Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-04-2011, 13:48   #541
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mariposa wywodów krasnoluda nie słuchała, zbytnio podziwianiem krajobrazu zajęta. Gdy jednak wyjechali z lasu, a ich oczom ukazały się otwarte przestrzenie, oglądanie krajobrazu zeszło na drugi plan. Pierwszy zajęło słońce, które uparcie ku ziemi się kierowało i ani myślało zwolnic.
- Jak myślicie? Znajdzie się tu gdzieś karczma jakaś czy pod gołym niebem będzie trzeba obóz rozbić? - zapytała, przy czym po tonie jej głosu wywnioskować było można, że ta pierwsza opcja niezbyt jej pasuje.
- Jeśli karczma będzie - odezwał się Drunin - to jeno zjeść coś się da i wypić, ale o noclegu to zapomnij, panienko.
- Jak dobrze pójdzie - powiedział Derrick - to w stodole nam miejsca użyczą. A jak niegościnni będą, to lepiej będzie nawet w las jechać, niż w czyimś ogródku noc spędzić. Różni ludzie różne zdanie na temat własności cudzej mają, a awantura czy łby rozwalone nijak nam potrzebne nie są.
Co innego sklejać rozwalone przez kogoś głowy, co innego samemy rozwalać, a potem jeszcze składać do kupy.
Przez chwilę nic nie mówiła zastanawiając się nad opcjami, które mieli do wyboru.
- Stodoła brzmi całkiem przyjemnie - oznajmiła po owym milczeniu. - O ile się nam uda.
- Uda się, bo Rivijczycy na każdy grosz łasi - stwierdziła Liliel. - Jeno dobrze by było dwie stodoły mieć, bo Drunin chrapie okrutnie, a Gurd niewiele lepszy. Dobrze, że chociaż ty, Derricku, od tej przypadłości jesteś wolny.
Drunin roześmiał się, docinkiem półelfki nijak się nie przejmując, a Gurd tylko ręką machnął. Nie dziwota - chrapanie nie przeszkadza zwykle chrapiącemu, ale inni mogą mieć ze spaniem kłopoty, gdy kto koło nich niczym drwal piłuje.


Do wieczora godzina dobra (zdaniem Mariposy) jeszcze została, gdy Liliel nagle zatrzymała swojego wierzchowca.
- Przerwę robię. Tam - pokazała kierunek - jeziorko jest małe. Jak się w wiosce zatrzymamy, to o kąpieli mowy nie będzie.
Krasnoludy mruczeć coś zaczęły, głównie Drunin, na temat nadmiernego zamiłowania niektórych do czystości, ale półelfka nie słuchała.
- Derricku - zwróciła się do medyka - popilnujesz, by nas nikt nie podglądał, jak kąpieli będziemy zażywać.
Spojrzała na Mariposę jakby sugerując, że to ona słowem ‘my’ została objęta.
- Kto niby miałby nas podglądać? Przecież nikogo w pobliżu nie widać - zdziwiła się Mariposa. - Poza tym Derrick pewnie też na kąpiel ma ochotę... Po co czas marnować?
Liliel oczy z Mariposy na Derricka przeniosła, a potem znów na elfkę spojrzała. Potem pokręciłą głową. Najwyraźniej kąpiel damsko-męska z udziałem Mariposy niezbyt jej odpowiadała.

Skręcili nieco w bok, by za daleko nie musieć chodzić, a potem, zostawiwszy wierzchowce pod bacznym okiem krasnoludów (które o kąpieli nawet słyszeć nie chcieli) i Derricka (który pewnie kąpieli by zażył, ale nie przy niechęci półelfki) ruszyły obie niewiasty w stronę trzcin, co jeziorko od drogi nieco odgradzały.


Brzeg do najpiękniejszych nie należał, szuwarami różnymi porośnięty, ale woda była - na oko przynajmniej, kryształowa.
Półelfka, która z racji pogody pięknej już dawno swój czerwony kubrak zdjęła, zrzuciła szybko koszulę, biust kształtny na promienie słońca zniżającego się wystawiając. Potem buty zdjęła i spodnie zaczęła ściągać.
Mariposa niepewnie nieco zerknęła na kobietę, po czym wzruszyła ramionami i sama do rozbierania się zabrała. W przeciwieństwie do Liliel spodni nie nosiła, przez co starczyło rzemienie rozwiązać i przez głowę przełożyć sukienkę. Odrzuciwszy ją na bok zabrała się do zdejmowania bielizny, w której wszak kąpać się nie zamierzała. Swoboda jaką dało pozbycie się okowów stroju znacznie humor elfki poprawiła. Zerknęła ciekawie w stronę półelfki by porównać swoje drobne, wciąż bardziej dziewczęce niż kobiece atrybuty porównać. Mina nieco jej zrzedła na widok większego niż jej rozmiaru biustu kobiety. A przecież figury miały podobne... Czy prawdą było to, co powiadali, że z mężczyznami kontakty bliższe na wielkość biustu wpływały? Będzie musiała później zagadnąć Derricka, który wszak medykiem był, więc o takich sprawach wiedzieć pewniejsze rzeczy powinien.

Czekając aż Liliel zakończy pozbywanie się odzienia, ostrożnie wodę stopą sprawdziła by o jej temperaturze się przekonać. Zadowolona wycofała się nieznacznie po czym rzuciwszy psotne spojrzenie w stronę towarzyszącej jej półelfki, wzięła rozbieg i skoczyła w locie kolana podkulając.
Liliel tuż za nią do wody skoczyła, bryzgi wody w niebo posyłając, tudzież ku Mariposie, na którą kropel garść spadła.

Chwilę później do Mariposy, która beztrosko pluskała się w przeźroczystej wodzie, nagle podeszła Liliel.
- Umyj mi plecy, a ja potem umyję tobie - zaproponowała.
- Ja... Ja sobie poradzę sama - wyjąkała.
- Nie żartuj! - półelfka przejawiła coś na kształt uporu. - Nigdy siostra czy przyjaciółka pleców ci nie myła? Obróć się i nie uciekaj.
- Oczywiście że tak - oburzyła się elfka, po czym jakby skruszona dodała nieco ciszej - Właściwie to nie...
Mimo pewnej ochoty na przeprowadzenie takiej próby pokręciła głową. Gdyby to był kto inny, a nie Liliel, to może jeszcze, ale półelfka... Chyba jednak nie.
Liliel wzruszyła tylko ramionami.
- Nie to nie - rzekła.
Widać na mycie pleców miała jednak ochotę, albo i tak wodę kochała, bo ledwo Mariposa z wody wyszła i przyodziała się nieco, półelfka przywołała Derricka.
Mariposa wcale podglądać ich nie zamierzała. I głowę by dała, że to był czysty przypadek, iż spojrzała na tamtych akurat wtedy, gdy dłoń Derricka zawędrowała na miejsce, którego nijak plecami nazwać nie można było.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 29-04-2011 o 13:49.
Kerm jest offline  
Stary 28-04-2011, 13:50   #542
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Słońce za horyzontem schowało się w znacznym stopniu, gdy do wioski małej wjechali.


Nieliczne chaty strzecha pokryte sprawiały wrażenie biednych ale przyjaznych. Zbłąkany kundel przywitał ich zajadłym szczekaniem. Dzieci bawiące się na drodze, przystanęły by z ciekawością właściwą ich wiekowi obserwować przybyszy. Tu i ówdzie pojawiła się twarz dorosłego, a to w oknie, to znów zza rogu chaty. Mariposa ciekawie przyglądała się wszystkiemu jednak jej myśli ciągle zbaczały w innym kierunku, podobnie jak wzrok. Nawet ciche szepty i ostrożne wskazywanie palcem jej i Liliel, nie było w stanie skupić jej pełnej uwagi. Na szczęście wyglądało na to, że tutejsi ludzie bardziej od rasowych animozji cenią sobie monetę. Bez przeszkód zdobyli więc jedzenie, a nawet miejsce do spania w postaci starej stodoły sianem wypełnionej, choć nie w pełni.
Krasnoludy rozłożyły się przy wejściu do stodoły. I pewnie zmęczone były trudami podróży lub alkoholem (co mniej było prawdopodobne, bo rasa to była na trunki wyjątkowo odporna), bowiem wnet z tamtej strony dwutonowe pochrapywanie. Nie było jednak zbyt głośne i Mariposa również pogrążyła się we śnie.

Nie była pewna co ją obudziło. Czy było to donośne chrapanie do którego nie była przyzwyczajona czy też inny dźwięk? Rozespana przetarła oczy, poprawiła się na kocu, który rozłożony na sianie stanowił jej łóżko na tą noc, po czym zaczęła się rozglądać. Z początku nie była pewna co jej w obrazie, który skupił jej spojrzenie, nie pasowało. Gdy do jej na wpół śpiącego umysłu dotarło czemu się przygląda, sapnęła z wrażenia.

Nie chciała, nie potrafiła uwierzyć własnym oczom. Głowa Derricka spoczywała między udami Liliel, która wiła się i pojękiwała. Gdy Mariposa z niedowierzaniem przyglądała się całej scenie półelfka uniosła biodra, jakby mocniej otwierając się na na pieszczoty.
Mariposa głupia nie była i wiedziała, skąd się biorą dzieci. Wiedziała, teoretycznie co prawda, ale jednak, co zachodzi między kobietą a mężczyzną, ale o czymś takim tatko jej nie wspominał.
Zamrugała kilka razy, ale obraz nie zniknął.

Uczucie, które na nowo wzbudziło się w jej ciele, odegnało resztki sennej mgły spowijającej jej umysł. Wiedziała że powinna odwrócić wzrok i ponownie pogrążyć się w odmętach marzeń, jednak nie potrafiła się na to zdobyć. Ciepło, które pojawiło się w dole brzucha upraszało wręcz by miast uciekać, poddać się chwili. Coś ją przyciągało do pary kochanków. Chęć poznania tego co nieznane, a może zwykła potrzeba zaspokojenia swych nowo odkrytych potrzeb. Jakkolwiek by nie było, zamiast ponownie ułożyć się do snu, trwała wpatrzona w Derricka i Liliel.
Gdy głowa mężczyzny uniosła się nieco ponad łono półelfki, Mariposa wstrzymała oddech pewna, że ten niechybnie odwróci się w jej stronę. Jednak medyk ani myślał zwracać swej uwagi na inne niźli gładka skóra kochanki miejsca. Gdy jego usta przesuwać się poczęły w stronę górnej części jej ciała, oddech elfki powrócił ze zdwojoną mocą. Od zawsze miała wybujałą wyobraźnię więc w tej chwili bez problemu potrafiła zamienić się z partnerką Derricka miejscami. Nie fizycznie, jednak każdy pocałunek człowieka zostawał dokładnie odnotowany na jej własnym ciele. Zazdrościła Liliel tego, że w przeciwieństwie do niej nie może swych reakcji otwarcie pokazać. Półelfka bowiem kryć się z rozkoszą nie kryła, wyginając ciało w ponaglających ruchach pragnienie by Derrick uczynił coś, co ukoi żar w niej zrodzony, ujawniających. Ten jednak,że najwyraźniej spieszyć się nie zamierzał, co chwilę zatrzymując, w zdawać by się mogło, losowo przez jego usta wybieranych miejscach. Gdy jednak zatrzymały się na wyraźnie zarysowanych piersiach Liliel, półelfka wydała z siebie jęk, na który ciało Mariposy natychmiast zareagowało. Nie do końca zdając sobie sprawę z tego co robi, uniosła dłoń z koca by skierować ją w miejsce odpowiadające temu, w którym chwilę wcześniej znajdowała się głowa mężczyzny.
Jej spojrzenie ani na chwilę nie opuszczało dwóch sylwetek opromienionych srebrzystym blaskiem księżyca wpadającego przez liczne szpary między deskami. Złączeni w odwiecznym tańcu namiętności... Tańcu, o którym do tej pory tylko słyszała, a teraz miała okazję zobaczyć na własne oczy. Muzyka ich namiętności napływała do jej uszu z zadziwiającą mocą. Czuła jak wibruje w jej wnętrzu doprowadzając na skraj pełnej namiętności przepaści. Wystarczyłby jeden krok by spaść i całkiem się zatracić. Nieco przestraszona wycofała dłoń rzucając przy tym kontrolne spojrzenie na parę kochanków. Zajęci sobą zdawali się głusi i ślepi na otaczający ich świat. Zazdroszcząc Liliel zarówno przeżyć jak i Derricka, z którym mogła badać niedostępne dla Mariposy rejony życia, ułożyła się ponownie na swoim kocu. Sen jednak nie miał zamiaru powrócić. Odczekał złośliwie, aż kuszące odgłosy umilkną i dopiero wtedy ją odwiedził.


Czy z tego powodu zaspała? W każdym razie gdy otworzyła oczy Derrick i Liliel byli już w zasadzie ubrani.
Liliel skinęła głową na powitanie. Derrick był bardziej rozmowny.
- Dzień dobry, Mariposo - powiedział.
Przeciągnęła się starając odgonić resztki snu, który pragnąc najwyraźniej całkiem jej dokuczyć, wiele wspólnego miał z Derrickiem.
Koc, pod którym spała, zsunął się, pokazując iż do snu Mariposa nie miała zwyczaju wkładać nic na siebie.
- Dzień dobry - odpowiedziała poprawiając okrycie. - Zaraz będę gotowa...

- Nie spiesz się - powiedziała nieco zgryźliwie Liliel. - I tak zanim ich się obudzi...
‘Ich’ oznaczało krasnoludy, dla których świt był nocą głęboką, na sen przeznaczoną.
Elfka wzruszyła ramionami. Skoro miała się nie spieszyć to nie będzie. Nawet jednak przedłużając do granic przyzwoitości ubieranie się i zbieranie swoich rzeczy i tak udało się jej tego dokonać nim krasnoludy powstały ze swoich posłań głośno przy tym narzekając, że się ich w środku nocy budzi.

Mimo czynnego i biernego oporu niektórych członków drużyny zdołali wyruszyć w drogę gdy słońce ledwo zdążyło w całości wynurzyć zza linii horyzontu.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 28-04-2011, 14:47   #543
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Może do de Falco uśmiechnęło się trochę szczęście, a może zwyczajnie świat przestał rzucać mu kłody pod nogi, faktem jednak było, że wyspał się porządnie. Nikt go nie budził, nikt nie hałasował, dzięki czemu szpieg czuł się wypoczęty. Słoneczko solidnie już przygrzewało, świt bowiem minął dawno temu i zbliżało się południe.
Wypadało zatem zjeść jakieś śniadanie... albo i nie. Jaki sens, skoro zaraz pora obiadowa? Za to na pewno wypadało zmienić ubranie, które po wymagającej nocy i niechlujnym śnie wyglądało jak psu z gardła siłą wydarte.

Kiedy to już zostało załatwione, a i sam Rennard doprowadził się do porządku, ruszył do karczmy, którą podał jako miejsce spotkania krasnoludowi. Po prawdzie, to nie wiedział czego się spodziewać. Dalszych zleceń, czy wdzięcznego 'spierdalaj'? Za mało szpieg wiedział o Sothermeierze, aby cokolwiek wnioskować. Pozostało zatem dokonać dalszych obserwacji.

Wybrana przez de Falco knajpka była zupełnie przeciętna, takie też było jedzenie jakie w niej serwowano. Pieczone udko kurczaka z ziemniakami powinno mieć przecież jakiś smak, a szpieg jedząc je nie mógł oprzeć się wrażeniu, że żuje posolony papier. Ktokolwiek był tutaj kucharzem, powinien natychmiast zmienić swój zawód.
Nieciekawy posiłek nie był jednak jedyną niemiłą niespodzianką, jaka czekała tego dnia na Rennarda. Drugą był kędzierzawy niziołek, ubrany w workowate spodnie, kubraczek i prostą koszulinę, który przysiadł się do niego, gdy szpieg zastanawiał się nad wywaleniem zawartości swojego talerza za okno.


-Pan Gerard?- zapytał przyjacielskim tonem i uśmiechając się, jak tylko niziołki potrafią.
-Tak. A jak ciebie zowią, przyjacielu?-odparł de Falco decydując, że będzie musiał albo zmienić karczmę... albo nawyki żywieniowe.
-Milo, panie Gerard- odparł grzecznie.
-Proszę się przysiąść panie Milo.- odparł Rennard wskazując miejsce naprzeciw siebie.
Niziołek grzeczniutko zeskoczył z wybranego przez siebie stołka i zasiadł tam, gdzie wskazał mu de Falco.
-Smacznego - życzył nawet.
-Tak więc. Jak tam interesy panie Milo?-spytał dziobiąc widelczykiem posiłek de Falco, w nadziei że ów zdecyduje się sam odpełznąć nie zmuszając tym Rennarda do jego dokończenia.
-A wie pan, spokojnie. Jakoś się tak leniwo zrobiło, ale ja tam lubię jak jest leniwo - odpowiedział, a uśmiech jego nie malał ani trochę.
-Nie wątpię. Spokój, dobra rzecz w interesach, nieprawdaż? Lepszy mały i pewny zysk, niż spora lecz ryzykowna nagroda.-odparł Rennard, kiwając dla dodania powagi swym słowom. Na razie Milo nie wyłuszczył, po co do niego przylazł. Acz wiadomo było, od kogo. De Falco spoglądał po niziołku, zastanawiając się, jak to rozegrać.
-Dobre słowa, dobre słowa - zgodził się członek niskiego ludu.
-Ma pan ochotę na spacer? Ponoć dobrze robi na trawienie po posiłku- odparł szpieg.
-Ale pan jeszcze nie zjadł- strapił się Milo.
-Jakoś dziś nie jestem zbytnio głodny- odparł Rennard próbując się wykpić od posiłku.
-Może to i lepiej. Bo ja z niewesołą nowiną przychodzę, a nie chciałem tak z mostu, bo bym panu apetyt zabrał.
Rennard ruszył do wyjścia podpierając się laską. Skoro nowina niewesoła, to po kie licho się pokurcz fatygował tu przybyć? A co najważniejsze, po kie licho został wysłany?- No to chodźmy.
-Dobrze- zgodził się od razu niziołek. Kulturalny się znalazł.

Wyszli na zewnątrz i ruszyli uliczkami miasta. Rennard wybierał te tłoczniejsze, jedną dłoń trzymając na lasce, drugą zaś kryjąc sztylet. Zabójcy też bywają kulturalni. A kto wie, co ten niziołek planuje.- Więc... co to za wiadomość?
-Mikula Bekker się przekręcił - odparł jakby nigdy nic niziołek.
-Przekręcił?- zdziwił się Rennard i spojrzał na niziołka.- Przecież to był rosły osiłek. Chyba.
-No był, był. A dzisiaj go znaleziono martwego. Smutna sprawa - przynajmniej oficjalnie, bo Milo nie przestawał się uśmiechać. -A jeszcze pan byłeś ostatnim, co się z nim spotkał. I jeszcze po tawernach o niego wypytywał. No nieładnie to wygląda, nieładnie.
-Ano. Ano. A jakże to zginął?- spytał Rennard z ciekawością w głosie.
-A tego nie wiem. Ale przekręcił się. Podobno nieładnie.
-Nie żebym się czepiał. Ale... skoro się czepiacie tego, żem go widział ostatni to... znaczy że zginął z czyichś rąk?- Rennard zatrzymał się i spojrzał na niziołka, badawczo szukając w jego obliczu oznak ewentualnego kłamstwa.
-No, z czyichś na pewno - padła odpowiedź, a mały mężczyzna przeszedł jeszcze kilka kroków, nim zorientował się, że Rennard stanął.
-Cóż. Kulawy mężczyzna raczej nie byłby przeciwnikiem dla rosłego chłopa. A tym bardziej takim który, mógłby kogoś zabić w wyjątkowo bolesny sposób-wzruszył ramionami de Falco.
-Na pewno nie. Na pewno - pokiwał głową niziołek.
-Właśnie. Pewnikiem go jakiś kumpel od kielicha go ubił podczas pijackich swarów. Smutna to wieść, ale nie mój problem- odparł szpieg spokojnym tonem głosu.
-Nie, na pewno nie - zgodził się od razu Milo.
-Coś jeszcze masz do przekazania?- spytał Rennard z lekkim zniecierpliwieniem w głosie.
-Nie - zaprzeczył.
-To pozdrów pana S. ode mnie- odparł de Falco przymilnie.- Chyba, że chcesz jeszcze o biednym panu Bekkerze porozmawiać?
-Nie, nie ma takiej potrzeby. Przekażę pozdrowienia, jak pan sobie życzy - rzekł z ukłonem halfing.
Rennard odwdzięczył się ukłonem i uśmiechem, ukrywając kotłujące się w nim uczucia, za tą maską uprzejmości.

do Mariposy Averenestil i Derricka Talbitt

lipiec, okolice miasteczka Ostrokół, Rivia

Jeżeli instrukcje przekazane przez Dianę były prawdziwe, to do miasteczka grupka powinna dotrzeć jeszcze przed wieczorem. Z drugiej strony, czy warto było się tam zaraz spieszyć? Z opisu karczmarki wynikało, że Kowary nie są najpiękniejszym miastem świata, a takie słowa padające z ust Rivijki nie mogą oznaczać niczego dobrego. Ale i w nadmierny pesymizm nie należało popadać, bo z dotychczasowych doświadczeń z rivijskimi miastami Derrick niczego złego nie wyciągnął.

-Skąd się w was rodzi to umiłowanie do wczesnego wstawania- nieoczekiwanie zagaił rozmowę Gurd. -Pomyślałby kto, że ledwo kur zapieje, a wy już gotowi do roboty.
-Nie marudź – skomentowała od razu Liliel. -Jakbyś przez to swoje chrapanie dosłyszał koguta, to byś pierwszy biegł po śniadanie.
-Serdeńko ma w tym trochę racji. Nażresz się jeszcze trochę i kucowi się nogi na zewnątrz powyginają- poparł półelfkę Drunin. A jego pobratymiec nie miał na to żadnej innej reakcji od prostego 'ba'. -Ale co prawda, to prawda. Wczesno jak cholera i zdałoby się co na odgonienie snu. Może ty nam Sikoreczko, jaką historię opowiesz? Bo nam przez te wszystkie podróże się już wyczerpały.
Jako że Liliel nie zareagowała na krasnoludzkie słowa w żaden sposób, pytanie musiało być skierowane do Mariposy.
Jako bard dziewczyna powinna być gotowa do występów o każdej porze dnia, a może i nocy, ale tą propozycją została nieco zaskoczona. Po chwili jednak chwyciła lutnię i częściowo zaśpiewała, a częściowo wyrecytowała balladę "Trzej złotnicy", opowiadającą barwnymi słowami o przygodach trzech wydrwigroszy, co podając się za tytułowych złotników wędrowali po świecie, co rusz spijając nektar z kwiatów kobiecości. Jako, że Liliel nie była zwolenniczką tego typu opowieści, o czym zresztą Talbitt doskonale pamiętał, wysforowała się trochę do przodu, aby nie trafiającej w jej gusta 'sztuki' nie musieć doświadczać.
Druga opowieść, również rymami gęsto przeplatana, głosiła pochwałę rozumu niewieściego (choć bynajmniej nie czci). Ofelija, bohaterka owego utworu, zazdrosnego męża co rusz w pole wyprowadzała, mimo jego wysiłków kochanków co rusz przyjmując. Krasnoludy, co nie dziwne, z opowiastek śmiały się gromko i bez zażenowania. Czego o półelfce powiedzieć się nie dało, bo dziewczyna robiła już praktycznie za zwiad, a nie część jadącej grupy.

A utrzymało się to aż do postoju, który z braku lepszych miejsc odbył się w szczerym polu. Trochę problematyczne, bo koni nie było czym napoić, ale przynajmniej mogły chwilę odpocząć od noszenia na grzbietach jeźdźców. No i, rzecz jasna, krasnoludy miały chwilę by coś zjeść. A dobry krasnolud nigdy nie rezygnuje z posiłku. Ani zdrowego pragmatyzmu, skoro już o tym mowa.
-Panie medyk. Jak i tak już tutaj stoimy i zbijamy bąki, to może przy okazji pan sprawdzisz, czy mi łapsko dobrze goi?- zapytał Drunin.
- Jak jeszcze nie odpadła, to może jej nie stracisz - Liliel była zgryźliwa jak zwykle. A może i bardziej. Kto mógł to wiedzieć, dlaczego. Może opowiastki Mariposy niezbyt jej odpowiadały.
Stać to nie stali, bo krasnoludy za wygodne były, by na stojąco jeść. Co Derrick swoją drogą popierał, bo nie należy posiłków na chybcika spożywać, bo zaszkodzić w końcu może taki tryb zdrowia.
Odwinął bandaż.
Rana goiła się dobrze, jak to zwykle na krasnoludach. Z kamienia chłopy nie były, ale twardy naród to był mimo wszystko i byle strzała wiele krzywdy zrobić im nie mogła. A że zatruta nie była, to tym bardziej.
- Ledwo ślad zostanie - powiedział. - Nawet nie bardzo będzie się czym chwalić. No i maści żadne już nie są potrzebne, tylko sam bandaż.
Z czego Drunin wyraźnie się ucieszył, jakby mu sam fakt okładania rany medykamentami nie odpowiadał.
Derrick kawałek płótna czystego położył na prawie zagojoną ranę, potem całość zawinął bandażem.
- Machać możesz do woli, tylko się jeszcze na ręce z nikim nie siłuj - powiedział.
- To możemy już jechać, skoroś ranę opatrzył? - Niezadowolenie Liliel jakby wzrosło.
Na zły humor półelfki dwa sposoby zwykle były - do lasu ją zaciągnąć albo w krzaki, bo niektórych rzeczy na oczach tłumów robić nie wypadało. A tu lasów czy krzaków ani na lekarstwo.
- Pohamuj się, Serdeńko - powiedział Drunin - wszak pan Derrick nic jeszcze nie zjadł. Schudnie, zmarnieje.
- Lepsze to, niż żeby jak beczka wyglądał - mruknęła Liliel, ale nalegać przestała.
Mariposa, która w milczeniu oddawała się konsumpcji i przysłuchiwała dyskusji, przełknęła szybko trzymany w ustach kęs.
- Chyba nie musimy się aż tak spieszyć - powiedziała.
-Tak, bo przecież nie mamy absolutnie żadnej konkurencji- mruknęła Liliel. -Na takiej łące musi być sporo ziół - zmieniła temat. -Wszystkich specyfików masz pod dostatkiem Derricku?
-Konkurentów? - mruknęła Mariposa, lecz Liliel nie podjęła chwilowo tematu, przeskakując na kwestię ziół.
- Ano są tacy, Sikoreczko - zamiast półelfki odparł Drunin.- Wszak tłumy całe rzuciły się na poszukiwania leku, bo i nagroda jest interesująca.
Derrick z kolei przez moment Liliel się przyglądał, jako że ta ziołami się nie interesowała nigdy, nawet takimi, co do gara się przydadzą.
- Ziół zawsze poszukać można - odparł. - Nigdy ich nie jest za dużo.
Na każdej łączce, byle od miasta czy wsi oddalonej, można było znaleźć kilka rzeczy, od skrzypu polnego, przez babkę czy krwawnik po pięciornik i rdest.

- Chcesz mi pomóc? - spytał, zastanawiając się, czego chce Liliel, skoro sprawę chce omawiać w cztery oczy.
- Czemu nie? Skoro i tak tutaj odpoczywamy, to równie dobrze mogę robić coś pożytecznego, zamiast gapić się w niebo - zgodziła się z wrodzonym sobie wdziękiem Liliel.-Ale najpierw coś zjedz, bo inaczej te bezdenne brzuchy gotowe wpałaszować twoją porcję - ostatnia uwaga przywołała na twarze Drunina i Gurda wyraz zranionej niewinności.

Kiedy jednak posiłek został już skonsumowany, półelfka nie dała Derrickowi już więcej czasu do stracenia: od ostatniego kęsa, do schylania się wśród wysokich traw i szukania interesujących roślin minęły może trzy minuty. I faktycznie dziewczyna chciała o czymś porozmawiać. Można było z niej czytać jak z otwartej księgi, chociaż zawierającej parę nieprzystojnych rozdziałów.
-Co zrobisz z nagrodą, jeśli nam się uda? -spytała.
- Aż tak dużo to jej nie zostanie - powiedział - jak się podzielimy. Między "mieć pustą kieszeń" a "mieć dwieście nobli" jest duża różnica, ale między "mieć dwieście nobli" a "być bogatym" jeszcze większa. Starczyłoby ewentualnie na niewielki domek w mieście.
- Ty swoją część na co wydasz? - zagadnął półelfkę.
- Żeby pomóc moim ziomkom - odparła bez wahania. - Wielu żyje w nędzy, inni po zamieszkach wylądowali w lochach i nikt nie wpłaci za nich grzywny. Przecież żaden człowiek im nie pomoże.
- Szczytny cel - Derrick skinął głową. - Widać, że nie jesteś egoistką - dodał. - Dla siebie nic nie zostawisz? Na wszelki wypadek chociażby?
- No właśnie... dla siebie. Hrabia obiecał tytuł szlachecki temu, kto jego córkę uzdrowi. 'Temu", a nie 'tym'. Jakoś wątpię, by łaska hrabiowska się nagle rozciągnęła na całe tłumy - odpowiedziała nie do końca na temat. A może po prostu, jak to kobieta, do odpowiedzi podeszła na około.
- Będziemy musieli rzucić losy - powiedział Derrick. Może nie do końca poważnie. - Zwycięzca odda pozostałym większą część nagrody pieniężnej.
- Losy mówisz... tak, pewnie tak byłoby najuczciwiej - zgodziła się Liliel. - Wielmożny Derrick Talbitt. Nawet ładnie brzmi.
- Całkiem ładnie - Derrick uśmiechnął się. - Ale istnieje też możliwość, że ktoś nie będzie zainteresowany tytułem. Chyba nie warto nikogo zmuszać do udziału w losowaniu.
- A kto nie byłby zainteresowany? Myślisz, że Drunin odmówiłby sobie takiego zaszczytu?- Nie dowierzała Liliel.
- Jak go nie spytasz, to się nie dowiesz - odparł Derrick. - Może wolałby pieniądze. Nie jestem pewien, czy krasnoludy przywiązują do tytułów jakąkolwiek wagę. Poza tym tytuł to puste słowo. Wszystko zależy od tego, jak do tego słowa podchodzą inni, na ile je respektują.
- Żartujesz? Tytuł to autorytet, a nie znajdziesz rasy bardziej przywiązanej do autorytetów i hierarchii nad krasnoludy. Po prostu oni inaczej to okazują niż ludzie.
- Co innego hierarchia ludzi, co innego krasnoludów. Ale skoro tak twierdzisz... No to mamy do podziału tytuł dla jednej osoby i pieniądze dla reszty. To chyba sprawiedliwe?
- Ach, nie ma co języka strzępić, ani dzielić skóry na niedźwiedziu - zdecydowała dziewczyna.- Jak uda nam się hrabiankę wyleczyć, to wtedy ustalimy, co kto bierze.
-Prócz tytułu - odparł Derrick. - Hrabia może chcieć od razu wiedzieć, komu ma przypaść. Nie będziemy na ten temat przy nim dyskutować.
-No to trzeba będzie to przedyskutować we wspólnym gronie. Może w tych całych Kowarach - zaproponowała Liliel. Rozmowa jednak zdążyła się wyczerpać, pozostawiając medykowi i półelfce poszukiwanie ziół. To jednak także nie trwało długo, Liliel bowiem do Aldersbergu się spieszyło to i zbyt dużo czasu na zbieranie roślinek przeznaczać nie chciała.

(...)

Pod Kowary grupa dotarła pod wieczór, gdy słońce szykowało się już do opuszczenia nieboskłonu. Zaraz też wszyscy odkryli, że miasteczko może być mniej gościnne, niż inne które odwiedzali. A może zwyczajnie bardziej niebezpieczne?
Nieopodal drogi bowiem, na gałęzi uschłego drzewa kiwało się szturchane wiatrem ciało wisielca.


Widok dość drastyczny, ale najwyraźniej byli tacy, którym nie przeszkadzał. Kilkanaście metrów dalej stała bowiem zwarta grupka ludzi, z których któryś co i rusz rzucał okiem w kierunku trupa.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 08-05-2011 o 14:46.
Zapatashura jest offline  
Stary 04-05-2011, 18:32   #544
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rozczarowanie...
Wczorajsza noc, była rozczarowaniem. Rozmowa niziołka z Rennardem była kontynuacją tego rozczarowania. Pół godziny wysłuchiwania pierdułek usłużnego niziołka, z których nie wynikało nic poza tym: „Zginął wieśniak i można udowodnić, że to ty jesteś mordercą.”
Niektórzy się nudzili w tym mieście. I pan S. do nich należał. De Falco nie wiedział po co gnom odstawił tą całą szopkę, bo jak widać nie potrafił określić dokładnie, celu tego przedstawienia.
A i współczujący niziołek pod tym względem nie okazał się przydatny.
I de Falco postanowił tą sprawę zignorować. Niech się pan S. pomartwi, czemu jego genialny plan nie wywołał przestrachu u Rennarda. Może dlatego, że de Falco nie był krystalicznie czystą osobą? A może dlatego, że cała ta sytuacja z szantażem traciła sens, przez bycie sztuką dla sztuki?
Ktoś tu miał wyraźnie ambicje do bycia miejscowym mistrzem intryg. Szkoda tylko, że ambicje nie pokrywały się ze zdrowym rozsądkiem. A raczej zdrowo go wyprzedzały.
No cóż... Rennard zbyt cenił swoje nogi, by gonić nimi do posiadłości pana S. i to w dzień.
Jak gnom będzie chciał od niego, coś... to sam go znajdzie. A dopóki nie chce, to niech mu nie zawraca głowy pokurczami, nawet uprzejmymi.
Zaś sam Rennard postanowił powłóczyć się nieco, by rozejrzeć za plotkami. Wszystkim co mogłoby być dla niego ciekawe. Szczególnie jeśli chodzi o owego zabitego rzemieślnika.
Przemierzał gwarne obszary straganów, zaglądał do karczm, próbując wychwycić coś wartego uwagi w tym codziennym jazgocie. Lub czekać, aż wydarzy się coś wartego uwagi.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 08-05-2011, 17:50   #545
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Francesca po części znudzona ruszyła przed siebie. Nie znosiła się mylić, była po części zła na siebie, że nie sprawdziła tego dokładniej. Jak zwykle zaufanie ludziom, nawet tym po uroku, nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Jednak jak na razie skończyło się dobrze, może nie tak jak oczekiwała, ale nie miała powodów do narzekań. Trafił jej się mężczyzna w pełni sił, może nie tak urokliwy tak jak chciała, ale przynajmniej był tym za kogo się podawał. Teraz nie miała już wątpliwości.
Idąc dziedzińcem nie trafiła na nic niezwykłego, żołnierze chyba zdążyli się przyzwyczaić do jej obecności, albo chociaż zdawali sobie sprawę, że jest na zamku. Przyciągała każde spojrzenie. Teraz dopiero zaniepokoiła się słowami nowo poznanego żołnierza.>>> Jak w jaskini lwa<<< pomyślała. Dowódca był w chwilowej niedyspozycji, pod dowódca w więzieniu... kto miał ich teraz pilnować? Kobieta rozejrzała się. Każdy był uzbrojony, w lekkiej zbroi. Ona jedynie w koszuli i skąpej spódnicy.
Sztylety miała dlatego od siebie. Za daleko.
Zatrzymała się, wyraźnie czuła przesuwający się po jej ciele wzrok. Gdyby mógł porozpinałby wszystkie guziki koszuli, rozerwałby spódnice. Francesca postanowiła niezwłocznie odzyskać sztylety. Dlatego udała się do Nikodema, nie trudno było go znaleźć.
Był w swojej komnacie, w tej samej, do której znalazła się, gdy trafiła do twierdzy. Siedział przy skromnym stole, przeglądając dokumenty.
- Kapitanie za rozkazem pułkownika Angusa przyszłam odebrać swoje sztylety...
- A co wybierasz się już za zewnątrz? – spytał podejrzliwie ubrany w czarną zbroję mężczyzna.
- Nie... jeszcze nie, ale myślę, że już wkrótce was opuszczę
- Wielka szkoda – powiedział bez entuzjazmu – w taki razie zapraszam po odbiór wkrótce, po zamku nie możesz się przechadzać uzbrojona.
- To był rozkaz, pułkownik Angus w tej chwili jest zajęty, nie mógł osobiście go wydać
- Nie będę wykonywał twoich rozkazów kobieto, nie wieżę, aby pułkownik zgodził się na podobne insynuacje
- Dobrze więc, pójdę powiem mu, że pułkownik musi łaskawie przyjść do kapitana i sam mu o tym powiedzieć... – Nikodem pokręcił głową z niesmakiem.
- Zamilcz kobieto! Nie mam zamiaru wykonywać rozkazów kurwy – wysyczał – Sam pójdę do pułkownika i się go zapytam! – kapitan w końcu wstał, oczy miał rozżarzone jak płonące ognisko.
- W tej chwili prosił, aby mu nie przeszkadzać... – nie oszczędzała pogardy.
- Dobrze więc, pójdę do niego później... a teraz zajmij się kręceniem tyłkiem, ja mam swoją pracę... a tak poza tym to ile bierzesz za noc? Bo wiesz chce trochę moich chłopaków nagrodzić za dobre sprawowanie... przyjdź do mnie później to ustalimy cenę, chłopaki już nie mogą się doczekać...
- Wątpię, aby było cię na to stać...
- Myślę, że się dogadamy, wiesz tak po znajomości może policzysz trochę taniej – Francesca miała ochotę w bardzo brutalny sposób skończyć jego istnienie, ale nie chciała robić sobie problemów.
- Jestem tylko dla wysoko postawionych, nie dla takich szaraków jak ty, więc daruj sobie te słowa - wampirzyca wyszła, teraz już całkiem była zdenerwowana. Wróciła do śpiącego Angusa i pilnującego go żołnierza.
- Jeszcze tu jesteś? Nie znudziło ci się? – powiedziała trochę z pretensją. – widocznie wy żołnierze macie inne upodobania od mężczyzn na zewnątrz. No cóż wcale się temu nie dziwię, kobiet w końcu nie macie, dlatego przerzucacie się na silniejszych od siebie kompanów. Jak to jest mój drogi będąc mężczyzną kochać się z mężczyzną? Zawsze ciekawiło mnie skąd u was bierze się tyle namiętności... w takich niecodziennych związkach – zadrwiła. Kobieta nie ukrywała zdenerwowania, postanowiła, więc wyrzucić cały gniew na nic winnego żołnierza. – No powiedz co czujesz... – podeszłą do niego blisko i szepnęła mu do ucha- kiedy widzisz go takiego rozebranego... słodko uśpionego rozkoszą? Nie chciałbyś położyć się obok i dotknąć jego męskiego ciała? - musnęła wargami jego ucho.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 15-05-2011, 21:59   #546
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Francesci de Riue

lipiec, gdzieś w Rivii

-A po co, skoro mam pięknego rudzielca pod ręką?- zapytał rozbawiony wyraźnie żołnierz i jakby nigdy nic, korzystając z bliskości de Riue klepnął ją zaczepnie w tyłek.
- Unikasz odpowiedzi żołnierzu - kobieta zignorowała klepnięcie. - Myślisz sobie, ze pokażesz jaki to nie jesteś męski, a tymczasem zajmujesz się swoim dowódcą...
-O nie. To ty się nim zajęłaś - zauważył długowłosy, którego spojrzenie swobodnie przesuwało się po twarzy, szyi i skrywanych pod koszulą piersiach Liska. -Ja tu tylko stoję i pilnuję.
- Doprawdy? A nie chciałbyś być na moim miejscu, aby uzyskać większe względy swojego dowódcy. Teraz chcesz zostać, aby zobaczył cię jako pierwszego, gdy się obudzi. Tym samym może skojarzy cię z zaznaną przed chwila rozkoszą...
Żołnierz z trudem stłumił śmiech. -A skąd. Wolałbym być na jego miejscu i sam tej rozkoszy spróbować. Ale próbuj dalej, może któraś kąśliwość w końcu mnie dosięgnie.
Francesca spojrzała na niego z pogardą. Co jak co, ale to nie był jej dzień.
- Jasne, nigdy się do tego nie przyznajecie... - odsunęła się kilka kroków i westchnęła. Angus ani myślał się budzić.
-Społeczna stygmata, czy jak to tam uczeni gadają- stwierdził żołnierz. -Choć, jak się zastanowić, znalazłoby się w forcie z dwóch, czy trzech co się nie przystawiają do chłopek z wioski jak przyjdą sprzątać albo gotować - udał, że się zamyślił.
Kobieta zdziwiła się, że zwykły żołnierz zna taki określenia - Zawsze byłeś wojskowym? - zadała od razu pytanie.
-Wcześniej byłem małym szczylem na wsi. A potem to już za króla i koronę - odparł.
- To ominęła cię wspaniała rolnicza przyszłość, nie żałujesz, ze mógłbyś teraz paść kozy w wiejskim zaciszu? - lekko się uśmiechnęła.
- Niewielka różnica: smród obory, czy koszar; a mordy wokół równie tępe - odpowiedział. Wyraźnie bawiła go rozmowa z Francescą.
- Czyżby zabijanie w imię króla czy królowej cię nie bawiło? - kobieta przysiadła na starym stole eksponując swoje nogi. - Wiesz większość żołnierzy ma z tego największą zabawę, chociażby leżący tutaj.
- Zabijanie jest przereklamowane - odpowiedział, od razu przenosząc spojrzenie na zgrabne, długie nogi de Riue. - Każdy szanujący się dowódca wie, że lepiej brać przeciwnika do niewoli i czekać na wykup, niż zarżnąć i najwyżej zedrzeć z trupa nowe buty.
- Zależy kogo, czasem w końcu zabijacie, aby dowieźć swojej wiarygodności. Kto więcej zabije ten jest silniejszy, lepszy. Nie czaruj mnie takimi poglądami, jakbyś tak naprawdę myślał, już dawno by cię tu nie było - spojrzała mu w oczy.
-Zabijam, bo za to dostaję żołd. Robota jak każda inna. Chociaż może nie każda, bardziej jak rzeźnik, albo myśliwy... - sprostował. -A za dezercję wieszają, jakby ci to umknęło.
- Tak wieszają, ale mało to takich uciekło i szczęśliwie ułożyli sobie życie, gdzieś w odległych krainach. Jeśli się czegoś chce to to zawsze się spełni, żyję już na tyle długo, aby się o tym przekonać. W każdym razie strach to inna bajka. - Podsumowała i zaczęła bawić się niesfornym kosmykiem włosów.
-Bajki, bajki. Może jakiś przykład podasz takiego szczęśliwego dezertera? - podpytywał.
- Imię nosił Dorian, tak się składa, że nasze losy chwilowo zdążyły się połączyć i muszę przyznać, iż to były naprawdę pikantne losy... - uśmiechnęła się zalotnie - spotkałam go na traktacie. Zobaczyłam wtedy ognisko i postanowiłam się przysiąść. Na początku udawał kupca, lecz po prostu napadł na niego i przywłaszczył sobie jego dobytek. Nie potrzebował świty, która go broniła, ponieważ sam był wspaniałym wojownikiem. Podróżowałam z nim jakiś czas, potem nasze drogi się rozstały. Podobno zmierzał do Mahakamu szukać azylu u elfów, a może tylko tak mówił - kobieta zamyśliła się chwilę.
-Opowiastka ładna. Ale na trakcie trzeba z czegoś żyć - rzucił okiem na leżącego pułkownika. -Aleś go wymęczyła - stwierdził z uznaniem.
- Mało to zwierzyny w lasach? Tak rzeczywiście, myślę, że pośpi jeszcze z kilka godzin. Wiesz w końcu to mój zawód... - zatrzepotała kokieteryjnie rzęsami.
-I masz zamiar czekać tutaj, aż się obudzi? Spore oddanie w swoim zawodzie.
- Chciałabym najpierw odzyskać swoje sztylety, ale kapitan Nikodem skutecznie chce mi to uniemożliwić. Masz może jakiś pomysł?
-Sztylety? - zapytał zdziwiony. -Taka piękna kobieta, a posługuje się bronią?
- Na trakcie nigdy nie wiadomo na kogo się trafi, a tutaj poczułabym się bezpieczniejsza jeśli miałabym je przy sobie. Każda z nas umie posługiwać się bronią
-Każda z was? - podpytywał.
- Każda z mojego zawodu, która oczywiście się ceni.
-E tam, dość was widziałem i żadna z bronią nie paradowała - odparł podejrzliwie żołnierz.
- Bo nie jesteśmy żołnierzami, aby ją eksponować. Widocznie nie sprawdzałeś dokładnie - zmierzyła go wzrokiem.
-Może i tak, może i tak - odparł wymijająco. -A jakbym pomógł ci w tej kwestii sztyletów... Co dostałbym w zamian?- zapytał z uśmieszkiem.
- Umiem się odwdzięczyć - Francesca dotknęła delikatnie swoich ust, po czym wysłała mu niewidzialny pocałunek. - Czym szybciej je dostane, tym będzie większa nagroda... - obiecała.
-Zdecydowanie umiesz zachęcić mnie do pomocy - stwierdził mężczyzna, a uśmiech nie znikał mu z twarzy. -Uzbrój się tylko w kwadrans cierpliwości.
- Czas działa na twoją niekorzyść akurat... - oznajmiła.
-Niech będzie dziesięć minut - rzucił tylko i ruszył dziarskim, żołnierskim krokiem do drzwi.
Francesca uśmiechnęła się do niego na pożegnanie.

Dobrze zmotywowany żołnierz potrafi dokonywać cudów, czego jest świadomy każdy oficer od musztry. Francesca na pewno potrafiła dobrze zmotywować co najmniej tego jednego, wrócił bowiem lada chwila, wyjmując zza pasa dwie mizerykordie i niedbale rzucając je na jeden z zakurzonych stołów.
-No i proszę. Dwa sztylety, tak jak chciałaś.
Francesca z zadowoloną miną chwyciła oręż po czym zaczęła go oglądać. Mieściły się w dłoni, były dobrze wyważone.
-Dobra robota - pochwaliła - gdy tylko nadarzy się okazja i będziesz czegoś potrzebował, na pewno ci się odwdzięczę - puściła mu oko, po czym skierowała się ku wyjściu.
-To wszystko? - zdziwił się żołnierz. - Ja tu biegam w pocie czoła po koszarach, a w nagrodę dostaję marchewkę na kiju?- z tonu jego głosu można jednak było wyczytać, że wcale nie spodziewał się czegokolwiek innego.
-To nie żadna zachęta, jeśli nadejdzie odpowiedni czas zrozumiesz wartość mojej obietnicy - kobieta jednym szybkim ruchem schowała sztylety w cholewki butów i wyszła.

do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Aldersberg nie był miastem plotkarzy, ale akurat tym razem można było tu i ówdzie coś ciekawego usłyszeć. Na różne tematy, chociaż jeden, najbardziej interesujący Rennarda w obecnej sytuacji, wiódł prym w okolicach południowej bramy. Naturalnie plotki wiodą się własnymi prawami, więc informacje o śmierci Bekkera prezentowały dosyć szeroką paletę. Najdelikatniejsze opowieści sugerowały, że Mikulę odnaleziono rano w jego domu uduszonego jakimś sznurem, albo innym powrozem. Gdzie indziej dało się usłyszeć, że został pchnięty mieczem kiedy szedł do pracy. Jeszcze gdzie indziej plotkowano, że poderżnięto mu we śnie gardło. Raptem pół dnia, a ludzie już zdążyli przerobić zasłyszane informacje na kilka różnych sposobów, które łączył tylko stały temat śmierci podmiotu.
A powody dla których ktoś nagle pomógł biedakowi spotkać się z bogami? Różne, różniaste. Od napadu rabunkowego, po przykładne zabójstwo ze strony wściekłych wierzycieli. Przynajmniej tematy się wokół sakiewki kręciły.

Nie było to jednak wszystko, o czym można było na mieście usłyszeć. Bliżej centrum, wśród warstwy społecznej nie interesującej się biednymi robotnikami, mówiło się o przybyciu do miasta dwa dni wcześniej niejakiego Granda- handlarza bronią, który podobno miał sfinalizować duży kontrakt z aedirnską armią. Mężczyzna na codzień mieszkał na prowincji, ale wizja dużych pieniędzy każdego przecież przyciąga.

A skoro już o armii mowa- wszystko wskazywało na to, że zbierała się do wymarszu. Wszelkie zamówienia zostały zrealizowane, porządek w Aldersbergu przywrócony. Nie było po co dzielnym wojakom dłużej rozbijać pod murami miejskimi obozowiska i zadeptywać trawy. Dawało się wyczuć, że mieszczanie na tą chwilę czekają z utęsknieniem. Nawet jeżeli to własna rmia stoi pod bramami, w ludzkiej świadomości głęboko były wryte historie o wielkich oblężeniach. Armia to fajna sprawa, pod warunkiem, że tłucze się z kimś innym i gdzieś daleko. Nie, gdy niedawno pacyfikowała miejską biedotę, a teraz sprawia, że handlarze kursujący między Kaedwen a Lyrią dwa razy zastanawiają się, czy nie wybrać inne trasy, niż przez Aldersberg.

Niczego się jednak nie słyszało o biednej hrabiance. Widać nikt jeszcze nie zdołał odnaleźć tej całej elfki, za którą hrabia Wolfgang gotów był zapłacić mały majątek. Z drugiej strony- pewnie lada dzień zaczną się pojawiać oszuści. Taka już ludzka natura, że gdzie uczciwą pracą nie da się czegoś wskórać, to zaraz zalęgną się oszuści i kombinatorzy. Rennard coś już o tym wiedział.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 22-05-2011, 15:27   #547
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Plotki są krzywym zwierciadłem odbijającym prawdę. Fałszują ją, a jednocześnie skrywają.
Siedzący w karczmie de Falco, popijał piwo powoli. Rozmyślał.
Przemyśliwał nad tym, jakże zabawny był ten gnom ze swoimi misternymi intrygami. Zabawny, acz niepraktyczny. Myślał, że ma Rennarda na swej smyczy, a raczej było odwrotnie. Bo czyż de Falco przejmował się tutejszymi władzami? Wszak i tak musiał ich unikać. I przed nimi się ukrywać. Jeden powód jeden więcej, jeden mniej, jakaż to różnica dla szpiega?
W istocie to pan S. musiał pilnować de Falco. Szkoda by było, gdyby jego „inwestycja” wpadła w inne pułapki i zginęła przed realizacją interesu. Szpieg zaś nie miał zaś chęci, ni powodu ganiać do gnoma.
Uśmiechał się w duchu wyobrażając sobie minę tego pompatycznego typka zdającego sobie sprawę, że Rennard nie przyjdzie przestraszony wrobieniem w zabójstwo.

Kolejny łyk piwa spłynął po gardle szpiega, gdy de Falco zerkał przez okno.
Pan S. i jego „intrygi” godne autora sztuki teatralnej dla plebsu, mało go w tej chwili interesowały. Nie zamierzał mu dawać okazji do napawania się władzą, skoro nie stał za tym żaden interes. Zwłaszcza jego interes.
Plotki nie dawały, żadnego sensownego powodu dla którego zginął ów rzemieślnik. Więc Rennard mógł się opierać na domysłach. Ale po prawdzie, pies chędożył gnoma i jego „interesy”... i martwego rzemieślnika. De Falco nie potrzebował wściubiać nos w nie swoje sprawy. A szczególnie, jeśli nie było w tym zysku dla niego.
Więc uznał, że poczeka, aż pan S. zwróci się do niego ze sprawą wartą jego uwagi.
A na razie...

Czekał i obserwował.
Od dłuższego czasu, siedział w tawernie przy oknie popijając rozwodnione piwo i przyglądając się budynkowi straży na rynku miejskim. Oceniał samą budowlę i... ewentualne możliwości włamania się do niego.
Piwo było niedobre... ale za to wodniste. Widać karczmarz chrzcił je obficie. To akurat było pozytywnym aspektem w tej chwili, bowiem Rennard nie zamierzał się upijać. Przyglądał się wchodzącym i wychodzącym strażnikom próbując wyłapać rytm patroli, oraz... znane twarze.
Przede wszystkim, zaś spostrzec dwóch typków z którymi rozmawiał, by potem dyskretnie podążyć za jednym z nich. Chciał ich bardziej poznać, gdzie mieszkają, z kim mieszkają.
Odkryć ich prywatność... i ich brudne sekreciki. Najlepiej chyba będzie bowiem użyć szantażu, do uwolnienia więźniów i...Aldony vel Henrietty de Falco.
No i Monika. Ostatnio zaniedbał służkę, ale też i specjalnie nie zależało mu na kolejnej rozmowie z naburmuszonym dziewczęciem. Może jednak warto by ją zabrać na kolację, wieczorem, do jakieś karczmy. W imię świętego spokoju.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 29-06-2011, 09:24   #548
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dedykowane Lilith, która towarzyszyła mi w tej przygodzie

Widok, nawet w dzisiejszych czasach, był nieco nietypowy. A dokładniej - trupy na drzewach wiszące zdarzały się niekiedy, ale zwykle nie cieszyły się aż tak dużym zainteresowaniem, zaś przy tym wisielcu zebrała się całkiem spora grupka gapiów, chociaż widowisko jako takie już się najwyraźniej zakończyło.
Derrick podjechał bliżej by sprawdzić, czy jest w tym truposzu coś nietypowego.
Nie było. Trup jak trup. Tyle tylko, że ten akurat wisiał. I nie wyglądało na to, by się miało tu znaleźć zajęcie dla medyka. Stwierdzenie faktu zgonu było całkowicie zbędne.

- Któż to wisi? - Derrick zagadnął jednego z gapiących się na kołyszące się na wietrze zwłoki.
- Ten tam? Koniokrad, panie. Już dawno nie obwiesiliśmy porządnego koniokrada - odparł zapytany. Obrzucił spojrzeniem towarzyszącą Derrickowi grupkę. Na dziewczyny zareagował tak, jak każdy normalny mężczyzna, ale na krasnoludy łypnął średnio przyjaznym wzrokiem.
- Koniokrad? - Liliel jakby upewniała się. - Od dawna kradł?
- I ile zdążył ukraść? I komu? - dorzucił swe pytania Derrrick.
- Kradł z miesiąc, rąbnął trzy konie, wszystkie kupieckie były. A jak go przy ostatniej kradzieży przyłapali, to i obwiesić go trzeba było - powiedział obojętnym tonem ich rozmówca. - Nikt nie lubi koniokradów.
To i racja była. Nikt nie lubił złodziei w ogóle, a koniokradów w szczególności, bowiem tej kradzieży ukryć się nie dało i były właściciel konia wychodził na idiotę, co swej własności upilnować nie potrafił.
- Zara licytacja się odbędzie - mężczyzna kontynuował swoją wypowiedź.
- Licytacja? - Liliel niezbyt rozumiała, o co zgromadzony tłumek ma zamiar się licytować.
Derrick stłumił uśmiech, może niezbyt pasujący do sytuacji. I nie on udzielił odpowiedzi.
- Dyć wiedzą wszyscy, że sznurek wisielca szczęście przynosi. A taka okazja nieczęsto się zdarza.
Pech jednego jest szczęściem innego. I wszystko się równoważy.
Nikt z towarzyszy Derricka jakoś nie kwapił się, by wziąć udział w licytacji. Czy to z braku wiary w przesądy, czy to z braku zasobnej sakiewki.
- O gospody chciałem spytać - powiedział Derrick, korzystając z tego, że 'tubylec' jeszcze nie odszedł, by powalczyć o szczęście. Co prawda już wcześniej o to rozpytywał, ale mieszkańcy Kowar mogli mieć na ten temat inne zdanie.
- Ano “Synogarlica” jest najlepsza - padła odpowiedź. - Kuchnia dobra, a Boras nie dolewa wody do piwa. - Mężczyzna podrapał się po głowie. - No, “Kowadło” jest trochę większe. I też dobrze karmią.


“Synogarlica”, do której dotarli po kwadransie z małym hakiem, okazała się niewielką gospodą, przeznaczoną na kilkanaście zaledwie osób. Derrick i jego kompania, gdy po zostawieniu koni w stajni i zmyciu z siebie odrobiny kurzu usiedli przy stołach, zajęli czwartą część miejsc. Ale Derrick nie narzekał - im mniej gości, tym mniejsza szansa na awanturę.
Boras okazał się łysiejącym grubym jegomościem, odzianym w opinający się na brzuchu biały, czysty fartuch. Dwie dziewczyny, które krzątały się przy stołach, również wyglądały na zadbane i czyste. Same plusy. Może nie do końca z punktu widzenia Mariposy, bowiem bardowie potrzebują licznej publiki, ale wszystkim na raz dogodzić się nie da.
- Trzy pokoje - zadysponowała Liliel. - Do mojego pokoju dużą balię proszę.
Drunin tylko oczy ku niebu, a raczej ku sufitowi, uniósł na znak, że według niego dziewczyna zdecydowanie przesadza z tym zamiłowaniem do czystości, ale słowa nie rzekł. W przeciwieństwie do karczmarza.
- Mam taką - skinął głową. - Nawet trzy osoby się zmieszczą.
Czy to była jakaś aluzja? Trudno było powiedzieć. Prędzej jednak jakaś forma reklamy gospody. - Wodę się podgrzeje, bo tyle nie ma, i za niedługo dziewki przyniosą. Pokoje też pokażą.



Jakim cudem przeznaczona dla Liliel balia znalazła się w jego pokoju, tego Derrick nie wiedział. Przynajmniej do chwili, gdy półelfka weszła bez pukania.
- O, przynieśli. - Wyraźnie się ucieszyła. - Umyjesz mi plecy? Mariposa tak jakoś... - Wzruszyła ramionami.
- Oczywiście - odparł Derrick. - Czysta przyjemność.
Liliel zapewne nie spodziewała się innej odpowiedzi, bo nim Derrick zaczął mówić półelfka zdążyła ściągnąć kubraczek, po czym usiadłszy na krześle poczęła mocować się z wysokimi cholewkami swoich butów do konnej jazdy. Uparta jak zwykle, machnęła ręką na chcącego jej pomóc Derricka. Mrucząc coś pod nosem, zapewne epitety pod adresem butów lub szewca, zmagała się z opornym obuwiem. W końcu pozbyła się go i odwróciwszy się do Derrika z tryumfalnym uśmiechem, wrzuciła je z zemsty pod ławę. Z lubością na twarzy wyciągnęła przed siebie nogi wykonując zgrabnymi stopkami odprężające stawy kółeczka.
- Mhmm - zamruczała przeciągle. - Jak dobrze. - Zerknęła przy tym tęsknie na wydobywające się z balii kłębuszki pary. - Bardzo ciepła? Możesz sprawdzić? - zapytała wstając.
Derrick zrzucił kubrak i podwinął rękaw koszuli.
- Jak dla mnie idealna - powiedział.
Cichy brzęk i stukanie klamry pasa oznajmiły, że Liliel nie ma zamiaru czekać, aż woda zbytnio ostygnie. Spodnie elfki z gracją pofrunęły na ławę, podczas gdy ona sama na paluszkach podeszła do balii, prawdopodobnie chcąc osobiście przekonać się czy aby Derrick się nie myli.
Pomruk dał się słyszeć powtórnie.
- Idealna - potwierdziła zdanie Derrick’a pochylając się nad kąpielą i własnoręcznie sprawdzając temperaturę wody.
- Brak wiary we mnie - uśmiechnął się Derrick. - Masz zamiar tak wchodzić do wody?
Słowo ‘tak’ oznaczało koszulę. Tudzież bieliznę, a dokładniej majtki, które stale tkwiły na zgrabnej pupie półelfki. Ze względu na zajmowaną pozycję, tudzież pochylenie dziewczyny, ową pupę widział doskonale. No a majteczki w obserwacji zdecydowanie przeszkadzały.
- Skądże. - Tasiemka mocująca wspomnianą część garderoby rozsupłana smukłymi paluszkami sprawiła, iż majteczki zsunęły się gładko na podłogę, a w chwilę później jednym machnięciem stópki posłane zostały w ślad za spodniami.
Derrick miewał już przyjemność oglądania Liliel bez odzienia, ale ta czynność zdecydowanie mu się spodobała. Jednak, chociaż może powinien, nie powiedział ani słowa na ten temat. Nie był pewien, jak dziewczyna odniosłaby się do takiej wypowiedzi.
Kwestie pewności czy niepewności zeszły jednak na dalszy plan, bowiem w tej właśnie chwili dziewczyna bawiąc się troczkami koszuli, odwróciła się do niego z dziwnym wyrazem twarzy.
- A ty nie masz ochoty na kąpiel? - zapytała, lekko przeciągając słowa, podczas gdy dekolt koszuli pogłębiał się z każdą odwiązywaną tasiemką.
- Jeśli uważasz, że ta balia nie jest trochę za mała... - powiedział Derrick. Wbrew przechwałkom oberżysty trzy osoby w tej balii raczej zmieściłyby się z trudem. Ale dwie... warto to było przemyśleć. - Bardzo chętnie - dodał.
- Jestem pewna, że miejsca w zupełności nam wystarczy. - Uśmiechnęła się pociągając za ostatnie troczki i zbliżając się krok po kroczku do zapatrzonego w powstałą w koszulce lukę, mężczyzny.
Widok był na tyle kuszący, że Derrick bez problemu dałby się zaciągnąć nie tylko do balii... Sięgnął do pasa i zaczął odpinać klamrę, bowiem kąpiel w spodniach średnio mu odpowiadała.
Odwróciła się znów. Ostrożnie przysiadłszy bokiem na krawędzi balii przyglądała się jego postępom w pozbywaniu się odzienia, machając nóżką i bawiąc się wywoływaniem dłonią drobnych fal w przyjemnie ciepłej wodzie.
Derrick przysiadł na moment na stołku, by pozbyć się i butów, i spodni. Zaraz potem na ławie znalazła się koszula, a chwilę później i bielizna.
- Pomóc ci? - zapytał, wskazując na koszulę, którą Liliel stale jeszcze miała na sobie.
W odpowiedzi, koszulka zsunęła się obnażając kształtne ramiona.
- Możesz ją położyć na ławie? - poprosiła podając ją Derickowi. - Tylko tak żeby się nie pogniotła. - Wyszczerzyła ząbki w czarującym uśmiechu. Ogarnęła wzrokiem odwróconą chwilowo do niej... plecami postać medyka. Woda w balii zachlupotała cicho, kiedy dziewczyna weszła do kąpieli.
- To jak będzie z tym myciem pleców? Zrobisz to dla mnie? - Zebrała włosy w węzeł odsłaniając przed oczami Derricka pełen obraz zachwycających, kobiecych kształtów. - Odwdzięczę ci się ładnie. - Stojąc wciąż w balii, posłała mu uśmiech odwracając się przez ramię.
- Czy mogłoby być coś przyjemniejszego, niż taka pomoc - uśmiechnął się Derrcik. - Usiądź sobie wygodnie, a ja się zajmę resztą.
Podszedł do balii.
- Poczekaj - powiedziała przyklękając. - Zostawię Ci trochę miejsca. Chodź do mnie - szepnęła ciepło.
Wspólne pluskanie się w jednej balii miało jedną, zasadniczą wadę - dwie osoby miały za dużo nóg, z którymi nie do końca wiadomo było, co zrobić. Mimo tego Derrick nie zawahał się ani przez chwilę. Woda zafalowała, gdy usadowił się za plecami dziewczyny. Jego uda lekko objęły biodra Liliel, a dłonie nabrawszy odrobinę wody spoczęły na ramionach elfki. Strumyczki ciepłej wody spłynęły łaskocząc miło plecy. Dziewczyna zamruczała cichutko.
- Masz zachwycająco gładką skórę - szepnął jej do ucha. - Miękką jak jedwab. - Przesunął dłońmi wzdłuż jej ramion, gładząc je i ciesząc się ich aksamitnym dotykiem. Nie mógł się oprzeć. Pochylił się muskając ustami jej kark i łuki ramion.
- Jeszcze - pisnęła, kiedy odsunął się, by znów nabrać wody w dłonie.
- Przecież miałem umyć ci plecy - mruknął, drocząc się.
- Plecy nie zając - odwzajemniła mu się niemal kocim mruczeniem. - Nie uciekną. - Schyliła głowę. - Prrroooszę...
Derrick ponownie się przysunął. Liliel zadrżała, gdy jego usta dotknęły płatka jej ucha. Dłonie mężczyzny, zamiast zajmować się plecami, z ramion zsunęły się niżej, obejmując smukłą kibić półelfki, by po chwili delikatnie zająć się kształtnymi piersiami. Kółeczko jedno... drugie...
Przyciągnął ją lekko do siebie skłaniając, by oparła się o jego pierś. Odchyliła głowę wodząc ustami po jego szyi i poddając się pieszczotom. Jej ciało prężyło się pod dotykiem palców mężczyzny.

Westchnęła z pewnym zawodem, gdy dłoń Derricka powędrowała niżej, pozostawiając osamotnioną pierś. Po chwili westchnienie powtórzyło się, tym razem jednak nie było w nim rozczarowania. Pod wpływem kolejnych, nieco bardziej intensywnych pieszczot, jeszcze mocniej przytuliła się do Derricka podając mu swoje usta. Nie przerywając namiętnych pocałunków, odchyliła lekko biodra sięgając dłonią za siebie.
Tym razem Derrick jęknął, przyłączając swój głos do zmysłowych westchnień półelfki. Odruchowo zwiększył intensywność pieszczot, co zaowocowało zduszonym krzykiem Liliel. Wygięła ciało w łuk odrywając się od jego ust.
- Do diabła z plecami - powiedziała, klękając i prezentując oczom Derricka kształtny tyłeczek, po którego krągłościach ściekały krople wody. - A woda nie musi być gorąca.
Pochyliła się bardziej do przodu, chwytając krawędź balii i prezentując swe wdzięki w całej krasie.
Derrick nie był wyposzczonym eremitą. Nie dalej jak wczoraj spędził z Liliel parę upojnych chwil, jednak ten widok sprawił na nim odpowiednie wrażenie. Nie zwlekając uklęknął i odpowiedział na zaproszenie. Liliel jęknęła z rozkoszy, gdy powoli w nią wchodził.


Dwa razy daje, kto szybko daje. Tę zasadę stosował Derrick przy odbieraniu należności za leczenie, ale nigdy podczas stosunków z kobietami. Wyznawał pogląd ‘wolno jedziesz, dalej zajedziesz’. A przynajmniej znacznie intensywniej.
Z tego też powodu upłynęło nieco czasu, zanim zajęli się tym, do czego przeznaczona była balia. A że woda nie do końca zdążyła ostygnąć, to kąpiel była całkiem przyjemna.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-06-2011, 09:28   #549
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dedykowane Lilith, która towarzyszyła mi w tej przygodzie

Liliel rozłożyła się swobodnie na łóżku Derricka. Ułożona w poprzek, na plecach, odchyliła głowę i uśmiechając się zaczepnie, wodziła wzrokiem za Derrickiem, który właśnie wycierał się po wyjściu z kąpieli. Jej poza sugerowała, iż po pierwsze - nie ma zamiaru wrócić do swego pokoju, a po drugie - że to, co zdarzyło się podczas kąpieli bynajmniej nie wyczerpało jej zapału. Świadczył o tym błysk w jej oczach kiedy obwiązany w pasie ręcznikiem Derrick podszedł i stanął tuż obok niej. Gdy pochylił się, by musnąć ustami jej piersi, szybkim ruchem rozwiązała prowizoryczny węzeł utrzymujący ręcznik na biodrach mężczyzny.



Znacznie, znacznie później...
- Dobranoc, Derricku - szepnęła sennie Liliel. Spokojny oddech świadczył o tym, że natychmiast zasnęła.
- Dobranoc - odpowiedział Derrick, chociaż nie sądził, by dziewczyna go usłyszała. Przytulił się do jej pleców i, jakże by mógł przegapić taką okazję, objął dłonią jedną z kształtnych piersi. Liliel poruszyła się przez sen, jakby dopasowując się do nowej sytuacji.
- Dobranoc - szepnął cichutko Derrick, delikatnie całując nagie ramię dziewczyny. Po chwili oboje spali.


Derrick otworzył oczy. Dzień jeszcze nie wstał, ale czerń nocy zastąpiły już szarości zwiastujące zbliżający się świt. Poruszył się ostrożnie, nie chcąc budzić leżącej u jego boku Liliel, lecz dziewczyna - jakby dotarło do niej to, że oddala się źródło ciepła - obudziła się. Obróciła się w jego stronę i przytuliła.
- Ani mi się waż uciekać - powiedziała dość sennym głosem, wodząc miękkimi wargami po jego rozgrzanej jeszcze snem skórze.
Nie miał najmniejszego zamiaru uciekać. Chciał się tylko napić trochę wody, lecz pod wpływem delikatnej pieszczoty jego pragnienie zmieniło nieco kierunek. Prawdę mówiąc - zdecydowanie zmieniło kierunek... Poczuł gwałtowny przypływ namiętności.



Jeśli ktoś chce rano wstawać wypoczęty, to powinien - jak przystało na porządnego człowieka - zagłębić się w sennych marzeniach, zamiast spędzać czas na oddawaniu się gorącym namiętnościom.
Dlatego też, gdy Derrick wreszcie otworzył oczy, słońce już od jakiegoś czasu rozstało się z pierzynką z chmur i pokazało się całemu światu.
- Wstawaj, śpioszku. - Derrick cmoknął Liliel w policzek.
- Przecież nie śpię. - Senna odpowiedź dziewczyny zdecydowanie rozmijała się z prawdą. - I nie jestem śpiochem - mruknęła.

- Słońce dawno temu wstało - powiedział spokojnie Derrick.
- Niech to diabli! - Z mało parlamentarnym okrzykiem na ustach Liliel zerwała się z łóżka, nie zważając na to, że jej strój jest zdecydowanie niekompletny.
Derrick na moment przerwał ubieranie się. Chociaż widział już swą towarzyszkę nagą, to nie miał ochoty tracić kolejnej okazji na podziwianie pięknych widoków.
- Co się tak gapisz, jakbyś gołego tyłka w życiu nie widział? - spytała tonem zawierającym zarówno polecenie ‘pospiesz się’, jak u zadowolenie z tego, że zwraca na nią uwagę.
- Tyłeczek masz fantastyczny. - Derrick nie odrywał od niej wzroku. - Mógłbym patrzeć na niego godzinami. I takie kształtne cycusie. Idealnie pasują do dłoni i aż się proszą o pieszczotę. A kiedy tak ślicznie się uśmiechasz, to ci się w oczach pojawiają urocze iskierki.
- Tak jak teraz? - Podeszła powoli do siedzącego na brzegu łóżka Derrica, leciutko przygryzając wargę.
- Nie rób tak... - pokręcił głową, niby to groźnie mrużąc oczy.
- Bo? - mruknęła, pochylając się nad nim tak, by patrzeć mu wprost w oczy.
- Bo nigdy stąd nie wyjdziemy... - odparł, chwytając ją nagle i przyciągając do siebie.
Wybuchnęła śmiechem z konieczności siadając okrakiem na jego kolanach. Po chwili uważnie spojrzała w jego twarz i w jednej chwili przestała się śmiać.

- Jesteś słodsza niż miód - powiedział po dłuższej chwili, odrywając usta od jej ust.
- Kłamczuch i uwodziciel - odparła z udawanym niezadowoleniem, gdy wreszcie nabrała tchu. - I nienasycony - dodała, unosząc biodra.


Byli już blisko kolejnego spełnienia, gdy w drzwi uderzyła twarda pięść Drunina.
- Derricku! Liliel gdzieś zniknęła! - powiedział prawie że szeptem. Usłyszała go najwyżej połowa gości gospody. - Nie widziałeś jej czasem?
- Nie, nie widział mnie! - warknęła Liliel.
Drunin widocznie zaniemówił, bowiem nic nie odrzekł. Po chwili usłyszeli tylko oddalające się kroki.
Dziewczyna przytuliła się do Derricka, wstrząsana napadem niepohamowanego śmiechu.
- A gdyby wszedł? - zapytała pomiędzy wymienianymi radośnie z Derrickiem pocałunkami.
To by wyszedł, pomyślał Derrick. Z pewnością nie takie rzeczy już widział.
- Drzwi są zamknięte - odpowiedział. - Nawet gdyby kto chory czy ranny przyszedł z wizytą, to nie prowadzę salonu z otwartymi drzwiami.
Ponownie ją pocałował.
Liliel odpowiedziała na pocałunek, a potem, ku jego rozczarowaniu, zwinnie jak dzika kocica, wysunęła się z jego objęć. Nie odeszła jednak daleko.
- Mój ty biedaku - powiedziała, patrząc ze współczuciem na Derrricka. - Nie mogę cię tak zostawić... Ale znam jeden bardzo przyjemny sposób - zamruczała przyklękając...


Wspólne poranne wstawanie jest bardzo przyjemne, jednak - nie da się tego ukryć - zajmuje nieco więcej czasu. Mimo tego aż tak bardzo nie spóźnili się na śniadanie.
Jako że nie zamierzali się zatrzymywać w “Synogarlicy”, zatem gdy tylko Derrick rozpytał o najbliższe wioski, gospody, możliwości noclegów dosiedli wierzchowców i ruszyli w drogę.
Co prawda Drunin łypał co chwila ciekawym wzrokiem to na Liliel, to na niego... Ale raczej nie wyglądało na to, by chciał zgłaszać jakieś uwagi.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-06-2011, 20:57   #550
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Aldersberg nie był miastem plotkarzy, ale akurat tym razem można było tu i ówdzie coś ciekawego usłyszeć. Na różne tematy, chociaż jeden, najbardziej interesujący Rennarda w obecnej sytuacji, wiódł prym w okolicach południowej bramy. Naturalnie plotki wiodą się własnymi prawami, więc informacje o śmierci Bekkera prezentowały dosyć szeroką paletę. Najdelikatniejsze opowieści sugerowały, że Mikulę odnaleziono rano w jego domu uduszonego jakimś sznurem, albo innym powrozem. Gdzie indziej dało się usłyszeć, że został pchnięty mieczem kiedy szedł do pracy. Jeszcze gdzie indziej plotkowano, że poderżnięto mu we śnie gardło. Raptem pół dnia, a ludzie już zdążyli przerobić zasłyszane informacje na kilka różnych sposobów, które łączył tylko stały temat śmierci podmiotu.

Siedziba miejskiej straży nie zmieniła się ani na jotę od chwili, gdy Rennard ostatnio ją odwiedzał. Dalej była bardzo solidna i bardzo kamienna, z żelaznymi drzwiami wejściowymi i kratami wstawionymi w okna. Nie wspominając już o tych wszystkich strażnikach, którzy odbywali we wnętrzu leniwą służbę papierkową. Niemniej na pewno byliby bardzo zdziwieni widząc idiotę, który próbuje włamać się do aresztu.

Naturalnie, o ile faktycznie byliby we wnętrzu na służbie, bowiem dnia dzisiejszego co chwila jakiś strażnik raźnym krokiem wchodził, albo wychodził z budynku w parach, trójkach czy też sam. Wyraźnie był to pracowity dzień dla miejskiej straży, być może z powodu dokonanego w nocy morderstwa, a może też w Aldersbergu działo się jeszcze coś innego, o czym Rennard nie wiedział. Ruch z pewnością był jednak niecodzienny, czego dowodem były chociażby słyszane w karczmie komentarze:

-Zapieprzają jak kot z pęcherzem. - Albo – Oho, ktoś straż do roboty pogonił. Pewno ich musztrują, by do roboty przywykli zanim armia dupska ruszy spod murów.

I po dłuższym czasie obserwowania budynku w oczy szpiega rzuciła się znajoma, wąsata twarz mężczyzny, który kilka dni temu przyjął od de Falco zgłoszenie o porwaniu Henrietty. Oficer nie był jednak sam, za to w towarzystwie jakiegoś szeregowca- widać nie wybierał się na prywatną wycieczkę.

Pozostało więc za nim ruszyć, acz ostrożnie i z wyczuciem. I nie dać się złapać, na szpiegowaniu wąsacza.

Patrol nigdzie się nie spieszył, co było Rennardowi na rękę- ranna noga nie ułatwiała przecież poruszania się. Miasto żyło też własnym tempem, ludzie ciągnęli ulicami ku swoim obowiązkom, przez co trzymanie się z dala od oczu śledzonych strażników nie było aż tak trudne. Ostatecznie trudno było oczekiwać by w tak wielkim skupisku ludzi i nieludzi śmierć jakiegoś pośledniego robotnika miała doprowadzić do nagłego paraliżu. Sam patrol zresztą wcale nie miał zamiaru kierować się ku biedniejszym dzielnicom, skupiając się na kręgu kupieckim, z rzadka podchodząc się bliżej murów wewnętrznych. Rutyna widoczna była nawet dla niewprawionych oczu- krok strażników był równy i niespieszny, rzucane na lewo i prawo spojrzenia zdawały się mówić "niczego nie próbujcie, bo nie chce nam się nic robić". Zresztą do roboty patrol nic nie miał, bo przy kramach i straganach nikogo podejrzanego nie dało się dzisiaj dojrzeć. Sporadycznie jedynie wąsacz zatrzymywał się przy jakimś kupcu i wymieniał z nim zdanie albo dwa. Te wymiany uwag, które de Falco zdołał podsłuchać nie niosły niczego ciekawego: ot kurtuazyjne "co tam u żony", albo służbowe "czy taki a taki znowu w szkodę nie wszedł". Aż szpieg miał wrażenie, że znajomy mu oficer specjalnie na ten spacer się wybrał, aby nie musieć zajmować się rwetesem jaki ktoś narobił pod południową bramą.

I trwał tak ten nudny patrol, jak na oko Rennarda, dobrze ponad godzinę a nic nie wskazywało na to, że stanie się podczas niego coś ciekawego.

Możliwe, że była to strata czasu... ale cóż, de Falco nie miał na razie innych planów, a nodze przyda się trochę ruchu. Zwłaszcza, jeśli szło się spacerowym krokiem.

Później też nie było jakoś szczególnie ciekawiej. Powolne doglądanie wszystkiego, co nie wymagało doglądania ciągnęło się od zachodu na wschód, zbliżając się ku dzielnicy klasztornej. Ot po drodze wąsacz wymienił rutynowe, chociaż zdaje się wymuszone saluty z mijanym rycerzem zakonnym, który wydawał się być niepodatny na temperatury, w zbroję był bowiem okuty od stóp do głów. Zatrzymał się jeszcze oficer pod jednym z domostw, gdzie w drzwi załomotał, wyraźnie więc chciał się spotkać z domownikiem. I właśnie wtedy, gdy strażnicy czekali aż ktoś im otworzy, spojrzenie szeregowca wyłuskało sylwetkę de Falco. Zaraz prosta fizjonomia wykrzywiła się w grymasie,a mężczyzna zakrzyknął.

-Hej, ty tam!

do Derricka Talbitt

lipiec, okolice miasteczka Kowary, Rivia

Wypytywanie o dalszą trasę przyniosło niezbyt pomyślne rezultaty. Okazało się bowiem, że dalsza droga na wschód jest na dobrą sprawę wyludniona: miasteczek żadnych jak okiem sięgnąć, a wsie nieliczne i mocno rozproszone. Najbliższym noclegiem mógł być najwyżej zajazd na trakcie, ale i do niego było ponad dzień drogi. Naturalnie można było próbować szukać schronienia u wieśniaków, ale w tym celu trzeba by drogi nadłożyć, a i nie wiadomo czy na widok nieludzi proste chłopstwo kamieniami nie obrzuci - okolicznym mieszkańcom daleko bowiem było do solidnych miast i głównych traktów królewskich, to i ksenofobię pielęgnowali w sobie jak najcenniejszy kwiat. Zresztą już w Kowarach na krasnoludy patrzono z byka.
Wstępnie zdecydowano więc po prostu jechać w swoją stronę, a jak się będzie ku wieczorowi zbliżać, to można będzie podjąć decyzję w zależności od zastanych okoliczności: jak jakie sioło będzie majaczyć w pobliżu, to spróbować pospać pod słomianym dachem; jak wszędzie w koło ziać będzie pustka, to przekimać pod gołym, rivijskim niebem.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=QsyHCLNICto[/MEDIA]


Prosty plan wydawał się działać całkiem nieźle, bowiem nikt na niego nie narzekał. Okoliczności przyrody były miłe, a i sama jazda przebiegała bez komplikacji.
Krajobraz tak naprawdę nie różnił się niczym od tego, który Derrick i większość jego kompanii mogła do tej pory w Rivii podziwiać. Czym się tedy w rzeczywistości miał objawiać ten nagły brak ucywilizowania, przed którym w Kowarach ostrzegali? Stanem gościńca? Raczej nie, był równie badziewny co w okolicach Myvy. Wszechobecną bujną roślinnością i widokiem lasów? Przecież to była sól tej ziemi. Może faktycznie jedynym powodem był brak okazji do obcowania ze światem w szerszym pojęciu niż “od mojej miedzy do tamtego pagórka”?
Na takich to sielskich rozmyślaniach czas mijał aż do późnego popołudnia, kiedy to znad gór spłynęły gęste, ciemne chmury zwiastujące ni mniej ni więcej tylko ulewę.
-No masz- skwitował to Drunin. -I po diaboła wczoraj płaciłaś za balię serdeńko, jak i tak się teraz przymusowo wykąpiesz?
-Zimną wodą i bez mydła? - odparła Liliel, chociaż z tonu jej głosu wynikało, że wiedziała iż słów swych zaraz pożałuje.
-A jaką inną, jak nie zimną? A od tych wszystkich elfich specyfików, tylko się skóra ściera. - Mariposa wolała na rasowe uwagi nie reagować.

Lunęło nie dalej jak kwadrans po pojawieniu się chmur. Ale to tak, jakby jaki czarodziej klątwę rzucił, albo kapłan wymodlił potop mający zmyć niewiernych z powierzchni ziemi. Gęste strugi deszczu przemaczały ubrania błyskawicznie, a schronić się nie było za bardzo gdzie- do lasu koniecznie trzeba byłoby bowiem podjechać po zarośniętych chaszczach, w których nie wiadomo było czy jakiś padół nie czyhał na końskie nogi.


Na domiar złego, zaciągnięte niebo objęło okolice paskudnym całunem ciemności. Pora się już sama w sobie robiła wieczorna, co wcale sytuacji nie poprawiało. Nagłe, chwilowe przejaśnienie tym bardziej nie- to pierwsze błyskawice przeorały nieboskłon.
-Jak nie sraczka, to zły urok - utyskiwał Gurd. -Trzeba się gdzieś skryć, albo nam rybie skrzela powyrastają w tych warunkach- prosta mądrość krasnoluda nie mogła być poddana w takich warunkach żadnej krytyce.
Deskę ratunku podrzuciła kompanom Liliel wskazując palcem na północ.
-Tam się jakieś światło pali. Może jakieś sioło?

No i co było robić? Chciał nie chciał, przez chaszcze trzeba było się przebić. Konie zresztą chyba nie miały nic przeciwko, bo i im cała ta ulewa była nie w smak. Trochę co prawda protestowały, gdy były zmuszone brnąć przez kałuże i błyskawicznie tworzące się błoto, ale koniec końców były posłuszne i kompania zbliżała się do źródła światła. Przynajmniej do momentu, gdy jasne się stało, że światło to dobiega zza drzew.
-A to co? Leśniczówka jaka?- zastanawiał się Drunin.
Tajemnicę zdecydowała się rozwiązać półelfka, przemoknięta do suchej nitki. Bez wahania zeskoczyła ze swego konia i zagłębiła się w las, gdy jej towarzysze skryli się gałęziami. Pal licho pioruny, w końcu jaka była szansa że walnie akurat w to drzewo, pod którymi się wszyscy kryli?
Liliel wróciła po paru minutach, szybko zdając relację.
-Leśniczówka jak nic. Chata prosta, dach słomiany i pewno przecieka, ale to i tak lepsze niż stanie tutaj. Światło w środku się jakieś pali, to chociaż od lampy się da ogrzać. Może leśniczy okaże trochę tego słynnego, ludzkiego serca i da przeczekać najgorsze?

 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 01-07-2011 o 21:11.
Zapatashura jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172