów, po takim znalezisku – wskazał na pomarańcze. - Witamy ponownie oraz dziękujemy. I jak na wyprawie, jak woda pitna? - dodał na wszelki wypadek, bowiem raczej był pewny, że gdyby ją odnaleźli, od razu ogłosiliby to radosnymi okrzykami. Jednak pomarańcze także stanowiły niezły łup, całkiem nie do pogardzenia biorąc pod uwagę średnio ciekawą sytuację.

Wrócił tez Alexander targając kilka większych kawałków drewna, nie to kijów ni patyków, oraz kilka wiązek trawy. Kiwnął głową Karen, której nie widział od rozdzielenia się po przebudzeniu. Potoczył wzrokiem po reszcie i konstatując przy tym koniec pewnej ery nagości. Nie wyglądał przy tym na specjalnie przejętego tym faktem. Ot Bóg dał, Bóg zabrał.
Przysiadł koło Moniki i położył obok swoje znaleziska. Uśmiechnął się do dziewczyny ale jakoś tak smutno i wskazał miejsce gdzie wraz z Terrym usypali dwa groby. Złożył dwa kawałki drewna w krzyż i uniósł drugą ręką kępkę trawy, po czym wystawił dwa palce i wskazał najpierw siebie, potem Monikę.
Jakby koniecznie chciał osiągnąć nić zrozumienia gestami, bez posiłkowania się pisaniem po piasku. Zerkał przy tym na Dafne i Axela, mieli chyba najwięcej do opowiadania.
Monika uśmiechnęła się serdecznie do księdza. Wysunęła dłonie w stronę kępek trawy, które przyniósł i z radością w oczach, które niemalże krzyczały “jestem przydatnaaaa!” zaczęła obwiązywać nią trzymane przez Aleksandra patyki. Co jakiś czas przenosząc z nich wzrok na księdza, jakby oczekiwała aprobaty, że robi dobrze. On zaś tylko kiwał głową z miną pełnego zadowolenia. Dziewczyna mogła odczytywać to jako akt zachwytu nad ją zręcznością, lecz powód był inny. Dość prozaiczny. Alexander nie dość, że był dzieckiem miasta na poziomie totalnym w życiu nie będąc nawet na wsi, miał dwie lewe ręce. Gdyby sam zaczął siłować się ze zrobieniem krzyży mogłoby zaowocować to ciekawym i zabawnym cyrkiem.
Monika odwróciła na chwilę wzrok od księdza by zerknąć na Ilham. Uśmiechnęła się do niej zadowolona, że jest coś w czym może pomóc.
Iranka kiwnęła w aprobacie głową, zupełnie jak matka, która daje znać dziecku, że je obserwuje i jest z niego duma.

- Nie znaleźliśmy wody pitnej - zaczęła Dafne, gdy wszyscy byli na miejscu - jednak odnaleźliśmy pomarańcze. - Wskazała dłonią owoce. - Częstujcie się. Dla każdego zerwaliśmy po jednym, gdyż więcej nie mogliśmy nieść. Trzymaliśmy się planu, by iść wzdłuż plaży. Tak jak przewidywałam, w taki sposób nie znaleźliśmy wody pitnej. Nie był to jednak stracony czas. Musicie wiedzieć o kilku rzeczach. Pierwszą z nich jest coś, co umownie nazwałabym strefą. - Dziewczyna rozłożyła bezradnie dłonie. - Znaleźliśmy niewidoczną granicę, po przekroczeniu, której zaczynamy słyszeć akcenty z jakimi mówimy i zauważamy, że wyrażamy się w języku angielskim, bądź innym obcym języku. Wracając na teren jak to nazwałam “strefy”, możemy mówić do siebie w innych językach, takich których któreś z nas nie zna, ale mimo to doskonale rozumiemy słowa tej osoby, chociaż ciężko nam zauważyć, że w ogóle mówi w innym języku. Nie wiem czy dostatecznie dobrze to wyjaśniłam, ale może sami zauważyliście… przez ten czas jak mówiłam teraz do was, w jakim mówiłam języku? - Faktycznie, nikt nie zwrócił na to uwagi, każdy jednak dobrze rozumiał każde słowo Dafne. Dziewczyna rozejrzała się po rozbitkach, robiąc krótką przerwę nim sprzeda im kolejną nowinkę z ich podróży.
- Ta strefa kończy się trochę przed miejscem, gdzie wylądowaliście - dodał Axel.
Karen pokiwała lekko głową, podpierając biodra rękami
- Tak, tak… Rzeczywiście, było takie miejsce, od którego nie było już słychać i akcentów… - Jak oboje zwrócili na to uwagę, to sama się nad tym zastanowiła i przypomniała ten drobny fakt. To było zastanawiające, tak samo jak obecność liści paproci, czy tej całej dziwnej roślinności i dwóch słońc. UFO vs. Równoległa rzeczywistość - 0:1. Karen mruknęła zastanawiając się.
Alexander milczał na razie nie odzywając się nawet słowem jakby solidaryzował się z Moniką z którą robił krzyże. Po jego minie jednak widać było, iż jedynie czeka na coś z zabraniem głosu.
Ilham siedziała grzecznie obok Moniki, która aktualnie zajęta była księdzem. Spojrzenie ciemnych oczu, utkwione miała na morskim horyzoncie. Nie zareagowała w żaden sposób na powrót ostatniej dwójki, zignorowała ich odzienie oraz cudownie znalezione pomarańcze. Owoc jak owoc… wolała kokosy, które miały więcej protein niż zacukrzony cytrus.
Oznajmienie o strefie skwitowała wzruszeniem ramion, byli w piekle albo gdzie indziej… są dwa słońca może być i Wieża Babel.
- Właściwie logiczne – odezwał się Terry, który niespecjalnie się zdziwił, czy jakoś zmarkotniał. Wszak właściwie chciał tak czy siak rozpocząć wszystko na nowo, choć nie spodziewał się, że wejdzie w grę inna planeta albo magiczna strefa. - Wprawdzie jeszcze bardziej logiczne byłoby uznać, że zwariowaliśmy, ale jeśli przyjmiemy niespecjalnie prawdopodobną tezę, że jednak zachowaliśmy względnie zdrowe zmysły, to taka strefa wydaje się całkiem normalna. Byłaby taką śluzą do naszej rzeczywistości. Przynajmniej czytałem kiedyś taką powieść fantastyczną, więc być może akurat autor trafił przypadkiem. Tyle, ze pewnie istnieje jakiś klucz do przemieszczania się pomiędzy wymiarami. Jednak akurat my go nie znamy przecież. Jak przypuszczam, choćby dlatego musimy chyba jednak poza strefę wyjść. Ponadto może jest tam jakaś cywilizacja, która dopomoże biednym rozbitkom magiczno – kosmicznym, aby powrócić do siebie, lub urządzić się we wspaniałym, nowym świecie – sparodiował tytuł słynnej powieści Huxleya. - Bowiem być może, będziemy musieli tutaj na zawsze pozostać.
Dafne pokiwała potwierdzająco na słowa Terrego.
- Doszliśmy do samego końca plaży, tak daleko jak się da. Z tej strony - dziewczyna na wszelki wypadek wskazała swoją prawą stronę w którą wcześniej udała się z Axelem i z której wrócili - kończy się ona na bardzo wysokich skałach i klifie. Widok… morze urywa się wraz z horyzontem. Przez skały nie przeszliśmy. - Nie wyglądało to na koniec wypowiedzi.
- Z drugiej strony też kończy się skałami i klifem po zakręcie plaży - Alexander ni to odezwał się ni to przerwał Dafne nie unosząc wzroku znad robionego z Moniką krzyża. - Aczkolwiek nie uważam, że przyjdzie nam tu na zawsze pozostać.
- Jeśli będziemy chcieli gdzieś iść, nie musimy iść przecież plażą. Wydaje mi się, że spokojnie idąc lasem powinniśmy to ominąć. Przynajmniej to co widzieliśmy. - Kontynuowała Dafne i znów nie wyglądało to na koniec, ale Axel chyba chciał coś dodać.
- Nie próbowaliśmy opłynąć skał, ale morze jest spokojne, więc z tym nie powinno być problemu - powiedział.
- Po drodze były głównie palmy kokosowe, spotkaliśmy też delfiny, pięknie śpiewającego ptaka, którego nie udało nam się zobaczyć, dziwną roślinność i oczywiście pomarańcze. Z delfinami… postanowiliśmy się wykąpać. Wtedy jednak zostawiliśmy nasze rzeczy przy linii lasu, a gdy wróciliśmy już ich nie było. - Rozłożyła bezradnie ręce - I zanim mi przerwiecie… tak, albo nie jesteśmy tu sami, albo jakiś sprytny ptaszek je porwał. I uważam, że powinniśmy opuścić tą dziwną strefę jak najszybciej. - Tu musiała być kropka nad “i” w tym wszystkim co miała do przekazania, bo gdy skończyła odetchnęła i popatrzyła po wszystkich.
- Złodzieje nie zostawili na piasku żadnych śladów - dodał Axel. - Może faktycznie latać i może mieszkać po drugiej stronie klifu. Uważam, że powinniśmy spróbować się dowiedzieć, co to jest, lub kto to jest. I popieram pomysł z opuszczeniem tej strefy. Nie wiadomo, jaki może mieć na nas wpływ. Axel mimowolnie przypomniał sobie swoją krótką wizję palących się palców.
- Czekaj, czekaj… - Ilham wyprostowała się jakby nagle ją olśniło. - Chcecie mi powiedzieć… że kiedy ja opiekowałam się Moniką… dziewczyny przedzierały się boso przez las… a kapłan z tym… jak ci tam… zapomniałam… zakopywali trupy, które zaczęły puchnąć i grozić EKSPLOZJĄ… WY postanowiliście zrobić sobie przerwę… i popływać z delfinami, jak na pieprzonej wycieczce na BALI? Dobrze… zrozumiałam? - spytała odwracając się w kierunku rozmawiających, nie kryjąc oburzenia. Oni tu KURWA GINĘLI W JEBANYM PIEKLE a ci zrobili sobie wycieczkę krajoznawczą?
- Źle zrozumiałaś. I opanuj się. Słońce ci na mózg padło, czy od zawsze jesteś taka mało opanowana? - spytał Axel.
- Zostaw ją w spokoju Axel, chcieliście popływać z delfinami, straciliście ciuchy - przerwał mu ksiądz wciąż nie podnosząc wzroku. - Świetnie...
- Nie pieprz trzy po trzy i nie przerywaj, jak mówię, dobrze? - spytał Axel.
- Och jaśnie biały książę oburzony? Może psuje ci miesiąc miodowy? Tak mi przykro, że jesteśmy rozbitkami cholernego promu! Nie mamy ani co jeść, ani co pić, na niebie są dwa cholerne słońca, Monice grozi odwodnienie i ŚMIERĆ, a ja o bezczelna… zdobyłam się na to by zwrócić uwagę na twoje szczeniackie i nieodpowiednie zachowanie. UKAMIENIUJ MNIE! PROSZĘ! - Ilham opadły ręce na zachowanie mężczyzny.
- Mamy dwa słońca, i oba ci najwyraźniej zaszkodziły - odparł Axel. - Poszliśmy nie popływać, a poszukać wody. Szliśmy brzegiem, wracaliśmy przez las.
- W morzu gdzie pływają delfiny?! - Iranka prychnęła rozbawiona własnym żartem. - I co znalazłeś? - nie zamierzała zniżać się do jego i tak niskiego poziomu zachowania i sięgać do najniższych argumentów w postaci obrażania drugiego człowieka.
- A słyszałaś może o tym, że strumienie wpadają do morza? - zapytał uprzejmie Axel. - A znaleźliśmy pomarańcze.
- Dobrze, mój błąd Axel - głos księdza nie zdradzał emocji. - Nie poszliście popływać źle powiedziałem… Jak rzekła Dafne, poszliście się wykapać z delfinami, zmęczyliście się strasznie szukaniem wody, zmieniliście priorytety… - urwał, bo w słowo znów wpadła mu Ilham:
- I z brzegu dostrzegłbyś strumień… nie tłumacz się… pomarańcze nie zdadzą się na przetrwanie. To woda i cukier. Puste kalorie… ani się nie najesz ani nie ugasisz pragnienia. Wsadź se w dupę te pomarańcze. Dziewczyny znalazły daktyle, słyszałeś kiedy o nich? A ten tu… którego imienia nie mogę spamiętać… od godziny łupie kokosy byśmy mieli co pić. - impertynencja niespełnionego samcy alfa, przelała czarę goryczy i muzułmanka nie miała zamiaru więcej się z Axelem zadawać… choćby miała i przypłacić to własną śmiercią.
- Tak, że są bardzo słodkie i nad wyraz kaloryczne, a napić się nimi nie można - odparł rozbawiony Axel. To było bardziej niż zabawne. Dziewczyny poszły przez las, przyniosły daktyle, a oni wracali przez las i przynieśli pomarańcze. Tuczące? Pomarańcze? Pewnie gdyby było na odwrót, to pomarańcze byłyby cudem natury. - Daktylami, żeby nie było wątpliwości - dodał.
- SPOKÓJ! - Słodki głos Dafne, jak się okazało czasami potrafi mieć inny wyraz. Mniej słodki, ale za to bardzo donośny. Przebił się on przez kłócącą się trójkę, która w pewnym momencie zaczęła mówić dosłownie na raz. - Musimy zastanowić się co robić dalej, a nie obrzucać tym co kto zrobił, a czego kto nie zrobił. Wspólny plan. Jeśli mamy przetrwać to tylko tak. Bez niepotrzebnych kłótni. - Dziewczyna mówiła spokojnie i poważnie, było w tym jednak pewne uniesienie, jakby przemawianie do tłumów i uspakajanie ich nie było dla niej czymś nowym.
Żeby szczerym być, Iranka miała rację i co więcej, młodożeńcy niewątpliwie to rozumieli, tylko jakaś zasmarkana duma nie pozwalała się przyznać, iż dali kwadratowego ciała. Axel udawał lekceważącego geniusza, na zasadzie: co to nie on. Oczywiście jeszcze bardziej podnosiło to temperaturę sporu. Czasem lepiej przygryźć wargi dla wspólnego dobra, niż udowadniać coś innym. Przynajmniej Dafne, choć także nie użyła słowa „przepraszam”, chciała przynajmniej spokoju. Zgadzał się z nią. Dlatego skinął Boyton ukradkiem Irance, że zgadza się z jej opinią, żeby wiedziała, iż nie jest sama, ale poparł Dafne.
- Racja, nie kłóćmy się. Proszę, nawet jeśli mamy własne zdanie, starajmy się myśleć także o innych. Oraz nie roztrząsajmy już tego. Dla wspólnego dobra.
Karen cmoknęła, odwracając głowę na bok, jakby co najmniej lekko była niezadowolona, z wyskoku Dafne… A może z tej całej dziecinnej kłótni, która wynikła? Kto wie co chodziło jej po głowie. Co prawda uważała, że było niezbyt w porządku, że postanowili sobie popływać, gdy reszta biegała i zajmowała się poważnymi sprawami, ale z drugiej strony nie można ich było też za to winić. Każdy człowiek w sytuacji napięcia musi się jakoś rozładować. Szli, zrobiło się gorąco, poszli popływać - proste. Teraz mają nauczkę, że jednak nie można być do końca lekkomyślnymi na terenie tej plaży. ‘Złodziej, który nie zostawia śladów? INTERESUJĄCE!’ - kobieta już miała kilka pomysłów w głowie na rozwiązanie tej zagadki.
- Tak, nie ma co się kłócić. Tylko pogorszymy swoją sytuację. Sądzę, że nie jesteście ludźmi, którzy nie czytają, albo nie oglądają filmów, a standardowo, po kłótniach, następuje podział. Jeśli będziecie się tak ciąć, to w końcu zaskoczy was zmierzch. A podziały w nocy, w miejscu, którego nie znamy nigdy nie prowadzą do dobrego - zakończyła zdanie stawiając mocny nacisk na ostatnie słowa. Rozejrzała się po zebranych
- Musimy teraz zadecydować dokładnie, w którym miejscu chcemy zrobić sobie chwilową ‘bazę’. Gdzie słońca będą nam przeszkadzać mniej, skąd będzie nam łatwiej dojść i dokąd. Nie wiemy co nas czeka w dżungli, chętnie bym się przeszła głębiej, skoro mam już do tego lepsze buty, ale póki co, dobrze by było pozostać na tym terenie, który niejako już znamy i powoli robić ekspedycje głębiej i dalej. Musimy pomyśleć o wieczorze. W nocy może się zrobić chłodniej. Potrzeba nam będzie ognia, bo bóg wie co może nam wyleźć z tego lasu po ciemku. - Wskazała skinieniem głowy na dżunglę. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho.
Muzułmanka siedziała nadąsana, patrząc się hardo w morze, w końcu jakby zaskoczyła, że w zasadzie to Monika ich nie słyszy i nie wie co się dzieje. Łapiąc ją za rękę, poczęła pisać, krótkie zdania składające się na rzeczowe sprawozdanie.
  Znaleźli pomarańcze. Na wyspie coś lub ktoś jest bo ukradł im ubranie i nie zostawił po sobie śladów… nie wnikaj dlaczego. Nie ma wody. W miejscu w którym jesteśmy jest “coś” co sprawia, że rozumiemy wszystkie języki, przynajmniej jak do siebie mówimy. Chcą zmienić miejsce obozu. O twoim planie jeszcze im nie powiedziałam.

Monika pokiwała głową, że zrozumiała. Odpisała też szybko:
 Dziękuję

Z pełnym entuzjazmem, że Ilham postanowiła podzielić się z nią informacjami.
Ilham ściągnęła brwi zastanawiając się przez chwilę, po czym odpisała starannym perskim pismem, ciekawa czy dziewczyna zrozumie co chciała jej przekazać.
 وظیفم بود

Jej niema rozmówczyni uniosła wysoko brwi. Widać było malujące się na jej twarzy zdziwienie, po chwili zastąpione zrozumieniem.
 Sprawdzasz? Nie rozumiem co napisałaś. TO nie działa na napis.

 Warto było spróbować
Kobieta uśmiechnęła się pokrzepiająco, po czym ponownie zapatrzyła się w morze.
Monika zaś wróciła do wiązania z księdzem krzyży, którego wzrok w tym czasie spoczywał na Dafne. Uniósł go znad roboty po jej występie i przewiercał na wylot podczas wypowiedzi Karen. Nie zareagował na Ilham, która pisząc na ziemi zdawała reakcję głuchoniemej, ani na milczącą Dominikę i równie cichego Terry’ego. Nie patrzył też na Axela, którego początkowe napięcie po słowach Ilham, pod koniec przerwanej kłótni zamieniło się prawdopodobnie w rozbawienie. Wpatrywał się jedynie w ślicznogłosą rudą, która wydawała się nad wyraz spokojna, mimo stresowej sytuacji (przynajmniej w oczach księdza) i lekko zmarszczył brwi. To co czytał z jej emocji malujących się na twarzy czy w głosie niepokoiło go. Tymczasem dziewczyna nic sobie nie robiła z jego spojrzenia. Dosłownie nic. Nadal totalnie spokojna, nawet lekko się do niego uśmiechnęła.
Nie odwzajemnił uśmiechu, patrzył jej w oczy i zdawał się być lekko zamyślony.
- Racja. Przy tobie i przy Karen. Zostawmy wakacyjne pływanie z delfinami. Chciałbym też na chwile zostawić sprawę złodzieja… Bo chciałbym wiedzieć, czemu uważacie, że tę strefę gdzie rozumiemy się w pełni, należy opuścić.
- Ponieważ nie wiemy, jaki może mieć na nas wpływ - odparł Axel. - Wszystkie dziwne rośliny również rosną w tej strefie. To, czego nie rozumiemy, musimy traktować z pewną ostrożnością. Powinniśmy tak traktować.
‘Jakie to typowo ludzkie, nie znamy czegoś, uznajmy za potencjalnie niebezpieczne.’ pomyślała Karen i pozwoliła myślom pobłądzić ku paleniu czarownic.
Dominica żuła daktyla, nie odzywając się, za to wydając raz po raz różnego rodzaju dźwięki. Odkąd wróciła jako przednia straż Dafne i Axela siedziała niedaleko, ale też nieszczególnie blisko całej grupki. Najbliżej jednak Karen, z którą połączyła się cieniutką nitką sympatii, przez wspólną eskapadę. Czasem prychnęła, czasem wyjątkowo głośno westchnęła. Pluła pestkami jak najdalej od obozu i ogólnie wyglądała na mocno zblazowaną i niezainteresowaną słownymi przepychankami. Od czasu do czasu na jej twarzy pojawił się uśmieszek, ale wciąż nie wtrącała się ona nawet słowem w rozważania całej grupy.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.

Ostatnio edytowane przez Wila : 14-10-2016 o 16:51.
Wila jest offline  
Stary 14-10-2016, 16:24   #32
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Dzień I - Popołudniowe spotkanie "w bazie" - część II

Terry raczej słuchał, przynajmniej początkowo, ale właściwie niewiele uradzono, dlatego zabrał głos.
- Podsumowując, mamy plażę w lewo i w prawo, która jeśli spojrzeć w obydwie strony blokowana jest przez wysokie, skalne klify. Wejść na nie nie było łatwo, gdybyśmy mieli taki akurat pomysł, zaś jeśli ktokolwiek upadłby … sami wiecie. Klify więc odpadają. Można okrążyć je lasem, aczkolwiek tam także siła rzeczy gdzieś będzie musiało być wejście pod górę, aczkolwiek może nie tak ostre. Kolejną rzeczą, którą wiemy jest fakt, że mamy obecnie trzy źródła pożywienia: kokosy, które rosną wszędzie, daktyle, które mają swój gaik oraz pomarańcze, które także mają swój gaik. Wiemy także, ze jesteśmy w dziwnej strefie, która ujednolica nasze języki, albo raczej ich rozumienie, jednocześnie nie dopuszczając tutaj większych zwierząt. Ostatnie stwierdzenie, to jedynie przypuszczenie, jednak chyba nikt z nas nie dostrzegł w strefie nawet królika. Rzecz jasna, drapieżniki, przynajmniej na ziemi, często są stworzeniami nocnymi, jednak mnóstwo zwierząt żeruje także za dnia. Tymczasem nikomu spośród nas nie udało się dostrzec żadnych lądowych stworzeń. Przypuszczalnie więc, pozostając w strefie będziemy bezpieczni. Mówię o tej nocy, przynajmniej od strony drapieżników. Pan Axel ma rację, że strefa może na nas różnie działać i to byłaby przesłanka, żeby ją opuścić teraz. Jednak nie wiemy, czy poza strefą znajdziemy bezpieczne miejsce oraz żywność, przynajmniej na najbliższą noc. Tutaj bowiem uważam, że Karen ma rację. Musimy po prostu odpocząć, choćby ze względu na Monikę, żeby nabrała sił. Proponuję wybrać miejsce przy pomarańczach. Jest to najlepsze obecnie źródło napoju dla nas. Tam rozbijemy obóz na tę noc. Mamy kamienie do krzesania, wprawdzie nie najlepsze, ale zawsze, mamy drewno, które wprawdzie trzeba by nazbierać, ale zawsze się znajdzie, mamy suchą niczym pieprz ściółkę. Może zresztą udałoby nam się znaleźć coś jeszcze i wykorzystać do rozpalenia ognia, jeśli ktoś coś posiada, co mogłoby pomóc. Jak nie, musimy sobie poradzić z tym co mamy. W razie czego wszystko trzeba zrobić pod jakimś gęstym drzewem, bowiem w nocy może być deszcz, przynajmniej nasze tropiki, typu Brazylia mają praktycznie co parę dni, zaś w porze deszczowej nawet codziennie, jakieś opady. Pani Dafne oraz pan Axel wiedzą, gdzie jest pomarańczowy gaj. Proponuję, żeby pan Axel oraz wielebny ksiądz wzięli Monikę oraz pomogli się jej dostać do pomarańczowego ogrodu. Towarzyszyłaby im panna … Ilham – zaryzykował nie pamiętając trudnego imienia. - Przepraszam, jeśli pomyliłem się – skinął Irance przepraszająco. - Ona chyba najlepiej dogaduje się z Moniką oraz będzie mogła mieć nad nią pieczę, jako wykwalifikowana pielęgniarka. Ponadto weźmie jedną walizkę. Przełożymy tam resztę rzeczy z drugiej walizki. Kiedy zjawicie się na miejscu, spróbujcie rozpalić ognisko. Reszta ruszyłaby po daktyle. Są bardzo pożywne ponoć. Karen i Dominica zaprowadzą, zaś po odpowiednim zbiorze, do drugiej walizki naładujemy daktyle, zaś pani Dafne, która wie gdzie rosną pomarańcze. Zaprowadzi nas. Tam się spotkamy. Zaś jutro od rana po śniadaniu, musimy ruszać poza strefę. Taki miałbym plan.
- Jeżeli to czego nie rozumiemy powinniśmy traktować z ostrożnością, to proponuję chodzić tylko w cieniu. Wszak nie wiadomo co to jest to drugie co świeci. - Alex spojrzał na Axela i zaraz wrócił do pomocy Monice przy patykach. - Nie ma żadnych przesłanek, że ta strefa działać może źle. Równie dobrze, może być odwrotnie, a jeżeli to jakiś cud, to dobry, działa na korzyść tych co tu wylądowali. Wszak mogły tu zostać wyrzuconymi przez morze: Anglik, Niemiec i Polak mówiący tylko własnymi językami. Chcecie opuścić miejsce dające choć w tym zakresie poczucie bezpieczeństwa, że pozwalające na komunikację. I pal licho, że akurat w naszym przypadku wszyscy mówią po angielsku. I z jakiego powodu chcecie je opuścić? “Bo trzeba być ostrożnym na nieznane”. I dlatego mamy iść w głąb nieznanego terenu? Wybaczcie, ta logika mnie rozbraja. - Zaklął zaraz cicho gdy niewprawne ręce przerwały trawę zamiast ją zasupłać. Spojrzał bezradnie na Monikę. - Co zaś do klifów… to nie wiemy czy są dwa. Może być tylko jeden… - kontynuował wciąż nie podnosząc wzroku. - Widziany przez nas z dwóch stron. A stąd wynika kolejny argument za zostaniem tu. Jeżeli jesteśmy na wyspie, Bóg jeden wie jakim cudem patrząc na tę florę, i gdzie… To może być i tak, że nie ma na niej strumieni i innych źródeł wody. Póki tego nie zweryfikujemy, to tu mamy kokosy z których można pić. - Uniósł wzrok i potoczył teraz po wszystkich. - W końcu zaś, tylko z tej strony, na tym brzegu były ciała i znalezione bagaże. Może szczątki, ciała, walizki wyrzucane będą przez fale jeszcze przez jakiś czas. Dzień, dwa? Kto wie. Tu - wskazał ręką na najbliższy brzeg - bo i nas tu wyrzuciło. A nie przy przerośniętych mandarynkach, czy też delfinowym kąpielisku, albo tez przy klifach lub klifie.
- Pomarańcze rosną poza strefą. - Axel spojrzał na Terry'ego. - Do rozpalenia ognia można by użyć łuku ogniowego. Mamy sznurki i drewno. Jako pożywienie... z pewnością są gdzieś ryby, bo delfiny nie żywią się ani powietrzem, ani kokosami. To jednak jest pieśń przyszłości. Przez parę dni możemy się odżywiać owocami i pić sok, ale na dłuższą metę to raczej nie jest zdrowe.
- Nie będę się upierać przy konieczności opuszczenia strefy - mówił dalej. - Wyraziłem swą opinię. Możecie to miejsce, strefę, traktować jako dar zesłany przez los czy Boga, i ślepo jej ufać, że zapewni nam bezpieczeństwo...
- Przyhamuj bajerę Axel z tą demagogią - Alex przerwał mu z prychnięciem. Gdyby było słychać akcent rozległ by się w tonie najgorszych ulic Edynburga. - Nikt nie mówił, że ktoś ślepo ufa, prawda?
- Po pierwsze, wysłuchaj do końca, co mam do powiedzenia, dobrze? - poprosił Axel. - Powiedziałem 'możecie', bo to jedna z możliwości, więc nie bierz tego tak do siebie. Strefa może być oazą bezpieczeństwa, ale nie musi. Jeśli czegoś nie znamy, należy to zbadać. Jeśli coś jest bardzo dziwne, tak jak ta strefa językowa, to należy do tego podejść z pewną rezerwą. Nie powiedziałem 'zostawić', 'odwrócić się plecami'. Może za granicą strefy znajdziemy lepsze miejsce na obóz, nie wiem. Nikt z nas nie wie.
- Jeśli zaś chodzi o wielkość wyspy... Gdybyśmy ją obeszli dokoła, to byśmy w pewnym momencie mieli wyspę między nami a słońcem. A tak nie było - zakończył.
- Nie patrzyłem na słońce, a z tym słońcem, słońcami - poprawił się - i tak są wystarczające wariactwa. Wiem tyle, że idąc w dwie strony trafiliśmy na klif i stado delfinów. Ja też takowe spotkałem. Podobnie jak w kwestii klifu to może być jedno stado. A może nie. Nie wiadomo. Strefa może być dobra lub zła, tego też nie wiemy. Mamy jednak osobę osłabioną - zerknął na Monikę - której chyba nikt nie zaleca marszu. Zrobiliśmy krótki rekonesans, wy z kąpielą - minę miał niewinną - wróciliście w ile? W dwie godziny? Możemy badać stąd idąc na dłuższe rekonesanse. I owszem, przenieść się. Jak na przykład znajdziemy wodę, lub Monika wydobrzeje na tyle by swobodnie chodzić. Czemu nie. Aktualnie uważam to za kiepski pomysł Axel.
- Nie ja proponowałem natychmiastowe przenosiny - sprostował Axel. - Czy możemy sobie nie mówić na pan? - Spojrzał na Terry'ego, który skinął twierdząco. - Jeśli zostaniemy tu na noc - mówił dalej - to warto by zrobić wyprawę po te pomarańcze. I, niestety, zająć się wytwarzaniem nie tylko narzędzi, ale i broni. Chodzi mi nie tylko o ewentualne polowanie, gdyby było na co. Niepokoją mnie ci złodzieje, a poza tym nie wiadomo, co może być tam dalej, w głębi wyspy, czy gdzie to my się znajdujemy.
- Ja będę nalegała na opuszczenie strefy - przyznała Dafne. - Skoro jednak zdania są podzielone, a żywność i tak jest w różnych miejscach, to czemu by nie uzbierać jej wystarczająco na jeden dzień i poranek, zaś noc spędzić na skraju strefy? Na granicy. A może to strefa powoduje… - Dafne spojrzała na krótką chwilę na Monikę, jednak nie dokończyła zdania. - Zresztą… - dziewczyna wskazała dłonią słońca - do nocy jeszcze mamy sporo czasu, który można wykorzystać na szukanie pitnej wody. Idąc w głąb lądu. W stronę góry.
Karen mruknęła:
- Mhmm, skierowanie się w stronę tamtej góry, może rzeczywiście doprowadzić nas do jakiejś wody. Ale jednak najpierw dobrze by się było trochę zaaklimatyzować chociaż w tej części terenu, nim zaczniemy wybiegać gdzieś tam daleko. Nawet z dobrym zmysłem orientacji, można się tam zgubić, a jeśli grasuje poza tą strefą jakieś złodziejskie nasienie, to wolałabym nie skończyć jak Jaś i Małgosia, którym coś zarypało okruszki… - Niby zażartowała, ale temat był poważny. Może i na tym terenie nie było żadnych zwierząt, ale było dziwnie, to nie wiadomo, czy jutro większość się bez gaci na tyłku nie obudzi, jeśli się stąd przemieszczą nieprzygotowani.
Axel uśmiechnął się.
- Można, chociaż to dość stara metoda, znaczyć karby na drzewach. Zwykle działa. Nie sądzę, by tutejsi dowcipnisie w ramach kolejnego żartu zrobili takie same znaki na innych drzewach. Teoretycznie... idąc w stronę jednego ze słońc, a raczej kierując się słońcem, powinniśmy wrócić tu, na plażę. Drzewa nie są tak gęste, by przesłoniły niebo.
Rudowłosa pisarka kiwnęła głową
- Tak, to mogłoby rozwiązać problem. Ale… Co jeśli... - zawiesiła się na moment, puszczając wodze fantazji.
- Załóżmy, że tutejsi dowcipnisie, jednak potrafią być bardzo dowcipni? Albo chociażby ten motyw z linią, która magicznie pozwala nam się rozumieć… Skąd mamy wiedzieć, że gdy wejdziemy w głęboki las, słońca będą widoczne? Hipotetycznie, równie dobrze cały krajobraz może wywrócić się do góry nogami i obrócić w niewłaściwą stronę. Nie mamy kompasu, a i on by nas tu mógł zawieść. - No tak… Karen już snuła hipotezy na temat tego, jak to miejsce może funkcjonować. Trzeba będzie to sprawdzić, ale nie można się tak po prostu wybrać na spontana w głąb lądu. Przynajmniej nie, dopóki Monika nie poczuje się lepiej. Karen zerknęła na dziewczynę.
- Chylę głowę przed pomysłowością. - Axel, na potwierdzenie, skinął głową. Z uśmiechem. - Zapewne i na to znaleźlibyśmy sposób - powiedział. - Ale im gorszy teren, tym lepiej powinniśmy się przygotować. Od dawna nie wędrowałem na bosaka przez las, a obuwie mamy w dość kiepskim stanie. W każdym razie na początek nie mogłyby to być wycieczki zbyt długie.
- Ja się stąd nie ruszam - oznajmiła nagle Iranka wstając powoli z ziemi i odklejając piżamę z pleców. - Uczepiliście się tych pomarańczy jakby były darem niebios tymczasem więcej wody i środków odżywczych traficie w kokosie. W dodatku… mamy obok las z daktylami, które są niczym eee benzyna rakietowa dla naszego organizmu. Nie mam zamiaru drałować gdzieś nie wiadomo gdzie, bo dla niektórych pomarańcze kojarzą się z nie wiadomo jakim luksusem. Przypominam, że są tu też małże, które można jeść, a muszle traktować jako noże… mamy też paprocie z których usypie się miękkie posłanie oraz jesteśmy ‘zabezpieczeni’ ową strefą. Może być zła… może być dobra. Jak Imamowie powiadają: jeśli nie zostało udowodnione, że coś jest haram… znaczy, że jest halal i tego będę się trzymać. - biorąc do ręki chustę, postanowiła po raz kolejny wejść do wody. - Monika nie ma sił siedzieć, a co dopiero chodzić, jest tak wycieńczona, że nie może nawet zasnąć, ale najwyraźniej… niektórzy są zbyt ślepi by dostrzec realia, w jakich się znajdujemy. A i bym zapomniała… poprosiła mnie by wam przekazać, iż chciałaby zrobić napis… na ziemi. Taki który dostrzeże się z nieba. Coś jak SOS i tak dalej. Nie zaszkodzi spróbować, a jej na pewno ulży, gdy na takowy będzie patrzeć. - kończąc swoją wypowiedź w podskokach udała się do wody, przedzierając się przez rozgrzane pasmo plaży.
Wcześniej była kłótnia bez jakiejkolwiek propozycji. Terry zgłosił więc swoją. Znowu wybuchła kłótnia, tym razem na propozycje. Zapewne gdyby przysiadł na środku i zrobił kupę, ponownie wybuchłaby kłótnia:

Jak się kształtuje,
To co z zadka wylatuje?

Równie dobry powód do jakichś swarów. Monika milczała, co poniekąd było zrozumiałe, podobnie jak Dominica, co świadczyło o zdrowym rozsądku. Właściwie zaczynał być już wściekły, ale postanowił się pohamować, tylko raz rzucając „kurwą”, żeby zrozumieli, iż sprawa jest poważna i wszyscy powinni spuścić nieco z wyniosłego tonu.
- Moi drodzy przyjaciele, albo kurwa mać, coś postanowimy, albo jesteśmy ciule do walniętego kwadratosześcianu, cokolwiek to znaczy. A jak zaczniemy się stawiać na zasadzie „mam gdzieś wszystkich i robię co mi się podoba”, to po prostu robimy świństwo i sobie i innym i wykazujemy się zasmarkaną pychą oraz oślim uporem. Przede wszystkim, nie powinniśmy się rozdzielać, bowiem w kupie siła. To chyba wszyscy rozumieją, jeśli już ochłonęli – spojrzał na Irankę. - Nie możemy nikogo do niczego zmuszać, ale naprawdę warto zawiesić trochę swoje ego na kołku – ogólnie przemknął spojrzeniem po paru innych osobach, które usiłowały pokazać, jakie są mąąąąąąądre. - Wracając, nie wiemy, czy strefa jest dobra, czy zła, ale wydaje się, że poza strefą jest normalnie. Nie wiemy, czy klify są tymi samymi, choć osobiście wątpię, proszę księdza, bowiem uwaga Axela ze słońcami ma sens – zwrócił się specjalnie do Aleksandra, który był wcześniej mocno poddenerwowany, ale który wydawał się też być rozsądną osobą. - Pewnie, że mogą działać tutaj jakieś siły dziwaczne, no, ale takie założenie niewiele przynosi. Nie wiemy de facto nic, poza tym, że mamy trochę owoców. Przede wszystkim stan Moniki. Jest słaba oraz nie może chodzić. Jednak przecież to nie znaczy, że po prostu nie możemy jej przenieść na rękach. Znam się trochę na kontuzjach oraz ranach i nie zauważyłem takowych. Także panna Ilham, jako pielęgniarka stwierdziła skutki wywołane opiciem się wodą słoną. Jest tutaj trzech chłopów. Zmieniając się we trójkę moglibyśmy przenieść bez problemu Monikę na rękach niczym księżniczkę, nie tylko do gaju pomarańczowego, ale do klifów. Ten problem więc odpada. Ale nie proponuję iść do klifów, tylko na skraj strefy. Tak jak powiedziała Dafne. Zachowamy w ten sposób i zalety strefy i bliskość normalności. Teraz tak, proponuję podział chwilowy. Axel, Aleksander oraz ja weźmiemy pannę Monikę oraz niosąc niczym księżniczkę, dojdziemy do odpowiedniego miejsca. Panna Ilham będzie nam towarzyszyć opiekując się Moniką. Po przyjściu na miejsce ruszymy, mówię o księdzu oraz swojej skromnej osobie, na pomarańcze, zaś Axel zabierze się za rozpalanie ognia, panna Ilham zaś dalej będzie się opiekować Moniką oraz zbierze trochę kokosów. Bardzo panią proszę – zwrócił się do Iranki – wiem, ze ma pani własne zdanie, ale każdy z nas ma. Nie upierajmy się tym razem. Druga grupa, pod przewodnictwem Dafne pójdzie po daktyle. Karen oraz Nica wiedzą gdzie to jest, więc zaprowadzą. Potem Dafne zaprowadzi na skraj strefy. Tylko bowiem ona oraz Axel znają wspomniane miejsce. Przed wyruszeniem dziewczyny oraz ksiądz nazbieraliby ostrygi. Ilham poprowadzi, bowiem wie, gdzie są, zaś my z Axelem usypiemy napis SOS. Tyle oraz proszę, nie kłóćmy się oraz nie pokazujmy, jak bardzo chcielibyśmy się uprzeć, nawet, jeśli na to mamy wyjątkowo mocną ochotę.
- Świetnie - pokiwał głową ksiądz na roztropne propozycje Terry’ego - wciąż jednak nie rozumiem czemu mamy się stąd przenosić. Poza sferę, na skraj, czy choćby 50 metrów...
- Dobre pytanie, wielebny. Tylko dlatego, że po prostu wtedy będziemy mogli jakby co zwiąć szybko poza strefę, lub zostać w niej - odparł Boyton. Nie dodał, iż po cichu liczył, że względnie kompromisowa propozycja będzie przyjęta przez większość. Dlatego też ją złożył, czasem bowiem lepszy nawet gorszy plan, ale wykonywany wspólnie. Nie chciał, żeby drużyna się jakoś rozdzielała.
- Według mnie pomysł Terry'ego jest idealny. Nie mam nic do dodania - odparła Dafne swoim melodyjnym głosem z szacunkiem patrząc na rzeczonego mężczyznę.
- … na razie nie ma za tym żadnych argumentów - ciągnął Alex po zawieszeniu głosu gdy mu weszli w słowo. - Poza tym, że pierwsza zaproponowała to i dała do zrozumienia, że jej się ta strefa nie podoba, osoba która coś przed nami ukrywa. - Spojrzał na rudowłosą i uśmiechnął się. - Czego nam nie mówisz Dafne? Bo że coś ukrywasz to widzę.
Dafne odwzajemniła uśmiech. Był to miły uśmiech bez cienia przejęcia.
- Nie wiem skąd ksiądz wysuwa takie wnioski - odparła spokojnym tonem. - Śmiem jedynie twierdzić, że strefa w której jesteśmy nie jest normalna. To nasuwa różne przypuszczenia. Nie ma w niej zwierząt? Może są tu inne stworzenia których one się boją? Wpływa na nasz język i zrozumienie. Na co więc jeszcze może wpływać? Może na złe samopoczucie Moniki, na którą jako jedyną nie może wpływać urok strefy? - Dziewczyna rozłożyła ręce w obronnym geście. - Tak samo jak ksiądz nie wiem. Snuję wnioski. Dodaję dwa do dwóch i stwierdzam co myślę. Jeśli zaś nie chcecie jej opuszczać, to przynajmniej pójdźmy na jej skraj. I tyle. - Dziewczyna ponowiła miły uśmiech cały czas obserwując nienatrętnie księdza.
- Wysuwam takie wnioski - rzekł powoli - bo to widzę. Ukrywasz coś, rzadko zwykłem się mylić w takich sprawach. Fakty są takie, że okradziono was poza strefą. Równie dobrze to coś może nie mieć wstępu tutaj.
Karen zastanawiała się, czy to jakaś nowa wersja disneyowskiego ‘Dzwonnika z Notre Dame’. Przyglądała się to księdzu, to Dafne, z lekkim rozbawieniem, które kryło się w delikatnie uniesionym kąciku ust.
Ilham po kolejnym brodzeniu w wodzie po szyję, wróciła mokra i schłodzona pod palmy z uśmiechem podchodząc do Moniki i stając jej za plecami. Delikatnym ruchem dłoni odgarnęła jej włosy z czoła, zaczesując do tyłu, po czym ułożyła mokry szal na jej głowie układając go w turban. Na koniec uścisnęła jej lekko ramiona, kucając obok i pisząc na piasku.
 Wyglądasz jak przewodnik karawany przez pustynię

Monika uśmiechnęła się do niej pogodnie. Był to miły gest. Zwłaszcza teraz gdy dziewczyna siedziała z trawą do wiązania krzyży, czekając aż ksiądz zauważy, że ten który trzyma w ręku od dawna jest gotowy. Widziała przecież, że wszyscy o czymś zaciekle rozmawiają. Alex kiwnął jej głową z uśmiechem odwracając ku niej twarz na krótką chwilę. Wystawił dłoń do low five i sięgnął drugą po materiały na kolejny krzyż.
W końcu Iranka usiadła na starym miejscu po lewej stronie dziewczyny. Oddychając ciężej, wyprostowała nogi przed sobą, grzejąc stopy w prześwicie słońca. Mokra, flanelowa bluzka z wielkim logiem Ravenclawu przykleiła jej się do kształtnych, nie za dużych piersi. Zacmokawszy w niezadowoleniu, odkleiła materiał od ciała, spoglądając koso na zebranych mężczyzn jakby gotowa kąsać każdego, kto na nią teraz patrzył.
Dafne ponownie rozłożyła dłonie w obronnym geście.
- Dlatego propozycja to skraj strefy.
- Panno Dafne, proszę dać słowo honoru, że nie ma pani pojęcia o tej sferze, a uwierzę pani. Wielebny może mieć niezłe oko, jakby nie było, ta profesja tego wymaga - poprosił Boyton, bowiem cóż więcej można by zrobić. Przy okazji spoglądał spod przymrużonych powiek na Irankę. Oczywiście udając, że patrzy gdzie indziej. Nie chciał wprawiać jej w jakieś zakłopotanie, ale nie mógł sobie odmówić smakowania widoku tak słodkich gron, nawet przez flanelę.
  Jest kłótnia o to czy chcemy się wynieść z tej strefy językowej czy nie. Kapłan właśnie zarzucił tej tam… kłamstwo albo raczej… że coś ukrywa.

Ilham naskrobała leniwie obok uda wiadomość, pokazując palcem Dafne i księdza.
Monika uniosła tylko w zdziwieniu brwi przyglądając się uważniej i Dafne i księdzu, któremu przed chwilą przybijała piątkę, a teraz wiązała kolejny krzyż.
- Oczywiście. Skoro tak stawiasz sprawę Terry, nie mam wyjścia. Daję słowo. Skąd mogłabym w końcu cokolwiek o niej wiedzieć? - odparła spokojnym głosem Dafne, patrząc wprost na tego, który zmusił ją do dania słowa honoru.
- Dziękuję, mi wystarczy - stwierdził. Dziewczyna wydawała się szczera oraz uczciwa w swojej przysiędze. Terry wprawdzie wiedział, że nie ma oka do szczegółów, ale ogólnie raczej ufał ludziom, poza Arabami. Żołnierze jednej drużyny muszą sobie ufać, tego nauczyła Boytona armia. Jeśli ktokolwiek zawodził, marny był jego los, póki jednak nie zawiódł, był traktowany jako prawdziwy kompan. Dopóki więc nie miał innych przesłanek, jej słowo było dla niego dobre.
Muzułmanka patrzyła chwilę na Dafne. Jej twarz była bez wyrazu, ot wyglądała po prostu na zmęczoną i zgrzaną, lecz dłoń jej powędrowała do dłoni Moniki, ściskając ją ukradkiem jakby dawała znak, że ta powinna być w gotowości. Że coś jest nie tak.
Bo było ‘coś’ nie tak, lecz Iranka bała się w tej chwili ujawnić, nie wiedząc, czy nie jest osamotniona w swym osądzie.
Axel się nie odzywał. Czy Dafne wiedziała coś więcej, niż pozostali rozbitkowie, tego nie wiedział. Czy zawsze i wszędzie mówiła prawdę? Nie był pewien. Były pewne niedopowiedzenia, których nie wyjaśnił. Na razie przynajmniej. Ale cokolwiek myślał, to nie zamierzał komentować niczyich słów.
Karen pokręciła w końcu głową
- Wydaję mi się, że ta temperatura już nikomu z nas nie pomaga. Odpocznijmy, póki jest tak gorąco, a potem weźmy się za ponowne debaty, bo jak na razie prędzej skoczycie sobie do gardeł, niż coś logicznego ustalimy. Terry ma dobry pomysł - skwitowała całość sytuacji, po czym podniosła się z miejsca gdzie siedziała i przeszła kawałek by oprzeć ramieniem o ‘wolną’ palmę. Nie było sensu na siłę szukać porozumienia, skoro nikt ustąpić nie chciał. Zaczęła się przyglądać niebu i horyzontowi.
Natomiast machnąwszy na całe swary ręką Terry, wziął się za układanie napisu z kokosów. Wystarczyło SOS. Miał nadzieję, że ktoś weźmie się za ostrygi, bowiem to także trzeba było zrobić tak czy siak. Powiedziałby, że powinni przyjąć, iż większość będzie stanowić, ale niby jak mógłby wymóc na pozostałych taką obietnicę. Niektórzy zwyczajnie lubili się kłócić oraz udowadniać swoje racje. Nic kompletnie nie pomogło jego wejście w ustaleniu decyzji. Cóż, Robinsonowie nie byli jego żołnierzami, nie mógł im niczego polecić. Miast więc tracić bezsensownie czas, wziął się za robotę. Ułożenie napisu nie zbyło trudne, choć żmudne. Układając go obok na plaży mógł brać także udział we wspólnej dyskusji.
- Jeśli ktokolwiek jeszcze chce, zapraszam do pomocy, albo do poszukiwania ostryg - liczył na to, że do tego drugiego wezmą się panie. Robota robotą, ale fajnie byłoby popatrzeć na ich wdzięki na mokrych podkoszulkach.
Axel nawet nie czekał na zaproszenie. Ledwo Terry zabrał się za znoszenie kokosów Axel wstał i wziął się do pomagania. Parę owoców na raz nie stanowiło problemu.
- Mogę nazbierać ci ostryg jeśli jesteś głodny… - Ilham popatrzyła na Terry'ego spod przymrożonych oczu, gdyż blask plaży robił swoje. - Zepsują się w taką pogodę… jeśli ich od razu nie zjemy więc nie ma po co ich zbierać na zapas… - z chęcią pomogłaby przy napisie, ale zważywszy na to, iż dołączył do niego Axel przeważył na decyzji pozostania tam gdzie siedziała. Za dużo mężczyzn jak na paradowanie w piżamie.
- Dziękuję, jestem głodny, chyba wszyscy jesteśmy - przyznał. - Pewnie masz rację z tymi ostrygami. Może dałoby się rozpalić na bieżąco jakieś ognisko - powiedział marzycielsko układając kokosy. - Wtedy można by je upiec. Rozpalałaś kiedyś ognisko tak bez zapałek, albo ktokolwiek? - rozejrzał się. Bowiem sam nigdy tego nie robił. Axel wspominał o jakimś dziwnym sposobie. Może on potrafiłby? Do układania kokosów trzeba było mieć krzepę. Do rozpalania ogniska umiejętności.
W taki upał być głodnym, ma facet fantazje. Il wzruszyła ramionami, uśmiechając się niepewnie i zasypując ostatni napis piaskiem.
- Nie rozpalałam… - mruknęła bardziej do siebie niż do niego.
 Idę zbierać muszle, odpoczywaj i uważaj.

Poleciła niemej przyjaciółce, wstając z piasku i zapatrując się na skalisty cypelek leżący w pełnym słońcu… słońcach. - Ekhm… ktoś jeszcze chce małże?
Jej wzruszenie ramionami wyrażało chyba zdziwienie. Cóż, dlatego Terry odezwał się.
- Nauczyłem się jeść kiedy się da oraz ile się da. Wiesz, na zasadzie: jak nie zjesz teraz, potem możesz długo nie mieć kolejnej okazji. Oraz dziękuję - dodał myśląc o Irance, że jest bardzo dziwną osobą. Początkowo wydawała mu się słabą, przestraszoną dzieweczką, żeby później pokazać swoje humory, albo wyrazić własne, dobitne zdanie. Widocznie właściwie w kobietach jest tysiąc masek oraz tysiąc osobowości. Która spośród nich prawdziwa? Może wszystkie, podsumował patrząc na ruszającą do boju przeciwko ostrygom Ilham.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 14-10-2016, 16:35   #33
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Dzień I - Popołudniowe spotkanie "w bazie" - część III

Dafne popatrzyła po Karen, Dominice i Monice…
- Z chęcią przejdę się z tobą po daktyle lub więcej pomarańczy - odparła patrząc na Karen. - Jeśli chcesz.
- W takim razie ja mogę zostać z Moniką - zaproponowała milcząca do tej pory Dominika.
- Dobry pomysł - dorzucił pracujący nad napisem Terry. - Proszę księdza, może ksiądz by się wybrał z nimi? Zawszeć to kolejna osoba do niesienia.
Boyton nie podejrzewał Dafne, jednak ksiądz tak, cóż więc szkodziło dać mu trochę więcej możliwości obserwacji. Jeśli zresztą uzna, że niewłaściwie podejrzewał Dafne, może nawet się pogodzą? Dobrze by było. Ponadto jednak Boyton wolał nie zostawiać samotnie Karen z Dafne. Tak na wszelki wypadek. Wyspa Robinsonów była dziwna. Skoro skradziono gdzieś ubrania, lepiej było uważać, żeby nie stracić czegoś ważniejszego, niźli ciuchy.
Karen przyglądała się teraz wszystkim, którzy nagle przerwali wojnę i ruszyli, żeby zacząć coś robić. ‘To się nazywa, moi drodzy, porządny efekt stada…’ - skomentowała w głowie, zerkając na Terry’ego, który zapoczątkował całe ruszenie. A potem przeniosła wzrok na Dafne. Zerknęła krótko na Nicę i zaraz kiwnęła rudej głową.
- Dobrze, możemy pójść, tylko przydałoby nam się coś do noszenia tych owoców - a gdy Terry zaproponował Alexa, uśmiechnęła się. ‘Może być i facet’ - podsumowała. Do tego może być zabawnie…
- Możemy wykorzystać jedną z walizek. Obydwie są na kółkach. Ksiądz, jeśli oczywiście ma ochotę iść z nami - Dafne posłała sympatyczny uśmiech Aleksandrowi - będzie mógł którąś z nich naładowaną owocami bez problemu ciągnąć po piasku.
Ksiądz nie odezwał się ani słowem patrząc zamyślonym wzrokiem na Dafne, a czasem na morze, drzewa…
Kiwnął jedynie głową twierdząco i podniósł się. Pokazał Monice uniesiony kciuk i obdarzył pełnym wdzięczności uśmiechem za pomoc w robocie, a właściwie zrobienia więcej niż on.
- Zaraz będę gotowy - rzucił do Karen.
Axel pomysłem nie był zachwycony. Ksiądz był negatywnie nastawiony w stosunku do Dafne. Czy wspólna wyprawa po daktyle złagodzi poglądy Alexa, czy wprost przeciwnie - księżulek przypomni sobie niesławne czasy inkwizycji - trudno było orzec.
Axel miał dość mętne pojęcie na temat tego, jak się powinien zachowywać ksiądz, ale zachowanie Aleksa mu nie odpowiadało, w najmniejszym nawet stopniu. Może dlatego, że chodziło o Dafne? Ale nawet jeśli był jej rycerzem i księciem, to nie mógł chodzić za nią krok w krok i strzec przed każdym czarnym cieniem.
Spojrzał na dziewczynę znad stosu niesionych owoców.
- Aleks - rzucił układający kokosy Boyton, patrząc na towarzysza niedoli. - Jakbyś chciał, weź moją maczugę. Wprawdzie trochę waży oraz dotychczas nie spotkaliśmy jakiegokolwiek wroga, ale sam wiesz, jak bywa. Jeśli chciałbyś, po prostu weź - maczuga rzeczywiście trochę ważyła. Kobieta raczej miałaby niewielkie szanse, żeby swobodnie taką bronią władać. Aleksander miałby szanse.
Wspomniany spojrzał na solidny kawał drewna, po czym znów przeniósł zamyślony wzrok na Dafne i kiwnął Terry’emu głową. Z czterema krzyżami prosto związanymi trawą, poszedł na świeżo usypane groby.


Ostatecznie każdy zabrał się do roboty. Ksiądz Aleksander po przyozdobieniu grobów jak należy - krzyżami, był gotowy do drogi. Karen zaopatrzona tym razem w sandały oraz Dafne w tym czasie opróżniły jedną z walizek (tą mniejszą, gdyż była poręczniejsza). Po kilki minutach cała trójka gotowa była do drogi i czas było ruszać.

W bazie pozostali zajęci różnymi czynnościami Ilham, Dominika, Monika, Axel i Terry. Panowie z początku zajęli się układaniem kokosów w wielkie napisy “HELP” i “SOS”, podczas gdy Ilham zbierała ostrygi. Dominika pilnowała chorą Monikę.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 14-10-2016, 17:19   #34
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
DZIEŃ I - Ilham i polowanie na ostrygi



Ostrygi? W południe? Na piekielnym dwusłonecznym padole ze strefą Wieży Babel?

Proszę, co do dla niej. Mężczyzna jej pan… i choć Terry nie był jej mężem, to czuła się zobowiązana mu usłużyć. Zwłaszcza, gdy jako jedyny „działał”. Pracował fizycznie. Rąbał kokosy. Grzebał umarłych. Pilnował porządku.
Ilham potrafiła docenić czyjś wysiłek, potrafiła być wdzięczna i pokorna.

Oddalając się powolnym krokiem od obozowiska, pozostawiała za sobą dziewczynę - pielęgniarkę, która wzięła się w garść dla dobra podopiecznych. Pozostawiła silną Ilham, która bez strachu wskakiwała do ruin domów zbombardowanych budynków w poszukiwaniu rannych. Pozostawiła biały kask, świadczący o jej profesjonalizmie. Co raz wolniej zbliżając się do miejsca, gdzie musiała opuścić bezpieczny cień palm i wyruszyć przez rozgrzany dywan sypkiego kwarcu.

„Boże mój Boże… tak bardzo się boję… Alhamdulillah - Bogu niech będą dzięki.
Wzniosła niemą modlitwę, brodząc niemal po kostki w piasku, który parzył jej nagie i zmęczone stopy.
„Nie wiem czy żyję, czy już umarłam… czy jestem w piekle, czy ciągle na ziemi.
Nie wiem. Alhamdulillah!”
Pomimo strachu, niewygód i samotności… była wdzięczna za swój los. Nie zamierzała się skarżyć, nie zamierzała nikogo obwiniać, nie przestawała wierzyć w dobroć Allaha - Jedynego Boga. Ufała mu i pokornie przyjmowała swój los.
Była jednak słabą istotą ludzką. Nie rozumiejącą wielu rzeczy, nie potrafiącą dostrzec wyższego celu poprzez zasłonę lęku, która opanowała jej umysł i serce.
- Biss… biss… bismillah - wyjąkała, odłupując pokaźną muszelkę spod kamienia. Nie zorientowawszy się nawet kiedy z jej oczu ponownie popłynęły łzy. Był to spokojny i cichy płacz, który połączony z sumienną pracą, miał dać ciału ukojenie.

„Co mam robić? Co robić mam Ojcze?”

Kolejne myśli napływały do przystani dziewczęcego umysłu.
Zaprzestając na chwilę zbierania ostryg, przysiadła w wodzie, spoglądając w niebo, dla chwili odpoczynku.
Była… li, w dość patowej sytuacji. Bez ubrań i leków, bez wody pitnej i z namiastką jedzenia. W krainie o której nikt nie pomyślałby, że istnieje. Byli cudem ocalałymi rozbitkami. Obcymi i odległymi. W dodatku zachowanie dwójki z nich było dziwne i niepokojące.
Dafne i Axel. Axel i Dafne. Kim byli? Czy znali się przed wypadkiem? Mężczyzna wydawał się być ślepo zapatrzony w kobietę, zaś ona to z łatwością wykorzystywała. W dodatku, zachowywała się tak, jakby nie docierała do niej powaga sytuacji. Jakby to wszystko to była tylko jakaś głupia gra sceniczna, a ona aktorką… w dodatku całkiem mierną, skoro ktoś taki jak Ilham przejrzał jej obłudę.

„Jak dobrze, że jest z nami kapłan. Alhamdulillah.”
To dzięki niemu, oraz głupiej zagrywce ze słowem honoru Terrego, Ilham przejrzała na oczy, bo do tej pory wiedziona była tylko nikłym cieniem, coś jakby kobiecą intuicją. Wiedziała, że jest coś nie tak, ale nie potrafiła ocenić dokładnie co… teraz jednak miała dowód i postanowiła być bardziej czujna.
Jednak… czy inni też dostrzegli to co ona? Czy byli świadomi niebezpieczeństwa? Czy Dafne była w ogóle niebezpieczna? Niebezpieczniejsza od sytuacji w jakiej się znajdowali?
- AŁ! - pisnęła przestraszona, gdy całkiem pokaźnej wielkości, kolorowa krewetka postanowiła sprawdzić czy da rade przenieść jej mały palec u dłoni w inne miejsce.
Rozeźlona Iranka pogoniła stworzonko, wywołując mały sztorm i piaskową zawieruchę, po czym wznowiła mozolne odłupywanie muszli. Prace na tym etapie cypelka były trudniejsze, gdyż woda była już całkiem głęboka i kobieta musiała pracować z nosem blisko poziomu tafli, ale przynajmniej było jej przyjemnie. Woda była niczym letnia zupa, ale i tak chłodniejsza od powietrza, a drobne fale, które co jakiś czas ją podmywały przynosiły co chłodniejsze prądy z głębin. Alhamdulillah!

Gdy dziewczyna w końcu uzbierała pokaźną kupkę ostryg i tych małych, idealnych do jedzenia na surowo i tych większych, do zjedzenia z ognia, pozostało jej już tylko wrócić ze zdobyczą do pozostałych. Problemem była jednak ilość, śliskich i ostrych muszelek, która układane z jednej strony ręki, zaraz wypadały z drugiej.
No… tego to ona nie przemyślała. Ale da się to naprawić… wszystko da się jakoś naprawić. Musiała się tylko wziąć do kupy.
Ochlapując twarz wodą, uderzyła się dłońmi w policzki, orzeźwiając się przy tym. Wpadka jakich wiele, nic się strasznego nie stało… po prostu się dwa razy tyle nachodzi.
Zostawiając małże na brzegu, oblewane leniwymi falami, pobiegła w las pozbierać kilka opadniętych liści kokosowca. Jej stopy od razu się zbuntowały, gdy zatopiła je w rozgrzanym piachu. Sycząc z bólu, wpadła w cień wywracając się w dość pokraczny sposób.

Plując piachem, przewaliła się na plecy, przez chwilę dysząc i obserwując owoce u szczytu drzew.
„A co jeśli zostanę tu na zawsze? Co jeśli nigdy stąd nie odejdę… Nigdy nie umrę, po prostu będę tu trwać walcząc o przetrwanie… i tak już po wieki wieków?”
Nagle poczuła jak wszystko jej się odechciało. Jak ostatni płomyk w jej sercu zgasł, pogrążając ją w ciemności odrętwienia i niechęci do wszystkiego w około.
Marność… wszystko marność. Ona - marność, jej pragnienia - marność, jej życie - marność… NIE! Ilham usiadła wyprostowana niczym struna.
Nie może tak myśleć. Nie może pozwolić by Szejtan zawładnął jej umysłem. To próba jej silnej woli, jej wiary i ufności w Dzieło Boże!
Wstała, rozglądając się z bojową miną po ziemi. Zbierze liście, zrobi z nich koszyk, zapakuje i zaniesie ostrygi Terremu. Zjedzą i napiją się. Odpoczną i poczekają na resztę. Będzie dobrze. Będzie dobrze! Wszystko się ułoży!

Zaopatrzona w kilka opadłych suchych połaci, wróciła pędem do wody, do miejsca gdzie zostawiła małże.
„GDZIE ONE SĄ DO CHOLERYYYY??!!!”
Przerażona Iranka puściła liście ipadła, z pluskiem, kolanami w wodę, przebierając panicznie dno morskie.
Są! SUBHAN ALLAH! - Dzięki ci Boże!
Wredne skorupiaki schowały się pod piachem. Rany, ale się przestraszyła. Oddychając z ulgą, ułożyła na ziemi liście w kształcie krzyża, wrzucając na środek zamykające się w panice muszelki. Gdy wszystkie były już na stosiku, złożyła liście, zwijając je w kształt sakiewki.

Drogę powrotną obrała przez wodę, ostrożnie niosąc ciężkie zawiniątko. Głodu dalej nie czuła, lecz pragnienie paliło jej przełyk niczym najgorsza z susz na Saharze. Dysząc niczym wóz parowy, przedarła się przez kokosowe napisy, wprost na spotkanie siedzącym w cieniu dziewczynom.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 16-10-2016, 12:20   #35
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dzień 1 - Ilham, Dominica, Monica, Axel, Terry - spragnionych napoić, chorych nawiedz

Monika uśmiechnęła się przyjaźnie do Dominiki, która jako jedyna została w tym samym miejscu co ona. Wszyscy zabrali się do roboty. Zaraz jednak odwróciła wzrok. Dziewczyna znów nie będąc potrzebna nikomu i pozostając pilnowanym przez kogoś utrapieniem, z zamyśloną miną zaczęła obierać pomarańcze które dostała od Dafne. Mało jadła, mało piła i źle się czuła. Całe szczęście, miała pomarańcze.


Zziajana muzułmanka, niczym zaprzężony wielbłąd, dotarła w cień koło kobiet, przechodząc koło nich bez słowa. Dopiero po kilku krokach dalej, padła na pierwsze zaczątki trawy, zipiąc urwanie i przewracając się na plecy obok rozsypanych, z liści, ostryg.
- Jak Boga kocham… jeśli nie jesteśmy w piekle… to gdzie… W PIEKARNIKU?! - to było oczywiście pytanie retoryczne. Sama zaś pytająca, zasłoniła ramieniem spoconą twarz i oddychała równomiernie, starając się uspokoić serce, które mało nie wypadło jej z piersi.
- Chce mi się pić… muszę się napić… - Ilham podniosła głowę rozglądając się w poszukiwaniu kamieni, służących jako otwieracze. - Zaraz… zaraz… leż, odpocznij, gdzie się śpieszysz… - mruknęła do siebie, opadając ponownie na trawę i wpatrując się tępo przed siebie.
- Może jednak pomarańcza? - spytał Axel, który właśnie skończył nosić kokosy i był zgrzany co najmniej tak samo, jak Ilham. Chociaż, na szczęście, był lżej ubrany. - A zaraz ci coś znajdę, jakiś ładny kokos. Jeśli chwilę poczekasz.
Kobieta nie odpowiedziała, najwyraźniej widząc przed sobą coś o wiele ciekawszego od osoby mężczyzny, a może po prostu złapała “zwiechę”, gdyż nawet nie mrugała podczas hipnotyzacji pobliskiej palmy.
Axel nie bardzo wiedział, czy to odrzucenie jego propozycji, spowodowane osobistą niechęcią, czy też brak chęci do życia. Jeśli to drugie, to miał nadzieję, że to minie. Iranka była humorzasta i źle nastawiona tak do niego, jak i do Dafne, ale cóż... współrozbitków, tak jak i rodziny, się nie wybiera.
Odszukał wzrokiem pozostawione przez Terry'ego 'narzędzia' i zabrał się za wiercenie dziurki w kokosie. Po chwili, dłuższej, do jednej ze skorup, jakie pozostały po działalności Terry'ego, spłynęło nieco kokosowej wody.
- Ilham, twój kokos. Woda znaczy - wyjaśnił. - Pomóc ci?
Był pewien, że go odeśle na samo dno arabskiego piekła.
Przez pierwsze kilka sekund był kompletny brak reakcji. Koniec, kiła mogiła, Ilham wyzionęła ducha i wtedy… mrugnęła i nieznacznie poruszyła spękanymi ustami, ale za cholerę nie było wiadomo czy cokolwiek mówiła. W końcu, po nitce do kłębka, spojrzenie Iranki spotkało się ze spojrzeniem Axela, a następnie prześlizgnęło się po jego szyi, ramieniu i ręce wprost w “objęcia” kokosa.
- Eee… - mruknęła, unosząc się na łokciach, zapatrując się w morze. - Sama bym sobie wzięła. - odpowiedziała, ciągle przytłoczona czymś… nieokreślonym, po czym wyciągnęła rękę po owoc. - Dziękuję.
Axel, nie spierając się, skinął głową, po czym wręczył dziewczynie wypełnioną w ponad połowie kokosową miseczkę.
Dziewczyna wzięła posłusznie skorupkę, po czym z wyciągniętą przed siebie ręką usiadła z cichym stęknięciem na ziemi, zapatrując się w przeźroczysty płyn. Zamierając tak.
- Bar nie dysponuje słomkami ani parasolkami - powiedział z uśmiechem Axel. Po sekundzie podniósł z ziemi liść i pomachał nim niczym przerośniętym wachlarzem. Powiew powietrza objął zarówno Ilham, jak i Monikę.
Iranka gapiła się tępo w morze, ściągając brwi w grymasie gniewnego zamyślenia. Po minucie, może dwóch, uniosła kokosową czarkę do ust.
- Bismillah. - kiwnęła sama sobie, przymykając oczy i upijając trzy łyki by odetchnąć z wyraźną ulgą. Po chwili czynność tę powtórzyła raz za razem, aż w końcu na dnie nie zostało już ani kropli. Odłożywszy owoc, ponownie zapatrzyła się w morze i leniwie bijące fale.
Było jej na prawdę… w miarę… dobrze. Szkoda tylko, że Axel krążył nad nią niczym natrętna mucha nad bydlęcym zadem. Rozwiązując chustę pod szyją, otarła twarz skrawkiem pieluchy.
- Jeśli mogę cię prosić, nie rób tak więcej. - Odłożył liść i wstał. - Chcesz się zabić?
W głosie nie było ironii ani pogardy dla głupoty. Raczej zaniepokojenie.
Skinął głową i obrócił się na pięcie, po czym ruszył między drzewa.

Terry natomiast, po zrobieniu kokosowego napisu SOS, zaczął zbierać kawałki drewna oraz ściółkę. Nie łudził się, że ruszą gdzieś dzisiaj, więc trzeba było zrobić, co tylko się da. Nie umiał rozpalić ognia, ale mógł zebrać trochę drewna, suchych liści oraz tym podobne. Zresztą widzieli to wszyscy, którzy pozostali. Boyton gromadząc chrust uśmiechnął się po drodze do Moniki.

 Będzie dobrze


napisał dotykając jej dłoni. Chciał poprosić Axela, który rzucił pomysłem rozpalenia ogniska, by spróbował to właśnie uczynić, ale mężczyzna akurat zniknął w lesie. Zwrócił się za to do Ilham. Przed chwilą rozmawiała z Axelem. Ponieważ wcześniej nie pałali do siebie sympatią, dobrze było, że choć potrafili zamienić ze sobą parę zdań. To było ważne i właśnie pewnie dlatego postanowił im nie przeszkadzać i zająć się zbieraniem chrustu. Kiedy jednak Axela gdzieś wcięło, podszedł do niej. Widział, jak bardzo się starała.
- Dziękuję, dobra robota. Spróbuję rozpalić ogień, wiesz, może uda się skrzesać ognia zwykłymi kamieniami, zaś jest tak ciepło, że może ściółka przygotowana się zapali. Jeśli nie, to chyba gałąź o gałąź? Axel wspominał o jakiejś innej metodzie, ale ja jej nie znam. Spróbuję coś skrzesać, wtedy chętnie zjem ostrygi, a może ty także spróbujesz własnej zdobyczy, jeśli zechcesz. Surowe są chyba średnie, ale jeśli uda się upiec, będą super. Jeszcze jedno – spojrzał na nią uważnie przyciszając głos, tak, żeby tylko Ilham słyszała. - Myślałem właściwie o tym, co powiedziałaś, że powinienem powiedzieć swoje marzenie po twoim. Masz ładne, aksamitne włosy, ale przecież okrywasz je przed innymi. Jednak ludzkie marzenia są znacznie bardziej prywatne, intymne, niż włosy. Każdy ma je tylko swoje, ukryte wewnątrz samej głębi. Ja tak samo. Nie pokazuję normalnie swoich marzeń, tak jak ty nie pokazujesz części swojego ciała. Może kiedyś, ale na razie nie … - mówiąc to krzesał uderzając kamieniami o siebie tuż przy ściółce, w nadziei, że twarde kawałki dadzą jakąś iskrę, która padnie na przygotowany susz. Później ewentualnie zostawała próba tarcia dwóch patyczków, jednak miał nadzieję, że kamienie, pomimo że nie były krzesiwami, jakoś wystarczą.
Pielęgniarka za długo nie cieszyła się względną samotnością, gdyż kolejny z mężczyzn postanowił krążyć jej nad głową, niczym sęp nad padliną. Ilham westchnęła w duchu, przysłuchując się jednym uchem słowotokowi, jaki z siebie wyrzucał Terry. W końcu, uśmiechnęła się pod nosem w zrezygnowaniu, a może rozbawieniu.
Boże… odkąd się obudziła na tej plaży, nie robiła nic innego jak tylko płakała. Była przerażona i nie radziła sobie w zaistniałej sytuacji, łzy były swoistym systemem obronnym, sposobem jak sobie poradzić w nowym położeniu.
Terry natomiast pytlował. Gadał i gadał niczym przekupka na bazarze. Też sobie jakoś radził. Zapewne Axel również znalazł sposób dla siebie.

“Ilham… czasem jesteś tępą dzidą, jak te z sitcomów amerykańskich…”
Muzułmanka przetarła ponownie czoło, zawiązując chustę i przytakując słowom mężczyzny.
- Dobrze… dobrze. Zaraz wstanę, pomogę - wydukała jakieś czcze słówka, zupełnie trzy po trzy, skupiając wszystkie siły witalne na zebraniu się w sobie i wstaniu z ziemi. Za chwilę… jeszcze pięć minutek, jak już się rozbuja tak będzie pracować przez następne kilka godzin.
Ale najpierw odpocznie. Kładąc się ponownie na trawie, spojrzała się tępo w palmy, po czym zamknęła oczy.
- Spokojnie, nikt cię przecież nie prosi o pomoc – odparł Boyton dziewczynie. Takie słowa Ilham zdziwiły go, zaś ogólnie odpowiedź dziewczyny świadczyła o kompletnym niezrozumieniu jego wypowiedzi. Ale każdy miał prawo do słabszych chwil, szczególnie na bezludnej wyspie. Dlatego dodał. - Zmęczyłaś się to teraz po prostu siedź i odpoczywaj. Wszyscy od czasu do czasu potrzebują odpoczynku.
Tymczasem Axel wrócił, obładowany drewienkami różnej długości i kształtu. Obrzucił wzrokiem zgromadzone niedaleko Moniki towarzystwo...
- Terry, zostaw to - zaproponował. - Poczekaj, może mi się uda rozpalić ogień.
Zabrał się do pracy.
- Proszę - zziajany obtrzaskiwaniem kamieni o siebie Boyton zaczynał mieć dosyć. Było to równie bezsensowne, jak nieskuteczne. Ciekawe, jak ci Neandertalczycy sobie radzili mając jedynie taki sprzęt. Jednak właściwie w tej sytuacji najbardziej przypominali pierwotnych ludzi, choć nie z wyglądu, musiał przyznać. - Wobec tego baw się Axel teraz ty. Może pójdzie ci lepiej.
Terry odsunął się od potencjalnego ogniska. Axel przyniósł trochę drewna, on jeszcze wcześniej także wiązkę, ale to było ciągle zbyt mało.
- Idę dalej szukać opału - rzucił ruszając w las. Przy okazji chciał w spokojnej samotności załatwić swoje potrzeby fizjologiczne, ponieważ jakby nie było, w takich momentach myślało mu się absolutnie, zdecydowanie najlepiej.
Po jakimś czasie muzułmanka niczym mumia obudzona z tysiącletniego snu, usiadła powoli i majestatycznie, otwierając oczy i zapaprując się w horyzont.
Minę miała zamyśloną, ale i zaciętą - bojową. Ostrożnie wstając, podeszła do rozsypanych pomarańczy, które nie zostały jeszcze skonsumowane i wybrała najdorodniejszą, nagryzając skórkę i obierając. Przy okazji, podeszła do Moniki kładąc jej na chwilę rękę na czole sprawdzając stopień gorączki. Przydałoby się zmienić okład.

Pochylając się nad Moniką, pokazała dziewczynie na migi, że niedługo do niej przyjdzie i się nią zajmie. Wyglądało to dość zabawnie, bo ostatni gest wyglądał mniej więcej tak, iż po pokazaniu palcem na niemą ułożyła ręce, jakby trzymała na nich niemowlaka, którego kołysała do snu. Rozbawiona, odmachała jej na odchodnym i podeszła do Axela, który nie poddał się po pierwszej, nieudanej próbie rozpalenia ognia.
Monika nie koniecznie zrozumiała o co chodzi z tym niemowlakiem, ale w żaden sposób nie zatrzymywała Ilham. Położyła głowę na powrót na sweterku Karen i zamknęła oczy.
Kobieta w milczeniu rozpołowiła obrany owoc, dzieląc go na nierówne “ćwiartki”, po czym wyciągnęła je na wyprostowanej ręce w jego kierunku.
- Proszę. Chyba nie zjadłeś swojej...
Axel oderwał się od patyka, który pracowicie rzezał dość sporych rozmiarów kawałkiem muszli.
- Dziękuję. - Przyjął owoc, a podziękowanie okrasił uśmiechem. Nie od ucha do ucha, ale całkiem szczerym. Nie ociągając się podzielił kawałek na pół i włożył do ust.
Ilham poczekała, aż mężczyzna przełknie pierwszy kęs, po czym kiwnęła mu głową i odeszła do Moniki, ściągając z jej głowy turban z zamiarem przedarcia się przez słoneczny pas plaży.
- Weź parasol - zasugerował Axel, po czym ponownie pogrążył się w pracy.
- Mam hijab - odparła, jakby nie było to oczywiste. - Bardziej od parasola… potrzebuję butów - mówiąc to, pognała w podskokach do odległej o kilkanaście metrów wody, zanurzając się w niej po kolana.
Drogę powrotną, również pokonała niczym spłoszony szarak, sycząc z bólu od czasu do czasu, gdy napotkała palcami na jakiś patyczek.

 Jak się czujesz? Czesz pić?

Napisała na piasku, kucając przed leżącą Moniką, po czym położyła jej delikatnie dłoń na ramieniu, dając znak, że wróciła.
Ale Monika tym razem nie otworzyła oczu. Wyglądało na to, że zapadła w końcu w nieco głębszy sen. Pot ponownie oblał jej czoło pozbawione zimnej chusty Ilham.
Iranka otarła jej czoło skrawkiem mokrego kompresu, ponownie umieszczając go na głowie chorej. Sytuacja była trudna… ale jeszcze nie tragiczna. Wstając z piasku, rozejrzała się dookoła siebie.
- Potrzebuję pomocy. - odezwała się rzeczowym głosem do siedzącej niedaleko Dominiki. - Trzeba wykopać dołek, najlepiej gdzieś tu w trawie do chłodniejszej ziemi. Musimy obłożyć ją kompresami… sprawdzę w bagażach co mamy… - mówiąc to, podeszła do torby otwierając zamki i uchylając klapę. - Na razie będziemy polewać ją wodą i wachlować, ale jeśli jej się nie poprawi… to ktoś będzie musiał zabrać na głęboką wodę… Daleko od brzegu, bo tam będą chłodniejsze nurty. Użyj skorup jako łopatki, ja zaraz ci pomogę. - Ilham przebierała w ubraniach zastanawiając się, które z nich przerobić na prowizoryczne okłady.
Dominika, która zdaje się lekko przysypiała w cieniu bez chwili wahania zabrała się do roboty. Na początek podreptała poszukać odpowiedniej “łopaty”.
- Znajdę coś i zaraz wracam - rzuciła na odchodne do Ilham.
Zabierając tygrysi kocyk i ostatnie dwie pieluchy, zamknęła walizkę, zamykając niedbale zamki. Musiała ponownie przejść przez plażę, co nie za bardzo jej się uśmiechało. Chcąc odwlec to co, wydawać by się mogło, nieuniknione, obejrzała się na Nice, szukającej łupin.
- Wiesz co… może ja zajmę się kopaniem a ty byś zmoczyła te szmatki i obłożyła nimi Monikę co? - przerwała jej dość niepewnie, widząc na nogach kobiety obuwie i to nie byle jakie sandałki, a prawdziwe Adidasy.
- Nie ma sprawy. Mam nadzieję, że to jej pomoże - odpowiedziała Dominika obdarzając przy tym Ilham delikatnym pokrzepiającym uśmiechem. - Znalazłam póki co całkiem sporą skorupę. - Dziewczyna uniosła w dłoni swoje znalezisko. Faktycznie skorupa była wyjątkowo spora i mogła nadać się do kopania - ale tylko jedną. Reszta jest mała. - Po tych słowach zaczęła wracać w stronę dziewczyn.
- Um… mhm. - mruknęła, ciągle czując się niepewnie w obecności dziewczyny z którą obudziła się na plaży. - Damy radę… jakoś. Trzeba tylko pilnować by temperatura jej już nie wzrosła. - Rozglądając się po okolicy, wybrała teren z najżywszą kępką trawy oznaczający, że ziemia w tym miejscu jest dość wilgotna i po przekopaniu może być chłodna.
- Pamiętaj tylko, że trzeba co kilkanaście minut zmieniać okłady. Powietrze jest tak gorące, że wszystkie schnie w trzy sekundy. - Obie kobiety, wymieniły się swoimi zdobyczami i Ilham przystąpiła do…. wykopków. Dominika zaś do moczenia w zimnej wodzie tkanin otrzymanych przez Ilham.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 16-10-2016, 12:38   #36
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień 1 - Terry na wycieczce, szukając chrustu

Kucnął sobie pod krzaczkiem, robił swoje głęboko zadumany. Sytuacja była przedziwna, zaś los figlarz rzucił go na nieznany ląd z grupą nieszczęśników. Ba, ale czy wszyscy byli równymi pechowcami, czy jednak któryś pomógł katastrofie, albo może wiedział po prostu trochę więcej. Wszyscy wydawali się wstrząśnięci, niepewni, ale niektórzy jakby mniej. Zaczynając od Axela. Mężczyzna był bardzo zakochany w Dafne i wydawało się, iż to ona właśnie kieruje tym związkiem. Oczywiście spoko, każdy sobie układa swoje losy wedle własnej woli, ale zachowanie Axela nie było całkiem czyste. Choćby to, że zamiast zwiedzać ląd, jak to ustalili, woleli wraz z Dafne oddać się morskim igraszkom, podczas których ktoś im zwinął ubrania. Oczywiście, jeśli mówili prawdę, ale akurat tutaj nie widać było powodu, by łgali. Kiedyś czytał cykl powieści o pewnym austriackim księciu, który podczas stanów emocjonalnych przejawiał gwałtowną dążność do uprawiania seksu. Jeśli więc akurat Axel oraz Dafne mieli podobną przypadłość, aczkolwiek dotyczącą figli morskich, wszystko wyjaśniałoby się stosunkowo racjonalnie. Chyba bowiem nikt nie zaprzeczy, że to co ich spotkało, mogło wzbudzić solidne emocje. Ponadto Axel objawił się z dobrej strony, jako pomysłodawca sposobu rozpalania ogniska. Zdawał się przez jakiś czas wprawdzie dość zgryźliwie niemiły, ale pewnie to tylko klasyczna reakcja obronna psychiki. Owa zgryźliwość jednak nadawała mu posmak autentyzmu, którego nie miała jego partnerka. Uwierzył Dafne, iż nie wiedziała nic na temat sfery, ale zachowywała się dziwnie. Wszyscy byli przynajmniej chwilami denerwowani, niepewni, wkurzeni, albo ogólnie robili coś, żeby nie myśleć na temat dziwności sytuacji. Dafne zachowywała się tak, jakby była na pikniku w doskonale znanym sobie miejscu. Pełen luzik, śmiech na sali oraz w ogóle tra ta ta ta tu mi lata… Aleksander podejrzewał ją, któż wie czy nie miał swoich racji. Wprawdzie on nie dostrzegł fałszu w słowach Dafne, jednak ksiądz podchodził do tej dziewczyny zupełnie inaczej, niźli do innych. Kto wie, może miał swoje racje. Jego powołanie niewątpliwie sprawiło, iż miał częste kontakty ze swoimi parafianami. Chyba więc nauczył się z tego powodu sztuki obserwacji bardziej, niźli ktokolwiek inny spośród nich. Terry ogólnie mu ufał oraz, choć sam nie podejrzewał Dafne, trochę obawiał się, czy nie popełnia przy tej kobiecie błędu.

Zupełnie inaczej było przy Ilham. Ją podejrzewał na początku. Pochodziła wszak od ludów wojny. Jej współbratymcy zachowywali się gorzej, niż wstrętnie, jednak akurat na niezbadanym lądzie Ilham nie robiła kłopotów. Owszem faktycznie, miała jakieś dziwaczne napady kiepskiego humoru. Raz zachowywała się niczym zobojętniała lalka, zaś czasem bardzo energicznie, ale właśnie to także świadczyło, iż jest zaskoczona dosyć sytuacją. Wydawała się także pozytywnie nastawiona do Moniki. Głuchoniema dziewczyna miała straszliwego pecha. Chyba jednak, że wcale nie była głuchoniema, tylko udawała. Jednak nawet mistrz świata iluzji nie potrafiłby udawać tego, co się z nią działo na początku, kiedy wspólnie z Karen odratowali Monikę. Dodatkowo sama Karen. Miła, ładna, sympatyczna pisarka, która także niespecjalnie przelękła się wyspy, czy też lądu. Bowiem trudno było określić, gdzie się znajdowali. Wszystko ewidentnie kojarzyło się z tropikiem oraz wyspą Robinsona Crusoe, jednak mógł to być też stały ląd jakiegoś ciepłego kontynentu. Wracając jednak do pisarki: miała ładne włosy, ciekawą urodę oraz spojrzenie, które zawierało niekiedy nutę lekkiej ironii. Wreszcie Dominica, która raczej trzymała się na boku. Wspólnie podczas wyprawy z Karen odkryły daktyle. Tyle jedynie wiedział o niej oraz nie miał pojęcia, jakie naprawdę żywi uczucia do owej sytuacji.

Jakie wyniki z tych rozmyślań? Trudno odpowiedzieć było na takie skomplikowane pytanie. Poderwawszy się zza krzaczka Boyton zbierał ostro chrust, tworząc wiązki splątane dłuższymi pędami traw. Póki co wiadome było jedno: zdecydowaną przewagę mieli zwolennicy pozostania, więc dla dobra drużyny, należało ich poprzeć. Równie ważne były wyprawy zwiadowcze. Najlepiej dwu- lub trzyosobowe, przy czym należało uważać na wysyłanie osobno Axela z Dafne razem. Prawdopodobnie mogliby bowiem raczej cieszyć się sobą, niźli zwiedzać. Także Ilham powinna chyba zostawać. Miała tendencje do upierania się, a to było względnie nieszkodliwe w obozie, podczas wyprawy eksploracyjnej mogło okazać się dosyć ryzykowne. Monika odpadała, zaś Dominica, po prostu nie wiedział. Póki sytuacja się nie wyjaśni przynajmniej. Póki co szukał chrustu wewnątrz zaczarowanego lasu, który był tematem czytanego kiedyś wiersza. Powoli zaczął deklamować zbierając drewno:

Zaczarowany las - pomiędzy drzewa
elf biały mignie i w cień się rozwiewa;
oczy potworów z zielonej głębiny
jak karbunkuły świecą i rubiny.
A na wierzchołku rozbujanych drzew
zrywa się, milknie dziwny, ostry śpiew.
[1]

Wreszcie udało się zgromadzić naprawdę solidną wiąchę drewna. Targając ją na plerach udał się ku obozowi Robinsonów.

Przypisy
1. Zaczarowany las Kazimierz Przerwa-Tetmajer
 
Kelly jest offline  
Stary 16-10-2016, 12:49   #37
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień I - Axel robi za Prometeusza

Nic zwykle nie trwa wiecznie, zatem i interes kokosowy się skończył, gdy na plaży, za linią przypływu, pojawił się dość sporych rozmiarów, nieco koślawy napis SOS, tudzież towarzyszący mu napis HELP, na które złożyła się dobra setka owoców.
Zdaniem Axela była to robota całkowicie zbędna - nie wierzył w to, by ktoś zechciał przelatywać nad tą dziwną, magiczną być może, wyspą. Czy w ogóle w tym świecie, tak podobnym, a równocześnie tak różnym od Ziemi, istniały latające maszyny? Latające dywany? A może smoki i ich jeźdźcy? Tudzież mądrzejsze od ziemskich delfiny?
Rozważania trzeba było zostawić na później - teraz były ważniejsze, bardziej przyziemne, sprawy do załatwienia - woda, jedzenie i ogień. Słodka woda, bo tej morskiej mieli pod dostatkiem.
Jedzenie, przynajmniej na razie, nie stanowiło problemu. Później... Na samych owocach trudno było przeżyć w zdrowiu. Od czasu do czasu trzeba było zjeść coś... konkretnego. Złoża kokosowe były obfite, a złoża małży? Tu mogło być trochę trudniej. Małże z pewnością nie odrastały w błyskawicznym tempie.
Ale były ptaki i, zapewne, ryby. Z tym, że zanim zrobią najmarniejszą choćby dłubankę, minie ładnych parę dni.
Bambusowa tratwa i na rybki? Może prędzej uda się namówić delfiny na wspólne połowy. Tylko na czym niby miałaby polegać współpraca? To by musiało być coś za coś, a 'daj mi, bo ja jestem człowiek, pan i władca wszystkich stworzeń'. Delfiny od wieków były przyjaciółmi ludzi i warto było odpłacić im tym samym - przyjaźnią i współpracą.

No ale czy warto było teraz o tym myśleć? Axel co prawda miał okazję jeść wszystko, co nie uciekało z krzykiem z talerza, ale jednak wolał ryby pieczone czy smażone, niż na przykład sushi. A więc najpierw ogień, a ryby kiedy indziej. Ryby były daleko, a ogień...
Teoretycznie istnieje wiele sposobów na rozpalenie ognia, jednak najprostszy, użycie zapalniczki, odpadło z przyczyn oczywistych. Uderzenie pioruna również nie wchodziło w grę. Mogliby na to czekać do śmierci. Pozostawał zatem może nie najprostszy, za to najprymitywniejszy ze wszystkich sposobów i w zasadzie nie wymagający narzędzi, prócz noża. Ewentualnie w miarę ostrego kamienia, w braku tego pierwszego.

Tarcie daje ciepło, o czym każdy może się przekonać, na przykład pocierając o siebie dłonie. Dużo tarcia daje dużo ciepła, a przy odrobinie umiejętności, wytrwałości i szczęścia można rozpalić ogień. Axel nieraz korzystał z tej metody, najpierw pod okiem dziadka, potem sam, ale Kai'skaahpa raczej się nie spodziewał, że jego wnuk nie będzie miał w ręku nawet noża.

Do budowy łuku ogniowego potrzeba było niewiele - dość mocny sznurek, parę kawałków dewna, coś, co zastąpi hubkę, a potem duuużo cierpliwości.

Akcja 'spragnioną napoić' zajęła trochę czasu, bo po chwili Axel postanowił i siebie objąć tą działalnością. Jakby nie było wędrował po wyspie, biegał po słońcu i też miał prawo się napić, chociaż nie da się ukryć - wolał sok pomarańczowy, niż tak przez Ilham wysławianą kokosową wodę. Pomarańcze jednak były daleko...

* * *

Po powrocie z krótkiej wycieczki do lasu Axel rozsiadł się niedaleko pozostałych i, wykorzystując parę kawałków kamienia i znaleziony nad morzem dość duży kawał muszli, zaczął przygotowywać wszystko, co było potrzebne do stworzenia łuku ogniowego - podkładkę, świder i łukopodobny twór. Jako klocek dociskowy posłużył odpowiednio przez fale ukształtowany kamień. Wystarczyło obrobić końcówką 'świdra', wyrzezać mały otworek w podstawce i można było zacząć.
Wystarczyło. Teoretycznie przynajmniej.

Przekonanie Terry'ego, by na jakiś czas odłożył daremne jak na razie usiłowania wykrzesania ognia ze zwykłych otoczaków okazało się nad wyraz proste. Co prawda Axel nie obawiał się konkurencji, a sukces Terry'ego zaoszczędziłby mu pracy, ale prawdę mówiąc energię tamtego można było wykorzystać na coś innego. Axel nie miał pojęcia, na co, ale idea (optymistyczna, zakładająca powodzenie piromańskich zapędów Axela) przyniesienia większej ilości drewna przypadła mu do gustu.

Parę dłuższych chwil upłynęło, nim zestaw do rozpalania ognia był gotowy. Łuk (z którego nikt by nie wystrzelił strzały) miał cięciwę ze splecionych ze sobą sznurków z dziecięcych ubranek, świder przypominał wszystko, tylko nie świder, ale miał zaokrąglony odpowiedni koniec, a podkładka... nie nadawała się nawet na wystawę sztuki pierwotnej. Tylko kamieniowi, który miał odegrać rolę klocka naciskowego, nic nie można było zarzucić.
Pseudohubka była sucha jak pieprz, a składały się na nią rozdrobnione 'pióropusze' paru zabłąkanych traw i trochę rozkruszonej na miał kory.


Pierwsza próba skończyła się niezbyt szczęśliwie. Świder pękł z trzaskiem, zaś Axel zaklął pod nosem, posyłając przy okazji parę niepochlebnych słów pod adresem złodzieja ubrań, po czym zabrał się za rzezanie kolejnego. Na szczęście miał pod ręką dosyć drewna, by sporządzić kolejny. A potem, gdyby było trzeba, i następny.

Przegryzł rozczarowanie kawałkiem pomarańczy, którą poczęstowała go, ku jego zaskoczeniu, Ilham, po czym ponownie zabrał się do pracy... miał tylko nadzieję, że nie syzyfowej.
Noża, noża, pół królestwa za noża, pomyślał, zmagając się z opornym kawałkiem drewna, które, chociaż miękkie, jakoś nie chciało się poddać naciskowi i zaokrąglić nieco. Parafraza była nieco niegramatyczna, ale rytm, zdaniem Axela, bardziej pasował.
Wreszcie drewno uległo. Najwyraźniej zrozumiało, że 'oprawca' się nie podda i nie zrezygnuje.
Axel ponownie owinął świder sznurkiem, docisnął go do podkładki i pociągnął łukiem w lewo, w prawo, tam i z powrotem, tam, z powrotem.

Druga próba spaliła na panewce. Dosłownie. Spod świdra uniosła się smużka dymu, lecz próba przeniesienia żaru na przygotowany wcześniej substytut hubki nie powiodła się. Najwyraźniej Axel zbytnio się pospieszył i nawet delikatne dmuchnięcia nie zdołały ożywić wątłej iskierki, której żywot skończył się, nim na dobre zaczął.
- Festina lente - mruknął do siebie. Zbytni pośpiech był równie zgubny, jak zbytnie grzebanie się.
Przymknął oczy i, biorąc przykład ze swych przodków, poprosił duchy opiekuńcze tego miejsca, o pomoc, po czym ponownie zabrał się za 'piłowanie'.
Czynność skupienia nie wymagała, więc Axel mógł poświęcić znaczną część uwagi na rozmyślania, których głównym obiektem nie była sytuacja, w jakiej się znaleźli, a Dafne.
W zasadzie już wcześniej parę rzeczy wydało mu się dziwne, ale cóż... Dziewczyna mu się podobała. Dał się uwieść, miał tego świadomość i, nie da się ukryć, nie miał nic przeciwko uwiedzeniu. To, że nie odpowiedziała na parę jego pytań, po prostu zlekceważył. Podobnie jak i dziwną reakcję na pomysł z zamianą w fokę czy łabędzia. Łabądziewa rodem z Andersona? Z lękiem przed wodą? Pokręcił głową.

Delfiny natychmiast ją polubiły. Jakby miała to 'coś'... nie potrafił ująć myśli w angielskie słowa... Dar? Ii' siziinii. W angielskim nie było odpowiedniego słowa, nawet strefa by tego nie przetłumaczyła. Jeśłi tak, to w lasach Kanady zapewne garnęłoby się do niej każde żywe stworzenie. Jak do świętego Franciszka.
Uśmiechnął się, wyobrażając sobie Dafne otoczoną wianuszkiem lisów, wiewiórek, wydr, paru karibu. Z pewnością pojawiłoby się parę ptaków, a zapewne i humorzasty rosomak poddałby się jej urokowi. Prawdziwa leśna czarodziejka. Jak nic zostałaby członkinią Midewiwin.

* * *

Tam i z powrotem, tam i z powrotem. Systematyczne pociągnięcia, bez przestojów i zmiany tempa.
Z miejsca, gdzie świder stykał się z podkładką, powoli zaczął się wydobywać nikły dymek.

* * *

Strefa...
Co tu się kryło? Czy była niebezpieczna, jak sądziła Dafne? I dlaczego dziewczyna ją za taką uważała? Intuicja? Podświadomość? Lęk przed nieznanym? Czy też, jak jej to zarzucił Alex, wiedziała coś o strefie? Ale skąd?

Axel wolałby unikać strefy, przynajmniej przez jakiś czas. Rozsądek należał z ostrożnością traktować to, co nieznane i niezrozumiałe, zaś miejsce, dzięki któremu wszyscy mówili tym samym językiem, należało właśnie do takich. O czymś takim mówiła Biblia, i w historii o wieży Babel, i w Dziejach Apostolskich. Cud? A może magia? Ewentualnie wysoka technika?
Na raj to nie wyglądało. Monika by nie chorowała. Axel za najgorszego człowieka się nie uważał, ale od razu raj? Krainy Wiecznych Łowów też to miejsce nie przypominało.
Uratował ich mag, czy kosmici? A może nie uratowali, tylko porwali? Może prom wcale nie utonął? To by oznaczało, że ktoś pokombinował z ich pamięcią, a trupy na brzegu były tylko nieudanym eksperymentem, lub fałszywką, mającą urealnić historię. Albo też po katastrofie ktoś wielką siecią, czerpakiem czy też polem siłowym zagarnął to, co wpadło mu w ręce, a dla niektórych okazało się to akcją spóźnioną?
Trafili na inną planetę, do brzucha lewiatana, w alternatywną ziemską rzeczywistość czy też znajdowali się w wielkiej arce, gdzie kosmici gromadzili okazy flory i fauny? Znajdowali się pod obserwacją, pod wielkim mikroskopem? Czy według Alexa Dafne była w jakiś sposób związana z porywaczami?
Jak już, to wolałby magię, a nie, żeby Dafne zamieniła się nagle w ufoludkę czy też w damską wersję E.T., mamiącą zmysły wszystkich sprytnymi sztuczkami. Już bardziej by wolał, by to była jakaś wersja swan maiden. Chociaż to ostatnie już niezbyt by się zgadzało.
Uśmiechnął na wspomnienie bardzo miłych chwil.
Tylko gdzie niby chowałaby swoje skrzydlate okrycie? Jej t-shirt raczej nie wyglądał na utkany z piór, a jego stratę Dafne przeżyła bez większych emocji. Z drugiej strony... Alianora nie korzystała z płaszcza. Were, jak w 'Świecie Czarownic'?


Wyobrażanie sobie, czym według Alexa mogłaby być Dafne było bardzo zabawne, lecz dymu było coraz więcej i Axel nie miał czasu na wizje "Dafne-androidka" czy "Dafne-personalizacja piątego elementu".
Odłożył łuk i świder, po czym czubkiem muszli przegarnął wytworzony żar na zgromadzoną podpałkę.
Przez moment nic się ne działo, lecz po sekundzie błysnęła nieśmiała iskierka, która pod delikatnym tchnieniem, jakie wydobyło się z ust Axela, powolutku przemieniła się w wątły płomyczek, niepewny, czy ma zgasnąć, czy też żyć dalej włąsnym życiem.
Axel podsunął maluchowi resztkę podpałki, potem parę wysuszonych źdźbeł trawy, kilka wiórów, pozostałych po pracy nad świdrem i z radością obserwował, jak do płomyczka dołączają się jego mali bracia, z radością i zapałem pochłaniając podsuwane jedzenie.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-10-2016, 13:34   #38
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dzień 1 - Przy ognisku, przy ogniskuuu

Dyszący dosłownie niczym parowóz Terry przytargał wreszcie swój chruściany pakunek. Ogień płonął, Axelowi udało się.
- Świetna robota. - Zwalił drewno na resztę wcześniej zebranych szczap. - Świetna robota, Axel - powtórzył spoglądając to na mężczyznę przy ognisku, to na kobiety wspólnie zajmujące się biedną Moniką, które umieściły chorą w głębiej położonym lasku, w płytkim dołku, wykopanym zapewne ręcznie lub łupinami kokosa. Sama zaś chora, leżała jakby bez życia, może spała? Obłożona była mokrymi szmatkami, które co i rusz Nica zwilżała morską wodą, robiąc systematycznie rundki między brzegiem a “obozem”.
- Do trzech razy sztuka - odparł zagadnięty, rzucając okiem na łuk. Nie wyglądało, by ten mógł przetrwać kolejną próbę. - Teraz się przyda strażnik domowego ogniska.
Dorzucił do ognia parę niewielkich gałązek, które powoli zaczęły znikać w malutkich paszczach płomieni.
- Jeśli przez strażnika rozumiesz osobę, która będzie stale dokładać do ogniska, to możemy się zmieniać. - Axel skinął głową. - Ot teraz choćby ja, bowiem drewna mamy już sporo, zaś ostrygi nazbierane przez Ilham nie wytrzymają długo na tym upale. Połóżmy trochę drewna, żeby się porządnie rozpaliło. Każdą ostrygę zawinę osobno w duży liść, po czym włożymy do popiołu gorącego - zaproponował Boyton, który miał pewne pojęcie na temat kuchmistrzowania. - Normalnie wydobyłbym je wcześniej z muszli, ale tutaj chyba lepiej w samych muszlach.
- Pieczone ostrygi w muszlach własnych, popijane wodą kokosową. Idealne na obiad - skomentował Axel.
- Przejdę się za chwilę brzegiem - zmienił temat - w stronę bliższych klifów. Może znajdę parę większych muszli. I pewnie wrócę lasem. Może po drodze trafi się jakiś większy kawał drewna, który będzie się mógł palić godzinami.
- Same się otworzą. - Ilham popatrzyła na Terrego, który najwyraźniej miał zamiar zająć się kucharzeniem ostryg. - Od gorąca… będą chciały uciec i się otworzą… i tak zginą. - Starała się wytłumaczyć, iż mężczyzna nie musi za bardzo kombinować z pieczeniem skorupiaków, w międzyczasie sama rozłupując dorodnego, brązowego kokosa i zatapiając ząbki w miękkim, białym miąższu owocu.
- Znaczy wolałbym, żeby się nie wytytłały - wyjaśnił tylko cicho, bowiem liście nie były pułapką na ostrygi, tylko po prostu czymś teoretycznie odpowiadającym folii do owijania jedzenia. Tak czy siak miał to być ich pierwszy ciepły posiłek. Przydałyby się jeszcze jakieś rybki, które, jak ktoś bodaj Axel, zauważył, musiały być, jednak skorupiaki także dobre. Wprawdzie powiadając szczerze, Terry stanowił klasyczny przykład Anglika, co do kulinariów. Kuchnia śródziemnomorska nie była nawet w części tak atrakcyjna, jak solidna porcja szynki, jednak gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Dlatego z entuzjazmem zajmował się ostrygami. Starał się przy tym być względnie cicho, żeby nie obudzić śpiącej dziewczyny.
- Umrą zaraz po otworzeniu się… - odparła ze spokojem, objadając łupinę. - A węgiel… jest dobry dla twojego organizmu… nie pogoni cię tak szybko. - rozbawiona, wstała podchodząc do ognia by móc się trochę poprzyglądać.
- Węgiel dobry dla mojego organizmu, hm, wobec tego górnicy chyba powinni być najzdrowsi na świecie - mruknął niepewny Boyton, czy Iranka się z niego nie nabija. Toż zawinięcie ostrygi w listek trwało chwilkę zaledwie. - Nie wiem - odparł cicho. - Może masz rację, jednak jakoś do tej pory węgiel nie znajdował się wysoko na liście moich priorytetów kulinarnych. Owszem trochę da się zjeść, ale smak według mnie, jest co najmniej średni. Dlatego raczej wolę je owinąć. Jednak spoko, jeśli chcesz na przykład dla siebie takie węglaste, czy ktokolwiek, przecież nie ma jakichkolwiek problemów.
Iranka uśmiechnęła się pod nosem.
- Wszelkie bakterie występujące na skorupach, zginą od żywego ognia. Muszla się otworzy, zostawiając małże w środku, którą od razu będziesz mógł zjeść. Nie będzie brudna, bo nie zdąży ci uciec - wytłumaczyła cierpliwie, jak małemu dziecku. - Zamykając je w liściu, sprawisz, że muszla się nie otworzy i będziesz musiał ją otworzyć… najpewniej rozłupując skorupę kamieniem. Zanieczyścisz jedzenie bakteriami z zewnątrz, które wszak wytępiłeś wcześniej ogniem i na które twój organizm nie jest przygotowany… i cię przeczyści. Odwodnisz się. I w najlepszym wypadku zginiesz dość szybko... w najgorszym, pocierpisz ze dwa, trzy dni. - odparła, odkładając obgryzioną skorupkę przy ogniu, ale nie bezpośrednio w nim. - Muszli nie wrzuca się jak ziemniaków… do środka ogniska, tylko na zewnątrz… na żar. Jedyne zanieczyszczenie jakie może ci się przytrafić, to nie zwęglony konar jak go sobie wyobrażasz… a jedynie płatek pyłu. Jest nieszkodliwy plus zawarte w nim związki spowodują... że jeśli jakieś bakterie się przedostaną do twojego organizmu… nie posrasz się od razu w gacie. - Zakończyła swój wywód z szerokim uśmiechem na ustach.
Axel nie wtrącał się, podczas rozważań na tematy kulinarne, zmagając się z kokosową skorupą. Ogólnie biorąc popierał Ilham, bowiem skorupka stanowiła dostateczne zabezpieczenie przed węglem, zaś ostryga z muszli uciec nie mogła. Ryby lepiej zawijać w liście, ale to inna historia.
- Ziemniaki zakopuje się w popiele - sprostował. - Robiłaś... lepiłaś kiedyś z gliny garnki? Albo ty, Terry?
- Ja nie - odpowiedział Boyton - ale nie przyrządzałem tak nigdy także ostryg. Zresztą ogólnie nie przyrządzałem, dlatego skoro nasza mądra oraz uprzejma Ilham jest taką specjalistką, posłucham jej - powiedział wyjątkowo grzecznie, ponieważ także zaczynał mieć dosyć uszczypliwości oraz zwykłej niechęci czy wredoty niektórych członków grupy. Zupełnie nie rozumiał, jakim cudem temperatura powyżej stu stopni nie przejdzie przez liść, ale przygryzł wargi, żeby nie odpowiedzieć w sposób, który skwasi jeszcze bardziej i tak kiepski nastrój. Uff, żeby wędrowcy jak najszybciej wrócili, bowiem zwyczajnie, choć do tej pory starał się opanowywać, przestawał mieć ochotę na ciągłe szukanie zgody oraz głaskanie tych, którym podobało się szczekać na innych podobnych pechowców.
- Też nie. - odpowiedziała krótko, zabierając się za kolejny kawałek kokosa, wyczuwając dziwnie gęstniejącą atmosferę. Postanowiła się wycofać w cień. Natomiast mości Boyton zaczął układać ostrygi według jej pomysłu, mrucząc pod nosem piosenkę o wspaniałym ognisku.


- Ilham, co z Moniką - spytał po chwili Axel, który zdążył się rozprawić z kokosem. - Z tą kąpielą na głębszej wodzie? Ogień przez jakiś czas sam się będzie palić, ostrygi nie uciekną, mamy z Terrym czas.
- Sprawdzę… - mruknęła, odkładając jedzenia na bok i podchodząc do leżącej, by sprawdzić temperaturę.
Monika tym razem otworzyła oczy. Jak zwykle uśmiechnęła się delikatnie do Ilham. Jej czoło nie było tak gorące jak wcześniej, a wiec zabiegi uczynione przez dziewczyny pomogły. Iranka była jednak pewna, ze gorączka nie została całkowicie zbita.
Pielęgniarka pogładziła dziewczynę po skroni, zgarniając jej kosmyk z twarzy.
- Nie pogorszyło jej się, więc na razie niech zostanie tu gdzie jest. - odparła po chwili, wstając z ziemi by wziąć jeden z liści kokosowych, które użyła do przeniesienia ostryg, wachlując nad Moniką.
- Dobra robota. - podziękowała Dominice. Ta uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- To nie moja zasługa - powiedziała do Ilham, która przecież była pomysłodawczynią.
- W takim razie zostawię was na jakieś czas. - Axel się podniósł. - Postaram się wrócić w miarę szybko.
Rzucił okiem na ognisko, po czym wziął jeden z liści i pod improwizowanym parasolem, niczym prawdziwy Robinson, ruszył w stronę brzegu.

Minęło paręnaście minut. Wszyscy zajmowali się czym chcieli, zaś Terry próbował upichcić jedzenie dla całej gromady ze zdobyczy Ilham. Wprawdzie wolałby coś bardziej solidnego, ale na bezrybiu,ostryga ryba. Duże liście, które miały robić za obwijki i tak się przydały, jako talerze. Eko-niby-lodzy byliby zachwyceni. Boyton tymczasem przy pomocy patyczka wyjmował ostrygi oraz układał na liściach.
- Obiadokolacja! - ogłosił wszem i wobec zapraszając wszystkich do śródziemnomorskiej konsumpcji. Tylko Monice podał, układając tuż obok niej.

 Pieczone ostrygi. Proszę, smacznego Moniko


Dziewczyna wyglądała trochę lepiej więc chyba nie potrzebowała osobistego karmienia. Zresztą skinęła Terry’emu głową w podziękowaniu z delikatnym uśmiechem w żaden sposób nie komunikując, że potrzebowałaby z tym pomocy.
Nie sięgnęła jednak po przyniesione jej ostrygi. Może nie lubi, uznał Terry oceniając, że na tym etapie nie będzie nikomu niczego wmuszał, nawet jeśli dobre, ciepłe jedzenie byłoby przydatne dla odbudowującego się ze słabości organizmu. Zostawił jej na chwilę ostrygę. Jeśli nie będzie chciała, po prostu zje ktoś inny. Inaczej byłoby to marnowanie ciężkiej pracy Iranki.
Ilham odłożyła liść, którym bez przerwy wachlowała Monikę, rada, iż może zająć się czymś innym. Najwyraźniej stanie w miejscu i machanie palmowcem nie pomagało w odganianiu natrętnych myśli, które tylko czekały, aż Iranka straci trochę na zapale by wyleźć na światło dzienne.
Siadając po turecku przed talerzykiem, przez chwilę podumała nad otwartymi muszlami, z drobnym białym mięskiem na środku. Po chwili kiwnęła głową, jakby dawała sobie przyzwolenie, iż może zacząć jeść i nie używając lewej ręki, przełamała pierwszą z muszli po czym uniosła ją do ust niczym łyżeczkę.
- Bismillah… - szepnęła zanim ugryzła i oderwała zębami język małża.
W tym czasie Monika wzięła jedną z ostryg w dłoń i zaczęła przyglądać się jej, obracając w tą i z powrotem. W jednej, drugiej dłoni. By po chwili odłożyć ją na miejsce i z zaciekawieniem zacząć przyglądać się Ilham.
Tymczasem ta, już przełamała kolejną z motylich muszli i odgryzła upieczone ciałko ostrygi.
- Mm mm mm! Ma-sha-allah! - pogratulowała Terremu dobrze wykonanej pracy, uśmiechając się do niego i niczym w toaście kiwając dłonią z muszlą. Na co Terry podziękował uprzejmym ciamknięciem, bowiem sam właśnie wsuwał coś, co wydało mu się smaczniejsze niż poranna kanapka z opieczonym bekonem. Głodny był, zaś niewątpliwie właśnie to uczucie jest najwspanialszym kucharzem. Spojrzał jednak spod oka na Monikę. Obejrzała, lecz nie jadła. Czyżby była wegetarianką? Może jest uczulona na ostrygi, albo co … Postanowił jeszcze chwilę poczekać, ale dosłownie chwilę.
Tymczasem Dominika przysiadła się obok niemej dziewczyny. Chwyciła jedną z jej muszli i przełamała na pół. Robiła to w taki sposób, by Monika wszystko widziała. Paznokciami z pewnym trudem wyskrobała jej zawartość i podała dziewczynie. Monika marszcząc brwi przyjęła ową przekąskę i zachęcona gestem przez Dominikę wsadziła do ust.
- Nieee! Nie jedzcie palcami! - zawołała Ilham podrywając się na równe nogi, gdy tylko zobaczyła co wyprawia Dominika. - Muszle są sterylne bo wypalone w ogniu… jedzcie prosto z nich. Mniejsze ryzyko zatruciem pokarmowym. - wytłumaczyła na prędce, podchodząc do kobiet by pokazać im jak powinny odgryzać kęsy, ze szczególną uwagą tłumacząc jeszcze raz Monice. - Nasze żołądki nie są przystosowane do tutejszej flory bakteryjnej… bez stałej wody do picia… która oczywiście musi być wcześniej przegotowana… Szybko byśmy się odwodnili i pomarli - powiedziała tak, by słyszeli wszyscy, po czym napisała na piachu.

  Staraj się nie jeść palcami. Mniejsze ryzyko zatruciem pokarmowym. Mogłabyś się odwodnić i umrzeć gdybyś wymiotowała i miała biegunkę.


Monika skinęła w podziękowaniu głową. Następną muszę wzięła już sama i śladem Dominiki przełamała ją, by następnie zgodnie z zaleceniami Ilham spróbować wydłubać jej zawartość nie palcami a własnym językiem. Dominika zaś poszła w jej ślady.
- Łap w zęby… - Ilham zademonstrowała na swoim profilu z pustą muszą w ręku jakby łapała zębami mięczaka. - ...I ofryfaj. - pociągnęła głową do tyłu imitując odrywanie. - Ewentualnie odgryzaj tyle ile się da… możesz też drugą muszelką podłubać jako nożykiem. Jest osmolona ale względnie czysta. - poinformowała Nice, kiwając Monice i dopisując.

  Odrywaj kęsy, albo użyj drugiej muszelki jako nożyka.


Dziewczyny zaczęły postępować zgodnie z instrukcjami Ilham. Gdy Monika złapała za trzecią ostrygę, Dominika zaczęła nieśpiesznie wstawać.
- Pozwiedzam trochę okolice - oznajmiła, w końcu ile można było siedzieć w miejscu - za chwilę wrócę. Nie będę zapuszczała się nigdzie daleko. - Po tych słowach powoli ruszyła na wprost w stronę palm. Kto wie, może po prostu szła za potrzebą.

- A ty… - znowu zapomniała jak mężczyzna ma na imię. - … r-radzisz sobie? - spytała się, zatroskanym głosem, Terry'ego.
- Hmmniamhmmniamtlufmniam - odpowiedział Terry. - Bardzo dobrze, uf jak ja tęskniłem za ciepłym jedzeniem. Świetna robota te ostrygi. Mniam. Róbta co chceta, ostrygi są debeściarskie, podsumował. Naprawdę super, że ich poszukałaś. A tobie jak smakują? - dopytywał zadowolony oraz coraz bardziej wesoły. Widać spodobała mu się obozowa piosenka, bowiem ponownie zaczął ją nucić. Jakoś chyba wpadła mu w ucho oraz nie mógł się powstrzymać, żeby przynajmniej nie wymruczeć jakiegoś motywu.
Iranka wróciła na swoje miejsce, uspokojona tymże widokiem. Wznawiając posiłek, przez chwilę milczała, słuchając nucenia mężczyzny, czując jak słowa piosenki wkręcają jej się w umysł.
- Lubię owoce morza… - odpowiedziała dyplomatycznie. Oczywiście nie kłamała, smakowały jej ośmiornice, kraby i inne wodne robaki, ale nigdy jakoś za nimi nie szalała. Tutaj jednak, na wyspie, musiała nastawić się, iż tylko takie jedzenie będzie spożywać. Małże, może rybę… i owoce. Nawet jeśli, gdzieś uda im się upolować zwierzynę, wiedziała, że rozbitkowie nie będą chcieli bawić się w rytualny ubój… zwłaszcza katolicki ksiądz. Wolała więc zawczasu przygotować sobie teren i przykleić łatkę morskiego smakosza.
- Ja nie lubię, albo raczej nie lubiłem, może ewentualnie poza panierowanymi kalmarami oraz ośmiorniczkami - skorygował. - Takie były spoko. Ale jestem głodny. Po prostu lubię mieć coś ciepłego. Szkoda tylko, że Karen, Aleksander, Dafne i Axel wyszli. Pewnie chcieliby także podjeść wreszcie coś innego, niż tylko owoce - dodał Boyton podkładając do ognia kolejną gałązkę chrustu.
- Moim pierwszym daniem w Anglii było fish’n chips - odparła z nieśmiałym uśmiechem. - Myślałam, że wszyscy z WB to lubią… - dodała naiwnie, spuszczając głowę i zajmując się muszlami.
- No co ty. W Anglii jemy dobre żarło. Na śniadanie na przykład musi być opiekany chleb tostowy, do tego najczęściej porządnie opiekana szynka albo bekon. Na obiad solidny kawał mięcha, szczególnie wołowego, bowiem właśnie wołowina to stara angielska specjalność, zaś na kolację, cóż dobry kufel piwa, lub whisky, ale najważniejsza jest piąta godzina oraz herbata. Nawet jeśli nie pijasz wtedy herbaty, po prostu lepiej nie wychodź z domu, bowiem od razu wszyscy poznają, żeś nie Angielka - instruował dziewczynę na temat wyspiarskich kulinariów. - Ryby oraz inne takie głównie jedzą mieszkańcy wysp północnych oraz niekiedy jeszcze wybrzeża - dodał wcinając.
Kobieta posłusznie pokiwała głową, odkładając na stosik kolejną pustą muszelkę. Nie było sensu w tłumaczeniu, iż z powodów religijnych połowy tego co wymienił Terry i tak nie mogłaby zjeść.
- Może kiedyś… jeśli uda mi się tam wrócić - odparła miło, wgryzając się w kolejnego małża.
- Może kiedyś ewentualnie, jeśli będziemy mogli … oraz chcieli … - dodał cicho Boyton podnosząc przez chwilę spojrzenie oraz rozglądając się wokoło. Może dumał nad tym, że właściwie gorący ląd nie byłby taki zły, gdyby tylko znaleźć chłodne piwko oraz jakąś dziewczynę, której również by się jakoś spodobał.
Muzułmanka popatrzyła zdziwiona na mężczyznę, przez chwilę kalkulując nad odpowiedzią… i właściwie tym co usłyszała. - Czemu nie. - odparła, ponownie się uśmiechając.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 17-10-2016, 13:56   #39
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień I - Wycieczka (Aleksander & Karen & Dafne)

- To co najpierw? - zapytała Dafne patrząc na gotowych do drogi Księdza i Karen. - Pomarańcze czy daktyle? Pomarańcze są dużo dalej niż daktyle.
- A co proponujesz? - spytał grzecznie Alex.
- To, co jest dalej - Dafne wzruszyła lekko ramionami, wyglądało na to, że jest jej to w gruncie rzeczy obojętne.
Skinął głową, wyglądało na to, że jemu też obojętną była ta kwestia. Spojrzał pytająco na Karen.
Karen pokiwała głową
- Też uważam, że najpierw dobrze będzie wybrać się dalej. A potem możemy nieco skosić drogę i wejść w las, bo w tamtą stronę są daktyle, w drodze powrotnej tu… O ile dobrze rozumiem, że pomarańcze są gdzieś… Tam - wskazała mniej więcej kierunek gdzie są pomarańcze, ale zdecydowanie ten gdzie wcześniej się wybrała Dafne z Axelem.
- Jak już wszystko mamy, możemy ruszać - popatrzyła po współtowarzyszach podróży ze zdecydowanie większym entuzjazmem.
Alexander ponownie skinął głowa i ciągnąc za sobą walizkę, z solidną drewniana pałą w ręku, ruszył przed siebie. Dopiero po chwili dotarło do niego, że nie zna drogi, ani do daktyli ani do pomarańczy.
- Prowadźcie - powiedział wciąż jakiś zamyślony.
- Droga nie jest skomplikowana, gdy idzie się plażą. Wystarczy iść przed siebie - Dafne wskazała dłonią przed siebie, ale również tak by osoba podążająca wzrokiem na miejsce, które pokazuje, mogła zauważyć ślady na piasku. - Lub podążać za śladami. Póki co nie tylko naszymi ale i waszymi.
Ciągnąc za sobą walizkę i ocierając lejący się pot z jego czoła rękawem sutanny, Alexander ruszył po gorącym piasku. Szedł lekko śmiesznie posykując za każdym krokiem gdy rozgrzane podłoże parzyło mu stopy. W końcu poszedł po rozum do głowy i zaczął iść skrajem brzegu raz po mokrej plaży, raz brodząc w płytkiej wodzie obmywającej mu nogi falami. Obejrzał się na dziewczyny.
Dafne idąca kilka kroków za nim, obdarzyła go ciepłym uśmiechem.
- Po co księdzu ta maczuga? - zapytała uprzejmym tonem głosu. - Na złodzieja? Czy boi się ksiądz czegoś innego?
- Dla lepszego samopoczucia - odparł głosem z pozoru bez specjalnych emocji. Z Pozoru. - Terry’ego. Sam zaproponował, chyba pomaga mu fakt, że w razie czego jesteśmy uzbrojeni. Przejmuje się innymi.
Karen poprawiła wstążkę, którą zrobił Terry, żeby mogła związać i opanować swoją grzywę. Było gorąco. Straszliwie. Biała koszula i czarne spodnie to jednak nie był najlepszy strój, choć obie części były przewiewne, w takiej temperaturze utrudniały jej życie. Zaczęła podwijać rękawy, aż do łokci
- Terry jest w porządku. I jest kreatywny. - skomentowała wzmiankę o mężczyźnie. Czego można się było spodziewać po kimś, kto wcześniej był żołnierzem. Karen popatrzyła znów w niebo, skąd lał się na nich żar. Zerknęła też na linię palm
- A może by tak iść bardziej w cieniu? Bo chyba skonamy, zanim tam dojdziemy. Mi jest gorąco, a co dopiero Aleksandrowi… - zauważyła na głos, zerkając po drodze na duchownego i jego ciemne odzienie. Trochę łączyła się z nim w bólu, z drugiej strony Dafne była ubrana leciutko, więc jej to zapewne było prawie obojętne, że na plaży to niemal powietrze parzyło. Zresztą po dziewczynie jako jedynej nie było widać, że temperatura jej jakoś mocno przeszkadza.
- Dobry pomysł - pochwaliła Dafne. - Chociaż Aleksander mógłby po prostu zrzucić z siebie nieco czerni. Takie ubranie nie jest na upały.
I jemu przyszło to na myśl… ale wyrzucał z głowy takie koncepcje. Zacisnął lekko usta i poprawił t-shirt jakim miał opatuloną głowę.
- W cieniu to przyjdzie nam iść pod palmami. Pełno patyczków pod stopami, kamyków. - Powiedział. - Nie wiem na ile to korzystniejsze… - zerknął na Karen jakby się wahał. Widać było po nim, że szybko się męczy. Na sile mu nie zbywało, nie miał problemu z niesieniem dość ciężkiej improwizowanej maczugi, ale choć szedł wciąż całkiem dziarsko, to z kondycją miał chyba jakiś osobisty problem.
- Czy w takim razie wolisz dostać udaru? Albo ugotować się w tym co masz na sobie? Wydaje mi się, że patyki i kamienie nie będą aż tak zabójcze jak to. - Karen wskazała skinieniem na dwa słońca na niebie i uśmiechnęła się lekko. Zerknęła na Dafne. Ta to miała wytrzymałość w takim gorącu… Niemal jej zazdrościła.
- Możemy zboczyć - pokiwał głową i ruszył na przełaj przez plażę, skosem w kierunku końca pasa piasku gdzie zaczynała wzbijać się roślinność. Ponownie posykując trochę komicznie stawiał stopy.
- Może księdzu dobrze zrobi zamoczenie się w zimnej wodzie? Przynajmniej na jakiś czas - zapytała Dafne, gdy tylko ksiądz postanowił skierować się w stronę roślinności, a nie był jeszcze zbyt daleko od wody.
- Może później, zresztą… - Miał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Podjazdy o kąpielach kierował raczej do Axela, wobec Dafne nie widział sensu.
- Jak ksiądz uważa. - Dafne nie miała zamiaru go na nic namawiać. Sama zaś ruszyła w jego ślady.
- Jedna rzecz mnie ciekawi - powiedział. - Ta dziewczyna w samych majtkach…
Rudowłosa pisarka zerknęła na Aleksandra, podążając obok
- Mmm, czemu? Coś z nią było nie tak? - zapytała, nieco zaskoczona stwierdzeniem duchownego, o praktycznie nagich zwłokach. Może to jej temperatura odbijała, ale dziwnie im te tematy od pływania przeskoczyły na nagie zwłoki. Otarła pot z czoła. Zanim wrócą do obozu, będą śpiewać o ptakach dodo.
Dafne politycznie milczała, czekając aż ksiądz rozwinie swoje wątpliwości.
- Musiała wybiec z kajuty nawet nie szukając stanika. Z drugiej strony ten w marynarce pewnie był na pokładzie, albo na poziomie baru. Gdyby był w kajucie choćby ją zdjął. Oboje zginęli. - Ksiądz się zadumał. - Ja też startowałem z kajuty, niby miałem mniejsze szanse niż ten mężczyzna. A wy? Dafne, gdzie byłaś gdy się zaczęło?
Karen wzruszyła lekko ramionami
- W takiej stresowej sytuacji ludzie często robią dziwne rzeczy… Ja byłam na górnym pokładzie… Widziałam fale z pierwszej ręki. - kobietę przeszedł lekki dreszcz i skrzywiła się odrobinę na wspomnienie. No nie było to najprzyjemniejsze doznanie w jej życiu… Ona też z ciekawością zerknęła na Dafne, chcąc odwrócić myśli od wspomnienia.
- Spałam w swojej kajucie - odpowiedziała Dafne wzruszając przy tym ramionami - zbudził mnie alarm. Może ta dziewczyna była akurat pod prysznicem i nie zdążyła się ubrać? Kto wie.
- Kto wie. - Skinął głową ksiądz. - Z jakichś powodów jednak żyjemy my. Mógłbym to brać na karb tego, że pływam jak… jak mówiły moje uczennice: ryba. Wole jednak myśleć, że to było gdzieś zaplanowane. Na górze. Że żyję, bo jestem potrzebny. Jesteście katoliczkami? - spytał jakby z głupia frant. - Nie chcę naruszać intymności, chciałbym się zorientować, czy w tym stadku jest ktoś komu mogę czynić… hm, winienem raczej, posługę.
Karen kiwnęła głową. Sama się w tym temacie zamyśliła
- Ja nie pływam najlepiej, a i tak tu jestem. Cóż, może to jakiś boski plan. Albo coś podobnego. Kto wie. - rzuciła co myślała. W końcu przenosiny do innej rzeczywistości to nie jest coś, co normalnie bez cudu mogło nastąpić
- Niestety, akurat mam nieco inne podejście do religii. Ale szanuję wszystkie. - Aleksander rzucił takie pytanie, że zerknęła na niego niepewnie, czy zaraz niczym inkwizytor nie przywali jej tą maczugą. Jednak na twarzy księdza nie rysował się ani wyrzut, ani nawet większe przejęcie. Jakby cechował się dużą dawką zrozumienia w materii laicyzującego się świata.
- Ja nie pływam - przyznała Dafne. Nie rozwijała jednak owego tematu. - A jeśli chodzi o podejście do religii, ma ksiądz szczęście. Nie będę chciała, by mnie ksiądz spowiadał. - Przy tych słowach dziewczyna uśmiechnęła się rozbawiona. - Mogłabym powtórzyć słowo w słowo to, co powiedziała Karen. - Skinęła dziewczynie krótko głową.
Karen widząc, że ksiądz stereotypowo nie zaczął ich obu wyklinać od heretyczek, trochę odetchnęła. Okazało się, że miały więcej wspólnych cech z Dafne, niż tylko rude włosy. Karen podsumowała w myślach, po czym dalej skupiona podróżą przez piach uważała by się nie potknąć.
“Oj akurat w Twoim przypadku, to bym chciał spowiedzi, mała” - pomyślał zerkając na Dafne.
- Uspokoję was tedy. Nawracać nie będę. Niech to zostanie między wami, a Bogiem - powiedział przenosząc wzrok na Karen.
Nim jednak któraś z dziewczyn zdążyła cokolwiek odpowiedzieć Aleksandrowi, oczom całej trójki ukazała się wymalowana na piasku linia. Chociaż nie sięgała aż tu przy drzewach gdzie szli. Musiało minąć z dobre dwadzieścia minut odkąd wyruszyli z “bazy”.
- O proszę - odparła Dafne na ów widok. - I tak zaznaczyliśmy z Axelem granicę strefy.
Alexander nie zwolnił przekraczając sugerowany skraj “strefy”
- Hic iam non possumus intelligere verba in variis linguis? - spytał zerkając na obie rudowłose. Dziewczyny idące za księdzem pozostały jednak w tym momencie w strefie, wobec czego obydwie dokładnie zrozumiały wypowiedziane przez Aleksandra słowa brzmiące: “Tu nie możemy już rozumieć słów w różnych językach?”.
Karen uniosła brwi.
- No po tej stronie wyraźnie słychać i można zrozumieć co mówisz. - Wzruszyła ramionami, zerknęła na Dafne, po czym sama przekroczyła linię. Nie poczuła żadnego magicznego tchnienia, czy czegoś takiego. W końcu jak szli w drugą stronę, było to samo.
- Agus anois? - zapytała i rozejrzała się po obojgu towarzyszach podróży. Spodziewała się jednak, że różnica nastąpiła. Ksiądz będący już po drugiej stronie strefy doskonale usłyszał, że Karen mówi w innym języku niż język angielski. W dodatku mógł zwrócić uwagę na jej Irlandzki akcent. Dafne za to pozostając w strefie wzruszyła lekko ramionami.
- A teraz? - odparła - Chociaż nie wiem jakiego użyłaś języka. Po prostu to zrozumiałam. - Po tych słowach Dafne również przekroczyła linię strefy.
- Noo Ah cannae kin - odpowiedział Alexander po angielsku, ale w wersji scots, co równie dobrze mogło być brane za inny język. Patrzył przy tym z zaciekawieniem i zwracał się do Karen. - Huh, irish lassie Ah see.
Karen przyglądała się chwilę Dafne. Kiwnęła głową i przerzuciła się na normalny angielski, z tym że nadal miał lekką irlandzką naleciałość w pewnych punktach, głównie w wymowie
- Czyli za tamtą linią, rozumiemy języki nieważne co. A tu mówimy normalnie. Ciekawe. - Kobieta zaraz zerknęła na Aleksandra i uśmiechnęła się lekko chochliczo
- Tak mi się zdawało wcześniej, że słyszę, żeś Scot. - Nie znała jego dialektu, ale jak słyszała, dobrze wiedziała z kim ma do czynienia. Tak samo jak on nie pomyliłby irlandzkiego.
- Chodźmy - ponagliła ich Dafne - nie ma co tracić czasu na stanie, gdy rozmawiać możemy w drodze. - Dziewczyna mówiła po angielsku. W wypowiedzi był jednak słychać bardzo delikatny obcy akcent. Jednak ani Aleksander ani Karen nie mieli pomysłu do jakiej narodowości ów akcent przypisać.
Ksiądz kiwnął głową, wyglądał na zdziwionego tą całą sytuacją, potrzebował widać przekonać się jak to wygląda ze strefą.
- A ty skąd pochodzisz, Dafne? - spytał zaintrygowany jej akcentem.
- Czy to kolejne pytanie mające na celu potwierdzić moją wiarygodność, proszę księdza? - zapytała uprzejmym spokojnym tonem Dafne.
- Nie, wiarygodność w mych oczach straciłaś kryjąc coś przed nami w sprawie strefy. Nie mam co się upewniać. Pytam z ciekawości. Szkot, Irlandka, Arabka. Ot międzynarodowe towarzystwo. Nie chcesz zdradzać skąd jesteś, nie nalegam. Prywatność rzecz święta, Dafne.
- Większość swojego życia mieszkałam w Australii - oznajmiła dziewczyna. - To nie tajemnica.
- To nie - zgodził się ksiądz.
Milczał nie odzywając się, nów popadł w zamyślenie.
Karen przyglądała się to Aleksandrowi, to Dafne
- Bycie wychowaną w Australii może tłumaczyć twój akcent. A co cię przywiodło do Anglii? Jeśli mogę spytać. - Nie miała żadnych złych intencji, czysta ciekawość.
- Trasa koncertowa. Śpiewam zawodowo w operze. Liryczny sopran - odpowiedziała Dafne.
- Piękny głos - odezwał się w końcu Alexander z jakąś nagłą miękkością w głosie. - Moim zdaniem - zaraz zmienił temat, ton wrócił na zwykłe tony - zamiast opuszczać strefę powinniśmy znaleźć jej punkt centralny.
- A moim, pozostanie w strefie nie jest bezpieczne - uparła się Dafne.
- Ale wciąż nie powiesz nam czemu, prawda? - spytał nie odwracając się w swym kroku.
- Kobieca intuicja - odpowiedziała wymijająco dziewczyna.
Karen mruknęła z uznaniem na temat opery. A słysząc o przeczuciu Dafne, przyjrzała jej się
- Cóż. Faktycznie może zostanie w jej obszarze, ale bliżej brzegu będzie dobrym pomysłem. W takim miejscu to nie wiadomo już czemu ufać. Zobaczymy. Jak nas dziś nic nie zje, to będziemy mieć pewność, gdzie jest względnie bezpiecznie, czyż nie… - zauważyła w końcu. Przebywanie w strefie ułatwiało im życie, ale kto wie co mogło się dziać na terenie, gdzie kwitły paprocie…
Alex wstrzymał się nagle i jakby zastygł, tak że kobiety odruchowo go wyprzedziły. Powoli odwrócił głowę za siebie patrząc tam skąd przyszli.
- Skarpetki… - powiedział cicho.
- Skarpetki? - zapytała Dafne również stając i obracając się tak by móc spojrzeć na księdza.
- Ale co z nimi? - zapytała Karen, spoglądając na księdza, jakby już ostał udaru.
- Właśnie? Co z nimi? - spytał odwracając się do dziewczyn i spoglądając na nie uważnie. - Nie było ich. Grubas, którego walizkę znalazłem, mistrz w zjadaniu pączków - stuknął się końcem kija w medal zwisający mu z piersi - miał kilka par bokserek, t-shirty, jeansy na zmianę. Sweter. I ani jednej skarpetki, a mniejszego, innego bagażu nie posiadał raczej, skoro w podręcznej walizce trzymał tablet.
- Może zapomniał spakować? - zapytała Dafne, która nie wyglądała na przejęta dziwnym odkryciem księdza. - Nie myślisz chyba, że złodziej ukradł z walizki skarpetki?
- Ktoś zapomniał spakować skarpetki do walizki - W oczach Alexandra było widać, że nad czymś uporczywie kombinował. - Tak. Tak właśnie faktycznie mogło być. Przepraszam. - Pociągnął walizkę i ruszył przed siebie.
- Nad czym ksiądz tak duma, jeśli można spytać? Jakaś kolejna intryga? - zapytała Dafne chwile po tym jak ruszyła za księdzem.
- Nad tym gdzie jesteśmy.
Karen szła chwilę cicho, po czym nagle parsknęła śmiechem. Najpierw cichym, potem odrobinę głośniejszym, aż zasłoniła usta. Gdy złapała wreszcie oddech, otarła łzę odezwała się, dając odrobinę wyjaśnienia, dla swego zachowania
- Prze-przepraszam. To chyba przez tę temperaturę, ale właśnie… Prawie zaczęliśmy snuć intrygę wokół… wokół skarpetek. - parsknęła znowu szczerym, sympatycznym śmiechem, który po jakiejś chwili wreszcie jej ustąpił. Może i było w tym sporo jakiejś logiki, ale sytuacja wydała jej się tak surrealistyczna, że po prostu już tego nie zniosła. Resztki śmiechu nie umilkły i odzywały się echem w postaci gasnącego chichotu Karen, gdy nie wytrzymał idący z przodu Alexander, który sam parsknął i zaczął rechotać.
Dafne nie była aż tak wylewna w okazaniu rozbawienia. Zwyczajnie uśmiechnęła się patrząc to na jedno to na drugie. Uśmiech ten obejmował jednak również oczy dziewczyny, w których pojawiły się wesołe iskierki.
- Nic dziwnego. W końcu można różne rzeczy myśleć, gdy na niebie pojawiają się dwa słońca.
Tymczasem plaża po której szli nosiła kolejne ślady na jakie wszyscy mogli zwrócić uwagę, tu na piasku zdecydowanie w czterech różnych miejscach leżały cztery różne osoby. Później te osoby musiały zacząć wędrować w około miejsc w których leżały by w końcu udać się w miejsce z którego Aleksander, Karen i Dafne właśnie przyszli. Na horyzoncie plaża kończyła się wraz z horyzontem, lub zakrętem. Z tego co wiedzieli - zakrętem.
Rozbawienie Karen trwało jeszcze chwilę. Gdy dotarli do miejsca, gdzie wcześniej byli, a potem dało się dojrzeć zakręt, rudowłosa zerknęła na Dafne
- Stąd to jeszcze daleko do pomarańczy? - zapytała zaciekawiona. Popatrzyła też w stronę lasu, była ciekawa jak daleko stąd doszło do ‘kradzieży’ ubrań zakochanej parki.
- Za tym zakrętem, który widać na horyzoncie z samego końca plaży będzie widać już pomarańcze. Tam na zakręcie znaleźliśmy właśnie delfiny - odpowiedziała jej Dafne.
- Kawał drogi - Alex skrzywił usta. Nawet w cieniu było okropnie gorąco, sutanna wręcz lepiła się do ciała i ocierała przez sól w pocie jakim przesiąkła. A ocenił, że przeszli niewiele mniej niż on wczoraj przed spotkaniem delfinów. Był wdzięczny za propozycję pójścia cieniem mimo posykiwań co i rusz gdy wdeptywał w coś, co odzywało się kłuciem bólu w podbiciu stopy. Gdyby szli po słońcu, jak to czynił wcześniej badając drugą stronę plaży, byłoby o wiele gorzej.
- Ja… - urwał. - Ja… - Odchrząknął znów nie kończąc. - Wiem, że to trochę głupie, ale nie obrazicie się jak… - Pociągnął za połę sutanny. - W tym jest naprawdę jak w piekle przy tej pogodzie.
Kącik ust Karen drgnął lekko w górę. ‘W sutannie jak w piekle - no zdecydowanie’ - zażartowała sama do siebie i zerknęła ponownie na Aleksandra.
- Jak dla mnie żaden problem, o ile masz coś pod spodem - zdecydowanie nawiązywała do kiltów. Nie było wątpliwości, zwłaszcza gdy uśmiechnęła się lekko chochliczo, jak wcześniej, z tym błyskiem w oku.
- Przynajmniej nam nie zemdlejesz - odparła Dafne - ale radzę schować ją do walizki, a nie zostawiać gdzieś tu na wierzchu. - Machnęła dłonią w stronę palm kokosowych i pojedynczych traw i krzaków, które rosły pod nimi.
“Tak, coś o tym wiesz. Nie, mała?” - pomyślał.
- Tylko prosiłbym o oszczędzenie sobie śmiechów… - powiedział wstrzymując się i rozpinając sutannę. W kilka chwil wyłuskał się z niej i aż odetchnął z ulgi. Był raczej chudy, ale zarysowane mięśnie pod skórą wskazywały, że dość ascetyczna sylwetka nie przekłada się na siłę, a barki miał naprawdę silnie rozwinięte, jak zawodowi pływacy. Na łopatce miał tatuaż wybitnie domowej roboty, przypominający sznytem raczej artyzm zbliżony do więziennego niż profesjonalnego salonu. Przedstawiał jakieś łasicowate zwierzątko. Bokserki w serduszka i z napisem na przodzie raczej nie były standardowym wyposażeniem duchownego.
Zwinął sutannę i wpakował ją pomiędzy uchwyt walizki nie chcąc brudzić upoconym ubraniem wnętrza w którym mieli przewieźć daktyle.
Dafne zachichotała cicho, niczym mała dziewczynka przysłaniając dłonią usta, gdy na jaw wyszło, jaką bieliznę nosi ksiądz.
- Przepraszam - powiedziała od razu wciąż rozbawiona zasłaniając dłonią usta. - Ciekawa bielizna jak na duchownego - skomentowała, próbując zabrzmieć poważnie.
- Prezent - powiedział odwracając wzrok. - Od moich uczennic.
- Uczennic? - zdziwiła się Dafne. - Myślałam, że ksiądz jeśli uczy to raczej chłopców.
- Żeńska szkoła przykościelna w Leeds. Jedna klasa poziomu High School. Uczyłem WF, który w większości zamykał się na pływalni. Czasem w zastępstwie katecheza. - Unikał wzroku dziewczyn idąc i ciągnąc za sobą walizkę.
Karen przygryzła się w wargę, żeby również nietaktownie, jak Dafne, nie zachichotać. Jej wzrok jednak dłuższą chwilę spoczywał na tatuażu. Zaraz zaczęła wymyślać jakieś interesujące opowieści na jego temat, ale nie podzieliła się żadną z nich.
- Tak mi się właśnie zdawało, że Aleksander wspominał wcześniej o uczennicach… - Zauważyła, gdy pogodziła się już z myślą o jego nietypowej bieliźnie. Otarła ponownie pot z czoła.
- Mówisz Dafne, że to już gdzieś tu giną ubrania? - zapytała, wracając do wypowiedzi drugiej dziewczyny.
Dziewczyna skinęła głową.
- Tak, zaraz dojdziemy do tego miejsca - odpowiedziała. Zaś z daleka powoli było już słychać co jakiś czas jakiś pojedynczy pisk delfina.
- A od pomarańczy daleko do skał i klifu? - spytał Alexander.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 17-10-2016, 16:19   #40
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień I - Wycieczka (Alexander & Karen & Dafne) cz. 2: Aktywistka Greenpeace



Karen dosłyszała pisk delfina i automatycznie zwróciła głowę w tamtą stronę. W zasadzie zwierzęta te widziała głównie w zoo, ale zdarzyło jej się raz na wakacjach zobaczyć takie żyjące na wolności okazy.
Nic więc dziwnego, że się zainteresowała
- Ciekawe swoją drogą, co mogło wam skroić ubrania i nie zostawić żadnych śladów… - Zerknęła w stronę drzew, jakby spodziewała się, że wyłoni się stamtąd wielki, neonowy napis z odpowiedzią.
- Nie mam zielonego pojęcia - odpowiedziała Dafne beztroskim tonem głosu. - Nie zauważyliśmy do tej pory śladów ludzi.
- Zwierzęta nie zajumały by wszystkich ciuchów. Od pomarańczy daleko do klifu? - powtórzył pytanie ksiądz.
- Nie podeszliśmy pod sam klif, ale tak na oko z dziesięć minut drogi.
- Jeżeli nie macie nic przeciw temu, to mógłbym spróbować opłynąć ten klif sprawdzić co jest z drugiej strony, gdy będziecie zbierać pomarańcze.
Karen mruknęła cicho.
- Hmmm, w sumie to nie zły pomysł, o ile nie żyją tam jakieś straszliwe morskie potwory, to dobrze by było wiedzieć chociaż ile przestrzeni ten klif zajmuje… - zauważyła. Jeśli to nie ludzkie istoty kradły, to zwierzęta. Ale… Myślące zwierzęta? A może po prostu jakieś takie, które rozwinęły w sobie zbieractwo? Albo to kosmici? Kosmici 1:0 inny wymiar. - I proponuję zebrać więcej pomarańczy. Daktyle są na tych gałązkach, w pękach to łatwiej będzie je nieść, a walizkę wypełnimy pomarańczami… - dodała swoją propozycję.
- Albo związać moją sutannę w worek i wypełnić pomarańczami, a daktyle do walizki i w ręce, ile uniesiemy.
- Po co nam aż tak duże zapasy? Owoce zerwane z drzewa i niezjedzone popsują się, zaś my w każdej chwili możemy przecież przyjść i zerwać świeże. - Dafne idąca cały czas za księdzem zboczyła kilka kroków w głąb lasu, jakby wolała teraz iść bardziej nim niż jego skrajem. W międzyczasie zaś cała trójka zbliżyła się do zakrętu. Delfiny witały ich radosnymi głosikami, wzmagając teraz swoje figle jakby chciały zwrócić na siebie jak najwięcej uwagi.
- Hm, pomarańcze tak, ale daktyle można suszyć. Dlatego dobrze wziąć ich jak najwięcej. Po co chodzić kilka razy po mniejsze ilości, jak można raz przynieść raz a dużo? - Z Alexandra zaczynało wychodzić lenistwo. Lepiej styrać się raz do imentu, niż ruszać dupsko trzy razy: ot filozofia lesserów.
Zerknął na delfiny.
- Piękne, mądre i wspaniałe zwierzęta - powiedział ze smutkiem. - Jak nie będzie na wyspie jakiegokolwiek źródła mięsa, to może być potrzeba… - nie dokończył kręcąc ponuro głową.
- Chyba sobie ksiądz żartuje! - Dafne jakby na krótką chwilę straciła swoje “wszechopanowanie” zupełnie nagle wyrażając oburzenie na słowa księdza. Zupełnie jakby w kanonie jej wartości życiowych, jedzenie delfinów było czymś nie do pomyślenia, niczym kanibalizm.
Karen również przyglądała się figlującym delfinom z rozczulonym uśmiechem, po czym zerknęła na oburzoną Dafne.
- Delfiny mają całkiem sporo białka, a dobrze przygotowane są całkiem smaczne. Ale miałabym wyrzuty sumienia, gdyby mi przyszło musieć jakiegoś zjeść. Obyśmy nie musieli się do tego posunąć. Uznajmy to za przykrą ewentualność - powiedziała co na ten temat myślała. No nie mogli żywić się wyłącznie owocami czy skorupiakami, złapanie ryby nie będzie takie proste, a delfiny same im się podłożą. Choć rudowłosa wiedziała teoretycznie jak je oporządzić, wolała nie musieć łapać tych ślicznych zwierząt.
- To jak w końcu robimy? Wielebny idzie się przepłynąć, a my na pomarańcze? - chciała w końcu ustalić plan działania.
- Tak, ale pod warunkiem, że żadnemu delfinowi… - zaczęła Dafne, ale nagłe wyfrunięcie zza liści palmy małego kolorowego ptaszka sprawiło, że urwała w pół zdania.



Malec zaczął śpiewnie ćwierkać i zrobił kółko nad głowami trójki wędrowców.
Alexander wstrzymał się.
- Dafne… - powiedział cicho kładąc jej rękę na ramieniu w bardzo dyskretnym, uspokajającym i wspierającym geście. - Tak jak mówi Karen: to ostateczność, więcej niż przykra ewentualność - mówił miękko. - Nikt z nas normalnie nawet by nie pomyślał, by tak cudownym zwierzętom robić krzywdę. Ale na daktylach to my długo nie pociągniemy. Może wystarczy nam małż, może uda się łapać ryby. Oby, będę się o to modlił, ale… - Objął ją i puszczając walizkę wskazał ptaszka fruwającego w pewnej odległości wokół nich. - Jest piękny. Człowiekowi pierwsze co przychodzi na myśl, to go podziwiać, cieszyć się widokiem i słodkim świergotem. Ostatnie, to zrobić mu krzywdę. Ale jak uda nam się uzyskać ogień, a Monice się pogorszy… - urwał ale zaraz kontynuował: - To trzeba będzie zrobić jej wzmacniający, proteinowy rosołek. Nie z daktyli. I to będzie, jak uda nam się go złapać, koniec tego pięknego tak ślicznie ćwierkającego ptaszka. By Monika żyła. W przypadku delfinów, obrzydzenie chwyta mnie na myśl wobec samej możliwości takiego czynu. Niech Bóg da, byśmy nie zostali postawieni z totalnego prowadzącego do śmierci głodu, przed taką ewentualnością.
Mina Karen poważnie zrzedła na słowa Alexandra. Nie to, że mówił coś nie tak. Po prostu aż za dobrze znała to przesłanie. W zasadzie, doznała wręcz pewnego rodzaju deja vu
“- Daid! Daid?! - po lesie rozniósł się głos małej dziewczynki, zaraz po tym, gdy rozległ się strzał. Z zarośli obok ambony wyłonił się rudowłosy mężczyzna, ze strzelbą na ramieniu i chartem przy nodze. Spojrzał w górę
- Mówiłem. Po angielsku. Thomas nie zrozumie co mówisz - zawołał do rudej grzywy, która już zdreptywała po drabince na dół. Rudowłosa dziewczynka zrobiła zasmuconą, nachmurzoną i zaciętą minę, westchnęła
- Tatooo. Czemu musisz strzelać do tego fianna?! - zarzuciła mu. Przecież jeleń był taki śliczny. Nic nikomu nie zrobił. Ojciec pokręcił głową i przyklęknął przy ledwo nastoletniej córce
- Lubisz strzelać, tak? Lubisz bieganie po lesie, spędzanie w nim czasu. Podoba ci się wizja mieszkania w nim. - Dziewczynka wydęła policzki i kiwała głową.
- A więc zrozum, że coś jeść byś musiała. A co byś jadła, zamiast mięsa... Hm? - Uniósł krzaczaste brwi
- Orzechy! - zaperzyła się mała, doprowadzając ojca do śmiechu.”
- Tak czy inaczej, jest taka ewentualność. Jednakże. Tylko ewentualność - zauważyła chłodnym tonem, przynajmniej jak na nią. Spojrzała na ptaszka i jego niesamowite upierzenie. Z czystej ciekawości, złożyła usta w dzióbek i zagwizdała prostą melodię, ciekawa czy ten załapie.
Dafne przyglądała się z bliska Alexandrowi, który w pewnym momencie swojej wypowiedzi objął ją. Z jej oczu tryskały iskry złości przy każdym wypowiedzianym przez niego słowie w którym (według niej) złorzeczył delfinom i ptakom. Twarz dziewczyny i ruchy jej ciała pozostawały jednak spokojne i delikatne.
Nim cokolwiek powiedziała, odwróciła wzrok na Karen, która zaczęła zaczepiać ptaszka gwizdaniem melodyjki. Zresztą maluch odpowiedział jej wesołym ćwierkaniem w pewnym stopniu przywodzącym na myśl próbę powtórzenia tego co robiła.
- Jeśli potrzebuje ksiądz ryb, niech poprosi o nie delfiny, miast myśleć o napełnieniu tymi inteligentnymi stworzeniami brzucha. Stwórca, w którego ksiądz wierzy mówi o miłości do boskiego stworzenia, pochwaliłby z pewnością szukanie rozwiązań innych. Słowem, czynem i miłością. Innych niż najprostsze: zabijanie. - Ostatnie słowo wypowiedziała z odrazą. Wyciągnęła przed siebie lewą dłoń, z lekko ugiętym palcem wskazującym na wierzchu. Iskry złości powoli zatapiały się w typowym dla niej napełnionym spokojem spojrzeniu.
- Chce ksiądz uratować Monikę? - zapytała, a w tym dokładnie momencie kolorowy ptaszek wylądował na wysuniętym przez nią palcu. - Niech pozwoli jej opuścić strefę, nawet jeśli jest tylko jedna setna możliwości, że mam co do tego rację. Warto spróbować nim zacznie ksiądz ostrzyć zęby na niewinne stworzenie. Wzmacniający rosołek? A może eksploracja lasu przyniesie odpowiednie zamienniki? - Dafne przeniosła wzrok na ptaszka, który dostrzegając jej spojrzenie zaczął na powrót świergolić. Tym razem brzmiało to jakby snuł opowieść, nie zaś wesoło witał się, czy miał ochotę na igraszki.
- Niech ksiądz na niego spojrzy. Widzi ksiądz jak bije jego małe serduszko? Jak patrzy na księdza z ufnością czarnymi oczkami? W pierwszej kolejności ze swoich uczynków rozliczamy się przed własnym sumieniem. Później dopiero z czynów, na które ono pozwoliło, rozliczy nas stwórca. - Dziewczyna przesunęła dłoń bliżej w stronę Karen, jakby chciała jej zaprezentować ptaszka z bliska. - Jakkolwiek ksiądz go nazwie - dodała, nie patrząc już na Alexandra, a na towarzyszącą im dziewczynę. I choć już nic nie mówiła, jej piękny głos brzmiał jeszcze przez chwilę w umysłach słuchającej jej dwójki niczym echo.
- Ryby - zaczął ksiądz - to też stworzonka chcące żyć o bijących serduszkach. Delfiny co dzień zabijają ich tutaj w dziesiątki. Kto jest tym kto dzieli zabicie ptaszka na zło, a zabicie ryby na konieczność?
- Ryba w religii chrześcijańskiej to święty pokarm. Symbol eucharystii. Na ostatniej wieczerzy znajduje się tuż obok chleba i kielicha. Dziwi mnie, że ksiądz w ogóle mówi w taki sposób. - Dafne odwróciła wzrok na Alexandra. - Jeśli zaś wolałby ksiądz mówić o tym bez religijnego ujęcia. Ryba nie jest inteligentna, tak jak ten ptaszek, czy tak jak delfin.
- Zaprawdę gdybyśmy jeść mieli tylko to co nieinteligentne, to biada wschodniemu Glasgow, bo wyżarlibyśmy ich ze szczętem - mruknął w odpowiedzi. - Bóg kazał też i baranka w ofierze złożyć. Ale zgadzam się. Starczą nam i jeno ryby. Jednak z łapaniem ciężko być może, a z delfinami przecież się nie dogadamy by nam łapały.
- Baranka w ofierze kazał złożyć z innego powodu. Kazał też złożyć w ofierze Izaaka. - Dafne wzruszyła ramionami. Przypominając sobie, że ksiądz nadal ją obejmuje ułożyła delikatnie swoją wolną dłoń na obejmującej ją dłoni księdza. - Z delfinami… nie próbował ksiądz.
- Mam iść i prosić je o ryby? - spytał, a w oczach zamigotały mu wesołe ogniki. Jakby wpasowywał się w rytm przejścia z ciężkiej rozmowy o zabijaniu w żarty dla rozładowania atmosfery.
- Czy jest w tym coś zabawnego? - zapytała Dafne, tym razem próbując odsunąć od siebie dłoń Alexa. - Może umniejsza to godności księdza?
- Godności? Ależ skąd i na kolanach bym je prosił gdyby to skutek przynieść mogło! - Nie przeszkadzał jej w odsunięciu się, choć w oczach przebrzmiał mu przebłysk żalu. - Ale ja, Dafne, nie najlepiej mówię po delfiniemu...
- Więcej wiary - odparła dziewczyna, tym razem obdarzając księdza uśmiechem i jednocześnie gestem głowy wskazując kolorowego ptaszka, który nadal siedział na jej palcu.

Zamyślona Karen przyglądała się małemu, kolorowemu zwierzątku, które najpierw jej odśpiewało, a potem jakby nigdy nic usiadło na palcu Dafne. Czy to w ogóle możliwe, że tak ufnie do niej przyfrunął ten ptaszek? Słuchała słów księdza i słów rudowłosej. Jedno i drugie na swój sposób miało rację, ale po tym wspominaniu, na chwilę odechciało jej się mówić. Gdy Dafne przesunęła dłoń z ptaszkiem w jej stronę, Karen bardzo powoli, żeby zwierzątka czasem nie spłoszyć, uniosła swoją, chcąc paluszkiem pogłaskać go po brzuszku, na co malec zareagował dodatkowym treleniem i zdawać by się mogło, że aż wypiął dumnie tułów do pieszczoty.
- Spróbować nam nie szkodzi, może nas te zwierzaki jeszcze zaskoczą - powiedziała w końcu bardziej neutralnym, niż chłodnym tonem, na temat zagadania do delfinów. Jeżeli naprawdę przyniosą im ryby, to Dafne jest cholerną Królewną Śnieżką…
- Pogadam z nimi jak spróbuję opłynąć klif. - Alexander chwycił uchwyt walizki i ruszył powoli dalej skrajem plaży. - A jak się uda to kto wie. Może następnym razem popłyną po burgery i piwo? -zażartował ni to do rudych dziewcząt, ni to do siebie.

Dafne skinęła krótko głową i ruszyła razem z księdzem. Dochodzili już do kawałka plaży, który był tak wąski, że fale dosłownie podmywały palmy. Oni jednak szli tak blisko owych drzew, że moczenie stóp mogli z łatwością uniknąć. Wychodząc powoli zza zakrętu widzieli morze po horyzont, a po swojej lewej kilkanaście metrów przed nimi rozległą plażę. Rudowłosa Królewna Śnieżka ułożyła usta podobnie jak wcześniej Karen w dzióbek i próbowała naśladować ćwierkanie ich nowego, kolorowego towarzysza. Wychodziło jej dobrze.
Po tym jak zachwycony ptaszek dał się Karen pogłaskać, pisarka najpierw wciągnęła cicho powietrze, a potem dłuższy moment zapomniała, by je wypuścić, tak oszołomiona zachwytem do tego niewielkiego, puszystego, kolorowego, latającego i hałasującego szczęścia. Znowu zaczęła sobie o czymś przypominać, a jej fantazja porwała pędem gdzieś daleko w przestrzeń międzyplanetarną. Oddech odzyskała dopiero, jak ruszyli dalej. Gdy przeszli zakręt, rozejrzała się z ciekawością, to zerkając w stronę wody i delfinów, to w stronę plaży i lasu. Dłonie splotła za plecami, bo chyba by zagłaskała tego ptaszka na śmierć, gdyby mogła.
- Piękny, prawda? - Dafne spojrzała na idącą obok dziewczynę z delikatnym uśmiechem na twarzy. W tym samym momencie uniosła dłoń z ptaszkiem wyżej, ten zaś zatrzepotał skrzydełkami, jeszcze raz wystawił dumnie brzuszek po czym poderwał się do lotu. Z początku znów okrążył głowy trójki wędrowców by zaraz zniknąć w palmowym lesie.
- Tak. Prześliczny! - oznajmiła Karen na bezdechu, obserwując ptaszka. No trudno było nie zauważyć, że kobieta ma swoistego rodzaju słabość do uroczości… Kiedy kolorowy malec poderwał się i poleciał, Karen zrobiła niemal zawiedzioną minę ‘O niee… Ptaszku…’ - rzec by można, że zawołała w myśli, no cóż, ale jak poleciał, to trudno. Może jeszcze kiedyś wróci. Westchnęła i otarła wierzchem dłoni wilgotne czoło
- Jak to zrobiłaś, że tak chętnie do ciebie przyleciał? Umiesz takie rzeczy od dziecka? Albo może byłaś na jakimś kursie, czy coś? - Karen przyglądała się Dafne, jakby naprawdę miała ją za Królewnę Śnieżką, no bo: Śpiewała? Śpiewała. Zwierzątko do niej przylazło? Przylazło! To teraz jeszcze się zaraz okaże, że to krasnoludki zakosiły im garderobę… Karen uśmiechnęła się rozbawiona tą myślą.
- Przyleciał bo wiedział, że nie przerobię go na rosół - odpowiedziała Dafne z pewnym rozbawieniem w głosie i oczywistą aluzją do księdza, który prychnął cicho lecz raczej z humorem niż oburzeniem. - I tak, to prawda. Odkąd pamiętam zwierzęta reagują na mnie pozytywnie. - Dziewczyna wzruszyła lekko ramionami, jakby to nie było nic takiego. W końcu na jednych pies zawsze szczeka, a do innych przychodzi by go pogłaskali.
Karen mruknęła cicho
- Hmm… Ja to się zawsze dogadywałam ze zwierzakami domowymi. O i z końmi! Ponoć do tych mam rękę… - powiedziała nawiązując do tematu. Ale nadal, zwierzęta domowe, a dzikie to przecież praktycznie jak dwa światy! Rudowłosa była w lekkim szoku, ale nadal takim pozytywnym, względem Dafne.
- Może ptaszek tresowany i dlatego nie boi się ludzi - rzucił Alex. - Ktoś ukradł ubrania, nie jesteśmy tu zatem sami.
- Oho, za chwilę ksiądz jeszcze powie, że to ja go wytresowałam, hmm? - zapytała rozbawionym tonem Dafne, zerkając na duchownego.
- Nie, czemu? - zdziwił się i obrócił głowę na chwilę. - Ale ktoś tu jest.
- Mhm, abhaic… - mruknęła Karen i zerknęła na las.
- Nasze rzeczy z pewnością nie znikły same - odparła Dafne. Ona jednak nie zerknęła na las, który wydawał się teraz cichy i spokojny.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172