07-11-2018, 12:48 | #31 |
Reputacja: 1 | - Bywaj sierżancie - odpal wiedźmin i spojrzał na kompana - To teraz uważaj. Lekcja wiedźmińskiego fachu, rozmowa z klientem. Nie możesz być ani zbyt uległy, ale i nie możesz zachować zbyt sztywnej postawy. To jednak musisz nauczyć się wyczuwać… Wykładając tak półgłosem tajniki wiedźmińskiego fachu Nemrodowi i odpowiadając na jego pytania obaj zajechali pod bramę. Czekała tam już jakaś kobieta na koniu. Ani chybi czarodziejka, z ruchów i postawy ciężko byłoby nie poznać. Wyniosła, urodziwa, a i koń niczego sobie. Zwykłe szlachcianki nie podróżują ot tak sobie, bez eskorty. - Witaj pani, witajcie i wy dobrzy ludzie - powiedział odrzucając kaptur i spoglądając swoimi czarnymi oczami na tego, który wyglądał na dowódcę posterunku. Wyjął zza kaftana medalion by nie było żadnych wątpliwości i rzekł: - Jesteśmy wiedźminami, których twój władca oczekuje. Zechciej nas do niego zaprowadzić. |
07-11-2018, 23:36 | #32 |
Reputacja: 1 | Czarodziejka przekrzywiła głowę wyraźnie zaskoczona odpowiedzią. Z jej wiedzy wynikało, że w grodzie nie było nikogo posługującego się magią, no może poza... Pira zaraz odzyskała rezon. Najwidoczniej zbrojni musieli uznać za rezydentkę jej własną praktykantkię, która miała przygotować się na przybycie nowej Mistrzyni. Pira przewróciła oczami. Była daleka od tłumaczenia się przed stróżem, więc pozostając w siodle w milczeniu oczekiwała powrotu tego drugiego. Uniosła spojrzenie na szczyt twierdzy. Pomyślała sobie o tym, że jeśli zacznie się to przedłużać, to za pomocą teleportacji wprosi się do wnętrza. Jej przemyślenia na ten temat przerwały głosy kogoś kto do nich podszedł. Czarodziejka spuściła wzrok. Już po oczach mężczyzny poznała kim on był, a wyciągnięty przez niego medalion tylko to potwierdził. - Wiedźmin. I to nawet nie jeden - odezwała się. Miała przyjemny ton głosu, który od razu ocieplał jej wyniosły powierzchowny wygląd. - Cóż to za łowy się szykują? - zagadnęła ich, bo już lepiej było porozmawiać sobie z obcymi niż stać w milczeniu w oczekiwaniu na powrót zbrojnego. Oceniła, że wiedźmini dopiero szli po zlecenie, bo nie mieli przy sobie żadnych trofeów. |
08-11-2018, 08:16 | #33 |
Reputacja: 1 | Wiedźmin słysząc jak Eghard próbuje go uczyć zasad negocjacji uśmiechnął się paskudnie. Ktoś kiedyś w Kaer Morhen stwierdził, że najpaskudniejszy uśmiech wśród ludzi i wiedźmaków ma Geralt z Rivii zwany Białym Wilkiem, ale nie widział chyba nigdy gęby Nemroda, któremu jeśli coś się nie spodobało lub rozbawiło… Nemrod nie odzywał się. Nie chciał wybić towarzysza z pantałyku więc słuchał,co jakiś czas tylko potakując. Przyjął rolę niedouczonego prostaczka na terminach u mistrza cechu, za którego młodszy parę wiosen Eghard najwyraźniej się uważał. Nie odezwał się też słowem, gdy na swej drodze spotkali czarodziejkę. Przyglądał jej się spokojnie, z pod kaptura zasuniętego na głowę. Na szlaku nigdy nie spotkał żadnych magów jednak od Lamberta wiele się o nich nasłuchał. Głównie złych rzeczy. Samych złych rzeczy. Lambert ostrzegał, by od czarodziejek trzymać się z daleka. Bo to istoty złośliwe, mściwe i nad wyraz pyskate. Nademancypantki, które z mężczyzn gotowe zrobić swoich niewolników. „A najgorsze, że rano gdy czar pryśnie – prawił Lambert – zamiast powabnej młódki możesz się obudzić koło garbatej staruchy z kurzajkami na gębie”. To ostatnie zdanie Nemrodowi utkwiło szczególnie w pamięci, więc zaczął się zastanawiać czy napotkana na drodze dziewczyna rzeczywiście jest tak ładna czy to wszystko jest sprytnym magicznym oszustwem. Dyskretnie postanowił to więc sprawdzić korzystając ze swoich zdolności wyczuwania magii. |
08-11-2018, 08:38 | #34 |
Reputacja: 1 | Nemrod obdarował czarodziejkę podejrzliwym wzorkiem, wskazującym na brak zaufania i podejżliwość przynajmniej wobec jej urody. Medalion zadrgał nieznacznie. Ku jego zdziwieniu piękna czarownica była faktycznie tak atrakcyjna jak wskazywały na to jej walory, co w gronie jej konfraterni można uważać za ewenement. Nie uszło to uwadze Egharta, że jego podopieczny badał wzrokiem kobietę. Z całą pewnością nie tylko jego uwadze. - Nie będzie żadnego polowania. Chyba, że na nietopyrze i krzaty szczające do mleka - zaśmiał się mężczyzna, który nadszedł w towarzystwie zbrojnego. - Baron Ortelius Argylla. Namiestnik Fortu Leyda. Grododzierżca Ban Tiel i władca okolicznych ziem - zbrojny przemówił donośnym głosem niczym herold. Pozostała trójka gwardzistów odsunęła się pod mur i skierowała twarze w ziemię. - Bez przesady Jurga. Władcą tych ziem jest Henselt z Ard Carraigh Król Kaedwen, a ja jedynie pilnuje jego interesu - uśmiechnął się Ortelius i mrugnął okiem do Piraviel. - Teraz pozwólcie mości wiedźmini, ale sprawy polityczne zajmują pierwszorzędny priorytet do załatwienia. Rozgośćcie się w Ban Tiel. W karczmie u starego Mojsa macie nocleg opłacony. Rankiem znajdzie was tam jeden z moich doradców i rozprawimy o waszych sprawach. Tymczasem panienka pozwoli ze mną. - gestem ręki zaprosił Piraviel do wnętrza Fortu. |
08-11-2018, 11:03 | #35 |
Reputacja: 1 | "Nie będzie żadnego polowania" Eghart nie dał nic po sobie poznać słysząc te słowa, ale naszły go złe przeczucia. Iz mimo zapewnień o stanie wiedzy na temat tego czym zajmują się wiedźmini, baron jednak ma inna wizje ich zawodu. Trza szybko napełnić brzuch, bo jutro może okazać się, że czasu nie starczy na tak przyziemne sprawy. - Zatem do jutra, baronie. Pani... - skinął głową obojgu i zawrócił konia. Gdy odjechali kawałek zagadnął Nemroda: - Też masz złe przeczucia odnośnie wiedzy barona na temat tego czym się zajmujemy? |
08-11-2018, 11:52 | #36 |
Reputacja: 1 | - Złe przeczucia to może za dużo powiedziane, ale na pewno coś tu cuchnie – odpowiedział Nemrod spinając lejce. Wiedźmin nigdy na szlaku nie był sam, zlecenia przyjmował towarzyszący mu kumoter, ale nie zdarzyło się by chlebodawca ukrywał przed nimi charakter zadania. Zazwyczaj z językiem na brodzie wywalał problem, który trzeba było wytropić, zaszlachtować, odczarować lub przepędzić. Wiedźmini odkąd spotkali na swej drodze ludzi hrabiego nie dowiedzieli się nic a nic. Mieli prawo czuć się nieswojo. - Może w karczmie uda nam się zasięgnąć języka i dowiedzieć co za choróbska trawią to miejsce. |
08-11-2018, 22:21 | #37 |
Reputacja: 1 | Kobieta westchnęła bezgłośnie, tak że jej pierś tylko lekko się uniosła. Była bardzo świadoma swojej urody i przywykła do takiego zachowania gapiów. Wielu złośliwie komentowało, że czarodziejki są piękne tylko dzięki magii i eliksirom. Piraviel z pierwszej ręki miała wiedzę o tym jak wiele prawdy stało za tymi przesądami. Zwykle więc im dalej czarodziejka zachodziła w poznawaniu sztuk magicznych, tym piękniejsza się stawała. Stąd też ona sama często była brana za bardziej doświadczoną niż była w rzeczywistości... Pira uśmiechnęła się przyjaźnie, gdy pojawił się ktoś nowy. Pewny krok, nienaganne maniery. Od razu było widać, że jest to osoba wyższego stanu urodzenia. Lekko zaśmiała się na żart barona. Mimo wszystko zamierzała zachować czujność - obecność wiedzminów mogła, ale raczej nie była przypadkiem. Uznała, że właściwego powodu ich przybycia, baron mógł nie chcieć wspominać w zbyt szerokim, ani przypadkowym gronie. Czarodziejka skinęła głową na pożegnanie temu bardziej rozmownemu z wiedzminów i wróciła spojrzeniem na barona. Zsiadła z konia, pozwalając sobie przy tym pomóc, jak również ponieść jej bagaż, a następnie udała się za Orteliusem. Obszerny płaszcz sięgający ziemi, powiewał przy każdym kroku, a obcasy jej butów rytmicznie uderzały o kamienny bruk. |
09-11-2018, 22:25 | #38 |
Reputacja: 1 | Baron ruszył powolnym, dostojnym krokiem na dziedziniec, na którym trwały właśnie manewry zbrojne wojska. Po prawej żołnierze bez munduru, w samych tylko spodniach i specjalnych wiązanych na długi rzemień butach, zmagali się w zapasach. Po lewej zbrojni dobrani w pary, ćwiczyli fechtunek. Cały dziedziniec zamkowy nie był duży. Z każdej strony na wieże fortu prowadziły kamienne schody, strzeżone przez gwardzistów. Po prawej od wejścia na dziedziniec znajdowały się zabudowania służby i budynki gospodarcze. Po lewej natomiast stajnie i z pewnością zbrojownia, z której korzystali aktualnie mężczyźni na placu. Baron idąc środkiem po brukowanej drodze, prowadził Piraviel wprost do budynku głównego skąpanego w popołudniowym słońcu. - Mówisz Pani, że przysyła Cię Mistrzyni Glevissig? Kobieta która do tej pory nienachalnie rozglądała się po placu, w końcu skupiła wzrok na Orteliusie. Dla niej przejęcie rezydentury w tym miejscu oznaczało wzięcie odpowiedzialności za wszystkich, którzy zamieszkiwali gród i fort. Lata spędzone w akademii sprawiły, że zatarły się w niej patriotyczne odruchy przez co nie miała problemu z tym, że w Tiel rezydowali Kedweńczycy. - Owszem. Doradczyni Króla Henselta była ostatnim mistrzem, u którego praktykowałam- odpowiedziała Piraviel tonem wyraźnie mówiącym, że darzy swoją mentorkę dużym szacunkiem. - Jak mają się sprawy w forcie, baronie? - zapytała. - Taaak… - Baron zamyślił się. - Sprawy w Forcie mają się dobrze. Szykujemy się na Midaëte i dbamy o interesy korony w aspekcie dostaw drewna. Co prawda ostatnio miało miejsce kilka incydentów, ale nie straszne nam groźby Aen Seidhe. Żyjemy w harmonii i wzajemnym zrozumieniu. Rozumiem, że nasza...moja nowa doradczyni, ma zamiar poradzić mi w różnych sprawach. Niech i tak będzie - Ortelius zatrzymał się przed wejściem do budynku. Wyraźnie albo nie miał ochoty przepuścić Piraviel przodem lub po prostu nie chciał jej ugościć. - Czy ma Mistrzyni jakieś pytania? Czarodziejka zatrzymała się za nim, zastanawiając się co go napawało niechęcią do jej osoby. Najpewniej, biorąc pod uwagę jej koneksje, mógł uważać ją za kogoś kto przybył skontrolować go. Może obawiał się, że zostanie kimś zastąpiony. Poza tym wspomnienie o groźbach, mocno gryzło się ze stwierdzeniem, że żyją z elfami w harmonii. - Mości baronie, jestem tu by pomagać - zapewniła go łagodnym tonem. - Żeby moja pomoc była skuteczna konieczne jest bym zapoznała się z tym z czym się zmagacie... Jakie groźby wysunęły elfy? - coś w jej tonie zdradzało, że nie żywi sympatii do tej rasy. Baron spojrzał w oczy czarodziejki i uśmiechnął się. Jego twarz emanowała spokojem i serdecznością, co często mogło być złudnym pierwszym wrażeniem lub wyjątkiem wśród rządzących. Każdy bowiem wiedział, że władcy - czy to mniejszy, czy większy - nie zwykli kłaniać się Kapitule z przychylnością. Oczywiście były od tego odstępstwa i niektórzy władcy chętnie współpracowali, ale to raczej mniejszość. - Aen Seidhe nie stanowią problemu w znaczeniu politycznym. Raczej egzystencjalnym i historycznym. I to raczej my dla nich jesteśmy kością w gardle. Czarodziejka poprawiła sobie ułożenie płaszcza na ramionach i ponownie skupiła uwagę na baronie. - Ale problem może stać się polityczny, jeśli wpłyną na zobowiązania grodu i fortu wobec korony, tudzież w tym przypadku opóźnieniach w dostawie drewna - odparła Pira, zwracając jego uwagę na ten aspekt. - A wiedźmini? Cóż za potwór się zalągł w okolicy? Wyraz twarzy Namiestnika nie zmienił się. Spojrzał w kierunku zbrojnych i zawołał ich, by podeszli. - Zaprowadźcie Mistrzynię do jej posiadłości, bo już zmierzcha niebawem. Niech zapozna się z Athariel - wydał rozkaz. - Jutro wrócimy do rozmowy - uciął dając do zrozumienia, że to koniec zapoznawczego spotkania. - Zatem do jutra - odparła czarodziejka i lekko skinęła baronowi na pożegnanie. Po prawdzie było jej na rękę to, że zakończyli rozmowę. Była zmęczona po podróży i w tej chwili najbardziej miała ochotę zjeść i napić się wina. Pira spojrzała na zbrojnych którzy podeszli. - Prowadźcie - powiedziała. Szczerze też była ciekawa jak jej owa posiadłość wyglądała, jednocześnie po prowincji jej oczekiwania nie były wysokie, choć ostatnia praktyka na dworze króla mocno ją rozpieściła. |
10-11-2018, 19:56 | #39 |
Reputacja: 1 | Jadąc do karmy oglądali miasto. Eghart założył kaptur i schował medalion za kaftan by nie budzić niepotrzebnej sensacji. W końcu stanęli przed wspomnianym przez barona przybytkiem. Odprowadzili konie do stajni i z sakwami weszli do środka. - Witaj dobry człowieku - powiedział Eghart do osobnika za szynkwasem - Baron nas przysłał, powiedział, że mamy tu opłacony nocleg. |
11-11-2018, 00:33 | #40 |
Reputacja: 1 | Ty jesteś wiedźminem anachronicznym, a ja wiedźminem nowoczesnym, idącym z duchem czasu. Dlatego ty wkrótce będziesz bezrobotny, a ja będę prosperował. Strzyg, wiwern, endriag i wilkołaków wkrótce nie będzie już na świecie. A skurwysyny będą zawsze. - A. Sapkowski, "Czas pogardy" Ludzie (...) lubią wymyślać potwory i potworności. Sami sobie wydają się wtedy mniej potworni (...) Wtedy jakoś lżej im się robi na sercu. I łatwiej im żyć. - A. Sapkowski, "Ostatnie życzenie" Rozdział II 5 czerwca 1259, Kaedwen, Ban Tiel Piraviel Gdy jechali konno do rezydencji przydzielonej przez Barona, zaczynała mieć wątpliwości czy jej jakość będzie adekwatna do sprawowanego przez nią urzędu. Zjeżdżając z wzgórza minęli po prawej posąg bogini Melitele, przy którym akuratnie jakiś wieśniak składał dziękczynne dary do ofiarnej misy. Posąg był całkiem spory - wysokości dwóch rosłych mężczyzn - i przedstawiał trzy kobiety: piękną i młodą dziewczynę; dojrzałą, ciężarną kobietę oraz staruszkę bez zębów. Trzy aspekty kobiecości umieszczone na jednym posągu. Mężczyzna padł na kolana i z pokorą zaczął przedstawiać Bogini swoje prośby. Ku zdziwieniu Piraviel nie skręcili do Ban Tiel lecz przecięli główny trakt na wprost i pojechali jakąś boczną polną drogą, która prowadziła wprost na wzgórze Lebiody. To co pozostało z posągu ewidentnie wskazywało na brak zwolenników Proroka w tym miejscu. Z posągu została jedynie olbrzymia głowa, wystająca zza krzaków, drzew i trawy oraz kawałek ręki, który stał się naturalnym wychodkiem dla okolicznego ptactwa. Minęli obsrany palec Lebiody, który wskazywał bagnisty teren pod lasem po drugiej stronie rzeki i zatrzymali się przy moście prowadzącym na drugą stronę rzeki. - To tam - zbrojny wskazał palcem małą chatę pod lasem na bagnach. Po czym bezceremonialnie odjechali z powrotem w kierunku Fortu Leyda, nie zważając na słowa czarodziejki. Przejazd przez bagna nie należał do przyjemności. Wszędzie unosił się smród zgnilizny połączony z zepsutym żarciem i fekaliami. Na końcu drogi znajdowała się rezydencja pod lasem - oddzielona od bagien wcale nie małą połacią trawy i krzewów. Tu jakby smród nie docierał albo czarodziejka tak się do niego przyzwyczaiła. [MEDIA][/MEDIA] - Och, jej… - kobiecy, delikatny i dźwięczny głos rozbrzmiał gdzieś między cierniami krzewów i drzewek. - Pani Sabrina informowała mnie, że przybędziesz o Pani, lecz nie spodziewałam się tak prędko… [MEDIA][/MEDIA] Zza gałęzi wyłoniła się kobieta o urodzie nijakiej, a jednak przykuwającej wzrok. Jej szaty były brudne od kwiatów, jedzenia i błota, którego z resztą dookoła było pod dostatkiem. Piraviel dopiero po chwili zauważyła, że kobieta ma długie uszy. To tłumaczyło jej dziwną urodę - była pół krwi aen seidhe. W dodatku wszystko wskazywało na to, że ślepą. Biedne dziewczę pewnie wykazywało talent magiczny i w jakiś sposób trafiła do Aretuzy lub pod skrzydła kogoś kompetentnego. Niestety talent nie na tyle duży, by zostać dyplomowaną czarodziejką. Biedactwo skończyło jako dożywotnia służka na garnuszku Kapituły. Jednak dlaczego nie naprawili jej wzroku? To pytanie nie dawało jej spokoju. Eghart i Nemrod Ban Tiel nie było małą osadą, jak mógł wnosić podróżny jadąc od strony Ban Gleann. Mogło mieszkać tutaj dwadzieścia, a może ze trzydzieści rodzin, nie licząc warsztatów rzemieślniczych, składów, rządców, cechu drwali, karczmy U Mojsa i stajni. Gdyby doliczyć do tego jeszcze magazyny w porcie rybackim, strażnicę portową i kordegardę grodu, to można mówić o całkiem dużej osadzie. Zwłaszcza wliczając do tego przyjezdnych, którzy mnożyli się na potęgę. Nawet wieczorem dało się odczuć zbliżające Midaëte. Wiedźmini wjechali główną bramą, gdy słońce kładło się już czerwonym blaskiem nad wzgórzami. Zbrojni poinformowali jedynie, że rankiem mus im się stawić do kordegardy, aby podjąć dokumenty o pozwoleniu na broń w Ban Tiel, gdyż w razie jakiejś awantury mogą zostać poddani pod sąd jak każdy inny mieszczanin. Karczma “U Mojsa” znajdowała się dokładnie w środku Ban Tiel, przy dużym placyku, na którym aktualnie stała spora ilość wozów kupieckich, oczekujących na rozładunek najpewniej do rana. Gdy zostawili już konie w przy karczemnej stajni, Eghart otworzył drzwi przybytku i ruszył wprost do szynkwasu. Nemrod w tym czasie miał możliwość zorientowania się w otoczeniu. Karczma była pełna gości. Nie sposób było znaleźć wolnego stolika. Żołnierze po służbie, chłopi strudzeni pracą, portowi robotnicy, przyjezdni kupcy, wszyscy dość głośno biesiadowali tego wieczora, korzystając z chwili przyjemności. Z izby karczemnej prowadziły trzy wyjścia: jedno z pewnością do stajni przez sień, drugie możliwe, że do pokoi, a trzecie za szynkwasem. Sam wystrój był typowy dla wiejskiej karczmy. Na ścianach wisiały półki, na których rozstawione były garnki, miski, kufle i kielichy. Gdzieniegdzie czuć było zapach ziół, zawiniętych w pęczki na gwoździach. Całość oświetlał blask świeczek na stolikach. Jedyne wolne miejsce Nemrod dojrzał pod oknem, gdzie zasiadał Rabenfort. Czytał z jakiejś mocno sfatygowanej księgi i podpijał lokalną polewkę, zagryzając chlebem. - Wyście Wiedźmini są co? - zapytał Egharta jegomość za szynkwasem podkręcając wąsa. Mężczyzna może niezbyt wysoki, ale dość szeroki i masywny w swej osobie. Ubrany po chłopsku. Koszula z podwijanym rękawem, cała ubabrana od jedzenia i napitku. Włosy długie do ramion, potargane i tłuste. - Jestem Odis Mojs. Gospodarz. Macie pokój przy stajni. Służebny mój wam odstąpił, bo gości dużo i pomieścić gdzieś muszę wszystkich. Wy nie robicie dobrego wrażenia, sami rozumiecie wiedźminie… |