- Moooniiikaaa! - krzyknął ksiądz jakby wołając i mając nadzieję, że dziewczyna odpowie gdzieś spomiędzy palm, gdzie mogła się udać.
Mogła?
W jej stanie?
Toczył przy tym niezrozumiałym wzrokiem po reszcie.
Pierwsze, co zrobił Axel, to sprawdzenie, czy Dafne nie zniknęła jak sen... Ale na szczęście była koło niego. Nie poszła sobie nigdzie, nie zniknęła jak poranna rosa. I, nie da się ukryć, to było dla niego ważniejsze, niż Monika... którą można było poszukać. W końcu mogła iść w krzaczki za potrzebą, a wtedy mogła sama wrócić, prawda?
Ponownie rozejrzał się dokoła i z trudem powstrzymał się przed zrobieniem awantury. Wszak po to ustalili warty, by ktoś pilnował ognia.
Zgrzytnął zębami, po czy - zamieniwszy kwaśny uśmiech na bardzo przyjazny - pochylił się nad Dafne.
- Skarbie, dzień dobry - powiedział cicho.
Słowa rozpłynęły się w powietrzu, przebrzmiały... i nie wywołały żadnego efektu.
- Śpiąca królewno, pobudka - szepnął Axel, tym razem do słów dołączając pocałunek w policzek, a potem kolejny i następny.
Dopiero po tym “następnym” Dafne zmarszczyła lekko nosek, co było przecież “jakąkolwiek” reakcją.
Standardowa, "bajkowa" metoda nie zadziałała. Królewna spała, jakby balowała przez całą noc, zamiast grzecznie leżeć przy boku swego księcia. Książę też czuł się niezbyt wypoczęty, najwyraźniej najlepsze nawet towarzystwo nie mogło zrekompensować kiepskiego posłania - piach i marynarka nijak nie mogły zastąpić porządnego materaca.
Królewna z kolei była niebyt bajkowa. Tamta po śnie na ziarnku grochu miała ciało pełne siniaków, a ta spała w najlepsze, jakby sprezentowano jej puchowy materac, grubości pół metra.
Axel, chociaż sypiał w różnych warunkach, był tu i tam obolały, coś sobie chyba nadwyrężył, miał nawet jakiegoś siniaka, którego wcześniej nie zauważył, a Dafne, która pół życia zapewne spędzała w hotelach, a nie pod gołym niebem, spała jak kamień. Z tym, że kamienie zwykle nie reagowały na pocałunki.
Delikatnie ją połaskotał zerwanym kawałkiem źdźbła.
Nie doczekawszy się odpowiedzi Alexander wstał i pomknął między palmy. Niepokój buzujący w nim ścierał się z nadzieją na proste wytłumaczenie.
Na litość boską…
Wpychali w nią te pomarańcze i mleko kokosowe z troską by chora w tym klimacie się nie odwodniła. Mogła po prostu potrzebować… I klasycznie zasłabnąć nie mając sił na powrót do improwizowanego obozu po odejściu lub nawet odczołganiu się za potrzebą. Wciąż bo ksiądz zaczął buszować wokół obozowiska.
Igraszki świadomości były okrutną zabawą, tak straszną, że po jakimś czasie człowiek nie wiedział, czy wszystko mu się śni, czy zwariował, czy też jest to szaleństwo dziwacznej rzeczywistości. Właśnie dotarli do tego poziomu. Czy sympatyczna pisarka Karen jest prawdziwa, czy to tylko jakiś wybryk gnębionej świadomości, albo Monika, czy ktokolwiek taki istniał, lub reszta rozbitków: Ilham, Aleksander, Axel, Dafne? Terry chwycił się za głowę w stanie wzburzenia. Wyszarpał sobie garść włosów z głowy. Auu! Bolała, bowiem włosy nie wychodzą ot tak sobie, leciutko, co doskonale wie każda depilująca się kobieta. Bolało niczym wyczesanie się papierem ściernym. Jednak cały ból był również oczyszczający. Przewiercał psychikę człowieka, ale też pozwalał wrócić myślom na właściwe tory.
Monika! Dziewczyny nie było. Szlag. Nocą miał jakiś dziwaczny sen, ale to furda.
- Musiałem przysnąć na warcie – stwierdził przez zęby, wściekły na samego siebie. Jak mógł tak postąpić. Nigdy, ale to przenigdy mu się to nie zdarzyło, żeby zawieść kompanów. Bzdura, odparło sumienie, zawiodłeś ich podczas patrolu na wzgórzach, teraz ponownie, ty skurwysyński cieniarzu. Przysnąłeś i Monika odeszła. Odeszła gdzieś? Takiego wała! Krew popłynęła, plama krwi, którą mógł odróżnić bez problemu od wszystkiego innego. Jednakże jakim cudem mogła odejść, czyżby jakiś drapieżnik? Ponownie chwycił się za głowę potrząsając gwałtownie. - Miałem paskudny sen. Jakieś stwory wychodzące ma plażę oraz nasza ucieczka. Muszę – urwał, bowiem po takim daniu ciała podczas warty, jak mogliby mu zaufać. - Musimy jej poszukać, może jacyś tubylcy ją porwali, albo małpy, albo … krew na środku posłania – powiedział głośno. Niedużo, jakby dostała … - Może jest blisko, no bo może, no dostała tego … kobiece sprawy. – Terry miał do czynienia z Arabami, ale nie z kwestiami menstruacji. Jeśli Monika dostała okresu, rzecz jasna, że ruszyła sama gdzieś na stronę. Krzyczeniem stanowczo niewiele się zdziała, ponieważ nie odpowie, jako głuchoniema. Baaa, nawet nie usłyszy … - Mogła zemdleć gdzieś po drodze, musimy ruszać, poszukać. Proszę wszyscy … Jeśli rzeczywiście jest blisko … musimy sprawdzić okolice, zajrzeć wszędzie, przecież Monika nam nie odpowie – mówił gorączkowo chwytając maczugę. - Ruszę tutaj trochę, sprawdźmy dokładnie okolicę – pokazał przed siebie. Niech ktoś zacznie od lewej strony. Druga osoba od prawej. Musimy szybko. Była słaba bardzo. Mogła zemdleć po drodze przecie – najpierw myślał, że należy sprawdzić ową lepszą chyba opcję, niźli porwanie.
- Najpierw popatrzcie pod nogi - zaproponował Axel, podnosząc się z kolan. - Na ziemi mogły zostać jakieś ślady. Poszła boso, czy ubrała buty?
- Zaraz wracam - szepnął do ucha Dafne. Dziewczyna tylko mruknęła coś pod nosem i przewróciła się na drugi bok, jakby nadal był środek nocy. Axel tylko pokręcił głową widząc, ze jego księżniczka zapadła w sen zimowy. Wyprostował się i ruszył w stronę posłania Moniki. - Jej białą sukienkę powinniśmy widzieć z daleka.
- Są gdzieś jej buty? - spytał po raz wtóry, po chwili orientując się, że ma je na nogach przebudzająca się dopiero co Ilham.
Obejrzał legowisko Moniki, przez małą chwilę zastanawiając się nad plamką krwi, po czym, nie dzieląc się z nikim przemyśleniami, ruszył między palmy.
Iranka otworzyła napuchnięte i sklejone od intensywnego płaczu oczy, spoglądając tym samym na spokojny horyzont morski. Leniwe fale, obmywały złocisty piasek, a szum wody powoli, acz systematycznie wdzierał się do zmęczonego umysłu kobiety.
Ranek. Był już ranek. Dwa słońca odbijały się tanecznym blaskiem w lazurowej tafli oceanu, przypominając jej gdzie się znajduje.
Ktoś z tyłu krzyczał, ktoś nawijał jak katarynka, były stłumione kroki. Wydawało się, że wszystko jest w normie, choć może niezupełnie całkowicie… muzułmanka czuła się jakby znalazła się w akwarium, które w mało skuteczny sposób, blokowało dochodzące zewsząd dźwięki.
Wspomnienia, które zaczęły napływać, wraz z kolejnymi falami, również były jakoś dziwnie “przyblokowane”. Noc, ognisko, fale, ludzie. Dużo ludzi. Nagich i płomiennowłosych. Byli piękni, idealni i tacy do siebie podobni.
Pamiętała, że szli prosto na nią, a później… później po prostu się obudziła z przekrzywioną chustą, zwiniętą w prowizoryczny kompres, na czole. Poprawiła ją odruchowo, choć właściwie nie wiedziała po co. Prostokątny materiał ani nie zakrywał jej włosów, ani szyi… ani w zasadzie niczego poza kawałkiem czubka głowy, czoła i kącikiem lewego oka.
Usłyszała krzyki. A może bardziej je poczuła, bo szklane ściany, które ją otaczały nie pozwalały jej za bardzo rozróżniać dźwięków.
”Wstań.
Wstań i idź...”
Kobieta była na pięćdziesiąt procent pewna, że głos, który do niej przemówił, należał do niej samej. Jednak czy rozległ się w jej głowie, czy może wypowiedziała go na głos… tego nie była pewna.
Wykonała jednak polecenie bez sprzeciwu, posłusznie wstając i dopiero teraz czując jak bardzo jest zmęczona i wszystko ją boli od niewygodnej, całonocnej pozycji. Dodatkowo… obiła sobie palec. U nogi. Nie zwróciła jednak większej uwagi, powolnym krokiem odwracając się w kierunku linii lasu, po czym niczym emocjonalny zombie, którym właściwie była, ruszyła w las.
Dominica poderwała się przerażona, zaplątując we własną bluzę, którą musiała w nocy się przykryć. Temperatura w nocy pewnie nie wymagała takich zabezpieczeń, ale ciężko było się pozbyć przyzwyczajeń.
Dziewczyna rozejrzała się, mocno zdezorientowana. To, co ją otaczało w ogóle nie korespondowało z tym, czego się spodziewała. Przecież jeszcze chwilę temu biegła, uciekając przed jakąś pieprzoną armią… skądinąd, bojąc się o własne życie. Na pewno nie powinna była obudzić się znowu w obozie, w którym nie było na pierwszy rzut oka żadnych śladów po nocnej inwazji.
Kątem oka zauważyła Alexandra, który zniknął w lesie oraz puste posłanie Moniki. Nic, nic się jej nie zgadzało. Miewała realistyczne sny, próbowała nawet bawić się w świadome śnienie, choć to nigdy jej tak naprawdę nie wyszło. A ten.. ten sen był aż nazbyt realny. Tak bardzo, że niemożliwe, żeby był snem! Pełna wątpliwości rozejrzała się ponownie po ich obozie. A zauważywszy na jego drugiej stronie Dafne i Axela, między którymi widać było spokojną czułość, poczuła w sobie narastający gniew. To przecież ona - Dafne, zachowywała się w tym śnie dziwacznie. To ona zawiadywała tym wszystkim. To ona musiała mieć z tym coś wspólnego.