Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-10-2016, 17:42   #61
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Noc I/II - Terry, wspomnienia

W końcu nadeszła ta chwila. Położyli się spać.
Terry objął wartę.
Przysiadł niedaleko ogniska rozglądając się po ich prowizorycznym obozie.
Nie był jednak jedyną osobą, która nie spała. Nie był też jedyną osobą, która teraz siedziała koło ogniska. Ksiądz Aleksander nawet nie zmienił pozycji z siedzącej na leżącą nadal wpatrując się zamyślony w płomienie, a gdzieś obok, siedziała też i Ilham.

Wszyscy, poza Aleksandrem i Ilham, chyba spali. Jednak dawny sierżant wojsk inżynieryjnych czuwał podkładając niekiedy do ognia. Maczugę trzymał przy sobie, jedna dłoń stale spoczywała na niej. Oglądał dziwne gwiazdy, ale czy bardziej dziwne niż reszta rzeczy, które odnaleźli na Wyspie Robinsona? Raczej średnio miał ochotę na pogaduchy. Wolał myśleć, zresztą Aleksander chyba także. Podkładał, rozglądał się, słuchał szumu morza, słowem pilnował swoich towarzyszy, którzy zaufali mu powierzając mu samych siebie. Myślami jednak wracał ku przeszłości.
Szpital należał do tych wielkich wojskowych molochów, które, zbudowane niedawno, miały stać się wzorcowymi miejscami opieki dla rannych żołnierzy powracających z konfliktów. Duże, świetnie wyposażone, stanowiły niemal labirynt dla niewtajemniczonego w ich zawiłe ścieżki. Dla Boytona pewnie też, gdyby nie dokładne przestudiowanie wiszącego w portierni planu. Zresztą, przebywał tu już od jakiegoś czasu. Dlatego bez problemu dotarł do odpowiedniego gabinetu.
- Sir, sierżant Terry Boyton – zasalutował przed oficerem.
- Witam sierżancie – powitał go salutem młody Murzyn w kitlu i ze stetoskopem na szyi. „Lieutenant Dr Kanes”, jak zdołał przeczytać na plakietce. – Chciałem porozmawiać z panem na temat waszej akcji.
- Znowu?! – prawie wykrzyknął.
- Tak, ciszej proszę – dodał lekarz rozkazującym tonem. – Sam pan rozumie, sierżancie. Fizycznie jest pan całkowicie zdrowy. Ale psychicznie…
- Przepraszam sir, ale naprawdę uważa mnie pan, doktorze, za… - spytał.
- Za osobę mającą problemy emocjonalne. Być może – dodał – jedynie, być może.
Terry pokręcił głową na wspomnienie Arabów. Zaczął błagać w myślach, by badanie skończyło się czym prędzej.
- No, zasadniczo to nie wykryliśmy nic – kontynuował lekarz, - ale proszę zrozumieć, wielu po powrocie z wojny trafia tutaj.
- Panie poruczniku, proszę uwierzyć, że powiedziałem wszystko wszystkim, nawet więcej – starał się być przekonywający. - Mam dosyć. Chcę to zostawić za sobą. Czy to tak wiele?
- Przekona się pan, że tak – mruknął Kanes. - Proszę opowiedzieć jak to było.
- Panie poruczniku.
- Tutaj jestem lekarzem, oficerem zaś później.
- Oczywiście, przepraszam doktorze, ale opowiadałem już tyle razy, nie chcę do tego wracać. – Przed oczyma stanęły mu minione chwile. Opętańczy wzrok fanatyków, niezrozumiale okrzyki, błysk krzywej szabli, która zdjęła głowę Jonesa oraz krew tryskającą fontanną na wszystkie strony. Zachlapała Araba dzierżącego szablę niczym rzeźnika na pieprzonych jatkach. - Wszystkim wam, niewiernym, będzie kęsim – wrzeszczący Arabus wykrzywił pyszczysko złośliwie szczerząc pozłacane zęby. Jedyny spośród nich, który mówił nieco po angielsku. Bez wątpienia był też przywódcą. Nienawidził Europejczyków, to było widać.
- Taaaak - mruknął Kanes – to był rozkaz 122 – ni to twierdząc, ni pytając.
- Tak jest – westchnął Terry. Standardowy patrol na Wzgórzach Haraja. 3 drużyny 2 plutonu wojsk inżynieryjnych…
- …którym pan dowodził. Czy często pan jeździł na zwiad? Nie mógł pan zostawić to dowódcy drużyny?
- Mogłem, jednak zazwyczaj od czasu do czasu dołączałem się do objazdu. Inni dowódcy plutonów również, zaś oficerowie zachęcali do tego. Całkowicie zresztą słusznie Odpowiadaliśmy właściwie za budowę schronów, ale ot czasami dostawaliśmy normalną robotę patrolową. Wszystkie jednostki specjalistyczne tak miały. To pozwalało zachować sprawność, wzmacniało morale chłopaków oraz dawało wiedzę, jakiej nie uzyskalibyśmy siedząc w bazie - Terry przygryzł wargi, żeby nie wybuchnąć. Przecież lekarz musiał to, kurde blade, wiedzieć.
- Tam zastawiono na was pułapkę?
- Tak. Zdradził nas arabski przewodnik. Ponoć porwali mu córkę i zagrozili, że ją zabiją, jeśli nie wprowadzi nas w pułapkę. Przynajmniej tak słyszałem, bo on sam zginął podczas strzelaniny. Jechaliśmy jak zwykle dwoma Jeepami, szykiem ubezpieczonym. Pierwszy dostał z ichniejszej bazooki… nie było co zbierać. Kupa okrwawionego żelastwa wraz z naszymi chłopakami – cedził. - Później było trafienie w koła z karabinu dużego kalibru. Padł kierowca. Jimmi i ja zostaliśmy ranni. Ponieważ zbiornik ropy oberwał, wyskoczyliśmy z samochodu chcąc bronić się na górze opodal.
- Wtedy stracił pan przytomność?
- Tak. Paliwo buchnęło wcześniej niż myśleliśmy. Rzuciło mnie. Nie pamiętam. Obudziłem się w ich piwnicy. Tam na opłotkach wioski Segdat. Ja, Jimmi i Jones.
- Mówili coś?
- Tak, ale nie rozumieliśmy. Dopiero kiedy się zjawił ten dowódca rzucił, że jesteśmy uwięzieni przez Front Wyzwolenia Azji, czy coś takiego. Nie mówił dobrze po angielsku, a ja miałem gorączkę po postrzale. Nie rozumiałem go.
- Wtedy wziął Jonesa?
- Poprosiłem go o wodę dla nas. Nie piliśmy wiele godzin. Powiedział, że da, jak wyczyszczę językiem jego buty – przełknął ślinę. - Zrobiłem to płacząc niczym gimnazjalistka. Podłe buciory śmierdzącego bandziora, ale nie dał. Wziął Jimmiego. Najpierw… doktorze, jedynie Jimmi nie został raniony, pewnie dlatego… dlatego go wzięli. Zdjęli mu spodnie, zgwałcili nogą od taboretu, potem ścięli głowę. Byliśmy związani, on krzyczał póki mógł. Oni się śmiali. – Przełykał ślinę nerwowo, ciągle czując suchość gardła. Twarz żołnierza, bandytów, dowódcy przegalopowały przez jego stężałe myśli. Pieprzyć ich! Pieprzyć ich wszystkich! Pamiętał doskonale. Oraz nienawidził. Gdyby mógł zatłuc go jeszcze raz, uczyniłby znowu to samo bez mrugnięcia okiem. Pozostałym także.
- Nocą uciekliście?
- Tak, spili się. Niby muzułmanie. Bandziorstwo, wywrotowcy arabscy. Stłukłem pozostawiona butelkę, szkłem przeciąłem więzy. Uciekliśmy.
- Precyzują pańskie zdanie: pan uciekł, wynosząc Jimmiego Hammervilla na plecach. Ale pan zadźgał także ich dowódcę tym szkłem? Niektórzy mówili, że to przykrycie własnej nieudolności.
- Jest pan oficerem, doktorze, starszym stopniem. Ale proszę tego nie robić. – Ścisnął pięści. – Proszę darować sobie te pieprzone pomówienia. – Jasne oczywiście, pamiętał: krew na szkle, krew na szyi oraz ponura satysfakcja, kiedy walił tamtego bandziora pięścią po łbie. Za Jonesa, za wszystkich. Ale tak czy siak, musiał to zrobić, żeby uciec. Zatłukł niczym psa, nawet dokładnie nie wiedząc, kiedy łajdaka załatwił.
Kanes pokręcił głową.
- Nie twierdzę tak, ale zrobił się problem. Nie powiedziano panu?
- Proszę wytłumaczyć.
- Pismaki! Czytał pan „The Sun”?
- Nie interesują mnie brukowce.
- Słusznie właściwie – Kanes podrapał się po głowie. - Niestety, tym razem jest zamieszczony artykuł na temat armii. Te pieprzone pomówienia są właśnie stamtąd.
- Pan żartuje – wybąkał Terry.
- Niestety nie. Armia może pana odpowiednio ocenić, dać awans, medal, ale nie może pana powstrzymać od kontaktu ze światem, lub raczej, świata od kontaktu z panem właśnie. Można spodziewać się najazdu żurnalistów, którzy się dorwą do pana, niczym bąki do krowiej krwi.
- Jasny gwint – wyrwało się Boytonowi.
- Tym krwiopijcom nie jest tak łatwo się wymknąć, jak mi.
- Mogę prosić, żeby mnie przenieśli.
- Owszem, ale nie teraz. Wie pan doskonale, co mówi regulamin. Wprawdzie według mnie wrócił pan całkowicie do dawnej sprawności, ale…
- Może na Falklandy, lub do Surinamu?
- Niewykluczone. Ale przed panem jeszcze etap badań psychiatrycznych.
- Kolejnych?
- Owszem. Ale nie u nas. W innym szpitalu. Proszę, specjalizowany zakład leczenia chorób umysłowych – podał mu kolorową wizytówkę. - Tam ma pan nazwisko lekarza oraz terminy przyjęć. Normalnie powinien iść pan umundurowany, ale póki co, ma pan urlop zdrowotny. Wspominałem panu na temat tego pismaka, żeby pan nie dał się zaskoczyć. Bez munduru będzie im trudniej pana rozpoznać.
Wymienili jeszcze kilka uwag.
- Do widzenia. Dziękuję – podał Kanes'owi rękę.
- Do widzenia. Proszę dać znać, jak tam panu poszło. Mam nadzieję, że rychło wróci pan do służby.

Jakiś czas później Armia Jej Królewskiej Mości uznała, że nie interesuje ją już sierżant Terry Boyton. Jako oficjalny argument podano teoretyczną możliwość odnowienia się szoku pourazowego. Został wykopany na wojskową rentę, zaś kiedy reporter „The Sun” odwiedził ośrodek oraz chciał drążyć temat patrolu na Wzgórzach Haraya, odpowiedziano mu, że sierżant Boyton już nie należy do Sił Zbrojnych Wielkiej Brytanii oraz że armia nie interesuje się cywilami, stąd nie może poinformować szanownego przedstawiciela prasy, gdzie mógłby byłego wojaka zastać.
Trzaskający ogieniek wyrwał go spośród kłębowiska myśli. Wszystko było tak samo, jak przed chwilą. Śpiący współtowarzysze, Aleksander, Ilham, otoczenie… Rozejrzał się ponownie, zrobił paręnaście kroków w prawo, kolejne w lewo, potem dorzucił jakąś gałązkę. Stanął rozglądając się dookoła obozowiska.
 
Kelly jest offline  
Stary 22-10-2016, 18:33   #62
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Noc I - Alex w mrokach nocy



Karen spała już oddychając spokojnie przez sen, toteż ksiądz znów skupiał się na ogniu dorzucając drewna od czasu do czasu, by utrzymać przesadnie duży jak na ich potrzeby płomień. Jego wzrok poza jasność żywiołu uciekał jedynie na krótkie momenty do twarzy Dafne leżącej po drugiej stronie ogniska, wtulonej w obejmującego ją Axela. Wyżej, lub na boki nie ośmielał się kierować wzroku. Urokliwy rudzielec porządnie pozamiatał we łbie Alexandra, który od pierwszego spotkania na plaży poczuł do niej niewytłumaczalną słabość.
Czy aby na pewno niewytłumaczalną jednak?
Ton jej głosu wywoływał w nim drżenie za każdym razem, gdy go słyszał. Ciepły, którego chciałoby się słuchać z półprzymkniętymi oczyma godzinami. Nie to by nie chciał od niej czegoś bardziej wymiernego na jakiejś piaszczystej wydmie… ale to było jedynie jakby pięknym dodatkiem spinającym wszystko klamra kompozycyjną.
Jednocześnie kryła jakąś tajemnicę, bała się… może tu nie chodziło o samotność? Może szło o zaufanie? Wspomniał jej zachowanie na skałach zanim rzuciła się do ucieczki, po której Axel wszystko spieprzył. Bała się zaufać? Bała się otworzyć? Wariantów było wiele, a każdy możliwy. Nawet taki, że Lacroix krzywdził Dafne nie samym faktem iż czuła się samotna w związku. Mógł ją po prostu bić za przejawy życzliwego zainteresowania i nawet nie zdrożnej bliskości wobec kogoś innego. Alex wspomniał jej roztrzęsienie gdy Lacroix do nich podchodził... A mogło być i tak, że Axel naprawdę kochał tę dziewczynę, a to ona bała się zaangażowania?
Ksiądz skrzywił się. Czuł do Lacroixa złość, zazdrość i pogardę, ale to ostatnie to raczej jako odbicie samego siebie. Gdy myślał o typie jako tym co traktuje samotną w związku dziewczynę jako sex-zabawkę, wynikało to z tego, że sam raczej prócz egoistycznej chęci napawania się jej głosem nie myślał o niej daleko inaczej. Pod względem charakteru dziewczyna była pusta jak wydmuszka. Ciągły, aż nieludzki w swej permanentności uśmiech na ślicznej twarzy, naturalna bezwstydność i epatowanie miłym dla oczu widokiem, brak głębi. Rozklejanie się jak przy skałach. Podczas gdy taka Monika, odcięta od świata dźwięków i chora, z twardością ‘mówiła’ o tym co trzeba zrobić jak umrze. Co zapewne wedle niej wkrótce się zdarzy. Bez załamania się. Z wolą walki. Z uśmiechem jakby starała się jeszcze pocieszyć kogoś obok kto na takie słowa mógł reagować dołem. Karen, pięknie łącząca romantyzm i emocjonalność ze zdrowym dystansem. Żywiołowa i pełna temperamentu Dominika. Prawie dzika Ilham reagująca tak intensywnie na wszystko wokół… Każda w sobie coś miała. W głębi. Zaiste, może oprócz emocjonalnego podejścia do zwierząt, Dafne była przy nich niczym piękna pusta skorupa. Ale cóż z tego, że ciężko dopatrzeć się było głębi pod fasadowością permanentnego uśmiechu i wszechogarniającego promieniowania dobrem, aż po odruch wymiotny. Była piękna, zjawiskowa, magnetyczna, a przy tym w niewytłumaczalny sposób fascynująca. Bijąca w łeb jak wściekły muł. Aż naturalnie wynikała przy tym wręcz walka o jej spojrzenie, uśmiech, głos, ciepło dotyku. Była jak narkotyk, a Alex był chyba pierwszym który zaćpał się uszami.

Oderwał wzrok od jej twarzy widocznej z jego perspektywy tuż ponad płomieniami ogniska i uniósł w zamyśleniu wzrok wzdychając cicho.
I zamarł po krótkiej chwili.
Rozmowa z Karen i rozmyślania o rudowłosej dziewczynie sprawiły, że zapomniał. Zapomniał przed czym chciał uciec siadając jak najbliżej płomienia. Przed czym uciekać miał do świtu.
Ciemność.
Stała tam i patrzyła na niego setką oczu tego co w sobie kryła. Uśmiechała się ostrymi szpicami zębów tych co czaili się w niej. Niema do bólu, swoją upiorną ciszą zapowiadała zabawę. Zabawę dla tego co skrywała, zdecydowanie nie dla Alexa.
Drżącą dłonią dorzucił do ognia i rozejrzał się.
Była wokół.
W oddali, na wprost nie była pełna, księżyce i gwiazdy litościwie rozświetlały przestrzeń rozganiając trochę mrok. Rzucały refleksy po falach… ale i kreowały cienie przy skałach dające kryjówkę temu co kryć się w nich mogło i chciało. Gorzej było po bokach, pomiędzy palmami mrok panował zdecydowanie gęstszy, ognisko nie dawało dużo światła, a patrzenie w ogień przyzwyczajało oczy do jasności i pogłębiało efekt mroku przy spoglądaniu w ciemność. Były tam czy nie… mogły tam być. A jak mogły to prawie jakby były.
Kto?
A czy to ważne? Zombie? Dziwne zwierzęta chcące szarpać żywe mięso? Po plecach przebiegł mu dreszcz. Alex zadygotał i dorzucił do ognia drżącą ręką. Starał się skupić na czym innym, myśleć o innych sprawach, zwolnic mózg z objęć chwytającego go przerażenia. Pomyślał o tym, że Monika znów może mieć koszmary. Może powinien przysiąść do niej i znów głaszcząc po włosach śpiewać? Miała jakiś dar, skoro jakoś przyjęła sens kołysanki nie słysząc przecież nic. Alex prychnął wspominając słowa Axela. Trzecia część szkockich małych chłopców i dziewczynek usypianych kołysanką, zasypiała przy rymowanej opowiastce o fae porywających dzieci. Dla Lacroixa było to zbyt straszne? Makabryczne? Nie pamiętał jakiego słowa Axel użył. Monika zaś skupiła się na wydrze. Zamyślił się.
Chciał podejść i choć sprawdzić co z nią, ale wtedy znów spojrzał w niewidoczne setki oczu, zębów i co tam jeszcze się kryło.
Skulił się.
Nie mógł do niej iść, bo jakby przy niej epatował swym przerażeniem, to koszmary może byłyby kwestią chwili. Skulił się i zapatrzył w ogień.
Pusty grób wykopany na pogrzeb dnia następnego, był mokry i wzbierał wodą. Chłopaki z Bandy Keithlina srogo go skopali. Pastwili się nad Alexem bitą godzinę. Keithlin i jego gnoje nie byli dla Wydr jakimś specjalnym przeciwnikiem. Dostawali wycisk za każdym razem gdy podskoczyli, czasem naprawdę srogie łomoty. Do tego byli sfrustrowani, bo ekipa Alexa zaanektowała na gangsquat zdezelowany ale wygodny budynek obok starej pływalni. Oni sami zaś rezydowali w ruinie obok cmentarza. Do tego ostatnio Celtic pokazywał Rengersom kto rządzi w Glasgow. Keithlinowcy kibicowali “The Gears”, Wydry “The Bhoys”. Frustracja rosła. To dlatego jak udało się dorwać im samotnego Wydrę grupą - wpadali w amok. Alex doświadczył tego właśnie dzisiaj. Był prawie nieprzytomny z bólu, a wokół… wokół panowały ciemności. I lekko siąpiło.
Miał złamaną nogę, żebra chyba też. Nawet nie mógł marzyć o tym, by spróbować wyjść, a z tej perspektywy widział tylko prostokątny obręb nieba, tak ciemnego i bezgwiezdnego w mieście. Obrys nieba zresztą ledwo odcinał się od ciemnych ścian wykopanego grobu.
Deszczyk poruszał liśćmi, gdzieniegdzie słychać było… kroki? Szurania? Może to tylko jakaś gałąź o nagrobek pod wpływem wiatru, a może nie? Piski to szczury? Cichy pomruk to kot wkurzony pogodą i przemykający pomiędzy grobami? Wmawiał sobie że tak, ale wiedział gdzie jest, a trochę opowieści się nasłuchał. Parę filmów obejrzał.
Dygotał jak w febrze nie tylko z zimna, bólu i przemoczenia.
Grabarze znaleźli go dopiero nad ranem.
Wspomnienia nie wzruszyły nim jakoś specjalnie. Nie bał się ich. To co przeżył tamtej nocy przeżywał jeszcze kilkakrotnie. Raz gdy w czasie nowicjatu pieprznęły korki, a przeor spał pijany i nie było jak dostać się do magazynku po świece, bo to on miał klucze.
Innym razem… Ot po prostu były inne razy.
Noc na Cardonald Cementery nie była wśród nich specjalnie wybitna. Każdy taki motyw wzbudzał przerażenie. Ona była po prostu pierwsza. Może inicjująca? Ksiądz poczuł dreszcz chłodu na nagich plecach. Niby było ciepło, ale temperatura spadła względem dnia. Od ogniska szło ciepło nagrzewające przód ciała, plecy czuły kontrastowe do tego wieczorne powiewy. Chciał wstać po sutannę leżącą obok posłania Moniki by zarzucić ją na siebie chociaż jak pelerynę… Ale by to zrobić musiałby odejść od ognia.
Dorzucił do niego i nigdzie się nie ruszał.
Ciemność rozbłyskała w podświadomości projekcją podświadomych imaginacji. Słyszał jak do niego szeptała.




- Zanim zaczniemy chciałbym coś zweryfikować. Względem informacji z tego co mam w Twojej karcie Alex. - Dr Kid uśmiechał się sympatycznie do chłopaka rozglądającego się ciekawie po gabinecie psychologa.
- Tak?
- Usiądź wygodnie i oprzyj głowę o oparcie. Pod żadnym pozorem nie wstawaj.
Dr Kid wstał i podszedł do posłusznie spełniającego polecenie młodziutkiego pacjenta. Miał jakąś metalową skrzynkę niewiele większą niż głowa. Była w formie sześcianu, pusta w środku i o dość cienkich ściankach, z których dwóch brakowało. Wyglądało to trochę jak parodia hełmu. Dr Kid przymocował cholerstwo do oparcia i kazał włożyć w to głowę Alexowi, który zaraz nawet poruszając nią stracił widok na boki. Rejestrować wzrokiem mógł tylko to co na wprost: biurko i mieszczące się za nim miejsce psychologa.
Fergus Kid usiadł i zaczął coś notować, po czym uniósł wzrok i skupił go gdzieś po lewej za plecami chłopca. Mina jego… Był jakiś zdziwiony, spiął się trochę. Alex obrócił się i zobaczył tylko metalową ściankę skrzynki. Psycholog przeniósł wzrok za niego i jakby coś chciał powiedzieć, na twarz wystąpiło mu większe zaskoczenie. Wzrok zaraz przesunął się znów. Powoli, na prawo od siedzącego. Alex znów obrócił głowę, tym razem w prawo. Znów blacha. Zaczął panikować, ręce łapały trzęsiawkę. Czuł jak serce łomocze mu jak oszalałe.
- Co tam jest…? - spytał spiętym i nerwowym głosem.
- … - Dr Kid otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydobył z siebie głosu. Patrzył jedynie jakby coś śledził za plecami chłopaka. Z lewej na prawą, z prawej na lewą.
Przerażony Alex kręcił głową, ale w skrzynce nic nie widział, w końcu zerwał się z fotela, wpadł na biurko, odwrócił się i spojrzał na gabinet.
Nic tam nie było.
- To nie jest strach przed ciemnością, jak napisała Twoja matka w wywiadzie. - Psycholog zaczął coś pisać, a Alex spoglądał na notatki:

Cytat:
Pacjent lat trzynaście, wychowywany od dziecka w permanentnym braku komfortu i bezpieczeństwa, bez ojca i w skrajnie niekorzystnych warunkach bytowych. Chłopiec nauczył się doszukiwać naturalnych, w pełni realnych i racjonalnych zagrożeń na jakie jest i był wystawiony, jako mechanizm obronny. Brak w tym oznak paranoidalnych. Incydent opisany w karcie pacjenta przeniósł to dalej w sferę doszukiwania się zagrożeń nieracjonalnych i alogicznych w przestrzeni wykluczającej weryfikowalność zagrożenia. Testy wykazują podobny system zachowań do zadeklarowanego strachu przed ciemnością, w przypadku ograniczenia zmysłu wzroku innymi metodami, a przez to ograniczenia możliwości weryfikacji imaginowanego zagrożenia. Chociaż lęki dotyczą ograniczenia wiodącego zmysłu per se, to w warunkach naturalnych zamyka się to w praktyce na lękach odczuwanych względem ciemności, na co również wpływ mogła mieć forma przeżytego incydentu, oraz zakodowany w nas wszystkich od czasów pierwotnych strach przed…
- Panie doktorze, co mi jest? - Alex niewiele rozumiał z tego co czytał, szczególnie, że czytał słabo i (aktualnie) do góry nogami.
- Nie boisz się ciemności, ale tego co się w niej kryje. Choć nic w niej nie ma, wmawiasz sobie, że jest. Kreujesz własne lęki. Nie jest to - Kid odchrząknął. - Nie jest to jakiś wybitnie rzadki przypadek.
- Da się to… - Chłopak nie bardzo mógł znaleźć słowo. “Wyłączyć” jakie cisnęło mu się na usta jakoś chyba nie odpowiadało.
- Trzeba trochę pracy. Po pierwsze musisz szukać w sobie pokładów odwagi. Wychodzić naprzeciw wyimaginowanym zagrożeniom. Weryfikować. Zbadać. Zrozumieć, że tam gdzie widzisz zagrożenie, nie ma go. Po wyjściu mu naprzeciw…
Chłopak spiął się.
- … To nie łatwe, ale jest coś jeszcze co może ci pomóc. Wyobrażając sobie coś, musisz myśleć racjonalnie. To trochę paradoks, ale przy tym wierzyć, że to czego się boisz to imaginacja. Coś czego nie ma. - Psycholog zamyślił się. - Wiara w celu umocnienia racjonalizacji i logiki postrzegania. Ciekawy paradoks. Jak z twoją wiarą Aleksandrze?
Aleksander milczał, patrzył w płomień.
Dygotał lekko.
Dorzucił do ognia.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 22-10-2016 o 18:51.
Leoncoeur jest offline  
Stary 24-10-2016, 12:41   #63
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Noc I/II - Na plaży coś się zdarzy, by uciec każdy marzy

Nagle coś przykuło uwagę Terry’ego. I nie, nie była to pajęczyna gwiazd nad jego głową. Nie były to też dwa księżyce. Nie było to pomrukiwanie Moniki, ani ciche chrapanie Axela. Z początku mężczyzna, widząc to coś nietypowego, najzwyczajniej w świecie zamrugał, zupełnie jak ktoś. kogo pierwszą myślą było “wpadło mi coś do oka?”. Jednak zamruganie nic nie zmieniło…j
Delikatne powiewy chłodnego wiatru smagały morskie fale wprawiając je w ruch. Nie zapowiadało się ani na sztorm, ani nawet na najmniejszą niepogodę. Teraz jednak, morze zdawało się falować dużo mocniej niż powinno to robić w rytm kołyszącego je wiatru. Właściwie falowało nienaturalnie, zupełnie jakby rosło… powstawało w górę jedną wysoką falą, która za kilka uderzeń serca miała ich zalać.
Nie było trzeba długo czekać, by przekonać się, że to nie morze, ani nawet nie fala. Że żadna woda ich nie zaleje.
Nie było trzeba długo patrzyć, by przekonać się, że to... armia.
Armia zapytacie?
Tak, właśnie to przyszło Terry’emu do głowy. Wychodząca z głębin morza armia.
Nadzy ludzie, ociekający słoną morską wodą, z oczami utkwionymi sztywno wprost w ognisko, wprost w Terry’ego, wprost w obóz... kroczyli w milczeniu. A krok za krokiem zbliżali się i zbliżali…

Aleksander zaś dokładnie w tym samym momencie dostrzegł, jak Dafne wyswabadza się z uścisku Axela i z zaniepokojonym wyrazem twarzy unosi w górę głowę.


Ilham, wpatrująca się w ciemny morski horyzont, od niemalże godziny walczyła z zamykającymi się oczami. Jej świadomość czuwała. Jej powieki zamykały się. Ale przecież jej świadomość czuwała. Powieki otwierały się. Powieki zamykały się. I akurat gdy znowu się otwierały, usłyszała krzyk Terry’ego.

- Kurwa! Wstawać! Wstawać! - Ekssierżant Terry zaryczał niczym tur. Nawet lamparcica Ilham nie powstydziłaby się takiego wrzasku. - Wstawaaaać! - błyskawicznie wpadł pomiędzy nich szturchając gwałtownie wszystkich śpiących. - W nooooogi! - Nie czekając na nic, schwytał na ręce Monikę drąc się dalej. Dosłownie, mieli sekundy. Szczęśliwie walka przeciwko bandom uczy refleksu.
Odruchowo na taki wrzask Alex oderwał wzrok od Dafne i wciąż zestresowany ciemnością panująca wokół spojrzał na tych co wyszli z morza. Strach ścisnął mu krtań i w pierwszej chwili zamurowało go zdrowo.
Zaraz jednak się zerwał i podskoczył do zbierającej się obok z improwizowanego posłania Dominiki toczącej półprzytomnym wzrokiem. Strach nie uleciał. To, co drzemało w ciemności, a przed czym (choć nie istniało) Alex dygotał całym jestestwem, zeszło na drugi plan.
Przed zagrożeniem namacalnym. Realnym.
Strach paraliżujący, nie pozwalający się ruszyć, strach przed niewiadomym czającym się w mroku, ustąpił przed innym strachem. Takim, gdzie włosy stawały na głowie, lecz człowiek reagował bardziej przytomnie.
Wziął wybudzającą się powoli Dominikę za ręce i po prostu pociągnął ją za sobą biegnąc ku Terry'emu i Monice, którą tamten już trzymał na rękach.
Karen spała z rękami skrzyżowanymi pod biustem, zwinięta w kłębek. Rzadko o czymkolwiek śniła, a jeśli już, to zwykle nie pamiętała. Krzyk przedarł się jednak do jej umysłu i wywołał całkowicie automatyczną rekcję. Podniosła się do siadu, jeszcze kompletnie niewybudzona. Serce tłukło jej się po klatce, instynkt zadziałał, zanim kobieta w ogóle wiedziała co się dzieje. Półprzytomnie zorientowała się, że głos należy do Terry’ego, a potem wszystko uderzyło w nią jak kula armatnia w odsłonięty bok statku. Przypomniała sobie gdzie byli, co się wydarzyło w ciągu dnia, że była noc, że były warty… Karen zakręciło się lekko w głowie, ale przetarła twarz dłońmi i podniosła się, wspierając wolną ręką. Była nieco skostniała, ale zaraz spojrzała w kierunku wody. Dostrzegła, co było powodem zamieszania. Nie miała słów, żeby opisać co zobaczyła. Lęk szarpnął jej gardłem i zachłysnęła się. Pierwszą reakcją było zamrzeć w bezruchu, jak sarna na drodze, widząca światła zbliżającego się auta. Zaraz jednak Karen wzięła wdech i zamrugała. Pod uderzeniem tak ukochanej sobie adrenaliny, odwróciła wzrok od ‘armii’ i wykonała kompletnie automatycznie polecenie Terry’ego. Uciekać? Proszę bardzo. Prawie się za nią kurzyło. Choć bieganie po piasku było męczące jak jasna cholera. Dokąd miała jednak wiać? Cholera wie, wiała więc przed siebie, w stronę gdzie wiedziała, że było względnie bezpiecznie, czyli jak najdalej od wody w miejsce, które już znała, a pomyślała o tej cholernej granicy. Do diabła z tą strefą.
Sen zamienił się w koszmar, lecz innego nieco rodzaju.
- Dafne? - Tym jednym słowem Axel upewnił się, że dziewczyna rzeczywiście jest obok niego.
Zerwał się na równe nogi.
Dafne co prawda nie zniknęła, jednak to, co wyłaziło z morza, w najmniejszym stopniu Axela nie zachwyciło. W pierwszej chwili skojarzył wychodzące z wody sylwetki z rycerzami, co w 'Bajce o carze Sałtanie...' również z fal się wyłaniali, ale nie potrzebował nawet dwóch uderzeń serca, by dojść do wniosku, iż przybysze nie są odpowiedzią na wykokosowane na plaży napisy SOS i HELP. Nie miał zamiaru rzucać się im na szyję. Wprost przeciwnie.
A mówił wszystkim, że strefa jest niebezpieczna. Powtarzał. I nie posłuchali. Chociaż, nie da się ukryć, nie o takim niebezpieczeństwie myślał. Prawdę mówiąc nie myślał o niczym konkretnym.
Przybysze z morza zdecydowanie nie wyglądali jak honorowa eskorta, wysłana na powitanie honorowych gości. Axel nie wiedział, czy przyszli tu, bo zostało naruszone jakieś tabu, czy też po prostu mieli ochotę na świeże mięsko, albo chcieli się ogrzać przy ognisku. Może zwabił ich ogień... Jeśli tak, to już Axel się postara dostarczyć im trochę więcej ognia...
Sądząc z tempa, w jakim poruszali się morscy ludzie, miał jeszcze parę sekund, nim znajdą się obok Dafne i niego. Walka pozbawiona była sensu, trzeba było robić to, co wyryczał na całe gardło Terry. Axel w dwóch ruchach zawinął w marynarkę sweter i swoje buty, po czym z tobołkiem w dłoni podał rękę Dafne.
Ktokolwiek kiedyś wędrował lasem w nocy, doskonale wie, że bez światła pod postacią latarki, czy pochodni, jest on ciemny. Jeszcze zimowy, bez liści w rozgwieżdżoną noc pozostawiał jakiś ledwo widoczny półmrok, dzięki któremu można było rozpoznać coś na odległość metra czy dwóch. Przy liściach na górze, nie widać nic było nawet na odległość ramienia, bowiem światło po prostu nie miało prawa dotrzeć. Przynajmniej na Ziemi, ale wydawało się, że akurat tutaj optyka nie działała inaczej. Przynajmniej Boytonowi, który nie pieprzył się, bo nie było na to czasu, ale budził wszystkich wrzaskiem oraz mocnymi szturchnięciami nogą w tyłek, czy uda. Nie było na co czekać oraz cackać się, kiedy ruch mógł ratować życie.
- Szybciej! - ryczał Terry, trzymając w ramionach teraz mocno i ze strachem wtulającą się w niego Monikę. Szczęśliwie część drużyny jeszcze nie spała. Karen zerwała się, inni także zaczynali się ruszać. Budzącym walnięciom oraz wrzaskom oprzeć się bowiem nadzwyczaj trudno. - Plażą, w noooooooooogi! - W ciemnym lesie nocą bowiem nawet normalny, powolny chód byłby trudny, zaś bieg zwyczajnie awykonalny. - Tam, tam! - Wskazywał drogę plażą, skąd wrócili Axel i Dafne, bowiem tam gdzieś był koniec strefy. Obawiał się rozdzielenia. Nie wiadomo, jakie rzeczy jeszcze na nich czyhały.


Idą, idą zombie poprzez morza brzeg,
Nic nam nie pomoże, tylko szybki bieg.
Serce wali trwożnie, jak armatni huk,
Gorszy niż tygrysy nieumarły wróg.

Idą, idą zombie poprzez ciemny las,
Niczym mroczna powódź, żeby dostać nas.
Strach wokoło płynie i śle macki swe,
Czarna sunie fala i już zbliża się.

Idą, idą zombie, idą wciąż i wciąż,
Pełzną przez tropiki niczym ciemny wąż.
Rozpacz, krzyk, ucieczka, oczy pełne łez,
Aż się zamajaczy czarnej strefy kres
.

No tak, nawet w najstraszniejszych chwilach poecie przeskakują przez myśli wiersze.

- O co… ja pier… ale… dlaczego? - Dominica mówiła cicho, nie kierując tych słów do nikogo konkretnego, ale dając się porwać Alexowi i nie puszczając jego ręki. Widok był… nierzeczywisty. Nie bała się, bo wszystko było tak absurdalne, że raczej miała ochotę się szaleńczo roześmiać.

Ilham była w szoku, tak wielkim, że poruszenie się w ogóle nie wchodziło w grę. Patrzyła za to na poruszający się brzeg, na przybliżające się postacie. Zaś czym dłużej patrzyła tym więcej widziała. Najpierw uświadomiła sobie, że wszystkie postacie przed nią mają płomiennorude, długie włosy. Kręcone, tak samo jak Dafne i Karen. Następnie uświadomiła sobie, że wszyscy są zupełnie nadzy. A gdy wydało jej się, że widzi dwa razy, trzy razy… tą samą identyczną twarz kobiety, napotkała na kolejną twarz. Mężczyzny. Mężczyzna też był nagi… a Ilham krzyknęła. Tak, jak to Ilham potrafiła krzyczeć.
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa aaaaa!

Dafne jednak nie przyjęła dłoni Axela, kręcąc przy tym stanowczo głową i wstając o własnych siłach. Nie wyglądała na kogoś, kto robi to w popłochu i z paniką.
- Weź Ilham. Jeśli będzie trzeba, weź ją siłą - poprosiła łagodnym tonem głosu, pozbawionym napięcia, zdecydowanie kolidującym z treścią polecenia. Wskazała głową oddaloną od nich kilka kroków zawieruchę w obozie, po czym pośpiesznie podążyła w stronę skupiska towarzyszy.
- Biegnijcie za Terrym! Nie rozdzielajcie się! Nie patrzcie za siebie! - Potężny głos dziewczyny zabrzmiał ponad obozowym popłochem, a brzmiał jak niepodważalny rozkaz.
Nikt nawet nie zwrócił uwagi na to, kiedy Dafne zaczęła biec. Ledwo przebrzmiały te słowa, Karen poczuła jak ktoś ściska mocno jej dłoń. Próbuje ją zatrzymać i pociągnąć w inną stronę. To była Dafne.
- Za Terrym, plażą. W lesie jest zbyt ciemno. - Spokojny głos dziewczyny tłumaczył jej, dlaczego powinna zmienić kierunek biegu.


W tym samym zaś czasie, armia ludzi, która dopiero co opuściła odmęty morza zaczęła śpiewać, wciąż krocząc tym samym bardzo powolnym tempem. Jakby nie o to jak, szybko dojdą tu, chodziło… I z początku do wszystkich dotarło tylko jedno: śpiewają. Musiało minąć kilka uderzeń serca, by zrozumieć ich słowa.

spójrz na mnie spójrz
a ja ci dam
to czego nie ma najlepsza z dam

spójrz na mnie spójrz
co ja tu mam
dotyk mój będzie niczym najsłodszy mar

spójrz na mnie spójrz
dziś będzie bal
twoje serce zabije w rytm morskich fal

spójrz na mnie spójrz
nie na nią patrz
królewna ma tylko litości dar

Po których rozległ się przeraźliwy śmiech, taki który znać dobrze mógł każdy z filmów, czy bajek. Pieśń zaś rozbrzmiewała na nowo.


Niezła rytmika piosenki, przeleciało przez myśl sierżantowi, który zrobił co mógł, wywrzeszczał oraz skopał ile się dało, teraz zaś pryskał z Moniką, niczym rzucony przez goryla kokos. Kiedy zwiewa się, pierwsza, podstawowa sprawa, nie tracić czasu na pierdoły. Nie tracił więc czasu ani oddechu. Poza, niekiedy, okrzykami. Dźwiganie dodatkowej osoby bowiem zawsze jest solidnym obciążeniem, tym bardziej, że nie mógł przerzucić jej do tzw. pozycji strażackiej. Wtedy byłoby stanowczo łatwiej pędzić, ale wyszło, jak wyszło… piasek szurał pod butami. Czy są wszyscy? Jasny gwint, czy są wszyscy? Chciał wierzyć, że tak, ale zwyczajnie mógł co najwyżej rzucić okiem na bok. Inaczej pewnie wyglebiłby się z Moniką na jaśniejący piasek. Znaczy, przynajmniej podczas dnia lśnił blaskiem padających promieni obydwu słońc. Absolutnie akurat tego nie mógł i nie powinien ryzykować. Dlatego uciekał ile się dało, czasem pokrzykując.
- Tutaj! Jeszcze! - oraz inne, równie bezsensowne wobec paskudnej sytuacji, gdzie właściwie wszyscy tak czy siak wiedzieli, co robić, czyli szybkoooooo bieeeeeec.
 
Kelly jest offline  
Stary 24-10-2016, 16:00   #64
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Noc I - "Tu nie ma co myśleć, tu trzeba ***"



I biegli.
Alexander wciąż trzymając Dominikę za rękę zareagował z lekkim opóźnieniem, ale podnosząc sutannę leżącą obok posłania Moniki zerwał się do biegu zaraz za Terrym. Ten sam instynkt, przez który odruchowo ciągnął dziewczynę, by skupić się w grupie przy Boytonie, teraz również zaowocował rzuceniem się do ucieczki w kierunku, w którym były żołnierz zmykał z Moniką na rękach. Dominica roześmiała się nieco za głośno, o ile można było mówić w tej sytuacji o byciu za głośno. Potknęła się również lekko, podpierając się jednak na ręce Alexa.
Szok minął i strach przed namacalnym, a nie wyimaginowanym wrogiem, zaczął rozbijać się o mur silnej psychiki księdza. Z każdą sekundą coraz jaśniejsze i logiczne myśli kierowały się coraz dalej na tor zimnej oceny faktów i chłodnej kalkulacji jak ocalić życie, zamiast na ścieżkę gorącego, lepkiego strachu.

Był w tym (a raczej miał, mógł, pojawić się) jednak cholerny problem.
Alex ściskając dłoń Dominiki biegł za Terrym…
… w ciemność.
Na razie nie rejestrował tego faktu zajęty realnym zagrożeniem, ale z każdym krokiem biegu cienie na granicy jego pola widzenia jakby gęstniały i nieśmiało machały zarówno do świadomości księdza, jak i do podświadomości w której zwalczony strach tylko czekał by znów wesoło wypłynąć na zewnątrz.
- Czemu uciekamy? - dziewczyna zapytała, znowu śmiejąc się. - Może… może chcą pogadać? - W jej śmiechu dało się wreszcie usłyszeć nuty paniki. - Może mają coś dla nas? Czy… czy oni śpiewają? - zadała kolejne pytanie, zwalniając kroku.
- Śpiewają - potwierdził. - Ale nie mamy biletów na ten koncert - dodał, to patrząc na morskich ludzi, to spoglądając na towarzyszy. W ich grupce ocaleńców panował chaos, stan bliski paniki i jak to mawiał Czerwony Dave: “żywiołowy, różnorodny kierunkiem i natężeniem poziom dyslokacji grupy”. Lubił się popisywać elokwencją wśród Wydr. Karina nazywała to prościej. "Spieprzanie w podskokach gdzie i jak szybko tylko się da". Coś w tym faktycznie było, bo "Armia" wychodząca z morza, zadziałała na nich jak petarda w kurniku.

Karen, czując uścisk dłoni na swym nadgarstku, zachłysnęła się powietrzem i szarpnęła ręką, jakby od tego zależało jej życie. Obejrzała się z przestrachem w oczach na Dafne i dysząc dopiero po kilku sekundach pojęła, że zna tę twarz. Przełykała nerwowo ślinę. Dotarły do niej słowa dziewczyny, pisarka zamrugała i przecięła spojrzeniem okolicę, by zlokalizować Terry’ego. Sama drżącą ręką złapała za dłoń Dafne.
‘Tam!’ - powiedziała samym ruchem ust, bo była tak otumaniona adrenaliną, że w głowie zdawało jej się, że wręcz krzyczy. Przez dudniące w uszach uderzenia serca dochodziły do niej słowa pieśni, ale nie spojrzała. Chciała się już ruszyć. Spieszyło jej się uciekać. I najwyraźniej teraz z Dafne, bo wczepiła się w jej rękę mocno. Dziewczyna nie miała nic przeciwko, sama w końcu jako pierwsza chciała biec ujmując Karen za dłoń. Więc teraz po prostu biegły razem, za Terry’m, Alexandrem i Dominiką. A chociaż mogłyby ich spokojnie wyprzedzić, Dafne hamowała, by tego nie zrobić.
“Za” to “za”.

Tymczasem plany Lacroixa musiały zostać w znacznym stopniu zmodyfikowane. Chciał uciekać w las, najpierw jednak wrzucić do ognia znaczną część zgromadzonego wieczorem zapasu drewna. Miał nadzieję, że ogromne ognisko odwróci choćby przez moment uwagę przybyszy z głębin od uciekinierów, skoro jednak Dafne chciała, by zrobił co innego...
Co prawda do wspomnianej przez dziewczynę plaży nie było daleko, ale na szczęście morscy śpiewacy wlekli się jak muchy w smole, a ich zawodzenia nie wpływały na Axela. Jego królewna miała mnóstwo zalet, w tym atrybuty, jakimi z pewnością nie dysponowała żadna morska pannica. Przebiegł obok ogniska, po czym złapał za ramię Ilham, która teraz przestała krzyczeć. Dalej jednak patrzyła na morskich ludzi i wbrew wszelkiemu rozsądkowi zaczynała powoli iść w ich kierunku.
- Quo vadis? - Axel (bynajmniej nie spokojnie i opanowanie) zacytował znane zapytanie, które strefa uprzejmie przetłumaczyła na zrozumiały wszystkim język.
Ilham nie odpowiedziała, wpatrzona w nadchodzących, i mimo przytrzymującej jej za ramię dłoni próbująca iść dalej naprzód. Ku nim. W końcu tak ładnie prosili, by na nich patrzyć. A ona patrzyła… A oni obiecywali jej takie piękne rzeczy… że oczarowana Ilham aż się zarumieniła.
Jedna ze starych szkół pierwszej pomocy sugerowała, by delikwentowi nastrzelać po pysku dla otrzeźwienia. W tym jednak przypadku Axel wolał nie sięgać po tę metodę.
- Ilham, idziemy! - Zwiększył uścisk i szarpnął, chcąc wyrwać dziewczynę z transu.
Iranka gdzieś miała chodzenie gdziekolwiek indziej, niż w stronę morza. Była zauroczona widokiem i śpiewem rudowłosej armii. Szarpnięcie Axela zdało się na nic, a wzmocniony uścisk spotkał się z oporem. Ilham próbowała się wyrwać.
Axel przez chwilę zastanawiał się, czy po prostu nie dać jej w zęby i znokautować, a potem zabrać, jednak odniósł wrażenie, że czegoś takiego parę osób mogłoby mu nie darować.
Złapał dziewczynę z całej siły, a potem, nie zważając na stawiany opór, przerzucił ją sobie przez ramię. Ruszył, najszybciej jak mógł, za pozostałymi.

Armia, chociaż nikt nikt prócz Ilham na nią nie patrzył - kątem oka, a może po prostu intuicyjnym przeczuciem - wydawała się stać w miejscu i po prostu śpiewać. Teraz coraz to głośniej i głośniej.
Terry usłyszał w pewnym momencie swojej ucieczki kobiecy głos krzyczący za nim:
- Iskro! Iskro! Spójrz na mnie! Pomóż mi! Iskro! - I pomógłby owej nieznajomej, gdyby nie usmarkany fakt, że żadnej takiej na wyspie nie było i na pewno na bank żadna nie znała jego młodzieńczego przezwiska. Gdyby jeszcze był to głos przypominający Karen lub Ilham. Nawet Dafne. Tymczasem pewny był, że świszczący wokoło wiatr niesie mu głos całkowicie obcy. Więc skąd się niby wziął? Banda łajdaków nadawała. Może jakoś telepatycznie przekazywali, ale to już na pewno nie mogła być żadna spośród Robinsongirls. Jakieś jaja upindolone byczej wielkości! Psionicy sukinsyńscy, Arabowie. Dlatego nie spojrzał za siebie. Ponadto stanowczo żal mu było owego wysiłku, który musiałby włożyć w zatrzymanie się, obrót etc. Ponadto trzeba by było pozostawić Monikę na plaży. Jeszcze jakoś bez niej na rękach, może zrobiłby to, ale nie w sytuacji, kiedy wyraźnie coś nie grało, zaś on oddychałby już rękawami, gdyby nie to, że nie miał rękawów. Nawet t-shirt został przy ognisku.Więc grzał solidnie do przodu, niczym koksujący buldożer.
- Uciekać, psiakrew, uciekać od tych nudystów zombie! - wrzasnął, pamiętając, że owe śpiewające fantomy nie miały ubrań. Kurde, żeby mieć tak swoją M-16. - Karen! Ilham! Alex! Axel! Dafne! Nika! Moni! - wydarł się. Eee, guzik, przecież Monika, nie dość, że nie słyszała, to jeszcze właśnie płynęła przez nocne powietrze na jego własnych rękach. - Karen! Ilham! Alex! Axel! Dafne! Nika! - powtórzył okrzyk, już bez wołania Moniki.
- Pieprzone psychole - dodał, mrucząc mściwie pod nosem - pocałujcie mnie w dupę i vice versa - dodał mściwie nie bardzo wiedząc, co oznacza ten zwrot. Słyszał jednak kiedyś ową łacińską, doskonale brzmiącą frazę.

Biegnący za nim Alexander również usłyszał wołanie. Nie, nie to które było skierowane od Terry’ego. Kobiecy głos wołał tylko do niego.
- Wydro! Alexandrze! Spójrz na mnie! Mam twój neseser! Spójrz na mnie, chodź do mnie… - “Neseser!” to słowo zabrzęczało w głowie księdza, a działało jak miód na pszczołę. Jak pączek na policjanta. Jak ministrant na…
Działało w każdym razie cholernie. To słowo spłynęło na niego jak w aurze anielskiego chóru. Zatrzymał się i analizował racjonalne z nieracjonalnym. Zupełnie nierealnym była banda nagusów wychodzących z morza krokiem zombie i śpiewających jakieś porąbane piosenki… Aaaale… skoro już tak się zdarzyło, a wszak widział to na własne oczy, racjonalnym było iż neseser mogli znaleźć.
I to, że faktycznie zgubę mogli chcieć oddać.
Bijąc się z myślami, Alex powoli odwrócił się i niepewnie postąpił krok ku ‘armii’.
Dominica pociągnęła Alexa w przeciwnym kierunku.
- Weźźź, co robisz!? - Zaparła się nogami w piasek i zdecydowanie nie chciała puścić.
- Znaleźli… - Ksiądz wskazał Dominice sporą grupę ludzi stojącą aktualnie bez ruchu. Jak mogła nie słyszeć, nie rozumieć. - Znaleźli mój neseser. - Szarpnął się lekko, ale nie na siłę. Tylko by pokazać, w którą stronę należy iść. Po kiego ona go ciągnie, przecież można się z nimi dogadać, oni chcą tylko oddać…


Co oddać?
I po co?
Oddać marzenie? Oddać możliwości? Oddać jego własne życie?

Szarpnął się jeszcze raz lecz już bez tej werwy jaką cechował się jeszcze ulotną chwilę temu. Jeden dzień w tej rajskiej dziczy zadziałał już na logiczny umysł. Cele, plany, potrzeby.


Niepełne jeszcze, ale przewartościowanie.

Czemu nie wołali, że mają wodę?
Czemu nie wołali, że mają leki dla Moniki?
Gdzie był ich zew: “Tutaj Alex, mamy łódź, zabierze cię na statek i to wszystko się skończy”. To było teraz potrzebne, nie pieprzona zamykana na szyfrowy zamek walizeczka! Neseser był sensem jego życia. Tam. W świecie, gdzie na niebie płonęło jedno słońce. Tutaj… Tutaj nim nie był. Gdyby znalazł go na plaży, ot po prostu wyrzucony na brzeg przez fale nie potrafiłby wyrazić radości i szczęścia. Ale to wciąż nie byłaby woda, leki, bilet powrotny. Spojrzał na nieruchome postaci w czasie tej krótkiej chwili gdy myśli kłębiły mu się w głowie. Coś nieludzkiego, coś nierealnego.
Coś chcącego by przyszedł.

Ryzyko?

Nie szarpał się już w stronę nagich postaci, ale i opierał się działaniom Niki. Jakby nutka zwątpienia wypełniła jego umysł, ale zbyt cicha jeszcze i ulotna. Zbyt ścierająca się z pragnieniem odzyskania straty, aby potrafił podjąć decyzję. Iść ku nim, czy uciekać, dając się pociągnąć szatynce.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 24-10-2016, 16:02   #65
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Noc I - ciąg dalszy Bezładnej Ucieczki

Dominica pod wpływem impulsu pochyliła się i ugryzła Alexa w przedramię, wciąż jednak nie puszczając. Syknął zaskoczony i skupił na niej swój wzrok.
- Nie wiemy, czy oni są dobrzy, czy źli, ale na pewno jest ich więcej, więc mogą nam zrobić krzywdę! - wysyczała bardziej, niż powiedziała. Nadal czując sól na języku próbowała przy okazji również splunąć. Nie, nie miał szczególnie smacznego przedramienia, było spocone i owłosione, ale miała nadzieję, że ból go trochę oprzytomni. Alex wyglądał na zadumanego i mocno zamkniętego w tej chwili w swoim własnym świecie.
Jej logiczny argument trafił. Wychowany na ulicach Glasgow Alex miał dużo czasu by nauczyć się, ze gdy większa grupa nie wiadomo czego chcących, dziwnych typów mówi aby podejść, to należy w pierwszej kolejności spierdalać. Coś kliknęło, przeważyło w jego głowie, w myślach walczących ze sobą co robić.
Terrego niosącego Monikę nie było widać, Dafne z Karen chyba biegły w ich stronę.
- Racja, spieprzajmy - rzucił, zrywając się do biegu, wciąż nie puszczając ręki Niki. W odwrotnym kierunku niż chciał iść, od kiedy usłyszał zaśpiew i kierowane do niego krzyki.
Szatynka wyciągała nogi, byleby dotrzymywać kroku Alexowi, bojąc się puścić jego ręki. Nie chciała nagle zostać sama, jak i nie chciała, żeby towarzyszowi znowu się odmieniło.
- Jakiś. Pomysł. Gdzie. Biegniemy? - Wysapała, łapiąc oddech.
- Przed siebie - wydyszał w czasie biegu. - Za resztą. Zabiję… - Oddech miał ciężki. - Zabiję sukę…
Dominica znowu się potknęła, tym razem upadając na kolana. Jej ręka wysunęła się z uścisku Alexa, więc udało się jej podeprzeć. Szybko wstała, otrzepując niezgrabnie dres.
- Co?! Kogo?! - sapnęła, spoglądając na księdza z ukosa.
- Tę rudą su… - urwał, bo też się potknął. Bieganie po nocy w zupełnych ciemnościach nie było świetnym pomysłem. Ale nie mieli wyboru. Chwycił dziewczynę za dłoń i rzucił się naprzód, w ciemność.
Ciemność…
Oddalili się trochę od ‘armii’, która nie rzuciła się ich ścigać, jedynie stojąc i nawołując. Bezpośrednie zagrożenie może nie zniknęło, ale oddaliło się.
Alex wnet skupił się na czymś innym. Zadygotał. W zaciśniętej dłoni Nika wyczuła jakieś drżenie, jakby nikłe objawy telepawki. Otaczała ich prawie nieprzenikniona ciemność, Alex zaczął wpadać w panikę. Biegł jeszcze ale jakoś bardziej mechanicznie, sztywno, skulony.
Tym razem to Dominica wysforowała się na przód ich dwuosobowego zespołu biegowego.
- Będzie dobrze, będzie dobrze. - rzuciła za siebie, mocniej obejmując palcami szczupłą dłoń Alexa. - Damy radę, zobaczysz. - Nie wiedziała, czy rzeczywiście te słowa kieruje do niego, czy też poniekąd do siebie.
Cała ta “katastrofa” była jakąś pieprzoną jazdą bez trzymanki i przede wszystkim nie wyglądała, jak akcja serialu “Zagubieni”. Zupełnie nie tak powinno być przecież. A może po prostu też stali się jakimś powalonym eksperymentem? Może ta cała armia składała się z innych wersji podobnych katastrof. Może za godzinę, może jutro, może kiedy się poddadzą, sami będą maszerować w szeregach nagich ludzi.
- Widziałeś tam kobiety? - zapytała księdza, zaintrygowana swoim pomysłem. Po czym gwałtownie uderzył ją sens poprzedniej jego wypowiedzi.
- Dafne? Ruda kobieta to Dafne?
Trzęsawka nasiliła się. W świetle gwiazd i księżyców nie było wiele widać, ale można było zarejestrować szybkie i nerwowe ruchy głowy Alexa. Na boki, za siebie. Mylił krok, jakby bał się je stawiać. Jak ktoś wchodzący po schodach w ciemności i robiący to ostrożnie bo nie jest pewien czy nie czeka go jeszcze jeden stopień i stracenie zębów gdyby epatował zbyt dużą nonszalancją.
- Dafne - ni to wydyszał ni wybełkotał - Dafne wiedziała… - Zęby mu szczękały. Wiedziała - powtórzył. Rękę zaciskał mocno na dłoni Niki. Desperacko.
- Powiedziała… mi. Pewność, nie intuicja - Dygotał. - Obudziła się, wiedziała… Zanim Terry zaczął krzyczeć.
- Lista! Lista pasażerów! Szkoda, że takiej nie mamy - zaczęła Dominica, dając się porwać szaleństwu Alexa. - Może ona jest STĄD! Może wcale z nami nie płynęła, dzięki niej mogą wiedzieć gdzie jesteśmy. Zawsze nas znaleźć. - Przyspieszyła kroku, ciągnąć za sobą księdza i nie zwracając uwagi na siłę jego uścisku.
Zatrzymała się nagle i odwróciła w stronę Alexa. Stanęła bardzo blisko niego, zaglądając mu w oczy, mimo ciemności, tak, że jej oddech omiatał jego podbródek.
- Ale najpierw musimy z nią porozmawiać - oznajmiła, gotowa się odwrócić i iść dalej.
- Aaaa… Axel. Płynęli razem. - Kręcił głową wypatrując zagrożenia czyhającego w mrokach nocy. Rozmowa z Karen: “Wymyślone potwory, ale powiedz to własnej podświadomości”. - Więc płynęła… Ja nic nie rozumiem. - Wciąż dygotał lekko, ale ruszył wraz z szatynką. - Nika, boję się. - Widać było w nim tytaniczną walkę. W głosie, gestach. Nie dawał się pogrążyć w dzikiej panice, ale “armia” i jej wspomnienie wzmocniło w nim ten podświadomy strach, jaki mu towarzyszył przez długą część życia. Tu nie było miejsca już tylko na jedynie wyobraźnie na temat tego, co czai się w mroku. Wiedział, miał pewność, że w mroku coś jest. Sztywne sylwetki. Zagrożenie namacalne przetykało się z wyimaginowanym. Ta chwila rozmowy uspokoiła go trochę, skupił się na niej i na Dominice. Czuł dłoń, zaciśniętą, dającą wsparcie. - Mów coś. Proszę.
- Chyba nie musimy już biec - odpowiedziała, odwracając się. Szła szybko, ciągnąc za sobą Alexa. - Znajdziemy wszystkich… naszych, o. Naradzimy się. Nie ma się czego bać jeszcze. - Tak, jeszcze, to było istotne. Jeszcze nie mieli. Bo owa tajemnicza “armia” poruszała się ślimaczym tempem, mieli jeszcze gdzie uciekać. Ale co będzie, kiedy ktoś na nich na przykład postanowi zapolować?
Wzdrygnęła się, ale starała się również opanować, bo Alex ewidentnie tracił grunt pod nogami. Głównie metaforycznie, choć w sensie dosłownym również zdarzało mu się to coraz częściej.
- Damy radę, opanujemy wszystko, zrobimy sobie broń, będzie dobrze - uspokajała księdza. Miała wrażenie, że ten osuwa się w jakąś bezdenną otchłań - mieszankę rozpaczy, późno włączonego szoku oraz przebytych przeżyć. Poza tym Nica uważała, że jak się wybrało życie w celibacie, to autentycznie miało się coś z głową.
- Nie o tym mówię, walczyć z tym… czymś... Może nie będzie trzeba. - Zwolnił kroku. Skupiał się na głosie dziewczyny, to pomagało. Cholernie pomagało. Ale nie eliminowało problemu. Drżał wciąż. - Może nawet nie będzie trzeba się skrywać. Skoro żywe nie wchodzi do strefy… Może starczy trzymać się poza nią, bo tamci z niej nie wyjdą.
- A nie wychodzi ze strefy? To po co w ogóle tak panikujemy? Możemy sobie stanąć i patrzeć, jak rozbijają się na… na… magicznej barierze.
- Jak bariera przebiega… nie wiemy. - Alexander rozglądał się bacznie, serce biło mu jak oszalałe. - Ale jeżeli jest tak jak myślę, i po okręgu ona idzie… - Urwał wstrzymał się na chwilę, spiął się jakby czegoś nasłuchiwał. - To niemały kawał w morze ona pewnie sięga. Te szuje zatem, idąc na nas, pewnie już były w strefie. Nic co żywe do niej nie wchodzi, ale poza nią sprawia wrażenie ufnego. ONI, może tylko w niej… może po prostu wyjść z niej nie mogą.
- Wolałabym nie sprawdzać naszych teorii w takim razie - odpowiedziała, znowu przyspieszając kroku.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
Stary 24-10-2016, 16:06   #66
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Noc I - Czyżby końcówka ucieczki?

Karen usłyszała z kolei przyjemny dla ucha męski nawołujący ją głos. Samo jego brzmienie sprawiało, że miało się ochotę odwrócić:
- Wojowniczko! Karen! Spójrz na… - wołał głos. Nagle jednak jego wołanie zostało przerwane.
- Karen? Nie bój się. Dlaczego zwalniasz? - To była Dafne. Jej głos przebił się przez ten drugi, a uścisk na dłoni dziewczyny wzmógł się. Biegła i patrzyła na nią przepełnionym spokojem wzrokiem.
Karen wyglądała za to na nieco zagubioną. Głos był tak niesamowicie nęcący, że zamiast na swoim oddechu skupiła się na nim. Dlatego zwolniła, ale Dafne przerwała ten chwilowy trans. Kobieta spojrzała na nią, mocno rozkojarzona.
- Głos - sapnęła między kolejnymi oddechami. Ale odpowiedziała na jej uścisk poprawiając swój i spojrzała pod nogi, a potem do przodu. Potrząsnęła głową. Koszmar.
- Nie słuchaj go. Jest tylko złudzeniem. Biegnij - powiedziała nadal z tym samym spokojem Dafne.
Karen kiwnęła głową. Popatrzyła jednak na Dafne z takim samym niepokojem, z jakim myślała o tych, którzy wyszli z wody. Przyszła jej na myśl jej rozmowa z Aleksandrem, przy ognisku. Kobieta oceniała drugą rudowłosą, oderwała w końcu od niej wzrok i zmarszczyła brwi
- Kim… Ty... Jesteś… Do... Cholery… - wysapała z kolejnymi wydechami.

Axel natomiast czuł, jak Ilham wije się na jego ramieniu, za wszelką cenę usiłując się uwolnić. Zdawało się, że Iranka bardzo chciała iść w innym kierunku, niż tego pragnął niosący ją Axel. Świadczyły o tym ruchy jej nóg, które nie ułatwiały mężczyźnie zadania, oraz bijące o plecy ręce. Dlaczego, do cholery, nie mogłaby chcieć iść, ale w odpowiednim kierunku?! W pewnym momencie Axel dostał wyjątkowo mocnego kopniaka. Jęknął z bólu, a na dodatek poczuł, jak wijąca się dziewczyna zaczyna się zsuwać. Już miał ją poczęstować solidnym klapsem w wypiętą pupę, gdy nagle… Ilham przestała się zupełnie ruszać. Jakby zemdlała. Jednocześnie Axel usłyszał cichy, spokojny głos.
- Biegnij. Biegnij mój kochany i nie zatrzymuj się. Nie odwracaj się. Biegnij. - Należał do Dafne, a brzmiał melodyjnie, jakby dziewczyna wyśpiewała te słowa, nie zaś wypowiedziała. Ale zaraz… Była przecież kilkanaście kroków przed nim. Biegła z Karen i nawet nie patrzyła w jego kierunku.
Pytania? Mogły poczekać. Zaufanie? W tym momencie decyzja, jaką podjął Axel nie miał nic wspólnego z zaufaniem, jakim obdarzył Dafne. Nie miał najmniejszego nawet zamiaru się odwracać i rada Dafne nie była mu potrzebna. Co by się stało, gdyby nie posłuchał? Zamieniłby się w słup soli, czy głaz, jak ci, co w jednej z bajek zdążali po żywą wodę i ulegli podszeptom głosów? Wiedza ta nie była na nic potrzebna. A to, że zdawało mu się, że dziewczyna jest tuż koło niego, nawet go nie dziwiło. Wszak powinni być razem. Księżniczka i jej rycerz. Królewna i jej książę.
Problem tkwił w czym całkiem innym.
Nie siedział przy biurku jak mól książkowy. Pisaniem zajmował się między jedną podróżą a drugą. Prowadził aktywny tryb życia, ale do zestawu swych ćwiczeń nigdy nie włączył biegania z cetnarem cementu na plecach, z workiem, który bronił się rękami i nogami. Najlepiej byłoby porzucić ciężar. Nie był wszak wielbłądem, by kłusować z garbem na plecach. Szczególnie z taaaakim wielkim garbem.
Mimo wszystko przyspieszył, przechodząc z szybkiego marszu w trucht, usiłując wziąć przykład z Terry'ego, któremu najwyraźniej nie przeszkadzał dźwigany ciężar.


Terry jako pierwszy zauważył, że jego nogi przekraczają coś, co wyglądało jak narysowana na piasku linia. Nim jednak zdążył w ogóle pomyśleć, czym mogła być nagle spowiła go cisza.
Delikatne powiewy wiatru.
Lekki szum fal.
I nic więcej. Śpiew ucichł.
Czyżby zagrożenie minęło?
On zaś dopiero teraz poczuł, jak bardzo był to wyczerpujący bieg.

Karen poczuła jak uścisk Dafne słabnie, zupełnie jakby dziewczyna chciała puścić jej dłoń. Nie raczyła też odpowiedzieć na wcześniej zadane pytanie. Z daleka, na granicy możliwości rozpoznania kształtów w mroku rozświetlanym jedynie przez księżyce i gwiazdy, widziała sylwetkę, która zatrzymała się nagle, jakby coś, co próbowało go prześladować, odeszło i nie trzeba było już uciekać. Wyraźny znak dla wszystkich, dokąd powinni zmierzać. Krzyki i nawoływania, jakie słychać było od czasu do czasu, pozwalały rozpoznać w niej Terry’ego. Widziała też Alexandra i Dominikę, którzy szli przed nimi, kierując się na niego. Tu rozpoznać mimo ciemności było łatwiej, niezgrabny krok księdza i skulona strachem sylwetka nie pozwoliłyby pomylić się pisarce w tym, kto idzie przed nimi w mrokach nocy.
Były żołnierz odwrócił się, ręce z Moniką mu drżały, kolana i w ogóle poczuł, że jeszcze chwila, a po prostu jego dłonie puszczą Monikę pomimo wysiłków woli. Popatrzył na zbliżających się towarzyszy.
- Tutaj! Tutaj już! - krzyknął. Po czym nie mogąc już wytrzymać padł na kolana, układając Monikę w pozycji siedzącej na piasku. Zmęczony okropnie ledwo powstrzymywał się od wymiotów, ten bieg dał mu strasznie w kość. Pobladły oddychał ciężko, chrapliwie, niczym wieloryb.
- Karen! Dafne! Aleks, Axel, Ilham, Nika, wszyscy! - chrypiał bardziej niż wołał. Układając Monikę przyklęknął i po prostu nie mógł się już podnieść. Próbował, widać było że próbował, że chciał wyjść na przeciwko Karen, ale nie potrafił! Nogi kompletnie odmówiły trzymania go, zaś mięśnie przenikały kolejne błyski bólu. Uniósł się z kolan na kilka cali, potem ponownie zwalił do tej pozycji, jeszcze podpierając rękami, które drżały niczym galareta.

Aleksander i Dominika dołączyli do Boytona po dłuższej chwil. Mimo iż żołnierz niósł Monikę, i tak zdążył ich odsadzić, z racji tempa zdecydowanie zaniżanego przez przerażonego księdza. Ciepły, mocny uścisk dłoni Dominiki i ciągła rozmowa, wymagająca skupienia się na niej, a nie na mroku - pomagały. Ale nie rozwiązywały problemu.
- Dopiero… - ni to wydyszał ni drżąc wydukał. - Dopiero początek nocy, a my cannae e'en lecht a flam.
Terry klęczał tuż przed nimi, upiornie zmęczony.
- Kurde, zostawiłem maczugę - wybełkotał chrapliwie bez specjalnego sensu. Spróbował ponownie się ruszyć, ponownie z marnym skutkiem, tylko chwyciły go jeszcze większe skurcze żołądka.
Alexander nie odpowiedział. I on zdyszał się, mimo iż nikogo nie niósł, a większość drogi od obozu szli z Dominiką jedynie szybkim krokiem, od czasu do czasu zmuszając się do truchtu. Mimo to czuł się zmęczony. Napięcie mięśni związane ze stresem potęgowało efekt.
Ukucnął na piasku obok Moniki i chwycił ją za rękę. Sam nie wiedział, czy by dodać otuchy jej, czy sobie. Wciąż rozglądał się wokół strwożony. Wokół plaża i morze wydawały się być tak spokojne w świetle księżyców.


Dominica stanęła przy księdzu oraz Monice i spojrzała na Terry’ego.
- Mamy w ogóle jakąś broń? Czy cokolwiek przydatnego? Czy wszyscy rzuciliśmy się do ucieczki bez ładu i w zasadzie bez oglądania się na stojących gdzieś dalej współtowarzyszy?
Słyszał doskonale ową klasycznie piękną kobietę i choć Terry zajmował się raczej łapaniem oddechu oraz powolnym uspokajaniem tętna poprzez chwilowe nicnierobienie, nie zgadzał się z nią. Przynajmniej nie do końca. Bo oczywiście miała rację w tym, że doskonale byłoby coś mieć, ale sprawa była ciężka. Nawet ci, którzy nie spali, musieli opanować zaskoczenie oraz strach i zamiast choćby stać niczym słupy soli, poderwali się do rozpaczliwej, acz skutecznej ucieczki. Przecież nudyści zombie byli naprawdę blisko. Wiadomo, jak człowiek reaguje obudzony, że często przez chwilę musi się donormalnić. Tymczasem tutaj nie było nawet chwili. Nic więc dziwnego, że osoby uciekające nie pomyślały o chwyceniu czegokolwiek ratując po prostu siebie. Nawet jednak ci, którzy czuwali, mieli prawo się przestraszyć. Bowiem właściwie kto spośród nich stawał przeciwko takiemu przeciwnikowi? Normalni Europejczycy walczyli głównie pokonując kotlety albo hamburgery. Pomimo doświadczenia wojskowego, nawet ekssierżant Boyton nie miał jakiegokolwiek pomysłu, poza jak najszybszym daniem drała. Nic dziwnego więc, że teraz po prostu uciekli. Ilham Iranka Azjatka zaś wydawała się ogólnie średnio zrównoważona od początku pobytu, co zresztą także było czymś normalnym. Stanowili grupę przypadkowych osób na nieznanym, fantastycznym lądzie, przeciwko dziwacznemu wrogowi. Właściwie trudno byłoby się zdziwić, gdyby którykolwiek z nich zwyczajnie zwariował, dostał kompletnej apatii, albo zaczął biegać w kółko z objawami „kołowacizny elementarnej”. Podczas agresji tamtych pewnie faktycznie spanikowali, ale ciężko się myśli, mając dosłownie chwilkę na podjęcie prawidłowych, odpowiedzialnych decyzji.
- Może po wzejściu słońc spróbujemy tam wrócić - wychrypiał Boyton słysząc mocne słowa Dominici, ale już trochę mniej chrypiącym głosem niżeli przed chwilą. - Może nie zniszczą naszych rzeczy – wyraził jakieś przypuszczenie, bowiem dlaczegóż tamci mieliby wziąć sobie majtki na zmianę, lub dziecięce beciki. - Broń, czyli maczuga, została - dodał, bowiem ważący solidnie kawał pały utrudniałby ucieczkę. Właściwie nic nie mieli, poza tym, co trzymali przy sobie. - Mam tylko to. - Odruchowo sięgnął do kieszeni wyjmując prezerwatywy karbowane smaku waniliowego w promocyjnej paczce. Kiedy tylko zorientował się, co wyciągnął, natychmiast ponownie wpakował do kieszeni. - Eee … można trzymać w nich wodę, albo zrobić procę - wymyślił naprędce jakiś totalnie bezsensowny tekst, chcąc pokryć własne zmieszanie.

Tymczasem Karen poczuła, jak uścisk dłoni Dafne słabnie, a więc to ona zacisnęła mocniej swoją dłoń na jej, chcąc pociągnąć dziewczynę za sobą
- No chodź, to już przecież tu… - powiedziała, jakby fakt zbliżenia granicy dodał jej zapału.
- Biegnij. Ja jeszcze chwilę tu zostanę - zachęciła ją Dafne, teraz już próbując zabrać swoją dłoń.
Karen zwolniła i obróciła głowę, spoglądając na Dafne
- Oszalałaś? Chodź - naciskała, nie puszczając uporczywie.
- Biegnij! - Skoro zachęta nie działała, Dafne postanowiła krzyknąć na Karen. Sama zwolniła już do tego stopnia, że póki Karen ją trzymała, nie dało się biec.
Karen zmarszczyła teraz brwi
- Nie obchodzi mnie kim, albo czym w tej chwili jesteś, ale do kurwy nędzy, nie zostajesz tu! - Karen też potrafiła krzyczeć. I nie puszczała ręki Dafne. Chyba, że ta zaraz jej powie, że zmieni się w Krakena, wtedy rozpatrzy ewentualność.
Dafne, chociaż nie ruszyła się z miejsca, widać nie miała zamiaru kłócić się i przekrzykiwać z Karen. Uśmiechnęła się delikatnie i zrobiła chyba ostatnią rzecz, której Karen mogła by się teraz spodziewać. Szybki krok w jej stronę i delikatny pocałunek na jej policzku.
- Proszę, nic mi nie będzie. - Tym razem szepnęła. - Proszę.
Karen rzeczywiście spodziewała się wszystkiego. Gdy Dafne się zbliżyła, szykowała się do bloku przed ewentualnym atakiem, a zamiast tego, dostała pocałunek. Zdębiała na moment i wbiła wzrok w Dafne. Patrzyła na nią bez słowa, wyraźnie coś oceniając. Cmoknęła, zła, zmrużyła oczy i choć bardzo wyraźnie było widać, że nie chciała, to puściła jej nadgarstek i, napięta z tego powodu jak struna, ruszyła w stronę linii, by ją przekroczyć.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 24-10-2016, 18:35   #67
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Noc I - Ostatni krok

Axel nie zwalniał. Przynajmniej próbował nie zwolnić, bo czuł, jak powoli zaczyna tracić siły, oddech i ochotę do dalszego marszu. Bo to już nie był trucht. Nawet nie truchcik.
Przeklinając długie chwile spędzone na pisaniu artykułów i książek, zamiast na siłowni, spróbował ponownie przyspieszyć... do tempa żwawego staruszka, którym czuł się w tej chwili. Miał tylko nadzieję, że wodni ludzie nagle nie ruszyli szybciej i że żaden z nich nie znajduje się tuż tuż za jego plecami.
Krok, drugi, trzeci, kolejny, następny. Trudniejszy.
Ale tam była Dafne, a on powinien był koło niej...
Sił jakby przybyło.
Ponownie przyspieszył.
Rekordu świata z pewnością by nie zdobył, nawet na mistrzostwach emerytów i rencistów, ale na upartego można to było nazwać biegiem.
- Zacznij się odchudzać - wydyszał, czego Ilham zapewne nie usłyszała, bowiem nie zareagowała najmniejszym nawet gestem, na przykład kopiąc go, lub próbując udusić.

Kilkanaście metrów przed sobą zobaczył linię na piasku, a po jej drugiej stronie Terry'ego z Moniką, tudzież Dominicę i Aleksandra. Tylko Dafne i Karen, nie wiedzieć czemu, zatrzymały się, miast uciekać ze strefy.
- Idźcie! - zawołał. A w każdym razie wydało mu się, że woła.
A może i wołał, skoro Karen ruszyła z miejsca. Ale nie jego księżniczka.
- Dafne, idź...
- Spokojnie. Zostało ci jeszcze kilka kroków - zachęciła go spokojnym tonem Dafne. - Ja przejdę ostatnia.
Jak na gust Axela ton był nieco zbyt spokojny. Tak się mówi do pływaka, za plecami którego czai się rekin... No ale ona lepiej niż on widziała wszystko i może nie było powodów do niepokoju.
Zaufanie. To było słowo-klucz.
- Już... zaraz... - zapewnił.
Problem jednak leżał nie tylko w tych kilku krokach, ale i w uporze Dafne, która jakoś nie chciała się znaleźć w bezpiecznym miejscu i czekała nie wiadomo na co, zamiast uciec i pozwolić, by lęk o nią opuścił serce Axela.
Dotarł w końcu do dziewczyny. Zrobił kolejny krok i zatrzymał się, omal nie tracąc równowagi i nie przewracając się.
Ryzykując, że upuści Ilham, wyciągnął rękę do swej księżniczki.
- Chodź! - wyrzucił z siebie resztkami tchu.
Mimo nocy granica strefy była wyraźnie widoczna. Parę metrów. Więc po cholerę Dafne jeszcze tu stała, głucha na jego słowa?
- Chodź... - powtórzył.
- Jak cegła fałszywa, a budowniczy szuja - pozornie bez ładu i składu wycedził wciąż dygoczący Alexander - to nie dziwne, że dom w zgliszcza się obraca. - Tylko ton mógł znamionować, iż to przytomna i celowa wypowiedź. Choć z przebłyskami sporego stresu i napięty, był to ton zły. Wypełniony czającymi się pomrukami wściekłości. Wycelowany jak ostry grot w coś z nutami goryczy i żalu. Oraz drwiny.
Ściskając rękę Moniki i obejmując dziewczynę położył też dłoń na ramieniu Niki, jakby upewniając się, czy wszystko u niej okey po pomyślnej ucieczce.
Głowę jednak skierowaną miał tam, gdzie stała Dafne, mówił na tyle głośno, by być pewnym, że to usłyszała.
Nie trwało długo, jak Karen opadła na kolana po drugiej stronie granicy. Po tym jak ją przekroczyła jeszcze chwilę trzymała się na prostych nogach, ale żadnym sprinterem nigdy nie była i choć była wytrzymała, to ten bieg mocno ją wycieńczył. Adrenalina spływała po niej, zostawiając to nieprzyjemne odrętwienie. Powoli zaczęła oceniać, co tak naprawdę u diabła widziała. Starała się uspokoić oddech. Popatrzyła po innych, którzy też już byli po tej stronie. Dłuższą chwilę zawiesiła wzrok najpierw na księdzu, z którym rozmawiała przed zaśnięciem, a potem na Terrym. Dzięki niebiosom, że wszystkich zbudził…
Dafne przyglądała się przez kilka uderzeń serca Axelowi, trochę tak jakby coś analizowała.
- Muszę przekroczyć granicę jako ostatnia - powtórzyła jeszcze raz. - Proszę.
Jeśli Dafne sądziła, że trafiła na kogoś mało upartego, to się srodze pomyliła. 'Proszę' zabrzmiało co prawda niczym magiczne zaklęcie, ale Axel miał pewne obawy, jeśli chodziło o właściwości przeklętej strefy i za skarby świata nie zamierzał pozostawić tam Dafne samej. Ale kłócić się nie miał zamiaru.
- Ale nic nie szkodzi, byś zrobiła te kilka kroków razem ze mną - odparł, po czym zrobił kolejny krok w stronę strefy. Obawiał się, że za chwilę dostanie zeza rozbieżnego, patrząc równocześnie na Dafne i na narysowaną na piasku linię.
- Dobrze - odparła dziewczyna. Po tym towarzyszyła mu w każdym kolejnym kroku, tak długo aż zostały niemalże dwa do przekroczenia strefy. Wtedy stanęła, czekając aż Axel sam ją przekroczy. Nawet nie rozglądając się po twarzach rozbitków, którzy teraz nie dość, że bardzo dobrze ich widzieli, to też słyszeli.
Axel podszedł do samej granicy. Przyklęknął i położył Ilham już poza strefą.
- Pośpiesz się - ponagliła go Dafne, widząc, że ten nie przekracza strefy. - Nie wytrzymam już długo by cie chronić.
- Chodź. - Axel podniósł się z trudem i wyciągnął rękę do dziewczyny. Stanął na granicy dwóch światów, gotów na siłę pociągnąć za sobą Dafne.
- Przekrocz granicę - ponownie poprosiła go rudowłosa. - Zaufaj mi - wytoczyła jeszcze cięższy kaliber
Axel spojrzał jej w oczy... po czym zrobił to, o co Dafne prosiła.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 24-10-2016 o 19:18.
Kerm jest offline  
Stary 24-10-2016, 19:40   #68
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Dzień II - Potworne przebudzenie

Udało się.
W końcu wszyscy prócz Dafne przekroczyli granicę strefy.

Teraz każdy z rozbitków mógł doskonale widzieć to samo. Otaczającą ich ciemność. Dwa księżyce i pajęczyny jasnych gwiazd, rozświetlające otoczenie. Linię strefy namalowaną rano przez Axela. Rudowłosą Dafne, która zamiast przekroczyć granicę strefy obracała się właśnie do nich plecami. Cienie tuż za nią oraz te igrające hen daleko przy ich ognisku. Nie do wiary, jak wiele kroków musieli przebyć, by dostać się tu, gdzie byli teraz. Nie słyszeli już śpiewu istot, które wyszyły z morza. Nie widzieli ich. Wszystko więc wskazywało na to, że mogli odetchnąć.

Tylko dlaczego Dafne zamiast przekraczać strefę, odwracała się teraz do nimi plecami?
Może nie chodziło o bycie plecami do nich, a przodem do kogoś innego? Nim jednak ktokolwiek, (nawet Axel) zdążył w jakikolwiek sposób zareagować z ciemności przed dziewczyną wyłoniły się trzy sylwetki.
Dwie dziewczyny i jeden chłopak. Wszyscy rudzi, nadzy i piękni niczym sama Dafne. Ciemność nie pozwalała przyjrzeć się bardzo dokładnie ich twarzą by ocenić podobieństwo rysów, czy chociażby bardziej dokładnego wieku. A może, to wcale nie ciemność na to nie pozwalała… może fakt, że zupełnie co innego przyciągało uwagę. I nie… nie była to nagość.
Były to grymasy na ich twarzach. Miny sprawiające, że cała trójka wyglądała niczym jadowite węże. Niezadowolone…
Mówili coś. Krzyczeli. Jednak język którym się posługiwali nie był nikomu znany. Nie był nawet podobny do jakiegokolwiek języka, który mógłby się komukolwiek z rozbitków kojarzyć.
W pewnym momencie jedna z kobiet uczyniła krok do przodu, w stronę Dafne. Ta zaś rozłożyła ramiona zupełnie jakby te mogły stanowić jakąś przeszkodę. Chwilę później, wydawało się, że Dafne zaczyna opadać...

I wtedy...

Terry obudził się zupełnie nagle. OBUDZIŁ SIĘ?!
Tak, wszystko na to wskazywało. Świtało już, a dwa słońca ozdabiały niebo. Tym razem nie było ono pozbawione chmur. Całe szczęście, zanosiło się na to, że dziś upał będzie dzięki nim nieco łagodniejszy.
Jednak nie to chodziło teraz Terry’emu po głowie. Niespokojnie rozejrzał się po obozie. Wszystko było na miejscu.
Zacznijmy od tego, że sam Terry był na miejscu. Tam gdzie siedział podczas swojej warty. Ogniska nikt nie dopilnował. Dawno zgasło. Obok niego leżał budzący się właśnie Aleksander. Kilka kroków dalej ze snu wybudzała się Ilham. Terry obracał się dalej. Dominika, Karen, Monika, Axel, Dafne… Monika…
GDZIE DO JASNEJ CHOLERY BYŁA MONIKA!
Były wojskowy zerwał się na równe nogi. Byli wszyscy. Ludzie, dwie walizki, stos drewna, ognisko. Doskonale pamiętał, co mu się śniło. Ale… śniło? Czy to na prawdę był sen!
Nie było tylko Moniki. Zamiast niej w miejscu gdzie znajdowało się jej posłanie, gdzieś w jego centralnej części znajdowała się plama krwi. Niewielka, bo niewielka. Jednak nie można było jej pomylić z niczym innym.

Cała reszta budząc się “ze snu” (?) doznawała tego samego co Terry…
Widocznie spanie przy jaśniejących na niebie dwóch słońcach nie wchodziło w grę, skoro każdy budził się mniej więcej w tej samej chwili.

Jedyną osobą, która wciąż słodko spała. A nic nie zanosiło się na to, że ma zamiar już wstawać była Dafne. Widocznie blask słońc nie przeszkadzał śpiącemu leniuszkowi aż tak bardzo jak innym.

Ilham okropnie bolała głowa, zupełnie jakby grało w niej stado szympansów. W dodatku, sen który jej się przyśnił zaczynał się tak dramatycznie… a kończył… dziewczyna totalnie nie potrafiła sobie przypomnieć co było po tym, gdy ujrzała w swoim śnie armię ludzi wychodzących z morza. Jednak gdyby ktoś teraz poprosił ją o dokładne jej opisanie, potrafiłaby to zrobić bez żadnego wysiłku.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 25-10-2016, 19:17   #69
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
DZIEŃ II - Era wątpliwości

- Moooniiikaaa! - krzyknął ksiądz jakby wołając i mając nadzieję, że dziewczyna odpowie gdzieś spomiędzy palm, gdzie mogła się udać.
Mogła?
W jej stanie?
Toczył przy tym niezrozumiałym wzrokiem po reszcie.
Pierwsze, co zrobił Axel, to sprawdzenie, czy Dafne nie zniknęła jak sen... Ale na szczęście była koło niego. Nie poszła sobie nigdzie, nie zniknęła jak poranna rosa. I, nie da się ukryć, to było dla niego ważniejsze, niż Monika... którą można było poszukać. W końcu mogła iść w krzaczki za potrzebą, a wtedy mogła sama wrócić, prawda?
Ponownie rozejrzał się dokoła i z trudem powstrzymał się przed zrobieniem awantury. Wszak po to ustalili warty, by ktoś pilnował ognia.
Zgrzytnął zębami, po czy - zamieniwszy kwaśny uśmiech na bardzo przyjazny - pochylił się nad Dafne.
- Skarbie, dzień dobry - powiedział cicho.
Słowa rozpłynęły się w powietrzu, przebrzmiały... i nie wywołały żadnego efektu.
- Śpiąca królewno, pobudka - szepnął Axel, tym razem do słów dołączając pocałunek w policzek, a potem kolejny i następny.
Dopiero po tym “następnym” Dafne zmarszczyła lekko nosek, co było przecież “jakąkolwiek” reakcją.
Standardowa, "bajkowa" metoda nie zadziałała. Królewna spała, jakby balowała przez całą noc, zamiast grzecznie leżeć przy boku swego księcia. Książę też czuł się niezbyt wypoczęty, najwyraźniej najlepsze nawet towarzystwo nie mogło zrekompensować kiepskiego posłania - piach i marynarka nijak nie mogły zastąpić porządnego materaca.
Królewna z kolei była niebyt bajkowa. Tamta po śnie na ziarnku grochu miała ciało pełne siniaków, a ta spała w najlepsze, jakby sprezentowano jej puchowy materac, grubości pół metra.
Axel, chociaż sypiał w różnych warunkach, był tu i tam obolały, coś sobie chyba nadwyrężył, miał nawet jakiegoś siniaka, którego wcześniej nie zauważył, a Dafne, która pół życia zapewne spędzała w hotelach, a nie pod gołym niebem, spała jak kamień. Z tym, że kamienie zwykle nie reagowały na pocałunki.
Delikatnie ją połaskotał zerwanym kawałkiem źdźbła.
Nie doczekawszy się odpowiedzi Alexander wstał i pomknął między palmy. Niepokój buzujący w nim ścierał się z nadzieją na proste wytłumaczenie.
Na litość boską…
Wpychali w nią te pomarańcze i mleko kokosowe z troską by chora w tym klimacie się nie odwodniła. Mogła po prostu potrzebować… I klasycznie zasłabnąć nie mając sił na powrót do improwizowanego obozu po odejściu lub nawet odczołganiu się za potrzebą. Wciąż bo ksiądz zaczął buszować wokół obozowiska.


Igraszki świadomości były okrutną zabawą, tak straszną, że po jakimś czasie człowiek nie wiedział, czy wszystko mu się śni, czy zwariował, czy też jest to szaleństwo dziwacznej rzeczywistości. Właśnie dotarli do tego poziomu. Czy sympatyczna pisarka Karen jest prawdziwa, czy to tylko jakiś wybryk gnębionej świadomości, albo Monika, czy ktokolwiek taki istniał, lub reszta rozbitków: Ilham, Aleksander, Axel, Dafne? Terry chwycił się za głowę w stanie wzburzenia. Wyszarpał sobie garść włosów z głowy. Auu! Bolała, bowiem włosy nie wychodzą ot tak sobie, leciutko, co doskonale wie każda depilująca się kobieta. Bolało niczym wyczesanie się papierem ściernym. Jednak cały ból był również oczyszczający. Przewiercał psychikę człowieka, ale też pozwalał wrócić myślom na właściwe tory.


Monika! Dziewczyny nie było. Szlag. Nocą miał jakiś dziwaczny sen, ale to furda.
- Musiałem przysnąć na warcie – stwierdził przez zęby, wściekły na samego siebie. Jak mógł tak postąpić. Nigdy, ale to przenigdy mu się to nie zdarzyło, żeby zawieść kompanów. Bzdura, odparło sumienie, zawiodłeś ich podczas patrolu na wzgórzach, teraz ponownie, ty skurwysyński cieniarzu. Przysnąłeś i Monika odeszła. Odeszła gdzieś? Takiego wała! Krew popłynęła, plama krwi, którą mógł odróżnić bez problemu od wszystkiego innego. Jednakże jakim cudem mogła odejść, czyżby jakiś drapieżnik? Ponownie chwycił się za głowę potrząsając gwałtownie. - Miałem paskudny sen. Jakieś stwory wychodzące ma plażę oraz nasza ucieczka. Muszę – urwał, bowiem po takim daniu ciała podczas warty, jak mogliby mu zaufać. - Musimy jej poszukać, może jacyś tubylcy ją porwali, albo małpy, albo … krew na środku posłania – powiedział głośno. Niedużo, jakby dostała … - Może jest blisko, no bo może, no dostała tego … kobiece sprawy. – Terry miał do czynienia z Arabami, ale nie z kwestiami menstruacji. Jeśli Monika dostała okresu, rzecz jasna, że ruszyła sama gdzieś na stronę. Krzyczeniem stanowczo niewiele się zdziała, ponieważ nie odpowie, jako głuchoniema. Baaa, nawet nie usłyszy … - Mogła zemdleć gdzieś po drodze, musimy ruszać, poszukać. Proszę wszyscy … Jeśli rzeczywiście jest blisko … musimy sprawdzić okolice, zajrzeć wszędzie, przecież Monika nam nie odpowie – mówił gorączkowo chwytając maczugę. - Ruszę tutaj trochę, sprawdźmy dokładnie okolicę – pokazał przed siebie. Niech ktoś zacznie od lewej strony. Druga osoba od prawej. Musimy szybko. Była słaba bardzo. Mogła zemdleć po drodze przecie – najpierw myślał, że należy sprawdzić ową lepszą chyba opcję, niźli porwanie.
- Najpierw popatrzcie pod nogi - zaproponował Axel, podnosząc się z kolan. - Na ziemi mogły zostać jakieś ślady. Poszła boso, czy ubrała buty?
- Zaraz wracam - szepnął do ucha Dafne. Dziewczyna tylko mruknęła coś pod nosem i przewróciła się na drugi bok, jakby nadal był środek nocy. Axel tylko pokręcił głową widząc, ze jego księżniczka zapadła w sen zimowy. Wyprostował się i ruszył w stronę posłania Moniki. - Jej białą sukienkę powinniśmy widzieć z daleka.
- Są gdzieś jej buty? - spytał po raz wtóry, po chwili orientując się, że ma je na nogach przebudzająca się dopiero co Ilham.
Obejrzał legowisko Moniki, przez małą chwilę zastanawiając się nad plamką krwi, po czym, nie dzieląc się z nikim przemyśleniami, ruszył między palmy.
Iranka otworzyła napuchnięte i sklejone od intensywnego płaczu oczy, spoglądając tym samym na spokojny horyzont morski. Leniwe fale, obmywały złocisty piasek, a szum wody powoli, acz systematycznie wdzierał się do zmęczonego umysłu kobiety.
Ranek. Był już ranek. Dwa słońca odbijały się tanecznym blaskiem w lazurowej tafli oceanu, przypominając jej gdzie się znajduje.
Ktoś z tyłu krzyczał, ktoś nawijał jak katarynka, były stłumione kroki. Wydawało się, że wszystko jest w normie, choć może niezupełnie całkowicie… muzułmanka czuła się jakby znalazła się w akwarium, które w mało skuteczny sposób, blokowało dochodzące zewsząd dźwięki.
Wspomnienia, które zaczęły napływać, wraz z kolejnymi falami, również były jakoś dziwnie “przyblokowane”. Noc, ognisko, fale, ludzie. Dużo ludzi. Nagich i płomiennowłosych. Byli piękni, idealni i tacy do siebie podobni.
Pamiętała, że szli prosto na nią, a później… później po prostu się obudziła z przekrzywioną chustą, zwiniętą w prowizoryczny kompres, na czole. Poprawiła ją odruchowo, choć właściwie nie wiedziała po co. Prostokątny materiał ani nie zakrywał jej włosów, ani szyi… ani w zasadzie niczego poza kawałkiem czubka głowy, czoła i kącikiem lewego oka.
Usłyszała krzyki. A może bardziej je poczuła, bo szklane ściany, które ją otaczały nie pozwalały jej za bardzo rozróżniać dźwięków.
”Wstań.
Wstań i idź...”
Kobieta była na pięćdziesiąt procent pewna, że głos, który do niej przemówił, należał do niej samej. Jednak czy rozległ się w jej głowie, czy może wypowiedziała go na głos… tego nie była pewna.
Wykonała jednak polecenie bez sprzeciwu, posłusznie wstając i dopiero teraz czując jak bardzo jest zmęczona i wszystko ją boli od niewygodnej, całonocnej pozycji. Dodatkowo… obiła sobie palec. U nogi. Nie zwróciła jednak większej uwagi, powolnym krokiem odwracając się w kierunku linii lasu, po czym niczym emocjonalny zombie, którym właściwie była, ruszyła w las.
Dominica poderwała się przerażona, zaplątując we własną bluzę, którą musiała w nocy się przykryć. Temperatura w nocy pewnie nie wymagała takich zabezpieczeń, ale ciężko było się pozbyć przyzwyczajeń.
Dziewczyna rozejrzała się, mocno zdezorientowana. To, co ją otaczało w ogóle nie korespondowało z tym, czego się spodziewała. Przecież jeszcze chwilę temu biegła, uciekając przed jakąś pieprzoną armią… skądinąd, bojąc się o własne życie. Na pewno nie powinna była obudzić się znowu w obozie, w którym nie było na pierwszy rzut oka żadnych śladów po nocnej inwazji.
Kątem oka zauważyła Alexandra, który zniknął w lesie oraz puste posłanie Moniki. Nic, nic się jej nie zgadzało. Miewała realistyczne sny, próbowała nawet bawić się w świadome śnienie, choć to nigdy jej tak naprawdę nie wyszło. A ten.. ten sen był aż nazbyt realny. Tak bardzo, że niemożliwe, żeby był snem! Pełna wątpliwości rozejrzała się ponownie po ich obozie. A zauważywszy na jego drugiej stronie Dafne i Axela, między którymi widać było spokojną czułość, poczuła w sobie narastający gniew. To przecież ona - Dafne, zachowywała się w tym śnie dziwacznie. To ona zawiadywała tym wszystkim. To ona musiała mieć z tym coś wspólnego.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 26-10-2016 o 12:24.
sunellica jest offline  
Stary 25-10-2016, 19:56   #70
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień II - Karen&Dafne - Era wątpliwości, dalszy ciąg...

Tymczasem zbudziła się Karen, rozkojarzona, skołowana i kompletnie nie pojmująca jak to jest, że przecież uciekali… A teraz? Teraz leżała na piasku, przy ognisku, jakby nic się nie stało. Jakby ta cała akcja w nocy była tylko omamem. Dotarło do niej, że brakuje Moniki. Kobieta usiadła natychmiast, co wywołało u niej lekki nieprzyjemny ucisk w skroni, który zwykle ciągnął za sobą zawroty głowy. Ah tak, no i jest. Niskie ciśnienie. Potrzebowała kawy…
Tej kawy, której przecież tu nie dostanie… Zza najbliższej palmy nie wyjedzie przecież miły, wąsaty meksykanin w sombrero na osiołku, by poczęstować ją ciepłą, dopiero zaparzoną kawusią.
Horror.
Wzięła głęboki wdech i rozejrzała się po zebranych, którzy zdawali się być równie rozkojarzeni jak i ona. Powoli podniosła się, dalej masując skroń i rozejrzała, jakby to miało coś wytłumaczyć, albo pomóc jej odnaleźć Monikę.
Ukłuł ją wyrzut sumienia. Mówiła jej, że nic się nie stanie. Zabolał ją na tę myśl żołądek. Przyglądała się więc bez słowa, jak jedni zaczęli się kręcić i szukać Moniki, tymczasem ona odwróciła się przodem do morza. I ruszyła w jego stronę. Patrzyła na wodę raczej jakby spodziewała się, że zaraz coś z niej wylezie. Przy samej linii wody zatrzymała się i pochyliła lekko by zmoczyć dłonie i zagarnąć trochę wody do twarzy. Potrzebowała się ocknąć. Nadal jednak bała się, że zaraz zobaczy jakiś rudy łeb…
Rudy łeb. NO WŁAŚNIE. Rozejrzała się naokoło, orientując, że nie widzi żadnych śladów, po kimkolwiek, kto by tu niby miał wyjść na brzeg. Zatrważające… Wyprostowała się i obejrzała w kierunku Dafne. Zaraz wróciła do miejsca po ognisku. Skierowała się w stronę Dafne
- Dafne…? - zaczęła i usiadła obok niej. Postanowiła, że skoro reszta szuka Moniki, ona spróbuje rozwiązać tę drugą zagadkę.
Problem był jeden - Dafne spała w najlepsze. Przez twardy sen, nie zareagowała ani na to, że ktoś obok usiadł, ani na to, że coś do niej mówił.
Karen nie dawała jednak za wygraną
- Wybacz, bo to zapewne nie uprzejme, ale musisz mi coś wyjaśnić, zanim ktoś ci urwie głowę - powiedziała upartym tonem, po czym przechyliła się nad śpiącą Dafne i złapała ją zręcznie jedną ręką za nos, a drugą zasłaniając usta. To ją powinno obudzić. Karen często robiła tak leniwemu rodzeństwu.
Faktycznie, efekt był spodziewany… dziewczyna równie szybko zachłysnęła się brakiem powietrza, co otworzyła przerażona oczy i próbowała wyrwać.
Widząc oczekiwaną reakcję, Karen zabrała ręce
- Wybacz, ale nie było innego sposobu, spałaś jak zabita. Wyjaśnisz teraz grzecznie, co tu się, do cholery tęczowej, dzieje? - zapytała ją na starcie, uprzejmie.
Dafne przez kilka uderzeń serca przyglądała się Karen przestraszonym wzrokiem. Jak ktoś kto zastanawia się, czemu ktoś inny chciał go udusić. Łapała przy tym oddech. Gdy dotarło do niej pytanie, zmarszczyła brwi niczym ktoś kto nie wie o co chodzi drugiej osobie.
- Słucham? - zapytała nieco nieprzytomnym tonem. Oczy zresztą miała podkrążone, jakby całą noc nie spała.
Zresztą w tym momencie Karen usłyszała wrzask Aleksandra gdzieś tam z lasu, nawołujący ją i Dominikę. Brzmiał na równocześnie przestraszony co bezsilny.
Karen zmarszczyła brwi
- Nie leć ze mną w kulki. Powiedz mi co to do cholery było. To w nocy. O co tu do narwanego narwala cho… - przerwał jej krzyk Aleksandra i Karen odwróciła głowę w tamtą stronę. Zmarszczyła brwi jeszcze bardziej. Jej ślepia były stalowe od irytacji, braku kawy i skołowania. Zerknęła na Dafne, po czym podniosła się i pobiegła w stronę, z której docierał głos księdza.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172