Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-03-2009, 15:43   #131
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Horacy był podirytowany. Stado Białej Róży okazywało się Stadem miękkim, słabym i w pewien nienaturalny sposób łaskawym. Od ponad kilku minut słuchali Towarzysza Miji, co już samo w sobie było dość nietypowe. Jak można słuchać zdania czegoś, co ma służyć Stadom. Obradowali nad przyjęciem Tyburka zachowując się przy tym tak, jakby jego zdanie było istotne.

- Nie zrozumieją tak? A co mnie obchodzi ich reakcja. Zapominasz chyba kogo Idva miłuje najbardziej Girra. Pokażę im do czego służą Towarzysze.

Wzrok wampira powędrował do blond piękności, która przyniosła nowemu stadu jadło. Wampir głodnym wzrokiem dał jej do zrozumienia czego od niej oczekuje. Niewiasta podeszła powoli drżąc przy każdym kroku. Wiedziała, co zamierza Horacy. Widziała nie raz podobny wzrok wśród członków stada Białego Kła. Zawsze był zapowiedzią bólu i poniżenia.

Stojąc naprzeciw Towarzyszki Horacy uśmiechnął się na samą myśl o tym, co zaraz nastąpi. Nie musiał pić krwi w Thagorcie, by przeżyć, jednak sama krew niosła ze sobą doznania, których nie sposób było zapomnieć. Krew smakowała zawsze inaczej, zawsze doskonale.

Mężczyzna odchylił długie blond włosy Towarzyszki. Nachylił się nad jej szyją, powoli językiem rozkoszował się smakiem jej skóry. Nie śpieszył się. Ten moment zawsze dawał mu największe ukojenie. Zęby wampira przebiły aksamitną skórę dziewczyny. Krew trysnęła mu wprost do ust. Horacy ssał szkarłatny płyn kilka minut. Na samym końcu zlizał krople krwi spływające po szyi dziewczyny. Rana na jej skórze zasklepiła się. Drugi Towarzysz podszedł bliżej niej, nie pozwalając dziewczynie upaść na kamienną posadzkę. Niosąc ją wyszedł z Altanki. Nie oglądał się za siebie i tak to była łaska, iż Horacy nie skończył swojej uczty.

* Horacy zaspokoił głód Towarzysze odeszli.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.

Ostatnio edytowane przez kabasz : 11-03-2009 o 15:57.
kabasz jest offline  
Stary 11-03-2009, 20:05   #132
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian stał parę metrów od Aleksandry, wołając Dominikę. Był pewny, że kobieta wzniosła barierę, podobną do tej, jaka ich więziła w Altance. Dlatego nie zbliżał się do rannej.

W międzyczasie podszedł do niego Jonathan, tłumacząc swój punkt widzenia. Julian praktycznie go nie słuchał. Coś tłumaczył, o tym, że to jednak Julian jest dziecinny, że Noy’s nie chce mieć żadnych wrogów i podobne. Potok słów wpadał do głowy blondyna jednych uchem, a wychodził drugim. Nie potrafił się skoncentrować na słowach Jonathana, gdy widział, jak Aleksandra cierpi.

- Hmm, Julianie? Na co jeszcze czekasz? Idź już do niej...

Dopiero te słowa dotarły do chłopaka. Spojrzał na mężczyznę zaskoczony, nie do końca rozumiejąc, co chce mu przekazać. Był pewien, że nie może się zbliżyć już bardziej, ale… co jeśli był w błędzie?

- Mogę?- spytał, robiąc mały krok do przodu. Powietrze nie stawiało żadnego oporu. Zrobił kolejny krok i kolejny, tym razem dłuższy. Po chwili był już przy Aleksandrze.

Ku jego zaskoczeniu, Dominika powstrzymała go…

~*~

Julian był zbulwersowany. Dominika nie chciała, by pomógł Aleksandrze! Ba, wyjaśniła to jakąś nauką, wykształceniem medycznym i innymi „logicznymi” argumentami!

Chłopak nie wiedział, skąd się wzięła jego moc. Nie wiedział, jak działa i czemu właśnie on ja otrzymał. Ale wiedział, że dzięki niej może ulżyć cierpiącym pomóc tym, których ciała są wątłe i słabe. Ciało Oli też było wątłe i słabe, potrzebowało jego pomocy. Mimo to, Dominika zabroniła mu pomagać.

Cały dygocąc z oburzenia, usiadł pod ścianą. Był zmęczony, głodny, a teraz także zły na Dominikę i jej metody. Dla własnej ideologii decydowała o stanie zdrowia Aleksandry. Wszystkie wydarzenia dzisiejszego dnia w jednej chwili zaczęły mu znowu ciążyć. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak wiele dzisiaj przeżył, i jak bardzo jest zmęczony. Nim sobie zdał sprawę, zasnął.

~*~

Gdy Julian się zbudził, zauważył zmiany w Altance. Wszędzie były koce, koszyki z jedzeniem, poduszki, ogólnie wszystko, czego było potrzeba do zrobienia pikniku dla sporej grupki ludzi. Horacy i Girra nakrywali układali właśnie wszystkie te pyszności w towarzystwie…

Blondynowi wyszły oczy z orbit, gdy ujrzał pomocników mężczyzn. Po altance krzątała się dwójka młodychludzi, ubranych jedynie w kwiaty. Ich nagie ciała, zakryte jedynie skrawkami „odzieży”, zwracały na siebie uwagę. Zwłaszcza, że najciekawsze ich miejsca były skryte za kwiatami egzotycznych roślin.

Julian nie wiedział, kim byli i skąd się wzięli owi niespodziewani goście. Wiedział jednak, że bardzo szybko zrobił się czerwony na twarzy pod wpływem kolejnej dzisiejszego dnia żenującej sytuacji. Zamknął oczy i postanowił udawać, że nie zauważa znajomych Horacego.

Kiedy otworzył oczy, zobaczył, że jedzenie zostało bardzo ładnie podane. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo jest głodny. Wprawdzie zapakował sobie trochę żywności w supermarkecie, ale nie tknął jej ani razu. A tu leżały pięknie rozłożone takie pyszności…

Zaczął pałaszować z innymi, napełniając pusty żołądek. Posiłek był pyszny, ale…

Wokół tłoczyli się cały czas rozebrani Towarzysze, przyprawiając Juliana o rumieńce. Jakby tego było mało, Horacy cały czas na niego patrzył. Nie było to zwykłe, ciekawskie spojrzenie, ani nawet jakiekolwiek, jakie znał Julian. Wampir wyglądał tak, jakby czegoś bardzo pożądał. Zupełnie, jakby Julian był niezwykle apetycznym kąskiem.

Blondyn sam nie wiedział, co o tym myśleć. Była to już kolejna, obok epizodu w Azylu, sytuacja, w której Horacy okazuje mu ten dziwny rodzaj zainteresowania, którego chłopak nie rozumiał. Zachowywał się dwuznacznie, budząc w Julianie poważne wątpliwości co do jego intencji.

Najgorsze było to, ze wzrok wampira sprawiał, że Julian rumienił się jeszcze bardziej. Choć nie wiedział, o co chodzi Horacemu, był niezadowolony, gdy zwracał swą uwagę na Towarzyszy. Choć robił się cały czerwony pod wpływem tego spojrzenia, w pewien sposób je lubił. Było mu przyjemnie, gdy Horacy zwracał na niego uwagę.

W ostateczności jednak zwrócił uwagę na Towarzyszkę…

Blondyn nie zapamiętał jej twarzy. Zapamiętał jednak drapieżny błysk w oczach Horacego, drżenie ciała jego ofiary, ten mroczny uśmiech, który oszpecił twarz wampira. Zapamiętał też perwersyjne liźnięcie szyi i krew, która trysnęła z owej szyi po tym, jak się w nią wgryzł. Zapamiętał to aż nazbyt dobrze.

Kiedy Horacy skończył, Julian podszedł do niego. Każdy krok był drżący i niepewny, ale mimo to nie wycofał się. Powoli, krok po kroku, podszedł do członka Stada Białego Kła.

- Smakowało?- spytał zimnym, wypranym z uczuć głosem, który nawet dla niego był niespodzianką- Chcesz jeszcze? Proszę- powiedział, nadstawiając Horacemu własną szyję.

- Nie chcesz? To dobra krew. Będziesz mógł ją pić do syta, tak długo, jak zechcesz. Nie zważając na moje krzyki, ból, cierpienie, jakie mi tym zadasz. Nie będę krzyczał. A może tego właśnie chcesz? Żebym darł się, bał się Ciebie, kulił ze strachu. Tego chcesz?- kontynuował, dalej tym samym pustym głosem. Tylko w jego oczach można było wyczytać zawód, jaki wampir mu sprawił. Zawód, smutek i gorycz.

- Myślałem, że jesteś miły. Myślałem, że opiekujesz się mną dlatego, że jesteś dobrym człowiekiem. Dlatego, że masz dobrą naturę. Ale dobre istoty tak nie czynią. Nie atakują słabszych, nie karmią się ich cierpieniem. Widziałeś, jak skrzywdziłeś swojego dawcę? Widziałeś ten strach w jego oczach? A może interesowała Cię tylko żyła na jego szyi?

Miał dosyć. Tego miasta, Horacego, tych wszystkich nielogicznych, nienormalnych rzeczy, które siedziały wokół niego. A zwłaszcza tego, jak Stada pogrywały sobie z Towarzyszami.

- Spójrz mi w oczy, Horacy. Jesteś żałosny…

Po wypowiedzeniu tych słów, Julian odwrócił się i poszedł w przeciwny róg altanki. Zawiódł się na Horacym, i to bardzo. Może tego nie okazywał, ale miał ochotę się rozpłakać i rzucić to wszystko w diabły.

Horacy był mu najbliższą osobą w całym Thagorcie. Kimś, kto ocalił jego życie. Kimś, kto się nim opiekował, chronił go. Coś między nimi powstało, to pewne. Znajomość, przyjańć, coś innego? Julian tego nie wiedział. Wiedział jednak, ze Horacy był tą osobą, do której zwróciłby się o radę, gdyby miał problem. Gdyby cierpiał, do niego poszedłby ze swoim zmartwieniem. Gdyby był szczęśliwy, to z nim podzieliłby się swym szczęściem.

Ale Horacy nie zasłużył na zaufanie, jakim obdarzył go Julian. Pokazał swoją prawdziwą twarz. Twarz drapieżnika, który poluje na ludzi. Twarz sadysty, który szyci się strachem innych. Twarz potwora, który potrzebuje krwi, by przeżyć.

Twarz inną od opiekuńczej maski, którą widział blondyn.

Nie miał nikogo w całym Thagorcie. Był sam jak palec. Miał Stado, ale nikomu w nim nie ufał. Lubił tych ludzi, ale nic go z nim nie łączyło. Niektórych nawet zaczął nie cierpieć. Ale żadna z tych osób nie zdobyła tyle jego zaufania, co Horacy.

Żadna go też tak nie zawiodła...

__________________________
Julian NIE ulecza Aleksandry, gdyż Dominika mu zabroniła. Wściekły, siada pod ścianą i robi sobie drzemkę (zmęczony był po tych wszytskich wydarzeniach). Gdy się budzi, zasiada od "stołu" (wcześniej się rumieniąc z powodu ubioru Towarzyszy ). Gdy widzi, jak posila się Horacy, jest urażony. Podchodzi i mówi mu, co sądzi. Następnie się odwraca i idzie tam, gdzie będzie jak najdalej od wampira.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 12-03-2009 o 15:14.
Kaworu jest offline  
Stary 12-03-2009, 23:14   #133
 
grabi's Avatar
 
Reputacja: 1 grabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwu
Charles będąc posłuszny głosowi, stał i obserwował wydarzenia. Oceniał Trybuncjusza, oceniał Juliana. Trybuncjusz wydawał mu się osobnikiem, który w każdej chwili gotów był w wyrafinowany sposób wbić sztylet w plecy, mówiąc przy tym, że to dla twojego dobra. Może był to po prostu jego sposób zachowania, może jakaś poza obronna, lecz i tak nie budził on zaufania. A powinien budzić. Zwłaszcza, gdy jak mniema, chodzi o jego zdrowie oraz życie. Chce zostać przyjęty do "stada". "Stada", którego Charles nigdy nie aprobował. No cóż. Można ich było nazwać grupą, jednak na tym się kończyło, bowiem stado jest to grupa bardzo ze sobą zżyta, a oni ledwo co się poznali.
Julian natomiast wydawał się miłym, grzecznym, nieco zawładniętym swymi ideałami chłopakiem. Dla niego liczyło się jedynie czynienie dobra, przez co mógł stać się łatwym celem do manipulacji.

-Uważaj, bo wpędzi cię w kłopoty. - odparł głos.
-Dobra rada od kogoś, kto chce pomóc? - odparł Charles.
-Powiedzmy. Teraz jednak uważaj na nadchodzący widok. Jeszcze nie jesteś do niego przyzwyczajony. - po czym dodał jakby szeptem. - Ale wkrótce się to zmieni.
Jakby na znak, pojawił się Mike w asyście. I od razu, gdy zobaczył jego rękę, oczy Charlesa zaszły łzami, a w żołądku poczuł nieznośny ścisk. Czym prędzej uciekł na drugi koniec altany, wychodząc poza jej granice. Chciał być sam w chwili słabości. Przez chwilę mięśnie wypychały treść żołądka na zewnątrz, lecz wszystko się uspokoiło równie nagle, co się zaczęło, tak więc mógł wracać do reszty. Załzawione oczy przetarł rękawem garnituru i pomału, dość chwiejnym krokiem wrócił do altanki. Na szczęście ręka Mike'a była już cała, bowiem drugi raz nie zniósłby takiego widoku.

-A nie mówiłem? - znów odezwał się głos.
-Nie pora na żarty.
-Zaraz będzie lepiej, tylko jeszcze coś obejrzysz.
-Oby nie powtórka z rozrywki. - odpowiedział Charles i w tej chwili ponownie go cofnęło. Znów widział przed oczyma rękę Mike'a. W tej chwili chciał się już modlić o koniec tego spotkania, bowiem czuł, jakby wysysało z niego siły. Głos znikąd, do tego wszyscy bliżsi byli przekrzykiwaniu się, niż normalnej rozmowie, zwłaszcza, że Julian wiódł wśród nich prym.

Zrezygnowany usiadł na podłodze, opierając się plecami o filar. Wrażenie, że on spowalnia, coraz bardziej się uwidaczniało. Podobno żołnierze walczący na wojnie, mieli różne syndromy. Może jego to też spotkało? Stwór, przez którego został zaatakowany, nie był czymś normalnym, tak więc mogło mu się coś w głowie poprzestawiać. Czas tym bardziej coraz bardziej zwalniał. Tu jeden, do drugiego coś powiedział, tam ktoś inny wyraziście gestykulował, Aleksandra była w objęciach Reynolda. Julian znowu na coś się wydzierał, ale jego to nie obchodziło. Chciał tylko, by to wszystko minęło, by mu się polepszyło.

I to pragnienie się spełniło, gdy pojawiło się jedzenie. Matka natura znów zatriumfowała nad słabościami ludzkiego umysłu, przełamując niemoc. Charles sięgnął po jedzenie, zapominając o niedawnej słabości.
 

Ostatnio edytowane przez grabi : 24-03-2009 o 21:26.
grabi jest offline  
Stary 13-03-2009, 15:46   #134
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Dominique skupiona nad Alexandrą z zniecierpliwieniem podniosła głowę, gdy ktoś raz za razem wykrzykiwał jej imię natarczywym, atakującym tonem.
Ciekawe czego chłopiec- chorągiewka jak po ostatnich wydarzeniach na własny użytek ochrzciła w myślach Juliana od niej chce.
No chyb ten chłopieć śni!
Najwyraźniej uważał, że lepiej wie czego potrzeba Aleksandrze.

-Julianie, posłuchaj. Tym czego teraz Aleksandra najbardziej potrzebuje jest sen.
Żadna cudowna zdolność nie da jej tego samego niż sen jaki pozwoli zregenerować cały organizm.
Nie, zdecydowanie nie zezwalam. Tak, widziałam co zrobiłeś z ręką Mike’a.
Ale i tak jeszcze będzie trzeba mu mazi Azylu by był w pełni zdrowy.
Dla Oli, takim lekiem jest sen. Tobie chyba też się przyda.

Starła się wszystko wyrazić na tyle spokojnym i cichym głosem by nie wyrwać dziewczyny z płytkiej drzemki w jaką właśnie zapadła.
Z lekkim uśmiechem spojrzała na Reynolda. Widać, bardzo przejmuje się losem nastolatki, jaka pozbawiona włosów wydawała się jeszcze młodsza i bardziej krucha śpiąc w jego ramionach niż wcześniej.

Gdy podniosła się od nich Julian również już spał zwinięty w kłębek po d jedną ze ścian.
Niedaleko na jednym z krzeseł siedział Mike. Wyglądał bardzo blado, palce pozbawione paznokci miał pokryte zaskorupiałą warstwą limfy i osocza.
-Mike, wytrzymaj jeszcze trochę, jak tylko będę mogła zaprowadzę cię do Azylu…
Z lekko zmarszczonym brwiami Dominique rozejrzała się wzrokiem poszukując Horacego i Girry. Obaj gdzieś zniknęli…


Po jakimś czasie wrócili, a wraz z nimi sporo innych osób niosąc ze sobą kosze z jedzeniem maty, ubrania, różnego rodzaju materiały, skóry, kwiaty.
Dwoje młodych ludzi zaczęła rozkładać materie i skory w coś w rodzaju wygodnych posłań, potem w pobliżu stosów poduszek lezących na suchej mozaice rozłożyli maty, a na nich jedzenie.

Całość przypominała mieszankę ni to arabska, ni to hinduską, miała silne akcenty orientalne i rozsiewała wokół wspaniałe aromaty.

Gdy większość Stada zebrała się wokół mat z jedzeniem Dominique wstała i na tyle głośno by mógł ją spokojnie słyszeć Reynolds oraz Aleksandra jeśli już się obudziła.

- Dość długo zajęły nam rozmowy względem prośby towarzysza stada Białego Kła, Tyburcjusza. To o co nas prosi niestety równa się z prośba o złamanie tutejszego prawa, a jak wszyscy zdążyliśmy się przekonać, jest ono surowe i silnie przestrzegane.
Z tego też względu to co mogę zrobić w jego stanie to porozmawiać na temat jego propozycji dołączenia do nas z Lorencem, Opiekunem Stada Białego Kła. Znamy tylko wersję przedstawioną przez Tyburcjusza, a na podstawie jednej strony medalu nie można ocenić całości. Temat uważam na razie za zamknięty.

Usiadła pozwalając by Stado przemyślało jej słowa.
Znów poszukała wzrokiem Horacego.
On też właśnie się posilał.
Dominique mocno wciągnęła powietrze, a potem spokojnie powoli je wypuściła.
Nie oceniaj ich według swych, czy ziemskich ocen. Tu one nie mają racji bytu.

Najwyraźniej przeciwnego zdania był Julian. Jego tyrada najpierw ją zszokowała a potem rozśmieszyła. Zauroczenie chłopca zostało rozwiane bezpowrotnie. Z drugiej strony może to i lepiej…
Lecz ton jego wypowiedzi i kolejna w jego wydaniu szybka i bezdyskusyjna ocena ją zirytowały.
Ciekawe kiedy znów mu się odmieni zdanie…

- Myślałem, że jesteś miły. Myślałem, że opiekujesz się mną dlatego, że jesteś dobrym człowiekiem. Dlatego, że masz dobrą naturę. Ale dobre istoty tak nie czynią. Nie atakują słabszych, nie karmią się ich cierpieniem. Widziałeś, jak skrzywdziłeś swojego dawcę? Widziałeś ten strach w jego oczach? A może interesowała Cię tylko żyła na jego szyi?

Jej, jaki ten Julian naiwny. Horacy raczej nie ukrywał że jest wampirem, więc co sobie wyobrażał? Że pasjonuje go zbieranie kwiatków i zabawa z puszystymi króliczkami?
Dominique szybko musiała się oswoić z tym kim jest Lorenco. Ludzie zabijają zwierzęta by jeść ich mięso, chodzić w ich skórach, używać różnych części ich ciał do różnych celów.
Skoro w Thagorcie istnieją wampiry to musi to mieć jakiś sens.
A skoro istnieją i nie są ludźmi, to dlaczego mają być oceniani w ludzkich kategoriach?

Julian skończył swa kolejną tyradę oceniającą jaka osoby ocenianej nie dopuszczała do głosu.
Mój drogi, to twoje postępowanie jest tu najbardziej żałosne…wyładowywanie się na innych z powodu tego, że twoje marzenia i iluzje się rozwiały…Teraz będziesz w kąciku cierpiał jak nikt inny, w swej ocenie…

Gdy rozgoryczony nastolatek się oddalił podeszła do Horacego

Horacy nie zrozumiał żalu jaki, aż wylewał się z ust Juliana. Z dwóch przyczyn, po pierwsze nie rozumiał o co cała afera. Po drugie przed chwilą napił się krwi, a krew działała na wampirów w Thagorcie intensywniej niż niejeden narkotyk na człowieka. Zdołał już ochłonąć, zanim podeszła do niego Dominique, nie widać było po nim śladu zmieszania, wyrzutów sumienia. Oblizał lekko wargi, zbierając krople krwi z ust. Horacy wyglądał na zupełnie zrelaksowaną osobę.

Dominique z pewnym zadowoleniem skonstatowała brak jakichkolwiek negatywnych uczuć czy emocji w zachowaniu czy wyrazie twarzy Horacego.

-Nie wiem czy to odpowiednia chwila, ale nie chce się posiali czy bawić, gdy członek mego stada jest w tak złym stanie jak Mike. Jestem wam obu, tobie i Girrze bardzo wdzięczna za pomoc jaką nam okazaliście. Lecz czy mógłbyś mi teraz jeszcze pomóc z zaprowadzeniem Mike’a do Azylu?

Coś się w Horacym zmieniło. Źrenice jego oczu lekko się rozszerzyły, widać było iż jest szczerze zainteresowany pytaniem Dominique.
Mają szczęście ,że trafili na takiego Opiekuna. Przynajmniej ona zdaje się troszczyć o swe stado.
- Jak najbardziej, przydałaby mu się teraz odrobina odpoczynku.


-Sądze że podczas pobytu w Azylu pewnie zgłodnieje, wezmę trochę jedzenia dla niego, i ruszamy.
Podeszła do miejsca w jakim posilało się jej Stado.
- Wraz z Horacym zaprowadzę teraz Mike’a do Azylu, tak by lecznicze właściwości tego miejsca również mu pomogły. Mam nadzieje ze ten posiłek was odświeży i doda sił. Gdybyście mnie szukali będę w Azylu. Bawcie się dobrze.

Do jednej z toreb w jakich zostało przyniesione jedzenie, chodź szczerze mówiąc bardziej przypominało to miękki ratanowy kosz włożyła kilka butelki z sokiem owocowy, kilka porcji zawiniętego w duże liście upieczonego mesa, pieczywo, ser, jakieś owoce. Jedzenie była ogromna ilość i wybór, więc nie sądziła, by to co wzięła ze sobą zrobiło jakąkolwiek różnice.
Zgarnęła też ze sobą jedną z kilku paczek papierosów i zapałki.
Mimo, iż do jakiegoś czasu nie paliła, poczuła, ze po takim dniu jak dziś z chęcią, jak zwykła mawiać jej siostra, walnie sobie w płuco
Zarzuciła sobie torbę na ramię i podeszła do Mike’a.

-Teraz pomogę ci wstać. Wiem, że wszystko cię boli, i nie masz ochoty się ruszać, ale miejsce do jakiego chce cię zaprowadzić pomoże ci.

- Poczekaj ! Powstrzymał Dominique Horacy.
- Będzie szybciej jak ja go wezmę, teraz kiedy….Zawahał się przed odpowiedzią.
- Zaspokoiłem pragnienie. Uśmiechnął się nieznacznie.
- Mogę go zabrać do uzdrowiska w niecałą minutę, jako Opiekunka wyczujesz gdzie będziemy.


-Dobrze, niech tak będzie. Im szybciej Mike znajdzie się w Azylu tym lepiej dla niego.
Horacy dzięki wypitej niedawno krwi, był w stanie chwycić pewnie Mike, i wybiec z Altany w przeciągu kilku chwil. Nie odczuwał zmęczenia, a cała podróż dla wycieńczonego torturami mężczyzny trwała chwilę.

Dominique zanim opuściła altanę przypomniała sobie stan ubrań Mike’a i wybrała z przyniesionej odzieży kilka, na oko oceniając budowę Sheffa najbardziej odpowiednich. Po czym opuściła altanę. Miała pewność, że pozostali członkowie Stada sobie poradzą, ona teraz musi zając się tym który tego najbardziej potrzebuje. Po za ty miała nadzieję bez świadków porozmawiać z Horacym na temat kilku bardzo interesujących ja kwestii.
Na zewnątrz altany swą władzę niepodzielnie rozciągnęła pani Noc.
Ruszyła w stronę z której czułą obecność Mike’a.

Mimo wszystko na zewnątrz było dość jasno.
Dominique zaintrygowana spojrzała w górę i z wrażenia zaparło jej dech.
Po ciemnozielonym nocnym niebie gdzieniegdzie pokrytym chmurami płynęły trzy księżyce.



Całość robiła zawrotne wrażenie.
Dodatkowo półmrok był gdzieniegdzie rozjaśniany pojedynczymi, bądź mniejszymi skupiskami kul wielkości piłki ręcznej dających łagodne światło, unoszących się w powietrzu na wysokości jakiś dwóch, trzech metrów.
Dzięki takiemu oświetleniu droga do Azylu nie sprawiła jej żadnych trudności.
Noc była ciepła jak lipcowe noce w Nowym Orleanie, ale tutaj pełna różnych zapachów kwitnących nocą roślin, odgłosami zwierząt, szumem drzew, bulgotliwym gwarzeniem strumyków. Tu wydawała się bardziej…prawdziwa?
Prawie półgodzinny spacer był dla Dominique czymś naprawdę odprężającym.

Dla Mike pierwszych pięć minut leżenia w błocie było prawdziwą katorgą. Błoto paliło jego skórę, zamiast nieść ukojenie było prawdziwym koszmarem. Co gorsza Horacy zdawał się o tym wiedzieć, przed zaprowadzeniem Mike w sam środek bagna. Zdjął jego ubrania, chwycił pewnie tak by łatwiej wnieść go do mazi. Dopiero jak Horacy upewnił się, że Mike nie będzie w stanie samodzielnie wyjść z błota położył go na mazi.

- Spokojnie, Ishtav wyczuwa, iż spotkałeś się z Sędzią. Minie kilka minut zanim swym cierpieniem ubłagasz go o wyleczenie. Nie próbuj uciekać, powstrzymam cię.
Kilkanaście minut później znalazła ich Dominiqe. Mike leżał w błocie oddychając powoli. Lecznicze właściwości bagna, dawały mu już ukojenie.


-Dalej od brzegu się nie dało? Horacy, moglibyście przenieść się bliżej?
Dominique nie miała ochoty na ponowną kąpiel błotną. Stała przy brzegu w miejscu gdzie Horacy zdjął ubrania z Mike’a

Horacy zadowolony z faktu, iż Mike dochodził już powoli do siebie. Z nieukrywaną radością spojrzał w kierunku skąd dochodził głos Opiekunki.

- Już wychodzę, poczekaj chwile.
Gdy wyszedł z bajora, powiedział do Opiekunki.
- Byłoby lepiej, gdyby Mike jeszcze chwile poleżał i odpoczął.


-Dobrze, sprawie, że dojdzie do siebie bez żadnych prób ucieczki czy walki. Ale mam prośbę, możesz go sprowadzić bliżej brzegu?

- Może już sam chodzić. Wystarczy ,że pomyślisz, aby się zbliżył. Trochę ruchu mu też nie zaszkodzi, teraz jak jest w Azylu. Ishtav może sprawić, iż każdy jego ruch będzie sprawiał mu rozkosz. Wystarczy, że jako Opiekunka wyrazisz na to zgodę.

Horacy uśmiechnął się drapieżnie, na samo wspomnienie jego pierwszego razu, kiedy to Lorence pozwolił Ishtavowi spełniać wszystkie marzenia swemu stadu.


Doinique skupiła się na Mike’u. Nie uważała by rozkosz przy każdym ruchu była w tym przypadku odpowiednia. Ale coś motywującego tak. Zwróciła się do Ishtava by z każdym krokiem w stronę gdzie się znajdowała Mike czuł się bardziej bezpieczny, bardziej komfortowo.

- Horacy wiem, że może dziś to robie zbyt często, ale mam do Ciebie jeszcze kilka pytań jakie wolałam zadać bez świadków.
- Chętnie na nie odpowiem, może pójdziemy w stronę rzeki. Mimo wszystko chciałbym z siebie zmyć to błoto. Ciało o wiele lepiej pachnie bez śladów tej mazi. Z całym szacunkiem dla Ishtava.
-Oczywiście, wybacz moją nieuwagę.
Kierując się do rzeki, Horacy starał się podtrzymać temat rozmowy.
- Co cię trapi Opiekunko ?

-Najbardziej to, że ciągle niewiele wiem co mogę jako Opiekun, jak wygląda funkcjonowanie Stad w Thagorcie. Jak wcześniej wspomniał Girra, , Meridol, kimkolwiek jest, nie zdążyła nam przekazać swych nauk. Nie jestem pewna czy na pewno dobrze postępuje.
Dominique wyciągnęła paczkę papierosów, wyjęła z niej jednego i zapaliła.
Poczęstowała również Horacego nie będąc zupełnie pewna czy wampiry mogą palić.

Horacy wziął papierosa i zapalił go koniuszkiem własnego palca.

- Rola Opiekuna jest ciężka, od ciebie zależy przetrwanie stada. Musisz dobierać tak członków stada Białej Róży, aby razem stanowić Jedność. Możesz decydować o ich życiu i śmierci. Możesz ukarać każdego członka swego stada w jakikolwiek sposób, ty jesteś Opiekunem taki masz obowiązek wobec swego stada. Jeśli, ktokolwiek będzie ci przeszkadzał, możesz wydalić go ze stada. Stanie się wtedy Towarzyszem. Jeśli mam być szczery, to byłaby dotkliwsza kara niż śmierć. szczególnie, że niejeden mieszkaniec Thagortu chciałby mieć za swego Towarzysza człowieka, który należał do osławionego stada Białej Róży. Pamiętaj, to wy pokonaliście Hydrę.

Horacy co trochę brał do płuc kojący dym. Polubił smak papierosów, którymi poczęstowała go Opiekunka.

Dominique rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w to jak Horacy zapalił papierosa.

-I..i właśnie to. Zauważyłam, że prawie każdy tu ma jakieś, nie wiem jak to nazwać, zdolności? Moce? Na przykład to jak ty zapaliłeś papierosa, to jak Julian tworzy różne stworzenia i leczy. Ja nie wiem co mam o tym myśleć.

- A to z miejsca z którego pochodzicie,to to jest coś dziwnego ?
-Tak, zdecydowanie. Za normalnych, zdrowych ludzi uważa się takich jacy nie potrafią…czegoś takiego. Dominique lekko spuściła głowę. Normalnych….

- Opowiedz, mi o tych normalnych ludziach. To musi być szalenie interesujące, człowiek, Towarzysz. Bez jak to powiedziałaś zdolności. Jak oni wyglądają ? Jak wygląda świat z którego pochodzicie ?

-Nie ma w nim niczego niezwykłego. Żadnych osób z mocami, żadnych mówiących zwierząt, żadnej…magii. Nasza rasa przedkłada wiedze i naukę, postęp technologiczny nad cokolwiek innego. Chodź płacimy za to wysoką cenę. Klęski naturalne, wojny, wyczerpujące się surowce naturalne…

W czasie gdy ona mówiła o ludziach, Ziemi, tym jak funkcjonują Horacy się kąpał.
Gdy wyszedł podała mu płachtę materiału jaką zabrała właśnie jako ręcznik ze sobą

- A Towarzysze, czy wasze stada mają Towarzyszy ? Macie Opiekunów ? Bo chyba ktoś musi się wami Opiekować ? Zapytał Horacy oddając jej lekko wilgotny materiał.

Dominique wciągnęła mocniej powietrze.
-Nie, nie mamy żadnych stad, Opiekunów ani Towarzyszy, dlatego jest nam się tak trudno odnaleźć tutaj. W naszym społeczeństwie każdy jest równy wobec prawa, ma takie same obowiązki jak i przywileje. Dorośli opiekują się dziećmi dopóki nie osiągną dorosłości, ale nie tak jak tu opiekunowie Stadem, Nikt nad nikim nie ma władzy takiej jak tu, nie może nakazać czegoś myślą, przyciągnąć czy ukarać. Ja sama zajmowałam się tam kwestią co należy zrobić z ludźmi jacy nie respektują prawa, łamią je. Nie karzemy fizycznie, najwyższa karą jest kara śmierci, inne do pobyt w odosobnieniu na czasem długie lata, lub całe życie.

- Musi być ci ciężko.

Horacy obiął mocno Dominique, przytulił ją do siebie. Najzwyczajniej w świecie próbował pocieszyć. W sytuacji nie byłoby nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że mężczyzna był nagi.


-Bo tak jest.
W pierwszej chwili ruch Horacego ją zaskoczył, ale dała się przytulić, miała nadzieje ,że dobrze odczytała jego intencje. Dopiero po chwili się delikatnie wyswobodziła.
-Jak rozumiem w Thagorcie panuje spora swoboda jeśli chodzi o noszenie lub nie noszenie ubrań?

- To nie tak, ja nie mogę. Widzisz.

Horacy najwyraźniej się zmieszał, kiedy Dominique zapytała się go o to czemu jest nagi. Wampir zdążył polubić Opiekunkę, ona starała się wypełnić swoje obowiązki najlepiej jak potrafiła.

- To Kat. On. Kiedy, ja. On mnie spalił. Żywcem. On. Ta kara, nagość nie jest niczym złym. Da się do tego przyzwyczaić, szczególnie jak się jest w naszym stadzie.
Horacy z trudem powstrzymywał się przed nadmiernym wzruszeniem, jeszcze nie tak dawno widział znowu Kata. Wspomnienia, których nie chciał wdzierały mu się do pamięci. Marszcząc czoło starał się zachować zimną krew.

-Horacy, bardzo cię przepraszam, Gdybym wiedziała jak bolesne jest to pytanie to nigdy bym go nie zadała.
Dominique spontanicznym ruchem przytuliła się do niego. Czuła że bliskości fizyczna jest tu ważnym elementem funkcjonowania, tak jak dystans w świecie w którym jeszcze wczoraj żyła. Spalić żywcem…Bogowie, nic dziwnego, że Horacy tak zareagował na Sędziego…

Nie wytrzymał, z policzków płynęły mu łzy. Nie mówił nic, nie potrafił. Było zbyt wiele wspomnień, których nie chciał sobie przypominać.

Ehh, Julianie powinieneś zobaczyć teraz, tego, jak go oceniłeś sadystę, bestię i żałosną istotę.
Zbyt szybko ferujesz wyroki skazujące…
Gładziła ramiona Horacego uspokajającymi gestami, szepcząc słowa które często nie mają znaczenia, ale pomagają.

- Dziękuje. Przepraszam, nie powinienem, masz teraz swoje problemy. Jesteś tu nowa, a twoje stado w większości składa się z kłótliwych imbecyli.
-Oni wcale nie są tacy źli, to częsta reakcja na skrajnie nową sytuację. A wszyscy się w takiej znaleźliśmy. Ja ze względu na swoją pracę musze umieć opanować emocje i myśleć racjonalnie. Prócz bycia kimś w rodzaju sędziego jestem też lekarzem. A dobry lekarz musi umieć opanować się gdy to jest niezbędne.
Westchnęła lekko.
Nie chciała mówić, że czasem to opanowanie zamienia się w brak uczuć i impulsywności, że czasem czuje się jak zamknięta za szklaną szybką swojej dyscypliny. To nie czas i miejsce na takie słowa.

- Może masz racje, jednak jeszcze nigdy nie widziałem tak niezdecydowanego stada. Tak skrajnie różnego, może to was łączy, każdy jest inny. Na twoim miejscu nie dodawałbym sobie kłopotów przyjmując pupilka Miji. Nie znasz jej, ona nie daruje wam jeśli cokolwiek co kocha zostanie jej odebrane. A potrafi się mścić wiesz mi.

-Nie zamierzam go wziąć do Stada. Okłamał nas, na mnie próbowała wywierać presje w czasie walki z Hydrą, jego działania są bliskie skłóceniu jeszcze bardziej tych ludzi ze sobą. Powiedziałam to Stadu. Jak również to, że jedyne co mogę zrobić to zwrócić się do Lorenca z prośbą o omówienie tej kwestii.
Dominique zapaliła kolejnego papierosa zaciągając się głęboko. W Tyburcjuszu było coś, co jej się nie podobało, jakieś podskórne negatywne wrażenie,.

- Musimy być teraz solidarni. Wszystkie stada, coś mi mówi, że Hydra była dopiero początkiem zmian. Skoro pojawiliście się wy, stado złożone z ludzi. Jak sama mówisz, jesteście zagubieni w naszym domu. Do tej pory to się nie zdarzało, Meridol się nie spieszyła. Coś musi być nie tak.

-Ja…właśnie sobie uświadomiłam, że to może być powód dla jakiego się tu znaleźliśmy. Mam wrażenie, że jesteśmy wyjątkami wśród ‘normalnych’ ludzi z naszego świata. Julian potrafi tworzyć i uzdrawiać, w czasie walki z Hydrą widziałam, ze inni też potrafią różne rzecz. Tylko że oni są z nich dumni. Traktują to jako dary. Nie tak jak ja.
Może właśnie tacy ludzie mieli się tu znaleźć? Bo coś się zmieniło?

Horacy nic nie rzekł, pokiwał tylko głową. Nie skomentował tego, że Dominique najwyraźniej swoich ‘zdolności’ nie traktuje jak darów.
Dziewczyna spojrzała w stronę sadzawki w jakiej leżał Mike.
-Jak myślisz, długo jeszcze moc Ishtava będzie go regenerować?

-Co najmniej godzinę, dwie powinien posiedzieć w bagnie. Możesz dotrzymać mu towarzystwa jeśli chcesz. Ja muszę się przejść, zastanowić.

-Tak też zrobię. Dziękuję ci za rozmowę i pomoc. Jeśli będę mogła się kiedyś odwdzięczyć z pewnością to zrobię. Nie była pewna jak wiele takie słowa znaczą w tym miejscu,, ale czuła, że dobrze postąpiła. Usiadła na trawie w pobliżu miejsca gdzie leżał Mike. Wyglądał jakby spał, prawdopodobnie tak było, doskonale pamiętała swoje przebudzenie w błotnej kąpieli.
Nad miejscem gdzie się znajdowali unosiło się kilka świetlnych kul oświetlających okolicę łagodnym, ciepłym światłem.


***
Po wyjściu Dominique z Altany znika bariera
Mike nie może, ale tez nie chce wyjść z kąpieli błotnej w pobliżu brzegu do jakiego dotarł na mentalne wezwanie Opiekunki
Na prośbę MG zaznaczam wyraźnie- jest już noc.

 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay

Ostatnio edytowane przez Lhianann : 13-03-2009 o 16:24.
Lhianann jest offline  
Stary 13-03-2009, 21:23   #135
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Tyburcjusz Pizarro podczas posilania się powtórzył pod nosem wcześniej pomyślane słowa.

-Comedamus et bibamus cras enim moriemur. Iam dolor in morem venit meus...

Jadł bez apetytu. Siedział na rogu odsunięty od Stada Białej Róży i czekał na słowa ich Opiekunki. One uderzyły go niczym młot i dłoń po twarzy godząc w sam umysł. Nie był dobrym człowiekiem lecz kiedy po raz pierwszy łudził się, że ludzie są bezinteresownie dobrzy pomylił się. Chciał ugrać na dobroci której nie ma. Jabłko z dłoni wypadło i potoczyło się po macie. Milczł. Tym razem się nawet nie zastanawiał. Tylko milczał nim z ust wybiegły pierwsze głosi.

-Wiesz jak wygląda druga strona medalu? Gdybym był inny nosiłbym na cały ciele ślady po jej kłach. Druga strona medalu mówi o piciu krwi z człowieka do nieprzytomności, do gwałcie na ciele, dumie i umyśle i jaźni. Druga strona jest pisana krwią i poniżeniem. Pierwsza upita winem ucztujących stad. Monstrum nulla virtute redemptum a vitiis. Cierpimy... Ad unum omnes. Więc żegnaj Anima vilis.

Rzucił jej na pożegnanie. Chociaż modulował głos, zapewne nieświadomie, ujawniał jego barwą, tonem i szybkością mówienia wszystkie swe emocje to ani razu go nie podniósł. Oto był wielki spokój wzburzonej duszy Tyburcjusza. Sięgnął dłonią po toczące się jabłko i schował do kieszeni. Rozejrzał się.

Znowu nic. Znowu. Znowu. Ojcze... Ty się na mnie zawiodłeś ja na Tobie. Mimo to trzeba trwać dalej. Tylko co robić, wiązać z nimi nadzieje? Czy Ojcze ona dalej będzie zauroczona, dotrzeć do niej i niechaj pokaże im gniew. Tylko co to da? Nie przybędzie mi ani Tobie. Więc co robić? Iść przed siebie w ten świat licząc, że nikt mnie nie znajdzie? Klękać, poniżyć się? Nie, nie... Tyburcjusz, ty bałwanie! Dar który nosisz w duszy jest siłą której nic się nie oprze. Dzięki Ojcze mój któryś jest za tamtą wizje. Lecz opatrznie ją zinterpretowałem. Ja nie muszę uciekać przed nią. Ja potrzebuje pochwycić jej wole w ramiona słów. Twoja wola, Twój dom, Twoja moc, Twój syn, Twoim ja i moim Tyś bo my jednością. Amen.

Uśmiechnąwszy się smętnie nic już więcej nie jadł. Powstał flegmatycznie i kiwnął głową.. Niczego nie manifestował tylko usiadł gdzieś na brzegu.

-Wybaczcie ale tutaj poczekam na Mije. Tutaj każdy trzyma ze swoimi, wampir z wampirem. Lecz zawsze, zawsze Homo homini lupus est lub przynajmniej nie będzie bratem.

Rozsiadł się wygodniej wyciągając nogi. Tak pół siedząc i półleżąc położył dłonie na brzuchu i zamknął oczy.
Wyciszył się a widząc ciemność przed oczyma czuł się jakby w przedsionku domu. Prawdziwego domu.

-Jak świat światem człowiek człowiekowi nie będzie bratem. Czemu rodzi się zło spoza Ojca? Ludzie patrząc tylko na siebie. I dobrze, tak mają robić. Lecz to nie miało by tak, wcześniej mieli być dobrzy. Tak naprawdę wszyscy są źli i niosą grzech swego bytu na barki świata. Boją się swych możliwości, grzeszą swą chwiejnością, grzeszą stagnacją lecz grzeszą także buntem i bezmyślnością. Grzeszą przeciw samym sobą bo oni mogliby bóstwami świata a nad nimi Ojciec. Oczywiście ta sytuacja nie potrwałaby wiecznie lecz... Te gliniane tabliczki, te miejsce gdzie się znalazłem. Gdzie jest ich Bóg teraz? Czy by mnie wybawił? Nie! Za to wołam do mego Ojca i on zawsze odpowiada bez względu na to co czynię bo jest moim Ojcem i tylko moim. Tylko czemu teraz milczysz? Do Ciebie wołam! Jeśli słyszysz w pustce i czerni to odezwij się w mej jaźni! Nawet pieśnią absolutnej ciszy ale mów! Albo chociaż powiedz co mam czynić bo samemu mając tysiąc planów nie mam w dłoniach nic. Wiem, użyć Miji. Aby tylko zauroczenie działało to będzie świetnie. Ten chlopak, Julian. Go trzeba ocalić tylko po to aby spytać gdzie jest jego Bóg.

Tyburcjusz Pizarro oddychał powoli, miarowo oddając się sobie samemu. W jego duszy grała złość i tęcza barw symbolizujących możliwości. Milczał.



______________________
Comedamus et bibamus cras enim moriemur. Iam dolor in morem venit meus... - Jedzmy i pijmy wszak jutro pomrzemy. Ból mój już się zmienił w przyzwyczajenie
Monstrum nulla virtute redemptum a vitiis - Potwór żadną cnotą nie wybawiony od win
Ad unum omnes - wszyscy co do jednego, bez wyjątku
Homo homini lupus est – człowiek człowiekowi wilkiem jest.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 13-03-2009 o 21:54.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 14-03-2009, 06:54   #136
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Jonathan obserwował, jak Dominika kategorycznie odmawia, by Julian leczył Aleksandrę. Ten, oczywiście wielce oburzony powędrował gdzieś w kąt altanki. Johny westchnął cicho pod nosem.


Skoro się tak zachowała, to najwyraźniej wie lepiej, czego Oli potrzeba. Widać, że naprodukowałem się na próżno. Do tego dzieciaka nic, a nic nie dociera. Niczym grochem o ścianę...


Jonathan odwrócił się, by odejść, gdy nagle zaczęto wnosić różne rzeczy... Dostrzegł mnóstwo jedzenia, różnego rodzaju, jakieś tkaniny, maty, a nawet kwiaty. Wśród osób, które to wszystko niosły, Jonathan zauważył znajomą twarz pewnego młodzieńca. Roześmiał się w głos i ruszył w stronę jedzenia. Był bardzo głodny i spragniony.

W między czasie, gdy się posilał Dominika ogłosiła swoją decyzję, co do potencjalnego nowego członka Stada, Tyburcjusza. Jej decyzja go zaskoczyła, ale skłoniła równocześnie do głębszego zastanowienia nad jej powodami.


Mogłaby na próbę przyjąć Tyburcjusza... Zmusiłaby go, by powiedział prawdę. Gdyby jej się to nie spodobało, to bez zastanowienia wyrzuciłaby go.
Jednak... jest on Towarzyszem. Należy do innego Stada. Czy mądrym posunięciem byłoby zrażenie go do naszego? Nie wiemy w sumie jaką wartość mają Towarzysze. Może nawet będą chcieli się zemścić, bądź Nas zaatakować? Lepiej być ostrożnym, póki nie dowiemy się więcej. Dominika podjęła mądrą decyzję.
Mi za to, przydałby się odpoczynek... Jeżeli nie dostrzegam tak oczywistych faktów, to naprawdę ze mną źle. Potrzebuję odpoczynku.



Między jednym daniem, a drugim Horacy znalazł sobie również posiłek. Jonathana nie zraziło to w żaden sposób. Nie sprawiło, że zaczął się go bać, mniej szanować... Nie żałował również dziewczyny, która zapewne nie przeżyje.


Jesteśmy tu gośćmi. Nic nie wiemy prawie, o tutejszym świecie. Lepiej wyjść na małomównego mędrca, niż gadatliwego głupca.


Oczywiście jedna osoba miała odmienne zdanie na ten temat. Julian po raz kolejny dał dowód swojego braku zrozumienia, dla czegokolwiek i kogokolwiek. Nic nie wiedząc, rzuca oskarżenia. Jonathan był bardziej niż pewien, że wkrótce pożałuje swoich czynów.

Sięgnął po kolejne danie. Wreszcie najedzony do syta, wstał i przeciągnął się potężnie. Rozejrzał się wkoło i odnalazł wzrokiem stertę tkanin. Podszedł i wybrał dwa koce. Przerzucając je sobie przez ramię, ruszył w stronę wyjścia, przed altankę.

Nie oddalił się zbyt daleko. Znalazł wygodne miejsce, niedaleko drzew. Rozłożył jeden koc, by było mu wygodnie, a drugim się przykrył. Ładnie złożone ubranie, posłużyło jako poduszka.

Ciche dźwieki lasu działały usypiająco. Spojrzał w niebo, rozkoszując się jego pięknem. Nie zaskoczył go widok paru naturalnych satelitów.




To inny świat... Wszystko jest tu możliwe. Absolutnie wszystko.


Rozmyślając, o nieskończonych możliwościach tego świata, o jego różnorakich mieszkańcach, stworach i ich mocach, zasnął.

Nareszcie.

________________________
* Jonathan rozmyśla nad decyzją Dominiki, co do Tyburcjusza. Zaspokaja głód, bierze parę koców i rusza przed altankę. Zasypia.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 14-03-2009 o 08:45. Powód: Foto i poprawki.
Howgh jest offline  
Stary 14-03-2009, 10:53   #137
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Aleksandra Nassau

Kończył się pierwszy dzień w Thargocie, dzień długi i niepodobny do żadnego innego dnia z życia nikogo ze Stada Białej Róży. Altanę przygotowano do posiłku, zastawiono pełnymi po brzegi naczyniami i oświetlono pochodniami dającymi nie tylko światło, ale i najprawdziwsze ciepło. W rogu sali ułożono posłania ze skór i koców, na razie prawie pustych. Prócz jednej, małej, bladej istoty wtulonej w prowizoryczną pościel. Spała mocno, oddychając głęboko, nie zdając sobie sprawy z tego, że ciągle jeszcze nie wróciła do domu... Nikt też oprócz dwójki zupełnie różnych od siebie mężczyzn nie zwracał na nią uwagi, mimo, że niedawno była epicentrum zamieszania na sali. Jednym z nich był siedzący obok niej zmęczony, starszy, ciemnowłosy mężczyzna, który otulał jej ramiona kocem, gdy przez sen zsuwała go z siebie odsłaniając koszulkę brunatną od zaschniętej krwi. Drugim siedzący daleko od nich rudowłosy młodzieniec zwracający w ich stronę co jakiś czas twarz wbrew swej woli i z wypisanym cierpieniem w oczach. Ona zaś leżąc na boku, jak dziecko kuliła się w sobie, a na jej spokojnej twarzyczce gościł niemy uśmiech nieprzeznaczony dla żadnego z nich... Ciemnowłosy mężczyzna jadł kolację w niewielkim oddaleniu od reszty ludzi, próbując się przemóc by obudzić dziewczynę i podać jej też coś do zjedzenia. W tle znów rozpętała się kolejna awantura. Do dwójki ludzi niewiele docierało, prócz uniesionego urazą głosu blondwłosego chłopca. Rey zasłonił dłonią ucho Aleksandry, by choć trochę stłumić dochodzące do niej dźwięki... Nie chciał żeby budziła się w taki sposób, wystarczająco dużo już nie jej własnych emocji dziś ją niepokoiło. Girra nie mógł już dłużej patrzeć, na to co tak biernie pozwalał sobie odebrać, podniósł się odwracając twarz od wszystkich, z opuszczoną głową podszedł do miotającego się chłopaka...
Aleksandra mimo całej roztaczanej nad nią opieki poruszyła się delikatnie, wyciągnęła nogi na cała długość posłania ocierając się o bok Reynold'a, uchyliła zaspane oczy i delikatnie się uśmiechnęła. Było jej dobrze w resztkach sennego omamienia... Spokojnie, bezpiecznie, ciepło... Nie wiedząc za bardzo co się dzieje i co sama robi otarła się jeszcze kilkakrotnie o pochylającego się nad nim mężczyznę, cicho mrucząc i odsłaniając swoje ciało nie tylko zdejmując z siebie koc, ale tez podciągając koszulkę tak, że doskonale widać było jej nagi brzuch i linię piersi rysującą się pod zwiniętym materiałem. Rey odsunął się, poprawił jej ubranie, jak ojciec. Brakowało tylko tego, żeby poprawił jej kokardki i poklepał po głowie, całując w czoło przed wyjściem do pracy. Zamiast tego uśmiechnął się do niej uprzejmie i zapytał:

- To co byś chciała na śniadanie?
- Sok, francuskie pieczywo i jogurt... Tylko niech Trewor nie dosypuje mi żadnych witamin...

Kompletnie nieprzytomna odpowiedziała mając nadzieję, że nigdy nie zniknęły nawet na chwilę otaczające ją bielone ścian zdobione freskami jej sypialni w willi w Rohracker. Przymknęła oczy jeszcze na chwilę... Czekała aż wyostrzą się nareszcie jej zmysły i będzie mogła wyjrzeć na świat poważnym, zwyczajnie pustym wzrokiem, teraz jeszcze nikt jej nie widział, ciężkie zasłony w okół łóżka z baldachimem odcinał ją przecież od wszystkiego... Przeciągnęła dłonią po włosach, żeby zebrać je jak zwykle rozrzucone po poduszkach w czasie snu i zebrać w kuca z boku twarzy nim wejdzie służba ze śniadaniem... Coś było nie tak, zerwała się z posłania, otworzyła szeroko oczy, wystraszone, przepełnione niezrozumieniem. Nie miała włosów, a zamiast swojego pokoju, otaczało ją stado bydła - obcych ludzi, miotających się po nieznanym jej miejscu - jakiejś altanie, jedzących coś, rozmawiających. Kilkakrotnie obróciła głowę, licząc na to, że wszystko zniknie, a jej piękne, długie włosy zaczną obijać się o jej twarz, nagie ramiona i wyprostowane plecy. Nic takiego się nie stało. Za to wrócił do niej Rey niosąc zamówienie. Zwróciła na niego oczy prosząc o wyjaśnienie. On nie był jej obcy, mimo, że był przy niej przez jeden dzień, czuła, że był też z nią przez wszystkie inne. Postawił przed nią jedzenie, pogładził po ramieniu i twarzy. Nic innego nie mógł zrobić, tłumaczyć jej nie było co, wszystkie wydarzenia tego dnia wracały do niej boleśnie raniąc spokojny jeszcze przed chwilą umysł. Skupiła się na jedzeniu, zaciskając przez moment oczy i usta. Reynold nie zdejmował z niej swojej dłoni, uspokajało ją to trochę. Spróbowała jogurtu w miseczce maczając w nim pieczywo. Nic nie smakowało jak w domu, bo to nie był jej dom. Jedzenie było dobre, a ona była bardzo głodna, dlatego też wszystko zaczęło cichnąć. Gdy skończyła jeść to co przyniósł jej Rey, dalej była głodna. Mimo to przesunęła raz kolejny po swojej pozbawionej włosów głowie i spojrzała na swojego towarzysza. W jego twarz i oczy, wglądał tak jakby wiedział co kotłuje się w jej głowie, jakby rozumiał jej ból i stratę... i pamiętał lepiej niż ona sama za co to była cena... Bez słowa przytulił ją, delikatnie głaszcząc ją po głowie, ona zaś była w stanie odpowiedzieć tylko :

-Dziękuję Ci Rey.

Po czym nie czekając na odpowiedź odsunęła się od niego i tylko opierając się o jego ramię wstała. Wyglądał tak jakby chciał podtrzymać ją, podprowadzić, zrobić cokolwiek by jeszcze jakoś jej pomóc. Zdobył się tylko na tyle by jej towarzyszyć, gdy ruszyła do stołu i poczęstowała się jeszcze kilkoma smakołykami. Nie usiadła, nie zaczęła rozmowy z nikim, czuła się obco między tymi wszystkimi ludźmi. Jadła idąc, ale nie oddając się myślą, okrążyła altankę zatrzymując się tylko na moment w którym postrzegła Girrę pochylającego się nad Julianem. Poszła dalej ściskając w dłoni owoc podobny do granatu. Podeszła do stołu raz jeszcze i zabrała z niego paczkę papierosów, oraz zapałki. Po czym wróciła na swoje posłanie. Zapaliła papierosa siadając przy Reynoldzie, chciała go poczęstować, ale zasnął, więc tylko zdjęła mu okulary, zawinęła je w skrawek materiału leżący koło niej i schowała zawiniątko do jego torby. Papieros, którego paliła nie był mocny, smakował czymś pomiędzy wanilią, a wiśnią. Nigdy wcześniej nie próbowała takiego smaku. Nie był zły, a dym nie śmierdział nikotyną. Paliła siedząc do Reya bokiem, jednak patrząc w nagie, pięknie wyrzeźbione plecy rudowłosego.

Nim skończyła papierosa, oderwała od owocu kawałek skórki by zgasić w nim niedopałek. Wszystko stawało się coraz bardziej ociężałe, zapadała naprawdę późna noc. Powoli ludzie zmęczeni całym dniem wybierali sobie posłania i układali się w nich. Aleksandra siedziała z podkulonymi pod brodę nogami, nie chciało się jej spać, już odpoczęła... Czekała, aż zapadnie kompletna cisza, aż będzie mogła zostać sam na sam z Girrą. Ten jednak ciągle uciekał nawet przed jej wzrokiem... "Jesteś obok i znów mnie zostawiasz?"
Popatrzyła na śpiącego Rey'a i ułożyła się obok niego. Przebudził się na moment, poznał ją i objął ramieniem. Powoli gasły pochodnie, ostatni spóźnialscy w ciszy i ciemności szukali wolnych posłań. Mimo, że jedno zostało wolne Girra nie został z nimi na noc. Siedział jeszcze przez chwilę obserwując układające się i zasypiające wspólnie stado " Choć teraz są jednością. ". Uśmiechnął się do siebie, kryjąc swoje rozgoryczenie pod maską braterstwa i półmroku, który panował w altanie, gdy jego wzrok padał na twarz młodziutkiej Niemki otoczonej ramieniem innego.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 15-03-2009 o 10:47. Powód: Dopisek : Post skonsultowany z MG i Glyphem.
rudaad jest offline  
Stary 15-03-2009, 12:22   #138
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
-Mike, wytrzymaj jeszcze trochę, jak tylko będę mogła zaprowadzę cię do Azylu…

Przytaknął jedynie w odpowiedzi, ale szczerze mówiąc nie miał pojęcia o co kobiecie ochrzczonej mianem opiekunki chodzi. Azyl? Azyl to miejsce bezpiecznego schronienia, a przynajmniej tak mu się to słowo kojarzyło. Ale po co ona chciała go zabierać go jakiegoś azylu, gdy właśnie był w jednym z takich miejsc? Czyż to miejsce nie jest bezpiecznym schronieniem? Jednak nim rozpoczął prawdziwą burze mózgów, zatrzymał swe myśli, dochodząc do wniosku, że przyjdzie czas na odpowiedzi. Minęło jeszcze trochę czasu podczas całego zamieszania z Aleksandrą, nim w końcu sprawa ucichła, a na jej miejscu pojawiła się nowa, bardziej optymistyczna. Uczta.

Na stole znalazły się potrawy, o których Mike w większości nawet nie słyszał. Wychował się na fast foodach z racji przedwczesnej śmierci matki (ojciec nigdy nie umiał zająć się sprawami rodzinnymi, był typem człowieka, którego życiem była praca). Owszem, jadał w wykwintnych restauracjach ale co mu po tym, jak i tak nie spamiętał choć połowy nazw potraw. Podszedł do miejsca uczty i zasiadł. Nim jednak zaczął jeść, musiał wysłuchać przemowy Dominique.

-Dość długo zajęły nam rozmowy względem prośby towarzysza stada Białego Kła, Tyburcjusza. To o co nas prosi niestety równa się z prośba o złamanie tutejszego prawa, a jak wszyscy zdążyliśmy się przekonać, jest ono surowe i silnie przestrzegane.

Z tego też względu to co mogę zrobić w jego stanie to porozmawiać na temat jego propozycji dołączenia do nas z Lorencem, Opiekunem Stada Białego Kła. Znamy tylko wersję przedstawioną przez Tyburcjusza, a na podstawie jednej strony medalu nie można ocenić całości. Temat uważam na razie za zamknięty.

Potem już się zajadał, czując jak żołądek, aż krzyczy upominając się o swoją należność. Mike jadł tak szybko, że żołądek po chwili zaczął protestować nie w sprawie głodu, a zbyt szybkiego pochłaniania jedzenia. Nie rozmawiał, nawet nie wsłuchiwał się w słowa poszczególnych ludzi. Całą uwagę skupił na jedzeniu i chwili przyjemności, której tak dawno nie zaznał. Nie umknęła jednak uwadze sytuacja z Horacym. W pierwszym odruchu Mike wzdrygnął się, ale już po chwili zrozumiał. No może nie tak całkowicie do końca, ale zrozumiał naturę Horacego i pogodził się z nią. A potem znowu jadł, nie zważając na wybuch młodego. Jednak Sheffowi nie dane było cieszyć się tą chwilą zbyt długo. Nim naprawdę najadł się, ba!, ledwo zaspokajając uporczywe błaganie jego żołądka, brutalnie mu przerwano.

-Wraz z Horacym zaprowadzę teraz Mike’a do Azylu, tak by lecznicze właściwości tego miejsca również mu pomogły. Mam nadzieje ze ten posiłek was odświeży i doda sił. Gdybyście mnie szukali będę w Azylu. Bawcie się dobrze.

Po przemowie opiekunka zajęła się się pakowaniem, a potem podeszła do Mike’a (Mike w międzyczasie starał się dojeść jak najwięcej, ale z powodu jeszcze szybszego tempa jedzenia, zakrztusił się)

-Teraz pomogę ci wstać. Wiem, że wszystko cię boli, i nie masz ochoty się ruszać, ale miejsce do jakiego chce cię zaprowadzić pomoże ci.

-A... – nie chciał protestować, ale próbował się dowiedzieć gdzie idą, nim jednak zdążył o coś zapytać, znów bezceremonialnie mu przerwano.

-Poczekaj ! Powstrzymał Dominique Horacy.
- Będzie szybciej jak ja go wezmę, teraz kiedy….Zawahał się przed odpowiedzią.
- Zaspokoiłem pragnienie. Uśmiechnął się nieznacznie.
- Mogę go zabrać do uzdrowiska w niecałą minutę, jako Opiekunka wyczujesz gdzie będziemy.


Wybiegł trzymany przez nagiego Horacego (na co wzdrygnął się z obrzydzenia), w noc, która zapadła nad Thagortem. Trzy księżyce rozświetlało ciemno niebieskie niebo. Trzy?! Dotąd Mike sądził, że znajdują się w miejscu na ziemi, gdzie nie miała dostęp cywilizacja. W pewnym sensie magicznym. Ale, że są na innej planecie? W innej galaktyce? A może innym świecie? Nie... To Mike’owi nawet przez myśl nie przeszło, a nawet teraz ciężko przechodziło. Nim Horacy dobrze się rozpędził, Mike zaginął w mroku myśli.

*

Nim się na powrót
ocknął minęło już kilka, a może nawet kilkanaście minut. Zorientował się, że stoją na brzegu bagna, tuż przed nimi roztaczało się rozległe bagno. Horacy oznajmił mu, że musi go rozebrać, ale nie czekał na pozwolenie tylko zabrał się za swoją robotę. Rozpinał Mike’owi koszule, a raczej to co z niej pozostało i zrzucał na ziemię. Mike z początku przeraził się postawy kolegi, ale ani on, ani jego ciało nie okazywało popędu seksualnego, więc Mike szybko odrzucił niepokojące myśli. Krótki pobyt był niezwykle pouczający. Zdążył zrozumieć, że tu inaczej postrzega się nie tylko zasady moralne, ale i dobro i zło. Albo inaczej. Granice dobra i zła nie istniały tu tak wyraźnie, jak w jego świecie, a dla jego mieszkańców mogło równie dobrze wcale nie istnieć. Sheff musiał się dostosować. Co ważniejsze, chyba zaczynał tego chcieć...

Rozebrany Sheff równie bezceremonialnie został podniesiony przez Horacego na ręce. Po czym ten drugi wszedł do bagna, idąc to coraz dalej. Tym razem przez myśli Sheffa nie przeszedł żaden niepokój. Wiedział, że cokolwiek się stanie, jest już bezpieczny, a wchodzenie na środek bagna i (jak spodziewał się) kąpiel błotna, ma swój cel, którego nie miałaby w jego świecie. Gdy doszli na środek, poczuł jak ręce niosącego go mężczyzny upadają niczym zapadnie, a on nagle spada. Lądowanie jednak było na tyle lekkie, że nie poczuł z jego powodu bólu. Ale nagła fala parzącego bólu (tak jakby sadzawka rozgrzana była do naprawdę wysokich temperatur), rozpromieniała na całym jego ciele. Poczuł jak każda komórka jego ciała krzyczy w agonialny sposób. Zaskoczony zawył z bólu, a potem zacisnął zęby. Nie myślał, że jeszcze będzie musiał trochę pocierpieć.

-Spokojnie, Ishtav wyczuwa, iż spotkałeś się z Sędzią. Minie kilka minut zanim swym cierpieniem ubłagasz go o wyleczenie. Nie próbuj uciekać, powstrzymam cię.

Horacy miał rację. W pierwszym odruchu Mike’a chciał uciekać, instynkt samozachowawczy, ale zdusił te pragnienie u zarodków, wiedząc, że musi się podporządkować. To nie jego świat. Ostatnimi czasy często to powtarzał: To nie jego świat. Co dziwne, pomimo bólu i cierpień jakich doznał, pomimo wszystkiego co się tu działo, można powiedzieć, że był szczęśliwy. W końcu miał cel. Nadano mu go, miał coś, o czym nawet we własnym świecie nigdy nie marzył. Przeznaczenie... Minęło kilka minut, nim ból się zmniejszył, a on mógł poluźnić zaciśnięte szczęki. Wtedy mógł w końcu przemówić.

-Horacy, tak? – przerwał niczym wcześniej nie zmąconą ciszę, która gęstniała z każdą minutą. – Czy może powiedzieć mi, co to jest za miejsce? To znaczy, chodzi mi o to, że znalazłem się tutaj niespodziewanie, w chaosie i walce o przeżycie. Skłamałbym nie dodając, że byłem na haju... W każdym razie to miejsce, to nie mój świat, prawda?

-Tak mam na imię Horacy. Jesteś w Thagorcie.

Wampir spojrzał na Mike troskliwie.

-Odpocznij. Nie możesz się przemęczać. Opiekunka powinna wyjaśnić ci wszystkie wątpliwości. Teraz odpocznij.

-Czekaj, to dla mnie bardzo ważne. Bo nie chodzi mi o nazwę tego miasta. Owszem, nazwa to rzecz ważna, ale... Widzisz, sprowadzono mnie tutaj. Wyrwano z mego świata, z życia codziennego i trafiłem nagle tutaj. Chodzi mi o to, że chciałbym poznać tego cel. Czym jest Thagort? Jakie jest moje przeznaczenie?

-Naszym domem. Domem dla stad. Przeznaczenie co masz na myśli ?

-Powód. Powód mej przynależności do tego świata. Czemu akurat ja, spośród tylu ludzi? Jak to możliwe, że Idva wybrała akurat mnie, przecież, nie chcę obrażać Idvy, ale mój wybór nie był zbyt trafny. Narkoman. A gdy rozpoczęła się walka z Hydrą zawiodłem, co tylko udowodnia jak zły był to wybór. Ale jednak zostałem wybrany. Czemu? Co takiego muszę zrobić?

Thagort zaatakował przeciwnik do tej pory nie znany, przeciwnik tak groźny, że Horacy podczas walki z Hydrą obawiał się o swoje życie. Obrońcami Thagortu okazało się nowe stado, które o dziwo, choć pokonały bestie, pożerane były przez strach, samotność, niezdecydowanie.

- Może na początek przestań jęczeć niczym dziecko. Co jest z stadem Białej Róży, jesteście bandą rozwydrzonych dzieciaków. Tylko ja, ja, ja. Mnie się pytasz czemu wybrała Ciebie Idva jako członka nowego stada ? Nie wiem. I szczerze coraz bardziej się w tym wszystkim gubię.

Horacy spojrzał na Mike wygłodniałym wzrokiem. Powoli tracił cierpliwość do członka stada Białej Róży.


Mike zmarszczył znacząco brwi i spojrzał na wampira. Przez chwilę nic nie mówił, konsumując ciszę.

-Odniosłem wrażenie, że nie jesteś tu nowy, co więcej, że przeżyłeś tu nie jedno. Ja natomiast cierpie na brak informacji, co mnie dręczy. Musisz zrozumieć, że w mojej naturze nie leży działanie bez zrozumienia jego przyczyny, tak jak w twojej naturze leży picie krwi. Chciałbym móc zrozumieć intencje Idvy, albo chociażby czego ode mnie oczekuję.

-Każde stado służy Idvie. Zasiedlamy Thagort i żyjemy według jej praw. Czego od ciebie oczekuje ? Jedności ze stadem.


Po raz drugi raz zmarszczył brwi, zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszał. Rozumiał już po co są stada (co było dosyć oczywiste, ale Mike miał niejasne wrażenie, że pod tym coś się jeszcze kryje), rozumiał swoją rolę, jak i tych towarzyszy. Nadal nie rozumiał jednak jednego. Dlaczego właśnie on? Mógł zrozumieć wybór Dominique. Zdążył ją poznać, jaką dobrą przywódczynie, nie idealną, ale szybko się uczącą, zaradną. Mógł także zrozumieć wybór każdego innego członka stada. Ale on? Narkoman? Coś mu mówiło, że narkotyki jeszcze nie raz staną mu na przeszkodzie.

-Dalej od brzegu się nie dało? Horacy, moglibyście przenieść się bliżej?


Opiekunka nareszcie doszła do nich.

-Już wychodzę, poczekaj chwile.

Horacy ruszył w stronę przywódczyni stada, która czekała na niego na brzegu, nie mając zamiaru się brudzić. Gdy doszedł do niej, zaczęli rozmowę, jednak do uszu Mike’a dochodziły jedynie zniekształcone głosy. Zamiast starać się wyłapać jakieś słowa-klucz, postanowił się odprężyć, zapadając się w swoje własne myśli. Nim jednak zdążył odpłynąć myślami, poczuł nieprzemożoną chęć ruszenia bliżej brzegu. Powoli wstał, zmierzając ku niemu, a poczucie bezpieczeństwa rozlało się po nim, jak fala ciepła, w chłodne dni. Tam na powrót się połorzył i tym razem odpłynął myślami gdzieś daleko.

Myślał o swoim świecie, o tym, jak jego życiu brakowało sensu. Jak rutyna każdego dnia przybijała go, a on zaczął szukać ratunku w narkotykach. Wtedy odcinał się od świata, czuł błogą euforię. Z czasem stawało się to słabsze, ale tylko to go uwalniało z okowów życia. Później pomyślał o tym świecie. Rutyna tu zanikła, jej linia została przerwana, kto wie, czy nie bez powrotnie? Nie było już takiego pojęcia. Jego życia diametralnie się zmieniło. Choć było ciężko, nie było tu ani chwili nudno. Porównał oba światy i zapragnął pozostać w tym świecie na zawszę. Musiał się jedynie przystosować, być kimś dopasowanym. Miał szansę odstawić narkotyki, chociaż nie wiedział, czy będzie potrafił. Choć rutyna zniknęła, to w jego świecie pogrążył się w tej używce. Był ciekaw, co przyniesie mu przyszłość. Nie jutro, gdyż tu czas tak szybko przynosił coś nowego, że oczekiwanie na dzień jutrzejszy wydawało się głupie.

Ocknęła go obecność Dominique. Obrócił się i spojrzał w jej oczy. Była zamyślona, zmartwiona wszystkim. Nic dziwnego, dźwigała na swych barkach ciężki ciężar. A sytuacja jej tego nie ułatwiała.

- Czy możesz mi podać coś do jedzenia? Szczerze mówiąc zdążyłem już porządnie zgłodnieć.

-Jak się czujesz, Mike? Ale szczerze, to ważne.

-Dzięki, nic mi nie jest. Już nie. No, oprócz tego, że w brzuchu mi burczy - dodał z uśmiechem.

-Hymm, chyba powinieneś najpierw obmyć się z błota, nie sądzisz? Niedaleko stąd jeziorko przy wodospadzie.


-Tak, chyba masz rację. Czy mogłabyś się odwrócić? - dodał - Być może mieszkańcy Thagrotu czują się bardziej swobodnie, ale ja chyba się jeszcze aż tak tutaj nie zadomowiłem.

Dominique uśmiechnęła się lekko.

-Mam lepszy pomysł, pójdę przodem, żeby cię nie krepować, dobrze?


-Ależ oczywiście. - Po czym ruszył za opiekunką stada. Przez chwilę trwali w milczeniu - Powiedz mi, czy wiesz już coś więcej na temat tego wszystkiego co się tutaj dzieje? To znaczy nie którzy mówili mi coś, ale to wszystko jest takie niekonkretne. Czy ty, jako opiekunka posiadasz większy zasób informacji?

-Głównie zdobyty dzięki zadawaniu całego mnóstwa pytań. Chociaż szczerze mówiąc najczęściej i tak czuje się jak dziecko we mgle.Palisz?

Dominique nagle zadała pytanie zupełnie z innej bajki, miała znowu ochotę na papierosa, nie czuć w nich było wcale nikotyny, najbardziej przypominały jej korzenne indyjskie papierosy, te które teraz paliła miały nieco cynamonowy, trochę goździkowy smak i aromat.


-Tak, jasne.

Odwróciła się nagle na pięcie. Miała zamknięte oczy i szelmowski uśmiech na twarzy. W wyciągniętej w jego stronę dłoni trzymała paczkę nieznanych mu papierosów i zapałki. Gdy poczuła, że je zabrał równie płynnym ruchem odwróciła się do niego plecami.

Mike włożył papierosa do ust i siląc się przez chwile z zapałką, rozpalił ją i przyłożył do końcówki papierosa. Do obróconej plecami Dominique wyciągnął rękę oddając pudełko zapałek. Zaciągnął się porządnie i wyciągając papierosa z ust wypuścił dym z ust. Miały dziwny smak, słabo wyczuwał nikotyne (co wolał), taka wersja dla kobiet. Ale Mike i tak był wdzięczny choć za to. Papieros go uspokoił, pozwolił oddalić od siebie myśl o narkotykach, która krążyła w podświadomości.

-Czyli rozumiem, że po za podstawowymi informacjami, to nadal nic nie wiemy?

-W sumie nie. Prócz nas jest jeszcze kilka innych stad, ale żadne nie składa się z ludzi.

W międzyczasie doszedł już do jeziora, w którym się zanurzył aż po szyję. Woda była krystalicznie czysta. Mike aż zdziwił się na ten widok. Zazwyczaj ciężko znaleźć tak przejrzystą wodę. Tak jakby ktoś mocno się natrudził, wlewając wodę mineralną raz za razem, by zapełnić zbiornik. Obmywał się, utrzymując papieros w ustach.

-Czyli musimy sobie radzić sami, jako stado. Chyba taka nasza rola. Nie jest ci łatwo, jako opiekunce. - to nie było pytanie.

-Z tego co zrozumiałam, powinniśmy współpracować z innymi Stadami, pojawienie się Hydry jest czymś zupełnie nowym, według słów Horacego coś się zmieniło w Thagorcie.

Przez chwile Mike zmarszczył brwi, intensywnie się nad czymś zastanawiając.

-Ale niczego nie zdziałamy, będąc zachowywać się jak dotychczas. Czy wiesz chociaż, co potrafią inni? Bo zdążyliśmy się już przekonać, że nie jesteśmy zwykłymi ludźmi.

Dominique położyła na drewnianej ławeczce stojącej niedaleko jeziorka zawinięte w płachtę materiału mająca służyć jako ręcznik ubrania jakie zabrała dla Mike'a. Nie sądziła by po kąpieli chciał założyć z powrotem tamte brudna, zakrwawione i śmierdzące łachy.

-Nie, prócz tego, że Julian umie tworzyć żywe istoty bądź rośliny i uzdrawiać. Alle wiem, że członkowie pozostałych stad mają różne zdolności i jest to tu uważane za naturalne. Co ty na przykład potrafisz?


-Cóż, nie jestem dokładnie tego pewny. Najczęściej używałem mojej zdolności do przedłużania stanu emocjonalnego, w jakim się znajdowałem na haju. Ale umiem też sprawić, że mogę być silniejszy, a nawet w pewnym sensie inteligentniejszy. Wydaję mi się, że moja moc ma coś wspólnego z kontrolą, a raczej ze zwiększaniem jego możliwości. A ty? Co takiego potrafi opiekunka stada?

Dominique po położeniu rzeczy na ławce stała odwrócona plecami, tak by nie krepować Mike'a. Mógł on jednak dostrzec, że gdy zadał pytanie, cała na chwile się spięła.

Mike jak miał to w zwyczaju gdy nie był na haju, zmarszczył na ten widok brwi.

-Słyszę umarłych. Błagają mnie bym pomogła im uwolnić się od spraw jakie trzymają ich na ziemi, bym odnalazła ich groby, dała im ukojenie. Bym pomogła im odejść.

Mike’a zamurowało. Nie spodziewał się czegoś takiego. Szczerze mówiąc, był niewierzącym. W jego uznaniu po śmierci nie było nic(chociaż bał się, że może się mylić), a tu nagła po tym wszystkim, dowiaduje się, że dusze po śmierci krążą wśród nich.

-Przez dotyk odczuwam emocje, uczucia płynące z przedmiotów, miejsc. Coś co je zmieniło, silne wyładowania emocjonalne... Jej głos lekko zadrżał,ale może to tylko złudzenie.

-To... Nie mogę sobie tego nawet wyobrazić. Wielki ciężar spoczywa na twoich barkach, wielka odpowiedzialność, opiekunko. Postaram się nie sprawiać więcej kłopotu, wspomóc cię jak tylko mogę. Z mojej strony dam ci radę, byś jak najszybciej zaopatrzyła się w wiedzę co potrafi każdy członek twojego stada. Ta wiedza może okazać się niezbędną w tych czasach.

-Wiem, ale na razie oni muszą się uspokoić. Sen powinien im pomóc pookładać emocje jakie przyniósł im miniony dzień. Z mojej strony mogę ci obiecać wsparcie w walce z własna wolą jaka pewnie cie czeka. Musimy wspierać się na wzajem by lepiej zrozumieć co nas otacza.

-Najwyraźniej. Oby tylko stado zrozumiało to jak najszybciej, bo jeżeli Horacy mówi prawdę, to nastały w Thagrocie ciężkie czasy.

Mike wyszedł z wody i wytarł się ręcznikiem z zawiniątka. Zaczął na siebie ubierać nowe rzeczy, które również mu przyniesiono. Była to ciemnozielona koszula z szkarłatnym haftem na ramionach i mankietach i czarne skórzane spodnie. Spodnie wpasowały się idealnie, ale koszula trochę mu obwisała.

-Radziłbym ci jeszcze przyjąć Tyburcjusza, jeżeli nie wynikną z tego problemy. Niewątpliwie jest fałszywym kłamcą, ale on ma już tu doświadczenie, a jako członek stada będzie musiał walczyć o jego dobro, by sam je osiągnął. Po za tym, ty chyba możesz nas w pewnym stopniu kontrolować, więc wystarczy słowo, a nie będzie problemem.

-Nie, nie mogę sobie pozwolić na zatarg z innym stadem, Tyburcjusz jest Towarzyszem członkini Stada Białego Kła. Horacy wspominał, że próba odebrania im Pizarro raczej się dobrze nie skończy. Ty Mike powinieneś najlepiej wiedzieć, że łamanie praw Thagorthu nie kończy się dobrze.

-Ten fakt umknął mojej uwadze. Jeżeli tak, to lepiej nie starać się o nadmiar kłopotów w pierwszy dzień. Ze mnie przykładu brać nie warto. Nie wiem jak ty, ale ja jestem już gotowy wrócić do reszty. - dodał po chwili - Idziemy?

-Nadal jesteś głodny? Bo ja szczerze mówiąc niczego nie zjadłam w Altanie, jak najszybciej chciałam cię zaprowadzić do Azylu. Poklepała lekko torbę jaką podniosła z ziemi.

-Poza tym, nie chce kontrolować was tylko dlatego że mogę. To tyrania, a ja nie jestem jej zwolenniczką

-Chyba się skuszę na jakąś małą przekąskę. Pokaż co tam masz - podszedł do Dominique. - Teraz gdy jesteś opiekunką stada, nie boisz pozostawiać się go bez twojej opieki? - dodał z uśmiechem. -Tyrania... - powtórzył za nią. - Nasza tyraniczna opiekunka.

-Nie. W większości jesteśmy dorosłymi ludźmi, poza tym ufam, że Charles i Reynold gdyby coś się działo będą potrafili opanować resztę. Zaufanie to podstawa...


Z plecionej torby najpierw wyjęła niewielką matę jaka rozłożyła na ławce, później położyła na niej kilka porządnych porcji mięsa, ciemne, płaskie bułki, zawinięty w liście kawałek sera, owoce. Na koniec postawiła trzy butelki soku.

-Smacznego

Po nieco piknikowym posiłku Dominique zwinęła do torby pozostałości po nim. Oboje ruszyli w stronę Altany myśląc o tym czego się nawzajem od siebie dowiedzieli. Gdy do niej doszli, Mike miał już wejść do altany, gdy zrozumiał, że Dominique nie ma takiego zamiaru. Obrócił się i spojrzał na nią pytająco.

-Ja jeszcze wrócę do azylu. Muszę przemyśleć parę spraw.

Mike pokiwał głową w zrozumieniu, obrócił się na pięcie i wszedł do altany.
 

Ostatnio edytowane przez Rewan : 15-03-2009 o 13:02.
Rewan jest offline  
Stary 15-03-2009, 14:03   #139
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś

Girra nie mógł znaleźć sobie miejsca. Jadł nie czując smaków ani zapachów potraw, zupełnie automatycznie, rzucając mimowolne spojrzenia na posłanie Oli, przy którym czuwał tamten mężczyzna. Gdyby choć na chwilę mógł z nią zostać sam na sam… zobaczyć, jak się czuje… spojrzeć w spokojną, pogrążoną we śnie bladą twarz… dotknąć ciepłej skóry. Przymknął oczy, kształtując pod zamkniętymi powiekami jej obraz.
Dość! Jeszcze jedno spojrzenie. Intruz znów pochylał się nad nią i okrywał kocem. Dotykał ją, przyprawiając Girrę o wściekłość, której nie mógł rozładować. To nic. Poczeka.

Tymczasem pojawiło się inne zmartwienie. Horacy nie zwracając uwagi na jego ostrzeżenie przekornie postanowił posilić się jednym z Towarzyszy wobec całego stada. W tej sytuacji nawet z pewną ulgą pomyślał o fakcie, że śpiąca dziewczyna nie musi tego oglądać. Spoglądał tylko niespokojnie czy aby nie obudzi się w trakcie całego zajścia. Nie myśląc wiele wstał i stanął pomiędzy posłaniem, a Horacym z lejącą mu się już przez ręce Towarzyszką.

Stał nadal, z rosnącym gniewem słuchając wyrzutów rozżalonego blondynka. Zaciskał pięści próbując panować nad sobą, lecz powoli stawało się to wysiłkiem ponad jego nadwątlone całą tą idiotyczną sytuacją możliwości. Poszedł za dzieciakiem, gdy ten siadł pod ścianą obrażony na cały świat i przykucnął przy nim, odwrócony plecami do reszty stada. Wbił w niego gorejący wzrok i odezwał się zduszonym gniewem głosem.

- Jesteś głupcem. Młodym, narwanym głupcem. Nie znasz go. Nic! –zaznaczył z naciskiem. –Nic o nim nie wiesz i śmiesz go osądzać? Kim jesteś, żeby mówić komukolwiek, co jest dobre, a co złe? Żałosny jest, mówisz. On jest żałosny? Spójrz na swoich ludzi. Twoim zdaniem są lepsi od niego? Czy ty sam jesteś lepszy od niego? Spójrz i zobacz czy tamci zastanawiają się czym były istoty, których mięso właśnie wpychają sobie do ust? Czy myślą, że jeszcze niedawno żyły, czuły, cierpiały zażynane, aby teraz zapełnić im żołądki? Dlaczego ich także nie potępisz? Są inni? Lepsi od Horacego? –wskazał ręką na wampira. –On jej nie zabił. Nie musiał i nie zabił. Nic nie rozumiesz. Nic –wycedził przez zęby.

Nie mógł dłużej znieść widoku jego oczu. Zwężonych w gniewnym uporze, wpatrzonych w niego oczu głupiego dzieciaka. Wypadł na zewnątrz, by nie zrobić mu czegoś, za co musiałby odpowiedzieć przed Katem.
Wrócił długo po tym, jak Horacy z Mikem i Dominique opuścili altanę. Większość ludzi ułożyła się już do snu, tylko Aleksandra czuwała. Unikał jej wzroku siedząc w drzwiach altany. Wstał dopiero, kiedy wszyscy zasnęli podszedł cicho do posłania Aleksandry. Patrzył przez długą chwilę na ramię Reya, które ją obejmowało. Niech śpi. On poczeka. Pochylił się kładąc obok dziewczyny równo złożony futrzany, biały płaszcz.

* * *

Chciał po prostu odejść. Wrócić do własnego stada. Chyba dlatego zostawił jej ten nieszczęsny płaszcz. Niech zrobi z nim, co zechce. Gdyby go zabrał, budziłby w nim tylko niepotrzebne, bolesne wspomnienia. Skoro nic dla niej nie znaczył, wolał zapomnieć o nich wszystkich i wrócić do codzienności. Do życia, jakie prowadził póki się tu nie zjawiła. Nie odszedł jednak daleko. Właściwie z każdym krokiem jego gniew, żal i urażona ambicja topniały, aż w końcu pozostał tylko żal i głuchy ból w piersi. Zamyślony, zatrzymał się nad oświetlonym bladym światłem kul i księżyców stawem. Sam przed sobą musiał przyznać, że sam siebie łudził i okłamywał. Nie byłby w stanie porzucić myśli o niej, wyrzucić z pamięci jej obrazu. A jeśli miała rację? Jeśli kiedyś ona ... umrze, bo jaką miał pewność, że to się rzeczywiście nie stanie? Wtedy zniknie z jego wspomnień, z jego serca, z jego muśli? Nie znał ludzi. Nie rozumiał dziwnych rzeczy, które działy się w jej stadzie. Jeśli rzeczywiście ich Idva zniknie całkiem, staną się zupełnie bezbronni. Dlaczego? Dlaczego to stado się rozpadało? Czy to ich wina, czy to z całym Thagortem dzieje się coś złego? Ostatnie wydarzenia wydawały się wszystko wytrącać z dotychczasowej równowagi. Pogrążony w rozmyślaniach, nagle poczuł ją. Wiedział, że to ona, bo któż inny mógłby to być? Zadrżał pod jej dotykiem...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 16-03-2009 o 06:40.
Lilith jest offline  
Stary 15-03-2009, 14:06   #140
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Aleksandra Nassau

Było już zupełnie ciemno - szmaragdowa trawa przybrała barwę granitu i poczęła zlewać się niebem z którego lejącą się lepką ciemność rozrywały pojedyncze blaski bladych gwiazd, oraz dziwnych żarzących się kul wielkości piłek tenisowych na wysokości dwóch albo trzech metrów? Noc była piękna jednak zupełnie obca, a w obcym świecie mogła przynieść jedynie uczucie samotności.

Aleksandra szła ścieżką wydeptaną urazą i żalem do niej samej. Nagie stopy tak maleńkie w porównaniu z pozostawionym śladem, lekko stąpały po miękkiej powierzchni ledwo dotykając podłoża. Otaczała ją cisza, w której tonęły myśli i emocje. Między drzewami tuż przy brzegu jeziora spostrzegła znajomą sylwetkę rudego mężczyzny, jednocześnie w tej chwili tak obcą i niezrozumiałą. Siedział również sam skrywając twarz w dłoniach, jakby chciała odciąć się od całego tego zamieszanie, które wywołało nowe stado, albo może jedynie uspokoić myśli. Aleksandra zatrzymała się w pół kroku wahając się przez dłuższą chwilę burzyć jego spokój. Przecież już wystarczająco zdążyła namieszać. Przemogła się jednak i bezszelestnie podeszła do niego. Delikatnie pogładziła chłodną dłonią jego pochylony, nagi kark. Podniósł na nią oczy przepełnione żalem. Objęła go bez słowa za szyję siadając na jego kolanach. Znów poczuła się dorosła, zmuszona do brania odpowiedzialności za wszystko co zrobiła. W domu było łatwiej... - przemknęło jej przez głowę.
Przytuliła lekko jego głowę do swojej piersi, pozwalając sobie przez moment upajać się zapachem wiatru , który krył się w jego włosach. Pocałowała go lekko w czoło, tak jak za pierwszym razem, jednak teraz pocałunek był przeznaczony tylko i wyłącznie dla niego. Podniósł znów na nią oczy, a ona skierowała swoje wprost w ich głębię - zaczęli się dotykać spojrzeniami, nie chcąc budzić dawnych pretensji słowami...
Musnęła jego usta, niepewnie, jakby z nieśmiałością i nadzieją na więcej... Raz kolejny zajrzał jej w oczy, wiedziała, o czym myśli. Zrozumiała - ten świat potrafił ukraść wspomnienia zasłaniając się szczęściem ich właścicieli. Jeśli odejdzie - ona też zniknie z jego pamięci. Nie będzie żadnego bólu, ran, ani żalu... "Przecież wszyscy tu są do kurwy nędzy szczęśliwi!" Więc czemu nie... Lekko pogładziła jego policzek, kreśląc linie wzdłuż kości, aż do ust na których na dłuższy moment zatrzymała palec i spojrzenie... Chciała, żeby on coś zrobił... cokolwiek, żeby nie czuł się jak zabawka, nie był nią, żeby też mógł chcieć... Przesunęła dłoń na jego szyję i pochyliła się do jego ust. Teraz cały wybór należał do niego... Nie bała się odrzucenia, bo nie była nawet w stanie go założyć.

Nie mógł opanować szybszego bicia serca domagającego się o głębszy oddech. Nie panował nad gorącem, rozlewającym się po ciele i reakcją skóry, pokrywającej się gęsią skórką przy każdym jej ruchu. Mógł tylko grać przed nią, to o czym tak naprawdę wolałby zapomnieć.Wiedział, że powinien być twardy, stanowczy. Kazać jej wrócić do altany i zostawić go w spokoju.
Z jednej strony chciał zanurzyć się w jej pełnym oczekiwania spojrzeniu, nie myśleć o tym, co będzie jutro, wziąć bez pytania o powody, to co wydawała się mu dawać. Żyć tą jedną chwilą, zachłannie zaspakajając ogarniającą go żądzę, posiąść jej ciało w dzikim szale namiętności. Póki była mu powolną. Póki nie odtrąci go znowu i nie wróci w troskliwe ramiona tamtego. Bo wróci, tego był niemal pewny. Gdyby nie to "niemal", zdarłby z niej skąpe okrycie i wziął ją na pokrytej wieczorną rosą trawie. Wziąłby według własnego upodobania i woli. Bez oglądania się na ckliwe uczucia, brutalnie, sprawiając jej ból, odwdzięczając się za własny i... znienawidzić. Dając także jej powód, aby znienawidziła jego... ale nie potrafił...Odbierała mu argumenty samą swoją obecnością, ufnym spojrzeniem, sposobem prowadzenia palców po jego skórze. Ogień gasł z wolna. Jego spojrzenie łagodniało i nabierało ciepłego odcieniu.

- Nie chcesz mnie ?

"Miało nie być słów!" Sama siebie skarciła w myślach, jednak co innego mogła zrobić, czekać tak w nieskończoność?

-Nie powinnaś tu przychodzić, jesteś jeszcze słaba. Powinnaś odpocząć.

Jezioro było tak rozległe, że zlewało się z ciemnym, nocnym niebem, prawie nie zostawiając po sobie śladu. Gwiazdy tonęły w słodkiej toni, stając się jej częścią. Ola patrzyła na niebo tonące w nieruchomej tafli ponad ramieniem Girry... Jej myśli rozbijały się między śpiącym Reynoldem, a rudowłosym mężczyzną trzymającym ją teraz w ramionach. On ją do tego zmusił, sama tego nie chciała, oddychała ciężko trawiona wewnętrznym ogniem pożądania, jednak ze wszystkich sił zmuszała się do realnej oceny sytuacji. To Rey ją tulił gdy zasłabła, to on się nią cały dzień opiekował, to on rozumiał ją lepiej, niż ona sama siebie była kiedykolwiek w stanie zrozumieć. On teraz spał, spokojnie oddychając z myślą, że jest bezpieczna tuż obok niego, otulona kocem i jego silnym ramieniem. Kim był dla niej? Czego od niej chciał? Czy w realnym świecie to co między nimi zaczęło się tworzyć miałoby jakąkolwiek przyszłość, a nawet zwykłą rację bytu? Pamiętała pocałunek złożony na jego ramieniu, gdy odsuwała się od niego obiecując sobie i jemu, że wróci... Przecież on jej nie opuścił nawet na chwilę. Lecz Girra był... Nawet nie wiedziała kim był, ale i Rey oddał jej raptem tylko kilka przebłysków ze swojego życia. On ją znał na wylot, ona miała jedynie złudzenie ich wzajemnej bliskości. Czy mogła czuć się winna mu wierność? Przecież starał się być jedynie jej starszym bratem, ojcem, dobrym wujkiem, który nie pozwoli by stała się jej krzywda.

***

Słuchała jego oddechu wtulona w niego, wiedziała, że zasypia, że za chwilę będzie w jeszcze innym niedostępnym już jej zupełnie świecie. Czuła się już dobrze, chciała porozmawiać, ale wiedziała, że teraz on musi odpocząć i nabrać sił na jutrzejszą drogę. Przysunęła swoją twarz do jego. Spał spokojnie, cicho, taki wydawał się przystojny, męski, silny... Czuł jej ciepły oddech na swoich ustach. Jednak dalej obejmował ja jak wystraszoną młodszą siostrę. Dotknęła jego dłoni... Jak kobieta, delikatnie przesuwając po niej paznokciami i wsuwając swoje szczupłe palce w jego ciepłą dłoń. Nie zacisną jej, nawet odruchowo. Może spał, a może nie chciał zmieniać swojego stosunku do niej. Odwróciła głowę, by spojrzeć w ciemność w której gdzieś tam zniknął pod koniec kolacji Girra. Potrzebowała mężczyzny? A może jedynie dowartościowania się ? Wszyscy już spali. Uniosła się na łokciach, delikatnie odsunęła od Reya. Zostawiła mu pocałunek na przejściu z ramienia na szyję... i cichą obietnicę:

-Spij, wrócę...

Po czym odsunęła się zupełnie od jego braterskiej czułości, wstała i osłaniając ramiona od nocnego chłodu ruszyła w ślad za Girrą...

***

Nie chciała odpowiadać na słowa rudowłosego. Chciała jedynie jego bliskości, namiętności i zachwytów. Tego chciała w tej chwili, a nie żadnych przeprosin, rozmów, tłumaczeń... A później ma zapomnieć. Teraz mógł ją mieć. Pamiętała jak bardzo rano jej pragnął, teraz mógł zaspokoić to pragnienie. To było to samo ciało młode, gładkie, jaśniejące, kuszące zapachem kobiety... To nie miały być przeprosiny, to miała być tylko i wyłącznie przyjemność. Dla nich obojga...
On zaś był zaskoczony, wpierw nie zrozumiał nic, chwilę później wypełnioną milczeniem Aleksandry dotarł do niego sens jej słów.

- Ja? Ciebie? ... Chcę, pragnę Ciebie jak nigdy, nikogo dotąd nie pragnąłem.

- To czemu się wahasz? Czego się tak boisz?
- A tamten?... Reynold?

Jego imię nie chciało mu przejść przez gardło, Oli widocznie też sprawiło ból, gdyż wyraz lekkiego niezadowolenia na jej twarzy zmienił się w niedostępną maskę. Głos zaś nabrał siły i zdecydowania. ”Albo teraz, albo nigdy...”

- Teraz i tutaj jesteśmy tylko my.
- Nie chcę dzielić cię z innym. Nie mogę mu cię odbierać
- Nie przesadzasz? Czy ja Ci wyglądam na czyjąś własność?

Obróciła się tak by patrzeć mu w twarz wprost, objęła jego pas swoimi udami. Nie potrzebna była jej jego niepewność.

- Nie, nie chodzi o to...

Otoczył jej talię ramionami i położył głowę na jej piersiach słuchając niespokojnego bicia jej serca. Nie chciał żeby patrzyła mu w twarz

- Nie rozumiesz. Przepraszam...

Uniosła my twarz na wysokość własnej.

- Za co mnie przepraszasz?

Nie mogła i nie chciała zrozumieć. Tak samo jak ni chciała tej rozmowy, nie po to tu przyszła. Musnęła raz jeszcze jego wargi swoimi...

-Chodzi o... stado... o mnie i o niego...

Nie potrafił logicznie myśleć gdy czuł jej usta na swoich wargach.

- Nie zniosę świadomości... że wrócisz do niego... że będzie Cię znów dotykał... obejmował...

Szeptał odwzajemniając się jej raz po raz podobną pieszczotą. Przywarła do niego ośmielona wzajemnością, mocno wpiła się w jego usta. Oboje chcieli, to wystarczyło. Miała słodki smak, pachnący jeszcze ostatnim papierosem. Przesunął ręce na jej biodra. Miała taką miękką, aksamitnie delikatną skórę. Ciepłą.

- Boję się tego co może się stać. Co mógłbym zrobić. Nie chcę wojny między stadami. Nie chcę wywołać nieszczęścia...
- Nie bój się, ja się Ciebie nie boję... Nie będzie żadnej wojny, u nas jest coś takiego jak swoboda wyboru. U nas, czyli w naszym świecie, a ja teraz wybrałam Ciebie.

Pilnowała się, żeby nie powiedzieć za dużo, żeby to wszystko nie prysło, więc tylko przysunęła się do niego jeszcze bliżej, tak by jej biodra stykały się z jego... Głos zaczął się jej łamać, słabnąć...
Wbiła paznokcie w jego plecy, nie mocno, ale z cała namiętnością jaka się od rana w niej budziła i przesunęła dłoń aż do jego kości ogonowej, zostawiając na skórze czerwone ślady. Girra zaś tracił resztki rozsądku. Wodził ustami po linii jej szczęki, smakował delikatnie skórę szyi, ramion. Choć wiedział, że będzie tego żałował. Płonął i nie chciał gasić tego pożaru. Teraz nie myślał o konsekwencjach. Wstał, unosząc ją w ramionach. Była krucha i delikatna jak dziecko. Ale należał do niej, wszystko było tak jak być powinno.
Podszedł z nią do drzewa opierając ją plecami o pień. Objęła go mocniej udami. Wsunął dłonie pod cienką koszulkę, pod jej łopatki chroniąc ją i oddzielając od szorstkiej kory. Całował szyję, usta, przymknięte powieki. Uniósł jeszcze wyżej smukłe ciało dziewczyny i przycisnąwszy mocniej jej biodra do punktu oparcia jaki dla niej znalazł, podciągnął w górę zabrudzoną krwią koszulkę. Pomogła mu zdejmując ją z siebie. Przywarł ustami do odsłoniętych bezwstydnie piersi. Pieścił językiem i gryzł delikatnie, pozbawiając ją tchu.

- Jesteś pewna... chcesz tego?

Szeptał bojąc się, że się zawaha, że odtrąci go .

- Nie odejdziesz, jak dzisiejszym rankiem?

Nastrój szlag trafił, czy on jest kretynem ? Mimo to przemogła się i odpowiedziała:

- Teraz nie odejdę.

Poczuł, że coś się w niej zmieniło. Wiedział, że mówi prawdę. Teraz była jego, póki ta noc będzie trwać. Potem świat może się skończyć. Podniósł głowę i patrząc jej w oczy rozciągnął usta w znanym już jej wilczym uśmiechu. Odsunął ją od siebie i postawił na ziemi, ciągle opartą plecami o pień. Objął dłońmi jej twarz i pochylił się wsuwając język w jej rozchylone w oczekiwaniu usta. Całował ją zsuwając dłonie wzdłuż jej szyi, na ramiona, piersi, gładząc je i uciskając delikatnie, by nie sprawić jej bólu. Pocałunek przy pocałunku poznawał dalej każdy fragment jej ciała. W końcu klęknął przed nią obejmując jej biodra i pieszcząc językiem brzuch, wnętrze ud i znów brzuch. Czekała drżąc na więcej, ale on tylko ocierał się ciepłym policzkiem o jej łono sprawiając, że poczuła się jakby trawiła ją gorączka. Ona nie chciała by przestawał, dla niej też ta noc mogłaby trwać wiecznie, a dzień nigdy nie nadejść. Odchyliła w tył głowę wyginając całe swoje ciało w idealny łuk. Powoli, jedną dłonią gładząc jego twarz przytuloną do swojego brzucha, drugą zsuwała ostatnią część ubioru jaki na niej pozostał.Gdy bielizna opadła z jej długich, zgrabnych nóg na samą ziemię przycisnęła jego głowę do siebie wplatając palce w jego gęste, długie, poskręcane włosy i upominając się tym o dalsze pieszczoty. Nie odmówił jej, najpierw poczuła jego zęby delikatnie skubiące skórę na jej wzgórku łonowym, a zaraz po tym ciepły, ruchliwy język wsuwający się pomiędzy jej uda. Jęknęła z rozkoszy, raz, drugi, jej ciało przeszywały za każdym razem dreszcze, tak silne, że kolana zaczęły się jej uginać. Napierała na jego twarz cała sobą, a on spijał jak nektar wszystkie soki, które jej ciało tak hojnie mu ofiarowywało. Krzyknęła gdy odsunął od niej swoje usta. Nie chciała, żeby przestał, nie teraz, gdy spełnienie i nasycenie były tak blisko. Wynagrodził jej to pocałunkiem, który zamknął jej usta i przyniósł smak, oraz zapach jej własnego ciała. Nie mogła oderwać od niego ust, przywarła do niego obejmując jego biodro swoim udem. Podniósł ją bez żadnego wysiłku, ale delikatnie i ciągle całując przeniósł na sam brzeg jeziora, tak by ich rozpalone ciała mogła obmywać wzbierająca woda. Ułożył ja tam i sam zdjął z siebie i tak skąpą już garderobę. Patrzyła z zachwytem na jego majestatycznie poruszające się mięśnie... Chciała mu dać wszystko czego mógł w tej chwili zapragnąć, a on pragnął tylko jej. Przykrył jej płonące pożądaniem ciało własnym, osłaniając ją od chłodu, który powoli zaczął roztaczać swoją moc nad nocą. Ogrzewał ją oddechem, szepcząc słowa, których nie chciała nigdy zapomnieć i nie umiała zrozumieć. Poruszała się w rytm jego namiętności, obejmując jego silne ramiona dłońmi, zatapiając w nie tylko paznokcie, ale i zęby, by jej głos grzązł tylko między ich dwójką... By wszystko co się teraz działo zostało tylko między nimi i tylko dla nich...

Wiele fal obmyło ich ciała nim Girra oderwał się od niej, jednak bez spełnienia dla któregokolwiek z nich. Coś było nie tak, pocałowała go w wyciągniętą nad nią szyję, spijając spływającą po niej kroplę potu. Gdy nie zareagował odwróciła głowę w kierunku w którym patrzył. Otaczał ich powoli zamykający się krąg fosforyzujących ślepi i gniewny warkot. Zacisnęła wargi odsuwając się od Girry. Nie miała pojęcia na co w tej chwili był gotowy. Ona zaś o sobie wiedziała doskonale co może zrobić by go osłonić - zostać na miejscu, uspokoić umysł, skupić się na tym co potrafiła zmienić, by ich teraz ratować. Spokój wmawiany sobie przez lata w tej sytuacji mógł w końcu przysłużyć się czemuś ważniejszemu, niż pozycji w grupie dzieciaków rojących sobie mit o własnej wyższości.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 15-03-2009 o 14:48. Powód: Literówki i dopisek : Post pisany wraz z Lilith.
rudaad jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172