Terry raczej słuchał, przynajmniej początkowo, ale właściwie niewiele uradzono, dlatego zabrał głos.
- Podsumowując, mamy plażę w lewo i w prawo, która jeśli spojrzeć w obydwie strony blokowana jest przez wysokie, skalne klify. Wejść na nie nie było łatwo, gdybyśmy mieli taki akurat pomysł, zaś jeśli ktokolwiek upadłby … sami wiecie. Klify więc odpadają. Można okrążyć je lasem, aczkolwiek tam także siła rzeczy gdzieś będzie musiało być wejście pod górę, aczkolwiek może nie tak ostre. Kolejną rzeczą, którą wiemy jest fakt, że mamy obecnie trzy źródła pożywienia: kokosy, które rosną wszędzie, daktyle, które mają swój gaik oraz pomarańcze, które także mają swój gaik. Wiemy także, ze jesteśmy w dziwnej strefie, która ujednolica nasze języki, albo raczej ich rozumienie, jednocześnie nie dopuszczając tutaj większych zwierząt. Ostatnie stwierdzenie, to jedynie przypuszczenie, jednak chyba nikt z nas nie dostrzegł w strefie nawet królika. Rzecz jasna, drapieżniki, przynajmniej na ziemi, często są stworzeniami nocnymi, jednak mnóstwo zwierząt żeruje także za dnia. Tymczasem nikomu spośród nas nie udało się dostrzec żadnych lądowych stworzeń. Przypuszczalnie więc, pozostając w strefie będziemy bezpieczni. Mówię o tej nocy, przynajmniej od strony drapieżników. Pan Axel ma rację, że strefa może na nas różnie działać i to byłaby przesłanka, żeby ją opuścić teraz. Jednak nie wiemy, czy poza strefą znajdziemy bezpieczne miejsce oraz żywność, przynajmniej na najbliższą noc. Tutaj bowiem uważam, że Karen ma rację. Musimy po prostu odpocząć, choćby ze względu na Monikę, żeby nabrała sił. Proponuję wybrać miejsce przy pomarańczach. Jest to najlepsze obecnie źródło napoju dla nas. Tam rozbijemy obóz na tę noc. Mamy kamienie do krzesania, wprawdzie nie najlepsze, ale zawsze, mamy drewno, które wprawdzie trzeba by nazbierać, ale zawsze się znajdzie, mamy suchą niczym pieprz ściółkę. Może zresztą udałoby nam się znaleźć coś jeszcze i wykorzystać do rozpalenia ognia, jeśli ktoś coś posiada, co mogłoby pomóc. Jak nie, musimy sobie poradzić z tym co mamy. W razie czego wszystko trzeba zrobić pod jakimś gęstym drzewem, bowiem w nocy może być deszcz, przynajmniej nasze tropiki, typu Brazylia mają praktycznie co parę dni, zaś w porze deszczowej nawet codziennie, jakieś opady. Pani Dafne oraz pan Axel wiedzą, gdzie jest pomarańczowy gaj. Proponuję, żeby pan Axel oraz wielebny ksiądz wzięli Monikę oraz pomogli się jej dostać do pomarańczowego ogrodu. Towarzyszyłaby im panna … Ilham – zaryzykował nie pamiętając trudnego imienia. - Przepraszam, jeśli pomyliłem się – skinął Irance przepraszająco. - Ona chyba najlepiej dogaduje się z Moniką oraz będzie mogła mieć nad nią pieczę, jako wykwalifikowana pielęgniarka. Ponadto weźmie jedną walizkę. Przełożymy tam resztę rzeczy z drugiej walizki. Kiedy zjawicie się na miejscu, spróbujcie rozpalić ognisko. Reszta ruszyłaby po daktyle. Są bardzo pożywne ponoć. Karen i Dominica zaprowadzą, zaś po odpowiednim zbiorze, do drugiej walizki naładujemy daktyle, zaś pani Dafne, która wie gdzie rosną pomarańcze. Zaprowadzi nas. Tam się spotkamy. Zaś jutro od rana po śniadaniu, musimy ruszać poza strefę. Taki miałbym plan.
- Jeżeli to czego nie rozumiemy powinniśmy traktować z ostrożnością, to proponuję chodzić tylko w cieniu. Wszak nie wiadomo co to jest to drugie co świeci. - Alex spojrzał na Axela i zaraz wrócił do pomocy Monice przy patykach. - Nie ma żadnych przesłanek, że ta strefa działać może źle. Równie dobrze, może być odwrotnie, a jeżeli to jakiś cud, to dobry, działa na korzyść tych co tu wylądowali. Wszak mogły tu zostać wyrzuconymi przez morze: Anglik, Niemiec i Polak mówiący tylko własnymi językami. Chcecie opuścić miejsce dające choć w tym zakresie poczucie bezpieczeństwa, że pozwalające na komunikację. I pal licho, że akurat w naszym przypadku wszyscy mówią po angielsku. I z jakiego powodu chcecie je opuścić? “Bo trzeba być ostrożnym na nieznane”. I dlatego mamy iść w głąb nieznanego terenu? Wybaczcie, ta logika mnie rozbraja. - Zaklął zaraz cicho gdy niewprawne ręce przerwały trawę zamiast ją zasupłać. Spojrzał bezradnie na Monikę. - Co zaś do klifów… to nie wiemy czy są dwa. Może być tylko jeden… - kontynuował wciąż nie podnosząc wzroku. - Widziany przez nas z dwóch stron. A stąd wynika kolejny argument za zostaniem tu. Jeżeli jesteśmy na wyspie, Bóg jeden wie jakim cudem patrząc na tę florę, i gdzie… To może być i tak, że nie ma na niej strumieni i innych źródeł wody. Póki tego nie zweryfikujemy, to tu mamy kokosy z których można pić. - Uniósł wzrok i potoczył teraz po wszystkich. - W końcu zaś, tylko z tej strony, na tym brzegu były ciała i znalezione bagaże. Może szczątki, ciała, walizki wyrzucane będą przez fale jeszcze przez jakiś czas. Dzień, dwa? Kto wie. Tu - wskazał ręką na najbliższy brzeg - bo i nas tu wyrzuciło. A nie przy przerośniętych mandarynkach, czy też delfinowym kąpielisku, albo tez przy klifach lub klifie.
- Pomarańcze rosną poza strefą. - Axel spojrzał na Terry'ego. - Do rozpalenia ognia można by użyć łuku ogniowego. Mamy sznurki i drewno. Jako pożywienie... z pewnością są gdzieś ryby, bo delfiny nie żywią się ani powietrzem, ani kokosami. To jednak jest pieśń przyszłości. Przez parę dni możemy się odżywiać owocami i pić sok, ale na dłuższą metę to raczej nie jest zdrowe.
- Nie będę się upierać przy konieczności opuszczenia strefy - mówił dalej. - Wyraziłem swą opinię. Możecie to miejsce, strefę, traktować jako dar zesłany przez los czy Boga, i ślepo jej ufać, że zapewni nam bezpieczeństwo...
- Przyhamuj bajerę Axel z tą demagogią - Alex przerwał mu z prychnięciem. Gdyby było słychać akcent rozległ by się w tonie najgorszych ulic Edynburga. - Nikt nie mówił, że ktoś ślepo ufa, prawda?
- Po pierwsze, wysłuchaj do końca, co mam do powiedzenia, dobrze? - poprosił Axel. - Powiedziałem 'możecie', bo to jedna z możliwości, więc nie bierz tego tak do siebie. Strefa może być oazą bezpieczeństwa, ale nie musi. Jeśli czegoś nie znamy, należy to zbadać. Jeśli coś jest bardzo dziwne, tak jak ta strefa językowa, to należy do tego podejść z pewną rezerwą. Nie powiedziałem 'zostawić', 'odwrócić się plecami'. Może za granicą strefy znajdziemy lepsze miejsce na obóz, nie wiem. Nikt z nas nie wie.
- Jeśli zaś chodzi o wielkość wyspy... Gdybyśmy ją obeszli dokoła, to byśmy w pewnym momencie mieli wyspę między nami a słońcem. A tak nie było - zakończył.
- Nie patrzyłem na słońce, a z tym słońcem, słońcami - poprawił się - i tak są wystarczające wariactwa. Wiem tyle, że idąc w dwie strony trafiliśmy na klif i stado delfinów. Ja też takowe spotkałem. Podobnie jak w kwestii klifu to może być jedno stado. A może nie. Nie wiadomo. Strefa może być dobra lub zła, tego też nie wiemy. Mamy jednak osobę osłabioną - zerknął na Monikę - której chyba nikt nie zaleca marszu. Zrobiliśmy krótki rekonesans, wy z kąpielą - minę miał niewinną - wróciliście w ile? W dwie godziny? Możemy badać stąd idąc na dłuższe rekonesanse. I owszem, przenieść się. Jak na przykład znajdziemy wodę, lub Monika wydobrzeje na tyle by swobodnie chodzić. Czemu nie. Aktualnie uważam to za kiepski pomysł Axel.
- Nie ja proponowałem natychmiastowe przenosiny - sprostował Axel. - Czy możemy sobie nie mówić na pan? - Spojrzał na Terry'ego, który skinął twierdząco. - Jeśli zostaniemy tu na noc - mówił dalej - to warto by zrobić wyprawę po te pomarańcze. I, niestety, zająć się wytwarzaniem nie tylko narzędzi, ale i broni. Chodzi mi nie tylko o ewentualne polowanie, gdyby było na co. Niepokoją mnie ci złodzieje, a poza tym nie wiadomo, co może być tam dalej, w głębi wyspy, czy gdzie to my się znajdujemy.
- Ja będę nalegała na opuszczenie strefy - przyznała Dafne. - Skoro jednak zdania są podzielone, a żywność i tak jest w różnych miejscach, to czemu by nie uzbierać jej wystarczająco na jeden dzień i poranek, zaś noc spędzić na skraju strefy? Na granicy. A może to strefa powoduje… - Dafne spojrzała na krótką chwilę na Monikę, jednak nie dokończyła zdania. - Zresztą… - dziewczyna wskazała dłonią słońca - do nocy jeszcze mamy sporo czasu, który można wykorzystać na szukanie pitnej wody. Idąc w głąb lądu. W stronę góry.
Karen mruknęła:
- Mhmm, skierowanie się w stronę tamtej góry, może rzeczywiście doprowadzić nas do jakiejś wody. Ale jednak najpierw dobrze by się było trochę zaaklimatyzować chociaż w tej części terenu, nim zaczniemy wybiegać gdzieś tam daleko. Nawet z dobrym zmysłem orientacji, można się tam zgubić, a jeśli grasuje poza tą strefą jakieś złodziejskie nasienie, to wolałabym nie skończyć jak Jaś i Małgosia, którym coś zarypało okruszki… - Niby zażartowała, ale temat był poważny. Może i na tym terenie nie było żadnych zwierząt, ale było dziwnie, to nie wiadomo, czy jutro większość się bez gaci na tyłku nie obudzi, jeśli się stąd przemieszczą nieprzygotowani.
Axel uśmiechnął się.
- Można, chociaż to dość stara metoda, znaczyć karby na drzewach. Zwykle działa. Nie sądzę, by tutejsi dowcipnisie w ramach kolejnego żartu zrobili takie same znaki na innych drzewach. Teoretycznie... idąc w stronę jednego ze słońc, a raczej kierując się słońcem, powinniśmy wrócić tu, na plażę. Drzewa nie są tak gęste, by przesłoniły niebo.
Rudowłosa pisarka kiwnęła głową
- Tak, to mogłoby rozwiązać problem. Ale… Co jeśli... - zawiesiła się na moment, puszczając wodze fantazji.
- Załóżmy, że tutejsi dowcipnisie, jednak potrafią być bardzo dowcipni? Albo chociażby ten motyw z linią, która magicznie pozwala nam się rozumieć… Skąd mamy wiedzieć, że gdy wejdziemy w głęboki las, słońca będą widoczne? Hipotetycznie, równie dobrze cały krajobraz może wywrócić się do góry nogami i obrócić w niewłaściwą stronę. Nie mamy kompasu, a i on by nas tu mógł zawieść. - No tak… Karen już snuła hipotezy na temat tego, jak to miejsce może funkcjonować. Trzeba będzie to sprawdzić, ale nie można się tak po prostu wybrać na spontana w głąb lądu. Przynajmniej nie, dopóki Monika nie poczuje się lepiej. Karen zerknęła na dziewczynę.
- Chylę głowę przed pomysłowością. - Axel, na potwierdzenie, skinął głową. Z uśmiechem. - Zapewne i na to znaleźlibyśmy sposób - powiedział. - Ale im gorszy teren, tym lepiej powinniśmy się przygotować. Od dawna nie wędrowałem na bosaka przez las, a obuwie mamy w dość kiepskim stanie. W każdym razie na początek nie mogłyby to być wycieczki zbyt długie.
- Ja się stąd nie ruszam - oznajmiła nagle Iranka wstając powoli z ziemi i odklejając piżamę z pleców. - Uczepiliście się tych pomarańczy jakby były darem niebios tymczasem więcej wody i środków odżywczych traficie w kokosie. W dodatku… mamy obok las z daktylami, które są niczym eee benzyna rakietowa dla naszego organizmu. Nie mam zamiaru drałować gdzieś nie wiadomo gdzie, bo dla niektórych pomarańcze kojarzą się z nie wiadomo jakim luksusem. Przypominam, że są tu też małże, które można jeść, a muszle traktować jako noże… mamy też paprocie z których usypie się miękkie posłanie oraz jesteśmy ‘zabezpieczeni’ ową strefą. Może być zła… może być dobra. Jak Imamowie powiadają: jeśli nie zostało udowodnione, że coś jest haram… znaczy, że jest halal i tego będę się trzymać. - biorąc do ręki chustę, postanowiła po raz kolejny wejść do wody. - Monika nie ma sił siedzieć, a co dopiero chodzić, jest tak wycieńczona, że nie może nawet zasnąć, ale najwyraźniej… niektórzy są zbyt ślepi by dostrzec realia, w jakich się znajdujemy. A i bym zapomniała… poprosiła mnie by wam przekazać, iż chciałaby zrobić napis… na ziemi. Taki który dostrzeże się z nieba. Coś jak SOS i tak dalej. Nie zaszkodzi spróbować, a jej na pewno ulży, gdy na takowy będzie patrzeć. - kończąc swoją wypowiedź w podskokach udała się do wody, przedzierając się przez rozgrzane pasmo plaży.
Wcześniej była kłótnia bez jakiejkolwiek propozycji. Terry zgłosił więc swoją. Znowu wybuchła kłótnia, tym razem na propozycje. Zapewne gdyby przysiadł na środku i zrobił kupę, ponownie wybuchłaby kłótnia:
Jak się kształtuje,
To co z zadka wylatuje?
Równie dobry powód do jakichś swarów. Monika milczała, co poniekąd było zrozumiałe, podobnie jak Dominica, co świadczyło o zdrowym rozsądku. Właściwie zaczynał być już wściekły, ale postanowił się pohamować, tylko raz rzucając „kurwą”, żeby zrozumieli, iż sprawa jest poważna i wszyscy powinni spuścić nieco z wyniosłego tonu.
- Moi drodzy przyjaciele, albo kurwa mać, coś postanowimy, albo jesteśmy ciule do walniętego kwadratosześcianu, cokolwiek to znaczy. A jak zaczniemy się stawiać na zasadzie „mam gdzieś wszystkich i robię co mi się podoba”, to po prostu robimy świństwo i sobie i innym i wykazujemy się zasmarkaną pychą oraz oślim uporem. Przede wszystkim, nie powinniśmy się rozdzielać, bowiem w kupie siła. To chyba wszyscy rozumieją, jeśli już ochłonęli – spojrzał na Irankę. - Nie możemy nikogo do niczego zmuszać, ale naprawdę warto zawiesić trochę swoje ego na kołku – ogólnie przemknął spojrzeniem po paru innych osobach, które usiłowały pokazać, jakie są mąąąąąąądre. - Wracając, nie wiemy, czy strefa jest dobra, czy zła, ale wydaje się, że poza strefą jest normalnie. Nie wiemy, czy klify są tymi samymi, choć osobiście wątpię, proszę księdza, bowiem uwaga Axela ze słońcami ma sens – zwrócił się specjalnie do Aleksandra, który był wcześniej mocno poddenerwowany, ale który wydawał się też być rozsądną osobą. - Pewnie, że mogą działać tutaj jakieś siły dziwaczne, no, ale takie założenie niewiele przynosi. Nie wiemy de facto nic, poza tym, że mamy trochę owoców. Przede wszystkim stan Moniki. Jest słaba oraz nie może chodzić. Jednak przecież to nie znaczy, że po prostu nie możemy jej przenieść na rękach. Znam się trochę na kontuzjach oraz ranach i nie zauważyłem takowych. Także panna Ilham, jako pielęgniarka stwierdziła skutki wywołane opiciem się wodą słoną. Jest tutaj trzech chłopów. Zmieniając się we trójkę moglibyśmy przenieść bez problemu Monikę na rękach niczym księżniczkę, nie tylko do gaju pomarańczowego, ale do klifów. Ten problem więc odpada. Ale nie proponuję iść do klifów, tylko na skraj strefy. Tak jak powiedziała Dafne. Zachowamy w ten sposób i zalety strefy i bliskość normalności. Teraz tak, proponuję podział chwilowy. Axel, Aleksander oraz ja weźmiemy pannę Monikę oraz niosąc niczym księżniczkę, dojdziemy do odpowiedniego miejsca. Panna Ilham będzie nam towarzyszyć opiekując się Moniką. Po przyjściu na miejsce ruszymy, mówię o księdzu oraz swojej skromnej osobie, na pomarańcze, zaś Axel zabierze się za rozpalanie ognia, panna Ilham zaś dalej będzie się opiekować Moniką oraz zbierze trochę kokosów. Bardzo panią proszę – zwrócił się do Iranki – wiem, ze ma pani własne zdanie, ale każdy z nas ma. Nie upierajmy się tym razem. Druga grupa, pod przewodnictwem Dafne pójdzie po daktyle. Karen oraz Nica wiedzą gdzie to jest, więc zaprowadzą. Potem Dafne zaprowadzi na skraj strefy. Tylko bowiem ona oraz Axel znają wspomniane miejsce. Przed wyruszeniem dziewczyny oraz ksiądz nazbieraliby ostrygi. Ilham poprowadzi, bowiem wie, gdzie są, zaś my z Axelem usypiemy napis SOS. Tyle oraz proszę, nie kłóćmy się oraz nie pokazujmy, jak bardzo chcielibyśmy się uprzeć, nawet, jeśli na to mamy wyjątkowo mocną ochotę.
- Świetnie - pokiwał głową ksiądz na roztropne propozycje Terry’ego - wciąż jednak nie rozumiem czemu mamy się stąd przenosić. Poza sferę, na skraj, czy choćby 50 metrów...
- Dobre pytanie, wielebny. Tylko dlatego, że po prostu wtedy będziemy mogli jakby co zwiąć szybko poza strefę, lub zostać w niej - odparł Boyton. Nie dodał, iż po cichu liczył, że względnie kompromisowa propozycja będzie przyjęta przez większość. Dlatego też ją złożył, czasem bowiem lepszy nawet gorszy plan, ale wykonywany wspólnie. Nie chciał, żeby drużyna się jakoś rozdzielała.
- Według mnie pomysł Terry'ego jest idealny. Nie mam nic do dodania - odparła Dafne swoim melodyjnym głosem z szacunkiem patrząc na rzeczonego mężczyznę.
- … na razie nie ma za tym żadnych argumentów - ciągnął Alex po zawieszeniu głosu gdy mu weszli w słowo. - Poza tym, że pierwsza zaproponowała to i dała do zrozumienia, że jej się ta strefa nie podoba, osoba która coś przed nami ukrywa. - Spojrzał na rudowłosą i uśmiechnął się. -
Czego nam nie mówisz Dafne? Bo że coś ukrywasz to widzę.
Dafne odwzajemniła uśmiech. Był to miły uśmiech bez cienia przejęcia.
- Nie wiem skąd ksiądz wysuwa takie wnioski - odparła spokojnym tonem. - Śmiem jedynie twierdzić, że strefa w której jesteśmy nie jest normalna. To nasuwa różne przypuszczenia. Nie ma w niej zwierząt? Może są tu inne stworzenia których one się boją? Wpływa na nasz język i zrozumienie. Na co więc jeszcze może wpływać? Może na złe samopoczucie Moniki, na którą jako jedyną nie może wpływać urok strefy? - Dziewczyna rozłożyła ręce w obronnym geście. - Tak samo jak ksiądz nie wiem. Snuję wnioski. Dodaję dwa do dwóch i stwierdzam co myślę. Jeśli zaś nie chcecie jej opuszczać, to przynajmniej pójdźmy na jej skraj. I tyle. - Dziewczyna ponowiła miły uśmiech cały czas obserwując nienatrętnie księdza.
- Wysuwam takie wnioski - rzekł powoli - bo to widzę. Ukrywasz coś, rzadko zwykłem się mylić w takich sprawach. Fakty są takie, że okradziono was poza strefą. Równie dobrze to coś może nie mieć wstępu tutaj.
Karen zastanawiała się, czy to jakaś nowa wersja disneyowskiego ‘Dzwonnika z Notre Dame’. Przyglądała się to księdzu, to Dafne, z lekkim rozbawieniem, które kryło się w delikatnie uniesionym kąciku ust.
Ilham po kolejnym brodzeniu w wodzie po szyję, wróciła mokra i schłodzona pod palmy z uśmiechem podchodząc do Moniki i stając jej za plecami. Delikatnym ruchem dłoni odgarnęła jej włosy z czoła, zaczesując do tyłu, po czym ułożyła mokry szal na jej głowie układając go w turban. Na koniec uścisnęła jej lekko ramiona, kucając obok i pisząc na piasku.
Wyglądasz jak przewodnik karawany przez pustynię |
Monika uśmiechnęła się do niej pogodnie. Był to miły gest. Zwłaszcza teraz gdy dziewczyna siedziała z trawą do wiązania krzyży, czekając aż ksiądz zauważy, że ten który trzyma w ręku od dawna jest gotowy. Widziała przecież, że wszyscy o czymś zaciekle rozmawiają. Alex kiwnął jej głową z uśmiechem odwracając ku niej twarz na krótką chwilę. Wystawił dłoń do low five i sięgnął drugą po materiały na kolejny krzyż.
W końcu Iranka usiadła na starym miejscu po lewej stronie dziewczyny. Oddychając ciężej, wyprostowała nogi przed sobą, grzejąc stopy w prześwicie słońca. Mokra, flanelowa bluzka z wielkim logiem Ravenclawu przykleiła jej się do kształtnych, nie za dużych piersi. Zacmokawszy w niezadowoleniu, odkleiła materiał od ciała, spoglądając koso na zebranych mężczyzn jakby gotowa kąsać każdego, kto na nią teraz patrzył.
Dafne ponownie rozłożyła dłonie w obronnym geście.
- Dlatego propozycja to skraj strefy.
- Panno Dafne, proszę dać słowo honoru, że nie ma pani pojęcia o tej sferze, a uwierzę pani. Wielebny może mieć niezłe oko, jakby nie było, ta profesja tego wymaga - poprosił Boyton, bowiem cóż więcej można by zrobić. Przy okazji spoglądał spod przymrużonych powiek na Irankę. Oczywiście udając, że patrzy gdzie indziej. Nie chciał wprawiać jej w jakieś zakłopotanie, ale nie mógł sobie odmówić smakowania widoku tak słodkich gron, nawet przez flanelę.
Jest kłótnia o to czy chcemy się wynieść z tej strefy językowej czy nie. Kapłan właśnie zarzucił tej tam… kłamstwo albo raczej… że coś ukrywa. |
Ilham naskrobała leniwie obok uda wiadomość, pokazując palcem Dafne i księdza.
Monika uniosła tylko w zdziwieniu brwi przyglądając się uważniej i Dafne i księdzu, któremu przed chwilą przybijała piątkę, a teraz wiązała kolejny krzyż.
- Oczywiście. Skoro tak stawiasz sprawę Terry, nie mam wyjścia. Daję słowo. Skąd mogłabym w końcu cokolwiek o niej wiedzieć? - odparła spokojnym głosem Dafne, patrząc wprost na tego, który zmusił ją do dania słowa honoru.
- Dziękuję, mi wystarczy - stwierdził. Dziewczyna wydawała się szczera oraz uczciwa w swojej przysiędze. Terry wprawdzie wiedział, że nie ma oka do szczegółów, ale ogólnie raczej ufał ludziom, poza Arabami. Żołnierze jednej drużyny muszą sobie ufać, tego nauczyła Boytona armia. Jeśli ktokolwiek zawodził, marny był jego los, póki jednak nie zawiódł, był traktowany jako prawdziwy kompan. Dopóki więc nie miał innych przesłanek, jej słowo było dla niego dobre.
Muzułmanka patrzyła chwilę na Dafne. Jej twarz była bez wyrazu, ot wyglądała po prostu na zmęczoną i zgrzaną, lecz dłoń jej powędrowała do dłoni Moniki, ściskając ją ukradkiem jakby dawała znak, że ta powinna być w gotowości. Że coś jest nie tak.
Bo było ‘coś’ nie tak, lecz Iranka bała się w tej chwili ujawnić, nie wiedząc, czy nie jest osamotniona w swym osądzie.
Axel się nie odzywał. Czy Dafne wiedziała coś więcej, niż pozostali rozbitkowie, tego nie wiedział. Czy zawsze i wszędzie mówiła prawdę? Nie był pewien. Były pewne niedopowiedzenia, których nie wyjaśnił. Na razie przynajmniej. Ale cokolwiek myślał, to nie zamierzał komentować niczyich słów.
Karen pokręciła w końcu głową
- Wydaję mi się, że ta temperatura już nikomu z nas nie pomaga. Odpocznijmy, póki jest tak gorąco, a potem weźmy się za ponowne debaty, bo jak na razie prędzej skoczycie sobie do gardeł, niż coś logicznego ustalimy. Terry ma dobry pomysł - skwitowała całość sytuacji, po czym podniosła się z miejsca gdzie siedziała i przeszła kawałek by oprzeć ramieniem o ‘wolną’ palmę. Nie było sensu na siłę szukać porozumienia, skoro nikt ustąpić nie chciał. Zaczęła się przyglądać niebu i horyzontowi.
Natomiast machnąwszy na całe swary ręką Terry, wziął się za układanie napisu z kokosów. Wystarczyło SOS. Miał nadzieję, że ktoś weźmie się za ostrygi, bowiem to także trzeba było zrobić tak czy siak. Powiedziałby, że powinni przyjąć, iż większość będzie stanowić, ale niby jak mógłby wymóc na pozostałych taką obietnicę. Niektórzy zwyczajnie lubili się kłócić oraz udowadniać swoje racje. Nic kompletnie nie pomogło jego wejście w ustaleniu decyzji. Cóż, Robinsonowie nie byli jego żołnierzami, nie mógł im niczego polecić. Miast więc tracić bezsensownie czas, wziął się za robotę. Ułożenie napisu nie zbyło trudne, choć żmudne. Układając go obok na plaży mógł brać także udział we wspólnej dyskusji.
- Jeśli ktokolwiek jeszcze chce, zapraszam do pomocy, albo do poszukiwania ostryg - liczył na to, że do tego drugiego wezmą się panie. Robota robotą, ale fajnie byłoby popatrzeć na ich wdzięki na mokrych podkoszulkach.
Axel nawet nie czekał na zaproszenie. Ledwo Terry zabrał się za znoszenie kokosów Axel wstał i wziął się do pomagania. Parę owoców na raz nie stanowiło problemu.
- Mogę nazbierać ci ostryg jeśli jesteś głodny… - Ilham popatrzyła na Terry'ego spod przymrożonych oczu, gdyż blask plaży robił swoje. - Zepsują się w taką pogodę… jeśli ich od razu nie zjemy więc nie ma po co ich zbierać na zapas… - z chęcią pomogłaby przy napisie, ale zważywszy na to, iż dołączył do niego Axel przeważył na decyzji pozostania tam gdzie siedziała. Za dużo mężczyzn jak na paradowanie w piżamie.
- Dziękuję, jestem głodny, chyba wszyscy jesteśmy - przyznał. - Pewnie masz rację z tymi ostrygami. Może dałoby się rozpalić na bieżąco jakieś ognisko - powiedział marzycielsko układając kokosy. - Wtedy można by je upiec. Rozpalałaś kiedyś ognisko tak bez zapałek, albo ktokolwiek? - rozejrzał się. Bowiem sam nigdy tego nie robił. Axel wspominał o jakimś dziwnym sposobie. Może on potrafiłby? Do układania kokosów trzeba było mieć krzepę. Do rozpalania ogniska umiejętności.
W taki upał być głodnym, ma facet fantazje. Il wzruszyła ramionami, uśmiechając się niepewnie i zasypując ostatni napis piaskiem.
- Nie rozpalałam… - mruknęła bardziej do siebie niż do niego.
Idę zbierać muszle, odpoczywaj i uważaj. |
Poleciła niemej przyjaciółce, wstając z piasku i zapatrując się na skalisty cypelek leżący w pełnym słońcu… słońcach. - Ekhm… ktoś jeszcze chce małże?
Jej wzruszenie ramionami wyrażało chyba zdziwienie. Cóż, dlatego Terry odezwał się.
- Nauczyłem się jeść kiedy się da oraz ile się da. Wiesz, na zasadzie: jak nie zjesz teraz, potem możesz długo nie mieć kolejnej okazji. Oraz dziękuję - dodał myśląc o Irance, że jest bardzo dziwną osobą. Początkowo wydawała mu się słabą, przestraszoną dzieweczką, żeby później pokazać swoje humory, albo wyrazić własne, dobitne zdanie. Widocznie właściwie w kobietach jest tysiąc masek oraz tysiąc osobowości. Która spośród nich prawdziwa? Może wszystkie, podsumował patrząc na ruszającą do boju przeciwko ostrygom Ilham.