Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-11-2008, 17:03   #1
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Bad Company!

Bad Company
S01E01
Koniec i początek
[media]http://www.youtube.com/watch?v=DwA_Zg_z-FI[/media]
Coś się zaczyna, coś się kończy. Kto to powiedział? Zresztą, nieistotne. On czułby to teraz doskonale, oni – zebrani nad dołem, w którym leżało jego martwe ciało, zaczynali to rozumieć. Skończył się pewien rozdział, więc z pewnością zacznie się kolejny. A co będzie jego treścią? I jak się skończy? To już pokaże czas.

Kolejne odgłosy wybuchów sugerowały raczej to gorsze zakończenie. Wszyscy znali ten dźwięk doskonale – niemieckie bombowce zrzucają kolejne tony pocisków wypełnionych po brzegi materiałami wybuchowymi. Amerykańce lubiły się czasem pomylić i walnąć w tym w cywilów albo w bezludną okolicę, ale nie Niemcy. Oni, z tą swoją pieprzoną, szwabską precyzją, zawsze zrzucali bomby w dobre miejsca.

Trzeba było się stąd zbierać. W końcu Ruscy muszą być niedaleko…

Każdy trzymał monety, stanęło na rublach, stary zwyczaj w podobnych kompaniach. Martwy trzymał swoją monetę w ustach, reszta, po kolei podchodząc do grobu, mówiła do trupa ostatnie słowa i rzucała monetę do dołu, najlepiej na pierś denata. Gdy ostatni wrzucił rublówkę, w milczeniu zaczęli zakopywać grób. Niezbyt dokładnie – na tych terenach i tak ktoś go rozkopie w przeciągu kilku dni, szukając jakiegoś grubego Rusa, z pyskiem pełnych złotych zębów, albo przynajmniej ze srebrnymi orderami…

Wojna.

Gdy skończyli swą pracę, przysiedli na leżącym nieopodal pniu, by zastanowić się nad fundamentalnym teraz pytaniem – „Co dalej?”.

My jednak sprawdźmy najpierw, co było wcześniej…

***


Wielu inteligentów i polityków produkowało się w programach telewizyjnych mówiąc o tym, jak będzie wyglądać najbliższa poważna wojna. Wystawianie niewielkich oddziałów żołnierzy tak usprawnionych mechanicznie, że walka będzie przypominała grę komputerową, w której walkę stoczą spocone grubasy siedzące w stacjach zajmujących się obsługą wojskowych. Używanie broni, która ma paraliżować czy ogłuszać. Wojna jako starcie ekonomiczne, bez użycia przemocy. Starcia toczone w wyznaczonych miejscach neutralnych, jak na arenie, by żadnemu cywilowi nie stała się szkoda. Albo interwencja sił pokojowych ONZ w tak wielkim stopniu, że każdy niezwiązany z wojskiem mógłby przebiec przez linię ostrzału, a dzielni żołnierze pokoju osłanialiby go własnymi piersiami.

I, jak zwykle, nic nie okazało się prawdą.

Miasta były zmasakrowane, a bomby spadały na co popadnie. Jedyny nowoczesny gadżet każdego żołnierza sił zbrojnych NATO to nowy komunikator, zresztą wyprodukowany przez Nokię, na którego odbiorniku dało się pograć w węża. A i tak co drugi żołnierz już w Polsce wymieniał elektroniczne cacuszko na osiem skrzynek wódki. Tasery, które znalazły się na wyposażeniu niektórych z komandosów, służyły raczej do sparaliżowania warchlaka na obiad czy kumpla pod prysznicem, niż do pozbywania się wrogów bez konieczności ich zabijania. Cywile zaś byli traktowani na dwa sposoby – NATO wysyłało ich do „Przejściowych Obozów Uchodźców”, czyli na pole z kilkoma ogromnymi namiotami, drutem kolczastym i masą strażników, Ruscy dawali szansę na wykazanie się przy umacnianiu fortyfikacji. Ci jednak i tak mogli mówić o szczęściu – po paru głębszych każdy żołnierz lubił rozstrzelać sobie kilku Bogu ducha winnych ludzi. A potem rzucić jakiś męski tekst i zapalić papierosa, najlepiej bez filtra.

A w tej całej wojnie, będącą przeciwieństwem tego, o czym mówiono jeszcze kilka lat temu w telewizji, siedziały najmocniej media. Na niektórych fragmentach frontu na jednego żołnierza przypada jeden dziennikarz. Kręcone są reality show o żołnierzach, seriale mające miejsce w prawdziwych fortyfikacjach wojskowych, powstały już dwa kanały telewizyjne specjalizujące się tylko i wyłącznie w nadawaniu relacji ze starć. Każdy lepszy bukmacher od dawna przyjmuje zakłady o to, kto wygra wojnę, a niedawnym hitem okazało się obstawianie wyniku starcia o Brześć. Wszystkie programy typu talk show zajmują się już tylko żołnierzami i ich rodzinami, ostatnio koncern Coca-Cola wypuścił serię reklam pokazujących walkę między dwoma armiami stoczoną o bunkier w którym, jak się okazało, znajduje się automat z Colą.

W tym samym bunkrze, w którym bohater reklamy otworzył puszkę, siedziało teraz kilka osób niezbyt nadających się do zachęcenia konsumentów, by sięgnęli po dany produkt…

***
2012, 11 kwietnia, 37 kilometrów od Brześciu, w kierunku na Kowel

Stary bunkier pamiętał z pewnością czasy drugiej wojny światowej – to było widać, a przede wszystkim czuć, gdyż wewnątrz okropnie śmierdziało stęchlizną. Ktoś musiał go ostatnio trochę odnowić, gdyż na zardzewiałych blachach pokrywających dach znajdowała się w miarę świeża farba. Poprzedniego właściciela zaś sugerowała wielka, przewrócona i już dawno porzucona ciężarówka z logiem koncernu Coca-Cola. Tylko po cholerę producentom słodkiego napoju bunkier!?

Wewnątrz budowla nie była już w żaden sposób odświeżona (poza zerwaniem ze ścian mchu), ale nie była ruiną. Po podłączeniu instalacji do akumulatora wyjętego z powalonej ciężarówki dało się nawet włączyć światło. Fakt, że od czasów drugiej wojny nikt nie ukradł z tego budynku żarówki był co najmniej zastanawiający… Wewnątrz było trochę sprzętu nietypowego dla tego typu miejsc – jakieś połamane statywy, coś, co wyglądało na taśmę filmową i, co najśmieszniejsze – nowiutki, czyściutki, sprawny i pełny zimnych napojów… automat z Coca-Colą!

Mrugający napis „Wrzuć monetę” nie przetrwał jednak długo. Trudno uzasadnić, dlaczego grupa wkraczających powoli do bunkra dezerterów na dzień dobry posłała trzy kule w kierunku urządzenia – tak, by nie uszkadzając żadnej butelki, otworzyć „drzwiczki” za którymi kryły się litry zimnych napojów. Może w pierwszej chwili mrugające literki skojarzyły im się z zegarem pochodzącym prosto z bomby zegarowej? A może po prostu nie mieli drobnych?

Tak czy inaczej, następne cztery dni grupy uciekinierów sponsorowane były przez znany i lubiany koncern Coca-Cola. Jedni lubili ich produkty, inni nie, ale chyba każdy musiał przyznać, iż z zimną Colą nawet „zarekwirowany” dwa dni temu bimber smakował dobrze.

***
Tak naprawdę potęga armii rosyjskiej nie polegała wcale na komandosach ze specnazu czy tysiącach rakiet, które w każdej chwili można wystrzelić w kierunku miast wroga. W obozach NATO nikt nie szeptał o pilotach i samolotach, pomijano także ogromne statki, wraz z całą załogą. Za to każdy, kto wrócił z frontu, srał pod siebie za każdym razem, gdy przypominał sobie rosyjską piechotę…

Na szkoleniach mówiono, że tak doskonale wyszkoleni specjaliści w walce jak oni, armia samego Układu Północnoatlantyckiego, nie ma co się bać ruskiej hołoty branej z ulicy. Mówili, że po prostu bierze się chłopców z ulicy, daje im się stare kałasze do rąk i wyrzuca na linię frontu. Że może są bitni, ale to dlatego, że są pijani, że może dużo strzelają, ale sami giną od jednego pocisku. To po prostu kamikaze, ale bez samolotów. To będzie najłatwiejsza wojna w historii paktu, mówili.

Jak zwykle, panowie w krawatach albo gówno wiedzieli, albo robili wszystkich swoich w buca.

Na początku było ich pięć milionów, potem zaczęli wcielać rezerwę. W atakowanych miastach rozdawali karabiny każdemu, kto tylko o to poprosił. Wielu kradło, wielu ginęło, rząd z tym się nie liczył. Później zaczęto ściągać oddziały ze wschodu – i wtedy zaczął się pogrom. Mówi się, że armia rosyjska do dwadzieścia milionów uzbrojonych skurwieli. W tej chwili wszyscy dowódcy mówili o trzydziestu, a jak werbunek uliczny pójdzie dalej, to przed końcem czerwca dojdą do 40. Niczym fala tsunami wbiją się w wojska NATO i zmiotą je z powierzchni Ziemi.

Ale liczby to jeszcze nic, tym zajmują się krawaty i inni wysoko postawieni „wielcy intelektualiści”, którzy w czasie wojny siedzą w Stanach, na dodatek pewnie w bunkrach – tak na wszelki wypadek. Dopiero gdy stanie się oko w oko ze wściekłym Rusem, zaczyna się pojmować kolejne klęski „aliantów” na froncie. W chwili, gdy dostają do rąk broń, przestają być ludźmi. To zwierzęta…

Ta „hołota” to przede wszystkim fanatycy. Ich oczy płoną, płoną nienawiścią i chęcią mordy. Chłopaki, które całe życie oglądali filmy o gangsterach i dorastali w kulturze nienawiści, gdy tylko dostali po karabinie, zapragnęli zrobić z niego jak najlepszy użytek. Bo można sobie pozabijać – w sumie nawet nieważne kogo, grunt, żeby nie innych mundurowych. Nikt jeszcze nie został poważnie ukarany za postrzelenie cywila, a za strzelanie do tych świń burżuazji z zachodu można dostać medale i pieniądze. To jest dopiero zajebista zabawa!

Nikt nie nauczył ich podstawowych zasad taktyki, ale po prostu to niepotrzebne. Owszem, po przejściu głównej fali mięsa armatniego zawsze idą żołnierze zawodowi w pełnym tego słowa znaczeniu, ale oni zazwyczaj zajmują się już szukaniem niedobitków. Dobijają wrogów, swoich czasem też, tak po cichu. Bo z pomocą dla takiego to często więcej zachodu, niż korzyści. I chociaż każda bitwa z udziałem „głównego trzonu” armii rosyjskiej wiąże się z ogromnymi stratami ludzkimi, to ta taktyka naprawdę działa. Bo kto lepiej zaskoczy dobrze ukrytego i przygotowanego do walki żołnierza niż biegnący przed siebie i walący z AK-47 chłopak, który usilnie wierzy, że na wojnie walczy się dokładnie tak samo, jak w Quake 3?

Nie biorą jeńców, strzelają w kierunku białych flag, nawet nie bawią się w masowe mordy w wyznaczonych miejscach. Jak kogoś widzą, to strzelają. Po prostu.

Media z początku starały się ukryć prawdziwe oblicze przeciwnika wojsk Paktu, ale gdy furorę na YouTube zrobiło nagranie przedstawiające rosyjskiego żołnierza, który przez sześć minut obiecywał zamordować żołnierzy, ich matki, ojców, siostry, braci, żony, dziewczyny, przyjaciół, kumpli, psychoterapeutów i dentystów, nie dało się dłużej ukrywać faktu, iż świetnie wyszkolone armie przegrywają nie w starciu z profesjonalistami, a z prawdziwymi potworami.

Od tego czasu zaczęły się setki, jeżeli nie tysiące, poruszających reportaży. O dziesięciu dziewczynkach w wieku od sześciu do jedenastu lat, z małej, przygranicznej wioski w Polsce, gdzie dotarli już Rosjanie. Dorwali je, zgwałcili i w ramach pijackiej zabawy poucinali im stopy. Z tymi stopami odwieźli je wszystkie do domów. O poćwiartowanych ciałach żołnierzy ukraińskich, które zostały zrzucone nad Kijowem. O obozach jenieckich, gdzie ludzie umierali z głodu. Zbrodnie godne czarnych rycerzy z baśni, nie współczesnych żołnierzy. A społeczeństwo płakało i naciskało, żeby wysłać więcej sił. Wysyłali, a zaraz potem dostawali więcej reportaży. Jak w Wietnamie.

***
Biały był prawdziwym, stuprocentowym niemieckim skinem. 88, krzyż celtycki na ramieniu, białe sznurówki w czarnych glanach, ciężki kastet z wydrapanymi nożem swastykami i pełno blizn na ciele po pałkach, nożach, pięściach, butach czy siekierach. Ostatnia na łbie, szyta już po ucieczce z wojska, przez Oliviera. To przez nią zwiał. Czy raczej musiał wiać.

Jak front się uspokoi, to bywa, że idzie się człowiek czegoś napić, to przecież normalne. Z tym, że szeregowy chcący po prostu „walczyć za ojczyznę z brudasami” nawet podczas picia musi salutować oficerom. Nawet tym czarnym. Tym czarnym w szczególności, bo pełno w oddziale konfidentów, każdy każdego chętnie sprzeda. David, bo tak ma na imię, nie chciał zasalutować. Po upomnieniu dał murzynowi w twarz. Ten chwycił za kufel, Biały machnął mu w twarz kastetem. I zaczęło się napierdalanie jakich mało.

Ktoś złamał mu ze dwa żebra, inny chciał mu się przebić prosto do mózgu bagnetem. Skin jednak był i na to przygotowany. Żelazna płytka pokrywająca sporą część jego czaszki była pamiątką po przykrym wypadku samochodowym.

- Co on kurwa, Robocop!? – zawrzeszczał jeszcze jego niedoszły zabójca, a potem stracił połowę zębów i ciągłość rdzenia kręgowego, gdy zaczęto grupowo skakać po jego ciele.

Biały tej nocy zabił trzy osoby, ranił z pewnością wielu, wielu innych. Miałby sąd, a zajebaliby go jeszcze przed nim. Porwał tylko wysłużonego już Glocka i zwiał, tak daleko, jak tylko potrafi ł. Po drodze załatwił sobie uroczy strój pasujący do jego subkultury i zapas białych sznurówek do glanów, które w błocie lubią stać się brązowe. A potem spotkał paru ludzi w podobnej sytuacji co on i postanowił, mimo obecności wśród nich paru brudasów, połączyć siły. W końcu połowa jego oddziału chce go rozstrzelać, druga zaś po prostu ukamienować.

***
W zasadzie to niewiele wiadomo o tym kolesiu. Adam Kurlenko, Polak, nazywają go albo Papież, albo Tyskie, bo tylko te dwa słowa kojarzyły się żołnierzom z Polską. Ponoć miał naprawdę wysoki stopień, tak przynajmniej twierdzi Stary, znali się już wcześniej. Zresztą, przed pojawieniem się tego ostatniego w oddziale, to właśnie Papież prowadził grupę. Chciał dojść do łotewskiej Rygi, skąd jego znajomy miał przetransportować wszystkich do Norwegii, gdzie mieli przeczekać jakiś czas, aż wojsko i władze przestaną ich szukać. Plan był ambitny. Zbyt ambitny.

To nie jest tak, że Kurlenko siedzi i milczy przy każdej okazji. On chętnie się napije, pośpiewa, opowie kilka żartów o Polaku, Rusku i Niemcu, w ogniu walki zawsze wspomoże, a po wszystkim chętnie zapali. On po prostu ma to do siebie, że zawsze, ale to zawsze, gdy ktoś będzie chciał porozmawiać o nim, przypomni sobie jakąś niezwykle ważną sprawę do załatwienia, opowie kolejną anegdotę o swoim bracie, który pracował chyba już w każdym zawodzie, albo po prostu oleje rozmówcę. To równy gość, ale strasznie tajemniczy. A nie każdy takich lubi…

Wiadomo tylko, że dawniej zajmował się tym przestarzałym zwiadem – jechał z grupą paru innych, podobnych jemu, sporo przed transportem reszty wojsk, szukał wrogów i – w razie czego – zabezpieczał teren. Przez to stał się strasznie samodzielny – umie sobie zszyć rękę, zauważyć Rusa, zestrzelić go i jeszcze fachowo ograbić i zakopać. Zresztą, z tego co kiedyś wymruczał, to dawniej był saperem, więc Rusa może zakopać razem z paroma minami…

***
Traian Romanow, zwany po prostu Rumunem, ewentualnie Czerwonym, co zawdzięcza pamiątce rodzinnej – czapce czerwonoarmisty, odziedziczonej po dziadku, który za państwo radzieckie walczył już podczas kampanii wrześniowej. Z tego powodu z pewnością miałby wiele problemów w oddziale, gdyby nie jeden fakt – to naprawdę zajebisty facet.

Cholera wie, jakie ma przeszkolenie. Na co dzień mieszka w Bukareszcie, w pokoiku zaraz obok kotłowni służącej jednej z sypiących się kamienic. Wynająłby sobie coś lepszego, ale inne lokum jest poza zasięgiem ulicznego grajka i kawalarza, czy – jak się sam określa – współczesnego barda. Zarzeka się, iż pochodzi w prostej linii od rosyjskich carów, tych ostatnich, wybitych, a na wojnę zaciągnął się po to, żeby odbić ziemie, które zabrali mu bolszewicy. Nie brzmi to wiarygodnie, szczególnie gdy mówi to potomek czerwonoarmisty, ale wszystkie jego historie rodzinne są ulubionymi opowieściami całej ekipy. Poza Białym. „Ale pierdoli, śmieć bezdomny…” , rzuca zawsze skinhead i idzie się odlać.

Nie jest taki stary, to bardziej życie go zniszczyło. Identyfikator mówi, iż urodził się w 1976, co daje mu 42 lata. Trochę dużo jak na zwykłe mięso armatnie, którym był, ale czegóż mógł oczekiwać, gdy zaciągnął się akurat na wojnę? Z tego powodu w walce jest zupełnie nieprzydatny – no, chyba że mówimy o granatach. Te, przez ten swój pijacki fart, naprawdę dobrze rzuca i często trafia w miejsca, w które nikt inny nawet by nie celował, bo nie liczyłby na jakiekolwiek szanse. W innych sytuacjach jednak trzeba bronić jego przepitej dupy.

***
Stary. Nazywa się, jak każdy Ukrainiec, naprawdę dziwnie – jakiś Ołeksander, bodaj Kuźmuk czy inny Kuźniak. Przedstawił się tylko raz, potem już nie powtórzył swego nazwiska, sam zaproponował, żeby zwracać się do niego „Stary”. Z resztą, ma teraz koło sześćdziesiątki ,więc czemu się dziwić? Mówi się, że miał jakiś zajebiście wysoki stopień wojskowy, że był jednym z tych, którzy odpowiadali za blisko tygodniową obronę Kijowa, a później za, niestety szybko zduszone, Powstanie Lwowskie. Jedno jest pewne. To prawdziwy patriota.

Papież kiedyś, po naprawdę wielu głębszych, zaczął opowiadać co robi tu Stary. Że ponoć był wśród głównodowodzących całą walką, że to dzięki niemu wygrano wiele starć, bo zna okolicę świetnie, bo doskonale potrafi poprowadzić żołnierzy do boju. Ale jemu ponoć cały czas zależało tylko na jednym – na uwolnieniu Ukrainy, na rozpoczęciu walk właśnie od tego kraju, a jeżeli to niemożliwe – na desancie wojsk na półwysep krymski i otworzenie w ten sposób drugiego frontu. Prosił, ustalał, obiecywał swoją pomoc, oficjele ponoć na wszystko się zgadzały.

Jebane generały robiły go w buca. W końcu nie wytrzymał i zatłukł jednego z nich, gdy usłyszał kolejne „W przyszłym miesiącu z pewnością!”. Ponoć facet miał głowę doszczętnie rozbitą, ponoć Stary przez kilka dobrych minut walił go w łeb to krzesłem, to laptopem. A potem zwiał. Byłaby wielka afera, ale jakiś ważniak uciął mediom jęzor, wszystko jest otoczone największą tajemnicą. Co się dalej działo – nie wiemy. Stary wrócił z pobliskiej wioski, skąd przyniósł trochę żarcia na wieczór, i gdy tylko usłyszał słowa opowieści o sobie, prawie zastrzelił Tyskiego. Trudno, grunt, że coś wiadomo. O ile to nie plotki.

Nie pije. Nie pali – znaczy, pali, ale lighty, a to jakby nie palił. Nie przepada za imprezami, nie bierze udziału w konkursach wysikiwania swoich imion na betonie (z braku śniegu), nigdy nie skorzystał z żadnej z kurewek, nigdy nie biegał nad ranem z gołą dupą po froncie. Jakby nie swój. A jednak chyba każdy go szanuje, każdy w jakimś stopniu go słucha. To przywódca grupy, nie ma co do tego wątpliwości. I nawet gdy wszyscy ostro się spiją, to zawsze z uwagą przysłuchują się, gdy Stary siada na powalonym pniu i śpiewa cicho, pod nosem, jakieś piosenki w ruskim czy innych wschodnim języku. „Romantyczna dusza”, stwierdził kiedyś Rumun. I miał rację.

To on prowadzi ich wszystkich na Ukrainę, do mieściny zwanej Rowne, skąd mają uciec z tego wielkiego pola bitwy. Nikt nie zna szczegółów, Stary jest z natury podejrzliwy, ale ponoć są tam jego „dawni podkomendni”, którzy mają pomóc im z transportem do Ameryki Południowej, gdzie poopierdalają się w dżunglach i na plażach, gdzie dawniej wygrzewali swoje tyłki naziści po upadku Hitlera. Cóż, z pewnością to gra warta świeczki…

***
2012, 18 kwietnia, 37 kilometrów od Brześciu, w kierunku na Kowel,
15:43

Jack w spokoju sączył ostatnią puszkę Coli, zmieszaną w odpowiednich proporcjach ze „zdobytą” ostatnio flaszką polskiej wódki marki bodaj „Sobieski”, wpatrując się w jawiące się gdzieś na horyzoncie lasy. Obok kolejna próba naprawienia ciężarówki Coca-Coli przez Billy’ego i Alexandra spełzła na niczym, chyba nie było sensu dalej się starać – bez mechanika nic nie zdziałają. Olivier zaś nie mógł usiedzieć na dupie, ciągle szukał czegoś do roboty w bunkrze, jakby mieli tam zamieszkać na wieki wieków.

- Jak na wakacjach, nie? – mruknął do Latynosa siedzący nieopodal Papież, rozkładając się na znalezionym w jednym z okolicznych opuszczonych domów leżaku. – Arnold byłby zajebiście szczęśliwy.

- A chuj z nim, jebany zdrajca narodu… - warknął czyszczący pod daszkiem bunkra karabin Biały. – Dobry kumpel był, ale pierdoła z uniwerka, do walki się nie przydał, a potem jeszcze za ruską dupą poleciał i zamieszkał sobie w domku na froncie… No, piękna przyszłość…

- Nie za ruską, a białoruską, to raz. – mruknął AlexanderA dwa, kto jak nie on zdjął tego Rusa, który rozwaliłby ci twoje faszystowskie dupsko na kawałki wtedy, przed Brześciem?

- Zamknij mordę brudasie! – ryknął David i już chciał rzucać się na swojego towarzysza, gdy z wnętrza bunkra dobiegł głos.

- Obaj zamknąć mordy i wracać do roboty!Stary jak zwykle zarządził, uspokajając grupę, przynajmniej chwilowo. Takiej mieszanki nie dało się uspokoić na dłużej.

I wrócili. Część grzebała w wozie, szukając, co by tu jeszcze mogło się przydać w dalszej drodze, inni majstrowali przy swojej broni, Tyskie co chwilę doglądał produkcji bimbru, a pozostali po prostu zajmowali się wygrzewaniem dupska przy całkiem mocno świecącym słońcu.

- O, Rumun wraca! - zawołał w pewnym momencie Olivier, skupiając tym okrzykiem uwagę pozostałych dezerterów.

Rzeczywiście, „Przyszły Car Rosji” szedł powoli po okolicznym stepie, tradycyjnie w szarym, brudnym płaszczu i, rzecz jasna, w swojej czapeczce z sierpem i młotem. Poszedł się rozejrzeć po okolicy, a nuż coś ciekawego stało się w jednej z dwóch okolicznych wsi. Zresztą, robił tak codziennie, Billy raz poszedł z nim na ten „zwiad”. Traian siadał po prostu pod sklepem z paroma innymi przepitymi facetami i dyskutowali o tym, co ciekawego się w świecie dzieje, rzecz jasna przy kolejnych flaszeczkach możliwie jak najtańszych i jak najmocniejszych trunków, czasem nawet załapał się na wiadomości w radiu czy – od święta – w telewizji. Poza tym zawsze skombinował coś do żarcia – a to parę kilo kiełbasy, a to wołowinę, zawsze jakiś bochen chleba. Ot, dobre relacje z mieszkańcami wsi, jak widać, popłacały.

Tym razem jednak przyniósł coś innego. Czy raczej to coś przyszło tu za nim…

- A to co?! – zawołał Jack, potem – podobnie jak reszta zgromadzonych – wybuchając śmiechem.

- Pies, wyobraź sobie, pies prawdziwy! Za dziesięć rubli kupiłem, ale rasowy, z rodowodem! – odpowiedział Rumun, gdy podszedł już pod sam bunkier.

- No ale po cholerę nam taki pies? To przecież bardziej chomik… - zaśmiał się Polak

- Nie narzekaj, chłopcze. Każdy oddział swojego psa mieć musi, dezerterzy też. No to mamy. Zresztą, nie uwierzycie, aportuje, siada, leży, nawet stójkę robi! W prawdzie srać poza domem nie umie, ale nam do domu niespieszno, panowie… I nazwiemy go jakoś ładnie, motywująco.. . Wolność może? Albo wódka?

I tak po paru minutach dyskusji do grupy dołączył dziewiąty uciekinier o pięknym imieniu Whiskey.

***
2012, 27 kwietnia, 37 kilometrów od Brześciu, w kierunku na Kowel,
7:12

[media]http://nie.ma.loginu.googlepages.com/01-StrachyNaLachy-Siedzimytuprzeznie.mp3[/media]


Stary już poprzedniego dnia zapowiadał wymarsz o poranku. Dzięki swoim mapom, w dziwaczny sposób zaszyfrowanym zresztą, znalazł przez tę parę dni możliwie najkrótszą i – jak udało się ustalić z pomocą radiostacji należącej do wojsk Paktu Północnoatlantyckiego – najbezpieczniejszą trasę prowadzącą ich do Rowna. Oto była droga ku wolności, oto była droga ku wypoczywaniu przez następne lata na gorących plażach, na spijanie cudownych drinków z piersi boskich latynosek. Nawet Białego cieszyła ta perspektywa.

Wozem byliby tam za dwa dni, piechotą zejdzie im dużo, dużo więcej – szczególnie, że musieli unikać dróg, wędrować lasami. Najmniej dziesięć dni. Ale to jedyny dystans, który dzieli ich od spełnienia marzeń. Stary mówił coś o sporej sumie dolarów, o tym, że sprzedał swój dom – podobno niezły – i wszystko inne, co miał, że wybrał wszystkie pieniądze z kont... Oczywiście, nie da im wszystkiego, ale na początek obiecał pomoc. To był dobry człowiek.

Plecaki wojskowe były już spakowane, broń przygotowana by w razie czego użyć jej w odpowiednim celu, żywności zgromadzonej przez wszystkich powinno starczyć na siedem-osiem dni, ale na pewno po drodze będzie okazja czy to podebrać coś z okolicznych domów, czy nawet samodzielnie coś upolować. Na wszelki wypadek z bunkra powykręcali wszystkie żarówki, a nuż się przydadzą, o poranku sprawdzili jeszcze kanały NATO, ale tam nie było żadnych komunikatów prócz propagandowych audycji.

Żołnierze! Rosja jest kolosem, lecz ten kolos ma gliniane nogi. I te gliniane nogi właśnie padają, jedna po drugiej. Każdy wasz pocisk, każde wasze poświęcenie przyczynia się do jej upadku, każdy krok naszej armii niszczy jedno odnóże tej bestii. Nie bójmy się jej, stawmy jej czoło z podniesionymi głowami, z dumą spoglądając w jej oczy pełne nienawiści…

W dźwiękach tych słów wszyscy opuścili ich dawne lokum, kierując się ku lepszemu życiu.

***
2012, 2 maj, las na granicy białorusko-ukraińskiej,
13:23


Wypuszczam na wiatr konia i nie szczędzę razów;
Lasy, doliny, głazy, w kolei, w natłoku
U nóg mych płyną, giną jak fale potoku;
Chcę odurzyć się, upić tym wirem obrazów.
A gdy spieniony rumak nie słucha rozkazów,
Gdy świat kolory traci pod całunem mroku,
Jak w rozbitym zwierciedle, tak w mym spiekłym oku
Snują się mary lasów i dolin, i głazów.
Lasy na granicy były piękne i, w tej chwili, w ogóle nie strzeżone. Zresztą, Białoruś, Rosja i Ukraina to był teraz jeden kraj, chociaż powinni pilnować tych ziem, by uniknąć wejścia na ziemie ukraińskie takich grup, jak właśnie oni. Kto bowiem chce na swoim terenie dezerterów. Nie myśląc o tym jednak wiele, wszyscy cieszyli się, iż nie mają problemu z żadnymi wojskowymi. Do czasu…

Wtem w słuchawkach komunikatorów wszystkich zebranych rozległ się głos Papieża, jak zwykle wypuszczonego przodem.

- Mam jakieś zabudowania, prosto na drodze marszu, czekam na was.

- Co to? – spytał Olivier

- Chuj wie, chyba jakieś fortyfikacje, porośnięte to mchem, więc od lat porzucone…

- Cisza w eterze, idziemy do ciebie. – mruknął tylko Stary. I przyspieszyli.

Rzeczywiście, po piętnastu minutach dotarli do szeregu fortyfikacji porośniętych mchem. Dwa zwykłe bunkry – jeden z paroma wyrwami w ścianach, drugi niemal idealnie zachowany, do tego jeden okrągły, gdzie dawniej pewnie były same stanowiska CKM – co sugerują wąskie, długie otwory niemal na całej długości ścian. Do tego trzy budki, mieszczące maksimum dwóch żołnierzy, rozwalony już w sporej części mur i pełno sypiących się ścian. Wszystko porastały drzewa. Przesrane…

Parę metrów od nich, przy jednej ze ścian, stał Tyskie i machał w kierunku reszty oddziału.

[media]http://www.soundsnap.com/audio/mp3/23740/Puppy-playful%20growl%20and%20bark.mp3[/media]

- Hej, co Ci… - zaczął Rumun, spoglądając na Whiskey, który zaczął nagle szczekać.

[media]http://www.soundsnap.com/audio/mp3/16436/machine%20gun%2020%20shoot%20reload.mp3[/media]
Nagły odgłos wystrzału wywołał u wszystkich jedną i tę samą reakcję – pad na ziemię. Czemu ten polski skurwiel nie sprawdził dokładnie tych zasranych ruin!? Przecież zawsze tak dobrze mu szło… Czyżby w dupie mu się poprzewracało na myśl o ucieczce? Zresztą, czy to samo nie spotkało reszty oddziału…?

Po chwili zaczęły odzywać się kolejne bronie. Kilka karabinów, chyba kałaszy, parę pistoletów, ze dwie strzelby – żadna armia, ktoś po prostu dorwał się do broni i chce dorobić się na wojnie. Nie powinno być problemu, ale to i tak ryzyko, w końcu napastnicy pewnie siedzą w budynkach i grzeją dupska, a jest ich przynajmniej piętnastu…

Whiskey nie przestawał warczeć.

- To nawet piesek to wie, panowie… Czas skopać dupska! – zawołał Rumun, przeładowując starego kałasznikowa.

I miał rację.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 12-11-2008, 22:13   #2
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
2012, 2 maj, las na granicy białorusko-ukraińskiej,
13:57

Strzały, huki, krzyki. Krajobraz pola bitwy. Jack ze swojego stanowiska widział świetnie każde miejsce w kompleksie bunkrów. Każdy przeciwnik, który wyłonił się zza ścianki czy przez okno budynku był skazany na pocisk z jego karabinu. A przynajmniej miał ogromną szansę na jego otrzymanie. Prosto między oczy. Latynos znał także pozycje każdego ze swych towarzyszy.

Doskonałe wsparcie – zwykł myśleć o sobie w takich chwilach.

Huk wybuchającego granatu skutecznie przyciągnął jego uwagę. Z bunkra, do którego udali się Rumun i Goldstein wydobywał się już tylko czarny dym. Chłopaki się spisały. W środku nie było już nikogo żywego, to pewne. Po chwili wychylający się zza budynku Traian potwierdził przypuszczenia Rangersa. Czysto.

Refleks to podstawa. Zza jednego z murków wyskoczył jakiś obszarpaniec z karabinem w ręku. Co za amatorka – bierze broń, skacze i myśli, że przeżyje? Do jasnej cholery, to nie „Commando”! Krótka kulka z karabinu snajperskiego ukróciła żywot amatora, przy okazji ratując Białego. Z bólem serca, ale jego karabin może się tu jeszcze przydać…

Skinhead był w tym samym czasie zajęty pruciem do środka okrąglaka, czemu towarzyszyły krzyki rannych. Po chwili jego seria umilkła, krzyki zaś przerodziły się jedynie w jęki. Dwie sekundy potem dwa karabiny rozpoczęły rzeź wewnątrz budowli, a krzyki znów powróciły. Jak w pierdolonym piekle. Olivier i Tyskie to profesjonaliści. W bunkrze z pewnością nie został nikt ży…

Ciche szczeknięcie Whiskey’a.

Jack natychmiast spojrzał na psa, w ostatnim momencie, by dojrzeć jednego z tych dupków, który próbował zajść go od tyłu. Nieźle się nastawał, żeby go tu znaleźć… A może po prostu przechodził obok przypadkiem? Nie skradał się jakoś specjalnie, nie szedł w kierunku snajpera

Krótki strzał z leżącego obok stanowiska strzelca pistoletu rozwiązał wszelkie pytania dotyczące celu wędrówki oponenta.

Stary właśnie biegł, razem z AJ, w kierunku ostatniego z bunkrów. Brat niepewnie trzymał broń, to przecież widać, Jack świetnie widział jego brak doświadczenia… Ale nawet on był setki razy lepszy od tych, z którymi mieli okazje walczyć. A co dopiero Stary – skakał, kucał, strzelał, podczas przejścia do jednego z bunkrów chyba z trzy razy uratował tyłek Alexandra. To był ktoś, to był dowódca…

Przez lunetę Ortega widział, jak Ukrainiec wyciąga zza pazuchy butelkę z benzyną, odpala ją i wrzuca do środka, AJ zaś staje z karabinem zaraz obok wyjścia z bunkra. Świetna, prosta taktyka. Prędki rzut, wybuch płomieni, krzyki i…

Zauważył go. Wyłonił się z lasu. Jakiś partacz, totalny burak, w drelichowej kurtce, w starej czapce z daszkiem… Ale z karabinem. Kałaszem, rzecz jasna. Cztery metry od AJ… Szybko wycelował, przycisnął spust, wstrzymał oddech, poprawił broń… A kałasznikow już prawie wystrzelił…

Strzelił. Trafił go prosto między oczy. Idealnie. Alexander obrócił się w kierunku brata, pewnie gestem chcąc mu podziękować za wybawienie, lecz nagle jego mina zrzedła, nagle uśmiech ustąpił miejsca przerażeniu…

Wyłonił się z jednej z budek. Tak, nikt ich jeszcze nie sprawdził, ale przecież to było nieprawdopodobne, żeby ktoś się tam schował. A jednak… A teraz po prostu stał, trzymając pistolet, z którego lufy unosił się dym. Mimo całego chaosu towarzyszącego walce, każdy świetnie widział ten dym. Każdy widział też świetnie dziurę w głowie Starego. Jego oczy, przepełnione w tym momencie rozpaczą. Jego usta, szeroko otwarte, jakby chciał wydobyć z nich krzyk, niemy krzyk. Jego dłoń, prawa dłoń, którą zawsze tak wiele gestykulował, uniesioną w górę, jakby chciał coś im przekazać. Widzieli to wszystko…

A potem jego ciało runęło na ziemię.

***
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DwA_Zg_z-FI[/MEDIA]
Coś się zaczyna, coś się kończy. Kto to powiedział? Zresztą, nieistotne. On czułby to teraz doskonale, oni – zebrani nad dołem, w którym leżało jego martwe ciało, zaczynali to rozumieć. Skończył się pewien rozdział, więc z pewnością zacznie się kolejny. A co będzie jego treścią? I jak się skończy? To już pokaże czas.

Kolejne odgłosy wybuchów sugerowały raczej to gorsze zakończenie. Wszyscy znali ten dźwięk doskonale – niemieckie bombowce zrzucają kolejne tony pocisków wypełnionych po brzegi materiałami wybuchowymi. Amerykańce lubiły się czasem pomylić i walnąć w tym w cywilów albo w bezludną okolicę, ale nie Niemcy. Oni, z tą swoją pieprzoną, szwabską precyzją, zawsze zrzucali bomby w dobre miejsca.

Trzeba było się stąd zbierać. W końcu Ruscy muszą być niedaleko…

Każdy trzymał monety, stanęło na rublach, stary zwyczaj w podobnych kompaniach. Martwy trzymał swoją monetę w ustach, reszta, po kolei podchodząc do grobu, mówiła do trupa ostatnie słowa i rzucała monetę do dołu, najlepiej na pierś denata. Gdy ostatni wrzucił rublówkę, w milczeniu zaczęli zakopywać grób. Niezbyt dokładnie – na tych terenach i tak ktoś go rozkopie w przeciągu kilku dni, szukając jakiegoś grubego Rusa, z pyskiem pełnych złotych zębów, albo przynajmniej ze srebrnymi orderami…

Wojna.

Gdy skończyli swą pracę, przysiedli na leżącym nieopodal pniu, by zastanowić się nad fundamentalnym teraz pytaniem – „Co dalej?”.

***
2012, 2 maj, las na granicy białorusko-ukraińskiej,
20:05


Siedzieli nad jego grobem już od godziny. Ktoś coś tam mruczał, Rumun próbował zanucić jedną z przyśpiewek dowódcy, ale nie wyszło to najlepiej. Potem próbował zaintonować wesołą piosnkę biesiadną o cycach Maryny z Krymu, lecz i to nie spotkało się ze zbyt wielką aprobatą grupy. Wszyscy myśleli nad tym, co dalej ich czeka… I dlaczego to skończyło się właśnie tak?

Kto był winny? Chyba każdy z nich, chociaż wszyscy mieli potencjalnych winnych. Jack, bo to on nie wystrzelił, kiedy powinien. Alexander, to on wyciągnął Starego i nie pomógł mu w tej sytuacji. Biały, bo robił za dużo hałasu. Olivier, bo rzucił ten pieprzony granat. I tak dalej, i tak dalej. Wszyscy chcieli wyrzucić innym to, jak bardzo winni są śmierci Ukraińca, lecz nikt nie miał ochoty na awantury. A przy tych ludziach było to niemożliwe do uniknięcia.

Whiskey znów zaszczekał.

- Nu, zwierz ma rację, trza by się napić było. Na smutno źle niby, ale czemu i nie?Rumun wyciągnął z plecaka cztery flaszki zrabowanego samogonu, na co wszyscy zebrani po kolei sięgnęli do swoich pakunków, wydobywając z nich po kieliszku, szklance, musztardówce bądź słoiku.

Adam polał wszystkim. A potem wzniósł niemy toast.

- Picie piciem, panowie, ale musimy coś z tym zrobić. Co dalej? Gdzie dalej? Do Rowna? – spytał po wypiciu przez wszystkich pierwszej kolejki.

- Nie ma chuja, przecież nie znamy tam żadnego kontaktu. Stary nic nam nie mówił… - mruknął Biały, wyjątkowo spokojnie jak na niego.

- Możemy spróbować. Z tego co udało mi się ustalić, cztery godziny stąd jest droga, a przy niej jakaś wiocha. Tu raczej Rusów mało, więc możemy spróbować. Albo dalej, za drogą iść, na północ czy południe, gdzieś zajdziemy na pewno… - mówił powoli Papież.

Na grillu, czyli ognisku w środku beczki, na której położono znaleziony jakiś czas temu fragment stalowej siatki, dochodziły już steki, następną kolejkę polewał Olivier, stosik wypalonych papierosów zaczynał przypominać dorodne mrowisko. Wszystko jak zwykle, ale poza brakiem Starego rzucała się w oczy jeszcze jedna różnica. Teraz to oni muszą zdecydować…
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 29-11-2008, 15:57   #3
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
2012, 2 maj, las na granicy białorusko-ukraińskiej,
15:58


Stary już od jakiegoś czasu leżał dwa metry pod ziemią. Wypadało zrobić grób na przynajmniej cztery, ale ziemia nie taka, czasu nie tyle, okoliczności nie najlepiej. Przy grobie jeszcze pokręcił się Papież, mrucząc coś o tym, że musi go „odpowiednio przygotować”. Potem pojedli, popili i pogadali. Nie tak jak zwykle, zdecydowanie mniej radośnie – zresztą, czego oczekiwać po grupie uciekinierów, którzy właśnie pochowali tego, kto miał dać im bezpieczny powrót do domów? Jeżeli nie z sympatii czy z szacunku, żal im było Starego z powodu wielu możliwości, które przed nimi uciekły. W końcu nigdy nie mówił o swoich kontaktach, o konkretnych miejscach, do których mogą dotrzeć – nic. Wszyscy zniknęli w momencie, w którym ołów pokryty miedzią przebił jego ciało na wylot, kończąc żywot Starego.

W końcu się dogadali. Ruszyli dalej tą samą drogą. Nawet bez kontaktów, im głębiej w Ukrainę, tym więcej możliwości. Może Rowno, może jeszcze dalej – zobaczą. Tam na pewno działa jakiś ruch oporu, tam na pewno jest więcej dezerterów niż w okolicy, gdzie lada dzień znajdzie się linia frontu. A może spotkają kogoś, kto skojarzy ich dawnego przywódcę i jakoś im pomoże? Kto wie, kto wie…

Wzięli trochę ciuchów z miejsca walki. Niektórzy przebrali się w nie całkowicie, inni wzięli tylko jakiś płaszcz czy kurtkę, by w razie czego zasłonić nim mundur. Biały znalazł nowe sznurówki do glanów, białe rzecz jasna, dzięki czemu znów wyglądał jak rasowy skinhead. Rumun zaś do swego urokliwego dresu dobrał też przetarty prochowiec, który świetnie komponował się z jego dziedziczną czapką.

I ruszyli. Powolnie, niespiesznie, jak zwykle. Słońce, schowane teraz za chmurami, delikatnie oświetlało ich ścieżkę. Ścieżkę ku wolności. A może ku jeszcze czemuś…?

***

2012, 2 maj, miejsce pochówku Starego,
22:15

Psom wojny zawsze towarzyszyły szczury. Psy szarpały i zjadały swych wrogów z gniewem i dziką satysfakcją, szczury wlekły się za nimi, by ogryźć pozostawione przez psy ciała, by przeszukać jeszcze raz teren. I czasem, gdy zdarzy się taka okazja, zjeść ukradkiem martwego psa…

Dla Małego ta okolica była prawdziwym rajem na ziemi. Warto było od trzech dni iść po śladach grupy uzbrojonych mężczyzn, by trafić do miejsca, gdzie zmasakrowali tłumy wrogów, a potem zostawili niemal wszystko. W swoim starym, porwanym już plecaku miał sześć kałasznikowów, dwanaście kurtek i kilka granatów. To przecież przynajmniej trzy miesiące życia, niezłego życia! Kupi sobie motor, no, może motorower, w końcu nie będzie musiał tyle biegać…

- A to co…? – wyszeptał cicho, zauważając teren aż nazbyt pokryty liśćmi. Dla zwykłego człowieka nie byłoby w tym nic ciekawego, ale wprawne oko małego od razu wychwyciło nienaturalne, sztuczne zakrycie terenu. Butem odgarnął liście. Zauważył ziemię, świeżą ziemię.

Z plecaka szybko wydobył saperkę. Kogoś tu pochowali! A jak pochwali, to na pewno nie nagiego! Kolejne machnięcia wyrzucały ziemię w powietrze. Pół metra, metr, półtorej, dwa… Jest! Jest tu ktoś!

Kolejne ruchy pozwoliły mu znaleźć najpierw siedem rubli leżących na trupie, potem dotrzeć do jego munduru. Obok leżał jakiś pistolet, nóż… A co będzie pod mundurem? Nie patrzył się na twarz, na twarz starego, zmęczonego życiem człowieka. Nigdy tego nie robił. Po co mu wiedzieć, kogo okrada?

Z szybszym biciem serca rozchylił poły munduru…

[MEDIA]http://www.soundsnap.com/audio/mp3/17929/small%20charge%20explosion.mp3[/MEDIA]

Wybuch jeszcze parokrotnie rozbrzmiewał echem w ruinach fortyfikacji. Fragment ciała Małego, lewa dłoń zaciśnięta na guziku z munduru, od tego czasu leżała przed jednym z bunkrów, skutecznie zniechęcając inne szczury do grzebania w tym pobojowisku…

Koniec odcinka pierwszego
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.

Ostatnio edytowane przez Kutak : 03-12-2008 o 18:24.
Kutak jest offline  
Stary 03-12-2008, 20:04   #4
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Bad Company
S01E02
„Zeznania na wagę złota”
2012, 3 maj, wciąż na granicy ukraińsko-białoruskiej,
7:26

Już po kilku godzinach wędrówki natrafili na stare, zdezelowane tory kolejowe, nieźle już zakryte przez porastające je krzewy. Po kilku chwilach dyskusji zdecydowali się iść wzdłuż nich. W prawdzie według map powinni skierować się na południe, a ruszyli na wschód, ale to właśnie tory na pewno w końcu doprowadzą ich do jakiejś wsi. Nawet małej. Na mapie skradzionej przez AJ zaznaczone były tylko miejsca o strategicznej wartości. A w tych miejscach z reguły dużo gorzej o bezpieczeństwo…

Droga była wysoka – nasyp był w całkiem niezłym stanie, dało się po nim spokojnie i wygodnie iść. Bez ryzyka, że coś nadjedzie, bez ryzyka, że ktoś ich zaatakuje – byli bowiem w kompletnie opuszczonej okolicy. Co tu się musiało stać? Kataklizm? Wysiedlenia? A może to po prostu piętno wciąż trwającej wojny?

Z czasem otaczający ich teren zmieniał się ze zwykłego lasu w podmokłą puszczę, dzień zaś zaczynał ustępować miejsca nocy. Okazało się, iż tym razem księżyc nie dotrzyma im towarzystwa, zeszli z torów, znaleźli w miarę suchy fragment bagna i, w akompaniamencie żalów Białego, że jego sznurówki znów są brązowe, zdecydowali się na krótki nocleg.

Następnego dnia ruszyli już około godziny piątej, by ze zdziwieniem przyjąć, iż tory nagle się urwały. Chociaż nasyp ciągnął się aż po horyzont, po prostu zabrakło szyn.

- Dobry znak. Znaczy, ludzie są, rozkradli… - skomentował niecodzienny widok RumunChodźta, już niedaleko.

I miał rację. Dwie godziny później las się przerzedził, nasyp skręcił, zaś ich oczom ukazał się prawdziwie idylliczny widok.

- O kurwa… - wyszeptał Tyskie

- No, mi też się podoba. – stwierdził BillyNo to mamy i naszą wieś.

- Żadna to wieś, Billy. Dieriewnia jeno, bo i bez cerkwi. Ale w takiej to Ruskich może nie być, więc i dobrze się składa… - odezwał się Traian, a potem ruszył w kierunku najbliższych domostw.

***
Pochodzk, bo tak nazywała się wieś, chyba zatrzymała się w czasie. I to nie w okresie komunistycznych władz – wszystko wyglądało tu jak na obrazach przedstawiających Carską Rosję! Drewniane, ledwo już stojące chałupy, pomalowane pierwszą dostępną farbą domy, okiennice, z których niepewnie wyglądały kolejne głowy… Wszystkich domów we wsi było 30, może 40, z pewnością wszyscy się znali. Przybycie grupy obcokrajowców, którzy – mimo przebrania – zdecydowanie wyróżniali się z tłumu tutejszych, było pewną sensacją.

Ta wieś była inna, niż wszystkie. Dawniej po prostu wchodzili na rynek, gdzie zawsze było gwarno, a Traian zaczynał swoje opowieści. Czasem ktoś coś ukradł, czasem coś wymusił, ale zazwyczaj popili ze starszymi mieszkańcami i skopali paru chłopców, wszystko w duchu całkiem niezłej zabawy. Tu zaś czuli się całkowicie wyobcowani… Może to dlatego Stary gromadził tak wielkie zapasy?

- To przecież absolutne zadupie… Nie ma tu nawet asfaltu wylanego, ba! Nawet porządnej drogi ubitej! Prąd niby dochodzi… - mówił Jack, wskazując przy tym na słupy - Ale jak znam życie, to przez parę godzin na tydzień… Ci ludzie żyją jak… jak…

- Jak w pieprzonym średniowieczu… - mruknął Olivier, odpalając kolejnego papierosa.

Leżący na studni kot zdawał się być doskonałym reprezentantem tego miejsca. Nie miał zamiaru się poruszyć, nie miał zamiaru nic zrobić – po prostu patrzył się na obcych. I tak od lat, od długich lat…

***
Gospoda okazała się być wybawieniem. Papież już od jakiegoś czasu dziwnie węszył, mówi się z końcu, że Polaczki do alkoholu nosa mają. W pewnym momencie po prostu się zatrzymał i skręcił, by po paru krokach stanąć przed drzwiami tego, co na początku XX-wieku zapewne nazywano modną, tradycyjną knajpką. Dom zbity z ogromnych beli, uchylone drzwi i mała rzeźba orła nad wejściem.

Wewnątrz zaś, ku ogólnemu zdziwieniu, siedziało parę osób – zapewne stałych bywalców. Zadziwiająca była jednak cisza. Żadnej muzyki, ba – nawet żadnych rozmów. Wszyscy siedzieli przy długich stołach i pili wódkę, co chwilę całując i gryząc kromki chleba. Tylko niektórzy jedli. A gdy już koniecznie musieli się odezwać, robili to szeptem.

Właściciel karczmy, niemłody, wąsaty mężczyzna o dosyć obfitym brzuchu, nawet o nic się nie pytał – po chwili ustawił na stole starannie wypolerowany samowar, obok niego zaś ogromny gar z cieczą, która po szybkiej degustacji okazała się być bimbrem, zresztą całkiem niezły. Gdy rozlali wszystko do drewnianych kubków i wznieśli pierwszy, cichy rzecz jasna, toast, gospodarz postawił przed każdym z nich michę, pełną kaszy, skwarków, kapusty i większych kawałków mięsa.

Gdy skosztowali pierwszych łyżek tutejszego specjału, dając wcześniej garść rubli gospodarzowi, drzwi do przybytku otworzyły się, a do środka wszedł – czy raczej wpadł- mężczyzna.

Wszyscy zebrani w lokalu podnieśli głowy, gdyż tak energiczne zachowania nie były tu na porządku dziennym. Cała wieś niemal ciągle spała. Starszy mężczyzna wpadł jednak do wnętrza budynku i, szybkim krokiem dochodząc do lady, za którą stał właściciel, zawiesił się na niej i usiłował odzyskać oddech.

p- Cóż się stało, Griszka? – spytał cicho, lecz wyraźnie, karczmarz.

- Oficer z chaty wyszedł, z Noworuskim tu idzie, broń chować trzeba! – głos starca nie był już tak spokojny, ba – przerażenie było wyraźnie słyszalne.

Broń… O jaką broń chodziło? Czyżby w tak spokojnej mieścinie działo się coś związanego z walką? To przecież jeszcze Białoruś, tu raczej prorosyjscy są, więc dlaczego? I kto miałby walczyć? Te staruszki, które co rano karmią gęsi? Mężczyźni w podeszłym wieku, którzy całe dnie spędzają na drewnianych, sypiących się werandach?

„Barman” natychmiast zniknął za drzwiami prowadzącymi na zaplecze, dwóch innych gości gospody również szybkim krokiem opuściło lokal, wychodząc przez boczne drzwi, prowadzące gdzieś na ogrodzoną drewnianym płotkiem działkę. Coś się działo, coś się dzia…

Powolnym krokiem wszedł do wnętrza lokalu zapowiadany już wcześniej oficer. Przy każdym kroku stukał starannie obcasem swych butów o podłogę – tak, by każdy wiedział, że nadchodzi. Stanął dwa kroki od drzwi i powoli rozejrzał się, lustrując wzrokiem dokładnie każdą osobę przebywającą w gospodzie. Na dłuższą chwilę zatrzymał się na twarzach dwóch Latynosów, lecz nie dawał po sobie poznać żadnego zaniepokojenia wywołanego ich obecnością.

- Wlazł! – wydał krótki, głośny rozkaz.

Czarna koszula, dżinsy, jakieś adidasy… Ten drugi wydawał się całkiem swój. Zdecydowanie nie był stąd. Turystą też nie był. Wojskowe kajdanki na rękach wyraźnie mówiły, iż jest więźniem. Zapewne więźniem oficera.

Siedli przy stole. Przed oficerem pojawił się dzban pełen jakiejś parującej sytuacji i kawał pieczeni z kartoflami w misce, przed jego więźniem zaś kilka kromek chleba i smalec. Posmarowanie ich zresztą w kajdankach było zresztą naprawdę ciężkie.

Sytuacja była na tyle dziwna, że wszyscy dezerterzy starali się jak najwięcej usłyszeć z cichej rozmowy, jaką prowadzili między sobą więzień i jego „oprawca”. Znacznym ułatwieniem był fakt, iż wszyscy pozostali po jego wejściu całkowicie umilkli, skupiając się jedynie na piciu i jedzeniu.

Wymawiali dużo słów, dla wielu ciężkich do zrozumienia – czy to przez ich szept, czy to przez dziwne akcenty. Bez wątpienia rozmawiali o jakiejś tajemnicy, którą więzień zna, a oficer bardzo chciałby poznać. „To tajemnica wojskowa!”, odezwał się w pewnym momencie więzień, na co żołnierz odpowiedział mu zdecydowanie głośniej, niż wypada w takich miejscach: „Ale to ja jestem wojskiem!”. Kolejne słowa dotyczył podpisania jakichś zeznać, rzekomo niezbędnych do uzyskania wolności przez więźnia. Chodziło o jakiś transport.

- Na tych zeznaniach znajdzie się albo twój podpis, albo mózg... – wysyczał oficer, a potem zaczęli mówić jeszcze ciszej.

Później dezerterzy wychwycili tylko jedno słowo. „Złoto”.

Ich oczy zalśniły.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 06-12-2008, 19:41   #5
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Szli wzdłuż nieźle już zarośniętych torów kolejowych. Nasyp był nieco powyżej gruntu, także mieli dobry widok na okolicę. W zasadzie się nie śpieszyli, szli dość niemrawo, zważywszy na niedawne wydarzenia, nie było się co dziwić. Z mściwą satysfakcją myśleli o frajerze, któremu zachciało się odkopać Starego. Pewnie otynkował swoją postacią sporą połać lasu. I dobrze na postrach innym cwaniaczkom.

Jack raz po raz spoglądał na AJ, miał nadzieję że młodszy brat nie będzie siebie obwiniał o śmierć Starego, póki co nie zauważył u niego niepokojących objawów, czyli wszystko było w normie.

- Opowiedzieć wam nowy kawał o ruskich?- odezwał się Latynos dla rozładowania atmosfery.

- Dajesz – rzucił idący na przedzie kolumny Tyskie.

- Pojechał nowosuski na ryby. Pochlał przy wędce i mu się przysnęło. Obudził się rano, nagi, bez portfela, sygnetów, komórki i kluczyków od Mercedesa. Zapierdala do najbliższej wiochy, z automatu zadzwonił po ”chłopaków”. Za godzinę do wiochy wjeżdżają cztery terenówki wypakowane uzbrojonymi ochroniarzami. Przeszukują całą wiochę, patrzą a tu sołtys wychodzi z chaty w nowym garniturze od Armaniego, obwieszony łańcuchami z sygnetami na palcach i idzie do nowiutkiego Mercedesa S600. No to Ci go na glebę i pytają: „Skąd to masz”. Facet tak na ich patrzy i mówi: „Wstaje rano, idę nas staw, patrzę a tam śpi gościu, no to go obrobiłem i wyruchałem na koniec go w dupę”. A ten nowosuski podchodzi do dowódcy ochrony i mówi: „Chłopaki zostawcie go, to nie moje.”. Dobre.. nie?

- Niezłe, na serio – rzucił podśmiechujący się Rumun.

*****

Zajazd…karczma czy jakby tam jeszcze inaczej nazwać to miejsce była taka sama jak cała wieś. Spokojna, niemalże senna. Staroświecki wystrój nadawał jej specyficzny klimat. Rozsiedli się wygodnie przy szerokiej ławie tuż obok drzwi. Nie musieli długo czekać, a już zostali ugoszczeni przez właściciela samogonem. Jack powąchał bimber zanim strzelił pierwszą pięćdziesiątkę, alkohol nie odstręczał, a i przejrzystość była na przyzwoitym poziomie, dlatego bez obaw łyknął zdrówko.

- Całkiem niezła ta „kominówka”… cholernym ruskim trza przyznać, że na pędzeniu to się kurwy znają jak mało kto.

Wkrótce do samogonu dołączyła kasza, obficie okraszona wieprzowymi skwarkami, suszonymi grzybami i pachnącymi kawałkami mięsa. Jack musiał poznać, że ludność słowiańska miała kuchnię diametralnie inną niż jego przyzwyczajenia, ale w tej prostocie i obfitości krył się sukces takiego żarcia. Zajadał się już nie raz bigosem, gulaszem czy zwykłym chlebem ze smalcem, zajebiście komponującym się z piwem.

Jego kumple także rzucili się na jedzenie, w końcu od ostatnich steków „z wózka” minęło już kilka godzin, a nigdy nie wiadomo kiedy znów będą mili okazję jeść coś na ciepło.

Kiedy skończyli, Papież odezwał się:

- Ja się przejdę po wiosce, obczaję, czy nie ma jakichś niepokojących sygnałów. W razie czego dam wam znać.

- Tylko nie daj dupy jak wtedy w lesie – rzucił z pełną gębą Biały.

- Zamknij mordę szkopie pierdolony, ty byś nawet czołgu nie zauważył, chyba żebyś w niego wyjebał swoim zakutym łbem. – Polak trzasnął drzwiami od karczmy.


*****


Chwilę po wyjściu Polaka, drzwi od zajazdu otwarły się, do środka wpadł starszy mężczyzna i rzucił się do drewnianego kontuaru. Zdążyli usłyszeć tylko fragment z rozmowy:

- Cóż się stało, Griszka? – spytał cicho, lecz wyraźnie, karczmarz.

- Oficer z chaty wyszedł, z Noworuskim tu idzie, broń chować trzeba! – głos starca nie był już tak spokojny, ba – przerażenie było wyraźnie słyszalne.

Spojrzeli po sobie, ale postanowili czekać na dalszy rozwój wypadków. Karabiny mili poopierane o ścianę i poprzykrywane z grubsza kurtkami i pałatkami, każdy z nich instynktownie sprawdzał, czy broń osobista jest na swoim miejscu w kaburze. Jack, zdążył jeszcze wyciągnąć z pochwy nóż i włożyć go do rękawa.

Zapowiedziany oficer wszedł do knajpy, lustrując wszystkich siedzących wewnątrz. Ortega czuł jak jego wzrok zatrzymuje się przez chwilę na jego postaci, ale jak gdyby nigdy nic kontynuował konsumpcję kolejnej porcji kaszy z mięsem.

Za nim po szczekliwej komendzie oficera wszedł luźno ubrany facet skuty kajdankami. Najwyraźniej jakiś więzień. Ruski popchnął go w kierunku stojącego w narożniku karczmy wolnego stolika.

Po chwili podsłuchiwali o czym też rozmawiał wojskowy ze skutym cywilem. Zdążyli wychwycić tylko kilka zdań, ale przewijające się słowo: „złoto” zelektryzowało ich. Potrzebowali drastycznie gotówki, żeby się wyrwać z tego bagna.

Jack spojrzał na resztę, błyski w ich oczach wyrażały zainteresowanie. Mrugnął do nich porozumiewawczo okiem i cicho po angielsku powiedział.

- Ja się zajmę wywabieniem ruskiego z chaty i załatwieniem go. Jak tylko ten pajac z pagonami wyjdzie, to bierzcie gościa w kajdankach pod pachę i spierdalajcie w kierunku tych torów tam się spotkamy.

Rangers wstał od stołu i ruszył w kierunku barmana. Oprał się o drewniany kontuar i po rusku powiedział, rzucając kasę na blat:

- Masz tu 5 dolców, weź mi nalej setkę.

Barman posłusznie nalał w naczynie miarkę samogonu, a Jack wyciągnął z kieszeni kurtki opakowane tabletek.


Wycisnął 3 tabletki i wrzucił je do kielicha z bimbrem, potem po namyśle dorzucił jeszcze 2. Spojrzał w stronę oficer śmiejąc się w myślach: „No stary to będzie sranie twojego życia”.

- Weź tę setkę i zanieś temu ruskiemu oficerowi, powiedz, że to na koszt lokalu. Tylko szybko dziadku.

Jack usiadł i mrugnął do zdziwionych towarzyszy. Obserwował jak siwawy barman niesie na tacce trunek oficerowi, nie przestającemu ochrzaniać więźnia. Z satysfakcją zobaczył, że radziecki oficer bierze naczynie i wychyla je duszkiem, odstawiając z hukiem na stół.

W tym momencie wszedł Tyskie i dosiadł się do stolika. Zbliżył się do nich i konspiracyjnie powiedział:

- Przez chwilę, przez wiochę przejechał ruski samochód terenowy z czterema żołnierzami, mieli coś dużego na pace, ale już pojechali dalej.

Ortega wiedział, że kończył mu się czas. Wstał od stołu, rzucając do chłopaków:

- Wiecie co robić, ja się zajmę resztą.

Wyszedł przez drzwi knajpki i skierował się na jej tyły, gdzie pośród dorodnych łopianów stał przybytek załatwiania potrzeb fizjologicznych – a znacznie prościej – sracz.


Schował się w krzakach za nim, nakręcając na lufę od pistoletu tłumik. Wkrótce usłyszał trzask drzwi od gospody. Z satysfakcją zauważył, jak oficer zapierdala biegiem do latryny. Skrzypienie drzwiczek i nieprzyjemne odgłosy, jak również westchnienie ulgi powiedziały mu wszystko. Ostrożnie zbliżył się od tyłu do drewnianej konstrukcji, starając się nie zdradzić szelestem gałęzi. Przez szparę w deskach, wyraźnie widział sylwetkę i głowę oficera. Przyłożył pistolet do szpary celując w korpus – trafienie będzie pewniejsze.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 09-12-2008, 15:24   #6
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Nie lubił spacerować, maszerować czy jakkolwiek nazywały to "zające". Ostatni raz taki kawał terenu musiał pokonać po awarii jego samolotu w Somalii, wtedy podobnie jak teraz był ścigany, może niezbyt intensywnie, ale jakby napatoczył się na jakiś Somalijczyków, to skończyłby słynną metodą "abażur". Przywiązaliby go na słońcu do słupków i ostrożnie wyjęli wnętrzności, tak żeby go nie zabić ... a potem zostawiliby aby się wysuszyły. Straszne męczarnie i długie konanie, właśnie ta perspektywa niosła go na skrzydłach, do miejsca skąd go zabrał helikopter.

A wcześniej? Wcześniej maszerował na ćwiczeniach, na uczelni USAFU, chociaż to nie były długie kawałki. Oczywiście przełaził kawał czasu w Compton. To był kolejny powód, dla którego tego nienawidził. Przypominało mu niezbyt miłe czasy. Poza tym uwielbiał prędkości, nic nie równa się odrzutowcowi osiągającemu mach 3. Na ziemi podobną rolę mogły pełnić sportowe samochody, które również były jego pasją ... a motory, to tylko ciężkie krążowniki ... dawały masę satysfakcji.

Alex uśmiechnął się na te wszystkie wspomnienia. Kiedyś z paroma kumplami z dzielni "pożyczyli" Ferrari. To była frajda i na całe szczęście, nikt ich nie złapał. Przejażdżka była dla niego wtedy niesamowita.

Z zamyśleń wyrwał go głos brata, opowiadającego kawał. Właśnie wtedy zdenerwowanie kilku ostatnich dni dało o sobie znać.

-Hej Jack chwila ... to mój kawał! Ukradłeś mi go, niedawno ci go opowiedziałem! I znowu się zaczyna. Tak samo jak miałem 5 lat i ukradłeś mi mojego misia Bobo - powiedział do swojego brata. W sumie lubił się z nim "przekomarzać", bo kłóceniem to akurat ciężko to było nazwać, chociaż i awantury się zdarzały ... jak to w rodzeństwie.

- Nie ukradłem!!!! Po prostu opowiedziałem go innym przed Tobą, nie moja wina, że idziesz ze spuszczonym łbem, nie przymierzając jak dupa w trawie!!!! -

-Dupa w trawie? Dupa w trawie? I nie używaj tego argumentu: "przed tobą", to tak samo jak z tą laską Jessicą w LA. To ja pierwszy ją zobaczyłem, to ją z nią pierwszy zagadałem, ale oczywiście to ty wtedy z nią wyszedłeś-

- Widocznie wolała starszych, trzeba mieć podejście do lasek AJ,weź mi tu teraz nie rób wykładu z psychologi, życie to nie film, młody- dodał z uśmiechem.

-I mówi to facet, który podczas ostatniego starcia darł się "Rangers Lead the Way", hej to nie jest film z Johnem Waynem. Zapierdalam na pieprzonych butach, przez pieprzoną Ukrainę. Wiesz kiedy ostatnio musiałem iść taki kawałek ?-

- Pewnie dawno, przyzwyczaiłeś się, że się wozisz samolotami za grube bańki, jak kolo jeżdżący po dzielni Mustangiem Shelby. Chciałbym Ci tylko przypomnieć, że ostatni twój samolot rozpieprzyliśmy w drobny mak... na twoim miejscu nie łudziłbym się, że już Ci ktokolwiek da coś co lata w ręce.

-Hehe kupiłem sobie to auto po misji w Somalii - uśmiechnął się AJ do swoich wspomnień -I Harley ... panienki na to lecą. A ty panie cwaniaku, wiedz, że jestem jednym z najlepszych cholernych pilotów ... znaczy się byłem jednym z najlepszych cholernych pilotów w tej pieprzonej armii. - w tym momencie AJ się zatrzymał -Dobra mam tego dość. Zapierdolmy jakiś samochód -

- Tak jak jakiś znajdziesz to daj mi znać.

-Najlepiej z odtwarzaczem CD posłuchałbym sobie dobrej muzy - powiedział kontynuując marsz -A jakby do tego miał duży bagażnik, to i Biały miałby miejsce dla siebie - dodał po chwili milczenia

- Stary Biały to by biegł za nami na smyczy uwiązany do rury wydechowej.-

-Ej ja zazwyczaj samochodami jeżdżę tyle ile fabryka dała, nie nadążył by. Wyglądał by jak coś, co przyczepiło ci się podczas postoju -

- Hehe i tak miałby wyglądać...-

-Taa piękny obrazek -

- Lepszy nawet od zapachu napalmu o poranku - zakończył rozmowę Jack.
(...)

Jadł swoją porcję nie przejmując się pozostałymi, praktycznie aż do momentu, w którym padło słowo: "złoto". Jeden z najcenniejszych kruszców świata ... oj skoro oficer tak bardzo chciał poznać jego położenie, to musiało go trochę być. A to oznaczało, że będą mieli przynajmniej na wydostanie się stąd i być może starczy im na rozpoczęcie nowego życia. Całkiem przyjemna perspektywa.

Kiedy jego brat wyszedł, aby załatwić oficera, popatrzył na resztę kompanów i powiedział na tyle cicho, aby nikt go więcej nie usłyszał.

-Dobra, czas się zbierać panowie - wysunął ostrożnie z kabury swój pistolet, i zakrywając go tak jak kiedyś na dzielni, podszedł pod plecy więźnia. Szturchnął go w plecy pistoletem, dając mu znać, że jest uzbrojony, a następnie odsunął go, aby móc w razie czego go załatwić.

Położył swoją dłoń na jego ramieniu i odezwał się w pięknym, "poetyckim" rosyjskim.

-No przyjacielu, na twoim miejscu nie odwracałbym się, ani nie wykonywał żadnych zbędnych ruchów. Nie chcę cię rozwalić, dlatego w razie czego po prostu odstrzelę ci jaja, albo przestrzelę kolano. Teraz pójdziesz z nami i nie próbuj drzeć ryja - Ręką dał mu znać, aby podniósł się z krzesła, a swoim kompanom głową, żeby poszli za nim. Czas było opuszczać tą wioskę i jak powiedział Jack, spotkać się przy torach.

Wychodząc z knajpki posłał szeroki uśmiech wszystkim -Nie przeszkadzajcie sobie - rzucił po rosyjsku i pchnął lekko więźnia na zewnątrz. Nie mógł pozwolić tamtemu uciec ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 13-12-2008, 22:53   #7
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
I co on, kurwa robi?!
Pieprzony meks z pieprzonego getta.
Właduj mu jeszcze lufę w dupę, popaprańcu.
Zero w tych chłopakach finezji. Słyszą "złoto" i robią rozpierdól jakiego ta wieś nie widziała od czasów Cara.
Tylko spokojnie, tylko spokojnie. Przecież wszystko nie jest jeszcze spieprzone.

Aebly zdenerwowany otaksowywał ruchy Alexandra.
Pilocik musi zejść na ziemie.
Złoto rozwiązałoby problemy wielu z nich. Dla mnie to powrót do Francji.
Nie można tego, w tak oczywisty sposób spierdolić.

Disparu wymacał mp5 w plecaku.
Wkładając go pod wyszabrowaną kurtkę, przyglądał się pozostałym uczestnikom widowiska.
Każdy siedział nad swoim piwem, patrząc niepewnie i udając, że go tu nie ma.
Bądź kimkolwiek chcesz. To przecież wojna. Ona nie jest fair.
Olivier zdecydowanym krokiem podszedł do Ortegi i wepchnął się pomiędzy niego a jeńca.
- Sierżant David Moreau. ID: 983475199. Siły specjalne NATO. Jesteśmy tu po Pana. Jest Pan z nami bezpieczny.
Odwrócił się do zaskoczonego Alexandra.
Pierdolona definicja braku finezji.
- Kapralu, kurwa, z szacunkiem do więźnia. Idźcie po Ortege. Docelowy punkt zbiórki przy nasypie kolejowym.
Głos miał spokojny. Jak dowódca wiedzący, że to on wydaje tu rozkazy.
Przeniósł wzrok na równie zbitych z tropu towarzyszy. Nieskażona myśleniem mina Białego rozbawiła go.
- Reszta za mną! Dodał, uśmiechnięty.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 17-12-2008 o 14:26.
Lost jest offline  
Stary 15-12-2008, 07:54   #8
 
Reputacja: 0 Niles Elmwood nie jest za bardzo znanyNiles Elmwood nie jest za bardzo znanyNiles Elmwood nie jest za bardzo znany
Nasyp kolejowy ciągnął się długą nitką pośród łąk i pól. Billy Ray idąc po szynie bawił się w łapanie równowagi zanurzając się we wspomnieniach z dzieciństwa. Wcisnął w uszy słuchawki i włączył mp3 Playera.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=zOeMfQsc7GI[/MEDIA]

Zawsze uważał, ze każdy człowiek powinien mieć w swoim życiu ten piękny okres, do którego może zawsze wracać, zwłaszcza kiedy nie jest dobrze. Billy Ray miał takie pięć szczęśliwych minut, które zakorzenione było głęboko w przyjaźni z dzieciństwa. Wprawdzie była później pierwsza miłość, Peggy Sue i tak dalej, ale okoliczności towarzyszące późniejszemu dorastaniu i wejściu w dorosłość z pewnością nie były na tyle przyjemne, aby mógł wracać do nich beztrosko. Jedynie ten okres niewinnej młodości nastolatka kojarzył mu się z przystanią, do której mógł wracać bezpiecznie z sentymentem. Wspólne wagary z Jared'em, ucieczki z domu, włóczenie się po okolicy z paczką przyjaciół. Zwłaszcza ruskie tory i lato tak bardzo oddawały mu klimat wspomnień. Goldstein pozwolił sobie na tę chwilę zapomnienia i z muzyką wypełniająca mu szczelnie głowę z zadumanym uśmiechem przyglądał się idącemu obok Traian'owi, który musiał właśnie opowiadać kawał, bo po chwili konsternacji wszyscy buchnęli żywiołowym śmiechem. Gryząc w zębach Lucky-Stike'a przyglądał się z zazdrością braciom, którzy przekomarzali się dowcipkując. Czuł, że brakowało mu przyjaciela, z którym jakby nie patrząc spędził niemal całe swoje życie, czyli dzieciństwo, więzienie, włóczęgę po świecie, legię i front brzeski. Bez wątpienia Jared był mu bliski niczym brat. Ładna pogoda nastrajała odprężająco i choć na chwilę można było zapomnieć o wszystkich problemach. Nawet na Łysego jakoś tak sympatyczniej się patrzyło jak jełop przeskakiwał co drugą belkę torów z przygryzionym na wierzchu językiem. Papież z rękoma założonymi na karabinie, który położył sobie na ramionach, z twarzą zwróconą w stronę słońca najwyraźniej się opalał, albo raczej wygrzewał w marszu. Goldstein delektując się papierosem, ze wzrokiem leniwie zaczepionym na ginącej na horyzoncie wstążce szyn, tymczasowo miał wszystko głęboko w dupie.

* * *


Wioska przypominała mu trochę społeczności Amish'ów. Miał wrażenie jakby czas zatrzymał się w miejscu, lub zapierdalając wciąż do przodu, omijał tę dziurę szerokim łukiem. Może to przez te urwane tory - pomyślał rozbawiony.
Jedzenie podane w karczmie było zważywszy na doskwierający głód i zmęczenie bardzo smaczne. Starał się jeść powoli i nie obżerać się, bo mając już niemiłe doświadczenia ze słowiańskim jedzeniem, wiedział jak bardzo jest tłuste i ciężkostrawne. Później po nim nic tylko spać albo pierdzieć się chce człowiekowi.

Po przyjściu do oberży ruskiego oficera z więźniem, lub raczej jeńcem oparł się plecami i tyłem głowy o drewniane bale ściany. Ściskając w ręku pod blatem stołu gotowy do strzału pistolet, wycelowany w prowadzącego przesłuchanie ruska, kątem oka obserwował przez okno drogę i podwórze.
Kiedy padło magiczne słowo "złoto" czuł jak automatycznie wyostrzyły mu się wszystkie zmysły.
Kiedy kolejno Tyskie, Jack a później ruski oficer opuścili pomieszczenie, a Aleksander skierował się w stronę skutego w kajdanki człowieka, Goldstein schował USP i podszedł do okna. AJ przystawił więźniowi lufę do pleców grożąc dosadnie, czym konkretnie go wystraszył, natomiast żywa, spontaniczna reakcja Oliviera, który wpadł między pilota, a jeńca wydając rozkazy, zupełnie zbiła z tropu cywila. Z głupią miną ciężko przełknął ślinę i powoli, z niedowierzaniem nasunął kciukiem z czubka nosa obsunięte z wrażenia okulary, zdezorientowany przyglądając się po twarzach dezerterów.
Billy Ray obserwując tę scenę wzrokiem spotkał się z Rumunem, który już zaczął z błyskiem w oku wykrzywiać usta do jakiegoś dowcipnego komentarza, lecz na jego stanowczy gest przeczącego kiwnięcia głową, nic nie powiedział. Zamiast tego zdjął swoją nieśmiertelną czapkę i nasunął ją na głowę stojącego już w kleszczach między Aleksandrem, a Disparu skazańca. Goldstein sięgnął po leżący na ławie Traian'owy płaszcz i podchodząc do reszty przewiesił go na skutych w kajdanki przegubach porywanego człowieka i bez słowa zdjął mu z nosa okulary. W tym czasie wszelkie rozmowy do tej pory prowadzone szeptem umilkły i wszystkie oczy miejscowych ukradkiem obserwowały scenę.

Billy Ray, kiedy towarzysze zbierali się do opuszczenia lokalu, wręczył oberżyście spory rulon rubli mrugając porozumiewawczo. Tamten coś bąknął po miejscowemu, co Billy poczytał za podziękowanie, więc uśmiechnął się wyciągając peta, do którego barman w pośpiechu przystawił płonącą zapałkę.

- Spashibae. - rzucił Goldstein przez zaciśnięte na filtrze zęby i jedną ręką poprawiając na ramieniu plecak, a w drugiej trzymając pewnie pistolet ukryty w bocznej kieszeni kurtki, obrócił się na pięcie i ruszył za wychodzącymi z karczmy dezerterami i Whisky'm.
 
Niles Elmwood jest offline  
Stary 16-12-2008, 14:43   #9
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Gdy Francuz wszedł pomiędzy niego i jeńca i zaczął wydawać rozkazy jakby tutaj dowodził to udało mu się osiągnąć tylko jedno. Wkurwił tym strasznie Alexandra. Nikt nie będzie nim pomiatał, a już na pewno w takim towarzystwie nie będzie traktowany jak jakiś śmieć. Wściekłym wzrokiem zmierzył Oliviera, wskazał na niego palcem

-Posłuchaj mnie żabojadzie jebany - powoli cedził słowa po angielsku Alex
-Nikt nie będzie się do mnie zwracał w ten sposób. Chyba ci się kompletnie coś we łbie popierdoliło. Dodatkowo może jeszcze wszystkim ogłosisz, gdzie zamierzamy się spotkać?- po tym monologu jego wściekłość trochę opadła. Popatrzył na jeńca, który był zabierany przez Billy Raya i Rumuna, zbliżył się do niego

-Słuchaj koleś ten facet ci nie pomoże, masz się zachowywać grzecznie. W Langley chcą zadać tobie kilka pytań, ale tylko ode mnie zależy czy dowiedziemy cię tam czy poszukamy informacji gdzie indziej. Chyba wiesz jak działa wywiad i nie będziesz próbował żadnych głupich numerów, bo jak coś spróbujesz, to los więźniów z Guantanamo, będzie małym piwkiem w barze z kumplami przy tym co tobie zgotuję. Kapisz? -

Z baru wychodził jak ostatni rzucił jeszcze wszystkim spokojne spojrzenie i powiedział głośno po rosyjsku -Przepraszamy za to najście, wróćcie do jedzenia i obiecujemy, że to się więcej nie powtórzy - teraz mógł spokojnie wyjść i wrócić do reszty ekipy.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 17-12-2008, 14:34   #10
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Ten pieprzony brak finezji nie może przestać mnie zadziwiać.
Rozumiem, że w F16 można coś dramatycznie spierdolić, bo zawsze ma się katapultę, ale pilocie, tu mamy ziemie.
Olivier złapał za kołnierz kurtki Alexandra i mocnym ruchem pociągnął go do siebie.
- Posłuchaj, do kurwy nędzy. Jak myślisz, jeśli ruskowi ten facet nie powiedział nic, to może tobie, ledwo trzymającemu tą swoją malutką pukawkę wygada wszystko, bo ma kurwa dobry humor?
Nie czekając na odpowiedź Ortegi, Disparu kontynuował.
- Jeśli facet jest przetrzymywany przez ZSRR, to jak myślisz, kto mógłby go chcieć stąd wyciągnąć? Wykombinowałeś? NATO, pilociku. Więc przez chwilę użyj mózgu i zacznij zachowywać się jak wzorowy kapral wojsk specjalnego przeznaczenia NATO. A jeśli będziesz, dla niego trochę miły i bardziej, kurwa przekonywujący to może łatwiej pójdzie z całością. I do kurwy nędzy, nie baw się w pierdolonego kowboja.
Olivier puścił kołnierz Alexandra, pociągnął za klamkę mocnych drzwi.
- A i jeszcze jedno, radzę ci, nie próbuj znów tej gadki z żabojadem, pilociku.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 17-12-2008 o 14:38.
Lost jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172