|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
14-04-2019, 20:37 | #161 |
Reputacja: 1 | Hana była przyzwyczajona do wczesnego wybudzania się. Niezależnie czy spała w namiocie czy w jaskini. Jednak obecność naukowca, do którego się w nocy przytuliła, zaburzyła jej to przyzwyczajenie. Podczas gdy pierwsze ranne ptaki zaczęły już się ogarniać Heo jeszcze drzemała…. a gdy wybudziła się trochę bardziej, w końcu do niej dotarło, iż w namiocie była sama. Ryo z niego zniknął, zostawiając ją samą. Wielką niewiadomą było z kolei, czy zrobił to jeszcze w nocy, czy może wymknął się nad rankiem? |
20-04-2019, 18:06 | #162 |
Administrator Reputacja: 1 | "bunkier"
Ostatnio edytowane przez Kerm : 20-04-2019 o 18:10. |
23-04-2019, 20:07 | #163 |
Reputacja: 1 | - Ale maruda. - Skomentowała Dot gdy Marcus zniknął w jaskini.- Jakby nie mógł powiedzieć tego uprzejmie. - I ty się dziwisz? - “T” spojrzała na nią z zadziorną miną - Od samego rana wkurzasz ucho, to co... - Bo nie można sobie samej pojeździć.- Powiedziała Dot z podobną miną. - Ale spoko. W drodze powrotnej zrobię jak chcieliście. Zadowolona? - Ostatnie słowo wypowiedziała bardzo prowokacyjnie. - Hmmh... - Cooke wzruszyła ramionami, chyba nadal będąc nieco nie w sosie, ale gdzieś tam w kącikach jej ust chyba czaił się uśmieszek. - Jak byłaś z Kim, to byłaś mniej drętwa.- Ruda pokręciła głową uśmiechając się. - Bo Kim nie była… nie jest… nie ma takich pomysłów jak ty?? - “T” w końcu pokazała Dot język. - Uważaj, bo cię kolega na stosie spali. - Lie odpowiedziała podobnym gestem. - A wiesz co kaci robili tym co ładniejszym przed spaleniem?- Mrugnęła porozumiewawczo. - Myślisz, że dałby radę? - Najemniczka zrobiła ponownie zadziorną minę, ale się i nieco roześmiała - Dobra, mniejsza z tym… a słuchaj no Dot, ty masz jakiegoś gnata czy coś? W sumie nigdy nie pytałam chyba? - Ja się ciągle zastanawiam co wy robicie w tym swoim namiocie. - Przy tym pytaniu obrzuciła najemniczkę uważnym spojrzeniem. - Czy coś w sumie, a co? - Ja w swoim namiocie tylko śpię, i nic więcej - Cooke przewróciła oczami - Masz w posiadaniu pistolet, albo jakiś paralizator, albo coś innego, czym możesz się tu obronić? - Sprecyzowała wypowiedź. - Dwa pistolety i paralizator, A co?- Powtórzyła pytanie kładąc wyraźny nacisk na nie. - Dwa pistolety? Uuuuu... - Zachwyciła się “T” - Przy sobie? Bo powinnaś, tu niebezpiecznie, a im więcej dni tu mija, tym na nowe niebezpieczeństwa się natykamy… nie patrz tak na mnie, no mam na uwadze bezpieczeństwo twoich czterech liter - Mrugnęła do niej. Dorothy ociągając się sięgnęła po swój plecak. Wyciągnęła, oba spakowane pistolety. Szybko i sprawnie przygotowała je do strzału i równie szybko i sprawnie zabezpieczyła by Cooke mogła sobie je obejrzeć. - Zadowolona? - I tak, i nie - Odparła Cooke - Bo tak w plecaku, to wiesz… dinozaury szybkie, nie lepiej mieć go gdzieś w bezpośrednim zasięgu dłoni? - Najemniczka zerknęła najpierw na jeden, po chwili na drugi pistolet, oddając oba Dot. - Przecież nie wsadzę go sobie w majtki, prawda? - Zaśmiała się. - Mam w obozie zapasową kaburę - Odpowiedziała “T”. - Po obozie to Baker raczej nie pozwoli mi nosić broni.- Skrzywiła się lekko, - Ale dziękuję. Pewnie przy najbliższym wyjdździe zgłoszę się po nie. - No wiesz… Sarah ma przy sobie rewolwer, a Major jakoś jej za to nie opiernicza - Wzruszyła ramionami Cooke. - Uuuu…- Na twarzy Dot pojawił się uśmiech świadczący o tym, że wpadła na szatański pomysł. I wymownie poruszała biodrami. - Będę jak Lara Croft. - Taaaa… tylko żebyś się i tak fajnie wyginała… - Mrugnęła do niej rozmówczyni i się roześmiała. Dorothy w odpowiedzi pokazała jej język. Z jaskini wyszedł w końcu Kaai, już bez maski przeciwgazowej na twarzy. - Można wchodzić bez obaw. Nie ma zagrożeń ze strony grzybów, czy jakiś zwierząt - Zameldował. - Tobie też powiem, że to było głupie, że sam tam poszedłeś.- Powiedziała Dot do Marcusa, z lekko przesadzonymi pretensjami. - Jak to się ma do zakazu Bakera chodzenia gdziekolwiek samemu? Co? A jakby tam coś było? To co? - Już się tak nie gorączkuj… wykonuję moją robotę - Odpowiedział Marcus - Możesz przeprowadzić swoje badania. Chcesz tam kogoś przy sobie mieć w jaskini? W sumie tak byłoby najlepiej - Hawajczyk spojrzał na Dot wyczekująco. - Wcale się nie gorączkuję- Odpowiedziała mu Dot zabierając swój sprzęt. - Stwierdzam tylko jak jest. A jest tak, że jesteś równie nierozsądny co Peter.- Obrzuciła go badawczym spojrzeniem. - Mnie się pytasz? Ty jesteś specem od ochrony. Ty mi powiedz. - Dalej masz badyl w tyłku, i nos w chmurach? - Odezwał się spokojnym, całkiem zwyczajowym tonem Marcus, wpatrując się w twarz Dorothy - Pytam kogo chcesz mieć w jaskini przy sobie, “T” albo mnie, ot wszystko, twój wybór. Więc co tu ma z tym wspólnego nasze bycie specami w owej ochronie? Na twarzy Cooke pojawił się grymas… odchrząknęła, ale się na razie nie wtrącała. - Nie. Zapytałeś czy chcę kogoś mieć, a nie kogo chcę mieć.- Odpowiedziała mu równie spokojnie Dot.- Nie będę już taka, możecie oboje że mną pójść. - Już mnie nie łap za słówka, wiesz o co chodzi, więc nie rób z siebie słodkiej idiotki - Marcus… mrugnął do Dot. To było naprawdę dziwne. - Jeden w jaskini, jeden na zewnątrz - Dodał stanowczym tonem. - Skoro tak twierdzisz.- Lie wzruszyłam ramionami.- I tak uważam, że nikt nie powinien zostać sam. No ale ja się nie znam. Pokaż gdzie te grzyby i możesz wrócić na zewnątrz. Najemnik niespodziewanie zarzucił swoją lewą łapę na ramiona Lie, obejmując ją przez kark, po czym z nieco wrednym uśmieszkiem spojrzał jej w twarz. - Tam już żadnych grzybków nie ma, pani doktor... - Powiedział, jednocześnie prowadząc ją do wnętrza jaskini. - Co ty mi tu…- zaskoczona Dorothy spróbowała zrzucić rękę z ramion, co udało jej się bez większych problemów. Najemnik nie miał bowiem zamiaru się stawiać i siłować. - Od samego początku mówiłem, jeszcze w obozie, że te wszystkie grzyby już wybuchły, no ale może coś gdzieś jeszcze po kątach znajdziesz - Marcus uśmiechnął się półgębkiem, podając Dot latarkę, po czym gestem dłoni zaproponował, by ruszyła przodem. Wychodziło więc na to, że szli tam we dwójkę, a “T” zostawała na zewnątrz. Dot pokręciła tylko głową z dezaprobatą, ponieważ nie podobał się jej pomysł, że Cooke zostanie sama, ale nie skomentowała tego. - Dziękuję. - Powiedziała przyjmując latarkę i ruszyła przodem, chociaż kilkukrotnie odwróciła się by spojrzeć na najemniczkę. Już w jaskini zwróciła się do Hawajczyka. - Pokaż mi proszę gdzie były te grzyby. Kaai poprowadził ją więc jaskinią gdzie trzeba, po czym wskazał latarką przy karabinie sufit. - Tu to było… - Zatoczył bronią spory łuk po sklepieniu - Było ich naprawdę sporo, świeciły na niebiesko, tak jakby fosforyzująco, no i nawet to ładnie niby wyglądało - Wyjaśnił. - Tylko w tym miejscu? Czy gdzie indziej były inne kolonie?- Pani botanik oświetliła sobie latarką powierzchnię skały, którą wskazał najemnik. - Mogę liczyć na współpracę z twojej strony czy mamy wracać żeby Cooke tu ze mną przyszła?- Zapytała Lili przyglądając się sklepieniu jaskini. Najemnik spojrzał na nią nieco zdziwiony, po czym minimalnie się uśmiechnął. - To jaki masz plan? - Powiedział. -Chcę pobrać próbki. - Wyjaśniła krótko Lie. Mając w pamięci jego niechęć do zrobienia kilku zdjęć kwiatowi, który odkryli niedaleko obozu nawet zdziwiła się, że nie powiedział od razu “nie”. Na szczęście stała tyłem do Kaaiego i było nawet ciemno, więc ewentualny wyraz zdziwienia malując się na jej twarzy dał się łatwo ukryć. A gdy już się opanowała odwróciła się w stronę mężczyzny, wszak nieładnie było z kimś rozmawiać nie patrząc na tę osobę. - Idealnie byłoby zabrać ze sobą fragment tej skały - Strumieniem światła ze swoje latarki wskazała na powierzchnię o której mówiła. - Dla mnie jest za wysoko. Drabiny nie mamy. Musiałbyś mnie posadzić, żebym mogła zebrać materiał oraz spróbować odłupać kawałek powierzchni. - Dobra, to przygotuj wszystko co potrzebujesz - Kaai obejrzał sobie Dot z góry do dołu, błądząc wzrokiem po jej ciele, odłożył karabin, po czym zaczął… ściągać szelki taktyczne z osprzętem. - Będą wygibasy - Powiedział z nieco tajemniczym uśmieszkiem. Dorothy w tym czasie wyciągnęła ze swojego plecaka wszystko co potrzebowała i ułożyłam sobie na jakiejś płaskiej powierzchni, zaczynając od broni, która wcześniej pokazywała “T”, ponieważ to było akurat na samym wierzchu. Samego sprzętu do zbierania próbek nie było dużo, ot kilka sterylnych pałeczek do pobierania wymazu. Kilka probówek. Nic co nie mogłaby zmieścić się w kieszeni. - Masz jakiś młotek, którym mogłabym spróbować odbić trochę skały? - Zapytała gdy już była gotowa ze swoimi rzeczami. - Nie. Co najwyżej saperkę, ale to przy quadzie - Hawajczyk kończył odpinanie magazynków i granatów od szelek. - Trudno- Powiedziała Dot ponownie przyglądając się skalę by określić miejsce skąd idealnie możnaby pobrać najlepszy materiał do badań i szukając szczelin których mogłaby być ukryta grzybnia. - Jak jesteś gotowa, to zapraszam do mnie - Marcus wyciągnął w jej stronę szelki taktyczne - Załóż to… pomogę ci podsadzając, ale w sumie ten sufit jest zbyt nisko, żebym cię wziął na barana czy coś. Jeśli podstawię ci “drabinkę” na nogę, to też będzie problem z balansowaniem, i żebyś mogła swobodnie pracować używając obu rąk… mam więc inny pomysł - Tłumaczył najemnik - Oprę się plecami o ścianę, lekko ugnę nogi. Ty mi wejdziesz na oba uda, a ja cię będę podtrzymywał za szelki, w ten sposób możesz na mnie niejako stojąc, swobodnie pracować. Może być? -Tak.- Zgodziła się Lie podchodząc i biorąc szelki. Nie miała za bardzo innego wyboru jak zaufać najemnikowi i zdać się na jego pomysłowość i doświadczenie. Założyła na siebie tę dziwną uprząż i dopasowała ją do siebie ściągając odpowiednie elementy. - Gotowa. - To do dzieła - Marcus ustawił się gdzie trzeba, Dot przed nim i...po chwili wahania wdrapała się na niego, tak jak proponował. Najemnik trzymał ją jedną dłonią za szelki w okolicy brzucha, a ona stojąc na jego udach mogła swobodnie pracować pod sufitem…Kaai nawet nie pisnął, wytrzymując w takiej pozycji ciężar ciała Lie. Pozycja nie była najwygodniejsza. Była również trochę niekomfortowa. Chodziło o sam fakt, że mogła spaść. Dlatego Dot starała się pracować jak najszybciej nie zapominając jednak by wszystko wykonać z jak największą starannością by nie trzeba tu było wracać. Sterylnymi pałeczkami zebrała próbki z powierzchni. Do probówki pobrała elementy grzybni i tego co ewentualnie pozostało na powierzchni. - Gotowe. Schodzę.- Oznajmiła gdy wszystkie próbki odpowiednio zabezpieczone znalazły się na powrót w jej kieszeniach A ona sama była gotowa by stanąć znów na twardym podłożu. - Ok - Stwierdził krótko Kaai, a gdy Dot zerknęła na niego w dół, zauważyła iż po skroniach najemnika spływają kropelki potu. Lie zaszła tą samą drogą, którą weszła. - Trzeba mi było powiedzieć, że potrzebujesz chwili odpoczynku. - W jej głosie wyczuwalna była raczej troska niż jakieś pretensje. - Spokojnie mogłam to zrobić na dwa czy trzy razy.- Mówiąc to śledziła tor spływu jednej z kropli potu, która powoli przesuwała się po skroni, szyi i dalej w dół po torsie. - Przeżyłem - Stwierdził spokojnie, po czym na drobny moment pomasował własne uda, zerkając wymownie na buty Dot. - No tak - Wzrok Rudej podążył za wzrokiem wytatuowanego najemnika. - Powinnam była je zdjąć, prawda.- Powiedziała z pewnym poczuciem winy. - No ale widoki mi wszystko zrekompensowały - Palnął nagle najemnik z uśmieszkiem czającym się na ustach, a dopiero wtedy Lie zdała sobie sprawę, na co on miał owe widoki, gdy tak się prężyła i wyginała niemal przed jego nosem. - To zapamiętaj je dobrze. - Dorothy odpowiedziała z pozoru obojętnym głosem mocując się jednocześnie z zapięciem szelek. - Zdenerwowałem cię? - Spytał najemnik, podchodząc bliżej Dot - Ot taki głupi żarcik… tu musisz nacisnąć - Dodał, widząc jej problemy ze zdjęciem szelek - Czy może mam pomóc? - Ty się spociłeś, nie ja. - Pani botanik podniosła wzrok na twarz mężczyzny. - Pomóż. - Dodała zabierając ręce. Mężczyzna więc jej pomógł, i po chwili mogła już ściągnąć owe szelki. Nie dotknął jej nigdzie, gdzie nie musiał, nie pozwolił sobie również na żadne inne zagrywki. Mimo naprawdę, naprawdę wielkiej bliskości, w jakiej oboje się względem siebie znaleźli, zachował się jak należy. - To teraz co? - Powiedział Kaai, wpatrując się w twarz Dorothy, wahając się chyba z wykonaniem kroku w tył? - Chwila wytchnienia. - Odpowiedziała mu Dot kładąc mu dłoń na policzku i przejeżdżając powoli i delikatnie palcem wskazującym prawej ręki po linii szczęki. Marcus nawet nie drgnął, ani nie odezwał się słowem, w jego oczach “coś” jednak zamigotało. Druga ręką Dot powędrowała wzdłuż pasa do zapięcia kamizelki. Następnie wzdłuż tego zapięcia ku górze, do pierwszego rzepy i zatrzymała się na chwilę. - Co ty kombinujesz? - Spytał Hawajczyk, a… jego dłonie znalazły się nagle na biodrach Dorothy. - Rozpinam ci kamizelkę.- Wyjaśniła Ruda rozpoznając pierwszy zaczep. - W jakim celu? - Markus zgrywał się na całego? - Zapewne by poczytać. - Dot rozpięła kolejny rzep. - Książki zostawiłem w obozie - Odparł poważnym tonem najemnik. - To może być problem.- Ostatnie zapięcie w kamizelce poddało się i Dot mogła swobodnie wsunąć dłonie pod nią. Co też zrobiła. Przesuwając dłońmi po materiale koszulki by zatrzymać się na wysokości bioder mężczyzny, który przyjrzał się jej twarzy uważniej. Nie odrywając wzroku, jedną dłonią ściągnął z siebie kamizelkę, i ta wylądowała po chwili na ziemi. - Jesteś pewna? Tego tu…? - Wciąż z ręką na jej biodrze, drugą pochwycił delikatnie podbródek rudowłosej, przybliżając swoją twarz do jej twarzy. - Nigdy nie robię niczego czego nie jestem pewna.- zaczęła powoli wyciągać mu koszulkę ze spodni. Dłoń Marcusa przesunęła się po ciele Dot z biodra, na jej pierś. A najemnik, nadal trzymając kobietę za podbródek, pocałował ją. Powoli i spokojnie, delikatnie skubiąc jej usta. Rudowłosa odpowiedziała na ten pocałunek równie delikatnie i spokojnie. - Pytanie… czy...ty...jesteś?- Pojedyncze wyraz, składające się w pytanie, wypłynęły z jej ust w krótkich przerwach między tym jak smakowali wzajemnie swoje wargi. Wysunęła dłonie pod jego koszulkę by móc poczuć ciepło jego ciała. - Mhmm - Mruknął Kaai, a jego pocałunki przybrały na sile. Dłoń zacisnęła się z kolei nieco mocniej na piersi Lie, przez koszulkę kciukiem drażniąc sutek. Nie powiedział już nic. - “T” czeka na zewnątrz. - Wydyszała Dot odkrywając w pewnym momencie usta i przerywając pocałunek. Kaai przytknął palce do czujnika na gardle, po czym się odezwał: - “T”, wszystko w porządku?... U nas też… niedługo wychodzimy… ok, bez odbioru - Mężczyzna spojrzał na panią botanik. - Sprawa załatwiona - Powiedział, po czym sam ściągnął własną koszulkę i odrzucił ją w bok. Spojrzał wyczekująco na Dot… Ruda poszła w jego ślady i po chwili oboje stali rozebrani od pasa w górę. Lie przez chwilę podziwiała wyrzeźbione mięśnie ramion i klatki piersiowej. Wodząc po nich wzrokiem, jak i po skomplikowanym wzorze zdobiącym przedramię i część piersi Hawajczyka. A po tej chwili była już blisko, bardzo blisko. Tak że mogła poczuć dotyk jego ciała na swej skórze. Następny pocałunek, którym g o obdarzyła nie był już taki spokojny i delikatny. Kaai również zwiększył intensywność pieszczot, całując dziko i namiętnie, ze sporą dozą języka. Jedną dłonią przytrzymywał Dorothy za potylicę, drugą złapał ją mocnym uściskiem za tyłek. Po chwili zaś, obie jego łapy wylądowały na pupie kobiety, a on uniósł ją nieco w górę, ustami ześlizgując się na szyję i ramiona. Dot oparła ręce o silne ramiona by móc lepiej utrzymać równowagę. Westchnął i przesunęła dłonią wzdłuż karku mężczyzny. A następnie to ona ujęła to za podbródek i pociągu lekko ku górze by ich usta znów mogły się złączyć. ~ Marcus brał ją ostro, a nawet i nieco brutalnie od tyłu, mocnymi ruchami dobijając samego dna, ucapiony uściskiem dłoni na jej pośladkach. W jaskini rozchodziły się odgłosy uciech cielesnych, połączone z sapaniem obojga. Dot musiała sama sobie zatykać usta, by czasem nie zacząć głośno jęczeć, tym samym zwracając na nich uwagę “T”? Albo przygryzać dolną wargę gdy silne, szybkie ruchy jakie czuła w sobie wydobywały z gardła świadczące o satysfakcji jak ta zabawa dawała obojgu… zaprowadził ją szybko na wyżyny rozkoszy, choć sam ich nie osiągnął. Gdy więc tak Dot łapała oddech po punkcie kulminacyjnym, poczuła nagle, jak dłonie Marcusa rozchylają bardziej jej pośladki, a po chwili dokładnie TAM poczuła się bardziej mokra niż przed chwilą. Wiedziała, do czego on zmierza, i przeszły ją lekkie dreszcze… bo na taki wymiar doznań to się trochę za mało znali i Dot wyraźnie zaprotestował, łapiąc go za rękę, przed taką zabawą. - Dobrze - Wychrypiał po kilku sekundach trwania w bezruchu Hawajczyk, po czym wrócił, gdzie był poprzednio… by po paru dłuższych chwilach ponownej, ostrej jazdy, zakończyć wszystko wybuchem ekstazy w kobiecie. Gdy ich oddechy się w końcu uspokoiły, Marcus podał jej swoją koszulkę, a odsuwając się od Lie, najpierw ją jeszcze lekko pacnął dłonią w pośladek, a następnie to miejsce szybko ucałował. Później zajął się już ubieraniem własnych spodni… Dorothy potrzebował chwili by dojść do siebie. po tej nienaukowej części badań w jaskini. Z koszulki najemnika skorzystała, a jakże. A później sama się ubrała. Nim jeszcze nałożyła spodnie przełożyła zawartość kieszeni do plecaka. zapakował tam także resztę swoich rzeczy jak i pożyczoną koszulkę. Po czym spojrzała na zegarek. Baker dał im tylko kilka godzin, a ona chciała jeszcze zabrać kawałek skały z jaskini. ~ Oboje więc opuścili jaskinię, zastając “T” siedzącą na jednym z quadów w cieniu pobliskich drzew. Najemniczka jak nic, zauważyła brak koszulki pod kamizelką u Kaaia, ale nie odezwała się na ten temat ani słowem. Hawajczyk w międzyczasie wyciągnął saperkę, mającą robić w jaskini za młotek… - Dorothy chce tam jeszcze pobrać jakąś próbkę skały - Wyjaśnił Marcus - Mam ja iść, czy może chcesz ty? W jaskini w sumie nieco chłodniej niż tu na zewnątrz... “T” spojrzała na Dot, a potem na Kaaia, i na drobną chwilę brakowało jakiejś decyzji. - Nie powiedziałeś, że ktoś musi mnie podsadzić i przytrzymać przy tej robocie. Więc tak czy tak się ktoś spoci. - Powiedziała Ruda żartobliwym tonem. - To chodź “T”, idziemy. Marcus minimalnie się uśmiechnął… choć mogło się i Lie zdawać, a Cooke ruszyła więc za panią botanik na powrót do jaskini. Po chwili były więc obie wewnątrz, a najemniczka, zamiast lustrować wzrokiem okolicę, co chwilę zerkała na rudowłosą. - Generalnie, to ja nie wiem jak tą łopatą odbić kawałek tej skały.- Wyjaśniła Dot ponownie oświetlając sobie sklepienie jaskini latarką. - Hmmm... - Zamyśliła się wielce, i głośno “T”, po czym na jej ustach wyrósł odrobinkę, tak tyci, tyci, niepokojący uśmieszek. Spojrzała Dot w twarz. - Ustrzel sobie - Powiedziała całkiem serio. - A to całkiem bezpieczne?- Zadając to pytanie rudowłosa pani botaniki wyciągnęła oba swoje pistolety. - Który? Cooke wskazała na Glocka. - Pod kątem tak 45 stopni, żeby ewentualny rykoszet poszedł z dala od nas… no i stań nieco za mną, ja mam kamizelkę, najlepiej jakbyś tak mi strzelała… spod pachy - Zaśmiała się najemniczka. To wszystko było wariactwo, ona tak serio? - Mówisz? - Dorothy stanęła blisko, za Cooke i oparła swoją brodę o jej ramię. - Tak? Czy tak?- Naparła na nią biustem. - Zdecydowanie ten drugi sposób... - lParsknęła “T”, po czym połączyła się z Kaaiem. - Nic się nie dzieje, strzelam sobie do pająka - Poinformowała, co nadchodziło za zajście w jaskini - Tak, do pająka, wyluzuj… bez odbioru. - Nie do skały?- Zdziwiła się Lie. Wycelowała w opatrzony kawałek. - Zwykle strzelam do tarcz. - I pociągnęła za spust. Pierwszy strzał niewiele zdziałał, od sufitu nic nie odpadło, poza efektownym “zaiskrzeniem”, oraz odrobiną kurzu… Dot wydała z siebie głośny pomruk, mający być wyrazem jej rozczarowania. Wycelowała ponownie w to samo miejsce. Nim jednak oddała kolejny strzał przekręciła głowę i delikatnie skubnął płatek ucha najemniczki, która zamruczała niczym kotka. - Strzelać dalej?- wyszeptała, na co uzyskała drugi, teraz zatwierdzający to pomruk “T”. Tym razem kawałek, o jaki chodziło, odpadł. Zadowolona Ruda podeszła do swojej zdobycz. - Fajna zabawa.- Dot uśmiechnęła się do najemniczki. - Lepsze niż strzelanie do papierowych tarcz. - Przez dłuższą chwilę przyglądała się kawałków skały. - Wracamy.- Dot, że swoją zdobyczą w dłoni, zbliżyła się powoli do najemniczki. - Może i w tej jaskini można się ochłodzić, ale jest tu niewygodnie. Chcesz jechać ze mną?- W tym pytaniu zawarta była i prośba. - Oczywiście - Cooke przyglądała jej się odrobinkę drapieżnym wzrokiem. - A jeżeli zgubię drogę…?- zapytała Ruda tonem niewiniątka. Oczy świeciły jednak świadczył o tym, że po jej głowie plączą się nie takie niewinne myśli. - Tak jak Marcus zgubił koszulkę? - Powiedziała “T” wtykając oba kciuki za pasek swoich spodni, przyjmując odrobinę zadziorną pozę. - Sam ją zdjął. - Dot skupiła spojrzenie na twarzy Cooke. - Ehem… - Najemniczka pokiwała głową, nie będąc chyba odpowiedzią przekonana - No ale jeśli chcesz, to mu powiem, że… musimy na stronę czy coś, a potem mu gdzieś uciekniemy - Cooke przygryzła figlarnie dolną wargę - Pewnie będzie zły, ale co botanik tam…przeżyje - Uwielbiam twoje poczucie humoru.- Lie zaśmiała się głośno i złożyła delikatny pocałunek na ustach rozmówczyni.- Tylko, że wolę własne łóżko i kąpiel przed tym. - Może znajdziemy gdzieś jakieś nowe miejsce na kąpiel w dżungli, na tej naszej samowolce? - “T” objęła Dorothy w pasie, po czym nieco do siebie przyciągnęła, spoglądając jej z bliska w oczy - To jak, robimy chwilową dezercję? - Spytała słodkim szeptem. - Jesteś niemożliwa.- Pani botanik wymownie poruszała brwiami.- I niemożliwe wodzisz mnie na pokuszenie.- Przejechala ręką po obojczyku najemniczki. - Ale po czymś takim to twój kolega spali mnie na stosie, a Baker mu W tym pomoże. No i łóżko jest wygodniejsze. - Pogderają sobie i tyle z tego będzie… to jak? Nie nie pękaj… - “T” przycisnęła do siebie Dot tak, że zetknęły się ciałami, i złożyła na ustach rudowłosej namiętny pocałunek. - Będziesz musiała mnie bronić przed ich gderaniem.- Dorothy puściła najemnicze oko i pociągnęła ją za rękę w kierunku wyjścia. - To chodźmy. Gdy obie znalazły się na zewnątrz jaskini, zastały Kaaia z palcem przytkniętym do ucha. - Aha… aha… aha… - Powtarzał w kółko, słuchając chyba czyjegoś długiego wywodu w komunikatorze, a musiało to być na tyle ważne, że widząc podchodzącą Dot i “T”, pokiwał im przecząco palcem, by nie przeszkadzały. - Teraz?- Szepnęła Ruda szturchając najemniczkę w ramię. Ta jednak również stała z przytknietęym palcem do ucha, sama słuchając. Nadawano więc chyba na otwartym kanale… a Cooke zrobiła wielce zaskoczoną minę, jednocześnie zerkając na Dot, i po chwili zaczęła również się nieco uśmiechać. Dot zrobiła pytającą minę. Ona nie miała łączności z nikim. Nie wiedziała co jest aż tak interesujące, że “T “ zajęła się tym. Usiadła więc spokojnie na quadzie czekając aż oboje towarzyszący jej najemnicy skończą. - Major wraz z pozostałymi, co się udali do tej “ściany”, odkryli iż to nie jest żaden bunkier, tylko najprawdziwsze ufo zasypane ziemią, a wewnątrz znaleźli również zwłoki ufoludka. Major chce, żebyśmy do nich dołączyli, bo jest za mało ludzi, żeby zbadać całe te ufo w środku - Wyjaśnił niemal jednym tchem Kaai, przyglądając się reakcji Dot na takie nowiny. - UFO?- Upewniła się Ruda, a w jej głosie słychać było niedowierzanie.- To jedziemy tam! - Tę część powiedziała już z ekscytacją. “T” usiadła na quadzie za Dorothy, po czym objęła ją w pasie. - To jak, gubimy się po drodze? - Szepnęła jej do ucha. - Jasne - Lie odwróciła głowę w stronę siedzącej za nią kobiety i czule pogładziła jej rękę. Kaai wskazał kierunek jazdy, po czym oba quady ruszyły. On pozostał na tyłach. Jazda do miejsca, gdzie przebywała większość ekspedycji, miała z kolei potrwać i z godzinę… a już po jakiś 10 minutach, dłonie “T” powędrowały z brzucha Dot, na piersi pani botanik, masując je i ugniatając przez koszulkę, coraz śmielej i śmielej… Ruda uśmiechnęła się błogo i wydała głośny pomruk zadowolenia. Poruszyła przy tym lekko całym ciałem by mocnej je docisnąć do siedzącej tuż za nią najemniczki. Po kilku chwilach takiej jazdy , w ekstremalnie trudnych warunkach, odezwała się do “T” - Zatrzymujemy...się?- Wydyszała poddając się pieszczotom.-[/i] Czy… tylko… go… o zmianie… kierunku… informujesz?[/i] - Mam już obmyślony cały plan - Odparła Cooke, i zaczęła lekko skubać palcami sutki Dot przez ubiór, przy okazji się śmiejąc. - Lepiej szybko,... Bo zaraz zatrzymam się.- Zagroziła Dot chwytają rękę najemniczki i mocniej przyciskając ją do swego ciała. - Jak sobie życzysz skarbie. Zatrzymaj się… - “T” pomachała dłonią na Marcusa, by z nim porozmawiać. Lie zatrzymała quada, uważając by jadący za nimi Hawajczyk miał czas i możliwość wyhamować, a gdy w końcu oba pojazdy stały obok siebie, i wyłączono ich silniki, głos zabrała Cooke: - Marcus, my byśmy obie musiały na stronę… - To idźcie, poczekam - Odparł spokojnym tonem Kaai. - Możesz jechać dalej, nie jesteśmy małymi dziećmi - Wyjaśniła najemniczka, z prowokacyjnym uśmieszkiem. - Tu jest niebezpiecznie, zdrowy rozsądek, i sam Major nakazuje… - A przyzwoitość nakazuje pozostawienie nam odrobiny przestrzeni.- Wtrąciła się Dot, chociaż nie nachalnie i całkiem uprzejmie. Kaai z kolei westchnął z rezygnacją. - Jak się coś stanie, ja za takie coś po powrocie mogę trafić nawet do paki - Pogładził dłonią łysinę. - Chyba żartujesz… - Dorothy Nie wyglądała jakby mu uwierzyła. - Mówię serio-serio. I “T” też o tym wie, i u niej jest tak samo… nie czytałaś naszych kontraktów - Kaai lekko wyszczerzył zęby. - Nooooo…- Dot udawała, że usiłuje sobie coś przypomnieć. - Nie, nie czytałam.- Dodała szybko. - Laura wszystko załatwiła. I chyba zapomniała mnie uprzedzić.- Lie zrobiła przy tym minę niewiniątka. - Będzie dobrze? - Wtrąciła się Cooke. - Ech wy… - Kaai pokiwał głową, po czym wbił spojrzenie w oczy Dot - Pojadę przodem, kierunek znacie. W razie czego odzywać się przez komunikator, i ani słowa nikomu, bo nas wszystkich Major zeżre z butami. - Jasne. Jesteś słodki - Dot cmoknęła ustami w przesadzonej wersji całusa. Odpalił pojazd i ruszyła w stronę z której przyjechali. - To gdzie teraz?- Zapytała gdy wytatuowany najemnik zniknął im z pola widzenia. - Gdzie tylko chcesz… - “T” lekko przygryzła ucho Dot, a jej dłonie znalazły się pod koszulką rudowłosej, na obecną chwilę masując jej brzuch. - Naprawdę macie taki zapis?- Ruda przytuliła policzek do policzka najemniczki. A dłonie Cooke zamarły w pół ruchu. - No… na pewno nie dostaniemy bonusu, jak coś ci się stanie. A nasza “kara” jest wprost proporcjonalna do twojego uszczerbku na zdrowiu - “T” głośno odetchnęła. - Aha.- Mruknęła pani botaniki i nakierowała dłoń Cooke na swoją pierś sama skupiając się na jeździe. Po kilku dłuższej chwili, gdy sama nie wiedziała gdzie jest, zatrzymała quada. Włączyła silnik. I z wielką niecierpliwością zabrała się za pomoc w zdejmowaniu nadmiaru przyodziewku tak swojego jak i “T” by móc jak najszybciej oddać się przyjemności delektowania się dotykiem i widokiem ciała swojej towarzyszki. - A wiesz… że na quadzie… tego jeszcze... nie robiłam? - Wydyszała Cooke między pocałunkami i wzajemnym rozbieraniem, po czym głośno się roześmiała. - To masz okazję spróbować. - Odpowiedziała rudowłosa nie przerywając zabawy i również się roześmiała. Przejęła przy tym inicjatywę i nie dając “T” pola do popisu, do póki nie uznała, że w należytym stopniu zadbała o kochankę. Co miało przejawiać się w niczym nieskrępowanym westchnieniach i jękach, które po kilku minutach i rozbrzmiały z ust Dorothy, gdy Cooke odwzajemniała swoją namiętność… a po krótkiej przerwie, i małym odpoczynku, najemniczka znalazła sposób, na ponowne spełnienie u obu, wraz z możliwością pozostania w trakcie twarzą w twarz. ~ - Jestem taka spocona… - Przerwała panującą ciszę, w trakcie uspokajania się ich oddechów, uśmiechająca się sympatycznie “T”. - Mi również marzy się kąpiel. - Powiedziała leniwie Dot przytulając się do owego spoconego ciała. - Taka z bąbelkami… - rozmarzyła się przy tym. - I do tego szampan… - Oj przestań… za wannę to bym teraz zabiła - Parsknęła najemniczka, po czym ujęła delikatnie podbródek Dot w palce i złożyła na ustach delikatny pocałunek. Wciąż pozostając blisko twarzami, mrugnęła nagle - Mam zwariowany pomysł na ochłodę… przejedziemy się quadem na golasa?? Dot z uśmiechem pokiwała głową na znak, że się zgadza. - Tak całkiem do nich? - Zapytała prowokacyjne. - Chcesz żeby paru starszych panów zwału dostało? - “T” znowu się roześmiała, lekko klepiąc Dot po biodrze - Nie no, mamy jeszcze przynajmniej 30 minut jazdy przez dżunglę, to się pomyśli, co? - Oczywiście. - Ruda zgodziła się bez wahania i zaczęła pakować swoje rzeczy do plecaka pilnując by oba pistolety były na samym wierzchu. Podobnie zrobiła Cooke, choć ona założyła na siebie szelki ze sprzętem, i przewiesiła przez ramię i głowę swój karabin. Po chwili namysłu założyła również buty, co i doradziła zrobić Dorothy. W końcu obie były gotowe, a co się do plecaków nie zmieściło, przyczepiły do samego quada… - Dwie nagie laski na quadzie pośrodku dżungli - Cooke zachichotała niczym nastolatka, i ucałowała ramię rudowłosej przed sobą. - Bo nas jeszcze jakiś King Kong porwie.- Zawtórowała jej Dot odpadając silnik. - To gdzie teraz? - A tam nie były tylko blondyny? - Odpowiedziała najemniczka, po czym palcem wskazała kierunek jazdy. Ruda w odpowiedzi zaśmiała się głośno i ruszyła we wskazanym kierunku.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Efcia : 28-04-2019 o 20:26. |
09-05-2019, 06:54 | #164 |
Reputacja: 1 | Ryo czym prędzej wypatrzył Hanę, po czym zbliżył się do niej szybkim krokiem z podekscytowaną miną… i pochwycił ją za biodra, po czym wśród własnego “heeeeej!” uniósł w górę! Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, co zrobił, i postawił równie zaskoczoną chyba co on sam kobietę na ziemi. - Emmm… przepraszam... - Potarł własny kark - Bo wiesz, jestem taki poruszony! Co my tam odkryliśmy! - Odezwał się ponownie tonem pełnym ekscytacji. Hana rzeczywiście była zaskoczona, mile zaskoczona. Jej policzki spąsowiały ale pilotka uśmiechnęła się. - Co znaleźliście? - Zapytała już na ziemi, sama będąc ciekawa co jest pod kopułą. No i Ryo był naprawdę podekscytowany tym co znaleźli. - To naprawdę jest ufo - Azjata uśmiechnął się od ucha do ucha - Pełno dziwacznych korytarzy, niektórych drzwi nie sforsowaliśmy, ale odkryliśmy wielki magazyn pełen tajemniczych tub, jakby z materiałem genetycznym, a i byliśmy na czymś, co chyba było mostkiem dowodzenia, i tam siedział w fotelu, najprawdziwszy, martwy obcy! - Ryo opowiadał Hanie o wszystkim wpatrzony w jej twarz. Hana z każdym słowem wyglądała na coraz bardziej zdziwioną i zszokowaną. Owszem obstawiała ufo ale bardziej dla żartu niż naprawdę. A na pewno nie chodziło jej o takie prawdziwe UFO z kosmosu. - Serio?! Znaczy miałam rację?! - Jakość nic innego nie nie przyszło jej do głowy. - Co teraz? - Major chce odpoczynku, narady, a później chyba ponownego zwiedzania ufo… nawiasem mówiąc, jeden z najemników, ten sierżant Curran, mocno podpadł, naciskając coś czego nie powinien, i włączyły się jakieś alarmy… - Ryo pokręcił głową - Bardzo amatorskie to było z jego strony. - Nieee..naprawdę? - Hana spojrzała na drugiego sierżanta. - Nie baliście się? Kiedy zabrzmiał alarm? Będziecie sami tam wracać czy reszta też będzie pomagać?- Hana uważała, że zwiedzanie statku jest o wiele bardziej ekscytujące niż siedzenie z resztą w jeepach. - No jasne, że się trochę baliśmy, ale co tam! To chyba też część bycia odkrywcą? - Mężczyzna się zaśmiał, po czym napił wody - Postaram się namówić Majora, żebyś z nami poszła, w końcu jako pilotka możesz się tam przydać. Tylko… no wiesz, żebyś nie odstawiała podobnych co Peter zagrań? Bo to w sumie nic tylko wstydliwe. - Spojrzał na nią sympatycznie. - Nie ma problemu!- Heo potwierdziła puszczając oko naukowcowi i wskazując kciuk w górę. - Najpierw rozpracowanie języka i symboli dopiero potem naciskanie guzików. - Super. Wiedziałem, że masz głowę na karku - Przytaknął Ryo - Byłabyś i pewnie dobrym naukowcem! - Zaśmiał się. - Mhmm…- Hana najpierw się skrzywiła a potem rozchmurzyła. - Cóż zapewne czeka mnie zmiana ścieżki kariery niezależnie od tego czy się wydostaniemy z wyspy czy nie… może powinnam pójść bardziej w akademickie dziedziny. - Nie wiem czy będę mógł konkurować z taką słod… z tak inteligentną osobą - Zażartował Miyazaki - Jednak, jeśli masz może zamiar zostać przy swoim fachu… ja dużo podróżuję po świecie, może tylko lekka zmiana branży, na całkiem prywatną? - Tym razem to on do niej mrugnął. - Cóż wszystko zależ jak bardzo zmieniły się maszyny i procedury przez te dwadzieścia osiem lat...boje się, że mogłam trochę wypaść z obiegu. - Hana nie zrozumiała jego aluzji. Z początku kiedy jednak w końcu dotarło, dodała. - Chociaż nic straconego podstawy zawsze są podobne, wystarczy się podszkolić. - Z jej zdania wynikało, że nie miałaby nic przy proponowanym obrocie spraw. - To ten… pójdę porozmawiać Majorem? - Ryo nagle wydał się czymś zakłopotany. - Ok. Poczekam tutaj, aż coś się ruszy. - Odpowiedziała kobieta trochę zdziwiona nagłą zmianą postawy Ryo, ale nie chciała kwestionować geniusza. Po kilku minutach do Hany wrócił Ryo, przynosząc dobre wieści. Major zezwalał na jej udział w odkrywaniu tajemnic ufo. - Yatta! - Hana ucieszyła się klaszcząc w ręce a potem chwytając dłonie naukowca. - Obiecuję, że nie przyniosę ci wstydu Ryota-san. Mam nadzieje że major nie kazał ci za to oddać duszy albo coś. - Azjatka spoważniała choć z tą duszą miał być żart to przemknęło jej przez myśl, że jej uczestnictwo może być opłacony jakąś przysługą od strony naukowca. - Nie bój się, wszystko w porządku, i nic mi nie jesteś winna - Ryo uśmiechnął się do niej i… korzystając z okazji, iż Hana trzymała jego dłonie w swoich dłoniach, pogładził je kciukami. - To naprawdę miłe. Wszystko. Od samego początku jesteś najbardziej przyjazną, pomocną i szczerze miłą osobą z całej tej zgrai. Miałam naprawdę szczęście, że spotkała tu tak dobrego człowieka. - mówiąc to Hana patrzyła mu w oczy uśmiechając się szczerze. - Panie i panowie, proszę nadstawić uszu, wyjaśnię nasze dalsze działanie! - Zawołał głośno po rozlokowanym to tu, to tam, towarzystwie - Czekamy na doktor Lie, Kaai’a i “T”, a następnie ponownie wchodzimy ponownie do ufo. Tym razem podzielimy się na 3 grupy. Grupa pierwsza, pod dowództwem pana Collinsa, z Miyazakim, Heną, “Zapałką” i Robertsem, uda się do centrum sterowania, czy tam na mostek… zwał jak zwał. Grupa druga: Lie, Kaai, “T” i Honzo, udadzą się do tego wielkiego magazynu z cylindrami, dokładniej go zbadać, a grupa trzecia w składzie Frost, Miles, “Bear”, no i ja, będziemy nadal zwiedzać ufo. Tu na zewnątrz zostaje Curran i Chelimo. Macie jakieś pytania? - Ile czas mamy? W sensie czy po jakimś czasie mamy wrócić na powierzchnię czy ktoś nas będzie zbierał? - Zapytała pilotka w końcu sam Major dał im szansę zadawania pytań. - Nie wiem, ile czasu. Trudno określić ile czasu zajmie zbadanie kokpitu, czy magazynu, prawda? Dlatego nic odgórnie nie narzucam… wy zbadacie jedno miejsce, inna grupa drugie, my się pokręcimy po statku. Grupa pierwsza i druga zostaje na miejscu i nigdzie się nie rusza - Wyjaśnił Major - Choć w sumie… powiedzmy, że niech będzie godzina czasu. Po niej zrobimy przerwę i znowu wyjdziemy, może być? - Spojrzał na Hanę nawet-nie-wrednie. - Ja się dostosuje.- Potwierdziła Hana i spojrzała na Ryo czy ten nie chce coś dla ich grupy narzucić. Nie chciał. - I co ty na to wszystko? - Zagadnął w końcu rozglądającą się po pomieszczeniu pilotkę Ryo. - Trochę przerażające, ekscytujące i niesamowite...właściwie trudno znaleźć słowa.- Odpowiedziała naukowcowi rozglądając się po pomieszczeniu. Po “zakryciu” obcego było jej łatwiej bo wcześniej jej uwaga była całkowicie poświęcona wysuszonej istocie. Wyglądała humanoidalnie jak obcy z filmów gdzie kosmici byli przyjaźni. - Macie plan co “badamy” w pierwszej kolejności. - Wypadałoby się zająć jakoś rozszyfrowaniem ich mowy, to podstawowe zadanie - Miyazaki zatoczył dłonią po wszelakich konsolach, monitorach i małych hologramach obecnych w “kokpicie” ufo, a Collins przytaknął. - Będzie trochę trudno bez jakiegoś punktu odniesienia ale pewnie sobie poradzimy. Mogę zacząć robić zdjęcia używanym przez nich znaczkom i dopisywać gdzie zostały użyte. - Zaproponowała Hana czekając aż Collins albo Ryou potwierdzą albo zaproponują inne zadanie. Zarówno Collins, jak i Ryo się uśmiechnęli, po czym ten drugi podał jej naprawdę niewielkie urządzenie elektroniczne, które określił jako telefon, i owym telefonem mogła robić zdjęcia… telefonem, który nie wyglądał na telefon, i miała nim robić zdjęcia?? - Aha...emmm Ryo...pokażesz jak się tym posługiwać?- zapytała zakłopotana Hana. Jednocześnie patrzyła zafascynowana na "telefon" z fascynacją jakby dali jej "kosmiczny artefakt". Tylko bardziej zrozumiały i intuicyjny. Miyazaki szybko wytłumaczył Hanie co i jak z telefonem, i po chwili pilotka była już w stanie - przynajmniej na ten moment - wykonywać nim zdjęcia. Zabrano się więc do szeroko pojętego badania tego miejsca. Collins milczał, ale Ryotaro głośno gdybał: - Ciekawe do jakiego języka te "esy-floresy" można porównać… wiadomo, żaden tam angielski, japoński, czy chiński to nie jest… - Zerknął na Hanę i się uśmiechnął. Hana odwzajemniła uśmiech i zaryzykowała tezę. - Nie wiem jak bardzo użytkowo przyjazny dla pilota miał być statek, ale może to piktogramy. - - No proszę, mamy tu naprawdę bystrą pilotkę - Powiedział wesołym tonem Inżynier, a zarówno Ryo, jak i obaj najemnicy spojrzeli na Hanę z… podziwem? Hana trochę się zarumieniła i wróciła do pstrykania zdjęć oznaczeniom wyświetlanym na hologramie i ‘kokpicie’. Potem przeszła się po pomieszczeniu szukając innych oznaczeń im także zrobić zdjęcia. - Z punktu widzenia pilota, czy widzisz tu gdzieś coś, co mogłoby służyć za… jak wy to nazywacie fachowo… stery? - Odezwał się do niej Ryo. - Mhmmm, powinien być pod ręką pilota. - Powiedziała Heo i podeszła do fotela. - Patrz tutaj. - Wskazałą na miejsce na fotelu, wyglądało jak mały panel sterowania. Hana zrobiła mu zdjęcie. - Jest tylko jeden fotel co sugeruje, że najważniejsze funkcje jak sterowanie startem, lotem i lądowaniem muszą być dostępne na tym pulpicie. Reszta mogą to być pulpity pomiarowe, albo sterujące innymi częściami statku które można monitorować kiedy używa się autopilota...znaczy to tylko moje zdroworozsądkowe podejrzenia. Najemnicy i Collins po raz kolejny przytaknęli z podziwem, a Ryo aż klasnął w dłonie. - Takiej asystentki to szukać ze świecą! - Powiedział wesołym tonem - Masz u mnie kontrakt dożywotni… emmm… znaczy się... - Azjata zmieszał się, ponieważ zdał sobie sprawę, że chyba powiedział zbyt wiele przed pozostałymi. - Może potrzebujemy tu kilka innych osób do pomocy? Pan Alazraqui, pani Lie albo i Elsworth mogą znać więcej języków, i może tu nam bardziej pomogą? - Przerwał chwilową ciszę Collins - A w międzyczasie, może zajmiemy się zamiast symbolami na klawiszach, tymi hologramami-ekranami komputerowymi? Może tam sobie lepiej poradzimy? - Uśmiechnął się sympatycznie i wzruszył ramionami. - Tylko niczego nie dotykać! - Wtrącił się “Zapałka”. - To dobry pomysł zawsze mogą wpaść na pomysł który my przeoczyliśmy. - Przytaknęła Hana. Czuła się coraz pewniej w tym całym naukowym asystowaniu. Właściwie to trochę puchła z dumy po słowach Ryo, ale nie dała tego po sobie poznać. Jej też zdarzało się czasem za dużo powiedzieć. -To kto idzie po rezerwowych? - Spojrzała na najemników. W końcu oni nie mogli się ruszyć. - Nikt nigdzie nie idzie, czekamy tu aż Major wróci, macie więc czas na dalsze badania tego pomieszczenia? - Odezwał się Larry. - No właśnie - Dodał “Zapałka”. - No dobrze poczekamy na znak z góry. - Pokręciła rozczarowana ich postawą Hana, ale się nie kłóciła. Wróciła do naukowców i pracy. - Ty się nie fochaj… wy macie przynajmniej jakieś zajęcie, a my to jedynie w zębach dłubiemy - Powiedział do Azjatki Larry. - Przecież nie mam do was pretensji. - Azjatka odpowiedziała szczerze zdziwiona taką postawą Larrego. - W końcu ‘My’ nie możemy się ruszyć bez was, ale wy możecie się skontaktować z innymi w razie potrzeby. Więc jeden z was mógłby dać znać reszcie… - Nawet nie dokończyła tylko machnęła ręką jakby w połowie zdania uznała, że cokolwiek powie jest bezcelowe bo żołnierze i ich klapki na oczach zrobią po swojemu. Wróciła do robienia zdjęć hologramom. - Skontaktować nie bardzo. Tu w tym ufo nasza łączność nie działa - Dodał na odchodne do Hany najemnik. “Dlatego proponowałam żebyście tam poszli.” Odpowiedziała mu w myślach Hana już skupiając się na swojej robocie. Ostatnio edytowane przez Obca : 09-05-2019 o 20:52. |
09-05-2019, 21:01 | #165 |
Reputacja: 1 | Poprzedniej nocy... - Hej ogierze, będziesz tak żabki podziwiał? - Odezwała się nagle do Douga Sarah, łapiąc nagiego mężczyznę… za penisa. Zaczęła go lekko za niego odciągać od wejścia namiotu, by zapewne na powrót z nim wskoczyć w śpiwór. - To są nowoczesne, wodoodporne i szczelne namioty, jak zamkniemy wejście, to nam tu żadne żabki nie wejdą... - Zachichotała - No chyba, że wolisz je ode mnie... - No… żabki, nawet na patyku, nie są warte uwagi.- uśmiechnął Doug zerkając na atuty Sarah.-Niemniej przed chwilą smacznie spałaś. A mi się już nie chce spać. Masz jakieś pomysły? Propozycje? - No domyśl się - Zamruczała kobieta, ściągając koszulkę, i odsłaniając swoje nagie piersi, wśród uśmiechu. Naparła jednak dłonią na “Sosnę” - Połóż się... Sosna zrobił to co ona oczekiwała i zażartował.- No cóż.. ja mam tylko jeden rodzaj pomysłów na taką sytuację. - To mam na myśli - Powiedziała cichym głosem Sarah i dobrała się ustami do męskości Douga. - Ta żabka rzeczywiście wymaga czułości.- jęknął mężczyzna poddając się talentowi ust Sarah… która się cichutko zaśmiała, po czym przeniosła się nieco niżej(!), pieszcząc klejnoty mężczyzny. - A te kijanki? - Szepnęła. -One też.- mruknął Doug poddając się jej figlom i zerkając łakomie na jej krągłości, zwłaszcza tyłeczek wypięty w górę. Po kilku minutach, gdy prężył się już na całego gdzie powinien, Elsworth spytała prosto z mostu, zerkając w twarz najemnika, z jego dolnych rejonów. - To jakbyś chciał? - Uśmiechnęła się. - Zważywszy… twoje badania… przed chwilą. To ja chyba powinienem spytać ciebie.- ocenił Sosnowsky patrząc z pożądaniem na biust kochanki. ... zdarzyło się tyle ciekawych rzeczy, że było co wspominać podczas rutynowych obowiązków w obozowisku. Ale i ta rutyna została przerwana... - Nie powinniśmy się oddalać od obozowiska. A ty nie powinnaś nigdzie łazić sama i bez broni.- stwierdził Doug mając w planach zarówno byczenie się jak i przesypywanie. Z doświadczeń z partyzantka i ściganiu kłusowników, wiedział że w takich obozach panuje nuda. Siedzi się w lesie przy ognisku kryjąc się przed siłami rządowi i czekając aż dowódcy zaplanują kolejną akcję. Nuda i frustracja jest częścią obozowego życia. Westchnął ciężko wpatrując się w Elsworth.- Dobra, ale na krótko. - Przecież mam rewolwer? - Zdziwiła się kobieta - Tyranosaura tym może nie zatrzymam, ale zdecydowanie jakikolwiek dinozaur przestanie mieć ochotę na bliższe spotkanie, gdy go ołów pokąsa - Sarah uśmiechnęła się do “Sosny” - No i mam ciebie, mój ty twardzielu... - Raptorów jakoś ołów nie zatrzymywał.- ocenił smętnie Doug wspominając swoje poprzednie doświadczenia w tej materii. Następnie dodał.-Dobra, załatwmy to szybko. - Coś ty taki jakiś… spięty? - Kobieta przyjrzała się najemnikowi dokładniej. - Zawsze jestem spięty na takich wyprawach moja droga. Wychodzimy w dzicz pełną niebezpieczeństw i nieprzyjemnych niespodzianek. Muszę być czujny, ostrożny i paranoiczny… jeśli mam ocalić twoją dupcię przez potencjalnymi zagrożeniami. I swoją też. Rajski ogród to to nie jest… raczej zaginiony ląd. - wyjaśnił spokojnie mężczyzna sprawdzając kałacha. I spojrzał na Sarah.-Słuchaj. Ty możesz się zachwycać i cieszyć. Możesz badać zwierzątka i kwiatki i tryskać optymizmem. Masz do tego pełne prawo, bo ja jestem tuż obok i pilnuję okolicy, byś ty nie musiała się o nic martwić. - ...i dlatego, mój twardy samcu, jestem wniebowzięta, mając ciebie przy sobie - Zażartowała Sarah -To daj mi 5 minut na spakowanie paru pierdółek do plecaka, i możemy ruszać - Mrugnęła do Douga. - Nie ma problemu. Poczekam cierpliwie. I sam muszę zabrać parę rzeczy.- odparł najemnik i ruszył się do swojego namiotu po potrzebne klamoty. Podążyli na polankę, Sarah pierwsza a Doug za nią. Najemnik zajmował się głównie szukaniem zagrożeń, więc na samą biolożkę nie zwracał większej uwagi. Ona zajmowała się badaniami, a on tym by nic w tych badaniach jej nie przeszkadzało. Uwagę samej biolożki przyciągnęły dziwne czarne ptaszki siedzące na drzewie. Coś co blondyn sam by nie zauważył. Były zbyt małe i za delikatne, by uznać je za zagrożenie… więc Bloody ignorował takie stworzonka. Ale Sarah była podekscytowana ich widokiem. Przez niemal trzy kwadranse Elsworth z zainteresowaniem obserwowała “ptaszki” na drzewach, robiąc notatki, pstrykając im zdjęcia, i ogólnie się nimi zachwycając, co pewien czas racząc Douga wiedzą na temat tych okazów. W sumie nie interesowało to za bardzo blondyna, ale załapał, iż nie były to ptaki, a jakiś rodzaj dinozaurów… po kilkunastu kolejnych minutach, tym razem uwagę Douga przykuły przechadzające się po polance gady. Z początku miał je na oku ze względów bezpieczeństwa, szybko jednak zauważył coś podejrzanego u jednego z nich. Jeden z tych szarawych roślinożerców, którego nazwę chyba kiedyś wypowiedziała głośno Sarah, miał w swym grzbiecie wbity patyk. Taki gdzieś na 50 cm, nieco powyżej tylnej nogi… ale zaraz, ten “patyk” był wyjątkowo prosty. To chyba nie była gałąź. Douglas zaklął pod nosem i rzekł do Sarah. -Zostań tu i w razie kłopotów, śmigaj do obozu.- po czym ruszył w kierunku jaszczura starając się podkraść jak najbliżej i wyglądać jak najmniej groźnie. Trzymał jednak kałacha w gotowości. Najemnikowi udało się podejść do dinozaura na jakieś 5 metrów. Z takiej odległości mógł już dokładniej przyjrzeć się temu czemuś, co wystawało z gada. Gałąź to nie była… na strzałę za małe, to była chyba jakaś dzida(?!). Prymitywna, z naturalnego surowca, a więc jednak owszem, “patyk”. A czy był tam jakiś grot, czy jedynie zaostrzony koniec, tego stwierdzić nie mógł. Wnikało to bowiem w ciało dinozaura… który zdecydowanie miał już coś przeciw tak bliskiej obecności Douga, i zerwał się do ucieczki, cicho bucząc, czy tam i mrucząc. - Możliwe że mamy rozumnych sąsiadów.- rzekł Doug do Sarah wstając z trawy i podążając spojrzeniem za spłoszonym dinozaurem. - Co masz na myśli?? - Elsworth była wyraźnie zdziwiona słowami Sosnowsky'ego. - Zauważyłem dzidę pigmeja… no… może nie tak małą, ale podobną do tych co dzidy pigmejów w dżungli.- wyjaśnił Sosnowsky krótko. - Była wbita w dinozaura, czy jak? - Dopytywała się Sarah. Zanim jednak najemnik jej coś odpowiedział, w jego komunikatorze odezwał się… van Straten: - Hej Sosnowsky, słyszysz mnie? Odbiór. - Wbita… jak ciśnięta przez kogoś.- odparł krótko blondyn i odezwał się.-Słyszę. Co jest? - Zostawiłeś Woodsa samego w obozie amatorze, a ten kombinuje. Zastałem go próbującego odpalić na zwarcie jeden z quadów - Wyjaśnił van Straten. - A niech jedzie. Zrobi za przynętę dla raptorów i będzie po sprawie. Jedna gęba do wykarmienia mniej. A my tu nie jesteśmy po to, by niańczyć dorosłych ludzi.- warknął w irytacji Sosnowsky. - Osobiście mam to w dupie, ale Major może się z tego powodu pienić? - Odparł spokojnym tonem tropiciel. -Dobra… wracamy do obozu. Pogadam o tym z Majorem. Lepiej go puścić niż pilnować niczym więźnia.- ocenił Bloody. - Wracamy? - Sarah z nietęgą miną spojrzała w twarz " Sosny". -Wracamy. No chyba że jeszcze masz coś do badania?- zapytał Doug przyjaźnie. - Wracamy, skoro są problemy w obozie - Stwierdziła pani biolog - Dinozaury nie zając, nie uciekną? - Roześmiała się. -Ano.- odparł krótko Doug. Na miejscu, upewniwszy się że Alan siedzi na dupie, z dala od ich zapasów Sosna ruszył w kierunku van Stratena, by porozmawiać z nim o paru sprawach. - Wiiięęęc co tam upolowałeś?- zapytał Sosnowsky podchodząc do “wielkiego białego myśliwego”. - Dinuś większy niż kangur, ale i mniejszy niż typowy osioł. Nie wiem jak się zwie, może by Sarah wiedziała, ale roślinożerny… - Odparł van Straten. - Jadalny? Wyglądający przynajmniej na takiego?- zapytał Sosnowsky. - Skoro żre zielone, to chyba tak? - Stwierdził myśliwy. - Oby był. A może… widziałeś jakieś ślady cywilizacji… przypadkiem?- zapytał ostrożnie Doug. - Znaczy się co? Czy gdzieś widziałem Walmart czy jak? - Roześmiał się krótko - Czemu pytasz? - Widziałem dinozaura z wbitą w ciało dzidą. A przynajmniej z czymś co dzidą przypominało.- wyjaśnił Doug spokojnie. Van Straten wzruszył ramionami. - Nigdzie jeszcze śladów ewentualnych tubylców nie odkryliśmy… no ale i mało wyspy zwiedziliśmy. - Nie jestem pewien czy to dobrze czy źle, że nie znaleźliśmy śladów dzikusów. Mogą to nie być ludzie, tylko no… jaszczuroludzie.- mruknął cicho Doug, a następnie dodał.- A o Alanie trzeba pomówić jak się spotkamy z majorem. Dać mu broń, amunicję i niech szuka tej szalonej Japonki. Będzie zabawnie, gdy okaże się że uciekła z obozu z powodu jego nachalności.- zaśmiał się ironicznie. - Jaszczuroludzie?? - Parsknął przez nos Wilburn - Nażarłeś się jakiś podejrzanych jagódek? Ale mniejsza z tym… a puszczanie Woodsa to nic tylko marnowanie zasobów. Wątpię by Major zgodził się na "utratę" quada. - Tu są same dinozaury… z nich nie mogą wyewoluować ludzie. - burknął Doug i wzruszył ramionami dodając.- Nie mówię o quadzie, pistolet plus jeden magazynek, trochę żarcia i środków opatrunkowych i tyle… I tak łatwiej będzie mu się tropiło na pieszo. Van Straten spojrzał na Douga z niedowierzaniem. - Przecież ten baran ma uszkodzoną nogę i chodzi o kuli? - No i ? Ten baran nie bierze pod uwagę że quad nie ma nieograniczonego zapasu paliwa i nie jest samochodem. Wymaga dwóch sprawnych nóg.- wzruszył ramionami Doug.- Więc tak czy siak nie jest w stanie ani jej znaleźć, ani wytropić… ale skoro tego debil sie uparł, to niech idzie się zabić. - Czyli tak, albo srak, sprawa z nim wygląda beznadziejnie… - Van Straten uśmiechnął się szyderczo, po czym klepnął dłonią swój karabin - To może go od razu ubić niczym kulawego konia? - Roześmiał się gardłowo. - To byłoby jakieś rozwiązanie. Problem nie w tym, że kuleje… a w tym że sobie coś ubzdurał. Kiku gdzieś polazła sama... a my nie mamy środków by ją szukać. Ba… nie mamy nawet możliwości skontaktowania się z bazą.- wzruszył ramionami Doug i podrapał się po karku.- Nie mamy też środków, by pilnować jeńców, więc… jak Alan chce się zabić, to… czemu mam tu tego bronić. Pogadam z majorem. - Dobra. Znasz się bardziej na tych waszych całych procedurach i innych duperelach, to faktycznie lepiej ty z nim pogadaj...a jak nie, to go wypatroszę i huj - Myśliwy spojrzał całkiem serio na "Sosnę". - Nie jesteśmy w wojsku… tu nie ma procedur. - odparł z ironicznym uśmieszkiem “Bloody” nie przejmując się kwestią “patroszenia”. - No ale macie tu wojskowe drygi - Van Straten znowu wzruszył ramionami - Pomożesz mi później z przytaszczeniem mięsa do obozu? - Jasne… czemu nie… w końcu musimy coś jeść, a żarcie samo nie przyjdzie.- odparł z pobłażliwym uśmieszkiem Bloody.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
12-05-2019, 20:48 | #166 |
Reputacja: 1 | Po jakiś 20 minutach jazdy przez dżunglę, kobiety zatrzymały się na chwilę, by tym razem… naprawdę iść na stronę. Po krótkich odwiedzinach pobliskich krzaczków, obie były gotowe do dalszej drogi, gdy Cooke coś usłyszała. - Dot, ćśśśś! Słyszałaś? - Spytała najemniczka. I faktycznie, po chwili i Lie słyszała… szum wody, gdzieś całkiem blisko. - Czyżby nasze modły zostały wysłuchane? - Ucieszyła się “T”. Ruszyły by sprawdzić źródło owych dźwięków (obie nadal nagusienkie), i po chwili obie się uśmiechnęły. Wanna z bąbelkami to może nie była, i w sumie ten strumyk… czy tam mini-wodospad miał może jedynie ledwie 1,5m wysokości, ale lepsze to, niż nic. - Łiiiii…!!- Krzyknęła Dorothy podekscytowana. - Woda, woda!! Myślisz, że możemy? - Spojrzała pytająco ma towarzyszkę. - No przecież to woda, a nie kwas? - Cooke spojrzała na nią wymownie, po czym zaczęła z siebie ściągać militaria, a po chwili i buty - Chodź się popluskać… - Van Straten z pół godziny siedział nad tą tylko wodą przy naszym obozie.- W głosie Dot słychać było przesadny wyrzut, ale jej oczy i całą twarz mówiły, że to tylko żart. Rudowłosa również pozbyła się butów i weszła do wody. - Aaaale super... - Zamruczała “T”, stojąc pod mini-wodospadem, lejącym się na jej plecy, z lekko wyciągniętymi rękami do podchodzącej Dot. Najemniczka uśmiechnęła się miło do pani doktor - ”Wielki Biały Myśliwy”, jak go to Doug nazwał, sprawdzał tak długo, czy coś w rzeczce nie pływa, nie żyje tam, czy nie ma zagrożenia pod wodą. A tu jest tylko woda, co leci niemal jak pod prysznicem - Wyjaśniła wśród mrugnięcia. - A tu może z góry na ciebie zlecieć. Jak to.- Szybkim ruchem ręki Dot uszczypnęła, lekko, “T” w tyłek i zaśmiała się. - Hej! - Cooke mocno drgnęła, a korzystając z sytuacji, w jakiej obie stały, pochwyciła Dot w pasie, po czym… uniosła ją nieco w górę - Pierwszy dinozaur, który tu spłynie niczym w jakimś parku wodnym, jest dla ciebie! - Parsknęła śmiechem, po czym dodatkowo wykorzystując sytuację, wtuliła swoją twarz w piersi rudowłosej, która rzuciwszy jej ręce na szyję mocno ją przytuliła obsypując przy tym pocałunkami twarz najemniczki. Po dłuższej więc chwili, i małym wybuchu kolejnych namiętności, obie się w końcu porządnie spłukały, i były gotowe do dalszej drogi… ledwie jednak wyszły spod mini-wodospadu i założyły buty, pojawił się mały problem, i to dosłownie. Bzyczący problem, najpierw jeden, potem drugi, trzeci, dziesiąty, dwudziesty. - Ał! - Pisnęła “T” odganiając się od kąsających komarów - Ał! Ał! Fuck no! Ał! Dorothy nie miała lepiej. Małe skurczybyki zrobiły sobie z obu nagich kobiet posiłek, i były naprawdę upierdliwe, nie pozostało więc nic innego, jak brać nogi za pas, co też obie uczyniły, pędząc do quada. A gdy go dopadły Lie ruszyła czym prędzej przed siebie. Bez ubierania się. Prawie na oślep, byle by tylko uwolnić się od natrętnych insektów, które usiłowała zjeść je żywcem. Dot klęła przy tym niemiłosiernie. Po nieco szaleńczej jeździe, trwającej może raptem 5 minut, mogły się w końcu zatrzymać. - Pogryzły mnie po dupieeee - Użalała się Cooke, oglądając swoje nagie ciało. Miała około tuzina czerwonych plamek, które zaczęły całkiem nieźle swędzić. Pani Lie miała ich dwa razy tyle... - Ubieramy się i jedziemy do tego UFO. Nim nas coś mocniej pogryzie.- Dorothy dokładnie obejrzała swoje pokąsane przez owady ciało nim założyła ubranie. - Trzeba będzie z Kim porozmawiać. I powiedz jak mam teraz jechać. - Liczyła, że najemniczka wie to. Wiedziała. “T” przez chwilę obserwowała słońce, rozglądnęła się, po czym wskazała kierunek. Obie po paru minutach były gotowe do dalszej drogi, ruszyły więc, już ubrane, na spotkanie pozostałych…* BADANIE UFO Po dotarciu do pozostałych, Dorothy i Cooke, po wymianie porozumiewawczych spojrzeń z Kaaiem, otrzymały o wiele mniej przyjazne spojrzenie Majora… pewnie chodziło o fakt, iż najemnik przyjechał na miejsce pierwszy, ergo, rozdzielenie się w dżungli, nie podpasowało Bakerowi. Głównodowodzący pozostawił to jednak bez komentarza. - Tak? - Dorothy posłała Bakerowi pytające spojrzenie, chociaż i pytanie zostało zwerbalizowane. Jakiś kwadrans później, Major wraz ze swoją grupką zwiedzającą ufo, zaprowadził grupkę Dot do wielkiego pomieszczenia, i nakazał jego dokładniejsze zbadanie, po czym Baker i towarzyszące jemu osoby pozostawiły ich samych… - To co robimy dokładniej rudzielcu? Jakieś pomysły, czy każdy sobie bada jak ma ochotę? - Spytał Honzo, szczerząc zęby do Dot. - Ty bierzesz tę stronę, - Ruda pokazała prawą ręką lewą część pomieszczenia. - A ja tamtą.- Tym razem lewą ręką wskazała prawą część krzyżując tym samy ręce tuż pod biustem co spowodowało, że uwydatnił się on bardziej niż odrobinę… a wzrok wszystkich osób na moment tam zawędrował - A “T” i Marcus pilnują.- Ruchem głowy wskazała na najemników. - Proste.- Opuściła ręce i ruszyła w swoją część… a za nią podreptał Kaai. Wybrał więc sobie Dorothy do ochrony, a tym samym zmuszając "T" do pilnowania Honzo. - Co to za czerwone plamy na rękach? - Spytał cichym tonem najemnik, zanim Lie zabrała się za jakiekolwiek badanie tego miejsca. Lie obrzuciła Marcusa przesadnie zdziwionym spojrzeniem lustrując go kilkukrotnie od stóp do głów. - Myślałam, że staniecie sobie gdzieś… tam- ręką wskazała jakieś oddalone miejsce za sobą. - I tak ogólnie będziecie obserwować. - Po czym podrapała się lękko po ręce. - Coś mnie ukąsiło. Tak to jest gdy zapomina się o spraju na owady. - Wyjaśniła w końcu. - Są na to naturalne sposoby… - Powiedział Marcus z dziwnym uśmieszkiem. -N,N-Dietylo-m-toluamid- Odpowiedziała mu Lie. - Albo etyloheksanodiol. Tak? - Nie bardzo wiem o czym mowa… - Kaai wzruszył ramionami, po czym stojąc tyłem do oddalonych o kilkanaście metrów Honzo i Cooke, lewą dłonią… rozpiął rozporek i wyciągnął swoją męskość na wierzch!! - Efektem ubocznym będzie jednak specyficzny zapach - Dodał, po czym zaczął się cicho śmiać. - Masz makabryczne poczucie humoru. - Dot pokręciła głową z dezaprobatą trzymając cały czas wzrok wbity w twarz rozmówcy po czym ostentacyjnie odwróciła się na pięcie by zająć się przydzielonym przez majora Bakera zadaniem. - Przepraszam Dorothy - Powiedział do jej pleców Marcus, po czym dało się słyszeć charakterystyczny odgłos zapinanego rozporka - Chciałem sprawdzić pewną tezę… - Aha. - Mruknęła Lie nie przerywając pracy, co chyba miało być odpowiedzią na jego przeprosiny. - Tezę dotyczącą czego? - Pytanie zostało postawione bardziej ze względów grzecznościowych niż ciekawości. Nie było jednak ani nieuprzejme w swym tonie ani lekceważące. - To co piszą o tobie w brukowcach… te szaleństwa z alkoholem, narkotykami, no i… seksualne. Chciałem sprawdzić osobiście - Wyjaśnił najemnik, choć i tak mocno wyolbrzymił to i owo(?). - Masz bardzo profesjonalne źródła informacji - Ramiona Dot zaczęły się trząść. - bardzo. - W twoich aktach, podsuniętych nam pod nos, nic takiego nie było - Odpowiedział spokojnym tonem mężczyzna. - Umowę podpisałeś przed czy po swoich małych poszukiwaniach?- Botanik nadal stała plecami do najemnika. - Po - Odparł wyjątkowo krótko Marcus, a Dot na jego bliski głos, jak i dłoń położoną na ramieniu, aż "podskoczyło" serce. - Kurwa! Marcus!- Rudowłosa syknęła odwracając głowę do tyłu.- Nie strasz mnie.- Jej wzrok powędrował od ręki na swoim ramieniu aż do twarzy najemnika. Kaai milczał. Silnym, choć w miarę delikatnym uchwytem dłoni, obrócił sobie całą Dorothy twarzą ku sobie. Obie jego ręce powędrowały powyżej jej ramion, po czym ją objął, i przyciągnął ku sobie, jedną z dłoni trzymając kobietę nawet za potylicę. Przytulił ją do swojego torsu, a po chwili zaczął nawet gładzić jej głowę palcami. Nadal nie odezwał się ani słowem. W tej chwili słowa chyba były zbędne. Tu, na tej przeklętej wyspie, pośrodku oceanu, poza cywilizacją, wewnątrz ufo… Przez chwilę Dot stała zaskoczona zachowaniem Hawajczyka i nie wiedząc co ma zrobić. Zastanawiała się przy tym czego on się naćpał, że mu na takie czułości się zebrało. - Ja tu muszę popracować. - Powiedziała w końcu cicho, ale została na miejscu. Marcus odstąpił od niej. Z kamienną twarzą i migoczącymi oczami spojrzał prosto w jej oczy, nie odzywając się ani słowem. Następnie odwrócił na pięcie, po czym odszedł na kilka metrów, usiadł na jakimś gruzie, i nie spojrzał na nią ani razu. A Lie wróciła do swojego zajęcia. Chociaż od czasu do czasu spoglądała na najemnika zastanawiając się za każdym razem co to wszystko miało znaczyć. Próbowała wyciągnąć po kolei każdy pojemnik. Niestety nie dało się. Jedyne co mogła, to pobrać próbki kurzu z nich.. co też nawet uczyniła . Niestety miała za mało sterylnych szpatułek do wymaczy czy pojemników. Musiała przed tym opisać próbki z jaskini by niczego nie pomylić. To wymagało znalezienia czegoś do pisania. Dot była pewna, że w jej plecaku, coś takiego będzie. Zwykle nosiła tam kilka markerów. Niestety tym razem okazało się, że owszem są, ale na samym spodzie. I dopiero przy drugim przeszukaniu je znalazła. Opisałą więc grzybnię, a później zebrała próbki z kilku różnych miejsc. Każdą z tub sfotografowała i opisała sobie. A gdy skończyła z tymi do których mogła sięgnąć zaczęłą rozglądać się za drabiną czy czymś takim. - Hej kotek! - Odezwał się nagle głośno Honzo, podchodząc do Dorothy z… połową jednej z wszechobecnych tub. Pewnie gdzieś tu odszukał w gruzowisku te poniszczone. Przystawił ten kawałek niby-to-szkła przed twarz rudowłosej. - Zauważyłaś coś? - Spytał szyderczym tonem, wskazując wprost paluchem serię kropek na ściance cylindra. Lie już wcześniej je również widziała, ale nie bardzo wiedziała co z tym fantem zrobić… - Tak, - Lie spojrzała z ukosa na geologa. - Fiuta, a co?- Powiedziała bardzo głośno. - Jesteś wulgarna, mmmm, tak lubię - Powiedział Honzo, po czym zarechotał. A Kaai nawet nie drgnął powieką, wpatrując się gdzieś w ścianę. - Tylko sobie spodni nie pobrudź przedwcześnie.- Panie botanik wyciągnęła rękę i wymownie poruszając palcami domagała się podania jej potrzaskanego cylindra, co też Honzo uczynił. Dot ostrożnie obejrzała znalezisko. Kilkukrotnie przesunęła opuszkami palców po wypukłościach na cylindrze. Niestety bez odpowiedniego sprzętu nie mogła za wiele dowiedzieć się o znalezisku. Rozbicie jednej z tub nie wchodziło w grę. Nie wiedzieli przecież co w nich jest. - Przydałoby się wyciągnąć jedną z nich z tej ściany.- Dot wypowiedziała na głos swoje myśli. - Z tego co słyszałem Ryo ma taką jedną, całą? - Honzo spojrzał na rudowłosą mrużąc oczy. - A nie pochwalił się - mruknęła z pewnym wyrzutem. - Marcus, - Ruda zwróciła się do Hawajczyka. - Mógłbyś dowiedzieć się czy Ryo ma taką? - Wskazała na jeden z cylindrów w ścianie. - Mam TERAZ spacerować sam po ufo, i spytać się Ryotaro? Łączność tu wewnątrz nie działa... - Odpowiedział nieco zdziwiony Marcus. - Nie działa?- Dorothy spojrzała zdziwiona na najemnika. - Trudno.- Dodała już obojętnym tonem. Milczeniem pomijając fakt, że po jaskini nie bał się sam chodzić. Może kiedyś zapyta się o powód takiej niekonsekwencji, ale nie teraz. Raz jeszcze obrzuciła spojrzeniem ścianę pełną przeźroczysty walców tkwiących w ścianie. - Masz przy sobie swoje zabawki Honzo?- Dot zadała pytanie geologowi nawet na niego nie spoglądając. - Co konkretniej byś potrzebowała? Parę przenośnych przydasiów mam... - Stwierdził Geolog. - Jesteś w stanie określić skład chemiczny tego tu? - Zatoczyła ręką okrąg wskazując na ścianę. - Albo tego?- Postukała palcem o przeźroczysty przedmiot, który trzymała w dłoni. - Na chwilę obecną, to nie bardzo - Honzo zrobił kwaśną minę… czyli w sumie miał taką jak zawsze. - To, na chwilę obecną, kończymy tu zabawę. - Powiedziała doktor Lie.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
12-05-2019, 22:08 | #167 |
Administrator Reputacja: 1 | Jak Major zarządził, tak też w końcu zrobiono, i niemal cała ekspedycja zniknęła wewnątrz statku kosmicznego. Na zewnątrz został jedynie Chelimo i Curran, pilnujący jeepów, nieco porozkładanych zapasów, i ogólnie, terenu. A ten drugi odniósł wrażenie, iż Baker postawił go na warcie za karę odnośnie tego, co Peter robił wewnątrz ufo... no cóż, zdarzało się? Zapanowały więc nudy, przerywane jedynie od czasu do czasu odgłosami natury. Te zaś nie brzmiały groźnie, ot jakieś ptaki, od czasu do czasu gdzieś w pobliżu dinozaury, ale obyło się bez złowieszczo brzmiących ryków, wszystko było więc w jak najlepszym porządku? Oddalony o jakieś 30-40 metrów Marco, nie odzywał się ani słowem przez komunikator, czy to i normalnie, Peter więc był pozostawiony z własnymi myślami… A te związane były z UFO i nie należały do najweselszych. I to nie z powodu tego, iż Peter został pozbawiony możliwości pobawienia się nową zabawką. Gdyby go major (czy ktokolwiek inny) zapytał, czy Peter żałuje swego nierozsądnego uczynku, to musiałby skłamać, wyrażając żal, skruchę i składając obietnicę poprawy. W gruncie rzeczy uważał, że tak major, jak i reszta 'zwiedzających', powinni mu być wdzięczni. Wszak mieli światło, a UFO nie wyleciało w powietrze. No, najwyżej najedli się strachu, ale i tak plusy przeważały nad tym jednym minusem. Oczywiście dość trudno byłoby powiedzieć, co by się stało, gdyby Peter nie nacisnął mrugającego przycisku. Nic by się nie stało, czy wprost przeciwnie? To wiedzieli tylko budowniczowie statku. Ale był jeszcze jeden problem... Może lepiej by się stało, gdyby po wielkim BUM zamiast UFO pozostała wielka dziura w ziemi, a w chwilę później przestałaby istnieć i wyspa. Wielka szansa na technologiczny skok, na podróże w Kosmos itd., itp. była równie wielką szansą na powrót ludzkości do epoki kamienia łupanego. Jeśli oczywiście ludzkość przetrwałaby wojnę atomową. No bo jak długo istnienie UFO zostałoby utrzymane w tajemnicy? Gdzie trafiliby szczęśliwi odkrywcy, gdy armia położyłaby łapę na znalezisku? Bo położyłaby, i nawet Korporacja nic by nie mogła zrobić. A jak zachowaliby się Rosjanie czy Chińczycy (o mniejszych nacjach nie wspominając) gdyby w końcu tajemnica wyszła na jaw? Zgodziłyby się na rolę "tych gorszych", posłusznych posiadaczom kosmicznych technologii, czy wolałyby - bez względu na konsekwencje - zniszczyć UFO, wyspę i pół świata przy okazji? Ciekawe, czy major choćby przez moment pomyślał o czymś takim... Peter uśmiechnął się krzywo... a potem rozsiadł się wygodniej i zabrał się za obserwowanie okolicy. Jakieś pół godziny później, gdy trzy ekipy odkrywców w najlepsze zwiedzały ufo, w komunikatorze odezwał się Chelimo: - Mam tu coś sierżancie - syknął, a Peter usłyszał przewracane drzewa w okolicy, gdzie wartował Marco, a po chwili i jeszcze jego krótkie "Fuck" w eterze. Z dżungli wyszedł… Triceratops, chwilowo ignorując obu mężczyzn. Zainteresował się za to samym prowizorycznym obozem, węsząc to tu, to tam, i kierując się prosto ku licznym skrzyniom i plecakom ze sprzętem. - Nie strzelaj!.Warto oswoić i wykorzystać do jazdy wierzchem - rzucił Peter, po czym odpalił racę i rzucił, płonącą, przed łeb dinozaura, co wywołało niezadowolony pomruk gada. Pokręcił łbem, cofnął się od racy, po czym próbował ją chyba obejść bokiem. Uparciuch. - Marco, rzuć drugą racę! - powiedział Peter, równocześnie sięgając po kolejną racę, którą miał zamiar rzucić, gdyby akcja Chelimo nie przyniosła skutków… co też miało miejsce. A kolejne, rzucane do Triceratopsa race, powoli go już wkurzały. Zwrócił się w stronę Chelimo, po czym głośno parskając z nieco pochylonym łbem, zaczął jedną z przednich nóg ryć w ziemi, niczym jakiś byk, szykujący się do szarży. Pionier zbladł… - Uciekaj do UFO! - rzucił Peter, równocześnie sięgając po karabin i oddając strzał w stronę triceratopsa. A potem zaczął się wycofywać w stronę drzew. Postrzelony Dinozaur warknął niezadowolony, na chwilę odwracając się w stronę Currana, ale szybko zwrócił ponownie łeb w kierunku Chelimo. I to jego - z obu biegnących mężczyzn - wybrał na cel. Triceratops ruszył pędem za Marco, i chwilowo jeszcze go nie doganiał, ale nie wyglądało to dobrze. Rozpędzone 9 ton raczej dopadnie uciekającego z wrzaskiem Pioniera, nim ten schroni się wewnątrz ufo… - Złośliwe bydlę - powiedział sam do siebie Peter, kontynuując ostrzał i skupiając się na nogach dinozaura. - Gdy krzyknę, skacz w bok Ostrzał Petera przynosił znikome skutki… szczególnie, gdy celowało się w nogi tej zwartej kupy mięśni. Triceratops pędził za Marco, Marco uciekał wrzeszcząc, Peter strzelał. Wcześniejszy strzał był celny, kolejny również, następnym jednak spudłował. Wcale nie było łatwo trafić w nogę pędzącej, żywej, cholernej ciężarówki… ale przynajmniej Dinozaur nieco zwolnił, i jakby jednak ostrzał Currana przyniósł w końcu jakieś skutki. - Fuuuuuuuuuck!!! - darł się Chelimo, i coś grzebał przy swoim mundurze, w okolicach torsu. Peterowi trudno było ocenić, co takiego wyczynia Marco... szczególnie że dinuś przesłaniał mu większość widoku. Pozostawało więc trzymać kciuki za uciekiniera, kontynuować ostrzał i równocześnie wycofywać się na bezpieczniejszą pozycję - na wypadek gdyby trójrogie bydlę zmieniło swe zainteresowania. W pewnym momencie, tuż przed pyskiem biegnącego za Pionierem gada, nastąpił mały wybuch. Eksplozja była naprawdę niewielka i niezbyt głośna, a pojawił się biały dym, tryskający na kilka metrów paroma smugami… w co wpakował się właśnie swoim pyskiem Triceratops. Zwierzę momentalnie się zatrzymało, po czym zaczęło ryczeć z bólu i dziko wierzgać łbem, a Peter zauważył, iż spora część gęby Dinozaura została poparzona, a częściowo nawet jeszcze skwierczała. A więc Marco potraktował swojego adoratora granatem fosforowym… co go jedynie zatrzymało na chwilę, sprawiło sporo bólu, i rozwścieczyło jeszcze bardziej. Curran nie czekał więc już na nic, i oddał kolejny strzał. Tym razem jednak nie w przednią nogę Dinozaura, ale w jego bok, tuż za nią… Triceratops zawył postrzelony, zaczął dziwnie sapać i parskać, a po chwili ugięły się pod nim nogi, i padł na ziemię martwy. - Niech to diabli... - powiedział Peter, uzupełniając amunicję w magazynku. - Miał uciec, głupek... - Było blisko! Uffff... - Chelimo głośno wypuścił z siebie powietrze, po czym tam gdzie stał, po prostu usiadł na dupie, kręcą głową. Chyba miał miękkie nogi po całym zajściu, albo był bliski zemdlenia?? Peter podszedł do ustrzelonego zwierzaka. Upewnił się, że ten definitywnie wyzionął ducha, po czym spojrzał na Marco. - Ciesz się, ciesz... Jak sądzisz, komu każą to wszystko sprzątać? |
19-05-2019, 14:36 | #168 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Ufo Badanie pozaziemskiego statku kosmicznego potrwało - tak jak Major zarządził - godzinę. Po owej godzinie głównodowodzący pozbierał po kolei rozproszone grupki, po czym ponownie udano się na zewnątrz, by odpocząć. “Jajogłowi” w kokpicie byli niemal pewni, iż są w stanie rozszyfrować te wszystkie symbole jakimi się posługiwano, potrzebowali jedynie nieco czasu, i pomocy innych osób. W ekspedycji było bowiem sporo lingwistów, i to znających również starożytne języki. Należało więc wspólnie przeprowadzić “burzę mózgów” i problem powinien zostać rozwiązany… Grupka badająca “magazyn” była z kolei niemal pewna, iż dziwaczne tuby zawierały materiał genetyczny, a co za tym szło, na owym UFO mogły znajdować się wszystkie znane ludzkości gatunki flory i fauny, może i nawet te uznawane za wymarłe, jak choćby wszędobylskie na wyspie Dinozaury. Być może i nawet jakieś nieznane organizmy, jak choćby ta mięsożerna roślina-potwór, z którą mieli nieprzyjemność na początku ich wyprawy? Albo i to mackowate coś w morzu? Stawiało to wszystko oczywiście w innym świetle, całą ludzką wiedzę, dotychczasowe “pewniaki” naukowe, wszystko mogło zostać wywrócone do góry nogami. Baker, z towarzyszącymi jemu osobami, zdołał dostać się z kolei wewnątrz statku kosmicznego do czegoś, co można było nazwać maszynownią? Tak zaś odkryto cicho buczącą sobie maszynerię, najprawdopodobniej na resztkach jakiejś energii. Wszystko zaś wyglądało jak jakiś… reaktor rodem z filmów sci-fi. Może to jakiś fuzyjny, czarnej materii, może nawet umożliwiający podróże w czasie? Z całą pewnością zaś podróże kosmiczne. Tak, dokonywano tu odkryć, które miały zmienić cały świat. ~ W polowym obozie ekspedycji, okazało się, iż Curran i Chelimo ubili naprzykrzającego im się Triceratopsa. No cóż, Baker nie był wniebowzięty, ale i również po nich nie ryczał, sytuacja była więc neutralna. Zjedzono ciepły posiłek z torebek, wymieniono się zdobytymi informacjami, nieco podyskutowano na różne tematy. Kto miał zegarek, wiedział, że było krótko przed szesnastą. Major zarządził z kolei po półgodzinnym odpoczynku… powrót do bazy. - Na dzisiaj starczy. Jeśli dłużej tu zostaniemy, to może się zdarzyć, iż będziemy wracali o zmierzchu, a to nie jest dobry pomysł - Stwierdził mężczyzna, a słysząc tu i tam pomruki niezadowolenia dodał - Ufo jutro również tu będzie, a wy macie sporo do przebadania, przemyślenia i przedyskutowania, co najlepiej będzie zrobić w obozie, gdzie również w końcu macie do tego lepszy sprzęt. Zbierać się więc, za kwadrans ruszamy! Droga powrotna przez dżunglę była monotonna, obyło się jednak bez żadnych niespodzianek i niebezpieczeństw. Niektórzy drzemali, inni dyskutowali o odkryciach, i planowali już co zrobią następnie. Obóz Obozowisko jak zostawili, tak zastali. Nie zmieniło się nic, wszystko było na miejscu, łącznie z personelem, który w owym obozie pozostawiono. Na wieczór Van Straten miał zaś dla wszystkich zaplanowaną niespodziankę w postaci mięcha pieczonego na ogniskach. Ale to później, gdzieś tak za dwie godzinki... Każdy więc zajął się chwilowo swoimi sprawami. Szybka kąpiel dla ochłody, herbata, kawa… rozmowy, dyskusje, badanie znalezisk, planowanie następnych kroków, czy po prostu zwyczajowy odpoczynek. Kończyła się kawa. ~ Zanim Van Straten zabrał się za pieczenie mięsa na jednym ognisku, wspierany tą samą czynnością przez “Sosnę” przy drugim, na wyspie pojawiły się nowe odgłosy. Nieco oddalone, ale z całą pewnością wielu znajome, i pojawiające się “znikąd”. Helikoptery. Nadleciały mniej więcej z tego kierunku, gdzie i oni przybyli na wyspę, a dźwięki ich rotorów zerwały wszystkich na równe nogi. Jednak coś było nie tak… silniki pracowały nierówno, a wkrótce pojawiło się wycie, typowe dla pikującej(spadającej?) maszyny. I odgłosy uderzeń, a nawet i eksplozji. - Wszyscy do broni! - Ryknął Baker, zarzucając karabin na plecy, i wyjątkowo szybko oraz sprawnie wspinając się po osuwisku przy obozie, by z wyższego terenu mieć być może lepszy wgląd na sytuację. Po chwili obserwował już najbliższą okolicę przez lornetkę, jednocześnie udzielając informacji przez komunikator. - Widzę trzy słupy dymu. Maszyn w powietrzu nie widać, ani nie słychać, chyba wszystkie spadły. Musimy to sprawdzić, może ktoś przeżył. Chwilowo zbadamy dwie najbliższe kraksy, kierunek 3-3-2 i 3-7-3, patrzeć na mnie! - Dodał Major do najemników, wskazując ręką oba kierunki. Po chwili zaś już przyspieszonym tempem ześlizgiwał się po osuwisku w dół, do reszty personelu w obozowisku… - Chelimo odpalaj drona i badaj okolicę! Do pierwszego jeepa “Bear”, Miles i “Zapałka”, ja prowadzę. “Sosna” na quada! Drugi jeep Kaai, “T”, Lie, Curran na quada! Brać sprzęt medyczny! Reszta zostaje w obozie i pod bronią! Go! Go! Go! *** Kometarze jeszcze dzisiaj...
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
13-06-2019, 17:36 | #169 |
Administrator Reputacja: 1 | Nadlatujące helikoptery mogły oznaczać wiele rzeczy - od pomocy ze strony Korporacji, przez "posiłki" nadesłane przez US Army, po inwazję chińsko-rosyjsko-jakąśtam. I to, z jakiego kierunku nadlatywały, miało niezbyt duże znaczenie. Lepiej było przygotować się na najgorsze, dlatego też przed wyruszeniem w drogę Peter zajrzał do zbrojowni, skąd zabrał parę granatów. Dopiero potem dopadł quada i sprawdził, na wszelki wypadek, ilość paliwa. Podekscytowana Dorothy odwiedziła Cooke w jej namiocie by odebrać od najemniczki obiecane szelki na broń. A gdy już je dostała i z pomocą ochroniarz założyła i zamocowała broń mogła zapakować potrzebne, jej zdaniem, rzeczy. Zestaw pierwszej pomocy i sprzęt potrzebny przy opatrywaniu rannych. Leki i sprzęt od Kim, zapasowe magazynki. Swoją listę "rzeczy potrzebnych" przedstawiła "T" i poprosiła o komentarz. A spakowana już czekała przed swoim namiotem na sygnał, że wyruszają. - Pojadę z wami! - Przy pojazdach, przeznaczonych dla Lie i Currana na tą wyprawę, zjawił się Harry Frost z plecakiem przewieszonym przez jedno ramię, sprawdzając właśnie swoją kamerę. - Pakuj się na jeepa - polecił Peter. - Będzie ci zdecydowanie wygodniej i będziesz mieć więcej miejsca na sprzęt. Masz jakąś broń? Lie obdarzyła Frosta krótkim spojrzeniem. W żaden jednak sposób nie skomentowała jego chęci uczestnictwa w tej wyprawie. - No… mam zdobyczny karabin - zająknął się Frost, odpowiadając Curranowi. W tym czasie, "T" przewróciła do Dot oczami, po czym lekko się uśmiechnęła. - To nie wycieczka krajoznawcza - Wtrącił się nagle Kaai, omiatając wzrokiem kilka osób, a jego wzrok… na drobny moment pobłądził po ciele Lie. - Tylko misja ratunkowa. - Dodała od siebie Dortothy poprawiając ułożenie broni w pożyczonych szelkach przejeżdżając przy tym ręką po swoim biuście. Ruch ten był tak naturalny, jakby pozostawał poza kontrolą świadomości, a jednocześnie zmysłowy, jakby jednocześnie umysł sterujący dłonią przesuwającą się po biuście celowo to zaplanował. - Przynajmniej teoretycznie - stwierdził Peter, przypinając do quada swój plecak. - Pakować się do jeepa i jedziemy - dodał. - A gdzie proszę?- Ruda spojrzała z przesadnym wyrzutem na najemnika. - Będzie, jak będzie czas na konwenanse - odparł niewzruszony Peter. - Chyba że chcesz zostać w obozie...? - spojrzał na Dot. - Co ty taki drażliwy? - Pani botanik westchnęła głośno i wymijając Currana usiadła w jeepie. - Konwe...co? - Cooke spojrzała na Petera i Dorothy. Peter nie był w nastroju na przekomarzanie się z obiema paniami, więc pozostawił słowa jednej i drugiej bez odpowiedzi. Odpalił quada, po czym ruszył w stronę dymu '3-7-3'. Na moment zwolnił, czekając, aż jego "wojsko" ruszy za nim, po czym przyspieszył. Ci, na ratunek którym jechali, mogli mieć mało czasu i lepiej było się pospieszyć. - Miał na myśli rozmowy.- Wyjaśniła bardzo neutralnie Dot spoglądając za Peterem przez chwilę. Po czym przeniosła wzrok na "T". Ruchem ręki wskazała miejsce obok siebie, a w oczach pojawiło się nieme zapytanie mające zachęcić ją by zajęła miejsce obok. - Wasz sierżant pourywa wam głowy jeżeli zaraz za nim nie pojedziemy.- Dodała żartem. - Ta…"nasz"... - Odparła bez entuzjazmu najemniczka, kiwając niby potakująco głową, choć w tym wszystkim było sporo sarkazmu - Czy on się tak musi głupiomądrzyć? Nie może powiedzieć "rozmowy"? - Dodała cichym tonem Cooke, czekając aż wszyscy zapakują się do jeepa. - Weź pod uwagę, że Peter powiedział to do mnie - odpowiedziała jej również cicho rudowłosa. - Czyli dla ciebie inny… dialekt? Bardziej yntelygentny? - "T" zatrzepotała rzęskami, a na jej ustach czaił się złośliwy uśmieszek. - Na to wygląda - Dot zaśmiała się. - Lepiej powiedz czy mi pasuje?- Nadal śmiejąc się wypięła dumnie biust do przodu prezentując umieszczone w szlakach pistolety. - Mrrr… - Zamruczała wymownie Cooke, błądząc wzrokiem po biuście Lie, po czym spojrzała Dot w twarz i krótko się zaśmiała. Po chwili w jeepie zasiadł za kierownicą Kaai, a obok niego Frost, ruszono więc czym prędzej za Curranem. Dosyć szybka jazda przez dżunglę trwała około kwadransa, a wszystkimi nieźle trzęsło w pojeździe. Peter nadał mocne tempo, a Marcus je utrzymywał, efektem czego rzucało nimi niczym workami kartofli… - A ponoć za moje obrażenia dostajecie mniejszą premię - pożaliła się Dot gdy któryś raz z rzędu boleśnie uderzyła się o jakąś część samochodu, który podskakiwał na wybojach. - Potem pomasuję - "T" wyszczerzyła do niej ząbki, sama zapierając się, i trzymając jak tylko szło, w trakcie tego telepania. Pasy jako tako spełniały swoje zadanie, ale i tak trzęsło nimi w cholerę i trzeba było uważać, żeby… nie odgryźć sobie języka(!). Wkrótce dotarli do celu podróży. Płonący i dymiący, wojskowy śmigłowiec, który był już raczej kupą poskręcanego złomu, a do tego i grobem dla załogi. Nie było kogo ratować… a czerwona gwiazda na urwanym ogonie, leżącym kilka metrów obok wraku, świadczyła o nacji do jakiej należał. - Biedne sukinkoty - Stojąca z pozostałymi w bezpiecznej odległości od palącej się maszyny Cooke lekko splunęła w stronę kupy złomu. Pani Lie ze zdziwieniem przyglądała się obojętności najemników starając się nie patrzeć w kierunku wraku. - Majorze... - Peter poczekał, aż Baker się zgłosi. - Chłopcy spod czerwonej gwiazdy - powiedział. - A raczej to, co z nich zostało. Chyba nikt nie przeżył. - Ruscy czy Chinole? - Spytał na łączu Major. - Gwiazdka, a nie orzełek z dwoma łbami, więc raczej to drugie - odparł Peter. - Chyba już wybuchło to, co miało wybuchnąć - powiedział do pozostałej trójki, równocześnie obchodząc szerokim łukiem to, co zostało z śmigłowca, uzbrojonego nie tylko w karabiny, ale i rakiety. Miał nadzieję ujrzeć kogoś z załogi. Zamiast jednak tego… - Ej! Tu jeden leży i jeszcze dycha! - Krzyknął nagle Kaai, stojąc przy jednym z drzew w pobliżu miejsca kraksy. Stojąca do tej pory i patrząca z pewnym przerażeniem w oczach Dot podbiegła ze swoim plecakiem do Hawajczyka. - Dot, nie! Stój! - krzyknął Peter. - Kaai, zabierz mu broń! - Co?- Pani botanik zatrzymała się w pół drogi i zaskoczona spojrzała na Currana. - Nigdy nie wiadomo, co zrobi ktoś, z kogo uchodzi życie. Lub fanatyk - odparł Peter, rozglądając się dokoła w poszukiwaniu kolejnych "niespodzianek", których jednak nie znalazł. - On nie ma broni, i ledwo się rusza, czy żyje… - Stwierdził Marcus, a gdy w końcu Dot znalazła się przy nim, zauważyła żołnierza w hełmie, opartego plecami o drzewo, na wpół siedzącego-leżącego, z dużą gałęzią wystającą z jego lewego boku. Młody mężczyzna ledwo oddychał, mocno zalany krwią i blady na twarzy, nie będąc chyba w stanie nawet poruszyć ręką. Wbił wzrok w Dorothy… - Majorze, jeden ledwo żywy - zameldował Peter. - Spokojnie. Tylko spokojnie - Ruda powtarzała sobie na głos te słowa gdy uklękła przy rannym. - Bez paniki. Jak na ćwiczeniach. Drżącymi rękoma zdjęła mu hełm i sprawdziła puls przykładając palce do szyi. Ze swojego plecaka wyjęła opatrunki i inne, niezbędne rzeczy. Założyła rękawiczki. Zabezpieczyła, na ile się dało ranę pilnując by nie ruszyć tkwiącej w ciele gałęzi... ...a ten nagle zaczął coś do niej mówić słabym głosem, Dorothy go jednak nie rozumiała. Na moment spojrzała na Kaaia, i... przeszły ją dreszcze. Najemnik wpatrywał się w rannego z zaciętą miną, a jego palce znalazły się bliżej spustu karabinu, niż kilka chwil wcześniej. Wtedy też zjawił się Frost, który uklęknął obok Dorothy. Harry miał w dłoni swoją kamerę, ale nie filmował tego tu zajścia… odezwał się za to chyba w języku rannego, co tego mocno zdziwiło. - Harry, dogadasz się z nim? - spytał Peter, nie do końca wierząc w takie szczęście. - Spytaj go o datę. I skąd się tu wzięli. - On… on się pyta… czy jesteś… aniołem. - Harry spojrzał z zaciętą miną w twarz Dorothy, podobnie jak ich nowo poznany nieszczęśnik. - Powiedz mu, że jeszcze nie umarł - zamiast Dot odpowiedział Peter, nie patrząc jednak na rannego, a rozglądając się dokoła. - Jeśli zaraz go stąd nie zabierzemy do Kim, to zobaczy te swoje anioły - oceniła ponuro Lie. Ranny, zalewający się własną krwią od pasa w dół, nagle uśmiechnął się do Dot, po czym pokiwał lekko głową i coś powiedział. - Nie smuć się aniele, nie musisz z mojego powodu - przetłumaczył Harry z coraz smętniejszą miną. Ile mógł mieć ten młodzian? Góra 20 lat? I właśnie im umierał na oczach, nikt jednak… jakoś się tym specjalnie nie przejmował. Chińczyk uniósł powoli dłoń w kierunku Lie, a Kaai wycelował w niego z karabinu. - Powiedz mu, żeby oszczędzał siły.- Dot zwróciła się do Harrego nie spoglądając nawet na niego. Założone przez nią opatrunki nie sprawdzały się. Nożyczkami, które wyjęła z zestawu rozcięła mężczyźnie ubranie odsłaniając ranę i wystające z niej obce ciało. - Podaj koc z jeepa Peter. - Zarządziła w końcu uciekając ranę w celu powstrzymania krwawienia . - Trzeba go położyć delikatnie na ziemi. A później… - Urwała w połowie zdania Lie, gdy żołnierz dotknął jej policzka dwoma palcami, korzystając z faktu, iż była tak blisko niego. Powiedział coś do niej, cichym, spokojnym tonem, po czym jego ręka opadła bezwładnie w dół, a on zamknął oczy, a jego głowa opadła na tors. Z ust pociekła strużka krwi, a sam żołnierz wyraźnie zwiotczał na całym ciele. - Nie smuć się… aniele śmierci… to nie twoja wina… - wychrypiał Harry, nie spoglądając na Dot, po czym wstał i odszedł od wszystkich szybkim krokiem. Nie było już nic, co mogli zrobić… Dorothy westchnęła cicho. Chłopak był martwy w chwili, w której zobaczył go Kaai. A wszelkie podjęte przez nią działania skazane były na porażkę. Lie powoli odsunęła się od ciała. - Nic się nie dało zrobić - powiedziała chyba bardziej do siebie, sprzątając po sobie. Na sztywnych nogach, powoli ruszyła do jeepa. Będąc już przy nim oparła głowę o samochód. Wzięła kilka głębokich oddechów próbując się uspokoić. Widok martwego człowieka, który wykrwawił się prawie na jej rękach nie był niczym przyjemnym. Zwłaszcza dla kogoś kto śmierć oglądał tylko na ekranie telewizora. Peter był bardziej odporny na tego typu widoki i kolejna śmierć nie zrobiła na nim zbyt wielkiego wrażenia. - Kaai, dopilnuj, by nikt ani nic nas nie zaskoczyło - powiedział, po czym przyklęknął przy zwłokach. - Niech twa dusza powędruje do twego raju - powiedział cicho, a potem zaczął sprawdzać zawartość kieszeni nieboszczyka. Miał nadzieję, że dowie się czegoś o żołnierzu lub jego jednostce. Po kilku chwilach znalazł coś, co wyglądało na książeczkę wojskową, problem jednak polegał na tym, że w owej książeczce było pełno chińskich “krzaczków”, i za cholibę nie dało się nic odczytać, nie było nawet żadnych liczb! Czy Harry był i w stanie czytać ich mowę? - Zbieramy się? W sumie nie ma tu już nic ciekawego… sprzętu do zabrania również nie, rozejrzałam się - Powiedziała “T” podchodząc do Dorothy. Słysząc za sobą Cooke Lie wzięła jeszcze jeden głęboki oddech i odwróciła się do najemniczki. - Strata czasu, co? - Starała się nadać neutralny ton swojemu głosowi. - No nie tak całkiem… przynajmniej się czegoś dowiedzieliśmy - odparła "T", na moment robiąc sympatyczną minę. - Yhy.. - monosylaba i to o bardzo sceptycznym tonie było jedynym co Dot z siebie wydała, ale na jej twarzy pojawił się uśmiech. Wymuszony, ale jednak uśmiech. - Majorze...? - Peter ponownie spróbował się połączyć z Bakerem. - Tu nie mamy nic do roboty. Czy możemy jechać do kolejnego śmigłowca? - Potwierdzam. Spotkamy się tam wszyscy, Chelimo nam poda dokładniejsze namiary z powietrza - Odezwał się po chwili Baker w komunikatorze. - Potwierdzam, bez odbioru - odparł Peter. - Zbieramy się - powiedział do wszystkich. Dorothy grzecznie usadziła swoje zgrabne cztery litery na miejscu, które zajmowała poprzednio i czekała aż zawiozą ją w kolejne miejsce. Ostatnio edytowane przez Kerm : 13-06-2019 o 17:52. |
18-06-2019, 17:28 | #170 |
Reputacja: 1 | Więc… Utknęli tu w spowolnionym czasie. Było to szokujące dla Sosny… przez pięć minut. Najemnik nie był myślicielem, tylko osobą do bólu praktyczną. Z jego punktu widzenia informacje miały wagę, tylko wtedy gdy wpływały na ich sytuację. UFO podobnie jak aleksandryty były bez znaczenia jeśli utknęli tu na kilka lat. Bo wtedy nie będzie do czego wracać. Doug nie martwił się tym aż tak bardzo. W końcu on nie miał rodziny, poza ojcem i matką… ale staruszkowie byli na rodzinnej farmie. I tak w zasadzie to już od dawna nie odwiedzał. Ale reszta wyprawy miała przecież rodziny. Poza tym pozostał jeszcze problem obsesji Woodsa. Sprawa bardziej pilna i ważniejsza do obgadania niż jakiś tam spodek. Dlatego więc udawał się do namiotu Majora, by obgadać sytuację i może… nakreślić jakieś plany. Major siedział przed swoim namiotem, zapisując coś w małym notatniku, co pewien czas również zerkając na mapę wyspy… - Jest kilka spraw do obgadania.- stwierdził Bloody wchodząc do środka.- Pierwszą jest mała obsesja Woodsa na punkcie Kiku. Baker wpatrywał się we wchodzącego do jego namiotu "Sosnę" z dziwną miną. - Czyli rozmawiamy w środku? - Spytał za znikającym wewnątrz najemniku. - W środku.- potwierdził już z namiotu Sosna. Po chwili znalazł się więc i w środku Major. Spojrzał na Douga z dosyć dziwną, zaciętą miną. - Więc co nowego odnośnie Woodsa? - Spytał. - Próbował ukraść quada i szukać zaginionej Japonki. Proponuję dać mu trochę jedzenia, pistolet z magazynkiem i wykopać z obozu. - stwierdził Sosnowsky przechodząc od razu do rzeczy. -To lepsze rozwiązanie niż przeznaczać ludzi na “areszt domowy” dla niego. - Jestem odpowiedzialny za każdego z tutaj obecnych. Nie da rady… to w końcu jakby posłanie go na niemal pewną śmierć. Zeżrą mnie za taki numer po powrocie z butami - Odparł Baker. - Po pierwsze, pracodawcy będą musieli jeszcze żyć gdy się zjawimy. Po drugie Woods to duży chłopiec. Jeśli chce sam iść w dżunglę i dać się zeżreć, to czemu my to mamy mu bronić? - zapytał retorycznie Doug.- Bo on za swoją Kiku i tak pogoni. Mimo że ona niespecjalnie się nim interesowała, skoro go zostawiła u nas. Lepiej pozwolić mu na kontrolowane odłączenie się od grupy, niż na jakąś ucieczkę w samowolce i zabieranie nie wiadomo czego ze sobą. - Straszyłem go, strzeliłem strzałką, przykułem do jeepa… a teraz mam puszczać samopas po wyspie, jeszcze oddając sprzęt? Marnotrawstwo… może lepiej mu przestrzelić drugą nogę i sprawa załatwiona? - Major wyszczerzył do Douga zęby. - Trochę jedzenia i pistolet. To niewiele…- wzruszył ramionami Sosnowsky.- Pytanie, czy my mamy zasoby do poświęcenia, by go pilnować i karmić. Czy stać na nas utrzymanie więźnia. - Dobra, przemyślę sprawę w ciągu kilku najbliższych godzin… - Stwierdził Major. - Druga i ważniejsza sprawa to ten cały przeskok czasowy. Pomijając fakt, że dziewczyny i żonki się starzeją to… wynikają z tego poważniejsze problemy. Z których najważniejszy jest ten, że… jesteśmy pozostawieni sami sobie. Im dłużej tkwimy tym bardziej jesteśmy ”zaginieni w akcji”. Więc im szybciej zabierzemy się z tej wyspy tym lepiej dla nas. No… dla mnie może mniej, bo odsetki na koncie mi rosną pewnie niebotycznie.- odparł ironicznie Doug. - Tak, wiem. Myślę. Muszę podjąć jakąś decyzję i w tej sprawie… choć w sumie mi to zwisa ile czasu minęło poza wyspą. Najwyżej będziemy bogaci jak wrócimy, a dzieci dorosłe… - Baker uśmiechnął się przelotnie, także pełen ironii - Najdalej jutro podejmę ostateczną decyzję odnośnie kilku najważniejszych spraw… - Tyle że czas nie jest po naszej stronie. Zapasów mamy tyle ile ze sobą przynieśliśmy. Żarcia i wody nam nie braknie, ale naboje nie rosną na drzewach, a jedna mina to raczej niewielki atut.- ocenił Bloody. - "Zapałka" ma kilka ładunków, ja mam granatnik pod karabinem, nikt z nas chyba nie zużył do tej pory więcej niż magazynek, nie rozdrabniajmy się… - Stwierdził głównodowodzący. - Ok. Ty tu jesteś szefem.- podrapał się po czuprynie blondyn. -Co miałem powiedzieć, to powiedziałem. A teraz się odmeldowuję. Major niedbale zasalutował do Douga dwoma palcami, i ten mógł odejść i zająć się swoimi sprawami… Dougowi pozostało obserwować. Podróżował z tyłu na quadzie, bacznie się rozglądając dookoła. Bowiem goście na wyspie wcale nie oznaczali pomocy. Jeśli czas biegł tu inaczej, to o ich wyprawie już pewnie zapomniano. Kimkolwiek byli... przede wszystkim stanowili nieznane zagrożenie. Przybyli tu z tego samego powodu co ekipa której był częścią. Przybyli po skarby i raczej nie ucieszą się na wieść, że na wyspie jest konkurencja. Niemniej sprawdzić należał, kto wpadł w odwiedziny i może... zostawił jakieś środki pozwalające się z tej wyspy wydostać. Ktoś wpadł i ktoś się rozbił. Zniszczony helikopter wyglądał na jednostkę typowo bojową i dwumiejscową. Zabójca czołgów. Obecnie boleśnie uziemiony. Armia... Doug nie musiał tego mówić, nawet cywile wiedzieli że taki rodzaj śmigłowców nie jest na korporacyjnym wyposażeniu. To sprzęt wojskowy. I łatwo nawet było zgadnąć czyj. Czerwona gwiazda Chińskiej Republiki Ludowej na metalowym kokpicie. Pewne rzeczy się nie zmieniają. Piloci nie przeżyli. Pewnie wypadałoby ich pogrzebać. Ale na to nie mieli teraz czasu. Doug zabrał się za przeszukanie trupów i zabranie wszystkiego co mogło się przydać. Reszta zbadała wrak. Może by coś się dało z niego wykorzystać... jeśli znajdzie się odpowiedni majsterkowicz w ekipie. Niemniej obecność chińskiego wojska oznaczała kłopoty. Podobnie jak to że helikopter się rozbił. To była czysto bojowa maszyna. Powinna dać sobie radę z każdym powietrznym zagrożeniem na tej wyspie. Ale nie dała... I to było niepokojące.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |