Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-01-2009, 17:25   #51
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację



Tyburcjusz Pizarro czuł się źle z faktem znalezienia się w tym miejscu, tutaj podczas walki. Miał plan i wolę jego wykonania. Uśmiechnął się w wyrazie autoironii do samego siebie. Zaczął drogę od człowieka który stwierdził, że może więcej niż inni a skończył na niewoli wyrzucania gówien. Czy jakby inaczej określić – osoby na której wyładowywani żądze i bestialskie popędy. Lecz teraz może to odwrócić. Jakby rzekł: De caenum in caelo, z błota w niebo. Ostatnia kropla potu który spłynął po czole w obliczu tego pośpiechu i jakby nie patrzeć strachu, ostatnia kropla przebiegła trasę twarzy. Oddech ustabilizował się, ciemne, jakby nie z tego świata oczy zatrzymały się chwilę na odratowanej osobie. Kawałek buta zatrzeszczał kiedy to Tyburcjusz przeniósł ciężar ciała na prawą stopę.

-Jestem Tyburcjusz Pizarro, poszukuję Opiekuna twego stada. Od tego wiele zależy.

Powtórzył się mówiąc do Dominiqe. Jego głoś był zarazem ciepły jak i zimny, przemieszanie martwego spokoju z płomieniem i żarem serca. Kolejne kłamstwo, już od spotkania nie zależał on sam lecz coś więcej, czymże ono było? Środkiem do celu. Nauczył się aby nie ufać nikomu ze Stad. Nie chciał ich. Korzystając z dogodnej pozycji, stojąc za Dominiqe, położył dłoń na jej ramieniu. Tak było dla niego bezpieczniej, a zarazem czaił się w tym gest spokoju i jedności. Zapach jej krwi niebyt się mu podobał. Mówiąc szczerze – drażnił go, przypominał lecz i dawał motywacje. Sam mawiał, że wampirzyca raczyła się krwią samego Boga. Lecz zaraz po chwili dodawał, że Bóg nie jest niewolnikiem.

-Spokojnie, nie bój się. Wszystko jest już dobrze. Ocaliłem Cię, wytargałem żywot z objęć śmierci. Memento mori.

Memento, aby pamięci trwała o śmierci przed która wybawił. Co z tego, że nie zrobił nic z dobrego serca, że twierdził, iż serca już nie może mieć. Nawet gdyby miał – wytargali je w niewoli. Niczym lud przewodzony przez Mojżesza, on miał szansę. Lecz nie miał prawa liczyć na cud czy przewodnika. Druga dłoń wciąż tkwiła w kieszeni. Kostki w niej strzeliły, gniewna prawica w imię krzywd i łagodna, podstępna lewa. Ostatecznie Tyburcjusz nieczęsto uzewnętrzniał swe emocje. Twarz przypomniała dość często kamienną maskę, monument wykuty w ciele tylko po to aby sygnalizować zamyślenie posiadacza. Od czasu do czasu zmienia swój wygląd ukazuj emocje i promienny uśmiech przez łzy których niestety brakowało. Może gdyby chociaż raz zapłakał to by było łatwiej? Ten sam but po raz kolejny wydał z siebie odgłos poprzedzając mowę mężczyzny.

-Już lepiej? Ta ręka... Wiem, że boli. Ale skup się, gdzie jest Opiekun Stada?

W chwilach wielkich nadziei gdzie jedno słowo dla kogoś nic nie znaczące może mieć wartość wieczności... Majaczę. Niech tylko hydra dorwie Lady Miji. Jedno wydarzenie, tyle szans.
Po raz kolejny jego twarz przeszedł skurcz mięśni owocujący wyrazem zadumy, smutku i nadziei. Zamarł na chwilę wsłuchując się w odpowiedź. Serce którego nie miało być również jakby zawarło, oddech zatrzymał się na znamienne słowa, aby nic ich nie mąciło.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 16-01-2009, 23:51   #52
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
...spust zadrżał, by zatrzymać się tuż przed jego krańcem. Mike poluźnił palec, by spust powrócił na swoje miejsce, bo gdy już miał strzelić, iluzja zniknęła, tracąc swą złudną moc. Stał pośrodku tej samej sceny co wcześniej. Gdzieś niedaleko słychać było odgłosy walki toczonej z hydrą, gdzieś ktoś coś krzyczał, a ktoś obserwował. Mike zdenerwowany spojrzał w prawo i w lewo, na około sylwetki naprzeciw niego. Widział krew, dużo krwi, która rozlewała się obficie po ulicy. Jedyne co robił, to wytrzeszczał na to oczy. Jeszcze nie dawno było tu zupełnie inaczej, a teraz...

Teraz mierzył do swojego ojca...

Przed nim samym stał ojciec. Jego własny ojciec. A on ściskał w ręku Deserta Eagle, z palcem na jego mokrym od potu spuście. Ile emocji wzbudzał w nim jego własny ojciec. Obrzydzenie, niechęć, szacunek, powinność, nienawiść... Tak, nienawiść... Ile razy widział jego oblicze miał wszystkiego dość. Chciał znaleźć się jak najdalej od niego, by nie musieć już na niego spoglądać, z nim rozmawiać. Ileż to od niego wymagało. Zwyczajna rozmowa, była dla niego zbyt trudna. A teraz, niczym pan życia i śmierci, trzymał w ręku broń. Broń... To ona odbierała życie, to jej posiadanie dawało wielką władze. Dzięki niej, odbieranie życia stało się dziecinnie proste. Wystarczy tylko pociągnąć za spust. Tylko jedno szarpnięcie i celne wymierzenie. Spust miał w sobie granice, którą jeśli się przekroczy, wtedy umyka z kogoś życie, jakby ten spust był wagą, na której śmierć kładzie życie, a gdy staje się zbyt ciężkie, odrzuca w nicość, by pochłonęła je ciemność. Ręka trzymające pistolet drżała mu z obawy, ale nie spuszczał jej, wciąż celowała w ojca.

-Oboje wiemy, że nie chcesz tego zrobić, Mike.

Powiedział to tak beztrosko, tak jakby nigdy nic się nie stało. Tak jak zawsze. Jak go to denerwowało, jak wyprowadzało z równowagi. Szala jego życia chwiała się, ale teraz zdecydowanie opadła w dół na jego nie korzyść. Śmierć dopadała swą nową ofiarę. A ręka Mike’a... Ona nadal drżała, z tym małym wyjątkiem, że teraz z niemego podniecenia. Spust tym razem bez zawahania dopchnięty został do końca, oznajmiając wyrok śmierci swojemu celowi. Głośny huk strzału stanowił dopiero początek. Mike. Ruszył pewnym krokiem w stronę ojca. Nienawiść kumulowało się w nim, a wyraz jego twarzy wykrzywił się jedynie w grymasie. Za pierwszym wystrzałem usłyszeć można było kolejny, który tym samym echem rozniósł się po okolicy. Kolejne strzały zlały się już w jedną, monotoniczną całość, by zakończyć się dwoma głuchymi odgłosami pustej komory. Mike stał ciężko dysząc wpatrując się w ojca. Chociaż widział dokładnie jak każdy pocisk trafia, czy też nie trafia, nie zdołałby ich w tej chwili policzyć. Zabił kogoś po raz pierwszy raz w życiu...
 
Rewan jest offline  
Stary 17-01-2009, 01:26   #53
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
-Oboje wiemy, że nie chcesz tego zrobić, Mike.


Już wypowiadając te słowa, dla Jonathana był oczywisty fakt, że to właśnie zdanie było błędem. W oczach Mike’a zatańczyły iskierki obłędu, a chwilę później zapłonął ogień szaleństwa. Jego drżący palec, niepewnie dotykający spustu broni, tym razem niejako ze złośliwą satysfakcją dotarł do końca. Jonathan poczuł mocne szarpnięcie i gorąco rozlewające się po prawym ramieniu. Odwrócił się, ale nic nie zobaczył. Maska przeszkadzała, więc naprędce ściągnął ją lewą ręką. Spojrzał ponownie.


- Ehh.


Na szarym materiale bluzy, rozkwitała bordowa plama. Jednak na jednym strzale Mike nie poprzestał. Wolnym krokiem zbliżał się naciskając spust raz, za razem. Kolejne szarpnięcia. Udo, bok, przedramię, policzek. Jonathan upadł na kolana, patrząc prosto w twarz swojego zabójcy. Zobaczył tylko zadowolenie i poczucie spełnienia. Jego szczęście, na widok konającego człowieka. O dziwo, nie czuł bólu. To znaczy, czuł, przy pierwszym postrzale. Gdy spojrzał na ranę, prosił w myślach, by nic nie czuć. Ciało, chyba spełniając ostatnie życzenie swojego właściciela, tak właśnie zrobiło - wyłączyło ośrodek bólu.

Gdy chmury nieba zasłoniły wszystko dookoła, potwora, horyzont, ziemię, ludzi... Na czarnym tle była tylko twarz Mike’a. Jego uśmiech. Nim stracił świadomość, nim uleciały z niego resztki życia, ostatnia myśl zdąrzyła przemknąć przez ten umęczony umysł.


- Zanuć, gdy w duszy gra muzyka.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 17-01-2009 o 01:40.
Howgh jest offline  
Stary 19-01-2009, 00:14   #54
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Człowiek w paszczy smoka.

Niewiele miał sił, by walczyć. Ostatkami zdołał przezwyciężyć gadzią głowę. Zwycięstwo, chwilowa euforia, lecz nie nie dane cieszyć się nią dłużej. Poczuł jak spada, powoli, w głęboką otchłań. Wydawało mu się, iż leci tak bez końca, aż w końcu nastąpiło zderzenie. Mężczyzna syknął z bólu, a jękom towarzyszył trzask pękanych kości. Krztusząc się zdołał wypluć czerwona plwocinę. Czerwona, lepka ciecz sączyła się tak z zewnętrznych ran, jak i do wewnątrz ciała. Sytuacja rysowała się coraz gorzej. Osiągnął zwycięstwo w tej bitwie, lecz wojna lecz wojna chyliła się ku przegranej, a stawką było życie.

Ze swej pozycji miał dobrą widoczność. Obserwował upadek kilku pozostałych przy życiu głów, z dumą przypisując wrzucenie leków do przyczyn ich upadku. Słyszał strzały, ktoś w pobliżu strzelał do hydry. Na pewno musiał zranić kolejną z głów bestii. Rozsądny człowiek, posiadł broń w takim miejscu. Czemuż on sam nie wpadł na taki pomysł. Strzeliłby przez miękką tkankę, prosto w mózg stworzenia, gdy tylko ten próbował go pochwycić. Wszystko potoczyłoby się łatwiej, a tak leżał tu sam półprzytomny, bezbronny.

Spróbował się podnieść, uciec z paszczy. Mięśnie odmówiły tej drobnej przysługi. Padł znów na brzuch, drażniąc zranione organy. Ból, przerażenie. Czy przybył tu po to, by umrzeć? Rozejrzał się za resztą stada, gdzie blondyn o anielskich zdolnościach, uzdrawiacz? Co z nich za stado, jeśli nie pomogą sobie wzajemnie. Podczas spotkania, tam w sklepie myślał o tym zupełnie inaczej, byli zgrają obcych ludzi. Teraz wolałby, gdyby każdy przejmował się losem innych towarzyszy, jego losem.

Nie miał sił kierować swym ciałem, lecz umysł wciąż pozostawał niezmącony. Póki bestia leżała uśpiona, miejsce dawało dobrą kryjówkę. Myśl ta musiała mu wystarczyć za pokrzepienie, bowiem i tak nie zdołałby zmienić pozycji. W uszach słyszał bitewną wrzawę panującą wokół, a także coś więcej. Umysł bombardowało mnóstwo informacji pochodzących spoza tradycyjnych zmysłów. Oswajał się z nimi przez chwilę, rozumiał już do kogo należą.

Kolejna próba Aleksandry zakończyła się niepowodzeniem. Mimo to, wiedział doskonale co chciała przekazać intruzowi. Starała się mu pomóc, chciałoby się powiedzieć znowu, ale nie to najbardziej przykuło jego uwagę. Coś także zmieniło się w zachowaniu dziewczyny, baczniej obserwowała otoczenie, rozważniej stawiała kolejne kroki, inaczej niż w początkach ich nowej znajomości, inaczej niż dziewczyna którą znał ze snów. Może to ból przyczynił się do takiej postawy, a może coś więcej. W pamięci matematyka tkwiły powtórzone słowa. Wypowiedział je nieświadomie, a jakoś podziałały. Więzi ich łączące stały się dziwniejsze. Znał wszystkie jej myśli, czy była tego świadoma, czy wtedy nie ograniczałaby się, nie próbowała zdusić myśli bardziej osobistych, lub niewygodnych? Dlaczego powtórzyła jego słowa, czy również świadomie? Jeden był tylko sposób, by się przekonać.

"Odsuń się proszę, jesteś zbyt blisko."-obserwując dziewczynę wysłał myślową wiadomość. Wiedział, że nie cofnie się z własnej woli. Zwłaszcza, że już zbierała siły na kolejny atak. O dziwo Aleksandra posłuchała, odchodząc kilka kroków od potwora. Powinna była tam zostać, ukryć się i przeczekać, lecz zachęcony rezultatem matematyk postanowił zaryzykować kolejną próbę jej mocy. Cały odczuwał ból, pragnął, by, chociaż w ten sposób, bestia również go poczuła. Pośrednio za jego przyczyną.

Bardziej chłodna część umysłu kalkulowała przyczyny niepowodzenia. Poznali wcześniej rozszczepiony na osiem części umysł przeciwnika. Logika podpowiadała, że problemem jest złożoność. Skupienie uwagi na całości, zbyt wielu szczegółach na raz. Plan matematyka był prostszy. Dowodząc twierdzenie często rozbija się działania na mniejsze części, wykonuje pojedynczo. Tak też zamierzał postąpić skupiając się na jednej z głów, jednej z części rozszczepionego umysłu. Obserwując pole walki miał trzech przeciwników. Dziwna, choć niematerialna z głów, wydawała się nie sprawiać zagrożenia. Stała w miejscu, przyglądając się jedynie. Gdyby wtedy Reynold mógł wiedzieć jak bardzo mylił się w ocenie, lecz wtedy bardziej martwił formujący się obłok płonącego gazu. Wiedział co robić, trupia głowa musiała stać się ofiarą, gadzia zaś katem.

"To nie potrwa długo" -w myślach próbował jak gdyby kogoś tym pocieszyć

"Teraz Olu skup się na tej jednej, najszybszej z głów, nie myśl o niczym innym tylko połączeniu się z nią. Nie twórz żadnych słów, obrazów, żadnych wspomnień, wszystko to przyjdzie samo. Oczyść umysł i uwierz w siebie".

Precyzyjnie sformułował polecenie. Pragnął by dziewczyna spróbowała dostać się do umysłu hydry, lecz aby nie działała na własna rękę. Po cześci wolał dodać coś od siebie, prezent dla przeciwnika. Po drugiej stornie, wedle zasady dziel i rządź, dla najlepszych efektów należało skupiać się na małych sprawach i powoli, stopniowo wykonywać dalsze. Liczył, ze skupiona Aleksandra, zdoła lepiej i dłużej utrzymać w mocy swój dar, a tym samym skuteczniej wpleść fałszywe wspomnienie. Tymczasem sam, wewnątrz swego umysłu formował niespodziankę.

Umysł matematyka starał się wczuć w położenie przeciwnika. Gdzieś z przestrzeni czasu wypłynęły głowy hydry. Niepodobne stwierdzić kiedy miało miejsce wspominane wydarzenie, może wieki temu, może przed chwilą, wszak coś zniszczyło pozostałe głowy, co mogło się stać? Obraz wydawał się zamglony, wyrazista pozostała jedynie trupia głowa. Górowała nad resztą, a z jej nozdrzy ulatniał się żółtawy dym. w powietrzu rozszedł się zapach siarki.

Palny gaz na małej przestrzeni, dopływ powietrza, iskra, wybuch. Każdy ma jakieś wyobrażenie takowego zdarzenia, zna mechanizm działania, potrafi oszacować efekty. Coś takiego rysowało się we wspomnieniu. Strach, zagrożenie. Szybka wężowa głowa wije się pomiędzy walczącymi, atakuje. Wszystko z perspektywy jej oczu. Zauważa trupiego sprzymierzeńca. Kościana czaszka jest odporna na ból, nic jej nie powstrzyma przed uwolnieniem gorącego ładunku. A jednak, zebranego gazu jest zbyt dużo, w górze zbyt wiele świeżego, bogatego w tlen powietrza. Gadzia głowa jest najszybsza, próbuje dopaść gardła drugiej, stłumić płomień, za wolno, zbyt późno. Niekontrolowana eksplozja wstrząsa całym ciałem hydry. Potworny ból, targa umysłem najszybszej. A przecież nie ona jest trawiona przez ogień, a pozostałe dwie głowy. Przepadają na zawsze.

W odpowiednim momencie przesłał Aleksandrze wyobrażone wspomnienie. Złączył z nim cały swój ból jakiego doznał. Istniała nadzieja, że wszystko się powiedzie, a pofragmentowany umysł nie wyczuje podstępu.

Sytuacja powtarzała się. Kościana głowa znów zbierała swój śmiercionośny gaz. Czy teraz ktoś zdoła zapobiec nieszczęściu?

*
Reynold wypróbowuje swoją moc. Poleca Aleksandrze oddalić się, a następnie użyć mocy zmiany wspomnień. Wspomnienie przedstawia fałszywą sytuacje z zaledwie kilku chwil. Trupia głowa nie kontroluje swoich mocy i pali pozostałe dwie. Wspomnienie stara się przesłać do tej części umysłu, która kontroluje głowę szybkości.
 

Ostatnio edytowane przez Glyph : 19-01-2009 o 00:21.
Glyph jest offline  
Stary 20-01-2009, 22:40   #55
 
grabi's Avatar
 
Reputacja: 1 grabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwu
Charles wiedział, co zrobić. Powstał pośpiesznie z pozycji leżącej, próbując jeszcze uskoczyć w bok przed ogromną głową. Jeśli by mu się udało, prawdopodobnie mógłby dobiec do nóg stwora i je spętać. Jednak od czasu przybycia do tego miejsca, ciągle przecinał szlak bólu. Podobnie i tym razem nie udało mu się uniknąć olbrzymiego łba i zakrzywione zęby wbiły się w jego korpus. Miękka tkanka ustępowała pod naporem twardych zębów, powodując bolesne rany, aczkolwiek niezbyt groźne. Może akurat miał szczęście, iż zęby ominęły ważniejsze organy, albo i pecha, iż w ogóle udało im się wbić w ciało. W każdym razie jedyną myślą, jaka zaprzątała mu głowę, była rozpaczliwa potrzeba wydostania się. Na oślep począł wierzgać nogami, uderzając pięściami po łbie potwora. Ludzkie ciało jest niestety tak zbudowane, że nie posiada żadnej broni. Zęby są krótkie, paznokcie są tępe, a pięści zbyt słabe, by zadać jakieś poważniejsze obrażenia. Paznokcie oraz pięści uderzały w grubą skórę, jedynie się po niej ślizgając.

W pewnej chwili głowa nagle opadła, lądując na ziemi obiema szczękami. Charles poczuł bolesne szarpnięcie - chyba najboleśniejszą rzecz w swoim życiu. Powoli udało mu się rozsunąć nieruchome szczęki, rozpierając się rękoma oraz nogami. Ostrożnie wyczołgał się spomiędzy zębów, przez cały czas myśląc, że stwór chce go pochwycić ponownie, jednak nic takiego się nie stało. Chodź rany bardzo bolały, raczej nie były zbyt groźne. Tak mu się wydawało, ponieważ był w ogóle w stanie zmienić pozycję na siedzącą. Spojrzał na głowę, która między oczami miała malutką rankę. Malutką, lecz może głęboką i przez to zabójczą. Nie wiedział, skąd się wzięła, lecz wyglądała, jakby to ona była przyczyną opadnięcia głowy.

Ostrożnie sprawdził, czy na pewno jest martwa, lecz kilka kopniaków utwierdziło go tylko w przekonaniu. Potrzebował broni, na wypadek jakby inna głowa go zaatakowała. W około nie było nic, co mogłoby się do tego celu nadawać, nic z wyjątkiem zębów bestii. Długie i ostre, stanowiły doskonały zamiennik sztyletu, choć nie miały wygodnej rękojeści. Charles kopnął nogą w jeden z zębów. Nic. Kopnął ponownie - znowu nic. Dopiero obie nogi dały radę wyłamać ząb. Nie od razu. Najpierw powoli się przechylił, wreszcie ustępując po 3 mocnych wykopach. W sumie Charles wyrwał dwa zęby. Jedne zatknął z tyłu za spodnie, ponieważ garnitur nie miał kieszeni, natomiast drugi wziął w dłoń. Nie była to broń idealna, lecz nic innego nie było pod ręką. Wziął w drugą dłoń koniec liny i na czworakach począł się wlec w stronę nóg stwora.

------------------------------------------------
Charles trochę po wierzgał w paszczy hydry, po czym się znudził. Po śmierci głowy, wyłamał 2 zęby i mężnie ruszył by związać hydrze nogi.
 
grabi jest offline  
Stary 21-01-2009, 12:24   #56
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian uklęknął przy spalonej istocie.

Sprawa wyglądała poważnie. Poczuł pod palcami chrupiące, spalone na wiór ciało. Prawdę mówiąc, bardziej przypominało przypaloną kiełbasę z ogniska niż wciąż żywą istotę. Chłopak bardzo się tym przestraszył. Jego dar nie był w pełni rozwinięty. Nie potrafił wytworzyć krwi, zregenerować ręki, sprawić, by noga odrosła. Nie potrafił zrobić niczego poza zasklepieniem powierzchownych ran. A przecież oczekiwano od niego odwrócenia efektu działania ognia!

Druga z poszkodowanych osób również nie była w zadowalającym stanie. Zimny posąg, wielki sopel lodu. Tylko tyle zostało z tego kogoś. Julian nawet nie potrafił wyczuć jego konturów. Zimna bryła. Tyle wiedział o ofierze hydry.

Mimo wszystko, musiał spróbować. Czuł za pomocą dotyku, ze im dłużej czeka, tym gorzej jest z rannymi. Wybrał spaloną istotę. Dotknął ją obiema dłońmi i pomodlił się.

Tym razem Bóg wyzwolił w Julianie rezerwy mocy, o których chłopak nie wiedział. Boska energia nie wypłynęła równomiernym strumieniem z jego rąk, by uzdrowić. Energia zamknęła się szczelnie w jego duszy. Boska moc, spływająca z niebios, nie wyciekła na świat tak, jak zawsze miało to miejsce. Zaczęła się kumulować w wnętrzu Juliana, w jego szczerym sercu. Chłopak dosłownie czuł, jak jest rozpychany od wewnątrz przez rosnącą energię. Bóg wiedział, co robi.

Matczyńskiemu włosy stanęły dęba, gdy ładunek, do tej pory zatrzymany w jego ciele, rozładował się śnieżnobiałymi iskrami na ciele spalonej istoty. Chłopak poczuł się tak, jakby odzyskał słuch po długotrwałym okresie ciszy. Zewsząd rozległy się piski, krzyki, ryki. Julian mógłby przysiąc, że znalazł się w najprawdziwszym ZOO, a wokół niego przebywały sokoły, tygrysy, słonie, kojoty, małpy, pszczoły i co najmniej setka zachwyconych, przestraszonych i sfrustrowanych turystów.

Boże… chyba coś mi nie wyszło…

W samym środku tego hałasu do nogi Juliana przytuliło się ciepłe, miękkie stworzenie. Uczucie było miłe, bardzo miłe. Istota była ciepła i przyjemnie grzała ciało Juliana. Nie wiedzieć czemu, przyszło mu na myśl przestraszone dziecko.

- Boisz się?- spytał najmilszym głosem, jaki potrafił z siebie wydobyć. Jako, że zazwyczaj i tak zwracał się do wszystkich z uśmiechem na ustach, osiągnął efekt „ciocia pomoże”.

- Nie bój się, Julian Cię ochroni- stwierdził tym samym tonem, przytulając się do istoty. Zdawał sobie sprawę z tego, że to niewiele, ale tylko tyle mógł zrobić. Wiedział też, że zapewnienia o obronie to tylko słowa. Fragment duszy, który był mu potrzebny do stworzenia nietoperza, zagubił się gdzieś w przestrzeni i powrót do ciała chłopaka może mu zająć jeszcze trochę czasu. Do tej pory, byli z dzieckiem bezbronni. Chyba że…

- Horacy? Horacy? Jesteś? Mamy tu biedne dziecko, chyba trzeba mu pomóc, a ja ciągle nie widzę.

Tak, Horacy ich ochroni.
 
Kaworu jest offline  
Stary 21-01-2009, 18:46   #57
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
To co się rozgrywało na jej oczach, to czego była świadkiem sprawiało, że Dominique momentami czuła się jakby oglądała jakieś przedstawienie, happening, coś, czego nie jest się do końca uczestnikiem.
I owo dziwne odczucie, chwila dekoncentracji sprawiły, że stała się łatwym celem dla jednej z głów Helgi.



Teraz naprawdę została zepchnięta do pozycji obserwatora, a nie uczestnika.
Jej ciało poddało się zupełnie obcej woli, mogła tylko bezwolnie obserwować jak jej dłonie najpierw chowają Cierń, by za chwile wydobyć przytroczony do uda długi nóż,

Chyba nie to , że ma być narzędziem mej śmierci mnie w nim przyciągnęło?

Nie mogąc z żaden sposób zareagować, zaprotestować, zmienić biegu ostrza noża, mogąc tylko obserwować jak ostrze przecina skórę, wgryza się w naczynia krwionośne i zatrzymuje na kościach.
Już, już była pewna, że metal wgryzie się głębiej w rękę, gdy nagle owe bezlitosne kajdany pętające jej ciało i wolę zniknęły.

Z pomieszania bólu, zaskoczenia i rosnącej wściekłości osunęła się na kolana, nóż wyślizgnął się z jej palców.
Poczuła, że ktoś coś do niej mówi, kładąc jednocześnie dłoń na ramieniu.

-Jestem Tyburcjusz Pizarro, poszukuję Opiekuna twego stada. Od tego wiele zależy.
Męski głos zdecydowanie nie należący do nikogo z Stada Białej Róży.
Może gdyby byli w innej sytuacji, może gdyby uczucia targające Dominique nie miały takiej lub innej formy, i gdyby nie życie wyciekające z jej ciała z każdą spływającą na suchy piach stróżką jej krwi Opiekunka nowego Stada zachowałaby się inaczej.
Ale następne słowa nieznajomego tylko pogłębiły ów i tak niezbyt dobry stan.

-Spokojnie, nie bój się. Wszystko jest już dobrze. Ocaliłem Cię, wytargałem żywot z objęć śmierci. Memento mori.
Bać się? Czegóż więcej można bać się niż utraty samego siebie?
Dla Dominique w tej chwili nie było niczego chyba gorszego.
Dobrze? Gdzie?
Bo na pewno nie tu..
Dominique widziała i czuła co dzieje się z członkami jej stada.
Hydra okazała się potężnym przeciwnikiem z jakim nie do końca dawali sobie radę.
Cóż z tego, że pokonali cześć głów, ale za jaką cenę?
Zbyt wielką.

A ten mężczyzna noszący nazwisko jednego z najbardziej okrutnych konkwistadorów mówił że jest dobrze…
Takie bzdury może wmawiać pięcioletniemu dziecku, a nie jej!
Tyburcjusz nie mógł wiedzieć, że niczego jak fałszowania w jakikolwiek sposób rzeczywistości, pół czy ćwierć prawd Dominique nie znosiła najbardziej.
Przyszła pani prokurator bardzo nie lubiła mącenia właściwego obrazu rzeczywistości.
I tych którzy próbowali traktować ją jak dziecko.
Co on mówił o ocaleniu?
Kogo?
Teraz to i tak nie ma żadnego znaczenia.
Musi pomóc swojemu Stadu, i nikt , a zwłaszcza ten protekcjonalnie traktujący jej facet nie będzie jej niczego nakazywać.
Gwałtownym ruchem ramienia za jaki zapłaciła dodatkowym rwącym bólem zranionej ręki straciła jego dłoń ze swego ramienia.

A na pewno nie pomoże swojemu Stadu wykrwawiając się radośnie na rozgrzanym, suchym piasku.
Palce jej zdrowej dłoni zacisnęły się na niewielkim, płaskim kamieniu.
Tak, on będzie się nadawać.
Ignorując ból spróbowała zgiąć i wyprostować palce rannej ręki.
Udało się.
Czyli ściągną i nerwy nie zostały poważniej uszkodzone, doskonale, Nigthsmith, myśl, czego cię uczyli?
Chustka Lorenca będzie idealnie się nadawać.
Więc na co czekasz, działaj!

-Już lepiej? Ta ręka... Wiem, że boli. Ale skup się, gdzie jest Opiekun Stada?

Zupełnie ignorując niczego nie wnoszące słowa obcego Dominique pewnymi, metodycznymi ruchami, mimo ostrego bólu zaczęła opatrywać ranę.
Tak, umiała to robić, nie pamiętała już nawet ile podczas długich godzin praktyk i stażu wykonywała takie same czynności, ale nigdy nie sądziła, że będzie opatrywać samą siebie i to ranę zadaną przez nią samą…

Wściekłość podbudowana bólem płynęła przez jej ciało niesiona falą adrenaliny.
Teraz zauważyła, że część krwi płynąca po jej prawej ręce jest wchłaniana przez oplatające jej ręce delikatne linie Idvy.

Idvo, ja, Twoja córka, błagam cię, wspomóż swe dziecko i jego Stado!
Podniosła się, chwytając lewą dłonią rękojeść długiego noża i ruszyła ostro w stronę jednej z pozostałych głów Helgi.


*
Dominique ma zamiar wykonać do końca plan jaki miała już wcześniej.
Kabaszu, pamiętasz, gdzie wg. niej głowa hydry ma najsłabszy punkt?
Najlepsza odpowiedzią na atak jest również atak...
 

Ostatnio edytowane przez Lhianann : 21-01-2009 o 18:57.
Lhianann jest offline  
Stary 21-01-2009, 19:55   #58
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Jej reakcja była niczym potężny cios sprowadzający go na ziemię. Jego emocje malowały się w czerwieni i odcieniach szarości, niczym krew ściekająca po ścianach bokowiska jako jedyny świadek zbrodni. Strużki osocza ściekały na ciemną, Również szarą ulicę. Asfalt zaczął połyskiwać pod światłem zdezelowanej latarni ulicznej. Ta również zdawała się zapłakać krwią. Takie to obrazowe przedstawienie myśli i emocji Tyburcjusza Pizarro zakończyło się wraz z tym jak podrapał się w okolicach potylicy. Co miał czynić? Trzeba przyznać, po raz pierwszy w życiu zabrakło mu słów. Jako prawnik, do tego obrońca, musiał umieć przedstawiać prawdę w korzystnym świetle, samemu nie wspominać o faktach bo to kopanie sobie grobu. Od tego jest oskarżenie. Lecz w chwili, kiedy największą stawką był jego byt jako wolność za którą ginęły całe pokolenia i walczyły narody coś się zmieniło. Sam nawet nie wiedział czy był to podrywie emocji czy też świadoma decyzja pojęta przez niego podświadomie, przez tego chytrego lisa czającego się w głębi duszy.
Kucnął, oparł dłonie na kolanach i zatopił w owych dłoniach twarz. Palce zaczęły powoli ściskać się ku pięści.

-Nic już nie ma sensu, zupełnie nic.

Wnet podpierał tylko podbródek na zaciśniętych pięściach. Nie płakał, właściwie to nawet już nie umiał płakać, zastanawiał się kiedyś czy płacz został zaprzedany podczas niewoli czy jeszcze wcześniej, kiedy okrył w sobie Dar. Tajemnicze oczy Tyburcjusza wlepiły się w podłogę, jej faktura prawie odbijała się w białku i tonęła w źrenicach niemal wchłonięta. Rozszedł się dźwięk palca uderzającego nerwowo w kostki, po kolei od kciuka.

-Od tego zależy moje życie. Pomogłem Ci, pomóż mi. Muszę aby żyć, bardziej – by nie cierpieć. Nemo sine vitiis est, lecz ja... Musze zostać w jakimś stadzie. Inaczej stracę coś więcej niż resztki godności.

Z każdym krokiem Dominique, Tyburcjusz podnosił głos. Z jednej strony praktyczność aby go słyszała, w drugim dnie tkwiła sztuka retoryki i aktorstwa, wyższy głos zawsze znaczył emocje. Sięgnął do kieszeni, wyjął z niej zapalniczkę. Krawatowa bryła z matowego metalu, otwierana góra . Otworzył ją i zapalił płomyk. Buchnął on silnie i dumnie, w majestacie. Mężczyzna nie zamierzał odpalać papierosa. Tylko wpatrywał się w ogień patrząc jakby przez płomyk, gdzieś dalej. Gwałtownym ruchem zgasił zapalniczkę która znowu powędrowała do kieszeni. Wszystko było podarunkiem od niej... Wszystko, eleganckie ubranie, zapalniczka...
Chwila skupienia pomogła mu, zapewniła taki stan jaźni aby mógł kolejny raz wejść w ten antyteatr gdzie jednocześnie grał i nie grał swych emocji. Lecz teraz wyzwanie było silniejsze, dumny człowiek, mimo wszystko, musiał tak to zagrać aby wyglądało dobrze.

-Przepraszam... Przepraszam... Nie zdaje sobie sprawy czym Cię uraziłem. Ale proszę, powiedz i daj promyk nadziei.

Krew ściekła ze ścian całkowicie, ostatni jest strumień ściekł cichym echem do kanałów. Czarna mgła zapanowała ponownie w rozumowaniu Tyburcjusza Pizarro, twarz na ułamek sekundy przybrała lekko złośliwy wyraz.
”Ojcze mój któryś jest
Bądź królestwo Twoje
Bądź wola Twoja”
To zniekształcenie chrześcijańskiej modlitwy miało znaczenie zrozumiałe tylko dla niego samego. Wiele razy się nad tym zastanawiał czy te wersety nie powinny zostac tajemnicze i niewypełnione.
Zadarł łeb do góry, spojrzał na reakcję Dominique i tak nie mrugał ani nie dychał przez kilka chwil niepewności.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 04-02-2009, 19:58   #59
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Wiele wydarzyło się podczas próby stada Białej Róży. Śmierć jednego z członków stada, dotkliwa tym bardziej iż pamiętana tylko przez nielicznych. Utrata zdolności przez trzech członków stada. Jednak najdotkliwsza rana miała dopiero zostać zadana.

Głowa szybkości pochwyciła Charlesa, gdy ten próbował dojść do nóg hydry. Mężczyzna przeciwstawiając się szczęką potwora, próbował bezskutecznie przebić kłem gadzią skórę. Niestety prowizoryczny sztylet wypadł mu z dłoni wbijając się w ziemię.

Dominique rzuciła się do ataku na głowę szybkości, prowadzona przez Idvę zdołała odciąć głowę potwora. Uwalniając tym samym Charlesa.

Głowa myśli zaatakowała po raz ostatni nakazując Dominiqe podniesienie jednego z kłów i wbiciu go wprost w swe serce. Kobieta nie mogła się przeciwstawić rozkazowi wydanemu przez przeciwnika. Podniosła kieł z ziemi, ten sam który Charles upuścił przed momentem i wbiła go głęboko w swoje serce. Resztka jadu przeniknęła do krwiobiegu kobiety, raniąc samą Idvę. Następstwa tego czynu miały ujrzeć światło dzienne dopiero za jakiś czas.

Reynold używając więzi jaka wytworzyła się między nim a Aleksandrą zdołał przeniknąć do umysłu Hydry. Potwór zawył przeciągle odczuwając wyimaginowany ból z powodu oparzenia. Wszystkie głowy opadły bezwładnie na ziemię. Hydra została pokonana. Ogromne cielsko potwora powoli rozkładało się, nie było śladu mężczyzny jaki krył się w owym ciele.

Wszędzie dookoła budzili się do życia ludzie oraz istoty żyjące w Thagorcie. Wszystko to za sprawą energii przyzwanej przez Juliana.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 05-02-2009, 14:24   #60
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Tyburcjusz Pizarro podbiegł do rannej Dominique. Z każdym krokiem pobrzmiewały w jego głowie i przez usta słowa. Był zdziwiony przebiegiem wydarzeń. Bardzo zdziwiony.

-Czy to Ty Ojcze?

Spojrzał w górę tylko po to aby opuścić wzrok na dół, jakby nie wiedząc gdzie szukać metafizycznego oparcia. Z drugiej strony nie było śladu po jego dawnej... zbrodniczej kochance. Jakby nie rzec. Im bliżej był Dominique tym kroki stały się powolniejsze, ich odgłos struchlał i posypał się w mig po dotarciu do uszu. Tak to pojawił się wyraz olbrzymiej niepewności która targała Tyburcjuszem na spółkę ze strachem czy mu się nie uda, czy wróci do tego co miał już ze sobą. Ujrzawszy Dominique z wbitym kłem trochę spanikował. Złożył ręce jak do modlitwy i w nich schował usta oraz nos. Nie wiedział co robić. Domknął palcem kła i zaraz palec ów odskoczył porażony strachem.

-Nic Ci nie jest? Jest... Jak Ci pomóc?

Był to hazard z jego punktu widzenia. Poświęcić całe swe siły na nią która miała w stosunku do niego złe nastawienie czy szukać gdzie indziej. Wybrał to pierwsze wiedziony swym rozumem, odrobina intuicji i coś nieuchwytnego nawet dla samego Tyburcjusza. Spojrzał w oczy Dominique. Zastanawiał się. Trwało to ułamki sekund katorgi. Obrazy, zapachy, dźwięki mijały przeszyte pokusą.
Zawahał się. Bolało, musiało boleć. Czy więc nie wzmóc bólu? Czy nie stać jak kat, poczuć zapach potu, obraz błagania o litość. Jego nozdrza niemalże otumaniła woń strachu, przygnębienia i tryumfu, przyszłe zwycięstwa. Czy Tyburcjusz zachowałby się jak furiat, dla kilku chwil władzy zarzucił nadzieje, lisi spryt. Sam chyba nie wiedział do końca jak postąpić.
Brutalność, względne zło, minęło. On teraz nie mógł być taki jaki był. Czysty paradoks. Wyszeptał.

-Jak Ci mogę z tym pomóc.

Nabrał powietrza w płuca aby zakrzyczeć. Chciał pomocy – pomocy dla Dominique lecz bardziej dla siebie. To już raz nie wypaliło. Co szkodziło. Zakrzyczał.

-Jest tu ktoś? Potrzebna pomoc medyczna!

Zawsze trzeźwy, artykułujący pełne słowa – oto cały on. Nerwowe pstrykanie palcami przemieszało się kompletnie z patrzeniem na kieł i jej oczy. Tedy się zdecydował, co ma być to będzie. Chwycił dłońmi kieł, wyszarpał go jednym stanowczym ruchem z rany i odrzucił. Ten potoczył się chwilę, a Tyburcjusz zaczął tamować krowinie dłońmi. Całe szczęście był Francuzem. Nie żeby to go uprawniało do lepszego udzielania pierwszej pomocy, ale o ile ta umiejętność za wschodzie europy nie była powszechna to na zachodzie w o wiele bardziej. Popełnił błąd, nie powinien wyrywać kła z rany. Lecz była w tym dziwna opatrzność. Lecz kto wiedział co kryło się za oczami Tyburcjusza? Spojrzenie było przeszywające. Tak tamował krwotok i wrzeszczał.

-Hej, jest tu ktoś! Mamy ranną!

Mamy. Sprawiać pozór bycia jednym ze stada aby nim być. Kropelka potu kapnęła na ranę wraz z tym jak ledwo sięgnął palcem szyi aby przy okazji sprawdzać tętno.

-Będzie dobrze.

Na co on właściwie liczył? Na kartkę?
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172