Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-05-2009, 12:47   #241
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
- Rozwiąż… mnie…


Wychrypiał Julian z wysiłkiem. Nie wiedział, co się dzieje, nie wiedział, kim jest i co robi. Wiedział tylko, ze ma związane ręce, które były przestrzelone w różnych miejscach,. Miał też mglista świadomość, że jak tylko je rozwiąże, będzie mógł się uleczyć i zrobić… nie pamiętał, co i komu, ale wiedział, że będzie to dla tego kogoś bardzo bolesne.


- Już. To ja, Jonathan.


Noys wyciągnął z kieszeni nóż po Aleksandrze i szybkim, płynnym ruchem rozciął więzy skrępowanego chłopaka. Był zły na siebie, ponieważ niechcący zranił członka Stada. Pamiętał doskonle, co się stało z Mike'iem po tym, jak zabił kolege... Noys nie chciał przez to przechodzić. Mial nadzieję, że Julian nie żywi do niego urazy, ale na wszelki wypadek...


- Słuchaj, to był przypadek. Przepraszam. Celowałem w Slima, ale nagle ten jeden żołenierz zaczął na Nas biec i.. Naprawde przepraszam. Jak się czujesz? Możesz się uleczyć?


Blondyn kompletnie zignorował Jonathana. Niczym w transie, jego ręce same skierowały się do ran. Powoli, bardzo powoli, przezwyciężając ból, przyłożył swe dłonie do ran i zaczął koncentrować boską energię.


- Slim?


Spytał dziwnie pustym głosem, próbując sobie przypomnieć, skąd zna to imię. Jonathan zaczął poważnie się martwić. Wyglądało na to, że chłopak jest w szoku. Nie wiedział kim jest facet, który trzymał go na muszce przez bardzo długi czas. Z jego winy, chłopak może nawet i oszalał. Wyciągnał szybko w plecaka butelkę wody, którą zabrał wczesniej jednemu z przeciwników sterownych przez Reya. Odkręcił nakrętke i przyłożył do ust Juliana.


- Masz, napij się. Przytrzymam butelke.


Julian zaczął łapczywie pić wodę, ofiarowaną mu przez Jonathana. Jego dłonie spoczęły na ranach i zaczęły je leczyć. Delikatna, złota poświata wlewała się w uszkodzenia, lecz nie dało to żadnego skutku. Czuł, że musiałby robić to cały dzień, by coś osiągnąć.

Nagle, jego twarz przybrała upiorny, mściwy wyraz. Wyciągnął jedną z rąk, tę, obok której był ranny obojczyk, i krzyknął z bólu.


- Broń.

Rozkazał Julian, rzucając wyczekujące spojrzenie. Jonathan spojrzał na niego krytycznym wzrokiem, pomyślał chwilę i powiedział.


- Nie. Jesteś zmęczony i ranny. Nie jesteś w stanie nic zrobić. Nawet nie wiesz co sie dzieje. Nie mam pojęcia co on Ci zrobił, ale będzie jeszcze czas na zemstę. Ja i Rey ryzykowaliśmy dla Ciebie życie więc postaraj się je zachować.


Z niedaleka dochodziły odgłosy walki, którą toczyli między sobą Slim i jeszcze jeden żołnierz. Noysa zastanawiało, dlaczego jeden z jego wrogów, chciał powstrzymać swojego dowódcę.

Co nim kierowało? Za zdradę na polu walki czeka śmierć... Kim on jest?

Był tylko jeden sposób, by to sprawdzić. Noys rzucił okiem na chłopaka, wyraźnie poirytowanego, jednak miał to gdzieś. Są ważniejsze rzeczy, niż zemsta.


- Chodź, znajdziemy go. I uspokój się, do cholery!


~*~


Nie oglądając się za siebie, ruszył w stornę, z której dochodziły krzyki i odgłosy bójki. Nie byli daleko, po chwili Jonathan ujżał dwóch mężczyzn, zwartych blisko siebie.. Oboje trzymali w rękach pistolety, jednak żaden z nich nie mógł uzyskać przewagi. Zbyt zajęci walką o własne życie, nie zauważyli swoich niedawnych wrogów. Johnny szybko podszedł bliżej, wyciągnął broń i staranie wymierzył.

Strzelił sześć razy. Po trzy kule w każdą noge. Dwie w udo, jedna w łydkę. Ogłuszający krzyk bólu rozdarł powietrzę, gdy do świadomości Slima dotarła wiadomość, jak bardzo jego ciało cierpi. Po paru sekundach opadł na ziemię, mdlejąc.


No, jedno z głowy. Przynajmniej na chwilę.


Jonathan wymierzył ponownie broń, w zdrętwiałego mężczyzne. Tego, który postanowił ryzykować własnym życiem, by tylko odwieść swojego dwódcę, od zamiaru zabicia Juliana. Spojrzał prosto w jego oczy, z których trudno było odczytać cokolwiek, poza determinacją. Nie spuszczając broni, powiedział spokojnie, wyraźnie mówiąc po angielsku.


- Witaj.


__
Jonathan rozwiązuje Juliana i stara się go uspokoić. Kierując się odgłosami walki, znajduje walczącego Slima i Petera. Postrzela Slima w nogi - ten mdleje z bólu. Noys zagaduje do Petera, celując na wszelki wypadek ciągle z broni.


PS. Post częściowo przy współpracy z Kaworu.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 25-05-2009 o 12:53.
Howgh jest offline  
Stary 26-05-2009, 17:50   #242
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Sytuacja była patowa. Julian czuł zimną lufę pistoletu wymierzoną w jego łopatki i zdecydowanie Slima, by zabić go, jeśli tylko ocali to życie gwałciciela.

Co dziwne, w całej tej sytuacji nie czuł się sobą. Dawny Julian wrzeszczałby ze strachy, błagał o litość, modlił się do Boga, może nawet zaoferował leczenie swoim prześladowcom. Dawny Julian zdążyłby zrobić rachunek sumienia, dziesięć razy przeprosić każdego, kogo mógł skrzywdzić, nawet, jeśli jego wina polegałaby tylko na krzywym spojrzeniu. Dawny Julian…

Dawny Julian zniknął, gdy dał się ujeżdżać Slimowi. Dawny Julian nie żył.

- Noys, daj tę spluwę. Jeśli ktoś ma mu odstrzelić łeb, to z naszej dwójki tylko ja mam takie prawo - zabrzmiał dziwnie głucho spokojny głos chłopca trzymanego przez żołnierza pod lufą karabinu.

Nowy Julian był zraniony. Jego ciało zostało zbeszczeszczone przez ludzką głupotę, żądzę i nienawiść, ale to i tak było niczym w porównaniu z tym, co stało się z jego niegdyś krystaliczna duszą. Wystarczyła jedna chwila, by naiwny chłopiec zdał sobie sprawę, że ludzie wcale nie są tacy dobrzy, za jakich ich uważał, a zanim ustanowiono prawa człowieka, minęły wieki barbarzyństwa. Nowy Julian zdawał sobie sprawę, jaka ludzkość była przez wieki i jaka jest obecnie lwia część jej mieszkańców.

Nowy Julian nie był grzecznych chłopcem.

Reakcja Slima była zaskakująca. Mężczyzna zaśmiał się, rozbawiony do łez słowami chłopaka.

- Nie strzelisz. – Zwrócił się do Noysa- Wiesz, że zanim pociągniesz za spust ja też zdążę. Dostaniesz z powrotem swojego chłopaczka z wielką dziurą w piersi. – Tym razem chrapliwy śmiech zabrzmiał jeszcze bardziej złowróżbnie. – Co Mały? Przejedziemy się razem do piekła?

Przejechać do piekła…

Dobry Boże, jak Julian tego chciał. Zrobiłby wszystko, wszystko, by zabić tego skurwiela i sprowadzić go samemu Diabłowi jako prezent powitalny. Już widział Slima płonącego na stosie, gotowanego w smole ale odpoczywającego na madejowym łożu. Wręcz słyszał jego krzyk, widział wykrzywioną w bólu twarz, drgające w niekończącej się agonii ciało. Jego wyobraźnia rozpalała w nim jakąś chorą, nienawistną determinację.

- Na co czekasz? Zabij go… po prostu strzel w tą jego głowę! Nie przejmuj się mną… mogę zginąć, jeśli on też odejdzie… Nawet nie wiesz, jak pragnę ujrzeć go w piekle…

Był już zmęczony, tak bardzo zmęczony. Zginął Diabeł, Dorota straciła cnotę, zgwałcona przez całe to bydło, jemu też trafił się sadysta. Nie miał już sił. Pulsujące bólem ramię było dziwnie odległe i nierealne, niejako oderwane od ciała Juliana. Chęć zemsty i zabicia Slima były jedyną siłą, która trzymała blondyna przy życiu. Miał zamiar spełnić swe nienawistne pożądanie, nawet, jeśli to oznaczałoby jego śmierć. Zwłaszcza, jeśli oznaczałoby to jego śmierć.

Nagle, z gęstej mgły dobiegły odgłosy biegu.

- Slim nieee! To ludzie! To są żywi ludzie!

Do akcji wmieszał się Peter. Wbiegł w trójkę mężczyzn, potrącając Slima. Mężczyźni zaczęli się tarzać po ziemi, walcząc na śmierć i życie. Ale tego Julian już nie widział. Błędna kula trafiła go w obojczyk.

Nie krzyczał, nie wił się z bólu. Kolejna rana postrzałowa zbyt go osłabiła. Ból był silny, a jednocześnie odległy, zupełnie, jakby należał do innej osoby. Krew wypłynęła ze świeżej rany, gdy blondyn upadł na kolana, bezwiednie się kiwając. Stracił poczucie rzeczywistości. Cała nienawiść, cały ból, wszystko, czego dziś doświadczył, opuściło jego jaźń. Ale nie na długo. Niczym tępy nóż, nie raniło, do czasu, aż nie miało znów wrócić do Juliana. Chłopak miał tylko chwilę wątpliwej radości zapomnienia.

Jakaś część jego zdawała sobie sprawek tego, w jakim jest stanie. Poruszył związanymi z tyłu rękami, próbując sięgnąć do ran na swym ciele. Niestety, więzy nie ustępowały. Mimo powtarzania czynności parę razy, dalej były na swoim miejscu.

- Rozwiąż… mnie…- wychrypiał z wysiłkiem, gdy zdał sobie sprawę z tego, że obok niego jest inny człowiek.

- Już. To ja, Jonathan.

Ostrze noża przecięło gładko więzy chłopaka. Po zaledwie sekundzie jego ręce były wolne.

- Słuchaj, to był przypadek. Przepraszam. Celowałem w Slima, ale nagle ten jeden żołnierz zaczął na nas biec i… Naprawdę przepraszam. Jak się czujesz? Możesz się uleczyć?

Pytanie mężczyzny pozostawało bez odpowiedzi. Julian zignorował je. W tej chwili nie wiedział, czemu Jonathan zasypuje go tyloma informacjami. Chciał zostać rozwiązany, a nie słuchać o jego przygodach. Czemu po prostu nie zostawił go w spokoju?

Dłonie blondyna same skierowały się do ran. Po krótkiej chwili rozeszła się z nich boska, lecznicza energia. Złota poświata przeniknęła przez rany, nie przynosząc jednak ulgi. Otwory w ciele chłopaka ledwo co się zasklepiły. Czuł, że powoli, bardzo powoli są regenerowane, ale potrzebował jeszcze mnóstwo czasu, by dojść do siebie.

- Slim?- pytanie zadane z pozoru obojętnym głosem sprawiło, że chłopak delikatnie zadrżał mimo tego, że sam je zadał. To imię przywołało wspomnienia, złe wspomnienia. Wspomnienia bólu, upokorzenia, wspomnienia, które kolejna już rana wymazała. Wspomnienia, które nie powinny były wracać.

W międzyczasie Jonathan podał mu butelkę z wodą i dał się napić. Chłopak sam nie wiedział, jak bardzo był spragniony. W czasie, gdy jego umysł starał się wrócić do normy, ciało zaspokajało pierwsze pragnienie.

Slim!

Chłopak przypomniał sobie wszystko. To, jak zabił diabła, to, co pozwolił zrobić Dorocie, to, co zrobił jemu. Przypomniał sobie wszystkie okropieństwa, jakich zaznał przez tego żołnierza. W jego sercu nienawiść zapłonęła na nowo, tak silnie, że nawet szok organizmu nie mógł już jej stłumić.

- Broń- rozkazał, wyciągając dłoń.

- Nie. Jesteś zmęczony i ranny. Nie jesteś w stanie nic zrobić. Nawet nie wiesz co się dzieje. Nie mam pojęcia co on Ci zrobił, ale będzie jeszcze czas na zemstę. Ja i Rey ryzykowaliśmy dla Ciebie życie więc postaraj się je zachować.

Blondyn posłał mężczyźnie zabójcze spojrzenie. Już raz miał Slima na muszce, już raz mógł go zabić. Nie miał zamiaru pozwolić, by ponownie to się wydarzyło. To był jego Slim, to on skrzywdził Juliana. Dzieciak miał prawo zrobić z nim wszystko co tylko uznał za stosowne, i żaden pieprzony Amerykanin nie będzie mu mówił, co ma robić. Życie marines należało do niego i lepiej, żeby Jonathan o tym pamiętał.

- Chodź, znajdziemy go. I uspokój się, do cholery!

Wściekły młodzieniec powlókł się za Noysem. Miał nadzieję, ze mimo wszystko zatrzyma dla niego Slima.

~*~

Jonathan stanął nad walczącymi mężczyznami i strzelił sześć razy, dokładnie celując. Powietrze zadrżało, gdy Slim ryknął z bólu. Jego nogi zostały precyzyjnie podziurawione, a sam ranny wkrótce stracił przytomność.

Julian miał ochotę zamordować Jonathana. Powiedział, że chłopak będzie mógł zrobić marines wszystko, że zostawi mu go, pozwoli dokonać zemsty. Tymczasem właśnie zadał mu ból tak wielki, że zemdlał.

Blondyn wyminął Noysa. Nie zważając na nic, kucnął przy nieprzytomnym oprawcy i zabrał mu jego ekwipunek. Pistolet, nóż, znalazł też przy nim kilka par lekkich, drucianych, wytrzymałych kajdanek, najwyraźniej nowszej generacji. Obejrzał też rany mężczyzny, po czym zdjął z niego bluzę i pociął ja nożem na kilka części, które owinął wokół dziur w nogach Slima. Nie robił tego z litości. Chciał, by przeżył do czasu, aż się z nim spotka.

- Masz- rzucił Jonathanowi kajdanki- Na Twoim miejscu odpierdoliłbym się od Monrou, on jeden nie jest tu jebanym zwierzem- stwierdził, odwracając się na pięcie i ruszając w stronę jaskini z pistoletem, który pewnie trzymał przed sobą. Miał zamiar zabić każdego, kto stanie mu na drodze.

Diabeł go potrzebował. I Dorota...

___________________
Julian zdejmuje z Slima bluzę, tnie ją na plasterki, opatruje mu rany. Każe Jonathanowi zostawić Petera w spokoju, rzuca mu kajdanki, po czym z pistoletem, nożem i kajdankami Slima idzie w stronę jaskiń.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 26-05-2009 o 18:06.
Kaworu jest offline  
Stary 26-05-2009, 22:23   #243
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
- Czy to był strzał? - powiedział przestraszony chłopak. - To czemu jeszcze tak stoimy?

- Cholera znowu - syknęła rozglądając się niepewnie. - Czy nie możemy mieć choć chwili spokoju - powiedziała pod nosem.
- Co robimy? - zwróciła się do Lorenca wstając powoli z ziemi.

- Jesteśmy u mojej starej znajomej - powiedział cicho.
- Będzie lepiej jak sami z Miją sprawdzimy sytuację. Chyba, nie chcecie narażać się dla moich braci i sióstr.

Zdecydowanie nie – pomyślała, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz na samą myśl o tym, kim mogą być osoby nazywana przez Lorenca braćmi i siostrami.
- A te strzały?

Michał wymownie spojrzał na Juliette, ale milczał czekając odpowiedzi.

- Pewnie kolejni ludzie, skoro nie słychać ich krzyków, najbezpieczniej założyć, że nasza siostra została schwytana.

Chłopak włożył ręce do kieszeni spodni moro i zaczął myśleć. Skoro wcześniej ta dwójka została zaskoczona, to teraz może się to powtórzyć. Choć z drugiej strony, wiedzą czego się spodziewać, nie oczekują od nas pomocy. My zostaliśmy tu przysłani by chronić podobnych nam...Kurcze…wampiry jakby nie patrzeć są podobne zarówno do mnie jak i Juliette. Szlag!- I jesteście pewnie, że dacie radę sami? - spytał cicho.

Bardziej martwiłabym się o nas
- Co chcecie zrobić?

- Marvelin niedaleko stąd musi mieć swoje gniazdo. Pamiętam jej zapach, spróbuje ją wytropić. Gdzieś niedaleko muszą być też napastnicy. Teraz wiemy, że należy uważnie badać otoczenie. Mam zamiar wgryźć się każdej osobie, jaka stanie na mej drodze, najpierw jednak wybadamy teren.

Michał przygryzł wargę, nie wiedział bowiem, co powinien zrobić.

- Mamy iść z wami? - szybko zadała pytanie czy...zaczekać?- dodała po chwili wahania. Nie chciała natknąć się na Marvelin, kimkolwiek była. No i pozostawali jeszcze ci ludzie...kto wie z jakimi zamiarami przychodzą...

- To zależy już od was. Nie chce was do niczego zmuszać. Powiedział pewnym głosem Opiekun.
-Lorence, musimy się spieszyć. - Ponaglała go Mija.

Juliette spojrzała pytająco na Michała. Podjecie rozsądnej decyzji było chyba ostatnią rzeczą, na którą było ją w tej chwili stać. Postanowiła zdać się na towarzysza.

Michał nie miał pojęcia, co czynić, czuł się zagubiony. Koszmar wrócił. Najgorsze jednak było to, że Juliette najwyraźniej czekała na jego decyzję.
Co robić?
- Może...może my tu zaczekamy? Albo...chcecie naszej pomocy czy nie?

- Zaczekajcie tu - wampirzyca wtrąciła się w słowo Lorencowi.
- Chyba nie będziesz ryzykował TERAZ życia dla kogoś, kogo nie znasz? Zresztą czy przypadkiem niedawno nie uświadomiłeś sobie czegoś ważnego? – zapytała spoglądając na Michała.

”Mężczyźni to idioci”

Mija sama nie wiedziała, czemu to zrobiła. Jednak dała wyraźny zakaz pomocy jej i Lorencowi. Jej Opiekun zaś zobaczył w jej oczach coś, co kazało mu nie drążyć dalej tematu.
- Mija... -Szeptem wydał rozkaz, aby do niego dołączyła.

Michał instynktownie złapał Juliette za rękę po czym pociągnął ją za jedną z rzeźb i kucnął.
- Poczekamy tu na nich dobrze? W razie czego postaramy się pomóc.

Przytrzymywana przez chłopaka Wzruszyła bezradnie ramionami. Nie miała ochoty iść z wampirami, ale z drugiej strony pozwalając im na oddalenie się zostali sami na pastwę losu. I lasu.
Wpatrywała się ślepo w dwie sylwetki, które po chwili znikły w gęstwinie.
Musiała mu zaufać, uwierzyć, że podjął dobra decyzję.

Chłopak zamknął oczy i przez chwilę jakby nasłuchiwał. W końcu otworzył je, było w nich widać strach.
- O cholera. Wyczuwam dziewiętnaście bijących serc. Jedni się boją i to panicznie. W innych...słyszę…coś jak irytacje. Szlag! Za dużo ich! Nie wyczuje dokładnie. Wiem jedno - tu chłopak przerwał i przełknął ślinę. - To coś - wskazał posąg. - To żywa istota.

- Świetnie! – rzuciła roztrzęsionym głosem instynktownie odskakując od dziwacznej rzeźby.
Miała dość, serdecznie dość wszystkiego. I wszystkich. Zdecydowanie za dużo wrażeń, za dużo ryzyka, za dużo przeżyć jak na jeden raz. Przedawkowane zostało zupełnie wszystko.
Najchętniej zwinęłaby się teraz w kłębek pod jakimś drzewem i rozpłakała jak dziecko dając upust targającym nią emocjom. A potem zasnęłaby wyczerpana, by choć na chwilę opuścić to straszne miejsce.
Chciałaby, ale nie mogła. Oddalenie się, płacz, jakikolwiek głośniejszy dźwięk, stracenie czujności choć na chwilę, każdą z tych czynności mogłaby przypłacić życiem… i zagrozić życiu Michała.
- Mam dość – powiedziała bardzo cicho patrząc w oczy chłopaka.

- Wiem - powiedział i lekko przytulił dziewczynę do siebie. - Ja też mam dość, ale musimy być silni. - Bał się jak cholera, ale wiedział, że nie może tego okazać, bo inaczej źle się to skończy

- Przepraszam - szepnęła ścierając samotną łzę spływającą po policzku. -Miałam być silna, mieliśmy komuś pomóc...a je nie potrafię poradzić sobie sama ze sobą. Nie dość, że nie pomagam to sprawiam jeszcze problemy - wyrzuciła z siebie jednym tchem.

- Przestań. - chwycił lekko jej podbródek i podniósł do góry, tak by spojrzała mu w oczy - Jesteś potrzebna. Nie wątpię, że Lustra wybrały Cię z jakiegoś powodu. Może masz mi dawać siłę?

- Wybrały mnie lustra - prychnęła wcinając mu się w zdanie. - Przecież to jakaś paranoja!! - podniosła głos.
"Może masz mi dawać siłę? "
Ostatnie słowa chłopaka odbiły się echem po jej głowie. Wbrew wszystkiemu na ustach Juliette pojawił się cień uśmiechu.
- Michał, nie potrafię racjonalnie myśleć, zbyt szybko wpadam w panikę ogranicza mnie jakaś cholerna blokada, przez co nie umiem zrobić nic pożytecznego a Ty myślisz, że mogę dać siłę komukolwiek?

- Mi dajesz - uśmiechnął się mimowolnie i tym razem on opuścił głowę. - Jesteś moją Opoką w tym dziwnym miejscu.

Nie wiedziała co powiedzieć. Siedziała bez ruchu wpatrując się w chłopaka z zaskoczeniem wypisanym na twarzy. Po chwili zrobiła jedyną rzecz, jaką uważała w tym momencie za słuszną, bo słowa nadal nie chciały jej przejść przez gardło. Poza tym, co by mu niby powiedziała?
Przybliżyła się nieznacznie, by po chwili przytulić się do niego tak mocno jak tylko potrafiła.
 
Vivianne jest offline  
Stary 27-05-2009, 23:11   #244
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Frustracja okazała się znaczącym czynnikiem po nieudanej próbie. Zbyt często nie wychodziło mu używanie, przez co powoli czuł się bezużyteczny, tak jakby został obdarowany darem, a zupełnie nie umiał z niego korzystać. Nieudacznik – jedynie takie określenie przychodziło mu teraz na myśl. Sam nie wiedział, co go bardziej bolało, niedawny upadek, który nadal dawał się we znaki w postaci bólu pleców, czy duma, która urażona została przez jego nieumiejętność używania własnego daru.

Dopiero teraz poczuł, że choć jaskinia powinna być chłodna, to jemu robiło się coraz cieplej, wręcz goręcej. Ręce niepewnie mu drgały, a na czole powoli krystalizował się pot. Do tego dochodził lekki ból głowy, który jednak coraz to bardziej się nasilał. Nie pozwalał mu się skupić. Nie wypowiadając słów na głos, błagał by Tyburcjusz po prostu się zamknął, bo jego jęki wcale mu nie pomagały. Do tego bezsilność, która go ogarnęła po nieudanym wniknięciu do umysłu minotaura i fakt, że nie uda mu się odnaleźć sprawcy całego tego zamętu, sprawiały, iż nastrój tylko mu się pogarszał. Ale nie mógł sobie pozwolić na utratę kontroli, nad własnymi emocjami, tak więc zdusił w sobie emocję i ponownie począł myśleć nad dalszym planem działań. Mógł uśmiercić potwora, który stanowił dla nich realne zagrożenie, ale zarówno jest jedyną osobą, która jest w stanie zaprowadzić ich ku celu podróży. Nikt inny nie może przeprowadzić ich przez mrok, który ich ogarnął. Bez niego mogą jedynie błądzić i liczyć na fart. Czy mogą sobie pozwolić na fart? Niestety nie są w sytuacji, w której mogą sobie pozwolić na jakikolwiek komfort.

Zagłuszana przez jęki Pizarro, mała buteleczka z charakterystycznym dla siebie dźwiękiem toczonego się szkła, przeturlała się i uderzyła o jego but. Bez namysłu sięgnął po nią, by zobaczyć na niej prosty, aczkolwiek tajemniczy napis: ”Odnowi” Obrócił buteleczkę w palcach, w poszukiwaniu czegoś więcej, niż prostego napisu, jednak nie znalazł kompletnie nic. Mała buteleczka spoczywała w jego palcach i uparcie ukazywała swój napis. Mike wiedział już, że nie jest to przypadek. W Thagrocie nic nie dzieję się przypadkowo. Mała butelka, która najprawdopodobniej wyleciała z torby, którą przeszukiwała Dominique, była na pewno jedyną taką, które znajdowały się w torbie. Wszystko było tak zaplanowane, by tylko ta jedna buteleczka, która nosiła napis: „Odnowi” i miała odpowiednie właściwości, by zaradzić w tej sytuacji, pozostała jedyną. Bezczelnie dawała wybór, który ma na celu wskazać jakim człowiekiem się jest. Wybór, który pytał: ”Co zrobisz? Ocalisz drugiego człowieka, który w potrzebie cierpi, który jest ci bliższy, niż potwór? A może ocalisz potwora, który potrafi wskazać ci drogę i prowadzić dalej przez twe przeznaczenie, byś mógł je wypełnić? Co zrobisz?”

Mike nie przywiązywał się zbytnio do ludzi. Jego droga, jego przeznaczenie było w jego życiu czymś ważniejszym, od wyrzutów sumienia. I może właśnie to przeważyło szalę. Nie mógł żyć z myślą, że ponownie utraci cel i powróci w pustkę i beznamiętność. Tyburcjusz mógłby być pewnie uratowany i „odnowiony” przez zawartość buteleczki, ale tak samo Minotaur mógł wyzbyć się swej niechcianej strony, gdy moc odnowienia spłynęłaby na niego. Tyburcjusz nie był ważny dla niego, ledwo go znał, a nawet gdyby, to i tak wybrałby siebie. Cóż z tego, że zginie. Możliwe, że uda mu się uratować, tak jak zrobił to Jonahtan . Choć wątpił w to szczerze. Ale to zawsze jakieś wytłumaczenie. Kucnął, przy ciele Taura i odkorkował buteleczkę. Przybliżył butelkę do ust potwora, gdy…

-Stój! Stój do jasnej cholery. Chcesz znowu zaprzepaścić swą szansę?

-Że co? – odpowiedział w eter, ale zapomniał się i nie powiedział tego cicho.

-A to, że Minotaur jest bezwartościowy. Jest niczym więcej, niż tylko tłem całej rozgrywki, a ty chcesz oddać pionka, którego możesz wykorzystać znacznie lepiej. Więc do jasnej cholery uratuj pionka, zanim go stracisz.

Głowa ojca ukształtowała się z pogniecionych ubrań potwora i teraz spoglądała srogim wzrokiem na syna. Jego głos nie znosił sprzeciwu.

-Minotaur może mnie doprowadzić…

-Gówno, a nie może! To tylko tło, wytwór Idvy, istota zaprogramowana by wykonywać swój cel. Przewidywalna w najmniejszym stopniu. Nie… Ty potrzebujesz czegoś, co trudno w tym świecie przewidzieć. Innych ludzi.

-Ale…

-Bierz się do roboty.

Wstał, obrócił się na pięcie i nie patrząc na Dominique przeszedł obok niej i wlał w usta Tyburcjusza napój.

*

-Mike’owi powoli zaczyna doskwierać brak narkotyków.
-Pojawia się wizja ojca, który przemawia do Mike’a, by ten uratował Pizarro, co ten czyni.
-Głośno odpowiada halucynacji, co z pewnością usłyszy Dominique i Pizarro.
 
Rewan jest offline  
Stary 28-05-2009, 11:03   #245
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Tyburcjusz Pizarro stęknął z bólu kiedy to Dominique opatrywała jego ranę aby zaraz po tym zacisnąć zęby, powrócić do kamiennej, dumnej twarzy nawet w obliczu własnej klęski z zagłuszoną nutą tryumfu. Pewność, grzech pychy która tu wedle eratyczny nie była grzechem lecz pewnością, bo do silnych należy ziemia i tylko pewności siebie – nic więcej trzeba aby zawojować świat. Wraz z kolejnym syknięciem przez zęby, nadszedł ponury czas kiedy to miał przekonać się jak błądzi.



”-Ojcze mój! Tyś panad wszystkim i do ciebie wołam wołając do siebie, do siebie wołając i do siebie wołając o moc która uchroni mnie przed dłońmi śmiertelności! Niechaj jawi się moc nad mocami! Vis maior! Vis! Vis!”

Coś strzeliło w jaźni Tyburcjusza, mężczyzna stracił przytomność. Lecz tak jak w jego głowie, czy raczej tym, co doświadczała dusza,m tak to przekładało się na zewnątrz. Niepokojąca woń, powietrze wydało se zrazu lżejsze, a atmosfera – parna i duszna. Nieznana wibracja, szczerzący się po koncie cień białymi zębami czy głazy tej jaskini. Pierwsze co chciało się rzec w te kilka minut niezwykłej atmosfery - gdyby głazy mogły krzyczeć ich skowyt sięgnąłby aż po niebiosa. Tymczasem Tyburcjusz nerwowo zacisnął pięści.

---------------------------------------------------------

Mężczyzna stał pośrodku smaganej wiatrami pustyni. Zżółkłe piąstki niemalże zdawały się bić pokłony wraz z błękitnymi obłokami, wszystko, cały świat aż po horyzont upadał się w skąpanym w słońce wzgórzu które to dumnie i rosło pośród dławiącego pyłu, chciało niemalże sięgnąć ku niebiosa. Tyburcjusz stał pośrodku całkiem zdrów, w czystym, nieskazitelnym garniturze.

-Widzisz oblicze tryumfu wraz z grozą? Boisz się synu Abaddona?

W eterze rozległ się dźwięczny głos pod którego ciężarem mężczyzna struchlał, rozejrzał się panicznie aby napotkać swymi oczyma błękitne klejnoty, ślepia anioła



Całkiem nagi, duch w ciele i ciało w duchu trzepotało skrzydłami, jakby na złość, jakby kurz tych pustkowi miał oślepić Pizarro, poddać go chwale aby padł.

-Kim jesteś?

-Sobą. Posłańcem siebie. Władcą. Widzisz na te pustkowia? Patrz w dali na lśniące pałace, na wierze świątyń, na...

-Dość.

Tyburcjusz wysyczał nerwowo przykucając i biorąc w dłonie kamień. Uśmiechnął się ironicznie siedząc na widnokręgu śnieżnobiałe miasta, wielkie baszty których nigdy nie nosiła zwykła ziemia. Sępy kołowały wkoło, a piaski przesuwały się poniżej tego błogosławionego wzgórza. Mężczyzna raz jeszcze spojrzał pseudoaniołowi w oczy. Z oczu można było wyczytać wszystko lecz dusza i oczy tej istoty wydawały się tak puste, wyżarte przez nieznaną siłę.

-Czego chcesz.

-Mam ofertę dla Ciebie synu Abaddona. Widzisz ten świat? On jest mój. Wszystkie pałace, świątynie, miasta, każda kruszyna piasku i każda istota, każdy człowiek – to moje!Ale dam Ci to wszystko. Tylko padnij na kolana.

-Mój ojciec Cię zgniecie...

-Widzisz go tutaj? Patrz!

Anioł podszedł do Pizarro i władczym gestem dłoni. Horyzont zalśnił czerwienią jaśniejsza niże tutejsze słońce która wydała się niemalże spalać okoliczne kamienie. Wkrótce owy blask potoczył się doliną niczym ogniste języki wraz z ponurą śmiercią rozlegającą się głośnym echem na dole. Anioł uniósł swe ręce ku niebu aby oblicze pochodu dopełniło się. Tak oto tysiące tysięcy ludzi niosło pochodnie i miecze każdy mając przed sobą czterykroć jeńców obdartych z szat, dumy i nadziei. Cały pochód staną otaczając wzgórze kołem, i nikt nie ważył się podnieść głowy na anioła i Tyburcjusz w milczeniu oczekując na wyrok, nikt nie płakał, nikt o łaskę nie prosił tylko lśnienie pochopni przytłaczało wszystko wkoło.

-Widzisz? Oni są wszyscy moi, nikt nie waży zaprzeczyć, że to wszystko moje. Padnij i ty przede mną, rozleglej krew winnych ku chwale i oddam Ci to wszystko..

-Nie! Apage, Satanas!

Proch i żar otoczyły Tyburcjusz a paląc skórę wraz z gniewem anielskiej istoty.

---------------------------------------------------------

Kilka głazów pękło jakby w wyrazie ostateczne jęku kiedy to podczas rozmowy Mike ze swymi halucynacjami. Tymczasem Tyburcjusz począł się, dosłownie, rozkładać. Niczym trup, niczym śmierć, ciemność miała być zawsze czysta a bród śmierci i rozkładu dotknął mężczyznę niszcżac jego cialo, skóra w proch, mięso w zgniliznę, kości w skalę. I skały niczym w chórze wydawały się jeńcze chociaż wokół było cicho jak pewnej wiosennej nocy.

-Ojczeeee! Dominus vitae necisqueeee! Exoriare... aliquis nostris... ex ossibus... ultor.

---------------------------------------------------------

Ból w ciemności był przeogromny. Ból dla Pizarro był już przyzwyczajeniem, lecz to.. To było nie do zniesienia. Krzyczał na zewnątrz i krzyczał i bolało go w ciemnej krainie jego umysłu. Odrzucenie pychy zostało pokarane lecz przez co? Otchłań była czysta, niewzruszona jak stal, ciemność zabijała wytargowując dusze, nie ciało. W ciemności dojrzał kobietę na czarnym , czarowniejszym głazie.



-Boli? To dobrze. Jestem śmiercią, twoją młodszą siostrą.

Nie miał siły odpowiadać, siły nie było na wydanie głoski, ma ironię, na dumne zadarcie czoła, na knucia i kłamstwa, nie było siły żyć czując, że wraz z ciałem rozpada się dusza.
Anielicę wyjątkowo radował ten widok, niczym wilk obserwujący zdobycz w stadzie, tak ona wodziła po Pizarro sycąc się wzrokiem, jakby patrzeć, że to zaraz będzie jej.

-Jestem wielce zawiedziona. Pamiętasz tablice? Tablica siódma, nie zabijaj, bo śmiertelnego opiekunką. Co prawda zostałam przymuszona... Stawiasz kroki w nieśmiertelności i wierz, nie wierz, nie czuj, niech cię boli, ale... Powiedzmy, że Abaddon zabrał kilka ciekawych person umysłpłaszczyzny do siebie i zatrząsł nimi. Zaraz poczujesz w ustach płyn, pij go niczym z piersi matki. I nie obrażaj się na na mojego kuzyna, że stanął ci na drodze do domu ojca, chciał cię ofiarować mnie tylko. Kiedyś wiele się od niego nauczysz, od władania poprzez tworzenie władzy. Pamiętaj, pij!

---------------------------------------------------------

Tyburcjusz Pizarro łapczywie pił miksturę. Dziwna aura wnet ustąpiło zwyczajnemu otoczeniu. Chwile się rozkładał, już nie jęczał, już nic nie robił, z bólem pochwycił dłońmi ręce Mike jakby bojąc się, że ktoś wytarga mu buteleczkę.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 29-05-2009, 23:01   #246
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Jaskinia

Mike nie mógł przewidzieć efektów wypicia przez Tyburcjusza nieznanej substancji. Wszak nic nie wskazywało na to, że mikstura, którą wypił przed chwilą mężczyzna była ofiarowana im w zupełnie innym celu, niż zregenerowanie umierającego Towarzysza Miji.

Cała przestrzeń dookoła mężczyzn rozświetliła się pięknym jasnym światłem. Światłem tak silnym, iż na moment każdy z nich oślepł. Gdy już odzyskali możliwość widzenia ze zdziwieniem stwierdzili, iż nie ma koło nich Dominigue. A oboje znaleźli się w sali pełnej kryształowych Luster. Problem w tym, iż żaden z nich nie widział drugiego.

- Witamy ciebie Tyburcjuszu Pizzaro
- Witamy ciebie Mike'u Sheff

Równocześnie odezwały się lustra do mężczyzn. Nikt z nich zaś nie słyszał rozmowy drugiego. W odbiciu lustrzanej tafli, które do nich przemówiło, miliony drobnych mrówek układały się w kolejne zdania jakie wypowiadała sala.

- Wyczuwamy w tobie niepokój, nie musisz się nas obawiać. Pragniemy zaspokoić tylko naszą ciekawość. Pragnęlibyśmy wyjaśnić kilka niezrozumiałych dla nas kwestii. Pozwolisz, iż zadamy Tobie kilka pytań ? - Po chwili pojawił się kolejny napis, budzący zdziwienie. Co też mogło dziwić tą istotę ?

Chyba jedynym pocieszającym faktem było to, że po ranie Tyburcjusza nie było śladu, a on sam czuł się jakoś tak dziwnie odmieniony. Zupełnie jakby dopiero co się narodził.

Ogniwo

- Marvelin !

Malutki pudelek podskoczył z radości, nie rozumiał tego co się dzieje dookoła jej pani. Cóż więc, miał poradzić na to, że zwyczajnie w świecie się ucieszył na dźwięk głosu Miji.

- Mówiłem, wam ani drgnij. - Jeden z marines wyciągnął rękę w stronę pieska i bez mrugnięcia okiem pociągnął za spust pistoletu. Szczeniak upadł martwy na ziemię.

Minęła dłuższa chwila zanim odezwała się Meduza.

- Nie musiałeś go zabijać. - Powiedziała spokojnym głosem Meduza.
- Nie muszę robić wielu rzeczy, nie musiałbym tu być gdyby nie twój kolega. Powiesz mi, gdzie jest ten dupek ?
- Nie wiem gdzie jest mój Opiekun. Zresztą czy myślisz, że bym ci nawet odpowiedziała szczerze na to pytanie ? Chcesz go zabić prawda ? Nawet nie musisz odpowiadać, doskonale wiem, że chcesz to zrobić.
- Oj wybacz cukiereczku, ten skurwiel zabił mojego brata. Skoro już tu jestem, mogłabyś mi powiedzieć gdzie jest ten wężowy dupek. Chętnie z nim wyjaśnię wszystkie kwestie.

Mężczyzna przyłożył broń do wydłubanych oczu Meduzy. Za zakrwawionymi oczodołami, które należały do tej pięknej choć niebezpiecznej kobiety ukryty był umysł posiadający niezwykły talent.

Mija rzuciła się na mężczyznę, który celował w jej przyjaciółkę z innego stada. Obdarzony odwrócił się jednak w porę i spalił ją żywcem. Zwęglone zwłoki Miji opadły na ziemię. Żar płomieni oplótł swym zasięgiem także niczego nie spodziewającą się Meduzę.

Chwilę później dwoje nieznanych do tej pory Meduzie ludzi wybiegło z krzaków i dołączyło się do walki na śmierć i życie z marines, którzy odebrali jej wzrok. Ciekawi was czemu ? Meduza próbowała uratować swoich Towarzyszy. Gdy tylko Franko opanował ich, ona zamieniała ich w kamień. Plan miała prosty, jej Towarzysze zamienieni w kamień, nie stanowili zagrożenia. Co więc zawiniło, iż zaatakowali ją Marines ? Ludzki strach. Co mogli zrobić na widok kobiety z wężami zamiast włosów, zamieniającej wszystkie istoty dookoła siebie jednym spojrzeniem w kamienne bryły?

Schwytana biedaczka, została pozbawiona oczu tylko i wyłącznie dlatego, żeby nie była w stanie zamienić w kamień nikogo z grupy marines.

Choć pozbawili ją wzroku, kobieta nadal posiadała swój dar widzenia przyszłości, ujrzała w nim fakt, iż Mija jej najlepsza przyjaciółka umrze z rąk oprawców. A chwile później dołączą do walki inni ludzie. Cóż zatem mogła zrobić ? Mogła upewnić się, iż jej przyjaciółka przeżyje. Poświęcając nic nie znaczących ludzi, których nawet nie kojarzyła, jako Towarzyszy, któregokolwiek ze stad.


- Nie musiałeś go zabijać. - Powiedziała spokojnym głosem Meduza.
- Nie muszę robić wielu rzeczy, nie musiałbym tu być gdyby nie twój kolega. Powiesz mi, gdzie jest ten dupek ?
- Nie wiem gdzie jest mój Opiekun. Zresztą i tak to nie jest ważne. - Meduza uśmiechnęła się szyderczo. - Zaraz przyjdą tutaj ludzie, podobni do ciebie i wybiją każdą najmniejszą istotę wśród was. Nawet twój dar władania Ogniem nie pomoże.
- Skąd wiesz, że potrafię przyzywać Ogień ? Nie użyłem jak dotąd swojego daru, koło ciebie ...
- Widzę, różne rzeczy, to już nie jest istotne, ci ludzie są nie daleko pierwszej spotkanej przez was rzeźby. Zaraz tu będą, i posmakujecie gorszych udręk niż ja.

* JW, Rewcio czeka was rozmowa z Salą Luster na gg / pw, proszę to załatwić ze mną jak najszybciej.
* TD, Vivi - Michał czuje jak w waszym kierunku kieruje się 5 ludzi z 19.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.

Ostatnio edytowane przez kabasz : 29-05-2009 o 23:17.
kabasz jest offline  
Stary 30-05-2009, 01:53   #247
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Tulenie Juliette było tym co sprawiało, że robiło mu się gorąco, a serce przyspieszało swój rytm. To było coś w czym mógł się zatracić, zupełnie jak w jej oczach. Marzył by ta chwila trwała wiecznie, by mógł wdychać jej przepiękny zapach, by woń owocu granatu, magnolii i piwonii, zawsze dodawała mu sił, tak jak teraz. Jego ramiona mocno objęły dziewczynę i zaczęły gładzić ją po plecach i jej długich, cudownych włosach. . Chciał ją całować, pragnął tego, by jego wargi mogły pieścić jej delikatną skórę. Niestety za każdym razem, gdy miał okazję, być jej blisko była to nieodpowiednia pora na.... na cokolwiek. Gdy był tak blisko niej, nie potrafił się jednak powstrzymać. Prawie bez kontroli, tak jakby jego ciało robiło co u się podoba, usta znowu zbliżyły się do jej szyi, a ręce zaczynały masować jej ramiona i talię, z coraz większym zaangażowaniem i uczuciem. Już miał rozpłynąć się w pocałunkach...

"Jesteś potworem. Bestią!!” - znowu usłyszał głos Oliwii. To było okropne. Nie chciał krzywdzić Juliette, nie potrafił. Zamknął więc oczy i przytulił ją jeszcze mocniej. Zamknął swój umysł próbując się uspokoić. Chciał choć w jeden sposób połączyć się z dziewczyną, którą miał teraz w ramionach. Zaczął nasłuchiwać bicia jej serca i sprawił, że jego serce zaczęło uderzać dokładnie w tym samym tempie. Przez jedną magiczną chwilę byli jednym.

Wtedy, też chłopak całkiem blisko siebie usłyszał jeszcze jedno serce. Należało do tej dziwacznej rzeźby, przy której się schronili. To otrzeźwiło chłopaka. Powinni przecież czuwać, w razie gdyby ich nowi i bardzo niecodzienni towarzysze potrzebowali pomocy. Michał wciąż tuląc Juliette zamknął oczy i wciągnął nosem powietrze.

- Juliette. - powiedział po chwili spokojnie. - Pięciu z tej dużej grupy idzie dokładnie w naszym kierunku. Wyczuwam ich spokój i opanowanie, są strasznie pewni swego i nie mają dobrych intencji. Mija i Lorence póki co, są w zupełnie innym miejscu. Jednak teraz nie nimi musimy się martwić, a tymi co zmierzają do nas. Przygotuj się. Ja postaram się zwiększyć nasze szanse.

***

Dzieci moje

"...Wilk przypomina postacią bardzo dużego, wysokonogiego, chudego lecz silnego psa o zwisającym ogonie. Długość ciała wynosi około 1,15m, zaś puszystego ogona 45cm, wysokość w kłębie osiąga 85cm, ciężar zaś 35-60 kg.(największe osobniki osiągają do 1,5m, ogon 50cm a masa 75kg)..."

Dzieci nocy

"...Polowanie parami lub watahami rozpoczyna się zwykle o zmierzchu i może trwać całą noc..."

Bądźcie mi posłuszne

"...w wielu kulturach wilk uosabiał siły demoniczne lub sam był demonem. W chrześcijaństwie obraz wilka był zdecydowanie negatywny, jeden z ojców Kościoła, interpretuje słowa Jezusa z ewangelii (J 10,12 i J 8,44) następująco: "A kto jest wilkiem? Czyż nie diabeł? Wszak od początku był on zabójcą"..."

Zapolujcie na ludzi

"...ataki na ludzi zdarzają się regularnie do dziś...wilki, jeśli już rozpoczynają polowania na ludzi, bardzo precyzyjnie dobierają ofiary..."


I rozszarpcie im szyje...

"...dorosły wilk ma 42 zęby, których długość dochodzi do 27 mm (całkowita długość kłów dochodzi nawet do 57 mm)..."




***

Wycie wilków rozległo się zewsząd. Posłuchały Michała i przybyły by zapolować na ludzi. Coś było jednak nie tak. Stoice przeszedł dreszcz. Wilków było więcej niż kiedykolwiek, bicia ich serc były też jakieś inne. Szybsze, bardziej gwałtowne. Włosy zjeżyły się na karku chłopaka gdy zobaczył dwa wilki zmierzające prosto w ich kierunku. W ich oczach była rządzą mordu, oba wpatrzone były w Juliette.

"...a jeżeli ofiarą jest osoba dorosła, to z reguły jest to kobieta..."

- Nie! Rozkazuję wam zaatakować moich wrogów, ona nie jest moim wrogiem! Stójcie! - Mówił głośno chłopak do zwierząt. Nie przejmował się, że ludzie mogą go usłyszeć, będą oni mieli bowiem inny problem na głowie, a dokładniej tym problemem będzie osiem bardo agresywnych wilków. Najgorsze jednak było to, że podobny problem miał teraz sam Michał. Stanął między Juliette a dwoma rozwścieczonymi bestiami, które kompletnie go nie słuchały.

Ruszyły na polowanie.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 30-05-2009, 15:58   #248
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Polana przed jaskinią Diabła

Po co to zrobił? Dlaczego w głupi sposób polegał na swoich idealistycznych, naiwnych wizjach misji. Jakby nie wiedział, że tak czy inaczej ograniczy się ona do pełnej eksterminacji przeciwników. Tylko po to tu przybyli. Od samej odprawy obawiał się wpływu Slima na resztę chłopaków. Tylko jakie to miało znaczenie w tym popi… miejscu? Przecież tak naprawdę nie miał wątpliwości, że temu psycholowi nie zrobi różnicy czy strzela do prawdziwego wroga, czy do niewinnego dzieciaka. Sallyvan potrafił trzymać Slima za pysk. Póki żył. Jego ciało nie zdążyło ostygnąć, a wszystko w jednej chwili poszło w diabły.


Po cholerę zebrało mi się na szlachetne odruchy? –pomyślał, przyjmując kolejny, przyprawiający o zamroczenie cios pięści, ciężkiej od zaciskanej w niej kolby pistoletu. Początkowa przewaga, jaką zyskał zaskakując Slima potężnym pchnięciem, szybko minęła. Stracił cały impet w starciu z żelazną siłą i precyzyjną techniką doświadczonego na wielu frontach najemnika. Krew z rozbitego nosa, ust i rozciętego czoła zalewała mu twarz. Slim nie bronił się przed nim. On chciał go zniszczyć, zmieść ze swojej drogi, zemścić się za wszystkie problemy, jakie Peter stworzył mu samą swoją obecnością.
Peter desperacko starał się zrzucić go z siebie, zdając sobie sprawę, że jeśli przestanie stawiać opór Slim nie skończy, póki nie zatłucze go na śmierć. Palce szaleńca wbiły się w jego tchawicę dławiąc go. Kolba pistoletu uniosła się i runęła w dół.

Jeden! Drugi! Trzeci! Nie liczył kolejnych huków wystrzałów. Krzyknął z bólu razem ze Slimem, który wygiął się łukiem w tył i wyrzucając ramiona w górę, padł nieruchomo tuż obok niego. Peter leżąc na plecach stracił orientację w sytuacji patrząc wprost w wycelowaną w siebie lufę pistoletu. Kątem oka zerknął na leżącą obok własną broń. Za daleko. Nieprzytomny Slim też miał w garści pistolet. Nie dosięgnie. Stojący nad nim mężczyzna zdążyłby strzelić. Dysząc ciężko odsunął od siebie dłonie. W napięciu czekał na kolejny wystrzał.

-Witaj… -usłyszał zamiast tego.

- * -

Jonathan dostrzegł nerwowe spojrzenia, rzucane na wszystko dookoła. Szukanie broni, sposobu obrony, tak typowe, dla zdenerwowanych.. lub desperatów.

- Nie chce Cię zabić, ale jeżeli mnie do tego zmusisz, zrobię to. Jak masz na imię?


Leżący wciąż gapił się na Jonathana, a jego twarz nabierała wyrazu niedowierzania.

-Peter… –wychrypiał i umilkł wpatrując się w wyłaniającego się z mgły za plecami uzbrojonego mężczyzny, jasnowłosego lewo trzymającego się na nogach chłopaka z jaskini.

- Wyglądasz strasznie, nieźle oberwałeś. Miałeś szczęście, że się pojawiłem –zagadał człowiek z pistoletem.

- To Wy mieliście szczęście…, że się wmieszałem…

Nie spuszczał oka z blondynka przeszukującego ciało Slima i opatrującego go z beznamiętnym, nienaturalnym spokojem. W jego zachowaniu było coś, co z jednej strony skłaniało do współczucia, z drugiej jednak nakazywało obawiać się go. Jakieś szaleństwo tlące się w głębi na pozór spokojnych, błękitnych, zimnych jak lód oczu.

- Masz- Chłopiec rzucił starszemu mężczyźnie kajdanki. - Na Twoim miejscu odpierdoliłbym się od Monrou’a, on jeden nie jest tu jeb… zwierzem - stwierdził, oddalając się ku jaskini.

- Więc można uznać, że jesteśmy kwita.- Jonathan powoli opuścił broń wzdłuż ciała i wyciągnął rękę do leżącego. - Wstawaj, nie ma czasu.

- Czego chcesz ode mnie? Co chcesz z nami zrobić? - Mężczyzna zaczął zbierać się z ziemi, ale nie uchwycił podanej ręki.

- Czego chce? Chce przeżyć. I chce, żeby przeżyli moi znajomi. Nic Wam nie chce zrobić, to Wy zaczęliście do nas strzelać. Siedzieliśmy w krzakach, mówiliśmy, że jesteśmy ludźmi. Zabiliście moją koleżankę, bez słowa. Ciebie tez bym zabił, ale mi pomogłeś. Nie wiem czemu, ale nie mam absolutnie żadnego powodu by Cię zabić. Wszystko, czego chce ja i chce reszta osób, która jest tutaj ze mną… chce się wydostać z tego miejsca i wrócić na Ziemie. Do domu. Nic więcej. Pomożesz nam?

- Nie wiedzieliśmy, że są tu ludzie. Przykro mi.

- Heh, no tak. Teraz już wiecie i jak widzę, poza Tobą na nikim to wrażenia nie zrobiło. – Na ustach mężczyzny pojawił się na moment złośliwy uśmiech.

Zmieszany Peter odwrócił szybko wzrok. Obawiał się, że ten facet miał rację. Nikogo nie będzie obchodzić kim są, jeśli spotkają kogokolwiek z nich. Co jednak miał mu odpowiedzieć? Podniósł wzrok i spojrzawszy tamtemu z namysłem prosto w oczy, powiedział: - Do domu? Nie jestem pewny czy jeszcze istnieje jakiś dom.

Jonathana zmieszała odpowiedź Petera. Mówiąc 'dom', miał na myśli 'Ziemię'..

- Co się stało?


- To… już nieważne. Wiem, że możemy to powstrzymać. Może nasze metody nie są .... odpowiednie. Jednak chłopaki nie mają już nic do stracenia. Nie mamy wyboru. – Przerwał, jakby zastanawiał się czy powinien mówić dalej. - Musimy zakończyć pewien eksperyment, który… wymknął się spod kontroli. Jeśli tego nie zrobimy…

Coś szczęknęło metalicznie we mgle.

- Kurt, nie! – wrzasnął do postaci wyłaniającej się nagle spośród mlecznego oparu. Wyciągając przed siebie ręce, wolno wszedł na linię strzału.

Jonthan starał się jak najdokładniej stać za ciałem Petera. Lepiej było się nie odzywać. Mógł niepotrzebnie sprowokować przeciwnika. Na wszelki wypadek jednak, dyskretnie odbezpieczył broń i przygotował się do walki.

- Zejdź mi z drogi Monrou – warknął Kurt. Miał coś takiego w oczach, co mówiło, że jeśli Peter tego nie zrobi, kule przeszyją zarówno jego, jak i stojącego za nim mężczyznę. -Trzeba ich zatłuc jak psy. Możesz jeszcze zdecydować, po której stronie jesteś zdrajco. Słyszałem… – wysyczał - …chciałeś nas zdradzić. Oddać w łapy tej zgrai.

- Kurt wiesz, że to nieprawda. Nikogo nie chcę zdradzić tylko… nie jesteśmy tu, żeby zabijać ludzi. – spojrzał z ukosa na Noys’a. Starał się kontrolować ruchy obydwu. Przesuwał się na ugiętych nogach pomiędzy Kurtem, sunącym powoli po okręgu, a stojącym w jego centrum Noys'em, wyciągając ręce, jakby chciał ich rozdzielić i powstrzymać od nierozważnego działania.

- Wiesz co nam zrobili?! –wykrzyczał z wściekłością żołnierz. – Mnie i Gook’owi?! Zmusili nas, żebyśmy wystrzelali naszych! Rozumiesz?! A może Ciebie też trzymają na smyczy?!

- Przecież do cholery ostrzegłem chłopaków przed tymi dwoma. Przed tym, co się z Wami dzieje. Co więcej mogłem zrobić? Gdyby zostawili w spokoju dziewczynę, nic by się nie stało! – Tym razem to Peter wybuchnął gniewem. – Nie jestem jakimś piep… bydlęciem, żeby gwałcić i mordować kobiety i dzieci!

Obrona przed niesprawiedliwymi zarzutami Kurta, na chwilę całkiem rozproszyła młodego żołnierza. Na tyle mocno, że gdy ponownie zerknął w stronę mężczyzny za swoimi plecami, zobaczył tylko ciężką kolbę karabinu spadającą na jego głowę i Flash’a z twarzą wykrzywioną w wyrazie mściwej satysfakcji. Opuścił wzniesione ręce i w oczekiwaniu, utkwił wzrok w oczach Kurta. Był jedynym człowiekiem, który mógł jeszcze cokolwiek zmienić.


- * -
Reynold

Przebudzona świadomość matematyka niemrawo i powoli wynurzała się z ciemnej, cichej studni niebytu. Jeszcze tylko przez chwilę mógł się cieszyć względną przyjemnością spoczynku, podczas którego zmysł słuchu i wzroku powoli zaczynały znów działać. Zaraz za nimi jednak przyszła też zdolność odczuwania bólu… co łącznie z niemożnością zrzucenia z siebie przygniatającego go swym ciężarem ciała wielkiego Szweda przyprawiało o szaleństwo.

- Radziłbym Ci nie ruszać się. Nawet nie próbuj swoich sztuczek. Mamy twoich znajomych. Jeśli będziesz za dużo kombinować, umrą. – Twardy ton głosu pochylonego nad nim żołnierza i ciemny wylot lufy na wprost oczu Reya, były aż nazbyt przekonujące.

Ciało Svena odrzucone bezceremonialnie na bok, odwróciło się na plecy patrząc niewidzącym wzrokiem w przestrzeń. Nie pomogło to specjalnie Burkowi. Ledwo mógłby podnieść głowę, tylko po co? Chwilę trwało i matematyk zawył z bólu, kiedy najemnik skuwał mu ręce na plecach.

- Ręka… zlituj się człowieku… mam złamaną rękę…

- Widzę. Wstawaj i ruszaj. – W głosie nie było ani śladu litości.

- * -
Jonathan

Noysa obudził potworny ból głowy, jakby spłoszony tabun dzikich koni uparł się przegalopować właśnie po niej. Gdzieś obok, ktoś jęczał i klął straszliwie. Jonathan powoli otworzył oczy i otrzeźwiawszy natychmiast, szarpnął się stwierdziwszy, że ręce ma mocno skrępowane na plecach. Nad nim ze złośliwym uśmiechem przyklejonym do ust przykucnął Flesh.


------------------------------------------------------------------------
-> Reynold odzyskuje przytomność i zostaje pojmany przez Flesh'a.
-> Noys dostaje z zaskoczenia kolbą po głowie. Ogłuszony, budzi się po trudnym do określenia czasie.
-> Obaj panowie udają się teraz na przesłuchanie do Mistrza Kabasza.
-> Zaszła zmiana przesłuchaniem zajmie się Mistrzyni.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 01-06-2009 o 18:24.
Lilith jest offline  
Stary 30-05-2009, 20:44   #249
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Ludzie zdecydowanie przeceniają znaczeni słów. Mowa nas ogranicza, co chwila stawia przed nami bariery, których nie jesteśmy w stanie przeskoczyć. Przeszkody, których pokonanie zajmuje mnóstwo czasu. Czasu, który płynie swoim własnym, niezmiennym tempem, czasu, który bezlitośnie działa przeciwko nam, który niezdolny jest do jakichkolwiek ustępstw czy współpracy. Czas też nas ogranicza.

Gdy nie ma czasu na uporządkowanie myśli w logiczną całość układającą się w słowa z pomocą przychodzą gesty.
Proste, znane od wieków czynności niosące jakiś przekaz, oddający emocje, uczucia, potrzeby…
Znane dla wszystkich, doceniane przez tak niewielu. Dlaczego ludzie wolą mówić? Boją się, że nie zostaną zrozumieni, że ktoś źle zinterpretuje to, co chcą przekazać?
Wolą więc mówić, tłumaczyć, przekonywać, zapewniać, obiecywać… Zapominają o tym, że to właśnie słowa zostawiają wiele niejasności, niedomówień, że nie zawsze udaje się powiedzieć to, co się czuje.



Jego bliskość sprawiała, że wszystko, co dzieje się dookoła przestawało być takie straszne.

Blade światełko majaczące na końcu ciemnego tunelu dodawało otuchy.

„Jeśli zobaczysz długi, ciemny tunel nie idź w stronę światła.”

Ten, kto to wymyślił jest idiotą. Skończonym idiotą. Ci, którzy mu uwierzyli także.
Światło przynosi nadzieje, sprawia, że beznadziejna sytuacja przestaje być beznadziejna, daje siłę, dodaje pewności siebie, każe walczyć…
Michał stał się światłem...
Światłem – kusicielem, którego silne ramiona, czuły dotyk, ciepły oddech sprawiały, że wszystko w Juliette wołało o chwilę zapomnienia. Ciepłym płomieniem świecy, który wabi do siebie bezbronnego owada nieświadomego, że chwilę nieuwagi może przypłacić życiem.
Był błyskiem racy wystrzelonej z tonącego statku, dającej nadzieję na przetrwanie.
Kolorowymi plamami zorzy polarnej rozświetlającej granatowe niebo. Tak pięknej, że chcesz ją zobaczyć jeszcze raz nawet, jeśli będzie trzeba wiele dla tego poświęcić.
...światłem w najlepszej postaci.

Chwilę kojącej ciszy przerwał spokojny głos Michała, nienaturalnie spokojny zważając na okoliczności, w których się znaleźli. Miał pewnie pocieszyć dziewczynę, wmówić jej, że wszystko będzie dobrze, że nie ma się czego obawiać, że mogą poradzić sobie z uzbrojonymi po zęby napastnikami.
Uwierzyła w to, że maja szansę. Uwierzyła już wcześniej słysząc bicie serca chłopaka pokrywające się z rytmem jej serca. Upewniła się w przekonaniu, że razem mogą sobie poradzić. Słowa nie były potrzebne, znowu…


***


Usłyszała wycie wilków bardzo dokładnie, gdzieś w oddali słychać było też kroki nieprzyjaciół. Wstała ostrożnie z ziemi i rozejrzała się dookoła.
Widok nie należał do najprzyjemniejszych. Dwa wielkie wilki z najeżoną sierścią i odsłoniętymi zębami idące prosto na nich…a właściwie na nią. Zaskoczenie mieszające się ze strachem sparaliżowało ją na chwilę sprawiając, że stała bezradnie wpatrując się z leśne psy zbliżające się z każdą chwilą.
Z kilkusekundowego otępienia wyrwał ją głośny krzyk Michała próbującego wydać rozkaz zwierzętom opętanym rządzą mordu.
Dotarło do niej, co miał na myśli, mówiąc o zwiększeniu szans…Wszystko byłoby dobrze gdyby pomocnicy nie wymknęli się z pod kontroli, gdyby ze sprzymierzeńców nie stali się wrogami czyhającymi na ich życie.

Słowa Michała nie przyniosły skutku. Krwiożercze bestie były już niebezpiecznie blisko, gdy chłopak stanął pomiędzy nimi a Juliette. Nie mogła na to pozwolić, nie mogła stać bezczynnie i patrzeć jak bierze pierwsze uderzenie na siebie, jak osłania ją własnym ciałem przed zabójcami, którzy być może maja sprecyzowany cel, może chodzi im tylko o nią…

Kim ja właściwie dla Ciebie jestem? Dlaczego ryzykujesz własne życie?!

Nie mogła tego zrozumieć. Wiedziała jednak, że nie może pozwolić na to żeby ktokolwiek przez nią zginą. Zebrawszy w sobie wszelkie pokłady siły i odwagi musiała stawić czoła przeciwnikom, spróbować wykorzystać to, co posiada.
Nie mieli już wiele czasu, wiedziała, że jeśli nie zdecyduje się teraz będzie za późno. Musnęła wargami szyję obrońcy tak na wszelki wypadek, żeby w razie niepowodzenia wiedział, ze nie ma mu niczego za złe, że nigdy nie musiał jej za nic przepraszać…
Wolnym, zdecydowanym krokiem przeszła przed niego.

- Nie ruszaj się! – rozkazała pierwszemu wilkowi patrząc mu prosto w oczy.
Zrozumiał. Odetchnęła z ulgą, widząc, że jej dar zadziałał jak należy.
Przeniosła wzrok na jego kompana.

- Nie jesteśmy waszymi wrogami…musicie nam pomóc – jej myśli docierały do wilka. Jego oczy przestały zionąć bezwzględną rządzą mordu. Wyglądały teraz jak oczy wiernego psa czekającego na polecenie swojego pana.

Gdzieś niedaleko słychać było inne wilki, krzyki kilku mężczyzn, strzały. Wiedziała już, co się dzieje i jak powinna postąpić.

- Dołącz do swoich braci, pomóż im pokonać ludzi, z którymi walczą. To oni są źli… ruszaj.
Wilka natychmiast wykonał jej polecenie.

- Biegnij za nim, może potrzebować pomocy – powiedziała do zwierzęcia, które stało bez ruchu wpatrując się w nią jakby czekało na dalsze instrukcje.

Widząc ja wilk znika w zaroślach przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Wreszcie się do czegoś przydała, wreszcie coś się udało…
 

Ostatnio edytowane przez Vivianne : 30-05-2009 o 21:07.
Vivianne jest offline  
Stary 31-05-2009, 23:04   #250
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Tyburcjusz skrzywił się lekko:
-Na pierwsze pytanie odpowiem w zamian za chwilowe zabranie mnie z tego bałaganu - milczenie, błądzące spojrzenie - mogę zapalić?
- Ależ proszę, jeśli to Tobie potrzebne.
Odezwało się Lustro z samego końca Sali Wykładowej. Niestety Tyburcjusz nie dojrzał istoty, która na niego spoglądała.
- Jak się czujesz Tyburcjuszu ?
Powiedziało Lustro po lewej stronie od mrówczego odbicia, przedstawiające małą dziewczynkę. Mężczyzna dobył jeden papieros z kieszeni i odpalił go zaciągając się dynem. Postanowił zupełnie nie rozglądać się na boki, sprawiać wrażenie obytego i spokojnie. W zasadzie, po ostatnich wizjach, był chyba nawet obyty. Chuchnął kółkiem z dymu przed siebie i rzekł:
-Dobrze aczkolwiek dziwnie... Nie zapytam się wy czujecie - uśmiechnął się katem ust.
-Czy przeszkadza ci nasz wygląd ? Może wolałbyś zobaczyć oblicze, które pożądasz ?
-Nie, absolutnie nie - odpowiedział w "przerwach" w paleniu.
- To dobrze, w końcu mimo wszystko będziesz się musiał do nas przyzwyczaić. W końcu teraz stanowisz część nas.
-Mam na ten temat inne zdanie - stwierdzenie Sali nadzwyczaj skupiło jego uwagę, ale zaraz aby zachować wrażenie cwanego buchnął dumę prosto w jednio z luster - Niemniej moglibyście rozwinąć,
Tyburcjusz doznał najdziwniejszego uczucia jakie kiedykolwiek przyszło mu poczuć.
Język zapadł mu się do gardła, każdą wypowiedzianą przed chwilą sylabę wypowiadał wstecz. Cofną się do momentu w którym wypowiedział pierwsze słowo pierwszego zdania.

"Mam"

- Uważaj na słowa, bardzo uważaj. Jako część całości, nie rozumiejąc istoty elementarnej nie masz prawa do posiadania innego zdania. Bądź pokorny Tyburcjuszu.
To wystarczyło aby mężczyzna rzucił papieros na podłogę i zgniótł go na ziemi.
-Jakbym miał inne zdanie to by się nazywało rozdwojenie jaźni? Dobrze, wyjawcie mi Elohim, czemu tak ma być.
- Włos na twej głowie jest częścią ciebie, lecz nie myśli prawda ? Podobnie jest z nami Tyburcjuszu. Stałeś się częścią nas, jednak zupełnie różnym od Nas samych. Jako włos nie masz prawa głosu. Masz za to prawo żyć. A wręcz obowiązek.
-Wiecie, jestem trochę jak rak, nie mogę kochać i takie tam - pogardliwie machnął ręka w eter - To, że cofniecie moje słowa nie znaczy, że odbieracie mi wolę. Tu zaś zaczyna się pierwsza różnica. Co dalej?
- Dalej ? A musi być jakieś dalej ? Sprawa jest bardzo prosta Tyburcjuszu. Coś za coś, będziesz użyteczny dla nas. My pozwolimy ci spełnić twoje marzenia. Nie będziesz użyteczny, no cóż.
Mała dziewczynka uśmiechnęła się szyderczo.
-Ja i Wy, dalej jest podział. Nie będę bawił się w psychoanalizy. Elohim, rozwiń czego chcesz i czemu się tu znalazłem.
- My, Tyburcjuszu. Od momentu wypicia naszej krwi, tylko my. Chcemy byś pomógł tym ludziom.
Tyburcjusz zobaczył w tafli lustra gwałt na Julianie, pojmanie Reynolda oraz Noysa, jak również śmierć Aleksandry.
- Wiecie, że mi nie wolno? - odpowiedział lakonicznie czekając na reakcje ze strony Sali, czy orientuje się w jego sprawuneczek i ojcu czy też nie
- Wolno.
Mała dziewczynka zmieniła swój wygląd w ojca Tyburcjusza, całe lustro poczerniało. I jego głosem odpowiedziała.
- Jesteśmy tylko my Synu.
Tyburcjusz zamyślił się chwilę: -A ja wiem, że on kłamie, Elohim.
- W końcu zaakceptujesz prawdę. Istniejemy tylko my.
-To zaczynamy negocjacje - prawnik zatarł ręce w spokojnym, kamiennym wyrazie twarzy kryjącym małą burze w wnętrzu jego jaźni - Jeśli tak by było, to sam osobiście nie chciałbym mieć siebie na współlokatora. Jestem jak rak - powtórzył - i toczę całe ciało. Zostawmy wasze wyobrażenia na temat jedności. Co możecie mi dać za ewentualną pomoc?
- Twoje tak, nasze jest bezpieczne. Co oferujemy ? Wszystkie istoty w Thagorcie zginą za dwa dni. Jeśli nam pomożesz, pomożemy przeżyć i Tobie. Czego chcieć więcej ?
-Skoro jesteśmy jednym, to rak jest w całym ciele - skończył ten fragment wypowiedzi i zaczął błądzić swymi niezwykłymi oczyma po całym pomieszczeniu układając w swych myślach coraz bardziej komplikującą się układankę - Ja nie należę do tego świata. Z tamtym też nie jestem pewien, ale ja mogę próbować uciekać. Niemniej żądałbym i zapłaty i środków od was, Elohim.
- Środków ? Dobrze więc zwiększymy twój dar. Jednak używać go będziesz rozsądnie. Prawda ?
Mężczyzna nawet się nie zastanawiał, tylko rzekł:
- Będę go stosował jak mnie przyuczył Ojciec.
Zamilkł, podrapał się po dłoni. Zaczerwieniona skóra po tej niegdyś złamanej dłoni, pamięć po chrzęście kości w nagłym porywie emocji, nieśmiertelność, władza i dumania. Milczał dalej próbując dojść do ładu.
-Chcę abyście zwęszyli mój dar bez jakiejkolwiek waszej kontroli, może być ostatecznie słabiej Elohim, jak przed chwila planowaliście. Lecz obok czegoś dla mnie... Jako środek dajcie mi rzeczy czy moc tylko waszą która tym razem będzie pod waszą kontrolą bo wiecie jakich wrogów macie. To uczciwe.
Znowu zamilkł, szczękał zębami, kropla potu galopowała z czoła po licu jakby chowając się przed obliczem Sali.
-Natomiast jako zapłatę prócz zachowania zwieszenia mej mocy... Pragnę... Królestwa tego anioła który mnie tak urządził!
- Sęk w tym, że my już mamy nad tobą kontrolę. Tyburcjuszu. Jesteś nasz bo jesteś nami, jednak my nie jesteśmy tobą. A twój dar zwiększyć możemy tak srodze, jak nam się żywnie podoba. Królestwo zaś otrzymasz gdy już uznamy, iż na nie zasłużyłeś.
-Jeśli jestem wami, to miałbym dostęp do waszych środków sam. Inaczej to by się zwało kontrolą. Miałbym tedy pełną świadomość bytu. Tego nie ma. Temu też powstrzymuje mój warunek, część mojego daru bez waszych dłoni i część waszego środku od istot, rzeczy czy mocy, dostosowane pod przeciwność ewentualną.
Prawnik przełknął ślinę.
-O królestwie porozmawiamy. Powiedzcie jeszcze o naturze tego zagrożenia. I mówcie mi Adonai - tym razem dodał lekko humorystycznie.
On nadal nie rozumie, iż jest kroplom w morzu. -Odezwało się jedno z luster przedstawiajacego kraba.
- Chyba nigdy nie zrozumie. - Odpowiedziała mała dziewczynka.
- Jest więc sens tłumaczyć gdy sens słów traci na znaczeniu ? - Mrówki ułożyły bezgłośne pytanie.

Cofamy zatem ! - Krzyknęły wszystkie lustra.

Mężczyzna ponownie poczuł jak język wpycha mu się do gardła i cofa wypowiedziane przez niego sylaby.

- Czy jesteś gotów przyjąć fakty za prawdę ?
Pizarro uśmiechnął się ironicznie: -Jestem inny jak wy i nad mym duchem władzy nie macie. Co z tego, że cofniecie słowa, skoro umyśl dalej trwa? Ja mam czas, możemy się tak bawić jeszcze te dwa dni. Zatem pytam, czy przystajecie na moją propozycje i powiecie mi konkretne zadanie czy też... - przerwał.
Tyburcjusz przerwał swoją wypowiedź. Co gorsza zapomniał nawet czemu to zrobił. W jego umyśle kłębiły się miliony wspomnień zamazywanych, zmienianych -wedle woli Sali Luster. Mężczyzna mimowolnie tracił zapał do walki, nie negował misji, którą powierzały mu lustra. Przyjmował ją za swoją gdyż chciał im pomóc. Doznał uczucia przedziwnego. Z całego serca zapragnął pomóc Sali Luster.
Lecz sprzeciwił się buldożerowi po jego jaźni, granatowi rzuconemu przez Salę. Bo światła z ciemnością, ucieczka przed mentalnym wybuchem siejącym spustoszenie w jaźni mężczyzny była zarazem przeciwstawianiu się owemu małemu armagedonowi. Tyburcjusz tupnął nogą, podświadomie zawołał do ojca wołając przecież do siebie i zaparł się. Obcej sile było trudno zniszczyć umysł mający jeszcze wolę życia. O tak dumnej i pyszałkowatej jaźni nie wspominając. I chociaż umysłpłaszczyzna wyglądała jak pole bitwy, prawnik zachował cześć wspomnień, zachować kim jest i te wspomnienia które stanowiły prawdziwą esencje jego bytu. Walka, wola walki i te uczucia których doznał lecz nie chciał, czuł że sztuczne, nie swoje a one były. Tylko jedno wspomnienie, grupa zostało nietknięte - ta pierwsza noc, pierwszy raz w domu ojca i tablice. Ojciec został nietknięty.
- II Nie dotykaj bo skazi i wypaczy!
Walczył z samym sobą, już nie z Salą bo ona tylko zasiała swe nasienie. Rzuciła granatem i ciekła z jaźni. Całym wysiłkiem woli spróbował wypowiedzieć słowa nim ostatecznie zapadnie w jej wolę.
-Prędzej się... zabije niż oddam... pokłon komu innemu niż... sobie. A za sobą pociągną wszystko...


W końcu to powiedział, choć przyszło mu to z wielkim trudem. Tyburcjusz Pizzaro zamknął oczy i zapytał.
- Co mam dla ciebie zrobić.
Nie miał siły się dalej opierać. Jego prawdziwa natura odpełza do wewnętrznego mroku czekając, aby potem wypełznąć. Teraz był posłuszny.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172