Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-03-2009, 22:48   #121
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Jonathan opierał się o ścianę, stojąc z rękami w kieszeniach. Obserwował spokojnie jak Julian najpierw leczy Mike’a, później przynosi mu wodę, a na końcu głaszcze i szepcze coś czule. Uśmiechnął się w duchu, bo znał Mike’a na tyle dobrze, żeby wiedzieć co on sobie myśli o tym dzieciaku i jego pocieszeniach.

Co mam teraz zrobić? Pozwolić stadu zdecydować o losie mężczyzny, który zabił swojego kolegę? Włączyć się i forsować za wszelką cenę, jego wyrzucenie? Pozwolić mu zostać?

Johny miał wrażenie, że gdyby Mike’owi nie odwaliło, to mogliby się naprawdę dobrze dogadać. Mieli podobne punkty widzenia... Miał wrażenie, ze coś jeszcze ich łączy, ale nie doszedł jeszcze co dokładnie. Na razie postanowił poczekać na rozwinięcie sytuacji.

Zdecyduję w trakcie tego wszystkiego.

W czasie, gdy tak rozmyślał kątem oka obserwował Juliana. Jego głupią scenkę i jego żałosną grę aktorską. Zainteresował go jedynie obraz, który pojawił się nad nim i Tyburcjuszem. Posłuchał co ten miał do powiedzenia. Wydawało się logiczne, ale...

Nagle Mike, którego Jonathan chwilowo nie obserwował podniósł się i stanął na nogach. Rozejrzał się, zlokalizował go i ruszał w jego stronę. Przez chwilę Johny nie wiedział co począć. Odejść? Zaatakować? Nie mogąc się zdecydować, został na miejscu i czekał. Mike przemówił. Jonathan słuchał i patrzył prosto w jego oczy.

„Oczy zwierciadłem duszy”.

To co w nich zobaczył, przekonało go do tego, co powinien zrobić. Zbliżył się do niego i wyszeptał prosto do ucha, tak, żeby tylko on to usłyszał.


- Postawmy sprawę jasno, jesteśmy dorośli. Miałem okazję się zemścić, ale jej nie wykorzystałem. Nie byłem w stanie. Może jestem za miękki, a może zrobiło mi się Ciebie żal. Nie wiem i to raczej nie jest ważne. W każdym razie... Nic do Ciebie mam. Rachunki wyrównane. Będę Cię jednak obserwował.



Klepnął go lekko w ramię, przyjacielskim gestem który nawet jego zdziwił. Wyminął Mike'a i podszedł do Juliana. Miał tego wszystkiego już powyżej uszu, tej dziecinady na którą wszyscy przymykali oko, a których ona tak naprawdę również irytowała, jak miał nadzieję.


- Uświadom sobie wreszcie, że to Ty gówniarzu jesteś dzieckiem, a my jesteśmy dorośli. Nie oceniam nikogo po wieku, bo można spotkać dwunastolatka który jest inteligentniejszy od dwudziestolatka, ale w Twoim wypadku to się niestety jak widać nie sprawdza. KAŻDY z Nas ma tutaj mózg i nie trzeba nam wykładać wszystkiego jak krowie na rowie, jasne? A nawet gdyby trzeba było, to na pewno nie będzie tego robiło dziecko. Więc przymknij się chociaż na chwilkę i pozwól każdemu decydować samemu. Jesteś tutaj chyba najmłodszy z nas wszystkich, a przez Ciebie robi się totalny syf, wprowadzasz tylko zamęt i niepotrzebne zdenerwowanie. Drzesz się w niebo głosy, gadasz głupoty. Czy ktokolwiek tutaj krzyczał na Tyburcjusza? Czy ktokolwiek go zaatakował? Nie. Jesteśmy dorośli i takie sprawy można załatwić na spokojnie. Zacznij nad sobą panować, nie zmieniaj zdania co 5 minut i po prostu daj sobie na wstrzymanie bo mnie i chyba nie tylko mnie, cholernie denerwuje Twoje zachowanie. Przemyśl sobie co Ci powiedziałem, zanim mi odpowiesz.


Odwrócił się plecami do Juliana, spojrzał w oczy Tyburcjusza i wyciągnął rękę na powiatanie.


- Jeżeli o mnie chodzi, to witaj w Stadzie. Masz moje pełne poparcie. Miło mi Cię poznać, nazywam się Jonathan Noys. Wybacz, za niego.

__

* Jonathan przyjaźnie odpowiada Mike'owi. Julianowi wygarnia co myśli o jego zachowaniu. Wita Tyburcjusza i zapewnia go, o swoim popraciu dla jego osoby.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 09-03-2009 o 19:45. Powód: Malutka zmiana wypowiedzi.
Howgh jest offline  
Stary 09-03-2009, 15:29   #122
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Na słowa Jonathana i przyjacielski gest w postaci klepnięcia w ramię, Sheff’owi podniosły się brwi, wyrażając swe nieme zdziwienie. Noys obszedł go i ruszył w kierunku Juliana, wdając się w konfrontacje. Mike oparł się o ścianę i przyglądając się całemu zdarzeniu, popadł w przemyślenia. Takiej reakcji Noysa na jego przeprosiny się nie spodziewał i był pewny, że będzie musiał się bardziej postarać by uzyskać takie stosunki z Noysem. Jednak co innego słowa i gra ciała, niż rzeczywiste myśli. Jonathan nie mógł tak szybko usunąć ze swych myśli urazy, jaką darzył do Mike’a. On sam przypuszczał, że w rozumowaniu Noysa kryją się takie określenia jak zniewaga, ból, cierpienie. Nie mógł mu tak szybko wybaczyć, ale zarazem nie mógł okazać otwartej wrogości. Po pierwsze sytuacja pomiędzy nimi była by skomplikowana, a to tylko wszystko utrudniło. Po drugie: gdyby ją okazał i tak nic dzięki temu by nie zyskał. Sheff pozostał by nadal w stadzie, a Jonathan nie mógł go zranić, bo inaczej znał konsekwencje. Wszystko zatem było tu zagmatwane i by się połapać trzeba było zacząć się porządnie przysłuchiwać i obserwować. Znajomość reguł znacznie ułatwi... rozgrywkę. Uśmiechnął się na określenie, jakie przyszło mu do głowy.

Noys tymczasem ukończył swą dziwną kłótnię, która w mniemaniu Mike’a tylko popsuła mu wizerunek, ale poniekąd był wdzięczny za przerwanie Julianowi gierek. Nie miał nastroju, na śmianie się z jego nieudolności i iście dziecięcym zachowaniem, a irytacja tylko potęgowała jego zły nastrój. Skupił się na słowach, które usłyszał, by dojść do wniosku co się tu w ogóle dzieje. Zrozumiał jedynie, że ten ktoś chcę dołączyć do stada, ale nie rozumiał kim jest i czego chciał. Potrzebował informacji. Ale nie informacji od byle kogo. Potrzebował ich od kogoś kompetentnego, kogoś który umiał wysilić się na obiektywizm. Obiegł spojrzeniem po pomieszczeniu. W oczy rzucił mu się Reynold. Był człowiekiem o uzdolnieniach ścisłych, potrafił jasno przedstawić fakty, bez ich urozmaicenia. To właśnie kogoś takiego szukał. Skierował ku niemu swe kroki, i przechodząc przez salę, nadal słabo, z plątającymi się pod nim nogami, dotarł do Reynolda.

-Jeśli nie masz nic przeciwko, możesz mi wyjaśnić o co się tu rozchodzi? Coś mi się wydaję, że nim tu przybyłem, omówiliście już parę spraw.
 
Rewan jest offline  
Stary 09-03-2009, 19:32   #123
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
W duchu Reynold pożałował Juliana, przeczuwając z góry jak Aleksandra zareaguje na jego dziecinną prośbę. Niepotrzebnie, gdyż odpowiedź z jej strony, gdy już nastąpiła, nie wydała się szczególnie agresywna. Awantura rozeszła się po kościach, a dziewczyna wstała i oddaliła się od nich. Co mógł innego zrobić w tym momencie, jak nie pójść za nią.

Odchrząknął. Rzucił kilka szybkich niewyraźnych słów, sam nie wiedział co powiedzieć, czy przepraszać za to Juliana, milczeć, czy może pocieszać. Jakiej właściwie odpowiedzi oczekiwał ten chłopak?
-Powinienem do niej pójść. Przepraszam.-zdecydował wreszcie, gestem wskazując na wnękę ze źródełkiem.

Gdy Aleksandra otworzyła oczy, on stał przy niej, nie zdążyła nawet odczuć samotności. Znał jej myśli, wiedział w jakiej rozterce się znajduje. Zanim cokolwiek zdążył powiedzieć dziewczyna pierwsza zadała pytania. Pytanie, którego się spodziewał, proste, które jednocześnie stało się pretekstem do dalszej zgubnej rozmowy.
"Jakoś mi się wydaje, że wiesz."-słowa wypowiedziane łagodnie, zabrzmiały jak ostrze sztyletu. Dowiedziała się, skąd? Może wiedziała i testowała go tak od początku. Dotąd spokojny, spanikował. Zerwał się. Potrzebował choćby sekundy do namysłu. Nie chciał, żeby teraz spojrzała mu w oczy. Oczy zawsze zdradzają kłamstwo.

Przez chwilę mógł przygotować się do obrony. Słyszał jej myśli, dziewczyna niczego się nie domyślała, nie zastanawiała aż do teraz. Jednym nagłym zrywem niemal się zdradził. Brnął dalej w rozmowę, choć nie kłamiąc. Podawał kolejne argumenty, zręcznie balansując na granicy podania tego najważniejszego.

W tamtej chwili broniąc się, całkowicie otworzył się na umysł dziewczyny. Poczuł, gdy próbował użyć swych mocy, przejrzeć swym wzrokiem na wylot.

"Nie powinnaś tego robić Olu. Jest Twoim przyjacielem."

Ze smutkiem wysłał jej myślowy sygnał. Poczuł drobne ukłucie, wątpliwość, może przykrość, że próbuje go szpiegować, choć musiał przyznać, że właśnie mimowolnie robi to samo. Poznał też jej intencje, więc nie mógł się gniewać, choć fakt istnienia tajemniczego połączenia, wolał poruszyć w lepszym, dogodnym miejscu i najlepiej innym odległym czasie. Usiadł na powrót przy dziewczynie, przytulił ją. Chciał słowami i czynem, zapewnić ja o swojej przyjaźni.

Nagle Aleksandra znów się zaniepokoiła. Krzyki, które dotarły do nich, sprawiły, że oboje wstali z miejsca, jak para nastolatków przyłapana przez rodziców. Rozdzielili się, Aleksandra pierwsza wyszła do głównej sali, zaraz za nią powędrował matematyk. Widząc rannego zemdliło go. Ręka Mike'a przypominała efekty z jakiegoś współczesnego horroru. Reynold nie trawił obecnego nurtu w tej gałęzi kinematografii. Może, jak sam zwykł kiedyś żartować, stwórca pobłogosławił go słabym żołądkiem, za to mocną głową, choć wbrew powszechnemu rozumieniu tych słów, nie odnosiło się to do alkoholu. Mógł się o tym boleśnie przekonać upijając się tamtego wieczoru, przed przebudzeniem w Thargocie.

Mężczyzna natychmiast cofnął się, nie chcąc patrzeć na medyczne zabiegi Juliana. Poszedł za wodą, lecz długo szukał jakiegokolwiek pojemnika. Julian, zdołał zatem go wyprzedzić. Wrócił na miejsce z kubkiem wody, a skoro Mike już jej nie potrzebował odstawił na boku.
Nie znał się na medycynie, ale miał torbę pełną medykamentów. Podszedł do miejsca w którym pierwotnie siedzieli z Aleksandrą i sięgnął do torby, w poszukiwaniu bandaża. Chciał go podać Julianowi, lecz chłopak obszedł się bez takich środków. Rana zagoiła, wiec i środek opatrunkowy stał się zbędny. Matematyk był pełen podziwu dla daru Juliana.

Postanowił nie przeszkadzać, także później, kiedy nastąpiły kolejne kłótnie, do których spokojny człowiek wolał się nie wtrącać. W tym czasie podszedł do niego Mike. Zastanawiało go, czemu podszedł do niego. Patrząc mu w twarz, rozważał w myślach, co sądzić o tym człowieku. Formalnie, nie zabił, bo Jonathan żył i miał się dobrze. Czy należało dać mu szansę? W tym momencie postanowił być ostrożnym w konwersacji mężczyzną, ale tez starając się nie zrazić go do siebie. Był niebezpieczny i nie wiadomo co przyjdzie mu do głowy.

-Nie straciłeś wiele.-zaczął rozważnie-Bardziej przypomina to jarmark niż naradę. Poznaliśmy kilka praw rządzących tym miejscem i kar za ich złamanie. Najważniejsze poznałeś samemu, inne dotyczy jegomości takich jak on-wskazał Tyburcjusza-jest tu jakby niewolnikiem, chce przystać do nas, by zmienić swój status.-w tych kilku słowach mógł streścić całe niedawne zamieszanie. Nie wspomniał o Ivet, uznał, że dość ma tłumaczeń, a i jej osoba nie miała dla Mike'a wielkiego znaczenia.

-Na razie jeśli dobrze liczyłem głosy jest remis. Ani za, ani przeciw propozycji Tyburcjusza, może Ty coś zmienisz-zamilkł. Targnął nim lekki ból głowy. Usłyszał wiele dziwnych myśli, podobnie jak podczas walki z hydrą, gdy Aleksandra użyła daru, a zarazem inaczej, więcej. Wtedy myśli rozszczepione na osiem głów należały do jednego człowieka, te zaś do wielu. Dotknął dłonią skroni, ukradkiem spoglądając na Aleksandrę.

Z boku ktoś mógłby pomyśleć, że matematyk stara się skupić w jakimś celu. Patrzył na Aleksandrę gdy padała, czyżby to on jej jakoś zaszkodził? Ktoś bardziej współczujący pokroju Juliana wyciągnąłby zgoła inne wnioski. Pomyślałby, że i jego coś zraniło. Gdyby przypomniał sobie Ivet, zastanowiłby się czemu ta dwójka tak wzajemnie na siebie oddziałuje. Można było wyciągnąć wiele wniosków, gdyby je ktoś zechciał dostrzec, lecz jak to w realnym życiu, większość ludzi nie szukała.

-Ola!-krzyknął mijając w biegu Mike'a. Przypadkiem mógł nawet obić się o jego cudem wyleczone ramię, lecz nie zważał na to. W jednej chwili znalazł się przy nieprzytomnej dziewczynie. Przeraziła go ilość krwi, umysł jego był skłonny zawsze wyolbrzymiać takie zjawiska. Mimo to zachował się całkiem przytomnie.

-Niech ktoś przyniesie wody!-słowa te znów rozległy się po całej altance.-Julianie!

Przyklęknął przy dziewczynie. Próbował podnieść bezwładne ciało, opierając ja o siebie. Zbliżył policzek do ust sprawdzając czy oddycha. Nie mógł zatamować krwotoku z nosa, lecz przechylił jej głowę do przodu, aby się nie zadławiła. Tyle mógł zrobić, na tyle stać go było po kursach pierwszej pomocy. Wtedy dopiero zdał sobie sprawę, jak ważne są i jak przydane mogą się kiedyś okazać.


***
Po pytaniu Juliana i odejściu Aleksandry, matematyk podąża za nią.
Zamieniają kilka słów na osobności. Reynold używa swej mutacji powstrzymując dziewczynę od telepati. (punkty do odjęcia)
Słysząc krzyk, podchodzą do reszty. Matematyk przygląda się, próbuje pomóc, ale Julian jest szybszy.
Nie wtrąca się do kłótni Jonathana i Juliana, w tym czasie rozmawia z Mikem
W połowie rozmowy boli go głowa i dostrzega upadającą dziewczynę, podbiega doniej i próbuje ratować.
 
Glyph jest offline  
Stary 10-03-2009, 11:07   #124
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Dominique w milczeniu obserwowała to co działo się w altanie.
Wygrała batalię o życie Mike’a, teraz musi wygrać trudniejsza, o ochronę całego Stada przed większym złem. Bądź ostrożna, bo inaczej wszystko przegrasz.

Najbardziej zaskoczyło ja, że Julian początkowo najzacieklejszy przeciwnik Tyburcjusza teraz broni go i zachwala przed resztą. Cóż, zmienny jak chorągiewka, ciekawe co będzie jego następnym posunięciem?

Po tym jak usłyszała, że Pizarro jest prawnikiem jej jakiekolwiek pozytywne uczucia wobec tego mężczyzny zniknęły. Był dla niej żywym przykładem tego zestawu cech jaki dla niej wykluczał bycie prawnikiem. Kłamał bez zmrużenia oka chcąc tylko poprawić swój wizerunek w oczach Stada.
Nie mówił nic o Mijii pozwalając by ludzie snuli domysły i konfabulowali na temat tego jakie to on musiał znosić katusze.

Ba, nie mieli prócz jego słów niczego na poparcie tego, że cokolwiek mu grozi.
Dominique z jednej strony rozumiała jego chęć poprawy swego statusu, ale nie zamierzała pozwolić by robił to kosztem ich samych, tak boleśnie nieświadomych praw i zasad panujących w tym miejscu.

Słuchała jego słów, nie wierząc ani jednemu. Jej pierwsza ocena była jednak najbardziej prawidłowa.
Gracz.

Znała aż za dobrze takich ludzi, oni grali tylko dla siebie, nigdy dla innych, liczyły się tylko ich cele i korzyści.
Tylko ich.
Brali od innych wszystko co tamci mogli im dać i odchodzili bez zmrużenia oka gdy nie można było wziąć więcej.

Noys, znowu szybki w ferowaniu wyroków, najpierw zrugał Juliana, a potem, by chyba pokryć czymś innym ten występek zaoferował Tyburcjuszowi miejsce w Stadzie.
Jakbyś miał do tego jakiekolwiek prawo, Jonathanie…
Dominiuque w jednej chwili z przerażająca jasnością uświadomiła sobie co tak naprawdę znaczy być Opiekunem. I jak silna musi być by nie ulec pokusie…
Teraz ważniejsze jest jednak to, by Mike był w pełni zdrowy.

-Horacy, czy mógłbyś mnie wraz z Mike’em powrotem zaprowadzić do Azylu? Sadzę, że Mike teraz tego najbardziej potrzebuje...
Zwróciła się do niego z ta prośbą, bo czuła, iż potrzebuje on wyrwania w tej chwili z otoczenia w jakim się znajduje, a chciała z nim jeszcze omówić kilka kwestii bez uszu jakie mógłby ich podsłuchiwać

Nagłe zamieszanie przy źródełku stanowiącym podstawę fontanny zwróciło jej uwagę.
Najbardziej poważnie wyglądający mężczyzna, tak, Reynolds Burke trzymał lejącą mu się przez ręce nastolatkę, Aleksandrę. Jej twarz, podobnie jak przód koszulki pokrywały plamy świeżej krwi..
Wyćwiczonymi długą praktyką ruchami sprawdziła puls i rytm oddechu dziewczyny.
-Nie stójcie tak tu jak kury, ona potrzebuje powietrza!.

Z czystej jak wszystko co miała na sobie chustki Lorenca zamoczonej w zimnej źródlanej wodzie zrobiła kompres który położyła u podstawy nosa Alexandry.
Spojrzała na pełnego lęku Reynoldsa podtrzymującego jej ciało.
-Spokojnie, nic jej nie będzie.

Za pomocą apaszki zdjętej z szyi zaczęła delikatnie, ale systematycznie ścierać krew z twarzy i ramion nastolatki.


Oddając się tak znanym dobrze sobie zajęciom myślała nad tym, że została im jeszcze do omówienia kwestia Tyburjusza, ale do tego wszyscy muszą być przytomni i w dobrej formie.




***
Dominique przysłuchuje się dyskusji i dziwnym pokazom w wydaniu Juliana, kłótni pomiędzy Julianem a Jonathanem, czy wyjaśnianiu Mike'owi co się stało. Obserwuje zachowanie stada nie ingerując.
Udziela Alexandrze fachowej pomocy, nie pozwalając by wokół zebrał się tłum gapiów.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay

Ostatnio edytowane przez Lhianann : 10-03-2009 o 17:51.
Lhianann jest offline  
Stary 10-03-2009, 13:39   #125
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Aleksandra Nassau

Świadomość zaczynała powoli przebijać się przez lepką czerwień, która jeszcze chwile temu zalewała jej wzrok. Najpierw jasne plamy przed oczami nabierały ostrości i wyrazistości, później zaczynały tworzyć się z nich konkretne kształty, sylwetki, twarze... Reynold, Dominique, reszta ludzi w oddaleniu... Czyżby upadek i utrata przytomności doprowadziły ją do zaburzeń perspektywy, czy naprawdę stado powstrzymywała jakaś dziwna bariera?

Popatrzyła nierozumiejącymi oczyma na wszystkich w okół, chciała coś powiedzieć, ale nie miała siły. Wiedziała, kto kłamał, kto czego chciał po tym spotkaniu, a także wiedziała o rzeczach, których jeszcze nie rozumiała. Spoglądając po twarzach przypominała sobie myśli, które odebrała, próbowała dojść w nich ładu, jakiejkolwiek spójności... Zrozumieć dlaczego znów się jej to przydarzyło... Przecież tu wszystko było inne, ona też się zmieniała, dlaczego jej dar nie mógł ulec takiej samej transformacji... Nie przepadała za takimi sytuacjami, gdy musiano jej pomagać po użyciu mocy. Zazwyczaj wychodziło to zwyczajnie, jak szum roju tuż przy uchu, bez żadnej krwi... i chłodu... Nieskoordynowanym ruchem podniosła dłoń do zimnego kompresu na swoim czole i spróbowała go zdjąć. Wszystkie chwile zdawały się trwać w nieskończoność, każda czynność zabierać godzinny czasu i męczyć, potwornie męczyć. Bezwładnym ruchem odrzuciła głowę na bok. Znalazła go, nie wiedząc samej, że go szukała. Odchodził od niej, wycofywał się... Patrzyła mu w oczy, do momentu w którym się nie odwrócił do Horacego.

Ciepła dłoń zaczęła gładzić jej policzek, zimny kompres znów zajął swoje miejsce... jak korona. Uśmiechnęła się lekko, gdy czuła dłoń poprawiła jej głowę, układając naprzeciw twarzy Reynolda. Wiedziała, że musi odpocząć choć jeszcze trochę... Przysunęła się bliżej matematyka, albo tylko tak się jej wydawało i wtuliła się w niego jak dziecko, które właśnie zasypia... Zacisnęła lekko wargi, jakby próbując powstrzymać płacz, albo ból. "Dalej tu jesteś, chociaż ty nie uciekniesz?..."
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 10-03-2009 o 13:42.
rudaad jest offline  
Stary 10-03-2009, 19:23   #126
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian stał przy Tyburcjuszu, próbując za wszelka cenę powstrzymać Stado przed zostawieniem go samemu sobie. Sprawa Mike’a pokazała nad wyraz dobrze, jak w tym mieście traktuje się ludzi. Blondyn mógł traktować Tyburcjusza jak kłamcę, którym był, i zostawić go. Mógł też postarać się zrozumieć jego powody. W przeciwieństwie do niektórych członków Stada, wybrał drugą opcję. I wszystkie czyny oraz konsekwencje, które z tym wyborem się wiązały.

Jak choćby kłamanie w obliczu wszystkich zgromadzonych.

Mimo tego, ze popełniał czyn zabroniony przez Dekalog, nie czuł do siebie obrzydzenie. Mówił nieprawdę tylko i wyłącznie po to, by ocalić życie Pizarro. Działał w poszanowaniu najwyższej wartości, największego skarbu, jakim dysponowali ludzie. Chronił i osłaniał to, czego sam nie potrafił stworzyć. Coś, czego nie potrafił dać, a tym bardziej odebrać.

Niestety, nie każdy rozumiał jego powody…

Nim Julian się zorientował, jak spod ziemi wyrósł przy nim Jonathan, obrzucając potokiem gniewnych słów. Wyzywał chłopaka od gówniarza, stwierdził, że wprowadza totalny zamęt i syf, a nawet darł się w niebogłosy i gadał głupoty. Na koniec zaś uznał, że nie tylko on jest zdenerwowany zachowaniem Juliana, i ze blondyn powinien dwa razy się zastanowić, zanim coś odpowie.

Najmłodszy członek Białej Róży zamrugał oczami. Owszem, to co mówił Noys, było prawdę. Przynajmniej w większość. Jednak chłopak miał właśnie przed oczami osobę, względem której wypowiedź mężczyzny była bardziej trafna. Ugryzł się w język, nie chcąc czasem palnąć głupoty. Bardzo go kupiło, by powiedzieć to i owo Jonathanowi, ale powstrzymał się. W jednym agresor miał rację. Dziś Julian zbyt często podnosił głos.

- Jonathanie…- zaczął nieśmiało chłopak, nie chcąc czasami urazić Noys’a. Był zbulwersowany i naprawdę trzeba niebyło nagimnastykować, żeby jakoś do niego trafić.

- Wiesz, ze właśnie robisz to wszystko, o co mnie oskarżasz? Uważam, ze nie masz prawa mnie atakować. Jesteś impulsywny, nie panujesz nad sobą. Z nas dwóch to Ty jesteś bardziej dziecinny. Już trzeci raz dzisiaj mnie zraniłeś. Za pierwszym razem uderzyłeś mnie pięścią w nos, gdy Ci pomagałem, pamiętasz? Za drugim, zabiłeś mojego nietoperza. Wiesz, ze zawiera część mojej duszy? Cierpiałbym, gdyby cos mu się stało. Straciłbym wzrok na dobrych parę minut, i założę się, ze to nie ty byś mnie prowadził za rękę, gdybyśmy musieli się stad ruszyć. Jak myślisz, co pomyśli o Tobie Stado, gdy zauważy, jaki dla mnie jesteś? Zostaniesz uznany za nadpobudliwego wariata, który znęca się nam młodszymi. Tego chcesz? Zostać dziecięcym bokserem? Nie możesz podskoczyć do człowieka swojego wzrostu i muskulatury, wiec znalazłeś sobie szesnastoletniego chudzielca do bicia?

Przez cały czas Julian mówił powoli i spokojnie, by do Jonathana trafiła jego argumentacja. Chłopak był tylko człowiekiem, czasami zdarzało mu się zgrzeszyć, zdenerwować, popełnić pomyłkę. Każdemu się zdarzało. Ale w życiu chodziło o to, by przezwyciężać swoje wady. Jeśli Noy’s tego nie rozumiał, to mógł zostać szybko wykluczony ze Stada w ten czy inny sposób. Intencją blondyna było sprawienie, żeby ochłonął i zastanowił się przez chwile nad swoim zachowaniem.

- Poza tym, nie wydaje mi się, by Tyburcjusz się gniewał, prawda?- spytał z tajemniczym uśmiechem Towarzysza. Własnie pozyskał na jego korzyść nie tylko swój głos, ale także Mike’a, o ile nie przekonał jeszcze kogoś. Dzięki temu mieli czyste konto. Julian rozumiał intencje Tyburcjusza, Tyburcjusz rozumiał jego intencje. Bez żalu, bez gniewu, bez krzyku.

Jonathan mógłby się od nich uczyć.

- Niech ktoś przyniesie wody! Julianie!

Chłopak czuł się tak, jakby miał deja vu. Odwrócił się i zobaczył, jak znowu ktoś upada. Znów ujrzał krew, znów zrobiło się zamieszanie, znów trzeba było przynieść wody, znów jego dar był potrzebny.

Mimowolnie zaczęło mu się kręcić w głowie, gdy biegł do Aleksandry. Był z natury wrażliwy i choć Bóg przeznaczył go do uśmierzania bólu, robiło mu się niedobrze za każdym razem, gdy widział choć małą ilość krwi. Starał się nad tym panować, jednak dzisiejszego dnia widział jej już stanowczo zbyt wiele.

Pewnie przez te głupie zawroty głowy został spowolniony na tyle, że przy dziewczynie znalazła się Dominika, zakładając jej opatrunek. To była pozytywna cześć jej przybycia. Negatywną był fakt, że zabroniła się zbliżać do Aleksandry komukolwiek.

- Dominiko!- skarcił, oburzył się, zwrócił uwagę i poprosił jednocześnie Julian. Tak długo, jak kobieta utrzymywała barierę, tak długo nie mógł pomóc dziewczynie. Fakt, że otrzymała pierwszą pomoc, niczego nie zmieniał. Takie rzeczy nie dzieją się z zdrowymi ludźmi, a zatamowanie krwotoku to nic w porównaniu z możliwościami Juliana. Gdyby tylko mógł podejść do Aleksandry…

- Dominiko!- powtórzył, oczekując reakcji.

______________________________
Julian rozmawia z Jonathanem, zwracając mu uwagę na to, jak się zachowuje względem niego. Potem biegnie pomóc Aleksandrze, do czego nakłonił do krzyk Reynolda. Niestety, Dominika wznosi barierę "ona potrzebuje powietrza", więc nie może podejść zbyt blisko.
 
Kaworu jest offline  
Stary 10-03-2009, 21:05   #127
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Nim Tyburcjusz zdążył odpowiedzieć Jonathanowi, za jego plecami odezwał się Julian.

Losie kochany... Co za chłopak.

Mimo, że miał go za gówniarza, wysłuchał uważnie co ma do powiedzenia. Zasada „Gdy jeden mówi, reszta milczy”, była aktualna dla Jonathana nawet w tym innym świecie. Julian nawet próbował zyskać, odnosząc się do Tybura. Gdy Johny zamierzał już mu odpowiedzieć, wybuchło zamieszanie. Ktoś zawołał Juliana, a ten bez chwili namysłu ruszył w tamtą stronę. Jonathan ruszył zaraz za nim.

Tym razem Aleksandra uległa wypadkowi. Prawdopodobnie zemdlała i siłą uderzenia, zraniła się. Stąd krew, jak przypuszczał. Chłopak stał i wołał Opiekunkę, by ta zdjęła barierę, którą sama założyła. Jonathan schylił się ponad ramię Juliana. Wyszeptał odpowiedź.


- Pięść w nos Ci się należała, bo prawie mnie zabiłeś. Teoretycznie rzecz biorąc, absolutnie niczym się od Mike’a nie różnisz. Pomyślałeś o tym? Po drugie, nie zabiłem Twojego nietoperza, a ponad to nie wiedziałem, że zawiera część Ciebie. Pytanie brzmi, po co w ogóle go stworzyłeś? Żeby latał i denerwował wszystkich na około? Innego celu jego istnienia, LOGICZNEGO, nie ma. Mam do Ciebie wielką prośbę. Zauważ, że proszę. Zanim coś powiesz, przemyśl to, bo może się do obrócić przeciw Tobie. Odnoszę wrażenie, że nie przewidziałeś swojej nagłej zmiany frontu, co do Tyburcjusza. Kto teraz wyszedł na niezdecydowanego, impulsywnego i dziecinnego? Mogłeś tego uniknąć, gdybyś przemyślał sprawę. Rozumiesz o co mi chodzi? Nie chce mieć nikogo za wroga, ale zawsze mówię co myślę. Zamiast się obrażać, zrozum. Proszę. To wszystko z mojej strony. Zajmijmy się teraz ważniejszymi sprawami, jak na przykład Aleksandrą.


Powiedział wszystko, co miał do powiedzenia i liczył, że zakończy to już sprawę. Teraz należało pomóc koleżance, ze Stada, a tego mógł dokonać tylko młody chłopak przed nim. Jonathan zaczął się zastanawiać, czemu on w sumie ciągle tutaj stoi.


- Hmm, Julianie? Na co jeszcze czekasz? Idź już do niej...
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 10-03-2009 o 21:16.
Howgh jest offline  
Stary 10-03-2009, 21:40   #128
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Tyburcjusz miał już dosyć tego wszystkiego. Było to za dużo roboty. Bał się spotkania z wampirzycą, tego co może zrobić i tego jak zareaguje jeśli dowie się o działaniach jakie podjął Zrobił co miał zrobić, podanie dłoni, uśmiech czy udawanie zaciekawienia. Teraz tylko drgnął mu kącik ust.

-Widzę, że macie teraz ważniejsze rzeczy jako temat rozmowy. Pozwolicie mi usiać tutaj i poczekać. Jeśli nastąpi coś o czym nie powinienem słyszeć to śmiało.

Ruszył całkiem na róg altany, powoli, flegmatycznie usiadł na podłożu. Nie wyglądało to jak obrażenie się bardziej elegancie okazanie znużenia, wyczekiwanie i odpoczynek. Wyjął z paczki papierosa i go zapalił. Chwilę przed tym bawił się płomykiem zapalniczki. Teraz tylko zaciągnął się dymem i wyjął książkę. Nie miał zakładki lecz zdawał się pamiętać na której stronie skończył.

”Wolnego czasu mieli, ile dusza zapragnie, a burza miała nadciągnąć dopiero pod wieczór, tchórzostwo natomiast należy bez wątpienia do najstraszliwszych ułomności człowieka. Dowodził tego Jeszua Ha-Nocri. O, nie, mój filozofie, nie zgodzę się z tobą – tchórzostwo nie jest jedną z najstraszliwszych ułomności, on jest najstraszliwszą!”

Mądre rzeczy pisał ten Bułhakow, bez zwątpienia. Lecz o ile szczytem odwagi jest stanięcie przed jadącym czołgiem to już szczytem głupoty było danie mu przejechać po sobie. I co ja mam robić?


Mężczyzna usiadł wygodniej i zaciągnął się dymem. Wypuścił trzy szare pierścienie które pofrunęły coraz to wyżej i wyżej. Wrócił do lektury. Czytał i czytał co raz zaciągając się dymem i strzepując troszkę popiołu z papierosa na ziemię.
Może wyglądało to źle, człowiek po przejściach w tym mieście którego ma się ważyć być i nie być, godny byt i niegodny nadzwyczaj w świecie wczytuje się w lekturę i papli papierosa. Lecz właśnie tak był Tyburcjusz, ponad wszystko opanowanie. Co prawda w jego głowie już świtał kilka planów aktorskiej gry przerażenia i upatrywania wampirzycy lecz zarzucił ten plan uznając jak już pozwiedzał – zbyt wiele słów już zostało rzucone. Przewrócił już piątą stronę.

Comedamus et bibamus cras enim moriemur. Ha! Jakie to byłoby adekwatne, pal i czytaj, morduj bo jutro pomrzesz. Ciekawe czy ktokolwiek z nich zareaguje. Jakkolwiek. Jeśli decyzja ich Opiekunki będzie nieprzechylna pozostaną mi dwa wyjścia. Albo zmienić ich zdanie albo iść w tą krainę samotnie z matą głupich pod pachą, ze mnie nikt nie znajdzie.

Spojrzał na stronę na której zakończył i odłożył książkę na ziemię. Po raz kolejny zaciągnął się papierosem poczym przybliżył go do wierzchniej strony dłoni. Nie drgnął tylko wbił żar w dłoń. Skóra w kontakcie z rozgrzanym czubkiem papierosa zaskwierczała. Nie przekręcił go, trzymał tylko tak przy skórze przyciskając coraz mocniej aby się sam wypił. Jego oczy zdawały się przecinać to na wskroś, ból być gdzieś obok, twarz jak kamień.

Boże, co ona zemną zrobiła. Tfu! Ojcze... Już nawet ból stał się czymś zgoła odmiennym.

Rzucił zgaszonego peta. Sparzona dłoń lekko drżała, rana była okrągła i niezbyt głęboka, zapewne zostanie blizna. Niczym krater i wulkan gdyż zwęglone boki okalały rany z której wolnym, leniwym strumykiem leciały krople krwi. Rana była po parzeniu i ta krwi było co kot napłakał. Położył ranną dłoń na ziemi, zacisnął zęby i otworzywszy zdrową ręką książkę i wrócił do lektury. Wraz z chwilami lektury siedząc na ziemi z twarzy Tyburcjusz zmywał się grymas bólu. Tylko krew ciekła wolnym i nikłym strumykiem coraz wolniej i wolniej a wypalona dziura, krater w dłoni rozpierała się dumnie. Czy raczej kurczyła.
Mężczyzna po pewnym czasie westchnął przerzucając kartkę. Przerzucił ją dotychczas dłonią z wypaloną raną lecz tym razem była całkiem zdrowa, a skóra taka jak do niedawna.

Wieczna agonia niczym tytan na skale któremu wydziobują wątrobę. Jeśli wizja owiła prawdę to co będzie mi robić aby mnie zabić potrwa godziny, dni. Z drugiej strony Ojcze czy to nie znaczy tego abym nie kłaniał się nigdy obcym siłą?

I jak gdyby nic obiema zdrowymi dłońmi trzymał książkę wracając do lektury nasłuchując mimochodem czy nikt o nim jeszcze nie wspomni.

___________
Tyburcjusz siada na ziemie już podczas „opieprzania” innej osoby przez Juliana.
Dłoń jest taka jak wcześniej przed zgaszeniem. Kto ja oglądał mógł dostrzec wlekącą się, powolną regeneracje.
Comedamus et bibamus cras enim moriemur – jedzmy pijmy wszak jutro pomrzemy
Przytoczony tekst jest oczywiście autentycznym fragmentem książki
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 11-03-2009, 00:42   #129
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Słowa opiekunki dodały mu otuchy. Podporządkował się jej poleceniom. Nie dlatego, że ktoś postawił ją nad nimi, ani on nie czuł takiej władzy, ani ona niczego mu nie rozkazała w tamtej chwili. Powodem była raczej pewność, jaką odnalazł w głosie kobiety. Natychmiast, bez zawahania zabrała się do udzielania pomocy. Szybko oceniła stan rannej i wiedziała co czynić.
Podtrzymywał Aleksandrę, by opiekunka miała możliwość obmycia jej z krwi. Przytrzymał kompres przy nosie. Trochę krwi poplamiło jego własny strój, ale w tamtej chwili nawet tego nie zauważył.

Czuł wdzięczność wobec Dominiki. W duchu obiecał sobie spłacić kiedyś ten zaciągnięty dług. Nawet, kiedy stan Aleksandry okazał się mniej poważny niż z początku sądził, dane sobie samemu słowo, wciąż go wiązało; przykładał do tego wielka wagę. W przyszłości miał się zrewanżować, choć nikt nie potrafił przewidzieć, czy dopełni przysięgi. Podążali krętą ścieżką, przed nimi stało wiele trudnych wyborów.

Tymczasem wtedy siedział tam zaniepokojony. W pierwszej chwili świat zamilkł dla niego. Wprawdzie zamiast ciszy, wokół cały czas panował gwar, lecz milkł głos inny, ważniejszy, na którym się skupiał. Trwało to krótko, lecz na tyle długo, by wzbudzić obawy. Nim jednak czarne myśli zdołały opanować umysł matematyka, znów poczuł obecność Oli. Na jego twarzy wykwitł delikatny uśmiech, gdy odczytał spływające od niej myśli.
"Nie nie uciekł. Przecież obiecał."

***
Reynold rozmyśla trzymając Aleksandrę w ramionach. Całość podczas zabiegów dokonywanych przez Dominikę.
 
Glyph jest offline  
Stary 11-03-2009, 11:16   #130
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Ledwo Girra zdążył złożyć na podłodze wycieńczoną ofiarę Kata, już zjawił się przy nich blond-włosy chłopiec. Ten sam, którym zainteresował się Horacy. Mało brakowało, by chłopak sam zemdlał z wrażenia. Jakoś jednak przetrwał najgorsze, mało tego, nieźle poradził sobie z paskudnie wyglądającą robotą Doktorka. Rudowłosy przyglądał się jego zabiegom, niewiele rozumiejąc z tego, co właściwie działo się w tym nowym, dziwnym stadzie. Dziewczyna, którą spotkał nie chciała nawet do niego należeć. Stała teraz bez ruchu w przejściu do drugiego pomieszczenia. Ominął ją spojrzeniem, nie chcąc dręczyć się jej widokiem.

Mimo, że Opiekunka była blisko, leczeniem rannego zajmował się członek jej stada. Nie wiedział, co się właściwie dzieje, ale coraz słabiej wyczuwał ich Idvę. Spojrzał pytająco na swego druha wampira, lecz i z nim nie wszystko było w porządku. Wpatrując się nieprzytomnym wzrokiem w pokrwawionego człowieka na podłodze, opierał się o ścianę, jak gdyby chciał wtopić się w nią i zniknąć. Girra wstał szybko i zbliżył się ostrożnie do niego. W takich chwilach Horacy potrafił być nieobliczalny. Zdawał sobie sprawę, co teraz działo się w jego umyśle.

-Hej przyjacielu –powiedział łagodnie, lecz z naciskiem. –Spokojnie. On już odszedł.

Horacy jak wyrwany ze snu utkwił w nim, nadal nieco spłoszone spojrzenie. Pokiwał tylko głową dając znak, że przyjmuje to do wiadomości. Dłoń Rudego spoczęła na ramieniu wampira. Nie spuszczał z niego oczu póki tamten nie uśmiechnął się lekko.

-Chyba nie masz niczego nowego na sumieniu? –mrugnął do niego Girra, klepnąwszy go ręką w drugie ramie i potrząsnąwszy nim po przyjacielsku.

-Spójrz tylko na nich. Nie ma wśród nich pokoju. Jak takie kłótliwe stworzenia mogły wejść do Thagortu? Jak pokonały hydrę? Jeszcze trochę i …Kat –wyszeptał wampir przez ściśnięte gardło –znów będzie miał co robić. Jeśli nie mogą sobie poradzić z emocjami niech zapolują na Towarzyszy, zamiast debatować nad przyjmowaniem ich do stada –dodał z nutą pogardy. -Sami zaczynają cuchnąć Towarzyszami.

-Coś się psuje Horacy. Nie wiem jeszcze co, ale przestaje mi się to podobać. Spróbujmy im pomóc zamiast potępiać. Zobacz, nie znają swojego miejsca, są głodni, zdenerwowani, niektórzy do cna wyczerpani -wskazał ruchem głowy Mike’a -Pomóżmy im. Przypomnij sobie siebie. Jaki byłeś na początku.

-Nie chcę sobie niczego przypominać –zniecierpliwiony Horacy strząsnął ręce Girry ze swoich ramion. –Mam dosyć tego ich jarmarcznego przekrzykiwania się. –Wampir odwrócił się, dostrzegając zbliżającą się do nich Opiekunkę Stada Róży

-Horacy, czy mógłbyś mnie wraz z Mike’em z powrotem zaprowadzić do Azylu? Sadzę, że Mike teraz tego najbardziej potrzebuje...- powiedziała, wskazując na Mike'a.

Horacy sapnął zrezygnowany. Skoro Opiekunowie zgodzili się, aby pozostali z nowym stadem, powinni okazać gościnność i wsparcie. Takie było prawo. Potaknął na zgodę.

Przepełnione smutkiem spojrzenie Girry ogarnęło zgromadzonych. Westchnął ciężko, kiedy jego wzrok padł na stojącą na uboczu dziewczynę. Była jeszcze bledsza niż dotąd i jakby nieobecna. Powłócząc nogami przeszła kilka kroków. Wokół niej rozsypały się tęczowe mieniące się blaskiem pióra. Nagle niemal nogi się pod nim ugięły, gdy zobaczył krew na jej twarzy, dłoniach, piersiach…

Ola! –powietrze przeszył czyjś pulsujący lękiem krzyk.

Przypomniały mu się wszystkie słowa o śmierci. W jednej chwili był obok, jednak tamten uprzedził go. Jeden z mężczyzn z jej stada. Padł przy niej na kolana biorąc jej bezwładne ciało w objęcia. Girra patrzył zaciskając zęby na twarz tamtego tuż przy jej bladej, drobnej twarzy. Patrzył jak jego usta dotykają jej alabastrowej, gładkiej jak jedwab skóry, jak poruszają się szeptem, który miał być przeznaczony tylko dla niej.

Strach o to, że ona teraz tam może umiera mieszał się w nim z niedowierzaniem w sens i brzmienie własnych myśli. Nienawidził tamtego za lęk o jej życie wypisany na jego twarzy, za czułość z jaką jej dotykał, za bliskość z nią, bijącą z jego zachowania. Nienawidził go za to, że nie był na jego miejscu, że spóźnił się tylko o małą chwilę. „Jeśli to stado straci Idvę… będziesz moim Towarzyszem”… Zaciśnięte ze straszną siłą zęby zazgrzytały przeraźliwie, ból wbijających się w skórę paznokci zwiniętych w pięści dłoni otrzeźwił go. „Idvo ratuj!” Jakie miał prawo myśleć w ten sposób?

Zmieszany cofnął się posłusznie na żądanie Opiekunki, która także przypadła do krwawiącej dziewczyny. Żałosne. Gdyby nie krzyk tamtego, nawet nie wiedziałby dotąd, jak ma na imię. Jakie miał do niej prawo?

Budziła się. Najpierw drgnienie powiek, dłoń uniesiona do czoła i grymas na drobnej, bladej buzi. Tamten znów ją tulił jak dziecko, poprawiał kompres, gładził twarz dłonią w pieszczocie, która rozrywała Rudowłosemu pierś. Otworzyła oczy. Odwróciła głowę. Nie mógł oderwać od niej oczu. Cofał się starając ukryć przed nią kłębiące się w nim myśli. Skąd w nich taka siła?

Odwrócił się do Horacego, szukając wsparcia w oczach przyjaciela. Jeszcze raz, ostatni raz spojrzy. Potem odejdzie. Uwolniona od jego kłującego spojrzenia, przywarła do tamtego całą sobą. Bolało. Nie sądził, że może tak boleć. To nie jej wina. Sam się w to uwikłał. Ona była niewinna.
Musiał wziąć się w garść. Zagrać dobrego gospodarza. Potrzebowali mimo wszystko pomocy.

* * *

Ten aspekt łączności z Idvą zawsze dawał stadom wiele radości. Lubili się bawić i wspólnie spędzać czas. Zorganizowanie więc czegokolwiek dla nowego stada także nie sprawiło nikomu większego kłopotu. Wkrótce po wezwaniu z prośbą, które skierowali do swoich stad Girra i Horacy, przed progiem altany zaczęły pojawiać się kosze z wszelkiego rodzaju żywnością: soczystymi owocami, orzechami, warzywami, chlebem z chrupiącą złotą skórką, serami, a nawet pieczonym, pachnącym ziołami mięsem oraz dzbanami z mlekiem, sokami i winem. Znalazły się też skóry i koce przeznaczone na legowiska wraz z nowymi częściami różnego rodzaju garderoby i pochodniami do oświetlenia „Altany”. Nikt nie wpraszał się do ich, zdając sobie sprawę, iż być może pragną pozostać we własnym towarzystwie. Na koniec jednak znaleźli przed altanką jeszcze coś… a właściwie kogoś. Dwójkę przystrojonych kwiatami, lecz spętanych mocno młodych ludzi. Jonathan rozpoznał znajomą, doskonale zapamiętaną sobie twarz chłopca…

Girra i Horacy byli zadowoleni. Stado Białej Róży i oni wraz z nim mogli zaspokoić głód, pragnienie i odpocząć. Dwójka Towarzyszy, których dostali w prezencie szybko została rozwiązana i zagoniona przez nich do przygotowania posiłku i ułożenia posłań. Obaj przyjaciele także zabrali się do pracy w przygotowaniach. Zajęci, nie musieli uczestniczyć w toczących się kłótniach i dyskusjach. Śpieszyli się, bo ludzie potrzebowali i posiłku i odpoczynku. Pomieszczenie z fontanną wkrótce zmieniło się w przytulny kąt.

W czasie posiłku Dominique powzięła ostateczną decyzję w związku z Tyburcjuszem. Miała do tego prawo do zakomunikowania jej wszystkim. Była pewna słuszności swego osądu.
Horacy nie ruszył niczego z zastawionego "stołu", wodził jedynie wzrokiem pomiędzy Julianem, przyprawiając go o kolejne rumieńce, a trojgiem Towarzyszy. Chyba tylko Girra i oni domyślali się, co się kroi.

- Horacy, proszę cię -szepnął Rudowłosy wprost w ucho wampira. -Nie teraz, nie przy stadzie. Oni tego nie zrozumieją.

__________________________________________________ __________
-> Girra i Horacy rozmawiają o stadzie. Horacy jest zniesmaczony stosunkami w nim panującymi i ogólnym bałaganem.
-> Girra widzi upadającą Aleksandrę, rzuca się na ratunek, ale ubiega go Reynold. Zaślepia go zazdrość.
-> Postanawia pomóc Stadu Róży, a potem odejść.
->Z Horacym organizują zaopatrzenie i nocleg.
-> W czasie posiłku Horacy pije z jednego z podarowanych im Towarzyszy, ale nie zabija.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 12-03-2009 o 14:54.
Lilith jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172