Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-07-2011, 19:36   #1
 
Michajasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Michajasz nie jest za bardzo znany
[Autorski storytelling] Sesja "Miasto Kelrad".

Przedzimie, Kelrad roku 1184.



Wieczorem wczesnym, ledwie słońce ustąpiło miejsca księżycowi, we wszystkich karczmach i gospodach miasta Kelrad rozbrzmiewało jedno zagadnienie. Różni ludzie przekazywali różne wieści aż w końcu, odwiedzając przybytków parę, wieści gryźć się zaczęły ze sobą. A mówili wszyscy o secesji lub - w języku bardziej przystępnym – odłączeniu się Klejnotu Południa od cesarstwa.

Norithor, bo tak w oficjałach miasto się zwało, z dawna łamał święte zasady prawa, religii i obyczajów aż w końcu sięgnął po kwintesencje pogardy dla jedności cesarstwa i zalegalizował magię przeklętą. Rzecz ta stała się bodajże cztery miesiące temu. Wówczas miłościwie panujący cesarz Malwer IV zwołał nadzwyczajne spotkanie senatorów by radzić nad tym, co uczynić należy. Panowie senatorowie zadecydowali, że należy zgasić przejaw buntu wobec prawideł, religii i obyczajów w samym zarodku. Senatorowie, głównie z południowych królestw i księstw, nie zgadzając się z decyzją podjęta, zostali oddelegowani do domów w rodzinnych stronach. Ogłoszono zatem wymarsz w kierunku Klejnotu Południa. O pomoc poproszono także zakony kościelne, w tym rzecz jasna sławny Zakon Najwyższego Słowa, lecz te – pochłonięte niesieniem wiary i cywilizacji na północy – nie przystały do wojny.
Zjednoczone armie cesarstwa Rispodelhii spotkały się z wojskami Norithoru sprzymierzonymi z hetmanami wojsk Atrynii.
Klęska jaką poniosło cesarstwo obiła się szerokim echem wśród wszystkich warstw społecznych. Jedność została zachwiana czego dowodem była wieść posłyszana dzisiaj.

Emiel

Łowy zapowiadały się wielce obiecująco. Ranek był chłodny i suchy. Wpadłeś na trop, sugerując się śladami, sporego dzika. Szedłeś długo bowiem dopiero około południa był w zasięgu twojego łuku. Przymierzając się do strzału usłyszałeś znajomy dźwięk rogu. Dwóch myśliwych – Karman i Teodor – musieli polować w pobliżu. Zdecydowałeś dołączyć do nich i namówić ich do współpracy. Nie minęło wiele czasu gdy staliście naprzeciw siebie. W trójkę odnaleźliście trop dzika i oddaliście strzały.

To nie był dobry dzień.

Dzik rozjuszył się wielce gdy dosięgła go jedyna strzała – twoja. Prędko zorientował się z której strony zostały oddane strzały i rzucił się w dziki pęd. Rozpierzchliście się momentalnie i zdawałoby się jakoby wszystko miało iść zgodnie z planem. Któż jednak może przewidzieć kaprysy losu? Karman, który zerwał się jako ostatni, odwróciwszy się plecami do zwierzęcia źle stanął i stracił rezon. Ta chwila wystarczyła by dzik stratował go rozszarpując nieszczęsnemu myśliwemu nogę.

Zwierzę padło dopiero po pięciu godzeniach strzałą. Krew bryzgała z wielką mocą, a Karman z sekundy na sekundę robił się bledszy. Niewiele mógł uczynić zwykły myśliwy.

Nim pomarł klął i wściekał się na zwierzę. Kazał je czym prędzej oskórować i zebrać jak najwięcej mięsa. Mówił, że czymś żonę i piątkę dzieci, musi wykarmić. Wszystko działo się zbyt szybko ażeby podejmować rozsądne decyzje. Dlatego Teodor czynił wszystko byle uspokoić Karmana.

Gdy umarł, Teodor wziął go na bark, a tobie zalecił spakowanie skór i mięsa do sakw.

Jest wczesny wieczór, pośród drzew znać proste chaty podgrodzia. Na północ od was, w stronę traktu, słychać konie w stępie. Rachując ich dobytek można by restaurować całe podgrodzie.

- Ech, ciężki zaraza jest – jęczał Teodor. – Co powiemy jego żonce? Może ty to zrobisz Emiel, co? Ja to niewygadany jestem i w ogóle…

Aveler

Jet jest niesamowity. Czas spędzony na śmietnisku musiał nauczyć go przynoszenia znalezionego żarcia do jego legowiska.
W tym czasie zajmowałeś się wertowaniem jednej z ksiąg twojego autorstwa. Jak co wieczór zresztą. Właśnie miał trafić cię szlag – bo gdzieś receptura na Gorejące Pnącze być musi! – gdy poczułeś nieprzyjemny swąd. Garlica? Onionrutus? Nie. Żadne z tych ziół nie wydaje tak przykrego zapachu. To… To padlina! Odwróciwszy się do kundla zauważyłeś jak bacznie się przygląda swojemu znalezisku. Miał już je chapnąć gdy przegoniłeś go i ujrzałeś nic innego jak dłoń.
Gdyby nie lata podróży, doświadczeń przyprawiających o zdumienie, paw – skrywający się w twym żołądku – dostosowałby się do nakazu eksmisji. Nie stało się tak jednak.

Sina dłoń wydziela paskudny zapach. Nie jesteś w stanie określić kiedy została odcięta, lecz masz pewność, iż dłoń owa należała do mężczyzny. Obgryzał paznokcie – kolejny pewniak. Knykcie są grube, a opuszki palców zdają się otarte, a wzdłuż nich znać zabliźnioną ranę. Były właściciel dłoni musiał niejednokrotnie zaciąć się czymś… Ponadto na palcu środkowym i kciuku dostrzegasz blady okrąg równo oplatające palec.

Receptura na Gorejące Pnącze leży na stoliku, pod którym zwykł spać Jet. Wypadałoby uwarzyć parę flasz. Wszak okoliczne moczymordy potrafią cały tydzień prosić o fenigi byle by napić się wyjątkowo mocnej wódki o skutkach przyszłych wcale nie tragicznych.

Emerlin

- Pani da miedziaka, co?! – Warczał żebrak idący już dobry kwadrans za tobą. – No dajże zarazo miedziaka!

Przyczepił się do ciebie gdy tylko opuściłaś dzielnicę, w której mieszkasz. Tacy jak on nie mają tam prawa wstępu. Kilka szybkich łypnięć pozwoliło ci stwierdzić, że żebrak owy musi być mieszanej krwi. Kulał i pluł co chwila jednak jego delikatnie spiczaste uszy mówiły więcej niźli wiedza i słowa. W końcu domyślił się gdzie idziesz. Machnął na ciebie ręką, mrucząc coś pod nosem o rudych i fałszywych, aż w końcu ruszył w stronę mostu.

Wejście do dzielnicy elfów zawsze wygląda podobnie. Wyczekujesz kiedy ich straż zniknie z pola widzenia, a dopiero potem zapuszczasz się w jedną z mniejszych uliczek tej dzielnicy. Potem wychodziłaś na częściej uczęszczane drogi. Tamtejszy tłum nijak się ma do tłumów z wielkich dzielnic ludzi. Teraz, gdy słonce zachodzi, elfy zamykają się w swoich domostwach, a od strony slumsów słychać nieprzyjemne wrzaski i gardłowe śmiechy. Pijani ludzie, z całą pewnością, zapuszczają się tu w poszukiwaniu rozrywki.
Zachowując ostrożność włóczysz się po ulicach w poszukiwaniu Elverena. Ostatnim razem spotkałaś elfa w okolicach Dębu – sacrum dla pobożniejszych mieszkańców tego rejonu. Właśnie tam skierowałaś swoje kroki.

Będąc już nieopodal Dębu posłyszałaś znajome śmiechy. Nie od dziś wiadomo, że sierżant Blaugwert uwielbia odwiedzać tą dzielnicę ze swoimi podkomendnymi. Sierżant okrył się złą sławą płodząc bękarty paru elfkom dusząc je zaraz po narodzinach. Sprawa wyszła na jaw gdy rzecznik dzielnicy doniósł do kapitana sprawy miejskiej. Od tamtej pory Baugwert rżnie uważniej, a repertuar niegodziwości poszerzył o mordy, a w najlepszym wypadku, okaleczenia. Tutaj twoje pochodzenie nie ma żadnego znaczenia. Musiałaś więc przeczekać w cieniu aż strażnicy miną cię.

Zaczął zapadać zmrok. Obok dębu zauważyłaś trzy osoby. Pierwszą z nich był Elveren. Tłumaczył gorączkowo coś pozostałym personom skrywające swe oblicza pod kapturami. Pośród szarówki dojrzeć coś trudno, ale dopatrzyłaś się, iż spod jednego z kapturów wypływają mleczne włosy, które kołysał delikatny powiew wiatru.

Stoisz z boku, bezpieczna w cieniu. Niestety to zbyt daleko aby wyłapać treść rozmowy.

Hymiel

Jedno jest pewne – Jegor Dagacid nie jest kompanem w zmaganiach alkoholowych.
Ostatnia sprawa poszła wyjątkowo gładko. Była także wyjątkowo głupia. Tydzień temu zgłosił się do ciebie ucywilizowany barbarzyńca, który pod sztandarami Najwyższego Słowa bił swoich ziomków. Jegor Dagacid, znany z łba żelaznego i żartu ciężkiego, swoją bujną brodą chwalił się każdemu, a jego flagowym powiedzeniem stało się: „A coż panienka tak mizernie chętna? Na brodę zerknijcie! A wiadomo, że im broda większa tym w zapasach miłosnych mąż lepszy! A wasz mąż jaką to brodę ma?” Naraził się tym biedak paru tutejszym kramarzom, którym Jegor przyprawił rogi. Capnęli go zatem pośród mroku i ogolili gdy już pozbawili go przytomności. Jako że sąsiadujecie z Jegorem, poprosił cię o pomoc obiecując dwa szelągi i coś jeszcze. Popytałeś, pochodziłeś, tego wystraszyłeś zmyślonymi paragrafami, aż w końcu wywiedziałeś się wszystkiego i prawdę przedłożyłeś zleceniodawcy.
Pieniądze otrzymałeś, a coś jeszcze okazało się rozpustną libacją. Popołudniem, gdy zbudziłeś się, zauważyłeś Jegora w towarzystwie dwóch znajomych kurew. Nie jesteś pewien czy kiedykolwiek wlałeś w siebie tak ogromną ilość alkoholi i wymacałeś tak wiele par cycków. A wszystko to gwarantował Dagacid – ucywilizowany barbarzyńca, ongiś zakonnik Najwyższego Słowa.

Gdyby ktoś kiedyś powiedział ci, że Muzdar, chłopak któremu ojciec imię dał po swoim kochanym psie, stanie się płatnym mordercą zaśmiałbyś się przeraźliwie głośno. Do dziś wspominasz z uśmiechem gdy ten mały zasmarkaniec odwiedził rzeźnię nocą w wiadomych tylko jemu celach. Znalazłeś go rankiem gdy zarzygany omdlał przy beczce z wnętrznościami. Gdy go ocuciłeś zwiał prędko. Miał może wtedy z siedem lat i nic nie wskazywało na to, iż wyrośnie z niego ktoś taki.
Na Czterech Kołach mówią na niego Diabeł z Kelrad. Znasz to przezwisko odkąd zacząłeś gromadzić informacje. Wymuszenia, morderstwa, pobicia, nadużycia, hazard, gwałty, a w tym gwałt na pani Raukenhart choć w tym przypadku trudno dowieść czy to pani Raukenhart nie zgwałciła Muzdara.

Donoszą nań wszyscy bez wyjątku: ofiary, rzezimieszki i warchoły różne, straż miejska, a nawet uczeni i profesorowie. Nikt jednak nie może uczynić nic z Diabłem. Bowiem zlecenia przyjmuje nawet z najwyższych wart społeczeństwa gdzie jego ostrze bywa najlepszym rozwiązaniem politycznym. Te osoby zwykło się zostawiać w spokoju.

I tak by było. Żegnając męża młodszej z sióstr poczułeś, że Muzdar uderzył cię w twarz. Diabeł z Kelrad zgwałcił twoją siostrę w jej własnym pokoju zostawiając skatowaną, acz żywą.
 
__________________
Kiedy ci smutno i nudno troszeczkę
Wsadź se granat między nogi
I wyciągnij zawleczkę.

Ostatnio edytowane przez Michajasz : 14-07-2011 o 01:52.
Michajasz jest offline  
Stary 11-07-2011, 10:54   #2
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Większość dzisiejszego dnia, mężczyzna rozmyślał, jakby tu zapewnić byt sobie, jak i swojemu czworonożnemu towarzyszowi. Nie mógł liczyć na wsparcie władz, gdyż ich wymarcie jedynie pomogło by miastu, aniżeli utrzymanie kolejnego to biedaka. Mimo wszystko posiadał te szczęście, iż miał gdzie mieszkać, wiedział że czeka na niego łóżko oraz w miarę bezpieczny kąt. To i tak dużo, spoglądając na bezdomnych, czy slumsach gdzie w jednym pokoju przebywała wówczas cała rodzina. A władza, władza do tego dopuszczała, jednak niezaradność istot żywych także tutaj się odbija. Na dodatek świadomość iż prawdopodobnie będzie trzeba uniżyć się do żebrania, powoduje w nim pewien niesmak. Zawsze miał coś na wymianę, nigdy nie oczekiwał czegoś za nic... Taki stan doprowadzał go do zmian nastroju, jednak mimo wszelkiego okrucieństwa, ukojeniem dla niego było pisanie. A pisał bardzo dużo, niekiedy było tak iż całe noce nie wystawiał oczu z ksiąg, bądź pustych jeszcze wtedy stronic.

W tamtych czasach księgi miały ogromną wartość. Jeszcze większą dla szlachty, jednak jego twory były dość niezwykłe, były to encyklopedie, książki przygodowe, literatura piękna jednym słowem, prozy, wiersze to wszystko komponowało się i dawało, prace w której każdy znajdzie coś dla Siebie. Niestety do pisania potrzebny był atrament, oraz pióra. Co prawda posiadał Jeszcze zapas który zyskał podczas podróży, jednak niezwykle szybko się kończył.

"Wnet przywódca elfów, jako dumny Pan
Świadom swej siły, władzy jak i wiedzy
Uznał albowiem, iż wszelkie prośby
Jak i spełnienia, pragnienia jak i wiara
Winna trwać przez wieki, albowiem wniesie
Świadomość, prawda oraz sens, sens życia"


Zapisał takimi oto słowami, sens elfiego bytu, które uświadomił sobie podczas podróży. Wiedział że jest to tylko jego opinia, opinia którą stworzył z obserwacji, może właśnie ten Elf, pozwolił się poznać z takiej oto strony ? Tego zapewne nigdy się nie dowie. Ale uznał iż spotkani z nim, to coś niesamowitego. Niestety jednak, elfy które znajdują się w mieście, mimo iż niektóre dumne, to jednak bez ich świetności, bez ich ambicji. Wnet mógłbym rzec iż stały się "proste". A w końcu pochodzili z rasy, która przetrwała tysiąclecia, należą do "pierwotnych" mieszkańców tych ziem. Ludzie bowiem byli stosunkowo młodym bytem. Aveler pragnął porozmawiać z jakimś przedstawicielem tego szlachetnego gatunku, jednak oni traktowali go strasznie nieprzychylnie, jednak On nie poddawał się i jeśli mógł pomóc robił to bez żadnych problemów. Drugim tematem który chciał opisać, to przedstawicieli arystokracji, jednak i Ci nie zadają się z osobami niskiego stanu. I mimo iż jego rodzina wywodzi się z mieszczaństwa, On sam nie posiada podstaw by za takiego się uważać. Z przedstawicieli wielkich rodów, chciałby usłyszeć opowieść cesarza, na temat jego urzędu oraz godności, niestety jest to po prostu niemożliwe, wręcz nie realne. Tak więc musi ograniczyć się do spraw przyziemnych. i właśnie był nim chociażby Gorejące Pnącze.

Długo szukał tej receptury, wiedział że gdzieś tutaj leżała, być może to ze zmęczenia, albo głodu, jednak musiał Ją znaleźć. Z tego mógłby wyżyć przez tydzień ! Wnet poczuł ohydny zapach, nim przyszło mu spojrzeć co może być tego przyczyną, zaczął rozmyślać nad wszelkimi roślinami, które to wydają z siebie nieprzyjemne aromaty. Kiedy ujrzał znalezisko swojego przyjaciela, to niemalże przeraził się. Przegonił psinę, po czym zakrywając usta, rękawem szaty, zbliżył się do ów dłoni. Okrąg na palcach, obgryzane paznokcie, skaleczenia, jednak nie musiałby być od tortur, być może zacięcia. Aveler nie mógł zgłosić tego straży, gdyż bał się konsekwencji na dodatek mogli by znaleźć coś w jego domostwie, tak więc szybko otworzył pusty pojemnik który leżał na półce, po czym sprawił iż dłoń samoistnie dostała się do pakunku, przekręcił pojemnik, by nie wydobywał się nieprzyjemny zapach. Chwilę później zawołał psinę.

- Jet ! Posłuchaj mój mały. Rozumiem że jesteś głodny, jednak obawiam się iż twój żołądek może wpakować nas w kłopoty...Tak więc, musisz udać się teraz ze mną i może czegoś się dowiemy. Jak tylko wrócimy zacznę wytwarzać mój "magiczny napój" - Dodał z lekkim uśmiechem

Człowiek ze zwierzakiem ruszył przed siebie, szczelnie zamknął dom, by nikt ciekawski nie dostał się do niego, po czym udał się w stronę Fili Elfickich. Co prawda był tam parę razy. Jednak była już późna pora więc miał problemy z orientacją. Kiedy przechadzał się po ludzkich dzielnicach, było to stosunkowo bezpieczne, co jakiś czas natrafiał na straż oraz kilku żebraków. Na szczęście sama dzielnica elficka też była jeszcze spokojna, chociaż opustoszała. Mężczyzna wówczas ujrzał jedną ze świątyń,więc postanowił Ją odwiedzić, przed wejściem zdjął swoją czapkę by nie okazać braku szacunku...

Po wejściu do budynku, jego mały towarzysz nie odstąpił go na krok. Mężczyzna szybko rozejrzał się po budynku i starał się zapamiętać jak najwięcej obiektów. Obiektów które mógłby później opisać, a przy okazji porównać z Tymi, które już spotkał podczas swoich długich podróży. Piesek cały czas z wyciągniętym jęzorem przyglądał się swemu Panu, niemalże jak w obraz. Jego wielkie oczy prawie świeciły ze szczęścia. Aveler szybkim gestem pogłaskał psinę, po czym powiedział

- Witajcie... Zwę się Aveler Venteratis. Nie martwcie się, chciałem jedynie z Państwem porozmawiać... Moim interesem nie jest służba tutejszej władzy, a przychodzę jeno jako osoba prywatna. - Uchylił głowę w przyjaznym geście.
- Moglibyście opowiedzieć Mi, czy nie wydarzyło się tutaj ostatnio coś straszengo ? Ja wiem... Że całe życie w takim terenie, gdzie ludzki bat, obdarza swym pokłonem wasz lud... Jednak, czy doszło tutaj do morderstwa ? Okrutnego... - Dodał cicho, jednak nie ukrywał wyraźnego zainteresowania
 

Ostatnio edytowane przez Cao Cao : 14-07-2011 o 11:48.
Cao Cao jest offline  
Stary 13-07-2011, 16:59   #3
 
Erissa's Avatar
 
Reputacja: 1 Erissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputację
Ostatni uśmiech pojawił się na jej twarzy gdy siedziała już na parapecie okna
- Nie martw się, wrócę przed świtem – zapewniła i zeskoczyła spuszczając się na zaczepionej linie, jej stopy cicho stuknęły o dach nieco niższej sali bankietowej, powoli i ostrożnie zsunęła się na werandę, a po niej już do ogrodu. Kryjąc się w cieniu rozłożystych drzew przemknęła obok wypielęgnowanych krzewów i rzeźbionych ławeczek, przebiegła koło fontanny przedstawiającej jegomościa na koniu, którego wiecznie zadowolona twarz zawsze ją irytowała. Wreszcie stojąc poza murami posiadłości odetchnęła z ulgą. Wiedziała, że matka z pewnością śpi już albo wizytuje w swojej sypialni hrabiego, z którym zwykła trenować kondycję i czystość głosu, zazwyczaj jednocześnie. Spojrzała za siebie, by upewnić się, że nikt nie podąża jej śladem i lekkim truchtem ruszyła mijając kolejne wille zadufanych w sobie i napuszonych szlachciców. Zwolniła dopiero, gdy zostawiła za sobą dzielnicę, w której spędzała nudne i długie chwile czegoś, co zwykło nazywać się żywotem. Jak można znajdować przyjemność w niekończących się balach, utarczkach słownych świadczących podobno o elokwencji, czy wymianie plotek? Tak, oczywiście każdego interesuje, że Baronowa Karen kupiła do ogrodu kryształową rzeźbę, a lord Thomas zdradza żonę z córką swojego sąsiada… Paranoja…

Z zamyślenia wyrwał ją odgłos kroków, odwróciła się powoli, by zobaczyć jegomościa w średnim wieku, tłuste włosy spływały strąkami na ramiona, a połatana odzież wydzielała odór mogący z powodzeniem zastępować stosowane przez dyplomatów bakcyle zarazy, które zwykli podrzucać do obleganych twierdz. Westchnęła głęboko i ruszyła przed siebie nie przyspieszając kroku. Wolała nie mieć świadków, jednak nawet człowiek ubogi jest, wbrew pozorom, człowiekiem wolnym do czasu, aż arystokratka nie zdradzi mu się ze swoim pochodzeniem, czego z wiadomych względów wolała uniknąć. Może za chwilę znudzi mu się łażenie za nią? W każdym razie postanowiła nie zwracać na niego uwagi i po prostu robić swoje. Drogę znała już dość dobrze, więc podążała pewnym krokiem starając się nie rozglądać na boki, co chwilę poprawiała tylko kapelusz, którego szerokie rondo zasłaniało jej twarz i skrywało płomieniste włosy, taką przynajmniej miała nadzieję. Obdartus musiał prawdopodobnie zauważyć, że coś tu nie pasuje, może wyczuł odróżniający się od smrodu ulicy delikatny zapach magnolii, który rozsiewała dookoła siebie dziewczyna? W każdym razie odgłosy walczących kotów, czy zamykanych okiennic zagłuszyła chrapliwa prośba
- Daj Pani miedziaka…
Westchnęła jeszcze głębiej i poprawiła tylko kapelusz, wpadała w irytację.
- Pani da miedziaka, co?! – powtórzyło się naleganie. „No dobra, jeśli dostanie czego chce to może się wyniesie i da mi spokój.” Dyskretnie sięgnęła do ukrytej sakiewki, gdy nieznajomy zacharczał znowu niecierpliwiąc się widocznie
No dajże zarazo miedziaka!
Emerlin mimo, że może bardziej tolerancyjną, ale wciąż była szlachcianką, od dziecka nawykłą do okazywania jej szacunku, słysząc słowa zacisnęła tylko machinalnie palce na rapierze i szybko wyszarpnęła dłoń z sakiewki
- Zarazo?! – odwróciła się, ale choć była wściekła jej głos pozostał zimny, drwiący i opanowany – Spieprzaj dziadu albo będziesz miał dodatkowy wywietrznik w brzuchu – popatrzyła na niego z pogardą. Nieokrzesaniem sam się chamie pozbawiłeś szans na dobrą kolację i kąpiel, którą mogłeś kupić za ofiarowane pieniądze.

Nie czekając na jego odpowiedź ruszyła znowu przed siebie odprowadzana tylko wyzwiskami uwzględniającymi w szczególności kolor jej włosów, usposobienie i ulubioną czynność, której zwykła oddawać się jej matka. W tym ostatnim miał akurat dużo racji. Po chwili stanęła jednak przed wejściem do dzielnicy elfów. Kręciło się tam wiecznie pełno straży, ale nie ma się co dziwić, za wszelką cenę ludzie starali się zrobić z długouchych krwiożercze bestie, które tylko pragną ludzkiego mięsa, ci drudzy starali się ratować swój wizerunek z kolei własną strażą próbując przeciwdziałać nocnym rozbojom… Jaki tego skutek każdy widział. Schowała się za załomem ściany jednego z pobliskich domów i odczekała kilka chwil aż minie ją jeden z patroli, po czym cicho przemknęła za ich plecami znajdując szybko schronienie w cieniu i zniknęła w wąskiej uliczce. Trzeba było przejść jak największą część dzielnicy, była pewna, że elf także jej oczekuje, jednak pozostaje kwestia by znaleźć się w jednym miejscu i w tym samym czasie… Cóż, minięcie się może mieć przykre konsekwencje zarówno dla niego jak i dla niej. Gdzie ostatnio się spotkali? Dąb… Tak, to powinno być dobre miejsce, możliwe, że właśnie tam jej się spodziewa. Nie czekając ani chwili ruszyła ostrożnie rozglądając się dookoła, nagle gdy była już niemal u celu w głębszy cień uliczki instynktownie wepchnął ją odgłos, którego najbardziej ze wszystkich nie chciała dziś usłyszeć… Ten śmiech…
- Blaugwert, widzę, że znowu się dziś dobrze bawisz – szepnęła do siebie i przylgnęła plecami do ściany stając się niemal zupełnie niezauważalna dla niewidzącego w ciemności postronnego obserwatora. Poprawiła klamry wysokich butów i sprawdziła rapier szykując się do ewentualnej walki, jednak strażnicy minęli ją grzecznie i zniknęli gdzieś za jednym z wielu zakrętów zbudowanej niczym labirynt dzielnicy elfów. Rozglądnęła się dookoła wysuwając twarz z mroku i popędziła w stronę dębu, od którego dzieliły ją już tylko dziesiątki metrów, jednak kolejny widok ponownie sprawił, iż zagłębiła się w ciemności; owszem, znalazła Elverena, ale było go…trzech… Uśmiechnęła się do siebie na to stwierdzenie. Mężczyzna sprowadził ze sobą dwóch towarzyszy. Czyżby pułapka? Nie, z pewnością nie, nie miał przecież powodów, pomogła mu ostatnio, teraz chciała od niego tylko kilku informacji. Zlustrowała uważnie tajemnicze osoby, których twarze ukryte były pod głębokimi kapturami, mlecznobiałe włosy jednego z nich przynosiły na myśl…maga? Stojąc jak kołek nie tylko niczego się nie dowie, ale może sobie również zaszkodzić. Wzięła głęboki oddech, poprawiła lekko rozchyloną na piersi koszulę, przekrzywiła kapelusz starając się jeszcze dokładniej ukryć twarz i ruszyła lekkim chrząknięciem dając o sobie znać, lepiej nie zachodzić maga od tyłu ani z zaskoczenia, może to się skończyć wypaloną w brzuchu pamiątką
- Witajcie Panowie – popatrzyła na nich przeszywającym spojrzeniem zielonych oczu – Elveren, może mógłbyś nas przedstawić albo choć uprzedzić mnie z kim mam przyjemność, bo mniemam, że nasi goście wiedzą już o mojej osobie dostatecznie dużo – uniosła brew w geście zniecierpliwienia
Elveren począł przewracać prędko oczami. Jeden z zakapturzonych mężczyzn pokręcił głową w kierunku elfa, a jego mleczne włosy zakołysały się. Po tym ruszył w kierunku mostów.
- Em... Ja... - jąkał się Elveren, widać było, że jest zdenerwowany, przestraszony
Drugi, mniejszy, skrzywił łeb i spojrzał na nią nie odsłaniając przy tym swojego oblicza.
Czyli jednak nie wiedzieli o naszym spotkaniu...” przemknęło jej przez myśl
- No dobrze - popatrzyła badawczo na nieznajomego, później na Elverena - Może was zostawię, jeśli macie jakieś sprawy do omówienia? - spytała zniecierpliwiona z każdą chwilą bardziej - Bo my później jednak też mamy coś do załatwienia
To nie poprawiło humoru elfowi. Wydawał się być coraz bardziej spięty.
- No nie wiem, nie wiem Emerlin. Zresztą co ty ode mnie chcesz? Co ja mogę wiedzieć?
Nieznajomy nie drgnął.
- Wiesz coś na temat mojego ojca, prawda? – starała się ignorować obecność tego drugiego, przynajmniej do czasu - Powiedz mi co takiego się stało - poprosiła powoli - Cokolwiek, powiedz cokolwiek wiesz
Elveren łypnął na nieznajomego. Skinął mu głową i oddalił się pozostając jednak w zasięgu wzroku.
- Nic dobrego nie mogę ci przekazać, Emerlin - powiedział prędko elf zniżonym głosem - Twój ojciec był w świątyni Jokhi, tutaj w naszej komunie. Zjawił się tam wieczorem gdy tylko obecny jest wielebny Re'Mewieth. Pomagałem wielebnemu w porządkach przed nabożeństwem i wtedy zjawili się tamci... Było ich trzech... Nie! Czterech. Twój ojciec bronił się długo, ale musiał ustąpić bo... - Elf zmieszał się jakby miał coś do przekazania, lecz…bał się?
- Bo co? - popatrzyła na niego badawczo - Elveren, powiedz wreszcie - upomniała go - O co chodzi? Wiesz kto ich nasłał?
- Ni... Nie wiem kto ich nasłał, ale wiem kto zadał zdradziecki cios...
- Więc kto? - świdrowała go wzrokiem - Wyduś to wreszcie - westchnęła
- Wielebny Re'Mewieth - jęknął i rozejrzał się pospiesznie
- Bredzisz - powiedziała z szeroko otwartymi oczami - Bredzisz Elveren. W co ty chcesz mnie do cholery wpakować? Mam walczyć z NIM?! - potarła zdenerwowana kark - Kto tam jeszcze był?
- Wierz lub nie - naburmuszył się nagle - Zwiali potem i zabrali ze sobą ciało. Mnie nikt nie widział... Przynajmniej tak mi się zdawało. Tych, co usiekłaś niedawno to byli tamci.
- Nie obrażaj się jak panienka - westchnęła znowu - No dobrze, czyli ze świadków pozostał nam tylko wielebny... - zastanowiła się chwilę - Chyba będę musiała pomówić z nim, ale to jednak... hm, wymaga większego zaplanowania dalszych kroków - podniosła na niego wzrok - Dzięki za pomoc, mam u ciebie dług. Poza tym... - wskazała dyskretnie oczami na mężczyznę za sobą - Kim jest tamten? Masz kłopoty?
- Muz, idź już sobie - rzucił elf - Pan Tasartir nie mówił, że masz za mną łazić krok w krok...
Nieznajomy parsknął i podszedł do niej bliżej.
- Jestem Muzdar - powiedział ściągając kaptur
Był może jej rówieśnikiem. Miał ostre rysy twarzy, szare oczy i tłuste włosy spięte z tyłu głowy.
- A ty? Masz kłopoty? - Uśmiechnął się parszywie
- Uważaj, Eme... - Elf syknął przez zęby - To morderca.
- Czego od niego chcesz? - zapytała patrząc na niego kątem oka - Ma długi? Czy raczej zawinił czymś innym? - odwróciła powoli głowę, wolała zachowywać się jeszcze przez chwile ostrożnie, nie znała możliwości człowieka
- Nic ci do tego, panienko - mruknął
- Ma mnie chronić - wytłumaczył Elveren - Ktoś na mnie poluje. Pewnie znajomkowie takich, coś zarąbała niedawno... Muzdar ma dbać by nic mi się nie stało.
- Mylisz się, nawet nie wiesz ile mi do tego - kąciki ust lekko jej się uniosły - Jak na kogoś, kto ma dbać o twoje bezpieczeństwo chyba... zbyt się go boisz, ale nie wnikam - popatrzyła badawczo na znajomego elfa - Do zobaczenia - objęła go na pożegnanie - Gdyby coś wiesz, gdzie mnie szukać, albo pisz - syknęła mu ledwie dosłyszalnie do ucha
- Tylko nie brnij w to zbyt głęboko - mruknął gdy uścisnął ją - Tutaj nie chodzi tylko o twojego ojca.
- Nie martw się i daj znać, gdy będziesz mógł rozmawiać swobodniej - szepnęła i odsunęła się - Do zobaczenia przyjacielu i... - popatrzyła na Muzdara - ...Panie - skinęła lekko głową

Odchodząc nie obejrzała się ani razu choć bardo ją kusiło by sprawdzić co robią jej rozmówcy. Ten człowiek miał go chronić, ale Elveren wydawał się dziwnie przerażony jego obecnością… Westchnęła głęboko. Pozostawało mieć nadzieję, że przyjaciel niedługo się z nią skontaktuje i wyjaśni powody swojego dziwnego zachowania. Tak czy inaczej miała już jakąś informację… Ten cały wielebny maczał palce w zabójstwie… Trzeba było jakoś zbadać całą sytuację. Skierowała swoje kroki do świątyni z zamiarem dyskretnego rozglądnięcia się i powęszenia.
 
__________________
"Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można."
A. Sapkowski

Ostatnio edytowane przez Erissa : 14-07-2011 o 22:01.
Erissa jest offline  
Stary 14-07-2011, 01:26   #4
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Hymiel stanął przed kamienicą zamieszkałą przez szczęśliwe, choć nie tak młode już małżeństwo. Gwałt powinien dodać jego siostrze kilka lat. Nie sposób jednak na to zaradzić... no może poza wizytą w kościele i rozmową z duchownym. Niektórym to pomaga. Mocno wierzył że Keshia należy do tej części ciżby ludzkiej zamieszkującej (niech biją dzwony) wielki Kelrad.

- Ech... kurwa - zaklął bezsilnie pod nosem - Muzdar ty parszywcze...

Słowa rzucane na wiatr. Jeszcze nie wiedział co mu zrobi, chociaż gdy usłyszał imię sprawcy, przed Jurastionem przysiągł rychłą śmierć złoczyńcy. Teraz gdy wieczorny powiew bryzy znad Oceanu Wielkiej Wody trochę otrzeźwił jego myśli, zakładał powolne tortury i trzydniowe (jak nie dłuższe) męczarnie przed śmiercią.

Tak naprawdę sytuacja była daleka jeszcze od rozwiązania. Muzdara trzeba było znaleźć i zakuć w kajdany. Bił się z myślami czy nie oddać go potem do najbliższej strażnicy zgarniając pewnie bajeczną sumę za jego głowę, ale szybko stwierdził, że to dylemat który rozwiąże się z czasem. Zostawała jeszcze sprawa pracodawców (byłych, jak i przyszłych) których śmierć mordercy mogła wielce poruszyć, do tego stopnia, aby nasłać na Hymiela innych zbójów. Jednak na razie postanowił się skupić na problemach doczesnych - odnalezieniu Muzdara.

Ruszył spokojnym spacerem stąpając po startych już z wierzchu kocich łbach. Latarnicy już zdążyli zapalić połowę latarni, więc przemierzał tą ciemniejszą stronę ulicy. Swoje kroki skierował na Cztery Koła, chociaż w pierwszym odruchu chciał iść do "Szczęśliwego Kupca" lub "Rybiej Ości". Bynajmniej w celu pijatyki (choć po tak wstrząsających wieściach bogowie świadkami, przydałaby się), a raczej pozyskania informacji (coby na pewno się wiązało z butelką gorzkiej). Wolał jednak od razu sprawdzić u źródła, czyli tam gdzie młody morderca się wychował z rówieśnikami. Już dawno, jeszcze w trakcie egzotycznych podróży porzucił stereotypy, aby szukać nieuchwytnych złoczyńców po spelunach i slumsach. Taki człowiek jak Muzdar miał monety - czy to z kradzieży, czy ze zleceń, ale miał. Dlatego prędzej go szukać po karczmach kupieckich, a może nawet (biorąc pod uwagę skuteczność i popularność zabójcy) przy stoliku w "Złotym Kurze". Tą ostatnią myśl jednak porzucił szybko. Możni mogli z chęcią korzystać z noża bandyty, ale pozwolić mu siadać do jedzenia ze sobą, to już zbyt duży ciężar dla sumienia.

Ulica Długa, która miała go zaprowadzić do tej części dzielnicy, w której spędził swoją młodość, była w istocie długa. Dlatego też miał dużo czasu na rozmyślania. Zastanawiał się z kim skumany był w szczeniackich latach Muzdar. Chudy, Mol, Zetka... nie. Odrzucił ich wszystkich. To byli znajomi pierwszego rzutu. Tacy co albo nie sypną kuma, albo się go boją. Musiał szukać znajomych Chudego, Mola i Zetki. Oni, chociaż informacja z pewnością była mniej świeża niż mięso tego oszusta Remara z Kreckiej, mogli puścić parę z gęby.

Pech chciał, że towarzystwo z Czterech Kół lokowało się wieczorami zarówno w "Szczęśliwym Kupcu", jak i w "Rybiej Ości". Byli nawet tacy co biegali do "Kaflowego" albo "Baszty". Preferencje przy tym zmieniały się co kilka wieczorów. Nie było tu lojalności i jedności karczemnej, oj nie. Dlatego musiał zastukać w drzwi mieszkania Alberta, aby żona zdradziła gdzie się podziewa mąż o tej porze.
 
Jaracz jest offline  
Stary 14-07-2011, 16:40   #5
 
K.I.T.A's Avatar
 
Reputacja: 1 K.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znany
Emiel ostrożnie postawił stopę. Nie chciał, aby jakaś zabłąkana gałązka zatrzeszczała pod jego ciężarem. Teraz druga. Powoli przenosił ciężar ciała. Już widział, pomiędzy krzakami i gałęziami, dzika, na którego polował. Wtedy zabrzmiał róg. Niski dźwiek przepłoszył zwierzynę. Emiel zaklnął w duchu. Wiedział na kogo należy zrzucić winę. I miał rację - w pobliżu polowali jego dwaj przyjaciele - Karman i Teodor. Emiel postanowił się przyłączyć, bądź co bądź polowanie na dzika do bezpiecznych nie należy. Złe trafienie często jedynie rozwścieczało bestię, a ta szarżowała na myśliwego. Wtedy pozostawała jedynie ucieczka. Powstała nawet o tym piosenka. “Kto spotyka w lesie dzika..”. Emiel bardzo ją lubił.
Odnaleźli trop dzika i dogonili go. Postanowili strzelać równocześnie. Trzy strzały jednocześnie opuściły ich ręce. Niestety, zły los sprawił, że tylko jedna sięgła celu. Strzała Emiela trafiła w brzuch, jednak najwyraźniej ominęła najważniejsze oragany. Wściekły zwierz ruszył w stronę strzelców, a ci rzucili się do ucieczki. Zły los nadal ich prześladował - Karman upadł w biegu, a dzik rozcharatał mu całą nogę. Emiel ponownie napiął łuk i strzelił. I znowu. Gdy dzik padł wyglądał jak jeż. Karmen krwawił, chociaż bardzo chcieli nie potrafili mu pomóc. W okolicy nie rosło żadne ziele, które mogłoby mu zatamować upływ krwi. Mogli jednak spełnić jego ostatnią wolę, to jest: oskórować zwierzę, zabrać jak najwięcej mięsa i za to nakrmić jego żonę i dzieci. Emiel zabrał się do tego, przy okazji zabierając strzały. Teodor w tym czasie uspokajał rannego. Ten jednak szybko się wykrawił. Oczy straciły dawny blask, ciało znieruchomiało.
- Odszedł.. - załkał Teodor
- Miejmy nadzieję, że w lepsze miejsce. - dodał cicho Emiel
Teodor wziął zmarłego na plecy, a Emiel zapakował mięso. Ruszyli w stronę wioski. Z tego co Emiel miał na plecach możnaby wykarmić nie jedną rodzinę. Decyzja należał jednak do żony Karmena. Musieli przecież uszanować wolę zmarłego.
- Ech, ciężki zaraza jest – jęczał Teodor. – Co powiemy jego żonce? Może ty to zrobisz Emiel, co? Ja to niewygadany jestem i w ogóle…
- Dobra, postaram się to powiedzieć delikatnie.
Zapukali do domu rodziny Karmena, otworzyła jego żona.
- Dzień dobry, dobra pani. Być może mnie pani zna, jestem Emiel Godfroy, mieszkam niedaleko. Byłem dzisiaj na polowaniu z pani mężem... - zawachał się - Pani mąż znajduje się teraz w objęciach Walsa.. Dzik.. rozcharatał mu nogę.. Nie moglismy mu pomóc.. Przykro mi.
 
K.I.T.A jest offline  
Stary 14-07-2011, 18:01   #6
 
Michajasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Michajasz nie jest za bardzo znany
Aveler

Świątynia opiekunki ziemi, bogini Jokhi znajdowała się w sercu dzielnicy elfów nieopodal Dębu – miejsca sacrum pobożniejszych mieszkańców tych stron. Portal wejściowy porastał bluszcz, a u jego korzeni rosły niegdyś czerwone róże – teraz umarłe i oschłe. Powiada się, że tutejszy wielebny Re’Mewieth zbiesił się jakoby na te kwiaty poznając heraldykę możnowładców wschodu słynących z czystek elfich społeczności. Mając baczenie na posąg bogini Jokhi coś ci podpowiada, że wielebny jest raczej niedbaluchem niźli afekty do ludzi odbijał na kwiatach.

Posąg przedstawiał kobietę wysoką na sześć stóp o sylwetce smukłej jak łasica. W lewej dłoni dzierżyła kostur, długi prawie jak ona, a prawicę uniosła ku niebu jakoby miała wołać o pomoc. Oblicze patronki przyrody nieokiełznanej paradoksalnie przypominało wejrzenie miłej i ciepłej kobiety. O ile tak można powiedzieć o posągu zielonkawym od porastającego go mchu i drobnych grzybów.

Za posągiem sterczał chłopak o złocistych włosach i pełnej twarzy. Musiał oglądać swe dłonie z bliska przy tym mocno wciągając powietrze nosem. Zajmowało go to na tyle mocno, że nie dojrzał cię. Obruszył się nagle gdy nacisnąłeś starą klamkę od wrót świątyni. Z rozdziawioną gębą lustrował cię parę chwil poczym splunął na ziemię i uszedł prędko.

Nie spodziewałeś się by wnętrze świątyni było okazalsze niż sam jej wygląd zewnętrzny. Kamienny budynek nie posiadał wyższych kondygnacji niźli parter. Zarządzenie tiara brzmiało jasno: „Każdej inszej rasie od ludzkiej zabrania się surowo piętrzenia miejsc ich pogańskich kultów”. Z całą pewnością pod twoimi stopami rozciągała się piwnica – być może znacznie większa od samego przybytku świątynnego. Rezydowali tam bowiem chorzy, ranni i bezdomni. Wszyscy ci, którzy potrzebowali pomocy, a nie zdołali jej otrzymać nigdzie. Bo niby gdzie indziej?

Opiekunem tego miejsca był sędziwy elf o długich, czarnych jak noc włosach, dumnej postawie i szatach zniszczonych przez lata użytkowania. Wielebny Re’Mewieth stracił parę dziesiątek lat nazad prawe oko, a oczodół zwykł zakrywać szarą materią. Słuchając twych pytań nie krył zdziwienia, ale i nie zwlekał z odpowiedzią.

- Panie Venteratis, ja jestem tylko kapłanem – jego mowa przypominała raczej śpiew. – Wiedza o morderstwach bywa zgubna, a ja mam tutaj misję i…

Zawahał się.

- Jeśli szukasz pan brutalnych morderstw to niechże się pan rozejrzy po dzielnicy. Aż ponad miarę wszelaką spotka pan. Gotów jestem, z bólem serca, o tym zagwarantować.

Emerlin

Zaraz po rozmowie z Elverenem oddaliłaś się od elfa i jego dziwnego ochroniarza. Oni sami wkrótce zniknęli w mroku ruszając w kierunku, na który zdecydował się kompan ochroniarza. Ty zaś zdecydowałaś o rozmowie z wielebnym Re’Mewieth. Być może elfi kapłan będzie w stanie rzucić więcej światła na mrok otulający prawdę zaraz przed tym… co planujesz.

Świątynia stała w pobliżu sakralnego Dębu. Przechodząc obok jednej z mniejszych uliczek usłyszałaś dziecięcy śmiech.

- Dzisiaj ja będę cesarzem! – Usłyszałaś łamany cesarski z domieszką melodyjnego akcentu elfów. – No to rozkazuję by pochwycić tego kundla!
- I co z nim zrobić, panie?
- Zgolić mu brodę! Ha!

Dzieci zaśmiały się głośno.

- Niech krasnal bez brody gania! Bez honoru i… i… - cesarzowi zabrakło słów. – Ogolić go!

Teatralne proszenia o pomoc mieszały się z gromkimi śmiechami, a później brawami.

- A ten? Cysorzu! Żto człek! A z nim co?
- Tym nie ma co obciąć… - Zasmucił się cesarz.
- Cesarzu! Ale starsi mawiają, że człowieczki mnożą się jak króliki. Może by mu kuśke obciąć?
- Tak jest! Mellevo! Zostaniesz moją doradczynią!
- Niech żyje elfi cesarz! Niech żyje!

Ciąg dalszy teatrzyku przerwały poważniejsze głosy. Najwidoczniej rodzice dzieci zwołały je do domów nim zapadnie mrok.

Stojąc przed świątynią, zauważyłaś, że drzwi doń są otwarte. Ktoś najwyraźniej wizytuje w świątyni. Potem posłyszałaś obrzydliwe kasłanie. Jego źródłem okazał się młodzieniec siedzący w powiększającym się cieniu posągu. Kucnął przy nim kołysząc się w przód i w tył.

Hymiel

Podobno dwupiętrowe kamienice są spotykanie jedynie w Kelrad. Snułbyś podobne przypuszczenia gdybyś nie zawijał do różnorakich portów. Faktycznie, żadne inne miasto nie skupiało w jednym miejscu tylu dusz. Przypadek wysokich kamienic nie przypada jednak nikomu do gustu – więcej mieszkańców, więcej fekaliów wyrzucanych przez okna. Choć sam nigdy nie doświadczyłeś zawartości nocnika na swojej głowie, to nie jednokrotnie za to słyszałeś z tłumu: „Szlag?! Woda?!” a w odpowiedzi: „Stefen! Ni woda! Gówno i szczyny!”. Zmieniało się jeno imię. Powiadają jakoby innowację, co zowie się kanalizacją, miano wybudować pod stopami kelradczyków. Wszakoż nikt nie zaprzeczy, iż rozwiązałoby to naturę „darów nieba”, ale z drugiej strony pojawiły by się nowe, zmyślne podatki.

Kamienica, którą zamieszkiwał Albert z żoną i trójką dzieci, nie różniła się niczym od pozostałych w koło. Ciężko by wytłumaczyć rodzinie odwiedzającej, w której to ich krewniacy mieszkają. Ty jednak znasz tą część miasta jak mało kto.

Oblubienica Alberta słynie ze swoich pierogów z grzybami. Początkowo sprzedawała je na miejskim targu za grosz marny. Stan ten utrzymywał się przez lata twe szczeniackie i młodzieńcze, lecz po powrocie do Kelrad okazało się, że albertowa przeniosła interes do mieszkania. Ach te legalne haracze, inaczej zwane podatkami…

Białogłowa nie była z całą pewnością niejadkiem, a o braku racji żywnościowych pewnie nigdy nie słyszała. Była to bowiem kobieta postawa (z pewnej przyczyny zerkając na nią przypomniał ci się mości Dagacid), a głos jej – nieprzyjemny i ochrypnięty – zdawał się poruszać twoje wnętrzności.

Po zwrotach grzecznościowych przeszedłeś do konkretów.

- Alberta szukasz, co? – Powiedziała w progu. – Jak spotkasz tego obrzygańca tedy przekaż mu i że ja za nim się rozglądam. Niechże jednak, pryszcz cholerny, nie myśli że z tęsknoty! Był tu taki szubrawiec i paczkę zostawił. Kazał nie roztwierać to żem nie otwierała.

Baba pokręciła głową dowodząc posiadania szyi. Warto zaznaczyć, iż znikomej.

- Dwa dni go już nie ma, ale ludzie gadają, że w „Żakowskiej Kiesy” młodce dupcy… Ha! Kto by pomyślał. Taki chuderlak i chucherko, a do tego donosiciel i menda. Gdyby tam go nie było to pewno śpi w noclegowni przy końcu Czterech Kół. Byle byś go tam pan nie znalazł. Czwarty raz w tym roku z lochu musiałabym go wyciągać. No, ale jeszcze coś. Kiedy przynosili mu inne paczki tedy dawał kurierowi parę monet. Tamten mówił, że to ważna przesyłka więc jak chcesz pan zarobić to bierz pan paczkę i dostarcz mu ją…

Emiel

Być może wrodzona skromność kazała ci się przedstawić wdowie po Karmenie. Wszakoż przychodziłeś doń nie raz na szklaneczkę okowity lub porozmawiać po sąsiedzku, ot tak, po łowach.

Twój kompan ułożył ciało Karmana za chatką. Wspomniał, że okrył je znalezionymi materiałami upewniając się czy nie zapaskudzą się od krwi. Pukając do drzwi Teodor przełknął głośno ślinę.

Mara, małżonka poległego, była kobietą o wieku liczonym jeszcze we wiosnach. Włosy zwykła nosić rozpuszczone, co nie witało się z aprobatą starszych mieszkanek podgrodzia, a ciało skrywać pod suknią długą, acz ciasnawą w talii. Mara zawsze była przyjemnym widoczkiem. Zwłaszcza w porach letnich gdy nielichy dekolt zwykła grzesznie ukazywać ku uciesze mężczyzn. Drobna, zielonooka dziewczyna prędko stała się kobietą głównie za sprawą szybkiego ożenku z łowczym.

- Mara, kto tam jest? – Z wnętrza chałupy Mary, zony Karmana, rozległ się tubalny głos.

Gospodyni zamknęła wystąpiła przed próg chatki i zamknęła drzwi ignorując nawoływanie.

- Ja…Ale jak to…? Co się mogło stać? – Kobieta zwiesiła głowę. – Gdzie jest ciało…?

Drzwi od chatki otworzyły się nagle. W progu stanął wysoki grubasek z wąsem czarnym i uśmiechem od ucha do ucha. A uszy te miał maleńkie. Do spoconej gęby przyłożył kufelek i pociągnął głośno parę łyków. Drapiąc się po brzuchu, fałdy tłuszczu tańczyły w nadawany rytm. On sam zdawał się beztroski i zadowolony. Przyrodzenie – i wszystko co pod nim – skrywał za beżowymi, długimi gaciami. Stał na bosaka spoglądając raz na was, raz na Marę.

- Mara, kochanieńka? A któż to? - Zabrzmiał wąsacz niczym tuba.

Był to Grain Hultz, kwestor podgrodzia. Znany z zamiłowania do hucznych biesiad, basenów wina i dziewek młodszych o udach często roztwartych.
 
__________________
Kiedy ci smutno i nudno troszeczkę
Wsadź se granat między nogi
I wyciągnij zawleczkę.
Michajasz jest offline  
Stary 16-07-2011, 20:37   #7
 
K.I.T.A's Avatar
 
Reputacja: 1 K.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znany
Gdy Mara otworzyła drzwi, Emiel usłyszał głos mężczyzny. Zdziwiło go to, ale uznał to za nieważne. Ale, gdy już powiedział to co chciał z domu wyszedł Grain Hultz. Wyszedł mając na sobie jedynie przepaskę. W Emielu krew się zagotowała. Hultz miał sławę hulajduszy i kurwiarza, a Mara była wyjątkowo ładna. Łucznik stracił panowanie na sobą.
- Ty.. ty.. - nie potrafił wykrztusić słowa - Jak mogłaś?! Wiesz jakie było jego ostatnie życzenie? Chciał, żebyś miała co jeść. Ty i wasze dzieci. A ty w tym czasie.. Jak mogłaś? - powtórzył - Zawsze myślałem, że jesteś dobrą kobietą. Ale widzę, że jesteś taka jak te młódki dające każdemu kto chce. Gardzę tobą! Karmen zasłużył na kogoś lepszego.
Zrzucił mięso, które nióśł popatrzył jna mężczyznę przypatrującego się tej “rozmowie”, napluł obojgu pod nogi i odszedł. Nie zwracał uwagi na to co mu odpowiedziała, nie obchodziło go to. Był wściekły. Wiedział, że to co robiła Mara było jej sprawą, ale nie mógł się powstrzymać. Karmen był dobrym mężczyzną, zasługiwał na kobietę, która by to doceniła.
 
K.I.T.A jest offline  
Stary 17-07-2011, 18:26   #8
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Przyjmuję paczkę od kobiety.

- Nie sądzę, żeby już w noclegowni liczył cegły. Wieczór dopiero. Jeszcze się porządnie ciemno nie zrobiło. Przekażę mu i słowa i paczkę. A przez wzgląd na stare lata, to i pieniądza nie przyjmę. Tośmy się razem chowali, nie godzi się postąpić inaczej - pociągnąłem nosem - Jutro po pierogi wskoczę. Żegnajcie pani Albertowo.

Posyłając jej uśmiech na pożegnanie oddalam się nieśpiesznie wzdłuż ulicy. Po drodze jednak zachodzę do swojego domu na moment. Kamienicę dzielę co prawda z dwoma innymi rodzinami, ale swój pokój posiadam na własność, a co ważniejsze, mam tam okno wychodzące na Cztery Koła. Siadam sobie zatem spokojnie przy niewielkim stoliku, wcześniej podsuwając go pod parapet. Kładę paczkę na blacie i sprawdzam jak ona jest zawinięta, związana, czy też zalakowana. Jeśli widać, że nie jest to przesadnie trudne, rozpakowuję zawartość, mając na uwadze, że może będę chciał ją zapakować ponownie. Od czasu do czasu zerkam na ulicę wyglądając Alberta.
 
Jaracz jest offline  
Stary 19-07-2011, 10:41   #9
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
- Kapłanie... Skłonny byś był, odpowiedzieć mi na kilka pytań ? Nie tyczących się jeno morderstw, ale chociażby waszego życia... - Dodał cicho...
Kapłan się zdziwił.
- Człowiek interesujący się elfami? Dziwne, ale niech będzie. Zawsze to coś innego. Pytaj, młody człowieku.
- Miałem już możliwość poznać twą rasę, zwiedzić wasze miasta... Powiedz mi więc dlaczego, dlaczego wasz lud siedzi w tym miejscu ? Dlaczego nigdy nie chcieliście wrócić do swych braci, do swych korzeni.... W czym jest problem ? - Wymówił wyraźnie zafascynowany otrzymaną zgodą.
- Siadaj. Nie będziemy tak stać - zaczął. - Chciałbym wrócić na łono natury, tam gdzie moi bracia i siostry mieszkają wśród drzew, ale sam tam nie wyruszę. Widzisz, nie każdy pragnie życia w dzikich borach. Są tacy, którzy z utęsknieniem spoglądają w przeszłość gdy nasze strzeliste wieże tonęły w blasku słońca. To ludzie zmusili nas do bytowania bezpośredniego z naturą. Co z resztą? Ano widzisz, z biegiem lat zdążyli się przyzwyczaić do murów tego miasta. Gdzie mają uciekać? Na wschód do lasów? Tam wojna z krasnoludami.
Czarodziej z przyjemnością spoczął, kiedy zaproponował mu to elf.
- Rozumiem... Ale czy to nie jest nazbyt okrutne ? Z całym szacunkiem. Ale kiedy spoglądam na taki byt, zastanawiam się nad sensem istnienia... - Zamyślił się
- Kiedy spostrzegam ubóstwo, zło, odór rozkładu, uświadamiam sobie jedynie to, że siedzenie tutaj jest najgorszym wyjściem. Ale niestety, w podróży może przetrwać mała grupka. Jednak nie możliwe to jest dla całej dzielnicy... Jeśli zachcesz i dasz rade zdobyć zioła, możesz mi Je przynosić, postaram się stworzyć dla Ciebie, jakieś mikstury... Niestety, nie jestem Alchemikiem ale posiadłem na ten temat pewną wiedzę. - Podrapał się po głowie
- Ale może to w jakiś sposób wam pomoże...
- Dziękuję - pokiwał głową. - Mam nieco ziół w ogródku... Gdy podrosną nieco zetnę je i będziesz mógł przyrządzić z nich wywary
- Cóż... Jeśli lubisz czytać, może zechciałbyś dokończyć jedną z moich książek, a przy okazji przeczytać zbiór obserwacji, jakie udało mi się wyłonić o Pana Rasie... Rozwój... Coś co jest nam teraz potrzebne...Panie ?
To poruszyło nim.
- Jak dawno temu zakończyłeś wędrówkę? - Spytał bez ogródek.
- Od kiedy tu jestem, straciłem orientacje w czasie... Zdaje mi się że całe wieki, ale mam świadomość że to było bardzo niedawno, gdyż moje podróże trwały wiele lat... A jestem Tylko człowiekiem... Prawda ? - Dodał uśmiechając się
Wielebny pokiwał głową. Wejrzał na ciebie i podrapał się po nosie.
- Mógłbyś mi je udostępnić. Chciałbym wiedzieć, co dzieje się u naszych braci i sióstr w lasach. Jak widzą siebie w przyszłości, co planują...
- Naturalnie, jednak liczę że dokończysz prace, Ja nie mam serca opisywać tych przykrości. A może będziesz mógł z niej nauczyć tutejszą młodzież... Mieszkam w domostwie Niedaleko banków, w dzielnicy mieszczańskiej. Taki strasznie zaniedbana kamienica... Cóż, na pewno wiesz co mam na myśli... Ja się tutaj pogubiłem... - Dodał z lekkim uśmiechem, widocznym zakłopotaniem
- Nie, nie, młody człowieku - powiedział twardo. - Nie mogę opuszczać dzielnicy. To zbyt niebezpiecznie. Może przyjdziesz do mnie za jakiś czas? Porozmawiamy dłużej.
- To jest doskonały Pomysł ! Jednak obiecaj mi, że postarasz się opowiedzieć o wszelkich zgonach, w tej dzielnicy... To sprawa bardzo ważna... Jak się spotkamy następnym razem, wyjaśnię Ci to kapłanie... - Mężczyzna wstał, po czym uchylił głowę... - Dziękuje za ten dialog... Jet, idziemy...
Kapłan nawet nie zwrócił uwagi na obecność psa w świątyni. Cóż, najwidoczniej bogini Jokhi zezwala na podobne zwyczaje.
- Dobrze, postaram się, ale nic nie chcę obiecywać. Zaraz... Ech! Znowu ktoś się kreci przy świątyni. Jak będziesz wychodził to przekaż prosze, że nie mam już miejsc w lazarecie, dobrze?
Mężczyzna schylił głowę jako "zgodę" po czym opuścił budynek.
Czarodziej ruszył wolnym krokiem w stronę głównych drzwi. Kiedy kroczył drogą, uświadamiał sobie że ta świątynia jest zupełnie inna, aniżeli te które poznał w czasie swoich przygód. Kiedy przekroczył próg, ujrzał kobietę, do której beznamiętnie przemówił, nawet nie spoglądając na nią.
- Przykro mi, niestety Kapłan niema już miejsca dla uchodźców... - Powiedział z pewnym ciężarem w głosie
Dziewczyna podniosła na niego tylko wzrok dziwnie zimnych zielonych oczu, mag nie mógł wiedzieć, że humor ostatecznie popsuły jej chwilę temu zasłyszane wiadomości, otworzyła usta, ale nie powiedziała nic, powstrzymała się mieląc jakby w ustach przekleństwo
- Nie szukam schronienia, dziękuję za troskę - rzuciła bez większego entuzjazmu
Mag zatrzymał się niemal natychmiast... Po czym powiedział wyraźnie zaskoczony
- Nie radze tędy spacerować o tej godzinie... Jest tutaj bardzo niebezpiecznie, nawet biedota chowa się wśród brudu i smrodu, aby uniknąć negatywnego spojrzenia tutejszych band i władz... - Dodał wzdychając.
- Władz powiadasz Panie - kąciki jej ust uniosły się delikatnie - Proszę się o mnie nie martwić, bo, zaiste, to Pan może mieć większe kłopoty tutaj niż ja - poprawiła kapelusz i popatrzyła na niego jakby z lekkim rozbawieniem
Mężczyzna lekko się uśmiechnął po czym natychmiastowo odpowiedział
- Jeśli Pani zechce mnie wypatroszyć... To proszę zlitować się nad Pieskiem. A Ja niestety nic cennego nie posiadam... - Zwrócił głowę w jej stronę, na której spoczywał wielki charakterystyczna czapa
- Znamy się zaledwie chwilę, a obrażasz mnie Panie po raz wtóry - zaśmiała się dumnie - Nie jestem złodziejką ani nie przepadam za zbędnym okrucieństwem - westchnęła i popatrzyła na psiaka - Ładny zwierzak
- Tak... Niestety nigdy nie uświadczył możliwości pogryzienia bandyty - Dodał rozbawiony, po czym odpowiedział na zarzuty kobiety
- Ależ moim zamiarem nie było Pani urażenie, tak więc najmocniej przepraszam - Pochylił głowę w geście przeprosin
- Powiedzmy, że nie zamierzam żywić urazy ze względu na tego miłego towarzysza - wskazała broda na psa i zaśmiała się widocznie rozbawiona - Kapłani przyjmują jak mniemam? - zmierzyła powoli mężczyznę - Nie jesteś Panie elfem... o tej porze niebezpiecznie włóczyć się po tej dzielnicy
- Owszem nie jestem Pani. Ale cóż, wiedzą że biedaka niema sensu tykać, wszak po co szubienice sobie plątać na szyi, za stary kij ? - Dodał rozbawiony
- Taka pozycja, daje pewne ulgi... Ale niesie za sobą pewne problemy, ale jak to się mawia ? "Mogło być gorzej" - Dodał usatysfakcjonowawszy się z obecnej pozycji
- Ale tak na marginesie Pani. To chyba nie jest spacer rekreacyjny, prawda ?
- Raczej nie, nie zwykło się odbywać przechadzek wieczornych w cuchnących miejscach naszego miasteczka - westchnęła - Chciałabym... trochę się...rozejrzeć, ale nie zatrzymuję już
- Ale wyglądam jako bym miał gdzie kolwiek udać ? Nie, niestety, jednak muszę Panią ostrzec i zapewnić że nie znajdziesz Już nic, poza problemami... Są bardzo niechętni wobec nas, ludzi. Nawet kapłani, niezależnie od zamiarów... Lepszym sposobem będzie udanie się tutaj rano... Jeśli niema Pani gdzie mieszkać, to cóż, mam parę starych koców... - Dodał zmieszany
Dziewczyna zakasłała nerwowo jakby dławiąc śmiech
- Ja... bardzo dziękuję za chęć pomocy, ale zapewniam, że mam gdzie mieszkać - uśmiechnęła się nieco cieplej - Mówisz Panie, ze kapłani niechętni... niestety z rana przyjść nie mogę - chrząknęła - A że problemy... proszę uważać wracając, po dzielnicy włóczy się banda sierżanta
Czarodziej podrapał się po policzku zastanawiając się
- Ale nie rozumiem tego, w końcu sierżant jest przedstawicielem prawa... Tak więc jakie niebezpieczeństwa mogę zastać z rąk kogoś, kto może mieć status "obrońcy słabych" - Dodał z lekkim zainteresowaniem
- Czyż nie tak działają, organy władzy ?
- Jesteś tu nowy Panie albo prowadzisz, z całym szacunkiem, życie zupełnego ignoranta, lecz nie mi szerzyć plotki, po prostu staraj się ich omijać szerokim łukiem - uniosła lekko kapelusz palcem patrząc na niego bez cienia uśmiechu
- Ignorantem ? Droga Pani, to jest moja pierwsza wieczorowa przechadzka do dzielnicy elfickiej... Jak Pani ujrzała, jestem zielarzem i chciałem im Pomóc troszkę... I mogę Panią zapewnić, niema to sensu...
- Dodał nieco skrzywiony
- Co powiecie Pani, na herbatkę ? W końcu tak czy siak, jesteśmy podejrzani o nocne przechadzki - Dodał przyjaźnie.
- Ah, proszę się nie martwić... Nie mam broni ,poza moim wspaniałym kijem podpórką.
- Kijem też można zarobić ciekawego guza - zaśmiała się rozbawiona - No... - popatrzyła w bok jakby zastanawiając się chwilę - No dobrze, bardzo chętnie - powiedziała wreszcie - Ale tylko jeśli ma Pan herbatę miętową - zaśmiała się
- Tak, ale też mam trochę "elfickich" naparów oraz przepis na krasnoludzkiego "rzygacza" - dodał zamyślony
- Nazwa niezbyt fascynująca, jednak podobno ma siłę obalić rosłego mężczyznę ! Ah, Cóż, więc pora w drogę.... - Mężczyzna ruszył wolnym krokiem w stronę dzielnicy mieszczańskiej
- Zadowolę się herbatą - zapewniła i powoli ruszyła za nim poprawiając niemal z pedantyczną dokładnością kapelusz - Mówisz Panie, że jesteś zielarzem, jak Cię zwą?
- Zwą ? Nie jestem nikim ważnym, by ludzie używali w stosunku do mnie, jakichś specjalnych tytułów - Dodał z uśmiechem, ponieważ dokładnie wiedział o co chodziło kobiecie - Jednak na Imię mam Aveler. Aveler Venteratis. Prosty mieszkaniec Tego "wspaniałego" miasta, w którym zgnilizna wychodzi na pierwszy plan, a tak szlachetne rasy, jak elfy i krasnoludy żyją gorzej niż barbarzyńcy... Urocze - W dwóch podróż szła znacznie sprawniej, przynajmniej tak zauważył mężczyzna
- Masz rację... Panie... Aveler - skinęła głową rozglądając się czujnie dookoła jakby spodziewając się w każdej chwili zobaczyć wyskakującego napastnika - Elfy, krasnoludy... nie powinno tak być, ludzie próbują robić z nich bestie, którymi przecież nie są... O wiele większe korzyści moglibyśmy czerpać ze współpracy
- Sama przyjaźń jest korzyścią... Wartą miliony sztuk złota... Ta, tylko coś nie jestem bogaty prawda ? - Dodał z lekkim grymasem
- Nie przedstawiła się Pani... Chyba że to jakiś temat, który wolałaby, szlachetna Pani omijać... - Dodał Ciekawy, a Pies starał się wepchnąć między rozmówców, tak by przewodzić grupie
- Emmm...Eer... Emmy... - uśmiechnęła się nerwowo - Po prostu Emmy - popatrzyła na psa i poprawiła koszulę wyglądając raczej na zdenerwowaną - Bardzo miło mi poznać - zapewniła
- Emm...Eer... Emmy... Oryginalne nazwisko, przykro mi ale nie znam tutejszych nazwisk - Zamyślił się
- Cóż, bardzo ładnie.... Naprawdę - Rozmówcy stanęli wreszcie pod drzwiami do starej kamienicy.
- Znaczy... Emmy, nic więcej - wyglądała na jeszcze bardziej zakłopotaną - Nie jestem nikim takim, nie zawracaj sobie głowy, znaczy... proszę sobie głowy nie zawracać - weszła do środka - Bardzo przytulnie - uśmiechnęła się i jakby z ociąganiem zdjęła kapelusz dość niepewnym ruchem, na jej ramiona rozsypała sie burza rudych włosów
- OJ wybacz, wybacz... Cóż droga Pani... Proszę wybaczyć, ale cóż jestem problematyczną osobą ! - Wskazał krzesło przy biurko, obok leżała ogromna liczba ksiąg, niezwykle grubych. - Proszę spocząć Pani. Czyli tak, herbata, miętowa... Zgadza się ? - Czarodziej rzucił kapelusz na prowizoryczne łóżko. Kobieta mogła zobaczyć sporo słojów i roślin na półce obok... Oraz dłoń w jednym z nich.
- Dziękuję - usiadła na wskazanym krześle i rozglądnęła się powoli dookoła, jej oczy nieco rozszerzyły się, zmarszczyła nos widząc dłoń i odruchowo złapała za rapier, którego zdobiona rękojeść zalśniła odbijając światło świecy - Bardzo...ciekawe znalezisko - powiedziała powoli
Czarodziej widocznie był zdziwiony na zachowanie kobiety, jednak po chwili uświadomił sobie co się stało
- Ah... Chodzi o zawartość słoja, tak ? Cóż, to takie moje znalezisko. W sprawie którego udałem się do dzielnicy elfów... Proszę się jej dokładnie przyjrzeć, może Pani rozpozna coś szczegółowego... - Uśmiechnął się ironicznie. - Ktoś lubił obgryzać paznokcie, a tak proszę nie wyciągać broni...
- Przepraszam - powiedziała powoli i z ociąganiem, niepewnie zabrała dłoń z rapieru, położyła ją spokojnie na kolanach, lecz widocznie nad czymś myślała - Czy na dłoni były... jakieś... sygnety? - spytała jakby bez przekonania - Albo choć ślady po nich?
- Hm... Owszem, były dwa okręgi, jednak nie przyglądałem się jej, nad zbyt dokładnie. A nie zaniosłem tego do straży, ponieważ zapewne skończyło by się to powieszeniem, dwóch przybłęd "rzekomych" morderców. - Dodał ze zmieszaną miną.
- Dlaczego Panią interesują sygnety ? A przynajmniej ślady PO ?
- Powiedzmy, że... szukam kogoś... ofiary morderstwa...a raczej ciała - powiedziałam ostrożnie dobierając słowa i widocznie walcząc ze sobą podeszła do słoja, zrobiła się nagle blada, później lekko zielonkawa i znowu blada, ale obserwowała dłoń, usiadła po chwili ciężko - Gdzie ją Pan znalazł?
- Ja ? Ja całe dnie pisze księgi. To Jet znalazł Ją, chciała posłużyć mu za podwieczorek. - Wówczas pies podniósł się i zaczął szczekać
- No, no, cichutko, jesteś bohaterem - Pies zaczął merdać ogonem, po czym położył się przy nogach kobiety.
- Proszę się nie martwić, czyszczę go często. W końcu to tylko piesek...
- Czyli nie wiadomo gdzie mogło być...ciało - powiedziała lekko zawiedziona i pogłaskała psa - W takim razie wygląda na to, że zagadka znowu ucieka mi, gdy niemal łapię ją za ogon - uśmiechnęła się dziwnie
- Dlaczego tak młoda kobieta, interesuje się takim czymś ? Czy nie winnaś zamiast biegać z ostrzem, znaleźć męża i przeżyć spokojnie. Jest Pani bardzo zadbana, tak więc sądzę że wywodzi się Pani, albo z bogatego mieszczaństwa, albo szlachty... Tak więc, dlaczego ? - Dodał wyraźnie zaciekawiony.
- Na męża może przyjdzie czas. Może - zabębniła palcami w blat stołu - A interesować się muszę. Kwestia honoru - stwierdziła jakby było to najlepsze wyjaśnienie - Szukam ciała i wszelkich informacji o nim - położyła na stole kilka monet - Liczę na dyskrecję
Kiedy mężczyzna to zobaczył, potrząsł głową, po czym przyniósł wreszcie napój.
- Eh, honor jest wyższy niż moralność dobra Pani ?
Czarodziej szybko wziął monety... po czym, podrzucił Je kilka razy w dłoni.
- Monety nie dają szczęścia... Zapewniam....
Kobieta mogła coś poczuć w kieszeni
- Zapewniam, że ma Pan rację - powiedziała jakby nieco zdziwiona i dyskretnie sięgnęła do kieszeni - Jednak honor czy moralność... Co jest niemoralnego w poszukiwaniu śladów zaginionego ciała ofiary?
W kieszeni poczuła monety, które wręczyła mężczyźnie
- Nie chodzi o samo szukanie, jednak fakt tego iż zajmuję się Tym młoda kobieta. Samotnie, błąka się po niebezpiecznych terenach... Brak jakiegokolwiek wsparcia, brak czegokolwiek... Nawet śladów... Czy nie jest to syzyfowa praca ? - Averan powiedział to, najpoważniej jak tylko potrafił
- Nawet syzyfowa praca jest lepsza niż bezczynność, bo daje szanse osiągnięcia celu - wyciągnęła dłoń z kieszeni i uważniej mu się przyjrzała, uśmiechnęła się lekko - Działając jest możliwość, że coś osiągniemy, siedząc bezczynnie zaś pewność, że nie osiągniemy nic, czyż nie lepsze jest to pierwsze? - upiła łyk herbaty
- Oj brońcie Niebiosa. Zobacz, JA przez siedzenie w domu, zostałem włączony w te sprawę. Nic nie zrobiłem, nawet nie ruszyłem ręką... nawet nie podniosłem się z krzesła - Uśmiechnął się miło
- Sądzę że powinnaś usiąść pomyśleć, a rozwiązanie same do Ciebie przyjdzie, albo zbliży się. Przez te sytuacje, możesz mieć pewność że ciało znajduję się gdzieś w biedocie.. Ale zapewne tego się domyśliłaś - Pogłaskał dłonie
- Owszem - dopiła herbatę i podniosła się - Dziękuję za gościnę - powiedziała i założyła kapelusz chowając pod nim włosy - Dobrej nocy - popatrzyła na niego nieco dłużej, jakby myśląc nad czymś
- Cóż... Nie mogę Cię zatrzymać, nie mam takiego prawa. Jednak prosić będę Panią, by nie szła Pani dalej, po prostu wróciła do domu. - Mężczyzna się zastanowił się chwilę - Mam Panią odprowadzić ? Będę spokojniejszy, aniżeli kiedy ruszysz przez te ciemnice...
Gdyby droga była do domu może i bym się zgodziła - uśmiechnęła się - Rozumiem, że jednak nie zamierzasz mieszać się w tą sprawę, ale gdyby... siedząc na krześle znowu przyszły do Ciebie jakieś informacje... - podeszła do niego, zdjęła rękawiczkę, a później zsunęła z palca złoty pierścień z rubinem i inicjałami E.C, schowała mu w dłoni - Pokażesz to straży przy wejściu do dzielnicy szlachty. Powiesz, że wzywała Cię Emerlin Calterberg, niesiesz lek na bezsenność - uśmiechnęła się
- Ehhh... A liczyłem że chce Pani zobaczyć jeszcze jedną sztuczkę. Ale obiecuje, że jeśli zdarzy się coś, co może wpłynąć na Pani sprawę, obiecuje że się zgłoszę. Proszę na Siebie uważać Szlachetna Pani TO miasto jest zdradliwe - Czarodziej ukłonił się nisko
- Dziękuję serdecznie - uśmiechnęła się i dygnęła, odeszła kilka kroków w stronę drzwi i zatrzymała się - A co to za sztuczka? - spytała wesoło
- Ha ! Kiedy indziej dobra Pani, kiedy indziej... - Czarodziej odwrócił się i zasiadł do księgi, podniósł jedynie rękę w geście pożegnalnym
Pokręciła tylko głową nieco zdziwiona jego zachowaniem, jednak wyszła zamykając za sobą drzwi
 
Cao Cao jest offline  
Stary 19-07-2011, 19:42   #10
 
Erissa's Avatar
 
Reputacja: 1 Erissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputacjęErissa ma wspaniałą reputację
Gdy tylko wyszła z pola widzenia przyjaciela i jego ochroniarza usłyszała roześmiane głosy dzieci. Początkowo nie zwracała na nie uwagi, lecz, gdy do wesołych pokrzykiwań dołączyło rozżalone błaganie zatrzymała się. Nie od dziś wiadomo, że elfy i krasnoludy żyją jak przysłowiowy pies z kotem, z dwojga złego Emerlin zdecydowanie wolała tych drugich, dlatego przez chwilę zastanawiała się czy nie postraszyć wyrostków, lecz kolejna boruta i zwracanie na siebie uwagi były ostatnimi rzeczami na jakie miała w tej chwili ochotę. Na szczęście los zdecydował za nią i dzieciaki zawołane przez rodziców uciekły do domów. Może i lepiej dla nich…albo dla niej. Tak czy inaczej ruszyła w swoją stronę. Gdy tylko dotarła do świątyni natknęła się na dziwnego jegomościa, z którym zamieniła kilka słów, szybko okazało się, że… może on mieć pewne informacje na temat zaginionego ciała jej ojca. Po krótkiej rozmowie w jego domu wręczyła mu pierścień, mając nadzieję, że czarodziej dostarczy jej jeszcze jakichś wskazówek. Ostatecznie zdziwiona jego trochę dziwnym i chłodnym zachowaniem wyszła z kamienicy. Pies, który przyniósł swojemu panu dłoń, mogącą należeć do zmasakrowanego ciała ojca nie mógł zbytnio oddalać się od tego miejsca, postanowiła więc dokładniej rozglądnąć się w okolicy. Może natknie się na jakieś ślady.
 
__________________
"Wczoraj wieczór myślałem o ratowaniu świata. Dziś rano o ratowaniu ludzkości. Ale cóż, trzeba mierzyć siły na zamiary. I ratować to, co można."
A. Sapkowski
Erissa jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172