Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-03-2009, 16:51   #141
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian, wściekły na wszystko i wszystkich, usiadł pod ścianą. Powodów jego gniewu było co najmniej kilka.

Po pierwsze, Horacy go zignorował. Kompletnie go zignorował! Stał tam, wpatrzony w niego zupełnie, jakby właśnie został obudzony z głębokiego snu, nieprzytomnym wzrokiem i z wyrazem błogości na ustach. Nie gniewał się na niego, nie odpowiedział, nawet się nie popukał w głowę. Nic, kompletnie żadnej reakcji. Zupełnie, jakby miał przed sobą powietrze.

Po drugie, jego Stado też mogło ruszyć dupę i pomóc. Zachowywali się tak, jakby Horacy nic nie zrobił, jakby jego działanie było czymś zwykłym, właściwym i dozwolonym. Blondyn sam nie mógł uwierzyć, ze byli aż tak beznadziejni. Nie spędzili w tym chorym mieście nawet jednej pełnij doby, a już mieli w nosie prawa człowieka, ludzką, przyrodzoną godność, wszystkie wartości, które były ludzkie, które powinny odróżniać Stado Białej Róży od reszty stad. Wyzbyli się cząstki własnego człowieczeństwa. Zupełnie, jakby nic dla nich nie znaczyło.

Trzeci z powodów miał dopiero nadejść…

Girra, ten rudowłosy członek Stada Smoka, podszedł do niego, kucnął przy nim i zaczął tłumaczyć mu wszystko. Czemu to on jest żałosny, a nie Horacy, czemu ludzie nie są lepsi od wampirów. W dodatku, ludzie w Thagorcie mieli problem z odróżnieniem ludzi od zwierząt.

Wszystko nie tak, wszystko na opak…- pomyślał chłopak, mając już serdecznie dosyć tej krainy i jej dziwnych, niezrozumiałych dla niego praw.

- Masz rację, nic nie rozumiem- wycedził, z trudem panując nad swoim gniewem. Girra najwyraźniej nie miał zamiaru go wysłuchać, co tylko podnieciło emocję. Julian wstał i udał się za Rudym, przemawiając do jego pleców.

- Nie rozumiem, jak możesz porównywać ludzi do zwierząt, nie rozumiem, jak możecie ich niewolić, nazywać Towarzyszami, traktować jak przedmioty. Miło by ci było, gdyby Horacy się w Ciebie wgryzł, nie pytając o zgodę? Chcesz poczuć ten strach, który czuła ta biedna dziewczyna? Może mi powiesz, że urodziła się tylko po to, żeby Horacy ją ugryzł, he? Może powinna być mu wdzięczna dlatego, że przeżyła?! Paść na kolana i bić pokłony?! Czy dostrzegasz, jak bardzo ty i inni krzywdzicie tych ludzi?!

- Owszem, jemy zwierzęta. Spożywamy je każdego dnia, w ogromnych ilościach. Zasmradzamy też naszą planetę, prowadzimy wojny, pozwalamy, by dzieci w Afryce głodowały, patrzymy, jak w Rosji władze nad całym narodem przejął jeden człowiek. W tej chwili na Ziemi może wybuchać trzecia wojna światowa, z użyciem broni biologicznej, atomowej i innych paskudztw. Masz rację, jesteśmy cholernymi, małymi ludźmi, którzy śmieją mianować się władcami świata. Ale nawet my szanujemy innych ludzi. Jeśli nie na tyle, by kochać wszystkich ludzi, to choć na tyle, by szanować ich podstawowe prawa. Prawo do wolności, do pracy, prawo, które zabrania torturować i poniżać jakąkolwiek istotę ludzką. Prawo, którego przestrzeganie tak różni nas od zwierząt. Jeśli nie zabijemy zwierzęcia, to prędzej czy później zabije je inne zwierzę. Tym są zwierzęta. Ludzie się nie zabijają, ludzie dbają o swoje prawa, o samych siebie. Jeśli nie szanujesz drugiej osoby na tyle, by uszanować jej wolność, godność i prawo do życia, to sam jesteś zwierzęciem. Tępym, prymitywnym zwierzęciem, które zabija innych z własnego rodzaju.

- Naprawdę sądzisz, że Horacy jest taki dobry? Że uszanował inną istotę ludzką? Widzicie w Towarzyszach wszystko- od pomocników, przez niewolników seksualnych do zbiorników krwi. Wszystko, tylko nie inne istoty ludzkie! Jak to o was świadczy?! Czy uszanowalibyście prawo do życia Stada Białej Róży, gdybyśmy byli Towarzyszami? Czy może byście nas też gryźli w szyję, upokarzając, zadając ból i siejąc strach w sercu?!- krzyczał dalej Julian, próbując wbić trochę oleju do głowy Girrze. Mężczyzna już dawno opuścił Altankę, ale Julian wolał w niej zostać. Nie miał zamiaru biegać po całym Thagorcie za dzikusem z prehistorii i tłumaczyć mu, czym jest idea równości wszystkich ludzi.

- Jeśli to drugie, to znaczy, że w ogóle nie szanuje ani nas, ani innych Stad, ani nawet tej waszej całej Idvy, która pozwana na ten burdel!!!- zaszczekał jeszcze wulgarnie na koniec, po czym odwrócił się na pięcie i skierował w głąb Altanki. Z oczu miotał pioruny, trzymając innych na dystans. Był wściekły, że po raz kolejny sam musiał walczyć za coś, co ludzkość zdobyła z wielkim poświęceniem pod koniec drugiej wojny światowej. Za coś, co miało uchronić ludzkość przed widmem nazizmu. Za coś, co powinni chronić wszyscy zebrani w pomieszczeniu.

Bóg stworzył ludzi równymi. To od ludzi pochodziła wszelka niesprawiedliwość. Od tych wszystkich, którzy chcieli coś mieć, odbierając coś innym.

Horacy chciał mieć krew, oddzierając Towarzyszkę z godności.
 
Kaworu jest offline  
Stary 15-03-2009, 19:44   #142
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Sala Luster

W Sali Luster panował niepohamowany harmider. Sprawa, jaką starały się rozwiązać lustrzane odbicia, nie była prosta.

- Zabrali ludzi ! Jest to niedopuszczalne ! Stworzyli ludzkie stado ?! Do tej pory pozwoliliśmy im tkwić w tym całym Thagorcie, bo nie stanowili zagrożenia dla nas! Nie zgadzam się !

Po całej sali odbijały się dźwięczne sylaby wypowiadane przez jaśniejącą kulę dźwięku. Dla zwykłego człowieka przekaz jaki pochodził od lustrzanego odbicia mógłby zostać usłyszany dzięki własnym oczom.

- Do tego ... są coraz zuchwalsi, zabrali jedno z ogniw. Nie powinniśmy do tego dopuścić.

Smutna dziewczynka patrzyła przez taflę lustra. Łkając wymawiała powoli każde słowo.

- Co się stało, to się nie odstanie. Ogniwo żyje choć zostało pozbawione mocy nadal wyczuwamy przecież połączenie. Proszę jedynie o zachowanie spokoju. To przecież jeszcze nic nie znaczy, możemy jeszcze zminimalizować szkody.

Kobieta siedząca przy biurku, przeglądała jakieś dokumenty, notując na notesowych karteczkach papieru jakieś informacje. Najprawdopodobniej coś liczyła.

- Sami nie dostaniemy się do miasta, możemy jednak kogoś tam wysłać. Szczególnie teraz, kiedy oni mają nieproszonych gości. Jesteśmy tacy sami, nie odczują minimalnej zmiany w swym jestestwie.

Kula dźwięku coraz wyraźniej artykułowała każdą wymalowywaną na jej powierzchni sylabę.

- Wtrąciliśmy się już zbyt wiele razy, nie pomoże to młodym jeśli co chwile będziemy im pobłażać. Najpierw pozwoliliśmy im spełnić swoje marzenia, potem pomogliśmy schwytanym przez nich ludziom. Choć przyznaje, że ten łuk był całkiem sprytnym ominięciem naszych ograniczeń. O wskazaniu Firtyxu już nie wspominając. Nie zmienia to jednak faktu, że ingerujemy zbyt często.

Kobieta siedząca przy biurku uśmiechnęła się lekko na wspomnienie podarku dla Dominique.

- Nie mamy czasu być subtelni. Podjęliśmy już decyzję o nie pozostawieniu młodych. Jedyne co musimy teraz zrobić, to dać im szansę pogodzić się z konsekwencjami życia i śmierci.

Mała dziewczynka uśmiechnęła się niewinnie na dźwięk wypowiadanych ostatnich słów. Co też mogło ją cieszyć w życiu a tym bardziej w śmierci ?

- A nie mamy na to zbyt dużo czasu, ludzie ingerują w ich miasto zbyt często, zbyt intensywnie.

Kobieta popatrzała na zegarek stojący na jej biurku. Najwidoczniej się gdzieś spieszyła.

- Dlatego, musimy pomóc ludziom, których zabrali do swej „bajki”. Dwóch z nich już straciło życie. Zapewne straci i więcej.

Kula dźwięku zadrżała w chwili wypowiadania przez nią ostatniego zdania.

- Na szczęście nie było to ogniwo. Reszta się nie liczy.

Kobieta siedząca przy biurku, spięła spinaczem wszystkie najważniejsze jej zdaniem dokumenty i położyła niedbale na biurku.




Dla większości ludzi, sen jest czymś na co czeka się z utęsknieniem. Moment, w którym można zapomnieć o problemach dnia powszedniego. Dla Mario, Miachaiła oraz Juliette przez ostatnie kilka dni sen kojarzył się tylko z jednym – wielkimi kryształowymi lustrami.

Sen, który powtarzał się całej trójce miał znamiona prawdziwego życia. Kryształowe lustra w dotyku były zimne i gładkie. Czuli mroźne, świeże powietrze wypełniające salę pełną luster. Sala swym wyglądem przypominała salę wykładową, z tą tylko różnicą ,iż zamiast krzeseł znajdowały się wielkie kryształowe lustra. W ich odbiciu za każdym razem dostrzegali inne postacie, wielkie skrzydlate smoki, rycerzy w lśniących zbrojach, rozśpiewane galaretki, tańczące żółwie słowem wszystko to co stworzyła wyobraźnia a rozum starał się odrzucić. Dzisiejszy sen był inny niż dotychczas, lustro najbliżej drzwi wejściowych do sali było dobrze oświetlone podczas gdy pozostałe pokryte były mrokiem. W odbiciu lustra każda z osób znajdujących się w pomieszczeniu widziała inną postać. Łączyło je tylko jedno wizerunek w lustrze przedstawiał jedyną osobę jaką kiedykolwiek kochali bezgraniczną miłością - własną matkę.

- Wybraliśmy tą postać, abyście się nas nie obawiali. Nie chcemy was skrzywdzić. Potrzebujemy waszej pomocy, musicie pomóc tym niewinnym ludziom.

W lustrzanym odbiciu przybysze zobaczyli wielką hydrę połykającą młodą hiszpankę. Mężczyznę, który celował z pistoletu w drugiego człowieka. Oddał kilka strzałów raniąc śmiertelnie swą ofiarę.

- Nie zaznamy spokoju, jeśli ktoś jeszcze zginie. Potrzebują siły i nadziei. To jest powód dla którego jesteście tutaj. Miachaił, Juliette wierzymy, że uda się wam ochronić pozostałych. Nie będą oni świadomi czyhającego na nich niebezpieczeństwa. Nie wszyscy. Światłem w tunelu będziesz ty rzeźbiarzu. Wiele zostanie utracone, może z waszą pomocą jednak komuś uda się przeżyć. Jest zbyt wiele pytań a niewiele odpowiedzi. Jeśli jakieś posiadacie chętnie na nie odpowiemy. Śpieszyć się jednak musicie, jest nas zbyt wielu w jednym, a zbyt mało jedności w wielu. Jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć – pytajcie.

Trójka już dobrze znanych sobie ludzi spojrzała na siebie zaciekawiona. Do tej pory podczas każdego ze snów widzieli tylko postacie, odbicia lustrzane. Teraz mogli nawiązać z nimi kontakt.

- Czego mamy się spodziewać i jak możecie nam pomóc?

Z pozoru proste pytanie Miachaiła niosło za sobą mętną odpowiedź. Choć nie pozbawioną sensu.

- Zawsze patrzymy, wszystko widzimy, nie możemy jednak zmienić tego co nadejdzie. Większość tego nie chciała. Zagubieni jesteśmy a mimo to całością nadal byś nas nazwał. W naszej Jedności Thagort jest blizną. Krwawić ona będzie.

Juliette zawahała się zanim zadała swoje pytanie.

- Ochronić, przed czym?

Odpowiedź jaką usłyszała była jednak najbardziej jasna ze wszystkich udzielonych przez Lustro.

- Najczęstszą reakcją człowieka na nieznane jest strach. Strach potrafi zmienić spokojnego człowieka w mordercę. Nie bójcie się dochodzić prawdy.

Nazwany przez Lustro Rzeźbiarzem Mario zadał pytanie jako ostatni.

- Czy nadal jesteśmy na Ziemi a jeśli nie, to tak właściwie gdzie?

- Nic co wam jest znane nie przygotowało was na to co ujrzycie. Thagort nie należy do miejsc przyjemnych, choć takim One pragnęły go widzieć. Nie zapominajcie skąd pochodzicie, nie zapominajcie o odpowiedzialności ludzkiego życia.

Odbicie Lustra zmieniło się ponownie. Kobieta odpowiadająca na pytania przyzwanych przez Salę Luster ludzi zniknęła.

- Podążajcie za nami w ciszy. Pamiętajcie zawsze patrzymy, wszystko widzimy.

Trójka osób dzielących ze sobą sny przeszła przez lustro do świata, z którego nieliczni wydostają się żywi.

Thagort

Mija doskonale zdawała sobie sprawę z tego co oznacza podróż do miejsca spoczynku Flo. Z każdym krokiem jaki podejmowała u boku Lorenca czuła narastający niepokój. Doskonale pamiętała każdą wizytę w jej legowisku.

Miejscem spoczynku Flo była jaskinia na samym skraju Fghloru. Żeby się do niej dostać potrzeba było przejść przez las, wydmy pustyni ,aż przekroczyło się lodowiec Ghlor, granicę oddzielającą Fghlor od kolejnej dzielnicy miasta. Przez całą drogę Mija próbowała użyć wszystkich swoich względów na Lorencie. Tylko dlatego żeby ten zgodził się przyjąć Tyburka do stada. Opiekun jednak nie był przychylny jej prośbie. Gdy weszli wgłąb jaskini, stąpając po oblodzonej skale dyskusja wrzała.

- Zakochałaś się ?! Głębokim szczerym, prawdziwym uczuciem, pełnym pasji i szacunku. Tak ? Czy sobie w coś pogrywasz ? Chcesz zabić tego Towarzysza, obiecując mu życie wieczne w naszym stadzie !? Bawisz się z nim, jak rozumiem ?

- Nie, to nie tak Lorence. Znasz mnie, spójrz mi w oczy. To dobry człowiek, nie skrzywdzi mnie tak jak Horacy, czuję to. Wiem, że byłam momentami dla niego zbyt natarczywa, jednak zmieniłam się. To pewnie przez tą walkę z Hydrą. Nie mogłabym żyć z świadomością, że Tyburkowi coś się stanie. On jest dla mnie ważny.

- Przestań grać w te swoje gierki. O co tym razem chodzi ? I czemu przywołujesz sprawę Horacego ? Zrobił ci coś znowu ?

- Nie to nie tak, on należy do przeszłości. Zapłacił już zresztą za to co mi zrobił. Ja. Lorence !

Zaciekawiona Mija, wskazała swemu Opiekunowi zmasakrowane ciało psa. Wszystko począwszy od pyska skończywszy na łapach zwierzęcia splamione było jego własną krwią. Podeszła bliżej zwłok, drżącą z ekscytacji ręką wyjęła martwe serce zwierzęcia i zjadła je.

- Martwe od niedawna. Co tu się wydarzyło ?

- Spójrz !

Lorence wskazał na kilka ran postrzałowych łatwo widocznych na ciele zwierzęcia.

- Jakie zwierze mogło zadać takie rany ? Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem.

Stwierdził zaniepokojony wampir.

- Lorence, nie podoba mi się to, chodźmy stąd jak najszybciej. Sama nie wiem, po co właściwie tutaj przyszliśmy.

- Chciałem pomóc Dominique spotkać się z ... kimś, kto powiedział mi o Firtyxie. Dowiedzieć się gdzie można go znaleźć. Tam powinno udać się teraz stado Białej Róży.

Przez głowę Lorenca przeszedł pocisk. Martwy mężczyzna upadł na skałę. Mija nie zdążyła się odwrócić, przez jej ciało przeszedł grad kul. Oboje byli martwi.


Noc mijała na pozór spokojnie. Sen każdej osoby był głęboki, niosący ukojenie. Wydarzyło się wiele dzisiejszego dnia. Nikomu nie było trudno zasnąć. Wszak był to dopiero początek zmian jakie zaszły w życiu stada Białej Róży. Wyrwani z życia jakie znali zostali wessani w wir wydarzeń, których żaden rozum nie byłby w stanie przewidzieć.

Frank długo nawoływał swego przyjaciela jednak nie słyszał od niego, żadnej wiadomości. Mogło to oznaczać tylko jedno. Jego partner, kolega z drużyny nie żyje. Osoba, której powierzyłby własne życie, osoba, którą kochał braterską miłością została zabita przez Tych gnojków. Ostrzegali ich na odprawie, że nie będzie łatwo a ta misja może być ich ostatnią. Kto by jednak miał się przejmować słowami Leonardo. Przecież ten człowiek nie raz, ostrzegał ich przed wyruszeniem w drogę. Jednak za każdym razem dawali sobie radę. Za każdym razem.

Frank szedł spokojnie, mijając zwierzęta, mityczne stworzenia, wampiry i inne istoty, których nigdy by się nie spodziewał ujrzeć, wszystkie pogrążone we śnie.
Jego dar mówił mu, że gdzieś blisko znajduje się coś co należało do Zacka. Czuł, że gdzieś w tym miejscu wypełnionym najprzeróżniejszymi istotami był ktoś kto pozbawił życia jego kolegę.

Skurwiele śpią. Banda wyhodowanych maszkar. Śpią. Ja im dam sen. Wszyscy jeszcze zapłacą za to co zrobili. Zamierzam znaleźć szczeniaki jak najszybciej.

Wpierw obudziły się zwierzęta, rozumne, zdolne do rozmowy słonie, pantery, żyrafy, krokodyle, jeże i mopsy. Każdy członek Stada Borsuka otworzył zmęczone oczy. Pełne wściekłości, żądzy zemsty rzuciły się na najbliższe istoty. Nie ważne było kogo atakowały, nie ważne były prawa Thagortu ważna była wściekłość, głód i zemsta.

Tak rozpoczął się ostatni dzień spokoju w mieście. A rozpoczęła się Apokalipsa.

Rufix pisnął przeraźliwie.

- Nie chce ! Nie chce gryźć ! Nie !

Gdzieś niedaleko Aleksandry mały szczur, członek stada Borsuka, walczył z narastającą rządzą mordu. Coś, ktoś kazał mu rzucić się na pierwszą napotkaną istotę, szczur zaś starał trzymać się jak najdalej od ludzi czy też istot Thagortu. Nie chciał nikogo zranić nawet Towarzyszy. Aleksandra widząc świecące ślepia wilków odwróciła głowę w kierunku skąd dobiegł krzyk. Zobaczyła małe zwierzątko brodzące małymi łapkami, jak najszybciej wgłąb jeziora. Najwidoczniej Rufix postanowił za wszelką cenę nie dopuścić do tego, by z jego winy komukolwiek stała się krzywda.

Pięć wilków otoczyło Aleksandę i Girrę. Pięć masywnych bestii patrzyło na rozpalonych namiętnością kochanków. Każdy z nich czuł wszechogarniającą rządzę krwi. W momencie jak ta odwróciła głowę, na Aleksandrę skoczył pierwszy napastnik. Girra złapał go w locie za kark i spalił żywcem. Pozostałe zwierzęta zawyły przeciągle. Rozległ się skowyt, pisk, ryk i lament wszystkich zwierząt Thagortu. Cztery wilki przybliżyły się jeszcze bardziej, szykowały się do skoku. Instynkt dziewczyny sprawił, iż cofnęła się mimowolnie. Jej kostki zanurzone już były w wodzie.

Zdecydowanie gorzej miały te osoby, które pozostały w Altance. Mimo, że obudzili się wszyscy gdy usłyszeli przeraźliwy skowyt zwierząt. Nie przewidzieli jednego. Ognia.

Nad głowami Stada Białej Róży latał wielki czarny smok. Zionął on ogniem na wszystko i wszystkich dookoła. Istota należała do stada Smoka , także dotknięta przez wpływy Franka szalała na niebie, niosąc ze sobą śmierć. Płomienie odgrodziły Stado od wyjścia z Altanki. Podmuch ognia jaki skierował na to miejsce smok ogarnął całą przestrzeń budynku.

Jednak to Opiekunka miała prawdziwego pecha tej nocy. Wróciwszy do Azylu, usiadła na jednej z ławek ,rozmyślając nad całą sytuacją w jakiej się znalazła, zasnęła. Nie obudził jej jednak skowyt zwierząt. Obudził ją mężczyzna, żołnierz z bronią w ręku.

- To ciekawe, człowiek w mieście bachorów. Bardzo ciekawe. Jesteś połączona z Zackiem. Czuje to. Przyznam, że ciekawi mnie jak zginął pozwolisz zatem.

Przed oczami Dominique niczym w przyspieszonym filmie ujrzała cały wczorajszy już dzień. Chwilę narodzin Idvy na jej ciele, walkę z Hydrą, aż w końcu Azyl. Cały proces przypominał jazdę na kolejce górskiej bez zabezpieczeń, zupełnie jakby wszystkie siły fizyczne oddziaływały na ciało Dominique w jednym czasie. Z nosa zaczęła jej lecieć krew. Mężczyzna stojący naprzeciw niej uśmiechnął się choć po policzkach spływały mu łzy.

- Zatem to przez was zginął mój przyjaciel.


Ogniwo

Trójka przybyszów wysłanych przez Salę Luster, wyszła z groty na świeże powietrze. Dookoła nich rozpościerał się piękny widok zaśnieżonych drzew. Na ziemi widać było ślady butów. Dziesiątki wgłębień sugerowały iż chwile temu ktoś tędy przechodził. Co nóż na śniegu widać było drobne plamy krwi.

Musicie ich odnaleźć, znaleźć podobnych wam a różnych. Znaleźć umarłych choć żyjących. Są gdzieś tu niedaleko. Zabrani przez podobnych do was choć różnych. Doprowadzą was do niewinnych. Kierujcie się własnym sumieniem. Cały czas, niech ono was prowadzi.

Ten sam głos, który Miachaił, Juliette oraz Mario usłyszeli w Sali Luster teraz nawoływał ich do rozpoczęcia podróży.
*

- 3 Nowych graczy odczuwać będzie przymus/zaciekawienie/impuls/jak-zwał-tak-zwał. Przyzwani zostaliście przez Salę Luster. Weszliście przez lustro do Thagortu. Przed wami rozpościera się gęsty las pokryty śniegiem.
- Flo była psem, Dominique nie pamięta jej imienia. Imię pamięta Aleksandra i Reynold oraz to, że Lorence poszedł się z nią spotkać w sprawie Firtyxu.
- Reynold ma losowanie nowych punktów do limitu, ma wizje nawet przez sen tego co się dzieje z Aleksandrą. Widzi jej sny oraz śni o niej. W sensie, sny Reynolda od tej pory będą albo wiązać się z snami Aleksandry albo będą wizją tego co robi.
- Rozpoczęła się Apokalipsa Aleksandrę atakują cztery wilki. Reszta niech przywita się ze Smokiem. Jesteście w Altance Odgrodzeni od wyjścia. Noys oczywiście blisko Altanki, nie może wejść do niej.
- Na posty czekam do piątku. Dzisiaj postaramy się z lili rozdać pkt do końca.
- W razie jakichkolwiek pytań mamy od tego komentarze.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 15-03-2009, 21:04   #143
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Tyburcjusz Pizarro drzemał na skraju Stada Białej Róży. Było to przemieszanie szalonego snu, szalonego tysiącem marzeń sennych z wieczna pobudką, niespokojnym wzrokiem i oczekiwaniem Miji która niczym bestia wyskoczy zza krzaka wołając o krew. Po raz kolejny się obudził. Powstał, ziewnął i spojrzał w niebo.

- Dies irae...

Tedy buchnął ogień. Tyburcjusz rozejrzał się po tańcujących płomieniach niczym dziecię zauroczone fajerwerkami. Był spocony chociaż najpewniej z żaru niż zdenerwowania. Mimo bestii na nieboskłonie zachował zupełny spokój. Zachował się prawie jak ignorant. Spokojnym acz głośniejszym tonem rzekł do Stada.

-Pozwólcie, że płomieniami zajmę się ja.

Uśmiechnął się. Osoby z darem byli trochę jak cudotwórcy potrzebujący tylko pewności siebie do jego użycia. Kilka kropli potu niczym konie wyścigowe przebiegły po obliczu mężczyzny. W trzasku ognia pobrzmiewały jego kroki. On sam zaś podszedł wprost pod ogień i kucnął. Twarzą w twarz z ogniem, gorąca luna biła po jego obliczu. On tylko wyjął papieros z kieszeni i wyciągnął dłoń ku płomienia. Powoli odpalił go i włożył do ust. Szary dym zaczął uciekać ku niebu szarpany powietrzem ruszonym co razu wraz z ruchem smoczych skrzydeł. Tyburcjusz uśmiechnął się, jeszcze bardziej zbliżył do promieni i położył lewą dłoń na ziemi pól centymetra przed pierwszym ognikiem. Patrzył jak zahipnotyzowany w ogień a deska pod dłonią zaczęła pękać, próchnieć i tracić drzazgi. Po desce ruszyła dziwna zaraza sięgając płomieni. Było w uśmiechu na twarzy Tyburcjusz coś jak „a masz skurwielu!” kiedy zaciągnął się dymem a skóra dłoni piekła od ciepła. Lecz już płomienie przy nim traciły na majestacie niczym wierze ich wierzchołki zaczęły runąć i gasząc w locie a to co zostało padało ugaszone pod wiatrem. Ta zaraza rozpadu poczęła się rozprzestrzenią od dłoni przez podłogę na ogień niczym plama ropy na tafli jeziora. Tymczasem on palił spokojnie papierosa czekając, aż ugasi wszystko i się jakby relaksując. Obserwował mały teatrzyk co jeśli czas tylko odwracając głowę w stronę innych, wypuszczając dym i patrząc co oni zaczną robić.

______________________
Dies irae – dzień gniewu
Tyburcjusz zaczyna gasić ogień swoim Darem. Kabasz powiedział bym nie opisywał ostatecznego efektu gdyż ktoś może mieć lepszą inicjatywę i wcześniej je znacząc gasić ubiegając moją postać.
Moja postać przy tym jest nader spokojna poświęcając się tylko temu i obserwując owy spektakl upadku ognia.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 15-03-2009, 22:27   #144
 
Mistyk's Avatar
 
Reputacja: 1 Mistyk jest godny podziwuMistyk jest godny podziwuMistyk jest godny podziwuMistyk jest godny podziwuMistyk jest godny podziwuMistyk jest godny podziwuMistyk jest godny podziwuMistyk jest godny podziwuMistyk jest godny podziwuMistyk jest godny podziwuMistyk jest godny podziwu
Sen... Ciężkie, opadające powieki, szum morza, ostatnie chwile świadomości. Odpoczynek po całodziennym wysiłku, napływający razem z lekką morską bryzą. W ostatnim przebłysku świadomości, budzi się zabawne porównanie, może dusza ulatuje na skrzydłach wiatru TAM? Sam nie wiedział gdzie, od paru dni miewał sny. Realne? Nawet bardzo, realniejsze niż wszystkie jakie nawiedzały go odkąd pamiętał. Sala, wypełniona lustrami po brzegi zwierciadlanymi taflami sala. A w lustrach wizje, wywołujące zdziwienie nawet u niego. Cóż wielu artystów, twierdziło że nawiedzały ich przedziwne wizje. Kiedyś śmiał się z nich, sztuka tworzona na bazie świata realnego potrafiła być wystarczająco oryginalna. Teraz... Cóż teraz znalazł się w sytuacji która zmuszała go do zrewidowania poglądów. Takich instalacji nie potrafiliby wymyślić nawet artyści wspomagający się niezbyt legalnymi „dawcami natchnienia”. Zwykle obserwował uważnie lustra, niektóre wywoływały na twarzy uśmiech, inne powodowały mimowolne uniesienie brwi. Bywało i tak, że człowiek odwracał wzrok, chcąc zachować zdrowe zmysły. Rozglądając się po sali widział innych, chłopaka i dziewczynę, krążących między rzędami zwierciadeł, jednocześnie realnych, będących na wyciągnięcie ręki i odległych, niczym z innego świata. Czasami słyszał ich głosy, czasem odpowiadał. Tym razem jednak sen był inny. Wydawał się realniejszy, panujący w nim chłód dotkliwszy, otoczenie bardziej wyraźne, osoby krążące po sali nabrały życia. Zniknęły również fantastyczne wizje, lustra pokrył mrok, poza jednym... Przyciągającym niczym magnes. Postać widoczna w szklanej tafli uśmiechała się ciepło. Uśmiechała się tak jak zapamiętał, zabawnie zarysowane dołeczki na policzkach, ciepłe, mądre oczy pełne miłości, tak bezgranicznej, najpotężniejszej, matczynej. Miłości która zniknęła z jego życia zbyt szybko. Drżąca ręka wysunęła się w stronę gładkiej zimnej powierzchni. Ręka dorosłego mężczyzny, poruszająca się niczym dłoń chłopca, szukającego matczynego dotyku, pocieszenia...

W tym momencie odezwał się głos, czar prysł.

-Wybraliśmy tą postać, abyście się nas nie obawiali. Nie chcemy was skrzywdzić. Potrzebujemy waszej pomocy, musicie pomóc tym niewinnym ludziom.

Wizja matki została zastąpiona kolejnym urojonymi widziadłami. Potwór pożerający kobietę. Mężczyzna popełniający morderstwo. O co chodzi? W pierwszej chwili nie całkiem dotarł do niego sens przekazu. Pomoc? Tym ludziom? W czym? Sceny wyglądały niczym fragmenty sensacyjnych produkcji zza oceanu. Miło że wybrali... Ci tajemniczy ONI... Postać która miała kojarzyć się pozytywnie. I skoro już w pierwszym zdaniu mówi się o obawie... Teraz dopiero poczuł narastający lęk. Tymczasem głos kontynuował.

-Nie zaznamy spokoju, jeśli ktoś jeszcze zginie. Potrzebują siły i nadziei. To jest powód dla którego jesteście tutaj. Michaił, Juliette wierzymy, że uda się wam ochronić pozostałych. Nie będą oni świadomi czyhającego na nich niebezpieczeństwa. Nie wszyscy. Światłem w tunelu będziesz ty rzeźbiarzu. Wiele zostanie utracone, może z waszą pomocą jednak komuś uda się przeżyć. Jest zbyt wiele pytań a niewiele odpowiedzi. Jeśli jakieś posiadacie chętnie na nie odpowiemy. Śpieszyć się jednak musicie, jest nas zbyt wielu w jednym, a zbyt mało jedności w wielu. Jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć – pytajcie.

Kolejne wieloznaczne słowa. Rozbudowane opakowanie, mało konkretów. Pytania jakie zadali, przyniosły jeszcze więcej kwiecistej wymowy, treści natomiast jak na lekarstwo. Przynajmniej pozornie. Pewnie czaił się w tym jakiś głębszy sens, jednak by go pojąć potrzebny by był pełniejszy obraz tego co się dzieje. Przynajmniej jeden narożny klocek, wokół którego można by budować pozostałą część układanki. Zatrzymajmy się na chwilę. To jest sen. Prawda? Cóż innego? Przecież nie świat rzeczywisty. Nadzwyczajnie realny sen, trzeba przyznać, rozbudowany ponad wszelkie pojęcie. W takim razie obudzę się z niego i po krzyku. Jednak... We śnie nie powinno czuć się zimna, odczucia cielesne we śnie są stłumione, czytał gdzieś o tym. A skoro już o tym mowa, nie powinienem uświadomić sobie że śpię. Bez specjalnego przekonania uszczypnął się w rękę, ból zgodnie z oczekiwaniami pojawił się,jednak nie wydarzyło się nic ponadto. Albo kolejny mit okazuje się niewart złamanego grosza, albo to nie jest zwyczajny sen. Co pozostaje? Śpiączka, choroba psychiczna? Trudno powiedzieć... W takim razie, skoro brak jednoznacznego wyjaśnienia pozostaje grać zgodnie z regułami gry i liczyć że jakoś to będzie. Poczuł, wewnętrzną ciekawość, pragnienie dowiedzenia się czegoś więcej. To chyba przygoda, jak dziwnie by to nie brzmiało. Nawet jeśli w jakimś dziwnym świecie między snem a jawą... Nie spodziewał się czegoś takiego. I nie potrafił się oprzeć. Popatrzył na stojących obok niego ludzi. Michaiła i Juliettę, przynajmniej takimi imionami zwrócił się do nich tajemniczy głos. Starał się uchwycić ich spojrzenie, po czym wzruszył lekko ramionami, starając się wyrazić prostą myśl: Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi ale chyba nie mamy wyjścia...

Zgodnie z tym co podpowiadało mu przeczucie ruszył przed siebie, przez taflę lustra, przezornie zamykając oczy. Poczuł zimno. Pierwsze wrażenie było przytłaczające. Otworzył oczy, i błyskawicznie zrozumiał dlaczego.



Bokserki i podkoszulka z krótkim rękawem w żadnym razie nie stanowiły wystarczającej ochrony przed zimnem śniegu atakującym jego członki. Cóż, spodziewał się, iż noc spędzi na wybrzeżu morza śródziemnego nie, w środku zimowej krainy. W dodatku... Spojrzał uważnie pod nogi dostrzegając ślady butów, oraz wyraźnie odcinające się na śniegu plamy krwi. Cóż trop był wyraźny, Mario miał nadzieję że nie przypadkowy. Zresztą... Czy miał jakiś inny wybór? Czując dotkliwe ukłucia mrozu na swojej nagiej skórze, ruszył kilka kroków wzdłuż śladów. Najważniejsze to pozostać w ruchu. Nie wiedział ile czasu wytrzyma na mrozie, ale raczej niezbyt długo. Zachciało się przygód to teraz cierp! Pomyślał w duchu, zaraz jednak na miejsce wsunęła się kolejna myśl: Musisz iść. Masz zadanie. Chcesz wiedzieć o co tu chodzi. Chcesz żyć. Spojrzał na swoich towarzyszy niedoli. Musieli ruszać, ślady mogły prowadzić do cywilizacji, do ludzkich osiedli, nie było czasu na formalności, dyskusje.

-Nie wiem jak wy, ale ja zamierzam ruszyć po tych śladach. Nie mam innych pomysłów a nie zamierzam zamarznąć tu na śmierć...

To mówiąc ruszył po śladach. Martwiła go krew, jednak czy miał inne wyjście? Ten sen, czy cokolwiek to było... Był rzeczywisty. Czuł to w szybko drętwiejących palcach u nóg. W ostrych igiełkach mrozu żądlących jego skórę. Nie chciał przekonywać się jak daleko sięga ten realizm.
 
Mistyk jest offline  
Stary 16-03-2009, 08:02   #145
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian zwinął się w kłębek na posłaniu i zamknął oczy. Odpoczywał z dala od reszty Stada, mając serdecznie dość tych ludzi ich szacunku dla innych istot żywych. Jeśli sądzili, że po tym wszystkim położy się przy nich, to byli w błędzie.

Najbardziej zdziwiła go argumentacja Girry. Zupełnie, jakby Towarzysze byli czymś naturalnym, czymś, co zawsze istniało w tej chorej rzeczywistości. Jakby należało ich traktować jak zwierzęta, niewolników, a wszystko to dlatego, że nie mieli własnych Stad.

Co za absurd! To tak, jakby pozbawić ludzi praw wyborczych tylko dlatego, że nie stworzyli sobie partii politycznej! Tylko sto razy gorsze, bo Towarzysz mógł nawet zostać zabity, a wszyscy ludzie (o ile można tym dumnym mianem określić te istoty) mieli to głęboko w nosie! „Trudno, zginął, mógł być grzeczniejszy. To co, idziemy pograć w piłkę?”.

To było nielogiczne! Robić takie okrucieństwa innym ludziom i jeszcze mieć przy tym minę niewiniątka, jakby nie stało się nic złego. Co oni sobie myśleli!

A jeśli… jeśli oni nigdy nie słyszeli o prawach człowieka? Skoro Stado wyobraźni musiało zostać stworzone przez Thagort, to może inne też? Co, jeśli tylko Biała Róża pochodzi z Ziemi? Co, jeśli Ci ludzie nie znają niczego? Praw fizyki, elektryczności, swobód obywatelskich, wszystkiego, co ludzkość osiągnęła w ciągu tysiącleci swego istnienia? Co, jeśli im to wszystko było nie znane, a jeśli znane, to tylko w wersji, jaką posiadał Thagort?

Julian nie wiedział tego. Ale wizja miłego, opiekuńczego Horacego świadomie łamiącego prawa człowieka nie dawała mu spokoju. Powinien jutro z nim porozmawiać o paru sprawach.

Poważnie porozmawiać…

~*~

Juliana obudził przeciągły, przerażający ryk gdzieś wysoko w niebiosach. Głos był tak silny, że chłopak zakrył rękoma uszy. Podskoczył, próbując szybko wyplątać się z koca, w który był owinięty.

Wszędzie wokół był ogień. Wszędzie. Płomienny żywioł otaczał ich szczelnie, uniemożliwiając ucieczkę. Zacieśniał swój uścisk, budząc w Julianie przerażenie i instynkty samozachowawcze. Stanął tam, gdzie było najwięcej wolnej przestrzeni.

Powinien coś zrobić. Uciekać, walczyć, pobiec po wodę, Mozę nawet wbiec w ognistą ścianę w rozpaczliwej próbie wydostania się z pułapki. Rozglądał się nerwowo, szukając czegokolwiek, co pomogłoby mu w walce o swe życie. Nigdzie nie dostrzegł wody, wiader, niczego. Przestraszony, podniósł dłonie do piersi, zaczynając się modlić.

Nagle, jakiś cień przysłonił światło rzucane przez trzy księżyce. Blondyn spojrzał w górę i ujrzał…


… wielkiego, czarnego jaszczura, zionącego ogniem. Machał parą potężnych, błoniastych skrzydeł, ryczał i niósł zniszczenie wszystkiemu, co spotkał na swej drodze.

Julian nie miał chwili do stracenia. Wiedział, że jeśli nie powstrzyma smoka, to wszyscy zginą. Nie liczył się pożar, go można było ugasić. Ale demoniczna bestia musiała zostać pokonana, inaczej ogień znowu ich pochłonie, lub zginą w jej paszczy.

Uniósł swe ręce wysoko, błagając Boga o pomoc. Jego włosy znów delikatnie zafalowały, gdy skupiał boską moc. Potrzebował piór, mnóstwa piór, które miała zmaterializować się wokół głowy potwora, ograniczając mu widoczność.

Jeśli Bóg pozwoli, uzyskają choć trochę czasu. Jeśli nie…

Julian nie chciał o tym myśleć.

_______________________________
Julian podchodzi tam, gdzie jest najbezpieczniejszy (jak najdalej od płomieni). Widząc smoka, stara się wytworzyć pióra, by ograniczyć mu widoczność. Cały deszcz piór...
 
Kaworu jest offline  
Stary 16-03-2009, 12:28   #146
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Aleksandra Nassau

Dziewczyna cofnęła się mimowolnie, lecz nie ze strachu przed ogromnymi bestiami, których umysły, ciała, oczy były owładnięte purpurową mgłą - mgłą która, kazała im walczyć, zabijać, ranić... mszcząc się za nieswoje krzywdy... Mgłą fałszywą, zaślepieniem czyimś rozkazem. Przechyliła głowę w niezrozumieniu - to był jej dar, jego się tak przestraszyła... ale nie kazała przecież nigdy nikomu zabijać w swoim imieniu!
" Więc nie jestem jedyna?..." - Ta myśl zabolała bardziej, niż zgaszone w odruchu, lecz z ogromną łatwością życie jednego z napastników przez jej kochanka. - "Zabił..."

Na moment, ułamek sekundy świat się dla niej zatrzymał. Przeszył ją ból wszystkich zwierząt Thargotu, od tych największych bestii, których kształtu i siły nie potrafiła sobie wyobrazić, po te najmniejsze, których miejsce było przy samej ziemi, nie w wodzie...

Coś miękkiego otarło się o jej kostkę, wyrywając ją z czeluści cierpienia w którą została zepchnięta. Opadła na kolano, złamana rozpaczą. Zanurzyła dłoń w wodzie w ostatnim mgnieniu łapiąc maleństwo, któremu woda zalewała pyszczek, a które przed chwilą nieświadomie, jak wszystkie inne podzieliło się z nią swoim bólem. Przysunęła go do siebie. Nie chciała puścić, choć ono ze wszystkich sił starało się uciec jak najdalej od niej.

Warkot milkł, najprawdziwsza walka miała zacząć się dopiero za moment. Aleksandra wiedziała, tak samo jak Girra, że będzie to walka o życie. Lecz dla niej on nie mógł zabijać, nie mógł ranić, nie mógł walczyć... Nie chciała... Tylko, że... nie mogła też go zasłonić, tak jak wtedy zasłoniła Rey'a... Była za daleko.
Skupiła się na żądzy mordu władnącej tym miejscem. Musiała przerwać tę makabrę nim się zacznie. Zerwać więzy barwy nienawiści, przynieść ukojenie w śnie wszystkim na raz i jednocześnie każdemu z osobna... Jeszcze nigdy się tego nie podjęła, lecz obecnie nie miała żadnego wyjścia.
Nim zebrała siły, zwierzęta zaczęły atak, nawet szczurek, którego trzymała przytulonego do nagiej piersi, nie potrafił już dalej mierzyć się ze sobą i przestał się wyrywać z jej dłoni...

- Dość!!!

W pierwszej chwili nie uwierzyła, że krzyk o takiej sile mógł wyrwać się z jej własnego gardła. Zrozumiała to dopiero, gdy głos odbił od ściany drzew, które jeszcze nie tak dawno oddzielały ją i Girrę od reszty świata, dając złudzenie ich nierozerwalnej jedności, a teraz mogły właśnie przesądzić o losie jej kochan...ka. "Mogę to zrobić i właśnie teraz musi to nastąpić, nawet za cenę własnego zdrowia... życia."
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 16-03-2009 o 16:31.
rudaad jest offline  
Stary 16-03-2009, 22:49   #147
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Sen przyszedł szybko.
Nie zdziwiła się, kiedy znowu znalazła się w wielkiej sali pełnej luster. Nie pierwszy nie ostatni raz. Tak przynajmniej myślała zasypiając…
Już od dawna noc w noc wędrowała między gładkimi taflami ukazującymi jej najskrytsze marzenia, lęki, pragnienia. Wszystko to, o czym bałaby się nawet pomyśleć w normalnym życiu, wszystko to, co starała się odrzucić, zapomnieć. W tym miejscu wyobraźnia nie znał granic a targające nią uczucia były tak silne, tak rzeczywiste, zbyt rzeczywiste jak na zwykły sen. Zdarzało się, że śmiała się w głos, otwierała szeroko oczy ze zdziwienia, rozpływała się z zachwytu. Czasami z jej ust wydobywał się stłumiony krzyk zaskoczenia czy nawet przerażenie.
W każdym śnie widywała dwóch mężczyzn, zdążyła się już do nich przyzwyczaić. Czasem uśmiechała się do któregoś z nich, czasem o coś pytała. Oni odwzajemniali uśmiechy, odpowiadali, wszystko było takie realne…
Tej nocy było inaczej. Sala Luster pogrążona była w ciemności, nie widziała postaci w lustrach, nie potrafiła dostrzec żadnego z mężczyzn. Rozejrzała się zdezorientowana w poszukiwaniu jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Ciemność i pustka sprawiały, że czuła się niepewnie, nie był to już ten sam tak dobrze znany jej sen. W oddali dostrzegła srebrzyste światło, nie miała wyboru musiała iść właśnie tam…w stronę światła.
Kiedy znalazła się przed ogromnym, oświetlonym zwierciadłem jej towarzysze – jak zwykła ich nazywać dla własnej wygody, już tam byli. Nie zwracając na nich zbyt wielkiej uwagi spojrzał w lustro.
Matka, najukochańsza osoba na świecie patrzyła na nią z uśmiechem na ustach znad swoich małych okularów jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby nie pokłóciły się pół roki temu o cos zupełnie nieistotnego, jak gdyby dalej ze sobą rozmawiały. Tak jak kiedyś, kiedy były najlepszymi przyjaciółkami…
Juliette uśmiechnął się szczerze, wyciągnęła rękę w kierunku lustra, chciała jej dotknąć, przeprosić, wytłumaczyć. Zaledwie kilka centymetrów dzieliło jej dłoń od zimnej tafli lustra, kiedy matka nagle znikła a w jej miejscu pojawiło się coś, czego zupełnie nie rozumiała. Odskoczyła gwałtownie do tyłu.
Później zobaczyła kobietę, usłyszała jakiś głos…


Przeszła przez zwierciadło, bo czy miała cos do stracenia. Przecież to tylko sen, w prawdzie najdziwniejszy, jaki w życiu miała, ale sen, bo cóż by innego?
Za zimną, szklana powierzchnią znajdował się inny świat.
Narnia przyszło jej do głowy, kiedy tylko znalazła się w cudownym, zimowym lesie. Narnia z tą tylko różnicą, że Łucja, którą pamiętała z przeczytanej kiedyś książki przeszła przez szafę, nie wielkie lustro. Uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie dzieciństwa, po czym rozejrzała się po okolicy.
Drzewa, śnieg, drzewa, śnieg… Tam gdzie stali widać było wyraźnie świeże odciski butów i… krew. Otrząsnęła się z chwilowego zauroczenia krajobrazem, to miejsce coraz mniej jej się podobało. Wzdrygnęła się z zimna. Nie było w tym nic dziwnego, czarne szorty ledwie osłaniające pośladki, obszerna, męska koszula i kolorowe, bawełniane skarpety nie były najodpowiedniejszym ubraniem do stania na śniegu. Automatycznie objęła się ramionami, mając nadzieję, że będzie jej, choć trochę cieplej.

- Czy we śnie powinnam odczuwać zimno? – Zapytała ni to siebie, ni stojących obok mężczyzn.

- Sen jest ucieleśnieniem Twoich myśli, Twej podświadomości. Myślisz, że teraz śnisz?

- Nie wiem, co myśleć - zawahała się - i to jest chyba w tym wszystkim najgorsze. Przed chwilą myślałam, byłam pewna, że śnię, a teraz... - wzruszyła tylko ramionami nawet nie patrząc w stronę rozmówcy.

Michaił zamknął oczy i powoli zaczął wdychać powietrze. Po chwili wciąż z zamkniętymi oczyma rzekł
- Jakieś dwa kilometry stąd jest siódemka ludzi. - chłopak spojrzał na Juliette - Jak myślisz, to ich mamy chronić? Co w ogóle o tym myślisz?

-Nie wiem jak wy, ale ja zamierzam ruszyć po tych śladach. Nie mam innych pomysłów a nie zamierzam zamarznąć tu na śmierć – powiedział drugi mężczyzna.

-Myślę, że on ma rację, nie mam zamiaru... -urwała i spojrzała z zaciekawieniem na chłopaka - skąd wiesz, że w pobliżu jest siedem osób?

- Wyczuwam ich. Wiesz, że masz tą samą grupę krwi, co ja. I nie denerwuj się tak. Serce bije Ci jak szalone. – odpowiedział spoglądając w kierunku, w którym właśnie ruszył.

- Świetnie, od tak po prostu ich wyczuwasz tak? A do tego twierdzisz, że mamy tą samą grupę krwi, masz w zanadrzu coś jeszcze?

- Serce Ci przyspieszyło. Nie denerwuj się, nie ja jestem Twoim wrogiem. Czy mam coś w zanadrzu - chłopak obdarzył dziewczynę lekkim uśmiechem - Nie wiem czy chciałabyś to zobaczyć. Zresztą sam bym nie chciał.

- Po tym, co dziś widziałam chyba nic mi nie straszna - odwzajemniła uśmiech. Szli szybko, choć śnieg ograniczał nieco ich ruchy. - Jak myślisz ile czasu trzeba spędzić na mrozie żeby zamarznąć? - Zapytała szczekając zębami.

Nie wiem - odpowiedział chłopak, który trząsł się na całym ciele - Mam nadzieję, że się nie dowiemy, bo inaczej to coś w tej sali się na nas zawiedzie. Wiesz może, co to w ogóle było?

- Niby skąd, wiem tyle, co i Ty, albo jeszcze mniej. Ty czujesz przynajmniej... - stanęła w miejscu i rozejrzała się niepewnie dookoła - słyszeliście? - Zapytała cicho.
 
Vivianne jest offline  
Stary 16-03-2009, 23:45   #148
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Trzecie przebudzenie się Dominique w Thagorcei było chyba ze wszystkich najgorsze.
Po nocy wypełnionej trudnymi rozmowami, a potem analizowaniem ich pod obojętna obecnością trzech księżyców, i chłodnych, nieznanych gwiazd takie przebudzenie…

- To ciekawe, człowiek w mieście bachorów. Bardzo ciekawe. Jesteś połączona z Zackiem. Czuje to. Przyznam, że ciekawi mnie jak zginął pozwolisz zatem.

Przed dopiero co obudzoną, mocno zaskoczoną dziewczyną stał młody, wysoki mężczyzna, o mocnej budowie ciała, ubrany w mundur.


Jednak to co wracało jej największą uwagę była skierowana na czarny tunel lufy pistoletu z jakiego mierzył do niej ów mężczyzna.
Paradoksalnie, ten widok zamiast ją wystraszyć czy sparaliżować nasunął szybką serię skojarzeń z sprawy sądowej w której pomagała jako jeszcze asystent prokuratora.
Sprawa o zabójstwo, z użyciem dokładnie takiej samej broni.
Tak, to Colt 1911…



To co zaszło chwile później było jednym z najpaskudniejszych przezyć w jej dotychczasowym życiu. Tak jakby ktoś przepuścił jej myśli i wspomnienia w ekspresowym Tampie przez wyżymaczkę.
Poczuła silny ucisk u nasady nosa, a potem gorącą strugę cieczy wypływającą z obu nozdrzy.
Automatycznie uniosła rękę do twarzy, na palcach jakimi dotknęła gornej wargi widziała krew…

- Zatem to przez was zginął mój przyjaciel.

Zupełnie zaskoczona sytuacją jaka właśnie się z jej udziałem rozgrywała Dominique uniosła wzrok na mierzącego do niej mężczyznę, na jego twarzy widniał uśmiech mimo, że z jego oczu płynęły łzy.

-Przyjaciela…ja nie rozumiem…?

- Zack lub jak wolisz hydra niczym z pieprzonej gry fantasy.
Mężczyzna przyłożył Dominique lufę do skroni.

- Był tak blisko wykonania misji, a wy go kurwa zarżnęliście jak jakiegoś pieprzonego wieprza.
Wściekłość, gniew i nienawiść co chwile wymalowywały się grubą kreską na twarzy Franko.


Dominique mimo lufy przy głowie nie zamierzała się poddawać.
-Czyli w twej ocenie, kimkolwiek jesteś mieliśmy dąć się zabić jak owieczki prowadzone na rzeź tuż po tym jak znaleźliśmy się w tym miejscu?
Może jej reakcja była tak a nie inna, bo ciągle nie była do końca rozbudzona, a może żywiła nadzieje, że zaraz jej ktoś pomoże? Nie wiadomo…

- Dać się zabić ? Wy nie żyjecie, jak każda pieprzona rzecz, zwierze czy też roślina w tym miejscu. One was stworzyły. One mogą was zabić. A wy jak niczym banda debili uważacie ją za swą świętość.

-Stworzyły? Kto niby? Jeszcze wczoraj byłam w swym mieszkaniu w Nowym Orleanie, i zdecydowanie nie zostałam stworzona przez nikogo innego niż moi rodzice.
I kogo niby uważamy za świętość?!

Frank odstawił broń od skroni Dominique.
- Chcesz powiedzieć, że Oni cię nie stworzyli ?


- Jedynymi osobami jakim zawdzięczam to, że jestem, są moi rodzice i cała reszta przodków, jeśli wierzyć Biblii, a ż do Adama i Ewy. Zasnęłam spokojnie po powrocie z długiego, męczącego dnia pracy do domu, położyłam się i obudziłam się tu. Jak cała reszta osób które znalazły się tu ze mną. Kogo masz na myśli mówią ‘One’?

Dominique nawet nie zdawała sobie sprawy z napięcia w jakim się znajdowała dopóki mężczyzna nie odstawił lufy pistoletu od jej głowy. Poczuła, że cała drży.

Mężczyzna parsknął śmiechem na dźwięk imion Adama i Ewy. Póki co milczał, choć cały czas pistolet miał skierowany na Dominique. Najzwyczajniej w świecie analizował sytuacje. Przełknął głośno ślinę, z czoła popłynęły mu strużki potu. Informacja jaką uzyskał od tej kobiety zmieniała wszystko. One zaczęły porywać ludzi z naszego świata, niewinnych ludzi. Na domiar złego cel misji był jasny, priorytety najważniejsze.

- Nawet nie wiesz w jakie gówno wdepnęłaś dziecino. Pozwolę ci ruszyć tyłek i biec jak najdalej stąd. Mam zamiar ich tu ściągnąć siłą wyrzynając do ostatniej istoty w tym właśnie miejscu. To co się tu stanie, nie dotyczy ciebie. Więc jak ?

Mężczyzna odbezpieczył pistolet.


-O jakiej misji przyjaciela wspomniałeś? Jeśli rzeczywiście samym swym pobytem tu wpakowaliśmy się w jakieś kłopoty chciałbym wiedzieć jakie. Skoro myślałeś że ja nie jestem ‘prawdziwym’ człowiekiem to jak rozpoznasz resztę ludzi którzy ze mną tu przybyli?

- Resztę ?! Jak wiele was jest !

-Siedem osób. Wiem o jeszcze jednym mężczyźnie jaki przebywa tu już od bardzo dawana, ale jest człowiekiem takim jak my.
Dominique nie była pewna, czy Girra mówiąc o Tyburcjuszu że jest człowiekiem miał na myśli to, ze jest ‘prawdziwy’ jak oni, czy nie. Ale nie chcieć kogoś w Stadzie, a skazywać go na śmierć z rak tego mężczyzny to dwie inne sprawy.


- Siedem osób.

Powiedział z ulgą Franko. Siedem osób, nie stanowiło jeszcze zagrożenia. Jednak stanowiło dobre ostrzeżenie przed tym co mogło nastąpić.


-Ze mną osiem.
Doprecyzowała Dominque. Mężczyźnie informacja o ich stanie osobowym musiała ucieszyć. Dominique z niewiadomej przyczyny była zadowolona , że ma na sobie płaszcz Lorenca, mogła w długich rękawach zacisnąć dłonie, tak by nie było widać, jak bardzo drżą.
Nie mogę mieć pewności, że te istoty ich nie zabiją. Teraz walczą między sobą, wszystkie. Co do jednej, wszystkie te maszkary, które tak umiłowali. Skoro nie mogą umrzeć, będą walczyć przez wieczność, chyba że Oni tu przyjdą poddadzą się. Na twoim miejscu zebrałbym kogo zdołasz i zwiewał. Trzeci raz nie będę powtarzał.

-Zaraz pójdę. Tylko proszę, powiedz kim są ‘Oni’? Kogo mamy się obawiać?
Pytania te Dominique zadała wstając z ławki.
Maszkary? Kogo on ma na myśli? Co musiał im zrobić, by stanęły przeciwko sobie?
Mężczyzna milczał. Patrząc na Dominique zniecierpliwionym wzrokiem.

Dziewczyna tylko pokręciła głową. Ruszyła w stronę Altany.
Nie zamierzała dawać temu dziwakowi żadnej satysfakcji, a już na pewno nie takiej jak uciekanie gdzie pieprz rośnie tylko dlatego, że on miałby na to ochotę.
W duchu modliła się o to, by udało jej się odnaleźć wcześniej od niego Horacego lub Lorenca.
To co się tu działo raczej nie było niczym dobrym…
Próbowała porozumieć się z Cierniem, ale ten zachowywał się jak zwyczajny kawałek porządnej roboty rzemieślniczej…
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 17-03-2009, 00:49   #149
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Chłopak otworzył oczy. Po raz kolejny przyśniła mu się ta dziwna sala pełna luster. Była to miła odmiana, po tych wszystkich koszmarach, które ciągle przypominały mu o wydarzeniach z pociągu, zwłaszcza, że te sny były strasznie realistyczne, tak samo realistyczne jak tamto zdarzenie. Jednak były to tylko sny, a rzeczywistość była dużo smutniejsza. Chłopak wstał i przeciągnął się. Był raczej smukłej budowy ciała. Miał kilkudniowy zarost, krótkie włosy, wory pod opuchniętymi oczami, które były ciemnobrązowe tak samo jak włosy. Szatyn rozejrzał się po swoim wynajętym mieszkanku. Było małe i raczej niezbyt przytulne. Widać, że poprzednia właścicielka tego mieszkania była osobą starszą. Świadczyły o tym meble, które wyglądały niczym z antykwariatu, stare fotele, kanapa, z której wystawały sprężyny, cieknący zlew i grzyb na nie pomalowanych ścianach. Do tego piec kaflowy, co było dla tak leniwego chłopaka dużym problemem. Nie chciało mu się, bowiem w nim palić, przez co miał okropnie zimno w mieszkaniu. Właśnie, dlatego tylko w nim nocował, bowiem całymi godzinami siedział na uczelni, bądź włóczył się po pubach. Musiał zapomnieć o tym, co go spotkało, musiał też zapomnieć o niej.

Jednak to wszystko nie było takie proste.

Chłopak ubrał się, zrobił sobie coś do jedzenia i włączył laptopa. Odruchowo sprawdził skrzynkę, lecz nie było, żadnej wiadomości, żadnego maila. Wszedł na stronę swej szkoły i sprawdził plan zajęć. Gdy zobaczył, że już spóźniony, chwycił szybko plecak i wybiegł z mieszkania.

***

Zmierzchało już, gdy szatyn wrócił do domu. Był zły i smutny jednocześnie. Widział ją na uczelni i wspomnienia wróciły. Chłopak wyciągnął ze swoich białych bojówek komórkę, gdyż poczuł, iż ta wibruje. Spojrzał na wyświetlacz swojej Nokii N73 i zobaczył na niej "Karol". Jeszcze jego mi tu brakuje. - pomyślał z irytacją chłopak. Przez chwilę przyglądał się wibrującemu telefonowi, po czym rzucił go na ławę. Nie miał ochoty teraz rozmawiać. Zresztą, nie miał ochoty na rozmowę z wujem od przeszło dwóch tygodni. Inna sprawa, że nie tylko z wujem. Ostatnie dni były, bowiem dla niego strasznie trudne. Nie wiedział gdzie jest jego miejsce. Czuł się w domu samotny. Zresztą gdziekolwiek nie był, nawet na uczelni, czuł się samotny. Nie pomagały wypady do kina, oddalonego od uczelni zaledwie o parę kroków. Nie pomagało upicie się, jak ostatni idiota. Chłopak ciągle czuł się źle. Fakt, że było już i tak lepiej niż kilka dni temu. Ale co z tego?

Jedyne ukojenie dawały mu dziwne sny. Sny, które pokazywały mu tajemniczą salę pełną luster. Chciał je znowu zobaczyć, czuł, że są one dla niego ważne, tak samo jak ta dwójka ludzi, których widywał w tej sali.

***

Obudziła go jakaś durna melodyjka, jaką miał ustawioną na smsa. Odszukał telefon i spojrzał na wyświetlacz.15 Połączeń nieodebranych, z czego 11 od Karola. Sms, także od niego.

" Nie, będziesz mnie ignorował Michale. Jutro o godzinie 6.45 ląduje w Polsce.

Serce zabiło chłopakowi szybciej. Wybitnie nie miał ochoty na spotkanie z wujem, nie chciał mu się tłumaczyć nie miał na to sił. Michał schował telefon do spodni i pobiegł do łazienki. Obmył twarz zimną wodą i spojrzał w lustro. Nagle usłyszał odgłos klucza w jego drzwiach. Ktoś wchodził do jego kawalerki. Serce zabiło mu szybciej, wypadł z łazienki i zobaczył jego...Karola.

- Michał! - Krzyknął zaskoczony mężczyzna. Wyglądał na 50 letniego biznesmena. Miał surową i niemiłą twarz. Teraz w zdumieniu rozglądał się po pokoju, po czym przeniósł wzrok na Michała - W jakim chlewie Ty mieszkasz!?

- Cześć Wuju. - powiedział chłopak opuszczając głowę.
- Jak śmiesz się nie odzywać!? - krzyknął mężczyzna. - Czemu mieszkasz w takim śmietniku!? Od kiedy to członek rodu Stoica, mieszka jak świnia!?
- Mieszkam jak zwykły człowiek. - prawie szepnął Michał.
- Ale Ty nie jesteś do cholery zwykłym człowiekiem! W tej chwili się ubieraj! Jedziemy do hotelu! - krzyczał na chłopaka purpurowy na twarzy ze złości Karol.
- Masz rację. - powiedział trochę głośniej student, podnosząc głowę i patrząc wujowi w oczy. - Nie jestem zwykłym człowiekiem. - Jego głos stawał się coraz pewniejszy. - Nie jestem nawet namiastką człowieka. Zostałem zgwałcony przez jakiś zboczeńców, prawie zginąłem! A, żeby tego było mało dziewczyna, którą kocham mnie zostawiła! Masz rację nie jestem człowiekiem, tylko zwykłym nieudacznikiem, lepiej by było żebym nie został uratowany! - ostatnie słowa chłopak prawie wykrzyczał. Myślał, że sprowokuje wujka do przemyśleń, do współczucia, że dzięki temu poczuje bliskość, której tak teraz potrzebował. Dostał jednak coś innego.

Został spoliczkowany z niezwykłą siłą. Cios, mimo iż z otwartej dłoni niemal przewrócił Michała. Zakręciło mu się w głowie, pociemniało przed oczami. Poczuł krew. Słodki jej smak i jej kojące właściwości. Wiedział, że Karol, celowo rozciął mu wargę, chciał by chłopak zasmakował krwi.

- Zamknij się smarkaczu. - powiedział spokojnie mężczyzna. - Może w końcu się nauczysz, że nie jesteś zwykłym człowiekiem! Jesteś kimś więcej. Gdybyś mnie słuchał, te sukinsyny w pociągu nigdy by Cię nie tknęły, a jak by spróbowały, to teraz im śniłyby się koszmary. Gdybyś tylko mnie posłuchał. A ta suka nie była Ciebie godna...
- Żadna SUKA! Ma na imię Oliwia i bardzo ją kocham! - krzyknął Michał, po czym ze łzami w oczach wybiegł z domu.

***

Gdy wrócił do domu Karola nie było. Na ławie leżał tylko kartka z adresem hotelu, jednak Michał nie miał zamiaru tam jechać i przepraszać wujka. Nie teraz. Jeśli już musi to zrobić, zrobi to rano. Teraz chciał uciec od tego koszmaru, chciał spać. Chciał zapomnieć.

***

Ten sen był inny niż zwykle. Zasłona mroku spowijała całą Salę i wszystkie Lustra poza jednym. W tym jednym lustrze Michał zobaczył swoją matkę. Patrzyła na niego i uśmiechała się szeroko. Była piękna. Michał nie pamiętał jej, widział tylko jej zdjęcia sprzed wypadku samochodowego, w którym zginęła ona i ojciec. Chciał jej powiedzieć jak bardzo jest piękna, jak bardzo ją kocha, a także to, jak mu ciężko z dziedzictwem, jakie musiał nosić na barkach, oraz ze wstydem i bólem, jakiego doświadczył. Nie zdołał jednak nic powiedzieć, bo "matka" odezwała się pierwsza.

To, co zobaczył, usłyszał i to, czego się dowiedział było dla niego jak spełnienie marzeń. W końcu poczuł, że trafił na właściwy szlak, na swoją drogę, na swą szansę. Tak jakby przez całe życie czekał na ten właśnie dzień. Mimo, iż był zszokowany "misją”, jaką miały dla niego (i nie tylko jego) Lustra, miał wrażenie, że właśnie spełnia swe przeznaczenie. Przeznaczenie, którym miał być pomoc ludziom a nie krzywdzenie ich. W końcu mógł wyzwolić się od rodowego dziedzictwa, rodowej klątwy, od wspomnień i od mroku, który w końcu zawładnąłby jego życiem. Mógł uwolnić się od swego wujka i od tego kim jest. Może w końcu zrobi coś dobrego, może uratuje komuś życie. Być może zapomni w końcu o Oliwi i zasklepi swoje rany. Być może jest nadzieja. To właśnie dla tej nadziei Michał Stoica bez wahania przeszedł przez lustro, tak samo jak dwójka nieznajomych mu osób.

Pierwsze, co poczuł to niesamowite zimno. Wyszedł z lustra, jak z jakiegoś magicznego portalu, a teraz znalazł się w samym środku zimy. Po chwili chłopak zaczął trząść się z zimna. Ukradkiem spojrzał na dwójkę ludzi. Mężczyzna został nazwany "Rzeźbiarzem", a dziewczyna miała na imię Juliette. I jedno i drugie było ubrane dość lekko. Michał miał na sobie sweter i spodnie dresowe. Nie palił w mieszkaniu, więc spał w zwykłych, ciepłych ciuchach, a nie w tradycyjnej piżamie, a mimo to trząsł się jak galareta.

Tej dwójce musi być cholernie zimno. - stwierdził w myślach. - Czuje się jakbym był w Rumunii na zimowych feriach. Jeśli szybko nie znajdziemy cieplejszego odzienia, zginiemy tutaj.

Cała trójka ruszyła w końcu śladami, które znaleźli na śniegu. Michał, żeby nie myśleć o mrozie, zaczął rozmowę z Juliette. W pewnym momencie coś wyczuł. Poczuł krew i jej zew, jej zapach, prawie czuł jej smak. Słyszał bicie serc. Kilku. Zamknął oczy i zaczął wdychać zapach, który do niego dolatywał. Wsłuchiwał się w odgłosy bicia serc. W końcu otworzył oczy. To byli ludzie. Zarówno ilość krwi, jak i częstotliwość uderzeń serca, wskazywały na to dobitnie. Byli dość niedaleko. Czy to Ci ludzie, których mieli ochraniać? Czy to podobni a jednak różni?

Nie wiedział, postanowił, więc powiedzieć o tym, co właśnie wyczuł Juliette. Z jakiegoś dziwnego powodu, ta dziewczyna go intrygowała. Było w niej coś, co przyciągało Michała. Miał wrażenie, że są do siebie podobni a jednak różni. Chciał ją poznać, mimo, że jak na nią patrzył widział Oliwię. Wymienili kilka zdań między sobą, gdy nagle dziewczynie wyraźnie skoczyło ciśnienie, serce przyspieszyło. Coś było nie tak. Juliette coś usłyszała.

- Co się dzieje? - zapytał lekko przestraszony chłopak. - Ja nic nie słyszałem, a Ty? - rzekł spoglądając na chłopaka, którego Lustra określiły Rzeźbiarzem.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."

Ostatnio edytowane przez Thanthien Deadwhite : 17-03-2009 o 00:58.
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 17-03-2009, 10:15   #150
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Niespodziewany dźwięk, głośny i straszliwie przytłaczający swą wszechobecnością wyrwał Jonathana ze snu. Te same zwierzęta, które do niedawna stanowiły piękne tło otaczającego go nowego świata, teraz wyły jakby gdyby każde z nich było zarzynane.

Krzyk, o ile tak można go nazwać, zaniepokoił Johnego. Wstał, ubierając się naprędce. Gdy zakładał już swoją szara bluzę, rozpoczęło się piekło. Dosłownie.

Gigantyczny smok, czarny niczym smoła, przeleciał nisko nad altanką i począł podpalać wszystko na około. W pierwszym odruchu Jonathan chciał ruszyć pędem w ich stronę, w stronę jedynych ludzi których znał w tym świecie, jednak w tym momencie smok zmienił wejście do altanki, we wrota ognia. Nie było szans, by się przedostać w normalny sposób.


Podstawa, to ugasić ogień do czasu, aż wszyscy wyjdą. Nie ma sensu starać się go gasić w kółko, bo bestia będzie podpalała wszystko na nowo, raz za razem. Gdybym ja...
Oby tym razem się udało.



Ruszył przed siebie. Biegł, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Nie chciał, by Smok, którego chwilowo stracił z oczu, niepotrzebnie zwracał na niego uwagę. Zatrzymał się niedaleko wejścia, jednak bliżej ściany. Gorąco, żar bijący od ognia był wręcz nie do zniesienia. Jego ciuchy już po chwili były mokre od potu.

Jonathan wyciągnął prawą rękę przed siebie, celując w altankę. Skupił się na tym, co chciał zrobić.





Znikąd zaczęła pojawiać się mgła. Z początku lekka, wręcz niewidoczna, okalająca tylko nogi. Po chwili sięgała do pasa, coraz bardziej nabierając masy. W następnym momencie zasłoniła prawie całkowicie swego stwórcę, gęsta i biała. Jonathan starał się, by dokładnie taka sama była wewnątrz altanki. Usłyszał stłumiony syk płomieni, starających palić się w takich warunkach.


Oby wystarczyło, by ugasić ogień na tyle, żeby reszta mogła wyjść...

____
*Jonathan stara się ugasić płomienie wytworzoną przez siebie mgłą.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 17-03-2009 o 10:23. Powód: Literówki + Image.
Howgh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172