Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-11-2010, 19:17   #291
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Kiedy przyszło co do czego okazało się ze w piżamie walczy się całkiem wygodnie. Rzucili we wrogów wszystkim co mieli, łącznie z dzikami. Wróg drwił sobie jednak z ich poczynań.
- Tak to się właśnie kurde kończy, jak wychodzisz prosto na elfa!!! – syknęła nienawistnie Keeshe, łapiąc się za ranne ramię. – Co za dureń wychodzi prosto na elfa bez kubka melisy w ręku?!
Sytuacja wyglądała na przesądzoną. Wróg miał po swojej stronie maga, a oni mieli dzika i goblina w durszlaku. Pan w piżamie świrował rzucając zasłonę dymną, drowi styl walki, nie ma co. Tyle że Keeshe walczyła zazwyczaj przeciwko kilku wrogom w towarzystwie przystojnych panów z sejmitarmi mi w dłoniach, którzy to panowie z takiego pana w piżamie zrobiliby sushi w kilka sekund. A ona miał stać, obserwować i ładnie wyglądać, co najwyżej dźgnąć sztyletem kogoś leżącego na ziemi i próbującego wstać. Tymczasem była w… khmym, innym… towarzystwie. Jakoś nie była przekonana co do proporcji sił w tej walce i w głowie zaświtał jej pomysł by brać nogi za pas, jak to czynią drowy w momencie gdy wrogów jest tylu, a są chwilowo zajęci krojeniem sojuszników. Jak to mówią drowy „dobry sojusznik d Asię poćwiartować” Jedyny problem w tym że nie miała za bardzo dokąd uciekać. Ranny drow poza pomrokiem nie ma wesołego życia. Jeśli uda się przeżyć z tą drużyną to będzie cud, tak czy inaczej miała do wyboru śmierć lub ucieczkę i śmierć. Zank znalazł się w opałach i drowka pomyślała, że przeciwnik jest wyjątkowo niemiły, dając jej znać, że woli wyeliminować najpierw goblin, potem resztki, czyli nią. Wcale nie było to wie pocieszające. Pomyślała że ostatecznie Biedny Zank nie jest winien. To tylko goblin. Skąd mógł wiedzieć że wychodzenie na elfa bez melisy Może źle się skończyć?...
- Młody, jakbym padła, święta drapaczka jest twoja! – to był najdziwniejszy okrzyk bojowy jaki wymyśliła.
Oczywiście mówiła do Zanka. CO, nie wyglądał na młodego…?
Złapała sztylet zdrową ręką i skoczyła w kierunku wroga. Zank był niski wiec nie było problemem wyminąć go i wśliznąć się między goblina a wroga. Ustawiła ostrze tak by zablokować cios, przytrzymała je na ile mogła też ranną ręką. Chciała sparować cios i podciąć wrogowi nogę, a następnie pchnąć go, by spadł z pomostu do wody.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 29-11-2010, 21:27   #292
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Sytuacja nie wyglądała za ciekawie. Coś co sprawiło, że wirujące ręce zaczęły wirować szybciej a wykonywane gesty zaczęły się szybciej wykonywać, nie było byle jaką magią. Panienka z okie...gniazda, potrafiła ciekawe sztuczki. Bardzo ciekawe.
Ciekawe, co zrobiłby Zank z takimi możliwościami?

Gdy Taki rozważał atak na łajbę, Ghardul usiadł sobie spokojnie. Nie zdziwiło to goblina. Goblin wiedział dokładnie z czym się to wiąże. I nie za bardzo chciał wchodzić Ślepcowi w drogę. Nic a nic mu się to nie widzi. Lecz postanowił, że mu pomoże. Otóż trudno się skupić w rejwachu walki. Szczęk i zgrzyt broni dobiegającej ze wszystkich stron nie był bynajmniej kojący. Toteż trzeba było zrównać szanse. A najlepszym sposobem na wyrównanie owej szansy jest rwetes po stronie wroga.

Taki rozejrzał się dookoła. Ciężko było się skupić, ale bez problemu zobaczył zbutwiały pień jakieś trzy susy od siebie. Podbiegł do próchnicy i zaczął gmerać w chruście.

Skończył dopiero gdy wybrał z niej najdorodniejsze sztuki robactwa. Trzy. Pająka, mrówkę i dżdżownice. Zmierzył wzrokiem łajbę i osobę na bocianim gnieździe. Maił szanse dorzucić i uważał, że może mu się to udać. Podbiegł zatem do statku, odkorkował jedną ze swych zielonych fiolek i wsadził do niej trzy paskudztwa. Czas leciał nie ubłaganie.

Zamach....
Rzut....


Miał nadzieję, że fiolka doleci, rozbije się i skutecznie zdekoncentruje przeciwniczkę. To co z niej wylezie będzie wielce paskudne. Paskudne i zielone zarazem. Nie koniecznie groźne, ale na pewno agresywne i nie da się odgonić machnięciem ręki. To wszystko ma dać czas, by Ghardul mógł dokonać tego co zamierza. Taki, natomiast ruszył w stronę łodzi. Szukał sznura, powrozu, może jakiegoś worka.


_______________________________
See more:
Bug << red pill, bug pill by *Blepharopsis on deviantART
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 29-11-2010, 23:05   #293
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- Gupi pokurcz... - wymamrotał cicho, jednak i tak brodacz potrząsnął uchem, jakby go usłyszał.
"Śmierdziel" - dodał jeszcze i pokazał paskudzie jęzor.

"Co by tu...?" - zastanawiał się, co samo w sobie przeczyło tradycji zielonoskórych.
Z tego samego powodu myślenie nie trwało długo. Uthgor wydobył buławę, którą od czasu popijawy z tytułu zdobycia mobila zdobiła rogata czaszka minotaura. Zauważył, że jak długo trzymał coś w łapsku, tak długo zostawało zniknięte. Dowodem na to był jego piękna (prawie) nowa pawęż leżąca na glebie kilka kroków dalej. Dlatego zakręcił buławą i rzucił gdzieś za pokurcza. Broń z przeraźliwym rykiem szarżującego rogacza (nie, wcale nie zielonego...) przefrunęła obok długobrodego.
Na chwilę dekoncentracji czekał Uthgor - w ślad za buławą poleciał ciśnięty topór. Tym razem celem był sam krasnal.

Natomiast sam dzielny orkowy wojownik, nie bacząc na skutki podstępu zastosował pradawne orkowe przysłowie - "Jak nie wiesz, jak rozwiązać problem - rusz głową!".
No i ruszył nabierając prędkości i celując swoim czerepem prosto w korpus pokurcza. Nie groziła mu kontuzja - grube kości czaszki wytrzymałyby zderzenie ze ścianą. Wstrząs mózgu też nie - nie można nadwyrężyć czegoś, czego się nie posiada... Natomiast miał coś, co mogło mu wydatnie pomóc w zrobieniu szaszłyka ze śmierdziela - solidny szpic na czubku hełmu, którym miał zamiar połechtać paskudę.

- Kłać siem dzifko! - okrzyk bojowy był niesłyszalny na tle ryku minotaura.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 30-11-2010, 17:58   #294
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Bitwa. Nie taka gdzie miliony stają na przeciw milionom, a kule wystrzelone z katapult witają się w powietrzu z pociskami balist i płonącymi strzałami. Nie taka, gdzie rzeki krwi spływają w duł zbocza, a trup zaścielił polanę tak gęsto, ze trawy już nie widać. Nie taka gdzie stukot końskich podków i dzikie rżenie koni walczy o prym z krzykiem tysięcy gardeł. Krzykiem agresji, żądzy mordu i bólu. Krzykiem ostatnim.
Nie. To wręcz potyczką można by nazwać, lub małym starciem. Jednakże czy zmienia to coś? Czy lżej lub ciężej umierać wiedząc, że większe walki na globie odbywały się, odbywają i będą się odbywały? Nie. Choć mniej istnień w głębi duszy modli się do swych patronów, choć mniej istnień, napawa się rozkoszą zabijania i mniej istnień drży ze strachu, to i tak każdy starał się jak mógł, by to kto inny musiał wąchać kwiatki od dołu.

Zank nie był w swoim żywiole. Nie interesował się walką. Nie było to jego marzeniem ani celem. On chciał tylko żyć spokojnie i móc gotować dla swego protektora. Ktokolwiek nim by był. Jednakże w tej walce czuł coś więcej niż tylko strach i chęć ucieczki. Coś co było dziwnym uczuciem dla niego. Czuł podniecenie i chęć rywalizacji. Czuł nieposkromioną chęć udowodnienia, kto jest najlepszym skrytobójcą w tej części wyspy. Czuł jednak także coś zupełnie innego. Irracjonalny smutek z powodu konieczności zabicia owego zamaskowanego wojownika. Czuł niemożność powstrzymania ciosu, ale i żal z powodu śmierci którą będzie musiał zadać. Uczucia owe spowodowały nieprecyzyjny rzut. Sztylet z kości elfa, miast trafić w serce zabójcy lekko tylko się otarł o jego policzek, zostawiając czerwoną pręgę na jego twarzy.
Tylko czy trucizna dotarła do krwiobiegu?
Goblin nie miał czasu się zastanawiać. Taniec śmierci jaki wykonywali na pewno urzekł by niejednego laika. Jednakże do tanga trzeba dwojga.

Ninja doskonale to rozumiał. Rzucił w ziemie niewielką bombę dymną, tworząc sobie zasłonę i zniknął, ostawiając już tylko dójkę tancerzy samych sobie. Oj nie ładnie, tak bez pożegnania.

Wtem nagle powietrze nieprzyjemnie zafalowało. Malutki podmuch powietrza, poruszenie włosków na karku. Tylko tyle potrzeba było każdej ze świadomości by podjąć kategoryczne kroki uniku. Skok do przodu z jednoczesnym skrętem tułowia wystarczył by nie zobaczyć jeszcze białego i szczerego uśmiechu kostuchy, jednak rzucony sztylet nie trafił w cel, jakim był mężczyzna w pidżamie. Zank minął w locie drowkę która to jego zmienniczką na te kilka sekund się okazała i wylądował zgrabnie na nogach, lekko tylko się podpierając prawicą. Szybko odzyskał rezon i już chciał wyciągnąć swe czarne żądło, lecz zdał sobie sprawę, że zostawił je na statku.
- Na jaja mandragory. - przeklął ktoś w nim i zielone ręce chwyciły dwa żelazne sztylety, zdobyte w skarbach tutejszego loszku. Był znów gotowy to tańca.

Zbliżała się ku niemu wolno i ociężale. Tak przynajmniej wydawało mu się najpierw. A potem ujrzał, jak wielką pokonuje odległość, i uświadomił sobie, że bardzo się pomylił. Dziesięć metrów przed nimi Bestia zwolniła i przystanęła. Jej boki parowały. Ryknęła triumfalnie, jakby rzucała mu wyzwanie.

Z jej ciała sterczały połamane włócznie, potrzaskane miecze i zardzewiałe ostrza.

Blask słońca odbił się w czerwonych oczach, załamywał na szablach i rogach.

Zniżyła masywną głowę. Zaatakowała. Bestia. Dzik. Kiełek.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 15-12-2010, 15:46   #295
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
„Uwielbiam zapach napalmu o poranku.”
To stwierdzenie zapadło na zawsze w słowniki ludzkości. Bez względu na to czy odnosi się ono do napalmu sensu-stricte, czy też do inszych metod okaleczania lub mordowania przeciwników. Co jest wspólnego? Podejście.
Jest coś, co w umyśle wojownika jest głęboko zakorzenione. Coś co sprawia, iż w chwili gdy się walczy, gdy wycięta wątroba przeciwnika frunie lotem parabolicznym przed oczyma, czuje się strach i ekstazę. Te wymieszane w tak niebezpiecznych proporcjach czynią z istoty wojownika, bohatera… psychopatę. Granica jest śliska. Dlaczego?
Bowiem ktoś, kto morduje stojącą naprzeciw istotę już na zawsze się zmienia. Jego psychika ulega wypaczeniu. Pytanie jak poradzi sobie z tą zmianą.
Jeśli walka zostanie potraktowana jako współzawodnictwo, jako chęć bycia lepszym od przeciwnika. To można powiedzieć, że taka istota ma zadatki na cholernie dobrego wojownika.
Jeśli walka jest efektem obrony własnej, obrony rodziny lub wyższych idei, jeśli dana postać broni przekonań i czyni to całym sercem… to zapewne będziemy mieli do czynienia z bohaterem lub ofiarą. Różnica czasem jest niewielka i wynika ze szczęścia.
Jeśli natomiast walka jest czynnością, która sama w sobie daje radość, jeśli walczący czerpie satysfakcje z zadawania cierpienia innym… a uczucie niemal boskiej mocy rozpływa się po jego żyłach… w oczach zapalając qrwiki ekstazy… to mamy tu do czynienia z wariatem. Kimś kto prowadząc działania, walcząc zapomniał się w tym co robi… kto egzystował tak długo na krawędzi, że nie wyobraża sobie swego istnienia bez podwyższonego poziomu adrenaliny. I tacy ludzie, elfy czy orki są cholernie niebezpieczni.
***
Potyczka na pirsie, o chciało by się powiedzieć wolność, musiała w końcu dobiec końca. Żadna walka nie trwa w nieskończoność. Nikt nie może przedłużać trwających pojedynków ponad pewien czas. Dlaczego? Bowiem jeśli naprzeciw siebie stają dwie postacie, starające ewidentnie pozabijać się… to nim minie kilka minut, a jedno z nich będzie martwe… lub ucieknie. Tak po prostu jest. Pojedynki mężnych rycerzy, trwające całymi godzinami, są niczym więcej jak bujdą wciskaną maluczkim.
Karzeł, elf, człek ubrany na czarno i magiczka mieli tego świadomość. Drużyna ta była w pełni wyszkolona, w pełni wyposażona i każde z Was założyć się mogło o to, że nie z jednego pieca już jedli.
Jednak wy wcale gorsi nie byliście. Nie na darmo mieliście w Waszych szeregach mężnego wojownika klanu Złamanego Kła, był podoficer Księstwa Morkoth, była drowka zaprawiona w bojach i obyta z codziennością Podmroku, był w końcu szaman obdarzony umiejętnością dostrzegania przyszłości… był zwariowany alchemik i kucharz schizofrenik. Co mogło się stać?
Czy ktoś mógł wejść Wam w drogę?
Kaspar
Ciśnięta kusza była dobrze wywarzona. Z gracją rączej łani złapałeś broń, oparłeś ją o kamienie pirsu. Naciągnięcie kuszy, nie było rzeczą sprawiającą Ci wielką trudność. Był to bardziej ruch wykonany automatycznie. Noga zajęła swoje miejsce, palce zacisnęły się wokoło cięciwy. Ta wbiła by się boleśnie w Twe palce… wbiła by się, gdyby nie fakt iż te ostatnie miały na tyle zgrubiały naskórek od wielu takich ładowań, że będąc nawet żywym… i tak wiele byś sobie z tego nie robił. A ponieważ wiele można było o tobie powiedzieć, jednak nie to że byłeś żyw… tym bardziej szybko naładowałeś broń. Bełt wylądował na swoim miejscu, potem czas zaczął biec wolniej. Opadłeś na kolano i oparłeś kuszę na burcie statku. Strzał w zasadzie należało zaliczyć do tych łatwiejszych. Dlaczego? Przeciwnik mimo, że się poruszał to jednak w ograniczonym polu i w zasadzie nie powinieneś mieć większego powodu martwić się o dalsze losy pojedynku. Przed naciśnięciem spustu nie wstrzymałeś oddechu… bo już nie oddychałeś, nie strzelałeś też pomiędzy uderzeniem serca… bo to już nie biło. Po prostu ściągnąłeś spust. Broń szarpnęła wypuszczając pocisk i ten pomknął na spotkanie swego przeciwnika. Mógł po drodze zawadzić Uthgora. Tego w zasadzie wiedzieć nie mogłeś. Ork dziwnym zbiegiem okoliczności zniknął, jednak fakt iż karzeł pozostał na miejscu i nasłuchiwał uważnie świadczyć mógł jedynie o tym, iż Twój kompan coś kombinował.
W chwili gdy bełt jednak wyleciał wiedziałeś już, że strzał się nie udał….
Uthgor
Pomysł ze zniknięciem był wielce trafiony. Mimo tego, ten knypek stawiał dalej opór i nie dał się od tak po prostu załatwić. Zawziętość karłów i ich umiejętności nie umierania były tym, co wśród plemienia orków stało się wręcz legendarne. Dlatego też, naszyjniki z uszu karłów, czy też wisiorki wykonane z ich języków były tak modne i osiągały tak wysokie ceny… każdy wojownik chciał mieć coś takiego, a że nie każdy napotkał na swej drodze karła… któremu na dodatek udało się zgładzić niewielkiego człowieczka… to wszystko powodowało taki, nie inny stan rzeczy.
Jak zauważyłeś, fakt iż zniknąłeś nie do końca rozwiązał problem. Owszem karzeł Cię nie wiedział i nie atakował (zapewne dlatego jeszcze żyłeś, ale nie była to myśl godna prawdziwego wojownika), ale jak na razie bronił się dość skutecznie. Krzyczał coś nawet do tej swojej wiedźmy, jednak jak na razie niczego nie osiągnął… na całe szczęście.
Cisnąłeś w jedną i drugą stronę swym orężem, po to aby wyrównać szanse we walce. Przeca walczyłeś uczciwie. Prawda? Wiedząc, że karzeł nie będzie mógł walczyć na równi, musiałeś w jakiś sposób mu to ułatwić. Nie godnym było by przecież zarżnąć go niczym psa lub goblina. Tak się po prostu nie godziło. Poza tym jego uszy, będą więcej warte. Mocne wrażenia trzeba było kolekcjonować. Zaatakowałeś.
Gdy byłeś w niewielkiej odległości od swego przeciwnika podejrzany świst zwrócił uwagę części Twej świadomości. Ta, która nie odpowiadała za ślinienie się, za pierdzenie i marzenie o kolejnej upojnej nocy z Marysią, przechwyciła drobny komunikat. W odległości zaledwie kilku centymetrów od Ciebie przeleciał bełt z kuszy. Kątem oka dostrzegłeś, ze jedyną personą posiadającą koszę był Kaspar. Co jest? To tak się teera pomaga?
Największy problem polegał jednak na tym, że karzeł również usłyszał syk bełtu. Obrócił się w Twoim kierunku i zamachnął toporem. Bez większego powodu. Nie widział Cię, więc zaatakował tam, gdzie furkotał bełt… problem polegał na tym, że tam akurat byłeś… a w ramach wyrównania szans pozbyłeś się broni. Problemem było też to, że niczym rozpędzony nosorożec albinos byłeś zaledwie o kilka kroków od swego oponenta… i nie miałeś już jak się zatrzymać….
Przed samym uderzeniem w karła zastawiłeś się lewą ręką, usłyszałeś syknięcie topora, po czym poczułeś powiew wiatru na swym nadgarstku, a potem uderzyłeś. Karzeł uderzony z siłą równą małemu parowozowi odleciał, niczym ciśnięty gromem. Ty podążyłeś za nim. Nim brodacz dotknął na dobre gleby, Twoje kolano już wylądowało na jego mostku. Uderzyłeś prawym w jego facjatę, raz, drugi i trzeci. Waliłeś prawicą tak długo aż zrozumiałeś, ze leży pod tobą jedynie ścierwo.
Wstałeś zadowolony i podniosłeś Topór przeciwnika. Otrze wyglądało naprawdę ładnie. Księżycówka, której karzeł używał jako dwuręcznej, a która Tobie z powodzeniem mogła służyć jako broń jednoręczna. Żarzyła się pięknym odcieniem zieleni i pokryta była jakimiś runami… nawet Ty byłeś w stanie stwierdzić, że broń była magiczna. Zamłynkowałeś ostrzem i usłyszałeś piękny świst jaki wydawało ostrze tnąc powietrze. Wywinąłeś pięknego młyńca prawą dłonią, a następnie przerzuciłeś broń do lewej aby uczynić to sami…. Odgłos uderzenia metalu o posadzkę doszedł Twych uszu. Spojrzałeś na topór o potem na swą lewą dłoń.
Nie było jej!
Podniosłeś kikut do oczu stwierdzając, że cholerny brodacz sięgnął Cię jednak. Rana wyglądała paskudnie, obficie krwawiła i pokrywała ją jakaś zielona breja.
Poczułeś jak zakręciło Ci się w głowie i stwierdziłeś, że bardzo dobrym pomysłem było by sobie usiąść.
Kaspar
Kusza była przekoszona. Nie wiedziałeś czy chodziło o złe zgranie muszki i szczerbinki, czy może raczej o samo cherlawe wykonanie broni. Pewien byłeś, ze znosiła w prawo.
Na Twych oczach jakaś niewidoczna siła uderzyła w Zabójcę, powaliła go, zabiła… a potem coś zaczęło obficie krwawić. Kręcić się wokoło karła, potem znalazło się w jednym miejscu, a kałuża posoki zaczęła pomału powiększać się właśnie w tym miejscu.
Ghardul
Pogrążyłeś się w medytacjach. Było to oręż, którego nie chciałeś używać. Miałeś świadomość, że zdecydowanie lepiej czujesz się z tasakiem w dłoni. Jednak co było zrobić?
Magiczka okazała się być wymagającym przeciwnikiem i nie specjalnie mogłeś zrobić cokolwiek innego. Usiadłeś na tym, co akurat miałeś pod siedzeniem i zacząłeś wzywać duchy.
A te odpowiedziały.
Powietrze wokoło magiczki naraz zafalowało i jakby pociemniało. Powstała chmura, która objęła ofiarę i powaliła ją dwa uderzenia serca potem. Kobieta ewidentnie próbowała się bronić. Nim poddała się atakowi, wokoło niej rozbłysła niebieską poświatą sfera. Zaklęcie obronne utkane było jednak naprędce i nie mogło sprostać atakowi silnego ducha. Bowiem duch, który odpowiedział na Twe wezwanie zdecydowanie nie należał do słabych. Magiczka zniknęła w bocianim gnieździe. Dostrzegłeś, iż zanim padła targały nią już drgawki, a zaciśnięte szczęki, zaślinione i pokryte pianą usta wyraźnie wskazywały na to, że Twój plan się powiódł.
Emanuel pomknął na górę zamierzając najwyraźniej wypełnić Twoje polecenie. Nim jednak to się stało, krzyknął do Ciebie.
- Pomóż Ghardulowi! Obróciłeś się. Zobaczyłeś, ze twój kompan nie próżnował gdy Ty eliminowałeś magiczkę. Karzeł leżał na ziemi, a rozbita na krwawą papkę twarz ewidentnie świadczyć mogła, że był już w halach Moradine’a. Uthgor siedział nieopodal oglądając z fascynacją kikut swej ręki. Ta obficie krwawiła. Zrozumiałeś w lot, że jeśli za chwilę ktoś mu nie pomoże, ork wykrwawi się w czasie jaki potrzebny jest wprawnemu szermierzowi na wykończenie świniaka. Trzeba było działać!
Ciemna chmura, którą posłałeś przed kilkoma chwilami na spotkanie przeciwniczki, zaczęła już się rozwiewać. Nim się to jednak stało, przybrała kształt humanoidalny, podpłynęła do Ciebie i spojrzała złowrogo. Platynowy Medalion zabłysł jasnym światłem, a duch naraz spokorniał, ukłonił Ci się, po czym rozpłynął się przy powiewie delikatnego wiatru.
Zank
Tańczyłeś. Nie sposób było to określić w inny sposób. Tańczyłeś i tyle. Problem polegał na tym, że nie Ty w tym tańcu prowadziłeś. Prowadził przeciwnik a to mogło się kiepsko skończyć. Kiełek starał się na tyle, na ile mógł, jednak co by o nim nie mówić i jakby się nie rozpływać nad jego bohaterską postacią… był tylko świnią. W dodatku pa poły dziką.
Największy problem pojawił się w chwili gdy biała mgła rozeszła się wszędy. Przeciwnik cisnął czymś w ziemię, potem zrobiło się biało… a Ty zrozumiałeś, że niewiele widzisz. Assasyn w Twojej głowie zaczął wrzeszczeć. Nic konkretnego, nic co dało by się w sposób odpowiedni wyartykułować . Ot po prostu świadomość profesjonalisty, wiedzącego doskonale co za kilka chwil się stanie. Poczułeś w ustach posmak marchewki i jednocześnie dotarło do Twego mózgu, że zaraz zginiesz. I nie było to pocieszające. Bardziej wiedziony impulsem niż myślą odskoczyłeś… a powietrze gdzie jeszcze przed kilkoma chwilami stałeś zostało przecięte przez ostrze sztyletu. Kropla zimnego potu pojawiła się na Twym karku i zaczęła spływać wzdłuż kręgosłupa. Miałeś świadomość każdego centymetra jaki pokonywała i cieszyłeś się jak dziecko. Miałeś bowiem świadomość, że fakt czucia tej odrobiny płynów ustrojowych świadczył o tym, że żyłeś. A to w tej konkretnej chwili należało by określić jako bezcenne.
Keeshe
Tańczyłaś również. Przeciwnik był zdecydowanie wprawnym tancerzem. Fakt, iż Was było dwoje, fakt iż Zank jak na swoje możliwości zachowywał się całkiem przytomnie, tak iż operowanie sztyletem nie było Ci obce, nie zmieniał jednak zasadniczego problemu… przeciwnik był bardzo dobry w tym co robił. A chciał Was poszatkować. Było to bardzo mało romantyczne, ale co mogłaś na to poradzić.
Zresztą kto powiedział, że miało być romantycznie?
W końcu doszłaś do wniosku , że masz tego po prostu dość. Koleś nie tylko wyznawał zasadę nie umierania, ale na dodatek ważył się dźgnąć Cię sztyletem. Był bezczelny. Nawet bardziej bezczelny niż Laron… choć z drugiej strony może i nie? W końcu chciał Cię tylko zabić. Nie krył się ze swymi zamiarami. Po prostu miał w ręku sztylet i w sposób jawny i otwarty próbował Cię nim poszatkować. Takie można by powiedzieć mało za ewoluowane. Stwierdziłaś jednak, że dość tej zabawy. W chwili gdy zamierzył się na Zanka, gdy całą swą uwagę skupił na małym goblinie miałaś chwilę by dobrze wymierzyć atak. Zank zszedł z linii Cięcia, przeciwnik zamachnął się, przeciął powietrze i wykorzystując zamach wykręcił się z zamiarem uderzenia ponownie. Ty byłaś szybsza. Ostrze sztyletu pewnie i szybko weszło w bebechy przeciwnika. Ten targnął się i zamierzał odskoczyć, jednak nie pozwoliłaś mu na to. Doskoczyłaś, docisnęłaś ostrze tnąc, miażdżąc bebechy. Poczułaś jak coś ciepłego rozlewa się po twojej dłoni. Poczułaś niemal jak uchodzące z przeciwnika życie, w formie mokrej brei przecieka między Twymi palcami. Nie odskoczyłaś jednak. Byłaś przecież drowką, istotą określaną przez niektórych jako maszyna do zabijania. W końcu spojrzałaś w zachodzące mgłą oczy przeciwnika i pchnęłaś po raz ostatni. Trafiłaś w jakiś organ który przez chwilę stawiał opór. Zapulsował, po czym ustąpił.
Człek zwalił się na ziemię, a Ty uświadomiłaś sobie, że wbiłaś sztylet wraz z rękojeścią do samego serca…. przez żołądek. Potwierdziłaś tym samym tezę, że do serca mężczyzny można dostać się przez żołądek.
Taki
Rozejrzałeś się wokoło. Robaki ciśnięte przez Ciebie do gniazda na razie nie były widoczne. Nie wiedziałeś czy to za sprawą ducha, pchły… czy był jeszcze jakiś inny czynnik fakt jednak pozostawał bezsporny… z bocianiego gniazda nie wyszedł żaden monstrualnych wielkości robal, żaden pająk… ani nic takiego. Cóż… nie można mieć wszystkiego prawda?
Rozejrzałeś się wokoło i znieruchomiałeś.
Uthgora nie było, za to była dość enigmatyczna kałuża krwi, powiększająca się jak za sprawą magicznej różdżki, Keeshe była ranna, a Kaspar w połowie goły… cóż… każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma.
Zobaczyleś też niespodziewanie swego ziomka wystawiającego swą głowę z ładowni statku.
Ali
Wyjrzałeś z łajby. Rozejrzałeś się wokoło. Pocieszającym był fakt, że zobaczyłeś karła, elfa i ninję martwych. Magiczki nie widziałeś, ale zdałeś sobie sprawę, że w zasadzie jest już po zabawie. Kompania, która ukazała się Twym oczom była uroczo zielona. Był to kolor, który po długich dniach spędzonych w raczej kiepskim towarzystwie… widok zielonych gąb był zdecydowanie tym, co cieszyło Twe oczyska. Były dwa gobliny… z którymi na pewno dasz radę się dogadać, były też groźnie wyglądające orki. Im byś nie ufał, ale w sumie wolałeś przebywać w towarzystwie okrów, niż korożerców.
Wszyscy
Walka się skończyła. Przeciwnicy pokonani. Wy zostaliście z tarczą, co samo w sobie było pocieszające. Drobny fakt, iż co poniektórzy nie byli w stanie trzymać tarczy był jedynie szczegółem. Mieliście chwilę na pozbieranie własnego ekwipunku, przejrzenie ciał przeciwników i próbę wyciągnięcia magiczki z bocianiego gniazda (bo sama na pewno nie była w stanie zejść na dół). Czasu było na tyle dużo, aby dopełnić orkowej tradycji i splądrować ścierwa przeciwników.
Ta chwila, która wystarczyła aby względnie opatrzeć rannych i pozbierać graty (te z zawleczkami i te bez) nie mogła trwać jednak za długo.
Od strony miasta usłyszeliście wrzaski. Te były wywoływane przez zdecydowanie większość ilość istot. Prawdę powiedziawszy byliście prawie pewni, że wali na Was cała wyspa… Trzeba było uciekać, a jedyny możliwy środek lokomocji to statek. Na całe szczęście nie zasypaliście gruszek w popiele i wiedzieliście mniej więcej jak postawić żagle i nakłonić tę krypę do płynięcia.
Określenie „mniej więcej” było w pełni adekwatne. Żadne z Was, znajdujących się na statki nie miało pojęcia na temat kwestii praktycznych związanych z prowadzeniem statku… mieliście doświadczenia jedynie teoretyczne… a i te niewielkie.
Tym niemniej zdawaliście sobie sprawę jak odwiązać liny i postawić żagle. Gdy te już zaczynały łopotać na wietrze Waszym oczom ukazał się pewien zagadkowy obraz.
Na przedzie „peletonu” jaki powstał z mieszkańców wyspy biegła postać. Peleton zdawał się być uzbrojony we wszelaką broń, od mieczy dwuręcznych po patelnie, łomy i widelce. A przed nim mieliście okazję obserwować samodzielną ucieczkę. Ork, bowiem uciekającym był ork pędził co sił w nogach w Waszym kierunku. Początkowo chyba nie zdawał sobie sprawy, że statek może dać mu wybawienie, prawdę powiedziawszy zdawał się uciekać, dla samego faktu uciekania, gdy jednak dostrzegł na statku zielone facjaty, jego nogi zaczęły jeszcze szybciej zostawiać za sobą ziemię… a w oczach istoty zapłonęła nadzieja.
Wy natomiast zrozumieliście, że jeśli czegoś nie zrobicie, tłum najprawdopodobniej dopadnie nieszczęśnika i skończy się to linczem.
Sashivei
Wizyta w jaskini zakończyła się dla Ciebie dość nagle. Nagle światło zgasło i straciłaś orientację. Straciłaś przytomności nie bardzo zdawałaś sobie sprawę dlaczego. Nikt jakoś chyba nie pospieszył Ci na pomoc, bowiem ciemno było cały czas. Do tego doszedł jeszcze potworny ból głowy. Zaczęłaś wokoło „rozglądać się” przy użyciu rąk i skapowałaś się, że wylądowałaś w jakimś dole. W końcu udało Ci się znaleźć jakieś wyjście i dotrzeć do punku w którym byłaś jeszcze przed kilkoma chwilami.. Czy aby na pewno chwilami? Wyszłaś do jaskini i zrozumiałaś, ze Zielonej Ferajny nie ma. Po prostu. Najwyraźniej Cię zostawili… może nawet nie zauważyli, że Cię nie ma.
Wyszłaś przed jaskinię, to co zobaczyłaś było w pewien sposób satysfakcjonujące. Gdzieś daleko dostrzegłaś pirs i stateczek. Na nim była Twoja kompania, w jej kierunku podążała cała banda mieszczan, uzbrojona we wszystko co było tylko możliwe. Wokoło Ciebie jednak było spokojnie. Gdzieś nieopodal była łódeczka, którą tu przypłynęliście… po za tym słyszałaś cykady, a matka natura serwowała wszystko to, czym można określić dziewiczą przyrodę. Świeże powietrze i te sprawy…. Zdałaś sobie sprawę jednego szczegółu. Teraz miałaś chwilę spokoju, jednak gdy ta banda wykończy zielonych, zapewne zdecyduje się na przeszukanie wyspy… a to zagrażało Ci bezpośrednio.
Nieopodal widziałaś odpływające stateczki, jednak były one już w takiej odległości, że raczej nie powinny Ci grozić… tylko co dalej??
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 17-12-2010, 18:12   #296
 
Buzon's Avatar
 
Reputacja: 1 Buzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie coś
Uciekający ork?! Czyżby słynne legendy o waleczności orków, o ich zawziętości do ostatniej kropli krwi były tylko mitem? Nie To po prostu wola przetrwania. Istotnie orkowie nie uciekają z pola bitwy, walczą do końca. Ale to nie jest bitwa, to jest pogoń za zwierzyną. Ork wiedział ,że jak się zatrzyma to prawdopodobnie zabije kilku wieśniaków, ale i tak skończy jak sitko dźgany różnoraką bronią. A taka wizja jego śmierci nie miała nic wspólnego z jego prawdziwą wizją. Biegł co sił w nogach. Pierwszy raz uciekał jako niewinny. Chciał tylko spokojnie przejść obok wsi, ale nie, jakiś wieśniak musiało zauważyć i podnieść alarm.
-„Orkowie!! Atakują nas orkowie!! Szybko!! Do broni!!”- tak podążając tymi słowami podniosła się ludzka masa i jak lawina ruszyła w jego stronę. Jedyną przewagą w tej sytuacji była jego szybkość i to z niej miał zamiar skorzystać.
Biegł dobry kwadrans, ale ludzie nadal go gonili. Wiedział, że mu nie odpuszczą, Nie znał wyspy. A oni zapewnie tak, nigdzie im się nie schowa. Znajdą go wszędzie. W myślach miał zarodniki myśli, które nakazywały mu poddać się, przestać uciekać i zginąć. Może to nie jest Honorowa śmierć, ale nie zginie jako tchórz.

Przedzierał się przez gęstwinę. Jego myśli związane z zaprzestaniem ucieczki pokonywały czasami jego wolę przeżycia. Biegł jeszcze trochę. Tracił siły. Biegł, wolniej coraz wolniej, a lawina ludzi nadał zmierzała ku niemu. Słyszał a sobą krzyki. Najbardziej nie odpowiadały mu krzyki tupu : „Spalić go żywcem!!”, Poćwiartować go żywcem”. Te słowa dodawały mu niewiele siły , ale w tej sytuacji to było bardzo dużo.

Nareszcie wybiegł z gęstwin. Jego ciało słabło z każdym krokiem. Nie chciał tracić sił na ucieczkę i paść na końcu i czekać na swoich oprawców. Miał zamiar stanąć do walk i ostatkiem sił zabrać kilku ludzi ze sobą do piekła, kiedy nagle jego oczą okazał się zbawienny widok. Czy to było złudzenie? Czy to było naprawdę nie wiedział. Widział łodź na, której dostrzegł kilku osobników. Był w stanie dostrzec kolor ich skóry – zielona- kolor wybawienia nadziei. Splunął i co sił w nogach biegł w tamtym kierunku. Ostatnie dawki adrenaliny nasycały jego mięśnie. Biegł w wyścigu, którego nagrodą było jego życie i on chciał ten wyścig wygrać. Nic nie było w stanie go zatrzymać. Wpadł w szał, który miał pomóc mu wygrać ze śmiercią. Ale czy to wystarczy? Czy zdoła uniknąć śmierci? Te pytania męczyły jego umysł. Czy te istoty na statku pomogą mu czy też pozwolą mu zginąć, albo sami zadadzą mu śmierć. Nie wiedział, ale musiał zaryzykować.

Z ust wydobył jedno zawołanie, jeden zwykły czasownik, jedno słowo, które było równie cennego jak jego życie – Czekajcie!!!!!


Biegł dalej, jeśli łódź nie odpłynie i poczeka na niego wskoczy do niej, dziękując bogom i swoim wybawcą, jeśli natomiast łódź zostawi go na pastwę losu będzie musiał zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem i udać się ze śmiercią w ten inny mroczny świat…
 
__________________
" Przyjaciel, który wie za dużo staje się bardziej niebezpieczny niż wróg, który nie wie nic."
GG 3797824
Buzon jest offline  
Stary 18-12-2010, 16:23   #297
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Mamusia ostrzegała, że ci z powierzchni są dziwni, ale chyba nawet ona nie sądziła, że aż tak bardzo.

Ostatecznie udało się. Co prawda pidżamaman dziabnął ją w ramię, ale to nic Takiego. Flaczki przepływające jej między placami od razu poprawiły jej humor. Dobrze było też to, że nie musiała w Takim wypadku oddawać swojej Świętej Drapaczki. Kiedy wyflaczone [elfy i drowy tak mówią] ciało padło na pirs, drowka przeszukała je skrupulatnie, a zabrawszy sobie co ciekawsze rzeczy, w tym broń, gestem pełnym odrazy wepchnęła je nogą do wody i wyczyściła szybko swoją broń z miną „pobrudziłeś mi sztylet, dziadu!”. Rozejrzała się. Zank był Dobry i cały. Jeden kolega wymachiwał resztką ręki. Keeshe średnio znała się na opatrywaniu, ale słyszała kiedyś, że tym zielonym „odrasta”. Postanowiła sprawdzić, czy to tylko mit, czy nie.

Szybko zauważyła nową zabawkę. Na bocianim gnieździe został ten mag. Keeshe nienawidziła magów. Wpatrując się w bocianie gniazdo ruszyła w kierunku łodzi krokiem „jestem kotem i widzę pisklę w gnieździe”. Statek zaczął odpływać, kiedy Keeshe stała pod masztem, zerkając w górę i zastanawiając się co dalej. Najchętniej ścięła by jakoś ten maszt i wykąpała durną czarownicę, lecz zdawała sobie sprawę, że maszt będzie im potrzebny.
- Lepiej zejdź po dobroci zanim wpadnę na pomysł żeby cię czymś strącić! – zawołała do jędzy Keeshe. – Po prostu skacz, kolega cię złapie – wskazała na Uthgora.

Proces strącania maga z masztu zaburzyły jakieś wrzaski. Całe miasto goniło jakieś zielone coś.
- Jasne, tylko takiego idola tłumu nam brakowało! Ejej, nie, won, znajdź se inną łódź!!! My tu próbujemy niepostrzeżenie wymknąć się z portu!!!
Naprawdę nie widziała powodów dla których mieliby zabierać ze sobą to obce zielone coś. Kto wie, czy nie jest to złe, szpiegowskie, zielone coś! Ostatecznie uznała, że jeśli nikt nie zdecyduje się zaczekać na kolesia, przywiąże linę do masztu [tego na którym jest mag;3] i wrzuci ją do wody za statkiem, niech się zielone łapie i pokaże co potrafi. Może jak Lolth da wciągnie do wody maga razem z masztem przy okazji...
- Nie zmuszaj mnie żebym weszła na górę, moja panno!!! Dobra, złaź ta na dół! – warknęła do maga u góry. – Zejdź albo zjaram ten maszt! Mam wprawę w jaraniu, wierz mi!!!
Jeśli groźby nie pomogą, zacznie rozglądać się za czymś czym można by maga strącić na dół. W końcu koledzy bardzo lubią rzucać rożnymi rzeczami. W ostateczności pofatyguje się na górę.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 18-12-2010, 18:44   #298
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Wszystkie istoty są motywowane przez popędy, które w skrócie można określić jako: "instynkt przetrwania". To z nim wiąże się zaspokajania pragnienia i głodu w ostateczności nawet przez kanibalizm. To z instynktu przetrwania wiąże się konieczność przedłużenia gatunku przez kopulacje czy też zrobienie wszystkie by to ten drugi zginął.
Kaspar wcale nie był inny. Nie był nadludzkim bohaterem. Był zwykłym wampirem, który wiedział, że ma przed sobą długą drogę. Więc nie wypominajmy mu tego co zrobił, ok? Nie mówmy o tym. Wcale nie pił krwi z tego martwego elfa. Wcale a wcale. Zresztą jako alternatywa było posilanie się na Zielonej Ferajnie.

Po posileniu się obszukał martwego elfa. Jego ruchy były szybkie, nerwowe. Przypominał trochę człowieka, który wypił za dużo kofeiny.
Szybko przywłaszczył sobie ekwipunek elfa. Grawerowany długi nóż, nie wiele ustępujący gladiusowi, mieszek do którego wrzucił dwa pierścienie i opaskę z kamieniem na głowę. Sprzeda się, szczególnie jeśli są magiczne. Pergamin z elfimi szlaczkami. Zda się dowództwu. Pech chciał, że długouchy biegał pół nagi. Jednoczył się z przyrodą w porcie czy coś.
Długi łuk z racji na kalectwo żołnierza był nieprzydatny. Mimo to wylądował wraz z kołczanem na pokładzie. Rozejrzał się.
Ghardul osoba, która po tej walce awansowała do ligi: "może coś z niego kiedyś być" chyba coś czarował. Lepiej nie przeszkadzać.
Keeshe wykrwawiała się, może coś z tego będzie?
Utghor (bo to on musiał być krwawiącym powietrzem) robił to samo co drowka ale bardziej.
Silas robił to co Utghor i Keeshe ale jeszcze bardziej. W sumie to najbardziej.
Zank się kręcił.
A Taki w sumie nie robił nic konkretnego. Podobnie jak goblin w turbanie.
Chwila. Skąd się wziął goblin w turbanie?

Vogel raczej nie mnożył problemów, starał się ich pozbywać. Napiął kuszę, założył bełt i poszedł w kierunku Aliego. Broń trzymał wcale nie nonszalancko. W marszu krzyknął do Takiego.
- Taki! Weź ciała na pokład. Ślady trzeba usunąć. Ekwipunek rozdzieli się ich zwycięzcom.
Może ktoś posłucha jego rozkazu? Może... Po chwili okazało się, że nie. Drowka nie dosłyszała lub nie chciała dosłyszeć i wkopała nindże do morza. Pięknie.

Nowy goblin był chyba z tych nie strachliwych. Albo głupich. Raczej tych drugich to gobas w końcu. Nic sobie nie robił z barczystego człowieka z nabitą kuszą. Wampir podszedł na jakieś pięć metrów a tamten nie zareagował.
- Podaj chodź jeden powód dla którego nie mam Ciebie zabić?
Cisza. Nic. Żadnej reakcji. Czy on nie rozumie po ludzku? Może to jakiś niewolnik tamtej zgrai? Nie ważne. Podrzucił kuszę do ramienia i wycelował. Wszystko było jednym niesamowicie sprawnym ruchem. Poprawka na dystans i przekłamywanie kuszy.
- Ostatnia szansa.
Gobas się odezwał, wyjątkowo oschle.
- Nie masz przypadkiem innych problemów, czy może raczej ich poszukujesz?
- Mam jeden. Właśnie stoi przede mną. Są dwa sposoby na rozwiązanie go. Tamta czwórka już wybrała. A Ty?
- Grożenie mi to nie jest najlepszy pomysł. To jak? Opowiesz się grzecznie?
- Nie, nie grozi. Fuckty stwierdza. Podaj mi jeden powód, dla którego mam się za ciebie opowiadać.
- Bo mierzę do Ciebie z kuszy. Bo właśnie zabiłem czwórkę najemników i gobas mi nie robi różnicy. Ale głównie chodzi o kuszę. To kusza a właściwie bełt jest decydującym argumentem.
- Ja zaś wysadzałem oddzialy Takich Jak Ty wraz z ich obozami w powietrze i taki...
Vogel wszedł mu w słowo. Z typowym dla siebie brakiem nonszalancji i prostotą. Generalnie jego działania były proste. Jak bełt od kuszy.
- Bomba. To jak?
- Bomba? Właśnie by się przydała przynajmniej jedna. A jeszcze lepiej dynamit.Z tym, że ktoś tu jeden bawi się w kusznika, drugi ma się przestraszyć, a wróg tymczasem sobie okazję wykorzysta, żeby swój cel osiągnąć.
Gobas wyraźnie z niego kpił.
- Wroga mam przed sobą
- I nie tylko.

Słowa wypowiedziane zimnym tonem zostały poparte skrzyżowaniem ramion.
Prawy bark, kusza w końcu znosi w prawo. Bełt powinien utkwić prosto w klatce piersiowej zabijając małego goblina na miejscu. Powinien. Vogel wolał się upewnić. Od razu po strzale puścił kuszę i sięgnął po elfi nóż.
W sumie nikt nie powinien płakać po goblinie. Pewnie nawet nie zauważyli, że jest ich więcej na statku. Jak kiedyś z Sashiviel. A jak zauważą to i tak pewnie się ucieszą, że mają więcej mięska.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 18-12-2010, 19:09   #299
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Wychodzenie z zafajdanych lochów nie szło w sumie najgorzej. Nie było jednak tak zajebiście, jak wyjść miało wedle planu. Wyobraźcie sobie sytuację, kiedy to ma coś się udać, blisko celu jesteście, a tu jakiś pacan z kuszą staje wam na drodze, macha ten fiut tą swoją zabaweczką i dodatkowo grozi. Jak tu się nie wkurwić dodatkowo, kiedy miałem inne sprawy do załatwienia raz-dwa? Kroczyłem w kierunku destrukcji, a może to raczej jak Ali nie przyszedł do wroga, to inny wróg przyszedł do Aliego.

Argumenty pacyfikujące nie odniosły skutku. Po małym szarpaniu suczego mięsa przyszedł czas na radykalniejsze rozwiązania. W tym przypadku wolałem uniknąć zbędnej, papierkowej roboty. Jednak pewna czerwona laska i bomba prosili bardzo o zaproszenie do zabawy. Właściwie, nie musieli się nawet o to prosić, gdyż gościu mnie totalnie wkurwił. Chuj pan czy też nie, coś miał z mózgiem nie tak. Czemu tacy się proszą o destrukcję? Nie wiem, nie wnikam i na bliższą przyszłość nie mam zamiaru tego rozpamiętywać. To nie dla mnie.

W zielonej mej łapie pojawiło się narzędzie destrukcji. Jako że zakurwiście łaskawy oponent odpowiedzieć zamierzał ogniem, to ja mu pokażę, co to kuźwa znaczy ogień. Taki bełt mógł sobie równie spokojnie na miejscu do swego dupasa przypakować. Bo ja nie miałem czasu na takie igraszki.
Sytuacja nie zostawiła mi po prostu wyboru. Jeśli miałbym zginąć z rąk, a raczej z broni miotającej tego idioty, szybko wtenczas pomodliłem się do łaskawej Pallach, by zarezerwowała mi szczególny pokój w tawernie Siódme Niebo i przysłała 72 szczególnie ponętne niewiasty. Rzecz jasna, zielone Goblinki, najlepiej 120procentowe. A jednocześnie odpaliłem dynamit i czerwoną laseczkę, która miała tendencję do szybkiego wybuchu, cisnąłem w jegomościa.

- Na zdrowie! - przy okazji szykowałem się na podwójne fajerwerki w postaci rozbryzgujących się flaków. Rzecz jasna, nie moich.
Nie mój statek, nie moje majtki.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 18-12-2010, 19:27   #300
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Taki stał wkurzony. Jak to nic się nie stało? Jak to do licha nic się nie stało! To nie do pomyślenia. Palce to zamykały się to luzowały niczym na oddaniu krwi. Ludzie tak podobno robią. Oddają krew swoim krewniakom - bez sensu. Przecie ta igła jest taka wielka.

Stał wpatrzony w statek podczas gdy dookoła dogorywało ognisko walki. Karmin był wszędzie. Na ziemi, w wodzie, na drzewach i krzakach, na łajbie. Wszędzie. Nawet wisiał w powietrzu. Z pokładu wyłonił się jakiś zielony kształt wielkości goblina, i goblinem był w rzeczywistości. Takiego nie interesowało to jednak. Interesowało go co innego.

Dlaczego do czorta rozchędożonego nie mikstura nie zadziałała?

Pięści ponownie zacisnęły się i poluźniły. Wzrok takiego utkwił w spróchniałym pniu. Podszedł do niego (obok broczącej nicości i martwego kurdupla) i wygrzebał kilka żyjątek po czym włożył je do pustego flakonika. Musi je przebadać. Musi się dowiedzieć, czemu nie zadziałało.

W między czasie tumult i wrzawa ustała. Wszyscy pakowali się powoli na łajbę. Taki usłyszał swoje imię.
- Taki! Weź ciała na pokład. Ślady trzeba usunąć. Ekwipunek rozdzieli się ich zwycięzcom.

Szary goblin wzruszył ramionami i ruszył w stronę łajby. Chwycił za nogę karła i zaczął go ciągnąć za sobą. Do uszu Takiego co jakiś czas przychodził przyjemny pusty odgłos obijanej czaszki o kamienie. To ukoiło nerwy znerwicowanego Takiego. Gdy doszedł do łajby, wtachał ciało na górę, rzucił je w kąt i poszukał wzrokiem Zanka.
- Zank, masz ochotę coś upichcić? Ja poproszę golonkę! - Uśmiechnął się lekko po czym wyciągnął z kieszeni strzykawkę. Tą pamiętną strzykawkę. - A może masz ochotę na coś innego, co Znak?

Jego uwagę przykuła jednak Kesshe, która to wrzeszczała na magiczkę. Goblin stanął przy niej, spojrzał w górę i zastanowił się.
- A może ją związać i przesłuchać? Masz ochotę pobawić się różnymi narzędziami pani podporucznik?
Spojrzał na drowke.
- Magia działa jak się umie gestykulować, prawda? To może uciąć jaj dłonie i spróbować przesłuchać. Można zawsze później, wiesz... - Pokazał strzykawkę.

W między czasie zaczęła się dyskusja. Taki spojrzał w tamtą stronę. Z jednej strony Kaspar z miotaczem bełtów, z drugiej goblin - ten gorszy, zielony. Mogło się to źle skończyć.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172