|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
29-06-2016, 19:20 | #31 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Starał się uciec od myśli o straconych współtowarzyszach, ale wrodzona wrażliwość mu na to nie pozwalała. Uparcie podsycała ból, przywołując obrazy, głosy, sytuacje... Papuga - małolat ocalony przed linczem tylko po to, aby zginąć w odmętach. Jonas - ze strzykawką w laboratorium na płonącym sterowcu. Może gdyby lurker został w pracowni ocaliłby ich obu? Wiedzę o tym posiadał jedynie Noas... Najlepszym lekarstwem na bolesne wspomnienia wydawało się być zajęcie czymś pożytecznym. Na szczęście poławiacz mógł okazać się przydatny. Widział pilotkę ślęcząca nad mapami i nerwowo poruszającą ustami, jakby przypominała sobie dawno nie omawiany materiał. Podszedł do Manuel i z miejsca zaoferował pomoc. Dostrzegł wdzięczność w jej oczach. To była bardzo piękna i pociągająca kobieta, nawet mimo ostatnich trosk, które zostawiły ślady na jej bladej cerze oraz dymu, który pozbawił blasku jej oszałamiającą burzę loków. Denis przypomniał sobie rady wuja i chociaż okręt podwodny różnił się od "Nauty" to posiadał wyposażenie, które było wielce pomocne w nawigacji. Nic dziwnego, w końcu ród La Croix stać było na sprzęt i nowinki, może nie na pierwsze żyroskopy, projektowane podobno w Xanou, lecz do wyznaczenia bieżącego kursu w zupełności wystarczała busola pulpitowa... Ostatnio edytowane przez Deszatie : 29-06-2016 o 23:12. |
05-07-2016, 12:10 | #32 |
Reputacja: 1 | Twarze zmarłych towarzyszy wciąż przewijały się w myślach Arcona. Nie mógł już dłużej tego znieść, więc uparcie szukał zajęcia na małej łodzi. Jak się okazało, to Manuel pierwsza zapytała go o dodatkową robotę. Spędzili jakiś czas nad pożółkłym pergaminem z obrysem najbliższych akwenów, który pilotka miała cały czas w klapie. Denis poświęcił przy okazji parę ukradkowych spojrzeń w kierunku rudej. Uchodził za typ dobrego obserwatora i już teraz mógł stwierdzić, że kobieta była twardą sztuką. Gdzieś w jej oczach dostrzegał smutek, lecz musiał oddać iż Manuel cały czas potrafiła utrzymać chłodną rezerwę. On sam cieszył się że może być dla niej i pozostałej załogi przydatny. Bez większych problemów wskazywał korekty na wyznaczonej trasie oraz miejsca których należało unikać. Rozmowa przeszła na zagadkowe inicjały, lecz nim Denis zdążył rozwinąć swoją myśl, nastąpił przedziwny incydent. Nie było dla nikogo zaskoczeniem, że implant okaże się aż tak inwazyjny. Z drugiej jednak strony widok Samanthy w konwulsjach wciąż miał pozostać długo w pamięci. Technologia jaką nosiła w sobie odczłowieczała i ostatecznie czyniła z użytkującego wypaloną skorupę istoty ludzkiej. Gdy było po wszystkich Richard począł wydawać komendy, a Malfoy wykorzystał sytuację aby porozmawiać z nurkiem. Rzecz jasna w tych warunkach nie mogli dyskutować "na stronie", lecz w obliczu niedawnych zdarzeń mało kto zwracał na nich uwagę. - Odnoszę wrażenie, że Richard liczy się z twoim zdaniem. To dobry człowiek i honorowy. Ale czasem trzeba nagiąć zasady. Musimy zmienić jego decyzję co do spotkania z piratami. Primo, jeśli skojarzą nas ze śmiercią córki kapitana... nie muszę kończyć co się stanie? Drugie że to zwyczajni psychole. Pewnie żeby służyli jako dobra broń, ale najprędzej porównałbym ich do miecza obosiecznego. Łapiesz o co chodzi. To jak, jesteś ze mną chłopcze? |
08-07-2016, 09:19 | #33 |
Reputacja: 1 | Szlachcic siedział wpatrując się w zwłoki Samanthy. Łokcie wspierał na kolanach, a brodę na splecionych dłoniach. Dziewczyna była młoda. W zasadzie wydawało się, że jest ledwie parę wiosen starsza od jego młodziutkiej siostry. Czy była potworem jak to przedstawił Jacob? Czy po prostu była źle wychowaną smarkulą, która szukała guza? Richardowi nie będzie dane się tego dowiedzieć. Samantha Kidd dołączyła do coraz dłuższej listy osób, którzy stracili życie po tym gdy ich losy przecięły się z losami rodziny La Croix.
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 08-07-2016 o 12:47. Powód: Poprawione orty, wrzucony fragment Acona |
13-07-2016, 22:30 | #34 |
Reputacja: 1 | Jacob z ciekawością badacza patrzył na popękane ciało Samanthy i jej martwe, czarne oczy. Nie spodziewał się, że kobieta umrze tak szybko. Spodziewał się tego w niedalekiej przyszłości i widział różne możliwości. Widział jak atakuje zbyt wielu przeciwników, po czym ulega pozostałym przy życiu. Albo inny scenariusz, równie możliwy - implant aktywuje się na statku jej ojca i Samantha nie jest w stanie się kontrolować. Widział ojca zabijającego swoją własną córkę. Śmierć piratki znacząco komplikowała sprawę, zaś Jacob zdążył sobie ją ułożyć tak, by przyniosła mu korzyść. A przynajmniej opracować plan. Ich zbieranina zdecydowana była wrócić na Antiguę oprócz niego. Skoro chcieli pchać się w paszczę Black Cross, to nie mógł ich zmusić do zmiany zdania. Byli dorośli. Jednak kontakt z kapitanem Kiddem mógł przynieść wiele dobrego, więc Samantha była świetnym nośnikiem oferty współpracy. James mógł skusić się na wizję pomnożenia zysków, bo przecież o to chodziło piratom. O dukaty. Rzucił nawet własną cenę za podwyższenie wartości przedmiotu z tego metalu, choć w rzeczywistości chciał go nawet wyłącznie zobaczyć. To jednak byłoby bardzo podejrzane. Ocenia fortunę i nie chce ani jednej monety? Tymczasem leżały przed nim zwłoki Samanthy. Zdecydowanie bardziej przydałaby mu się żywa. Westchnął i pokręcił głową. Niemniej czas płynął nieubłaganie, zaś jego nie było stać na postoje. Rozważał już propozycję Denisa rzuconą jeszcze, gdy piratka żyła. Początkowo chciał zaprzeczyć, ponieważ W. B. to badacz północy, ale... Ferat mówił o braku obrazu w siedzibie Kamiennego Rodu. Nie można było tego nazwać inaczej niż ślepym strzałem niemożliwym do potwierdzenia drogą dedukcji z danymi posiadanymi na obecną chwilę. Jednakże strzał mógł być trafny, lecz mimo wszystko należało poczekać na wiadomość od kumpli Lucjusza. W czasie rozmyślania powoli przechadzał się w koło, przebierając palcami na wysokości klatki piersiowej, jakby rozgarniał tkaninę rzeczywistości, by spojrzeć co jest poza nią. Nagle uniósł głowę, gdy usłyszał o wynurzeniu. Zmarszczył brwi. Zaczął zastanawiać się czy znajdują się już w okolicach miasta. Powody szybko się jednak wyjaśniły - Richard chciał wyprawić jej morski pochówek. Nie zgadzał się również z pewnym aspektem mowy szlachcica. Z Black Cross nie można było iść na wojnę. Trzeba było ich przechytrzyć, wywieść w pole i uderzyć w najczulszy punkt, gdy się tego nie będą spodziewali. Zadać jeden cios. Jeśli będzie konieczny. - Ten Red, wiesz jak do niego dotrzeć? - zapytał kapitan łodzi podwodnej. - Oczywiście - odpowiedział Jacob patrząc w dal. Czuł jak wiatr targa jego włosami. - Znam dokładne koordynaty - dodał schodząc pod pokład. Czas odwiedzić Reda.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. |
18-07-2016, 14:10 | #35 |
Reputacja: 1 | Gdy przed człowiekiem rozpościerał się jedynie ogrom morskich fal, świat stawał się prostszy. W obliczu potęgi żywiołu ludzki umysł postrzegał swoje problemy jako banalne. Lecz nie tym razem. Richard wciąż bił się z myślami. Z jednej strony trudno było wydobyć z siebie współczucie wobec krnąbrnej dziewczyny. Z drugiej, odnosiło się wrażenie iż implant który ją zabił był jedynie narzędziem w większej sprawie. La Croix doskonale zdawał sobie sprawę jak ważną kartę przetargową dzierżył w swoich rękach (i to dosłownie). Samantha była jednak martwa, co z miejsca wykluczało pomoc piratów. Bratanie się teraz z nimi było jak oczekiwanie, że poszkodowany w pożarze właściciel domostwa upiecze dziczyznę na płonących zgliszczach. Już Denis czy Malfoy sugerowali że to zły pomysł. Nie mógł iść w zaparte, gdy mądrzy ludzie sugerowali mu co innego. Poświęcił dziewczynie przemowę, następnie zawiniętą w płaszcz denatkę ostrożnie upuścił do wody. Kidd już w topieli wyswobodziła się z jego ubrania. Przez kilka chwil załoga obserwowała rozmazaną sylwetkę. Być może wynikało to ze zwykłej bezwładności ciała, lecz na moment trup wyciągnął rękę w kierunku powierzchni. Zupełnie jakby zastygł w oskarżającym geście. Pół minuty później po Samanthcie nie pozostał żaden ślad. Kiedy było po wszystkim, wiedział co musi zrobić. Skierował się bezpośrednio do Jacoba. On sam już od początku sugerował odwiedzenie zbiegłego informatora. Nawet gdyby mieli jedynie dać piratom cynk, wiedział jak niebezpieczna pozostawała to opcja. Poza tym jeśli Red był tak dobry jak powiadano, mogli im przekazać informacje równie dobrze jego kanałem. Tak czy inaczej dalsze losy zdawały się prowadzić do postaci tego człowieka. - Wiesz jak do niego dotrzeć? - szlachcic wypalił prosto z mostu. - Oczywiście - przytaknął historyk, schodząc z powrotem w dół - Znam dokładne koordynaty. On sam miał trochę inne zapatrywania na sprawy niż te, które Richard wyłożył podczas pogrzebu. Konflikt z agentami nie widział mu się w postaci jawnej walki. Domeną wroga był atak z zaskoczenia i w ten sam sposób zamierzał go kontrować. Odnalezienie lokalizacji Reda ponownie wymagało kolektywnej pracy. Manuel zajmowała się tylko sterowaniem. Początkowo wciąż była nieco roztrzęsiona, lecz z czasem uspokoiła się i z typowym dla siebie opanowaniem stanęła za sterami. W międzyczasie Denis wyznaczał kolejne trasy i wskazywał je pilotce. Okazało się że lurker pływał na większej ilości wód, niż większość przypuszczała. Nawigacja nie sprawiała mu większego problemu. Kiedy już płynęli wzdłuż linii brzegowej Xanou, Jacob podał mu przekazane przez Triss koordynaty. Podróż była co najmniej żmudna. W międzyczasie zjedli całość oszczędnej racji zapasów, które przetrzymywano w spiżarce. Prócz czystej wody składały się nań konserwy, smakujące niczym wodorosty w różnym stanie skupienia. Ciemny błękit na zewnątrz stanowił żmudne tło, które z czasem stało się nieznośnie monotonne. Sporadycznie uposażony w rzędy płetw, morski stwór podpływał bliżej spoglądając zaropiałym okiem do wnętrza pojazdu. Na miejsce dotarli piątego dnia podróży. Był już późny wieczór ubarwiony granatem zapadającego zmroku. Wyspa okazała się być w sporej części pokryta gęstym lasem. Gdzie indziej piętrzyły się wyciosane w szarej skali urwiska. Parę z nich oplotły warkocze wodospadów. Rozbryzgująca się u ich podstawa woda tworzyła srebrzyste obłoki, które wznosiły się aż do nieba, tworząc tamże grupy nieprzebranych chmur. Przepłynęli niewielką cieśniną, po obu stronach której spoczywały puste cokoły. Zapewne stały tu kiedyś pokaźne monumenty. Kiedyś mogły ozdabiać je majestatyczne pomniki, dziś tylko niszczyły się od soli. Wodna ścieżka prowadziła do rozlewiska. Tam, na mieliźnie stała pokaźnych rozmiarów chata. Wyglądało na to, że tkwiła tu bardzo wiele lat. Sosnowe drewno tworzące ściany już dawno stało się zbutwiałe, a z wyposażenia pozostało parę przegniłych zydli. Gdy tylko przybyli do kamienistego nabrzeża, oczom grupy okazały się pozostałości ogromnej katedry. Ruiny stały na wyboistym wzgórzu, do którego prowadziła biegnąca zawijasami ścieżka. Richard przez chwilę odniósł wrażenie, że gdzieś już widział ową scenę. Wyszli dalej na brzeg. Malfoy wyjął modyfikowaną lunetę i podał ją po kolei członkom drużyny, by mogli obejrzeć z daleka budynek. Tłuste gawrony otaczały całe tamtejsze obejście. Przelatywały między wybitymi witrażami, żałośnie skrzecząc i gubiąc za sobą czarne pióra. Zewsząd wyrastały zielone kępki chwastów oraz rdestu. Winorośl gęsto oplatała pochylone do siebie ściany. Czasem łączyła się ze sobą tworząc naturalne sklepienie tam, gdzie te kamienny dach już dawno uległ dewastacji. Miejsce wydawało się kompletnie opustoszałe i pozbawione żywego ducha. Gdyby nie znikomy blask ognia. Ostatnio edytowane przez Caleb : 18-07-2016 o 21:20. |
19-07-2016, 22:17 | #36 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Noas ponownie przyjął dar dla swojego, niezmierzonego królestwa. Samantha miała godny pochówek, żegnała ją cała załoga, obojętnie, czy dziewczyna na to zasługiwała. Ostatnio edytowane przez Deszatie : 19-07-2016 o 22:42. |
31-07-2016, 16:18 | #37 |
Reputacja: 1 | Suplement do sesji #1 Z całego znanego panteonu to właśnie postać Noasa jest bez wątpienia najważniejszą. Bóg wód całego świata, jak też ludzkiego przeznaczenia. Istnieją dwie szkoły ontologicznego pojmowania tego bóstwa. Pierwsze twierdzi, że można go doświadczyć wszędzie, gdzie człowiek obcuje z morskim żywiołem. Noas ukazuje się tu jako nieokiełznana moc, na którą zdany jest człowiek. Nie posiada on atrybutów typowo ludzkich jak złość, gorycz czy miłość. Jego czynnik w świecie jest losowy, co stale przypomina nam jak niebezpieczny i dziki jest wszechogarniający błękit. Druga teza to tak zwana Teoria Obserwatora. Według niej Noas wypatruje w swej samotni świat przez jaśniejącą sferę. Posiada zdrowie i ślepe oko. Symbolizuje to fakt iż trzyma nad nami pieczę, ale i pozwala działać według własnego uznania. Energia pulsująca na kuli oznacza ludzkie losy. Gdyby doszło do wydarzeń zaburzających jego równowagę, Noas to dojrzy. Następnie nakieruje osnowę wypadków tak, aby tę harmonię odzyskać. Nie oznacza to stricte boskiej interwencji, a wysłanie śmiertelnikom subtelnych znaków. Według legend ludzie nie potrafili zrozumieć sztuki do momentu jak usłyszeli muzykę Laviosa. Nauczył on ich wrażliwości i skruszył zatwardziałość serc, które były dotąd jak z kamienia. Według starych manuskryptów Lavios był kochankiem Ophelii. Kiedy ich uczucie wygasło, pogrążył się w rozpaczy. Nic nie sprawiało mu już radości. Starał się imać różnych zajęć; każde z nich zdawało się tak samo trywialne. Wtedy odkrył śpiew. Dopiero pieśni wyzwoliły go z okowów łez. Od tego czasu uchodzi za boga który jest symbolem afirmacji życia oraz rozkwitu. Jak mówią pisma, ma posiadać oliwkową cerę oraz twarz, której pięknu nie sposób się oprzeć. I to bez względu na płeć. Mieszka on w ogromnym zamku z kości słoniowej, gdzie tysiącami lat pisze sonety, maluje pejzaże i snuje genialne powieści. Część z tego geniuszu zsyła do naszego świata. Tylko ci o dostatecznym stopniu wrażliwości są w stanie odtworzyć łut tego majestatu. Kult Ophelii sięga pierwszych wieków Nowego Świata. Obecnie jest prawie wymarły. Posądza się o to względy polityczne. Kościół bogini odrzucał wszelkie podziały i stawiał na równi rozmaite frakcje. To zaś nie spodobało się wielu hanzyckim włodarzom, którzy przyzwyczajeni byli do faworyzowania handlowej spółki. Ophelia to przedwieczna matka. Roztacza opiekę nad wszystkimi prześladowanymi oraz poszukującymi bezpieczeństwa. Wybacza każdą przewinę, ale stale wymaga pokory. Istnieje jedynie kilka zakonów jej hołdujących. Wierni stawiają żarliwość prawdziwej wiary ponad liczbę członków. Od nowego członka wspólnoty wymaga się aktu posłuszeństwa. Powinien on oddać najcenniejszą sobie rzecz i poświęcić ją w świętym miejscu. Oznacza to że przychodzi z dobrymi intencjami i powierza się Ophelii. Pozostała część społeczności jest niniejszym zobowiązana zrobić wszystko, aby pomóc takiej osobie. Irasil jest opiekunem zarażonych. Sam przypomina projekcję najbardziej posuniętego stadium śmiertelnej zarazy. Kiedy chory umiera, ma trafiać do koryta przedwiecznego jeziora. Zmarli lepią tam z mokrej gleby domostwa. W nich spędzają wieczność. Strażnik przechadza się między prowizorycznymi budynkami, doglądając ich mieszkańców. W nim znajdują pociechę, której nie zaznali za życia. Niektórzy twierdzą, że widzieli Irasila w miastach azylach. Plotki głoszą o zgarbionej postaci snującej się opustoszałymi ulicami, nad którą kołuje kilkanaście czarnych ptaków. Z całą pewnością należy odnosić się do podobnych rewelacji z rezerwą. Ciężko chorzy zmieniają się tak diametralnie, że nietrudno pomylić ich ze spaczonym patronem. Ponadto azyle są przez swoją hermetyczność podatnym gruntem dla groteskowych baśni oraz podobnych im wymysłów. Kaos, stworzyciel nocy, bóg śmierci. To on przychodzi po każdą, ludzką duszę w jej ostatniej godzinie. Jego prezencja w ludzkiej świadomości różni się w zależności od regionów świata. Niektórzy widzą go jako demona, inni spodziewają się spotkać postać w długiej szarfie. Najmocniej jednak utrwalił się w formie sferycznej persony, noszącej kościaną maskę. Istnieje kilka legend, w których Kaos rozłupał owy artefakt na części i umieścił je w różnych zakątkach wszystkich zon. Skompletowanie maski ma pozwolić na wejście do świata zmarłych i zaczerpnięcie z ich nieskończonej mądrości. Na terenie Serpens funkcjonuje przynajmniej kilka ludów bezpośrednio chwalących Kaosa i składających mu ofiary. Kapłani Noasa bardzo krytycznie odnoszą się do tego typu praktyk. Za ich wstawiennictwem kult tego boga na terenie Oriona jest zakazany. Mark Goldstein Dzieło cudownej kreacji Ostatnio edytowane przez Caleb : 23-08-2016 o 12:55. |
03-08-2016, 21:18 | #38 |
Reputacja: 1 | Jacob przystanął i zmrużył oczy rozglądając się. Wszystko wyglądało dobrze, a nawet bardzo dobrze. Otoczenie sprawiało wrażenie, że Red, sam lub z niewielką grupą towarzyszy, siedzi przy widocznym z daleka ognisku. Wystarczyło wspiąć się na idealne do obrony miejsce. Zabębnił palcami o udo w zamyśleniu. Dotarcie do Reda było zbyt proste. Niby wszystko się zgadzało, niby nie dostrzegał luk i wszystko składało się w logiczną, racjonalną całość, ale… to było przeczucie z serii: “tu jest zbyt cicho”. Nie był tego pewien, nie widział niczego, co pozwalałoby na racjonalne poparcie tej tezy. Chyba, że... - To może być pułapka - wskazał podbródkiem ognisko. - Choć nie musi - dodał. Malfoy złożył lunetę. Zakręcił kosmyk brody wokół palca. - Mój stary mawiał: i w kaplicy nie wiesz czy ktoś ci pogrzebacz w rzyć wsadzi. W każdym razie ktokolwiek tam jest, znajduje się na szczycie wzgórza. Możemy wejść od dowolnej strony. Uwaga Coopera nie zmieniła swojego obiektu. Nadal wpatrywał się we wzgórze. Red musiał mieć tutaj jakiś ukryty statek lub stałe źródło pożywienia ze wskazaniem na to pierwsze. Jego transport musiał być gdzieś tutaj ukryty. Dodatkowo był to człowiek, który zawodowo zajmuje się zbieraniem informacji, więc Starr nie zdziwiłby się, gdyby wiedział już, iż ma gości. Rozejrzał się ponownie. Znajdowali się na terenie Xanou, więc mógł dysponować jakąś technologią wczesnego ostrzegania przed intruzami. - O nie, jeśli to pułapka… - ruszył ścieżką, by po chwili odwrócić głowę do towarzyszy. Twarz wykrzywioną miał w lisi uśmiech. - … to ja zamierzam w nią wejść. Z przytupem - dodał ruszając przed siebie. Co on by pomyślał na miejscu Reda, wiedząc o nieznajomych przybywających do jego schronienia próbujących podkraść się tam, gdzie on sam może, choć nie musi się znajdować? Po pierwsze, że są idiotami. Po drugie, że kryją się nie bez powodu, więc lepiej się przygotować na najgorsze. Nic się nie traci, a można tylko zyskać. Mógłby nawet zwabić gości w miejsce najdogodniejsze dla niego. A jeśli nie wie o nich? Cóż, nikt nie lubi jak się ktoś do niego podkrada. Idąc śmiało w górę, nie przeczuwając żadnego zagrożenia, gdy ono istnieje, zgrywa się pożytecznego kretyna i uprzedza o swojej obecności. Zaś człowiek, który anonsuje się w ten sposób nie ma nic do ukrycia. Lub jest geniuszem przewidującym ruchy przeciwnika, ale to mało prawdopodobne. - Ufff… Wysoko ten klasztor - powiedział przez plecy w ramach oznajmiania swojej obecności. Niech będzie, że wyjdzie na mało sprawnego głupka. Przy okazji obserwował otoczenie i nasłuchiwał czy przypadkiem coś zabójczego nie czyha na nich już w drodze.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. |
04-08-2016, 08:36 | #39 |
Reputacja: 1 | Richard opatrzoną prowizorycznie rękę miał założoną na temblaku. W ciągu ostatnich pięciu dni był milczący jak nigdy. Nawet Manuel wolała towarzystwo rozentuzjazmowanego Denisa niż swojego pracodawcy. Broda zaczynała kołtunieć. Gładka głowa pokryła się już sporej długości szczeciną. To wszystko sprawiało wrażenie, że Rigel stało się jakoś niesamowicie odległe nie tylko w przestrzeni ale i w czasie. Płaszcz delegata spoczywał na dnie oceanu obejmując zwłoki młodej piratki. La Croix nie miał w sobie już tej prezencji, która powodowała, że wszyscy wkoło niemal natychmiast się mu podporządkowywali. Zamiast tego wyglądał jak korsarz, który wrócił z dalekiej wyprawy. Wyprawy okupionej poważnymi stratami. Gdy przybyli na miejsce poprosił, żeby Malfloy i Manuel zajęli się ich kapsułą. Gdy zapoznał się z mapą i zobaczył jaką odległość przebyli przez te kilka dni poczuł uścisk w gardle. Odcinek na półtorej dnia sterowcem pokonywali pięć dni. Zamknięci w małej puszcze, gdzie nie tylko korzystanie z toalety, ale nawet sen był niewysłowionym luksusem. W pierwszej chwili powitał ląd jak wybawienie… później jego serce przepełnił niepokój. Katedra… Nie myślał o tym budynku nigdy potem… aż do dziś…
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
04-08-2016, 09:56 | #40 |
Reputacja: 1 | Wspinaczka po wyboistej ścieżce stanowiła bez mała żmudne zadanie. Parę razy wzgórze stawało się na tyle strome, iż grupa musiała pomagać sobie rękoma. Już po kilkudziesięciu metrach czuli zimny pot spływający po plecach. Denis spojrzał za siebie. Czuł dozę utęsknienia. Jak na ironię w małej łodzi pod wodą miał się całkiem swobodnie. Kiedy inni wykazywali tamże nerwowość, on godzinami wypatrywał poprzez bulaj. I pomimo wszystkich zagrożeń - czuł spokój. Teraz znów wyszedł na nieprzyjazną powierzchnię, stale kojarzoną z rychłym niebezpieczeństwem. Co do dalszej trasy, tylko chwilę brali pod uwagę obejście wzniesienia na około. Jacob miał bowiem inny plan. Zamierzał bowiem wejść do katedry całkiem jawnie. Wykazywał tym samym typową sobie buńczuczność. Pozostali nie widzieli powodu, aby zmieniać jego zakusy. Zadałby kłam swoim zasadom, ukrywając się teraz jak szczur. Lubił okazywać bezczelność, wiedząc że często jest doceniana jako akt odwagi. Oby i tak miało być w tym przypadku. Richard praktycznie cały czas milczał. Wiele tragedii w krótkim czasie musiało odcisnąć na nim swoje piętno. Nawet jego wygląd zdawał się obrazować ponury nastrój. Był mocno zarośnięty, nieco przygarbiony, wzrok miał czujny choć gniewny. Ponadto wciąż towarzyszyło mu dziwne wrażenie. Zupełnie jakby kiedyś tutaj był. Weszli między resztki murów, stąpając ostrożnie po stertach gruzu. W paru miejscach szarzały pojedyncze kości. W ściany wbito metalowe szpikulce, z których zwisały okocone kadzielnice. Łańcuchy do nich przytwierdzone skrzypiały cicho na mroźnym wietrze. Minęli kilka wyłomów by ujrzeć wreszcie źródło światła. W szerokiej nawie paliło się kilka pochodni oraz lamp gazowych. Cienie tańczyły na ścianach wokół niczym widma dawnych mieszkańców tego miejsca. Okolica była kompletnie pokryta bluszczem. Księżyc z trudem przebijał się przez listowie. Tam, gdzie światłu udało się przedostać, jaśniały filary mdłego blasku. Nadawały one całej okolicy nieco onirycznej aury. Dalej, na kamiennych schodach znajdował się dywan, którego karminowa niegdyś barwa przegraała ze zgniłą zielenią. Po obu jego stronach oraz nad drzwiami pyszniły się wysokie pomniki. Ustawiono je na podobnych filarach jak te, które mijali w cieśninie. Przedstawiały kobietę w długiej sukni, o spokojnej, pociągłej twarzy. W przejściu dostrzegli białka oczu. Czterech brodatych mężczyzn w zakurzonych tunikach wyszło na zewnątrz. Otaksowali gości od góry do dołu, po czym spojrzeli po sobie jakby coś właśnie ustalili. Przy pasach trzymali urżnięte dwururki, lecz póki co nie wykazywali nerwowych ruchów. Zamiast tego wskazali na zebranych, aby przeszli za nimi. Ruszyli w dół, do chłodnego korytarza z którego stropu nieustannie skapywała woda. Oddechy pochodu zamieniały się w szare obłoki płynące wgłąb kompleksu. Zakręcili nagle, aby zejść do szerokiego pomieszczenia otoczonego przez kawalkadę. Tu kamiennych wyobrażeń enigmatycznej niewiasty było jeszcze więcej. Przy wewnętrznych elewacjach kręcili się różnoracy jegomoście. Zdawali się pochodzić z różnych zakątków świata. Prócz pomniejszej szlachty nie brakowało tu nawet czarnoskórych z Serpens czy niskich mieszkańców Xanou. Wszyscy mieli wypisane na twarzy zmęczenie. Z ich oczu wyzierał głód oraz pragnienie. Nosili długie tuniki, przypominające habity. Doszli pod gwieździste sklepienie, gdzie eskorta wskazała drogę ku niewielkiej celi. Skrzypnęły drzwi, gości przepuszczono dalej. Znajdowali się teraz w małym pomieszczeniu liczącym zaledwie kilka metrów kwadratowych. Prócz cebrzyka z wodą oraz obskoczonego pluskwami siennika, nie znajdowało się tu żadne wyposażenie. Siedzący na posłaniu żylasty mężczyzna dźwignął się zręcznie i skinął na swoich gości. Powoli zdjął kaptur, ukazując bladą twarz o głęboko osadzonych oczach. Uwagę zwracały odmienne kolory jego tęczówek. Prawe oko miało jasną barwę, lewe było intensywnie czerwone. Poza tym posiadał niezdrowo bladą cerę. Przypominał wręcz żywego trupa. Z pewnością nie był osobą, która lubiła chodzić w dziennym świetle. Trafili zatem na właściwego człowieka. - Witajcie w Bastionie - powiedział Red. Starr skłonił się lekko i zapytał z uśmiechem: - Miło poznać osobiście. Domyślam się, że przedstawianie się nie jest konieczne. - Tutaj wszyscy jesteśmy po prostu uciekinierami. Niech tak pozostanie. Richard również się skłonił, po czym skrzyżował ręce na piersi. Od początku uważał, że przypłynięcie do Reda jest błędem. Ludzie jego pokroju nie pomagali bezinteresownie. A w tej chwili Richard nie miał nawet swojej broni. O sterowcu, czy jakimkolwiek zapasie kapitału nie wspominając. Jednak to co ujrzał utwierdziło go w przekonaniu, że niektórzy potrzebują pomocy jeszcze bardziej niż oni. |