Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-11-2008, 17:03   #1
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Bad Company!

Bad Company
S01E01
Koniec i początek
[media]http://www.youtube.com/watch?v=DwA_Zg_z-FI[/media]
Coś się zaczyna, coś się kończy. Kto to powiedział? Zresztą, nieistotne. On czułby to teraz doskonale, oni – zebrani nad dołem, w którym leżało jego martwe ciało, zaczynali to rozumieć. Skończył się pewien rozdział, więc z pewnością zacznie się kolejny. A co będzie jego treścią? I jak się skończy? To już pokaże czas.

Kolejne odgłosy wybuchów sugerowały raczej to gorsze zakończenie. Wszyscy znali ten dźwięk doskonale – niemieckie bombowce zrzucają kolejne tony pocisków wypełnionych po brzegi materiałami wybuchowymi. Amerykańce lubiły się czasem pomylić i walnąć w tym w cywilów albo w bezludną okolicę, ale nie Niemcy. Oni, z tą swoją pieprzoną, szwabską precyzją, zawsze zrzucali bomby w dobre miejsca.

Trzeba było się stąd zbierać. W końcu Ruscy muszą być niedaleko…

Każdy trzymał monety, stanęło na rublach, stary zwyczaj w podobnych kompaniach. Martwy trzymał swoją monetę w ustach, reszta, po kolei podchodząc do grobu, mówiła do trupa ostatnie słowa i rzucała monetę do dołu, najlepiej na pierś denata. Gdy ostatni wrzucił rublówkę, w milczeniu zaczęli zakopywać grób. Niezbyt dokładnie – na tych terenach i tak ktoś go rozkopie w przeciągu kilku dni, szukając jakiegoś grubego Rusa, z pyskiem pełnych złotych zębów, albo przynajmniej ze srebrnymi orderami…

Wojna.

Gdy skończyli swą pracę, przysiedli na leżącym nieopodal pniu, by zastanowić się nad fundamentalnym teraz pytaniem – „Co dalej?”.

My jednak sprawdźmy najpierw, co było wcześniej…

***


Wielu inteligentów i polityków produkowało się w programach telewizyjnych mówiąc o tym, jak będzie wyglądać najbliższa poważna wojna. Wystawianie niewielkich oddziałów żołnierzy tak usprawnionych mechanicznie, że walka będzie przypominała grę komputerową, w której walkę stoczą spocone grubasy siedzące w stacjach zajmujących się obsługą wojskowych. Używanie broni, która ma paraliżować czy ogłuszać. Wojna jako starcie ekonomiczne, bez użycia przemocy. Starcia toczone w wyznaczonych miejscach neutralnych, jak na arenie, by żadnemu cywilowi nie stała się szkoda. Albo interwencja sił pokojowych ONZ w tak wielkim stopniu, że każdy niezwiązany z wojskiem mógłby przebiec przez linię ostrzału, a dzielni żołnierze pokoju osłanialiby go własnymi piersiami.

I, jak zwykle, nic nie okazało się prawdą.

Miasta były zmasakrowane, a bomby spadały na co popadnie. Jedyny nowoczesny gadżet każdego żołnierza sił zbrojnych NATO to nowy komunikator, zresztą wyprodukowany przez Nokię, na którego odbiorniku dało się pograć w węża. A i tak co drugi żołnierz już w Polsce wymieniał elektroniczne cacuszko na osiem skrzynek wódki. Tasery, które znalazły się na wyposażeniu niektórych z komandosów, służyły raczej do sparaliżowania warchlaka na obiad czy kumpla pod prysznicem, niż do pozbywania się wrogów bez konieczności ich zabijania. Cywile zaś byli traktowani na dwa sposoby – NATO wysyłało ich do „Przejściowych Obozów Uchodźców”, czyli na pole z kilkoma ogromnymi namiotami, drutem kolczastym i masą strażników, Ruscy dawali szansę na wykazanie się przy umacnianiu fortyfikacji. Ci jednak i tak mogli mówić o szczęściu – po paru głębszych każdy żołnierz lubił rozstrzelać sobie kilku Bogu ducha winnych ludzi. A potem rzucić jakiś męski tekst i zapalić papierosa, najlepiej bez filtra.

A w tej całej wojnie, będącą przeciwieństwem tego, o czym mówiono jeszcze kilka lat temu w telewizji, siedziały najmocniej media. Na niektórych fragmentach frontu na jednego żołnierza przypada jeden dziennikarz. Kręcone są reality show o żołnierzach, seriale mające miejsce w prawdziwych fortyfikacjach wojskowych, powstały już dwa kanały telewizyjne specjalizujące się tylko i wyłącznie w nadawaniu relacji ze starć. Każdy lepszy bukmacher od dawna przyjmuje zakłady o to, kto wygra wojnę, a niedawnym hitem okazało się obstawianie wyniku starcia o Brześć. Wszystkie programy typu talk show zajmują się już tylko żołnierzami i ich rodzinami, ostatnio koncern Coca-Cola wypuścił serię reklam pokazujących walkę między dwoma armiami stoczoną o bunkier w którym, jak się okazało, znajduje się automat z Colą.

W tym samym bunkrze, w którym bohater reklamy otworzył puszkę, siedziało teraz kilka osób niezbyt nadających się do zachęcenia konsumentów, by sięgnęli po dany produkt…

***
2012, 11 kwietnia, 37 kilometrów od Brześciu, w kierunku na Kowel

Stary bunkier pamiętał z pewnością czasy drugiej wojny światowej – to było widać, a przede wszystkim czuć, gdyż wewnątrz okropnie śmierdziało stęchlizną. Ktoś musiał go ostatnio trochę odnowić, gdyż na zardzewiałych blachach pokrywających dach znajdowała się w miarę świeża farba. Poprzedniego właściciela zaś sugerowała wielka, przewrócona i już dawno porzucona ciężarówka z logiem koncernu Coca-Cola. Tylko po cholerę producentom słodkiego napoju bunkier!?

Wewnątrz budowla nie była już w żaden sposób odświeżona (poza zerwaniem ze ścian mchu), ale nie była ruiną. Po podłączeniu instalacji do akumulatora wyjętego z powalonej ciężarówki dało się nawet włączyć światło. Fakt, że od czasów drugiej wojny nikt nie ukradł z tego budynku żarówki był co najmniej zastanawiający… Wewnątrz było trochę sprzętu nietypowego dla tego typu miejsc – jakieś połamane statywy, coś, co wyglądało na taśmę filmową i, co najśmieszniejsze – nowiutki, czyściutki, sprawny i pełny zimnych napojów… automat z Coca-Colą!

Mrugający napis „Wrzuć monetę” nie przetrwał jednak długo. Trudno uzasadnić, dlaczego grupa wkraczających powoli do bunkra dezerterów na dzień dobry posłała trzy kule w kierunku urządzenia – tak, by nie uszkadzając żadnej butelki, otworzyć „drzwiczki” za którymi kryły się litry zimnych napojów. Może w pierwszej chwili mrugające literki skojarzyły im się z zegarem pochodzącym prosto z bomby zegarowej? A może po prostu nie mieli drobnych?

Tak czy inaczej, następne cztery dni grupy uciekinierów sponsorowane były przez znany i lubiany koncern Coca-Cola. Jedni lubili ich produkty, inni nie, ale chyba każdy musiał przyznać, iż z zimną Colą nawet „zarekwirowany” dwa dni temu bimber smakował dobrze.

***
Tak naprawdę potęga armii rosyjskiej nie polegała wcale na komandosach ze specnazu czy tysiącach rakiet, które w każdej chwili można wystrzelić w kierunku miast wroga. W obozach NATO nikt nie szeptał o pilotach i samolotach, pomijano także ogromne statki, wraz z całą załogą. Za to każdy, kto wrócił z frontu, srał pod siebie za każdym razem, gdy przypominał sobie rosyjską piechotę…

Na szkoleniach mówiono, że tak doskonale wyszkoleni specjaliści w walce jak oni, armia samego Układu Północnoatlantyckiego, nie ma co się bać ruskiej hołoty branej z ulicy. Mówili, że po prostu bierze się chłopców z ulicy, daje im się stare kałasze do rąk i wyrzuca na linię frontu. Że może są bitni, ale to dlatego, że są pijani, że może dużo strzelają, ale sami giną od jednego pocisku. To po prostu kamikaze, ale bez samolotów. To będzie najłatwiejsza wojna w historii paktu, mówili.

Jak zwykle, panowie w krawatach albo gówno wiedzieli, albo robili wszystkich swoich w buca.

Na początku było ich pięć milionów, potem zaczęli wcielać rezerwę. W atakowanych miastach rozdawali karabiny każdemu, kto tylko o to poprosił. Wielu kradło, wielu ginęło, rząd z tym się nie liczył. Później zaczęto ściągać oddziały ze wschodu – i wtedy zaczął się pogrom. Mówi się, że armia rosyjska do dwadzieścia milionów uzbrojonych skurwieli. W tej chwili wszyscy dowódcy mówili o trzydziestu, a jak werbunek uliczny pójdzie dalej, to przed końcem czerwca dojdą do 40. Niczym fala tsunami wbiją się w wojska NATO i zmiotą je z powierzchni Ziemi.

Ale liczby to jeszcze nic, tym zajmują się krawaty i inni wysoko postawieni „wielcy intelektualiści”, którzy w czasie wojny siedzą w Stanach, na dodatek pewnie w bunkrach – tak na wszelki wypadek. Dopiero gdy stanie się oko w oko ze wściekłym Rusem, zaczyna się pojmować kolejne klęski „aliantów” na froncie. W chwili, gdy dostają do rąk broń, przestają być ludźmi. To zwierzęta…

Ta „hołota” to przede wszystkim fanatycy. Ich oczy płoną, płoną nienawiścią i chęcią mordy. Chłopaki, które całe życie oglądali filmy o gangsterach i dorastali w kulturze nienawiści, gdy tylko dostali po karabinie, zapragnęli zrobić z niego jak najlepszy użytek. Bo można sobie pozabijać – w sumie nawet nieważne kogo, grunt, żeby nie innych mundurowych. Nikt jeszcze nie został poważnie ukarany za postrzelenie cywila, a za strzelanie do tych świń burżuazji z zachodu można dostać medale i pieniądze. To jest dopiero zajebista zabawa!

Nikt nie nauczył ich podstawowych zasad taktyki, ale po prostu to niepotrzebne. Owszem, po przejściu głównej fali mięsa armatniego zawsze idą żołnierze zawodowi w pełnym tego słowa znaczeniu, ale oni zazwyczaj zajmują się już szukaniem niedobitków. Dobijają wrogów, swoich czasem też, tak po cichu. Bo z pomocą dla takiego to często więcej zachodu, niż korzyści. I chociaż każda bitwa z udziałem „głównego trzonu” armii rosyjskiej wiąże się z ogromnymi stratami ludzkimi, to ta taktyka naprawdę działa. Bo kto lepiej zaskoczy dobrze ukrytego i przygotowanego do walki żołnierza niż biegnący przed siebie i walący z AK-47 chłopak, który usilnie wierzy, że na wojnie walczy się dokładnie tak samo, jak w Quake 3?

Nie biorą jeńców, strzelają w kierunku białych flag, nawet nie bawią się w masowe mordy w wyznaczonych miejscach. Jak kogoś widzą, to strzelają. Po prostu.

Media z początku starały się ukryć prawdziwe oblicze przeciwnika wojsk Paktu, ale gdy furorę na YouTube zrobiło nagranie przedstawiające rosyjskiego żołnierza, który przez sześć minut obiecywał zamordować żołnierzy, ich matki, ojców, siostry, braci, żony, dziewczyny, przyjaciół, kumpli, psychoterapeutów i dentystów, nie dało się dłużej ukrywać faktu, iż świetnie wyszkolone armie przegrywają nie w starciu z profesjonalistami, a z prawdziwymi potworami.

Od tego czasu zaczęły się setki, jeżeli nie tysiące, poruszających reportaży. O dziesięciu dziewczynkach w wieku od sześciu do jedenastu lat, z małej, przygranicznej wioski w Polsce, gdzie dotarli już Rosjanie. Dorwali je, zgwałcili i w ramach pijackiej zabawy poucinali im stopy. Z tymi stopami odwieźli je wszystkie do domów. O poćwiartowanych ciałach żołnierzy ukraińskich, które zostały zrzucone nad Kijowem. O obozach jenieckich, gdzie ludzie umierali z głodu. Zbrodnie godne czarnych rycerzy z baśni, nie współczesnych żołnierzy. A społeczeństwo płakało i naciskało, żeby wysłać więcej sił. Wysyłali, a zaraz potem dostawali więcej reportaży. Jak w Wietnamie.

***
Biały był prawdziwym, stuprocentowym niemieckim skinem. 88, krzyż celtycki na ramieniu, białe sznurówki w czarnych glanach, ciężki kastet z wydrapanymi nożem swastykami i pełno blizn na ciele po pałkach, nożach, pięściach, butach czy siekierach. Ostatnia na łbie, szyta już po ucieczce z wojska, przez Oliviera. To przez nią zwiał. Czy raczej musiał wiać.

Jak front się uspokoi, to bywa, że idzie się człowiek czegoś napić, to przecież normalne. Z tym, że szeregowy chcący po prostu „walczyć za ojczyznę z brudasami” nawet podczas picia musi salutować oficerom. Nawet tym czarnym. Tym czarnym w szczególności, bo pełno w oddziale konfidentów, każdy każdego chętnie sprzeda. David, bo tak ma na imię, nie chciał zasalutować. Po upomnieniu dał murzynowi w twarz. Ten chwycił za kufel, Biały machnął mu w twarz kastetem. I zaczęło się napierdalanie jakich mało.

Ktoś złamał mu ze dwa żebra, inny chciał mu się przebić prosto do mózgu bagnetem. Skin jednak był i na to przygotowany. Żelazna płytka pokrywająca sporą część jego czaszki była pamiątką po przykrym wypadku samochodowym.

- Co on kurwa, Robocop!? – zawrzeszczał jeszcze jego niedoszły zabójca, a potem stracił połowę zębów i ciągłość rdzenia kręgowego, gdy zaczęto grupowo skakać po jego ciele.

Biały tej nocy zabił trzy osoby, ranił z pewnością wielu, wielu innych. Miałby sąd, a zajebaliby go jeszcze przed nim. Porwał tylko wysłużonego już Glocka i zwiał, tak daleko, jak tylko potrafi ł. Po drodze załatwił sobie uroczy strój pasujący do jego subkultury i zapas białych sznurówek do glanów, które w błocie lubią stać się brązowe. A potem spotkał paru ludzi w podobnej sytuacji co on i postanowił, mimo obecności wśród nich paru brudasów, połączyć siły. W końcu połowa jego oddziału chce go rozstrzelać, druga zaś po prostu ukamienować.

***
W zasadzie to niewiele wiadomo o tym kolesiu. Adam Kurlenko, Polak, nazywają go albo Papież, albo Tyskie, bo tylko te dwa słowa kojarzyły się żołnierzom z Polską. Ponoć miał naprawdę wysoki stopień, tak przynajmniej twierdzi Stary, znali się już wcześniej. Zresztą, przed pojawieniem się tego ostatniego w oddziale, to właśnie Papież prowadził grupę. Chciał dojść do łotewskiej Rygi, skąd jego znajomy miał przetransportować wszystkich do Norwegii, gdzie mieli przeczekać jakiś czas, aż wojsko i władze przestaną ich szukać. Plan był ambitny. Zbyt ambitny.

To nie jest tak, że Kurlenko siedzi i milczy przy każdej okazji. On chętnie się napije, pośpiewa, opowie kilka żartów o Polaku, Rusku i Niemcu, w ogniu walki zawsze wspomoże, a po wszystkim chętnie zapali. On po prostu ma to do siebie, że zawsze, ale to zawsze, gdy ktoś będzie chciał porozmawiać o nim, przypomni sobie jakąś niezwykle ważną sprawę do załatwienia, opowie kolejną anegdotę o swoim bracie, który pracował chyba już w każdym zawodzie, albo po prostu oleje rozmówcę. To równy gość, ale strasznie tajemniczy. A nie każdy takich lubi…

Wiadomo tylko, że dawniej zajmował się tym przestarzałym zwiadem – jechał z grupą paru innych, podobnych jemu, sporo przed transportem reszty wojsk, szukał wrogów i – w razie czego – zabezpieczał teren. Przez to stał się strasznie samodzielny – umie sobie zszyć rękę, zauważyć Rusa, zestrzelić go i jeszcze fachowo ograbić i zakopać. Zresztą, z tego co kiedyś wymruczał, to dawniej był saperem, więc Rusa może zakopać razem z paroma minami…

***
Traian Romanow, zwany po prostu Rumunem, ewentualnie Czerwonym, co zawdzięcza pamiątce rodzinnej – czapce czerwonoarmisty, odziedziczonej po dziadku, który za państwo radzieckie walczył już podczas kampanii wrześniowej. Z tego powodu z pewnością miałby wiele problemów w oddziale, gdyby nie jeden fakt – to naprawdę zajebisty facet.

Cholera wie, jakie ma przeszkolenie. Na co dzień mieszka w Bukareszcie, w pokoiku zaraz obok kotłowni służącej jednej z sypiących się kamienic. Wynająłby sobie coś lepszego, ale inne lokum jest poza zasięgiem ulicznego grajka i kawalarza, czy – jak się sam określa – współczesnego barda. Zarzeka się, iż pochodzi w prostej linii od rosyjskich carów, tych ostatnich, wybitych, a na wojnę zaciągnął się po to, żeby odbić ziemie, które zabrali mu bolszewicy. Nie brzmi to wiarygodnie, szczególnie gdy mówi to potomek czerwonoarmisty, ale wszystkie jego historie rodzinne są ulubionymi opowieściami całej ekipy. Poza Białym. „Ale pierdoli, śmieć bezdomny…” , rzuca zawsze skinhead i idzie się odlać.

Nie jest taki stary, to bardziej życie go zniszczyło. Identyfikator mówi, iż urodził się w 1976, co daje mu 42 lata. Trochę dużo jak na zwykłe mięso armatnie, którym był, ale czegóż mógł oczekiwać, gdy zaciągnął się akurat na wojnę? Z tego powodu w walce jest zupełnie nieprzydatny – no, chyba że mówimy o granatach. Te, przez ten swój pijacki fart, naprawdę dobrze rzuca i często trafia w miejsca, w które nikt inny nawet by nie celował, bo nie liczyłby na jakiekolwiek szanse. W innych sytuacjach jednak trzeba bronić jego przepitej dupy.

***
Stary. Nazywa się, jak każdy Ukrainiec, naprawdę dziwnie – jakiś Ołeksander, bodaj Kuźmuk czy inny Kuźniak. Przedstawił się tylko raz, potem już nie powtórzył swego nazwiska, sam zaproponował, żeby zwracać się do niego „Stary”. Z resztą, ma teraz koło sześćdziesiątki ,więc czemu się dziwić? Mówi się, że miał jakiś zajebiście wysoki stopień wojskowy, że był jednym z tych, którzy odpowiadali za blisko tygodniową obronę Kijowa, a później za, niestety szybko zduszone, Powstanie Lwowskie. Jedno jest pewne. To prawdziwy patriota.

Papież kiedyś, po naprawdę wielu głębszych, zaczął opowiadać co robi tu Stary. Że ponoć był wśród głównodowodzących całą walką, że to dzięki niemu wygrano wiele starć, bo zna okolicę świetnie, bo doskonale potrafi poprowadzić żołnierzy do boju. Ale jemu ponoć cały czas zależało tylko na jednym – na uwolnieniu Ukrainy, na rozpoczęciu walk właśnie od tego kraju, a jeżeli to niemożliwe – na desancie wojsk na półwysep krymski i otworzenie w ten sposób drugiego frontu. Prosił, ustalał, obiecywał swoją pomoc, oficjele ponoć na wszystko się zgadzały.

Jebane generały robiły go w buca. W końcu nie wytrzymał i zatłukł jednego z nich, gdy usłyszał kolejne „W przyszłym miesiącu z pewnością!”. Ponoć facet miał głowę doszczętnie rozbitą, ponoć Stary przez kilka dobrych minut walił go w łeb to krzesłem, to laptopem. A potem zwiał. Byłaby wielka afera, ale jakiś ważniak uciął mediom jęzor, wszystko jest otoczone największą tajemnicą. Co się dalej działo – nie wiemy. Stary wrócił z pobliskiej wioski, skąd przyniósł trochę żarcia na wieczór, i gdy tylko usłyszał słowa opowieści o sobie, prawie zastrzelił Tyskiego. Trudno, grunt, że coś wiadomo. O ile to nie plotki.

Nie pije. Nie pali – znaczy, pali, ale lighty, a to jakby nie palił. Nie przepada za imprezami, nie bierze udziału w konkursach wysikiwania swoich imion na betonie (z braku śniegu), nigdy nie skorzystał z żadnej z kurewek, nigdy nie biegał nad ranem z gołą dupą po froncie. Jakby nie swój. A jednak chyba każdy go szanuje, każdy w jakimś stopniu go słucha. To przywódca grupy, nie ma co do tego wątpliwości. I nawet gdy wszyscy ostro się spiją, to zawsze z uwagą przysłuchują się, gdy Stary siada na powalonym pniu i śpiewa cicho, pod nosem, jakieś piosenki w ruskim czy innych wschodnim języku. „Romantyczna dusza”, stwierdził kiedyś Rumun. I miał rację.

To on prowadzi ich wszystkich na Ukrainę, do mieściny zwanej Rowne, skąd mają uciec z tego wielkiego pola bitwy. Nikt nie zna szczegółów, Stary jest z natury podejrzliwy, ale ponoć są tam jego „dawni podkomendni”, którzy mają pomóc im z transportem do Ameryki Południowej, gdzie poopierdalają się w dżunglach i na plażach, gdzie dawniej wygrzewali swoje tyłki naziści po upadku Hitlera. Cóż, z pewnością to gra warta świeczki…

***
2012, 18 kwietnia, 37 kilometrów od Brześciu, w kierunku na Kowel,
15:43

Jack w spokoju sączył ostatnią puszkę Coli, zmieszaną w odpowiednich proporcjach ze „zdobytą” ostatnio flaszką polskiej wódki marki bodaj „Sobieski”, wpatrując się w jawiące się gdzieś na horyzoncie lasy. Obok kolejna próba naprawienia ciężarówki Coca-Coli przez Billy’ego i Alexandra spełzła na niczym, chyba nie było sensu dalej się starać – bez mechanika nic nie zdziałają. Olivier zaś nie mógł usiedzieć na dupie, ciągle szukał czegoś do roboty w bunkrze, jakby mieli tam zamieszkać na wieki wieków.

- Jak na wakacjach, nie? – mruknął do Latynosa siedzący nieopodal Papież, rozkładając się na znalezionym w jednym z okolicznych opuszczonych domów leżaku. – Arnold byłby zajebiście szczęśliwy.

- A chuj z nim, jebany zdrajca narodu… - warknął czyszczący pod daszkiem bunkra karabin Biały. – Dobry kumpel był, ale pierdoła z uniwerka, do walki się nie przydał, a potem jeszcze za ruską dupą poleciał i zamieszkał sobie w domku na froncie… No, piękna przyszłość…

- Nie za ruską, a białoruską, to raz. – mruknął AlexanderA dwa, kto jak nie on zdjął tego Rusa, który rozwaliłby ci twoje faszystowskie dupsko na kawałki wtedy, przed Brześciem?

- Zamknij mordę brudasie! – ryknął David i już chciał rzucać się na swojego towarzysza, gdy z wnętrza bunkra dobiegł głos.

- Obaj zamknąć mordy i wracać do roboty!Stary jak zwykle zarządził, uspokajając grupę, przynajmniej chwilowo. Takiej mieszanki nie dało się uspokoić na dłużej.

I wrócili. Część grzebała w wozie, szukając, co by tu jeszcze mogło się przydać w dalszej drodze, inni majstrowali przy swojej broni, Tyskie co chwilę doglądał produkcji bimbru, a pozostali po prostu zajmowali się wygrzewaniem dupska przy całkiem mocno świecącym słońcu.

- O, Rumun wraca! - zawołał w pewnym momencie Olivier, skupiając tym okrzykiem uwagę pozostałych dezerterów.

Rzeczywiście, „Przyszły Car Rosji” szedł powoli po okolicznym stepie, tradycyjnie w szarym, brudnym płaszczu i, rzecz jasna, w swojej czapeczce z sierpem i młotem. Poszedł się rozejrzeć po okolicy, a nuż coś ciekawego stało się w jednej z dwóch okolicznych wsi. Zresztą, robił tak codziennie, Billy raz poszedł z nim na ten „zwiad”. Traian siadał po prostu pod sklepem z paroma innymi przepitymi facetami i dyskutowali o tym, co ciekawego się w świecie dzieje, rzecz jasna przy kolejnych flaszeczkach możliwie jak najtańszych i jak najmocniejszych trunków, czasem nawet załapał się na wiadomości w radiu czy – od święta – w telewizji. Poza tym zawsze skombinował coś do żarcia – a to parę kilo kiełbasy, a to wołowinę, zawsze jakiś bochen chleba. Ot, dobre relacje z mieszkańcami wsi, jak widać, popłacały.

Tym razem jednak przyniósł coś innego. Czy raczej to coś przyszło tu za nim…

- A to co?! – zawołał Jack, potem – podobnie jak reszta zgromadzonych – wybuchając śmiechem.

- Pies, wyobraź sobie, pies prawdziwy! Za dziesięć rubli kupiłem, ale rasowy, z rodowodem! – odpowiedział Rumun, gdy podszedł już pod sam bunkier.

- No ale po cholerę nam taki pies? To przecież bardziej chomik… - zaśmiał się Polak

- Nie narzekaj, chłopcze. Każdy oddział swojego psa mieć musi, dezerterzy też. No to mamy. Zresztą, nie uwierzycie, aportuje, siada, leży, nawet stójkę robi! W prawdzie srać poza domem nie umie, ale nam do domu niespieszno, panowie… I nazwiemy go jakoś ładnie, motywująco.. . Wolność może? Albo wódka?

I tak po paru minutach dyskusji do grupy dołączył dziewiąty uciekinier o pięknym imieniu Whiskey.

***
2012, 27 kwietnia, 37 kilometrów od Brześciu, w kierunku na Kowel,
7:12

[media]http://nie.ma.loginu.googlepages.com/01-StrachyNaLachy-Siedzimytuprzeznie.mp3[/media]


Stary już poprzedniego dnia zapowiadał wymarsz o poranku. Dzięki swoim mapom, w dziwaczny sposób zaszyfrowanym zresztą, znalazł przez tę parę dni możliwie najkrótszą i – jak udało się ustalić z pomocą radiostacji należącej do wojsk Paktu Północnoatlantyckiego – najbezpieczniejszą trasę prowadzącą ich do Rowna. Oto była droga ku wolności, oto była droga ku wypoczywaniu przez następne lata na gorących plażach, na spijanie cudownych drinków z piersi boskich latynosek. Nawet Białego cieszyła ta perspektywa.

Wozem byliby tam za dwa dni, piechotą zejdzie im dużo, dużo więcej – szczególnie, że musieli unikać dróg, wędrować lasami. Najmniej dziesięć dni. Ale to jedyny dystans, który dzieli ich od spełnienia marzeń. Stary mówił coś o sporej sumie dolarów, o tym, że sprzedał swój dom – podobno niezły – i wszystko inne, co miał, że wybrał wszystkie pieniądze z kont... Oczywiście, nie da im wszystkiego, ale na początek obiecał pomoc. To był dobry człowiek.

Plecaki wojskowe były już spakowane, broń przygotowana by w razie czego użyć jej w odpowiednim celu, żywności zgromadzonej przez wszystkich powinno starczyć na siedem-osiem dni, ale na pewno po drodze będzie okazja czy to podebrać coś z okolicznych domów, czy nawet samodzielnie coś upolować. Na wszelki wypadek z bunkra powykręcali wszystkie żarówki, a nuż się przydadzą, o poranku sprawdzili jeszcze kanały NATO, ale tam nie było żadnych komunikatów prócz propagandowych audycji.

Żołnierze! Rosja jest kolosem, lecz ten kolos ma gliniane nogi. I te gliniane nogi właśnie padają, jedna po drugiej. Każdy wasz pocisk, każde wasze poświęcenie przyczynia się do jej upadku, każdy krok naszej armii niszczy jedno odnóże tej bestii. Nie bójmy się jej, stawmy jej czoło z podniesionymi głowami, z dumą spoglądając w jej oczy pełne nienawiści…

W dźwiękach tych słów wszyscy opuścili ich dawne lokum, kierując się ku lepszemu życiu.

***
2012, 2 maj, las na granicy białorusko-ukraińskiej,
13:23


Wypuszczam na wiatr konia i nie szczędzę razów;
Lasy, doliny, głazy, w kolei, w natłoku
U nóg mych płyną, giną jak fale potoku;
Chcę odurzyć się, upić tym wirem obrazów.
A gdy spieniony rumak nie słucha rozkazów,
Gdy świat kolory traci pod całunem mroku,
Jak w rozbitym zwierciedle, tak w mym spiekłym oku
Snują się mary lasów i dolin, i głazów.
Lasy na granicy były piękne i, w tej chwili, w ogóle nie strzeżone. Zresztą, Białoruś, Rosja i Ukraina to był teraz jeden kraj, chociaż powinni pilnować tych ziem, by uniknąć wejścia na ziemie ukraińskie takich grup, jak właśnie oni. Kto bowiem chce na swoim terenie dezerterów. Nie myśląc o tym jednak wiele, wszyscy cieszyli się, iż nie mają problemu z żadnymi wojskowymi. Do czasu…

Wtem w słuchawkach komunikatorów wszystkich zebranych rozległ się głos Papieża, jak zwykle wypuszczonego przodem.

- Mam jakieś zabudowania, prosto na drodze marszu, czekam na was.

- Co to? – spytał Olivier

- Chuj wie, chyba jakieś fortyfikacje, porośnięte to mchem, więc od lat porzucone…

- Cisza w eterze, idziemy do ciebie. – mruknął tylko Stary. I przyspieszyli.

Rzeczywiście, po piętnastu minutach dotarli do szeregu fortyfikacji porośniętych mchem. Dwa zwykłe bunkry – jeden z paroma wyrwami w ścianach, drugi niemal idealnie zachowany, do tego jeden okrągły, gdzie dawniej pewnie były same stanowiska CKM – co sugerują wąskie, długie otwory niemal na całej długości ścian. Do tego trzy budki, mieszczące maksimum dwóch żołnierzy, rozwalony już w sporej części mur i pełno sypiących się ścian. Wszystko porastały drzewa. Przesrane…

Parę metrów od nich, przy jednej ze ścian, stał Tyskie i machał w kierunku reszty oddziału.

[media]http://www.soundsnap.com/audio/mp3/23740/Puppy-playful%20growl%20and%20bark.mp3[/media]

- Hej, co Ci… - zaczął Rumun, spoglądając na Whiskey, który zaczął nagle szczekać.

[media]http://www.soundsnap.com/audio/mp3/16436/machine%20gun%2020%20shoot%20reload.mp3[/media]
Nagły odgłos wystrzału wywołał u wszystkich jedną i tę samą reakcję – pad na ziemię. Czemu ten polski skurwiel nie sprawdził dokładnie tych zasranych ruin!? Przecież zawsze tak dobrze mu szło… Czyżby w dupie mu się poprzewracało na myśl o ucieczce? Zresztą, czy to samo nie spotkało reszty oddziału…?

Po chwili zaczęły odzywać się kolejne bronie. Kilka karabinów, chyba kałaszy, parę pistoletów, ze dwie strzelby – żadna armia, ktoś po prostu dorwał się do broni i chce dorobić się na wojnie. Nie powinno być problemu, ale to i tak ryzyko, w końcu napastnicy pewnie siedzą w budynkach i grzeją dupska, a jest ich przynajmniej piętnastu…

Whiskey nie przestawał warczeć.

- To nawet piesek to wie, panowie… Czas skopać dupska! – zawołał Rumun, przeładowując starego kałasznikowa.

I miał rację.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172