Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-02-2011, 17:38   #521
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rozdzielili się, więc podpierając się laską Rennard ruszył za liczniejszą grupką. Gdyby był w pełni sprawny, mógłby pokusić się o śledzenie tej grupki. Ale nie teraz... Rana w nodze zmieniała sytuację.
Mógł się wycofać do swej bezpiecznej egzystencji. Mógł się zadowolić skrawkami tych bezużytecznych dla niego informacji. Mógł też zagrać o wszystko, ryzykując własne zdrowie i życie.
Wybrał to drugie.
-Poczekajcie chwilę, przyjaciele chciałbym was o coś spytać!- krzyknął Rennard do całej trójki.
Równie dobrze jednak szpieg mógł krzyczeć do ściany, bowiem nie wywołało to żadnej reakcji.
- Ładnie to tak? Robić interesy po nocach?- Rennard postanowił zaryzykować, dogonić ich raczej nie dogoni z powodu rany, więc szpiegować nie mógł.
To już wywołało reakcję. Najpierw zwolniła kroku najmniejsza osoba, jak na komendę zwolniła za nią pozostała dwójka, która zresztą zaraz się zatrzymała. Można było dostrzec w ich ruchach jakieś napięcie.
-Nie ma powodu do ostrej reakcji. Jam człek dyskretny i pomocny. I wam przyjazny.- odparł Rennard uśmiechając się.- Słyszałem o waszych problemach. Chciwość to taka brzydka wada, prawda?
-Tak jak wścibstwo, o czym się zaraz przekonasz.-
stwierdził basowy głos.
Ups... Wygląd czasem bywa mylący.
-Taaa...cudnie.- mruknął do siebie Rennard. Spojrzał na trójkę mężczyzn i dodał.- Wścibstwo... to brzydkie określenie. I nie do końca prawdziwe. Powiedzmy, że... wybraliście sobie kiepskie miejsce na tajne interesy. Zbyt rzucające się w oczy, że tak powiem.
-I co z tym zrobisz?-
zapytał bas, łaskawie odwracając się profilem do de Falco.
-Zacznijmy może od tego, że nie widzę powodu do agresji. Może polać się krew i zginąć więcej niż jedna osoba.- odparł de Falco.- Szukam bowiem pracodawcy w nietypowych dziedzinach.
Dwie milczące postacie nie wydawały się jednak uspokojone słowami szpiega. Coś w ich postawie sugerowało napięcie, gotowość do skoku. Lecz najmniejszy z nich był spokojny.
-Pracodawcy?
-Tak. Pracodawcy. Przecież nie afiszowałbym się z tym na co się przypadkiem natknąłem, gdybym miał złe zamiary wobec ciebie panie.-
odparł Rennard spokojnym tonem głosu.- Nie jestem głupcem. Szantażowanie osoby, która ma dość środków by mnie zabić... jest groźne dla samego szantażysty. Dlatego wolałbym porozmawiać o ewentualnej robocie dla mnie.
-Jakiej robocie?-
dopytywał ten sam, jakby zaciekawiony basowy głos.
-A jakich usług potrzebujesz? Zajmowałem się wieloma sprawami. Choćby znajdowaniem dyskretnych miejsc na prywatne rozmowy.- odparł de Falco.- Te w którym wymieniliście się poglądami, określa się często kryjówką buntowników. Lepiej więc, że moje uszy was usłyszały, niż... wiadomo jakie.
-Naprawdę? Niesamowite...-
padła pełna podziwu odpowiedź. -I co jeszcze pan potrafi?
-Negocjacyjne... i takie o których nie mówi się stercząc na ulicy.-
odparł Rennard
-Och, niesamowite, niesamowite- kiwała głową mała osóbka. -Nie mógłbym przegapić takiego talentu. Raczy tedy pan pójść ze mną- zaproponował.
- Hmmm.. może najpierw się przedstawisz panie ? Jam jest Gerard, dla przyjaciół Gero.-
odparł Rennard wymyślając na poczekaniu fałszywą tożsamość.
-Jasne, panie Gerard. Jasne- odpowiedział bas. I na tym się odpowiedź skończyła.
-Wyczuwam w całej tej sytuacji lekką nutkę oszustwa.- odparł Rennard nie ruszając się z miejsca.
-Naprawdę? Z mojej strony to wykluczone. A trudno byłoby panu dla mnie pracować, jeśli nie ma pan nawet odwagi do mnie podejść.- odparł rozbawionym tonem.
- W takim razie chyba nie stanie się nic złego, jeśli poznam pańskie imię, prawda?- spytał Rennard wahając się przez chwilę, zaciskając jedną dłoń na woreczku z wybuchowo-oślepiającą niespodzianką.
Podchodził powoli, czujnie obserwując ochroniarzy "ewentualnego pracodawcy".
-Nie, prawdopodobnie nie. Nazywam się Sothermeier- nazwisko wypowiedziane było z jakimś dziwnym akcentem. Ochroniarze nie wykonywali co prawda żadnych ruchów, w wytrenowany sposób czekając na rozkaz swego szefa, niemniej ręce trzymali blisko siebie. Szeroki i barczysty, niewątpliwie krasnolud, przy pasie zawieszone miał dwa toporki. Jego znacznie wyższy towarzysz nie miał co prawda żadnej widocznej broni, lecz cholera wie co trzymał pod kurtką.
-Miło mi poznać panie Sothermeier. -odparł Rennard lekko się rozluźniając.- Jak już wspomniałem, zajmuję się zbieraniem informacji, trochę zielarstwem swego rodzaju, jak i alchemią. Rzadko spotykanymi sztukami, ale wielce przydatnymi. Trochę też i negocjacjami.
-Tak, tak-
potakiwał niski osobnik, nawiasem mówiąc mogący pochwalić się naprawdę pokaźnym nosem. -Ale czy to nie pan mówił, że ulica to nie jest miejsce na rozmowy?
Ochroniarze cofnęli się o krok, by dać Rennardowi przejść.
-Tak. Więc może do jakiejś karczmy? Chociaż teraz pewnie większość zamknięta.- odparł de Falco po chwili namysłu.
-Tak, obawiam się, że tak- potwierdził Sothermeier i ruszył przed siebie. Ochroniarze jednak nie ruszyli się nawet na pół kroku.
-To może „Złoty Orzeł”, jutro w południe?- spytał Rennard "pracodawcę."
-Jutro?- zapytał, zatrzymując się w pół kroku.- Czemu nie dzisiaj?
-Niech więc będzie dzisiaj.- odparł Rennard i dodał przyjaznym tonem.-Prowadź waść
-Naturalnie. Jest to co prawda kawałeczek, ale wierzę, że nie zmęczy się pan zanadto-
odrzekł, niemal troskliwie, Sothermeier.
-Oby.-odparł Rennard.

Mogą go napaść. Mogą próbować go zabić. Rennard brał pod uwagę, że może pakować się w pułapkę. Ale cóż innego mu pozostało? Wszelkie tropy i informacje jakie mógł zdobyć bez narażania własnej skóry, zdobył.
Trzeba było kiedyś podjąć ryzyko.
Trzeba było zaufać panu Sothermeierowi. A jeśli „potencjalny pracodawca” spróbuje go uciszyć na zawsze pozostało wziąć go na zakładnika przy pierwszej sposobności. Albo chociaż zabić. Dłoń de Falco, nadal zaciskała się na błyskowej niespodziance. Jednym z atutów na wypadek, gdyby „pracodawca” chciał wyciąć jakiś brzydki numer.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 22-02-2011, 12:08   #522
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Woda nagrzewała się dość długo, może, dlatego, że zimne mury nie trzymały za długo ciepła, a może Angus po prostu za mało się starał? Z tym ostatnim, w każdym razie nie miała wątpliwości, urok sprawił, że każdy mężczyzna brał sobie do serca zadania, które dawała im do wykonania.

Zaprosiła gestem mężczyznę do balii. Może nie była zbyt duża i nie bardzo nadawała się na dwie osoby, ale przynajmniej wody zrobiło się więcej i dzięki temu też było cieplej. Obojgu jednak zimno nie przeszkadzało, chodziło o zachowanie jakiegoś pierwiastka luksusu.

- Dawno nie miałem okazji, wykopać się w tak ciepłej wodzie – wyznał szczerze Angus.
- Przyznam się, że ja też. Mogę cię umyć? – Francesca nie czekała na odpowiedz, chwyciła dzbanek z olejkami i polała jego ciało, po czym zaczęła masować. Aromatyczny zapach ziół i kwiatów oblał całe pomieszczenie. Odprężał, relaksował. Mężczyzna zamknął oczy i zamruczał cicho. Szybko można było stwierdzić, że kobieta, również dawno go nie masowała, ba, nawet nie dotykała.
- Może wina? – zapytała po chwili.
- Nie już dziękuje. Czuje, że zaczęło działać, wolałbym się jutro czuć dobrze... Chciałabym ci wszystko pokazać
- Rozumiem, przyznam się, że już nie mogę się doczekać jutra.
- Może już się chcesz położyć? – spytał troskliwie, po czym chwycił jej dłoń i pocałował w ramach podzięki. Wyglądał na zmęczonego, ciepła woda przywołała w nim sen.
- Tak, połóżmy się już. Jutro przyjdzie szybciej – powiedziała widząc to wampirzyca. Łatwo można było przewidzieć, że zaśnie dzisiaj jak tylko się położy, a ona miała plany na dzisiejszy wieczór.
Wytarli się, po czym, razem udali się do sypialni. Nie było w pomieszczeniu nic nadzwyczajnego. Łóżko oraz mała komoda, całe umeblowanie pomieszczenia. Francesce wydawało się, że niedawno zostały zabrane stąd meble, a to, co pozostało zostanie zabrane na dniach. Angus przebrał się w jedwabistą piżamę i zaproponował, aby ona również się przebrała w jego koszule. No cóż w twierdzy wojskowej, trudno było o coś innego niż męskiego, ale kobieta nie narzekała, jak dla niej mogłaby i spać nago.

Mężczyzna nalegał, aby to ona pierwsza się położyła. Wamiprzyca nie protestowała. Położyła się grzecznie, a ten nakrył ją kołdrą i ucałował. Bardziej wyglądało to jakby była jego córką, niż nałożnicą, mimo wszystko taka odmiana przypadła jej do gustu.

***

Francesca musiała trochę poczekać nim mężczyzna zasnął. Praktycznie bezszelestnie wysunęła się spod kołdry, ubrała. Wolała jednak nie chodzić pół naga po twierdzy, na pewno taki widok nie zostałby przeoczony przez żołnierzy, choćby bardzo się starała.
Uchyliła drzwi i cicho wyszła na pusty korytarz. Twierdza spała, przynajmniej na taką wyglądała. Jedynie obrazy na ścianach czujnie ją obserwowały, poza tym pustka.
Lepiej dla niej. Będzie mogła spokojnie zwiedzić interesujące ją miejsca. Jak na razie nie wiedziała do kąt się udać, ale nie spodziewała się, ze na pierwszej przechadzce uda się jej odkryć coś ciekawego. Chodzi bardziej o poznanie twierdzy, orientacja w terenie i zapamiętanie, co mniej więcej, gdzie się znajduje. Po drodze mijała kwaterę Angusa, następnie pomieszczenie gdzie została „przeszukana”. Zapamiętywała, notowała w myślach, szczegóły, układ drzwi, ścian, sufitu. Szła dalej schodami w dół, chyba wyjście na dziedziniec. Czuła, że niedaleko są ludzie, może na murach, czy po prostu śpią niedaleko w pomieszczeniu. Zachowała ostrożność. Miała co prawda kilka wymówek, które zastosuje, kiedy zostanie niekryta, wolała jednak pierwszej nocy nie wzbudzać podejrzeń. W pewniej chwili usłyszała chrapanie. No tak, służba w tej twierdzy musi być bardzo wciągająca. Zmiana warty to po prostu zmiana miejsca spania z wygodnego łóżka, na twarde krzesło. Widać, po jakimś czasie da się przyzwyczaić do wszystkiego. Ciekawe jak śpią wartownicy na murach?
Poszła brzegiem dziedzińca, tak, aby nie rzucać się w oczy, szukała jakiegoś zejścia do podziemi. Wtedy to poczuła za sobą ruch, w jej stronę szybko poruszała się mała włochata kulka.


Piesek staną przed nią i zaczną warczeć. Małe robią najwięcej hałasu, kobieta zaryzykowała. Przykucnęła i miłym głosem powiedziała.
- No chodź pieseczku, przecież nic ci nie zrobię.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 24-02-2011, 11:39   #523
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Derricka Talbitt

lipiec, wybrzeże Loc Eskalott, Rivia

Ludzki tłum jest głupi. Istnieje teoria, że tłum posiada inteligencję swego najmądrzejszego członka, podzieloną przez wielkość tłumu. Dlatego królom tak łatwo jest rządzić swymi królestwami.
Kiedy jednak nie traktować tłumu jako pełnoprawnego bytu, a jedynie jako zbiór jednostek, wtedy można od rzeczonych jednostek sporo się dowiedzieć. Na przykład, którędy najszybciej na Aldersberg. A odpowiedź okazała się trochę inna, niż pierwotnie zakładał Derrick i jego kompani. Co prawda mieli rację co do tego, że lepiej Carbon minąć od południa, zamiast marnować czas na jego objeżdżanie, lecz z drugiej strony tracić czas na dotarcie na wschodni brzeg jeziora i tam się przedzierać dalej na wschód? O nie, Rivijczycy doradzili raczej udać się traktem na północ, minąć Myvę, minąć odnogę traktu prowadzącą ku spływowi rzecznemu i dopiero tam odbić na wschód. Rada była argumentowana tym, że podróżując w ten sposób korzysta się cały czas z lepszego czy gorszego traktu, na którym konie mogą szybciej jechać, zamiast dreptać po wysokich trawach, grząskich błotach czy innych wertepach. No i w kupie raźniej, bowiem gro osób wracało z zakończonego festiwalu właśnie na północ.

Zgraja wciąż rozweselona, niektórzy wstawieni serwowaną na festiwalu księżycówką, parła do swych domostw i zwyczajnej codzienności. Część szła na piechotę i ich Talbitt z towarzyszami minęli szybko. Ci, którzy podróżowali konno stali się tymczasowym towarzystwem w podróży, wszak w większej grupie bezpieczniej. Poza tym przykład wiedźminki pokazał, że gnanie na złamanie karku nic nie daje, jak się nie myśli.

(...)

Podróż ludzie umilali sobie pogaduchami. Kto gdzie mieszka, co robi, jaką ma opinię o festiwalu i tak dalej i tak dalej. Nie dziwota, że podróżujący w co najmniej nietypowym towarzystwie Derrick takich pytań otrzymał najwięcej. Stał się niejako rzecznikiem swoich towarzyszy, bo krasnoludów nikt o nic na wszelki wypadek nie pytał, a Liliel ze swoim naturalnym wdziękiem do pytań nie zachęcała.

(...)

Pierwsi konni odłączyli się jeszcze przed wieczorem, jadąc ku wsiom usytuowanym na zachód od głównego traktu. Późnym popołudniem podróżni natknęli się także na rivijski patrol, który dość zdawkowo poinformował o tym, że droga na północ bezpieczna. Żołnierze radzili jednak mieć się na baczności, bo sparaliżowany przez kikimory port rzeczny zmusił kupców do korzystania z głównego traktu, co może skusić bandytów do podjęcia ryzyka. Okazja czyni złodzieja, a w najbliższym czasie na tej trasie okazji może być dużo.

Zmrok zastał wszystkich konnych wciąż na środku traktu. Do Myvy, jak pamiętał medyk, były jeszcze przynajmniej dwa dni drogi, zaś do wsi w której zatrzymał się razem z karawaną- dzień. Chociaż może lepiej byłoby się w owej wsi nie pokazywać? Co prawda wójtowa otwarcie by mu się na szyję nie rzucała, ale gdyby jej męża znowu nie było w pobliżu... Lepiej nie testować zazdrości półelfki.

A skoro o testowaniu mowa. Jak powszechnie wiadomo, jedynym powodem dla którego rivijska gospodarka jeszcze nie dupnęła były krasnoludzkie banki korzystające z technik kreatywnej księgowości i krasnoludzkie manufaktury działające w największych miastach królestwa. Kłopot w tym, że ludzie to stworzenia niewdzięczne i zazdrosne- w ramach podziękowania za swe trudy, krasnoludy były tolerowane, lecz każdy szanujący się nierób złorzeczył im w głębi ducha i zawistnie spoglądał na ich dochody.
Taki też właśnie nierób znalazł się, kiedy podróżni rozbijali prowizoryczny obóz i postanowił przetestować cierpliwość Gurda. W głos marudził, że brodacze się zapuszczają na ludzkie święta, piją piwo przeznaczone dla Rivijczyków i panoszą się, jakby to królestwo do nich należało. Gurd co prawda na razie cierpliwie puszczał uwagi mimo uszu, lecz krasnoludy to lud honorowy. Jakby krzykacz przesadził, to pewnie skończyłoby się na bitce.

do Francesci de Riue

lipiec, gdzieś w Rivii

Ach, rivijska przaśność. Jeśliby nie liczyć pochodni, to kamienne ściany budynku były praktycznie puste. Co się stało z tymi wszystkimi obrazami i popiersiami, które każdy zamek z baśni posiadał w nadmiarze? Żołnierze przepili, czy też najzwyczajniej w świecie nigdy ich nie było?
Dobiegające uszu Francesci sporadyczne pochrapywania kazały myśleć, że budynek w którym została ugoszczona był czymś w rodzaju koszar. Wszak tylko zło nigdy nie śpi, żołnierz nie może czuwać cały czas. Podczas 'zwiedzania' piętra wampirzyca natknęła się na klapę w suficie, prowadzącą na poddasze, ale na razie postanowiła zostawić ją w spokoju. Znając życie i tak trzeszczała by tak, że obudziłaby umarłego.
Na parterze pochrapywania były wyraźniejsze- to właśnie tutaj, gdzie zimno ciągnęło od kamiennej podłogi, musieli spać szeregowcy. Wart w budynku nie było, zapewne nikt nie spodziewał się jakiejkolwiek infiltracji od środka. Fakt warty zapamiętania, bo nawet jeśli szeregowców nie warto było okradać (no bo i co mogli mieć? Cynowy kubek i parę gaci?), to oficerowie pewnie coś tam po skrzyniach upychali.

De Riue wymknęła się ostrożnie na dziedziniec, aby rozeznać się w aktywności straży. A ta, o dziwo, wcale nie była taka zła. Na murach paliły się pochodnie rozświetlające przechadzających się leniwie wartowników- po jednym, dwóch na odcinek murów, zależnie od jego długości. Dowództwo widać nie musztrowało podwładnych wyłącznie dla zabicia nudy. Szczęśliwie żołnierze skupiali się raczej na tym, co znajdowało się na zewnątrz murów, a nie w ich obrębie, znacznie ułatwiało to Francesce pozostać niezauważoną. A przynajmniej do czasu.
Kto w takim miejscu trzymał salonowego pieska? Wampirzyca zrozumiałaby jeszcze wilczura, albo wyżła, ale to? Lisek zdecydowała zaryzykować i jakoś ugładzić futrzastą kulkę. Przykucnęła i miłym głosem powiedziała.
- No chodź pieseczku, przecież nic ci nie zrobię.
Kłopot w tym, że zwierzęta bardzo nie lubiły wampirów. Prawie każde irytowało się w ich obecności. Wyjątkiem były muły, ale kto je tam wie- może były po prostu zbyt ospałe, by okazywać zdenerwowanie. Pieseczek nie był. Rozszczekał się od razu na dźwięk głosu Francesci.
Niestety de Riue miała rację i mała pchełka okazała się bardzo głośna. A już na pewno wystarczająco, by zainteresowali się nią strażnicy na murach. Lisek od razu bowiem usłyszała.
-Co ten szczur się tak wydziera?
No i co było robić w takiej sytuacji? Wrócić do budynku, z którego wyszła? Udawać niewiniątko? Bo przekraść się przez dziedziniec do jednego, albo drugiego z niezwiedzonych budynków nie miała już za bardzo szansy.

do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersber, Aedirn

Ochroniarze Sothermeiera ruszyli, gdy tylko minął ich Rennard- jeden po lewej, a drugi po prawej stronie. Byli zgrani, to na pewno. I pewnie znali się na swojej robocie, w końcu nie warto płacić ludziom tylko po to, by sprawiali pozory. Rennard naprawdę miał wrażenie, że wpakował się w kłopoty.
Z drugiej strony, niski człowieczek... gnom w sumie, zachowywał się zupełnie spokojnie. Ot, jakby na spacerze spotkał swojego znajomego. Pozory? O, na pewno. To, że płacenie za pozory jest nieekonomiczne, nie znaczy że utrzymywanie pozorów się nie opłaca. A taka umiejętność coś mówi o jej posiadaczu.
Spacer trochę się przedłużał, kierował się zaś ku południowo-wschodniej części miasta, czyli getta nieludzi. Sothermeier szedł w ciszy, zresztą nie tylko on. Ochroniarze gnoma szli krok za Rennardem, który cały czas czuł ich wzrok na plecach. Cała ta atmosfera działała de Falco na nerwy, ale trzymał je w ryzach. On też doskonale znał wartość pozorów.

Getto naturalnie nie zdążyło się zmienić od czasu, gdy szpieg opuścił je w przyspieszonym tempie. Do dzisiaj zresztą nie miał pojęcia o co poszło tamtemu stukniętemu krasnoludowi. Nawiasem mówiąc krasnoludy strasznie przywiązują się do rodzinnych, czy tam klanowych, wartości. Lepiej więc, żeby ochroniarz gnoma nie był w żaden sposób spokrewniony z tym brodaczem, któremu Rennard rozwalił kolano.
-To już blisko- zapewnił Sothermeier. -Mam nadzieję, że nie przeszkadza panu okolica?
-Trochę przeszkadza...-odparł Rennard rozglądając się pozornie spokojnie.
-Och, doprawdy?- zainteresował się gnom.
-Każdy ma swoje sympatie i antypatie- odparł de Falco.
-Tak długo, jak nie wpływa to na efektywność pracy. Kogo to obchodzi, prawda?- strywializował sprawę Sothermeier.
-Wracając do pracy i planów. Jakaż to pańska praca i jakie plany wobec mnie?-spytał de Falco.
-To chyba pan mówił, że o takich sprawach nie mówi się na ulicy- zauważył gnom.- Muszę pana prosić o odrobinę cierpliwości.
-Cierpliwość i zaufanie... też mają swoje granice, czyż nie?- spytał Rennard.
-Nic mi o tym nie wiadomo. Powiadają, że cierpliwość jest boska cnotą, a zaufanie podstawą każdego dobrego związku.
-My nie jesteśmy bogami, toteż naszym cnotom brakuje.... doskonałości. A zaufanie rodzi się powoli. Dość już chyba zaufania okazałem, nieprawdaż?- spytał Rennard.
-Nieprawdam, panie Gerard. Ale to już tylko kilka budynków. Szkoda rezygnować przed metą- stwierdził Sothermeier.
De Falco zdawał sobie sprawę, że... cóż. Gnom ma rację. Wóz albo przewóz. Życie albo śmierć. Skinął tylko głową w odpowiedzi.

Sothermeier nie kłamał, bowiem już po paru chwilach zatrzymał się przed piętrowym, całkiem eleganckim budyneczkiem. Mówiąc wprost- architektura odcinała się na tle sąsiednich budowli. Solidna kamienica, a nie drewniany, wzmacniany kamieniami standard dzielnicy. 'Potencjalny pracodawca' de Falco musiał być naprawdę zamożnym nieludziem.
Drzwi do wnętrza już na pierwszy rzut oka były solidne- dębowe drewno, dodatkowo wzmocnione metalowymi sztabami. Gnom zapukał w nie mocno i od razu otworzył się w nich judasz, a czyjeś baczne oko zlustrowało przybyszy. A ponieważ jednym z nich był pan Sothermeier, uszu de Falco dobiegł szmer odsuwanych zasuw i drzwi stanęły otworem.
-Dobry wieczór szefie- przywitał się krasnolud, stojący w progu.
-Witaj Drugarze. Jak widzisz, mamy dzisiaj gościa- gnom wskazał ręką na Rennarda.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 26-02-2011 o 22:52.
Zapatashura jest offline  
Stary 27-02-2011, 18:29   #524
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
- Esmeraldo, coś ty oszalał! Jak możesz być taki agresywny! – Francesca usłyszała kobiecy, dźwięczny głos. Zaskoczyła się, czyżby była tu jeszcze jakaś kobieta? Ale jakim cudem? Postanowiła z czystej ciekawości udać się w stronę głosu. Nie zwracała już uwagi na ujadającego obok niej małego, białego szczurka. Co prawda miała ochotę go uciszyć, ale najwidoczniej miał właścicielkę, więc wolała nie robić sobie kłopotu.
- Esmeraldo chodź tutaj, w tej chwili! – kobieta próbowała przywołać swojego pupila, lecz ten zajął się ważniejszymi sprawami. Wampirzyca wyraźnie słyszała stukot kobiecych butów, zupełnie odmienny od wojskowych. Idąc dalej w końcu spostrzegła niewyraźną sylwetkę. Okazała się nią oczywiście kobieta, około 40 lat, ubrana w długi buńczuczny szlafrok zakrywający każdą część ciała. Widać nie chciała kusić żołnierzy, jednak wychodząc sama o tak późnej porze musiała wiele ryzykować.
- Kto tam jest? – kobieta najwyraźniej domyśliła się, że jej piesek nie szczeka na żołnierza.
- Dobry wieczór – odezwała się wampirzyca - Kim pani jest?
- Dobre pytanie, kim pani jest? - podeszła bliżej i rzuciła w jej stronę pytające spojrzenie – Ale przepraszam gdzie moje maniery, może herbatki? Ten okropny wojskowy klimat źle na mnie wpływa, rzadko widzę tutaj kobietę. Kimkolwiek pani jest, zapraszam na herbatkę! – powiedziała dość entuzjastycznie. Widać ucieszyła się na widok innej przedstawicielki swojej płci. Chwyciła pieska i uspokoiła go trochę – zachowuje się katastroficznie, nie wiem co w niego wstąpiło, może to widok innej kobiety, fakt rzadko tu jakiekolwiek bywają. Szczególnie, że w końcu też jest mężczyzną. Tak Esmeraldo? – pogłaskała go po główce, ten niechętnie przebywał w jej ramionach i wiercił się okropnie.
- Chętnie się napije herbaty, nazywam się Francesca de Riue
- Miło mi, ja niestety nie mogę zdradzić jak się nazywam, ale proszę do mnie mówić Letycja, zawsze podobało mi się to imię.
Kobiety udały się w stronę korytarza, następnie skręciły w lewo, gdzie znajdowały się ogromne drzwi. Letycja bez trudu je przesunęła i w jednej chwili znalazły się w ekskluzywnym pomieszczeniu, zupełnie odmiennym od innych. Wyglądało to tak, jakby z całej twierdzy zgromadzono tutaj wszystkie rzeczy będące namiastką sztuki. Na ścianach gęsto wisiały obrazy, a rzeźby zagracały połowę pomieszczenia. Podeszły do niedużego stoliczka, gdzie gestem zaprosiła Francescę, aby usiadła. Piesek w końcu zdążył wyrwać się z ramion właścicielki, pojękując trochę uciekł w stronę innych drzwi.
Następnie kobieta chwyciła mały imbryczek z obfitymi zdobieniami i nalała do drobnej filiżanki.



- Przynajmniej mogę użyć mojej ulubionej zastawy, żołnierze mają za dużo siły w dłoniach i filiżanki same pękają. Zostało mi tak niewiele... – posmutniała – ale nieważne, co cię tu sprowadza? Jak się tutaj znalazłaś? Bardzo mnie to ciekawi. W końcu podobno jest tu doskonała obrona, a przeoczono twoje najście.
- Nie boi się pani?
- Letycja! – poprawiła ją natychmiast – Mówmy sobie po imieniu.
- Oczywiście, nie boisz się Letycjo zapraszając do swoich komnat zupełnie obcą ci osobę?
- Wiesz taka odmiana, kobieta! Nawet jeśli należysz do tych niebezpiecznych, nie jest to istotnie. Już nie pamiętam kiedy rozmawiałam z kobietą... co prawda od czasu do czasu mam zapewnione odwiedziny, ale to nie to samo... – ostatnie zdanie dodała z tęsknotą.
- Wiesz ja jestem tutaj tylko przejazdem, jestem prezentem Shewningtona i jestem do całkowitej jego dyspozycji...
- Prezentem? Dla Shewningtona? – kobieta nagle wybuchła śmiechem, nie mogła się przez chwilę uspokoić – proszę mi wybaczyć... – zakryła twarz dłonią śmiejąc się dalej – proszę... mi wybaczyć, bo nie jestem pewna czy mówimy o tym samym Shewningtonie, Angusie Shewningotonie?
- Tak chodzi o Angusa... - kobieta ponownie wybuchła śmiechem.
- Proszę mi wybaczyć moją niefrasobliwość.. ale Angus ma swój wiek i nałożnica... nie zda się za bardzo, poza tym znam go dobrze... nie będzie zainteresowany... takimi usługami...
- A zdziwiłabyś się... – uśmiechnęła się łobuzersko.
- Doprawdy? – powiedziała mrużąc oczy i zasłaniając usta małą filiżanką.
- Nie wygląda na takiego, którego miałoby nie interesować... już...
- Może i tak, może się mylę – pokręciła głową. Spoważniała.
- A ty co tu robisz? Twierdza wojskowa, a raczej koszary, nie są chyba odpowiednim miejscem dla damy.
- Tak, nie jest, ale jeśli jest tutaj więziona, to zmienia postać rzeczy – mówiąc to zacisnęła usta.
- To musiałaś nieźle podpaść, że skazali cię na takie coś.. . – wampirzyca próbowała wyciągnąć coś więcej.
- Właśnie nie, ciągle uważam, że nic złego nie zrobiłam. Długa historia... a ty chyba powinnaś wracać do Angusa, mam racje?
- Angus słodko śpi, moja obecność w tym momencie nie jest mu niezbędna
- Jeśli tak, bardzo będzie mi miło jak zostaniesz trochę, wiesz cierpię na bezsenność, trudno znaleźć mi zajęcie w nocy.
- Rozumiem, chętnie zostanę
- Życie tutaj jest niezwykle nudne... nie wiem czasem co bym wolała, żeby mnie spotkało, bo wiesz, jestem wysoko postawioną osobą. Mój ojciec ukrył mnie tutaj, a raczej skazał mi tu przebywać. Z daleka od świata, od prawdziwego życia. Czekała mnie kara śmierci... czasem żałuje, że mnie to nie spotkało. Moje prawdziwe życie się już skończyło, pozostawiono mnie tutaj, abym gniła w zapomnieniu.
- Ale za co, co się takiego stało?
- Widzisz, córka wysoko postawionej osoby, nie ma co liczyć na ożenek z miłości, lecz tylko i wyłącznie z polityki. Wyszłam za mąż. lecz nie byłam szczęśliwa. Nie ma nigdy szczęśliwych małżeństw zawartych w ten sposób. Jednak uśmiechnęło się do mnie szczęście i los chciał, abym spotkała swoją prawdziwą miłość – jej twarz nagle rozjaśniała, zamyśliła się tak przez chwilę – on był zwykłym żołnierzem, ale na każdy jego widok zabierało mi dech z piersi. Często bywał na zamku, awansował szybko do rangi kaprala. Ja również nie byłam mu obojętna. Spotykaliśmy się najpierw sporadycznie, potem co noc... oboje wiedzieliśmy, że to będzie dla nas zgubą, ale mimo wszystko nie mogliśmy bez siebie żyć. Ah! Co to były za noce... niezapomniane... rozkoszne.... to był ten jedyny z nikim nigdy się tak nie czułam. Niestety nic co dobre, nie trwa wiecznie. Jak się domyślasz nakryli nas, ktoś zobaczył, ktoś szpiegował. Potem byłam w ciąży, ale dziecko nie przeżyło. Okryłam się hańbą, jego gdzieś zesłano, nie wiem nawet czy żyje... – wzruszyła się, kilka łez pociekło po jej policzku - ja trafiłam tu, ojciec stwierdził, że jeśli tak bardzo lubię towarzystwo żołnierzy, będę z nimi żyć do końca życia... i jestem. Jednym moim szczęściem jest tu Esmeraldo... a od czasu do czasu pewien kapitan o imieniu Nikodem - wampirzyca od razu sobie przypomniała kapitana, wszystko tłumaczyło całą powściągliwość w stosunku do niej.
- Naprawdę smutna historia – pogłaskała ją po ranieniu, a ta przytuliła się i rozpłakała się już na amen. Minęła chwila nim się uspokoiła.
- Wybacz, ale za każdym razem jak wspominam tę historię, natychmiast ogarnia mnie melancholia.
- Rozumiem, to musiało być bardzo straszne przeżycie... – Letycja westchnęła. – Wiesz jeśli ktokolwiek dowiedziałby się co się działo z moim Patrickiem, oddałabym wszystko za każdą wieść... może wiadomość... cokolwiek... żebym chociaż wiedziała, że żyje, że jest szczęśliwy, gdzieś... Wiesz sama rozważałam stąd ucieczkę, ale nie znam życia poza murami, nie przetrwałabym.
- A nie próbowałaś wysłać któregoś z żołnierzy...
- Oczywiście, że próbowałam, nawet znalazł się taki co zaoferował pomoc, a ja głupia się z nim przespałam... oczywiście nie otrzymałam od niego żadnej wiadomości. Oszukał mnie, po prostu mnie oszukał. Wiesz nie mam tu prawie żadnej władzy, największą ma Angus, ale on rzadko ulega moim prośbom. Nie mogę powiedzieć, że nie dba o mnie, ale nie mogę na niego liczyć w sprawie Patricka. Może ty potrafiłabyś coś mu podpowiedzieć? W końcu sama powiedziałaś, że zgodził się, abyś była jego prezentem. Przepraszam, czy nie obrażam ciebie mówiąc w ten sposób?
- Nie, oczywiście, że nie, często bywam czyimiś prezentami. Obawiam się, że nie mam takiej mocy, ale spróbuje – pocieszyła.
- A ja w takim razie wytłumaczę twoją przechadzkę po zamku... – mrugnęła do niej.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 28-02-2011, 11:46   #525
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej i w każdej beczce miodu można było znaleźć łyżkę dziegciu.
W tym przypadku ową plamą na jasnym słońcu był upierdliwy człowieczek, który za wszelką cenę usiłował przekonać cały świat, że wszystkiemu złu są winne krasnoludy. No, może nie cały świat, bo ten był chwilowo zbyt daleko, ale najbliższe otoczenie. To, że w tym otoczeniu były krasnoludy - nic go nie obchodziło.
Drunin wysłuchiwał tego cierpliwie. Przez pewien czas. W końcu poprawił topór i ruszył w stronę przynudzacza.

- Te! - Trącił go w ramię. - Maruda! Jesteś mężczyzną?

Zagadnięty przełknął ślinę, rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu ewentualnych sojuszników, ale - jak się okazało - co innego potakiwać, gdy ktoś narzeka, a co innego wesprzeć narzekającego w obliczu niezbyt zadowolonego krasnoluda zbrojnego w wielki i, na oko ostry, topór.

- Ale... ja nie mam broni... - wydukał maruda, wbrew oczywistej prawdzie, jako że za jego pasem tkwił całkiem pokaźny nóż, rozmiarami dorównujący rzeźnickim.

- E tam... - Drunin klepnął swego rozmówcę w ramię. Po przyjacielsku, dzięki czemu tamten zgiął się lekko. - Kto mówi o broni... - Z trzaskiem postawił na stole solidnych rozmiarów gąsiorek. - Kto przegra, płaci za wszystko, co wypijemy.

Obok gąsiorka, jak wyczarowane spod ziemi, pojawiły się dwa kubki. Dostarczone przez Korina.

- To co, człowieku? Jesteś mężczyzną? - spytał Drunin, rozlewając trunek do kubków. Dokoła rozległ się zapach okowity.


Żeby przepić krasnoluda trzeba zwykle trzech, czterech ludzi, pijących na zmianę. Tak było i tym razem, mimo usilnych wysiłków jednego z uczestników. W połowie czwartego kubka Maruda zwalił się pod stół, wylewając na siebie resztkę zawartości. Usiłował jeszcze wstać, ale runął na ziemię, wywołując salwę śmiechu wśród widowni.
Drunin, który wcześniej wypił swoją porcję, podszedł do jednego z kupców, który sprawował funkcję neutralnego sędziego i trzymał sakiewki obu zawodników.


- To było z góry wiadome - powiedziała Liliel, wraz z Derrickiem obserwująca, jak Drunin rozlicza się z sędzią i kolejną porcją trunku, wychyloną wraz z kupcem, kończy rozmowę. A potem pomaga dotrzeć swemu 'przeciwnikowi' do jego posłania.
Było rzeczą jasną, że taka popijawa nie załatwi nic, nie przyczyni się do zmiany poglądów czy nastawienia do nieludzi w ogóle, a krasnoludów w szczególności. Ale na jakiś czasa zapewniała spokój.
- Oczywiście - uśmiechnął się Derrick - ale Drunin w dość ciekawy sposób połączył przyjemne z pożytecznym. Teraz nasza maruda przez parę godzin nie otworzy ust. Jutro będzie zbyt skacowany, by w ogóle myśleć o czymkolwiek, poza swoją głową, a w razie konieczności wystarczy, że zobaczy Drunina z gąsiorkiem w ręku.
- Jestem pewna, że rano Drunin powędruje do niego z tym gąsiorkiem
- Liliel uśmiechnęła się złośliwie - jako lekarstwem na kaca. I w ramach zacieśniania przyjaźni ludzko-nieludzkiej.

Drunin nadszedł, idąc niemal prosto, trzymając w ręku gąsiorek, na dnie którego bulgotała resztka cieczy.
- Widzieliście, jak wygrałem? - spytał, dumnie unosząc brodę.
- Widzieliśmy, widzieliśmy... - Liliel skinęła głową. - A teraz idź już spać, żebym rano się nie przemęczyła, wyciągając cię z łóżka.
- Kłopoty? Ze mną?
- zdziwił się Drunin. - My, krasnoludy...
Nie zdołał dokończyć peanu na cześć swojej rasy, bowiem Korin chwycił go za ramię i pociągnął w stronę miejsca zajmowanego przez ich malutką drużynę.

- Noc jest zbyt młoda, żeby już iść spać - powiedział Derrick, spoglądając w rozgwieżdżone niebo.
- Masz jakieś ciekawe plany? - spytała Liliel.
- Coś może byśmy wymyślili, razem... - zaproponował Derrick.


Po nocy, prawdę mówiąc w niewielkim stopniu poświęconej na sen czy podziwianie usianego gwiazdami nieboskłonu, byli może troszkę niewyspani. Ale żadne z nich nie narzekało, chociaż czekały ich kolejne mile drogi.
- Ruszamy? - spytał Derrick, widząc, że pierwsi jeźdźcy zbierają się do drogi.
- Za chwilę - odparł Drunin. Nie było po nim widać wczorajszej pijatyki, tylko w oddechu czuć było nieco resztki wypitego trunku. - Niech przetrą drogę. I, w razie czego, jako pierwsi natkną się na bandytów - dodał ciszej. - A wtedy ruszymy im na odsiecz.
Przepuścili zatem kilku jeźdźców, a gdy w drogę ruszyła nieco większa grupka podążyli za nimi.
 
Kerm jest offline  
Stary 07-03-2011, 21:39   #526
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Derricka Talbitt

lipiec, wybrzeże Loc Eskalott, Rivia

W trakcie powrotu z Festiwalu Jeziora Derrick mógł naprawdę docenić jakość rivijskich dróg. Chociaż przejechał po nich już długie mile, to teraz pod naporem tak dużych grup podróżnych trakt pokazywał jak fatalnie został zrobiony. Mniejsza już nawet o brak bruku- droga zwyczajnie się rozłaziła i trudno było miejscami orzec gdzie się kończyła, a zaczynały pobocza i bezdroża. Fuszerka na całej linii. Ciekawe kto to będzie potem łatał?

Chytry fortel krasnoluda okazał się skuteczny i nazajutrz nie był już przez nikogo niepokojony z powodu swej przynależności rasowej. Co prawda jeden szczególnie obolały człowiek mógł skrywać pewną urazę, ale zachowywał ją dla siebie, w szczególności dlatego, że bał się iż po otwarciu ust mógłby stracić śniadanie wraz z wczorajszą kolacją i obiadem.

(...)

A skoro o kolacjach mowa. Pod wieczór grupa wracających znad jeziora mocno zdążyła się przerzedzić. Zostali już praktycznie tylko ci, którzy mieszkali w Myve, albo okolicach. Gdy Talbitt razem z towarzyszami zbliżali się do odnogi prowadzącej do znajomej medykowi wioski, od jej strony szło kilku zapoznanych po drodze mieszczan.
-E, możecie se darować- rzucił kwaśno jeden z nich. -W wiosce pod dachem nawet smród się już nie zmieści. Znowu trzeba będzie spać pod gwiazdami. Dobre, że chociaż pogoda dopisuje.
No i ewentualny problem Derricka rozwiązał się sam. Pod oko wójtowej nie wejdzie, to i nie będzie się musiał żadnej wpadki obawiać.

(...)

I nie obawiał, dotarł bowiem dnia następnego do Myvy późnym popołudniem zupełnie spokojnie i nieniepokojony. Jak na razie droga powrotna ku Aldersbergowi przebiegała bezproblemowo- żadnych bandytów, wściekłych byków czy szalonych, zdziczałych łuczniczek. Nie mógł na to narzekać, a i jego kompanii nosem nie kręcili. No, może Liliel trochę nim kręciła, ale to prawdopodobnie było spowodowane naturalną, krasnoludzką wonią.
-Hehe, czy to nie są babskie galoty, tam nad bramą?- rzucił ni z tego ni z owego Gurd, wskazując palcem swój obiekt zainteresowania. I miał rację. Oto nad południową miejską bramą, zawieszone na jakimś gwoździu powiewały sobie damskie majtki. Czyżby seksualna rewolucja, którą Derrick pamiętał ze swojej podróży, dobiegła końca? I w dodatku kapłani ponieśli klęskę?

Mogło być w tym trochę prawdy, czemu dowód dał mężczyzna w średnim wieku, ubrany w szaty typowe dla wyznawców Kreve.
-Jeśliś człek moralny i bogobojny- zawołał, gdy Derrick go mijał. -To ominiesz to gniazdo rozpusty.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 10-03-2011, 15:03   #527
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
-Ludź?- spytał Drugar, z wyraźną niechęcią w głosie.
-Tak- potwierdził Sothermeier.-Ale gościnność wymaga, by go odpowiednio powitać. Powitać- podkreślił ciepło ostatnie słowo.
-Oczywiście szefie. Dobry wieczór panu. Pan wejdzie-
krasnolud zwrócił się do Rennarda.
I Rennard wszedł do środka mówiąc.- Dobry wieczór.
Wąski korytarz, surowy, nieomal klaustrofobiczny. De Falco nie byłby nawet w stanie przecisnąć się w nim obok krasnoluda, gdyby ten nie przepuścił go w drzwiach. Za sobą usłyszał kroki, to ochroniarze pana Sothermeiera i on sam ruszyli w ślad szpiega.
-Czy ma pan przy sobie jakąś broń, panie Gerard?- padło pytanie.- Niebezpiecznie jest w tych czasach chodzić po nocach bez broni.
-To prawda...- odparł de Falco.- Bardzo niebezpiecznie. I mam broń.
Korytarz wychodził na sporą salę, z całą serią drzwi prowadzących we wszystkie strony. Nie było tylko widać żadnego korytarza. Za to w pomieszczeniu czekały dwa niziołki- ich wzrost i wygląd nie pozostawiał wątpliwości.
-Jako gość na pewno chętnie zostawi ją pan na przechowanie, któremuś z moich... pracowników- zaproponował z korytarzyka gnom.
- I jako gość... mogę oczekiwać krasnoludzkiej gościnności ze strony gospodarza?- spytał de Falco.
-Lepiej... gnomiej gościnności- stwierdził bas. Krasnoludy są znane z przywiązania do tradycyjnych rodzinnych wartości, ale gnomy ? Kto wie.
De Falco uznał, że nie warto ufać gnomiej gościnności. Ale też ostentacyjne okazywanie wrogości byłoby głupotą.

Rennard oddał więc w ręce niziołków wszystkie widoczne sztylety i miecz. Pozostawił jednakże ukryte, oraz przeszkadzajki, które wszak wyglądały dziwacznie, ale... czy były bronią?
Sothermeier ze swymi ochroniarzami ruszył tym czasem do jednych drzwi po przeciwnej stronie.
-Mam rozumieć, że to wszystko?- rzucił przez ramię.
Mógł skłamać, ale wtedy przyłapany z bronią znalazłby się w nielichych opałach. Przyznać się do posiadania ukrytej broni? Cóż innego pozostało.
- Powiedzmy, że tyle, na ile można zaufać drugiej osobie w tych niebezpiecznych czasach.- odparł Rennard.
Gnom zaśmiał się cicho, co przy jego barwie głosu zabrzmiało jak buczenie.
-Świetna odpowiedź.- A zaraz potem rzucił do swojego smukłego i długowłosego ochroniarza- przeszukaj go.
Rennardowi pozostało poddać się przeszukiwaniom.

Długowłosy przystąpił beznamiętnie do swojej roboty i obszukiwał Rennarda całkiem dokładnie. Wyłowił większość pozostawionych przez szpiega 'zabawek'. Tyle, że większość w takich sytuacjach, to fuszerka. De Falco doskonale bowiem wiedział, że ochroniarz przegapił jeden sztylet, a nawet petardę- widać nie wiedział co to jest.
A de Falco nie zamierzał go oświecać. Nie ufał gnomiej gościnności, ni gospodarzom. Skoro w swej naiwności pozostawili mu asy w rękawie, to nie zamierzał pokazywać owych kart.
-Coś jeszcze?- westchnął Rennard.
-Nie, to powinno wystarczyć- stwierdził Sothermeier, przyglądający się uważnie swojemu 'gościowi' spod drzwi, przy których stał. -Zapraszam, zapraszam- powiedział pociągając za klamkę i wchodząc do kolejnego pokoju.
Rennard wziął laskę i ruszył za nimi. Nadal jej wszak potrzebował.
Razem z Rennardem poszli naturalnie ochroniarze. Zaufanie jest wszak bardzo istotne.
Pokoik był dość mały i szczerze mówiąc, znacznie prostszy niż się Rennard spodziewał. Ot, stół otoczony krzesłami, jakaś szafka w kącie, gobelin z jakimiś abstrakcyjnymi kształtami i tyle. Gnom już siedział u jednego szczytu stołu, gestem ręki wskazał szpiegowi miejsce naprzeciwko siebie.
De Falco usiadł, rozejrzał się i mruknął.-Ładnie tu
-Prawda? Nie przytłacza
- zgodził się gospodarz. Rennard mógł zaś stwierdzić, że stół był dla niego za niski. Dostosowany do krasnoludzkiego wzrostu, ale na ludzkie wymiary przypominał dziecięcy. - Co chciałby mi pan zaoferować?
-Usługi w kwestii negocjacji i dyskrecji. Jak wspomniałem tamto miejsce rzuca się w oczy. W świetle plotek, jakie o nim... pojawiają się w mieście.-
odparł de Falco i wzruszył ramionami.
-Negocjacji i dyskrecji, mówi pan. Jakiś przykład?- poprosił gnom. Jego ochroniarze zaś stali za szpiegiem, jak jakieś irytujące cienie.
-Lepsze miejsce do takich negocjacji znalazłbym... na przykład.- odparł Rennard.
-Jakich negocjacji, szanowny panie i w jaki sposób mógłby pan znaleźć lepsze miejsce?- spytał rozbawiony Sothermeier.
-Jeśli chce mnie pan dyplomatycznie wypytać... ile słyszałem to... niewiele. -odparł de Falco wzruszając ramionami.- I jeśli nie uważa pan ewentualnego zatrudnienia mnie, za przydatne, to... cóż... zapewniam, że natura pańskich interesów interesuje mnie tylko, jako ewentualnego pracownika. W innym przypadku, pańskie sekrety... są nadal pańskimi sekretami.
-Moje sekrety są zawsze moimi sekretami-
stwierdził sucho gnom. -Ja chcę wiedzieć do czego może mi pan być przydatny. Lepiej więc, żeby podał pan jakąś konkretną kartę przetargową.
-Wie pan, że ostatnio Adelsberg przyciągnął wiele uwagi? Wiele ciekawskich uszu i spojrzeń ze stolicy? Powiadają, że hrabia który dopuścił do takich zamieszek, nie potrafi panować nad swymi ziemiami. A skoro potrafi, to może... nie powinien? –
Rennard mówił przez chwilę spokojnym tonem, jakby prowadził przyjacielską konwersację. A po chwili dodał już poważniejszym tonem.- To są co prawda tylko plotki, rozmowy które można usłyszeć na przyjęciach i w kuluarach, ale... kto wie co z takich pogaduszek się wykluje w przyszłości. Niemniej oznaczają one zmiany, a zmiany... to okazja dla ludzi, którzy potrafią się adaptować do nowych sytuacji. Więc, przybyłem do miasta i zacząłem się rozglądać za perspektywami. I szukać nabywców dla mych usług. Osób potrzebujących alchemika i negocjatora, czasem zwiadowcy i szpiega... a czasem medyka, który nastawi kości i zaleczy rany. Jednym słowem, człowieka wszechstronnego.
No i teraz trzeba czekać reakcję przedmówców, a gdyby była nie przychylna.
Rennard nadal miał granat błyskowy i sztylet. Pierwszy powinien wystarczyć do oślepienia rozmówców i dania de Falco kilku minut przewagi.
Kilka minut na przyłożenie sztyletu do szyi gnoma i wzięcia go na zakładnika.
W razie gdyby rozmowa zaczęła się toczyć nie po myśli Rennarda.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-03-2011 o 15:07.
abishai jest offline  
Stary 12-03-2011, 21:52   #528
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Podróżowanie z większą grupę wędrowców miało (oprócz zalet) i pewne wady. Takie jak problem ze znalezieniem noclegu. O czym od razu wspomniał Drunin.
- Sami byśmy jechali, to i nocleg pod dachem by się znalazł, a nie stale na trawie, pod krzaczkiem - powiedział. Po raz trzeci chyba, tyle że używając nieco innych słów.
- A co? Reumatyzm w kości wchodzi? - spytała, jak zwykle niezbyt pozytywnie do narzekań nastawiona, Liliel.
- Wchodzi, nie wchodzi - odburknął Drunin. - Ale czuję w kościach, że na deszcz się zanosi, to i dach by się przydał.
- Derricku...
- Liliel zmieniła rozmówcę. - Czy to nie tu leczyłeś tego rannego od byka? Może powinieneś zobaczyć, co z nim się dzieje?
Wizyta w wiosce była potrzebna Derrickowi jak ból zęba. Ewentualne spotkanie Liliel z wójtową nie musiało, ale mogło skończyć się mało ciekawie, szczególnie gdy się wzięło pod uwagę konieczność dalszej wspólnej podróży.
- Ten pacjent to był typowy przykład osoby, która użala się nad sobą. Prawdę mówiąc, to byk ledwo go trącił, a on się zachowywał, jakby umierał. Zaaplikowałem mu zioła wzmacniające i miesiąc wstrzemięźliwości dla nabrania sił.
- Miesiąc? Bez picia?
- wzdrygnął się Drunin, a Gurd pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Miesiąc bez kobiet - poprawił go Derrick. - To mu się przyda akurat, bom słyszał, że babiarz okrutny. Siły mu wrócą przynajmniej.
- No, panie medyk... To pan jesteś okrutny. I dla tego biedaka, i dla tych niewiast, które pozbywasz jego... towarzystwa
- powiedział Drunin. I czym prędzej uskoczył przed kopniakiem, jaki chciała mu wymierzyć Liliel.

- Jest tu gdzieś jakieś jeziorko? Albo strumyk chociaż? - spytała Liliel.
- Ty chyba nieco przesadzasz, serdeńko, z tymi kąpielami - skomentował Drunin. Zresztą Derrick nie spodziewał się innego podejścia do tego zagadnienia z tej własnie strony. - Jak chcesz, żeby cię pół obozu oglądało, to tam jest struga. - Wskazał kierunek.
- Wszak nikomu nie powiem, że tam idę. - Liliel wzruszyła ramionami. - I znajdę sobie ustronne miejsce. Poza tym któryś z was popilnuje, żeby mi nikt nie przeszkadzał.
Spojrzenia obu krasnoludów spoczęły na Derricku. Ten skinął głową

- Na co czekasz? - Liliel ściągnęła spodnie i spojrzała na Derricka. - Zapraszam do kąpieli.
Wspólna kąpiel z ładną i zgraną dziewczyną. Któż by o czymś takim nie marzył... Jednak w tym wypadku istniało pewne, maleńkie 'ale'.
Nie chodziło o ewentualnych podglądaczy. Mimo pięknego otoczenia i krzewów chroniących przed wiatrem (i spojrzeniami ciekawskich) 'ale' polegało na tym, że woda nawet z pewnej odległości wydała się Derrickowi zimna. I nawet był w stanie zgodzić się z Druninem, że Liliel nieco przesadza. Zdecydowanie lepsza byłaby wielka balia z gorącą wodą, czy jeziorko nagrzane słonecznymi promieniami.
Poza tym zimno wyczyniało różne rzeczy z niektórymi fragmentami ciał tak kobiet, jak i mężczyzn...
- Dalej! - Liliel dała dobry przykład, rozbierając się do końca i wchodząc do wody. - Całkiem przyjemna.
Kłamstwo było szyte bardzo grubymi nićmi, co było widać nawet w niezbyt mocnym świetle księżyca. Ale zostać na brzegu...
Powoli zaczął się rozbierać, z cicha nadzieją, że półelfka się rozmyśli, jednak Liliel najwyraźniej, z typowym dla siebie uporem, przeszła od wejścia do wody do mycia się. Z punktu widzenia obserwatora wyglądało to fantastycznie, jednak osobisty kontakt z wodą...
Wszedł do strumienia zanim Liliel zdążyła nazwać go tchórzem czy też ochlapać wodą. Sama myśl o tym ostatnim przyspieszyła jego ostateczną decyzję. Jeśli miał marznąć, to w wybrany przez siebie sposób.
- Niezła ta woda - skłamał. Na szczęście nie zaszczękał zębami.
- Nie spieszyło ci się. Jeszcze kilka dni w towarzystwie krasnoludów i zaczniesz uciekać z krzykiem od każdej sadzawki. - W głosie Liliel zabrzmiał dość wyraźny sarkazm.
- Jak znajdziesz wodę milszą w dotyku, to cię tam osobiście zaniosę - obiecał Derrick.
- Tylko spróbuj - skrzywiła się Liliel. Może nie do końca szczerze.
- Odwróć się, to ci umyję plecy - zaproponował Derrick.

- Czy ty wiesz może, medyku, gdzie się kończą plecy? - spytała Liliel po chwili, gdy dłonie Derricka zawędrowały nieco zbyt nisko.
Po plecach przyszła pora na inne części ciała, a woda, jakimś dziwnym trafem, zrobiła się jakby cieplejsza.
Mycie, jak każda inna czynność, po pewnym czasie dobiegło końca. Tak szczupła kobieta, jak Liliel, chociaż nie można było jej zarzucić jakichkolwiek braków w... wyposażeniu, miała ograniczoną powierzchnię przeznaczoną do mycia.
- Twoja kolej - oznajmiła.
To już było mniej przyjemne ... Derrick z przyjemnością darowałby sobie ten etap prebywania w wodzie. Slogan 'zimna woda zdrowia doda', choć może i sprawdzał się w rzeczywistości, to wiązał się z paroma średnio przyjemnymi odczuciami.

- Chyba powinienem się trochę rozgrzać - powiedział.
- To co? Biegniemy? - zaproponowała Liliel.
Bieg, jak każdy wiedział, działał rozgrzewająco w każdych warunkach. Istniały jednak sposoby, stare jak świat, które działały co najmniej tak samo skutecznie. Wystarczyło na przykład usiąść na ognisku...
- Troszkę później - powiedział Derrick, przyciągając do siebie półelfkę.


***

Noc pod gołym niebem, w miłym towarzystwie... Człowiek budzi się może nieco niewyspany, ale jeśli otworzy oczy odpowiednio wcześnie, to można odświeżyć nocne wrażenia. Nawet jeśli nie ma na to zbyt wiele czasu.

Po szybkim śniadaniu ruszyli dalej w drogę. Bez większych (i mniejszych) problemów dotarli do Myvy, gdzie miast strażników przywitała ich łopocąca na wietrze bielizna damska. I człek, kapłan Kreve zapewne, ostrzegający przed wjazdem do gniazda rozpusty.
Z pewnością znaleźliby się tacy, którzy zarzuciliby Derrickowi pewne braki pod względem moralności. Oczywisty dowód jechał tuż obok medyka, o czym nikt oczywiście nawet nie zamierzał wspominać.
- Interesuje nas tylko uzupełnienie zapasów - zapewnił Derrick - a nie korzystanie z tego, że rozpusta zapanowała w Myvie.
- Mów pan za siebie, medyku
- mruknął Drunin, czego, na szczęście rozmówca Derricka nie słyszał.
Ruszyli dalej, przejeżdżając obok człowieka mruczącego o konieczności wypalenia ogniem całej tej zgnilizny obyczajowej. Derrick już miał spytać, jak doszło do zwycięstwa 'lekkich' panienek gdy stwierdził, że wypowiedź przedstawiciela strony pokonanej może być nieobiektywna, poza tym może trwać zbyt długo. A on nie zamierzał tracić czasu, tylko znaleźć jak najszybciej nocleg, by wyruszyć w drogę skoro świt, nie zważając na protesty krasnoludów, według których wczesne wstawanie bło jeśli nie zbrodnią, to przynajmniej głupotą.

Szli w stronę rynku, kierując się ku "Złotemu Prosiakowi", podczas gdy spojrzenia krasnoludów kierowały się ku "Rozkosznemu Upojeniu". Widać rzucone przy bramie słowa były pewnym odzwierciedleniem w myśli czy pragnień.
Liliel została parę kroków z tyłu.
I wtedy ktoś powiedział:
- Te, mała, ile chcesz za noc?
Ktosiów było w sumie dwóch. Ich spojrzenia, wbite w biust dziewczyny, jasno dowodziły, że nie na rozmowach pragnęli spędzać długie nocne godziny.
- Nie ser... - zdążył powiedzieć Gurd, gdy dość ciężki but wylądował na przyrodzeniu wyższego z pytających.
Potraktowany w tak obcesowy sposób człowiek jęknął z bólu i złożył się w pół. A Drunin w ostatniej chwili zdążył chwycić i powstrzymać Liliel, która rwała się do miecza, wrzeszcząc na całe gardło o obcinaniu czyichś jaj. I nie tylko.
- Chodźmy stąd - zasugerował Gurd, z czym Derrick był w stanie się zgodzić bez większych problemów.


Nawet "Pod Złotym Prosiakiem" dziewczyna nie chciała się uspokoić, rzucając na prawo i lewo pogróżki i nie zważając ani na prośby swych towarzyszy, ani na spojrzenia (zaciekawione i rozbawione) gości. Dopiero podwójna dawka melisy, którą Derrick dyskretnie doprawił wino dziewczyny, podziałała nieco uspokajająco.
- Jak go dostanę w swoje ręce... - Liliel pociągnęła kolejny łyk wina i nie sprecyzowała swej groźby, pozostawiając resztę wyobraźni odbiorców.
Wyobraźnię miał Derrick dostatecznie dużą, by móc jej oczami dostrzec zarówno działania Liliel, jak i konsekwencje (dla obu stron) tych działań. A ze spojrzeń rzucanych przez krasnoludy łatwo było wywnioskować, że nie tylko Derrrikowi wyobraźnia dopisuje.


- Gore! Wody! Pali się!
Okrzyki zakłóciły nocną ciszę i wyrwały Derricka z objęć Liliel.
- Niech to diabli! - zaklęła dziewczyna rzucając się do okna. Widokiem tym jednak Derrick nie mógł się napawać. Zawinięty w koc podszedł do drzwi. Pożar w mieście...
Trzask otwieranych drzwi świadczył o tym, że okrzyki nie były wspólnym sennym omamem Liliel i Derricka. Dopiero po paru chwilach z dołu dobiegł uspokajający głos karczmarza. Pożar się szybko zaczął i szybko skończył.
- To z pewnością ten dureń sprzed bramy - powiedziała Liliel, wracając do łóżka. - Sen mnie odbiegł - dodała.


Rankiem, podczas śniadania, nocny pożar był głównym tematem rozmów. Jak się okazało, jeden z 'pokonanych' kapłanów od pełnych niechęci słów przeszedł do pełnych niechęci czynów. Na szczęście jeden z potencjalnych klientów, spieszący - mimo późnej pory - spędzić kilka chwil z którąś z wolnych panienek, zauważył podpalacza.
Nieco tylko nadpaliła się jedna ze ścian, co w niczym nie nadwyrężyło możliwości lokalowych 'Ukojenia'.
Czy był to ten sam człowiek, co prawił o ogniu, którym należało wypalić zarazę, tego Derrick nie wiedział, bo opis był za bardzo ogólnikowy. W zasadzie nie można było się dziwić, skoro ciemno było, a zbawca zamtuza... cóż... w zasadzie widział dwóch identycznych podpalaczy.
- Jak dobrze, że wyjeżdżamy - stwierdziła Liliel, odsuwając pusty talerz.
Z tym zgodzili się i Gurd, i Drunin, chociaż przebąkiwali coś o dobrym piwie.

Pół godziny później byli w drodze.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-03-2011, 16:42   #529
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Francesci de Riue

lipiec, gdzieś w Rivii

Letycja zadbała o to, by Francescę nie spotkały żadne nieprzyjemności spowodowane jej nocną przechadzką. A dokonała tego bardzo prosto, zwyczajnie odprowadzając ją do budynku w którym zakwaterował ją Angus. Widzący je strażnicy nie zadawali pytań. Oni mieli trzymać obcych na zewnątrz, ci którzy byli już w środku byli sprawą drugorzędną. A skoro Francesca nie szwendała się sama, tylko w towarzystwie lokatorki twierdzy, wszystko musiało być w porządku... albo po prostu ich to nie obchodziło.
Letycja pożegnała się z Liskiem i wróciła do siebie, zaś wampirzyca ruszyła z powrotem do sypialni, po drodze przekonując się, że żołnierze dalej spali w najlepsze. Nie inaczej było z Shewingtonem, ale mężczyzna był przecież pod wpływem szarmu- skoro Lisek chciała by spał, to spał.

(...)

Aż przyszedł kolejny dzień, który dla Liska rozpoczął się bardzo obiecująco. Ze snu obudziły ją bowiem smakowite zapachy- świeży chleb, kubek mleka, jajka sadzone. Niezmiennie oczarowany mężczyzna, uprzedzając życzenia wampirzycy zdecydował przynieść jej śniadanie do łóżka. Całkiem miło z jego strony, szczególnie, że wykazał inicjatywę co było rzadko spotykane u ofiar szarmów.

Na tym się jednak atrakcje wcale nie miały skończyć.
-Jeśli wciąż podtrzymujesz wczorajsze życzenia, mogę zaprowadzić cię do skarbca. Co prawda nie jest wcale taki imponujący, jakby się mogło wydawać, a i straż zapewne nie wpuści cię do środka, ale rzut okiem nikomu nie może przecież zaszkodzić. Prawda?
Francesca na nic innego nie czekała. W pośpiechu zatem przegryzła śniadanie, które może i było świeże lecz do wykwintności sporo mu brakowało, po czym przyszykowała się nieco do zwiedzania twierdzy.

Nie musiała się jednak nawet bardzo starać, aby na mieszkańcach twierdzy wywrzeć duże wrażenie. Kiedy wraz z Shewingtonem szła przez dziedziniec towarzyszyły jej pełne zainteresowania spojrzenia żołnierzy, a nawet okazjonalne gwizdy- jak na wojskowe standardy, rodzaj komplementu.
Pułkownik prowadził Francescę ku stołpowi (bowiem na solidną wieżę był za mały), wkomponowanemu w jeden z murów. O ile de Riue dobrze zapamiętała widok twierdzy z powietrza, to za murem ciągnęła się bardzo stroma przepaść. Konstruktorzy budowli widać wyszli z założenia, że naturalne ukształtowanie terenu będzie z jednej strony świetnym zabezpieczeniem.


Z drugiej strony, była oczywiście straż. Chociaż, po prawdzie, dwójka uzbrojonych w długie miecze żołnierzy nie wyglądała na specjalnie przejętych swoimi obowiązkami. Skórzane zbroje założone mieli niechlujnie i krzywo, wyprostowali się na baczność i przestali ze sobą gadać dopiero, gdy zobaczyli zbliżającego się przełożonego. Zaiste morale godne kompanii karnej.

Pułkownik jednak nie przejmował się nimi i wprowadził Liska do stołpu. Budowla wewnątrz sprawiała wrażenie większej niż z zewnątrz, aż dziw ile można znaleźć przestrzeni w owalnym pomieszczeniu.
-Skarbiec znajduje się w podziemiach. Jest tam trochę chłodno i wilgotno. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza?- zapytał kurtuazyjnie Shewington.
A ponieważ nie przeszkadzało, ruszyli wspólnie w dół. Podziemia stołpu były wykute w skale, bardziej solidnego materiału na skarbiec znaleźć już by się nie dało. Przywodziło to trochę na myśl krasnoludzką architekturę. Nie tą, którą się widywało w mieście, tylko tą o której się słyszało- kopalnie i miasta w sercach gór. A stąd już tylko krok o wyobrażeniach złota i różnorakich bogactw.
U podnóża schodów czekał krótki i wąski korytarzyk, taki że tylko dwóch mężczyzn mogłoby stanąć obok siebie, prowadzący do solidnych, metalowych drzwi. Naturalnie pilnowanych przez strażnika, który odruchowo zasalutował pułkownikowi.

do Derricka Talbitt

lipiec, wybrzeże Loc Eskalott, Rivia

Kolejny dzień wędrówki znanymi szlakami rozpoczął się i ciągnął smętnie. Ilość podróżnych wyraźnie stopniała i teraz na południe Derrick jechał już jedynie ze swoimi kompanami.
-Przed wieczorem powinniśmy odbić na wschód- stwierdziła Liliel, wspominając rady udzielone im nad Loc Eskalott. -Byle tylko nie jechać prosto na port rzeczny, a ominąć go razem z lasem. Dosyć mam kikimor jak na jedną podróż.
Nikt nawet w żartach nie chciał polemizować z tym stwierdzeniem. Talbitt nie miał nieprzyjemności spotkać się z potworami, lecz krasnoludy tak i nie kwapiły się one bynajmniej do odnowienia znajomości. Kwapiły się za to do napitku, dlatego gdy mijali jedną małą wioskę, którą medyk miał okazję odwiedzić Gurd zapytał.
-Warto się tu może zatrzymać? Piwo mają, albo karczmę?
-Albo piwo- dodał Drunin, bowiem piwa nigdy za wiele.
Derrick chciał już zauważyć, że z daleka widać na największym budynku szyld z kuflem, ale po prawdzie to i on miał ochotę trochę pogadać. Żaden bowiem temat do rozmów się jeszcze nie zdążył pojawić, a ciągłe siedzenie w siodle i podziwianie krajobrazu nuży na dłuższą metę straszliwie. Niestety piwnego tematu nie pozwoliła rozwinąć półelfka.
-Piwa dość się napijecie, jak nam hrabia nagrodę wypłaci- stwierdziła sucho. -A jak się teraz schlejecie, to na kuce nie będziecie w stanie wleźć i czas tylko zmitrężymy.
-My? Schlejemy? Jakże niskie jest twoje mniemanie o nas- obruszył się Drunin. - Widziałaś nas kiedyś pijanych?
-Nie, ale to tylko dlatego, że pieniądze kończyły się wam szybciej niż trunki.Z bukłaku wody się napij, jak takiś spragniony- odpowiedziała Liliel, nie przejmując się smutnymi, brodatymi twarzami.
-Wody- jęknął Gurd.- Jak zwierzęta...

(...)

Na znajomych Derrickowi i kompanom rozdrożach pojawił się nowy akcent.


Na niemrawej tablicy, wbitej w ziemię, ktoś o ograniczonych zdolnościach literacki nabazgrał farbą: "ufaga, potfory". Prowizorka w całej okazałości- coś, co zdawało się być w Rivii powszechne. Zamiast zdobyć odpowiedni budżet i wybić, albo przynajmniej odstraszyć kikimory, okoliczni mieszkańcy ograniczyli się do tablicy i to w dodatku z błędem. I jak tu się dziwić, że królestwo ma kiepską opinię na świecie?

(...)

Szczęśliwie wschodnia odnoga prowadziła do dwóch, w miarę odległych lokacji. Jedną był znany Liliel i krasnoludom port rzeczny, którego zarządców szlag trafiał a widmo bankructwa szczerzyło do nich złośliwie zęby. Drugą było miasteczko Ostrokół, znajdujące się na przecince lasu i robiące za okoliczną ostoję cywilizacji i handlu. Tam też skierowali się Derrick i towarzysze.

Dotrzeć jednak przed nocą nie zdążyli, a droga na przecince straszyła dziurami i kamulcami- koni szkoda było na nich okulawiać. Ale z drugiej strony- rozbijać obozowisko? Co prawda napady kikimor miały miejsce nad rzeką, dobry dzień drogi na południe, ale las był ten sam. Kto wie, czy jakiś zbłąkany potwór nie łaknie krwi nieświadomych niczego podróżnych? Z ciemnych rozważań wybiła jednak towarzyszy półelfka.
-Widzicie? Tam, między drzewami. Jakieś światło- wskazała na ledwo dostrzegalną łunę, gdzieś głębiej w lesie.

do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Gnom jakoś nie wydawał się zachwycony autoreklamą Rennarda. Szczerze mówiąc jego mina byłaby równie adekwatna przy podziwianiu zbierania ziemniaków.
-Człowiek od wszystkiego, czyli do niczego- zauważył kąśliwie.- Ale możliwe, że mam dla takiego pracę. Prosta przesyłka. Dostarczy pan jedną drobnostkę, a potem wróci po zapłatę. Kuszące, prawda?
-Podejrzane bardziej niż kuszące -odpowiedział de Falco. I wzruszył ramionami.- Ale... od czegoś trzeba zacząć.
-Doskonała postawa- pochwalił gnom. -Czy jest z pana dobry cieśla?- zapytał ni z tego ni z owego.
-Bardziej medyk niż cieśla. Ale mogę udawać... każdego- odparł Rennard opierając dłonie na lasce.
-Tak, na pewno- kurtuazyjnie zgodził się Sothermeier.- Oznacza to jednak, że nie ma pan pojęcia o gwoździach. Trudno. Ma pan tylko jeden dostarczyć wskazanemu przeze mnie mężczyźnie.
De Falco skinął głową.
-Świetnie- ucieszył się gnom. Albo tylko udawał.- Niech ktoś mi przyniesie gwóźdź- zawołał w powietrze i jakby nigdy nic, kontynuował rozmowę z Rennardem. -Mężczyzna nazywa się Mikula Bekker i mieszka opodal południowej bramy miejskiej. Jestem jednak przekonany, że takiemu szpiegowi jak pan taka informacja w zupełności wystarczy.
-Tak- odparł Rennard uśmiechając się ironicznie.- Wystarczająco.
-Świetnie. Możliwe, że jednak współpraca z panem okaże się przynosić profity.
-Też tak myślę- odparł Rennard.

Nagle drzwi w pokoju otworzyły się i do środka wszedł niziołek. Skierował się od razu ku panu Sothermeierowi, ten jednak powstrzymał go gestem dłoni i wskazał na de Falco. Mały nieludź odwrócił się zatem na pięcie i po przedreptaniu paru kroków wręczył szpiegowi żelazny, średniej wielkości gwóźdź.
De Flaco przyjrzał mu się i szybkim ruchem dłoni, schował go zakamarku szaty, choć dla reszty osób gwóźdź znikł nagle z dłoni Rennarda.-Moje...rzeczy.
Gnom wydawał się przez chwilę zastanawiać...
-Tak. Czekają na pana przy wyjściu- zapewnił.
De Falco skinął głową i skierował się ku wyjściu pytając przy okazji.- To... kiedy się spodziewacie mojego powrotu?
-To już przecież zależy od pańskiej punktualności, prawda?- zapytał Sothermeier ze swojego miejsca.
De Falco skinął głową.- Ma pan rację.
-Do zobaczenia zatem- pożegnał go gnom.

I po odzyskaniu rzeczy de Falco skierował się w kierunku południowej bramy miejskiej. Jeszcze nie zdecydowawszy co zrobi. Cała ta sytuacja była podejrzana, więc postanowił ocenić sytuację na miejscu.

(...)

Każda spośród trzech miejskich bram, wyglądała w Aldersbergu mniej więcej tak samo. Podobnie zbudowana, podobnie strzeżona. Przy każdej znajdowały się stajnie, bo przecież konne przemieszczanie się po mieście było zabronione, oraz tanie noclegownie dla tych, którzy miasto odwiedzali jedynie przejazdem. Słowem nic ciekawego. Przy bramie zachodniej przynajmniej znajdowały się kramy na których można było coś kupić.
Przed południową bramą rozciągały się najtańsze i najbrzydsze domostwa, typowe dla zewnętrznego pierścienia miasta. Przeważnie parterowe, rzadziej jednopiętrowe, zamieszkane przez ubogą część mieszczan. Jak wszelkie dzielnice nędzy, charakteryzowały się smrodem, brudem i lekką sugestią rozkładu. Bruku na tamtejszych ulicach nie było, za to mnóstwo błota i łajna, do czego w metropoliach trzeba było przywyknąć (nie żeby na wsiach nie było nasrane na lewo i prawo). Szczególnie odrażająco wyglądały naprawdę rzadkie budynki dwupiętrowe, zdecydowanie większe niż z nimi sąsiadujące- mieszkania komunalne dla ludzi tak biednych, że nie byli nawet w stanie samodzielnie utrzymać dach nad swą głową. Niejaki Mikula nie mógł więc być nikim ważnym, ot pewnie zwykły rzemieślnik, albo i jeszcze pośledniej. Tak czy siak szpiegowi coś tutaj śmierdziało... oprócz rynsztoka.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 21-03-2011 o 21:54.
Zapatashura jest offline  
Stary 24-03-2011, 21:38   #530
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Strażnik w sam raz pasował do pilnowania wąskiego przejścia do skarbca. Krępej budowy opasły człowieczyna z długą brodą zapewne nie raz mylony był z rodowitym krasnoludem. Jednak Francescy nie zmylił, ponieważ zachowanie całkowicie zdradzało jego prawdziwe pochodzenie.
- Dzień dobry pułkowniku, dawno pan tu nie zaglądał, o proszę młoda dama, pewnie pragnie zobaczyć jakie to bogactwo ukrywały – zagadał, widocznie na służbie nie często z kimś rozmawiał, więc wykorzystywał każdą nadążająca się ku temu okazję.
- Witaj Bruno nie czas na rozmowy, po prostu otwórz – mężczyzna skiną lekko głową po czym sięgnął po wielki pęk kluczy, który pasował? Pewnie wiedział to tylko on.
- Cholera, wszystkie podobne – przeklną cicho pod nosem, lecz po chwili udało mu się wygrać zmaganie z zamkiem. -Zapraszam – wskazał dłonią po czym staną na baczność.
- Zapraszam – powiedział do Francescy Angus i zaprosił ją gestem do ciemnego, wilgotnego pomieszczenia. Wampirzyca nie czekając ruszyła we wskazane miejsce.
Angus przyświecając jej pochodnią szedł tuż za nią
- Uważaj może być ślisko, jak długo padają deszcze stoi tutaj woda
- Nie obawiacie się, że może coś się stać z waszymi skarbami? – mężczyzna nie odpowiedział uśmiechną się tylko i pokręcił głową. Korytarz był bardzo nieregularny, raz musieli się schylać raz był tak szeroki, że mogli iść obok siebie. Widać nikt nie bardzo dbał o te miejsce, a może po prostu zostało tak zrobione w celu utrudnieniu pracy ewentualnym rabusiom? Nie wypytywała się. W końcu dotarli do małych drzwi, za którymi jak się domyśliła znajdował się cel ich wyprawy.
- Wybacz nie zorganizuje ci tu kąpieli ani kolacji, gdyż o wiele przyjemniej będzie zrobić to w zamku. - Kobieta nie była rozczarowana z tego powodu.
Szukając określenia dla owego skarbca słowo imponujący było co najmniej nie na miejscu. Co prawda Francesco nie spodziewała się rarytasów, ale to co zobaczyła przeszło jej oczekiwania. Kilka kufrów zjedzonych przez korniki głównie pustych stało na lekkim podwyższeniu, jeden był nawet zamknięty. Pokrywała je cienka warstwa śliskiego mchu z pewnością po to, aby ciężko byłoby je ze sobą zabrać. Nie było tutaj nic na czym można byłoby zawiesić oko.
- Nie macie za wielkiego bogactwa – wyrwało jej się.
- Tak jak już mówiłem, to tylko ostoja dla problematycznych żołnierzy, nawet nie wskazane, abyśmy posiadali zbyt dużo
- Problematycznych księżniczek również? – spytała podejrzliwie zmieniając temat.
- A już widzę, że poznałaś pannę Eleonorę
- Taak, zastanawia mnie po co właściwie ona tu przebywa...
- No jak, nie powiedziała ci? Panna Eleonora lubi mówić, aż dziwi mnie, że nic nie wspominała o swoim romansie z żołnierzem...
- Tak, wspominała o tym, ale chodzi mi o to, czy twierdza to dobre miejsce dla damy? Jest w końcu skazana tutaj na śmierć
- Czekała ją gorsza kara, więc niech cieszy się, że żyje. Nie trap się tą sprawą, ona jest dla ciebie nieistotna, jesteś tutaj dla przyjemności, nieprawdaż?
- Ależ tak, ale czy nie mniej problemów byłoby gdybyś ja wypuścił?
- Na pewno mniej, jestem wręcz tego pewny, ale gdyby się ktoś o tym dowiedział, a prędzej czy później to by się i tak stało to nie miałbym za ciekawie. Odpowiadam za nią nie mogę jej wypuścić. Poza tym nie poradziłaby sobie, już trochę pomieszało się jej w głowie odkąd tutaj jest. Przynajmniej jest bezpieczna. – podsumował i widać było po, że nie ma ochoty rozwodzić się nad tym tematem. Wampirzycy trochę szkoda zrobiło się kobiety. W końcu właściwie nic wielkiego nie zrobiła. Miała pecha i tyle, nie pierwszy i nie ostatni raz para królewska się zdradza, wszak zwykle im się udaje to skwapliwie ukryć. Nadgorliwy tatuś postanowił wymierzyć sprawiedliwą karę córeczce, tak aby pokazać światu swoją wielkość. No cudownie!
- Ale czego ty się właściwie boisz? To jest kolonia karna, wszystko się może zdarzyć, chociażby bunt, chwila nieuwagi... nikt jej przecież nie pilnuje...
- Oj Francesco, widzę, ze sprawy polityki nie są ci do końca zrozumiałe – kobieta miała ochotę wydrapać mu oczy, ale powstrzymała się – ona po prostu nie może wyjść do ludzi, zacznie gadać i o wszystkim im przypomni, wojny domowej nie chcemy. Tutaj, chociaż się marnuje, jest bezpieczna, za murami czeka ją tylko śmierć. Gdyby trzymała cnotę na wodzy, nic by się nie stało.
- A co się stało z jej kochankiem? Wygląda na to, że został lepiej potraktowany niż ona
- O nie, mylisz się. Jak ma szczęście to już dawno nie żyje
- A co się z nim stało właściwie?
- No nie powinienem ci mówić, ale to już żadna tajemnica. Wygnany został na najbardziej dzikie zakątki ziemi. Tam gdzie najgorsze plugastwa się rodzą.
- Czyli?
- Do Brooklynu oczywiście
- Ciekawe... – zamyśliła się chwile, więcej już nie zamierzała się wypytywać w tej sprawie. Przynajmniej dzisiaj.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172