Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-06-2011, 17:38   #391
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Gdy zakończyła zabawę z elfem, gdy udało się odwrócenie jego uwagi, może nie do końca tak jak to sobie zaplanowała, jednak skutecznie (a ponoć najważniejszy jest efekt), zobaczyła jak drow stoi w pewnym oddaleniu, z rękoma założonymi na piersi i wpatruje się w nią. Głowa lekko przechylona w prawy bok, ciężar ciała przeniesiony na lewą nogę. Jak kot przyczajony do skoku. Gdzieś pod prawą pachą jego laska z rubinem, jak już wiedziałaś dość groźna.
- No proszę. Jak widzę potrafisz sobie poradzić z jednym elfem. Cóż gratuluje.
- Poradziłabym sobie nawet z kilkoma, elfy są dość usłuchane, nie to co drowie samce... - prychnęła ze śmiechem, odwracając głowę, jednak krzyżując ramiona na znak pokoju.
- Masz jakieś plany na popołudnie? To że masz jeszcze inne umiejętności już wiem... może dasz się namówić na odkrywanie kolejnych talentów?
- Na przykład jakich? - zerknęła na niego spode łba.
- Miałem nadzieję, że sama coś zaproponujesz...
- Hy! - mruknęła.
Typowy drowi podryw na "może sama coś zaproponujesz? Cokolwiek będziemy robić i tak będę się tylko gapił na twoje cycki". A ona nie może przecież narzekać, bo „robią to co ona chciała robić”! Stary drowi numer...
- Wiesz, zdaje się że właśnie trwa wojna - skinęła ręką za okno. - Nawet nie wiem czy moi tzw. towarzysze broni jeszcze żyją.
- Nie wiedziałem, że na tych tak zwanych towarzyszy w ogóle zwracasz uwagę... Ironicznie wszedł Ci w słowo.
Nie zwracała, oczywiście. Ale zawsze była to dobra wymówka, jak żelazko na gazie... Eeeer żelazko na gazie...? Czy coś tam.... [Keeshe miała niewolnika do prasowania – a stringów się i tak nie prasuje, więc miała o żelazkach cienkie pojęcie]
- Przydałoby się sprawdzić co z towarzyszami – ciągnęła z powagą. - A co do odkrywania talentów, to nie wspomniałeś nic o tym, że znasz się na tej całej magicznej lambadzie - ironicznie naśladowała 'taniec' jaki Laron przed chwilą wykonywał.
- Nie pytałaś... - Odpowiedział wpatrując się jak poruszała biodrami.
Hyhyhyhyhy. Tak, kochała jego spojrzenie, pt. „o czym to ja... eeeee...? [gapi się]”. Tego typu spojrzenia to chyba jedyna rzecz za jaką można pokochać samca. Dostarcz przynajmniej trochę rozrywki i ubawu...
- A gdybyś zapytała pewnie bym nie odpowiedział. Wiesz... - zawahał się. - Wstydliwy jestem - wzrok dalej prześlizgiwał się to tu, to tam... - Ale ponoć nikt nie jest doskonały. Ty dla przykładu miałaś nie wpuszczać tu nikogo z tych arkanijskich idiotów.
- I ciekawe jak miałam to zrobić?! - warknęła. - Trzeba było do piwnicy iść, nie na wieżę z oknami gdzie gryfy fruwają!!!
- A jak widzę, jest tu ich dwójka z czego przynajmniej jeden będzie nadawał się na grilla. No ale nic.
- Nie wiem w ogóle po jaką cholerę cię chroniłam...! - powiedziała zimno w przypływie wściekłości.
Była zła, na siebie i wszystkich wokół.
To zadziwiające, że jego cierpienie przyniosłoby jej zapewne tyle samo radości co jego hm... ‘przyjaźń’.
- Widziałaś kiedyś elfa od środka? – zapytał niespodziewanie.
- ...A co, to miało być zaproszenie na obiad?
Co do żartów, tak, zdarzyło się kiedyś [a zapewne nie raz] że tunel zawalił się, uwięzione w nim drowy błądziły pod ziemią około tygodnia, a gdy znalazły wyjście na zewnątrz napotkały akurat na grupkę elfów. I tak, zaprosiły jednego z nich na obiad... Słynna historia. Ponoć smakował jak lembas...
- Hm..... - Drow zdawał się przez chwilę zastanawiać. - Nie. Ale faktycznie można by coś zjeść. Po bardziej skomplikowanych zaklęciach bywam głodny - stwierdził omijając temat obrony wieży, złości konwersatorki. - Może omówimy temat przy jakiejś pieczeni, lampce wina? - drow ujął czerwony rubin laski opierając ją o podłogę i wysunął w Twoim kierunku ramię dając możliwość wsparcia się na nim.
- Nic mnie tak nie wkurza, jak zbywanie moich pytań! - syknęła pod nosem.
O, dżentelmen się znalazł teraz!
- Mamy kilka niedokończonych spraw... - uśmiechnęła się słodko i zalotnie, owijając swoje ramię wokół jego ramienia. - Ale dlaczego by nie urżnąć się najpierw w trupa...?
- W trupa mówisz?! - Laron uśmiechnął się jakoś dziwnie. Ni to zapytał ni stwierdził.

Tak, początkowo plan był taki, by znaleźć się jak najbliżej i dźgnąć sztyletem tu i ówdzie. Miała na to wielką ochotę. Czy wierzył, że zapomniała o tym wszystkim w zamtuzie, przy łodzi, na statku, w obozie, podczas pojedynku i teraz jeszcze to ze z elfem se poraziła...! Problem pojawił się wówczas gdy znalazła się blisko niego, bardzo blisko. Bliskość i dotyk jego ciała wyzwalał w niej dziwne uczucie, obezwładniające uczucie. To był jedyny drow wśród stad tych zielonych i ibllithów! Jedyny atrakcyjny samiec i towarzysz w promieniu Lolth wie ilu mil!!! Wybór pomiędzy zemstą a smutną przyszłością był trudny. Ale nawet nie o to chodziło, że u boku Larona żyłoby się lepiej na powierzchni. Laron niemiłosiernie ją wkurzał, ale miał w sobie coś tak dziwnego i atrakcyjnego, że pragnęła poznawać to i zgłębiać. A nie mogłaby, gdyby był martwy. Objęła jego ramię, jakby zapomniała, że miała dźgnąć sztyletem. Że on mógł dźgnąć ją sztyletem. Ehhhh któż zrozumie drowią miłość...?

Mamusia zawsze mówiła;
„Nadejdą dni, kiedy podejdzie do ciebie jakiś samiec, powie „I like big boobs and I cannot lie! Wanna check out moje dualki+12?” i zrobi tak;
Vyrhelle's deviantART Gallery < Zaar approves +50, Lolth disapproves –100.

Jeśli samiec łapie cię za cycki to wiedz, że coś się dzieje.
Masz wtedy to wyboru; dźgnąć go sztyletem albo pójść z nim”.

W środku miasta żaden drow nie ośmieliłby łapać kobiety za cycki. Ale w podziemnych korytarzach różne rzeczy się działy na wycieczkach... Oczywiście, wbrew pozorom podryw „na wielką klatę i dualki+12” kończył się w pomroku w 90% szczęśliwie [żadnych odrąbanych członków ekhym kończyn]. W końcu drowy wiedzą, że uległość i nieśmiałość w niczym im nie pomogą, a drowki wiedzą, że odważne, przystojne i silne geny na drzewach nie rosną. Tylko przypadki gdy drow przeceni swoją wartość w oczach drowki lub trafi na zły moment kończą się tragedią. Ale, jak mawiała mamusia;

„Lepszy ptak w garści niż w... uuuh... jassssskini”. Czy jakoś tak to było...

Westchnęła. Sztylet po prostu nie chciał wbić się w Larona. Tajemnicze i przystojne geny ocaliły go tym razem, poszła więc z nim. Oczywiście nadal nadąsana, zimna i złośliwie-słodka. Nie można się rozczulać and samcami! Trzeba trzymać ich krótko! Jak to mówią; ze względu na brak równouprawnienia, z drowimi chłopcami trzeba uważać, ponieważ kiedy już mają okazję, mogą czasem przegiąć pałę... [Wizualizacja drowiego powiedzenia:
http://www.youtube.com/watch?v=amonfg22sU0] <Zaar approves +500, Lolth disapproves –10000000000.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 21-06-2011, 11:16   #392
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Ekipa, jak to miała w zwyczaju, od czasu do czasu siedziała w knajpie i obgadywała najbliższe plany. Każdy pił co lubił lub co miał pod ręką. Ktoś piwo, inny (czyt. chlebusie) wino, jeszcze ktoś zalewał się w trupa tanią wódką, która poniewierała niczym szarża stada bawołów.

Eee... zaraz!

Uthgor (bo to o niego chodziło, jak się wszyscy domyślali) wcale nie wlewał w siebie wódy! Co więcej - on nawet nie żłopał hektolitrami piwska z Misiowej piwniczki!
Nawet mniej uważny obserwator zauważyłby, że dzielny wojownik z Klanu Złamanych Kłów nie ściskał w łapsku ucha glinianego kufla, tylko... włochatą skorupę orzecha kokosowego, oberżniętą u góry i ozdobioną winogronami, mandarynkami i bananem, z którego - o zgrozo! - wystawała kolorowa palemka!
Natomiast właściciel ściskającej kokosa łapki z dziwnie rozanieloną miną co chwila sączył tajemniczą zawartość skorupy przez trójkolorową słomkę, siorbiąc przy tym donośnie i wzdychając.
Cóż, przynajmniej to się nie zmieniło...

Kiedy ten śmieszny gość, którego Uthgor zabrał na stopa, zaczął swoje wywody - dzielny zielonoskóry wojownik skupił się na wsysaniu cieczy z orzecha (aż mu oczy wyszły z orbit), natomiast gdy zaproponował ratowanie goblina, Uthgorowa grdyka zatrzymała się w miejscu, równocześnie z wysoko podniesionymi brwiami (a właściwie tym, co z nich zostało) by po chwili przełknąć nagromadzony w ustach napój. Ork przetarł gębę wierzchem dłoni i beknął (właśnie tak orkowie proszą o głos w czasie wojennych narad).

- To nie po orkowemu - powiedział. - To nie być zielone - dodał.
- Chopaki nie... tfu! - splunął - ... ratować inna. Chopaki cieszyć, że to nie one, tylko inna.
- Goblin być po to żeby ork miała dobrze. Miała jeść, miała zabawa i goblin iść do przoda i wpadać w pułapki i walczyć z pokurczami, żeby ork siem nie zmenczył. Bo ork to jest wodza dla goblina.

- Uthgor nie chcieć iść po goblin. - Zakończył wreszcie.

- Uthgor chcieć tera iść na emerykature! - powiedział z wyszczerzonym ze szczęścia pyskiem. - Karykature? - mina mu zrzedła. - O! Już wiedzieć - EMERYTURE! - znowu wyszczerz niczym księżyc w pełni. - Albo urlop chocia... - dodał ciszej. Już było widadomo, skąd kokos i palemka...

- Uthgor wracać do domu i zostać wielka wodza. Uthgor mieć bronia, mieć pamiontki - wskazał na trofea wiszące na hakach przy pasie - tera Uthgor chcieć dużo samica. Prawdziwa samica... - rozmarzył się, a wszyscy zdawali sobie sprawę, że termin "prawdziwa samica" oznacza tę wcale nie piękniejszą część zielonoskórego plemienia.
- Uthgor wysłać wam widokówka! - zarechotał i usiadł, wracając do sączenia kokosowej zawartości.

Do uszu obecnych dochodziły od czasu do czasu zadowolone pomruki i westchnięcia dzielnego wojownika.
- Szerzej nogi... chłecheche
- Kłać siem... harharhar
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 30-06-2011, 12:42   #393
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Pozostawienie grupy indywidualistów aby rozwiązali jakiś problem natury logicznej, zawilej… i delikatnej zarazem, może zaowocować na dwa sposoby. Albo uzyska się rozwiązanie genialne w swej prostocie, gwarantujące maksimum efektu, przy minimum wkładu, albo nie otrzyma się absolutnie nic. Szary ork siedział w koncie Niedźwiadka, czy może raczej tego co z niego zostało. Sączył z kufla browar, co chwila otrzymywał jakieś papiery, co chwila wydawał jakieś krótkie rozkazy. Non stop jednak przypatrywał się temu co działo się przy dwóch stołach. Przy jednym banda awanturników starała się ustalić co robić dalej, pzy drugim dwa mroczne elfy… no właśnie. Co oni do diaska robili?

Keeshe
Laron podając Ci ramię do wsparcia i proponując przekąskę wcale nie żartował. Zaprowadził Cię wprost do karczmy. Nie posadził Cię jednak przy stole ze wszystkimi. Miast tego dyskretnie przemknął wraz z Tobą w przeciwny kąt karczmy, tak by mieć choć odrobinę czasu tylko dla Ciebie i… jedzenia oczywiście. Nie pojawił się kelner w białym fartuchu, nie było menu z którego można by wybieać takie rarytasy jak owoce morza, czy choćby można by zamówić drinki z palemką. Nie było jednak też specjalnie źle. Laron skinął na kogoś, ten ktoś się zakręcił i obsztorcował kogoś innego. Jaki był tego efekt? Po paru chwilach na stole stały świece, w kielichach było wino, a na talerzach całkiem dobrze przyrządzone jadło. Prosta kuchnia miała jednak tę zaletę, że w takich sytuacjach jak ta… nawet w tak ekstremalnych sytuacjach możliwa była do przyrządzenia. Laron uniósł kielich z winem w niemym salucie. Jego oczy zawsze nie wyrażały zbyt wiele. Z jakiegoś jednak względu wiedziałaś, że jest zadowolony. Z czego? To było dobre pytanie. Wznosząc toast nie pokusił się o jakieś wybredne żarty. Zaproponował wypicie za to co nadejdzie. Za przyszłość. Potem zabrał się za jedzenie.
Jakiś żołnierz, chyba z jego statku, lub z jego drużyny podszedł szybkim krokiem, nachylił się i szepnął coś do szpiczastego ucha. Laron przysłuchiwał się przez chwilę. Jego szczęki zacisnęły się wyraźnie uwydatniając kości policzkowe, potem przymknął oczy zamyślając się na kilka uderzeń Twego serca. Coś odpowiedział, żołnierz odszedł, a twój rozmówca grzecznie Cię przeprosił za to zajście. Kto by pomyślał? Przepraszający drow?

Wszyscy poza Takim
W końcu gdy było jasne, że Wasze rozmowy nie przyniosą niczego konkretnego, lub nawet nie zahaczą o konkretny temat, wstał szary ork. Stanął przy stole z większością drużyny i przemówił następującymi słowy:
[i]- Taki za około trzy godziny będzie dowieziony do pewnej wioski. Z posiadanych informacji wiem, że zostanie tam stracony. W dość bolesny sposób. Nie mam wystarczających środków, aby teleportować tam cały Wasz oddział. Poza tym taki telep ort wzbudził by czujność Arkanijczyków. Komandor Laron, podporucznik Keeshe, sierżant Kaspar, oraz Ghardul przeniosą się w ciągu najbliższej godziny do miejsca działania. Komandor zapewni wygony transport i wesprze Was w razie potrzeby…
- Pułkowniku. Laron odezwał się niespodziewanie.
Uniesiona brew Szarego była wszystkim.
- Proszę o pozwolenie na zabranie jeszcze jednego członka zespołu. Może się okazać, iż będzie nam potrzebne wsparcie natury mocno rozrywkowej.
- Ktoś konkretny?
- Ali.

Ork kiwnął głową.
- Skończcie ten cyrk na kółkach. Wytypowani zgłoszą się do tego co zostało ze zbrojowni. Możecie pobrać co Wam będzie Wam potrzebne. Potem ruszajcie. Czasu Macie niewiele. Będziecie działać na terenie wroga. Bądźcie ostrożni.
Tymi słowy ork zakończył rozmowę, wykonał przepisowe w tył na lewo i odszedł.

Keeshe
- Gotowa nieść pomoc potrzebującym? Sarkazm był w zasadzie niewyczuwalny… dla kogoś kto jednak wychowywał się w Podmroku był oczywisty. Mamy godzinę. Masz pomysł na sensowne, jej wykorzystanie? Zadziorny uśmieszek pojawił się twarzy Larona.
Wszyscy
Naraz to Uthgor podniósł się informując wszem i wobec, że wybiera się na wakacje. Podniósł siedzenie i wyszedł. Był to pewnego rodzaju szok dla wszystkich… Nawet Heinrich nie zareagował od razu. Nie oznaczało to jednak, że nie zareagował wcale. Opuścił oczy, pokręcił głową i wypisał jakiś papier. Oddał jednemu z posłańców non stop biegających t w prawo to w lewo. Gdy przedstawiciel klanu złamanego kła opuścił Niedźwiadka, w jego ślad podążył oddział złożony z pięciu zbrojnych i jednego maga. Jakiż był tego cel? To wiedzieli jedynie przedstawiciele oddziału i sam Estevez.

Ali, Ghardul, Kaspar
Mieliście godzinę na zorganizowanie się. Mało i bardzo dużo czasu zarazem. Mogliście wykorzystać go w dowolny sposób, potem mieliście się spotkać z Laronem.

Taki
Twoje próby oswobodzenia się spełzły niestety na niczym. Mimo, iż otrzymane ostrze wydawało się być porządne… niestety pękło przy próbie oswobodzenia. Normalnie, jakby jakiś mroczny bóg uwziął się na Tobie. Cóż…. Westchnąłeś z przerażeniem.
Dalszej części nie pamiętałeś. Nad Twoją świadomością otworzył się całun ciemności. Ktoś spartolił sprawę. Nie należało kontynuować inwestygacji. Najzwyczajniej w świecie straciłeś przytomność.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 16-07-2011, 15:42   #394
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację


- Więc... jak się tu właściwie dostałeś? Służba dla iblithów tak bardzo cię kręci? - uśmiechnęła się lekko.
- To nie jest jakaś wyjątkowa historia. Na ogół żaden szanujący się drow nie wybiera się na ten słoneczny świat, bo tak mu się podoba. Na ogół musi po prostu uciekać. Ja musiałem uciekać. Tyle. Nie kręci. Masz lepszy pomysł? Sama jesteś podoficerem... Loth może i patrzy, może i kogoś obdarza łaskami... ale kufla nie napełni... żarcia nie kupi. A jakoś trzeba wegetować. Nie?
- Ym – mruknęła, popijając wino.
Dokładnie. W sumie miał rację, tu był bezpieczny, nikt go nie gonił z pochodniami i widłami. To był powód dla którego ona sama też tu była. Była jedynie ciekawa czy Szary naprawdę tak dobrze płacił, czy tak dobry mag nie potrafił sobie znaleźć lepszej posady. W sumie wszystko jedno, ona też musiała jeść i pić i nienawidziła iblithów a przecież wciąż tu była.
- A ta przykrywka w burdelu... to był twój własny pomysł...? - kolejny uśmieszek z serii 'ehe '
- Nie. To po prostu jedna z działających komórek operacyjnych. Choć przyznam, że nie zrobiłem tego bez własnej... hm... satysfakcji.
Zapewne. W końcu to mag więc pewnie znalazł sposób nawet na jakieś fajne gratisy związane z obcowaniem z obcymi iblithami... Fuj.
- Więc wyruszasz by odbić jednego z naszych...? Nawet go nie znasz. To zielony. Co sprawia, że drowi mag ryzykuje życiem dla kogoś Takiego?
- A co to za różnica? Dostanę za niego premie. Kilka kul ognia na prawo i lewo, parę teleportów. Potem będę mógł dostatnio sobie żyć jakiś czas. Tu nie ma jakiś wyższych idei. nie doszukuj się ich. Liczy się to, że Szary ork płaci. Płaci bardzo dobrze i jeszcze nie próbował niczego głupiego...
Więc płaci naprawdę dobrze. Ta, to ma sens. Był magiem, wiadomo jacy oni są. Ona sama wolałaby olać temat i poczekać na łatwiejsze zadanie, zamiast narażać się ponad miarę, ale była przecież nowym rekrutem, a Laron wkupił się już w łaski Szarego więc premia go nie ominie. Prawdziwe, znane, smutne ale nie ma się co dziwić. Ona miała dokładnie takie samo podejście do służby tutaj.
- Wydawało się im, że byłam pojmana... – zaśmiała się nagle i pokręciła głową. – Ruszyli na okręt, żeby mnie odbić.

Milczała chwilę.
- Mnie średnio tu płacą, ale idę po niego.
Milczeli chwilę oboje.
- Gotowa nieść pomoc potrzebującym? Sarkazm był w zasadzie niewyczuwalny… dla kogoś kto jednak wychowywał się w Podmroku był oczywisty.
- Taaaaa, Lol[th], zawsze – uśmiechnęła się figlarnie.
- Mamy godzinę. Masz pomysł na sensowne, jej wykorzystanie?
- Owszem – spuściła wzrok i spoglądała na wino w kielichu. – Co do pensji i premii... Nie otrzymałam jeszcze wynagrodzenia za poprzednią misję.
Dopiła wino i wstała od stolika, spoglądając z lubością na Larona.
- Mamy do dokończenia pojedynek.
W jej głosie nie było nienawiści ani złości. Wręcz przeciwnie.
- Jestem ciekawa jak pójdzie mi z tak utalentowanym magiem. Z jakiegoś powodu lubię doświadczać twojego bólu – szepnęła. – Może dlatego, że była to pierwsza autentyczna rzecz w naszym „związku” – uśmiechnęła się i ruszyła do drzwi. – Poczekam na zewnątrz...
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 20-07-2011, 16:54   #395
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Zabawnym i zarazem zastanawiającym jest fakt, iż to co najcenniejsze mamy na ogół pod samym nosem. To co jest dla nas samych ważne, to co determinuje nas do tego co robimy, kim jesteśmy jest zawsze na wyciągnięcie ręki. Wielka szkoda, że aby się o tym przekonać musimy to utracić…
***
Od chwili gdy zakończyło się całe zamieszanie z obroną Niedźwiadka, działo się raczej niewiele. Szary ork biegał jak kot z pęcherzem. Nie widzieliście go do tej pory tak poirytowanego, nie widzieliście tylu zbrojnych przemykających przez tereny wokoło karczmy, nie zdawaliście sobie sprawy jak wielkim i złożonym organizmem musi być cała siatka wywiadowcza księstwa. Do teraz.
Ork biegał zły. Zły to w zasadzie delikatne określenie. Nie odpowiadał na Wasze pytania, obiecał faktycznie ocalić Waszego kompana, jednak w chwili gdy zadano kluczowe pytania znikł gdzieś… zdawać by się mogło olał całą sprawę. Cóż… nie mogliście jednoznacznie stwierdzić czy tak faktycznie było… owszem był do tego zdolny. Może jednak przykuły jego uwagę inne sprawy? Może jednak Taki nie był w tej chwili najważniejszym zmartwieniem pułkownika? A może po prostu kierując się prostą zasadą delegowania obowiązków (i odpowiedzialności zarazem) pozostawił tę kwestię Wam? Nie wiedzieliście. Mogliście się domyślać, mogliście snuć jakieś przypuszczenia… prawdy jednak znać nie mogliście… ta była znana jedynie kilku osobą… znaczna ich część przebywała w innych planach, mieniła się być bogami, miała łuski, rozdwojone języki, rogi… lub aureole.

Keeshe
Urocza kolacja. Winko, lekkostrawne jedzenie, miła konwersacja na tematy lekkie i przyjemne… i egzystencjonalne zarazem. Laron podtrzymywał rozważania na temat życia na powierzchni. Był boleśnie szczery, intrygujący… miałaś jednak pewność, że mimo iż mówił Ci prawdę, jakieś elementy pozostawiał jedynie dla siebie. Ta rozmowa sprawiała mu widoczną przyjemność, bawił się słowem, kontekstem. Sprawy zdawały się być proste i wynikać same z siebie… mówił o tym co spowodowało zmiany w jego życiu… co zmieniło jego życie na zdecydowanie gorsze… mimo tego mówił o tym lekko, niemal figlarnie, popijając przy tym całkiem niezły trunek.
Gdy wstałaś i skierowałaś się do drzwi uśmiech z jego ust nie zniknął. Jabłko Adama powędrowało wysoko w gorę grdyki, po czym wróciło szybko w czasie gdy kolejny haust wina powędrował do żołądka.
- Keeshe… Dotarło gdy stałaś przy drzwiach. - Ta zabawa, mimo iż miła memu sercu, będzie musiała się skończyć. Nie mogę pozwolić na to, aby skończyła się tak jak Ty tego chcesz.
Drow, kielich wzniesiony w toaście oraz butelka zniknęły z karczmy…
Taki
Otworzyłeś jedno oko. Nie byłeś do końca pewien, czy to cały czas sen, czy może już nie. Nie wiedziałeś zresztą co było by lepsze. To co ostatnio działo się było istnym koszmarem na jawie. Sen i majaki, gorączka mogły być uznawane za ucieczkę od tego co działo się realnym świecie. Uciekałeś w sen, uciekałeś w omdlenie… uciekałeś ponieważ nie byłeś w stanie znieść tego, co ten mężczyzna robił. Zniszczone zęby, poranione usta, połamane palce, obita twarz. To wszystko pulsowało bólem w Twojej pomięci… pulsowało, tym bardziej, że odzywało się i w koszmarach… i zaraz po przebudzeniu, powodując iż nie możliwym było ocenienie co jest jawą… a co nią nie jest.
Otworzyłeś jednak oczy. Pomieszczenie w którym się znajdowałeś nie było już najwyraźniej paką wozu. Murowane ściany, drewniany stół z ławą. Słomiany siennik na którym leżałeś. W kącie cebrzyk z którego śmierdziało niemiłosiernie. Miast podłogi klepisko…
Jedno okratowane okno, przez które wlewało się światło promieni słonecznych, które przedstawiało obraz mrożący krew w żyłach. Przedstawiało bowiem obraz brukowanego rynku jakiegoś niewielkiego miasteczka. Rynku na którego środku ktoś właśnie ostrzył pal….
Zimny pot wystąpił na Twoje czoło. Miałeś z jakiegoś względu pewność, iż ten kawałk drewna przygotowany jest dla Ciebie.
Naraz uchylił się kawałek drzwi wejściowych do celi. Drzwi dębowych, okutych i masywnych. Do środka wjechała metalowa menażka z jakąś papką i kubek wody. O dziwo wody czystej… drzwiczki się zamknęły.
Za kratami natomiast dosłyszałeś następujące zdania:
- Dla kogo to szykują?
- Ponoć Cesarscy starali się rozbić jakiś fort tych bandytów, Morkhotyjczyków.
- Jak to próbowali?
- A no tak, ktoś tych bojówkarzy ostrzegł, mieli czas się przygotować. Nasze wojska trafiły na ścianę tarcz, ponoć po stronie tych zielonych dzikusów, walczyły demony, diabły… i Palladine jeszcze wie jakie pomioty piekielne. Rycerstwu mimo, iż nie udało się zniszczyć fortu, to udało się zdobyć sporo informacji. Ten, który jutro usiądzie sobie na tym drewienku służył naszemu Panu jako źródło informacji. Założę się że wszystko już wyśpiewał… a jutro będzie błagał o szybką śmierć…

Przełknąłeś slinę. To o Tobie?
Kaspar
[i]- Sierżancie![/b] Głos Szarego orka dobiegł zza Twych pleców. Mimo, iż Heinrich ważył dobre sto pięćdziesiąt kilo, mimo iż był w pancerzu poruszał się bezszelestnie. - Mógłbym nie prowadzić tej rozmowy. Jako Wasz zleceniodawca mógłbym po prostu zlać Wasze pytania i propozycje. Kazać Wam iść dokładnie tam gdzie w danej chwili potrzebuje. Wysłać choćby i na misję samobójczą tylko i wyłącznie dlatego, że tak mi się podoba. Nie robię tego jednak. Ork spojrzał Ci w oczy, a Ty mimo, iż nie należałeś do lękliwych poczułeś coś niepokojącego w krzyżu. - Potrzebuję Waszej pomocy. Sprawy zaczęły toczyć się zdecydowanie szybciej niż to początkowo zakładaliśmy. Krótko mówiąc mamy problemy. Korpus ekspedycyjny księstwa Morkoth opuści jego granice na przestrzeni kilku najbliższych godzin. Oddziały ciężkozbrojne poruszają się błyskawicznie, głównie dzięki sieci stworzonych teleportów. Sieci która działa tylko dlatego, że wyeliminowaliście najpotężniejszego maga przeciwnika. Korpus wyposażony jest w adamantową broń z transportu który Wy zapewniliście… zatem jak sami widzicie odgrywacie w tej partii dość istotną rolę. Potrzebuję, abyście wykonali jeszcze jeden bardzo istotny ruch. Nasze teleporty mogą nas doprowadzić do punktu docelowego. Jednak na terenach Merskhe, działa dość intensywnie przeciwnik. Zakłóca pracę naszych magów uniemożliwiając postawienie stabilnego, dużego portalu. Chciałbym abyście przeprowadzili zwiad, określając dokładnie w które miejsce należy uderzyć, rozstawili kryształ dzięki któremu będziemy mogli postawić portal… i utrzymali go do chwili gdy otworzymy bramę. Gdy rozstawicie kryształ będziecie przez kilka chwil widoczni tak dobrze, że my jak i przeciwnik będzie mógł Was dostrzec… i na pewno zdecyduje się przeciwdziałać. Do tego potrzebny będzie Wasz oddział. Cały. Zwiad przeprowadźcie samodzielnie, lub wybierzcie kogoś do pomocy. Wedle uznania, niech reszta w tym czasie uwolni z rąk Arkanijczyków Takiego. Potem rozstawcie portal… i niech Palladine nam sprzyja. Czy takie ujęcie sprawy Was satysfakcjonuje? Pytania?
Bierzcie dupę w troki, przekażcie to Wszystko Zielonej Kompani. Tu macie kryształ
Ork przekazał ci średniej wielkości, ciężki jak diabli plecak. Laron zapewni teleport Wam na teren Merskhe, oraz sam z resztą ruszy uwolnić Takiego, potem do Was dołączy… o ile wcześniej nie pozabija się z ppor. Keeshe. Zrozumiano? Wykonać!

Keeshe
Laron zniknął, jednak wyłącznie na pozór. Gdy bowiem otworzyłaś drzwi karczmy dostrzegłaś, że czekał już na przysłowiowej ubitej ziemi. W jednej dłoni trzymał kieliszek w drugiej butelkę. Spoglądał na Ciebie dziwnym spojrzeniem. Z jednej strony bawiła go ta sytuacja. Z drugiej jednak… z drugiej coś tu nie pasowało… drow odstawił butelkę, wyrwał laskę, którą uprzednio najwyraźniej wbił w ziemię. Rubin ponownie zabłysł czerwoną poświatą. Powietrze wokoło Larona zafalowało, zabłysło, potem zmatowiało. Zaszło na chwilę niewyraźną mgłą… tylko po to aby rozmyć się i ukazać Ci postać nie jednego drowa… a trzech.
Wszyscy trzej mieli te same rysy twarzy. Wszyscy mieli te same oczy. Każdy z nich miał ten sam strój… dwaj jednak dzierżyli rapiery z rubinowymi głowniami, jeden natomiast dzierżył kieliszek wina i laskę…
- Tak jak Ci powiedziałem. Ta zabawa będzie musiała się skończyć… Dwa drowy jak na komendę skoczyły w Twoim kierunku z oczywistym zamiarem.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 20-07-2011, 19:38   #396
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
- Ta zabawa, mimo iż miła memu sercu, będzie musiała się skończyć. Nie mogę pozwolić na to, aby skończyła się tak jak Ty tego chcesz.
Uśmiechnęła się tylko sama do siebie, nawet nie odwracając się ku Laronowi.
„A skąd ktoś Taki Jak Ty Może wiedzieć czego ja chcę...? – pomyślała litościwie, ale i z sympatią dla Larona i jego słów. – Jestem jak Chaos. To czego chcę jest tajemnicą nawet dla mnie. mówi się ze demony niczego nie chcą, ponieważ nie mają wolnej woli i chcą tylko tego co Czarna Zorza. A kto Może wiedzieć czego chce Chaos? Czego Może chcieć skoro ma wszystko a nie ma uczuć? Ja też niczego nie ‘chcę’, Laronie. Postępuję tak a nie inaczej ponieważ uważam, że tak właśnie... należy? Że tak jest zabawnie? Przyjemnie? Że kiedyś ktoś uzna, że tak należało postąpić? Że ja... kiedyś uznam... że tak należało postąpić...?”

Drow zniknął, znowu. Zaabsorbowana własnymi myślami i rozważaniami bardziej niż Laronem wyszła na zewnątrz.

„Poszedł się przebrać...” – westchnienie, przewrócenie oczami.
Laron zniknął, jednak wyłącznie na pozór. Gdy bowiem otworzyła drzwi karczmy dostrzegła, że czekał już na przysłowiowej ubitej ziemi.
„O, szybko mu poszło...”
Jak się też okazało, przyprowadził kolegów! Keeshe podparła się pod bok i kiwnęła z rozbawieniem głową.
- Jakaś większa impreza... To może jednak wejdziemy do środka, na górę...? – przygryzła z rozbawieniem dolną wargę.

&#x202a;Groove Coverage - Poison&#x202c;&rlm; - YouTube

Cóż. Nieraz dziewczyna jest tak zakochana, że z miłości mogłaby nawet zabić swojego ukochanego. Znacie ten stan? Stan w którym wydaje się wam, że tylko śmierć ukochanego zatrzyma czas, zatrzyma jego, zatrzyma wszystko i sprawi że ta chwila, kiedy jest przy tobie, zostanie wieczna na zawsze? Stan w którym z miłości gotowi bylibyście na coś czego za nic na świecie byście nie zrobili? To bardzo bolesny i bardzo highowy stan, który można poczuć, ale nie można zrozumieć. Keeshe nie znała tego stanu, dla niej miłość i śmierć były stosunkowo prostymi zagadnieniami.
- Widzę że nie skumałeś różnicy pomiędzy „walką” a „pojedynkiem”... – mruknęła.

Rozczarował ją dość tchórzliwy sposób w jaki Laron podszedł do pojedynku [kupą, panowie!]. Jakby mówił „omg help, I`m a arcane rob mage, some1 help me tank that byotch!...”
- A, pieprzę to! – potrząsnęła głową, poprawiając srebrne włosy, chwyciła błyskawicznie za swój magiczny sztylet z adamantu, specjalny sztylet przeznaczony wyłącznie na tę okazję, i wywinęła nim kilka młynków w dłoni. – Wolę tę zabawę od oglądania po raz kolejny facjaty Kaspara!!! – z tym radosnym stwierdzeniem na ustach rzuciła się do ataku.
Zamierza biec prosto na wrogów, by potem odbić gwałtownie w bok, zasłaniając się ostrzem lub wykonując unik przed ewentualnym atakiem z boku. Chce ominąć dwóch panów i zaatakować Larona z winem. Sztyletem celuje dokładnie w... kieliszek wina. Samego Larona poczęstuje z kopa [ z obrotu! A co!] Cokolwiek się stanie, stara się unikać dwóch panów i trzymać się jak najbliżej Larona z winkiem.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 22-07-2011, 15:29   #397
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
To co działo się dokoła przyprawiało ją o ból głowy i powoli dopadała ją frustracja. Czemu? Jeśli ktoś idzie powalczyć, bo jego chwilowe miejsce pobytu zostało napadnięte, to jest normalne i oczywiste, tym bardziej składa się w logiczną całość, jeśli zabijanie żywych jest w jej krwi tej osoby. Natomiast teleportowanie się to już inna sprawa. Jeszcze zwykłe przemieszczenie się za pomocą magii byłoby wytłumaczalne, ale przemieszczanie SIĘ, a nie ogromnego kompleksu. Statek to była abstrakcja, ale to? Pozostało tylko westchnąć i słuchać co mają do powiedzenia osoby bardziej ważne w tym miejscu, co też i drowka zrobiła.
Dowiedziała się, że po pierwsze ze względów taktycznych zostali przeniesieni i co na innych niekorzyść usłyszała groźbę, po drugie Taki zawieruszył się i chcą go odbić, bo prawdopodobnie wrogowie skrócą jego męki. Cóż, nie ma tego złego... Nie zgłosiła się do odbicia Takiego i to nie dlatego, że los zielonego był jej na rękę, był po prostu obojętny, a to i tak wyróżnienie. Stwierdziła, że zbytni tłum to nie jest odpowiedni na takie akcje, a jak Uthgor robi sobie wakacje i ma w głębokim poważaniu co się dzieje w obozie, z kim i dlaczego, to czemu ona ma się angażować. Wszak ją wystarczy grzecznie o coś poprosić, bądź zapytać, czy owa rzecz wchodzi w grę. Tu nie czuła wyższej potrzeby, aby angażować się w to mini-zadanie, które wcale nie musi być takie łatwe.

Tylko co by tu teraz porobić? Wszyscy napięci, gotowi do walki, wykonują rozkazy. W umie, to całe miejsce było mało ciekawe i porywający, przynajmniej jak dla niej, którą nigdy do wojska nie ciągnęło. Z braku pomysłów znalazła sobie względnie osamotnione,spokojniejsze miejsce, gdzie przycupnęła i zaczęła sprawdzać stan swojego ekwipunku, po czym postanowiła przeczyścić broń, która aż tak tego nie wymagała, ale przydałoby się jej małe odświeżenie, wszak to jej ratuje życie i dostarcza multum rozrywki, wypada odwdzięczyć się. Kątem oka obserwowała co dzieje się w obozie, kto co robi. Czasem zwiesiła spojrzenie na kimś, bądź czymś, oddając się myślom, raz na temat, który był związany z obrazem, na który patrzyła, innym zaś kompletnie z nim niezwiązanym.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 23-07-2011, 17:06   #398
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Czytanie z księgi zamachowca starego:
Drodzy zieloni, pomniejsi bracia. Ork była po to, żeby goblin dostać solidny płaca. I dać posada, jak Heinrich.
Ali być po to, żeby robić wszędzie rozpierducha z oddział gorące czerwone laseczki i tępić niewierni. I basta.

A: Oto słowo pańskie.
W: Pallach niech będą dzięki.

Jebut!

Dowiedziałem się, że jakiś taki w potrzebie. Później okazało się, że ten taki to goblin i zwie się... Taki. Nie ciągnęło mnie do akcji ratunkowej. Miałem się w spokoju pomodlić w kierunku Męki i pochwalić się Pallach, że kolejnego wroga jedynej i słusznej wiary posłałem do Szatana i jego spółki ZOO, a przy okazji zwiększyć szansę na dostanie się po śmierci do wielogwiazdkowego hotelu Siódme Niebo.
Tymczasem coś pierdyknęło w powietrze. Nie był to bynajmniej mój żołądek, który od kilku godzin domagał się porządniejszej strawy, a nie jakichś szczyn.
Jebut!

Pierwsze krzesło pierdło w powietrze, posyłając zielonego synalka sir Barbaka w troki. Kolejne jeb! i poszło siedzisko, na którym siedział popapraniec i satanista jeden, który popijał diabelskie napoje, ale wybuch się opóźnił na jego korzyść, niestety.
A potem - haha, zębulla i lizodup Vogel poleciał dzięki sile odrzutu w pierony (i inwestycje w dobrego dentystę szlag niezły trafił po prostu). A potem...

Palladine, nie we mnie, moja droga! Ja ci nawet kilku niewiernych załatwiłem, powinienem mieć przepustki do raju... Wiem, że nie lubisz tych kobiecych dni, menkastracją to zwiecie czy jakoś tak, ale nie musiałaś się na mnie wyładować.
Ja także śladem, choć nieplanowanie, pofrunąłem z miejsca i jebnąłem w ścianę, prosto z miejsca. I me siedzisko też wyleciało z powietrze. Przypomniało mi się wówczas, gdzież to ja podziałem kilka zgubionych bombek choinkowych z zeszłego roku...

- Co to to nie ja, panie pułkowniku, to krzesła - wymruczałem, powstając z podłoża.
 
Ryo jest offline  
Stary 28-07-2011, 17:39   #399
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
X
Keeshe
http://www.youtube.com/watch?v=6SZHmwGpNXk
- - Widzę że nie skumałeś różnicy pomiędzy „walką” a „pojedynkiem”..
- Sorry. I did not know, that there were any rules…
Trzy drowy odpowiedziały jednocześnie tym samym głosem. Byli jak odbicia jednego lustra. Identyczni. Zdanie wypowiedzieli razem, w tej samej chwili.
- A, pieprzę to!
- And that’s, what I’m talking about…
Uśmiech, który pojawił się na twarzach nie wyrażał w tej chwili czegoś co nie było by jednoznaczne i oczywiste. Laron zaczynał się doskonale bawić. W tej chwili czuł wyraźnie, że to on rozdaje karty. Z początkowego zrozumienia dla bratniej duszy teraz stawałaś się po pierwsze przeciwnikiem… ale co jak się zdawało dla niego ważniejsze… stawałaś się potencjalną zwierzyną?
Zaatakowałaś. Pewnie, szybko z wprawą wielu tysięcy uderzeń i ataków jakie wyprowadzały wcześniej Twoje dłonie. Sztylet leżał w palcach pewnie, a Twój cel był jasny. Podobnie jak cel Twojego przeciwnika. Aby na pewno?
Pierwszy z drowów mało nie przewrócił się o własny rapier. Uniknęłaś jego ataku z gracją i wdziękiem z jakim walczyć mogła jedynie drowka. Zamachnęłaś się, a ostrze przeszło po ciele, po hebanowej skórze. Przeszło tnąc ją, przecinając ścięgna i co większe naczynia krwionośne znajdujące się na drodze. Co ważne przecinające tętnicę… i zaraz po tym jak przecięłaś tętnicę, obraz zaczął się rozmazywać. Pierwszy z Laronów zaczął znikać. W jego miejscu pojawiał się natomiast niewielki obłok fioletowej mgiełki. Drugi z szermierzy doskoczył do Cię już pewniej. Zaatakował sprawnie i celnie. Poczułaś ukłucie. Nie byłaś do końca pewna gdzie dokładnie oberwałaś. Widziałaś jednak, że gdzieś w okolice żołądka. Byłaś jednak wściekła. Zamachnęłaś się na odlew zamierzając ściąć ten obraz dokładnie tak samo, jak poprzedni. Tym razem jednak Laron, zszedł z linii cięcia. Uchylił się i odskoczył. Zaraz potem zaczynając obchodzić Cię od zranionej strony. Ale to dało Ci chwilę na osiągnięcie celu. Trzeci z „Laronów” ten z kielichem w dłoni, z laską w drugiej stał na wyciągnięcie ręki. Chlasnęłaś raz jeszcze. Celnie i pewnie. Wkładając w cięcie całą wściekłość… i zarazem wszystkie inne uczucia do przeciwnika. Cięłaś celnie. Jednak gdy ostrze zaczęło przebijać skórę… gdy widziałaś już pękającą grdykę, przejrzałaś przeciwnika. Tylko czy aby nie za późno….?
Laron zaczynając walkę z Tobą, stworzył iluzję siebie samego. To było jasne. Nie walczył fair, ale czy widziałaś kiedyś drowa walczącego fair? Problem polegał na tym, że iluzje były tylko dwie… a Ty właśnie zaatakowałaś obie z nich.
Gdy postać Larona trzymającego kielich zaczęła się rozmywać, gdy kielich z winem przemieniał się w kolejny opar fioletowej mgiełki zrozumiałaś, że ostrze, które Cię dosięgło było ostrzem prawdziwym, że przeciwnik, którego minęłaś był prawdziwy… i pozwoliłaś mu działać za Twoimi plecami…
Odwróciłaś się… Szybko. Poczułaś ból boku, złapałaś brzuch lewą ręką. Gdy odjęłaś dłoń, ta była pokryta ciemno czerwoną… brunatną krwią. Twoją krwią.
Laron nie zaatakował. Czas, który mógł poświęcić na kolejny atak wykorzystał na zwiększenie dystansu. Stał teraz patrząc na Ciebie w pozycji szermierczej. Rapier uniesiony był na wysokości twarzy, jego ostrze przechodziło pomiędzy tymi głębokimi, ciemnymi oczyma. Rubin oświetlał delikatną poświatę, tę ciemną twarz. Nie uśmiechał się jednak. Na twarzy nie było śladu z tryumfu, czy choćby krztyny dumy z tego co stało się przed chwila. Przyjemność jakiej mu dostarczyłaś, walka, właśnie miała się ku końcowi. Oboje o tym dobrze wiedzieliście.
- To wątroba. Powiedział spokojnie. - Umrzesz w ciągu paru minut. Dwa zimne kamienie osadzone w gałkach ocznych spoglądały cały czas na Ciebie. - KURT! Krzyknął i po chwili w drzwiach karczmy pojawił się człowiek.
Drow jednym płynnym ruchem schował rapier, rubin przestał błyszczeć. Laron wyciągnął ku Tobie prawą, otwartą dłoń. Dłoń mogącą równie dobrze, przynieść Ci pomoc… jak i posłać w Twoim kierunku piorun kulisty….
Wszyscy poza Keeshe i Takim
Lenienie się miało się skończyć. Zebraliście się na placu przed karczmą by w końcu ruszyć swe siedzenia. Rozkazy nie były jasne, a wydarzenia ostatnich kilku godzin co najmniej nie dawały oczywistego obrazu. Każde z Was miało mętlik w głowie i nie bardzo wiedzieliście co powinno być potem uczynione. Jednak z zebraliście się na tym placyku aby nieść pomoc Takiemu, aby rozpocząć misję rozpoznawczą… aby wypić kolejnego głębszego pod gołym niebem… lub po prostu aby zobaczyć co dziać się będzie dalej. Zobaczyliście Keeshe stojącą naprzeciw Larona, krwawiła. Czy ktoś z Was próbował kiedykolwiek zrozumieć naturę drowa? Penie nie… i może lepiej?
Sashivei
Dziwny to był widok. Keeshe, która do tej pory, najdelikatniej mówiąc nie wzbudziła Twej sympatii teraz stała ranna. Zdawałaś sobie sprawę, że rana może być poważna. Stojący naprzeciw niej drow, zdawać by się mogło zamykał w sobie pewną sprzeczność. Z jednej strony chciał jej teraz pomóc… z drugiej ranił ją przed chwilą. Zadziwiające.
Naraz twarz Larona, jego wzrok zatrzymały się na Tobie. Na chwilę, krótką chwilę, kąciki jego ust drgnęły. Uśmiechnął się? Potem oczy powróciły do Keeshe.

Kaspar. Nie podjąłeś jeszcze decyzji. Nie zadecydowałeś czy zamierzasz rozpocząć tę misję rozpoznawczą, czy też podążyć inną drogą. Nie wiedziałeś też czy ewentualnie zabierzesz kogoś ze sobą. Wydarzenia, nie jasne i zarazem co najmniej dwuznaczne, wybuchające stołki, dziwne zachowanie szefa… czy to wszystko wokoło były jednak niczym. Trzeba było zadecydować co dalej. I to poniekąd w Twoich rękach leżała decyzja co dalej…

Taki
Ciągle żyłeś… Ale zegarek zdawał się tykać, a pal wyglądał na coraz ostrzejszy….
X
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 31-07-2011, 12:35   #400
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Podejrzewała, że to byłoby zbyt oczywiste, aby Laron właściwy był tym z winem. Ale miała 50% szansy na to, że trafi, więc...
Dźgnął ją i to całkiem niefajnie. Z jednej strony cios piękny, musiała przyznać. Z drugiej bolało jak cholera. Zwinięta w pół, trzymając się za ranę, wycofała się kawałek w pozycji obronnej. Laron też się cofnął i wytłumaczył co i jak. Wątroba jak wątroba, cokolwiek by to nie było bolało cholernie i oczywiste, że tak głęboka rana przyjemnie się raczej nie zakończy.
„Trzeba było zostać i zakręcić się wokół chłopców z domu Terayatechi!” – pomyślała znów z wściekłością.
[wersja alternatywna. Keeshe oparta bokiem o drzewo, podchodzi do niej sin i opiera się ramieniem o drzewo.
K; -.-
Z; Wiadomo jak jest z tymi magami, postawia winko, a potem przyprowadzą kolegów i złamią serce czy wątrobę...
K; -.-
Z; Ssssssssoooooo... you come here often?
K; -.-
Z; [nachyla się do Keeshe] Idę na małe pvp... Chcesz popatrzeć i pokibicować? :>
K; Jasne ^.^
Z; [wyrusza, niebawem wywiązuje się ostra walka z Almonem]
K; [kibicuje] Go go Almon! ^.^
Z; -.-‘
Koniec wersji alternatywnej]

- To wątroba. Powiedział spokojnie. - Umrzesz w ciągu paru minut.
Zacisnęła z wściekłością zęby.
- KURT!
Drow jednym płynnym ruchem schował rapier, rubin przestał błyszczeć.
„Jak śmiesz?!?!?” – pomyślała z wściekłością.
Jak się to robi? Bierzesz świetnie wyszkolonego asasyna, wysyłasz go żeby natłukł jakiemuś mięczakowi, a kiedy mięczak pada po jednym uderzeniu, asasyn stoi nieopodal i obserwuje. Oczywiście ze schowaną bronią i w bezruchu. Czeka z ubawem, czy ofiara spróbuje się do niego doczołgać. Z reguły próbuje, w tym cała zabawa.
Laron chowając broń i wzywając tego... człowieka... powiedział „o, widzę, że już leżysz, no to kończymy pojedynek, nie chcę zrobić ci krzywdy, zaraz cię ktoś poskłada, nie martw się... Spokojnie, wszyscy wokół co się gapicie, nic się nie stało, zaraz ją poskładają, nic jej nie zrobię!...no, wstawaj...[wyciąga rękę]”
Myślała, że splunie mu krwią w twarz, ale stał trochę za daleko. Kto go tego do cholery nauczył?! Okazywania tak hańbiącej dla przeciwnika litości?! Kto go nauczył, że wolno mu odkładać broń podczas pojedynku?! Pokazał tym samym „to ja tu decyduję, uważam ten pojedynek za skończony”. Pojedynek toczy się tak długo, aż jeden się nie podda albo nie padnie nieprzytomny czy martwy! Widział ktoś kiedyś coś takiego?!
[Almon; [atakuje i wbija Zaarowi sztylet w plecy]
Z; ><^#%@$!
A; [chowa broń i się gapi].
Z; Wtf?! [zatrzymuje się ze zdumieniem, przy probie rzucenia sztyletem].
A; Spoko, wezwę kleryka żeby cię uleczył.
Z; [szczęka opada] Ale, ale...?! Przecież walczymy...!
A; Już nie.
Z; Wth?!
A; A, bo stwierdziłem, że już ci starczy, bo ci zostało tylko 5% hp.
Z; -.-#####
A; Spoko [wyciąga dłoń do Zaara]
Z; O_o’’’ Are you gej...?!]

Laron próbował być... miły? Nie wiedziała nawet, jak to nazwać, jaki próbował być, zachowując się w ten sposób. Najpierw robiąc „trzech na jednego”, a potem na oczach wszystkich wyśmiewając przeciwnika, chowając broń podczas pojedynku i wyciągając do niej rękę! Mógł wobec tego chociaż cokolwiek powiedzieć. Coś w stylu "potrenuj trochę, wierzę że następnym razem będzie lepiej" czy zwykłe ostrzeżenie "nie chcę cię zabijać". Ale jakim prawem schował broń, jakim prawem uznał, że ona już kończy tę walkę?! Miał, do cholery, stać z bronią w łapie i patrzeć, jak ona zwija się z bólu, jak próbuje go nadal atakować i jak się poddaje. Tak, to byłoby paskudne uczucie, walczyć dalej z tą raną i się poddać czy stracić przytomność, ale na pewno lepsze uczucie, niż gapienie się na Larona górującego nad nią bez broni w łapie, z miną „Dobra, noobie, nie bój się, już nie będę, wstawaj...” I oczywiście wszyscy wokół się gapili. To co innego, kiedy nie gapi się nikt!
„ I co do...? Sashivei...? Nie no, nie mogę...!”
Zaczynało kręcić się jej w głowie. Nie ma co ukrywać że ból, wściekłość i utrata krwi nie wpływają zbyt dobrze na trzeźwe myślenie. Zgięta w pół, stojąc na rozkraczonych nogach, trzymała się za ranę.
- Ała!... – syknęła, spluwając krwią. – Dobry cios... – przyznała, spoglądając na Larona. – Przyznaję, walczysz lepiej ode mnie. Zwłaszcza jak jest was więcej ode mnie, ale wciąż... dobry cios - uśmiechnęła się słabo, ale z autentycznym uznaniem dla zdolności bojowych przeciwnika.
Spojrzała na jego wyciągniętą rękę.
- Dzięki... wystarczająco wiele razy już mnie upokorzyłeś...
Spojrzała na człowieka w drzwiach karczmy i kiwnęła w jego stronę sztyletem.
- Nie zbliżaj się do mnie, brudny iblithcie!!! – wrzasnęła zaciekle na niego.
Tego jej jeszcze tylko brakowało, żeby ją jakiś znienawidzony iblith opatrywał!... Sycząc przez zęby jak wąż odeszła kawałek w kierunku przeciwnym niż ten, gdzie stał Laron. Ból ją wykręcał, więc w końcu musiała przysiąść na ziemi, a potem, jak to mówią, walnąć się na glebę i w rozpaczy poszukiwać pozycji w której najmniej boli. To jest właśnie ten moment, w którym drow zaczyna najgorliwiej w życiu modlić się do Lolth...
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172