Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-02-2009, 20:04   #71
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian stał ze spuszczoną głową naprzeciwko Horacego. Było mu głupio, że odważył się zaproponować mężczyźnie kąpiel błotną. Dopiero po wypowiedzeniu tych słów zdał sobie sprawę, jak musiało to zabrzmieć. Zwłaszcza w kontekście jego badawczego spojrzenia, którym „zaszczycił” ciało Horacego.

Na szczęście, Horacy nie poczuł się urażony. Wręcz przeciwnie, uśmiechnął się szeroko do Juliana. Ten, zaskoczony, odwzajemnił nieśmiało uśmiech. Mężczyzna jednak nie chciał zostać wysmarowany błotem przez Juliana. Może to i lepiej? Chłopak sam nie wiedział, czy tego chciał. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Jego zachowanie było dziwne i pozostawiało sporo do wyjaśnienia nawet jemu. Można je było odebrać na wiele sposobów. W duchy był wdzięczny Horacemu za to, że zinterpretował je tak a nie inaczej.

- Jeśli czujesz się lepiej możemy obmyć się w rzece, chętnie zmyłbym z siebie to błoto.

- Tak, już mi lepiej. Dziękuję- stwierdził Julian, po czym wyczłapał się za Horacym z jeziora. Mężczyźni skierowali swe kroki ku czystej rzece. O ile towarzysz chłopaka wolał położyć się na plecach i spłukać z siebie błoto, o tyle Julian wszedł w sam środek rzeki. Zatkał nos, zamknął oczy i kucnął. Pozwolił, by nurt zmył z niego całe błoto. Gdy już to się stało, wstał, głośno zaczerpując powietrze. Odgarnął wodę z włosów i oczu, po czym usiadł obok Horacego, odwracając się głową tak, by nie widzieć go, gdy patrzał na wprost. Nie chciał ryzykować, ze mężczyzna pomyśli sobie o nim coś złego. Zamiast na nim, wkupił więc swój wzrok na pięknych drzewach, które rosły po drugiej stronie rzeki.

- Ja? Troskliwy?- spytał po usłyszeniu pytania Horacego, rumieniąc się- Nie, ja tylko… nie chcę, żeby ludzie cierpieli. Proszę, nie myśl tak o mnie. Robię to bardziej dla siebie niż dla innych.- odparł skromnie. To prawda, był troskliwy, ale nie chciał, żeby Horacy tak o nim myślał. Możliwe, że była to fałszywa skromność, ale nie wypadało powiedzieć „Tak, pomagam każdemu, kocham ludzi”. Nawet jeśli to była prawda.

- Jakby się zastanowić, to chyba naprawdę niektórzy mają tego dość. Na przykład Jonathan. Dziś mnie uderzył w nos. To nie tak jak myślisz!- zaprotestował, gdy tylko zdał sobie sprawę z tego, jak zabrzmiała jego wypowiedź- Wypadł na mnie z wodnej ściany. Był posiniaczony, ale przytomny. Tylko ja… spanikowałem- tym razem Julian spuścił wzrok, znów się rumieniąc. Było mu wstyd tego, ze tak wtedy zareagował. I tego, że sam się nie potrafił bronić. Nigdy nie myślał o sobie źle tylko dlatego, że był delikatny. Ale naprawdę nie chciał, żeby Horacy miał go za słabeusza. Lub tchórza.

- On wtedy tak leżał a ja pomyślałem, że może zginąć. Więc padłem na kolana i zacząłem mu robić masaż serca. Problem w tym, ze Jonathan był przytomny. Ale to nie jego wina, zasłużyłem. Zresztą, prawie nic nie poczułem. I potem biedakowi zrobiło się przykro.

To także nie była do końca prawda. Julian osobiście uważał, że nie zasłużył na takie traktowanie. Ale dawno już zapomniał o incydencie i wybaczył członkowi swego stada. Mimo to, nie chciał, żeby Horacy uznał Jonathana za osobę porywczą. Nawet jeśli tak było. Chłopak wyznawał zasadę, ze nie powinno się źle mówić o ludziach. Nawet, jeśli zrobili coś źle.

- Co zaś do stada, to nie znamy się zbyt dobrze. Jonathana już poznałeś z opowieści. Wydaje się porywczy, ale ma serce na właściwym miejscu. Jest też Mike. To chyba jakiś biznesmen. Sądząc po ubiorze, zasnął nad ranem w biurze. Ale to tylko moje przypuszczenia, naprawdę nie wiem,, kim jest- szybko dodał- Wydaje się jednak jakiś… sam nie wiem. Raczej się nie przejął Natanem, kiedy wypadł z wodnej ściany. W ogóle, wydaje się być jakiś odległy. Nieobecny. Możliwe, że sytuacja, w której się znalazł go przybiła. Starszym ode mnie pewnie trudno się pogodzić z tym, co się stało. Nawet ja jestem zdziwiony, a przecież jestem najmłodszy.

Julian stwierdził, że zaczął odbiegać od tematu. Potrząsnął głową i kontynuował.

- Albo Mike jest po prostu poważny. Jak biznesmen, chłodno kalkuluje. Ale kiedy Charles spadł z ostatniego piętra budynku, był pierwszy, by nieść pomoc. Co do Charlesa, znam go tylko z imienia, choć byłem chyba pierwszym członkiem stada, z którym miał on kontakt. Kiedy domy zamarzły, był na ostatnim piętrze budynku, w którym stałem. Spadł z niego, tafle lodu były zbyt kruche. Wszystko działo się tak szybko. Praktycznie, nie znam nikogo. Najpierw wylądowaliśmy w opustoszałym mieście, potem domy zamarzły, wypadek Charlesa, tornado, w końcu rozmowa z Dominiką. Przemawiała do nas pewnie, jak generał. I jako jedyna wiedziała, gdzie jesteśmy i po co. Chyba będzie dobrą przywódczynią. Zaledwie jednak zdążyliśmy się przedstawić, a znaleźliśmy się obok Hydry, kompletnie nieprzygotowani i rozproszeni. Aleksandrę i Reynolda znam tylko z imienia. To wszystko, co wiem o moim stadzie- wyznał Julian, w końcu kończąc swoją opowieść. To było przyjemne, siedzieć w chłodnej wodzie, podziwiać zielony las i zwierzać się Horacemu z wydarzeń, które dziś miały miejsce. Pozwoliło mu to uporządkować sobie wszystko w głowie i psychicznie odpocząć. Naprawdę mu to pomogło.

- Horacy, mogę o coś spytać? Thagort zawsze jest niebezpieczny? Od rana cały czas gdzieś biegniemy, przed czymś uciekamy, coś robimy, walczymy z potworami. Dopiero teraz mamy chwilę wytchnienia. Tak jest zawsze? Czy po prostu pojawiliśmy się tu w niewłaściwym czasie i miejscu?
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 09-02-2009 o 20:26.
Kaworu jest offline  
Stary 09-02-2009, 20:54   #72
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Aleksandra Nassau

Dziewczyna przebudziła się ze snu, długiego, kojącego, spokojnego. Gdy uchyliła powieki trwała jeszcze w półsennym omamieniu, jednak jej mózg zaczął już odbierac konkretne bodźce i analizowac cała sytuację. Ciało nabrało sprężystości i siły. Patrzyła przez chwilę na wtulonego w nią mężczyznę i przysunęła się bliżej obejmując go. Milczała, nigdy niepotrzebnie nie otwierała ust, a przerywanie tej chwili byłoby prawdziwym marnotrawstwem. Wiedziała, że nie śpi więc pozwoliła mu słuchac swojego miarowe bicie serca i czuc swój ciepły oddech na ramieniu. Poruszył się delikatnie, cieszył się najwyraźniej takim układem sił. Chwilę później otworzyła oczy i zobaczyła szeroki, szczery, radosny uśmiech spotkanego wczoraj mężczyzny. Zdawała sobie sprawę z tego, iż oboje leżą nago ciało przy ciele więc naturalnym pierwszym odruchem była chęc drastycznego odsunięcia się od niego. Jednak jego silne ręce obejmujące ją w pasie przytrzymały ją, a uśmiech odrobinę zgasł, jakby nie chciał się żegnac... a na pewno nie w tej chwili. Wszystko szło dobrze... Na powrót przysunęła się do niego, położyła na jego ramieniu tak, że jej delikatne sutki muskały jego szeroką pierś. On też się rozluźnił, zaczął pieszczotliwie gładzic jej plecy i pośladki. Nie protestowała. Jego dłonie były silne, a dotyk niesamowicie zmysłowy. Lekko uniosła się na nim przysunęła swoją twarz do jego i pocałowała go delikatnie w czoło. Po czym wyszeptała tuż nad jego uchem zahaczając je delikatnie ustami:

-Podziękowanie dla właścicielki płaszcza za użyczenie mi jej własności...

Gdy dotarł do niego sens jej słów popatrzył na nią nie zrozumiale. Nie tego się pewnie spodziewał. Był pewny siebie, a przynajmniej takie wrażenie sprawiała cała jego sylwetka i mimika twarzy. A zwłaszcza ten uśmiech... Mimo wszystko pieścił ją dalej przesuwając dłoń od samego jej karku aż po uda. Dalej nie broniła się przed tym. Minęło wiele dni nim ostatnio ktoś dotykał ją w ten sposób...
Objęła go udami i siedząc na nim pochyliła się do przodu by jego wzrok przesunął się z jej jasnych, pełnych piersi na twarz, którą wcześniej otarła z leczniczej mazi. Skóra Aleksandry miała zawsze mleczny odcień, a po kąpieli w sadzawce zaczęła wręcz jaśniec. Otarła się o niego parę razy, by zapamiętał na długo jeszcze miękośc jej skóry i słodki zapach jej młodego ciała. Później ich usta się spotkały - pieścili na wzajem swe wargi, stykali się językami i trwali tak przez wiele chwil, gdy ich dłonie wzajemnie pieściły ich ciała. Póki trwał pocałunek Aleksandra pozwalała na wszystko i jemu i sobie. Na pieszczoty, nieśmiałe muśnięcia i chciwe dotyki... Gdy rudowłosy chłopak zszedł pocałunkami z jej warg na szyję, pochyliła się znów do jego ucha:

-A to było za ratunek.

Po czym bez ostrzeżenia przerwała całą zabawę i po prostu wstała. Najmniejszy rumieniec nie zagościł na jej twarzy, tak samo żal, czy triumf. Ostrożnie wyszła z sadzawki, tak by się nie poślizgnąc ani razu. Nie pałała wstydem, gdy mężczyzna, który chwilę temu mógł ją miec patrzył z zachwytem na jej ciało, zwłaszcza gdy musiała podeprzec się ręką wchodząc na dośc nieprzystępny brzeg, prezentując nieświadomie to co najgłębiej ukryte zwane bywało przez poetów kwiatem niewinności. Nie patrząc na płaszcz skierowała się w stronę swojej bielizny, jednak pocięty materiał nie nadawała się już do niczego, a na pewno nie do zasłonięcia. Westchnęła odrobinę zniechęcona, ale nasycona siłą i pewnością siebie po upojnej kąpieli, wyprostowała dumnie plecy i jak matka natura stworzyła ruszyła przed siebie. Chciała wrócic do domu nie ważne jak daleko by on nie był. Stawiając ostrożnie kroki i wypinając pierś powtarzała sobie z uporem w głowie "Jak egipska królowa, jak egipska królowa, jak egipska królowa... Po kąpieli, biała i gładka jak mleko, ogolona głowa i ciało, które zachwyca... Jak egipska królowa....
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 09-02-2009 o 22:23.
rudaad jest offline  
Stary 09-02-2009, 23:10   #73
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Wiele wydarzyło się, lecz nie dla matematyka. Dla niego czas zamknął się w paszczy bestii i zapętlił w nieskończoność. Wciąż trwał tam bezsilny.

Nadzieja umiera ostatnia.

Śmierć potwora z pozoru niewiele zmieniła, lecz dodała otuchy. Kazała dojrzeć na horyzoncie jaśniejszy promyk światła. Wbrew wszystkiemu w naturze człowieka leży wola życia. Wraz z upływem krwi mężczyzna słabł coraz bardziej, lecz nie poddawał się. Pluł krwią, charczał próbując zmusić usta do krzyku. Spróbował zwrócić na siebie uwagę Aleksandry, lecz jedyne myśli na jakie potrafił się resztką sił skupić wiązały się z doznawanym bólem. Trud był z reszta daremny, gdyż panna Nassau nie była skora do pomocy. Jej umysł stał się skupiskiem ponurych myśli, których nie przekreśliła nawet śmierć Hydry. Nie mógł zrozumieć tego nagłego strumienia pogardy dla całego świata. Dopiero potem, leząc po pierś w błocie składał te myśli, lecz w dalszym ciągu trudno było je zrozumieć.

Kwestią czasu był moment, w którym kończyny odmówiły posłuszeństwa, niedługo potem w ślad za nimi miały pójść zmysły, posłuszeństwa odmówić zechciałoby serce. Zbliżał się koniec. Reynold coraz bardziej zrezygnowany, stał się obserwatorem zamkniętym w konającym ciele. Świadomość wygranej nie dawała satysfakcji. Czy rzeczywiście wygrał. Co zyskał, jak wiele stracił? Rzeczywistość powolutku odpływała. Bestia przestała mieć znaczenie, rozpływała się. Umysł przestał dostrzegać tak błahe detale.

Nagłe poruszenie się hydry, rozwarcie szczęk, ból, wyrwało mężczyznę z letargu. Przez krótką chwilę oprzytomniał. Wokół wiele się działo, światło oślepiało go tak, że nie potrafił skupić wzroku. Zobaczył nad sobą majak kobiety. Anioła? Przez chwilę jak jego ciało staje się lekki unosi się w przestworza, gdzież leci? Nie odpowiedział na to pytanie, gdy znów zapadł w okowy zdawało się wiecznego snu.

Przebudzenie nastąpiło w jednej chwili. W tak dziwny sposób, bez stanów pośrednich, półsnu. Mimo zamkniętych jeszcze powiek umysł trwał całkowicie rozbudzony, zupełnie jakby ciało nie nadążyło za duchem. Obudził się wypoczęty, jakby po długiej spokojnej nocy.
Na skórze czuł błotnistą maź, szczelnie otaczającą nagie ciało, powodującą łaskotanie, gdy spływała po policzkach. Zdawała wprawiać go w dziwnie błogi stan. Leczyć wszelkie troski i zmartwienia.
Za wszelką cenę starał się przypomnieć sobie sen, który tak nagle się skończył. Był z pewnością piękny, lecz po scenach, aktorach nie pozostał najmniejszy ślad. Mgliście pamiętał też wczorajsze wydarzenia. Wczorajsze? Może sprzed godziny, albo tygodnia. Któż to zgadnie.

Szybko uprzytomnił sobie czego brakuje. Powiadano, że póki ból, póty człowiek żyje. Przestał go odczuwać, ale nawet to go nie zaniepokoiło. Kilka godzin w tej złudnej rzeczywistości nauczyło go ostrożnie podchodzić do jakichkolwiek stwierdzeń.

Czuł przez skórę ogrzewające promienie słońca, zasychające błoto. Powoli otworzył powieki, mrużąc oczy. Minęła chwila zanim przyzwyczaił się do światła. Kątem oka dostrzegł kobietę, która tym razem przybrała realnych kształtów. Bardzo realnych musiał przyznać, obserwując jej krągłą sylwetkę. Nieznajoma stała do niego bokiem, toteż nie widział dokładnie jej twarzy. Domyślać się mógł, iż była wtedy wraz z nimi przy hydrze. W półleżącej pozycji mógł obserwować nieznajomą, jej powabne piersi. Im niżej schodził, wzrokiem, tym mocniej musiał przekręcać głowę. Wreszcie obrócił się lekko, by ujrzeć całość niecodziennego obrazka. Oprócz kobiety zobaczył leżącego pod nią Charlesa. Najwyraźniej byli zajęci, a on za chwilę miał im przeszkodzić.

Kamienie mają tę wadę drobną wadę, że staja się śliskie, gdy człowiek zbyt mocno na nich polega. Ręka matematyka ześlizgnęła się z kamienia, na którym się podpierał i całym ciałem bezwładnie runął w błoto. Zamieszanie musiało w końcu odkryć jego obecność.

-Witaj?-powiedział niepewnie podnosząc się i odgarniając błoto z twarzy. Zakłopotany, utkwił wzrok gdzieś obok spółkującej pary. Czym innym było przypadkowe spojrzenie, czym innym bezczelne podglądanie. Tutaj ciekawość musiała ustąpić poczuciu moralności.

-Pomogłaś mi na pobojowisku prawda? Dziękuje.-spytał bardziej by przerwać niezręczną ciszę, niż, by potwierdzić domysły-Zacząłem się wtedy unosić.To telekineza? Fascynujące przypuszczałem kiedyś, że można przewidzieć zmianę położenia, wpłynąć na nią, także w innych wymiarach, brakowało jednak zmiennych. Jak to robisz? Przepraszam.

Nie potrafił ukryć ciekawości, moc która przypisywał kobiecie ciekawiła go, w pewien sposób wiązała się z jego. W końcu dotarło do niego, że przeszkadza. Powinien przeprosić ich i wyjść z błotnistego bajorka. Problem stał się jednak bardziej złożony, gdy uświadomił sobie brak jakiegokolwiek stroju. Na sama myśl o tym jakby głębiej zanurzył się w błocie.
Nadeszła chwila by rozejrzeć się po otoczeniu, lecz pośród traw i błota nie znalazł niczego czego tak pilnie poszukiwał.
-Gdzie jesteśmy? gdzie są nasze ubrania?-spytał tym samym zmieszanym głosem jaki raczył wydać na przywitanie.
 
Glyph jest offline  
Stary 10-02-2009, 20:45   #74
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
-Popisałeś się bracie, nie ma co. Tylko pogratulować. Doktorek załatwi cię bez mydła. I wiesz co? Chwała mu za to. Nie potrzebujemy tu morderców, łajzo.

Mike nie wierzył własnym oczom, spoglądając przed siebie na stwora nie z tego świata. Podobny do młodego chłopaka satyr potrząsał nim z wściekłością, a Mike jedynie nie dowierzając patrzył na jego twarz, wykrzywioną w grymasie złości i pogardy. Jednak wkroczyła racjonalna część umysłu Sheffa, która od razu winę, jaką było widzenie istot wręcz baśniowych, zrzuciła na narkotyk. On nadal czuł euforyczne działanie narkotyku, tyle że już bardziej nikłe niż wcześniej. Normalnie narkotyk powinien wciąż efektywnie działać, lecz teraz czuł jedynie zalążki jego prawdziwej mocy. Może to te wydarzenia ukruciły jego działanie? Fakt pozostawał faktem, narkotyk mógł wciąż powodować halucynacje, ale Mike nie był co do tego przekonany. Powoli zatracał się w umiejętności określania co jest realne, a co nie. Może wszystko wokół niego było jedną wielką halucynacją, z której nie może się wyrwać. Wszystko było takie nierealne, takie bezsensowne... Poczuł jak silne dłonie stwora odpychają go, a on uderzył o gorącą ziemie. Nie należało to do przyjemnych doświadczeń. Człowieko-stwór o ciemnych włosach, ukucnął przy Noys’ie, mówiąc coś do pozostałych, po czy przemieniając się w człowieka jakby nigdy nic, odeszli wraz z Noys’em.

Wraz z trójką noszących Noys’a, pobojowisko opuszczali też inni. Mike patrzył, jak nieznane mu twarze pomagają opuścić to miejsce twarzą, które znał, i które szczyciły się mianem „stada”, do którego on niby też należał. Kto u diabła wpadł na pomysł z tym stadem?! Jakbyśmy byli cholernymi kundlami. Wszyscy powoli znikali, prócz niego, który pozostał obserwatorem. Widział jak postacie wzlatują w powietrze i unosząc się na nim wędrowały dalej. Postać za postacią zanikała powoli we mgle, która nagle i niespodziewanie zagęściła się wokół tego miejsca. Z początku odpowiadająca mu myśl o tym, iż zostanie tu sam i wreszcie będzie miał spokój, powoli przemieniała się w niepokój. A niepokój narastał, nie pozwalając mu nacieszyć się chwilą. Mgła otaczając miejsce, zacieśniła się lekko i zgęstniała, odizolowując miejsce, jakby miała je wyrzucić, gdyż przestało być idealne. A wraz z nim, samego Mike’a... Gdy ostatnie osoby niknęły we mgle, on spostrzegł jak liczne ciała (których wcześniej nie dostrzegł, i które nie były zbyt normalne), wraz z ciałem hydry, ulegają przyspieszonemu rozkładowi i na jego oczach rozsypują się w pył. W tej niecodziennej chwili, przypomniało mu się zdanie, które często słyszał na filmach, w których księża wygłaszają mowę nad zmarłym:

„Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.”

Jednak powodowane przez narkotyk głupawe skojarzenia szybko uległy trzeźwemu przerażeniu.

-Ja nie jestem martwy... – wyszeptał.

Wstał na równe nogi i puścił się chwiejnym biegiem. Ziemia poczęła zapadać się pod ciałami stworzeń, które jeszcze nie uległy przemianie w pierwotny pył. Niebezpiecznie zbliżały się do niego te zapadnięcia. We mgle spostrzegł ostatnią osobę. Musiał przyspieszyć jeśli miał przeżyć, musiał ich dogonić. Nie chciał umierać, nie teraz.

-Czekajcie! Czekajcie, nie zostawiajcie mnie! Do cholery, poczekajcie!!

Gdy dotarł na pogranicze między mgłą, a wolną przestrzenią, wszyscy już dawno zniknęli we mgle. Nie zawahał się jednak przekroczyć tej granicy i ruszył dalej w ślad za resztą. Wołał, lecz nikt nie odpowiadał. Wytężał wzrok, lecz nic nie dostrzegał. Machał po omacku rękami, lecz niczego nie wyczuwał. Wszyscy byli po za jego zasięgiem, a on czuł jak grzęźnie w piaszczystej pułapce. Z początku dawał rade stawiać szybko kolejne kroki, lecz za każdym razem było trudniej i trudniej. W końcu jego noga ugrzęzła i nie zdołał jej wyciągnąć silnym szarpnięciem. Ponowił próbę kilkakrotnie, ale zapadał się nadal. Powoli do podświadomości dotarła niepokojąca myśl: To już koniec... Zapadał się coraz głębiej, a piach zdawał się nie mieć dna. W telewizji, w programach dokumentalnych słyszał, że gdy się nie szarpiesz, nie powinna cię wciągać. Zastosował się do tego, lecz próby spełzły na niczym. Głowa zniknęła pod powierzchnią, a on zdążył zabrać ze sobą jedynie ostatni dech. Powietrze nie na długo mu wystarczyło, już po chwili czuł wzmożoną chęć złapania oddechu. Sytuacji nie polepszał fakt stresu, jaki się z tym wiązał. Nie mogąc zrobić nic innego, wbrew rozsądkowi, spróbował złapać dech, ale jedynie piach wpadł do jego ust. Czuł jak się dusi i nie podobało mu się to. Czuł jakby spalał się od środka, jakby jego płuca wypełniała lawa.

Ktoś złapał go za kostkę...

Oddech był jak zbawienny nektar, czuł jakby od początku zaczynał żyć. Pierwszy oddech. Zaczerpnął go głęboko, a kojąca dawka tlenu wystudziła lawę w nim drzemiącą. Tego się nie da opisać, jaką poczuł wtedy ulge. Na skraju przytomności i świadomości, ujrzał jedynie grube palce oplatające jego nadgarstek. Stracił przytomność...

*

Światło...

Oślepiające światło to pierwsze z wrażeń, które mógłby opisać. To było gorsze niż patrzenie w słońce, które chociaż rzucało ciepłe promienie na twarz. Te było surowe i zimne, beznamiętne. Mrużąc oczy obrócił twarz. Próbował zmienić pozycję, bo było mu niewygodnie, ale próba się nie powiodła. Poczuł pasy pętające mu dłoń. Oczy po chwili przyzwyczaiły się do atakującego ich światła na tyle, by móc dojrzeć kilka szczegółów. Był w pomieszczeniu o barwach typowo szpitalnych, w których było wiele dla nich charakterystycznych rzeczy. Co więcej, wyglądało to wszystko na blok operacyjny. Na stolikach leżały chyba narzędzia, takie jak skalpel. Jestem ranny? Gdzieś niedaleko, błąkały się dwie osoby w białych fartuchach, przygotowujący się do rozpoczęcia swojej powinności. Sheff nienawidził szpitali...

*

-Nie rozpłacz mi się tu jak gówniarz! – mówił stanowczym głosem twardy głos mężczyzny, o krótko strzyżonych brązowych włosach. – Nie jesteś babą. Masz zaraz przestać.

20 lat młodszy Mike leżał na łóżku szpitalnym, z bujną czupryną jasnych włosów. 7 letni chłopak wykrzywiał minę w wyrazie przerażenia, a jego małe oczy uciekały wzrokiem od srogiej miny ojca. Ciężko powstrzymywał się przed urojeniem choćby jednej łzy. Czekała go operacja, a ojciec twardo trzymał się swoich zasad, nie pozwalając mu na najmniejszą słabość. Pół roku wcześniej było zupełnie inaczej. Wtedy żyła mama. Można powiedzieć, że była przeciwieństwem ojca, ona wręcz go rozpieszczała, pozwalając mu na wszystko. Teraz, gdy ona zmarła nie miał kto zapełnić tej luki i pozostała tylko sucha srogość ojca. Ojciec każdego dnia wymagał od niego by był lepszy od wszystkich innych. Nie pozwalał mu robić tego co chciał, miał być nadczłowiekiem. Na wspomnienie o matce, chłopak popuścił jedną jedyną łzę.

-Co ci mówiłem?! – zdzielił go ojciec przez łeb.

-Ale..

-Nie ma żadnego ale, masz przestać natychmiast.

-Gdyby była tu mama... – zaczął nieśmiało.

-Ale nie ma! I przestań o niej ciągle mówić.

Później jedynie ujrzał nieprzytomnie blok operacyjny, będąc piekielnie przerażonym. I nie miał go kto pocieszyć. Zasnął, pod wpływem narkozy...


*

...by oprzytomnieć w innym miejscu i innym czasie.


-Kim jesteście?! Co robicie?! Dlaczego?!

-Dlaczego? – zaczął jeden, w którego głosie można było wyczuć nutkę szaleństwa. - Zabiłeś. Zabiłeś członka własnego stada. Obrońcę Idvy. W chwili, gdy każda para rąk, każdy sprawny umysł był jej potrzebny. Mogła zginąć przez ciebie, śmieciu. Kim jesteśmy? Sprawiedliwością, która upomina się o przelaną krew. Jak uważasz, co powinniśmy mu zrobić?

-Krew za krew. Ból za ból – odpowiedział drugi, kobiecy głos.

-Cholera, to nie moja wina! To ten potwór!

Jednak osoby nie zaprzątały sobie głowy odpowiedzią. Zaczęli mówić o tym, co mu zrobią, a w groźbach Mike wyczuł dużo. Po pierwsze, nie były to zwykłe groźby, bez oparcia, czy też obawy przed robieniem komuś czegoś takiego. W ich głosie wyczuwało się brak najmniejszych zahamowań, byli zdolni do wszystkiego. Po drugie, myśl o bawieniu się kimś w taki sposób wyraźnie ich podniecała. Para prawdopodobnych kochanków ( bo któż inny normalny mógł się z nimi związać?) prawdopodobnie robiła to w pierwszej kolejności, bo to kochali, a dopiero w drugiej, że on zagroził Idvie. Po trzecie, coś mu mówiło, że nikt nie przejmuje się w tej chwili jego losem i nie ma najmniejszych szans na ocalenie. Nadzieja upadła, ale Mike nie chciał dawać za wygraną. Kobieta myśląc nad odpowiednią zabawą powoli kreśliła krwistą plamę na jego brzuchu. Mężczyzna, jednak miał co do niego inne plamy. Wypowiadając kolejne pomysły na karę, Mike czuł jak jego ciało opuszczają siły. Czuł lęk jak nigdy w życiu. Bólu obawiał się ja niczego innego. A ten jaki może tu przeżyć. Albo nie przeżyć... Znęcając się w każdy możliwy sposób, kobieta wcierała mu narkotyk w dziąsła, pokazując swą wyższość nad nim. Gdyby dała mi go więcej, uśmierzyło by to ból. – przemknęło mu przez myśl.

-Kara powinna być stosowna. Podniósł rękę na własność Idwy. Powinienem obedrzeć Cię za to ze skóry.

-Cholera, przecież wam mówię. To nie moja zasrana wina. To ten potwór, on na de mną zapanował. Nie mogłem nic zrobić. Do jasnej cholery opanujcie się. Ja nawet nie wiem o co tu chodzi, co się tu dzieje. Dajcie mi szansę! – jedyne co mógł zrobić, to desperacko próbować się obronić, ale to i tak nie miało wielkiego sensu. Oni chcieli mu to zrobić, choćby dla zabawy. A jego głos drżał.

-Zacznijmy od ręki. Tej, która pociągnęła za spust. Jak głośno będziesz krzyczał?

Lekarz zaczął nacinać mu skórę, powoli, delektując się swym nowym dziełem, niczym malarz wzdychający nad swym obrazem. Z początku ból nie był wielki. Zwykłe nacięcia choć powodowały ból, to on wiedział, że to dopiero przedsmak wszystkiego. Patrzył jedynie z lękiem na dzieło lekarza. Czuł upływ krwi. Czuł jakby wraz z nią powoli odchodziła cząstka jego duszy.

-AAAAAAA!!!

Gdy psychopata rozpoczął właściwą część oddzielania skóry od reszty, wtedy nie hamował już okrzyków. Nie rozumiał po co miałby to robić. Bolało, bolało cholernie jak nigdy i jeżeli krzyk choć trochę mu ulży, to chciał krzyczeć jak najgłośniej, nie przestając. A to tak bolało i ból nie zdawał się mieć końca. Chociaż pseudo pielęgniarka tamowała upływ krwi, to i tak duże jej ilości wypływały z niego. Czuł się słabszy. Mdlał, by się obudzić i krzyczeć wniebogłosy, a potem ponownie mdleć. Porównanie do czegokolwiek nie ukazało by istoty bólu, jaki doświadczał Mike. Nic na świecie nie mogło go teraz zrozumieć. On sam niczego nie rozumiał. Jedynie czuł całym sobą przeszywający, piekący, przeżerający, mrożący i jednocześnie gotujący krew w żyłach, ból... Gdy się budził nie wiedział już właściwie co robi ten psychopata. Czuł ból całym sobą, jego zmysły były ogłupione, nie potrafiły przetworzyć tak ogromnego bólu. To cierpienie wbijało się do jego mózgu coraz to głębiej, próbując stać się z nim jednością. Pamięć przywoływała na myśl najgorsze wspomnienia, wyolbrzymiając ich wady. Wszystko traciło sens, nic nie było całością. Gdy mdlał, śnił o bólu, gdy się budził, odczuwał go zwielokrotnionego. Sen mieszał się z rzeczywistością, rzeczywistość z myślami, myśli z ogółem. To co miało sens, utraciło go, a to co go nie miało, zyskało. Wszystko mieszało się z niczym, by zastąpić normalną kolej rzeczy. Najmniejszy pomruk stawał się powodem wiecznych męk. Pojęcie czasu zanikło, Mike’owy umysł powoli odrzucał coś takiego jak czas.

Mike Sheff, narkoman, dyrektor hotelu w NY, syn znaczącego właściciela sieci hoteli, mający problemy w ostatnich dniach z prawem, człowiek, który nigdy nie zaznał problemów z funduszami, ani nigdy nie narzekający na nie, wariował.
 
Rewan jest offline  
Stary 10-02-2009, 22:03   #75
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Zanuć, gdy w duszy gra muzyka.


*


Przytłaczające otępienie, które dosłownie chwilę temu zagarnęło cały umysł Jonatana, nagle i niespodziewanie ustąpiło pełnej świadomości i gotowości do działania. Natychmiast dotarło do niego, że ze światem zdecydowanie jest coś nie tak. Z trudem oddychał. Było dziwnie ciężko. W przebłysku wspomnień, uświadomił sobie, że jest dokładnie tak samo, gdy wszedł w wodną ścianę... Topił się.


- Aaargh.


Natychmiast podniósł się na rękach, równocześnie plując czymś gęstym i niesmacznym. Zdumiał się, z jaką łatwością mu ten ruch przyszedł, skoro jest podziurawiony niczym sito kulami... Mike’a? Wytarł z twarzy, jak się okazało, jakieś błoto i w panice rozejrzał się dookoła.
Trawa. Las. Łąka. Drzewa. Kwiatki. Ptaszki. W oddali rzeka.
Brak ludzi, brak potwora i na całe szczęście – brak Mike’a.
Johny odkaszlnął jeszcze pary razy i wysmarkał się w palce, pozbywając się w ten sposób resztek mazi, ze swoich dróg oddechowych. Przetarł też ponownie oczy, odetchnął parę razy głęboko by się uspokoić i otworzył umysł, na wszystkie bodźce zewnętrzne. Krew przestała szumieć mu w uszach, oddech się wyrównał, a członki przestały drżeć, od napływu adrenaliny.


- No i w co Ty się znowu wpakowałeś, Noys?


Zdał sobie również sprawę, że jest całkowicie nagi. Rozejrzał się, lecz nie dostrzegł nigdzie choćby skrawka ubrań, czy bielizny.


Teoretycznie, nikogo tu nie ma, więc w sumie to bez znaczenia...


Wstał i wyszedł z małego bajorka, cały upaprany błotem. Czuł się cudownie wypoczęty, jakby dopiero co wstał po długiej i spokojnej drzemce. Dokładnie zbadał swoje ciało, poszukując jakichkolwiek śladów po kulach. Nic nie znalazł. Po chwili uświadomił też sobie, że nie widzi żadnych blizn. Nawet tych starych. Jego skóra, była niczym skóra niemowlęcia. Niczym nie skażona i niczym nie naznaczona. Wydawało mu się również, że mięśnie jakby trochę się uwydatniły. Wyglądał teraz bardziej męsko, pociągająco. Z jednej strony był oburzony, że zmieniono jego ciało bez jego pozwolenia, ale z drugiej i zdecydowanie bardziej przeważającej strony, był wdzięczny i szczęśliwy, że żyje. Radość wprost opanowała jego umysł, a on sam był gotowy na wszystko.

Przeciągnął się potężnie i ruszył przed siebie, w bliżej nie określonym kierunku, pogwizdując i śpiewając z cicha.


*




Dotarł do małej, krystalicznie czystej rzeczki. Przez taflę wody dostrzegł malutkie ryby, nieskutecznie walczące z bezlitosnym prądem rzeki. Uśmiechnął się w duchu.


- Niczym się nie różnimy, mali przyjaciele. Jestem niczym ryba w wodzie, walcząca z nieubłaganym prądem życia.


Z rozkoszą zanurzył się w wodzie, zmywając z siebie resztki, suchego już, błota. Obmył się dokładnie, po czym wyszedł po drugiej stronie brzegu. Ponownie dokładnie obejrzał swoje ciało, tym razem już czyste. Spoglądając na swoją męskość, z zadowoleniem stwierdził, że powiększyły mu się nie tylko bicepsy i mięśnie brzucha. Z uśmiechem na twarzy, ponownie ruszył przed siebie.



*


Dotarłszy do pierwszych drzew, usłyszał niewyraźne głosy, dobiegające z niedaleka. Na myśl, o spotkaniu z ludźmi ucieszył się. Zupełnie zapominając, o swoim ubiorze – a raczej jego braku – pewnym krokiem ruszył dalej.

Odgłosy, które wziął wcześniej za rozmowę, teraz zmieniły się w dziwne i zdecydowanie podejrzane jęki. Jonathan uznał, że ich źródło dochodzi zza gęstej, zielonej zasłony liści płaczącej wierzby. Podszedł ostrożnie i rozsunął parę gałęzi na tyle, by móc spokojnie dostrzec „wnętrze”.





To, co zobaczył zdecydowanie go zaskoczyło i oszołomiło. Dwóch mężczyzn pieściło się wzajemnie. Ich nagie, spocone ciała poruszały się w jednym rytmie, a pojękiwania świadczyły, że robią to celowo, świadomie, oraz, że sprawia im to przyjemność. Johny stał i oglądał to wszystko, z jakiegoś powodu nie mogąc oderwać wzroku. Do niedawna jeszcze na taki widok najpewniej by zwymiotował, a teraz..? Czuł niechciane gorąco, które ogarniało falami jego ciało, a w szczególności podbrzusze.


-Witaj... Dobrze znów widzieć Cię żywego. Czekaliśmy na Ciebie.


Niespodziewany szept, który rozległ się tuż przy uchu Jonathana, zaskoczył go. Po barwie głosu nie dało się odgadnąć, czy należy do mężczyzny, czy kobiety. Gorący oddech omiótł mu kark, sprawiając, że pojawiła się na skórze gęsia skórka. Delikatne dłonie, zaczynając od szyi, przesuwały się płynnie wzdłuż ciała, a gdy dotarły do bioder, wyraźnie kierując się w stronę krocza, zwolniły na moment, czekając niejako na przyzwolenie.


- Nie...


Ciągle nie będąc pewnym płci osoby, która go dotykała, sprzeciw zabrzmiał bardziej, jako zachęta do działania. Obce ciało przylgnęło do niego, a smukłe palce wsunęły się w pachwiny Jonathana.


- Ehhh.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 10-02-2009 o 22:17. Powód: Obrazki.
Howgh jest offline  
Stary 11-02-2009, 21:41   #76
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
- Niebezpieczny ?

Horacy zmarszczył brwi na dźwięk tego słowa.

- Co rozumiesz przez niebezpieczny, przecież nie możesz tutaj zginąć, śmierć nie istnieje w Thagorcie. Jeśli chronisz Idvę oraz swojego Opiekuna, nie ranisz swojego stada i pozostałych członków stad. Nic ci się nie dzieje. No bo przecież nie można tu umrzeć.

Mężczyzna zanurzył głowę w rzece spłukując z niej zeschnięte błoto.

- Nawet w walce z hydrą nikt nie zginął. Nikt ! Przecież to raj raczej niż, niebezpieczne miejsce.

Horacy mówił z jak największym spokojem. Śmiejąc się od ucha do ucha na samą myśl, iż ktoś Thagort może uważać za niebezpieczne miejsce.

- Musisz być chyba ciekawy swojego stada, skoro ich nie znasz ? Ja doskonale pamiętam początki mojego stada. Zyskaliśmy świadomość w Meridol, każdy czekał na nadejście nocy aby móc wyjść z cienia. Noc jednak nie nadchodziła. Siedzieliśmy rozsiani po uliczkach Meridol, aż w końcu przyszedł do mnie Lorence z kilkoma wampirami, które odnalazł po drodze. Nie wiem jak długo siedzieliśmy przestraszeni, że spłoniemy. Jednak śmierć nie dotknęła nas. Tak powstało moje stado, pokonaliśmy własny strach. Jestem martwy a żyje i czuje. Ty opisujesz, że przeżyliście tornado w wodnym mieście. Co to mówi o waszym stadzie ? Nie zastanawiałeś się ? Mnie ciekawi Thagort tutaj żyje, tutaj jest mój dom, rodzina. Tak stado jest moją rodziną.

*
- Nigdy nie lubiłam czytać, a ową książkę dałam ci tylko dlatego, że mnie ładnie o to poprosiłeś.

Nadal leżąc blisko Tyburcjusza Mija tuliła się do swego ukochanego. Nie mając najmniejszego pojęcia, iż czułość jaką obdarzyła mężczyznę nie miała nic wspólnego z prawdziwym uczuciem.

- Szkoda, że nigdy nie dołączysz do mojego stada. Lorence by się na to nigdy nie zgodził.... - Powiedziała z zatroskaną miną.

Musiałbyś, być martwy.

- Chociaż jest na to sposób. Kochanie, będzie bolało, ale potem już na zawsze będziemy razem. Ty i ja w stadzie... wiem, że tego chcesz równie mocno jak ja. Choć za mną.

Mija wzięła za rękę Tyburcjusza i wyprowadziła z bajora. Podeszła z nim do rzeki, pozwoliła mu wejść do niej pierwszemu.

- Zamknij oczy, nie chce patrzeć na twój ból.

Sam nie wiedział, czemu uczynił to o co go prosiła.

Mija wbiła w niego swe pazury rozrywając klatkę piersiową mężczyzny. Tyburcjusz otworzył oczy i przestraszony ujrzał jak Mija powoli zaczęła wyjmować z jego ciała nerki, wątrobę, płuca. Kobieta kot powoli zjadała każdy wyjęty narząd mężczyzny. Rzeka zabarwiła się krwią rozrywanego na strzępy Towarzysza.

Nie jest łatwo umrzeć w Thagorcie. Tyburcjusz był cały czas przytomny. Nawet wtedy gdy wampir wyrwał mu jego własne serce. Dopiero gdy rozszarpane ciało mężczyzny wyzbyłoby się ostatniej kropli krwi, zmarł. A była to powolna i bolesna śmierć....

Właśnie wtedy Mija rozpoczęła szukanie Lorenca w nadziei ,iż przekona go do wskrzeszenia kochanka.

Cały akt śmierci Tyburcjusza trwał tak długo, ponieważ poprzez liczne zabawy z Miją jego ciało uodporniło się na śmierć. Wampir nie raz leczył go swoją krwią.

Na szczęście dla mężczyzny minione wydarzenia były tylko wizją, pewnie był to jeden z aspektów działania jego daru. Widział on marzenia swej kochanki. Wiedział, co ta planuje, jeśli owe plany miały związek z nim samym.

Kobieta leżała koło niego, cała pokryta w błocie. Tyburcjusz póki co był bezpieczny.

- Mogłabym ci pomóc kochanie, namówić Lorenca. Czy chcesz abym zrobiła to dla ciebie. Moglibyśmy być już razem w stadzie na wieki.

Kocica czule gładziła włosy Tyburcjusza, nie mogła się doczekać jego odpowiedzi. Przyłożyła swoją głowę blisko jego głowy. I mruczała niewinnie. Wsłuchując się w każde wypowiedziane przez niego słowo.

*

Minęło dobrych dwadzieścia minut zanim Dominiqe poczuła się lepiej, choć nadal nie potrafiła skontaktować się z Idvą, tatuaż nadal był na jej ciele. Przez cały ten czas wampir nakładał kolejne porcje błota w nadzieji uśmierzenia bólu kobiety, zregenerowaniu jej sił. Kątem oka dostrzegł nieopodal zabawiającą się w błocie Miję z jej Towarzyszem. Uśmiechnął się lekko gdy ta wgryzła się w pupę mężczyzny. Mija miała niespotykane poczucie humoru.

- Widzę, że czujesz się już lepiej. Dobrym pomysłem byłoby gdybyś obmyła się teraz w rzece. Ja pójdę odwiedzić swojego znajomego. Potrzebuję tylko wsparcia. A nie chcę cię narażać, mam kogoś kto idealnie nadaje się za towarzysza do tej wyprawy.

Lorence odwrócił głowę i zobaczył jak wampirzyca przymila się do Tyburcjusza.

- Mija !

Kobieta na dźwięk swojego imienia podeszła , brodząc nogami po błocie do swego Opiekuna.

- Jesteś mi potrzebna. Musimy wyruszyć natychmiast, spotkać się z Flo.

Na dźwięk tego imienia, kocicy przeszły ciarki po plecach.

- Dobrze, pożegnam się tylko, jeśli pozwolisz. Będziesz mi jednak winien przysługę.

Uśmiechnęła się przy tym nieznacznie. Podeszła z powrotem do Tyburcjusza i ucałowała go czule w policzek. Zlizując błoto z jego skóry. Mężczyzna ujrzał Dominiqe leżącą w bagnie niedaleko niego.

Lorence pożegnał się z swą siostrą i wraz z Miją wyszli z bagna kierując się do rzeki. Tam zmyli z siebie błoto, założyli swoje ubrania i poszli wgłąb lasu.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 11-02-2009, 23:34   #77
 
grabi's Avatar
 
Reputacja: 1 grabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwu
Z mroku wyłaniał się jedynie złoty tron. Misterne płaskorzeźby, będące dziełem znakomitego artysty, przestawiały misternie wykonane sceny walk. Tu walczył dobrze zbudowany mężczyzna, zasypując przeciwników gradem oszczepów, natomiast na scence obok widać było grupkę włóczników, broniących mieszkańców przed potworami. Scenki otaczały motywy roślinne, dokładnie otaczające płaskorzeźby i tworzące wrażenie złotego drzewa, które oplatało tron.
Przed tronem, głową opartą o podłokietnik siedział rosły mężczyzna, a raczej jego zwłoki. Klatka piersiowa była rozerwana, a dziura ciągnęła się od mostka, po okolice podbrzusza. Głowa była utrzymywana w pozycji pionowej przez podłokietnik tronu oraz przez łapę z długimi pazurami. Należała do stwora z ropuszą skórą, który leżał na rozległym siedzisku tronu i spożywał jakiś kawał surowego mięsa.

-Na ssszczęście wszystko dobrze się sskończyło. Mięso ciągle żyje, choć ta tokssyna blokuje kontrakt. Passkudna rzecz, choć z drugiej ssstrony ciekawie byłoby ją pochłonąć. Wyobraź ssobie. Trujące pazury albo plucie tokssyną... albo wychodowałbym Triucie ją produkujące! - odezwał się wreszcie stwór.
-O tak Wodzu, znakomity plan! - przyklasnął w ręce wyłaniający się z mroku stwór o głowie guźca. Stwór miał wielki brzuch, cały był raczej wielki, mierzył niecałe 3 metry wzrostu, lecz brzuch najbarziej rzucał się w oczy. Było tak może dlatego, że na ciele nosił pancerz płytowy, który nie osłaniał jedynie brzucha, eksponując wały tłuszczu.
-No ale najważniejssze jednak, że mięsso żyje. W końcu mussi trochę podrossnąć. Wtedy będzie lepsssze.- ciągnął przywódca, oblizując się jęzorem.
-Na pewno masz rację, jednak trudno mi powiedzieć, bowiem nigdy nie jadłem ludzkiego mięsa. -Guźcogłowy, przygarbił się trochę, udając pokorę, nie chcąc aby jego śmiała odpowiedź nie wywołała żadnego konfliktu.
-No to sspróbuj trochę tego człeka. - stwór na tronie wskazał łapą na oparte o tron ciało mężczyzny. W odpowiedzi na te słowa guźcogłowy skoczył z niebywałą, jak na grubasa szybkością i wylądował tuż przy tronie, pochylając się nad zwłokami. Nagle rozległ się świński kwik, a guźcogłowy zamarł w bezruchu. To przywódca trzymał go zębami za ryj.
-Najlepssze kawałki są moje. - odparł, po czym puścił pysk guźcogłowego. Ten pośpiesznie oderwał rękę i uciekł jak najdalej. Nie dane mu było jednak zniknąć w mroku, bowiem stwór siedzący na tronie, zatrzymał go gestem. Bez pośpiechu zbliżył głowę do twarzy martwego mężczyzny i wysunął język, którym dotknął koncika oka. Język zanurzył się w tym miejscu, a potem okręcił i wyciągnął całą gałkę oczną. Gałka, wciąż trzymając się na nerwie wzrokowym, trafiła do paszczy. Część mazi z rozgryzonego oka wyprysnęła z pyska, a stwór oblizał gębę.
-Jak ssię pożywisssz, to przynieśś mi ząb. I mięsso mussi być bezpieczne.
-Tak jest Wodzu. - Guźcogłowy skłonił się i odszedł w mrok, pałaszując ludzkie ramię. Dało się jeszcze usłyszeć jego „Ale to pyszne!”.

++++++++++++++++++++++++++

„Ale to pyszne!” krążyło w głowie Charlesa. Jego usta smakowały krągłą pierś, natomiast jego zęby przytrzymując lekko sutek kobiety, pozwalając językowi stymulować samą końcówkę. Jego prawa ręka trzymała drugą pierś, ugniatając ją delikatnie, natomiast lewa, ta wyleczona ręka trzymała mocniej kobiecy pośladek.

Przebudzyły go paznokcie lekko łaskoczące skórę na klatce piersiowej. Ciężko otwierające się oczy ujrzały piękną kobietę. Może była o kilka lat od niego starsza, lecz jemu to nie przeszkadzało, tym bardziej, że znajdowała się w bardzo odpowiadającej pozycji. Przez chwilę leżał tak lekko zmieszany, nie wiedząc czy podziwiać jej krągłe piersi, czy może raczej delikatne rysy twarzy... Mógł też zadać jakieś głupie pytanie.
-Gdzie ja jestem? - durniejszego pytania nie mógł chyba wymyślić. Siedzi na nim naga, piękna kobieta, a on pyta o takie coś. W odpowiedzi ujrzał uśmiech.
-Zabieram Ciebie do nieba. - Spodziewał się raczej tego, że kobieta przewróci się ze śmiechu i zacznie tarzać się w tym błocie, w którym się znajdowali, dlatego jej odpowiedź go zaskoczyła. Nim zdążył wymyślić kolejne durne pytanie jej usta zbliżyły się do jego. Taki argument odebrał Charlesowi resztki rozumu, tak więc nie mógł się skupić na niczym durnym. Jego jedna ręka powędrowała na krągłe udo, natomiast druga dotknęła talię kobiety. Ta w odpowiedzi wpiła paznokcie w jego pierś, natomiast jej druga dłoń schwyciła jego męskość. Wprawne ruchy dłoni oznajmiały, iż kobieta zna się na rzeczy. Jego ręka momentalnie przesunęła się na pierś z chwilą, gdy nieznajoma wpuściła go do środka. Kilka niezgranych ruchów i wyczuli wspólne tempo, w rytm którego poczeli się poruszać. Jego usta schodziły coraz niżej, najpierw zsuwając się powoli po szyi, nastęnie pielęgnując przez chwilę kobiecy obojczyk tylko po to, by szybko dotrzeć do celu swej wędrówki.

„Ale to pyszne!” krążyło w głowie Charlesa. Jego usta smakowały krągłą pierś, natomiast jego zęby przytrzymując lekko sutek kobiety, pozwalając językowi stymulować samą końcówkę. Jego prawa ręka trzymała drugą pierś, ugniatając ją delikatnie, natomiast lewa, ta wyleczona ręka trzymała mocniej kobiecy pośladek. Mimo iż delitakna skóra smakowała wyśmienicie, Charles odetknął usta od piersi. Polizał jeszcze raz brodawkę, po czym położył się wygodnie. Obserwował jej biodra, trzymane przez jego ramiona, jej płaski brzuch, jej kształtne piersi, falujące lekko w rytm ruchów, następnie cudne ramiona i smukłą szyję. Na sam desero zostawił sobie jej twarz, z przygryzaną przez nią wargą.

Jego umysł odrzucał odgłosy otoczenia, skupiając się na dziejącej się między nimi sytuacji. Dopiero, gdy kobieta odwróciła głowę, zorientował się, że coś się dzieje. Zobaczył mężczyznę, który przedstawił się w markecie jako Reynold - jakiś tam.
-Pomogłaś mi na pobojowisku prawda? Dziękuje. Zacząłem się wtedy unosić.To telekineza? Fascynujące przypuszczałem kiedyś, że można przewidzieć zmianę położenia, wpłynąć na nią, także w innych wymiarach, brakowało jednak zmiennych. Jak to robisz? Przepraszam. - powiedział Reynold.
Charlesa momentalnie zatkało. Nigdy nie słyszał, aby ktoś rzucił tak durny tekst i to w takiej chwili. Mógł popatrzeć sobie na nich spokojnie, dołączyć się do zabawy lub po prostu odejść. Ale on musiał im przeszkodzić! I do tego ten durny tekst.
-Chyba wyrzucono mnie z nieba. - Charles szepnął sam do siebie, kładąc głowę na ziemi i wpatrując się w niebo.
 
grabi jest offline  
Stary 11-02-2009, 23:49   #78
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Aleksandra Nessau

Rozpalony pożądaniem mężczyzna chłonął całym sobą miękkość i ciepło ciała nieznajomej. Zatapiał się w dotyku jej dłoni, ust i aksamitnej skóry. Drżał pod jego wpływem i zatracał w niepohamowanych instynktownych pragnieniach. Prowokowany jej śmiałością, z każdą chwilą gwałtowniej pragnął ją posiąść. Wtedy, niespodziewanie i wręcz w bolesny sposób odsunęła się od niego. Wstała, jak gdyby nigdy nic i wyszła na brzeg obdarzając go na koniec burzącym krew w żyłach widokiem.

Odprowadził ją wzrokiem uniósłszy się lekko, wspierając się na łokciach. Była piękna. Opadł z powrotem w błoto i leżał chwilę z odchyloną w tył głową, uspokajając oddech. Potem znów wsparł się na łokciach, by bez przeszkód móc na nią patrzeć. Nie sposób było oderwać od niej wzroku. Zerknął w dół, gdzie w okolicach lędźwi nieznaczny ruch burzył gładkość błotnej powierzchni bajorka. Wzruszył ramionami i wyszczerzył białe, równe zęby w drapieżnym, lecz radosnym uśmiechu. Podobał mu się jej bezwstyd, nawet jeśli był tylko pozą.

-Smarkula. Rozbroiła Cię mała, cwana smarkula –zachichotał pod nosem, wygrzebując się z błota.

Wstawszy, ruszył w ślad za dziewczyną śledząc nieprzerwanie płynne ruchy jej bioder i ramion. Przystanął na chwilę przy stosie starych, poplamionych i porwanych ubrań. Patrzył obojętnie, jak powoli zapadały się w grunt. Wkrótce zupełnie znikną zakryte ziemią, pod miękką, szmaragdową trawą. Przyspieszył kroku, zmierzając między drzewa, wśród których już znikała nieznajoma. Gdzieś tam płynął krystalicznie czysty strumień, tworząc gdzieniegdzie małe rozlewiska. Mogli się tam wykąpać i pozbyć z ciał, warstwy szybko zasychającej mazi.

-Hej! Zaczekaj! Nie powinnaś tak przechadzać się bez niczyjej opieki. Niektórzy mogliby wziąć Cię za bezpańskiego Towarzysza –dodał, sam zastanawiając się, dlaczego przyszło mu to nagle do głowy.

Kiedy wyszedł spomiędzy nadbrzeżnych zarośli, już stała w wodzie spłukując z siebie resztki błotnistej papki. Wszedł do wody zmierzając wprost ku niej. Jaśniała niczym jedna z boginek Stada Smoka. Śmiało mogła dorównać Lilith, Inannie czy Evie. Jedna Idva wiedziała, jak bardzo chciał ją teraz mieć. Może pobłogosławi jego starania? Zbliżył się do kąpiącej się dziewczyny, nabrał w dłonie wody i opłukał delikatnie jej plecy. Teraz wiedział na pewno, ledwo mógł wyczuć jej przynależność do Stada. Czyżby rzeczywiście była tylko czyimś Towarzyszem? Jeśli tak, mógłby to zupełnie bezkarnie wykorzystać.

Żądza wezbrała w nim z nową siłą. Tylko czy naprawdę mógłby jej to zrobić? Oczywiście, że mógłby, ale czy chciał?
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 12-02-2009, 20:34   #79
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Horacy był najwyraźniej rozbawiony pytaniem Juliana. Choć sam chłopak był święcie przekonany o tym, że Thagort jest niebezpieczny, to Horacy nie podzielał jego zdania. Wręcz przeciwnie, uważał, że miasto jest prawdziwym rajem, miejscem, w którym nikt nie może zginąć. Sam Julian miał co do tego spore wątpliwości.

- Możliwe, że masz rację- ostrożnie zgodził się z tym, co powiedział mężczyzna- Co jednak z Charlesem? Nie skrzywdził nikogo, nikomu nie zrobił. Nie atakował Idvy, kimkolwiek ona jest. Nie chciał śmierci Dominiki. A mimo to spadł z ostatniego piętra budynku i stracił oko. Gdybym nie kopnął krzesła, zginąłby. A co z Hydrą? Jak tu się dostała? To stały mieszkaniec Thagortu, czy może wróg? Czy dalej byśmy żyli, gdyby nie zginęła? Co z tą suchą, spaloną ziemią, którą czułem, gdy upadłem na kolana, by uleczyć Dominikę? Czy to też była część tego raju, w którym się podobno znajdujemy?- spytał.

Możliwe, że był niemiły, ale nie miał zamiaru słuchać, że znalazł się w raju. Doskonale wiedział, co dziś przeżył on i jego stado. Zostali siłą wyrwani z domów, z łóżek. Porwani, zabrani od rodzin, bliskich i przyjaciół. Nie godzili się na to, nawet tego nie chcieli. A mimo to zostali tu przeniesieni, chyba tylko po to, żeby zostać pokarmem dla Hydry.

Horacy, świadomie lub nie, właśnie wprowadził Juliana w stan, w którym rzadko przebywał. Chłopak był wściekły, rozgniewany i urażony. Choć nie wyżył się na Horacym, to jednak coś się zmieniło w powietrzu. Atmosfera uległa zmianie, zrobiło się chłodniej. Nawet słońce zdawało się słabiej świecić.

Julian po raz pierwszy od wejścia do rzeki spojrzał na Horacego. Jego zmarszczone brwi i wściekła spojrzenia od razu się zmieniły. Zawsze, kiedy był zły, potrafiła go uspokoić twarz innej osoby. Taki już był, nie potrafił gniewać się na ludzi. Jebo brwi się wygładziły, a błękitne oczy spojrzały w twarz Horacego z tą samą sympatią, co zawsze. Po chwili do sympatii dołączyła pokora i wstyd. Chłopak spuścił wzrok, gnębiony przez wyrzuty sumienia.

- Przepraszam.

Było mu naprawdę przykro. Horacy był dla niego taki miły, ochronił go przed Hydrą i uleczył. Bez niego Julian by zginął. A mimo to, zachował się teraz jak zwykły, rozpieszczony bachor. Nie ma to jak wdzięczność…

- Po prostu… znalazłem się w obcym mieście, z nieznanymi ludźmi, kompletnie nieprzygotowany. Zostałem zmuszony do zostawienia wszystkiego, co znałem i kochałem. Porwano mnie nocą z łóżka i pozostawiono samemu sobie w dzielnicy, w której nie było ani jednej żywej duszy. Potem Jonathan omal się nie utopił. Charles stracił oko, został dosłownie pocięty ostrymi odłamkami. A potem ta walka z Hydrą. Nie chcieliśmy tego, nikt z nas nie chciał. Dzisiejszy dzień był najbardziej tragicznym w naszym życiu. A mimo to twierdzisz, ze znajdujemy się w raju. Powiedz, jak mam się z tym czuć?

Następnie Julian spojrzał na drzewa. Las, tak piękny przed chwilą, nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Miał wyrzuty sumienia. Mimo przeproszenia Horacego i zwierzenia mu się ze swoich problemów, czuł się podle. Aby uciec od swoich myśli, skupił się na tym, co Horacy wyjawił mu o swoim stadzie. Postanowił przerwać niezręczną ciszę.

- Miałeś piękne obudzenia. Naprawdę piękne. Pokonanie własnego strachu, inni ludzie przybywający Ci z pomocą. Romantyczne. Chciałbym być wtedy z wami, naprawdę. Pytasz, co może oznaczać to, co przeżyliśmy? Nie wiem, ale nie widzę w tym niczego pięknego. Działaliśmy chaotycznie, nawet nie zdążyliśmy się poznać. Z częścią ludzi nie zamieniłem nawet jednego zdania. Byliśmy topieni, cięci lodem, wolę nawet nie myśleć, jakie męki umknęły moim oczom. Na końcu zaś zaatakowało nas tornado, niszczące wszystko na swojej drodze. Spotkaliśmy Dominikę tylko dlatego, ze zostaliśmy do niej zapędzeni. Jak bydło. Na końcu zaś, znowu chaotycznie, zostaliśmy przeniesieni do Hydry. Kompletnie nieprzygotowani. Te słowa najlepiej oddają dzisiejszy dzień. Czy to znaczy, ze jesteśmy chłopcami do bicia? Ze łatwo nami manipulować? A może jesteśmy bandą nierozgarniętych fajtłap, które zawsze będą się gubić i sprawiać problemy? Horacy, my nie walczyliśmy z strachem. Nie przewodziła nam żadna piękna idea, żadne wyższe pobudki. My improwizowaliśmy i z cudem uszliśmy z życiem. Jak myślisz, w jakim świetle stawia to nasze stado?

Tu Julian spuścił wzrok. Był bardzo zmęczony całym tym dniem, Idvą, Thagortem, Hydrą, stadami, wszystkimi informacjami, które do niego dotarły. Nawet nie zwrócił zbytniej uwagi na fakt, że Horacy okazał się wampirem. Po przytuleniu się do ognistego psa i ożywieniu połowy miasta, takie rzeczy przestawały szokować. Chłopak był zbyt zmęczony, by nawet udać zainteresowanie wampiryzmem Horacego. Miał większe problemy na głowie.

Jak choćby to, że jego stado było, jakie było. Po streszczeniu Horacemu wydarzeń, ten bolesny fakt dotarł do niego. Nagle poczuł się pusty. Po prostu pusty.

- Nie, nie chcę poznać swojego stada. Teraz to widzę. Jesteśmy przypadkowymi ludźmi, których poznały i połączyły wypadki losowe. Rozumiem, ze mieliście problem z Hydrą. Cieszę się, ze mogliśmy pomóc. Ale nic nas nie łączy. Nie jesteśmy rodziną, nie znamy się. Twoje stado jest przynajmniej tworzone przez wampiry, macie wspólne tematy i problemy. My nie mamy nawet tego. Pochodzimy z różnych krajów, mamy różne poglądy na życie i różne sposoby działania. Osobiście, byłbym najszczęśliwszy, gdyby ktoś mnie zabrał z powrotem do Polski. Chcę wrócić do domu. Jestem zmęczony tym miejscem, jego prawami, które niszczą wszystko, co zawsze pojmowałem intuicyjnie i tym, że mam być połączony z obcymi sobie osobami tylko dlatego, że mamy takie same tatuaże. Nie zrozum mnie źle, nie chcę, żeby coś im się stało i naprawdę chcę, żeby byli szczęśliwi. Ale biały kwiat to zbyt mało, by stworzyć z nas rodzinę.

Julian westchnął ciężko. Czuł się naprawdę zmęczony…
 
Kaworu jest offline  
Stary 13-02-2009, 02:33   #80
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Aleksandra Nassau

Stała w wodzie do pasa i wpatrywała się w nią z niezrozumieniem. Tak krystalicznie czystej toni w naturalnym zbiorniku nie widziała jeszcze nigdy w życiu, mimo, iż było ją stać na podróże po świecie i zaznała uroków plaż Portugalii , Brazylii, Filipin, a nawet Tanzanii i Australii. Żadna z nich nie dorównywała jednak tej jednej, która właśnie opłukiwała jej ciało i której nierówne dno czuła pod stopami.

Delikatny strumień wody na nagim karku, zapach nieznajomego którego chwilę wcześniej opuściła i jego czuły dotyk wywołały w niej dreszcz emocji... Ciało na nowo zapragnęło jego pieszczot, a usta pocałunków - to nie było normalne. Spięła się sama w sobie na beznamiętny ton i nie odwracając twarzy zapytała:

- Czego chcesz? Przecież już Ci podziękowałam.
- Jeśli interesują Cię, aż tak dokładne rozrachunki, to może otrzymam jeszcze coś na poczet przyszłych zasług?

Była przekonana, że się uśmiecha... Nie odwróciła się jednak. Uznała, że jeszcze nie czas. Kontynuowała:

- Nie będzie potrzeby... Przynajmniej mnie, może właścicielkę płaszcza zainteresuje twoja oferta.
- Właścicielka płaszcza nie ma tu nic do rzeczy.

Odpowiedź padła zbyt późno, by Aleksandra nie zechciała spojrzeć na jego twarz. Uśmiech zniknął, a zastąpił go wyraz zmieszania, lekkiego rozdrażnienia i dezorientacji. Nie zdobyła się jednak na akt litości przynajmniej nie tak sztucznej by oddać obcemu swoje ciało w pocieszeniu, mimo, że propozycja była kusząca...

- Najwidoczniej ja również.

Domyła resztę ciała i zaczęła wycofywać się ku brzegowi z myślą, że tam będzie dla niej bezpieczniej, przynajmniej przed jej własnymi odruchami, a nie był on tak nieprzystępny jak brzeg bajora, lecz wystarczająco wysoki, by moc dokładnie widzieć swojego rudego towarzysza. Odchodząc usłyszała za sobą wyraźnie słowa:

- Dlaczego tak uważasz?
- A dlaczego miałabym uważać inaczej?

Usiadła na brzegu krzyżując nogi i wpatrując się w swojego nieustępliwego rozmówce, który zbliżał się do niej:

- Gdyby tak było zostawiłbym Cię bez pomocy.
- To pomógłby mi ktoś inny.
- Masz pewność?

Pytanie przesadnie syczące wydało się Aleksandrze dość zabawne, jednak rozmowa prowadzona była w tonie zupełnie nie wskazującym na rozbawienie którejkolwiek ze stron. W odpowiedzi dziewczyna wypięła dumnie pierś i odpowiedziała wpatrując się hardo w oczy rudowłosego mężczyzny:

- Tak.
- Jesteś bardzo pewna siebie. Na twoim miejscu spuściłbym nieco z tonu. Bez stada szybko spuścisz z tonu księżniczko.
- Nie jestem częścią stada, nigdy nie byłam. To już nie jest neolit mój Drogi.

Lekkie nutki ironii zaczęły krążyć w tonie sprzeczki.

- A więc jednak. Jesteś tylko Towarzyszem. Wiesz więc, że Twoje życie jest tu warte mniej niż powietrze. Każdy może Cię mieć na własność
- No to spróbuj.
- Gwarantuję ci, że mógłbym.
- Powiedziałam, spróbuj to się przekonasz.

Złość zajęła miejsce ironii. Każde z dwójki młodych ludzi było pewne swojej przewagi i mimo, że na jednej twarzy gościł uśmiech, na drugiej grymas zaciśniętych warg, to ich oczy w dokładnie ten sam sposób coraz bardziej się zawężały. Żadne nie miało zamiaru zrezygnować spuszczając wzroku, ani z tonu. Aleksandrze wpojono zasadę, iż przez życie należy przejść krocząc tak, żeby tłum na drodze sam się rozstępował. Rudemu informacja, że dziewczyna nie jest członkinią stada wydała się finałową kartą w tej rozgrywce.
Przyciągnął ją do siebie ściągając z brzegu i zaczął bezceremonialnie całować, robił to nie zwracając uwagi na to, że sprawia jej ból. Całował ją długo i namiętnie ocierając się o brutalność. Na próby wyrwania się reagował jedynie mocniejszym chwytem, aż do całkowitego unieruchomienia dziewczyny. Ani przez chwilę nie było wątpliwości, kto jest silniejszy w tej walce, gdyż próby dostania się do umysłu mężczyzny i wywołania w nim jakichkolwiek obcych, niezręcznych uczyć okazały się daremne. Tak samo jak próba odepchnięcia napastnika, skończyła się jedynie lekkim przyduszeniem. Na pewno zaczynając tę grę w słowa Aleksandra nie założyła takiego jej finału. Z rozpaczą po raz pierwszy zerknęła na swoją pierś w poszukiwaniu białego kwiatu i pomocy z jego strony, jednak znak był blady, niewyraźny... Może dlatego pozostała sama sobie?
W końcu odsunął ją od siebie i zmusił do patrzenia w oczy, ciemne i głębokie bardzo podobne do jej własnych, jednak w jego malował się gniew i pewność siebie... znowu, w jej zaś uraza i niezrozumienie, powoli przeradzająca się na nowo w butę. Do tego życie jej nie przygotowało. Mogła czuć to co czują inni, jednak dziś dowiedziała się, że nie znaczy to tego samego co przeżyć to.

- Spróbowałem.
- I skończyłeś już?
- Jak myślisz?
- Że tak.
- Przepraszam... To nie miało tak wyglądać.

Nastąpiła nieoczekiwana zmiana ról - zmienił się żądający i pokorny dawca.

- Odstaw mnie.
- Nie chcę twojej krzywdy.

Mówiąc to rozluźnił cały chwyt i delikatnie przytrzymywał tylko jej nadgarstek, jakby bał się, że zniknie:

- To nie, pójdę sama.

Spróbowała wyrwać rękę z silnej dłoni Rudowłosego jednak ten nie puszczał jej nawet na chwilę, próbując zabrać ją na dokładnie przeciwległy brzeg strumienia. Był już opanowany i o wiele delikatniejszy. Uchwyt nadgarstka zmienił na przytrzymanie dłoni:

- Proszę, chodź ze mną...
- Nie chce. Mam własną wolę i nie ruszę się. Puść mnie.
- Przestań uparta kobieto. Możesz chociaż raz komuś zaufać?
- Ufam sobie, a nie obcym, gołym facetom którzy próbują mi coś udowodnić siłą.
- Już nie będę. No... może jeszcze ten ostatni raz.

Śmiejąc się i przełożył sobie dziewczynę przez ramię i podziwiając jej długie, zgrabne nogi zwisające mu z ramienia i okrągłą, jędrną pupę, którą obejmował delikatnie dłonią. Aleksandra zaś zła jak osa na swoją nic nieznaczącą siłę fizyczną bębniła mu paznokciami po plecach opierając twarz na wolnej dłoni, tak by pokazać swoją dezaprobatę, która również zaczynała nabierać jedynie żartobliwej formy. Gdy dotarli do celu który znajdował się zaledwie parę metrów przed nimi postawił ją na nogi. Na trawie leżała złożona ich własna, cała, czysta odzież. Jej pocięta bielizna, którą pożegnała chwilę temu wyglądała jak ze sklepu, a nadpalony i okurzony w walce płaszcz lśnił niczym niezmąconą bielą.

- Wierzysz mi teraz choć trochę?
- Że to wszystko to tylko popieprzony sen? A jakże, jakże...

Jego głos był poważny z pobrzmiewającym lekkim wyrzutem, zupełnie nie robiącym na ubierającej się Aleksandrze wrażenia. Z resztą dużo do włożenia nie miała, zaledwie dwie części garderoby, gdyż płaszcza nie dotknęła nawet palcem. Ciągle brzmiały jej w głowie słowa Rudego jeszcze z pola bitwy.

- A reszta?
- Sam powiedziałeś, że nie należy do mnie.

Mimo, że musiała powtórzyć prawie dosłownie swoją myśl na głos nie można było wyczuć w niej złości, czy urazy.

- Teraz już tak, skoro się tu znalazły.

Wziął płaszcz do rąk i delikatnie otulił nim jej ramiona. Czuła jego miękkość i ciepło, które skusiło ją poprzednim razem, jednak duma wzięła nad tym wszystkim górę:

- Nie chcę się wiązać niczym z tym miejscem.

Gdy tylko zabrał od niej dłonie, bezceremonialnie zrzuciła z siebie płaszcz nie dotykając go nawet.

- Ten płaszcz kogoś mi przypomina. Chciałbym, żebyś go nosiła... ale jeśli nie chcesz to trudno.

Słowa wyłamywały się z nostalgicznego zamyślenia, które zupełnie mu nie pasowało. Złożył płaszcz i odłożył na bok. Aleksandra chcąc jakoś usprawiedliwić ten oczywisty brak taktu dodała cicho, to co przywołało chłopaka do rzeczywistości wprawiając go w autentyczne zdziwienie:

- Chcę do domu.
- Do domu? Tu jest nasz dom. Nie ma innego.
- Wasz, nie mój. Ja jestem z Niemiec. Nie jestem ze stada mimo, iż nadano mnie i grupie innych ludzi symbol białej róży. Nie jestem też niczyim towarzyszem, choć mogłeś ze mną zrobić wszystko.
- Teraz już wiem. Czułem to... tam po drugiej stronie. Wcześniej nie byłem pewny. Coś jest nie tak z twoim stadem.
- Może to samo co ze mną? Nie chcemy być stadem. Zabrano nas siłą, więc siłą chcemy się stąd wydostać.
- To niemożliwe. Przykro mi, ale będziesz musiała się z tym pogodzić. Stąd nie ma wyjścia.
- Musi być, skoro tu weszliśmy to można stąd wyjść. Ty nie możesz tego wiedzieć, bo nie znasz innego miejsca.
- To nie jest złe miejsce. Przyzwyczaisz się.
- Nie mam zamiaru próbować.

Jak zwykle w podobnych momentach zapadła cisza, którą wypełniały zamiary odejścia, ucieczki, wycofania się, których jednak nikt nie miał ochoty przeżywać.

- Więc co zamierzasz robić? Wyruszyć przed siebie. Jak długo będziesz szła i dokąd?
- A co mi proponujesz innego ?
- Nie proszę żebyś się pogodziła z losem, bo to do ciebie niepodobne.

Rzucił jej ciepłe, trochę rozbawione spojrzenie.

- Ale spróbuj chociaż trochę się uspokoić. To co stało się tu ostatnio nie jest codziennością. Długi czas żyliśmy w spokoju. Zobaczysz znowu będzie dobrze. Nie znam sposobu na powrót do domu. Jeśli musisz, próbuj. Życzę Ci z całego serca, żeby Ci się udało. Zanim jednak zechcesz wyruszyć musisz dowiedzieć się o kilku panujących tu prawach. Dla własnego bezpieczeństwa.

Odwróciła się do niego i w końcu poczuła jaka jest zmęczona tym całym szukaniem wyjścia, bez najmniejszej nawet wskazówki. Zrezygnowana usiadła po turecku na trawie na przeciw mężczyzny, który oferował jej swoją pomoc. Prawie w tym właśnie momencie spostrzegła, że tylko ona się ubrała z ich dwójki. Widok męskiego członka nie robił na niej większego wrażenia, zwłaszcza gdy był on daleki od erekcji, nie rozpraszał jej taki widok, ale odrobinę bawił:

- Siadaj, bo nie mogę patrzeć jak Ci wisi.

W odpowiedzi otrzymała ten wilczy uśmiech, który zdążyła już poznać i w którym zawarte były wszystkie możliwe w tej sytuacji pyskówki, aluzje i bardzo winne propozycje. Ubrał się jednak bez pośpiechu, ale też bez ociągania i usiadł obok niej. Troszkę jak na jej gust zbyt blisko, jednak nie próbowała się odsunąć. Zamiast tego pierwsze swoje zdanie podszyła odrobiną cynizmu:

- Tak więc słucham wybawicielu.
- Chyba nie wiesz jeszcze o wielu sprawach. Proszę cię. Zostań ze mną kilka dni. Przynajmniej na tyle długo, póki nie zrozumiesz kim tu jesteś, co możesz zrobić, a czego po prostu nie uda Ci się zmienić. Potem zrobisz co zechcesz.

Aleksandra uchyliła usta, nie wiedząc samej, czy ze zdziwienia - takiego ludzkiego, zwykłego, czy ze zdziwienia - takiego, które może być jedynie szczytem bezczelności. Opanowała się jednak szybko:

- A kim jesteś żeby mi proponować takie rzeczy?
- Przyjacielem.
- Mogę mieć co do tego określenia pewne wątpliwości.

Wymownie rzuciła okiem na siniejące miejsca na swoich rękach w których ją przytrzymywał, gdy byli w strumieniu.

- Poza tym, nie o taka odpowiedz mi chodziło.
- Jeśli pozwolisz sobie spokojnie wszystko wyjaśnić, zrozumiesz. A za to przepraszam.

Lekko przesunął palcami po sińcu.

- Powiedziałam, że Cię słucham.

Nie zważając na rozkazujący ton jej głosu wstał podając jej rękę do pomocy za co podziękowała wzrokiem typu - "nie, znowu chodzić?!"

- Chodź, najpierw musimy coś zjeść. Jeśli masz odejść, to zrób to przynajmniej z pełnym żołądkiem.

Bezczelnie puścił do niej oczko.

- Potem porozmawiamy.

Cudowna obietnica jedzenia wywołały na tyle gwałtowną reakcję jej żołądka nie napełnianego od prawie 3 dni, że nie było mowy o dłuższym unoszeniu się dumą. Przyjęła podaną jej dłoń i ruszyła równym krokiem obok rudowłosego.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 13-02-2009 o 13:27.
rudaad jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172