Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-10-2022, 17:20   #61
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Caracas, Wenezuela.
Port.
25 czerwiec, 1930 rok.
Środa, 5-ta rano.

RMS "Olympic" dotarł do pierwszego portu, na kursie swej podróży.


Samo wpłynięcie do portu, i zacumowanie, zajęło jeszcze powyżej godziny czasu… a następnie przyszło spore rozczarowanie. Na pokład statku wmaszerowało 100(!) policjantów, w towarzystwie kolejnej setki żołnierzy, i zaczął się najprawdziwszy cyrk.

Nikt nie miał prawa zejść na ląd, z powodu zamachu, jaki miał miejsce na statku. Wszyscy mieli pozostać w swoich kabinach, do czasu wyjaśnienia sprawy, złożenia zeznań, zabezpieczenia dowodów, i tym podobnych… i nikogo ze służb porządkowych nie obchodziło, kto kim jest. Lord, czy nie Lord, lekarz, biznesmen, wszystko jedno. Trzymać jadaczki i fason, najpierw przesłuchania, potem ewentualne zejście na ląd.

Wzięto "w obroty" wiele osób z pierwszej klasy, wiele osób z trzeciej klasy, załogantów. Godzina, za godziną zeznań, setek pytań, spisywania wszystkiego, dokumentowania. Nerwówka, pyskówka, czasem niemal grożenie… godzina, za godziną, za godziną.

Jedynie 30 minut przerwy na śniadanie, i na lunch, i to tylko i wyłącznie w kabinach. I dalsze spisywanie zeznań, i wyjaśnianie wszystkiego, i sprawdzanie kto jest kim, i czy miał jakikolwiek związek z zamachem.

Fakt, iż grupka śmiałków nieco przeprowadziła swoje śledztwo, za zgodą kapitana, tylko minimalnie wpłynął na owe "maltretowanie" ich pytaniami, ale owy fakt oczywiście zanotowano.

~

Wiele wściekłych osób (przede wszystkim z pierwszej klasy) głośno wyrażało swoje oburzenie, takim postępowaniem policji, i mówiono o kolejnym skandalu na pokładzie statku, mundurowych to jednak jakoś nie interesowało…

Około dopiero godziny 16(!), towarzystwo z nieco bolącymi głowami, ale i z ulgą, mogło zabrać swoje bagaże, i opuścić pokład "Olympica".

Chociaż w sumie, był problem z Iris. Detektyw nadal miała problemy z chodzeniem. Odkupić więc wózek, na jakim przebywała na pokładzie statku? Ale co to da, na dalszą podróż? Nosić ją? Trzeba uważać na jej rany… kurde! Jak ona sobie poradzi dalej? Jak to ma wyglądać już w dżungli??

No ale byli już w Wenezueli.


Pierwszy etap podróży za nimi…

~

A więc dalej w drogę, czas na Taxi, i na lotnisko. Taki był plan, według Blooma, który dla nich wszystko zaplanował. Stamtąd mieli bowiem lecieć samolotem do Manaus, w Brazylii… brytyjskie funty miejscowi tu lubili, nie było więc problemu, pojechano na dwa automobile.

Ledwie kwadransik drogi.

Na lotnisku przyszło jednak kolejne rozczarowanie. Ich maszyna, jaką mieli lecieć, już odleciała!! Spóźnili się ledwie o 30 minut…

Co teraz??

Czekać na następny samolot(dopiero jutro), czy na własną rękę czegoś szukać, jakiejś załogi, jakiegoś samolotu… no ale, to chyba już będzie trzeba zapłacić z własnej kieszeni.

Kombinować, bulić, gonić się, czy może przenocować w samym Caracas, i dopiero następnego dnia, po oczywiście odpowiednim jeszcze wyjaśnieniu sprawy z biletami, brać następną, zwyczajową maszynę do Manaus?


No ale… zwykły bilet, na zwykły samolot, kosztował 180£!! W końcu latanie było czymś nowym, a więc i drogim. Czy "prywatnie" będzie taniej? Wątpliwa sprawa, bardzo wątpliwa… wynająć jakąś maszynę, nawet niekoniecznie pasażerską, byle dostać się z punktu A do punktu B, jak najszybciej… heh… coś się jednemu, czy drugiej zdawało, że to i tak będzie przynajmniej ze stówkę na łeb, jeśli w ogóle kogoś znajdą…









***
Komentarze jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 25-10-2022, 14:55   #62
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
Wielebny kilka razy pokłócił się z policjantami w czasie wykonywanych przez nich czynności. Szczególnie, że był przesłuchiwany, zdaje się, najczęściej ze wszystkich pasażerów Olympica. Opowiadanie kilka razy o tym co zaszło w kajucie "zakonnic" nie było przyjemne, pokazywanie funkcjonariuszom znaku diabła, który wycięły mu na piersi, jeszcze mniej. Ale sugestie, że skoro, to on załatwił im wejście do pierwszej klasy, to mógł być z nimi w zmowie, to już był szczyt. Na szczęście w końcu dali mu spokój, choć wydawało się, że to nie nastąpi już nigdy.

Gdy w końcu, po wielu długich i trudnych godzinach, pozwolono im wyjść na ląd, Ebenezer poczuł się jak więzień wypuszczony z więzienia. Niestety, zaraz po zejściu z pokładu, pastora i jego towarzyszy czekał wyścig z czasem. Co najgorsze przegrany. Nic nie pomogło obiecywanie taksówkarzowi podwójnej zapłaty i ciągłe poganianie. I tak spóźnili się... pieprzone pół godziny. Gdy okazało się, że cały pośpiech był już tak naprawdę zbędny Thompson zaklął szpetnie pod nosem i pociągnął duży haust whisky z piersiówki, którą nabył jeszcze na pokładzie Olympica, pomiędzy jednym, a drugim przesłuchaniem. Oprócz tego ekwipunek wielebnego wzbogaciło kilka dodatkowych flaszek tego znakomitego trunku. W końcu wyprawa potrwa, a człowiek nie kaktus...

Jedno było pewne, samolot zwiał i trzeba było coś ze sobą zrobić. Ebenezer był człowiekiem energicznym, więc nie było mu na rękę kiszenie się kolejnej nocy w hotelu i czekanie na następny lot. Tym bardziej, że oznaczało to, z dużą dozą prawdopodobieństwa, spóźnienie na zaklepany przez profesora statek po Amazonce. W opinii pastora najlepszym rozwiązaniem było wykupienie jakichś dwóch tygodni w hotelu dla ich rannej towarzyszki i dalsze udanie się w drogę bez niej. Niestety, ku swojemu zdziwieniu znalazł się z tą propozycją w mniejszości. Cóż... Chyba ratowanie córki profesora będzie musiało zaczekać... Chociaż? Ebenzer uznał, że czas wziąć sprawy w swoje ręce. Na lotnisku stało kilka samolotów, w okolicy kręcili się jacyś ludzie. Może da się coś załatwić? W końcu można zrobić ściepę i wynająć jakiś samolot. Tylko ta niedomagająca Iris... No ale może jednak. Koniec języka za przewodnika i takie tam. Wielebny zaczął zagadywać kogo się dało o możliwość wynajęcia samolotu.
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?

Ostatnio edytowane przez Pliman : 25-10-2022 o 18:11.
Pliman jest offline  
Stary 27-10-2022, 10:23   #63
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Właściwie chyba niczego nie planował, odkąd stanęli na amerykańskim lądzie. Spóźnieni bardzo. Właściwie komu szłoby się skarżyć? Konsulowi angielskiemu, albo sądowi miejscowemu? Tere fere. Wszak niedawno, bo w 1902 doszło do konfliktu z Wielką Brytanią, Włochami i Niemcami. Europejskie mocarstwa zablokowały porty Wenezueli za pomocą floty wojennej w celu wyegzekwowania długów Wenezueli. W 1904 trybunał w Hadze uznał interwencję za słuszną, jednak Wenezuela nie spłaciła zobowiązań. Obecnie zaś, kiedy rządził Gomez wcale nie było lepiej. W 1908 z władzę w kraju objął generał Juan Vicente Gomez, który stworzył jeden z najbardziej represyjnych systemów dyktatorskich w Ameryce Łacińskiej. Jednak z drugiej strony również rozwinął przemysł naftowy. W latach 20 Wenezuela stała się największym producentem ropy w regionie Ameryki Łacińskiej, a obecnie wydobycie ropy stała sio dominującą częścią gospodarki. Wpływy pewne mieli Amerykanie, którzy wprowadzili na stołek dyktatorski Gomeza, ale osobiście reporter wątpił, żeby konsul Stanów Zjednoczonych się pluł o wyrównanie strat cudzoziemcom na skutek działań policyjnych. Pozostawało więc samemu coś pokombinować. Przede wszystkim jednak telefon do redakcji. Poinformował swoich znajomych, powiedzmy, że idzie na pocztę i jak najszybciej wraca. Zaproponował również, że można zadzwonić do Manaus, jak wygląda sprawa wyjazdu.
- Proponuję, żeby ktoś ze mną ruszył. Będę dzwonił do redakcji. Zajmie mi to trochę czasu. W tym czasie ktoś może zadzwonić do Brazylii, spróbować dowiedzieć się, jak wygląda sprawa transportu – Mathew nie pamiętał szczegółów. Słowa profesora Blooma brzmiały „…dalej małym stateczkiem rzeką Amazonką, a potem rzeką Rio Jurua do Carauari…” Nie pamiętał, żeby podawał szczegóły, ale ktoś musiał je znać spośród obecnych. Manaus to wielkie miasto portowe, więc małych stateczków jest tam mnóstwo. Pewnie średnio miła, ale całkiem ładna oraz charakterna pani detektyw, którą tam spotkali, posiadała wszelkie szczegółowe dane. Więc może ona? Mógł ją po prostu powieźć na wózku na pocztę, ale może również ktoś inny? Bez względu bowiem, co planowali, warto było wiedzieć, jak wygląda sytuacja w Manaus. Śpieszyć się, nie śpieszyć? Byłyby problemy z ewentualnym innym statkiem, czy nie byłoby? Wystarczył telefon do właściciela czy kapitana owego statku, którym mieli płynąć, ewentualnie do kapitanatu portu Manaus, który mógł udzielić informacji o ewentualnym wynajmie innego statku.

Telefony szczęśliwie istnieją już w całej cywilizacji. Ów wspaniały wynalazek Grahama Bella umożliwił zadzwonienie do redakcji w Londynie, pomimo solidnej różnicy czasowej. Po prostu trzeba było znaleźć pocztę. Nie mogła nie istnieć placówka pocztowa przy lotnisku w stolicy!!! Zamówił więc rozmowę z „The Spectator”.
- Tak szefie… tak… mam opis oraz zdjęcia ze statku łącznie z miejscem zdarzenia… jeszcze okrwawionego… tak… szczegółowo wszystko opisałem… wraz z okolicznościami, o których nie wiedzą inne osoby, poza śledczymi, na przykład o dodatkowych zbrodniach, przewożonej broni, granatach… są zdjęcia oraz szczegóły… tak, wszystko jest… proszę mi powiedzieć, jak mam to wysłać? Nie wiem, czy tutaj jest poczta lotnicza do Anglii, ale mogę spróbować nadać normalną pocztą. Zresztą dowiem się…

Cóż, pierwszą udaną próbę nieprzerwanego przelotu normalnym samolotem przez Atlantyk podjęło dwóch brytyjskich lotników: pilot kapitan John Alcock i nawigator porucznik Arthur Whitten Brown. Lecieli z zachodu na wschód zmodyfikowanym dwusilnikowym bombowcem Vickers Vimy. Wystartowali z Nowej Fundlandii 14 czerwca 1919 dolatując po ponad 16 godzinach do Irlandii. Samolot przy lądowaniu rozbił się, ale lotnikom nic się nie stało. Reportew wiedział o nich, ponieważ stali się bohaterami kraju. Obaj zostali uszlachceni przez króla Jerzego V otrzymując również wiele nagród. Oni właśnie przewieź.li pierwszą pocztę lotniczą przez Atlantyk. Ich lot został przyćmiony dopiero przez Charlesa Lindbergha, który w 1927, który przeleciał samotnie ad Atlantykiem. Ale oczywiście próbowali również inni. W roku 1926 Hiszpanie po raz pierwszy przelecieli w jednym locie z Europy do Ameryki Południowej. Południowy Atlantyk został przekroczony w roku 1922 przez Portugalczyków, a jeszcze w 1919 roku z Europy do USA w cztery dni przeleciał brytyjski sterowiec R34. Jednak te poszczególne wyczyny nie oznaczały jeszcze istnienia stałej poczty. Musiał się więc po prostu dowiedzieć. Po prostu pytał panią w okienku i w zależności od odpowiedzi, nadawał pocztę albo Air Mail, albo tradycyjną polecony express.
 
Kelly jest offline  
Stary 27-10-2022, 13:36   #64
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Cóż... Daniel nie spodziewał się, że zamach, jakiego dokonały trzy fałszywe zakonnice, może mieć takie skutki... No ale były i okazały się niezbyt przyjemne, bo spóźnienie się na samolot do pomyślnych zdarzeń nie należało.
Do Manaus był ładny kawałek drogi, a dostać się tam musieli. Skoro samolotu dogonić nie mogli, musieli znaleźć inny. Albo wynająć, albo lecieć dnia następnego...
Pierwsze wyjście byłoby szybsze, ale zdecydowanie niekorzystne dla kieszeni ratowników. Czy to, że zdążyliby w Manaus na zamówiony statek, ma wielkie znaczenie? W końcu statek mógł poczekać, a gdyby nie, to wynajęcie innego kosztowałoby mniej, niż wynajęcie samolotu. Trzeba było skontaktować się z profesorem, a potem z Manaus. Ale najpierw trzeba było zrobić coś z samolotem.
Jakby było mało kłopotów, to pojawił się jeszcze jeden problem, mniejszy. Problem z Iris, która uparła się, by jechać z nimi.
W dżungli? Na wózku? Albo w lektyce...
Z drugiej strony - dziesięć tysięcy funtów to była kwota skłaniająca do najbardziej nawet desperackich kroków.
Powstrzymać jej nie mogli. Ale mogli wykorzystać. Kobieta na wózku powinna wzbudzać sympatię - przy odrobinie starań z jej strony.



- Pójdziemy z Iris dowiedzieć się, co można zrobić z biletami - powiedział. - Niech ktoś się skontaktuje z profesorem. Może uda się zatrzymać ten statek w Manaus.
 
Kerm jest offline  
Stary 30-10-2022, 21:36   #65
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
Dzień wcześniej…

Zgodnie z rozmową z Iris, jakiś czas po ich miłej, wspólnej kąpieli, Sarah napisała do kapitana list, w którym wskazała, że jednak nie pojawi się na ich spotkaniu, tłumacząc to przede wszystkim relacją mężczyzny z żoną, którą ich spotkanie mogłoby już zanadto zaburzyć. Zakleiła kopertę i przekazała list jednemu ze stewardów, z prośbą o pilne dostarczenie listu.
Następnie zaczęła szykować się do potańcówki, na którą została zaproszona. Założyła seksowną bieliznę, założyła sukienkę, nałożyła makijaż, wyperfumowała się… i przy chichocie Iris, którą jeszcze pocałowała na pożegnanie, udała się na imprezę.

Po kilkunastu minutach zaś, gdy zbliżała się do miejsca owej "prywatnej potańcówki", wyraźnie już słyszała muzykę. Jakiś marynarz stał na straży, ale na widok Sarah nie odezwał się ani słowem, jedynie ją oglądając z góry do dołu… łakomym, a może i zazdrosnym wzrokiem? I nagle wyciągnął ku niej dłoń, jakby na coś oczekując, co miało się w niej pojawić.
Ze swojej malutkiej torebki wyciągnęła zaproszenie na imprezę i spojrzała pytającym wzrokiem na marynarza, czy o to chodzi. Ten spojrzał na liścik-zaproszenie, kiwnął głową, po czym wskazał zamaszystym gestem dalszą drogę…

Gdy zaś lekarka wkroczyła w końcu do mesy oficerskiej, tam już kilka par tańcowało przy grającym gramofonie, kilka osób rozmawiało, popijało procenty, paliło…



Oficerów było dziesięciu, i byli w różnym wieku… choć chyba minimalnie tak ze trzydziestu lat. W końcu oficerowie.

Panienek było sześć, a wszystkie młode, i ładne… hmmm, trochę dziwne? W rogu salki był stół z przekąskami, i alkoholem… dużą ilością alkoholu. Sarah przystanęła na chwilę niedaleko wejścia i rozejrzała się po sali, patrząc, czy znajduje się tu jakaś bardziej znajoma, oficerska twarz.

- Witamy panią Joyce! - Do Sarah zbliżył się jeden z mężczyzn, elegancko całując rączkę. To był chyba ten, co przy pamiętnych wydarzeniach "warczał" na nią w restauracji, tuż po tym jak Iris została ranna - Porucznik Karl Fowler… - Przedstawił się.
- Witam panie poruczniku. - Odpowiedziała lekarka, lekko dygając. - Widzę, że impreza już trwa… czyżbym się spóźniła? - Zapytała, patrząc w stronę tańczących już par.
- Pięć minut, to nie spóźnienie - Mrugnął do niej oficer - To jak sobie życzysz, jakaś przekąska, coś do picia, taniec?
- To… może taniec? - Odparła Sarah lekko zawstydzona. Co prawda akurat ten oficer nie kojarzył się jej jednoznacznie dobrze, ale skoro już ją przywitał, to zapewne i tak nie przepuściłby jej braku wspólnego tańca.
- Bardzo chętnie! - Fowler rozdziawił gębę, i poprowadził Joyce w tan. Porucznik naaaawet umiał tańczyć… ale już w połowie utworu położył dłoń na tyłku Sarah.
- Oj, nie za wcześnie? - Zapytała Joyce z lekko poważną miną Fowlera.
- Hm? - Mężczyzna się autentycznie zdziwił.
- No… dość szybko pan porucznik przeszedł do… macanka? - Wytłumaczyła, póki co nie robiąc żadnych gwałtownych ruchów, nie zdejmując jego dłoni.
- Ojojo… przepraszaaam - Powiedział oficer, po czym przesunął dłoń nieco w górę, lekko szczerząc ząbki.
- Ciekawa jestem, jak dobieracie… uczestniczki tej zabawy? - Spytała Sarah po chwili dalszego tańca. A Fowler zbliżył swoją twarz, do jej twarzy zdecydowanie za blisko…
- Młode, ładne, samotne - Szepnął.
- Aha… - Trochę cofnęła twarz do tyłu Joyce. - Czyli co, w pewnym momencie siadacie i myślicie, które są dość ładne, żeby zaprosić?
- Zgadza się - Karl pokiwał głową.
- Ale jak liczę, to wciąż jest nieco nas za mało, jak na liczbę oficerów? - Z dalszej ciekawości dopytała Sarah, choć liczyła też, że bieżący utwór zacznie się powoli kończyć.
- No to… dzielimy się… po bratersku? - Oficer uśmiechnął się jakoś tak… świńsko. No i akurat skończyła się muzyczka.
- Napijesz się czegoś? - Spytał Fowler.
- Umm… tak. - Odpowiedziała po chwili zastanowienia Sarah, odsuwając się nieco od Porucznika, gdy skończyła się piosenka. - Ale czegoś lżejszego.
- Lekarze za kołnierz nie wylewają… - Powiedział mężczyzna, idąc z nią do stolika pełnego flaszek -...no ale nie wiem, co miałoby być "lżejszego"?
- Jakiś… szampan lub wino? - Sarah zerknęła w stronę stolika. - A co do obserwacji na temat lekarzy… z lekarkami też pan porucznik miał doświadczenia, że nie wylewają za kołnierz?
- Pielęgniarek kilka poznałem… abstynentkami nie były, hehe… szampan lub wino, białe i czerwone, wszystko jest - Fowler wskazał dłonią ze dwa tuziny flaszek.
- Czyli rozumiem, że pan porucznik nic mi po dżentelmeńsku sam nie zaproponuje… - Z lekkim uśmieszkiem powiedziała Sarah w jego stronę, po czym sięgnęła po kieliszek i nalała sobie z jakiejś napoczętej butelki białego wina i upiła łyczek. Zerknęła po sali, co działo się z pozostałymi dziewczynami na potańcówce.
- Heh, pani doktor… czekałem grzecznie, na co się zdecydujesz, żeby po gentlemańsku nalać… no ale widzę, kobieta czynów… - Oficer sobie również nalał tego samego co Sarah, i wypił.

Kilka parek tańczyło, była i jedna, dwie dłonie na pośladkach. Gdzieś w rogu chichotała jakaś panienka, przy dwóch innych oficerach… w innym kącie już się całowano.

- Heeej, jak się masz? - Do Sarah "podtoczyła" się już nieco wstawiona panienka z papieroskiem, z towarzyszącym jej facetem - Co tam fajnego pijeciee?
- Białe wino. - Odparła, dłonią wskazując na butelkę. - Ale dopiero zaczynamy, na twoim miejscu raczej bym za bardzo nie mieszała, tylko piła dalej to, co już piłaś. - Z uśmiechem dodała Sarah, widząc jej stan i z częściowo lekarskiego obowiązku, radząc jej to, by nie skończyło się nieprzyjemną reakcją żołądka.
- Nieeee pitol kochana - Roześmiała się panienka, po czym wzięła flaszkę… whisky, i podała swojemu towarzyszowi - To pijemy? Taaak? Taaak!
- Pijemy. - Sarah wzniosła swój kieliszek do ust i wypiła teraz solidniejszą porcję. - Chociaż podejrzewam, że oficerowie liczą, że nie będzie u nas żadnych… niedyspozycji fizycznych? - Spojrzała najpierw na Karla, a później na drugiego mężczyznę. Obaj zaś udali zaskoczenie, i oburzenie… maskowane niewinnymi uśmieszkami.
- To pijemyyy! Heeeej!! - Panienka z papierosem golnęła sobie porządnie whisky z flaszki(!) i się roześmiała - Noc młoda, zabawaaa!
- Oj tak, młoda… - Lekko prychnęła Sarah, ale również ponowiła toast, pijąc ze swojego kieliszka. - To co, zamiana partnerek i kolejna runda tańca? - Zapytała, znów patrząc po obu oficerach.
- Emmm - Powiedzieli równocześnie obaj, a ta wstawiona panienka uwiesiła się nagle na szyi swojego oficera - Ooooj nieeee, zapomnij! Ellis jest móóój…
- Czyli nie aż tak po bratersku? - Sarah spojrzała na Karla i głową kiwnęła w stronę parkietu, podając mu w dystyngowany sposób dłoń.
- My się przecież damom sprzeciwiać nie będziemy… - Odparł Karl, ucieszony z propozycji-gestu Sarah. Ruszyli więc ponownie w tan.
- To jakaś dłuższa znajomość, czy z tego Ellisa taki… specjalista, że już ją sobie tak owinął wokół siebie? - Zapytała po chwili tańca Sarah.
- Tajemnica zawodowa - Powiedział Fowler, i się roześmiał… a Sarah zauważyła, jak jakaś parka opuszcza mesę oficerską, znikając gdzieś za jakimiś bocznymi drzwiami - No i szczerze powiem, pani doktor, że napoje pomagają… się rozluźnić - Dodał, a jego dłoń znowu znalazła się na pośladku Joyce.
- Ale niektórym… może nie trzeba rozluźnienia? - Odparła Sarah, lekko unosząc brwi. - Oczekują tylko trochę kurtuazji, rozmowy, zanim się przejdzie dalej? - Dodała, lekko się uśmiechając.
- Ja nie twierdzę, że mam zamiar cię upić, Sarah, i jestem otwarty na wiele propozycji. Nie uważam, iż jesteś taką… prymitywną panienką, więc bez urazy… - Zaczął gadkę Karl, ale do uszu Joyce, mimo muzyki, dobiegły i… miłosne pojękiwania jakiejś panienki??
- Oho… - Lekko zaśmiała się Sarah na to, w jak ironicznym momencie wybrzmiały te… ciekawe dźwięki. - A jak tam wrażenia z mojego tyłeczka? - Zapytała, dalej nieco rozbawiona.
- Jesteś bardzo piękna… - Powiedział Fowler, i nieco mocniej złapał za pupcię Joyce.
- Och, dziękuję, choć pytałam o sam tyłeczek… - Zachichotała Sarah. Z ciekawości rozglądnęła się, czy na sali jacyś oficerowie pozostają samotni. Był jeden, który chlał samotnie na potęgę… no i dwóch, rozmawiających z jedną pannicą na raz.

- Równie piękny, choć go jeszcze nie widziałem, ale wyczuwam przez sukienkę… - Trajkotał Fowler.

- Muszę siusiu, albo zrobię tutaj! - Powiedziała bardzo głośno jakaś inna młódka na sali, aż kilka osób spojrzało w jej kierunku, a jej taneczny partner, to aż się podrapał po karku z zakłopotania? Ona z kolei… pokazała mu figle na nosie, po czym uciekła do(zapewne) toalety.

- Szybko wszystko tutaj się dzieje… - Cicho, ale z uśmiechem, powiedziała Sarah, patrząc na reakcję mężczyzny, któremu uciekła partnerka.
- Jak to na morzu, huehuehue… - Zaśmiał się Karl, i aż zachrumkał. Ale nagle zmarszczył brwi, i jakby się czymś zdegustował - Pójdę zrobić nieco głośniej gramofon - Dodał, i poleciał ku niemu, zostawiając Sarah samą. Czyżby… znowu odgłosy miłostek? Sarah obróciła się więc i spojrzała w stronę, gdzie Karl mógł dostrzec coś, co wywołało taką jego reakcję.

W tym czasie zaś, partner "siusiającej", szybkim krokiem zbliżył się do Sarah, po czym niespodziewanie złapał ją za dłoń.
- Musimy stąd uciekać. To jednak nie miejsce, dla takiej jak ty… - Powiedział mężczyzna, lekko ciągnąc lekarkę w kierunku wyjścia z mesy oficerskiej.
- Och? - Zdziwiła się Sarah i postawiła lekki opór mężczyźnie. - A skąd nagle taka zmiana?
- Wszystkie skończą, zerżnięte przez idiotów, uważających się za lepszych, niż one… chyba nie chcesz też tak? Musimy uciekać - Powiedział całkiem poważnym tonem mężczyzna.
- A to twój sposób? - Roześmiała się lekko Sarah. - Ty mnie zerżniesz, ale niby jako tą jedyną, która powinna czuć się doceniona, być z tobą na równi?

Facet spojrzał na Sarah kompletnie zaskoczony. Westchnął.
- Jak sobie pani… panienka życzy, przepraszam - Puścił Joyce, po czym szybkim krokiem ruszył, by opuścić salkę. Tym razem Sarah spróbowała go złapać za dłoń, by go zatrzymać. Udało się.
- Zaczekaj… po prostu… też jesteś na tej imprezie i może źle… - Lekko zmieszała się Sarah. - Ale może… zatańczymy?
- To się może niedobrze skończyć… - Powiedział oficer, a akurat w tym momencie rozpoczął się jakiś wolny kawałek, lecący z gramofonu.
- Chyba nie myślisz, że jestem tak głupia, że się nie domyślałam, po co to? - Powiedziała, nie chcąc zbyt nachalnie, ale przytulając się lekko do oficera, obejmując jego plecy w pozycji do tańca. A on… objął obiema rękami jej kark, mocno wtulając w swój tors, zupełnie, jakby chciał ją w ten sposób chronić?
- Prosze wybaczyć mój język, niestosowny wobec damy, i moje czyny… a odpowiadając na pytanie, nie. Nie uważam pani za tak głupią, jak… reszta tych tu obecnych… powiedzmy, że "dam". Wiem jednak, ile pani już zrobiła dla innych, jak się starała, i ratowała ich życie, leczyła ich rany. Takiej… "światowej" kobiecie, nie przystoi więc zostać jedynie błahym wspomnieniem jednego z tych debili - Powiedział szybko, i cicho, lekko się pochylając, by mówić Sarah na ucho. Ta z kolei poczuła lekki, przyjemny zapach jakiejś wody kolońskiej.
- Och, ty mój rycerzyku, to aż słodkie, jak się o mnie troszczysz… - Uśmiechnęła się, tuląc się do niego w powolnym tańcu Sarah. - Ale z drugiej strony… ja lubię zaznawać przyjemności cielesnych i jestem tu świadomie, że pewnie dla nich zostałam zaproszona… - Starała się podnieść nieco główkę, obserwując jego reakcję.
- Daj się więc zerżnąć wszystkim na raz, skoro tak chcesz - Powiedział oficer, i odstąpił od niej gwałtownie. Odwrócił się na pięcie, po czym odszedł od Joyce… a tu już wracał Karl, z nieco nietęgą miną.
- Czego on chciał? - Spytał Fowler.
- Jak chcesz wiedzieć, to idź za nim i spytaj, bo sama nie wiem… - Odparła zaskoczona Sarah, nie rozumiejąc, co w takim razie tamten oficer robił na tej imprezie.
- To jak słodka, tańczymy? - Karl się ponownie do niej "przykleił". W tym momencie jednak Sarah poczuła, jakby z opóźnionym zapłonem słowa tamtego oficera zadziałały i poczuła… mocną niechęć do Fowlera, który zresztą od początku jakoś bardzo się jej nie podobał.
- Właściwie, to najpierw muszę do toalety… - Odsunęła się od Karla i rozglądnęła się dookoła za wskazanym miejscem… z którego wracała właśnie "siusiająca", sama rozglądając się za swoim tanecznym partnerem, który nabił Joyce niezłego gwoździa, i opuścił już salkę.
- Zajmij się nią, bo chyba właśnie straciła partnera. - Wskazała Karlowi na powracającą na salę dziewczynę, a sama udała się do toalety, zgodnie z zapowiedzią.

Tam spędziła chwilkę, dając sobie moment na przemyślenie sytuacji. Po powrocie, zwłaszcza widząc, że “siusiająca” już tańczy z Karlem, który i ją maca po tyłku, jednak postanowiła ulotnić się z imprezy. Nie miała ochoty też tak od razu tłumaczyć się Iris, co tak szybko wróciła… postanowiła więc podejść najpierw do pokładowego baru. A ten był jeszcze otwarty… była 22, zamykano go o 23…

- Dobry wieczór madame, co mogę podać? - Odezwał się flegmowato barman, z przyklejonym uśmieszkiem na gębie.
- Jakiegoś drinka… mocnego i… słodkiego… - Mało precyzyjnie odpowiedziała Sarah, ale wyraziła wprost to, na co miała ochotę.
- Hmmm… - Zamyślił się barman - To może "Konik polny"…
- Jasne, może być. - Odparła Joyce, choć nie znała receptury tego drinka.



Zielone, kremowe… słodkie… miętowo-czekoladowe. Nie było złe. W przeciwieństwie do myśli Sarah. Popijała więc dość szybko, w przeciwieństwie do tempa, jakie miała na… nieudanej imprezie. Dziwiło ją, że ten oficer, z jednej strony zepsuł jej cały wieczór, a z drugiej, ciągle jej się robiło cieplutko na serduszku, na wspomnienie tej krótkiej chwili, gdy byli wtuleni. Choć wcześniej byłaby w stanie zabawić się nawet z tym Karlem… tak po spotkaniu tego marynarza, Fowler wydawał się rzeczywiście być tylko obleśnym, chamskim prostakiem…
- Czy jeszcze jednego? - Spytał barman, a Sarah dopiero wtedy zdała sobie sprawę, iż już wszystko wypiła.
- Och, tak… poproszę… - Odparła Joyce, patrząc to na pusty kieliszek, to na barmana. - Zdam się na pana… dalej te same wymagania…

Barman zrobił jej więc kolejnego drinka, a Sarah go popijała, rozmyślając o tym i owym. Póki na kontuarze baru, tuż obok niej, nie wylądowała oficerska czapka. Przez chwilę patrzyła na czapkę, po czym podniosła wzrok, odszukując jej właściciela. Oczywiście był to jej "rycerzyk". Ten jednak wpatrywał się tylko w barmana, zamawiając wódkę z lodem. Sarah już chciała się odezwać, ale… skoro ich rozstanie było tak gwałtowne, uznała, że nie będzie się nieproszona odzywać, choć ciągle wpatrywała się w to, co robił oficer. Napił się, zapalil papierosa… a potem owego zapalonego skierował w stronę Sarah. Ale nadal na nią nie patrzył. Lekarka wzięła papierosa i mocno się zaciągnęła, po czym po chwili wypuściła dymek i oddała go w stronę oficera.
- Przepraszam, jeśli to ja uraziłam swoimi słowami… - Powiedziała dość smutno do mężczyzny, zresztą jego brak słów spowodował, że w oczka lekko jej się zaszkliły…
- Najważniejsze, że jesteś tu, a nie tam… - Powiedział mężczyzna, wpatrując się we własnego drinka.
- Ale… co pan oficer robił na tamtej imprezie? - Spytała, popijając swojego drinka, co chwilę zerkając na rozmówcę.
- Jestem jednym z oficerów, więc po "bratersku" biorę udział w takich zabawach… co rejs, w ostatnią noc… młode i głupie… - Napił się dużego hausta.
- Rozumiem. Ja… może przez te wszystkie wydarzenia, chciałam się trochę zabawić, zapomnieć… ale dziękuję, że pan tam był… Zdawało mi się, że kontrolowałam sytuację, ale może rzeczywiście tak nie było… - Tłumaczyła z lekkim trudem Joyce. - Słowa o rycerzu nie miały być prześmiewcze, a późniejsze wspomnienie o… cielesnych uciechach, również nie padły dlatego, że chciałam oddać się wszystkim, tylko… Wolę nie mówić… - Speszyła się jeszcze bardziej Sarah. A oficer wzruszył ramionami.
- Jake Mayer - Powiedział, po czym zaciągnął się papierosem, i podał go Joyce, w końcu i na nią zerkając swoimi ciemnymi oczami.
- Sarah Joyce… - Przedstawiła się dla formalności, po czym wzięła papierosa do ust. - Szkoda, że tak późno się poznaliśmy, zaraz chyba zamykają bar…
- Wiem kim jesteś… podobnie, jak pół statku… - Kąciki jego ust drgnęły, jakby do uśmiechu - Bar zamykają o 23:30. Ale, pokonujemy systematycznie, niemal godzina, za godziną, równoleżniki… w związku z tym, zegary są cofane o 23:30 o 48 minut… oczywiście tylko raz. Pijący się z tego powodu cieszą… - Jake dopił swojego drinka, i jakby zbierał się do odejścia?
- Jake… - Sarah jakby przez moment gryzła się z myślami. - Nie wiem, co o tym pomyślisz, ale… możemy się już nigdy więcej nie zobaczyć, a… jesteś gentlemanem, inteligentnym i niezwykle przystojnym… strasznie na mnie działasz… wiesz jak. Nie chciałbyś jednak… spędzić ze mną jeszcze trochę chwil, przyjemnych, niebłahych, niełatwych do zapomnienia? - Wypaliła w końcu lekarka, co chodziło jej cały czas po głowie, a sporo wypitego alkoholu na pewno pomogło jej w tym wyznaniu.
- Jeszcze jeden drink? - Mężczyzna lekko się uśmiechnął, po czym wyciągnął drugiego papierosa, i go sobie odpalił.
- Jeśli… zgadzasz się na moją propozycję, to ja wolę już wodę, te dwa drinki wypiłam za szybko… - Odpowiedziała, przybliżając się do niego i co chwilę zerkając na niego niecierpliwie.
- Dla pani lemoniada, dla mnie wódka z lodem - Powiedział oficer, po czym zgarnął swoją czapkę z kontuaru baru, i wystawił do Sarah ramię… by się na nim wsparła? Ta po chwili zawahania, bardzo chętnie przystąpiła do boku oficera, uśmiechając się.
- Gdzie… teraz pójdziemy, Jake? - Zapytała Joyce, starając się nie tylko iść u boku oficera, ale także nieco w niego wtulić.
- Chciałem zamienić twarde stołki barowe na fotele? - Powiedział mężczyzna, i ledwie po paru krokach, przy takich fotelach stanęli, więc czasu na przytulanka w drodze, w sumie nie było…
- Och, dobrze… - Z lekkim rozczarowaniem w głosie odpowiedziała Sarah, chociaż starała się to ukryć.

Usiedli więc, a kelner zaś po chwili przyniósł kolejne napoje.
- No to…? - Powiedział Jake.
- Za ostatnią noc… rejsu? - Niepewnie powiedziała Sarah, unosząc szklankę z lemoniadą w górę, w ramach toastu.
- Za ostatnią noc… tego przeklętego rejsu - Powiedział oficer, dołączając do toastu, i upił wódki.
- Ale… przynajmniej już się kończy… - Joyce odłożyła szklankę z lemoniadą. - Jako oficer… zajmujesz się jakąś konkretną sferą na statku? - Zapytała, chcąc nieco zmienić temat.
- Jestem trzecim oficerem. Pomagam na mostku w wielu rzeczach… głównie jednak nawigacja - Wyjaśnił Jake.
- A… zawsze pracowałeś na pasażerskich statkach? - Dopytała Sarah, popijając swój napój.
- Ostatnie dwanaście lat, tak… a po co te wszystkie pytania? - Zdziwił się rozmówca.
- Bo… chcę cię trochę poznać? - Odparła zaskoczona Joyce.
- Po co? - Powiedział Jake, i upił nieco wódki, spoglądając na Sarah z minimalnym, dziwnym uśmieszkiem.
- Jak to… po co? - Nieprzyjemnie poczuła się lekarka. - Przysiadłeś się jednak do mnie, zacząłeś w końcu rozmawiać… Myślałam, że… nieważne… Skoro nie chcesz, to mogę iść… - Odparła, nie patrząc już na niego, a na swoją szklankę.
- Chciałem się upewnić, iż nie wpadniesz na idiotyczny pomysł, by tam wrócić. Więc… - Jake dopił swoje, i wstał z miejsca. Sarah dalej siedziała i nie odzywała się.
- Miłego wieczoru, panno Joyce - Powiedział oficer. Ta tylko wzruszyła ramionami i nie odpowiedziała. Jake udał się więc na powrót do baru… gdzie pił sobie dalej.
Sarah dość szybko dokończyła lemoniadę, a właściwie nawet nie dopiła do końca, wstała i wyszła z baru. Jake okazał się dla niej mocnym dziwakiem i zainteresowanie nim… zmalało. A na pewno te, na które dotychczas miała ochotę. Rozejrzała się jednak za jakimś miejscem dalej od wejścia, gdzie mogła obserwować, czy oficer znów podążył za nią. Nic takiego jednak nie miało miejsca… mężczyzna siedział przy barze kilka minut, pijąc kolejnego drinka. Gdy oczekiwanie jej się znudziło, postanowiła wrócić do swojej kajuty.


Tego dnia…

Niezbyt udany wieczór zakończył się także niezbyt szczęśliwym porankiem. Chociaż plus Sarah znalazła taki, że wcześnie wracając z wieczornej… imprezy, szybko poszła spać. Natomiast pobudka o 5 rano wiązała się z nieprzyjemnościami, przesłuchaniami, przetrzymywaniem na statku.
Całe zamieszanie sprawiło, że byli spóźnieni. Zdawałoby się, że minimalnie, chociaż to tylko potęgowało frustrację. Tym bardziej Joyce była zdziwiona, że możnaby pomyśleć, że nie tylko ich podróż została opóźniona, zapewne znalazłby się ktoś jeszcze na statku, kto nie dotarł na czas na kolejny transport. Dziwiło, że tak słabo zorganizowana była komunikacja, że lotnisko nie opóźniło lotu, mimo na pewno dopływających wszędzie informacji o tym, z jaką nowiną statek zawinął do portu.
Gdy wszyscy zajęli się zadaniami, które sobie zazwyczaj sami wyznaczyli, a i Daniel zabrał ze sobą Iris, nie zmuszając Sarah do dalszego pchania jej wózka przez Caracas, lekarka postanowiła odnaleźć stację telegraficzną, gdzie mogłaby nadać informację do profesora Blooma. W telegrafie krótko, poinformowała go o zamachu, bowiem więcej informacji będzie mógł zapewne przeczytać z prasy. Dodała za to o tragicznej śmierci Taviona oraz odniesionych ranach Iris, a także opóźnieniu, przez które nie zdążyli na samolot, ale starają się możliwie najszybciej znaleźć alternatywę.
Następnie powróciła do reszty swojej drużyny, by dowiedzieć się, co udało im się załatwić.
 
Jenny jest offline  
Stary 31-10-2022, 11:55   #66
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Caracas, Wenezuela.
Lotnisko.
25 czerwiec, 1930 rok.
Środa, około 17:00

Krążący po lotnisku wielebny, po pogaduszkach tu i tam, w końcu znalazł załogę niewielkiego samolotu transportowego, która byłaby w stanie pomóc. Za przelot chcieli od każdej osoby 100£, a sam lot mógłby już być za około trzy kwadranse.

A więc było dobrze… no prawie. Bowiem stówka, to jednak trochę forsy było.


~

Mathew skontaktował się z redakcją, i Naczelny był zachwycony wieściami. Tak, co prawda, tragedia tragedią, ale informacje z pierwszej ręki, i zdjęcia, i cała historyjka, to było coś wielkiego. Obiecał więc Mathew solidnego bonusa, i niemal dało się wprost wyczuć, iż facet aż zacierał łapy…

Wszystko wysłać najlepszym, i najszybszym ekspresem, kurierem, czymkolwiek, byle jak najszybciej dostarczono. Za to też Mathew dostanie kasę.



~

Daniel i Iris, mieli pecha… a właściwie upartego, nieugiętego urzędasa na lotnisku. Nie, nie da rady, nie, nie można. Nie, nie, nie. Nie i tyle.

Najpierw próbował Daniel, później Iris. Nie.

No to nie! Może spróbują, gdy przyjdzie na swoją zmianę inny, może spróbują następnego dnia…


~

Sarah wysłała telegram do profesora Blooma, informując o przebiegu podróży statkiem. Kusiło też ją, by na końcu dodać coś od siebie, coś nieco prywatnego… by… by starszy jegomość… poczuł ją w tej depeszy.

"Tęsknię"?



***

Po około pół godziny, towarzysze ponownie się spotkali razem, wymieniając nowinkami o tym i owym.

A więc był problem.

Niby była prywatna maszyna, którą mogli za chwilę odlecieć, jednak z biletami nie dało się nic zrobić. Ani przebukować na następny dzień, ani odsprzedać… może następnego dnia będą mieli więcej szczęścia?

Albo lecieć w ciemno, wyłożyć z własnego portfela, a z biletami dalej próbować w Manaus? Ryzyko było.

A John był chyba lekko wstawiony.

No chyba, żeby… z biletami próbował ktoś inny? Może będzie bardziej przekonujący?

….

Takiego!

Ani Ebenezer, ani Mathew, ani nawet Sarah, nikt nie był w stanie przekonać pieprzonego urzędasa lotniska, by ten im jakoś pomógł. Gadka-szmatka wielu osób, ale zawsze to samo. Nie, nie, nie.

Szlag. By. To. Trafił.

[MEDIA]https://media.tenor.com/43Q-hz9sRGoAAAAC/clock-watching.gif[/MEDIA]

Kombinowali, jak mogli, i nic. I powoli im się kończyły opcje…

Zapłacić 100£ za osobę, i lecieć prywatną maszyną za kwadrans. Spróbować coś zrobić z biletami w Manaus.

Przenocować w hotelu, spróbować ponownie jutro, jeszcze raz z biletami, na kolejny, oficjalny lot, popołudniem… stracą cały dzień czasu.

A ryzyko było wszędzie.

***

Koniec końców, postanowili lecieć od razu. A więc 100£ na łeb, i fruuu do Manaus prywatną maszyną, a tam najwyżej na lotnisku, znowu spróbują bilety od Blooma odsprzedać…

Lot trwał 6h, i nie było żadnych problemów. Co prawda, maszyna była towarowa, ale nie było problemu ze znalezieniem sobie miejsca w ładowni. Trochę zimno też było, jednak koniec końców, dało się przeżyć…







Manaus, Brazylia.
25 czerwiec, 1930 rok.
Środa, 22 wieczorem.

Dobrze, że lądowano na oświetlonym lotnisku… inaczej by się rozbili. No i w sumie byli ostatnim samolotem tego dnia.

Na samym lotnisku zaś, bardzo nerwowa pani urzędnik, pakująca właśnie rzeczy, by iść do domu, również kręciła nosem na temat biletów.

Próbował Daniel… nic. Ebenezer… trochę zmiękła, ale nadal nie. Mathew, John, Sarah… nope, nope, nope. Dopiero gdy Iris wzięła ją na swoje kalectwo… "No dobrze, tylko mi już wszyscy dajcie spokój!".

Ale linie lotnicze nie były głupie. Z oryginalnych 180£ zwrócono za bilety 150. Chociaż lepsze to, niż nic? W sumie każdy był do przodu o 50£. Heh, dobra, to teraz do portu?

***

Statku oczywiście już dawno nie było.

Bloom na odległość nic nie załatwił, do samej łajby nie dało się dodzwonić… był statek, i ni ma. Odpłynął, jak miał odpłynąć. Chociaż ponoć czekali godzinę dłużej?


Powoli robiło się ciemno, a oni znowu zaczynali zgrzytać zębami… port był dosyć ciemny, i pusty.

Najpierw zaczepiła ich prostytutka

….

A kilka minut później trzech drabów z małymi nożami. Ale na widok wieeelu pistoletów, trio wybałuszyło oczy, i zwiali.

~
Ale w sumie w porcie były dwie niewielkie łajby. Jedną rozładowywano… nie, nie wypływali aż do następnego dnia, i nie, nie zabierali pasażerów.

Drugą łajbę, wyglądająca jak siedem nieszczęść, zaś załadowywano… kręciło się tam kilku roboli, noszących worki i skrzynie, i ze dwóch gości, wszystkiego doglądających.


Jeden czarnoskóry, z czapką marynarską, i rewolwerem przy pasie, wyglądający chyba na kogoś ważniejszego… może sam kapitan?? I drugi, trochę młodszy, ale także wyraźnie pilnujący załadunku, nim sam w nim uczestniczący.






***
Komentarze za chwilę.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 01-11-2022 o 19:21.
Buka jest offline  
Stary 04-11-2022, 21:24   #67
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
&Jenny

Usadowienie się w ładowni samolotu musieli rozpocząć od Iris, jeszcze leczącą swoje rany, która musiała mieć najdogodniejsze miejsce. Miejsce tuż obok niej zajął Daniel, który zadeklarował się dopilnować, by w razie potrzeby utrzymać detektyw w stabilnej pozycji. Kawałek dalej, przy świecącej lampie jarzeniowej, usiadł Ebenezer. Miejsce zdawało się być idealne do studiowania Biblii, po ciężkiej dla niego w przeżycia podróży statkiem. Gdzieś niedaleko pastora przysiadł się John.

Tak się złożyło, że kawałek dalej, za kilkoma skrzyniami, znalazło się trochę wolnego miejsca, gdzie mogli usiąść obok siebie Sarah i Mathew. Ta pierwsza, ponownie ubrana w strój, w którym zaprezentowała się na pierwszym spotkaniu u profesora Blooma. Rzeczywiście wyjątkowy. Nie da się zaprzeczyć, że strój był wyjątkowy, niby zakrywał wszystko, jednocześnie eksponował. Niby nie stanowił popisu wyjątkowej swobody, ale sprawiał, że wyobraźnia męska pracowała widząc kobietę młodą, bezpruderyjną, emanującą seksapilem. Reporter siedząc przy niej był sobą, po prostu kimś, kto pewnie nie wyróżniałby się w tłumie podróżników, lordów, czy lokajów. On sam miał po prostu pod płaszczem proste zielone spodnie, białą koszulkę polo oraz podobnej barwy bawełnianą kamizelę z ozdobną morskiej barwy obwódką. Nie było sensu ubierać garnituru. Zaś na podróżne ubranie safari jeszcze zbyt wcześnie. Kto wie bowiem, czy w Manaus nie będą musieli spędzić jakiegoś czasu w hotelowych pokojach oczekując na jakiś transportowy statek.

Na skrzynkach reporter ułożył płaszcz, żeby wygodnie sobie usiąść oraz żeby nie wbiła się jakaś drzazga w tyłek. Skrzynki bowiem były zwykłymi, transportowymi paczkami na gwoździe czy inne coś.
- Cóż, czasem nie wszystko się udaje według planu - zagadnął kobietę reporter. - Ale wyszliśmy cało, to chyba najistotniejsze.
- My tak… - Westchnęła Sarah na wspomnienie Taviona, również przez chwilę pomyślała o Iris, ale akurat o nią nie miała obaw, że zaraz nie będzie widać, że cokolwiek się jej stało. - Nie wszystkim innym się udało. Ale kto mógłby pomyśleć, że po tak sielankowym rozpoczęciu podróży, stanie się coś tak… strasznego.
- Myślisz o księciu, o twojej towarzyszce z pokoju, czy o naszym niedoszłym kompanie Tavionie? - spytał poważnie. - Nikt się nie spodziewał, ale jako nastolatek byłem na wojnie w Belgii… - powiedział, jakby to wyjaśniało jego zachowanie. I chyba wyjaśniało, pewnie stracił wielu znajomych oraz nie wiadomo, czy sam nie oberwał. - Czy o wszystkich, którzy nie przypłynęli cali co Caracas?
- Myślę przede wszystkim o Tavionie… chociaż nie znałam go zbyt dobrze, tak miał być jednym z nas. - Na chwilę się zastanowiła. - Jasne, że wszystkich żal, którzy nie dopłynęli, ale jako lekarka też muszę mieć do śmierci… nieco inny stosunek. Najbardziej mi przykro z powodu znajomych, kompanów.
- Stanowczo chwila ta nie była najlepsza - przyznał. - Nie… żal mi go oraz innych. Iris także, bo oberwała mocno, ale to silna babka. Niesamowicie szybko się kuruje. Ale wiesz, nie rozmawiajmy o smutnych rzeczach. Owszem, było źle, ale kto wie, co na nas szykuje Amazonia? - mówiąc owe słowa wyraźnie zaznaczał swoją ekscytację. - Byłem tutaj już kiedyś. Nawet kilka razy. To kraina tajemnic, niepewności oraz piękna. Cieszę się, że pewnie ujrzę ją ponownie. Cieszę się, że również ty ją ujrzysz. Zobaczysz widok, któremu nie równa się nawet dżungla afrykańska.
- Och, przez te całe wydarzenia ze statku, a później zmartwienie tym, że czas nam ucieka, żeby odnaleźć Evelyn, aż zapomniałam o tym, że… pierwszy raz jestem na tym kontynencie… - Szeroko otwarła oczy Sarah, jakby rzeczywiście zdziwiona tym odkryciem. - Tyle potrafi nas minąć, jeśli pochłaniają nas inne sprawy… Pewnie w samym Caracas było wiele ciekawego do zobaczenia… - Z lekkim żalem w głosie powiedziała to lekarka.
- W Caracas wcześniej nie byłem, ale czytałem, że to bogate miasto, aczkolwiek głównie nastawione na wydobycie ropy oraz przemysł naftowy. Pewnie faktycznie ładne, ale Manaus, cóż, szczerze mówiąc nie jest wspaniałe. Wspaniała w Brazylii jest przyroda. Kiedy będziemy płynąć statkiem, obserwuj brzegi rzeki, ale jakiej rzeki. Nie Tamizy, którą można przepłynąć ot tak powiedzmy łódką. Amazonka ma czasami mile szerokości. Jest wielka, wypełniona dziwnymi, niebezpiecznymi stworzeniami. Ale brzeg, owa soczysta zieleń, która przez częste opady wydaje się wręcz kapać żywotnością. Gigantyczne ilości ptaków, które wydają swoje okrzyki, ryki jaguarów, papugi barwne, ale też choćby węże oraz niebezpieczne owady. Powiadają, że podróżując przez Amazonię dwa dni właśnie są najpiękniejsze podczas podróży: pierwszy oraz ten, kiedy dżunglę się opuszcza. Chcę wierzyć, że opuścimy ją razem z twoją przyjaciółką, bo znałyście się dobrze? - spytał przypominając sobie rozmowę na pokojach pałacu Blooma.
- Brzmi cudownie… aż trochę chciałabym, by móc się w pełni skupić na tych widokach od razu, ale właśnie… Evelyn jest póki co najważniejsza. Chodziłam z nią do jednej klasy, przyjaźniłyśmy się. Może ostatnio nasz kontakt był coraz rzadszy, pewnie znasz to lepiej ode mnie, że drogi z dawnymi znajomymi mocno się rozchodzą i uniemożliwiają ciągły kontakt. Ale myślę, że… kiedy się spotkamy, jak już opadną pierwsze emocje i będzie cała, zdrowa, to… poczujemy się, jak za dawnych lat. Taką mam nadzieję. - Sarah spojrzała w stronę Mathew. - A ty bardziej znasz się z jej ojcem?
- Chyba wspominałem o tym, a może nie… - zastanowił się chwilę. - Nie znałem ani jej, ani jej ojca. Cały pobyt mój tutaj stanowi trochę fart, wybryk losu… - westchnął chwilę wracając ku swojej przeszłości. - Byłem lokajem oraz ochroniarzem swojego lorda. Pryncypał uwielbiał przemierzać przestrzenie dzikich krain, szczególnie na terenie Ameryki Południowej. Towarzysząc mu zwiedziłem spory kawałek kontynentu, ale po jakimś czasie lord musiał się zająć rodzinną firmą, wrócił do Anglii, gdzie nie potrzebował moich usług. Szczęśliwie przy okazji wędrówek zacząłem co nieco pisać jakieś listy, artykuły etc. Wysyłałem na łamy rozmaitych pism. Po tym więc, kiedy lord podziękował mi, udałem się do redakcji “Spectatora”. Wyobraź sobie, jakie było moje zdziwienie, że najpierw stanowczo usłyszałem: nie, ale kiedy naczelny dowiedział się, że znam Brazylię, stwierdził, że mnie przyjmie, jeśli udam się do profesora Blooma oraz ruszę na wyprawę. Profesor wprawdzie prosił jego, ale wiesz, przypuszczam, że naczelny nie czuł aż takiego obowiązku wsparcia profesora, chociaż pewnie Bloom sobie tak wyobrażał. Przyjąłem ofertę i jestem, pomimo braku bezpośrednich powiązań - reporter skreślił paroma zdaniami swoją historię. - A ty, podobno też wyjeżdżałaś poza Europę? - spytał licząc na to, że kobieta się nieco otworzy oraz opowie coś wyjątkowo ciekawego.
- Tak, jeszcze jako studentka, byłam na misji humanitarnej w Kenii. Zaprosiła mnie tam jedna z profesor na mojej uczelni, a co więcej, okazało się, że niedaleko swoje poszukiwania prowadził też profesor Bloom. Oboje się znali wcześniej, więc pewnie nie był to przypadek. Nawet na jakiś czas mogłam brać udział w pracach profesora, choć w swojej roli, jako lek… medyczka. - Zamyśliła się na chwilę Sarah. - Właśnie profesor Bloom imponował mi tym zwiedzaniem świata, poznawaniem kultur… Gdy bywałam w ich domu, u Evelyn, mogłam tam poznać choćby namiastkę tego, co on sam widział, a później i sama jego córka. No i wtedy, w Afryce, miałam do tego trochę okazji, tak i mam teraz. Chociaż wtedy, moja rola była czysto medyczna, teraz, w naszej małej grupie, mam nieco większe obawy…

Reporter zastanawiał się, jak właściwie rozwinęła się dyskusja pomiędzy nimi. Wszak nigdy wcześniej ze sobą nie rozmawiali, tymczasem zaś gaworzyli jak para starych znajomych, którzy się nie wiedzieli czas jakiś oraz chcą jak najszybciej wypełnić owe luki opowieścią.
- Szczerze mówiąc podziwiam cię - powiedział spokojnie gubiąc na moment surowy wyraz twarzy. - Jesteś kimś, kto pomaga innymi, wiele razy doświadczałem tej pomocy twoich kolegów po fachu. Widząc moje ciało zobaczyłabyś historię… nieważne, po prostu zdarzało mi się nieraz mocno oberwać… nieistotne wszak, kiedyś było i się skończyło szczęśliwie. Ale co do naszej grupy. Owszem Iris jest ranna, ale jak mi się wydaje, nie zrezygnuje pomimo ran, a ja widząc jej determinację nawet nie potrafiłbym zaproponować, żeby pozostała. Inni natomiast są cali i wydaje mi się, że całkiem doświadczeni. Myśliwy chyba, czy podróżnik, żołnierz, tylko pastor, ale ponoć zanim zszedł na ścieżkę kleryczną był twardzielem. Obawiam się jednak również - przyznał - że czegoś nie przewidzimy, że nie przypilnujemy, że nie spojrzymy na coś bystro. Póki co przypadek pokrzyżował nam plany, zaś nasza grupa, choć niezła… generalnie, musimy mieć farta, żeby wyciągnąć Evelyn oraz powrócić, wiele szczęścia.
- Obawiam się, że bez Iris, tym bardziej nie mielibyśmy tam czego szukać, więc i nam powinno zależeć na tym, żeby dalej z nami podróżowała. Poza tym, częściowo łapiemy już jakieś zgranie, ja sama właśnie z Iris, czy z Johnem, dogaduję się całkiem nieźle i przyznam, że choć dotychczas… jakoś nie mieliśmy do tego zbytnio okazji, również z tobą czuję, jakby zawiązywała się przyjacielska relacja… - Jakby na potwierdzenie tych słów, Sarah przysunęła się trochę bliżej do Mathew, choć zaraz, zgodnie z prawdą, dodała. - Trochę zimno się robi… Ale wracając do tematu, myślisz z doświadczenia, że w takich sytuacjach dość łatwo tworzą się między nami więzi przez świadomość wspólnego celu, czy… tak po prostu wychodzi, że jesteśmy jakoś dopasowani do siebie?

Objął ją ręką.
- Jesteśmy na kilku tysiącach, a ten aeroplan chyba nie należy do najlepiej przystosowanych pasażersko. Będzie cieplej - ułożył dłoń na ramieniu kobiety lekko przytulając ją. - Ale dopasowani… Sarah, czytałem faktycznie mądre zdanie, że jeden dzień wspólny w niebezpieczeństwie, to jak rok zwyczajnej znajomości. A my już mieliśmy kłopoty, sama wiesz, wspólne niebezpieczeństwa łączą. Tylko tyle, ale przy okazji aż tyle właśnie. Nie jesteśmy dopasowani, bo sama wiesz, że wybrano nas trochę na zasadzie znajomości osoby. Ile jesteśmy warci, przekonamy się tam. Tylko tam. Ale świetnie, że już się dogadujesz z niektórymi członkami grupy. To się bardzo może przydać. Niestety nie potrafię tak podchodzić do innych, ale liczę na to, że również powoli się zgram z innymi oraz że wszyscy razem ogólnie… a co do Iris. Będziemy musieli zrobić jej lektykę i wynająć tragarzy. Tutaj wielu białych tak się porusza, nawet całkowicie zdrowych.
- Ale ze mną chyba już dobrze się dogadujesz? - Odparła z lekkim uśmiechem Sarah, wygodnie układając się w uścisku Mathew. - A niewiele było do tego potrzeba. Chyba… zwłaszcza po tym, co stało się z Tavionem, w obecnej sytuacji mam wrażenie, że nie ma sensu zbyt długie poznawanie się, budowanie relacji. Wszystko jest przyspieszone, ale nie mam wrażenia, jakby było to coś złego. A ty?
- Tak, nasza rozmowa jest, jak starych przyjaciół, którzy wspólnie zjedli beczkę soli oraz dobrze im się razem rozmawia - przyznał. - Co do relacji… tak, jak rzekłem, 1 dzień jak rok. Więc znamy się co najmniej kilka lat. Całkiem sporo, nieprawdaż? - uśmiechnął się ponownie. Jakoś względnie łatwiej było się uśmiechać poważnemu reporterowi podczas owej rozmowy. - Nasze relacje, całej naszej grupy, są tym cenniejsze, że wszystko jest, wszystko w napięciu, wszyscy pewnie myślimy, jak będzie, jak się stanie, ale wiesz, trzeba wierzyć oraz cieszyć się tym, co mamy. Tak chyba najlepiej? Przynajmniej tak radziłem sobie w okopach. Ciesząc się wszystkimi chwilami. Ech, rozgadałem się… - stwierdził. - Zaczynam filozofować…
- Mówisz, cieszyć się chwilami? - Sarah przez chwilę poważniej spojrzała na Mathew, po czym uśmiechnęła się i mocniej się w niego wtuliła, obracając się nieco, przyciskając się od boku do jego klatki swoimi piersiami. - Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci to? Mi jakoś tak… i cieplej… i przyjemniej…
- Jest… miło, ciepło, przyjemnie. Przyjemniej, niż wcześniej - przyznał czując dotyk miękkości, które nieco nacisnęły na jego klatkę. Przez ubranie, przez materiały, ale czuł jej ciało, jej oddech unoszący pierś, jej puls… dziwne, ale odczuwał go, jakby dotykał miejsca, gdzie bije jej serce. - Cieszę się, że cię poznałem, że mogliśmy się spotkać w tak niesamowitym miejscu oraz okolicznościach. “Kto wie, co może drzemać w otchłani czasu” - zacytował fragment “Don Carlosa” Schillera. - Kto wie, dokąd nas zaprowadzi nasza amazońska droga… - uśmiechnął się ponownie. - Czy wiesz, że niedawno w Amazonii odkryto wielkie miasto Inków? Któż wie, możemy my coś znajdziemy. Może Evelyn, może tajemnicze miasta, może coś wiele więcej…
- Dla mnie czymś więcej, byłoby to, żebyśmy już wszyscy pozostali, razem z Evelyn, po prostu wrócili cali i zdrowi… - Wtuliła się jeszcze mocniej, ale tym razem jakby bardziej przestraszona, że może być inaczej. - Inne rzeczy… nie mają dla mnie takiego znaczenia, nie mówię, że wcale, ale… nie tylko jako lekarka, ale jako towarzyszka, znajoma, przyjaciółka… boję się przede wszystkim o wasze zdrowie i życie… - Jej dłoń spoczęła na klatce piersiowej Mathew, lekko się do niej przyciskając, być może też lekko drżąc.
Natomiast jego ręka spłynęła z barku kobiety niżej, powoli zsuwając się na łopatkę, plecy… niezwykle wolno. Jednostajnym oraz silnym, przytulającym ruchem, który dodawał otuchy swoją męskością, energią, mocą… Czyżby mógł jej powiedzieć „Będzie OK”, albo „Znajdziemy Evelyn oraz wszyscy wrócimy do cywilizacji na Five o'clock”? Faktycznie, mógłby, ale ona nie była 6 letnim berbeciem, lecz inteligentną kobietą, która niejedno widziała. Ściemnianie nie przyniosłoby ulgi, lecz tylko rozdrażniło, wzbudziło dodatkowy niepokój. Odpowiedział więc szczerze i chyba czuć było ową szczerość wypowiedzi oraz wiarę we własne słowa:
- Byłem w Brazylii wiele razy. Wracałem. Nieraz - westchnął - pokaleczony, głodny, wymęczony, ranny… jednak żywy. Inaczej nie mógłbym cię teraz obejmować w tym chłodzie oferując trochę swojego ciepła, nieprawdaż – dodał z lekkim uśmiechem. - Mój lord miał swoje wady, ale ekspedycje organizował takie, że członkowie ich trzymali się oraz wspierali. My się dopiero tego uczymy, ale już powstają jakieś relacje. Sama wspominałaś… mamy szansę, mamy prawdziwie szansę, że wrócimy i my i twoja przyjaciółka i wiele wspaniałych wspomnień. Kto wie, czy Evelyn nie czeka na nas w jakimś tajemniczym miejscu, gdzie prastare budowle uśmiechają się do archeologów, którzy pragną uzyskać wiedzę ludów sprzed eonów. Pomyśl, ile piękna można zobaczyć… wspaniałe wodospady, pod którymi można się kąpać niczym pod najlepszym prysznicem, drzewa ocieniające lepiej niż parasol Knirpsa – wymienił znaną markę, zaś jego dłoń zawędrowała ponownie ciut niżej w okolice kobiecej talii tuż nad biodrem – trawy, które są delikatniejsze aniżeli jedwabna pościel, a jeśli będzie niebezpieczeństwo jakieś, to jak wspaniałe będą te chwile, kiedy już je pokonamy? A jeśli ty będziesz potrzebowała pomocy, wsparcia, ratunku. Jeśli ktokolwiek, oczywiście – uzupełnił – to bądź pewna, że już tam śpieszę. I pewnie nie tylko ja. Nie jestem bardzo otwartą osobą – aha, nagle uświadomił sobie, że przy niej jest – ale dobrze się tutaj czuję. Wierzę w naszą grupę, nawet jeśli zaczęliśmy źle… również wierzę w ciebie, więc spróbuj się nie martwić problemami. Pewnie, że mogą się pojawić, ale wszak spróbujemy je przełamać. Razem - podkreślił. - Oraz nie zrezygnujemy z takiego powodu z niesienia ratunku oraz… wspólnej przygody, nieprawdaż Sarah?
- Oczywiście, że nie… - Prawie szeptem odpowiedziała Sarah, przesuwając swoją główkę coraz bliżej twarzy Mathew, z lekko otwartymi ustami, czujnie na niego patrząc. Tymczasem wcześniej prawie drżąca dłoń, teraz pewnie przesuwała się po jego kamizelce w dół, aż zatrzymała się na brzuchu, prawie już przy pasku spodni. - Cieszy mnie to, że jestem wśród tak doświadczonych, silnych, chętnych do pomocy osób… A także bardzo męskich i przystojnych… - Lekko się zaczerwieniła, ale i uśmiechnęła. - Wiesz, wspaniałe wspomnienia nie muszą powstawać tylko w pięknych, przyjemnych miejscach… - Jej twarz przysunęła się jeszcze bliżej, lekko rozwarte usta Joyce były tuż przy tych od Mathew… ale jakby czekała także na jego krok, nie chciała wyłącznie sama doprowadzić do ich zetknięcia.

Męskich, przystojnych… albo raczej pięknych, kobiecych… reporter czuł na swoim ciele lekki dreszczyk wywoływany przesuwającą się dłonią kobiety. Mróweczki przyjemności, radości, podniecenia, pełne emocji, niosące wyjątkowe coś, czego nie można było wyrazić prostymi słowami. Zresztą nie słowa, ale czyny. Jego dłoń spoczywała już na jej zaokrągleniu biodra, przyciągając do siebie ciepłe kobiece piękno. Jej dłoń spoczywała tuż nad paskiem zielonych spodni… kilka cali poniżej i znalazłaby się wprost na jego pobudzonej męskości. Już przed chwilką czuł, jak męska energia, poruszona wpływem kobiecego wdzięku Sarah, zaczęła coraz mocniej wpływać na jego ciało. Wspomniane dreszczyki, uczucie pragnienia, żeby porwać ją w ramiona oraz spić nektar jej ust, potem zaś kochać się aż do utraty przytomności w wirującym splocie ciał. Piękne, ale nie dwa metry od reszty ekipy siedzącej przed nimi. Pragnął jej, pragnął coraz bardziej, zaś fala męskiego uniesienia coraz mocniej unosiła jego ptaka, który zaczął napierać od wewnątrz na materiał spodni. Reporter nie wiedział, czy Sarah to zauważyła, bo właśnie w tej chwili jego usta odpowiedziały na zachętę jej warg. Przez chwilę ich spojrzenia spotkały się, potem zaś ich tropem podążyły usta…


Przymknięte powieki zamieniły spojrzenie na odczucie. Pocałunek. Wargi, które spotkały się najpierw lekko, delikatnie, tak jakby niepewnie. Jakby muśnięcie motylich skrzydeł.

Jej wargi, przeleciało mu przez myśl. Miękkie, miększe niż myślałem... Ciepłe, promieniujące seksapilem, ich dotyk elektryzował oraz działał niczym magnes. Yang przyciągało jin. Bieguny odmienne jakże, ale też dopełniające się, nieistniejące bez siebie. Żądające bliskości, połączenia, absolutnej wspólnoty. Parte owymi pierwotnymi odruchami człowieczeństwa wargi połączyły się mocniej, gwałtowniej, wręcz wpiły w siebie, wsparte przyciągającymi się dłońmi. Połączyły, pieściły, dotykały gwałtownie całując namiętnie. Przerywając na mikrosekundę oraz ponownie całując aż do utraty tchu, a potem po wzięciu oddechu jeszcze mocniej. Czując swój dotyk, zapach, smak… języki obydwojga musnęły się, ale już nie czekając, jak poprzednio wargi, splotły swoje końcówki w gwałtownej pieszczocie.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 04-11-2022 o 21:38.
Kelly jest offline  
Stary 04-11-2022, 21:33   #68
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
&Kelly

Sarah wciąż pragnęła więcej, zaznawać coraz bardziej promieniującej przyjemności ustami, językiem, przylegającym do mężczyzny ciałem, lekko drżącym, ale tym razem z podniecenia w tej cudownej chwili. Męski dotyk, zapach, pewność siebie, doświadczenie, ale i dające się wyczuć jego pożądanie jej ciała...

Nie był to pocałunek, na którym można było się zatrzymać. Przesączony był erotyzmem, namiętnością, pragnieniem. Jej dłoń w końcu pomknęła na jego męskość, ścisnęła ją, a Mathew mógłby poprzysiąc, że mimo połączenia się swoimi ustami i językami, kobieta mruknęła z zadowolenia, czując tamtejszą twardość i rozmiar. Rozpoczęła masaż przez materiał spodni, powierzchnią dłoni delikatnie ugniatając jego pobudzonego penisa, przez całą jego możliwą do dotknięcia powierzchnię. Jej rozpalone ciało ochoczo ocierało się o mężczyznę, chętnie poddawało się dotykowi jego dłoni, w każdym zakamarku, jakiego chciał sięgnąć.

Wystarczy wyobrazić sobie scenę. Wielosilnikowy samolot, bardziej przystosowany chyba do wożenia towarów, niżeli pasażerów. Chłód przebijający się przez mikroszczeliny powodujący niezły przeciąg. Warkotliwy odgłos silników, który sprawiał, iż słychać było tylko głośniejsze słowa, zaś cichsze jęki raz gwałtowne oddechy tonęły w hałasie motorów. Ale też… kilkoro pasażerów siedzących na starych fotelach, pewnie wymontowanych przy okazji rozbiórki jakiegoś autokaru oraz ileś poukładanych względnie skrzynek, jakieś dwa trzy metry za owymi pasażerami. Na skrzynkach zaś, odzieleni wyłącznie paroma pakami od reszty, razem ONI. Praktycznie tuż za resztą znajomych, zaczynający coraz mocniej dobierać się do siebie. Ciekawe co byłoby, gdyby któryś z pozostałych członków drużyny wstał oraz obrócił w tym czasie głowę patrząc do tyłu?

- Ach – wyrwało mu się kiedy dotknęła jego prężącego się niczym wąż pod spodniami oręża. Jej dłoń naciskała go, gładziła powodując, że przy podbrzuszu mężczyzny zaczynała buzować coraz większa energia. Potężna, wręcz zdająca się chcieć rozerwać materiał spodni, napierająca coraz gwałtowniej, co powodowało wręcz ból niemalże prawdziwy! Co oni robili? Co oni kurwa robili tuż pod nosem innych? Zaprzestać tego jednak absolutnie nie mogli. Nie w takiej chwili! Nie teraz, nie w tym momencie, kiedy ona zajmowała się nim, kiedy ich wargi spajały się, zaś języki splatały, kiedy dłoń mężczyzny uniosła się nieco z jej biodra oraz przesunęła do góry, obejmując jeszcze głębiej, otaczając mocniej, sięgając wreszcie piersi. Skórzany gorset, który miała na sobie tylko podkreślał, uwypuklał ich wielkość. Taki gorset nie był tradycyjnym strojem dam od wielu lat, ale Sarah miała swoje upodobania, co mężczyzna skrzętnie wykorzystał, kładąc dłoń na prawy cycuszek oraz uściskując go lekko. Uniósł go nieco przez materiał sukni, ścisnął mocniej szukając zaokrąglenia sutka, który pobudzony mógł się zaznaczyć na materiale.

- Ach – ponownie gwałtownie wciągnął powietrze skryte odgłosem pracujących silników. Nie uprawiali seksu! Nie! Jego męskość nie wnikała w głębiny jej ciała przebijając się przez delikatne płatki kobiecego kwiatu. Nie, nie robili tego, a przecież to uczucie, którego doświadczał było cudowne, znacznie cudowniejsze niż wiele innych chwil zakończonych spełnieniem. Ona działała na niego w tej chwili niczym płachta torreadora na byka, który pragnął w nią trafić, wejść swoim rogiem w ciało oraz bóść, bóść mocniej i mocniej. I po kiego grzyba tam siedziała reszta? Że też nie ma tu jakiegoś, kurczę, czegokolwiek gdzie mogliby się zamknąć oraz oddać sobie bez patrzenia na innych, bez ograniczeń, bez niczego. Jego ręka sama przywierała do jej piersi, sama się nią zajmowała , sama wreszcie…
Jasny skurczybyk. Jej ręka była magnetyczna. Penis rozsadzający spodnie wręcz bolał. Zaraz, zaraz wystrzelę, jeszcze trochę…. Zajmie się mną tak jeszcze chwilę… Wiedział, że jego wytryski są obfite, że strzelają tysiącami, milionami maleńkich pocisków… całowali się, całowali ciągle mocno oraz gwałtownie, kiedy jego wargi oderwały się od kobiecych, poddających się męskiej energii ust. Powędrowały do jej ucha. Ucałował je pieszczotliwie. Wargami leciutko pociągnął końcówkę małżowiny, pieszczotliwie oraz podniecająco…

- Sarah… - wyszeptał całując jej ucho. – Sarah, jeszcze chwilę a wystrzelę, wystrzelę, a chcę, chcę nasz pierwszy raz zrobić w tobie, piękna i najpiękniejsza… - szeptał nie przerywając całowania ucha.
- Oj, hihi… - Zachichotała niewinnie Joyce na te słowa, zdejmując rękę z jego krocza, przerywając swój ruch i powoli odstępując głową od ust Mathew, dodała. - Oj, to nie możemy dopuścić, żeby to się wydostało wszędzie dookoła… Mam pomysł. - Uśmiechnęła się i oblizała sobie wargi, po czym skierowała głowę w dół ciała mężczyzny, aż znalazła się przy jego kroczu. Tam, kontrolnie spojrzała, czy czasem nie jest bezpośrednio widoczna dla reszty, ale właśnie tam były skrzynie, oddzielające ich od reszty, więc pochylonej nikt nie powinien jej zauważyć. Uśmiechnęłą się szeroko i rozpięła rozporek, gdzie już przez bokserki próbował wystrzelić cudownie naprężony penis. Sarah delikatnie pocałowała go, powodujac dreszcz całego męskiego ciała, po czym znów sięgnęła dłonią, by wydostać go także z bokserek. Przez moment redaktor poczuł ból, bowiem trudnym zadaniem nawet dla zwinnych rąk lekarki, było wydostanie sporego ptaka, ale gdy w końcu się to udało, przez sekundę zobaczył zachwyt w oczach Joyce, ale już po sekundzie zatopiła na nim swoje usta, przesuwając w górę i dół, jednocześnie drażniąc go dodatkowo języczkiem. On zaś przez pierwszą chwilę, czuł zaskoczenie, niepewność, aż wreszcie oszałamiające uderzenie przyjemności, która wręcz obezwładniła jego ciało. Teraz, mając jego męskość w swych ustach panowała nad nim, kierowała, wywoływała najgorętsze emocje tak pochłaniając to co miał pomiędzy nogami. Zresztą faktycznie nie miał się czego wstydzić. Może nie dorównywał Murzynom, których widział kiedy podczas służby na froncie, ale jego ptak przypominał solidnego jastrzębia, nie wróbelka. Wyskakiwał z gąszcza włosów, twardy, wyprostowany niczym pała ciemnobeżowej barwy, ciemniejszej niźli reszta skóry, czasami tylko poprzecinanej sinymi żyłkami, które tworzyły karbki na gładkiej skórze sprężonego członka. Zaś na końcu, niczym ptasi dziób, pyszniła się główka męskości, znacznie większa, znacznie szersza i dostarczająca maksimum przyjemności, kiedy wzięła ją swoimi ustami.

- Mchrrrr… ach… - wyrwało mu się, a ona spojrzała w jego stronę, na chwilę unosząc usta znad jego członka, wystawiając język i liżąc go wzdłuż. Wszystko to czyniła z ewidentnie zadowoloną miną, radując się z tego, jaką obecnie sprawia mu przyjemność. Zaraz jednak nabrała trochę ślinki w ustach i delikatnie, po języczku skierowała ją na jego penisa, by znów objąć go ustami. Po bardziej nawilżonym okazie, zaczęła teraz poruszać jeszcze szybciej, dość dziko, tym bardziej, iż niespodziewanie uczuła na swojej głowie męskie dłonie, naciskające ją, by coraz bardziej, coraz mocniej, coraz głębiej wrazić ów oręż w jej gardło. Sarah złapała się mocno z jednej strony jego uda, z drugiej brzucha i poddała się tym ruchom, aż zaczął wydobywać się coraz donośniejszy dźwięk chlupotania i mlaskania, całe szczęście, że przytłumiony dźwiękiem samolotu. On zaś naciskał ją coraz mocniej, tak, że niemal całość wchodziła w nią, głęboko, niemal dławiąc, a jednocześnie dostarczając kolejnej, jeszcze głębszej podniety. Czuł że zacznie szaleć z ekstazy, totalnie. Ona była czystym afrodyzjakiem, istną królową, która powodowała, że jego ciało rozgorączowywało się coraz mocniej, że fale idące od podbrzusza przenikały coraz mocniej wszystko, zaś sama męskość… uczuł gwałtowne sprężenie, takie, znajome, zwiastujące, że jądra buzują, sprężają się, aż wreszcie ładują pociski.
- Och - jęknął, ale zaraz przytłumił głos. Twardy penis na moment jakby stwardniał jeszcze bardziej, jego dłonie pchnęły jej twarz jeszcze mocniej. - Och… - twardy korzeń gwałtownie wystrzelił gęstym, jasno-sinym sokiem, prosto w nią, a potem kolejny raz, kolejny…

Jej głowa powoli podnosiła się w górę, gdy ciągle kolejne fale wypełniały jej gardło i buzię. W końcu podniosła się całkowicie znad delikatnie już ejakulującego penisa, z zamkniętą, wypełnioną buzią. Jakby lekko kaszlnęła, odbiło jej się, ale mimo to, utrzymała całość w środku. Wtedy, jej usta poruszyły się, jakby… wzięła porządny łyk i rzeczywiście tak było, bo zaraz w jej półotwartej buzi, Mathew nie dostrzegł już prawie w ogóle wypełniającego je chwilę wcześniej nasienia. Przez chwilę łapała oddech, po mocno intensywnym momencie, odbierającym jej oddech, ale zaraz jeszcze zerknęła na resztkę spermy, jaka wydobyła się z imponującego, lśniącego teraz ptaka i paluszkiem zgrabnie to zgarnęła i włożyła do buzi, po czym opadła znów u boku mężczyzny, lekko się w niego wtulając. Przytulał ją, swoją namiętną, wyuzdaną w ten najlepszy sposób, kochankę. Obejmował odpoczywając oraz czując powoli zanikające fale przyjemności. Następowało szczególnie słodkie odprężenie, przynajmniej przez chwilę, bo mężczyzna nie był kołkiem od płotu, który coś weźmie, gdy się na niego nadzieją. Lubił aktywność i teraz trafił na prawdziwą iskierkę energii.
- Jesteś niesamowita, niesamowita - wyszeptał. - Pragnę cię i pragnę tego… - jego przytulająca ją ręka spacerem zeszła ku sukni kobiety. Przemieszczała się poprzez brąz gorsetu, później nieco niżej ku okrytej materią sukni intymności. Przesuwał dłoń po jej pasie, coraz później niżej, sięgając do zgrabnych nóg. Dłoń zaczęła podciągać jej suknię, okładając ją na udach kobiety. Była tak uszyta, że spokojnie rozchodziła się na boki pokazując eleganckie majteczki. Spojrzał jeszcze na nią, na jej twarz, czy nie zobaczy sprzeciwu. Ale nie… wyrażała coś wręcz przeciwnego, zwłaszcza w jej oczach widział chęć do kontynuowania. Powoli wjechał opuszkami palców na jedwabisty materiał majtek. Przesuwał dłonią, ku wypukłości jej kobiecego pagórka czując miękkość oraz kryjący się pod cienkim materiałem leciutki meszek intymności.

Czuł tam już wilgoć, przyjemne ciepło, lekkie nabrzmienie. A także jej ruch, bowiem całe jej łono lekko drgało pod dotykiem jego silnej, męskiej, ale i czułej dłoni. A ona już na ten dotyk przez materiał, sapała mu będąc niedaleko ucha. Fakt, że tylko on mógł to dosłyszeć przy ogólnym hałasie, tylko potęgował przyjemność, jaką sprawiało zadowalanie swojej kochanki. Sarah złapała się za pierś i sama zaczęła ją sobie dodatkowo ściskać, gładzić, podszczypywać w okolicy sutka. Cała była mocno rozpalona, chętna na pieszczoty. A te nadchodziły. Skoro bowiem osłaniały ich skrzynie… Mężczyzna pochylił się oraz silnym ruchem zaczął ściągać majtki Sarah. Póki co, jeszcze osłaniały jej kwiat, ale najpierw zaczęły odkrywać jej wzgórek, delikatną smugę intymnego meszku, owych fikuśnie zakręconych włosków, które niczym strzałka prowadziły ku największej tajemnicy człowieczego rodzaju. Majtki spływały na biodra, uda, wreszcie kolana, łydki, aż znalazły się na dole. Wreszcie zdjęte i ułożone obok niczym nie ograniczały pozycji. Mężczyzna przyklęknął, po czym powoli zaczął całować jej nogi. Najpierw przy biodrach, które zostały właśnie objawione męskiemu wejrzeniu. Potem uda, silne, smukłe… pochylając się coraz mocniej, całując coraz głębiej przyklęknął. Całował znowu, ale podniósł się nagle składając głęboki całus na jej ustach. Przez chwilę celebrował go, momencik później przerwał pocałunek. Uśmiechnął się, kobieta zaś mogła wyobrazić sobie, ku jakiemu celowi zmierzały obecnie jego rozgorączkowane wargi.

Niesamowita rozkosz towarzyszyła Sarah, gdy mężczyzna bardzo czule i przyjemnie odwzajemniał to, co przed chwilą ona zapewniła jemu. Czuć było, że i on był wprawny w tych kwestiach, cały czas wiedział, co robić, by tylko dopełniać błogi stan kobiety, która nim jeszcze nawet zatopił się w jej najbardziej intymnym miejscu, już była tam niezwykle wilgotna, a jej łechtaczka nabrzmiała. Czuła się przy Mathew doceniona, bezpieczna, traktowana na równi, co nie było przecież zasadą. Jej dłoń spoczęła na jego głowie, ale nie dociskała jej do swego krocza, a gładziła jego włosy swoimi zwinnymi paluszkami. Chociaż pewnie tego nie potrzebował, chciała dodatkowo dać mu znać, że bardzo jej się podoba to, co jej teraz robił… że może zrobić z jej rozpaloną cipką, na co tylko teraz ma ochotę…

Jakże przemyślaną istotą jest człowiek. Od tysięcy pokoleń mężczyźni i kobiety kochają się i uprawiają seks. Wszak znają się niczym łyse konie. Znają swoje cielesne przymioty, postrzegają, czują oraz korzystają ze swoich różnic budowy ciała. A jednak… pomimo owej znajomości od wielu epok kobieta nigdy nie nudzi się mężczyźnie, zaś mężczyzna kobiecie. Właśnie tak postrzegał Sarah. I wcześniej, kiedy rozmawiali, całowali się, kiedy ustami ofiarowała mu rozkosz, i teraz, kiedy klęczał pomiędzy jej udami. Chwileczkę temu sam je rozstawił wchodząc w ciasną przestrzeń pomiędzy ich improwizowanym siedzeniami oraz skrzynkami od przodu, które osłaniały ich od potencjalnych spojrzeń towarzyszy, przynajmniej na dole. Ładując się tam zahaczył swoją jasną kamizelą o jakiś gwóźdź rozdzierając ją na środku pleców, ale nie ruszyło go to. Towarzysze wyprawy również wydawali się być nie metry za skrzynkami, ale tysiące kilometrów. Kij tam!

Przysunął nieco jej biodra na skraj improwizowanego siedzenia. Jej kwiat był tuż obok. Rozstawione szeroko nogi Sarah ukazywały kobiecość w największej krasie. Była piękna. Wygolona gładko na bokach uwidaczniała każdy, najmniejszy fragmencik skóry, zaś niewielka wstążeczka włosków na wenusjańskim wzgórku tylko podkreślała kobiece piękno. Zwężający się pasek meszku kierował męskie spojrzenie ku ślicznej intymności. Kompletnie odsłoniętej, lekko nabrzmiałej, zroszonej intymnymi sokami… wystawionej na jego działania niczym kwiat na owada, który zatapia w nim swoje żądełko. Pierwszym żądełkiem Mathew były usta, zaś pocałunek pierwszym zbliżeniem. Jej cipka stanowiła wrota sezamu, zaś pocałunek był kluczem otwierającym krainę przyjemności tak wielkiej, jak sama dżungla, nad którą lecieli właśnie. Uwielbiał to zbliżenie swoimi wargami, które pozwalała na wykorzystanie wszystkich zmysłów:
- widział ją, jej intymność, każdy z delikatnie rozchylających się płateczków oraz każdą kropelkę intymnego soczku wychylającą się z jej tajemniczego wnętrza,
- słyszał ją, każde jej przytłumione westchnienie, każdy oddech przenikający jej pierś,
- czuł jej aromat, zapach kobiecości, który pobudzał do działania atakując męski nos niczym afrodyzjak,
- smakował ją, te lekko słodkie i lekko słone kropelki wypływały ze wspaniałego wnętrza pochwy. Były na jego języku teraz tak, jak przed chwilą jego nasienie w jej gardle. Brał je na język pieszczotliwie ściągając kropelkę po kropelce końcówką języka, rozkoszował się ich aromatycznym smakiem, który kojarzył mu się z morzem oraz plażą, a potem połykał je niczym najlepszy kawior,
- dotykał ją wyczuwając każdy ruch. Jego usta drżały tak samo jak jej ciało, które przystosowywało się do jego ruchów.

Przez chwilę cieszył się nią, niczym koneser wystawną ucztą smakując wszystkim oraz ofiarując jej przedsmak przyjemności, gdy po chwili zaczął nieco intensywniejszą zabawę. Leciutkie muśnięcia ust oraz języka stanowiły rozgrzewkę przed mocniejszym wejściem. Teraz jego wargi zaczęły pieścić jej płateczki znacznie mocniej. Całowały je, chwytały leciutko pociągając oraz otwierając jeszcze bardziej słodką tajemnicę. Każdy płateczek miał swoją chwilę, moment swojej uwagi, chwilę pieszczot męskimi wargami, a potem jeszcze bardziej włączył się język.
- Jesteś smaczna, Sarah - wyszeptał cicho spijając łapczywie intymne soczki.

Chwileczkę jakby pozwolił jej opanować się, przerywając momencik pieszczotę. Jednakże tylko chwilkę. Głęboko wciągnął powietrze, później jeszcze raz, aż nagle ponownie wtulił usta w jej kobiece piękno. Puls gwałtownie przyśpieszył. Znowu język błysnął swoją pełną energii giętkością. Wszedł pomiędzy intymne wargi Sarah, przemierzając jej ciemnowiśniowy wąwozik. Intensywnie, baaaa mocarnie wręcz. Góra, dół, góra, dół. Aż od miejsca, gdzie rozpoczynała się pełna przyjemności droga ku wnętrzu jej kobiecości, aż do góry, gdzie wszystkie płateczki jakby splatały się w jeden węzełek. Właśnie te dwa miejsca atakował teraz najbardziej. Był napalony. Gdyby ktoś obejrzał jego męskość, zobaczyłby ponownie wyprostowany pal, nawet bez czyichkolwiek pieszczot. Ale teraz złożył swoje potrzeby na boku. Sarah była nr 1, była królową, cesarzową wymagającą całkowitej uwagi.

Pobudzony mężczyzna zaś czuł się niczym heros biorąc jej ciało swoimi ustami. Owo wspaniałe miejsce, gdzie skupiały się bodźce przyjemności był głównym celem. Jego język uderzał lekko to miejsce raz po raz. Wargi starały się je również pieścić, całować, wciągać, ale przede wszystkim królował język. Liżący, pieszczący, podrażniający słodycz kobiecej natury, kłujący koncóweczką aż do szalonego uniesienia. A potem nagle zostawiający na chwilę to miejsce sprawiając, że jej podniecenie malało nieco tworząc długi spektakl przyjemności. Zaś jego język w tym czasie wkradał się we wnętrze cipki, w sam początek pochwy tak, jak mógł najdłużej oraz tam bawił się nią. Pieścił, spijał, próbował się wśliznąć… A później znowu wracał pieszcząc łechtaczkę. Tak na zmianę, raz po raz, żeby budować pulsującą rozkoszą przyjemność, tworząc orgazmiczny gigant. Aż wreszcie, kiedy już czuł, że ona dochodzi, zaś on sam jest napalony niczym szaleniec, usta już przywarły wyłącznie do łechtaczki, język pieścił tylko ją, zaś do pochwy, mogła poczuć, wszedł jego palec… kolejny jeszcze…


Wskazujący oraz środkowy weszły w nią poruszając się szybko, przesuwając się od wewnętrza strony pochwy po karbkach ścianek pobudzając je, zaskakując wręcz swoja intensywnością, podczas gdy usta już nie chciały popuścić łechtaczce, póki Sarah nie utonie w morzu oszalałej rozkoszy. Ciało Sarah jeszcze bardziej dawało Mathew znać, że sprawia jej olbrzymią przyjemność. Sapanie, drżenie, skurcze, falująca od przyspieszonego bicia serca klatka z nabrzmiałymi piersiami, już wcześniej obfita w soki, które tak chętnie spijał Mathew, stawała się coraz wilgotniejsza. Jej dłoń raz znajdowała się na jego włosach, coraz bardziej chaotycznie ją pieszcząc, to służyła do przytrzymania się skrzyni, chociaż wcale kobiecie nie było to potrzebne. Drugą dłonią już bardzo mocno ściskała swoją pierś.

Aż w końcu osiągnęła apogeum przyjemności, całym jej kroczem wierzgnął skurcz, a soki jeszcze obficiej wypłynęły ze środka. Usta wydobyły jęk, ale zaraz zakryła sobie usta, by przytłumić te dźwięki. Mimo jednak świadomości, że obok znajdują się ich kompani podróży, była w stanie dojść, tak dobrze się czuła przy Mathew, a także wykazał się on niesamowitą wprawą w zaspokojeniu jej potrzeb, bez użycia swego podstawowego narządu, który mógł to zrobić. Kolejne skurcze się powtarzały, a jej wyraz twarzy z lekko wykrzywionego zmieniał się na coraz bardziej błogi, przyjemny.
- Cu… downy… jesteś… - Wysapała Sarah znad falującej od bicia serca klatki, z trudem łapiąc oddech. Ale jej twarz wyrażała ogromne zadowolenie i szczęście.
Chyba nie ma mężczyzny, któremu nie pochlebiłyby takie słowa kochanki. “Cudowny jesteś”... właściwie obydwoje byli dopełniając się wzajemnie. Chętnie oraz szczerze powtórzył więc jej słowa.
- Cudowna jesteś - wpatrywał się chwilkę w jej pulsującą szparkę, na której powoli ukazywało się co coraz mniej skrzętnie zlizywanych kropelek. Była mięciutka, seksowna, mokra…

Wytarł oblicze skąpane jej soczkami. Zdawał sobie sprawę, że usta ma przesiąknięte jej intymnym zapachem, zresztą ona jego.
- Sarah, ty piękna…
Nie skończył słów, ponieważ przerwał je głos dobywający się z głośnika. Pilot informował.
- Uwaga pasażerowie. Proszę się przygotować. Za chwilę lądujemy na lotnisku w Manaus. Mamy nadzieję z kolegą, że lot był dla państwa równie przyjemny, co dla nas zyskowny - chłop nie owijał zbytnio, ale skurczygnat miał całkowitą rację. Rzeczywiście był szalenie przyjemny.
- Jeśli uważasz, że na tym się skończy - wyszeptał jej na ucho podnosząc się - moja piękna, seksowna damo, to jeszcze mnie nie znasz. Będę czekał na kontynuację naszej niesamowitej przejażdżki aeroplanem - ucałował jej uszko. - A ty?
- Och, ja też ci nie odpuszczę przystojniaku, dopóki nie poczuję czegoś innego w swoim środeczku… - Uśmiechnęła się szeroko, po czym złapała go za głowę i przyciągnęła do swoich piersi, wtulając w nie jego twarz. - Nimi chyba też będziesz się mocniej mógł zająć… w innych okolicznościach… a także… - W końcu go puściła, uzmysławiając sobie komunikat, jaki wydał pilot. - Mam jeszcze wiele innych pomysłów. - Uśmiechnęła się lisio, po czym zaczęła szukać swoich majteczek, by je założyć przed rozpoczęciem lądowania. Mathew zaś przyglądał się jej z uśmiechem, już zastanawiając się nad ich kolejnym krokiem.

~

Wylądowali w Manaus, całe szczęście na oświetlonym lotnisku, gdzie pilot dał radę sprawnie wysadzić ich na ląd, choć w trakcie musieli mocno się trzymać... czegokolwiek, co dawało poczucie większej stabilności na towarowym pokładzie. Sarah i Mathew na pewno wyszli z aeroplanu w bardzo dobrym nastroju, którego nie zepsuła także spora podejrzliwość urzędników lotniskowych, gdy nagle z towarowego samolotu wypadła międzynarodowa zgraja ludzi. Sprawę jednak szybko załatwił pilot, dla którego, taki przelot osób zapewne nie był pierwszyzną. Dodatkowo opowieść o uciekającym samolocie przez opóźnienie w statku, na którym wydarzyła się spora tragedia... brytyjskie i amerykańskie paszporty, budziły zarówno niechęć, jak i pewien respekt, więc ostatecznie wpuszczono ich bez problemu do budynku lotniska, gdzie mogli znów zająć się sprawą z biletami.

W ostatniej chwili udało się złapać urzędniczkę, która już miała opuszczać biuro. Pierwszy, bardzo jej słodząc, spróbował Daniel, ale jego próby spełzły na niczym. Zaraz po nim Ebenezer, przekonał ją nieco bardziej, zapewne musiała być bardzo religijną osobą, ale nie na tyle, by duchowny całkowicie ją przekonał. Trop ten próbowali także podjąć kolejno Mathew, John i Sarah, ale coraz bardziej okopywała się na swoim stanowisku, kiedy… ledwo trzymająca się na nogach Iris, po wyczerpującym locie, z ręką na temblaku, zaczęła biadolić, ujadać wręcz, aż udało jej się zmiękczyć pracownicę lotniska. Nie zrobiła tego chętnie, ale w końcu się udało. Nie otrzymali pełnej kwoty za lot, ale przy gasnącej nadziei na cokolwiek, zwrócona kwota i tak zdawała się być całkiem spora i ostatecznie zadowalająca.
 

Ostatnio edytowane przez Jenny : 05-11-2022 o 10:30.
Jenny jest offline  
Stary 06-11-2022, 13:45   #69
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
Ebenezer był z siebie zadowolony. Udało mu się załatwić lot jeszcze tego samego dnia. Wprawdzie trzeba było słono zapłacić, ale przecież pieniądze, które wydawał i tak pochodziły z kieszeni parafian. A, że wydawał je w zbożnym celu, to i wyrzutów sumienia nie miał. Bo i niby czemu?
Wygód może i w samolocie nie mieli, ale 6 godzin to nie wieczność. Szło wytrzymać. Niestety, w Manaus czekało kolejne rozczarowanie. Udało się wprawdzie, odzyskać część pieniędzy, za niewykorzystane bilety - choć łatwo nie było. Niemniej statek zarezerwowany przez profesora również uciekł. Port powoli pustoszał, zmierzchało. Wielebny zastanawiał się właśnie co tu ze sobą zrobić w nocy. Miał oczywiście whisky, więc zajęcie przed snem się znajdzie. Tylko gdzie ten sen? Rozmyślania przerwała mu całkiem urodziwa, ciemnoskóra dziewczyna. Pastor uśmiechnął się do niej i zapytał z czym przychodzi. Jakoś zupełnie nie przyszło mu do głowy, że samotna, kuso ubrana kobieta, zaczepiająca wieczorem grupę nieznajomych, jest albo jakąś desperatką albo prostytutką. W tym wypadku to drugie. Gdy panienka powiedziała jaki ma cennik, Thompson aż poczerwieniał ze złości.
- Ty… - zawiesił głos - ty ladacznico! Jawnogrzesznico przebrzydła! Jak śmiesz proponować takie bezeceństwa?! I to w obecności osoby duchownej! Bodaj cię piekło pochłonęło za twoje występki! Czy nie wiesz jak straszliwy grzech popełniasz!? Sama siebie na ognie piekielne skazujesz, ale oprócz tego uwodzisz tych młodych mężczyzn! - mówiąc to wielebny spojrzał na Johna i Daniela, starając się dostrzec czy czasem nie mieli ochoty przystać na propozycję ulicznicy.
- Czy wiesz, że jesteś narzędziem w rękach szatana?! Czy taka rola ci odpowiada? Plujesz Panu w twarz swym niecnym zachowaniem. Diabeł natomiast przez ciebie i tobie podobne rośnie w siłę! Ty dziwko przebrzydła. Jak ci nie wstyd? Zaprawdę najpodlejsza praca, choćby przy wybieraniu nieczystości i tak po tysiąckroć jest lepsza od tego czym ty się parasz! Precz! Precz mi z oczu i żebym cię więcej nie widział. Chyba, że… choć w to nie wierzę… przemyślisz swe zachowanie i postanowisz za występki pokutę stosowna uczynić, wtedy możesz przyjść ukorzyć się i prosić mnie o wstawiennictwo u Najwyższego, którego ja ci z chęcią udzielę. Jednak biada ci jeśli będzie mnie oszukiwała, bo z mocą którą mnie Pan obdarzył kłamstwo zawsze rozpoznam! - Ebenezer wykrzykiwał swoje kazanie, którym był tak zaaferowany, że nawet nie zauważył jak panienka oddaliła się pokazując mu środkowy palec. Wielebny był jednak wreszcie w swoim żywiole i mógł dać upust frustracji, która gotowała się w nim po wydarzeniach w kajucie “zakonnic”. Gdy wreszcie skończył gadać pociągnął solidny haust ze swojej piersiówki i ruszył dalej razem ze swoimi towarzyszami, mamrocząc pod nosem i złorzecząc na niegodziwość ludzi i całego świata.
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?
Pliman jest offline  
Stary 06-11-2022, 15:04   #70
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację

Mieli pecha - i ze statkiem, który raczył zabrać na pokład fałszywe zakonnice, i z nadgorliwymi policjantami, którzy nie rozumieli, że ktoś się spieszy, a z pseudo zakonnicami nic wspólnego nie ma, i upierdliwym urzędasem, który uparł się jak muł i odmówił zrobienia czegokolwiek z biletami. Jakby to była ich wina, a nie terrorystek i, wspomnianej już, nadgorliwej policji.
Nawet wrodzony urok Sarah nie zdołał przezwyciężyć uporu siedzącego za biurkiem biurokraty, który potrafił zdobyć się jedynie na odmowne odpowiedzi.

Czy szczęściem dla odmiany było to, że udało się znaleźć pilota, który zechciał ich zabrać - jeśli wyłożą, drobiazg, sześć setek? Z własnej kieszeni na dodatek.
Oczywiście nagroda od profesora była duuużo większa, ale nagroda była mimo wszystko niepewna, a wydatek stanowił połowę zawartości portfela Daniela.
Ale lepiej było wybrać to mniejsze zło, który to wybór zaowocował średnio przyjemnym (dla niektórych, bo byli i tacy, co sobie umilili czas spędzony w samolocie) lotem zakończonym w Manaus.

Kolejna batalia z kolejnym przedstawicielem (tym razem płci pięknej) linii lotniczej zaczęła się serią porażek. Ale w końcu zbiorowy atak przyniósł niespodziewany efekt - zamęczona urzędniczka poddała się, co zaowocowało zwrotem części wartości biletu.
I nagle Daniel stał się bogatszy o garść funtów.

Okazja do wydania części zysku przytrafiła się w porcie, gdzie okazało się, że ich statek odpłynął i wyglądało na to, że los po raz kolejny rzucił im kłody pod nogi.
Daniel z chęcią odreagowałby chwile stresu, bo dziewczyna była niczego sobie, ale obecność pozostałych nieco kolidowała z możliwością przyjemnego spędzenia z nią paru minut na osobności. Nie mówiąc już o tym, że z pewnością znów podpadłby Sarah, bo ta zapewne uważała (chociaż błędnie), że dżentelmeni nie zadają się z panienkami parającymi się taką profesją.
Poza tym wielebny miał swoje specyficzne poglądy na pewne sprawy, a jego wzniosła perora sprawiła, że okazja do bzyknięcia obróciła się na pięcie i czym prędzej poszła w siną dal.



To, że wieczorne portowe życie może dostarczać i innych emocji okazało się chwilę później, gdy na drodze wyrosło trzech lokalnych opryszków, którym na widok elegancko odzianych podróżnych zaświeciły się oczka.
- Dinheiro ou vida! - zdecydowanym tonem powiedział jeden z nich. Być może nie wszyscy pojęli, iż nie chodzi im o pomoc w dotarciu do celu, ale gdy cała trójka wyciągnęła noże, cel przemowy stał się zrozumiały.
Najwyraźniej wielkością oręża nie rekompensowali sobie braków anatomicznych, bo trzymane przez nich noże były niezbyt okazałe i jeśli coś wywoływały, to nie strach, a chęć wybuchnięcia śmiechem.
- E vamos cuidar das senhoras - dodał drugi, najwyraźniej uznając, że oni lepiej się zajmą wędrującymi po porcie, najwyraźniej zabłąkanymi kobietami. Słowom towarzyszył obleśny uśmiech i kolejny gest, jednoznacznie informujący o tym, na czym to "zajęcie się" będzie polegać.
- Dinheiro ou vida? - odparł szyderczym tonem Daniel, równocześnie wyciągając pistolet i kierując lufę broni w stronę środkowego opryszka. Gestowi towarzyszył szczęk odsuwanego bezpiecznika a to sprawiło, że wskazany lufą osobnik otworzył szeroko usta, ukazując nieco wybrakowane uzębienie.
Gdy w ślady Daniela poszli i inni, zapał opryszków do końca się rozpłynął. Portowi bandyci najwyraźniej mieli świadomość, że kula jest szybsza niż zwykłe ostrze. Noże zniknęły szybciej, niż się pojawiły, a opryszki, ku niekłamanemu i głośno okazanemu żalowi pastora, rzuciły się do ucieczki tak szybko, aż się za nimi kurzyło. W biegu rzucali słowa, które nijak na przeprosiny nie wyglądały.
- Malditos filhos da puta! Volte e lute como homens! - gonił ich gniewny głos Daniela, który wzywał tamtych by wrócili i walczyli jak mężczyźni.
Nie podziałało, a jeden z uciekających nawet się nie zatrzymał, by podnieść kapelusz, który spadł mu z głowy.
Pogoń za nimi nie miała sensu, bo tamci lepiej znali teren, no i nie wyglądali na zasobnych.
Byłaby to tylko i wyłącznie strata czasu.

Port w Manaus okazał się przereklamowany - zamiast stada statków w porcie znajdowały się jedynie dwa. Przeobfity wybór, zaiste.
A jednak los się do nich uśmiechnął i kapitan jednego z nich, przerdzewiałej łajby o dwuznacznej nazwie "Venture", zgodził się zabrać ich na pokład.
Statek nie wyglądał zbyt okazale, ale Daniel widywał na Amazonce okazy w gorszej kondycji i jakoś utrzymujące się na wodzie. Wystarczyło więc ustalić wysokość opłaty, kwestię zakwaterowania i wyżywienia (którymi to sprawami zajął się Matthew), a potem pozostawało wejść na pokład i ruszyć w górę rzeki - Evelyn czekała, a każda godzina mogła mieć znaczenie.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172