Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-10-2010, 23:05   #61
 
Fiannr's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiannr nie jest za bardzo znanyFiannr nie jest za bardzo znany

Jak na swój niewielki rozumek, powoli zaczynał rozumieć, że znalazł się w nieodpowiednim miejscu. Nie czuł jednak jakiegokolwiek zagrożenia które mogłoby wyciągnąc po niego swoje umorusane jedzeniem łapska. Bardziej zdawało mu się nieodpowiednim połączenie przepychu, cechującym wystrój pomieszczeń i ubogiej kultury osób rezydujących w pokojach – choć może należało powiedzieć chlewach? Ten groteskowy kontrast bez wątpienia budził w nim niechęć.

Zastanowił się, czy Baron wiedział o tym co wyprawia się za zamkniętymi drzwiami jego pokoi. Przecież gdyby miał tego świadomość, powinien zapobiec, jeśli nie nawet szerzeniu się obżarstwa, to przynajmniej zanieczyszczeniu drogiego wystroju wnętrz przez (pewnie też drogie) pokarmy. Przebiegło mu przez myśl, że poinformuje barona o tym o ile zdobędzie się na odwagę bezpośredniej rozmowy z kimś tak ważnym jak on. Niemniej jednak sprawa warta była świeczki. Wszak chodziło to u dobre maniery!

Z drugiej strony jednak nie pasowało coś Fillintenowi w całej tej układance. Baron przecież wyglądał na miłego człowieka. Poważnego i obeznanego z kulturą. Mężczyzna na takim jak on poziomie powinien dbać o to co się dzieje na terenie jego posiadłości. Dlaczego zatem pozwala na takie folgowanie dobrym zwyczajom? Poza baronem na pewno po salonach grasowała widmowa gosposia, która uciekła gdzieś z Margareth. Choć troche dziwna też nie wydawała się zła. Zaprzestał wędrówki po korytarzu by podrapać się po głowie i tęgo pogrążyć w rozmyślaniach. Niestety… cały obraz nie chciał się ułożyć w sensowną całość.

Z rozmyślań wyrwały go odgłosy. Te same które posłyszał wcześniej. Przyspieszył kroku, będąc pewnym skąd dochodzą. Stojąc przed swego rodzaju klatką schodową spoglądał to w górę, to w dół. Dźwięk bez wątpienia dochodził z podpiwniczenia. Ruszył bez namysłu w tamtą stronę.

 
__________________
Hello there
I’d kill for some company
I’d trade my soul for a whisper
I’d die for a touch
Fiannr jest offline  
Stary 25-10-2010, 23:16   #62
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Wampir przywykł do niewygód, natomiast nigdy nie stały mu się obojętne, a przewieszenie przez koński zad było wybitnie niewygodne. Coraz większy gwar wskazywał na Wyzimę, jedno z wielu miast które odwiedził Vernar.

Po przejechaniu przez bramę miejską skierowali się do dzielnicy klasztornej. Tę Vernar znał doskonale, zastanawiało go tylko gdzie pojadą. Dlatego też nie był pewien czy uderzyć w ciemnej alejce, jakich wiele w dzielnicy klasztornej, czy też czekać.

Po gruntownym zastanowieniu postanowił uderzyć teraz, przede wszystkim dlatego, że nie miał najmniejszego pojęcia gdzie podążają.

Wampir szybko wyprostował się, chwycił tego który siedział na koniu przez którego przewieszony był Vernar, wampir zrzucił go na bruk. Uderzył go raz w twarz, później nawet nie patrząc na skutki skoczył na drugiego, który gdy tylko zauważył co się dzieje odwrócił się, Vernar postanowił zrzucić go z konia, później ogłuszyć, zaciągnąć do jednego ze swoich kontaktów w straży i tam gruntownie przepytać, nie wiedział jednak do kogo pójdzie.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 16-12-2010, 00:30   #63
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Kaedwen, droga do Rinbe w Redanii:

Sibard:

Niedawny więzień wzruszył jedynie ramionami, lecz jego twarz nie wyrażała szczytu radości.

Oboje ruszyli ku polanie, zgodnie przestając się skradać.
Krzaki zaszeleściły w odpowiedzi, zaś mężczyzna w ćwiekowanej zbroi skoczył na nogi, wyszarpując jednocześnie miecz z pochwy.

-Kto idzie?-warknął ochroniarz, lecz to nie jego gotowość bojowa była niepokojąca.
Szczupła twarz o mocno zarysowanej szczęce zdradzała nieukrywaną wściekłość oraz chęć jej wyładowania.

-Witam Panie von Franzz-odparł z ukłonem towarzysz Sibarda.

-Jeśli nie będzie to uchybieniem na Pańskim honorze, spytałbym co skłoniło do opuszczenia wygodnych komnat Ard Carraigh?

Arystokrata wyglądał na mocno zaskoczonego oraz nie do końca uszczęśliwionego spotkaniem.
Niemniej jednak błyskawicznie na twarz wypłynął serdeczny uśmiech.

-Kogóż to moje oczy widzą w tej nieprzychylnej puszczy! Sam pan Neireg Lindivir z towarzyszem!
Kerin, schowaj to! To nie przystoi witać gości stalą!
Może panowie zechcecie się przysiąść?
-wskazał dłonią miejsca przy ognisku.

Neireg z ukłonem okraszonym promiennym uśmiechem, usiadł ogrzewając się przy płomieniach.

-Dziękujemy za zaproszenie, Panie. Mamy nadzieję, iż skorzystanie z niego nie będzie nietaktem-odparł.

-Ależ o czym pan mówi, panie Lindivir?! Z radością witam w obozowisku...
Cóż to się stało? Rozbójnik jakiś śmiał zagrodzić drogę?


-Można tak rzec. Czy nie przebiegał tędy pewien człowiek?

-Nikt nie zakłócał naszego spokoju.
Mniemam, iż uciekającym był właśnie ów niegodziwiec?
-dopytywał arystokrata, uważnie przyglądając się ranom Neirega.
Równie bacznie obserwował rozmówcę niedawny więzień.

-Są jakieś nowiny z wielkiego świata?-zmienił temat towarzysz Sibarda.

-Jak to się role zmieniają, panie Landivir. Jeszcze dwa miesiące temu to ja zadałbym to pytanie i nie wiem czy uzyskałbym odpowiedź-rzekł Alhen nie przestając się uśmiechać.

-Nie będę jednak okrutny. Opowiem. Po starej znajomości, a dzieje się, dzieje-ciągnął z nieukrywaną satysfakcją w głosie.

-Zacznijmy od spraw wewnętrznych.
Z powodu zawirowań w Redanii, wiedźma Eilhart przybyła właśnie do Kaedwen.
Pani Glevissig niechętnie dzieli się własnym terytorium, lecz rozumie potrzebę opanowania sytuacji.
Chwilowa niewygoda mająca na celu poszerzenie swych wpływów.
Kerin, podaj mi bukłak, jeśli łaska
-przerwał na chwilę, odbierając napitek od swego przybocznego.

Arystokrata pociągnął tęgi łyk, po czym zakorkował bukłak, kładąc go obok siebie.

-Jakby tego było mało, Zakon Wielkiego Jaromira zaczyna coraz bardziej dopominać się o to, co mu się należy.
Przynajmniej tym krabowatym ludzikom wydaje się, iż cokolwiek im się należy...


-Wybacz, Panie, ale Zakon Wielkiego Jaromira już jakiś czas temu przemianował się na...-wtrącił się Neireg.

-Tak, wiem, wiem. Teraz jest to Zakon Zimnego Płomienia, Gorącego Lodu, Jasnej Ciemności czy tam Ciemnej Jasności.
Jeden pies i prawdę mówiąc nie wiele mnie obchodzi. Króla Hensleta też nie bardzo.
W każdym razie mają zamiar wkroczyć na tereny Redanii i podbić ją całą na chwałę Jaromira.
To z kolei znaczy, że już niedługo będą sprawiać problem
-machnął ręką.

-Rozwiązana została również kwestia jakiegoś rodu, który uważał się za wielki, wiekowy, a tak naprawdę był jedynie mięsem armatnim.
Z pewnością kojarzysz, panie Landivir.
Ten, co jakiś czas temu został doszczętnie zniszczony...


-Tak. Było o tym głośno. Czasem było mi ich szkoda. Jedyni niepoinformowani.
Nie wiem czy jeszcze ktoś z nich żyje.


-To nie ważne, bo król ogłosił całkowite ich wymarcie, czym całkowicie pozbył się swojej kukiełki-Alhen ponownie przerwał, by zwilżyć gardło.

-Więcej dzieje się w Temerii i Redanii.
Jak wiadomo, Foltest Temerski bardzo blisko trzyma się z Radowidem V Srogim. Nie uszło to uwadze monarchów, w tym miłościwie nam panującego króla Hensleta.
Nie tylko to jest powodem do niepokojów, ponieważ zadziwiająco szybko rośnie w siłę pewien arystokrata Redański.
Zadziwiające jest to, iż sam król Radowid nie obawia się jego rosnących wpływów
-zamilkł na chwilę.

Prawdopodobnie ów arystokrata Redański był bezpośrednim zagrożeniem dla Alhena von Franzza, o czym mógł świadczyć przebłysk tłumionej złości oraz lekkiego strachu.

-Radowid jest jednak królewskim mlekosysem i nie potrafi uczynić, by jego portki były zasznurowane.
Jego chuć ciągnąca go do wiedźmy Merigold osłabiła jego stosunku z wiedźmą Eilhart.
Odsunięcie od władzy nie spodobało jej się, czym król Redanii zrobił sobie nielichego wroga.
Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, więc wiedźma Eilhart dołączyła do nas, czasowo rezygnując z władzy w swoim kraju.
Jak już mówiłem, pani Glevissig łaskawie zgodziła się przyjąć ją do swojego "domu".


Po ostatnim słowie zapadło milczenie. Ciszę wypełniającą powietrze wypełniał jedynie trzask ognia oraz pohukiwanie polujących sów.

Kerin zdawał się wogóle nie słyszeć rozmowy, trwając pogrążony w zamyśleniu.
Machinalnie obracał w palcach kieł nieznanego, wielkiego zwierzęcia zawieszony na rzemyku.

Alhen von Franzz gapił się tępo w tańczące przed nim płonienie, bezwiednie pociągając co chwila z leżącego obok niego bukłaka.
Najprawdopodobniej było tam wino, lecz na domysłach musiało się zakończyć, ponieważ arystokrata ani myślał poczęstować kogoś.

Neireg Landivir poszedł w ślady wyżej postawionego znajomego, rozmyślając przy wnikliwej obserwacji akrobatycznych popisów ognia.

-Jestem zmuszony przeprosić wszystkich, ale zmęczenie po trudach dzisiejszej podróży bierze nade mną górę.
Tak więc życzę dobrej nocy
-rzekł arystokrata.

Ułożył się wygodnie na futrze, przykrywając się drugim, identycznym.

Gdy tylko von Franzz znieruchomiał pod wpływem zwiotczającego dotyku snu, z twarzy towarzysza Sibarda opadła utrzymywana maska, ujawniając półprzytomnego człowieka.
Najwyraźniej czekał na to, by tamten pierwszy zasnął.

-Tak... Dobranoc-rzekł, kładąc się na twardej, zimnej glebie.
Najwyraźniej nie dbał o to gdzie i na czym zaśnie.
Teraz liczył się jedynie sen.

Niemniej jednak Kerin nie wyglądał tak, jakby miał zamiar pójść w ślady dwójki mężczyzn.


Redania, Dretogor:

Brego, Galen:

Propozycje planów działania przedstawione przez wiedźminów były niemalże identyczne.
Zakładały wciągnięcie czterech strażników do korytarza, gdzie każdy miał być zabity w możliwie najcichszy sposób.

Zgodni byli również w kwestii sposobu wciągnięcia ludzi w pułapkę, lecz dalej pojawiały się rozbieżności.
Galen, w przeciwieństwie do Brega, proponował nieco bardziej głośne rozwiązanie.

Zakładało ono głośne zachowanie więźniów, by zwabić grających w karty.

Drugi wiedźmin preferował rozwiązanie nieco cichsze.
Wszyscy więźniowie musieliby schować się w ciasnym pomieszczeniu, skąd mieliby wypaść w odpowiedniej chwili.

-Może być-cmoknął Dżentelmen, bawiąc się kluczem.

-Z ciszy zawsze można zrobić huk, ale w drugą stronę to nie działa, więc zaczynamy od chowania się...-ciągnął.

-Chyba kpisz-prychnął Silnoręki.

-Sądzisz, że wcisnę się do tej klitki? Ze wszystkimi? Świetny, kurwa, żart, chudzielcu-krasnolud oparł się o ścianę, zaś Dżentelmen spojrzał nań nieprzychylnie.

-Co racja to racja. Silnoręki zajmie pół pokoju-zamyślił się, po czym spojrzał na celę.

-Skoro i tak udajesz głos strażnika to wejdź w jego zbroję.

-Chyba cię Melitele opuściła. Długouchy, czy ty aby na pewno nie złamałeś obietnicy?
Mnie się widzi, że ktoś Dżentelmena pieprznął w łeb.
Oczu nie masz?! Tamten był dużo szczuplejszy!


-Silnoręki, myślenie pozostaw komuś, kto się na tym zna. Załóż buty, rękawice, hełm i tunikę-westchnął Dżentelmen.

-Pamiętaj, że dla ludzi jest to bastard-dodał, w odpowiedzi otrzymując jedynie machnięcie dłoni oddalającego się mężczyzny.

-Reszta zgodnie z planem do klitki...

-A ty?-odezwał się burkliwie gnom.

-Idę z wami-wzruszył ramionami Dżentelmen, ruszając wraz z resztą do jedynego, malutkiego pomieszczenia tuż po uprzednim oddaniu klucza wiedźminom.
Wszyscy wchodzili do niego jeden po drugim, bo dopiero na końcu mógł się wcisnąć najbardziej wygadany oraz kulturalny więzień.

Drzwi zamknęły się, zaś z drugiego końca korytarza dobiegł stukot metalowego obuwia.

-W tym się, kurwa, nie da cicho chodzić-warknął, dochodząc do drzwi, gdzie wyrwał klucz z rąk łowców potworów.

Wyglądał lekko komicznie.
Prezentował się jako mocarny człowiek średniego wzrostu o małej główce, w niedopasowanych, obciskających rękawicach ze stali oraz tunice jakby zdjętej z wyższego, lecz szczuplejszego brata.

Cala nadzieja, że w ciemności go nie zobaczą.

Rozległ się głośny szczęk otwieranego zamka, zaś po drugiej stronie ucichły wszelkie śmiechy.
Wiedźmini przylgnęli do ściany za drzwiami.

Silnoręki uchylił drzwi, stając bokiem do grających w karty, jakby chciał mieć baczenie na to, co dzieje się wewnątrz.

-Więźniowie ucichli, a pochodnie zgasły. Coś się kroi-powiedział, usilnie starając się, by jego głos miał tą samą barwę co nieżyjący już mężczyzna.
Naturalnie za życia.

Chrzęst zbroi w połączeniu ze stukotem stalowych części obwieścił powstanie całej czwórki.
Syk mieczy wyciąganych z pochwy jedynie to potwierdził.

Kroki nieubłaganie zbliżały się do wejścia, zaś Silnoręki cofnął się o krok w cień pod pozorem zrobienia przejścia.

Jeden po drugim weszły cztery identycznie wyglądające klony, zaś każdy z nich niósł pochodnię w lewej dłoni.
W prawej spoczywał miecz bastardowy, lecz wiadomo było, iż w przypadku walki musieliby rzucić płonące "patyki".

Krasnolud dyskretnie wycofał się jeszcze bardziej w cień, by za wszelką cenę uniknąć rozpoznania.

W końcu cała czwórka była w środku...


Redania, Rinbe:

Xanth:

-Nie wiem kto to jest i z pewnością nie jest od nas. On mi się nie podoba-mruknął niski czarodziej, uważnie obserwując mężczyznę na polanie.

-Uważaj na jego grę. Jest jakby... hipnotyczna.


Temeria, Wyzima:

Vernar:

Nagle zwłoki ożyły!

Wampir błyskawicznie chwycił za kołnierz mężczyzny, jadącego na tym samym koniu, co alchemik i szarpnął gwałtownie do tyłu!

Wysoki człowiek poszybował do tyłu, machając w powietrzu kończynami tak, jakby miało go to uchronić od nieuniknionego zderzenia z nieustępliwą ulicą stolicy Temerii.

Głuche łupnięcie tylko o kilka chwil wyprzedziły zeskoczenie Vernara z wierzchowca, zaś szybkie, krótkie uderzenie w twarz wyeliminowało na chwilę jednego przeciwnika!

To jednak nie był koniec walki. Został jeszcze jeden.
Niski osobnik właśnie przekładał nogę przez siodło, planując zeskoczyć na bruk, lecz wampir goi ubiegł!
Jednym susem pokonał dzielącą ich odległość i tym samym sposobem ściągnął drugą osobę!

Pech chciał, że niski nie zdążył wyjąć ze strzemienia lewej nogi, przez co z impetem uderzył głową o ziemię!
Krew bryznęła na kamienie wbudowane w podłoże tuż po odgłosie pękających kości.

Nagle cios napastnika silnego jak wół, trafił Vernara w bok, zmuszając do zgięcia się.
Nie na długo.

"Nieboszczyk" okręcił się na pięcie i... zobaczył dwóch identycznych osobników, będących tą samą osobą, którą kilka chwil temu powalił!
Który jest prawdziwy?

-Właśnie spieprzyłeś ponad rok pracy wywiadu Temerii!-rzekli, gotując się od środka.

-Brawo! Teraz ten facet już niczego nam nie zdradzi!
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 18-12-2010 o 00:54.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 25-12-2010, 14:27   #64
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Plan został przyjęty przez wszystkich w ostatecznej formie. Krasnolud miał pokazać się w zbroi i wywabić strażników na zewnątrz, a kiedy ptaszki opuściłyby gniazdo, dwa koty miałby ich jak na tacy.
Mimo uzgodnienia wersji pierwszej i awaryjnej, Brego miał bardzo złe przeczucia co do zbliżających się wydarzeń. Z doświadczenia wiedział, że takie plany weryfikuje się i zmienia już w trakcie realizacji, a przy tak dużej grupie może okazać się to zgubne...

W końcu wszyscy więźniowie znaleźli się w małym pokoju, a wiedźmini przywarli do zacienionej ściany przy drzwiach. Chwilę później wrócił także Silnoręki, idąc pokracznie. Wyglądał komicznie, jedak w tej chwili nie było czasu na dopracowywanie szczegółów

W tym momencie Brego naszła niepokojąca, lecz także kusząca myśl.
-A może by tak potraktować ich aardem? Najpierw ja, później ty, aby mieć pewność, że zadziała- szepnął go towarzysza wiedźmina- W tych zbrojach nie utrzymają się na nogach i nie wstaną, szczególnie w tak wąskim korytarzu. Wystarczy uderzyć w jednego, a reszta poleci jak klocki. Co ty na to? Wystarczy ich wtedy tylko dobić...
Brego spojrzał na Galena, czekając na jego przytaknięcie bądź odmowę. W tym momencie Silnoręki otworzył drzwi do strażników:

-Więźniowie ucichli, a pochodnie zgasły. Coś się kroi- rozległ się głos krasnoluda, starającego się zabrzmieć jak zabity strażnik.

Więzień cofnął się w cień robiąc miejsce nadchodzącym strażnikom. Po chwili cztery postacie w pełnych. płytowych zbrojach, z pochodniami oraz obnażonymi mieczami w rękach wkroczyły do ciemnego korytarza.
Brego jeszcze raz spojrzał na towarzysza pytająco. Zostało zdecydować który plan wprowadzić w życie i zaatakować.
 
Zak jest offline  
Stary 27-12-2010, 08:43   #65
 
Koening's Avatar
 
Reputacja: 1 Koening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodze
Gdy tylko drzwi zaskrzypiały Galen odsunął się na bok by zrobić miejsce na otwierające się drzwi . Ich człowiek wszedł do środka i odwalił swoją kwestię. Wszystko zdawało się iść zgodnie z planem jednak coś zaniepokoiło wiedźmina . Po minię łowca potworów poznał , że podobne odczucia miał jego towarzysz . Po chwili strażnicy zaczęli wychodzić .

Nie ważne cośmy spieprzyli …. Ważne ,że wychodzą . Pomyślał Galen . Resztę zrobimy po wiedźmińsku ….

Gdy tylko czterech pancernych było w środku łowca potworów wysunął nogę na przód by zahaczyć nią o otwarte drzwi .

Zamknę je szybko to zniweluję hałas … pomyślał .

Gdy wiedźmin spojrzał tuż przed atakiem na swego kompana zrozumiał od razu jego intencje . Posmakować drani aardem to był stanowczo najlepszy z możliwych pomysłów . Może i są dobrze opancerzeni ale gdy zostaną powaleni nic to im nie da . Nie będą się w stanie ruszyć . Nadszedł czas działania . Galen trzymał w jednej ręce swój miecz lekko go opierając o ścianę natomiast drugą ręką składał znak . Brego zrobił dokładnie to samo .

Zaczynamy !

Nagły trzask zamykanych drzwi zaskoczył strażników . Następnie wiedźmini wyrzucili energię kinetyczną w stronę przeciwników zwalając ich na podłogę . Tak jak to przewidział Galen byli za ciężcy by się podnieść . Pozostała formalność . Wiedźmini doskoczyli szybko do unieruchomionych przeciwników by zadać im szybką śmierć. Bezlitośnie wbijali swoje miecze w najsłabsze punkty zbroi i po kolei pozbawiali życia czterech strażników . Po przeszukaniu trupów nie znaleźli nic ciekawego poza kluczem do następnych drzwi .

-Mam nadzieję że nie nie było słychać upadku tych puszek powiedział Galen .A w myślach powtarzał se ciągle , że za dobrze poszło . Niepokoiło go coś na każdym kroku . Wiedział , że ciągle robią coś nie tak . Muszę to szybko odkryć !

Cała gromada weszła do pustej już strażnicy . Wiedźmini podeszli do następnych drzwi by zajrzeć przez otwór od kluczy .

-Ciekawe co czeka nas dalej…. Mruknął mający już dość tego obskurnego miejsca łowca potworów .
 

Ostatnio edytowane przez Koening : 27-12-2010 o 08:46.
Koening jest offline  
Stary 29-12-2010, 16:21   #66
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Redania, Dretogor:


Brego, Galen:

Spośród ciemności dobiegał chrzęst metalowych elementów zbrój poruszających się strażników.

Za nimi, niczym cień, poruszał się Silnoręki. Bardzo głośny, źle dopasowany cień zbliżający się do drzwi, za którymi w gotowości czekali ściskający się więźniowie.

Przy drzwiach znajdowali się wiedźmini.

Wszyscy znajdowali się na swoich pozycjach, czekając jedynie na znak do rozpoczęcia akcji, mającej być niemalże bezgłośnym działaniem.
Czekali na odpowiedni moment.

Uderzenie w niewłaściwej chwili niosło za sobą ryzyko ściągnięcia na siebie sił z całej strażnicy.
Wtedy wszelkie nadzieje na wyzwolenie zostałyby zaprzepaszczone.

Gdyby Dżentelmen wraz z pozostałymi zbyt wcześniej wypadł z pokoiku, element zaskoczenia byłby zbyt krótki.
Ciche zabójstwa wymagały niemalże chirurgicznej precyzji podczas operacji czasem.

Silnoręki ani wiedźmini również nie mogli uderzyć zbyt szybko, ponieważ moment otworzenia niespodzianki wymagał akcji z dwóch stron.

Jednakże wiedźminów ogarnęły wątpliwości, co do planu, jaki ustalili wraz z pozostałymi.

Nagle obaj łowcy potworów złożyli ręce, celując w jeden punkt, oddalony o mniej niż dwa metry!
Psychokinetyczna siła popędziła naprzód trafiając strażników... i Silnorękiego!
Krasnolud zachwiał się, szukając punktu podparcia w strażniku, znajdującym się przej nim!

Na jego nieszczęście tamten nie był aż tak odporny na działanie znaku Aard.

Połączona masa przebranego więźnia oraz prawdziwego zbrojnego runęła na pozostałych wraz z częścią magii, która przedostała się dalej!

Ogłuszający gruchot metalu uderzającego o kamienną podłogę zlał się z krzykiem upadających!
Kakofonia dźwięków wzmocniona echem zdolna była podnieść z grobu trupa z najdłuższym stażem!

Nagle z pomieszczenia wypadli więźniowie, lecz byli zbyt daleko!

-ALARM! WIĘŹNIOWIE UCIEKAJĄ! WIĘŹNIOWIE UCIE...!-wrzasnął któryś powalonych, lecz przerwała mu stalowa pięść leżącego Krasnoluda.

W następnej chwili w wizjerze jednej z ofiar, tkwił miecz Dżentelmenta, zaś w moment później również wiedźmini dopadli do leżących mężczyzn!
Ostrza bezlitośnie wbiły się w kark, szybko kończąc żywot kolejnej dwójki.

Nagle rozległ się głośny syk i stłumiony jęk.

-Co ty, do jasnej kurwicy, robisz?! Dawno w ryj nie dostałeś?!-wydarł się Silnoręki, przyciskając dłoń do krwawiącego boku.

-To ty? Niewiele tu widzę. W takim razie gdzie czwarty?-zapytał.

-Pode mną. Na zawsze skończył się drzeć-wymruczał z kwaśną miną.

Tymczasem za zamkniętymi drzwiami narastał chaos!
Zbiegała się chyba cała obsada Dretogoru! Najmniej dziesięć par stóp zbliżało się z każdą chwilą!

Dżentelmen, zadziwiająca szybko, jak na człowieka, który nic nie widzi w ciemnościach, wyrwał klucz Silnorękiemu, zaś w moment później znajdowała się już przy drzwiach, zamykając je.

-Silnoręki! Zamek! Sprintem!-odezwał się, zaś gramolący się mężczyzna w mig pojął o co chodzi towarzyszowi spod celi. Jednym, zdecydowanym ruchem zdjął z jednego z trupów pas ze stalowym zakończeniem.

-Łap!-pas poszybował w kierunku drzwi i... nagle zniknął, pojawiając się w dłoni Dżentelmena, wciskającego ów zwieńczenie w dziurkę od klucza.
Gdy tylko pas był w stanie zawisnąć, bez podtrzymywania nie upadając na podłogę, więzień odsunął się tylko po to, by kopnąć okucie, wbijając je jeszcze głębiej!

-Mamy chwilę spokoju-odetchnął.

-Co to, do kurwicy ciężkiej, było?!-wydarł się najwyższy z krasnoludów, chwytając dwa bastardy w dwie ręce.

Pozostałe trzy miecze półtoraręczne błyskawicznie znalazły nowych właścicieli.
W ręku Dżentelmena również pojawiło się ostrze.

-Zamknięte! Zablokowali zamek!-odezwał się ktoś zza zamkniętych drzwi, które zatrzęsły się przy próbie wyważenia ich.

-Właśnie nasza szansa przeżycia zniknęła. Problem polega na tym, że wy macie szansę się wykręcić z tego, a to już jest nieuczciwe.
Jesteśmy teraz zespołem
-powiedział spokojnie Dżentelmen, spokojnym głosem.

-Wszyscy zginiemy zanim zdążymy pisnąć choć słówko. Oni nie będą z nami rozmawiali.
Skoro my przestaniemy żyć, to czemu ktokolwiek z naszej grupy miałby nie wyzionąć ducha? Czemu ktokolwiek miałby mieć na to szansę?
-kontynuował głosem, przywodzącym na myśl ton filozofowania.

-Nie lubię się z tobą zgadzać, ale, niech mnie febra czarna zeżre, masz, kurwa, rację!-wysyczał Silnoręki.

Sytuacja dla łowców potworów nie przedstawiała się ciekawie. Otoczeni pierścieniem wściekłych więźniów, zdających sobie sprawę, iż nie mają nic do stracenia.

Oni nie będą przejmowali się tym, iż zginą. Nie zależy im. Nie robi im różnicy, czy zginą pięć minut wcześniej czy później.

Jakby tego było mało, drzwi trzymały się z coraz większym problemem...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 07-01-2011, 16:28   #67
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Sytuacja wiedźminów nie wyglądała najlepiej. Otoczeni byli przez zdesperowanych więźniów, którzy nie mięli nic do stracenia, którym w dodatku zachciało się śmierci przybyszów. Na szczęście za każdej sytuacji można wyjść... jako tako...
Niewiele myśląc Brego zwrócił się do więźniów rozpoczynając gonitwę z czasem.

-Albo jesteście głupi, albo szaleni... Chcecie zabić swoją jedyną szansę ucieczki? Chyba nie myśleliście, że nie mamy planu na taką okazję?!

Dżentelmen podniósł otwartą dłoń, nakazując wszystkim wstrzymanie się, a następnie spojrzał na drzwi coraz silniej wyginające się do wewnątrz.
-Macie pół minuty.

-Wszystko, albo nic.- powiedział- Ja i Galen poczekamy aż strażnicy wyważą drzwi, użyjemy swoich zaklęć, aby ich odepchnąć a później podpalić, wtedy wspólnie ich zaatakujemy. Wolicie pozabijać się nawzajem czy spróbować uciec i przy okazji wypruć flaki kilku strażnikom?�-
Czas leci...
- kiwnął głową w kierunku drzwi.

-I tak będziemy ich atakować-wzruszył ramionami. Milczał przez chwilę. -Idziecie na pierwszy ogień. My tuż za wami. Bardzo, bardzo blisko -ostatnie zdanie nie zabrzmiało jak wsparcie, lecz ostrzeżenie.

-Używaliśmy znaków zbyt często, dlatego tym razem możemy opaść z sił na kilkanaście sekund. Ktoś musi ruszyć przed nami, inaczej was nie wyprowadzimy.

-Nie. Jak wam się skończą te wasze znaki, będziecie zabijać stalą. Przed nami, razem z nami -powiedział Dżentelmen, jakby stwierdzał oczywisty fakt. -Jeśli uda nam się walczyć w środkowym pomieszczeniu, może nam się uda, dlatego będziecie napierać, jakby was samo piekło goniło.

-Nie rozumiesz. Znaki pochłaniają dużo energii, nie tylko mocy medalionu. Mówiąc po waszemu: będziemy przez chwilę zamroczeni.- wiedźmin miał nadzieję, że więźniowie uwierzą w jego kłamstwo- Nie mamy czasu na dalsze kłótnie. My zrobimy wam miejsce i podpalimy kilku strażników, a później dołączymy do walki z wami. Zaczynajmy, bo stracimy element zaskoczenia.

-W takim razie będziecie machali mieczami na oślep -rzekł tak, jakby tłumaczył sposób na przyrządzenie udźca. -Ruszać naprzód.

-Albo ktoś ruszy przed nami, albo zginiemy najpierw my, a później wy. I tak już wam pomogliśmy, więc trochę zaufania wam nie zawadzi... Dżentelmenie. Zaczynajmy.

-Już zawadziło, czego dowodem jest to -wskazał na drzwi ledwo trzymające się w zawiasach. -Idziecie przodem, a my tuż za wami -stwierdził, po czym odezwał się do wszystkich pozostałych. -Aleście niewychowani -pokręcił głową. -Puśćcie gości przodem-tymi słowy nakazał, by wszyscy przeszli za wiedźmiów, co sam również uczynił.
Zgodnie z zapowiedzią stanął blisko nich. Odległość czołówki więźniów od dwóch mężczyzn była o ponad połowę mniejsza niż wyciągnięcie ręki.
-Zatem zaczynajcie.

Brego przeklinał w myślach więźniów obiecując in, że się odwdzięczy.
-”Chędożone skurwysyny... Taki z ciebie Dżentelmen jak z Foltesta prawy człowiek, który własną siostrę posuwa... Jeszcze zobaczymy czy chowanie się na tyłach było mądre...”

Tak jak zwykle została im improwizacja... Miał też nadzieję, że zrozumiał się z Galenem bez słów i uda im się wyjść z tego wszystkiego cało ... Wszystko zależało teraz od losu.
 
Zak jest offline  
Stary 07-01-2011, 16:56   #68
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
-Właśnie spieprzyłeś ponad rok pracy wywiadu Temerii!-rzekli, gotując się od środka. -Brawo! Teraz ten facet już niczego nam nie zdradzi!
-Psia jucha! Wywiad Temerski. Sami starzy znajomi! Macie całkowitą rację. Powinienem dać się zabić w imię wyższego celu! Toż to oczywiste.
-Powinieneś grzecznie przestać dychać, jak na przyzwoitego człowieka przystało, a nie odstawiać kuglarskie zmartwychwstanie!
Ostrzegam, odpraw jeszcze jakiś czar, a utnę ci łeb, wyjmę mózg i ugotuję go, a potem rozdepczę na drobne kawałki, przebiję i wytnę serce, które poszatkuję i spalę-powiedział, celując mieczem w przeciwnika.
-To teraz powiedzcie, co takiego zrobili ci dwaj, że interesuje się tym wywiad Temerii
Spytał Vernar bez cienia strachu w głosie
-Nie twój zawszony interes. Ty tylko masz grzecznie położyć się na koniu i udawać trupa, choć nie wiem czy nie lepiej byłoby cię nim uczynić-zastanowił się.
-Twój wybór. Wskakujesz i kontynuujesz rolę nieboszczyka lub się nim staniesz
-zamilkł nagle, zaś wampir również usłyszał to samo.
Strażnicy nadbiegali.
-Ja się wyłgam-wzruszył ramionami.
Wampir jednak nie zaprzestał swego wścibstwa.
-Będę udawał trupa jak dowiem się, co się do cholery dzieje! Chcę wiedzieć, o co chodzi. Ludzie zwykle nie próbują zabić mnie bez podania przyczyny.
-Cóż, kiedyś musiało się to zmienić
-rzekł, przechodząc do pozycji bojowej w tempie zbliżania się straży miejskiej.
Konie stały spokojnie, jedynie o kilka kroków oddalone od miejsca starcia.
-Co musiało się zmienić?
Ktoś musiał spróbować cię zabić bez podania powodu
-rzekł cicho, lekko wzruszając ramionami.
-Ach, ten wywiad Temerii. Człowiek zawsze wie, na czym. Dzięki za informacje.
Nagle z uliczki wypadł czteroosobowy oddział uzbrojony w halabardy.
-Ostrzegałem-mruknął do Vernara.
-Szybko! Pomóżcie! Ten człowiek zabił mi towarzysza- krzyknął, rozpoczynając powolny chód, mający zagrodzić jedną z dróg ucieczki.
-Tak się bawimy. Dobra.- Vernar mruknął do szpiega, następne słowa wykrzyczał do strażników - Wywiad Temerii, macie ze mną współpracować. Odetnijcie temu człowiekowi drogę, to groźny przestępca.- Na korzyść Vernara działał jego strój, płaszcz, żaden członek wywiadu nie wychodzi na służbę bez płaszcza.
Wysoki oponent wampira uśmiechnął się nieznacznie, cofając o kilka kroków.
Strażnicy popatrzyli po sobie, nie wiedząc, co robić.
-Brać obu. Wyjaśnią wszystko kapitanowi-polecił jeden z nich, najwyraźniej najstarszy stopniem.
-Teraz wyciągnę dokument, na którym widnieje pieczęć samego grododzierżcy! Pilnujcie go.
Powoli wyciągnął rękę w kierunku torby przewieszonej przez grzbiet konia.
Równie wolno wyciągnął papier zwinięty w rulon, rozwijając go. Na samym dole znajdowała się czerwona, woskowa pieczęć.
-Jest wasz-rzekł spokojnie.
-Jak chcecie. Wezwijcie kapitana a gwarantuje, że wszystko się wyjaśni. Kapitan za mnie poręczy.
Dowódca oddziału skinął głową agentowi Temerii, po czym cała czwórka strażników podeszła ostrożnie do Vernara z pochylonymi halabardami.
-Idź grzecznie, a nikt cię w plecy nie dźgnie-rzekł jeden z nich.
-Ależ oczywiście. Oddać wam miecz?

Dowódca oddziału wyglądał na mocno zaskoczonego. Spojrzał jeszcze na szpiega Temerskiego, który położył ciało swego towarzysza na wierzchowca.
Chwilę później zniknął za zakrętem, prowadząc zwierzęta za uzdy.
-Tak-ocknął się najstarszy stopniem, wąsaty jegomość.
Eskorta szybko przedzierała się przez miasto. Ludzie bez słowa schodzili im z drogi, omiatani ganiącym spojrzeniem przewodników pochodu.
Gdy tylko grupa znalazła się tuż przy szpitalu Lebiody, skręciła w boczną uliczkę, prowadzącą do miejskiego loszku.
Nie zaszli tam jednak, zmierzając wprost na plac treningowy, kierując się wprost do stołu, przy którym znajdowała się trójka mężczyzn.
Jeden z nich był przyodziany w płaszcz zaopatrzony herbem Temerii, w drugim Vernar rozpoznał, grododzierżcę Wyzimy, Alberta Srtogova, starego, zniszczonego przez służbę w wojsku, człowieka o licu pooranym przez zmarszczki oraz blizny.
Znajdował się on naprzeciwko kolejnych dwóch jegomościów.
Pierwszy z owej pary był szlachcicem w średnim wieku, o czym świadczył kontusz z pokaźnym pasem. Posiadał on wyszyte dwa herby.

Na lewej piersi wyszyty był łeb kozła na brunatnym tle, natomiast przy prawym ramieniu wisiała przypięta, metalowa tarcza w czarno-żółtych barwach. Zawierała symbole wyobrażające żółte słońce oraz wodę.
Tuż przy nim siedział najmłodszy z całego towarzystwa - kasztanowo włosy kapitan straży miejskiej w takim samym mundurze, jaki nosił każdy jego podwładny.
Młody, zadziwiająco szybko awansujący, Fler D'Ranghti nie posiadał wyznacznika własnej rangi, więc każdy przyjezdny mógłby go pomylić ze zwykłym szeregowcem.
-Kapitanie, zapewne ktoś do ciebie-westchnął weteran.
-Czego chcecie?-Odwrócił się tyłem do swych gości.
-Przybywamy z podejrzanym o morderstwo-zameldował dowódca.
-Jak pan kapitan zapewne wie byłem w Wyzimie szanowanym lekarzem, mój gabinet nadal istnieje. Prowadzi go teraz moja uczennica. Przestałem go prowadzić dopiero kilka dni temu. Powód pozwolę sobie zachować dla siebie. Jak panu się wydaje czy człowiek, który leczył ludzi nie mających w ogóle pieniędzy, zabiłby kogoś? Może pan spytać kogokolwiek na ulicach a powiedzą, że jestem jednym z najspokojniejszych ludzi w Wyzimie. Czy mógłbym kogoś zabić?

Kapitan straży westchnął jedynie z politowaniem.
-Kogoście mi tu, kurwa, sprowadzili. To, że nie zdążyłem jeszcze zagrzać kapitańskiego stołka, nie znaczy, że jestem idiotą nie mającym rozeznania w mieście.
Skoro ja rozpoznaję w nim medyka, to wy tym bardziej powinniście.
Puśćcie człowieka i oddalcie się. Byle szybko.
-Panie kapitanie, przeciw niemu stał człowiek legitymujący się dokumentem szanownego grododzierżcy-dowódca skłonił się jednemu z siedzących.
-Interesujące. Panie, Strogov, co się tu, kurwa, wyprawia, za moimi plecami?!-Warknął do weterana.
-Jak mam być odpowiedzialny za pilnowanie tego miasta, jak działacie za moimi plecami, grododzierżco-zmrużył oczy.
-Ja o niczym nie wiem-Albert Strogov wyglądał na autentycznie zaskoczonego.
-Nie pogrywajcie ze mną, grododzierżco...
-D'Ranghti, zamiast mnie oskarżać, lepiej postawcie w stan gotowości całe miasto, bo mamy szpicla-odgryzł się, lecz nie wyglądał, jakby miał zamiar kłamać.
-Opis. Natychmiast!-Rzekł kapitan, powstając.
-Wysoki blondyn. Miał niskiego towarzysza wyglądającego jak krasnolud. Ten drugi nie żyje.
-Zaraz dostaniecie pismo ode mnie. Każdy strażnik ma to zobaczyć i gówno mnie obchodzi jak to zrobicie-rzekł, Fler, porywając najmniej wilgotną i śmierdzącą alkoholem kartkę.
-Ten człowiek jest pod opieką Redanii-odezwał się nagle szlachcic.
-Co wy pierdolicie?!
-Co, do jasnej kurwicy?!
-Jaja sobie z nas robicie?!
Odezwała się jednocześnie cała trójka. Kapitan straży miejskiej i grododzierżca wyglądali tak, jakby brona zaczepiła się o ich twarze.
-Przyznajecie się do wysłania własnego agenta do naszego kraju bez naszej wiedzy?! Oj krucho z sojuszem naszych królestw...
-Panie Bury, Redania nie wysyła swoich szpiegów do Temerii, ani żadnych innych krajów. Król Radowid V Srogi to uczciwy władca
-odezwał się.
Mężczyzna nazwany "Burym" prychnął pogardliwie na owe jawne kłamstwo.
-Pomyślcie, panie Bury, czy byłbym na tyle głupi, by wydawać agenta własnego kraju?-zapytał.
-Czy ja w ogóle mam dostęp do takich informacji? Jest pod ochroną Redanii, ale nie jest jej szpiegiem.

To wysłannik mojego pana. Mój pan legalnie sprowadza z innych krajów rozmaite towary, lecz jego ostatnie dostawy były niszczone bądź przechwytywane pomimo ochrony.
Mój pan czyści wasze brudy ze względu na niekompetencję tutejszych sił. Od jakiegoś czasu nieskutecznie walczyliście z nimi, tępiąc organizację przejmującą monopol na sprzedaż ziół-stwierdził szlachcic nieco wyniosłym głosem.
Bury posiadał atut nad swymi dwoma rodakami. Kaptur nie pozwalał dostrzec twarzy.
Pozostała dwójka Temerczyków wyglądała przez chwilę na głęboko zszokowanych tym, co usłyszeli.
-Nie słyszeliście? Puśćcie podejrzanego i na patrol-warknął kapitan, gestem odsyłając strażników oraz wampira.
Vernar usłyszawszy o organizacji nagle się poruszył:
-Już kiedyś jedna organizacja przejęła handel ziołami. Wybuchły zamieszki, kilkunastu ludzi zmarło. Wtedy wszystko wróciło do normy. Czy mogę jakoś pomóc straży?
-Medyku, oni są tymi samymi ludźmi, tą samą organizacją, co kiedyś.
Służby Wyzimskie nie potrafiły wyrwać chwata z korzeniami, tylko go ucięli-rzekł szlachcic.
-Wątpię, byś mógł pomóc-wzruszył ramionami Feler.
-Póki co nie mamy rannych-dodał.
-Możesz pomóc. Miałem przekazać temu człowiekowi wiadomość-wyjął zza pazuchy list.
-Przyjmujecie, czy nie?-wyciągnął do wampira rękę z przesyłką.
-Oczywiście, że przyjmuję
-Gdzie znajdę byłego kapitana
-Adresat ma symbol. Przy odbiorze potwierdzi nim dostarczenie przesyłki
-to mówiąc, naskrobał szybko kilka słów na kawałku papieru, na którym widniały słowa: "Dostarczone adresatowi. Kurierowi należy się dziesięć koron novigradzkich."
Wręczył go wampirowi.
-Jeśli chcesz go odwiedzić, musisz iść na cmentarz Wyzimski. Zmarł. Ktoś go otruł-odpowiedział Fler.

Vernar popatrzył na list, był on zapieczętowany pieczęcią z wizerunkiem słońca i wody. Wampir skierował swe kroki do swojego byłego gabinetu. Wszedł do pierwszego pokoju, Vernar od razu wyczuł, że jego byłej asystentki chwilowo nie ma w gabinecie. W całym domu nie było chwilowo nikogo. Wampir usiadł twarzą do wejścia i po raz kolejny pochwalił sam siebie za to, że nie oddał swoich kluczy do gabinetu. Wziął kawałek papieru, pióro i atrament i zaczął przerysowywać pieczęć z listu. Vernar podniósł kopertę do oczu i otworzył ją, by przeczytać list...
 
pteroslaw jest offline  
Stary 08-01-2011, 16:26   #69
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Kyllion pierwszy raz w życiu widział osobę, która wyglądała jakby sam diabeł ją opętał. Patrząc na zachowanie pewnych osób w tej wsi, Ramzor zastanawiał się co raz bardziej, co też takiego mógł zrobić Marcus, że ludzie na samo wspomnienie jego imienia są gotowi zabić wszystkich dookoła. Chociaż z drugiej strony fach, którym się zajmują, raczej nigdy nie będzie wzbudzać pozytywnych emocji.


Kanciarz teatralnie upadł na kolana i zaczął głośno oddychać. Miał nadzieję, że to trochę ostudzi obu mężczyzn. Niestety, nie minęła sekunda a Radost już był przy nim.
- G... g... g... dzieee?! – ryknął Radost prosto w twarz Kylliona. Ramzor wytarł resztki śliny Prova z twarzy i dalej udawał ciężko rannego.
- U mnie?! U mnie?! U mnie?! – mężczyzna podskakiwał z ekscytacji lub ze wściekłości, Kyllion nie był pewny. Wiedział tylko, że teraz musi to załatwić na spokojnie, bez żadnych pomyłek.
- Tak u Ciebie Radostcie... Na twoim podwórku... Powiedział, że masz mi dać coś bardzo cennego i mam mu to przekazać... Masz mi powiedzieć, gdzie go mogę znaleźć - wydyszał z udawanym trudem Kyllion.
-To ty mi powiedz, gdzie go znajdę, a dam mu to osobiście! Dam mu w ryj!-wrzasnął, po czym pobiegł po widły, z którymi wrócił. Kyllion od razu odsunął się gwałtownie w stronę drzwi, na moment zapominając o tym, że udaje rannego.
-Gdzieeee?!
- Powiedział, że ty będziesz wiedział gdzie go znaleźć! – Ramzor starał się zapanować trochę nad sytuacją.
- Już by nie żył, gdybym wiedział!-wydarł się tak, że Jos zakrył uszy dłońmi, tak samo z resztą zrobił Kyllion.
-A ten list, co zgubił? Może to coś pomoże?-wtrącił burkliwie Jos.
-Zarżnę jak świniaka!-krzyknął karczmarzowi prosto w twarz.
- Jaki list? - Kyllion podniósł się gwałtownie, pora powoli kończyć przedstawienie. Czyżby w końcu jakieś światełko nadziei na odnalezienie Marcusa i na wyjechanie z tej zapomnianej przez wszystkich wsi?
- Ten drań zostawił jakiś list?! Chce, żeby Pan wiedział, że chcę dorwać tego sukinsyna, jeżeli tylko mi Pan pomoże to zabije go, a jego głowa zostanie Panu dostarczona w jakimś ładnym opakowaniu - uśmiechnął się lekko.
Prov tytanicznym wysiłkiem zmusił się do uspokojenia... co nie bardzo mu wychodziło, Kyllion był jednak z siebie dumny, że udało mu się chociaż odrobinę uspokoić choleryka.
-Mam go... zgubił... Zawsze mam... ZABIJĘ!-wrzasnął ponownie, rzucając ponadgryzany i pomięty kawałek papieru na podłogę, tuż przy swoich nogach. Nagle wskoczył na niego, opadając z całej siły.
Musiał bardzo nienawidzić Marcusa.
- Mogę spojrzeć? - Kyllion wstał i podszedł do Prova. Odczekał chwilę, aż ten przestanie skakać po kawałku papieru. Wreszcie Radost dał mu podnieść pogniecioną i brudną kartkę papieru. Ramzor przetarł ją ręką, żeby stała się ona chociaż odrobinę bardziej czytelna.
Otworzenie tak pogniecionego i lekko naddartego kawałka papieru nie było proste, lecz wykonalne. Litery były już w miarę czytelne.

"Albercie!

Wyjechałem na wczasy i nie wiem czy wrócę. Odwiedź mnie czasem pośród mórz, na małym skrawku lądu.
Znajdziesz mnie dzięki małemu szpicowi. Wtedy podziękujesz mi za Wyzimę.

Marcus"

Kyllion powoli przeczytał list, później zrobił to drugi i trzeci raz. No tak, jakby cała ta sytuacja nie była już dostatecznie pogmatwana.
- Czy wiesz może co znaczy ten list? Mały szpic? - zapytał z zaciekawieniem kanciarz.
- Cholera wie-warknął Prov, któremu w końcu udało się opanować. W miarę.
-Ten cały Albert będzie wiedział, ale go nie ma w Haroldzich Dołach. Nie ma tu osoby o podobnym imieniu. Z resztą ten cały list to jedna, wielka przenośnia-machnął ręką, siadając na podłodze z rezygnacją. Może choleryk był w ciąży? – no proszę, Kyllionowi nie tylko udało się uspokoić Radosta, ale także znacznie wpłynąć na poprawę jego humoru. Żart był oczywiście bardzo niskich lotów, no ale cóż, liczą się chęci.
- Josie, a co ty o tym myślisz? - zapytał kanciarz, kompletnie nie wiedział co ma teraz robić.
-A co ja mam myśleć?-burknął.
-Znaleźć tego pieprzonego Alberta i wydusić wszystko. Pewnikiem siedzi w Wyzimie, skoro była wymieniona.
- A więc dobrze! - powiedział głośno Kyllion, stanął przy otwartych drzwiach. - Chciałbym panom podziękować za pomoc, obiecuję, że znajdę tego skurwysyna i przyprowadzę wam go tutaj - powiedział, po czym ukłonił się nisko i wyszedł szybko z karczmy Josa. Był dumny z siebie, jak zawsze z resztą, po udanej akcji. Wyszedł bez szwanku ze spotkania z największym cholerykiem na świecie. Szkoda tylko, że musiał pobrudzić koszulę krwią, ale trzeba to było w dobry sposób rozegrać. Zastanawiał się tylko kiedy Prov i Jos zorientują się, że Kyllion już nigdy nie wróci do Haroldzich Dołów.

Po kilku minutach udało mu się znaleźć jego konia. Szybko wsiadł na niego, tym razem nie sprawiło mu to żadnych problemów.
A więc szykowała się przed nim podróż na stare śmieci. Szczerze powiedziawszy, Kyllion skierował się w stronę Wyzimy, z ogromnym trudem. Nie chciał tam wracać, no ale czego się nie robi, aby pomóc przyjacielowi.
 
Morfik jest offline  
Stary 09-01-2011, 00:14   #70
 
Koening's Avatar
 
Reputacja: 1 Koening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodze
W momencie gdy wiedźmini zostali otoczeni przez bandytów Galen zrozumiał , że zostali oszukani . Nie dość , że okłamano ich wmawiając , że są niewinni to jeszcze teraz chcą ich zabić . Trzeba było szybko wymyślić jakiś plan by nie zostać w tym więzieniu na zawsze . Jednego łowca potworów był pewien . Na pewno nie pozwoli by te sukinsyny wyszły na wolność .

Po moim trupie pomyślał….

Jedno spojrzenie w stronę Brega wystarczyło by zrozumieć , że trzeba będzie dać tym szmatławcom nadzieję na ucieczkę inaczej nie uda im się przeżyć do czasu pojawienia się strażników .

Wiedźmini rozpoczęli rozmowę z otaczającymi ich więźniami , a w między czasie układali sobie plan działania.

Gdy wszystkie warunki zostały uzgodnione , i w końcu udało się namówić bandytów do współpracy wiedźmini rozpoczęli szybkie przygotowania .

Napór na drzwi zwiększał się z chwili na chwilę . Niedługo strażnicy mieli zaatakować . Wiedźmini postanowili wypić eliksir wzmacniający natężenie znaków i zaatakować wychodzących strażników kombinacją znaków. Pierwszy z wiedźminów miał użyć wzmocnionego eliksirem aarda by powalić szturmujących ich przeciwników . Następnie drugi wiedźmin miał podpalić leżących znakiem Ignii . W ten sposób mutanci mieli nadzieję powstrzymać pierwszą falę .


Wiedźmini czekali tak naprawdę na chaos . Liczyli właśnie na to , że skoro prowadzą atak to zamiast jak logika nakazuje pilnować drzwi i tam się bronić to poprowadzić wszystkich przez nie by zmusić bandytów do walki ze strażnikami . Było to ryzykowne , ale łowcy potworów założyli , że nie będą jedynymi celami to po pierwsze , po drugie zaś gdy strażnicy zobaczą ich wykonujących znaki będą woleli atakować kogoś z kim będą mieli większe szanse co zajmie na trochę Dżentelmena i całą resztę .


Wszyscy ustawili się na swoich miejscach . Drzwi już niedługo miały utrzymać się w zawiasach . Brego i Galen wzięli po łyku z flakonu i złożyli ręce w gotowości . Nagły trzask i drzwi padły . Po chwili pojawiły się pierwsi przeciwnicy . Brego powalił ich potężnym aardem natomiast Galen niewiele czekając podpalił leżących . Następnie wyciągnęli błyskawicznie swoje miecze by przygotować się do szturmu .

Jeżeli wszystko pójdzie dobrze , to znaczy wszyscy strażnicy przy wejściu zginęli to wbiegamy do pomieszczenia pełnego zaskoczonych strażników i błyskawicznie odskakujemy na boki by zrobić miejsce reszcie - pomyślał Galen . Najważniejsza jest szybkość i synchronizacja !

Biegnijcie za nami.... dodał se w duchu . Zapraszamy na imprezę zadrwił i uśmiechnął się pod nosem.
 
Koening jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172