Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-10-2010, 21:51   #51
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Urizjel Blackheart:

Tarcza przeciwnika przyjęła twoje uderzenie, pochłaniając jego siłę. Ty jednak okrążyłeś go i rzuciłeś się na czarownika. Ten, przerażony szałem jaki cię ogarnął, pomylił słowa zaklęcia. Twoja wykrzywiona gniewem twarz była ostatnim widokiem, jaki ujrzał, zanim padł na ziemię obficie brocząc krwią...

Ao "Huragan" Hurros:

Planowany przez ciebie atak odniósł pełen sukces. Wściekli przeciwnicy nie przewidzieli takiego kontrataku. Zaatakowałeś z całą miażdżącą siłą, zgromadzoną przez naprężone mięśnie twojego ciała. Napastnicy nie zdążyli nawet wykonać jakiegokolwiek ruchu, kiedy prowizoryczna maczuga powaliła ich na ziemię...

Shakti Hari:

Ruszyłaś na przeciwnika wykorzystując napotkaną przewagę. Kiedy jednak odbiłaś się od ziemi, aby zadać cios, poczułaś jak twoje ciało staje się wolniejsze i mniej zwinne - zaklęcie rzucone przez Yue właśnie przestało działać. Dotarłaś do przeciwnika, kiedy ten był już gotowy do obrony. Poczułaś potworny ból pod lewym żebrem, ale skupiając się na tym, aby go zignorować, wykonałaś cięcie i Impulsywność zakończyła żywot wroga...

Roderick Abram:

Pozostały przeciwnik szybko się otrząsnął, po czym rzucił się na ciebie. Byłeś zaskoczony tą nagłą reakcją i zareagowałeś za późno. Po tym jak niesamowicie ostry sztylet przebił się przez twoją zbroję, poczułeś silny ból w prawym boku. Szybko chwyciłeś dłoń, którą przeciwnik trzymał utkwione w twoim ciele ostrze, roztrzaskując młotem jego czaszkę. Puściłeś martwe ciało i przycisnąłeś dłonie do miejsca, w którym zostałeś zraniony...

***


Bitwa zdawała się nie mieć końca. Wrogowie wciąż nacierali i potyczki trwały dalej. Gdzieniegdzie rozbłyskiwały zaklęcia i uroki, a gdzie indziej rozlegały się huki eksplozji, którym towarzyszyły okrzyki bólu i strachu. Mało kto odczuwał gromadzącą się na polu bitwy aurę. Było to przytłaczające uczucie, które zwiastowało nadejście czegoś złego i potężnego...


Nagle nastała ciemność. Chmury, które pokryły niebo, zdawały się pochłaniać promienie zachodzącego słońca, przepuszczając tylko ich bladą poświatę. Ruiny Hyldeńskich monolitów wyglądały, jakby były pochłaniane przez cienie, a w każdym mrocznym zakamarku zdawało się czyhać niebezpieczeństwo. Wtedy na polu bitwy zapanował bezruch i cisza. Ponure przeczucie dosięgło każdego, trafiając w serca walczących i siejąc w nich niepokój oraz strach. Wszyscy bezskutecznie rozglądali się w poszukiwaniu źródła tej nienaturalnej martwoty...

I nagle stało się. Wokół wszystkich Nieskończonych magiczne światło rozrysowało olbrzymi krąg. Kiedy został ukończony, jego kontury rozbłysły jadowicie zielonym światłem, które rzucało poświatę na ruiny i skrzydlatych w jego obrębie. I wtedy źródło złowieszczej aury wyszło z ukrycia. Na płaskim szczycie jednego ze zrujnowanych monolitów stała pokraczna sylwetka. Kiedy światło kręgu stało się jeszcze bardziej intensywne, ukazała się twarz nieznanej istoty.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=lHyW6r328P0[/MEDIA]


Nie było wątpliwości, co do tożsamości tej istoty. Nienawistne spojrzenie błyszczących, szmaragdowych oczu i aura, która ją otaczała, mówiły tylko jedno - Hylden! Przedstawiciela tej rasy, tak znienawidzonej przez Nieskończonych, otaczały wijące się wokół jego ciała wężopodobne twory, stworzone z promieniującej zielonym światłem mgły. Hylden wykonywał dłońmi płynne ruchy, jak gdyby płynął. Powietrze nasączone było złem i okrucieństwem wypowiadanej przez niego inkantacji. Każdy wyraz wypowiadany przez tą bestię brzmiał ostrzej od najgorszych przekleństw, a inkantacja nasycona była niewypowiedzialną nienawiścią. Wraz z inkantacją czarownika, przy liniach kręgu pojawiały się lśniące tym samym światłem runy. Krąg sprawiał wrażenie żywego tworu, a Hyldeński czarownik - jego zaklinacza. Kilku przerażonych Nieskończonych próbowało wydostać się z kręgu przeskakując lub przelatując nad nim, lecz każdego z nich strawiły szmaragdowe płomienie. Wszyscy z przestrachem patrzeli jak ich towarzysze wiją się w potwornej agonii. Generał Thornhead bezradnie obserwował potwornego maga, który pławił się w cierpieniu Nieskończonych. Z każdą sekundą światło magicznego kręgu stawało się bardziej intensywne, a nad skrzydlatymi powstawały ciemnozielone chmury, w których iskrzyły szmaragdowe pioruny. Powietrze stało się cięższe, miało metaliczny zapach i wypełnione było negatywną energią. Zdawałoby się, iż wszystkich czeka śmierć, kiedy to jeden z łuczników Zhenga przywołał swoją duchową broń.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=1i8O1YYOtOY[/MEDIA]

Łuk śmiałka przybrał kolor srebra i otoczony był białą poświatą. Skrzydlaty dobył z kołczanu strzałę i napiął cięciwę. Poświata przeszła na strzałę, a kiedy strzelec wybrał cel, łuk zaczął wydawać dźwięk o wysokiej częstotliwości. Wszyscy skupili wzrok na owym łuczniku i w nadziei czekali na strzał. W końcu mężczyzna puścił cięciwę, wystrzeliwując srebrną strzałę. Pocisk przeciął powietrze wydając dziwny jęk i przebił się przez śmiercionośną barierę kręgu. Zielone płomienie zaczęły trawić strzałę, ale nim ją spopieliły, ta dosięgła celu. Ciało Hyldena, ubrane w odartą, szarawą szatę, zostało przebite na wylot przez srebrny pocisk, który sekundy później przemienił się w popiół. Hylden zachwiał się, a tańczące wokół niego węże nastroszyły się. Czarownik zrobił kilka chwiejnych kroków, krztusząc się i dławiąc krwią. Hylden nie poddał się jednak i wycharczał ostatnie słowa zaklęcia. Mgliste twory rozwarły swoje paszcze i wbiły się w ciało maga, spowijając je w szkarłatne płomienie. Błysnęło i Hylden w mgnieniu oka został unicestwiony...

Pomimo śmierci czarownika, krąg nie zniknął. Po jego liniach i symbolach zaczęły skrzyć się wyładowania energii. Chmury nad Nieskończonymi rozproszyły się, a wielu skrzydlatych zabiły zielone pioruny wystrzeliwujące z symboli magicznego kręgu. Magia Hyldenów, tak słabo znana Nieskończonym, wymknęła się spod kontroli i stała się jeszcze bardziej nieobliczalna. Wewnątrz kręgu zapanował chaos, każdy próbował bowiem jak najszybciej opuścić krąg. Każdy, kto tego spróbował był dematerializowany przez oszalałą magię. Wielu skrzydlatych musiało unikać wyładowań, które bez wyraźnej przyczyny zaczęły pędzić w ich kierunkach. Po pewnym czasie wyładowania ustabilizowały się i zniknęły, wraz z kręgiem. Zdawało się, że niekontrolowana magia zniknęła, lecz kto tak myślał był w błędzie. Tam, gdzie przedtem były granice kręgu, z ziemi wystrzelił w górę czarny śluz, powoli formując nad Nieskończonymi kopułę. Kiedy ta się ukształtowała, płyn zaczął pulsować światłem, którego kolory zmieniały się w niesamowicie szybkim tempie. W tym wielobarwnym śluzie pojawiły się zniekształcone odbicia Nieskończonych. Zupełnie niespodziewanie z kopuły zaczęła skapywać czarniawa breja. To była zapowiedź większej fali - płynna kopuła w szybkim tempie zaczęła obniżać się. Już po chwili wszystkich Nieskończonych pochłonęła chłodna czerń...



Tonąc w odmętach czarnej mazi, każdy z was śledził przebieg swojego życia. Każdy nie widział niczego, prócz scen z własnego życia. Ogarniało was poczucie potwornej bezradności. Ponura samotność, straszliwy lęk, strach, niepokój... Spadaliście coraz niżej i niżej. Głębiej, jeszcze głębiej. Wszystko zdawało się trwać wieczność. Czas nie dotyczył miejsca, w którym się znaleźliście. Były tu tylko wasze wspomnienia, gotowe dotrzymać wam towarzystwa, w podróży, o której nie mieliście pojęcia...

Aż w końcu - banka pękła, a rozchlapana maź wyparowała.

***




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hQvNOllVUJY[/MEDIA]

Shakti Hari:

Powoli otworzyłaś oczy. Widziałaś plamę o niesamowicie ciemnym, prawie czarnym odcieniu zieleni. Twój wzrok był zamglony, lecz po kilku mrugnięciach widziałaś z pełną ostrością. To, co było przedtem ciemnozieloną plamą, okazało się być porośniętymi mchem i najróżniejszymi grzybami oraz roślinami konarami drzew, których koron nawet nie dostrzegałaś. Dopiero teraz powrócił słuch i czucie. Twoich uszu dobiegła symfonia różnorodnych dźwięków i odgłosów - od najróżniejszych pobrzękiwań, świerszczeń i rechotów do bulgotania i leniwego szumu mętnej wody. Poczułaś na skórze dotyk wilgotnej trawy. Usiadłaś powoli i ogarnęło cię niesamowite zdumienie. Przed tobą rozciągały się całe połacie brudnozielonych bagien, z których w niektórych miejscach wyrastały te olbrzymie drzewa, których czubków nie mogłaś zobaczyć. Rozejrzałaś się dookoła. Nie licząc konia, obładowanego bagażem i skubiącego bujną trawę, byłaś sama na niedużej trawiastej wysepce...

Szajel Gentz i Roderick Abram:

Szajel obudził się pierwszy. Widok bagien i konarów olbrzymich, pnących się aż do nieboskłonu drzew niesamowicie go zaskoczył. Tak samo jak martwe ciała Nieskończonych, leżących na ziemi porośniętej sięgającą do kolan trawą. Wszędzie leżały porozwalane torby, plecaki i inne części bagażu. Oszołomiony nowym środowiskiem tancerz, nie wiedział gdzie się znajduje, ani co powinien zrobić. Znikome światło, które przebiło się przez niewidoczne korony drzew oświetlało polankę pomiędzy dwoma olbrzymimi konarami, gdzie stał zdezorientowany Szajel. Chwilę po przebudzeniu Gentza, nastał czas na Rodericka. Kiedy palladyn doprowadzał się do porządku, coś zaszumiało w gęstwinie otaczającej polanę, na której znajdował się wraz z tancerzem...

Yue Springwater:

Obudziło cię kojące ciepło. Otwierając oczy miałeś wrażenie, iż budzisz się z długiego snu. Pierwsze, co ujrzałeś było łagodną twarzą kapłana w czerwonych szatach.
- Obudził się. - kapłan zwrócił się do kogoś stojącego nieopodal.
Chciałeś wstać, ale niesamowita sztywność mięśni uniemożliwiła to. Spróbowałeś znowu i dzięki czyjejś pomocy udało ci się. Szok. Widok niesamowicie wysokich drzew rosnących w brudnych bagnach ogromnie cię zaskoczył. Nie miałeś pojęcia gdzie jesteś, ani jak się tu znalazłeś. Na twoim ramieniu spoczęła czyjaś dłoń.
- My też nie wiemy, gdzie jesteśmy. - usłyszałeś znany ci już wcześniej głos generała Thornheada.
Obróciłeś się i ujrzałeś jego zmartwioną twarz.
- To chyba należy do ciebie. - skinął głową i podał należące do ciebie torby.
Wziąłeś swoje rzeczy i postanowiłeś dokładniej zbadać otoczenie. Przez ukryte daleko w górze korony drzew przebijały się znikome promienie słońca. Gdyby nie lśniące grzyby, panowałby tutaj ponury półmrok. Twoje uszy wychwyciły odgłosy wydawane przez nieznane, ukryte przed twoim wzrokiem istoty. Oprócz generała i kapłana nie było w pobliżu żadnej żywej duszy. Tylko martwe, zakrwawione ciała...
- Chyba jakimś cudem znaleźliśmy się w zupełnie innym wymiarze... - kapłan odezwał się po chwili. Nie wiemy co się stało z resztą pozostałą przy życiu... Powinniśmy ich odnaleźć.
Generał skinął głową.
- Jeżeli jeszcze żyją. - dodał ponuro....

Ao "Hurragan" Hurros:


Bagna. Wilgoć. Ciemność. Znajdowałeś się w zupełnie obcym ci miejscu i nie wiedziałeś nawet, jak się tam znalazłeś. Tylko jedno było pewne - nie był to już znany ci świat. Musiałeś więc pozostać ostrożny... Pośród całej bagiennej orkiestry próbowałeś określić poszczególne dźwięki, lecz nie wychodziło ci to najlepiej. Nie potrafiłeś ich przyporządkować do żadnych znanych tobie istot. I te drzewa. Olbrzymie, ogromne... gigantyczne. Ich korony, których nawet nie widziałeś, skutecznie zatrzymywały światło przed dotarciem na ziemie. Gdyby nie kolonie lśniących najróżniejszymi światłami grzybów i inne fluorescencyjne rośliny, mógłbyś być równie dobrze ślepy. Próbowałeś znaleźć kogoś żywego w okolicy, lecz oprócz martwych ciał, nie znalazłeś nikogo. Na myśl, że mógłbyś być tu jedynym żywym Nieskończonym, ogarnął cię strach. Panika zaczęła wdzierać się do twojego umysłu. Nie wiedziałeś, gdzie iść. Wszędzie znajdowały się drzewa, a obranie jakiegokolwiek kierunku mogłoby być katastrofalne w skutkach...

Urizjel Blackhearth:

Błogi spokój. Sam nie wiesz, kiedy dokładnie Gniew opuścił twój umysł, przywracając tobie kontrolę nad własnym ciałem i duszą... Powoli otworzyłeś oczy. Widziałeś plamę o niesamowicie ciemnym, prawie czarnym odcieniu zieleni. Twój wzrok był zamglony, lecz po kilku chwilach odzyskałeś pełną ostrość widzenia. To, co było przedtem ciemnozieloną plamą okazało się być porośniętymi mchem i najróżniejszymi grzybami oraz roślinami konarami drzew, których korony tkwiły wysoko w górze. Dopiero teraz powrócił słuch i czucie. Twoich uszu dobiegła symfonia różnorodnych dźwięków i odgłosów - od najróżniejszych pobrzękiwań, świerszczeń i rechotów do bulgotania i leniwego szumu mętnej wody. I nagle jakieś warknięcie. Szybko się zerwałeś i odwróciłeś w kierunku, z którego dochodziło warczenie, dobywając przy tym swoją broń. Przed tobą rozgrywała się makabryczna scena. Stworzenie podobne do obdartego ze skóry niedźwiedzia z paszczą krokodyla ucztowało na ciele poległego skrzydlatego. Bestia orała pazurami ciało nieszczęśnika i pożerała kolejne porcje jego wnętrzności. Wściekłe oczy bestii wbite były w ciebie. Po chwili potwór uniósł zakrwawioną paszczę i rozwarł ją, ukazując potężne uzębienie i wydając przerażający ryk. Stwór natarł na ciebie...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 22-10-2010 o 15:43.
Endless jest offline  
Stary 23-10-2010, 12:06   #52
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Dla Urizjela ogarniętego gniewem wizja rychłej śmierci nie była wystarczająco ważnym powodem by przerwać walkę. Podczas ciszy i bezruchu on wciąż walczył. Nie dając przeciwnikowi odetchnąć, nie zważał na jego okrzyki aby zaprzestał.
Urizjel wyskoczył w górę wznosząc broń do potężnego uderzenia i w tym momencie tarczownik wykorzystał okazję młócąc go tarczą po torsie.
Nieskończony poczuł jak łamie się lub pęka mu jedno, lub dwa żebra. Po prostu poczuł gruchnięcie w klatce piersiowej. Szybko zerwał się na nogi i zaszarżował. Cięcie od dołu, praktycznie sunął ostrzem po ziemi. Blok. Wykorzystał impet odbitego ostrza i zaatakował od góry. Znów blok. Nagle z wnętrza miecza i gardła Urizjela wydobył się okrzyk od którego zdawała się drżeć ziemia. Dosłownie, czegoś takiego jeszcze nigdy nie udało mu się osiągnąć, ale teraz dało potężny efekt. Tarczownik znajdował się w całkowitym centrum, tam gdzie okrzyk był najpotężniejszy. Nieskończony poczuł jak tarcza nieco opadła... Szarpnął, wykorzystując chwilową słabość przeciwnika, odsłonił tylko kawałek torsu, ale nie mógł uderzyć mieczem, bo wymagałoby to zamachu... ach... teraz przydałby się jakiś sztylet... Kopnął potężnie w bok, drugi, trzeci.
-Dość! Przestań na bogów, nie widzisz co się...
Nie dokończył. Gniew wypatrzył szansę. Potężne i szybkie uderzenie znad głowy trafiło na tarczę, ale opadła ona o dobre 30cm przyjmując impet ataku, a klin na końcu pięknie wbił się w jego głowę.

Rozejrzał się w poszukiwaniu kolejnych przeciwników.... i wtedy zalała go ciemność. A w ciemnościach widział obrazy. Wiele z nich było dobre, ale znacznie częściej powtarzał się jeden scenariusz...

Nie rozumiał, bądź nie słyszał słów, ale wiedział co mówili, postacie o skrzydłach czarnych jak noc, namawiały go do zdrady. Do porzucenia ideałów. Przedstawiali dowody na to, że cała ich wiara to pomyłka, a bogowie to uzurpatorzy. Mówili o szansach jakie niesie ze sobą bunt, o prawdziwej wolności, tej która została im odebrana. Podrywali jego serce szlachetnymi ideałami jakby zapomnieli, że go porwali i więżą. Mówili do niego, mówili wciąż i długo. Momentami zaczynał wątpić, ale zaraz potem odzyskiwał wiarę jeszcze przed tym jak zdążyli zauważyć.. Czytali mu księgi dowodzące istnienia siły większej niż sami bogowie, większej niż był sobie w stanie wyobrazić i to dostępnej dla nich. Dla nieskończonych. Mówili o szlachetnych ideach, celach jakie mogłyby się spełnić gdyby udało im się do tego dostać. Koniec cierpień, wojen, głodu, chorób nie tylko we wszechświecie. W całym uniwersum, we wszystkich wymiarach i to nie tylko od teraz, ale od zawsze, bo dla posiadacza tej mocy czas nie stanowi przeszkody.
Ale on nie chciał. Nie za taką cenę. On był rycerzem... sługą bożym, składał przysięgę z własnej woli, nikt mu nie kazał. Nie mógł jej złamać. Cholera. Czemu go porwali? Ach... głupie pytanie. Po prostu dał im możliwość. Był zbyt beztroski. Nie brał na poważnie ostrzeżeń o upadłych. W ogóle upadli byli dla niego cyzmś abstrakcyjnym. Jak dla przecietnego człowieka z ameryki abstrakcyjna jest wierza Eiffla. Wiedział, że istnieją, ale nie sądził, że ich spotka... ale spotkał. A oni wykorzystali okazję. Było ich mało, więc każdy potencjalny kandydat był wart poświęcenia mu czasu., jednak nie za dużo. Po tygodniu się zniecierpliwili. Zabrali się do mniej przyjemnych acz skuteczniejszych metod. Ciałem Ryuudo wstrząsnął dreszcz na samą myśl. Nie chciał tego wspominać. Tortury to paskudna rzecz, szczególnie jak się umie, a do tego jest się czarnoksiężnikiem.

W końcu się obudził z niemym krzykiem na ustach. Złapał się za głowę. Co się stało? Co on tu robi? Jak się tu znalazł? Odkąd uwolnił gniew pamięta wszystko jak przez mgłę. Jakby za dużo wypił... Cholera. Oby nie skrzywdził nikogo ze swoich. Niech to diabli. Nie powinien był odpieczętowywać broni...
Miał wyrzuty sumienia, jak zawsze gdy pozwalał by gniew przejmował nad nim kontrolę. On kroczył na granicy upadku, dla niego pomiędzy rozsądkiem i szaleństwem jest cienka nić. Pomiędzy życiem i upadkiem jeszcze cieńsza. Gdy uwalniał Gniew zanurzał się w upadku... Miał tylko nadzieję, że pieczętując broń całkowicie z niego wychodził...
Rozejrzał się, jego miecz leżał przy nim. Wziął swoją daikatanę. Wyciągnął z kieszeni bandaż o owinął ją nim. Tu było wilgotno, o miecz trzeba dbać. Nawet jak jest magiczny.

Cofnął się o krok widząc stwora. Gdy ten natarł nie miał ochoty walczyć... Widać był w Gniewie znacznie dłużej niż sądził. Teraz miecz odpoczywał, nie mając sił by wykorzystać szanse w których z radością go prowokował.
Rozpostarł skrzydła i po prostu odleciał w poszukiwaniu swoich...
 
Arvelus jest offline  
Stary 23-10-2010, 21:29   #53
 
Roni's Avatar
 
Reputacja: 1 Roni ma wyłączoną reputację
Oślepiony przeciwnik stał zdezorientowany. W tym czasie Roderick obmyślił swój plan działania.
Szybkie uderzenie miażdżące kolano, kopnięcie kolanem w brzuch i łokciem w kark, na wysokości rdzenia przedłużonego.
Ruszył sprintem na przeciwnika, nie chciał marnować czasu. Kilka kroków przed celem lekko podskoczył w górę.
*Ha, ha,ha*
Roderick usłyszał cichy śmiech. W mgnieniu oka napastnik wystawił przed siebie sztylet. Paladyn w pełnym pędzie nadział się na piekielnie ostre ostrze, które przebiło pancerz i wbiło się w ciało. Paladyn upadł ciężko na ziemię. Pomimo bólu w boku złapał przeciwnika za nadgarstek. Wykręcił go sprawiając, że wróg puścił sztylet i krzyknął z bólu. Roderick podniósł młot i strzaskał czaszkę agresora. Krew zachlapała pancerz paladyna.

Rana bolała... Okropnie. Była niewielka, ale głęboka. Nagle zaczęło się robić ciemno. Jakby zbierała się potężna burza. Lecz czuło się coś innego… Chmury zbierały się zbyt szybko. W chwilę zrobiło się mrocznie. Ruiny w tej atmosferze wyglądały przerażająco. Strach ogarnął serce paladyna. Każdy głaz stał się przeciwnikiem gotowym do ataku, każde uschnięte drzewo było pazurami ogromnego potwora. Dotąd niewzruszony rycerz Świętego Ognia zląkł się. Pot spływał kroplami po jego czole, długie włosy zabrudzone były krwią poległych przeciwników. Roderick podniósł głowę do góry. Spojrzał w niebo. Coś się zbliżało, coś potężnego. I stało się. Zielone linia wystrzeliła znikąd. Zakreśliła ogromny, jasny okrąg wokół Nieskończonych, zamykając ich w pułapce. W Rodericka uderzyła fala nieznanej energii. Z cienia zaczęła wyjawiać się istota. Widok szmaragdowych oczu, wyszczerzonych zębów mógł oznaczać tylko jedno… Hylden gestykulując rękoma wygłaszał zaklęcia. Przepełnione nienawiścią, pogardą… Złem. Powietrze stało się ciężkie, jakby ciśnienie znacznie spadło. Paladyn poczuł lekkie znużenie spowodowane coraz większą utratą krwi. Lekko zatoczył się do tyłu. Zgiął się wpół przyciskając dłoń do rany pod pancerzem. Łopot skrzydeł… Kilkoro śmiałków chciało wydostać się z okręgu przelatując nad nim. Jednak skończyło się to śmiercią. Swąd spalonego ciała podrażniał nozdrza paladyna.
-Święty Ogniu, wspomóż mnie w tej walce – wyszeptał modlitwę. Ścisnął mocniej młot i zrobił kilka kroków do przodu. Usłyszał świst strzały. Ktoś wystrzelił z łuku w stronę Hyldena. Strzała przeszyła ciało stwora kończąc jego zaklęcia. W środku pułapki rozszalała się magiczna burza. Wyładowania uderzały w Nieskończonych. Roderick ogromnym wysiłkiem uskoczył przed jednym z nich. Nagle wszystko się skończyło. Burza ustała, okrąg zniknął. Roderick uśmiechnął się. Już po wszystkim. Jakże się pomylił. Z ziemi wystrzeliła w górę czarna maź, która napawała obrzydzeniem. Utworzyła wielką kopułę nad Nieskończonymi. Zaczęła się obniżać. Paladyn padł na kolana.
-Marsie, ochroń mnie

Ciemność, strach, niepewność. Obrazy z dzieciństwa. Kapłan stojący nad nim z wielkim krzyżem w ręku. Roderick klęczał w wielkiej sali wypełnionej adeptami, nauczycielami i innymi ważnymi osobistościami. Był w trakcie pasowania na paladyna. Wielki Mistrz inkantował przysięgę. Jego przybrany ojciec stał obok niego trzymając rękę na jego ramieniu. Wyglądał na takiego dumnego. Wielki Mistrz opuścił krzyż dotykając głowy Rodericka. I nagle wszystko zniknęło. Bańka prysła.
Z trudem otworzył oczy. Leżał na trawie, obok niego stał jakiś Nieskończony, wyglądał na tancerza. Paladyn podniósł się z ziemi. Usłyszał szelest w krzakach niedaleko. Ujął w dłoń swój młot.
-Marzycielu! Jesteś gotów?
 

Ostatnio edytowane przez Roni : 23-10-2010 o 21:37.
Roni jest offline  
Stary 24-10-2010, 13:12   #54
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Hyldeni…
Szajel nigdy wcześniej nie widział żadnego z nich. Kiedy jakiś czas temu trwała obrona miasta, jego mentor zabronił mu opuszczać amfiteatru, a Gentz zawsze słuchał się Harla. Jednak różowo-włosy tancerz słyszał o nich nie jedno. W amfiteatrze kilka razy wystawiano sztukę na temat walki Nieskończonych z tymi istotami. Hyldeni zawsze przedstawiania byli jako najgorsze zło, do tego niezwykle potężne. A teraz Szajel doświadczał tej potęgi na własne oczy…
Gdy czarnoksiężnik inkantował swoje zaklęcie Szajel lądował właśnie koło Shakti jednak na widok powstającego wokół walczących kręgu jego mózg znowu zaczął podążać innymi ścieżkami. Zdolność logicznego myślenia znowu wypłynęła ponad skotłowane zbiegowisko marzeń które znajdowało się w głowie Gentza. W tej chwili Szajel znowu umiał myśleć racjonalnie i logicznie, ale niestety tylko na chwilę, ten stan w jego wypadku nigdy nie trwał długo. Spod swej maski spojrzał na demonolożke, mówiąc stanowczo swym melodycznym głosem.

- Lepiej tu zostań i nie wykonuj żadnych pochopnych decyzji. Ja muszę spróbować… - W tym momencie głośno huknęła zielona błyskawica, a Szajel zapatrzony na błysk znowu powrócił do swego zamglonego świata skołowanych myśli. Nic więcej nie mówiąc wzbił się w powietrze zaczynając pędzić w stronę obrzeży kręgu. Nie robił sobie zupełnie nic z krzyków Nieskończonych którzy chcieli go powstrzymać czy zawrócić. Musiał przez niego przelecieć, przecież na pewno jest to możliwe, a on tak iskrzy tak iskrzy…

Szajel przelatywał właśnie nad jakimś walczącym berserkerem który ryczał niczym dzika bestia, gdy tuż obok różowo-włosego huknęła błyskawica. Siła była tak wielka iż Gentz został odrzucony do tyłu. Opadł na ziemię i przeturlał się parokrotnie, na szczęście obyło się bez złamań, ot będzie miał potem kilka siniaków. Poderwał się z ziemi i rozglądnął po szalejące w około burzy dzikiej wyzwolonej magii. Widział jakiegoś paladyna który trzymał się za ranę ociekająca krwią, zobaczył dowódcę wyprawy który nie wiedział co począć. A potem ziemia zaczęła robić się lepka.

Czarna maź zaczęła zamykać się wokoło skrzydlatych niczym bezgwieździste nocne niebo. Szajel poderwał się do lotu, ta maź jakoś go przerażała, nerwowo machając skrzydłami próbował od niej uciec. Jednak na nic się to zdało wpadał na innych latających nieskończonych i odbijał się od nich. Po chwili maź pochłonęła już prawie wszystkich. Szajel jednak wciąż walczył o wolność, lawirował między gęstymi strugami tej kleistej paćki. Jednak z każdą sekundą miejsca było coraz mniej. Maź przysłoniła jego świat….

Gentz otoczony był ciemnością był tu zupełnie sam, było ciemno i zimno. Nie wiedział co się dzieje i gdzie dokładnie jest. Czuł się jak gdyby unosił się w gęstej i lepkiej mazi. Nie miał jak uciec ale nie to było najgorsze. Najstraszniejsze było to, że właśnie przed oczyma zaczęło przewijać mu się całe życie. Życie w którym ilość scen których nigdy nie chciał by ponownie zobaczyć znacznie przewyższała te szczęśliwe. Gentz próbował nie patrzeć, jednak urywane sceny i tak dostawały się do jego umysłu…

~*~

Mały czarno-włosy chłopak wbiegł do biednie wyglądającego domu. Ubrany był w marnej jakości ubrania, ale jego zielone oczy świeciły radośnie. W ręku trzymał kawałki kolorowego szkła połączone sznurkiem, z ucha wystawał mu kawałek drutu na którym zawieszone było podobne szkło. Wesołym głosem dzieciaczek krzyknął do siedzącego na krześle mężczyzny.

- Tato, tato! Zobacz co zrobiłem! Ładne prawda?

Chłopiec wyszczerzył się do ojca, a siedzący na krześle dorosły odwrócił się w stronę chłopaka. Mężczyzna miał podkrążone oczy, a w ręce trzymał do połowy pustą butelkę. Jego dłoń drżała i była bardzo blada. Mężczyzna spojrzał tylko na swego syna, po czym odwrócił wzrok i zachrypniętym głosem ostro powiedział
- Wyrzuć to! Ile razy mam ci powtarzać gówniarzu żebyś nie zachowywał się jak baba, masz być mężczyzną, a oni nie bawią się błyskotkami!
Mężczyzna chciał wstać ale zachwiał się i upadł na ziemię. Przestraszony młodziutki Szajel podbiegł do niego by pomóc mu wstać…

~*~

Trochę starszy już chłopiec wpadł do tego samego zniszczonego domu.
- Tato zobacz co zrobił dla mnie taki jeden pan!!
Dzieciak z wielkim uśmiechem wskazał na swoją głowę, na której gościły teraz jasnoróżowe włosy. Ojciec głośno uderzył pustą butelką o stół odstawiając ją na zniszczony blat. Odsunął krzesło i chwiejnym krokiem ruszył w stronę chłopaka sycząc.

- Tyle.. razy.. Ci… powtarzałem… MASZ BYĆ MĘŻCZYZNĄ!!

Ojciec złapał Szajela za ubranie i mocno cisnął nim na zewnątrz budynku. Mężczyzna stanął w progu i spojrzał na leżące na ziemi dziecko.

I nie waż mi się tu wracać! Nie jesteś już dłużej moim synem…

Młody Szajel spojrzał na swego ojca.

- Ale tato…

Głośny trzask drzwi przerwał wypowiedź chłopca.

~*~

Mały różowo-włosy chłopak szedł w deszczu w podartym ubraniu. W brudne i pozlepiane włosy wplecione miał sznurki z wiszącymi nań kawałkami kolorowego szkła oraz kawałki drutów. W dłoni trzymał kawałek spleśniałego chleba który pogryzał powoli. Deszcz bębnił o ziemię a on szedł dalej…

~*~

Szajel siedział na śmietniku i patrzył na swoje nowe znalezisko. Kawałek starego lusterka, był to największy skarb jaki udało mu się póki co zdobyć. Patrzył w nie co chwile oglądając swoją twarz. Cały był brudny i obdarty, wyglądało jak gdyby nie jadł od bardzo dawna. Po chwili zsunął się z kosza na śmieci i ruszył dalej w zaułki.

~*~
Szajel leżał na ziemi kopany przez starszych chłopców, którzy wyrwali mu z rąk jabłko i pobitego zostawili na ziemi.

~*~

Gentz szedł przez ulicę ciągnąc za sobą brudny podziurawiony worek. Zielone oczy były zamglone i dziwne. Nie było w nich dawnej radości, wyglądały niczym oczy chodzącego nieboszczyka. Osoby która straciła sens życia…

~*~

Trzęsący się z zimna różowo-włosy chłopak tulił się pod podziurawionym cienkim niczym papier kocem, i kaszlał cicho. Ogromne krople deszczu uderzały o jego ciało…

~*~

Szajel pustym wzrokiem patrzył przed siebie. Szedł lekko się chwiejąc z głodu i pragnienia, liczne zadrapania i rozcięcia zdobiły jego skórę, a oczy miał podkrążone jak po ciężkiej chorobie. Powoli szedł przed siebie co chwile się potykając.

~*~

Zamaskowany osobnik podał mu rękę i prowadził za sobą. Szajel instynktownie stawiał krok za krokiem, osoba ta mówiła coś o amfiteatrze, ale Gentz był za słaby żeby słuchać.

~*~

Myli go i przycinali mu włosy, osobnik w masce stał niedaleko pilnując go. Szajel nic nie mówił, próbował zrozumieć czemu Ci ludzie mu pomagali…

~*~

Gentz łapczywie pożerał rękoma podane jadło, jegomość który go tu przyprowadził podsuwał mu tylko kolejne porcje. Pod jego maską gościł uśmiech.

~*~

Przydzielili mu pokój, miał zamieszkać z dziewczyną o imieniu Ariel. Kiedy wszedł do komnaty zamaskowany wszystko mu tłumaczył, po chwili do izby wbiegła młoda dziewczyna. Była miła, wesoło im się rozmawiało.

~*~

Inni studenci śmiali się z niego cicho gdy przewrócił się na pierwszy treningu. Ariel stanęła w jego obronie i pomogła mu wstać.

~*~

Chłopak siedział na poduszkach, a arlekini tańczyli dookoła odprawiając rytuał zapieczętowania duszy w broni. Jednak coś szło nie tak, za długo nic się nie działo…
~*~

Nastoletni Szajel szybował pod sklepieniem amfiteatru kręcąc się w energicznym tańcu. Ariel szybowała obok, prezentowali swój najnowszy układ. Zielonooki śmiał się wesoło i uśmiechał do swojej partnerki.

~*~

Ariel ciągnęła go za rękę gdy razem zwiedzali miasto.

~*~

Szajel stał na środku głównej Sali amfiteatru, nerwowo zaciskając dłonie na swych sztyletach. Egzaminator stał naprzeciw niego i wpatrywał się w niego łagodnie.

- Szaleju Gentz czy wiesz już jak odpieczętować swoją broń i możesz przystąpić do końcowych egzaminów?

Niedoszły tancerz przytaknął nerwowo kręcąc ostrzem przyczepionym do łańcuch. Egzaminator dał mu ręką sygnał do rozpoczęcia. Szajel uniósł broń, otworzył usta i…

~*~

Wychodził z Sali, wszyscy na niego patrzyli tym wzrokiem, tym dziwnym nienawistnym wzrokiem. Jego sztylety znowu były normalne, a on wciąż nerwowo je ściskał.

~*~

Harl wszedł do pokoju z małą kartką i zwrócił się do swojego podopiecznego.

- Nadali Ci przydomek, od dziś jesteś „Złotym Gentzem”

Szajel skrzywił się, nie podobało mu się to przezwisko.

~*~

Ubrany na czarno zabójca natarł na niego i Ariel, a Szajel zasłonił dziewczynę własnym ciałem unosząc sztylety i odpieczętowując broń…

~*~

Ariel całowała mocno Szajela w usta przed swym wyjazdem na pierwszą misję…

~*~

Fajerwerki…

~*~

Główny plac przed komisariatem…

~*~

Szajel rozmawiał przy ognisku patrząc w gwiazdy…

~*~

Nacierało na niego czterech nieskończonych …

~*~

Wraz z Shakti walczył z przeciwnikami…

~*~

Gentz lawirował między kroplami mazi która pochłaniała wszystko w około…

~*~


Szajel poderwał się z ziemi nerwowo łapiąc oddech, pot lał się z jego czoła. Przerażonym wzrokiem rozejrzał się dookoła, nie był już w ruinach, znajdował się w jakimś nieznanym mu bajecznym lesie. Potężne drzewa wzbijały się wysoko w stronę nieboskłonu, a promienie światła leniwie przebijały się przez liście. Jednak w głowie Gentz ciągle miał obrazy które przed chwilą dane u było zobaczyć. Życie do którego nie chciał wracać, a które podążało za nim niczym cień. Zielone oczy przesycone były zwierzęca paniką, był w nich widoczny czysty obłęd. Szajel przestąpił kilka kroków do tyłu i potknął się o czyjeś martwe ciało tracąc równowagę i prawie nie upadając. Nagle usłyszał jęk, a jego oczy zobaczył jak jakiś nieskończony dźwiga się z ziemi. Wglądał na paladyna, był ubrany w ciężką zbroje a w rękach dzierżył wielki młot. Krzaki szeleściły….
Gentz złapał się za włosy kurczowo je ściskając a jego zlęknione spojrzenie biegało po okolicy w szaleńczym tempie. Umysł ciągle podsyłał obrazy których tancerz nie chciał widzieć, jego młodość, zawiezionego ojca, brudne ulice…

- ZOSTAWCIE MNIE!!!!!!!!!

Gentz wydarł się na cały głos płosząc żabę która leniwie skakała obok. Różowe skrzydła zmłóciły powietrze gdy Szajel poderwał się do góry. Musiał uciec, jak najdalej stąd, jak najdalej. Worek z jego ekwipunkiem obijał mu się o nogę gdy zamaskowany niczym torpeda pędził na oślep przed siebie. Uciekał na północ od miejsca gdzie się pojawił, nie mógł pozwolić by te obrazy go tam dopadły, nie chciał wracać do swego dzieciństwa.

Niczym chmara przerażonych ptaków leciał między drzewami, łamiąc małe gałązki i poruszając liśćmi. Im dalej na północ się oddalał tym mniej słonecznego światła przebijało się przez korony drzew. Wszędzie było pełno świecących roślin i grzybów o przedziwnych kształtach. Zwierzęta pierzchały przed tancerzem wyczuwając na odległość ogrom jego strachu, dzikiego pierwotnego strachu. Szajel leciał dobre pół godziny nim wreszcie zmęczony wylądował na kapeluszu wielkiej świecącej grzybopodobnej rośliny. Zsunął maskę z twarzy i schował ją do worka. Objął kolana rękoma i zaczął lekko się kiwać w przód i w tył, starał się nie myśleć o tym co zobaczył. Wyglądało jak by zaraz miał się rozpłakać, jednak to nie nastąpiło. Przeciwnie po chwili zaczął chichotać, a potem głośno się śmiać. Melodyczny głośny, szalony śmiech niósł się po cichej puszczy. A myśli Szajela leniwie poruszały się po krętych ścieżkach jego zbłąkanego umysłu. Gentz zaczął się powoli uspokajać wciąż głośno się śmiejąc.
 
Ajas jest offline  
Stary 24-10-2010, 14:22   #55
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Cholera!
Pierwsze o czym pomyślał mag, była bariera. Jak przed nią się ochronić. Mimo licznych pomysłów żaden nie był dostatecznie dobry. Wiele się działo. To w jego geście jest zapobiec zniszczeniu całej drużyny, a on nie wie co ma zrobić. Jedyne na co wpadł, to odwołać ich umysły do innego wymiaru, a gdy bariera skończy swe działanie, przywrócić do normalnego stanu. Ale taka akcja kosztowałaby wiele energii. Poza tym, wszyscy leżeliby bez ruchu. A jeśli bariera zniknie wcześniej i wrogowie nakryją ich wszystkich na ziemii? Zabiją każdego. Ktoś musi zostać by przypilnować ciał.
Cholera, Yue myśl!
Nie. Osoba która zostanie nie da rady wszystkich obronić.
A jeśli to jakaś inna bariera? Widzę to pierwszy raz. Ale nie wygląda na jakąś blokującą. Prędzej iluzja?
Źrenice maga rozszerzył się
O KUR**
Nie było czasu na zwłoke. Odczuł już działanie. Pierwsze kreski w powietrzu. Przed chłopakiem powstawała runa z energii, która wisiała w powietrzu.
- Magi...a pi..ec....zę..ciii.... - Chłopakowi zaczynało brakować siły. Czuł się jakby pijany. Runa rozleciała się w powietrzu, tak samo jak obraz w jego oczach...



***


Szkoła.
- Kto przypomni ilość kręgów na daną magię? - stara kobieta siedziała przy stoliku. Za nią była przeogromna tablica, czysta, niezapisana. Siedziała przy stole, który przypominał trumnę. Na stole lewitował jakiś dziennik. Także pióro, które samo zapisywało różne rzeczy. Przed kobietą była duża sala. Ławki ułożone było w stylu auli, która zawijała w półkole. Rzędów w górze było 7. Ogólnie w sali było ponad 70 osób.
Kobieta wyglądała na doświadczoną-życiowo. Jej skrzydła opadały na ziemię. Nie ukrywała ich. Mimo, że kolor już zdążył lekko zszarzeć, założyła na nogę i patrzyła spod okularów na całą klasę. Jej szata przypominała po części suknie wieczorną. Koloru błękitnego z zagłębionym dekoltem. Na nodze wcięcie, ukazując część uda, buty przypominające sandały na obcasie. Nie było wątpliwości - Profesor Malady, pogrom wszystkich pierwszorocznych uczących się w Akademii Magii.
Miała przed sobą wszystkich szlachciców z bogatych rodzin i domów. Kwiat społeczeństwa, którego nie zamierzała oszczędzać. Gotowi pomyśleć, że ona jest tutaj dla nich.
- Pani Katerina. - powiedziała głośno, po kilku chwilach ciszy.
- Przypomni ile mamy kręgów. - dodała głośno.
Mimo wielkiej sali, jej głos dochodził wszędzie, nawet na korytarz. Czuć było jakby mówiła do megafonu. Gdy wybierała osobę, ta osoba czuła jakby darła się jej do ucha.
Jej wybór padł na chudziutką nieskończoną, ubraną w szatę koloru czarnego. Katarina Ab'Turiel. Córka jednego z urzędników w kaście ognia. Jedna z 3 osobowego rodzeństwa, średnia. Jej brat często przychodził do brata Yue'go. Znał ją z widzenia, mówił jej nawet "cześć".
- Pięć. - odrzekła szybciej niż Prof. Malady zakończyła pytanie.
Była zasada - albo umiesz, albo nie. Albo grzybki albo rybki. Jeśli umiesz, nikt nie musi kończyć pytania, byś umiał odpowiedzieć. Często, gdy ktoś nie zdążył odpowiedzieć na czas (biada mu!) stwierdzała - "Czy jeśli będziesz z kimś walczył, będziesz dawać mu do końca zainkantować magię?" -
Nastała cisza. Kobieta tylko podniosła głowę.
- Dobrze. W takim razie proszę omówić definicję energii zapieczętowanej. - Powiedziała do klasy.
Była to klasa 3. Trzeci rok nauki w tej szkole. Za tydzień mieli wybierać swoje specjalizacje. Decyzja była nieodwołalna i jednorazowa. Po tym, chodzili dalej do tej samej klasy, jednak każdy miał inne zajęcia końcowe. Plan dnia wyglądał następująco : Pierwsze 5 lekcji było lekcjami wstępnymi, na które przychodziło się z klasą. Następne 2 były lekcjami specjalistycznymi, na które przychodziły osoby z wybraną specjalizacją. Ostatnie 2 to praktyka. Tu przychodziło się klasami.
- Pan Springwater. Z tego co wiem Pan ma zamiar wybrać Magię Pieczęci. Poproszę o omówienie.
Wszyscy byli przygotowani na szybką odpowiedź. Zapadła cisza. Wszyscy zrobili wielkie oczy. Nagle wydał się dźwięk chrapania.
Wszystkie twarze zwrócił się na prawy róg w środkowym rzędzie. Chłopak miał twarz na zeszycie. Widać było jedynie jego bujne złoto-blond włosy opadające na stół. Wszyscy zachichotali. Chłopak podniósł rękę i podrapał się po głowie, następnie opuścił ją na stół i kontynuował drzemkę.
Kobieta zrobiła oczy jak opos na autostradzie przed czołówką z tirem. Słychać było odsuwanie się krzesła. Kobieta podniosła się i zaczęła iść w jego stronę. Stanęła przy nim i położyła rękę na jego głowie. Na tablicy nagle pojawił się obraz. Wszyscy skierowali wzrok na tablicę.
Było tam pokazane, jak Yue objada się pączkami a następnie turla po dywanie. Po tym drugim wszyscy wybuchnęli śmiechem. Obraz wyłapał zakłocenia i kobieta podniosła rękę. Chłopak nagle się wyprostował jak z procy.
O cholera. .
Mimo że tylko pomyślał, echo jego myśli rozeszło się po sali.
Wybuch śmiechu.
- P...Pani Profesor Malady? - Spojrzał na nią przestraszony. Wiedział, że słowo "przechlapane" to nic.
- CZY PAN SPRINGWATER UWAŻA, ŻE BĘDZIE DOBRYM MAGIEM BO MA NAZWISKO SPRINGWATER? - tym razem wydarła się. W taki sposób, że echo rozeszło się po całym mieście.
- A...ależ skądże. Tak jakoś...mnie zamroczyło i przysnęłem... - próbował jakoś się ratować. Wiedział, że nie da rady. Prof. Malady wymagała od arystokratów 100% zaangażowania w lekcję. 100% pilności i znajomości wszystkie na pamięć.
- Więc...Jakie...Było pytanie?? - zapytało bardzo cicho, tak, że ledwo było słychać.
- Definicja energii zapieczętowanej. - odpowiedziała na poważnie.
- Energia zapieczę..to...

Nagle wszystko zaczęło się rozmazywać. Poczuł uderzenie i ból.

***

- Co się dzieje...
Podniósł się z trawy i rozejrzał. Obok stał kapłan i generał. Zamienili ze sobą parę zdań.
- Rozejrzę się po okolicy, może kogoś znajdę.
Wiedział, że nie ma czasu do stracenia. Ruszył w głąb ciemności...
 
BoYos jest offline  
Stary 24-10-2010, 17:53   #56
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
Ból. A potem już tylko ciemność. I nagle światło. Dużo światła i jacyś niewyraźni ludzie unoszący go. Jego krzyk, ktoś polewa go wodą, a jego ręce wykonują nieskoordynowane ruchy, jest zimno. Nagle ktoś go przytula. Dziwny spokój. Zasypia. Widzi parę zabawek na trawie, dookoła niego gania pies. Macha do niego jakaś kobieta, jego matka. Śmieje się. Zamyka oczy. Kolejny obraz, pada deszcz. Jest z grupką ludzi, wszyscy płaczą. Rzucają kwiaty na mundur jego ojca. Obrazy przyśpieszają. Widzi akademie, idących ludzi. Hutrio. Lekcja Geografii. Rytułał pieczętowania. Treningi. Pada deszcz a on z kimś rozmawia. Jest na jakimś przyjęciu. Wymiotuje. Budzi się. Biegnie gdzieś. Leci. Jakaś burda, pięść pędzi w stronę jego twarzy. Uderza. Widzi kogoś z zakrwawioną twarzą. Lekcja nawigacji. Kolejna impreza. Kopie kogoś w brzuch i powala sierpowym. Obrazy przyśpieszają. Zakończenie roku. Wręczenie dyplomów. Duża impreza. Dostaje liścia od jakiejś dziewczyny. Obrazy pędzą. Hutrio się śmieje. Znów bija jakichś gości. Całuje jakąś dziewczynę. Jest w dziczy. Ucieka przed pędzącą kulą. Niszczy jakąś skrzynię. Podaje dyrektorowi znaleziony artefakt. Jakieś zawody w piciu. Wraca do akademika. Potyka się. Zakończenie szkoły. Rozmowa z dyrektorem na stołówce. Obóz generała. Bitwa. Światło.


Jeżeli coś mogło wyglądać dziwnie, to to było właśnie to miejsce. Przypominający delirium krajobraz, stworzony z nieznanych roślin. Wszystko się świeci dziwnym blaskiem. W górę pną się niesamowicie wysokie drzewa. Dookoła bagna, zewsząd dochodzące jakieś nieznane dźwięki. Ao wstał. Ledwo, bo mięśnie wciąż zdrętwiałe od bólu nie chciały współpracować. Głowa bolała jak gdyby ktoś przywalił mu w potylice. Rozejrzał się. I zamarł. Dookoła leżały trupy. Wszyscy, którzy otaczali go podczas bitwy leżeli teraz martwi, jedni na trawie, inni już pochłaniani przez bagno.
“Co robić? Wszyscy nie żyją. Jestem na jakimś zadupiu, nie wiem nawet czy jest tu jakaś brama międzywymiarowa. Wogóle, co to za rośliny, to wszystko może być trujące. Co robić? Cholera, co robić.”
W tym momencie z góry coś spadło mu na głowę. Dość szybko i skutecznie skróciło straszne myśli razem z wszystkimi pozostałymi. Sprawczynią tego zamieszania okazała się być torba Ao. Była otwarta, choć wciąż pełna. Wystawała zeń tylko okładka książki z wielkim napisem “ Zasada nr 1: Zachowaj spokój”.
No tak. Zachowaj spokój. Jesteś w sytuacji marnej, ale nie tragicznej. Skoro ty przeżyłeś to ktoś inny też mógł. Trzeba zbadać okolicę, może kogoś znajdę. I chyba mam pomysł jak sobie pomóc.
Rozejrzał się wokół raz jeszcze. Wielkie drzewa i rośliny, zbyt ogromne. Ten las, bagno czy co to wogóle jest mogło mieć powierzchnię od kilkudziesięciu tysięcy hektarów do nawet całej planety. A on mógł znajdować się w samym środku. Przyjrzał się roślinom. Świeciły, i zapewne nie bez powodu. Musiały w ten sposób przyciągać zwierzęta by je zapylały.

"Czyli ta planeta miała kompletny ekosystem. Czyli jest szansa na jakieś mięsko jeszcze dziś.”
Otworzył książkę i przeczytał pierwszą stronę. No tak, ogień. Przydałby się. Da światło, odstraszy drapieżniki i zwróci na niego uwagę, jeżeli ktoś jeszcze żyje. Powoli ruszył w losowym kierunku poszukując czegoś, co można by przerobić pochodnię lub ognisko. W grę wchodziła kora, liście, pajęczyny, żywica, drągi i może coś jeszcze. Szedł powoli, każdy krok stawiał ostrożnie. Na bagnach wystarczyła jedna pomyłka by stracić życie. Szczególnie na takich. Szedł tak i śpiewał piosenkę. Właściwie krzyczał, bo tym razem nie chodziło walory estetyczne. Liczył, że ktoś go usłyszy.

"Miała baba Mikołajka, wciąż ciągnęła go za jajka,
Nagle patrzy Mikołajek, a tu nie ma jajek.

Tam na końcu korytarza, bosman gwałcił marynarza,

Czy go zgwałcił, czy nie zgwałcił, otwór mu zniekształcił.


Kto chce, niechaj słucha, a kto nie chce, niech nie słucha,

Tak jak balsam są dla ucha morskie opowieści,

Tak jak balsam są dla ucha morskie opowieści.


W dawnych czasach na okręcie żyły kozy tresowane,

Co w rzemiośle zastąpiły każdą kurtyzanę.

A gdy kozy szły do kotła bo czasami tak się zdarza,

To wtedy cała załoga jebała kucharza.

Pewien majtek miał papugę najsłynniejszą w całym świecie,

No bo była okrętową mistrzynią w minecie.

Kiedy szliśmy przez Pacyfik wiatr pozrywał wszystkie wanty,

Przytuliłem się do klopa i śpiewałem szanty.


Kto chce, niechaj słucha, a kto nie chce, niech nie słucha,

Tak jak balsam są dla ucha morskie opowieści,

Tak jak balsam są dla ucha morskie opowieści.


Pływał z nami raz szantymen, śpiewał bardzo niskim basem,

W rękach zawsze miał gitarę, ster trzymał kutasem.

Pływał raz po morzu kucharz, w rękach praktyk był Onana,

A załoga się dziwiła skąd w kawie śmietana.

Pływał raz marynarz, który mówił, że go dupa boli,

Patrzy, a tu sam kapitan w koi go pierdoli.


Kto chce, niechaj słucha, a kto nie chce, niech nie słucha,

Tak jak balsam są dla ucha morskie opowieści,

Tak jak balsam są dla ucha morskie opowieści.


Mały Johnny z Krzywym Pyskiem na "Darze Pomorza" pływał,

A ze krzywy miał interes, pysk se obsikiwał.

Znałem kiedyś pannę śliczną, maszty stawiać uwielbiała,

Chłopa z łajbą pomyliła, lecz nie żałowała.

Raz bosmana rekin pożarł, lecz nie smućcie się kochani,

Bosman żyje, rekin umarł, zatruł się zbukami.



Kto chce, niechaj słucha, a kto nie chce, niech nie słucha,

Tak jak balsam są dla ucha morskie opowieści,

Tak jak balsam są dla ucha morskie opowieści."
 
Jendker jest offline  
Stary 28-10-2010, 15:52   #57
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Urizjel Blackhearth:

Leciałeś ponad zarośniętymi bagnami, czasami odwracając się do tyłu aby spojrzeć z frustracją na biegnącego za tobą stwora. Bestia wydawała się zdeterminowana, lecz po kilku minutach pogoni zatrzymała się i wróciła się z nisko spuszczonym łbem.

Leciałeś dalej, niżbyś sobie tego życzył, lecz nie natrafiłeś na żaden ślad swoich towarzyszy. Do twojego umysłu wkradła się paniczna myśl, iż jesteś sam wśród tych ponurych, mrocznych bagien...

Zmęczenie szybko wkradło się w twoje mięśnie, więc zatrzymałeś się i usiadłeś na wielkim, drewnianym fragmencie podziemnego korzenia jednego z olbrzymich drzew, który wyrastał z miękkiej ziemi, tworzył łuk nad brudnym bajorem i znikał dalej w porośniętym bujną roślinnością gruncie.

Usiadłeś w miejscu, w którym fragment korzenia porastał miękki, zielony mech. Odprężyłeś swoje mięśnie i z zaskoczeniem zauważyłeś, jak ciemno się zrobiło. Światło, które przed chwilą z trudem przebijało się przez umieszczone wysoko w górze korony drzew, ciemniało w oczach. Wraz z jego zanikiem, las przeistaczał się nie do poznania. Niektóre kwiaty zamykały się i kryły wśród swych dużych, płaskich liści. Jedne jakby odżywały, budziły się, rozwierając bajeczne, lśniące kwiatostany. Grzyby i inne rośliny, których przedtem nie widziałeś ujawniły się, emanując różnobarwne poświaty. Wiele dźwięków stopniowo cichło, aby zaniknąć, podczas gdy przybyły inne, równie nieznajome i egzotyczne. W powietrze wzbiły się roje owadów, których odwłoki iskrzyły złotymi promieniami, a gdzieniegdzie przelatywały podobne do ptaków, a jednocześnie do owadów stworzenia, przynoszące śmierć dla niezliczonych, małych istnień, puszczając w ruch odwieczny łańcuch przetrwania, w którym jedno poświęcone życie było przedłużeniem egzystencji dla wielu innych istnień...

Strach. Znów pojawiło się te uczucie, które przyprawiało cię o mdłości. A co jeśli... jeśli wszyscy zostali zabici przez panujący nad tobą Gniew? Co jeśli twoja samotność w tym miejscu jest tylko skutkiem twoich słabości i brakiem kontroli nad własną duszą?
"To wszystko moja wina..." - natrętna myśl.

Dalsze refleksje przerwał ci potężny skurcz żołądka i towarzyszące jemu burczenie. Głód dawał się we znaki. A gdyby tego było mało, wraz z nocą przybyło zimno...


Roderick Abram:

Szelest w krzakach stał się głośniejszy i wkrótce zaczęły towarzyszyć mu głośne odgłosy klekotania, powarkiwania i przedzierania się przez zarośla. Czekałeś w napięciu, aż z nadzwyczajnie wysokiej trawy wyłoniło się źródło owych dziwnych dźwięków.


Stworzenie, które było na tyle wysokie, żeby sięgać ci do piersi, zatrzymało się i wbiło w ciebie wszystkie trzy pary swoich oczu, znajdujących się nad jego paszczą. Insekt niespodziewanie zaczął syczeć i wydawać z siebie chrzęszczący odgłos. Stwór uniósł wysoko swoje ostre, przypominające sierpy szpony i ruszył na ciebie z klekotem miażdżących szczęk. Zacisnąłeś mocniej pięści na głowicy towarzyszącego ci młota i oczekiwałeś na okazję do ataku.


Szajel Gentz:

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=e2T50DEAtZQ[/MEDIA]

Na dźwięk głosu i harmonijnej melodii, która pojawiła się znikąd, ucichłeś. Głos, który nagle przebił się przez wszystkie bariery twojej podświadomości, dotarł do najgłębszych zakamarków twojego umysłu, serca i duszy... Gniew i rozpacz, które przed chwilą torturowały twoje umęczone istnienie przepadły bez śladu, rozpływając się w uczuciu płynącym z tej nieziemskiej melodii.

Dźwięki lasu ucichły, zatopiły się w tej nieoczekiwanej i pięknej symfonii. Roślinę, na której siedziałeś opuściły wszyscy jej mali mieszkańcy. Schodząc na ziemię dołączyli do lśniących strumieni maszerujących stworzeń. Owady, które poprzednio fruwały w powietrzu bez ładu i konkretnego celu, teraz zdawały się tańczyć, wędrując wraz z pozostałymi istnieniami. Także zwierzęta, jak zahipnotyzowane dołączyły do tego tajemniczego pochodu. Wszyscy mieszkańcy lasu poruszali się przez zarośla, w jednym, znanym tylko sobie kierunku, z którego dochodziła ta pieśń.

Wsłuchując się w harmonię płynącą w głosie i obserwując mieszkańców bagien, zrodziło się w tobie pragnienie podążenia za nimi...


Ao Hurros:

Szedłeś przez bagnisty las, bacznie uważając na swoje kroki. Wielokrotnie przelatywałeś nad grząskimi terenami bądź obchodziłeś je szerokim łukiem. Zwierzęta, które wyczuwały otaczającą cię aurę, uciekały w popłochu i chowały się w swoich siedzibach. W pewnym momencie, pomiędzy nadzwyczajnie szerokimi pniami drzew, zauważyłeś pomarańczową łunę, światło charakterystyczne i znane każdemu zagubionemu wędrowcowi. Światło ognia.

Trzymałeś zrobioną niedbale (z braku odpowiednich materiałów) pochodnię odganiałeś się od naprzykrzających się owadów. Kierowałeś się w kierunku, który jako jedyny dawał nadzieję, który był słodką obietnicą... Czego? Nie wiedziałeś. Być może była to nadzieja na powrót do cywilizacji, powrót w bezpieczne schronienie... Miałeś już dość tego miejsca. Tego potwornie ciemnego lasu i jego zdradzieckich bagien. Wszytko tu było takie obce i niebezpieczne, a ciągła ostrożność, aby tylko nie zrobić najmniejszego ruchu, który mógłby zakończyć twoje życie, bardzo męczyła.

I w końcu. Stanąłeś na brzegu wielkiego, mętnego jeziora...


Miasto! Miasto na środku jeziora, a w nim domy! Domy, w których paliło się światło! Poddałeś się na chwilę zmęczeniu, które dawało się we znaki po długiej wędrówce i opadłeś na kolana. Wyruszyłeś w nadziei na znalezienie miejsca odpowiedniego na zrobienie ogniska, stworzenie prowizorycznego obozu, a znalazłeś miasto. Poczułeś się tak, jak czują się wszyscy ci, którzy nieoczekiwanie zdobyli wielką fortunę. Był tylko jeden problem - żeby dotrzeć do miasta, trzeba było przepłynąć lub przelecieć spory dystans.
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....

Ostatnio edytowane przez Endless : 28-10-2010 o 16:11.
Endless jest offline  
Stary 29-10-2010, 10:17   #58
 
BoYos's Avatar
 
Reputacja: 1 BoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputacjęBoYos ma wspaniałą reputację
Młody Springwater oddalił się od miejsca, w którym przed chwilą leżał nieprzytomny i wkroczył pomiędzy olbrzymie i niewiarygodnie szerokie konary drzew. Zaraz za nim, trochę wolniej, ruszył generał Thornhead wraz z towarzyszącym mu kapłanem Marsa.
Yue przyglądał się z niedowierzaniem martwym ciałom Nieskończonych, których widział niedawno jeszcze żywych. Ich ciała, okrutnie poznaczone przez bitwę, niekiedy miały ślady po jakichś ugryzieniach i ukąszeniach. Prawdopodobnie wielu z nich zmarło dopiero po przybyciu do tego bagnistego świata... Oprócz trójki Nieskończonych, nie było w pobliżu żadnej żywej duszy.
Yue chodził w kółko szukając najlepszego punktu zaczepienia, z którego można by było wyruszyć. Niestety jeden problem był zbyt uciążliwy - wszędzie było tak samo. Popatrzył na generała i kapłana. Zrozumieli, że chce prywatności, dlatego oddalili się trochę. Gdy upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu, wyjął kamień. Dla niewtajemniczonych wyglądało to na zwykły gruz, jednak przy użyciu energii, kamień stawał się runą. Trzeba było dopasować specjalną ilość, by runa zadziałała. Przyjrzał się jej i w okół jego ręki pojawiła się lekko widoczna niebieska poświata. Na kamieniu wystrzelił wzór, który obleciał całość tworząc mocne światło.
- Słyszysz mnie, tato.? - dźwięk rozległ się po gąszczu drzew.
Energia zgromadzona w runie pozwoliła na przeniknięcie na drugą stronę głosu Yue, lecz nie nadeszła stamtąd żadna odpowiedź. Nic. Cisza.
Westchnął i spróbował jeszcze raz. Skupił się i spróbował nawiązać kontakt przez runę.
- Słyszysz mnie, ojcze? - powtórzył głośniej.
Odpowiedź znów nie nadeszła, lecz Yue coś poczuł. Z magią runy wszystko było w porządku. Jego głos zdawał się przedostawać przez nią. Ale Yue poczuł, że sygnał z jego strony napotyka olbrzymie trudności. Skupiając się na energii w runie i na jej przypływie, zrozumiał iż sygnał bez problemu się przebił przez ten wymiar, ale po drodze do Neverendaaru napotyka liczne bariery. Sygnał z tej strony za pewne dojdzie ze znacznym opóźnieniem.
Yue westchnął i odłożył runę. Teraz złożył ręce i skoncentrował się. Zaczął wyszukiwać wszystkie aury w pobliżu.
Rezonans magiczny, wywołany przez maga prawie od razu odbił dwie pobliskie aury generała i kapłana i biegł dalej. Sygnał pokonywał dystans z wielką prędkością, przenikając przez drzewa, krzewy, rośliny, skały. I Yue poczuł kolejne odbicie, zaraz po nim jeszcze jedno. Te dwa dosyć blisko. Niewidoczna fala magiczna rozprzestrzeniała się dalej... i dalej... Kolejna wykryta aura. I cisza. Długo. Kolejne odbicie i jeszcze jedno. A po nich sama cisza, aż reszta magicznej energii wygasła. Yue otworzył oczy. A więc żyło jeszcze pięciu Nieskończonych. Dwóch w miarę blisko, trzeci trochę oddalony, a dwa ostatnie sygnały docierały z daleka, gdzieś z północy.
- Są blisko. Musimy się pośpieszyć. - powiedział Yue do Generała i Kapłana, gdy poszedł po próbie komunikacji z ojcem.
- Ruszajmy niezwłocznie.
Po tych słowach ruszył przed siebie. Kapłan spojrzał pytająco na Thornheada, który tylko skinął głową potwierdzająco. Generał poprawił swój miecz, upewnił się, że jego plecak jest solidnie umieszczony na jego plecach, po czym odbił się od ziemi i wzniósł niewysoko nad ziemię, szybując za magiem.
 
BoYos jest offline  
Stary 30-10-2010, 15:37   #59
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Nie, nie mogli zginąć przez niego. To irracjonalne. Gniew daje mu potęgę, ale nie aż taką by wszystkich wybić.
A jeśli ostatecznie pogrążył się w upadku? I to własnie tak wygląda? Nie... to też nie. Był półupadłym, wiedział jak to jest. Upadek to po prostu utrata kontroli nad emocjami i żądzami. Tak to wygląda... a jeśli jednak jest inaczej niż myśli?
Zwinął się w sobie składając ręce na brzuchu by zastopować kiszki które zaczynały się skręcać z głodu. Poczuł też, że jest zimno... źle, źle, źle.

Dobra, najpierw jedzenie. Trzeba coś znaleźć, choćby upolować. Wyruszył na poszukiwania szybkim marszem. Latanie jest męczące i marnuje dużo energii. Jednak momentami się znosił w powietrze. Wtedy gdy było to wygodniejsze, np. By ominąć wielki zwalony konar drzewa...
 
Arvelus jest offline  
Stary 30-10-2010, 16:45   #60
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-HeDZB9z4aw[/MEDIA]

Muzyka dotarła do uszu tancerza kojąc jego zmysły i duszę. Siedział nieruchomo wsłuchany w melodię, a jego zielone oczy obserwowały pochód leśnych mieszkańców. Wszystkie stworzenia kierowały się w jedno miejsce niczym zahipnotyzowane. Szajel wstał i zgrabnie zsunął się z rośliny, na której siedział. Chciał sprawdzić co jest źródłem tych pięknych i kojących dźwięków. Mimo to wysunął swoją broń zza pasa i lekko trzymając rękojeść sztyletu w dłoni, ruszył za mieszkańcami lasu. Po chwili zaczął nucić melodię pod nosem.

Szajel podążał za tłumnym pochodem stworzeń wszelakiego rodzaju. Wraz z nimi wkroczył pomiędzy bujne, liściaste zarośla. W czasie drogi, wszystkie rośliny zdawały kołysać się lekko, poruszane pięknem nieziemskiej melodii. Ich błyszczącym liściom towarzyszyły inne światła i lśnienia, pochodzące od mieszkańców bagien. Im bliżej źródła dźwięku był tancerz, tym stawał się on głośniejszy, a jego piękno bardziej urzekające. W końcu Szajel zatrzymał się. Drogę zagradzały mu cierniste pnącza, lecz gdy skrzydlaty zbliżył się, te leniwie ustąpiły mu z drogi, pozwalając przekroczyć tę niewidzialną granicę niecodziennemu gościu. W towarzystwie owadów oraz przeróżnych gadów i płazów wkroczył na okrągłą polanę, skąpaną w łagodnej poświacie porastających ją roślin. Na jej środku znajdowało się źródło głosu i melodii, tak niepasujące do bagnistej krainy, a jednocześnie sprawiające wrażenie jej nierozłącznej części.


Na środku owej polany znajdowała się nieziemska istota. Była to kobieta, której naga, nieskazitelna skóra promieniowała przyjemnym ciepłem i łagodnym światłem. Te piękne stworzenie zdawało się roztaczać opiekę nad niespotykanym sanktuarium. Kobieta miała gęste, długie i zielone włosy, które opadały na jej łono, zakrywając je przed wzrokiem tancerza. Istota siedziała na lekko uginającej się roślinie, z którą połączone były jej włosy. W swoich smukłych dłoniach trzymała instrument muzyczny, z którego wydobywała się harmonijna melodia, pomimo iż drugą ręką wcale nie dotykała jego cienkich, srebrzystych strun. Kobietę otaczały przeźroczyste, lśniące rośliny. Przez ich miękką tkankę sączyło się światło promieniujące z ciała kobiety, a w powietrzu migotał skrzący się pyłek ich delikatnych kwiatów. Zwierzęta otaczały ją i zamierały w bezruchu, zatracając się w pięknie jej głosu.

Szajel przeleciał wzrokiem po całej polanie, szukał szczegółów i niezwykłych roślin wartych zapamiętania. Lubił oglądać piękno natury aby potem przelewać je w samotności na papier, a jego doskonała pamięć do szczegółów ułatwiała mu to. Następnie tancerz spojrzał na kobietę, zafascynowany nie tyle jej urodą, co jej dziwnością. Jej wygląd nie robił na różowo-włosym największego wrażenia, miał on dość dziwne poczucie dobrego smaku. Powolnym i lekkim krokiem zaczął iść w jej stronę, a jego dźwięczny zakłócił melodię.

- Piękne miejsce, ale trochę za mało tu takich roślin jak tamta. - Szajel palcem wskazał roślinę o fikuśnym kształcie. - Za to ta ciernista brama jest wspaniała, sama ją wyhodowałaś?

Istota uniosła zamknięte powieki i spojrzała na Nieskończonego oczami o źrenicach koloru błyszczącego szmaragdu. Pomimo jego interwencji nie przerwała swojej niecodziennej pieśni. Gdy Szalej zbliżył się do niej, na jego skórę opadły drobiny lśniącego pyłku. Zjawiskowe stworzenie nie odpowiedziało w żaden sposób, ale oczy istoty zalśniły łagodnie. Szajel poczuł nagle niespodziewane uczucia - zdecydowania, ostrożności i miłości, kiedy to w jego głowie napłynęły obrazy ilustrujące powoli wyrastające z ziemi pnącza roślin.

Wizja pnących się w górę roślin zawitała w jego głowie niespodziewanie. Pnącza pięły się w górę rozrywając ziemię. W myślach Gentz widział cały ich rozwój, a w sercu poczuł niezwykłą miłość do roślin. Obrazy niedługo zniknęły z jego głowy, a on... on się tym nie przejął. Inna osoba zapewne zastanawiałaby się, co właśnie się zdarzyło, czy to ta istota za to odpowiadała. Szajel był jednak przyzwyczajony do myśli, których wcale nie lubił, do emocji wypływających znikąd. On uśmiechając się znowu przemówił.
- Czemu jesteś taka małomówna? I czemu siedzisz tu sama? - Szajel postawił kilka kroków chcąc dotknąć rośliny, na której siedziała kobieta.

Istota zamrugała, po czym jej oczy znów zabłysnęły. Tym razem Szajel ujrzał niezliczone rodzaje roślin i zwierząt, a w sercu poczuł miłość do wszelkich form życia, radość i zadowolenie. Pośród tych uczuć nie było samotności. Kiedy młody arlekin zbliżył się do jej rośliny, ujrzał iż jest z nią połączona; że jedna jest częścią drugiej.

Szajel uśmiechnął się, gdy następna wizja przemknęła przez jego umysł.

- Rozumiem, więc jesteś cześcią tego lasu... Nie martw się, też kocham naturę!

Racjonalnie działający umysł na pewno analizowałby wszystkie wizje i możliwości. Na pewno też zastanowiłby się, jak to możliwe, że kobieta połączona jest z kwiatem. Szajel nie musiał nad tym rozmyślać, wystarczyło mu to, że to zobaczył i stwierdził, że mu się to podoba, po co na siłę wmawiać sobie, że czegoś nie ma? Przejechał palcami po połączeniu kobiety z kwiatem, a potem bez krępacji chwycił jej włosy w palce i potarł delikatnie.
- Trzeba Cię podlewać?

Nieskończony poczuł jak ciepło rozpływa się po jego ciele, sprawiając tym niesamowitą przyjemność. Jednocześnie poczuł też niepokój, a chwilę potem w jego umyśle zawitała kolejna wizja. Tym razem widział, jak z gołej ziemii pod szmaragdowym niebez wystrzeliwują niezliczone pędy roślin, pnące się ku górze, drewniejące. Niebo zmieniało kilkakrotnie swój kolor, z zielonego w złoty, z złotego w błękitny. Kiedy młody las stał się olbrzymią, rozciągającą się po horyzont dżunglą, spadł deszcz. Szajel widział jak ciężkie krople rozbijają się na liściach, spływają w dół drzew, aby spaść na ziemię porośniętą spragnionymi roślinami. Gdy ich korzenie mogły nasycić się wodą, Szajel poczuł przyjemne orzeźwienie, chłód dający życie i przynoszący ukojenie pragnieniu. Nieskończony widział też, jak żyjące w symbiozie z roślinami zwierzęta czerpią pożywienie z darów lasu, polują na mniejsze stworzenia, żeby tylko zaspokoić swój palący głód. Gdy to robiły, skrzydlatego ogarnęło błogie ukojenie. Ostatni obraz pokazywał, jak skóra dziwnej istoty zaczyna lśnić mocniejszym, bardziej intensywnym światłem.

Szajel przysiadł na ziemi obok kobiety rozkoszując się obrazami. Spokój zacisnął swe palce na jego skołatanym sercu, Gentz odnalazł kolejne miejsce które dodawało mu otuchy w jego bolesnej egzystencji. Oparł głowę o niezwykłe siedzisko istoty, która przesyłała wizję do jego umysłu. Tancerz spojrzał na nią i ze spokojem rzekł.

- Byłaś tu, gdy las powstawał? A może ty go stworzyłaś, skoro jestes połączona z roślinami? Pokaż mi więcej... pokaż mi... - Gentz urwał na chwilę, gdy zdał sobie sprawę, że zapewne nie tylko on tu trafił. - Pokaż mi resztę osób które tu przybyły...

YouTube - Fragments of Love - Meditation music by Singer Marcome

Wizja, która jako pierwsza zawitała w umyśle Szajela, dotyczyła odpowiedzi na pierwsze pytanie. Tancerz poczuł bezradność i zagubienie, a chwilę potem ujrzał olbrzymie drzewo o gęstej koronie lśniącego czystym złotem listowia. Korona upstrzona była wieloma kwiatami, o śnieżnobiałych, skrzących się na słońcu płatkach. Z wnętrza jednego takiego kwiatu, który dopiero co rozwinął swój kwiatostan, wydostało się jedno, maleńkie ziarenko ze szczerego złota, nieubłaganie spadające w dół. Przeznaczeniem ziarna nigdy nie było opadnięcie na ziemię, zamiast tego rozbłysło i zniknęło, aby pojawić się pod zupełnie innym, znajomym już Szajelowi, szmaragdowym niebie. Tam też ziarno opadło na ziemię i wsiąknęło w ziemię, podrywając do życia niezliczone, najróżniejsze formy życia... Drzewo, z którego pochodziło ziarno, wydało się tancerzowi dziwnie znajome... Przypominało Drzewo Tanowu, które rosło w centralnej części wschodniej dzielnicy Neverendaaru... Zaraz po tym interesującym odkryciu, Szajel poczuł strach, samotność i zagubienie, kiedy jego oczom ukazały się postacie znanych mu już Nieskończonych - Generała Thornheada, Shakti, Yue'go, Urizjela, Rodericka i Ao. Wszyscy zdawali podążać się w jednym kierunku, niewątpliwie więc dojdzie do ich spotkania. Oprócz towarzyszów z oddziału, Szajel ujrzał niewielkie osiedle wybudowane na środku mętnego jeziora, a także ujrzał widok naprawdę imponujący. Widział miasto, lśniące od złotych świateł, wybudowane na wielkim drzewie. Niezliczone budowle połączone były ze sobą zawieszonymi na liniach mostami. Te zachwycające miasto tętniło życiem...

Szajel nie poderwał się by ruszyć na pomoc reszcie, czy też nie zaczął krzyczeć, że musi dostać się do nich jak najszybciej, dalej siedział na ziemi koło kwiatowej kobiety.
- Czyli Ciebie tez tu zesłała siła wyższa. Musiałaś być samotna...- Gentz uśmiechnął się ciepło do kobiety i poklepał ją po ramieniu. - Nie martw się tez byłem kiedyś bardzo samotny! Ale ty przynajmniej ładnie śpiewasz! Mi lepiej wychodzi taniec. - powiedziawszy to zaśmiał się wesoło.
- Czy te miasta są niebezpieczne? I czy jest tu coś niebezpiecznego?- Gentz znowu zwrócił się do kobiety mimo, że wzrokiem obserwował barwnego motyla.

Szajel poczuł ciepło, wdzięczność i miłość, a po chwili Las pokazał mu mieszkańców miast. Pierwsze, te na jezioru zamieszkiwane było przez humanoidalne, podobne do żab istoty, które zajmowały się najróżniejszymi dziedzinami życia. Wśród nich Szajel ujrzał kilka skrzydlatych postaci. Drugie miasto, skąpane w złotym świetle zamieszkiwały przypominające ludzi, szpiczastouche istoty, miłujące nade wszystko piękno sztuki. Las pokazując złote miasto Szajelowi, otaczał wizję uczuciem zachwytu i nieograniczonej miłości.Chwilę później w umyśle Szajela pojawiła się cały bestiariusz różnorodnych stworzeń, które mogły skrzywdzić delikatne ciało Nieskończonego.

- Miasta nie wyglądają na niebezpieczne... - Szajel spojrzał w górę na korony drzew wciąz oparty głową o fotel stworozny z listowia, jak gdyby w ogóle nie obchodziła go lista zębatych bestii którą ujrzał w swym umyśle. Włosy opadły mu na twarz z cihym brzękiem wisiorków, jeden z nich miał kształt błyskawicy. Szajer zrobił wielkie oczy przypominając sobie czego tak naprawdę szukają.
- Powiedz mi czy była tu kiedyś skrzydlata nieskończona? Nazywa się Valeria, i z tego co mówią powinna mieć w sobie coś z błyskawicy. Byli tu wcześniej jacyś Nieskończeni?

Las ponownie pokazał Szajelowi dwa miasta. W pierwszym z nich przebywało kilka skrzydlatych, podobnych do Szajela istot, w drugim natomiast Las pokazał wizje dwóch kobiet, na których plecach skrzyły się kontury niewidzialnych skrzydeł.

Szajel z uśmiechem podziękował leśnemu duchowi ponownie się zamyślając.
- Nie nudzisz się tu czasem? Ja bym tak nie mógł siedzieć całe życie w jednym miejscu... Da się jakoś opuścić ten las? - nagle zmienił temat Szajel.

Leśna dusza pokręciła głową i pokazała Szajelowi nieskończone połacie bagnistych terenów, porośniętych najróżniejszymi roślinami i zamieszkiwane przez niezliczone gatunki istot. W każdej istocie znajdowała się iskierka życia, pochodząca od samej istoty. Duch zamieszkiwał każde stworzenie, każdą roślinę. Następnie młody tancerz ujrzał wiele podobnych miejsc, w których to śpiewał las, tańczyły wszystkie zwierzęta, owady, rośliny... Na koniec wizji duch pokazał Szajelowi złote miasto, ale przesłał arlekinowi uczucie zawodu, iż nie może mu bardziej pomóc. Gdy wizje ustały, leśna istota sięgnęła ręką do jednego z lśniących kwiatów, wiszących na zielonej łodydze, wyrastającej z rośliny ducha. Z jednego z tych kryształowych kwiatów, na dłoń tkającego pieśni ducha zeskoczyła niewielka istotka, która była długa jak środkowy palec dłoni przeciętnego Nieskońconego.


Stworzonko miało różowe włoski, z jego pleców wyrastały dwa cierniste pędy, zdobione przez dwa różowe kwiaty, podobne do róż. Stworzenie miało nóżki zakończone czepnymi pazurkami i ogonek, z których wyrastały ciernie. Duch lasu podał go Szajelowi, przesyłając uczucia bezpieczeństwa i radości.

Szajel wystawił rękę i delikatnie uniósł stworzonko przyglądając się mu.
- To jest wspaniałe! Piękne, takie żwawe i kolorowe! - arlekin umieścił małe żyjątka na swoim ramieniu i pogrzebał w swojej torbie wydobywając po chwili niebieski wisiorek z kulką na końcu.
- To Dla Ciebie! - nie czekając na reakcję ducha który udzielił mu tak wielu informacji, sprawnie wplótł wisiorek w jej włosy.
- Powiedz mi czy ten małe cudowne stworzonko będzie potrafiło zaprowadzić mnie do obu tych miast?

Leśny duch obdarzył tancerza uczuciem wdzięczności, zadowolenia, zaufania i przyjaźni, po czym przywołał obraz pierwszego miasta, a w nim małą stocznię, przy której zacumowane było kilka drewnianych łodzi. Następnie duch pokazał łódkę płynącą przez bagnistą rzekę, na której końcu promieniowało złote światło.

- Rozumiem, trzeba tam dopłynąć! - zadowolony ze swej dedukcji Szajel zatrzepotał skrzydłami. - Czy znasz jakiś sposób by szybko dostać się do tego miasta na wodzie?

Na to pytanie istota podarowana Szajelowi przez ducha delikatnie ukłuła go swoim ogonkiem, wydając cichutkie popiskiwania.

Szajel spojrzał na stworzonko i podrapał je swoim cienkim palcem po dole brody, jak czasem robi się to zwierzątkom domowym. Następnie spojrzał na ducha lasu smutnym wzrokiem.
- Ja muszę lecieć do reszty, Harl chciał żebym im pomagał, Wypuścisz mnie stąd?

Duch obdarzył Szajela łagodnym uśmiechem, w którym przesłał wyraz swojej opieki i wdzięczności. Rośliny, które otaczały polankę niczym gęsty mur, rozstąpiły tworząc ścieżkę, którą tancerz miał przejść. Zwierzęta otaczające niecodzienną parę ustąpiły z drogi Nieskończonemu...

Szajel uśmiechnął się i przestąpił parę kroków w stronę ścieżki by opuścić polanę, jednak pacnął się w głowę po kliku krokach.
- Zapomniałbym, że z kobietami się żegna inaczej! Ariel się ze mną tak żegnała przed wyjazdem!

Szajel doskoczył do ducha lasu i mocno pocałował kobieto roślinę w usta, po czym pomachał jej i ruszył ścieżką do wyjścia z polanki. Tancerz musiał przyznać że miała bardzo słodkie usta, smakowały niczym najsłodszy sok.

Gentz idąc ścieżką nucił pod nosem melodie która go tu przyciągnęła, i podziwiał piękne rośliny. Duszek którego podarowała mu kobieta siedział na jego ramieniu i wymachiwał wesoło nóżkami. Arlekin spojrzał na niego kątem oka i przyjrzał mu się dokładnie.

- Hymmm, musze Cię jakoś nazwać... Jesteś niezwykły i piękne , ale jednocześnie potrafisz ugryźć i pokazać pazurek... Niemal jak róża. Właśnie tak, to będzie idealne imię! Od dziś będę na ciebie mówił Rozi dobrze? – Szajel palcem pogłaskał małą główkę roślinki która zapiszczała radośnie.
- Dobrze Rozi, a teraz musimy dostać się do miasta na wodzie. Pokażesz mi drogę?

Rozi wesoło zapiszczał i wskoczył na głowę Nieskończonego, wygodnie usadawiając się między wisiorkami. Mała rączka poklepała Szajela po głowie, po czym chwyciła dwa kosmyki jego włosów niczym lejce. Gentz rozłożył skrzydła i wzbił się w górę, a uradowana Rozi zaczęła nim kierować, piszcząc głośno ze szczęścia.
 

Ostatnio edytowane przez Ajas : 30-10-2010 o 17:17.
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172