Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-01-2011, 23:11   #71
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
"Nabijanie" postów cz. 1


Miał zły humor.

Z bezchmurnego nieba pojedyncze oko słońca wesoło łypało na mieszkańców Kontynentu.
Wokół rozlegała się mnogość ptasich treli oraz zwierzęcych igraszek, dla których polem była przestrzeń między oddającym się leniwemu bezruchowi, drzewom.
W oddali kicał spokojnie zajączek.

Wkurwiał go ten zajączek. Tak jak wszystko tego dnia.

Całą przyrodę rozpierała bezgraniczna, letnia radość, a jego szlag trafiał. Akurat dzisiaj. Jakby nie mógł cieszyć się razem z innymi żyjątkami.
Właśnie dzisiaj, miast oddawać się przechadzkom po ogrodzie dworzyszcza bądź spędzać czas w inny, o stokroć pożyteczniejszy sposób, musiał przez pół dnia odgniatać sobie zadek na siodle.

Pół dnia w słońcu! Niemiłosiernie zalewającym falami ukropu wszechstworzenie na świecie!

Już arystokrata dobrze wiedział jak określić zarówno gwiazdę dzienną oraz wszechobecny upał.
Właściwie to przez pół podróży nie robił nic więcej jak określał te dwa czynniki, odkrywając w sobie słowa, o których istnieniu nie miał bladego pojęcia.

Przez jedną bardzo krótką chwilę zastanowił się, skąd je wszystkie zna. Nawet Wergher tylu nie używał, a był to krasnolud z imponujących rozmiarów słownikiem.
Na sto słów tylko dziesięć nie było przekleństwami. Tylko dlatego, że były spójnikami.
W stanie skrajnej nietrzeźwości już nawet spójniki zastępował wulgaryzmami.

A jednak zdołałby się czegoś nauczyć od szlachcica, który właśnie skończył opisywać rodzinę Lavka do czwartego pokolenia wstecz.
Jeśli wszystko to byłoby prawdą, to podróżny właśnie udawałby się na spotkanie z trędowatym, dziewięciogłowym wężem o trzynastu przyrodzeniach, z czego każde było niesprawne oraz dotknięte inną chorobą weneryczną.


Już od pewnego czasu w oddali powoli rosła świątynia, lecz dopiero przed chwilę postawnemu mężczyźnie ukazały się jej szczegóły.

Zrazu skojarzyła mu się ze starym, samotnym wartownikiem o wąsach dłuższych od brody, sięgających aż do piersi osłoniętej rudą od rdzy zbroją.
Dzierżył on zniszczone drzewce włóczni, kończące się wyszczerbionym ostrzem.
Choć już dawno powinien odejść w stan spoczynku, nie przychodził młody żołnierz mający go zastąpić w obowiązkach.
Dlatego też wytrwale siedzi na swym posterunku, nie znając chwili spokoju.

Porównanie budowli do owego wojskowego było niezwykle trafne.

Drewniany, lekko zmurszały przybytek bóstwa stał na kamiennej podmurówce. Znajdowało się w niej pełno odłupanych elementów. Niektóre starano się czymś przykleić, innych w ogóle nie było.
Dach uginał się lekko pod ciężarem leżącej na nim strzechy, choć widać było, iż wygięcie się nie było groźne. Może właśnie dlatego nic z tym nie zrobiono.

-Nooo, Yelsffinn. Tego ci nie daruję-warknął spod gęstych wąsów.

To właśnie za sprawą Matki Yelsffinn w tej chwili znajdował się w tym, nie innym miejscu.
Kapłanka Melitele bardzo prosiła, by arystokrata udzielił pomocy jej znajomemu, Wielebnemu Lavce. Ponoć ma straszny problem, który może być rozwiązany tylko przez szlachcica.

Zgodził się tylko przez wzgląd na szacunek i sympatię, jaką darzył kapłankę w średnim wieku.
Poza tym, był jej coś winien.

No i przybył, choć bardzo żałował, iż nie odmówił w najgrzeczniejszy ze znanych mu sposobów.

-Zadupie takie, że nawet psy zadami szczekają-ciągnął narzekanie, zsiadając ze swojego ulubionego konia.

Nagle ze świątyni wypadł nisku, chudy człowieczek w poszarzałej szacie, niemalże szybujący na powitanie nieznajomemu.

-Wielebny Lavko?!-wykrzyczał z oddali, mając szczerą nadzieję, iż się pomylił.

-Tak, panie!

-Świetnie. Stary, łysy wąż z rękami i nogami. Bardzo się nie pomyliłem-wymruczał do siebie.

Istotnie Wielebny wyglądał na wiekowego, przerośniętego zaskrońca. Brakowało jeszcze tylko długiego, rozwidlonego na końcu języka, którym badałby zapachy.
Miał nawet charakterystyczne, żółte plamy za skroniami. Za skroniami w pojęciu bardzo ogólnym, ponieważ był zsypany owymi niedoskonałościami skórnymi.

-Jestem niezmiernie wdzięczny...-wydyszał, dobiegając do gościa, któremu sięgał zaledwie kilkanaście centymetrów powyżej mostka.

-... żeście byli łaskawi przybyć. Nie dalej niż dzień wcześniej przybieżył posłaniec od Matki Yelsffinn z radosną wiadomością!-z entuzjazmem chwycił wielką dłoń, którą potrząsnął kilka razy.

-Zapraszam! Zapraszam, panie! Może czego się napić zechcecie? Albo i zjeść? Ogród pokażę!

-Wdzięczny jestem, Wielebny, lecz jedyne, czego mi potrzeba to chwila wytchnienia i możliwość posilenia się. Dla mojej klaczy, naturalnie-rzekł z udawanym spokojem, choć duchowny działał mu na nerwy.

-Ależ oczywiście! Mala! Mala! Zaopiekuj się wierzchowcem wielmożnego pana!-krzyknął, zaś ze świątyni wybiegła niska dziewczynka, najwyżej piętnastoletnia.
Jej jasne blond włosy zaplecione w luźny warkocz, połyskiwały srebrem podczas truchtu.

Szlag go trafiał, jak widział te srebrne refleksy, lecz uśmiechnął się szeroko.

-Dziękuję, Malu-rzekł, wręczając wodze dziewczynce.
Ta jednak opuściła głowę z zaczerwienioną twarzyczką i po szybkim dygnięciu odwróciła się, by pospiesznie odejść.

-Nie mam zbyt wiele czasu, Wielebny, więc streszczaj się.

-To bardzo delikatna sprawa. Ale to bardzo. Bardzo. Jak...

-Nie pierdol, tylko przejdź do rzeczy-warknął szlachcic, rozpoczynając powolny marsz wokół starej świątyni.
Siłą rzeczy rachityczny towarzysz rozmowy musiał podążyć za nim.

-Mamy sukkuba...-rozpoczął kapłan.

-Co?!-nagle przybysz w burym płaszczu podróżnym zatrzymał się, nie wierząc temu, co właśnie przekazały do mózgu jego własne uszy.
Najchętniej rozerwałby na strzępy wężowatego człowieka, urywając mu po jednym paluszku, by przejść dalej.
Podły, gadzi łeb padłby na końcu.

Stracił tygodniowy przychód wysokości trzydziestu koron novigradzkich miesięcznie z powodu wezwania go do zabicia sukkuba!

-Wiedźmina se zatrudnij, ramolu stary! Mam setki ważniejszych spraw niż machanie klingą w pogoni za jakimś parszywym demonem! Miecza z pochwy nie wyciągnę za mniej niż pół tysiąca koron novigradzkich, nie mówiąc o próbie zabijania czegokolwiek!
A ty i Yelsffinn macie u mnie dług jak stąd do samiuśkiego Nilfgaardu!
-wybuchł, opluwając niechcący, mocno poszarzałą szatę Lavka, który stał z szeroko otwartymi, zaskoczonymi oczyma.

-Nie! Nie! Nie zabijać! To bardzo miły sukkub jest!-zaprzeczył błyskawicznie, jakby bojąc się, że tamten może zmienić zdanie i zechcieć zabić demona.

Złość błyskawicznie zniknęła z umysłu wąsatego jegomościa, zaskoczonego poraz kolejny w przeciągu zaledwie kilkudziesięciu sekund.
Gniew został zastąpiony przez zdziwienie i zaciekawienie towarzyszące przekonaniu, że Wielebny jest obłąkany.

-Czego, w takim razie, oczekujesz?

-No bo biedaczka nawiedza mnie co noc, spać nie daje, a ja potem śpiący jestem.
Ja jej dać nie mogę, bo żem przysięgał, a ona cierpi, biedaczka. I żal mi się jej robi.
Jakbyście mogli zabrać ją gdzieś, gdzie nie natrafi na starego duchownego
-poprosił arystokratę.

-Wielebny, jesteś pewien, że cię ktoś przypadkiem w łeb nie strzelił?-zapytał całkiem poważnie.

-To bardzo miły sukkub-odparł trochę nieśmiało.

-Nie mam mowy. Nikomu na głowę demona nie sprowadzę, dlatego, że jakiś stuknięty kapłan mnie o to prosił. Sam również go nie chcę. Jeśli to wszystko, to...-odwrócił się w stronę, w którą dziewczynka zabrała jego klacz.

-Ale Matka Yelsffinn...!

-Matka Yelsffinn! Matka Yelsffinn! Co Matka Yelsffinn?! Yelsffinn załatwiła ci jedynie to, że przybędę. Nie obiecywała żadnej pomocy z mojej strony!-zirytował się podróżny, mając nadzieję, że się nie mylił.

-Ale panie szlachetny! Panie!

Wielebny Lavko wyglądał, jakby stratował go najmniej tuzin koni. Szybko podbiegł do oddalającego się szlachcica, stając przed nim.
Niestety gość nie miał zamiaru się zatrzymywać, więc kapłan był zmuszony do marszu tyłem.

-Może to będzie dla ciebie brutalne, Lavko, ale nie widzę w tym interesu. Mój dług już spłaciłem, przyjeżdżając tutaj. Nie potrzebuję twojego długu wdzięczności, bo nie masz mi niczego ciekawego do zaoferowania.
Inaczej mówiąc, nie kalkuluje mi się to.
Miłego dnia, Wielebny
-zakończył, wymijając chudego człowieczka z miną zbitego dziecka.

-A kłobuka to byś, panie, nie chciał?!-krzyknął rozpaczliwie za oddalającą się "pomocną dłonią".

Nagle arystokrata przystanął. Od dawna starał się zdobyć opiekuna dla swojego domostwa, lecz żadne z podań na ich temat nie mówiło prawdy.

Swego czasu zostawiał mu jedzenie.
Dlatego też miał wtedy ogromną ilość gości. Głównie szczurów, choć zdarzały się też kruki. Zależnie od zostawianego pożywienia.
Zakończył dokarmianie zwierząt jak wilki zagryzły jednego z chłopów.

Założył również fermę kurczaków. Posiedziały kilka dni, nie przywabiły kłobuka i zeżarł je lis.

Tyle było widać kłobuka, a wtedy zawziął się na dworowego. Szybko okazało się, że zostawiany w oborze chleb, zżerały świnie.
Dworowego nie przywołała również wełna najczarniejszej z owiec. Zawsze kończyła w błocie.
Drobne świecidełka kradły złodziejaszki.

Przywoływane uboża również się nie zjawiały. Zupełnie tak jak pokucie, sporysze i stopany.
Za każdym razem próbami zachęcenia do zamieszkania na jego terenie zainteresowani byli wszyscy oprócz tych, których tak bardzo chciał przygarnąć.

Stare czasy.

-Czy ja dobrze rozumiem? Lavko, ty masz kłobuka i chcesz mi go oddać wraz ze sukkubem? Jako opłata?

-Nie mam kłobuka, ale wiem co zrobić...

-Daruj sobie. Wiele lat temu próbowałem i nic z tego nie wyszło-machnął ręką szlachcic, pozbawiony nadziei.

-Panie, ja wiem jak go stworzyć... Stworzę ci kłobuka, panie...-przyciszył głos. Zupełnie tak, jakby bał się, że ktoś go usłyszy.

-Na wielką Melitele! Mam nadzieję, że nie mówisz poważnie-odparł ze zgrozą w głosie.

-Poważnie, panie. Choć, pokażę ci coś...-minął zszokowanego arystokratę, po czym ruszył na tyły świątyni.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 11-01-2011, 23:12   #72
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
"Nabijanie" postów cz. 2


Za dwójką mężczyzn malały schody prowadzące w górę, na światło dzienne. Wyjście z ponurej piwnicy.
Przed nimi znajdowało się małe pomieszczenie, wyryte w podziemnym kamieniu, zawierające kilka worków pełnych od zbóż usytuowanych obok pustych beczek usytuowanych pod ścianą poznaczoną srebrno-niebieskimi bliznami.

Znajdowały się tam również troje drzwi prowadzących do innych pomieszczeń.


Płonąca pochodnia, niesiona przez Wielebnego, jeszcze bardziej oddaliła się od schodów, podążając w kierunku ostatnich drzwi, znajdujących się po lewej stronie.

Szczupła dłoń kapłana sięgnęła za pazuchę, szperając przez chwilę po kieszeniach, by po chwili ujawnić się z małym kluczem w dłoni.

-Mam!-wyszeptał triumfalnie, pokazując swe znalezisko, które wsunęło się gładko w zamek.
Otwierające się drzwi kliknęły cicho, ukazując wnętrze jednego z piwnicznych pokoi.

Wątpliwości, jakie szlachcic miał na temat Wielebnego Lavki, zostały w jednej chwili rozwiane.
Nie było żadnych wątpliwości. Gospodarz był zdrowo pieprzniętym w łeb, gadzim staruchem, co było niezwykle łagodnym określeniem.
Arystokrata był przekonany, iż człowiek ten jest niebezpieczny dla całego swego otoczenia.


Wnętrze pomieszczenie sprawiało, iż gościowi zbierało się na wymioty, nie tylko z powodu jego "zawartości".
Brzydził się również siebie. Czuł się zupełnie tak, jakby był brudny, skażony psychozą obłąkanego kapłana.
Całe otoczenie zaczęło jawić mu się jako paranoiczny świat żywcem wyjęty z jakiegoś chorego koszmaru popieprzeńca.

Wnętrze wyglądało jak sala tortur bezwzględnego sadysty-amatora z katowskimi ciągotami.

Łańcuchy chaotycznie pozawieszane na wykutych w kamieniu ścianach poprzetykanych srebrno-niebieskimi nitkami, przeplatały się z zestawami brudnych ostrzy.

Na środku pomieszczenia znajdował się stół z metalowymi obręczami na nogi i ręce. Poziome, równoległe do krótszych boków blatu, zagłębienia, sugerowały podział na trzy elementy. Jeden z nich miał być nieruchomy, zaś dwa pozostałe stworzone były do oddalania się wraz z kolejnymi obrotami koła umieszczonego obok.

Dla szlachcica stojącego w progu nie było, to w najmniejszym nawet stopniu, przerażające.
Wielokrotnie był w takich miejscach. Jakby tego było mało, czasem asystował przy męczeniu ludzi w celu wyciągnięcia z nich informacji.

Widział rozciąganie na ławie tortur, łamanie na kole, umieszczanie w żelaznej dziewicy, wbijanie gruszki.
Oglądał ludzi w łamaczach kciuków, kolan, głów.

Zmuszony był do znoszenia swądu ludzi umieszczonych w żelaznym byku czy wiklinowych babach.

Wiele śmierci przebiegło przed jego oczami. Umierali mężczyźni i kobiety.

Tu jednak, na ławie tortur rozpostarty był martwy niemowlak. Dziewczynka.
Przywiązana za ręce i nogi łańcuchami do odpowiednich obręczy.
Skomplikowany system bloczków i łańcuchów sprawiał, iż każdy ruch dziecka miał powodować wbicie się ostrza w głowę, szyję i klatkę piersiową.

-Skurw...!-postąpił krok naprzód, kładąc dłoń na rękojeści, lecz zatrzymał się.

-Co do ciężkiej...?-mruknął, zauważając nagle trzy poszarpane pazurami ciała.
Rozstaw szponów był niezwykle mały, lecz posiadająca je osoba dysponowała ogromną siłą.

Krwawe ślady na ścianach pokazywały miejsca, w których kapłani uderzyli o ściany.
Obecnie leżeli bezwładnie, bez życia, swymi ciałami tworząc skomplikowane, nienaturalne kształty.

Sam Lavko wyglądał na przerażonego, lecz nie zaskoczonego.

-Dwa tygodnie. Niespełna. Weszli, żeby wypędzić z małej demona-odpowiedział na niezadane jeszcze pytanie drżącym głosem.

Światło trzęsącej się pochodni padało chaotycznie na różne miejsca w pomieszczeniu pełnym coraz bardziej napierających cieni.

-Czym ona jest?

-To córka sukkuba-wyszeptał Wielebny głosem pełnym zgrozy.

-I ja ją stworzyłem! Chciałem tylko wypędzić z niej to całe zło, ale chyba coś pomyliłem i... wyszło w ten sposób-dodał, po czym głośno przełknął ślinę.

Wąsaty jegomość przyglądał się wszystkiemu przez chwilę, nie mając pojęcia, czemu Wielebny wezwał go do sukkuba, który, jeśli wierzyć opisowi Lavki, był całkowicie niegroźny.
Oczywiście pomijając nawiedzanie w nocy z budzącymi kontrowersje propozycjami.

Przecież mała potworzyca jest o niebo gorsza!

-Nie obudzi się teraz?

-Nie. Moje nieudolne próby uleczenia sprawiły, że dzień działa na nią usypiająco... ale lepiej wyjdźmy-rzucił pospiesznie, starając się jak najszybciej wyjść z przeklętej piwnicy.

Nagle szlachcic zrozumiał sposób pojmowania swego rozmówcy. Uświadomił sobie, że chudy człowieczek, który niemalże wybiegł z podziemnego pokoju, ma zakodowane w umyśle pomaganie wszystkim i w każdej sytuacji.

Dlatego właśnie jego, nie wiedźmina ściągnął do świątyni, by pomógł mu z sukkubusem, którego koniecznie nie chciał uśmiercać.
Być może nawet demoniczna kobieta wyczuła jego naturę i pewnej nocy odpowiednio zagrała z nim. Z chęci pomagania mógł zrobić wiele.
Możliwe, że był ojcem potworka, co stanowiło dodatkowy motyw do chęci ratowania ze "szponów zła".
Dlatego również na nią nie ściągnął łowcy potworów.

-Przemyślę to, Wielebny-westchnął, gdy tamten ledwie dał radę przekręcić klucz w zamku.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 11-01-2011, 23:13   #73
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
"Nabijanie" postów cz. 3

Tej nocy nikt nie spał. Nikt oprócz arystokraty zajmującego jedno z małych pomieszczeń gościnnych.

Lavko chciał mieć absolutną pewność, że sukkubus nie nawiedzi nikogo innego, dlatego urządził obowiązkowe nocne modły, mające trwać nawet do rana.
Było to zagranie brutalne, lecz jednocześnie niezwykle rozsądne.

Demonica przychodziła jedynie do ludzi we śnie. Jeśli się obudzą, nie szkodzi. Może nawet to było lepsze.
Gość tego nie wiedział. Nie był przecież specjalistą.

Podobno zawsze nocne podboje rozpoczynała od zdobycia snu, więc mężczyzna postanowił pozwolić jej na to, samemu wystawiając się jako przynęta, będącą jednocześnie ością, mającą utkwić w pięknym gardziołku.

Spokojny marzenia nocne szybko zostały zastąpione wizjami setek pięknych kobiet, otaczających najpiękniejszą z nich w koronie na głowie.
Biła od niej moc oraz władza.

Spojrzała na przybysza, jakby niechętnie, po czym powoli zeszła w dół, kołysząc biodrami.
Podeszła do swej "ofiary", delikatnie dotykając jego ust, lecz jego oczy śledziły ją, ujawniając żelazną wolę oraz chłodną obojętność.

Nagle złapał ją za rękę, drugą dłonią przyciskając do siebie.

-Mam cię-rzekł z przebiegłością w głosie.

Jego oczy otworzyły się gwałtownie, zaś on usiadł szybko. Demonica spadła na podłogę, nieświadomie zrzucona z piersi szlachcica, który natychmiast podpalił knot stojącej na stoliku świecy.

Za jej pomocą podpalił wszystkie pochodnie małej sypialni.

W pomieszczeni bez okien zagościło słońce.

Kiedy mężczyzna odwrócił się, sukkub już leżał w na jego pościeli, przyzywając szlachcica do siebie.
Ten jednak tylko założył ręce na piersi, uprzednio odstawiając świecę na stolik.

Dopiero teraz mógł jej się przyjrzeć.


Była całkowicie nagą kusicielką, zachwycającą swymi kształtami. Jej krągłości musiały działać na mężczyzn jak magnes.
Przyciągały zachłanne dłonie i usta, pragnące coraz więcej.
Czerwone wargi niemalże żądały, by wpić się w nie i nigdy nie oderwać, trwać w rozkosznym złączeniu aż do końca życia.

Lekko czerwonawy odcień aksamitnej skóry oraz małe różki wyrastające z czoła, tuż poniżej linii włosów o dziwo jedynie dodawały jej specyficznego, drapieżnego uroku.

Nie zniechęcały również puste, białe oczy, niosące tajemniczą obietnicę nocnego spełnienia.

Bogacz stał jednak niewzruszony, mając świadomość, iż znajduje się na jej terenie, zaś wejście na bagna pełne od gruntu chwytającego i wciągającego bezlitośnie swe ofiary nie było najlepszym pomysłem.

Nie znał najbardziej podstawowych sztuczek na owych mokradłach, więc dopóki na nich jest, nie może czuć się bezpiecznie.

Poruszyła z wdziękiem kobiecymi stopami, a kiedy chciała coś powiedzieć, człowiek przejął inicjatywę.

-Nie interesuje mnie twoje ciało, więc się nie wysilaj-powiedział szorstkim, bezbarwnym głosem, w którym zadźwięczała stalowa stanowczość.
Tego się nie spodziewała. Znieruchomiała na chwilę, lecz w moment później wstał, podchodząc.

-Interesuje cię, choć może jeszcze o tym nie wiesz-wymruczała do ucha, ocierając się o szlachcica.

-Oczywiście, że nie-prychnął pogardliwie, ponownie, acz tym razem w rzeczywistości, łapiąc ją za rękę, by posadzić kobietę na łóżku.

-Mnie pociąga władza, polityka, pieniądz. Żadnego nie możesz mi dać. Nie! Nic nie mów. To bez sensu.
Nie interesuje mnie noc z tobą, ale interesujesz mnie ty
-powiedział, a jedna brew sukkuba uniosła się zalotnie w górę.

-Naprawdę? Co jest we mnie takiego interesującego?

-Bądź wdzięczna opatrzności, że trafiłaś na Lavkę. Inny kapłan mógłby natychmiast, na jednej nodze uciec szukać wiedźmina.
Ten stary gad ma jednak potrzebę niesienia pomocy i ty o tym wiesz
-zrobił pauzę.

-Prawda. W końcu to odkryłam

-Nie zabił nawet twojego malutkiego brzdąca z destrukcyjnymi skłonnościami. Jest jego?-kontynuował, obserwując reakcje.
Kusicielka na wzmiankę o córce skrzywiła się.

-Czemu miałabym wogóle z tobą rozmawiać?-zapytała, zaś jegomość roześmiał się.

-To bardzo proste. Jedynie osoby z ważnym poczuciem celu mogą odmówić nocy demonicy.
Lub osoby z silną wolą.
Ja posiadam wolę, cel oraz wiele innych, które sprawiają, że nigdy nie udadzą ci się na mnie twoje sztuczki. Między innymi ofertę, ale i do tego dojdziemy. Odpowiedz.


-Nie jest Lavki. Którejś nocy, w desperacji poszłam do najstarszej z adeptek. Ona ma dokładnie dwadzieścia trzy lata. Nie opierała się tak mocno jak Lavko. Ale nie było tu żadnych innych mężczyzn!-dodała na swoją obronę.

-Dziecko dwóch kobiet? To możliwe?

-Ludzkich? Oczywiście, że nie, lecz kiedy w grę wchodzą stworzenia takie jak ja, różne rzeczy się dzieją.
Problem w tym, iż mała jest nieobliczalna. Próbowała zabić nawet mnie. Zaspokoiło to twoją ciekawość?
-rzuciła, szybko opuściła ręce, oplatając je na brzuchu.
Gwałtowny ruch sprawił, wywołał podskok kształtnych piersi.

-Powiedzmy-zagryzł wargę, ponownie zmuszając się do myślenia o "sprawie".

-W takim razie teraz opowiedz o tym, co sprawia, że z tobą rozmawiam.

-Zagrajmy w otwarte karty. Bez matactw. Przyjechałem po ciebie. Moim zadaniem jest przetransportowanie ciebie w inne miejsce. Dowolne, lecz z dala od tej świątyni.
Mam dworek oraz podlegające mi dwie wsie. Tam mam zamiar cię zabrać.


-Jaki jest haczyk?

-Będziesz mi podlegała. Całkowicie i bez protestu. Ja rządzę na tych ziemiach.
Nieposłuszeństwo będzie karane. Przez wiedźmina. Raz na zawsze. Ponadto czarodziejka Merigold czarami przywiąże cię do mnie. Metaforycznie i duchowo
-oparł się o ścianę.

-Co jeśli się nie zgodzę?

-Będziesz idiotką. Lavko prędzej czy później uzna, że cierpisz tak bardzo, iż będzie chciał ci skrócić mękę. Wtedy pójdziesz pod ostrze.
W międzyczasie jeszcze kilka razy nawiedzisz adeptki, nie mogą zaznać przyjemności jaką może nieść stosunek z mężczyzną.
Na moje ziemie również nie będziesz miała wstępu, więc jak tylko się tam pojawisz, najpóźniej w tydzień później pojawi się łowca potworów.
Właściwie to nie masz wyjścia. Wybierasz między śmiercią bądź wędrownym życiem, a życiem mojej poddanej, wolnym od niebezpieczeństw.


-A może wolę niebezpieczne przesiedlenia?

-Twój wybór, choć nie często słyszę o sukkubusach, a mam uszy w całkiem sporej ilości miejsc na Kontynencie.
Jesteś jak zagrożony gatunek. Jeśli teraz mi odmówisz lub spróbujesz mnie uwieść, odmówisz na zawsze. Zastanów się.
Dla mnie jesteś jedynie kulą u nogi, lecz zobowiązałem się pomóc. Mam swój honor. Niestety
-zakończył, wpatrując się w zamyśloną twarzyczkę kusicielki.

-I mam do dyspozycji każdego mężczyznę i kobietę?

-Nie. Nie możesz nawet pomyśleć o dzieciach, niektórych młodzieńcach oraz wielu osobach.
Niemniej twój wybór i tak będzie o niebo bogatszy niż tutaj.
No i żadnych dzieci typu tego potworka, co leży w piwnicy
-wymienił kilka początkowych zastrzeżeń.

-Bez obaw. "Małego potworka" doszczętnie zepsuł Lavko, próbując mu pomóc. Mała była nieco... bardziej rozbudowana i drapieżna. W końcu jest skutkiem nienaturalnego połączenia komórek rozrodczych kobiet.

-Nie rób mi wykładu, tylko odpowiedz na pytanie. Jedziesz ze mną?-zapytał, zaś kobieta zamyśliła się, bezwiednie bawiąc się swymi rubinowymi włosami.

-Niech będzie-skinęła głową, zaś arystokrata, poraz pierwszy, uśmiechnął się pod wąsem.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 11-01-2011, 23:14   #74
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
"Nabijanie" postów cz. 4

-Lavko!-wszedł bezceremonialnie do świątyni, pośród modlących się.

-Koniec paranoiczno-psychotycznego seansu! Wszyscy do łóżek i nie faszerować się tymi pseudomistcznymi bzdurami! Raz, dwa, trzy!-zaklaskał w dłonie, zaś ton nie znoszący sprzeciwu sprawił, iż każdy adept co do jednego, pospiesznie zakończył rozmowę ze swoim bóstwem.

Wkrótce nawa główna opustoszała. Zostali tylko dwaj mężczyźni.
Wyższy z sapnięciem usiadł w pierwszym rzędzie. Ciężka, drewniana ława była mocno wytarta.
Po prawej stronie siedzącego człowieka znajdował się prawie tuzin bluzgów wsadzonych w jedno zdanie, zaś po lewej graficzne wyznanie miłości - serce przebite strzałą z inicjałami dwóch osób.

Kreatywność nudzących się osób czasem bywała zdumiewająca, innym razem wręcz żałosna.

Dach świątyni był podparty czterema drewnianymi kolumnami zwężającymi się ku górze. Ich konstrukcja była niezwykle prosta, całkowicie pozbawiona ozdób.

-Nie zamierzam ci ściemniać, Lavko. Powiem szczerze, wiem jak rozwiązać twoje problemy, lecz ty nie rozwiązujesz moich.
Bym mógł ci pomóc, ty musisz pomóc mnie. Tak to działa
-przedstawił sprawę arystokrata, wpatrując się w surowe wnętrze.

Lekko przybrudzone, kolorowe szkiełka wstawione w okno układały się w rozmaite wzory, przedstawiające, najczęściej, bóstwo opiekuńcze duchownych tego kościoła.
Światło księżyca wpadało przez nie, rozjaśniając pomieszczenie sakralne bladymi kolorami nie dającymi tej samej radości, co podczas słonecznego dnia.
Nie zachwycały. Niosły nostalgię i melancholię pełną specyficznego spokoju.

-Chyba nie rozumiem...

Wielebny zmarszczył brwi, powstając sprzed kamiennego ołtarza przykrytego ciemnozielonym obrusem.
Kilka kroków dalej znajdował się wielki, zniszczony posąg. Kamienna szyja pozbawiona była głowy.
Reszta nie wyglądała lepiej. Duże oraz małe kawałki nieporadnie pozlepiane były gliną. Niektóre nie były na swoich miejscach.
W efekcie ciężkie było nawet określenie płci przedstawionej osoby.

-Chodzi o handel. Wiem jak zdjąć ci z barków problem, ale nie mam w tym interesu.
Faktycznie, kłobuk byłby idealną zapłatą, lecz to, co ja widzę, to małe demoniątko fundujące swym gościom leczenie przez upust krwi. Biedactwo jeszcze nie ma w tym doświadczenia i za bardzo przesadza.
Przyjmując tego potworka, biorę sobie jedynie problem, bo jeśli nie uda się transformacja w opiekuńczego duszka, czeka mnie wydatek na wytępienie weszki
-wzruszył ramionami.

Zapadło milczenie, w którym kapłan intensywnie myślał nad słowami rozmówcy.

-Z resztą, wątpię, by się udało. Zdaje mi się, że podania ludowe głoszą o zakopaniu martwego płodu.
Bachorzątko po pierwsze - żyje... Nadzieja w tym, że matka natura nie zgadza się ze mną i ze stworkiem.
Po drugie, chodziło o płód...


-To jest płód. Sukkub starał się pozbyć córki, ale nie udało się-poinformował Wielebny.

-W takim razie-zmarszczył brwi. Nie spodziewał się tego.

-W takim razie jeden problem z głowy.
Po drugie jest to w połowie człowiek. W najlepszym wypadku, a chodzi o ludzkie dziecko.
Trzecie, to córka dwóch kobiet. Nie wiem czy to, w procesie przemiany, jest dopuszczalne.
Tak naprawdę nie sądzę, by coś z tego wyszło. Z tego nie będzie kłobuka, ale zabiorę zarówno mamusię, tą demoniczną, wraz z córeczką.
Co oferujesz w zamian?


-Ale ja nic nie mam! Nic przydatnego tobie, panie!

-Lavko, nakreślę ci sytuację.
Przyjechałem tu, choć miałem mrowie ważniejszych spraw. Wystawiłem się jako haczyk dla demonicy i ryzykowałem niepowodzenie. A mogłem stracić wiele.
Rozmowa z naszą piękną Lilitaną była ciężka, bo byłem zmuszony grać na jej uwodzicielskim terenie.
Niemniej jednak udało mi się.
Ponadto mam zamiar zabrać od ciebie stworzenie, którego tak panicznie się boisz.
Pomyśl o zapłacie. Ja również pomyślę. Tymczasem, dobranoc
-wstał, po czym wyszedł, nie odwracając się ani razu.


***



Lavko nie był idiotą. To tylko jego zmysł polityczny był żałośnie malutki, nierozbudowany.
Dlatego też umiejętności negocjacyjne były praktycznie równe zeru. Być może dlatego został kapłanem.

Nie zmieniało to faktu, iż nie zdołałby "pokonać" arystokraty na jego własnym, intryganckim polu, gdzie był panem i władcą.
Ba! Nie miał szans na sukces w konfrontacji ze zwykłym, podrzędnym szlachcicem, nie mówiąc o nim, magnacie Redańskim.
Nic więc dziwnego, że przy minimalnym wkładzie, uzyskał maksymalny zysk.

Biedny Lavko, nie zdawał sobie sprawy, iż Lilitanę zabrałby z pocałowaniem w rękę.
Byłby w stanie zapłacić nawet dwa tysiące koron, by mieć pod swoją kontrolą sukkuba. Tutaj dostał go za darmo.

Jakby tego było mało, dołożono mu ogromną szansę na zdobycie upragnionego kłobuka.
Wbrew temu, co powiedział kapłanowi, istniało ogromne prawdopodobieństwo na przemianę, o czym mówiło wiele podań. "Martwa" zawartość tobołka, zakopana przed tygodniem w worku wysadzanym dwimerytem, była już z natury magiczna.
Jeśli wierzyć opowieściom, więcej sił zabierała przemiana z niemagicznego w magiczne niż z magicznego w magiczne.

Jak na chłopski rozum, logiczne, choć nadworny czarodziej wyśmiał ten pomysł, przytaczając szereg kontrargumentów.
Między innymi to, iż przedmioty niemagiczne nie są z natury chronione przez czary.
Zupełnie inaczej sytuacja mogła się przedstawiać w przypadku stworzenia magicznego.
Przykładem były wampiry, chronione przed żelazem przez ich własne, nadnaturalne zdolności.
Choć i to nie do końca było prawdą, jeśli wierzyć słowom maga. Podobno temat jest na tyle obszerny, iż wystarczyłby na niejeden wykład.

Jednak możnowładca wierzył w podania ludowe, ponieważ nieraz widział ich siłę.
Działy się przez nie tak dziwne rzeczy, że czarodzieje na ich analizę poświęcali wiele nocy. Bezskutecznie.

W ramach handlowego "podziękowania", gość Wielebnego zaproponował kupno ziemi, na której stoi świątynia.
Naturalnie Lavko był ogromnie zaskoczony żądaniem, lecz finalnie, po lekkim oporze, przystał na nie.

Arystokrata był w swoim żywiole, udając, że na bieżąco dokonuje wyceny gruntu, oglądając teren.
Było to matactwo, ponieważ takie rachunku wykonały się w jego głowie już jakiś czas temu.

Sam teren był wart całkiem sporą sumkę, którą żal by mu było wydać. Dlatego też przez cały czas udawał zawyżanie realnej wartości. Finalnie otrzymał wartość o wiele niższą od prawdziwej, którą pomniejszył o prawie połowę, z racji tego, iż grunt miał być formą zapłaty.

Był to kolejny, gigantyczny sukces, ponieważ to sam teren był wart o wiele więcej, zaś biorąc pod uwagę srebrno-niebieskie nitki dwimerytu w podziemnej skale, był wart tyle, że Lavko mógłby postawić sobie własny, prywatny dworek.

W tej chwili miał ochotę uściskać Matkę Yelsffinn za prezent, jaki mu, nieświadomie, zrobiła.
Niemniej jednak nie miał czasu, by do niej jechać. Musiał sprawdzić, co z jego kłobukiem. Wszak minął wymagany tydzień!

Magnat wyszedł przez otwartą, stalową bramę wykonaną z grubych, zakręcanych spiralnie prętów, nad którą znajdował się dowód kowalskiego artyzmu.
Identyczne pręty układały się w skomplikowane wzory, pomiędzy którymi, na środku znajdował się wielki herb panującego na tych terenach.
Herb wyobrażający wodę oraz słońce.

Brama rozpościerała się między dwoma monumentami. Na obu piedestałach, stanowiących ponad trzy ćwierci ich wysokości, leżały smoki zwinięte w kłębki, uważnie lustrujące otoczenie bramy swymi martwymi, kamiennymi ślepiami.
Nie było w nich nic leniwego. Wręcz przeciwnie. Spokojnie oczekiwały na podejście przeciwnika, by rzucić się na niego w odpowiednim momencie, nie pozostawiając żadnych szans na obronę.

Z ów ozdobnymi budowlami połączone było krótkie, niskie podwyższenie, na którym spoczywała kolejna para leżących smoków.
Te leżały z wyciągniętymi do góry głowami, skierowanymi na drogę prowadzącą do posiadłości.

To właśnie przy jednym z nich został zakopany materiał na kłobuka...

Nagle arystokrata zobaczył dziurę w ziemi! Pozostał w niej jedynie pusty worek nabijany dwimerytem.

Mężczyzna wyciągnął z pochwy bogato zdobioną szablę, rozglądając się na boki, lecz w zalegającej dokoła ciemności, niczego nie było widać.

-Był sobie, kurwa, kłobuk-warknął do siebie, nie do końca mogąc uwierzyć w to, co widzi.
Ta mała, wbrew przekonaniom Lavki, nie mogła wydostać się z pomieszczenia nie dzięki jego cudownym rytuałom, ale przez antymagiczny metal, którego było tam pełno.
Idealne więzienie.

Tylko dlaczego nie zadziałało tym razem?

-Dobry wieczór, panie-za plecami możnego rozległ się kobiecy głos. Drapieżny, lekko agresywny, lecz kuszący. Na swój sposób.

Odwrócił się szybko, starając się uspokoić bijące szybko serce.


Na kolczastym grzbiecie smoka znajdującego się najbliżej mężczyzny, siedziała prawie naga, młoda kobieta.
Jej zielony ubiór stanowiła jedynie bardzo krótka bluzeczka z obfitym dekoltem, zasłaniająca jedynie niewielką część obfitego biustu, przepaska biodrowa, mająca niecałą ćwierć szerokości jego pasa kontuszowego oraz wysokie buty na kilkucentymetrowych obcasach.

Jej długie włosy w kolorze bardzo przywodzącym na myśl róż bądź jasny fiolet utrzymywane były w ryzach przez wieniec róż.

Uwadze szlachcica nie uszło, to, że kwiaty nie były pozbawione kolców i kojarzyły się z jej oczami.
Nienaturalne różowo-fioletowe tęczówki stanowiły wyzwanie dla siły woli każdego żonatego mężczyzny bądź duchownego. Miały swoje "kolce". Jak róże.

-Kim jesteś?-zapytał podejrzliwie, nie dając się wciągnąć na teren, na którym nie czuł się dobrze.
Naturalnie domyślał się, jaka jest odpowiedź. Kolejny sukkub, na co wskazywały fioletowe skórzaste skrzydła zakończone ostrymi hakami. Zdawały się jednak tak przyjemne w dotyku, jak całe ciało kusicielki.

-Nie wiesz?-roześmiała się, zaś w jej głosie było coś niebezpiecznie zalotnego. Coś niezidentyfikowanego. Coś pobudzającego.

-Domyślam się, że sukkubusem. W takim razie co tu robisz?-zapytał, a dziewczyna zamyśliła się.

-Po części masz rację, panie. Tylko po części. No... Skąd mogłam się tu wziąć? Dam ci podpowiedź, mój panie. Nie mam ojca, mam dwie matki...

-To ty?-przerwał jej z niedowierzaniem.

-Jasne! Powołałeś mnie do życia, żebym opiekowała się twoimi włościami-uśmiechnęła się uwodzicielsko, ukazując jednocześnie lekko wydłużone kły.

-Kłobuk-mruknął zadziwiony, chowając ostrze do pochwy, zaś dziewczyna, widząc to, pożądliwie oblizała wargi.
Magnat szybko pochwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się pod wąsem, w lot pojmując skojarzenie, jakie narodziło się w ślicznej główce.

-Sukkub-kłobuk-poprawił się z rozbawieniem.

-Pamiętaj, nie możesz tknąć żonatych, zbyt młodych i zbyt starych bez mojego pozwolenia.
Złamanie zakazu oznacza śmierć.
Niemniej jednak nie musisz się martwić. W dwóch podlegających mi wioskach i w dworku jest pełno mężczyzn, których możesz mieć przez noc.
Żadnego nie wolno ci zabić bez pozwolenia.
Wypatrz sobie jednego, najbardziej potrzebującego i jego nawiedzaj najdłużej jak możesz.
Czy to jasne?


-Jak najbardziej, mój panie. Czy mogę rozpocząć obchód?-zapytała gorliwie.
Wiadomo było, do czego jej tak spieszno.

-Tak... Nie. Poczekaj chwilę-zatrzymał ją, gdy tylko schodziła z kolczastego grzbietu smoka.

-Jak masz na imię?

-A jak mam mieć? Nikt do tej pory nie nadał mi imienia-wzruszyła ramionami, po czym zgrabnie zeskoczyła na ziemię.

-Może Athna?-zapytała, zaś magnat uśmiechnął się.

-Leć na obchód, Athano-machnął ręką, a sukkubus, w dobrym humorze, zniknął.

Arystokrata powoli sięgnął po worek, który zarzucił sobie na ramię. Nie mógł przecież zostawić dwimerytu na progu.
Zaczął zastanawiać się nad wprowadzeniem w życie swojego planu, który chodził mu po głowie już od bardzo dawna.

Jako jedyny w Redanii, a może i na Kontynencie, zapragnął mieć elitarny oddział sukkubusów - zabójców, atakujących wroga podstępnie, w nocy przez sen. Własnymi metodami.
Ofiara nie budziłaby się już nigdy.

-Z łaski swojej, jak zakończysz, to skocz do włodarza. Niech ten poleci po wojskiego, a ten niech przyjdzie do mnie jutro, na dwie godziny przed południem-rzekł do ogrodnika, pielęgnującego nocne kwiaty.

-Tak jest, panie-rzekł do oddalającego się mężczyzny.

Należało skontaktować się z szefem wywiadu. Jego wywiadu, nie Redańskiego, by rozesłał informacje po wszystkich kontaktach z komunikatem, nakazującym poszukiwanie demonicznych kobiet i wysyłanie ich do jego posiadłości.
W miarę możliwości po dobroci oraz jak najłagodniej.

Spojrzał na jasno świecący księżyc na czarnym, nocnym niebie upstrzonym jasnymi punkcikami.

-Czas spać-westchnął.

-Jutro czeka robota-wymruczał do siebie, wlokąc się do własnych komnat.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 13-01-2011, 02:15   #75
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Pchnięcie akcji cz. 1

Temeria, Wyzima:

Vernar:




Na stole leżał list w zalakowanej czerwonym woskiem kopercie. Była na nim odciśnięta tarcza, zawierająca wyobrażenie słońca i wody, zaś obok leżała kartka z dokładnie skopiowanym wzorem herbu.

Łamać pieczęć?
Tak, na to Vernar był zdecydowany.

Pieczęć pękła, zaś wampir wyciągnął list, po czym rozłożył go. Treść nie zawierała jednak żadnej literki, a jedynie zera i jedynki:

10011 10000 101011 1010 11110 101011 || 1101 1000 10100 10110 10011 101011 11110.

11000 11010 100001 10000 101 11110 1001 || 10100 1000 100.

101011 11110 100000 1000 1001 || 111 1000 11 10011 11110 10011 100001 111 10001 11000.

11000 11 1001 10001 11111 || 101011 1110 || 1110 1000 100001 111 || 1110 11110 101000 1000 || 1011 10111 10 101011 1000 11.

10000 10 1101 11 1011 10 10111 1001 || 1010 1000 100 || 10111 || 10 11 1011 11 110 11110 10110 11110 || 11000 || 11000 11010 11011 1000 1101 1000 11 || 1000 || 11000 || 100000 11110 11011 1000 11.

10010 10000 10 10010 1000 10100 11110 1110 10000

1010 11011 11 101


Można było się domyśleć. List jest zaszyfrowany.
Okazało się, że pieczęć była jedynie formalnym zabezpieczeniem, chroniącym przed amatorami.
Wnętrze było wyzwaniem dla profesjonalisty.

Pod ciągami zer i jedynek znajdowały się chaotycznie powstawiane szlaczki. Zupełnie, jakby ktoś starał się zamazać jakiś tekst pod spodem.
Problem w tym, iż nie było tam nic.

Po co jednak ktoś robiłby mazaki na czystym polu?
To bez sensu.

Nagle Vernar zauważył... Coś... Ale co to było? Już samo wyciągnięcie znajomo wyglądającego elementu linii falowanej było sporym wyzwaniem.

Coś jakby... Tak! To był pusty nawias z cyfrą "2" w indeksie. Dalej znajdowała się strzałka.
Chyba.

Za nią była litera, przypominająca "D", znak równości i... cyfra "1".

Kolejna strzałka.

Tym razem znajdowały się za nią dwie litery "A" oraz "M", pomiędzy którymi również znajdowała się równość.

Były to jednak głównie domysły oraz skojarzenia. Umysł wampira równie dobrze mógł uroić sobie, iż widzi tam właśnie takie symbole, starając się rozwikłać zagadkę.

Tylko co oznaczał ten zapis?




Redania, trakt do Wyzimy:

Kyllion:

Postanowił wrócić do Wyzimy. Po własnych śladach. Niestety.
Daleki był od radości, lecz zdawało się, iż to właśnie tam pchał mężczyznę sam los.
Na pomoc Marcusowi, przyjacielowi w potrzebie.

Od blisko pół godziny poruszał się traktem, łączącym na swej linii Tretogor, Wyzimę i Rinbe.
Do ów małego miasteczka pozostało mu najwyżej pół dnia drogi. Zakładając pesymistyczną wersję. W najlepszym wypadku, za dwie godziny będzie przejeżdżał przez jego centrum.
Jeszcze dziś przekroczy Pontar, a co za tym idzie, dotrze do Temerii.

Wtedy będzie już prosta droga do miasta z siedzibą króla Foltesta. Zgodnie ze wskazaniami wiadomości.
Tam należało znaleźć człowieka imieniem Albert, który najwyraźniej bardzo dobrze znał przyjaciela Kylliona, choć ten nie miał pojęcia kim mógł być adresat.
Nie wiedział nawet gdzie może przebywać ani jak wygląda. To bardzo utrudniało zadanie.

Nie ułatwiał go również sam Marcus, pisząc tak, jak poeta. W języku metafor, mogących oznaczać zarówno wszystko, jak i nic.
Nie można go było jednak za to winić. Gdyby mógł, z pewnością wyraziłby się jasno.

Choć pobudki poszukiwanego były oczywiste, interpretacja już do takich nie należała.

Co mogło oznaczać morze? Możliwości był ogrom. Od warstwy nieco bardziej dosłownej, do kompletnej przenośni.
Poruszając się w zakresie wody, mogło być to nadzwyczaj dziwne określenie rzeki lub jeziora.
To drugie mogłoby sugerować Wielkie Jezioro Wyzimskie oraz setki innych, mniejszych w odległości większej lub mniejszej od stolicy Temerii.
Jeśli chodziło o rzeki, to było ich równie dużo, z czego największymi były Pontar i Jaruga.
Niestety nie można było wykluczyć mniejszych.
Przenosząc się na mniej dosłowną interpretację, Marcus mógł podpiąć pod nią wiele miejsc.
W tym sensie morze mogło oznaczać zarówno którąś ze stolic, jak i jeden z lasów.

Czym mógł być skrawek lądu?
Do rzeki lub jeziora pasowała wyspa. Czy mogło chodzić o którąś z wysp na Wielkim Jeziorze Wyzimskim?
To by pasowało, acz było równie prawdopodobne jak to, iż złodziej miał na myśli azyl, miejsce odosobnienia, więzienie czy zwykłą, leśną polanę.

Szpic, natomiast, mógł oznaczać najwyższe drzewo w lesie, wieżę lub arenę turniejową w mieście, budynek na wyspie, a także wiele innych.

Krąg był zbyt wielki, by móc z całą pewnością stwierdzić: "To niewątpliwie wskazane miejsce."

Zbyt wiele możliwości.

Musiał istnieć klucz stworzony przez Marcusa. Klucz do napisanej przez niego zagadki.
Naturalnie najprościej byłoby umieścić ją na tym samym papierze, choć było to niebezpieczne.
Gdy kartka wpadnie w łapy, które nie powinny nawet wiedzieć o istnieniu takiej rzeczy, ów niepowołani odbiorcy mogliby próbować rozszyfrować zapiski.

Z drugiej strony, jeśli nie w tym samym miejscu, co nakreślone w pośpiechu zdania, to gdzie?

Może faktycznie coś przeoczył, skupiając się na słowach. Być może w rogu znajdował się jeden, malutki dopisek, wyjaśniający wszystko?

Ponownie wyjął pomięty papier cały poznaczony odciskami podeszwy buta wściekającego się choleryka - Prova Radosta.

Rozłożył pergamin, ponownie czytając. Słowa, zapisane znajomym charakterem pisma, stosowanym przez przyjaciela poszukiwacza, nie zmieniły się ani na jotę, zaś pomiędzy nimi nic nie było ukryte.
Przynajmniej tak się Kyllionowi wydawało.

Rogi były puste, tak jak cały odwrót.
To bez sensu... W liście nie było nic nadzwyczajnego... Chociaż...

Kiedy podróżnik składał zagadkę daną mu przez przyjaciela, coś rzuciło mu się w oczy.
Uniesiona kartka przez chwilę wycelowana była w niebo, z którego biło światło słońca, przebijającego się przez gęste chmury.
Przebiło się przez papier, dało się zauważyć... tłuste plamy?

Ponownie uniósł pismo, celując pustą stroną w niebo, po czym odwrócił ją, zwracając zdania w kierunku słońca.

Nagle oczom Kylliona ukazała się... mapa! Lub coś przypominającego ją.
Pospiesznie nabazgrany, prawdopodobnie woskiem, szkic, przedstawiał trzy kropki, z czego dwie duże.

Jedna z nich, najbardziej na południu, podpisana była nazwą "Wyzima".
Północną opatrzył podpisem "Tretogor", zaś na wschód od stolicy Redanii oznaczył małą kropkę - "Haroldzie Doły".

Gdzieś pomiędzy centrami krajów umieszczony był znak X. Obok znajdował się napis "TUTAJ!"

Jednak nie chodziło o największe Temerskie miasto, lecz coś pomiędzy. Była to ogromna podpowiedź oraz zawężenie kręgu poszukiwań.
Choć Ramzor nie znalazł klucza, pomagającego w odnalezieniu przyjaciela, nie było to wystarczające, by móc jednoznacznie wskazać miejsce pobytu Marcusa.

Poszukiwacz domyślał się, że treść listu nie została tam umieszczona przypadkowo.
Należało połączyć mapę ze wskazówkami słownymi, będącymi przenośniami.

Tylko jak?
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 14-01-2011, 00:57   #76
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Pchnięcie akcji cz. 2

Redania, Dretogor:

Brego, Galen:





Łup!

Drzwi pod wpływem potężnego uderzenia, wygięły się do środka, powracając do pierwotnej formy wraz z ustąpieniem napierającej siły.
Zapewne nie poddały się jeszcze jedynie dzięki trzem stalowym poprzeczkom na górze, środku i dole konstrukcji.
Wzmocnienie zapewne znajdowało się również po drugiej stronie.

Łup!

Mocarne uderzenie wyrwało kilkadziesiąt drzazg, strzelających do wnętrza korytarza.
Metalowe wzmocnienia ruszały się coraz bardziej. Już niedługo utrzymają się na miejscach.

Łup!

Atmosfera w pomieszczeniu była tak gęsta, że gdyby któryś z oczekujących zdecydował się machnąć ostrzem, z pewnością kawałek powietrza spadłby z plaśnięciem na kamienną podłogę.

Oczekiwanie na nieuniknione. Być może na ostatnie starcie w życiu.

Nagle rozległ się trzask! To deski drzwi pękły. Jeszcze jedno, góra dwa uderzenia.
Jedyna zapora padnie.

Strażnicy natarli jeszcze raz! Otwierające się drzwi z łomotem uderzyły i ścianę, żałośnie opuszczone na sfatygowanych zawiasach.

Galen uderzył natychmiastowo!

Strażnik, który siłą impetu wpadł do środka, trafiony w pierś zatoczył się do tyłu, wpadając na swych towarzyszy!
Brego również nie próżnował, strzelając ogniem ku swym przeciwnikom! Podtrzymał znaj na tyle długo, że materia nałożona na zbroję najbardziej wysuniętego do przodu oponenta stanęła w płomieniach!

Wszyscy gwałtownie odskoczyli od płonącego!

-Ruszać!-wrzasnął Dżentelmen, a więźniowie naparli na plecy wiedźminów, którzy usłyszeli jeszcze pełen euforii śmiech Silnorękiego.

Łowcy potworów nie mieli innego wyjścia. Popędzili na płonącego strażnika, który zrzucił hełm, by móc zdjąć z siebie materiał, po którym złowieszczo tańczyły płomienie.
Jeden z mutantów ciął z obrotu, gładko otwierając gardło swej ofiary.

Tuż za nimi z celi wypadli do niedawna uwięzieni, wściekle rzucając się na gwardzistów!
Ci jednak zdążyli otrząsnąć się z zaskoczenia. Drewno przeciw stali. Pochodnia przeciw bastardowi.

Nagle padł pierwszy ze strażników, uderzony równoległym cięciem wyprowadzonym przez Silnorękiego.
W poważnych kłopotach była dwójka kolejnych zbrojnych, atakowanych przez trzech skazańców na raz.

Jeśli tak dalej pójdzie, część załogi Dretogoru zostanie wycięta w pień bez żadnej straty.

Galen i Brego zauważyli również Dżentelmena, przypatrującego się z zimnym wzrokiem na przebieg bitwy.
Sam jednak w niej nie uczestniczył, opierając się o framugę.

Nagle odepchnął się od niej, wchodząc w sam środek bitewnego chaosu z krótkim mieczem w ręku.
Niespodziewanie zatrzymał się i zamyślił. Odwrócił się, stając przodem do pleców wyginającego się akrobacyjnie przeciwnika.
Bez cienia skrupułów wbił ostrze prosto w szczelinę między hełmem oraz zbroją tylko po to, by wyszarpnąć klingę i kontynuować pochód.

W końcu dotarł do celu. Były nimi drzwi do korytarza znajdującego się naprzeciwko tego, z którego wyszli.
Zniknął za drzwiami.

Tymczasem sytuacja zaczęła przybierać coraz bardziej niekorzystny obrót.
Wyszkolona załoga więzienia zmierzała na środek pomieszczenia, gdzie stawali do siebie tyłem.

Tym samym rezygnowali ze swobody, lecz jednocześnie zyskiwali przewagę.
Jedynie uderzenia Silnorękiego wymagały parowania i blokowania. Reszta była całkowicie niegroźna ze swymi pałkami.

Nowa taktyka zadziwiająco szybko zaczęła przynosić efekty. Pod wpływem ran i zmęczenia, agresorzy zaczynali popełniać błędy. Nieznaczne. Za daleki wykrok. Skrzywienie bólu. Zbyt wysoko uniesiona głowa.

Najgorsze było jednak to, iż więźniowie wyraźnie znali się na walce, a mimo wszystko nie mogli uzyskać przewagi!

Kolejne osoby umierały, zaś strażnicy zmieniali taktykę. Rozerwali utworzony przez siebie pierścień, powoli tworząc kolejny.
Tym razem nie chcieli stanąć plecami do siebie, a twarzami, zamykając w środku skazańców.

Zostali zepchnięci, przez załogę, do defensywy. Jeśli dadzą zamknąć się w tworzonej pułapce, ani chybi zginą.
Nawet pokrwawiony, kulejący Silnoręki, którego dwa miecze wszyscy respektowali, nie zdoła się utrzymać długo.

Pierścień zamykał się, a więźniowie nie mieli gdzie uciec. To koniec.

Nagle drzwi otworzyły się, wypuszczając kolejną chmarę więźniów, szarżujących z równą zaciętością, co poprzednia grupa!
Chwytali w biegu porzuconą broń we wszelkiej postaci!

Na końcu, spokojnym krokiem, wyszedł Dżentelmen wraz z jakimś mężczyzną. Brunetem z kozią bródką, uśmiechającym się blado.
Rozdzielili się.

Jeden z nich poszedł do prawych drzwi, drugi do lewych.

-Przepraszam-powiedział Dżentelmen, wymijając Brega, po czym ponownie zniknął w korytarzu.

Jego towarzysz nie powiedział nic, kiedy przeszedł tuż obok Galena, by dostać się do kolejnego pomieszczenia z celami.

Strażnicy błyskawicznie zmienili formację!
Przypadli do kolejnego wejścia, blokując drzwi własnymi ciałami. Doskonałe wyszkolenie mogło nic nie dać w obliczu tak licznego wroga, szczególnie, że ciągłe stawianie oporu było męczące.
Z przeciwnej strony barykady nadbiegały nieustannie świeże siły.

Tymczasem Silnoręki odszedł na bok, siadając przy ścianie. Nie było z nim dobrze.
Wielokrotnie nie zdążył się zasłonić.

Normalny człowiek przypominałby krojonego pomidora, lecz on był jedynie silnie osłabiony.
Jego miecze z brzękiem upadły na posadzkę. Splunął krwią z pociętej twarzy.

Sytuacja pod drzwiami ponownie zaczęła robić się nieciekawa dla więźniów. Nieopancerzeni mężowie odnosili nieporównywalnie większe obrażenia, nadwyrężające ich zdolności.

Strażnicy ograniczyli defensywę do niezbędnego minimum, chroniąc się głównie przed bronią sieczną.

Drzwi za plecami gwardzistów zadrżały w próbie otworzenia ich, zaś w chwilę później rozległy się regularne uderzenia w drzwi!
To wyłączyło jedną osobę z walki. Reszta otoczyła go, starając się jak najdłużej nie dopuścić do niego agresorów.

Nie było to jednak łatwe, ponieważ dziesięciu obrońców stawiało opór ponad dwukrotnie liczebniejszym siłom.
Chociaż przewaga liczebna była po stronie walczących o wolność, walka była niezwykle wyrównana.

Ponadto Dżentelmen długo nie wracał, zaś w każdej chwili może przybyć pomoc dla gwardzistów.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 23-01-2011, 00:51   #77
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Sibard z zaciekawieniem przysłuchiwał się rozmowie prowadzonej pomiędzy jego towarzyszem a niejakim von Franzzem... Doskonale widział, że obaj pod maską uprzejmości skrywali prawdzie emocje i na pewno ich prawdziwych stosunków nie można było nazwać przyjaznymi. Wyglądało to na kolejny konflikt czysto polityczny, po prostu dwaj rywalizujący arystokraci... Jednak czasami nawet z takich rozmów można dowiedzieć się wielu ciekawych informacji.

Czarodziejka Eilhart w Keadwen... To mogło oznaczać, że w Redanii naprawdę źle się dzieje... Do tego Zakon Zimnego Płomienia... Sibard doskonale ich znał, w końcu prawie został jednym z nich. Doskonale wiedział jak świetnie wyszkolonymi oddziałami dysponowali... A do tego zdawał sobie sprawę, ile by byli w stanie zapłacić za jego głowę. Jednak jego obecni towarzysze tego nie wiedzieli.

I lepiej niech tak pozostanie - Pomyślał.

Dopiero informacja o decyzji króla nim wstrząsnęła - chociaż nie dał tego po sobie poznać. Czy to mogło chodzić o ród Gallen? Wszystko wskazywało na to, że tak. Wcześniej nie miał nic, domu, bliskiej rodziny, ale miał tytuł. A teraz? Cała historia jego przodków straciła na znaczeniu i przepadła. Równie dobrze mógł urodzić się chłopem... Mężczyzna zacisnął pięści ze złości.

Król zapłaci mi za to... 'Mięso armatnie'... Ciekawe czy odważyłby się na taki czyn, kiedy żył ojciec. Na pewno nie...

Jedyną dobrą wiadomością było to, że wraz z nim przywileje stracił jego wuj. Chociaż skoro już raz zdradził swój ród to czemu nie miałby zrobić tego po raz kolejny? Było bardzo możliwe, że król w jakiś sposób wynagrodził mu stratę tytułu... Albo po prostu się go pozbył, co również było bardzo możliwe.

Niedługo potem rozmowę przerwała niezręczna cisza i wszystko wskazywało na to, że na tym zakończy się na dziś.

Towarzysz Sibarda oraz ich 'gospodarz', który przed snem prawdopodobnie trochę wypił, położyli się spać.

Jednak pomimo, że oczy ciążyły najemnikowi a organizm brutalnie dawał znać, że potrzebuję chwili odpoczynku, Sibard odczuwał, że nie może bezpiecznie zasnąć tej nocy. Nie jeśli zależy mu na swoim życiu. Coś nie podobało mu się w postawie i zachowaniu Kerina... Jednak mężczyzna nie mógł wzbudzać podejrzeń swojego towarzysza.

Jak gdyby nigdy nic ułożył się na ziemi w pewnej odległości od śpiących mężczyzn, tak, aby móc obserwować dziwnie zachowującego się mężczyznę, kładąc przy tym zarówno sztylet jak i miecz na ziemi obok siebie, w takiej odległości, aby mógł w każdej chwili ich dobyć w razie potrzeby i przymknął oczy.

- Dobranoc - Rzucił jeszcze i poprzez przymknięte powieki rozpoczął obserwację podejrzanego człowieka, walcząc przy tym ze zmęczeniem i sennością.

Nie zasnę, nie zasnę! Powtarzał w myślach

Wiedział, że i tym razem inicjatywa musiał wykazać się jego potencjalny przeciwnik. Miał tylko nadzieję, że jeżeli już to wykaże ją dość szybko, zanim Sibard zapadnie w słodki sen wydający się teraz lekarstwem na wszystkie problemy...
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline  
Stary 25-01-2011, 22:51   #78
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Vernar złożył list na cztery i schował go do wewnętrznej kieszeni. Uznał, że sprawy wywiadu mogą chwilę zaczekać. Dlatego też naskrobał kilka słów do swojej byłej asystentki, napisał, że wrócił do miasta i znajdzie go w „misiu kudłaczu”. Vernar nie lubił tej karczmy, ale gdzie lepiej wysłuchać plotek z przestępczego półświatka niż w „misiu”? Wampir znowu mieszał się do nie swoich spraw, zdawał sobie jednak sprawę, że straż gówno zrobi, tak jak ostatnio. Wtedy wszystko musiał zrobić Vernar i jeden z przestępców. Kapitan straży miał tylko jedno zadanie, nie wtrącać się. Dobry był z chłopa człek. Szkoda, że nie żyje. Wiedział co może zrobić, a gdy nie mógł zostawiał sprawę tym co mogli. Nie ważne było po której stronie palisady siedzieli. „Ważne jest tylko wyrwanie chwasta nim zajmie cały ogród”. Tak mówił. Ten nowy kapitan był młody, a młodzi zawsze mają swoje ideały, swoje cele, honor. Czasem naprawdę lepiej się nie wtrącać. Oprócz tego młodzieniec popełnił jeszcze jeden błąd. Nie docenił Vernara, ocenił go. Uznał, że medyk nie może pomóc. Wampir wiedział, że znowu będzie musiał zniknąć po tym jak zagotuję się w mieście. Wiedział też, że numer który odstawił ostatnim razem teraz nie zadziała. Vernar szedł ulicami miasta, uśmiechając się od czasu do czasu, jednak jedynie ustami, nauczył się tego gdy jedna wioska spróbowała nabić go na pal gdy wieśniacy odkryli kły. Wampir uśmiechał się do ludzi którzy go poznawali, nie minęło wiele czasu odkąd wyjechał. Ludzie o tak krótkiej pamięci jak na żywy gatunek go jeszcze pamiętali. Niektórym ocalił życie, innym tylko rodzinę. Jednak ludzie go lubili, nie brał wiele pieniędzy. Vernar wychodził z założenia, że na świecie jest wystarczająco dużo śmierci, a biedakom też należy się życie.

Vernar przekroczył próg „Misia kudłacza.”. Podszedł do szynkwasu.

-Witaj Bonin, nalej mi tego co nazywasz winem. Pozwól mu najpierw pooddychać, wiem co w nim jest. Oprócz tego możesz mi pomóc. Muszę się dowiedzieć wszystkiego co działo się pod moją nieobecność. Kim jest ten nowy kapitan? Co tutaj robi wywiad? No i na bogów co się dzieje z handlem ziołami, całe miasto o tym huczy. Oprócz tego mógłbyś mi rzecz jak się sprawuje dziewczyna która zajmuje moje miejsce. Jeszcze ostatnie. Gdzie znajdę Gilmana potrzebuję kilka rzeczy które tylko on może załatwić.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 31-01-2011, 20:35   #79
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Drzwi dosłownie pękały w futrynie, tak jakby coś dużego i strasznego chciało się wyrwać i dostać w swoje łapy wiedźminów i więźniów czekających w korytarzu. Brego skupił się na czekającym go zadaniu. Musiał zaufać swoim zmysłom i wyczuć odpowiedni moment do ataku, tak aby zadać jak najwięcej szkód i samemu nie zostać rannym.

Brego wziął głęboki wdech i złożył dłonie do Znaku Igni. Kilka sekund później drzwi roztrzaskały się w drzazgi ukazując rozpędzonych swoją siłą zbrojnych. Galen uderzył ułamek sekundy później, odpychając strażnika powrotem na swoich kompanów. Chwilę później Brego z zaciśniętymi zębami cisnął strumieniem płomienia w przeciwników podpalając materiał, w który byli ubrani.

Wiedźmini ruszyli na przód, prowadząc za sobą zgraję nieobytych w walce i niesfornych skazańców. Brego wpadł w wir walki tnąc stalowym mieczem w obrotach i skokach. Długie lata treningu dobrze przygotowały go do szybkiej i dynamicznej walki na różne kierunki. W ferworze bitwy dostrzegł Dżentelmena, który stojąc pod ścianą przyglądał się bitwie.
Przez myśl przeszło mu przekleństwo. Ten, który najwięcej gada o walce teraz nic nie miał zamiaru zrobić... Brego nie miał zamiaru nadstawiać za niego karku.

Nagle gdzieś zniknął, przechodząc przez jedne z drzwi w pomieszczeniu. Chwilę później sytuacja walczących się zmieniła. Strażnicy się przegrupowali i zaczęli zabijać coraz więcej więźniów. Sytuacja robiła się dramatyczna, gdy nagle z drzwi, za którymi zniknął Dżentelmen wybiegła kolejna grupa więźniów. Za nimi wyszedł sprawca całego zamieszania z kolejnym, zadowolonym kompanem, po czym zniknęli za kolejnymi drzwiami.

Strażnicy skupili się przy jednych drzwiach, co zablokowało posiłki kolejnych więźniów.
Wiedźmin miał nadzieję, że nie będą zmuszeni do spotkania z tą, której wszyscy obawiali się w tym miejscu najbardziej- Merigold.

W drzwi osłaniane przez strażników nagle ktoś zaczął tłuc od drugiej strony. Gwardziści osłonili jednego ze swoich towarzyszy, który zajął się łomotaniem.

Sytuacja robiła się nieciekawa. Dżentelmen zniknął, strażnicy starali się obronić przed grupą skazańców. Mogli by ruszyć za Dżentelmenem- wiedźmin nie zdziwiłby się, gdyby już był przy wyjściu, choć byłby to nie mały wyczyn. Nie wiadomo ilu jeszcze strażników stacjonuje w tym więzieniu, a on sam nie dałby rady nawet jednemu zbrojnemu.
Zostawało zostać i przekonać się co kryje się za drzwiami.

-Musimy szybko unieszkodliwić tych strażników- powiedział do Galena- Spróbujemy zajść ich od boków, przy samej ścianie. Ja z prawej ty z lewej. Będziemy mięli osłonę od murów i tych gnojów... przynajmniej do czegoś się przydadzą. Raczej nie trzeba się martwić o to, że któryś z więźniów oberwie w zamieszaniu...- w kącikach ust pojawił się uśmiech, po czym ruszył biegiem do ściany, chwycił pierwszego więźnia za kaftan i wyrzucił go w bok, starając się dostać do strażników.
 

Ostatnio edytowane przez Zak : 31-01-2011 o 20:42.
Zak jest offline  
Stary 07-02-2011, 20:31   #80
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ryzykujesz życiem. Uciekaj, kretynie.
Właśnie to robię, właśnie to robię. Tchórze żyją dłużej.
Wbrew własnym myślom, z niewzruszoną, otępiałą twarzą przepychał się przez tłum przy niezliczonych odruchowych "Przepraszam...", "Mość tu nie stał...", "Zjeżdżaj konusie!", "Środek tłuszczy to nie miejsce dla dziewki." Przesuwał się jednak miarowo i spokojnie, starał się nie spieszyć ponad miarę i już wchodził w swoją rolę.

Nie chodziło nawet o bezpieczeństwo i pracę. Nic nie mógł na to poradzić. Już taki po prostu był. Nigdy sobą.

Zaklął parszywie pod nosem że stał jak cieć uśmiechając się do siebie i rozmyślając zamiast zaczepić starca jeszcze wygodnie na ulicy. Teraz przesuwał się wśród ciżby i być może musiał liczyć się z kolejką. On i jego, chędożone wieprze, pomysły. Z drugiej strony, łatwiej było mu przyjąć nastrój nie opuszczający jego. Z jednej strony wyglądał dosyć licho, dobrze przebrany i po kilku godzinach ćwiczeń mógłby uchodzić za novigradskiego podlotka (choć żadnego nigdy nie widział). Na szczęście ostatnie lata obfitowały w doświadczenie.

A może by tak zrobić psikusa i być sobą? Przedstawić się jako Teddevelien, może bez samego nazwiska?
Mowy nie ma. Wciąż czuł wzrok tych dryblasów.

Tłum się przerzedził, a on dotarł wreszcie do budynku, w którym mieściła się kuźnia. Miało być w sklepie kowala, wszedł więc do środka, taksując liczebność tych przed nim i za nim, choć nie obchodziło go to. Odczekał swoje by porozmawiać ze starcem, nasłuchując reszty mimo pozornego zainteresowania przedmiotami kowala, zastanawiając się, czy kiedyś nie był zbrojmistrzem lub płatnerze, czy jedynie podkowy tu dostanie.
 
-2- jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172