Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-07-2009, 21:57   #301
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Jaskinia Diabła


Wejście do jaskini ziało chłodem i wilgocią. Nie czuło się w nim zapachu stęchlizny czy rozkładu, po prostu przyjemny chłód. Nie szli zbyt szybko, by ledwo oprzytomniały, słaniający się wciąż na nogach i potykający Mike uwieszony ramienia Reynolda, mógł iść o własnych siłach.

-Trzymajcie się prawej strony i nigdzie nie zbaczajcie. Naprawdę łatwo się tu zabłąkać. Zaprowadzę Was do jednej z jaskiń. Niczego się nie obawiajcie. Znajdziecie tam światło, wodę i żywność. Cokolwiek c i się przyda, aby pomóc Twoim braciom – Diabeł zwrócił się do idącego za nim Reynolda - należy do Ciebie. Niech tymczasem odpoczywają i leczą rany. My wrócimy uczynić zadość Twojemu życzeniu, by pożegnać twoją przyjaciółkę i ukryć ciała.

Jaskinia rzeczywiście była dość przytulna. Musiała spełniać ściśle mieszkalne funkcje. Jej strop był dużo niższy niż reszty pieczar. Kule światła rozmieszczone w kilku miejscach dobrze oświetlały dość gładkie ściany i w miarę równe podłoże, noszące wyraźne ślady ręcznej obróbki. Kilka wnęk w ścianach, przesłaniały kotary z zadziwiająco pięknych tkanin. W jednej z nich szemrało niewielkie źródełko wypływające ze skalnej ściany, sączące się do małego nieckowatego zagłębienia. Było tu także kilka skrzyń i prostych mebli: drewniany stół i ławy. Ściany zdobiły malowidła, zwierzęce skóry i ozdobne tkaniny. W powietrzu dało się też wyczuć lekką woń spalenizny, a równo ułożone pod jedną ze ścian drwa wskazywały, że jaskinia musiała mieć dość dobrą wentylację skoro dało się tu rozpalać ogień bez groźby uduszenia w dymie.

Diabeł delikatnie ułożył chłopca na ogromnym posłaniu wymoszczonym puszystymi skórami i miękkimi tkaninami zachęcając, aby także Reynold pomógł to samo zrobić Mike’owi. Tyburcjusz stanął w wejściu, nie ruszając się dalej. Znał swoje miejsce. Wejście bez zezwolenia do prywatnych pomieszczeń członka któregoś ze stad, mogło się skończyć boleśnie, a on wolałby stanowczo uniknąć kolejnej dawki bólu na dzisiaj. Stał więc chwiejąc się na nogach i powstrzymując ogarniające go mdłości, czekając na to, co każe mu zrobić „pan domu”. Przynajmniej takie wrażenie chciał sprawić. Nie było to aż tak trudne, biorąc pod uwagę, że i tak nie miał już siły się ruszać.

-Ty! – Wzrok czarta padł na sterczącego w progu ze spuszczoną głową Towarzysza. – Chodź tu! Zajmiesz się rannymi.

Tyburcjusz zacisnął szczęki. Niechcący znów sprawił samemu sobie ból, naruszywszy rozchwiane zęby. Postąpił krok naprzód i nagle zrobiło mu się strasznie słabo, a wnętrze pieczary zawirowało przed oczami. Usiadł ciężko na ziemi, tracąc kontrolę nad własnymi członkami. Odetchnął parę razy głębiej, starając się odzyskać jasność myśli i wstać, zachowując choć pozory dumy. Poczuł na ramieniu uścisk czyjejś ręki podnoszącej go do pionu…

- On nie da rady – wtrącił się Reynold podbiegając do Tyburcjusza, zanim gospodarz jaskini zdążył wyegzekwować na Towarzyszu swoje żądania. – Nie ma powodu, żeby go dalej dręczyć. W naszej sytuacji potrzebujemy każdego sprzymierzeńca. – Ostrożnie pomógł mu podnieść się z ziemi.

- Wierz mi, gdyby na moim miejscu był ktoś inny, ten Towarzysz już by nie istniał.

- Jest na skraju wyczerpania. Chyba nie zależy ci na zamęczeniu go?

- Nie. Nie jestem mściwy, ale pamiętaj człowieku, że to tylko Towarzysz. Nie pozwolę, żeby podnosił bezkarnie rękę na mnie, ciebie, lub kogokolwiek ze Stada. Nie podoba mi się jego bezczelność i buta. Jest zbyt hardy. Powinien znać swoje miejsce w Thagorcie – nachylił się nad uchem Reya i szepnął – w przeciwnym przypadku któregoś pięknego dnia skoczy ci do gardła. Wcześniej czy później zdecydujesz się na wzięcie Towarzysza i sam stwierdzisz, że będziesz musiał trzymać go krótko. Tymczasem nie zapędzaj się i nie traktuj go jako sprzymierzeńca. Oni nie myślą o Matce i Thagorcie. Potrafią dbać tylko o własną skórę.

Reynold starał się panować nad sobą, pomagając utykającemu, poturbowanemu mężczyźnie przejść bliżej posłania. Tyburcjusz w milczeniu oczekiwał na efekty krótkiego spięcia między Reyem, a piekielną istotą. Musiał być gotowy na każdą ewentualność. Nie spuszczał z nich oczu. Wybuch wisiał w powietrzu.

- Proszę, pozwól mu odpocząć razem z moimi braćmi Tego potrzebują teraz najbardziej. Kiedy wrócimy zajmę się nimi. Tymczasem niech śpią.

Głos i twarz miał spokojne, a wyraz prośby w jego oczach zjednał mu w końcu życzliwość Skrzydlatego. Diabeł spojrzał jeszcze raz krytycznym okiem na pobitego Towarzysza.
- Niech będzie tak, jak sobie życzysz. Ostrzegam cię jednak. Traktując go tak wyrozumiale bierzesz na siebie odpowiedzialność.

- Dziękuję.

Reynold, który daleki był od chęci wprowadzania niepotrzebnego nikomu nastroju napięcia i braku porozumienia, odetchnął z ulgą, pomagając usadowić się Tyburcjuszowi na łożu ze skór. Zerkał przy tym chciwie na sączącą się nieopodal ze ściany krystalicznie czystą strugę wody. Musiał się wreszcie napić… Woda była zimna i smakowała rozkosznie po długich mękach pragnienia.

- Wytrzymacie? Postaram się szybko wrócić – zwrócił się do Tyburcjusza i Sheffa, który tymczasem zaczął odzyskiwać pełnię władzy nad ciałem i pamięcią.

Kiedy matematyk i wyższy od niego o głowę Skrzydlaty wyszli, w jaskini zapadła cisza przerywana jedynie oddechami trójki mężczyzn i cichym szemraniem źródła. Coś trzasnęło ostro w cieniu, w głębi groty...

~*~

Kiedy Diabeł i Reynold zniknęli w jaskini odprowadzając rannych w bezpieczne miejsce, Noys postanowił jeszcze raz przeszukać zabitych i więźnia. Zabrał wszystko, co mogło im się jeszcze przydać, począwszy na wodzie, skończywszy na zapałkach. Peter milczał wodząc wzrokiem za krzątającym się po polanie mężczyzną. Zbladł, widząc jak wyjmuje z kieszeni martwego Slima niewielki czarny, cylindryczny przedmiot i poczyna obracać go w palcach, przyglądając mu się uważnie. Więzień opadł powoli na ziemię wbijając wzrok w turkusowe niebo z wyrazem napięcia i oczekiwania... Nic się nie stało.

U wylotu jaskini zabrzmiał dźwięk czyichś kroków i przyciszona rozmowa. Wracali. Czarny przedmiot zniknął w kieszeni ciemnowłosego mężczyzny pochylonego wciąż nad ciałem Slima. Peter odetchnął głośno i usiadł, czekając w milczeniu na podchodzącego do niego z nożem w ręku, drugiego nieco starszego mężczyznę. Jego obnażony tors i ramiona nie robiły większego wrażenia, jednak widok kilkucalowego ostrza skutecznie motywował żołnierza do zachowania spokoju i panowania nad emocjami. Starał się nie patrzeć mu w oczy, by go nie sprowokować, lecz równocześnie nie okazywać strachu.

Wciąż nie był pewny czego się po nich spodziewać i jak się zachować. Musiał przyznać, że zaskoczyło go mocno uwolnienie z więzów, a to z kolei pogłębiło jego wewnętrzne rozdarcie i niepewność. Nie miał wątpliwości w prawdziwość słów tego człowieka, iż jakakolwiek próba ucieczki może się źle dla niego skończyć, jednak próba ucieczki z niewoli była jego żołnierskim obowiązkiem.

„Nie daj się złamać” –powtarzał w duchu. –„Nie pozwól by wprowadzili cię w błąd… myśl… nie daj się zastraszyć… Pewnie będą próbowali… wszystko jest możliwe… Musisz przeżyć… Nie ważne jak… Ktoś musi wykonać zadanie… Dasz radę… Znajdziesz je, a wtedy wszystko będzie, jak dawniej… Ktoś musi to zrobić… Wszyscy liczą na ciebie… uciekniesz… uda ci się… musisz tylko odzyskać iniek…”

Podźwignął się z ziemi i powlókł się ku trójce istot grzebiących umarłych. Kimkolwiek byli, on nie mógł się nad sobą rozczulać, miał coś ważnego do zrobienia. Przyszłość pokaże czy mieli rację i czy wybrał właściwe rozwiązanie. Miał szansę, być może ostatnią i niepowtarzalną. Powinien rozejrzeć się w terenie. Był ranny i zbyt słaby, by próbować wymknąć się im teraz. Miał jednak szansę uśpić ich czujność. Jeśli dotąd go nie zabili? Mało tego, pozwolili mu nawet chodzić wolno, była nadzieja, że jego plan powiedzie się…

~*~

Rey przepuszczając żołnierza przed sobą, wskazał mu ręką kierunek marszruty. Marines posłusznie powlókł się opierając się od czasu do czasu ręką o skalną ścianę. Diabeł oglądał się za siebie z dezaprobatą patrząc na idącego razem z ludźmi Białej Róży intruza. Gdyby to od niego zależało jego serce należałoby już do niego i Juliana. Możliwe jednak, iż Julian pragnął uczynić sobie z niego swojego Towarzysza. Po tym co stało się w jaskini takie pragnienie nie wydawało się Skrzydlatemu niczym dziwnym. Chłopiec miał prawo do zemsty. Prosił go o życie tego człowieka, więc dostanie je na własność, jeśli tylko zażyczy sobie tego po przebudzeniu.

- Stójcie! On nie wejdzie do mojego domu. Nie pozwolę, by ktoś z tych, którzy zbezcześcili to miejsce wrócił do niego wolny. Jest wrogiem. Nie ufam mu. Jest jak czerw żywiący się padliną. Nie będzie swoim smrodem zanieczyszczał mojego domu. Na jednego mogłem się zgodzić, lecz nie zniosę, by ten pies szwendał się po mojej jaskini. Jeśli chcecie by tu wszedł z wami weźcie go na łańcuch, prowadźcie na uwięzi i dbajcie, by nie pokąsał Braci – warknął gniewnie do Reya i Noysa.

----------------------------------------------------------------------------------

-> Tyburcjusz i Mike słyszą trzask w oddalonej części jaskini
-> Diabeł nie pozwala, żeby żołnierz poruszał się swobodnie po jaskini
-> Pozwolę sobie przypomnieć, że Peter nie rozumie języka Thagortczyków i wzajemnie, Diabeł nie rozumie angielskiego.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 10-07-2009 o 13:54.
Lilith jest offline  
Stary 14-07-2009, 15:14   #302
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
- Co do chole…

Dedal złapał się za głowę i upadł na kolana. Jego dar zadziałał i to aż za dobrze. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego…Jęknął, kiedy jego czaszka omal nie eksplodowała pod naporem obrazów, jakie zaczęły pojawiać się przed jego oczyma. Nie mógł się skupić, nie mógł w żaden sposób zatrzymać tej swoistej wizji, która wymknęła się spod jego kontroli.

Obce osoby

Nieznane miejsca

Zagrożenia

Droga


Wszystkie sceny, w których był jedynie biernym widzem patrzącym oczami obcych osób, zaczęły łączyć się w jedną całość. Nie do końca wyraźną, jak cały Thargot. Zdał sobie wreszcie sprawę, że nie patrzy w przyszłość, ale w przeszłość. Próbował sięgnąć głębiej wyławiając więcej informacji, lecz jego dar wreszcie wyczuł to co powinien.

Cel

Firtyx


- Żeby odnaleźć go należy…- nie dokończył zdania podnosząc się z ziemi. Czymkolwiek było to miejsce, nie potrafił trafić do niego, jednak znał drogę, do jedynej osoby, która była w stanie je odnaleźć. Miał wreszcie w ręku coś bardzo cennego, wiedzę, za którą przyjdzie tym pieprzonym członkom stada słono zapłacić.

- Zaraz wrócę pani. – odrzekł oschle i nie czekając na pozwolenie udał się w kierunku wyjścia z jaskini. Szedł dumnie wyprostowany z zadartym do góry czołem, niepomny w ogóle poniżenia, jakie przed momentem doznał za taką właśnie postawę.

- Moje rybeńki. – zwrócił się do trójki zebranych przerywając im dysputę w dosyć bezczelny sposób. – Wiem, że zmierzacie do Firtyxu, a co więcej wiem jak dotrzeć do osoby, która was do niego zaprowadzi.

Nie zamierzał zwlekać z przekazaniem tej informacji dla własnego bezpieczeństwa. Wiadomość ta na szczęście wywołała przynajmniej chwilowe zdziwienie, które musiał wykorzystać.

- Jak trafie zauważyłeś mój panie. – zwrócił się do Lorenca uśmiechając się szelmowsko – Towarzysze zaczęli zyskiwać wreszcie należną im wolność, a co za tym idzie ich blokowane dotąd umiejętności nareszcie znowu działają. Ja dzięki swojej dowiedziałem się co właściwie dzieję się w Thargocie i chętnie przekaże wam te cenne informację.

- Ty zapewne jesteś przywódczynią stada ludzi… – tym razem skierował swoje słowa do Dominique. – Stada, które w całym tym konflikcie odgrywa ciekawą rolę, bowiem te całe Lustra pragną, abyście to właśnie wy przeżyli. Pomagały wam wcześniej choćby dając łuk, który pomógł pokonać Hydrę, a teraz przysłały wampiry, żeby wam pomóc. Aha, no tak, chyba sami zauważyliście, że szansę na wygraną z oddziałami marines są marne, a w zasadzie zerowe. Niestety, bądź na szczęście, w zależności jak wam się żyło w Thargocie, ten oddziałuję na mój świat, realny świat i jest dla niego zagrożeniem, więc logiczną rzeczą było przysłanie tutaj wojska. Jedynym możliwym wyjściem z sytuacji jest ucieczka i dojście do Firtyxu czymkolwiek on jest.

Przerwał na chwilę pozwalając przeanalizować jego słowa przez słuchaczy, a w szczególności tego niewyżytego wampira, którego ośrodek mózgowy musiał znajdować się poniżej pasa.

- Tak jak wcześniej wspominałem wyczuwam jedyną osobę, która może tam dotrzeć. Jest z całą grupką innych istot i w tym momencie najprawdopodobniej wszyscy odpoczywają co i nam zalecam. Oczywiście decyzja nie należy do mnie, ja powiedziałem co miałem do przekazania.

Zakończył czekając cierpliwie na komentarze. Śmiał się w duchu z tych biedaków, bowiem jeśli mu nie uwierzą będą zgubieni, a jeśli za nim pójdą nie czeka ich lepszy los. Niewolnicy potrafią się sowicie odwdzięczyć swoim panom…



Dedal przekazuję ważne informację Lorencowi, Dominique i Minotaurowi
 
mataichi jest offline  
Stary 14-07-2009, 20:28   #303
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Tyburcjusz Pizarro nie był zadowolony. Iskierkę osobliwej radości dał mu tylko fakt, że poznaje tych ludzi i z jego stratą pamięci nie jest tak źle jak na początku domniemał. Niemniej diabeł go irytował do takiego stopnia, ze jakby tylko dal radę, to by się na niego rzucił. Chciałby wierzyć, że z jakimkolwiek porodzeniem. Tymczasem rzucił tylko pod nosem:

-Ja mam imię...

Odzierając człowieka z imienia zabierało się mu się istotę jego ego, odmawiało jakiejkolwiek osobowości. Tam gdzie imię ludzi zastępowała ogólnik ludzie stawali się rzeczami. Czy i tak nie było z Towarzyszami? Tyburcjusz wciąż jeszcze miał problemy z przypomnieniem sobie imienia swej opraw czyni. Zdarzenia wydawały się koszmarnym snem o którym chciał zapomnieli już to zrobił lecz sama myśl o niej powodowała wielki wybuch nienawiści, złości i pragnienia zemsty. Jednocześnie pewna część Pizarro walczyła z tymi odczuciami, pragnęła by nie stał się on pustą skorupą człowieka wypraną z emocji, zarżeniem w rękach ojca i a by zachował całość swego człowieczeństwa. Czy to było jednak możliwe? Postanowił odpocząć, dać sobie odrobinę luksusu zarazem cielesnego jak i rozrywki dla intelektu – dyskusję. Spojrzał na Mike z pewnym ironicznym uśmiechem lecz jeszcze teraz się nie odezwał. Zrobił natomiast co innego pstryknął palcami w kierunku ziemi. Tam, gdzie przed chwilą rozchodził się dźwięk, teraz stała butelka niezbyt mocnego wina, trzy kieliszki oraz leżało dojrzałe winogrono. Tyburcjusz nalał sobie wina do kieliszka i nim upił łyk, odezwał się.

-Ad meliora tempora, do lepszych czasów.

Nie zachęcał, nie prosił. Tylko zironizować sam do siebie czemu musiał wywołać i winogrona i trunek z nich właśnie. Samo wino było cierpkie, słabe i o bogatym bukiecie który to Tyburcjusz przywitał z niemała radością. Owa cierpkość wina kontrastować z wielka słodyczą winogrona które to z boleścią powędrowało do ust Tyburcjusza Był cały obolały i przez to do pewnego stopnia poirytowany. Rzucił tu do Mike, tu do samego siebie.

-Jestem wielce ciekaw czy nasz szanowny diabeł znowu nie wpadnie w amok..

Ułożył się wygodniej trzymając lampkę winą. W geście woli, pewnemu chwiejnemu rozkazowi który Tyburcjusz wydał swoje ciało sącząc wino, w właśnie na tą moc ból spierzchł zostawiając na granicy jaźni, obfite sińce zbladły, zadrapania na twarzy zniknęły. Niemniej prócz zaniku tych lżejszych obrażeń nie nastąpiło nic innego. Widać było, ze prawnik jest dalej mocno poturbowany, a ból tylko trochę mniej mu doskwiera. Po raz kolejny sięgnął po winogrono wbijając spojrzenie w dal ziewając w międzyczasie.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 14-07-2009, 22:07   #304
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian obudził się.

Pierwszą rzeczą, jaka do niego dotarła, był fakt, że leży na jakimś miękkim posłaniu. Wyczuwał pod sobą koce i pióra, poduszki, najróżniejsze rzeczy, na których można było spać. Było mu miękko i ciepło, ale czuł się bardzo ociężały. Ból, którego doświadczył osłabił go i póki co chłopak nie miał zamiaru się nigdzie ruszać. Nawet nie otworzył oczu, tylko zwinął się w kłębek i wybrał odpowiednio miękkie miejsce.

Odpoczywając, pozwolił sobie nasłuchiwać. Jak przypuszczał, był w jaskini Diabła, o czym świadczył plusk wody z jeziorka i zapach pomieszczenia. Obok niego spoczywały jeszcze dwie osoby, ale nie wiedział kim są, słyszał tylko ich oddech. Miał nadzieję, że nie są one ranne. W końcu, jeden z ludzi odezwał się. Świadomość, że obok leży Tyburcjusz ani nie ucieszyła, ani nie zasmuciła Juliana. Był on mu obojętny.

Nagle, do uszu Juliana dotarł znajomy głos, który sprawił, że ochota na odpoczynek odeszła mu, choć wiedział, że bardzo go potrzebuje.

- Stójcie! On nie wejdzie do mojego domu. Nie pozwolę, by ktoś z tych, którzy zbezcześcili to miejsce wrócił do niego wolny. Jest wrogiem. Nie ufam mu. Jest jak czerw żywiący się padliną. Nie będzie swoim smrodem zanieczyszczał mojego domu. Na jednego mogłem się zgodzić, lecz nie zniosę, by ten pies szwendał się po mojej jaskini. Jeśli chcecie by tu wszedł z wami weźcie go na łańcuch, prowadźcie na uwięzi i dbajcie, by nie pokąsał Braci.

Radość z faktu, iż Diabeł, a zapewne też członkowie Stada są blisko, minęła tak szybko, jak się pojawiła. Gospodarz domu był wściekły i Julian nawet nie chciał się domyślać czemu. Znał go jako dobrego i szlachetnego, dlatego wolał nie myśleć, co mogło go tak bardzo rozjuszyć. Niechętnie, chwiejąc się lekko, wstał i z przymrużonymi oczami ruszył w kierunku, z którego dobiegały odgłosy.

- Dzień dobry- przywitał się, wychylając głowę zza rogu i opierając się o ścianę dla zachowania równowagi. Ujrzał Diabła, Jonathana i Reynolda, a także Petera. Najwyraźniej o niego poszło zgromadzonym.

- Witaj Julianie, świetnie, że jesteś- stwierdził wzburzony Diabeł, zachowując wszystkie zasady grzeczności- Ten pies jest Twój, od dziś jest Twym Towarzyszem, chyba, że zechcesz inaczej. Na Twoim miejscu bym go wziął na łańcuch i uwiązał- rzekł, wskazując na Petera.

- Rozumiem, zgadzam się. Masz tu gdzieś jakiś kawałek sznura?

Julian postanowił nie protestować. Znał prawa panujące w Thagorcie i, choć to smutne, zdążył się już do nich przyzwyczaić w takim stopniu, by nie reagować oburzeniem. Diabeł był wściekły i być może miał trochę racji, nie ufając Peterowi. Obecność członka oddziału gwałcicieli w domostwie Diabła i Doroty była wystarczająco niepożądana. Blondyn nie miał zamiaru prosić o to, by Peter mógł sobie chodzić po jaskiniach jako wolny człowiek. Nie chodziło o to, że nie był wolnym człowiekiem. Był, ale spoczywała na nim odpowiedzialność za czyny, które popełnili jego koledzy. Jako członek oddziału, powinien ponieść pewne konsekwencje ich czynów. W tym miejscu musiał być związany i liczyć się z złym traktowaniem.

Gdy Julian wrócił z kierunku wskazanego przez skrzydlatego, miał w rękach spory kawałek liny, którym związał Peterowi ręce z przodu. Choć Diabeł sugerował, że powinien go związać jak psa, chłopak nie miał serca tak czynić. Na wszelki wypadek zwisający kawałek sznura mógł posłużyć jako smycz, choć blondyn nie chciał być zmuszony do prowadzenia marines w ten sposób.

Gdy wiązał swego Towarzysza, nagle dotarło do niego, że ma na sobie ciągle wojskowy mundur. Nie mógł w nim zostać, ten strój budził zbyt wiele bolesnych wspomnień, sprawiał, że Monrou można by było identyfikować z żołnierzami. Julian nie chciał tak na niego patrzeć, a jeśli gdzieś w okolicy była Dorota, to na pewno nie chciałaby zobaczyć kolejny raz człowieka ubranego w ten sposób.

- Rozbierz się- nakazał Julian zaskoczonemu Peterowi.

- Rozebrać się? A to z jakiej racji?- spytał, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje.

- Masz na sobie strój żołnierza. Uważam za stosowne, żebyś go zdjął- powiedział powoli Julian. Zasadniczo było to bezsensowne, gdyż marines już miał związane ręce i nawet, gdyby się zgodził, to i tak nie mógłby wykonać polecenia, chłopak jednak wstydził się rozbierać obcego mężczyznę wbrew jego woli.

- A co ty masz do mojego stroju?- spytał znów Peter, tym razem bardziej hardo.

- Ja nic, ale sądzę, że Pan tego domu i Dorota mogą mieć zastrzeżenia. Działam zwłaszcza w trosce o Dorotę.- wyjaśnił najspokojniej jak umiał chłopak.

- I co, mam paradować nago? Związany i bezbronny? Jasne. Nie wydaje mi się.

- Ehhhhh...-westchnął zirytowany Julian- Po prostu to zrób. Jesteś jeńcem i Towarzyszem. Towarzysze są sługami ludzi ze Stad. Takie panuje prawo w Thagorcie. Dlatego to zrobisz. Przykro mi, to naprawdę nie musiało tak wyglądać...

- Nie!- uciął krótko Monrou. Wobec tego Julian nie mógł niczego zrobić. Owszem, miał przy sobie nóż i mógł go użyć, by po prostu pociąć ubrania na mężczyźnie, ale pomysł nie przypadł mu go gustu. Chwycił więc sznur, na którym mógłby prowadzić Towarzysza i zważył go w dłoni. Choć był lekki, dziwnie ciążył chłopakowi, który nie do końca wiedział, co ma robić z niewolnikiem.

Najgorsze było w tym wszystkim to, że wziął go tylko i wyłącznie dlatego, by go chronić. Tymczasem miał z nim problem już na początku. Wiedział, że ktoś inny mógłby nie być tak wspaniałomyślny, i z pewnością by nie był, ale ta świadomość wcale nie poprawiała mu samopoczucia. Mógł myśleć o Peterze na wiele sposobów- jako Towarzyszy, niewolniku, słudze, jeńcu wojennym, zwierzątku- ale z każdego punktu widzenia odczuwał dyskomfort z powodu zaistniałej sytuacji.

- Więc… powie mi ktoś, co się dzieje? W jakim jesteśmy położeniu?- spytał po thagorcku zebranych, od niechcenia bawiąc się sznurem i próbując uciec z niezręcznej sytuacji.
_____________________________
Julian wstaje i bierze w posiadanie Petera (jako Towarzysza). Chce go rozebrać z ciuchów marines, które uznaje za niestosowne, ale nie idzie mu to Po całej sytuacji pyta się zebranych co się dzieje
 
Kaworu jest offline  
Stary 15-07-2009, 18:38   #305
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Kretynka! Kretynka! Kretynka! Jak ty się zachowujesz?!

Słyszała jak się zbliża, jak zatrzymuje się tuż za nią. Miała chwilkę na otrząśnięcie się na zastanowienie, co dalej. Bo po tym, co rozegrało się przed chwilą w jej głowie nie mogło być już tak jak przedtem.

Chłopak poszedł w tym samym kierunku, co jego towarzyszka. Zobaczył ją jak siedzi sama i przez chwilę się jej przyglądał. Domyślał się, o czym myśli. Thargot był dziwnym miejscem, a to, co się wydarzyło w przeciągu kilku godzin zmieni ich życie już nieodwracalnie. Sam Michał był chyba tego najlepszym przykładem. W końcu zdecydował się podejść do Juliette, a gdy był już za nią, kucnął, przytulił lekko od tyłu i złożył pocałunek na jej policzku.
- Co się stało? - szepnął.

- Nieważne – powiedziała głosem wypranym z emocji. – Przepraszam nie wiem, co się ze mną dzieje – dodała tym samym tonem.
Kłamała, bo wiedział dokładnie. Za wszelką cenę starała się trzymać uczucia i emocje na uwięzi, żeby udowodnić samej sobie, że ma rację.

- Jak nieważne? Dla mnie jest to ważne - powiedział łagodnie i usiadł przed nią. - Co się dzieje?

-To moja sprawa. Nie powinno Cię to obchodzić – o dziwo jej głos zabrzmiał w miarę stanowczo. – Nic się nie dzieje – skłamała po raz kolejny.

Agresja w jej głosie nakierowała go na pewien trop. Czyżby chodziło o niego? Nawet jeśli tak on nie maił zamiaru się poddać. Po tym jak zakochał się w Oliwii żadna dziewczyna dla niego nie istniała. Nie było ich. Nawet po zerwaniu. Wszystkie dziewczyny były dla niego brzydkie i nieciekawe. Dopiero Juliette zwróciła jego uwagę. Była dla niego czymś nowym, jak tchnienie wiosny. Nie miał zamiaru jej zostawić, zwłaszcza w takiej chwili. Jeśli myślała, że ucieknie z podkulonym ogonem, to znaczyło to, że mało o nim wie.
- Ale obchodzi - powiedział twardo choć spokojnie patrząc jej w oczy - Jesteśmy w tym razem, a Ty jesteś mą opoką - chwycił jej dłoń. - Zaufaj mi.

- Nie, nie jesteśmy w tym razem. A ja nie jestem żadną cholerną opoką – wycedziła przez zęby zabierając rękę – ubzdurałeś to sobie.
Zdziwiona, z jaką łatwością przychodzi jej ranić i kłamać Michała zdusiła w sobie wybuch żalu nie pozwalając, aby łzy napłynęły do oczu.
Przepraszam – szepnęła w myślach patrząc w oczy chłopaka.
- Zostaw mnie – powiedziała stanowczo. – Proszę – dodała po chwili łamiącym się głosem.

- Nie - powiedział wprost niemal się uśmiechając. Jeszcze nie wybuchła. A on w sumie na to właśnie czekał.

- Czego Ty do cholery ode mnie chcesz?! - Krzyknęła na tyle głośno, że wszyscy zebrani z pewnością to usłyszeli.

- Żebyś mi powiedziała, co się dzieje - rzekł łagodnie.
- Powtarzam po raz kolejny - w jej głosie słychać było wyraźnie poirytowanie - nie powinno Cię to obchodzić. Nie powinieneś interesować się moimi sprawami. Rozumiesz!?

- Nie - powiedział łagodnie i chwycił ją za dłoń. Uścisk taki łagodny nie był. - Wytłumacz mi. Jeśli między nami pojawią się spory i tajemnice to zginiemy tutaj. - Spojrzał w jej oczy i dodał. - Zaufaj mi.

Próbowała wyrwać dłoń, ale szarpiąc się sprawiał sobie dodatkowy ból.
- Spory i tajemnice – zakpiła. – Przecież jestem dla Ciebie jedną wielką tajemnicą tak jak Ty dla mnie. Co Ty właściwie o mnie wiesz? Nic! Nic nie wiesz i z każdą chwilą to udowadniasz! – mówiła cicho, ale tonem tak siarczystym, że gorszy był niż wykrzyczenia tego w twarz. – Puść mnie to boli – syknęła.

Nie puścił. Miał kamienną twarz, lekko nieobecną.
- Więc co chcesz mi powiedzieć? Jestem dla Ciebie nikim? Powiedz mi to w twarz, powiedz patrząc mi w oczy, że nie chcesz mnie znać, że jestem nikim - jego głos był spokojny, choć serce przyspieszyło gwałtownie. Nie pozwoli na to, by znowu się to zdarzyło. Juliette jest inna.

- Nie zmuszaj mnie do tego - powiedziała cicho nie patrząc nawet na chłopaka. - I puść mnie do cholery. Znowu próbowała wyrwać dłoń z uścisku chłopaka, ten był jednak znacznie silniejszy postanowiła więc pomóc sobie wolna ręko wbijając paznokcie w dłoń Michała.
Chwycił jej drugą dłoń.
- Maiłaś mi to powiedzieć w oczy. Powiedz, że jestem potworem, bestią. No dalej. Powiedz, że jestem gorszy od tych, których zabiłem. Powiedz, że lepiej było, by rozszarpały mnie wilki. Powiedz, że Twój pocałunek nic nie znaczył - mówił spokojnie i może właśnie ten spokój sprawiał, że jego głos stawał się groźny.

- Proszę Cię ostatni raz. Zostaw mnie w spokoju – wydusiła cicho bojąc się spojrzeć na chłopaka. Nie dość, że w silnym uścisku wampira była kompletnie bezradna to jeszcze nienaturalnie spokojny głos Michała powodował, że pierwszy raz czuła się przy nim niepewnie.

- Nie - szepnął jej cicho od ucha. - Powiedz mi.

Dlaczego mi to robisz?! Dlaczego robisz to sobie?! Czasami lepiej jest ustąpić…
- Sam tego chciałeś. - Lepiej byłoby gdybyśmy się nigdy nie spotkali. – Uniosła głowę by spojrzeć mu w oczy. Nic dla mnie nie znaczysz, nic.
Wybacz.

- Więc mnie zabij. Skoro nic dla Ciebie nie znaczę. Rozerwij mi krtań - powiedział spokojnie i przechylił lekko głowę, tak by tętnica szyjna była łatwo dostępna.

Wciąż trzymał jej ręce, mimowolnie znalazła się bardzo blisko jego szyi. – Oszalałeś -wyszeptała przerażona próbując odsunąć się od chłopaka. – Błagam, puść mnie.

- Nic dla Ciebie nie znaczę. Jestem nikim. A Ty jesteś wampirzycą. Zabij mnie więc.

- Nie jestem wampirzycą! Wiesz ile czasu musiałam ze sobą walczyć żeby przezwyciężyć zew krwi, żeby żyć w miarę normalnie? A ty teraz wystawiasz mi się jak na tacy? Zapomnij! Nie sprawie ci tej przyjemności – powiedziała mu do ucha.

- Nie uciekniesz od tego. Ja też chciałem uciec i trafiłem tutaj. Poza tym - tu chłopak się zawahał - to nie ma być dla mnie przyjemność. Zabij mnie, bo jeśli jestem dla Ciebie niczym. To nie mam po co żyć. Jeśli wszyscy zawsze mają patrzeć na mnie jak na bestie, to lepiej żeby ta bestia zginęła.

Nie miała siły na dalszą rozmowę. Przybliżyła się do szyi chłopa i dotknęła jej delikatnie ustami. Miała nadzieję, że się przestraszy, zmieni zdanie, że nie będzie chciała zginąć. Łudził się, że odejdzie.

- Pocałunki nic nie znaczą. Zabij mnie. Nie musisz pić. Wystarczy, że rozerwiesz mi tętnice. Zrób to. W końcu jestem nikim.

Zęby wampirzycy zahaczyły o jasną skórę chłopaka rozcinając ją delikatnie. Posmakowała jego krwi. Świeżej, ciepłej niesamowicie smacznej krwi. Czerwony płyn spływał powoli po jej dolnej wardze, gdy spojrzała w oczy chłopaka. – Myślałeś, że nie będę do tego zdolna, że się poddam?

Przełknął ślinę. W jego oczach była pustka. Stracił wszystko. Nie było sensu żyć. Bo po co utrzymywać przy życiu taką bestię. Chłopak wpatrywał się gdzieś w dal i rzekł ciągle spokojnym głosem.
- Nie jest ważne, co ja myślę, jestem nikim. Musisz walczyć o siebie. Tylko zabijając mnie będziesz znowu wolna. Zrób to. Jedno ugryzienie i szarpnięcie. No już.

- Nie - powiedziała cicho a łzy napłynęły je do oczu. - Nie potrafiłabym Cię zabić. Czy Ty do cholery nic nie rozumiesz?

- Dlaczego nie potrafiłabyś. Przecież jestem nikim dla Ciebie.

- Jesteś cholernym idiotą Michał, cholernym - oparła głowę na ramieniu chłopaka mocząc mu mundur łzami. - Dlaczego wszystko utrudniasz? Dlaczego nie możesz mnie zostawić... Kim ja właściwie dla Ciebie jestem?

- Opoką. Jesteś dla mnie wybawcą i jednocześnie niszczycielem. Nie ma innej opcji. Nie mogę Cię zostawić, bo…- zawahał się - pragnę, być przy Tobie przez całe życie.

- Nie możesz być ze mną Michał, nie możesz. Nie zauważyłeś, ze masz przeze mnie same problemy? A ja nie chcę Cię skrzywdzić. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie mam pojęcia, ale to nie powinno mieć miejsca – mówiła szybko wciąż pochlipując – czuję, że jesteś dla mnie najważniejszy na świecie a byłam przekonana, ze nigdy czegoś takiego nie poczuję. Michała nie chce żeby stało Ci się cos złego. Rozumiesz? Nie, nie możesz tego zrozumieć. Sama nie wiem, o co mi chodzi.

- Póki co to dwa razy nieomal zginęłaś przeze mnie. Zarówno Ty jak i ja przyciągamy kłopoty, dlatego patrząc rozumowo, nasz związek ma szanse. Poza tym. Nic nie będzie dla mnie groźne z Tobą u boku.

Pocałowała go w szyję spijając jednocześnie sączącą się jeszcze krew, po czym patrząc mu w oczy powiedziała: - Proszę puść mnie to naprawdę boli.

Złagodził uścisk, jednak nie puścił.
- Juliette - szepnął - daj nam szansę. Albo mnie zabij. Innej drogi dla mnie nie ma.

- Przepraszam. Nie chciałam Cię zranić a widzisz, do czego doprowadziłam. Znamy się od kilkunastu godzin a już wyrządziłam Ci tyle krzywdy. Co będzie dalej...Boje się tego. Nie chce Cię stracić.

- Mylisz się mój aniele. Nie wyrządziłaś mi krzywdy. Dałaś mi cel, dałaś mi nowe życie. Dzięki Tobie znowu czuje chęć życia. - Pogłaskał jej policzek. - Jeśli nie chcesz mnie stracić, to zróbmy wszystko, byśmy zawsze byli razem. Co Ty na to?

Wyglądał jakby wierzył w to, co mówi, ona też chciała wierzyć... - Co mam Ci teraz powiedzieć? - zapytała.

Pocałował ją szybko, po czym przytulił mocno.
- Odpowiedz mi na pytanie. Co Ty na to? Czy zechcesz już na zawsze być ze mną? Czy będziemy robić wszystko by tak zawsze było?

- Nie obiecam Ci tego. Mogę powiedzieć, że będę się starać.

Spojrzał w jej oczy i milczał chwilę. - Co mam zrobić byś...
- Nie możesz zrobić nic więcej - weszła mu w słowo. - Nie zmienisz mnie, nie tak szybko. Pozwól, że spróbuję poradzić sobie sama ze sobą.

Pocałował ją lekko i krótko. - A co teraz? Chcesz odejść czy zostaniesz ze mną?

- Jeśli ze mną wytrzymasz, zostaję - powiedziała cicho. - Ale sam widzisz, że może nie być łatwo.

- Jestem uparty. No i...Kocham Cię. - Pocałował ją namiętnie w usta. - Szaleję za Tobą. - Zaczął całować jej szyję. - Pragnę Cię - przerwał pocałunki i spojrzał w jej oczy - Nigdy Cię nie zostawię i zapracuje byś mi zaufała.

- Ufam Ci, ufam Ci jak nikomu do tej pory - zdołała wyszeptać zanim znowu zaczęła płakać. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek usłyszy coś takiego.
- Dziękuję Ci za wszystko.

Przytulił ją mocno. Chciał by się wypłakała. Co jakiś czas całował ją w szyję czy w policzek? - To ja dziękuję - wyszeptał w pewnym momencie.

- Michał - powiedziała w końcu i lekko się uśmiechnęła. - Tam są ludzie. Chyba zafundowaliśmy im niezłe przedstawienie.

- Mam nadzieję, że byli cierpliwi - uśmiechnął się i pocałował dziewczynę jeszcze raz. - Chodźmy. Musimy się stąd w końcu wydostać.
 
Vivianne jest offline  
Stary 15-07-2009, 23:08   #306
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Po skończonej rozmowie między Juliette i Michałem do zgromadzonych przed jaskinią ludzi podbiegł Dedal. Mężczyzna z pewnością zaciekawił wszystkich przebywających w Thagorcie wbrew swojej woli ludzi. Nic dziwnego, powiedział kilka znaczących informacji i dla jednej i dla drugiej strony. Pewnie dlatego wszyscy zebrani zwrócili uwagę na każde wypowiadane przez niego słowo.

- Skąd wiesz o Firtyxie ?

Wyszeptała speszona Dominique.

- Lorence ten Towarzysz ma rację. Sami nie zdołamy obronić się przed atakiem marines, w Thagorcie panuje teraz chaos, potrzebne jest nam teraz kilka godzin odpoczynku. Może powinniśmy skryć się w jaskini ? - Kobieta zwróciła się w stronę Lorenca.

- Mógłbym zablokować wejście do groty. Kilka celnych uderzeń i zasypałbym wejście. - Taur odezwał się nieco speszony sytuacją.

Lorence spojrzał w kierunku Dedala.

- Nie powinieneś opuszczać swej pani Towarzyszu. Należy się jej szacunek, nawet gdy nie jest w stanie zobaczyć parszywej twej gęby. - wampir wyjął swe kły - Bądź tak miły i zaprowadź wszystkich do Marvelin.

Dedal skorzystał z okazji aby zostać sam na sam tylko z ludźmi. Wszedłszy głębiej w jaskinie, tak aby być z dala od Lorenca i Minotaura jednocześnie w takiej odległości, aby nie usłyszała ich rozmowy Meduza postanowił kontynuować rozmowę z Opiekunką stada Białej Róży i wezwanymi przez Salę Luster ludźmi. Pozostali przy życiu towarzysze zostali wraz z Lorencem.

Pierwsza odezwała się Dominique.

- Sala Luster nam pomagała od początku ? To by wyjaśniało, dlaczego pokonaliśmy hydrę. Gdybyście byli wraz z nami wtedy – Spuściła wzrok na ziemię. - To było coś strasznego. Mimo, że ja i Mike posiadamy dary, prawie niemożliwe było pokonanie tej Bestii – która okazała się zresztą człowiekiem. Wszystko tutaj jest takie nieprawdziwe. Jak ja bardzo chcę się stąd wydostać. - Zamilkła na chwilę

- Jak masz na imię ? - Zwróciła się do Dedala. - My nie zostaliśmy sobie jeszcze przedstawieni. Ja jestem Dominique. Przybyłam tu wraz z innymi ludźmi niecałe dwa dni temu. Jest tyle rzeczy, których byłam świadkiem. Jak ja bardzo chce się stąd wydostać.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 16-07-2009, 01:21   #307
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Jonathan postanowił zabrać jeszcze parę rzeczy. Doszedł do wniosku, że w sumie nie wiadomo co ich czeka – wszystko więc może się przydać. Chodził od ciała do ciała i zbierał różne rzeczy. Poczynając od zwyczajnej, butelkowanej wody, poprzez różnego rodzaju sznurki, kończąc na zapałkach czy krzesiwie.

Właśnie kończył przeszukiwanie Slima, gdy natrafił na dziwny kształt w jednej z kieszeni. Wyjął powoli przedmiot, który okazał się bliżej nieokreślonym małym 'czymś', o cylindrycznym kształcie, a koloru matowej czerni. Johnny dokładnie obejrzał dziwną rzecz, jednak nie mógł sobie nawet wyobrazić do czego mogło to służyć. Jedyne czego był pewien, to to, że czegoś w nim brakuje. Małe zagłębienie świadczyło, że coś można było tam wsadzić.


Klucz..?


Z tyłu rozległy się kroki. Noys postanowił nie mówić chwilowo reszcie, o dziwnym znalezisku. Postanowił najpierw sam spróbować się czegoś dowiedzieć.

Chwilę później, wypełnili smutny obowiązek, po czym ruszyli do siedliska Diabła.


~.~


Jonathan dotarł ostatni, akurat by usłyszeć gniewne słowa mrocznego gospodarza. Słuchał uważnie, jednak nijak nie zareagował. Gdy już miał zamiar coś zrobić, odezwał się Julian przystając na warunki Diabła. Johnny zdecydował, że przestanie się dziwić słowom i decyzjom młodego chłopaka, jednak gdy chwile po wejściu ten kazał rozebrać się Peterowi postanowił wkroczyć. Ten ostatni na szczęście miał na tyle oleju w głowie, by nie wykonać durnego polecania i hardo się postawił. Zmieszany chłopak, który naiwnie chyba się spodziewał biernej współpracy odezwał się głośno.

- Więc… powie mi ktoś, co się dzieje? W jakim jesteśmy położeniu?
Tak, ale zaraz. Muszę z nim pogadać na osobności, więc daj mi go.


Przy ostatnich słowach, nie czekając na odpowiedź chłopaka, wyrwał mu z ręki sznur i ruszył do jednej z pieczar. Gdy uznał, że odeszli wystarczająco daleko by nikt ich nie zobaczył, wyciągnął zza pasa pistolet puścił sznur i nakazał żołnierzowi usiąść.

- Znamy się już, więc nie ma się co pierdolić Peter. Musimy pogadać. Najpierw jednak podstawy... Zamierzasz uciec?
- Nie... Nie zamierzam uciec. Zamierzam przeżyć.

Johny wyjął z kieszeni dziwne znalezisko i pokazał je jeńcowi.

- Niech Ci będzie. Wiesz może, do czego służy ten przedmiot?
- Służy do komunikacji. Jednak i tak nie możesz tego używać – jest przypisane do osoby.
- W jaki sposób?
- Zabezpieczenie genetyczne.

To nie była dobra informacja, jednak mógł kłamać. Jonathan postanowił pogadać o tym zresztą.
Schował komunikator do kieszeni i kontynuował przesłuchanie.

- Heh, szlag. Powiedz mi, po co tutaj przybyliście? Co robi w tym dziwnym świecie Ziemskie wojsko?
- …
- Słuchaj, jesteś z nami. Jeżeli ktokolwiek „od Ciebie” znajdzie nas, to i tak zginiesz – jako zdrajca. Zaatakowałeś swojego, możesz być pewny, że ktoś się wygada bądź pociągnie Cię za sobą. Im więcej wiemy my, tym bardziej jesteśmy bezpieczni. My, czyli od teraz również Ty. Rozumiesz? Pomagając nam przeżyć, pomagasz też sobie.
- …
- Nie wkurwiaj mnie, dobrze? Jeżeli mnie do tego zmusisz, możesz być pewien, że coś Ci zrobię. Widziałeś jak potraktowałem Slima? Flasha? To miejsce mnie zmieniło, nie jestem już podrzędnym urzędnikiem bankowym. Chce przeżyć i zrobię WSZYSTKO, by tak się stało. Co powiesz na to, dla przykładu, bym zawołał tutaj diabła? Mogę się założyć, że przybiegnie tu w podskokach by troszkę się z tobą pobawić...


Peter tylko podniósł głowę wyżej, spojrzał Jonathanowi prosto w oczy i uśmiechnął się ni to smutno, ni złośliwie. To go tylko mocniej zirytowało.

- Pamiętasz co się stało z Twoimi kolegami na samym początku? Gdy stanęli po naszej stronie i chcieli zabić was? Zrobił to Reynold. Na pewno wiesz który to. Posiada dar kontroli umysłu. Mogę go tutaj zaraz zawołać by przeszukał Twoje wspomnienia. Wyciągnie wszystkie informacje których potrzebujemy – a nawet więcej. W ramach prezentu, poproszę go by zmienił przy okazji Twoją osobowość, zresetował pamięć... Chcesz tego? Wystarczy, że odpowiesz na parę pytań! CO TUTAJ ROBI WOJSKO?
- …

Noys miał szczerze dość tej rozmowy, każde milczenie marines tylko potęgowało złość. Postanowił spróbować jednak jeszcze po dobroci – jakby nie patrząc, poniekąd zawdzięczali temu człowiekowi życie.

- Czy jest cokolwiek, za co jesteś gotów podzielić się swoja wiedza dobrowolnie? Cokolwiek?
- Jeśli dobrze rozumiem, wy znaleźliście się tutaj przypadkiem. Jesteście ludźmi i nie należycie do tego świata, jednak jesteście przez niego akceptowani. Na waszym miejscu próbowałbym się stąd wydostać i nie mieszać w sprawy, które was przewyższają. To nie kwestia podzielenia się informacjami, to kwestia ochrony was samych.
- Tak, oczywiście. Zamiast powiedzieć nam co wiesz, co prawdopodobnie pomogłoby nam się stąd wydostać, bo może i MY wiemy coś, czego Ty nie wiesz - pomijam fakt, że w zamian za pomoc, pewnie puścilibyśmy Cię wolno, albo pozwolili robić co chcesz - to mam traktować cię jako więźnia, bądź przewodnika?
- …
- Twoja wola. Niedługo przyjdzie do Ciebie Reynold i wyciągnie z Ciebie informacje, a przy okazji powiem mu, by całkowicie zmienił Twoją świadomość, na bardziej skorą do współpracy. Jeżeli coś pójdzie nie tak, to nie mam innego wyboru jak po prostu Cię zabić. Sam się wręcz o to prosisz.

Noys podniósł się powoli, licząc po cichu na jakieś słowa Petera, jednak była to złudna nadzieja. Ten spuścił tylko wzrok i wstał chwilę później na polecenie. Ruszyli razem z powrotem do reszty Stada. Gdy doszli do głównego pomieszczenia, posadził Petera w koncie. Diabeł już chciał się odezwać, jednak Jonathan go uprzedził.

- Mam tutaj odbezpieczony pistolet. Jeżeli tylko podniesie się bez pozwolenia, zginie na miejscu. To chyba wystarczająca „smycz”, nie uważasz?

Diabeł najwidoczniej się zgodził, bo Johnny nie usłyszał słowa sprzeciwu. Przeszedł się szybko wzdłuż wnętrza jaskini, zrywając dziwne, ale jak się okazało bardzo smaczne i pożywne owoce z wyrastających tutaj roślin. Znalazł również mały strumień, w którym ugasił pragnienie. Usiadł w odpowiednim miejscu, by mieć prawie wszystkich obecnych w jaskini na oku, a szczególnie Petera siedzącego w kącie. Po chwili, gdy zapadła niezręczna cisza odezwał się na tyle głośno, by wszyscy go usłyszeli.


- Musimy zebrać w całość wszystkie informacje, jakie mamy. Ktoś chce zacząć?


__
Jonathan przesłuchuje Petera, po czym wraca do reszty. Zaspokaja głód i pragnienie, po czym 'wzywa' do zebrania 'do kupy' informacji jakie posiada reszta.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...
Howgh jest offline  
Stary 16-07-2009, 20:28   #308
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian czekał na odpowiedź.

Jonathan jednak, zamiast udzielić mu jej, zabrał Petera i odszedł z nim, by porozmawiać w cztery oczy. Blondynowi nie spodobało się określenie „daj mi go”. Wiedział, że Peter jest Towarzyszem i z technicznego punktu widzenia jest rzeczą, zwierzątkiem lub w najlepszym razie sługą, ale tak przedmiotowe traktowanie go sprawiło, iż chłopak poczuł się nieswojo.

Najgorsze było to, że Thagort go zmienił. Niezauważalnie, delikatnie, krok po kroku. Kiedyś nigdy by nie przyjął Towarzysza, nigdy nawet nie próbowałby wydać mu rozkazu. Wierzył w ludzi, w ich przyrodzoną godność i prawo do samostanowienia, a także dobro, które spoczywało głęboko w sercu każdej istoty ludzkiej. Wierzył w te rzeczy tak długo, jak jego własna godność nie została zszargana i zdeptana przez kogoś, kogo tylko ze względu na wygląd można było nazwać człowiekiem.

Teraz, po gwałcie i nasłuchaniu się wielokrotnie o tym, co należy robić z Towarzyszami, miał mętlik w głowie. Bał się, że pewnego dnia może się stać taki jak Horacy, traktując ludzi bez tatuażu jak zabawki stworzone do zaspokajania swoich potrzeb. Bał się tego, a jednocześnie obserwował jak jego ziemskie kategorie myślenia zostają zastąpione przez inne, właściwe dla tego świata, tak innego od błękitnej planety.

Jonathan w końcu wrócił, wytrącając chłopca z namysłu. Ku zawodowi Juliana, nie odpowiedział on na wcześniejsze pytanie, samemu najwyraźniej nie wiedząc, co się dzieje.

- Ehhhh…- westchnął, gdy oczekiwane słowa wyjaśnienia nie dotarły do niego- Już wcześniej zdarzały się ataki na Thagort. Z tego, co mówił Horacy, wynika, że Biały Kieł powstał, by chronić to miasto i inne Stada. Z tego co zrozumiałem, cieszyli się największym zaufaniem Idvy, byli jej gwardią honorową. Niedawno pokonaliśmy Hydrę, choć zasadniczo powinny sobie z tym poradzić wampiry. Jednak z bestią nikt nie mógł sobie poradzić. Był to jeden z najpotężniejszych ataków, skoro Stado stworzone z myślą o walce nie zwyciężyło najeźdźcy, a udało się to nam, Białej Róży, Stadu ledwie co przybyłym do tego świata. Teraz jednak atakuje nas cała armia, która przybyła tu z Ziemi. Kolejny atak, możliwe, ze powiązany z poprzednim. W dodatku istoty Thagortu wariują, smok, którego wzięliśmy za agresora, był Norbertem, mieszkańcem miasta…- stwierdził chłopak, smutniejąc. To on był winny za jego śmierć, to jego pióra przebiły go na wylot. To przez jego działania i decyzje podjęte pod wpływem emocji niewinna istota zapadła w sen, by już nigdy się nie obudzić.

- Poza tym nie wiem nic- chłopak szybko zmienił temat- Możliwe, że marines od samego początku stali za atakami na Thagort, z których to ataków znamy tylko najazd Hydry. A może są tu przez przypadek, w sobie tylko znanym celu. Równie dobrze mogli pomylić ten świat ze światem, z którego pochodził potwór i wrogowie Idvy…- Julian przystanął na chwilę, marszcząc brwi. Słowa, które wypowiedział, podsunęły mu do głowy pewien pomysł, coś, co mogło wyjaśniać wszystkie zdarzenia, jakie miały miejsce w przeciągu kilku ostatnich godzin.

- Wiem!- krzyknął nagle, uderzając pięścią w dłoń- Żołnierze chcieli zaatakować świat Hydry, który jest także wrogi Thagortowi! Mogli to zrobić przez… jakiś artefakt, nową technologię, dar jakiegoś wojskowego, cokolwiek! Ale nie panują nad tą metodą i zamiast do tamtego świata, ich armia przeniosła się tu, wywołując panikę i szaleństwo Thagortczyków! Przez pomyłkę zaczęliśmy ze sobą walczyć. Ludzie z wojska nie odróżniają tamtych istot od tych, które mieszkają tu, a bariera językowa uniemożliwia wyjście z błędu. W obydwu światach istnieją fantastyczne stwory, więc mordują naszych! Ale to nie jest zła wola, to jest pomyłka!- krzyczał, energicznie wymachując rękami. Teraz, gdy na to wpadł, wydawało mu się to tak oczywiste, że dziwił się, iż wcześniej nie domyślił się tego. Wyjaśniało to nieludzkie traktowanie, jakiego zaznali z Dorotą, obecność na krwawej misji szlachetnego Petera i motywy działań ludzi. Ta teoria wyjaśniała wszystko.

- Peter- zwrócił się do żołnierza po angielsku- powiedz mi, czemu tu przybyliście? Obawiam się, że zaszła pomyłka. Mieliście zaatakować świat, z którego pochodzą złe, krwiożercze istoty znane z baśni, ale trafiliście do bardzo podobnego. Tu tez żyją istoty baśniowe, wampiry, diabły, anioły, wszystkie istoty znane z legend. Ale pomyliliście światy, te istoty są dobre! Dobre, słyszysz!

Julian wreszcie zrozumiał, co miało miejsce w Thagorcie. Jego zadaniem, jako istoty należącej do obu światów, było wyjaśnienie tej pomyłki i chronienie dobrych ludzi. Dobrych ludzi, którzy przecież byli po obu stronach konfliktu…
__________________
Julian podsumowuje, co wie o zdarzeniach w Thagorcie i stwierdza, iż musiała zajść pomyłka. Sądzi, że marines mieli znaleźć się w świecie podobnym do Thagortu, w którym jednak żyją agresywne stworzenia. Żołnierze, myląc Thagort z owym światem, zaczęli atak.
 
Kaworu jest offline  
Stary 17-07-2009, 12:37   #309
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Zaraz po dwójce młodych wampirów do dyskutującej grupki dołączył kolejny nieznany Juliette mężczyzna. Gdy tylko znalazł się w odpowiedniej odległości zaczął mówić ratując ich tym samym przed tłumaczenie, co się stało i przepraszaniem za szopkę, jaką odstawili na oczach Domminique i pozostałych Thargotczyków. Po wysłuchaniu tego, co ma do powiedzenia, co nawiasem mówiąc nie wyjaśniło dziewczynie nic, wręcz przeciwnie wszyscy udali się do jaskini.

- Jak masz na imię? – Przywódczyni stada zwróciła się do Dedala. - My nie zostaliśmy sobie jeszcze przedstawieni. Ja jestem Dominique. Przybyłam tu wraz z innymi ludźmi niecałe dwa dni temu. Jest tyle rzeczy, których byłam świadkiem. Jak ja bardzo chce się stąd wydostać.

Doskonale ją rozumiała. Sama znajdowała się w Thargocie od kilkunastu godzin a już zdążyła doświadczyć tylu strasznych rzeczy ilu normalny człowiek nie zaznaje w ciągu całego życia. Też chciała się stąd wydostać.
Kobieta była tu dzień dłużej. Jeden okropny dzień w tym dziwnym świecie. Świecie równie pięknym i baśniowym, co niebezpiecznym. Świecie, który czyha na ich życie, życie niewinnych, nieświadomych tylu spraw ludzi. Kto wie co tu przeżyła, ona i przybyli z nią ludzie…

- Wydostaniemy się stąd. Musimy – powiedziała cicho posyłając kobiecie pocieszający uśmiech..
– Z tego co rozumiem w Thargocie panuje pewna hierarchia społeczna – zaczęła powoli. – Ty Dominique stoisz na czele stada ludzi. Znajdujesz się wiec o stopień wyżej niż członkowie Twojego stada. Pod stadem znajdują się Towarzysze, którzy są w jakiś sposób zależni od osób ze stada jak mniemam – ciągnęła. – Wiesz może, co w takim razie robimy tu my, kim właściwie jesteśmy i w jakim miejscu drabiny się znajdujemy?
- Mam jeszcze jedno pytanie. Ty i Mike posiadacie jakieś dary, Michał i ja też mamy coś, co można by nazwać darem. A co z pozostałymi ludźmi? Są zupełnie normalni, czy też posiadają jakieś niezwykłe umiejętności, które mogą się przydać w…hmm, w czymkolwiek, do czego zostaliśmy tu przysłani. Pytam, bo sadzę, że nie trafili tu przypadkowi ludzie. Może uznasz, ze gadam od rzeczy, ale Sala Luster nie przysłała nas bez powodu tak samo jak wy nie obudziliście się w Thargocie bez żadnej przyczyny.
 
Vivianne jest offline  
Stary 19-07-2009, 11:39   #310
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Michał przyglądał się Juliette. Po całej tej dziwnej akcji, gdzie niemal pożegnał się z życiem, miał mieszane uczucia, czy aby jego towarzyszka będzie w stanie teraz działać. Ona jednak rozwiała jego obawy bardzo szybko. Pytania, które zadała były bardzo trafne. Gdyby poznali odpowiedzi wszystko było by łatwiejsze. Może nawet udałoby się znaleźć przyczynę ich pobytu tutaj, a co za tym idzie, rozwiązanie jak się wydostać.

- Juliette dobrze mówi - powiedział Michał - Sala Luster powiedziała nam, że mamy chronić podobnych nam. Zakładając, że chodzi tutaj o ludzi z jakimiś mocami, czy jak wy to nazywacie "darami", wychodziłoby, że to postrzelone lustra wysłały nas by chronić Ciebie i Twych ludzi. - spojrzał w kierunku Opiekunki Stada - Idąc dalej tym torem, można wysnuć założenie, że Lustra także Was tutaj sprowadziły. Widząc jednak, że sobie nie radzicie, wezwała posiłki. Niestety posiłki mają takie same problemy, jak Wy. Musicie bowiem wiedzieć, że weszliśmy tutaj w trójkę. Jednego towarzysza już straciliśmy. Jednak nie to jest teraz ważne. Najpierw musimy poznać choć kilka odpowiedzi, prawda?

Chłopak mówił to wszystko bardzo spokojnie, co jakiś czas patrząc na Lorenca, innym razem na kobietę z ludzkiego stada. To wszystko było takie nierealne jak w śnie. Snem niestety to nie było. Nie było nawet koszmarem, bo z koszmaru można się wybudzić, uciec. A czy z Thargotu można było uciec? I najważniejsze...czy można było uciec żywym.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."

Ostatnio edytowane przez Thanthien Deadwhite : 19-07-2009 o 11:42.
Thanthien Deadwhite jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172