Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-08-2010, 14:56   #31
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
Gniew Gheista był tak silny że az niemal dotykalny. Z chwilą gdy przekroczyła próg wpadła w jego objęcia, odurzona odorem krwi, oślepiona zalewającą oczy czerwienią. Zaatakował zmysły witając ich prawdziwie poltergeistową gościnnością; „Czym chata bogata...” i z całym dobrodziejstwem inwentarza.
W ślad za doznaniami zmysłowymi przyszła kolej na czołowy punkt programu i to co duchy lubią najbardziej... w jednej chwili stali się ruchomym celem na prywatnym placu zabaw poltergeista. Wkurwionego poltergeista. Cholernie silnego poltergeista.
Na dzieńdobry Audrey omal nie oberwała figurką. Porcelanowe „coś” świsnęło jej koło ucha mijając twarz wiedźmy zaledwie o cale. Znaleźli się pod obstrzałem wszystkiego co tylko można było ruszyć z półek, zrzucić z ściany, cisnąć...
W ostatniej chwili Masters uniknęła bliskiego spotkania z lecącą w jej stronę lampą.
Dziewczyna zaklęła szpetnie.
Koniec zabawy. To zaszło już za daleko...
Zerknęła w stronę egzorcystki. Helen skupiona nuciła coś pod nosem składając zaklęcie. Audrey przygryzła wargi. Cholera, rytuały zabierają zawsze zbyt dużo czasu... Zanim Helen wyegzorcyzmuje ducha uciszając go na dobre, ona musi dowiedzieć się... spróbować... Poltergeisty nie posiadaja świadomości jako takiej, przesłuchiwanie ich ma taki sam sens jak przesłuchiwanie oszalałego ze strachu zwierzęcia, Audrey wiedziała o tym dobrze i nie to było jej celem. Wnikając w gheista może poznać coś z ostatnich chwil ofiary, coś co może będzie wskazówką... i dać czas egzorcyście.
Zaszarżowała.

Sięgnęła ku duchowi, osaczając go. Powoli. Stanowczo. Zaciskając pęta. Zmagając się z bezcielesną siłą. Dzika fala bólu odebrała jej na chwile oddech. Zacisnęła mocno pięści zamykając pułapkę, przyciągając do siebie niewidoczne pęta. Mały porcelanowy słonik poszybował w jej kierunku trafiając ją w kość policzkową, rozcinając delikatną skórę.

„Spokój!” – rzuciła rozkaz utrzymując w ryzach gheista.
Był silniejszy niż się spodziewała. Jego wściekłość uderzyła w nią omal nie powalając jej na ziemię, dźgając ciało niewidzialnymi nożami.
Zimna stal rozpruwająca trzewia. Ból agonii. Groza śmierci. Ostatnie emocje konającej ofiary, przerażające, bolesne przelały się na wiedźmę usuwając jej grunt pod nogami. Dziewczyna zatoczyła się na ścianę chwytając jakiejś szafki i tak podpierając utrzymała równowagę. Nie puszczała więzów. Czuła że z nosa zaczyna jej lecieć krew.
„ Zbyt duży wysiłek”.
Gheist uspokoił się poddając jej woli, lecz cena była wysoka...

Wtedy pojawił się morf. Obdarta ze skóry, okrwawiona przerażająca postać zmaterializowała się na końcu korytarza sunąc w ich kierunku.

„To nie jest normalne. Nie tak duże nagromadzenie mocy w środku dnia...Cholera... Musiały tu działać jakieś jeszcze inne siły sterujące bezcielesnymi karmiące je mocą...
Szlag by to...”

Zbliżająca się do nich zjawa raczej nie miała przyjaznych intencji.
„- Zaatakuj ją!”– rozkazała gheistowi.
W stronę morfa poszybowały drobne przedmioty, bezużyteczne duperele zapełniające przestrzeń. Usłyszała jak Helen obok niej niczym w transie mamrocze coś pod nosem. Muszą dać egzorcystce więcej czasu, zająć czymś zjawę...
Żelazo!
Sterowany przez nią duch cisnął w zjawę pogrzebaczem mijając swój cel o cale. Żelazo z siłą wbiło się w ścianę obok. Podjął je Tim atakując Morfa. W obawie że trafi egzekutora Audrey powstrzymała się od ciskania resztą akcesoriów kominkowych i sięgnęła po starą niezawodną sól.
- wysyp to na nią! - rozkazała otwierając pojemnik i rzucając nim w zjawę.

Jeśli to nie pomoże, musi pomóc, w końcu całą trójka atakują morfa, lecz jeśli nie - jak tylko egzekutor zejdzie z linii obstrzału wróci do żelaza, po kolei, wpierw jeden problem, potem drugi.
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 28-08-2010 o 19:14.
Merigold jest offline  
Stary 28-08-2010, 15:32   #32
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
Tuż po przestąpieniu progu, poczuła gniew, niepokój narastał w niej miarowo. Wyczuwała doskonale ducha. Wiedziała, gdzie powinna go szukać. Była przygotowana do odesłania go. Wiersz, który miała w głowie nie był może skomplikowany ani widowiskowy, ale zawierał odrobinę ciepła potrzebną w uspokojeniu, a potem wypędzeniu go. W przypadku takiej sprawy postępowała nieco mniej demonicznie i okazywała odrobinę ludzkich uczuć.

Szła za Timem, starając się rozglądając jak najmniej. Nie lubiła przebywać zbyt długo na miejscu zbrodni. Poltergeist, który znajdował się w domu, przypuścił na nich atak. Unikała wszystkiego, co leciało w jej stronę. Przypominało to nieco nieporadny, sztywny taniec, w którym co chwila gubiła rytm. Schyliła głowę, ugieła kolana, ukryła rękę, uskoczyła szybko w bok. Powtarzała swoje ruchy z niezachwianą powagą i zaciętością.

Poczuła na ramieniu piekące zranienie, na szyi niemiłe łaskotanie stróżki krwi, a w kolano trafiło ją coś twardego. Syknęła z bólu. Duch wykorzystywał wszystko, co mogło ich jakoś zranić. Helen starała się zachować równowagę i odpowiedni dystans oraz właściwy kierunek. Nie było to łatwe, zwłaszcza przy nieustannym poczuciu niekontrolowanego gniewu i śmierci, który obecny był w całym domu.

Helen nie przewidziała, że Audrey zajmie się duchem tak szybko. Jej zwykle zabierało nieco więcej czasu przeprowadzenie całego procesu odsyłania i usypiania Bezcielesnego. Przywitała jej poczynia z niewielkim zawodem.

Wierszyk już miała ułożony. Ostatnie kilka chwil spędziła na właściwym zapamiętaniu poszczególnych wersów. Nie mogła pomylić w poszczególnych części, bo poprawianie się zdekoncentrowałoby ją. Musiałaby spróbować wszystkiego na nowo. Działania Audrey trochę popsuły jej plany, jednak cieszyła się, że nie musiała niepotrzebnie marnować energii.

Helen stanęła nieco za nią i nie przestawała cały czas być czujna. Sytuacja mogła się zmienić w każdej chwili. Przeczucie jej nie zawiodło, chociaż wolałby się mylić. Napadł na nich kolejny Nieumarły. Tym razem znacznie silniejszy. Poczuła go w ostatniej chwili. Ukradkiem widziała, że również Audrey nie wyczuła zjawy dostacznie szybko.

Wytęrzyła wzrok i dostrzegła na końcu korytarza straszny widok. Zjawa przeraziła ją nie na żarty. Helen zauważyła jedynie, że Tim stara się odciągnąć jej uwagę od nich. Od razu pomyślała, że zamierza im dać trochę czasu. Pomyślała, że będzie to brzmiało conajmniej głupio, jeżeli użyje wiersza przygotowanego na ducha przeciwko tej zjawie, ale nie miała zbyt wiele czasu na głębsze przemyślenia. Postanowiła działać natychmiast. Mając nadzieję, że zjawa osłabnie po działaniach jej kompanów, postanowiła wykorzystać okazję. Ostatni raz powtórzyła w myślach wiersz.

Śpij maleńki duszku,
szeptam ci przy uszku,
umknij w sen spokojny,
nie bądź już zlękniony,
odrzuc smutki swe,
przymknij oczka kolorowe,
strach niech zniknie w cień.
Duszku mały,
zniknij zaraz weń.
 
Idylla jest offline  
Stary 28-08-2010, 17:05   #33
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
(Uwaga. Ten post to dialog, który pierwotnie był w poście Szarleja. Jednak ze względu na awarie systemu odtworzyłam go w takiej formie.)



Puścił Emmę przodem z czystej kurtuazji i faktu, że tu nie mogło im tu nic grozić. Kantyk mógł jakoś wybrnąć z tego, że ktoś skrwawił na jego terenie nastolatki, ale nie z tego, że w jego barze napadnięto na Łowców.
Telekinetyk w pomieszczeniu zdjął kapelusz. Gdy rzecznik wygłosił swoją kwestię uśmiechnął się do kelnerki.
-Dziękuję, ale nie pijemy na służbie. Poproszę za to małą czarną. Przyda się na początek dnia.

Emma pokręciła przecząco głową.
- Nie, dzięki, nic nie potrzebuję.

Poczekał aż kelnerka się oddali i spojrzał w oczy mężczyzny. Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Przepraszam, ale chyba moim błędem było nie przedstawienie się. Nazywam się Caine a moja urocza towarzyszka to Harcourt. Ministerstwo Regulacji.

Na dźwięk swojego nazwiska Em skinęła głową łakowi.

Zrobił krótką pauzę by słowa dotarły do Sandera.
-A więc Ben... Mogę Ci mówić po imieniu, prawda? Na pewno mogę. Jak już zacząłem mówić nam się nie rozkazuje. Nam się nie oznajmia. Szczególnie, gdy jest się cywilem. A z całym szacunkiem, jaki żywię do pana Kantyka jest on cywilem. Wątpię by chciałby ktoś w jego imieniu nam rozkazywał. To na pewno można podpiąć pod jakiś paragraf. Tak, więc Ben posłuchaj mnie teraz bardzo, ale to bardzo uważnie. Wytęż swoje uszki.
Nachylił się konspiracyjnie nad stołem.
-Wszelkie, ale to wszelkie próby samosądu będą surowo karane i duszone w zarodku. Obojętnie czy będą udane.
Na twarzy Żagwi ponownie zagościł uśmiech. Ponownie pauza trwała za krótko by ktoś mu przerwał.
-Widzę, że się rozumiemy. To teraz będę wdzięczny za odpowiedzi na nasze pytanie. Na początek coś prostego. Co wiecie o morderstwie? Pardon, morderstwach.

Błysk w oczach i tylko to zdradzało, ze loup - garou zirytował się twoją tyradą. Ale dość dobrze nad sobą zapanował i tylko zmrużone oczy zdradzały, jak blisko był wybuchu wściekłości.

- W zasadzie, Regulatorze, to nie wiemy nic. Podobnie jak Ministerstwo. A co do samosądów, to na Rewirze takie rzeczy załatwia się .. inaczej. Żywi nie wiedzą i nie muszą wiedzieć o tak wielu rzeczach, które ich nie dotyczą. Uwierz mi, Regulatorze, gdybyś dowiedział się przynajmniej o ich części wybiegłbyś stąd z krzykiem z białymi jak śnieg włosami.

-Nie wydaję mi się byś nie wiedział nic... Ale mniejsza z tym. Może i załatwiacie tu różne sprawy “po swojemu”. Właściwie to nie może. Sam w końcu do tego się przyznałeś. A to nie jest legalne...
Caine zawiesił dla lepszego efektu głos.
-Ale!
Podniesionym palce zaakcentował możliwość zmiany tonu rozmowy.
-Ale jest pewne wyjście. My się nie przyjrzymy tym sprawkom. Przymkniemy na to oko. Ale wydacie w nasze ręce tamte wampiry. Wszystkie i dokładnie tamte a nie pierwsze lepsze. To jest, że tak powiem sprawa polityczna... To jak? Mam się skupić tylko na tej sprawie czy przyjrzeć się również wszystkim innym? Zadziwiające jak łatwo znaleźć jakąś sprawę. Czasem wystarczy dosłownie zajrzeć pod kamień. Tu co prawda kamienia nie macie ale może zaplecze? Lub piwnica?

- Znam swoje prawa, regulatorze. Mój mistrz również je zna. To o co prosisz (z uporem używa tego słowa) nie należy do mojej pozycji. Musisz przyjść po zmroku i wziąć udział w audiencji u Kantyka. To on podejmie decyzję. Nie ja.

Ben otrzymał jeden z najuprzejmiejszych Russela.
- Bardzo miło, że znasz swoje prawa. Więc pewnie wiesz, że możesz odpowiedzieć na nasze pytania tutaj lub dostać wezwanie na komendę. Mi to rybka... Ale Ciebie nie będzie trzeba fatygować. To jak?

- Wiesz równie dobrze, co ja, że jestem jedynie niewolnikiem mego mistrza i sam nie podejmuję decyzji. Nawet wezwanie tego nie zmieni.

Uśmiech nie schodził z twarzy Russela. Spojrzał tylko na Emmę.
-Swoją drogą będziemy mogli spytać Kantyka o sprawę tamtego wilkołaka. Prawda?
Nie czekał na odpowiedź, szybko spojrzał ponownie na Benjamina analizując każdy jego grymas, każdy gest.
-Przepraszam, zapomniałem, co mówiłeś. Jak się nazywają Ci Twoi znajomi, którzy są zamieszani w tą sprawę?

- Nikt z moich znajomych nie jest wmieszany w tą sprawę, regulatorze. To nie robota naszego gniazda, Zaręczam ci to.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 28-08-2010, 17:07   #34
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Russel przepuścił mnie w wejściu do klubu i jako pierwsza weszłam do „Krwi i Potu”. Nie wiem czy wynikało to z jego zasad gentlemana czy uznał, że w razie zasadzki ja mam przyjąć ją na klatę. Lokal jak większość klubów tego typu miał wszystko to, co dany przybytek powinien mieć. Dyskretne wejście, solidne drzwi a w środku dobrze zaopatrzony bar, wybieg do striptease’u i sporo powierzchni tanecznej. Wszystko urządzone ze smakiem. Miejsce gdzie każdy z chęcią spędzałby sobotnie wieczory. Gdyby nie ta cholerna aura. Aura miejsca, w którym Nieumarli codziennie odciskają piętno swojej obecności. Od delikatnie odczuwanego zimnego powiewu jakiegoś upiora aż po martwe cuchnące krwią i śmiercią miazmaty energii pod moimi stopami pochodzącymi prawdopodobnie od gromady uśpionych Pijawek. Nie, naprawdę nie mogłam zrozumieć jak ludzie mogli spędzać tu swój czas i jeszcze nazywać to dobrą zabawą.

Mężczyzna, który nas przyjął najwyraźniej lubił dramatyczne gesty, bo siedział tak, że jego cała postać ukryta była w cieniu i dopiero, kiedy dotarliśmy w miejsce wskazane nam przez jakąś młodą apatyczną dziewczynę wyłonił się z ciemności. Bardzo dramatyczne doprawdy. Pewnie zrobiłoby to na mnie większe wrażenie gdybym, już od wejścia nie wyczuła posmaku jego specyficznej energii loup garou i doskonale wiedziałam, że facet tam siedzi. Oprócz niego i tej dziewczyny jeszcze tylko barman krzątał się za barem. Cóż za kameralne spotkanie.

Łak przedstawił się jako Benjamin Sander i zaproponował nam drinka. Potem od razu wyskoczył z tekstem, który mnie podkurzył. Facet zasugerował, że Kantyk postanowił wziąć sprawiedliwość w swoje ręce. Spodziewałam się, że Pijawa będzie chciał załatwić sprawy po swojemu, ale nie spodziewałam się, że jawnie i oficjalnie się nam do tego przyzna. Albo łak się zagalopował w swojej gadce albo to rzeczywiście było stanowisko krwawego barona. Kurde nie wyobrażałam sobie żeby Zębaty wstawił taki tekst któremuś ze starych wyjadaczy z Ministerstwa a jeśli nam go zafundował to mogło oznaczać, że doskonale wie, że jesteśmy swieżynkami. W zasadzie to nic dziwnego, że orientuje się nieźle w kwestiach spraw w MR, jako lokalny boss musi trzymać rękę na pulsie. Co do drinka i tak nie miałam zamiaru skorzystać bo zwykle nie piję o tak wczesnej porze ale Caine odmówił zasłaniając się etyką pracy. No tak, kodeks pracy. Dotychczas nie przejmowałam się takimi bzdurami, bo moja ostatnia i właściwie jedyna poważna praca polegała na siedzeniu samotnie w moim mieszkaniu i nawalaniu w klawisze maszyny do pisania, ale teraz, kiedy pracuję z ludźmi i spotykam się w robocie z nieludźmi warto chyba przyjąć jakieś zasady postępowania. Jak na przykład to, że nie piję na służbie W sumie niezłe, skoro stykam się w robocie z istotami, które są szybsze, silniejsze i ogólnie sprawniejsze ode mnie to lepiej nie dawać im dodatkowych forów w postaci moich opóźnionych reakcji i trudności w kojarzeniu faktów. Z resztą w tym miejscu nie dałabym rady przełknąć niczego, więc nie wzięłam dla siebie nawet kawy czy herbaty.

Caine zamówił dla siebie kawę i przeszedł do rzeczy. Rzucił nasze nazwiska łakowi i zaczął ustawiać faceta do pionu. To było całkiem niezłe. Telekinetyk dwa razy użył słowa cywil i mówił łakowi na ty. Poinformował go też, co sądzimy o samosądach. Aż z trudem powstrzymałam uśmiech cisnący się na usta.

A potem ich rozmowa przybrała dziwny obrót. Niby zaczęli mówić o morderstwach, ale zeszli na tak boczne ścieżki w rozmowie, że się w tym pogubiłam. Teraz zaczęło mi to bardziej przypominać sprawdzanie swoich sił i ustalanie nawzajem swojego miejsca w stadzie. Cała ta akcja, kto tu jest samcem alfa, kto beta i tak po kolei aż do ostatniego omegi. Widocznie faceci tak mają, że muszą powarczeć na siebie i ustalić pewne fakty. Na wszelki wypadek się nie wtrącałam do ich słownej rozgrywki. Z resztą i tak bym nie wiedziała, co powiedzieć. Na razie Russel przypuszczał ataki a Sander się odgryzał. Nie wydawało mi się żeby Benjamin miał wysoką pozycję w swoim stadzie. Bądź, co bądź robił u wampira, więc pewnie wszystkie Pijawy z grona Kantyka mogły mu rozkazywać. Bardziej przypominał mi w tym momencie psa łańcuchowego, który mimo tego, że przykuty jest do fragmentu trawnika o rozmiarach dwa na dwa metry pomiędzy śmietnikiem a drzwiami kuchennymi, to i tak broni swojego kawałka przestrzeni i szczeka na każdego w swoim zasięgu. Chociaż może określanie go psem było mylące. Facet dobrze się kontrolował i zwierzę, które siedziało gdzieś tam głęboko ukryte nie próbowało wydostać się na powierzchnię. Ale nawet w takiej sytuacji, jeśli się dobrze przyjrzało loup garou to można było dojrzeć pewne cechy odzwierzęce, które mogły pomóc określić, jakiego zwierzaka łak opanował. W przypadku Bena stawiałam na lisa. To, dlatego facet był dość spokojny jak na łaka i nie dał się sprowokować Russelowi. Oczywiście był loup garou i to czyniło go niebezpiecznym. Każdy łak niezależnie od zwierzęcia, które było jego nosicielem stanowił niebezpieczeństwo. Nawet gdyby duch opanował farbowanego na różowo, miniaturowego pudla mojej ciotki to powstały z tego loup garou i tak byłby groźny.

W końcu Caine spróbował wobec Sandera małej prowokacji:

- Przepraszam, zapomniałem, co mówiłeś. Jak się nazywają Ci Twoi znajomi, którzy są zamieszani w tą sprawę?

A łak odwarknął:

- Nikt z moich znajomych nie jest wmieszany w tą sprawę, regulatorze. To nie robota naszego gniazda, Zaręczam ci to.

Byłam pod wrażeniem. Naprawdę nieźle się kontrolował. Poza tym rozmowa wróciła na znajome mi tory i uznałam, że najwyższa pora przykręcić trochę ten wyciek testosteronu i wtrącić się do rozmowy. Zanim oni znowu zaczną swoje. Czas na jakieś konkrety.

- Widzę Benjaminie, że jednak coś wiesz a przynajmniej wydaje ci się, że coś wiesz skoro zaręczasz, że żaden z twoich znajomych nawet w najmniejszym stopniu nie jest wmieszany w sprawę tych morderstw. I mylisz się twierdząc, że ta sprawa nie dotyczy Żywych. Żywi stracili tu życie, więc wszyscy Żywi są jak najbardziej zainteresowani odnalezieniem sprawcy. I może teraz nie będziemy już rozmawiali o tym, czego nie wiesz a podyskutujemy raczej o tym, co na pewno wiesz. Jak na przykład, czy byłeś wczorajszej nocy w lokalu, kiedy znaleziono ciała w zaułku?

- Byłem. Jak zawsze.

No to jakiś konkret i mogłam polecieć z listą pytań, którą już ułożyłam sobie w głowie.

- Wiesz, kto znalazł ciała?

- Zombie. Nazywa się “Tatuśkiem Roar” W dzień kręci się w pobliżu wejścia do metra na Long Street 104. Większość towarzystwa go zna. Śmierdzi jak ... strasznie.

Jak to zombie, chciałam dodać ale się powstrzymałam.

- Jest bywalcem waszego lokalu czy po prostu kręcił się po nocy w okolicy? – kontynuowałam.

- Nie wpuszczamy takich klientów - skrzywił się - to lokal z klasą. Papa Roar lubi kręcić się w pobliżu i żebrać. Naciąga Worki by dawały mu kasę w zamian, za co odchodzi. Jak pojawia się blisko klubu, gonimy go. Ale wraca.

Ha, nawet wśród Umarłych są równi i równiejsi.

- To od niego dowiedzieliście się o ciałach w zaułku czy od kogoś innego?

- Od niego. Narobił nielichego zamieszania. To on wezwał tutaj policję.

- Jak to było? Wbiegł i krzyczał przy gościach w lokalu czy tylko poinformował obsługę klubu?

- Poinformował, z typowym dla siebie krzykiem i rykiem, ochronę na zewnątrz a ta niezwłocznie zawiadomiła Kantyka.

Przynajmniej tyle dobrego, że nie dowiedzieli się o tym goście lokalu i nie postanowili obejrzeć sobie miejsca zbrodni. Zadeptaliby wszystkie możliwe ślady.

- Kto w takim razie był następnym, który sprawdził zaułek po zombiaku? Ile osób weszło do zaułka zanim zjawiła się tam policja? I czy wśród tych osób był jakiś loup garou lub wampir? Bo jeśli tak to czy wyczuli swoimi zmysłami coś nietypowego? Czy wyczuli, że krew ofiar była świeża i niedawno przelana?

- Kantyk i jego Bliźnięta - powiedział niechętnie po chwili.

Czyli wampirek był tak jeszcze przed policją. Musiał coś wywąchać swoimi zmysłami. A ja musiałam się dowiedzieć co on tam dostrzegł.

- Kim są Bliźnięta? – chyba powinnam to wiedzieć, ale nie wiedziałam.

- Rada Barona.

- O której godzinie znaleziono ciała?

- Nad ranem. Blisko świtu.

- Czy dużo osób było wtedy jeszcze w lokalu?

- Coraz mniej. Nie znam dokładnej liczby. Koło pół setki. Mieszane towarzystwo - Żywi i Nieumarli.

- Jaką funkcję pełnisz w barze?

- Nadzoruję striptizerów.

Powstrzymałam się z pytaniem czy sam też występuje. Nie miało to nic do rzeczy i wymyśliłam je tylko przez moją niezdrową ciekawość. Chciałam jeszcze zapytać czy Ben znał zamordowane dziewczęta, ale skoro nie było go w zaułku przy ciałach to nie mógł widzieć ich twarzy. A ja nie miałam teraz ich zdjęć żeby pokazać je łakowi a nie sądziłam żeby ich nazwiska coś mu powiedziały. Kolejny punkt w programie to zdobyć te zdjęcia.

- To wszystko z mojej strony. Czy zanim wyjdziemy mógłbyś nas oprowadzić po lokalu?

- Jasne.

- To zostawiam panów na moment i skorzystam z toalety.

Teraz Caine i Sander mogli kontynuować swoją małą tyradę a ja mogłam wprowadzić w życie swój plan. Wcześniej rzadko zapuszczałam się na Rewir i nie za dobrze znałam tę okolicę. Wcześniej nic mnie to nie obchodziło, ale teraz sprawa wyglądała inaczej. Musiałam przejść przyspieszony kurs znajomości terenu. Poznać wszystkie uliczki i zaułki w tym bagnie a także popularne lokale jak na przykład ten należący do Kantyka. Kiedyś to mogło uratować mi życie. Weszłam do damskiej toalety i sprawdziłam czy jest tam okno i czy jest dostatecznie duże żebym się przez nie przecisnęła. Było i to nawet spore i nie umieszczone za wysoko, ale blokowała je krata. Sprawdziłam kratę. Trochę pracy z pilnikiem do metalu i można było tędy wejść do „Krwi i Potu”, tak samo wyglądała sprawa w męskim. Dobrze wiedzieć na przyszłość. Wróciłam do Łowcy i łaka. Obaj siedzieli w ciszy i spoglądali na siebie niechętnie. Uznałam, że Russel też już nie ma pytań do garou. Zgodnie z umową Benjamin oprowadził nas po lokalu i dogadaliśmy wieczorną rozmowę z Kantykiem. Przyglądałam się wszystkiemu bardzo dokładnie. Gdzie znajdują się pomieszczenia gospodarcze, gdzie inne wyjścia z lokalu i zapamiętywałam – na przyszłość.

Kiedy wyszliśmy na słońce odetchnęłam z ulgą .W tamtym miejscu czułam się jak w zatęchłej krypcie. Nawet widok naszych Milczących Chłopców jak przezwałam Egzekutora i Krzyżaka był kojący. Pokusiłam się o komentarz naszego spotkania:

- Spodziewałam się, że rzecznik Kantyka będzie jakimś ześwirowanym Gothem a nie łakiem.

Naprawdę tak myślałam.

Niestety Milczący Chłopcy niewiele potrafili mi powiedzieć o zaułku wiec postanowiłam pofatygować się tam sama.

Caine zaciągnął się fajkiem, rozejrzał się od niechcenia i wziął następnego bucha.

- Taaa... Tylko, że są kiepskimi rzecznikami – skomentował dokonania Benjamina Sandera. - Raczej Kantyk nie będzie ucieszony, gdy się dowie, że jego podwładny przyznał się do dokonywania samosądów a nawet oskarżył o to swojego mistrza.

Strząsnął na bruk słupek popiołu i kontynuował:

-Wydaje mi się, że to nie on. Chyba, że jest cholernie opanowany i tylko udawał, rozstrzęsionego. No, ale to by nie pasowało do Łaka. Dobra, Emma jak obejrzysz zaułek to proponuje podskoczyć po raport. Usiądziemy gdzieś na kawie i go poczytamy. Potem będzie trzeba oblecieć rodziny i przyjaciół ofiar. Jak ktoś z Was ma kontakty w Rewirze to można po nie sięgnąć. Nie głupie byłoby też przesłuchanie zombie który znalazł ciała. Jednym słowem mamy kupę roboty, ale za mało czasu. Jak się dzielimy robotą?

- O jakim raporcie mówisz? A rozmowy z rodzinami i przyjaciółmi ofiar to raczej zadanie dla glin. Poza ty można by u nich sprawdzić czy te dziewczyny nie były notowane a jeśli tak to, za co – uznałam, że mundurowi mają wprawę w takich sprawach i to oni powinny się tym zająć.
- No i załatwić od rodzin zdjęcia ofiar, bo jeśli chcielibyśmy o nie rozpytywać to same nazwiska nam nie pomogą, najlepiej mieć jakieś ich fotografie – przypomniałam sobie o potrzebie zebrania fotek dziewczyn.

Weszłam do zaułka i wzdrygnęłam się na widok obrysów ciał i plam krwi, ale zaraz przykucnęłam przy nich i z uwagą zaczęłam studiować całe miejsce. Atmosfera grozy już się zaczęła ulatniać i nie potrafiłam stwierdzić tego, co mnie najbardziej interesowało czy te dziewczyny zostały tutaj zamordowane czy tylko ktoś później podrzucił ich ciała. Wstałam i przeszłam się wzdłuż jednej i drugiej ściany. Tymczasem Caine odpowiedział na moje pytanie:

- Porucznik z GSR miał nam skserować akta sprawy. Gliny coś się nie wywiązują chyba z umowy, z resztą nasze uprawnienia chyba w tej chwili się zazębiają. Co do sprawdzenia przeszłości dziewczyn i zdobycia zdjęć to dobry pomysł.

- Nie ma, co biegać i rozmawiać z ośmioma rodzinami – nie zgodziłam się z Russelem.
- Za dużo czasu to nam zajmie. Niech mundurowi się za to wezmą a my im tylko podrzucimy interesujące nas pytania. Trzeba wziąć ten raport od GSRu włącznie z raportem techników dotyczących śladów na miejscu zbrodni i dowiedzieć się, kiedy będzie raport z sekcji zwłok. Ale zaczęłabym i to natychmiast od przesłuchania zombiaka. Jest ryzyko, że zabójcy jak już po zmroku wylezą ze swoich nor to się do niego dobiorą albo on sam się gdzieś ukryje.

Bardzo interesował mnie raport techników w sprawie miejsca zbrodni. Ja sama nabierałam przekonania, że zaułek był tylko miejscem gdzie podrzucono ciała a nie tym gdzie dokonano zabójstw. Uważałam, że gdyby tutaj rozdarto gardła ośmiu osobom to któraś z nadnaturalnych istot bawiących w tym samym czasie w „Krwi i Pocie” poczułaby odór krwi. Albo przez otwarte lufciki na bocznej ścianie lokalu skierowane w stronę zaułka albo przez otwierane drzwi, kiedy kolejni goście nad ranem opuszczali klub. Jakiś łak musiałby coś poczuć. Z resztą wampiry też miały swoisty radar, kiedy chodziło o krew. Oczywiście to były tylko moje przypuszczenia i dlatego nie podzieliłam się nimi z nikim. Musiałam poczekać na raport. Oprócz tego miałam nadzieję, że sekcja zwłok da nam kolejny punkt zaczepienia. Po śladach ugryzień będzie można stwierdzić czy rzeczywiście ukąszenia zostały zrobione przez wampira a po rozstawie kłów czy był to jeden osobnik czy więcej. Jeśli prowadzący sekcje zna się na tym to nawet powinien powiedzieć nam ilu dokładnie było napastników. Ale wszystko po kolei.

Kiedy skończyłam oględziny wyszłam z zaułka i spojrzałam na to co widać kiedy patrzy się na miejsce zbrodni od strony głównej ulicy. Obrysy ciał nie były widoczne. Czyli „Tatusiek Roar” musiał wejść głębiej w zaułek żeby znaleźć ciała. Ciekawe. Skinęłam głową, że skończyłam i ruszyłam w stronę samochodu.

Podzieliliśmy obowiązki i ruszyliśmy do Ministerstwa. Russel z Egzekutorem mieli skoczyć po raport i pogonić gliniarzy w sprawie zdjęć i rozmowy z rodzinami ofiar. Ja i Krzyżowiec mięliśmy wytropić zombiaka i wziąć go w krzyżowy ogień pytań. He he. Krzyżowy ogień pytań, a to dobre. To zły znak, kiedy zaczynają mnie bawić moje własne dowcipy. Chyba powinnam częściej wychodzić z domu. Skupiłam się na pracy:

- Dla mnie taki plan jest ok. Po rozmowie z zombiakiem podjedziemy z powrotem do Ministerstwa i pomożemy wam z tym raportem a potem dogadamy nocną wyprawę na Rewir, bo raczej tego nie unikniemy, jeśli chcemy pogadać z Kantykiem.

Zaczęłam dzień od rozmowy z łakiem, teraz czekał mnie zombie a wieczorem wampir. Ciekawe, co przyniesie jutro?
 
Ravanesh jest offline  
Stary 28-08-2010, 21:12   #35
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
GRUPA „RYTUAŁ”


CG Lawrence

Egzorcyzm za pomocą muzyki przypomina próbę znalezienia melodii „stanu ducha” istoty. Pamiętać należy o tym, iż na „cielesne” umarlaki twoje zdolności działają słabiej. Że póki duch posiada ciało, możesz jedynie go uśpić – jak fakir swoją fujarka kobrę, lub osłabić. Możesz też wywołać określony stan emocjonalny – strach, nienawiść oraz pobudzić naturalne instynkty. W przypadku ghula to ostatnie wydawało się być najłatwiejsze.

I było.

Stwór usłyszał muzykę. Owinęła się ona wokół niego, niczym kolczatka, i poczułaś w odpowiedzi wsteczne emocje. Tyle wściekłości, tyle żądzy mordu i takie pragnienie rzezi, że przez chwilę o mało nie porzuciłaś grania. Ghul ruszył tunelem, który wskazał wam Brad Pitt. Nie przerywałaś grania, lecz teraz melodia zmieniła się na ostre, pozbawione regularności, fałszywe tony.

Dolore Esperanza Ruiz

Czułaś to całym ciałem. Przyczajone zło obudziło się. Nieprzyjemnie brzmiące dźwięki harmonijki CG wyrwało Umarlaka ze stanu letargu czy drzemki. Wiedziałaś, że stwór ruszył w waszą stronę, kiedy dotarła do ciebie – jak pierwszy podmuch wiatru przed burzą – fala zła, jaka mu towarzyszyła. Wręcz fizyczna aura rzezi, bólu, gniewu i żądzy mordu. Poczułaś, jak szpony lęku, znaczą twą dusze niewidzialnymi ranami, lecz zacisnęłaś zęby, czekając na nieuniknione. Ghul ruszył, by zabijać. Pędził ku wam, niczym wystrzelony z armaty pocisk. A wy musieliście złapać ten pocisk w siatkę na motyle.


Michael Hartman


Dźwięki harmonijki powodowały, że zwierzę uśpione gdzieś w zakamarkach twego jestestwa, zaczynało wypływać na powierzchnię. Było trudniej utrzymać ci w ryzach nieposłuszne, zwierzęce ciało i mimo, ze muzyka CG nie była przeznaczona dla ciebie, to jednak w jakiś pokręcony sposób poczułeś, że piskliwe, przeciągłe dźwięki dotykają również psa, z którym współdzieliłeś ciało. Poczułeś nadciągającego drapieżcę. Przez chwilę walczyły w tobie dwa sprzeczne pragnienia: ucieczki i walki. Wyostrzony do granic możliwości węch wyłapał zbliżającą się falę śmierci. To, co pędziło na was tunelem prowadzącym do selektora było ... silne i groźne. Instytut kazał ci podkulić ogon i zwiewać daleko stąd. Lecz ludzki rozum kazał wytrwać na posterunku i walczyć. Czekałeś.


Gary Triskett

Nic dziwnego, że granie CG wkurzyło ghula. Sam miałeś ochotę wyrwać jej tą harmonijkę i cisnąć gdzieś w diabły to cholerstwo. Wiedziałeś, ze dziewczyna potrafi na tym świetnie grać, lecz to, co robiła teraz przypominało tortury wymyślone przez pokręcony, chory umysł. Najpierw dać komuś wódeczki i niech się dobrze bawi, a następnego dnia zacząć wygrywać mu nad uszami te „melodyjki”.
Ghul nadchodził. Czułeś go i słyszałeś, jak pędzi przez korytarz. Świat wokół ciebie zaczął ... zwalniać. Tak to odbierałeś, lecz wiedziałeś, ze zaczyna działać twój dar Egzekutora. To, co mądralińscy z różnych laboratoriów nazywają „hiperadrenaliną”. Durna nazwa. Dla ciebie było to coś porównywalnego z najlepszym orgazmem. Świat zwalniał a ty zaczynałeś działać, jak komiksowy superbohater. Z tym, że teraz na świecie od cholery było takich „zwalniających czas” cwaniaczków, a jeden z nich pędził na was z oślinioną paszczą i szponami, jak ostrza brzytew i nie miał zamiary wygłaszać wcześniej żadnej mowy końcowej.


Wszyscy


Najpierw pojawiły się ślepia. Błyszczące w ciemności tunelu, zbliżające się do was z niewiarygodną wprost prędkością.

To był właściwy moment, by zacząć działać. Gary otworzył ogień. Lecz ciemność i prędkość ghula uniemożliwiała precyzyjne celowanie. Pociski pomknęły w ciemność tunelu, a dźwięk rozrywanego ciała i wściekły ryk bestii upewnił was, że dosięgły celu. Jednak szybkostrzelność broni przegrywała z szybkością potwora. To dlatego GSR-y – zwykli lecz doskonale przeszkoleni ludzie – przegrywali w starciu co bardziej rozszalałymi Nieumarłymi. Szybkości ruchów bestii nie dało się porównać z niczym.

Ostrzał Gary'ego pozwolił jednak CG wycofać się na bezpieczna odległość. Ghul wpadł pomiędzy Egzekutora i Zmiennokształtnego. W ostatniej chwili obu z was udało się odskoczyć w bok unikając szaleńczo wymachującego szponami i klapiącego paszczęką Nieumarłego.

Ghul zatrzymał się na sekundę czy dwie, najwyraźniej zaskoczony ilością przeciwników i słonecznym blaskiem wypełniającym ruiny. CG wiedziałaś, że nie możesz przerwać grania, bo ghul zrejteruje. Przekrwione ślepia monstrum wpatrywały się w ciebie z żądzą mordu. Michael – ty czekałeś na dogodny moment, gotów zaatakować, gdyby ghul runął do szarży.

Gary – użyłeś łańcucha. Srebrne ogniwa oplątały się wokół nóg kreatury. Ghul zawył straszliwie, a z rany uniósł się smrodliwy dym. Wywrócił się na ziemię, machając wściekle łapskami. To była szansa dla loup - garou.! Jeden skok i znalazłeś się przy ghulicy. Zacisnąłeś szczęki wokół jednej z uniesionych łap. Posoka trysnęła ci do paszczy i .. to był błąd!

Jeden łyk gęstej, ciemnej, paskudnej w smaku krwi ghula i poczułeś się, jakbyś dał sobie w żyłę. Coś, do tej pory zepchnięte pod powierzchnię twego ego obudziło się. Posmakowało krwi i zapragnęło jej więcej! Zadrżałeś oszołomiony falą doznań i w tym momencie ghul wywinął się zwinnie i smagnął cię przez pysk pazurami drugiej łapy.

Cios cisnął cię w bok, zrywając skórę i sierść.

Kiedy wasz MR-owski Zmiennokształtny wywinął piruet w powietrzu i walnął o jakieś metalowe elementy konstrukcji ty, Gary, nie zasypiałeś gruszek w popiele. Napędzane hyperadrenaliną ciało działało jak maszyna bojowa. Jedna łapa ghula była już okaleczona. nogi spętane łańcuchem – pozostała druga ręka. Wycelowałeś i posłałeś kilka kul odstrzeliwując fragmenty ciała i paluchy.

Ghul zawył i .. zerwał łańcuch na nogach. Ogniwka okazały się zbyt słabe.
Skoczył w twoją stronę z szaleńczym warkotem. Reakcje Egzekutora pozwoliły ci uskoczyć w bok i jedyne co ci się przytrafiło, to fala smrodu z pyska, którą poczułeś, gdy ghulica próbowała odgryźć ci twarz.

Michael – udało ci się zepchnąć budzącą się bestię, odzyskać kontrolę nad swoją ludzką naturą. Czy raczej naturą loup – garou. Ale kosztowało to kilka cennych sekund, podczas których Gary zmuszony był radzić sobie sam. CG zmieniła tonację, kiedy sytuacja wymknęła się spod kontroli zaczęła grać melodię bardziej smutną, senną – mającą na celu wygasić gniew ghula.

Niestety, stwór nie jest Bezcielesnym i sztuczki egzorcystów działają słabiej na tego typu kreatury. Ghoul otrząsnął się z „oczarowania” szybciej, niż sądziliście. Brocząc posoką z okaleczonych nóg i napędzany bólem skoczył w kierunku CG, lecz tutaj natknął się na niewidzialną ścianę – barierę Dolores. Obił się, jakby faktycznie trafił w prawdziwą przeszkodę i padł w bok. To pozwoliło Michaelowi i Garyemu dokończyć sprawę. Nie ryzykując więcej skażonej posoki w pysku Zmiennokształtny doskoczył chlastając pazurami po ścięgnach ghoula, a kolejne kule wystrzelone przez Egzekutora unieruchomiły bestię na dobre.

Ożywieniec leżał, brocząc posoką i warcząc na was. Za każdym razem, kiedy ktoś się zbliżał kłapał gniewnie paszczą. To jedyne, co był w stanie zrobić.



GRUPA „RZEŹNIA”



Plan został ułożony. Dwoje z was udaje się do ministerstwa, by zabrać się za papierkową robotę, a dwoje idzie na Rewir odnaleźć zombie zwącego się „Papą Roar” i przesłuchać w sprawie morderstwa w zaułku.

Dojechaliście pod Ministerstwo, gdzie umundurowany strażnik na parkingu poinformował was o tym, ze policja przywiozła jakieś dokumenty dla ekipy opatrzonej kryptonimem „Rzeźnia”.


Russel Cain

Im dłużej analizowałeś opowieść loup-garou, tym bardziej dochodziłeś do wniosku że zmiennokształtny Rzecznik Kantyka się boi. Pytaniem bez odpowiedzi, jak na razie, pozostało – kogo lub czego stwór tak się boi. Swojego Mistrza – Kantyka? Was – Regulatorów z Ministerstwa? Czegoś innego?
Wieczorem i tak mieliście tam wrócić. Nie było innego wyjścia. Rozmowa z Kantykiem była koniecznością, jeśli mieliście dowiedzieć się czegoś konkretnego. Lecz po konwersacji z jego „rzecznikiem” miałeś obawy, co do tego, jak będzie wyglądało to spotkanie. Wpadła ci do głowy myśl, że warto będzie poszperać w dokumentach Ministerstwa – może mają coś ciekawego na temat Barona Pijawek.


Xaraf Firebirdge


Zamaskowany koleś z zaułka wbił ci się w myśli „klinem”. Ewidentnie, kiedy tak stał na dachu, odbierałeś go jako zagrożenie. Czymkolwiek był ów „informator”, jego siła dawała do myślenia. Teraz, analizując na „chłodno” uczucie, jakie wywołało jego pojawienie się oraz tajemnicze zniknięcie, doznałeś niepokojącego przeświadczenia, ze tego poranka otarłeś się o śmierć. Gdzieś, w głębi serca, rosło w tobie przeświadczenie, że nie zdążyłbyś mu wpakować nawet jednej kulki a byłbyś martwy. To prowadziło twoje myśli do niepokojących konsekwencji spotkania z nim po zachodzie słońca, kiedy moce „ożywczyków” stają się zdecydowanie bardziej potężne. Pomyślałeś, ze na to przyjdzie jeszcze pora wieczorem. A teraz musisz zająć się „papierkową robotą”. A na to, wbijając do łowców, miałeś najmniejszą ochotę. Kto wie, może jak dobrze to rozegrasz to ten cwaniaczek – żagiew, załatwi wszystko za ciebie.

Russel Cain i Xaraf Firebirdge


Policjanci z GSR-u wykazali się słownością. Raport – co prawda słabej jakości kserokopia, ale zawsze coś – otrzymaliście w kwadrans po powrocie do MR-u. Na miejscu okazało się, że Topper przydzielił każdej grupie „salę operacyjną”. Waszą był nieduży pokój, z dwoma biurkami, stołem konferencyjnym, szafkami na dokumenty, czajnikiem na kawę i zapasem zarówno herbaty jak i kawy, tablicę szkolną i sporej rozmiarów tablice korkową, do której można pinezkami przypinać materiały w prowadzonej sprawie.

Na jednym z biurek stoi telefon oraz komputer z podłączonymi do niego skanerem i drukarką! Szeroka obudowa pokryta jest ochronnymi znakami, mającymi ograniczać zawodność. To w połączeniu z środkami bezpieczeństwa stosowanymi w całym Ministerstwie stwarza realną szansę, że urządzenia działają jak należy.

W raporcie były zdjęcia dziewczyn. Osiem młodych, uśmiechniętych twarzy. Dziewczyny miały od szesnastu do dwudziestu lat. Jeśli te młodsze weszły do „Krwi i Potu” to Kantykowi mogliście swobodnie wkręcić jajka w imadło. Złamał kilka paragrafów, lecz oczywiście nie takich, by zrobić mu coś więcej niż wpierdzielić jakąś grzywnę czy coś. Ale to działka mundurowych, nie wasza, Wasza to znalezienie bydląt, które zabiły dziewczyny i posłać z powrotem w Zaświaty.

Krótkie notatki o każdej z nich. nie dawały nic konkretnego. Dziewczyny znały się ze szkoły, pracy i podwórka. Spędzały wieczór na wieczorku panieńskim jednej z nich. Klub z rozbierającymi się loup – garou i wampirami mógł działać na młode laski. Policja uznała sprawę, za przypadkowy atak nadnaturalnych napastników. Obrażenia zadane ofiarom sugerują udział kilku wampirów, jednego loup – garou i czegoś jeszcze – czegoś o szerokim rozstawie szczęk – ghula lub strzygi. Raport podpisała pani D.G. Sandeys. Znacie to nazwisko. To jedna z lepszych ekspertek od nieumarłych w Londynie. Materiały policji nie wnoszą nic nowego do sprawy, ale jedno zdanie, wyrażone pod koniec każdego z raportów działa na was, jak impuls z defibrylatora.

ŻADNA Z OFIAR JESZCZE NIE WRÓCIŁA.

Szczególnie słowo „jeszcze’ daje tutaj pewną nadzieję. Osiem dziewczyn. Spora szansa, że któraś z dziewczyn wybierze się na spacer z powrotem na Ziemię. Może nawet już to zrobiła. Nawiedzenia miejsca zbrodni. Nawiedzenie jakiejś „kotwicy” – miejsca miłego lub niemiłego dla zmarłej za życia. Może też wrócić po zachodzie słońca jako Nieumarły. Istnieje także szansa, że opęta ciało jakiegoś zwierzaka i powróci jako loup – garou.

Cóż. Fenomen Noworoczny naprawdę wywalił do góry nogami tradycyjne relacje ofiara – policja – sprawca.

Kiedy siedzieliście przeglądając kserokopie dokumentów niespodziewanie cisze „sali operacyjnej” przerwał dźwięk telefonu. Było to naprawdę nieczęste zjawisko w nowym świecie.


Emma Harcourt i Wiliam „GATE” Southgate


Rewir przedpołudniem wygląda jak miasto po przejściu epidemii, albo w dzień świąteczny, kiedy wszyscy ludzie odsypiają dni pracy. Ulice opustoszałe, wyludnione, nieliczni przechodnie kręcący się pozornie bez celu i sensu, jakby szukający czegoś, co zgubili dzień wcześniej.

Dysponowaliście lokalizacją, po której kręcił się ponoć wasz świadek. Wskazany kwartał wygląda – o ile to możliwe – jeszcze obskurnej, niż reszta Rewiru. Emmy wyczuwasz dobrze ci znane fluidy śmierci. W pobliżu musi być sporo nawiedzonych miejsc.
Jakby na potwierdzenie tych myśli z pobliskich zgliszcz spalonej kamienicy wybiega Bezcielesny. Zjawa, wyjąca z bólu, płonąca – niegroźne echo dawnej tragedii. Bezcielesny przebiegł ulicą i w jej połowie zniknął ,jak miraż, którym istotnie był.

Zombie wyczuliście wcześniej, niż go zauważyliście. Cuchnący wrak człowieka w poplamionym, długim płaszczu. Skora na twarzy Zombie pokryta była zgniłymi plamami, w niektórych miejscach odsłaniając niezwykle białe zęby – zapewne za życia korygowane implantami. Zombie brakowało jednego oka, lecz drugim – bladożółtym jak ścięte jajko – spoglądał na was beznamiętnie.

- Papa Roar – zapytała Emma pierwsza przełamując niezręczną ciszę.

Zombie zagulgotał w odpowiedzi unosząc z trudem rękę. Wskazywał jakąś bramę. Dość ciemną, na pewno cuchnącą i prowadzącą na jakieś podwórze. Nie pozostało wam nic innego, jak wejść do tej bramy.

Emma – idąc przez łuszczącą farbę klatkę ze zdziwieniem ujrzałaś całkiem wprawnie narysowane znaki ochronne na przegniłym tynku. Ktoś, kto je malował znal się na robocie. Przez bramę raczej nie udałoby się przedostać żadnemu Zmiennokształtnemu.

Podwórze, na które trafiliście było małe i ciasne. Otoczone z każdej strony ścianami kamienic sprawiało klaustrofobiczne wrażenie. Ściany pokrywała spora warstwa zielonego nalotu, a przy trzepaku ktoś sklecił budę z desek, skrzynek, koców, kawałków papy i Bóg wie jeszcze, czego. Emanacje śmierci stały się dużo silniejsze. Wyczuwałaś je Emmo jako coś dławiącego duszę, podczas gdy odór gnijącego mięsa i krwi dławił płuca.

Oboje widzieliście wyraźnie smugę krwi, która wylewała się spod prowizorycznych drzwi – zrobionych z kawałków desek i nabitych na nie fragmentów blachy falistej. Krew była gęsta i ciemna, ale jeszcze nie zdążyła skrzepnąć.

Usłyszeliście cichy, gulgotliwy dźwięk dochodzący ze środka. Przypominał odgłos, jaki czasami da się słyszeć w starych rurach kanalizacyjnych, lecz kończył się przeciągłym, bulgoczącym świstem



GRUPA TROJACZKI



Wszyscy

Zjawa zaatakowała z dziką furią. Napędzany mocami Egzekutora „Ka mate” doskoczył do wbitego w ścianę pogrzebacza i wyprowadził cios na zjawę. Metal zetknął się z głową Bezcielesnego, lecz spowodował jedynie chwilowe migotanie Powłoki. Widać, cholerstwo zostało zrobione ze stali, nie z kutego żelaza, które jest najlepsze na Bezcielesnych.

Jednakże ów ułamek sekundy dał Timowi szansę na unik. Szponiasta łapa – jak najbardziej realna – przeleciała obok Egzekutora. Zjawa zahaczyła pazurami o ścianę, zrywając tapetę i tynk. W powietrzu uniósł się drobny pył.
Kolejny cios został zadany z taką szybkością, że zwykły człowiek leżałby już na podłodze i próbował wpychać wypływające z niego bebechy do środka. Tim zaliczył jedynie rozerwanie kurtki na brzuchu. Wiedział jednak, że bez odpowiedniej broni ma małą szansę w konfrontacji z duchem. Bezcieleśni nie byli ulubioną „zwierzyną” dla Egzekutorów.

Audrey utrzymywała kontrolę nad poltegreistem. Czuła wściekłość ducha. Pragnienie niszczenia nie mające nic wspólnego ze świadomością czy ukierunkowanym gniewem.. Poltegreist potrzebował rozładować swój gniew, a Wiedźma dała mu cel.

Ciśnięta niewidzialną siłą solniczka poleciała w stronę zjawy wymachującej szponami wokół „Ka mate”. Szkło roztrzaskało się o ścianę, a sól poleciała w bok. Część białych drobinek osypało się na Powłokę Bezcielesnego.
Wiedzieliście co musi się stać!

W miejscu, gdzie sól zetknęła się z duchem uniosły się jaskrawo-błękitne „ognie”. Zjawa zawyła tak, że aż zadrżały szyby w oknach i znikła.

Wiedzieliście jednak, że za moment wróci.

Audrey stała zaciskając pięści do bólu i „skracając smycz” poltegreistowi. Walka z tą bezrozumną emanacją była naprawdę wyczerpująca i Wiedźma traciła sporo sił. Jej jasna skóra stała się jeszcze bardziej wyblakła, pod oczami pojawiły się głębokie cienie, a ciałem wstrząsały dreszcze, jakby stała naga po ciepłej kąpieli w ziemnym przeciągu. Ten duch był silny. Bardzo silny. Jego wściekłość nie osłabła. Była świeża, niczym wiosenne kwiaty w ogrodzie. Domagała się ujścia. Domagała się krzywdy każdego, kto przekroczył próg nawiedzanego przez nią miejsca.

Helen tymczasem ułożyła w głowie słowa wiersza, który miał uśpić Zjawę. Po tym, jak Powłoka ducha rozwijała się w nicość, nadal zmysł Egzorcysty wyczuwał Bezcielesnego w pobliżu. Duch zbierał siły, by zaatakować ponownie.

Helen oplotła go jednak siecią wiersza.

Egzorcystka poczuła się tak, jakby zanurzyła swoje ciało we wrzątku. W jednej chwili wszystko – uda, piersi, ramiona – zapłonęły wściekłym bólem. Z najwyższym trudem powstrzymałaś się od krzyku, zaciskając zęby aż do bólu.

Helen, poczułaś krew z przegryzionego języka w ustach. Ciepłą i słoną.
Ta Zjawa nie była sama! Nie pojawiła się tutaj z własnej woli. Ktoś ja przysłał i teraz twój wiersz natrafił na czyjąś magię. Moc silną, gorącą niczym Piekielna Czeluść.

Przez chwilę wasze umysły zetknęły się ze sobą. Twój i Czarownika lub Czarownicy, które spętało Zjawę. Widziałaś postać w kapturze i szamańskiej masce, która klęczała nad jakimś kręgiem i okaleczała swoje przedramię żelaznym sztyletem. Kapiąca krew była zapłatą dla nasłanego upiora. Jego kotwicą z tym miejscem! Potężną kotwicą.

Wiesz już, że nie zdołasz uspokoić Zjawy. Nie bez przerwania rytuału, który ją przyzwał. Możesz jedynie podjąć się trudu zerwania z niej krwawych łańcuchów nałożonych przez zamaskowanego czarownika i odesłania w Zaświaty – na zawsze. Możesz też podtrzymywać wiersz – deklamując go w kółko i w kółko. To nie pozwoli Zjawie wrócić i da Zespołowi szansę na sprawdzenie mieszkania.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 29-08-2010 o 11:07.
Armiel jest offline  
Stary 28-08-2010, 23:07   #36
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Pokój operacyjny... Jak to dumnie brzmi. Znacznie dumniej od biura nie mówiąc już o tak nieładnym słowie jak "klitka". Chociaż w sumie nie mieli na co narzekać. Komputer był i to nawet z działającą drukarką i skanerem! Do tego najlepszy przyjaciel wszystkich organów ścigania czajnik z zapasem kawy. Pączki przynieśli własne. No przynajmniej Russel, właśnie wpychał swoje spóźnione śniadanie do buzi.

Nim rozsiadł się za biurkiem zrobił kopię wszystkich akt i podał je Xarafowi. Następnie wstawił wodę na kawę i przeniósł wzrok na tablice.
-Normalnie jak w szkole. Dane i szukane też mamy wypisać?
Zasypał sobie kawę i spojrzał pytająco na Egzekutora.
-Pijesz?

Nim woda pyknęła podniósł telefon ze stolika. Wybrał numer łączący go z sekretariatem.
-Potrzebuję do czternastki dossier Kantyka i Benjamina Sandersa.
Rozłączył się i zalał wodą kawę. Postawił kubek przy biurku i sam z ulgą usiadł na krześle. Spojrzał na kiepską kopię raportu, westchnął. Rozłożył kartki tak by nie musiał ich przewracać i zaczął czytać. Jednocześnie ładował do pustych magazynków srebrne naboje dum dum.

Niby nic go nie uderzyło w tych informacjach. Co prawda najmłodsze denatki (oby prawdziwe!) okazały się młodsze niż myślał ale co z tego? I nagle dwa słowa wytrąciły go z równowagi. Aż zalał kawą raport jakiegoś krawężnika. Nie zwrócił na to uwagi patrząc tylko na dwa wyrazy zadające się krzyczeć do niego z kartki. Wieczór panieński.

Radość i śmiech. Żarty. Niebezpieczna wyprawa na Rewir, ostatni wypad przed przejściem do poważnego życia. Ostatni... Szczęśliwy wieczór a następnie szczęśliwe życie z kochanym mężczyzną. Zamiast tego otrzymała ostatni wieczór życia. Ktoś teraz rozpaczał, wieczorem pewnie pójdzie się upić. A może już to robi? Ktoś przeżywał teraz koszmar.
Zacisnął pięści. Dorwie te bydlaki. Wyręczy niedoszłego pana młodego. Może nawet wyśle mu ich głowy w paczce?

Opanował się dosyć szybko, wstał i podszedł z zdjęciami do tablicy korkowej. Przypiął zdjęcia dziewczyn szeregując według wieku. W dwóch rzędach po cztery w poziomie. Obok na środku tablicy napisał:

Osiem martwych
|
|
\/
Nie wróciły

I oby tak zostało. W ich ekipie nie było żadnego specjalisty od duchów. Byli idealnie przystosowani do pertraktacji czy fizycznej konfrontacji ale zupełnie bezbronni w starciu z Bezcielesnymi.


Z lewej strony tablicy napisał wielkimi literami:
Kantyk
Wiek: ?
Skąd: ?

Symetrycznie powstał krótki napis:
PODEJRZANI:

Odstąpił od tablicy i przyjrzał się krytycznie dla swego dzieła. Już miał wygłosić jakąś uwagę od danych i szukanych gdy zadzwonił telefon.
-Odbiorę. Zobacz czy czegoś nie przegapiłem.
Podniósł słuchawkę do ucha. Czemu miał przeczucie, że nie dzwonią z powodu dossierów?
-Caine.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 31-08-2010, 21:13   #37
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Xaraf pierwszy wszedł do pokoju, który został im przydzielony. Pokój był całkiem znośny, średni duży, ale przytulny.
Uśmiechnął się na widok znaków i symboli.
Od razu upatrzył sobie miejsce za jednym z biurkiem, gdzie panował delikatny mrok. Sam nie wiedział dlaczego, ale lubił ciemniejsze miejsca.
Na stole, w centralnej części pokoju stał stół, a na nim raport policji i jakieś inne dokumenty. Nie przejmował się nimi, nie miał zamiaru bawić się w detektywa. A sprawa była prosta. Kompletnie się na tym nie znał.

Nim się wygodnie rozsiadł, ściągnął ze siebie kurtkę i powiesił ją na krześle, we wcześniej upatrzonym miejscu. Przeszedł się powoli po pomieszczeniu, przy czym sprawdził szuflady i inne tego typu rzeczy.

-Pijesz? - zapytał się go Russel.
- Nie, nie lubię kawy. - odpowiedział - Później zrobię sobie herbatę.

Kiedy zobaczył jak Sherlock Holmes zaczyna się zajadać pączkami, sam zgłodniał. Przypomniało mu się że jadł dopiero rano. Na szczęście kiedy tu jechali, widział kilka fast-foodów i innych kafejek po sąsiedzku z ministerstwem.
Postanowił wyjść i kupić sobie jakieś kanapki.
Założył na siebie znowu kurtkę. W tym samym momencie Caine podał mu dokumenty. Dokończył ubieranie się i wziął raport. Przejrzał go pobieżnie i odłożył, a raczej podrzucił w pobliże Caina.
Nie wiedział czy musi mu się meldować gdzie idzie, ale nie był z tych którzy mówią co robią i ty co proszą, np. o pączki. Sherlock nawet nie zapytał gdzie się wybiera, więc było mu to na rękę. Wyszedł.
Skierował się w stronę schodów, następnie w kierunku najbliższego fast-fooda kupić sobie dwa kebaby i może coś do tego na wynos.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 01-09-2010, 20:38   #38
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Ślepia zbliżały się z błyskawiczną prędkością. Zobaczył jak CG cofa się w zwolnionym tempie, nie przerywając swoich kakofonicznych tortur. Colt podniósł się wypraktykowanym ruchem do oka, Gary ugiął lekko kolana stając pewniej i wycelował. Ogień z lufy trzykrotnie rozświetlił na ułamek sekundy tunel, a srebrne i „przechrzczone” przez Ruiz pociski zaryły się w ghulicę.

HELL YEAH!

Krew huczała w skroniach, adrenalina walczyła o lepsze z zawartością gorzały we krwi. Jak to sobie Gary tłumaczył, tworzył się właśnie w jego żyłach mityczny likwor, który pozwalał mu robić różne cuda. Ehh kurwa, co za uczucie! Tak jak kichnięcie, tylko lepsze! – Głupie myśli latały mu po głowie zawsze, kiedy egzekutor przejmował kontrolę nad jego ciałem. Teraz przypomniał sobie uczone tłumaczenia jego stanu, nadczynność nadnerczy, hiperadrenalina. Po ludzku, po prostu odjazd!
Całe starcie trwało kilkanaście sekund? Gary’emu uśmiech nie schodził z twarzy. Nawet kiedy przydziałowy łak o mało nie stracił połowy swojej. Wtedy zrobiło się naprawdę ciepło. Łańcuch oplątał nogi stwora, ale nie wytrzymał jego morderczego szału. Szczęka kłapnęła tuż koło jego ucha jak stare, drewniane wieko od skrzyni. Szarpnął szyją w bok tak mocno, że nieomal sam sobie nadkręcił karku. Reszta ciała ledwo nadążyła za unikiem, ale kły zdechlaka minęły go o centymetry. Trupi odór z pyska przyniósł wspomnienie Franka Yvory’ego i jego stokrotek. CG robiła co mogła, teraz próbowała uśpić gnoja, a przynajmniej uspokoić go nieco. Jednocześnie niestety spowodowała, że energia wkurwienia ghula poddana muzycznej próbie, skierowała się w całości na nią. Gary podniósł znowu broń do strzału, ale na szczęście zdechlak rozpłaszczył się na barierze Ruiz jak na szybie. Od razu stanął przed oczami jeden z durnych skeczy Benny Hilla, którego na okrągło mordowała BBC, jak jeszcze działała telewizja w tym zasranym kraju. Potem już wszystko potoczyło się szybko, tylko czemu nie mógł się pozbyć z głowy tej przeklętej muzyczki towarzyszącej komikowi.
Parę kul i zwierzęca siła łaka wreszcie zakończyły sprawę. Gary podniósł ocalały kawałek łańcucha i podszedł do paszczaka. Podetknął mu rękę pod nos, tuż poza zasięgiem szczęk, a gdy bydle spróbowało jednak szczęścia zamotał mu srebrną pętlę na ryju. Na kokardkę nie starczyło czasu.

Mike dokończył dzieła pacyfikacji. Ghoul stracił ochotę, a raczej możliwość do wymachiwania swoimi członkami. Łańcuch oplatający szczękę palił jego skórę, ale CG znalazła gdzieś plastikową reklamówkę i narzuciła ją na paskudny łeb pokraki. Łak z pomocą Gary’ego chwycili go i wszyscy zaczęli wreszcie opuszczać te śmierdzące tunele. Twarz kompana wyglądała dość nieciekawie, ale najwyraźniej loup – garou dawał radę.
Po drodze ustalili szybko, że CG z Mikiem pojadą do kostnicy, a potem do domów pozostałych dwóch ofiar. Gary rzucił łakowi klucze od forda Jimmiego, a sam poprosił GSRy aby pozamiatały ghulą dupę do sporego vana. Pojazd był wzmacniany srebrem, glifami, pozytywnym myśleniem i jasną stroną Mocy, więc zapewne najlepiej nadawał się do przetransportowania zdechlaka do MRu. Według planu mieli razem z latynoską rozglądnąć się po Rewirze. Gdy czekali na sygnał do odjazdu, Lola postanowiła jednak zaszaleć.
Odeszła parę kroków odciągając Gary’ego i prosząc aby przytrzymał ją w razie czego. No trzeba przyznać, że zaciekawiło go to trochę. Bujna fantazja już podpowiadała mu rozmaite czynności, w których miałby jej asystować. Przyglądał się wyczekująco przygotowaniom. Czyżby demoniczny, ekstatyczny taniec topless? Szybko okazało się jednak że Ruiz postanowiła sobie po prostu walnąć działkę. Wyjęła woreczek z jakimś proszkiem i wtarła odrobinę w dziąsło.
- Koka? Mogłaś powiedzieć wcześniej… - nie zdążył doprecyzować myśli, które nie wiadomo dlaczego niebezpiecznie i perwersyjnie zaczynały krążyć wokół podarowanych mu niedawno kajdanek. Zaraz jednak zaczęło się dziać coś dziwnego. To raczej nie była koka. Czyżby jakiś ostry voodoo zamiennik? W każdym razie trzepało ją, jakby gdzieś na środku tego cmentarza znalazła gniazdko z prądem. Przytrzymał głowę tak jak mu kazała. Taniec epileptyka nie trwał długo, ale był dość intensywny. Ruiz dłuższą chwilę dochodziła do siebie.

GSRy wreszcie zapakowały prezent dla nekromantów i podstawili też radiowóz, który miał ich podrzucić na Rewir. W międzyczasie jednak Lola podzieliła się odkryciami ze swojego transu. Portrecik pamięciowy, super sprawa! A Gary już myślał, że ta padaczka po prostu to taki ekwiwalent papierosa na odprężenie.
- Dobra robota, razem z tym co wyciągnęła z przezroczystych CG, mamy jakiś punkt zaczepienia. Zaglądnijmy do MRu, dasz radę naszkicować twarz tego pana z dużymi kłami? Moglibyśmy to zabrać na Rewir. No i zobaczmy od razu co powie nasza zdobycz wojenna.

Myślał, że doszła do siebie powoli, ale jazda zaczęła się chwilę potem jak wyruszyli w kierunku ministerstwa. Najpierw zielonkawy kolorek na twarzy latynoski, zaraz potem kanapeczki bez skórki opuszczające na wstecznym jej żołądek przez uchylone w ostatniej chwili okno. Taaak, romantyczna pierwsza randka. A on nawet nie miał jak przykozaczyć i zaproponować łyczek Jacka, bo ostatni zapas z piersiówki wychlał na cmentarzu. Ruiz jednak była przygotowana, torebkę miała dobrze zaopatrzoną. Fajka jej tylko zaproponował.

Dojechali. GSRy zaniosły resztki ghula do podziemi, a im kazano czekać. Wyrabianie przepustek do Komory, sprawdzanie tożsamości, uprawnień do dostępu. Na początku siedział spokojnie. Palił jednego za drugim, kawę żłopał, popatrywał na latynoskę. Potem zaczął wydeptywać dziury w posadzce hallu. Człowieka zaraz po egzekutorskim, adrenalinowym haju nic chyba tak nie wkurwiało jak bezczynność. Jeszcze chwila, a zacznie szturmować tą Komorę ,czymkolwiek ona nie była.
Wreszcie wsiedli do windy pod okiem czujnego wachmana. Zjechali do podziemi i zaczęli się przedzierać przez betonowy labirynt checkpointów, krat i zamków. Mijali smutnych panów obwieszonych długą bronią. Pokazywali swoje przepustki chyba z pięć razy. Ostatnie biurko doprowadziło go niemal do rozpaczy. Dwóch typów w nienagannych mundurach oglądało przepustki. Trzeci, któremu głowa rosła bez szyi wprost z byczego karku zabrał się do gadania. Zdziwił tym Gary’ego bo wygląd steryda i spojrzenie tęskniące za rozumem nie zdradzało tego, że jest tu od uświadamiania gości. Tłumaczył, że Komora to coś w rodzaju zabezpieczonego na wszelkie możliwe sposoby miejsca, w którym przetrzymywani i przesłuchiwani są nieżywi. Wpatrywał się w Gary’ego ignorując zupełnie Ruiz gdy dobitnie tłumaczył, że niczego mają nie dotykać, a w szczególności zabezpieczeń typu hokus - pokus. Nie spuszczał z egzekutora swoich pustych oczek, zupełnie jakby jego wygląd świadczył o tym, że jak tylko wejdą do Komory to zacznie wydrapywać „Tu byłem” albo „Knicks rulez” wśród jakiś glifów czy kręgów wymalowanych gęsto na ścianach.

Wreszcie dotarli na miejsce. Ghoulica była już przywiązana i unieruchomiona. Nekromantka zaczynała swoje zabiegi. Gary ze zdziwieniem zaczął się zastanawiać kto jest brzydszy: ona czy skrępowany paszczak. Wiedźma śmierdziała do tego jak nieboskie stworzenie, przez co ich kanalarska zdobycz mogła jednak zostać z zaszczytnym tytułem wicemiss. Stanął z boku i przyglądał się makabrze, która zaraz zaczęła się dziać w pomieszczeniu.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 01-09-2010 o 20:42.
Harard jest offline  
Stary 03-09-2010, 23:49   #39
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Walka z martwą ślicznotką była wyczynem równie wycieńczającym co bieg przez płotki. Może z racji zmieniających się realiów powinni dołączyć coś w ten deseń do dyscyplin olimpijskich? Obezwładnienie ghoula na czas – forma zespołowa. Może sprawią sobie kurtki sportowe w tych samych kolorach i przybiorą jakąś chwytliwą nazwę w stylu „London Ghouls Crushers”.

Poszło im w sumie niezgorzej. CG miała co prawda moment kryzysowy, kiedy kupa gnijącego cielska pędziła wprost na nią jakby miała zaraz krzyknąć „engage” i wejść w nadświetllną. Ghoul pewnie by ją stratował z siłą stada rozhisteryzowanych bawołów ale bariera Ruiz zdziałała cuda i poczwara odbiła się od niej z impetem.
CG się mało nie zsikała w gacie. Nie była typem panikarza. Na zewnątrz zawsze chłodna i opanowana, sprawiała wrażenie twardej sztuki, która nie zawraca sobie głowy tak przyziemnymi odruchami jak strach. I właściwie, paradoksalnie, nie bała się o własne życie. „Łatwo przyszło, łatwo poszło” chciałoby się skomentować. No ale jakieś tam ludzkie odruchy brały górę i przez chwilę ją sparaliżowało. Teraz była o to na sobie wściekła. O ten jeden moment kiedy dźwięki ucichły a instrument niemal wyślizgnął się z rąk. Ale dała radę. Jak zawsze. Pozbierała się do kupy i rzępoliła niezmordowanie fałszywe piskliwe sekwencje, które najpierw miały zdechlaka rozsierdzić a później wręcz przeciwnie, otumanić jak butelka valium wrzucona na pusty żołądek.

No ale już po wszystkim. Triskett i Brasi uzbroili się w „zestaw małego rzeźnika” i przystąpili do typowo chłopięcej zabawy pod tytułem „kto szybciej oderżnie członki ten wygrywa”. CG mimowolnie odwróciła wzrok i odeszła kilka kroków aby wesprzeć się o lepką od wilgoci ścianę. Nie dlatego że mierziło ją krwawe przedstawienie i wolała nie patrzeć. Chciała po prostu zejść z linii widoku aby nikt nie patrzył na nią. Bo prawda była taka, że czuła się jak kupa gówna w muszli klozetowej podczas gdy ktoś właśnie naciska spłuczkę.


Kropelki potu perliły się jej na czole, kolana drżały jak u artretyka, czuła zawroty głowy. Przez moment była pewna, że zemdleje. Ale szybko doszła do siebie gdy oparła się plecami o ceglany mur i pozwoliła by oddech się wyrównał.
Z odmętów kieszeni prochowca wyłowiła paczkę papierosów i wetknęła jednego między zęby. Gryząca woń tytoniu sprowadziła ją do rzeczywistości.
Ghoul leżał na ziemi, skrępowany i bezradny. Nadal jednak przejawiał pewną buntowniczą krnąbrność podrygując całym ciałem i kłapiąc zaciekle szczękami. I pomyśleć, że jeszcze niedawno to była żywa dziewczyna, z głową pełną marzeń i planów na przyszłość. A później ktoś nacisnął guzik , nastąpiło wielkie BOOM zwieńczone zgrabnym atomowym grzybem i wszystko wyparowało jak pieprzona Hiroszima w czterdziestym piątym. Była dziewczyna, jest quasimodo. Brakuje tylko by ktoś pierwszą schował do cylindra i wyciągnął drugą. Robiłoby bardziej spektakularne wrażenie.

Jebana kruchość życia...

Lawrence wyciągnęła z torebki kolorową reklamówkę i wręczyła Triskettowi aby ten wcisnął ją zdechlakowi na łeb.
I tak paskudna gęba zniknęła pod błyszczącym gładkim plastikiem, opatrzona teraz uroczym sloganem „jak pięknie być sobą”. Stare porzekadło ludowe w przypadku ghoulowego ewenementu traciło swoją zwyczajową siłę wyrazu.

* * *

Podzielili się na zespoły. Przegrupowanie i podział taktyczny, który miał usprawnić akcję. Tylko jakimś jebanym zrządzeniem losu wszyscy trafili do MR-u, tyle, że dostali się tam dwoma różnymi środkami transportu. Może im mózgi lekko przysmażyło to całe spotkanie z ghulem i źle to skalkulowali. Jedna cholera zresztą...
Zapakowali się wraz z Brasim do zdezelowanego forda i jechali nieśpiesznie jak na piknik za miastem. CG milczała jak zaklęta choć kilka razy prześwietliła kierowcę podejrzliwym wzrokiem. Nieźle oberwał. Połowa twarzy wisiała w strzępach. Niefortunnie ta połowa, którą Lawrence miała idealnie na widoku. Odwróciła się ostentacyjnie wyglądając przez szybę na szary miejski splin. Zawsze to lepszy widok niż surowe mięso z ruchomą wypukłą gałką oczną na pierwszym planie. Może powinna go z Brasi przechrzcić na Two Face?
Ciężko jej będzie przywyknąć do pracy z garuchem. Przed oczami wciąż widziała jego zwierzęce oczy i przerośnięte gabaryty, które zaprezentował w kanałach z wdziękiem kroczącej po wybiegu modelki. Ładny mi sprzymierzeniec... Poczuje swąd twojej krwi i zamiast przykleić plasterek odgryzie ci rękę. No ale z odgórnym przydziałem nie ma co się kłócić. Oby Brasi pielęgnował jak najskrupulatniej swoją człowieczą naturę.

W MR-ze zgarnęli teczki sprawy i odwiedzili urokliwą lokalną kostnicę. Przytulny lokal, eklektyczne wnętrze pełne zawsze modnej bieli i chromowanej stali. Właścicielka tego przybytku, pani patolog z agresywnym różem na powiekach i szminką, która przekraczała śmiało granice linii warg jak zdesperowany emigrant spieprzający z Kuby. Ups, Ruiz by się pogniewała za to porównanie...

Niemniej atmosfera sympatyczna, romantyczna, ba, domowa właściwie. I towarzystwo ujmująco milczące, nie narzucające się wcale. Szkoda tylko, że nie serwowali tu świeżo palonej kawy i jagodowych bułeczek.
Brasi łypał na nią podejrzliwie nie do końca pojmując po co go tu przywlekła, bo chyba nie na grupowe macanki z panią patolog.
Wszystko o trupach było w teczkach, czarno na białym. Ale Lawrence była typem niepoprawnego empiryka. Akta aktami ale najlepiej było wszystko zobaczyć na własne oczy, wetknąć palec w ranę pod żebrem czy jak to szło... Syndrom Tomcia Niedowiarka. Jeden z wielu na jakie Lawrence cierpiała przewlekle.

Obejrzała sobie zwłoki dwóch młodych kobiet. Rebeca Green i Amanda Sungh. Wiek: 19 i 20 lat, szczupła budowa ciała, niebrzydkie chyba. Obecnie nieco traciły na urodzie przez niezdrowy odcień cery i podłużny szew ciągnący się od pępka aż po mostek. Mocno pokaleczone, torturowane zapewne. Ciała naznaczone krwawymi rytualnymi znakami. Wystarczył jeden rzut oka aby pojąć ich okultystyczną rolę. To był pieprzony bilet lotniczym w jedną stronę podarowany demonowi aby odwiedził nasz deszczowy londyński kurort. Tyle, że demon nie odebrał zaproszenia. Może nie gustuje w wilgoci i woli stary dobry tropikalny klimat piekiełka?
Lawrence sięgnęła po swoje egzorcystyczne talenty i poszperała w sferze ektoplazmy. Po duchach dziewczyn nie było jednak śladu. Dziwne... Gdzieś się przecież musiały zakotwiczyć. Jeśli nie na miejscu śmierci i nie przy swoim ciele... Pozostawało teren najbardziej im znany. Dom.

* * *

Podczas gdy Ruiz i Triskett bawili się z ghoulem oni musieli odwalić trochę detektywistycznej papraniny. Nie żeby Lawrence miała na co narzekać. Lubiła gadać z ludźmi. Taka już jej kurewsko towarzyska natura...


Kolejny przystanek – studencki campus. Wszystkie trzy ofiary były w bliskich koleżeńskich relacjach, na domiar razem studiowały i dzieliły pokój w akademiku. Studia na kierunku: „religioznawstwo i gnostycyzm”. Znaczy się dziewczyny na czasie, idące za trendem i wymaganiami rynku.
Bez problemu znaleźli właściwe piętro i pokój. Do niedawna mieszkały w nim dwie denatki z kostnicy plus niejaka Rose Bolton, która rozczłonkowana i owinięta łańcuchami jak bożonarodzeniowa szynka przeżywała obecnie bliskie spotkania trzeciego stopnia z nekromantami Ministerstwa.
Drzwi otworzyła im czwarta współlokatorka, jedyna z owej felernej paczki, która trzymała się jeszcze przy życiu. Dziewczyna prezentowała wysublimowany image z pogranicza mrocznego wizerunku Kinskiego jako Nosferatu skrzyżowanego z groteskowym stylem wokalisty Kiss. Goth style... Tak zdaje się to określają specjaliści od trudnej młodzieży.
Ufarbowane na czarno, postawione w tapir włosy, mocny makijaż i dominująca czerń. Lateksowe spodnie, szpilki, siatkowa bluzka i kolczyki. Stanowczo za dużo kolczyków...

Błysnęli odznakami i zaprosiła ich do środka. Gemma Vaughn, tak się przedstawiła. Cherlała jak gruźlik. A w dłoniach obracała parujący kubek z jakimś ziołowym naparem, jak to na młodą praktykującą wiedźmę przystało. Jeszcze nikt jej nie uświadomił, że trzy jej najlepsze przyjaciółki gryzą ziemię od spodu. Oczywiście Lawrence nie użyła tych słów. Rozmawiała jak zwykle z profesjonalnym chłodnym nastawieniem. Uszczypliwe komentarze i złośliwy ton były zarezerwowane wyłącznie dla przyjaciół.
Brasi gadkę zostawił jej. Przechadzał się po pokoju i niuchał na swój zwierzęcy sposób. A Lawrence zabrała się rzetelnie do przesłuchania.

- Dlaczego im nie towarzyszyłaś zeszłej nocy? - zapytała dla formalności, choć odpowiedź była aż nazbyt oczywista.
- Mam zapalenie płuc. Nie wolno mi wychodzić w domu.
- Ale wiesz co twoje koleżanki zamierzały wczoraj robić?
- Nie wiem – Gemma speszyła się wyraźnie.
- Dobrze, to inaczej. Co zazwyczaj robiły po zajęciach? Miały jakieś... hobby?
- Nie... To znaczy tak... oczywiście, że tak. Mistycyzm, okultyzm, takie tam...
- Takie tam? - powtórzyła za nią Lawrence.
- Wywoływanie duchów, rytuały... - wyjaśniła niechętnie Gemma.
- Zakazane?
- Też. Ale drobiazgi. Nieszkodliwe drobiazgi, na prawdę.
- W porządku. Wierzę ci. Nie jesteś podejrzana - „na razie” mogłaby dodać ale niczemu by to nie służyło. - Po prostu naświetl mi sytuację. Znacie jakieś wampiry?
- Tak – zaplotła nerwowo dłonie. - Znam jednego.
- Jesteś amatorką kłów?
- Sypiam z nim jeśli o to pytasz.
- Ma jakieś imię? Twój... - Lawrence nie mogła znaleźć odpowiedniefo słowa. Banger brzmiało jakoś mało profesjonalnie. - chłopak.
- Kristoff.
- A pozostała trójka? Też lubiła... - tutaj ciężej było znaleźć neutralny odpowiednik - fangbang?
- Pewnie tak. Wilkołaki ponoć też są świetni w te klocki...
- Ponoć – brwi Lawrence poszybowały ku górze i mimowolnie zagapiła się na tyłek należący do krzątającego się w pobliżu Brasi. - Ale interesuje mnie zmarła trójka. Sypiały z wampirami?
- Pewnie tak.
- Pewnie? To były twoje najlepsze przyjaciółki i nie wiesz z kim chodziły do łózka?
Gemma nawet nie ukrywała konsternacji. A CG naciskała.
- Imiona wampirów.
Dziewczyna jeszcze moment się wahała ale w końcu wykrztusiła:
- Kristoff... Udo... I Hammer.
- Poddani barona Kantyka?
- Zgadza się.
- Dziękuję. - Lawrence zanotowała to w podręcznym notatniku. - Chodziłyście na Rewir? Tam się z nimi spotykałyście?
- Najczęściej. W nocnych klubach. „Pot i Krew”. Ale też „Szkarłatny Kielich”, „Słodkie pocałunki”. I w „Rozkoszach”.
- Masz jakieś zdjęcie? Amandy, Rose i Rebecki?
- Tak – Gemma otworzyła jakąś szufladę i wróciła z wysłużoną fotografią. Przedstawiała cztery gothyckie królewny, które mogłyby startować w konkursie na miss domu pogrzebowego. Uroczy kwartet...
- Mogę zatrzymać? - zapytała beznamiętnie CG.
- Proszę, oczywiście.
- Jeszcze jedno. Piłyście ich krew? Wampirów.
Dziewczyna spuściła niewinnie oczy jak dziewica orleańska co dość mocno kolidowało z jej wyrazistym imagem.
- Tak. Piłyśmy.
- No dobrze. A wracając do wczorajszej nocy. Miały iść na Rewir?
- Nie. Chodził im po głowie jakiś rytuał.
- Jaki?
- Nie jestem pewna... To wszystko się zaczęło kiedy Amanda powiedziała o Mythosie. Ponoć tak miał na imię. I odzywał się do niej, no wie pani... w jej głowie.
- Mentalnie.
- Właśnie.
- Widywała się z nim?
- Nie wiem. Amanda... ona się nam nie zwierzała. Była bardziej skryta odkąd Mythos ją wybrał.
- Wybrał do czego?
- Aby przeprowadziła rytuał. On jej dawał wskazówki, wyjaśniał. I miały go wykonać poprzedniej nocy.
- Co dokładnie chciały zrobić?
- Przywołać coś. Coś naprawdę wielkiego.
- Co?
- Nie wiem...
Za dużo było tych „niewiemów”.
Nie wiem” to było zdanie, które widniało na szczycie listy irytujących Lawrence odpowiedzi. Coś w jej wnętrzu skrzywiło się z niesmakiem choć twarz pozostała nieruchoma jak gipsowa maska.
- Gemma, spójrz na mnie.
- Ja naprawdę nie wiem...
- Gemma... Twoje trzy przyjaciółki nie żyją. To poważna sprawa. I ty jesteś w to wplątana, czy tego chcesz czy nie. Tkwisz po uszy w fekaliach. Jeśli nie chcesz pomóc im, pomóż sobie. Co zamierzały wywołać?
Lawrence złamała swoją podstawową życiową zasadę i złapała tamtą za rękę.
- Po prostu to z siebie wykrztuś i damy ci już spokój.
- Śmierć – pisnęła w końcu z rezygnacją – Miały przywołać śmierć!

* * *

Nie dali jej spokoju. Przynajmniej nie od razu. Najpierw przeszukali pokój ale nie znaleźli nic ciekawego. Trochę książek o okultystycznej tematyce ale same znane pozycje, nic zakazanego i wyszukanego. Lawrence omiotła pokój swoim radarem śmierci. Wyczuła duchy, plątaninę ich emocji i echa dawnego życia. Ale po denatkach z cmentarza nie było śladu. Pożegnała się grzecznie i wręczyła Gemmie jedną ze swoich wizytówek. Na wszelki wypadek. Gdyby sobie coś przypomniała lub wydarzyło się coś niepokojącego.

Gdzie wobec tego duchy dwóch zmarłych miłośniczek rytuałów? CG miała wrażenie, że w chwili ich śmierci coś je pożarło. Unicestwiło. Ale to było tylko przeczucie. I jaką anomalią był wobec tego ghoul? Dlaczego duch Rose także nie przestał istnieć? Za mało informacji by budować teorie.

Wrócili do MR-u aby spotkać się zresztą. I podzielić nowymi faktami.
- Niedługo zapadnie noc. Korzystne warunki na małe tete-a-tete z wampirami. Proponuję odwiedzić Rewir, te kluby o których wspomniała Gemma. Spróbować znaleźć trójkę bangersów i wypytać o owego tajemniczego Mythosa. Choć mam wrażenie że o nim akurat nikt nie piśnie nam ani słówka.

Lawrence była zmęczona. Chętnie wróciłaby do domu i walnęła w pielesze ale wampiry pasowało przesłuchać. A noc była ku temu jedyną okazją. Zło nie śpi. A przynajmniej nie w nocy.

Wykonała jeszcze telefon do znajomych z dawnego Wydziału. Studentki „religioznawstwa i gnostycyzmu” miały na sumieniu kilka niewinnych wykroczeń. Nic istotnego w każdym razie. Wampiry zaś były czyste jak łza. Rejestrowane, z przepisowo przydzielonymi kodami. I ich kartoteki były puściutkie jak pieprzona tabula rasa. A Mythos... Według spisów statystycznych taki wampir oczywiście nie istniał.
 
liliel jest offline  
Stary 04-09-2010, 13:08   #40
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
GRUPA „RZEŹNIA

Wsiadłem do samochodu podajac wcześniej Emmie zawinięte w gazete frytki i rybę. Pieprzoną kulinarną historię Wielkiej Brytanii.



- Smacznego – dodałem krótko gramoląc się na siedzenie koło niej. Zbyt mocno trzasnałem drzwiami. Trudno, nie moja bryka. Jechaliśmy samochodem z Emmą i z jakimś wąsatym dupkiem, który kłapał jęzorem o wiele za często.Dostaliśmy służbową brykę i służbowego kierowcę. Jak jacyś cholerni magnaci. Byłem głodny więc dość szybko pochłonąłem to co miałem do zjedzenia. Gapiłem się od czasu do czasu to na Emme to na mijane okolice. Pędziliśmy na wizytę u zombiaka, który odkrył ciała, odwiedzić cholerne kawałki zgniłego człowieka. Tfuu. Papa Roar, że też te gnijące części ciała noszą jakieś imiona, się popieprzyło, teraz już nic nie można zakopać w ziemi bo nie wiadomo czy na drugi dzień się z niej nie wygrzebie by potem gubiąc kawałek po kawałku znow do niej wrócić. Też kurwa nie mam o czym myśleć, dopiero co zjadłem…

- Słuchaj Emma – odezwałem się po dłuższej chwili do dziewczyny siedzącej koło mnie. Ona milczała a ja gadałem, coś było ze mną nie tak albo z nią. Dotychczas szczebiotała a teraz siedziała cicho. Przecież jadła idioto.

- Kiedy wy – kontynuowałem – odwiedzaliście Pana Sługe uniżonego Kantyka to my wraz z Panem X mieliśmy spotkanie z zamaskowanym jak jakaś cholerna mumia gościem. Gaworzył do nas z dachu kanciapy Krwioliza chwaląc się, że wie kto zrobił tą całą rzeź. Ogłosił wszem i wobec, że jak chcemy się dowiedzieć to zaprasza nas na nocną kawę w tym samym miejscu. Nie podoba mi się gościu, Panu X chyba tez bo się spiął

- Hmm, ciekawe – odpowiedziała wcale dlugo się nie namyślajac Emma - Zamaskowany facet twierdzi ze wie kto to zrobił. Zgaduję, że chronił się przed słońcem albo przed wzrokiem potencjalnych obserwatorów. albo przed jednym i drugim. No i jakie mogą byc motywy jego działań? – Emma wróciła na właściwe tory, słowa wylewały się z jej ust potokiem - Albo robi dla kantyka i swoimi informacjami ma nas odciagnac od śledztwa tak żeby Mister Dracula ze swoimi ożywieńcami mogli sami zajac sie wymierzaniem sprawiedliwosci. Albo wrecz przeciwnie jest od tych ktorzy próbują wrobic kantyka i swoimi " rewelacjami" ma nam podac Krwawego barona na talerzu – zamilkła na sekunde - Albo rzeczywiscie niezaleznie od tego kim jest wie kto zamordował te dziewczyny i z jakis niezrozumiałych dla nas powodów chce nam wydac morderców. Albo sam jest jednym z morderców i chce nas wpuscici na slepy tor zeby chronic własne dupsko – tak ta dziewczyna miała dar mówienia - Ech – machnęła ręką w powietrzu - albo nam pomoze albo wrecz przeciwnie doda nam roboty. Ale chyba nie mozeny zignorowac potencjalnego informatora?

- Chyba nie - pokiwałem głową przeczącą wlepiajac w dziewczynę oczy – mi to jednak śmierdzi. Ten gość to żaden cholerny altruista, on może nas tylko w jakieś cholerne łajno wrzucić tym swoim gadaniem. Mimo wszystko trzeba z nim będzie zrobić male słowne tete-a-tete

- Emmo powiedz mi... – zrobił krotką pauzę - co do jasnej cholery skłoniło Cie do wstapienia do łowców? – Nie poznawałem sam się. Albo coś mi się we łbie poprzestawiało, że gadałem tak dużo jak nigdy dotąd albo zaraziłem się od tej „chłopczycy” siedzącej koło mnie.

- Naprawde cie to interesuje czy pytasz z jakiegos innego niepojetego dla mnie powodu bo zakładam ze raczej nie z grzecznosci, co?

„Kurna chata ona chciała zebym do niej gadał”

- Wszystkiego po trochu

- Poznałam Maxa Toppera – uwolnilem lwa słowa - parę ładnych lat temu, to on jako pierwszy powiedział mi że moje zdolnosci to zdolnosci fantoma. Od tamtej pory, to znacy od kiedy odkrył co potrafię urabiał mnie jak to tylko on potrafi na temat oddziału i Mru. To było zaraz na poczatku kiedy MR powstał i Max się tam zatrudnił. teraz juz chyba nie jest czynnym Łowcą tylko koordynatorem – Emma zamyśliła się ale tylko na sekunde po czym z większa werwą dorzuciła - ale tak naprawde to robotę zaproponował mi dopiero kiedy już odstawiłam tabletki

- Tabletki? Wcinałas jakieś tabletki? – siedziałem już złapany w sieci słów

Emma spojrzała na mnie nieodgadnionym spojrzeniem. Jak Lili nie raz. Te kobiety

- tak, tabletki – rzekła o dziwo krótko. Dziewczyno jak masz swoje tajemnice to dobrze. Nie chcesz się dzielić też dobrze. Cholera jasna własnie łamałem jedna ze swoich zasad. Zaczynałem się kumplowac z kolezanka z pracy. Z pracy która pewnie zakonczy się smiercia ktoregos z nas

-Po co? – chrzanić tą zasadę

- lekarz mi kazał to wcinałam

- Hahaha – wybuchnałem śmiechem - I jak tu Cie nie lubic dziewczyno

- no co? – broniła się Emma - Od dwóch lat juz ich nie biore

- Dobrze, doobrze. Jak byłas chora to mam nadzieje ze juz z Toba ok

- Nie byłam chora.

- Nie? To coś miałąs z głowa?

- no coś ty. Z moją głową było i jest wszystko w porządku

„No to przynajmniej z Twoją” Uśmiechnałem się do dziewczyny – Ok. Ok

Znowu wróciliśmy na Rewir. Podejrzewam, że teraz spędze tutaj większośc swojego życia aż do jego końca. Praca Łowcy miała dość duży procent śmiertelności w porównaniu do innych zawodów. Emma lubiła mówić, więc i ona dośc szybko zlokalizowała Papę Roara. Lazłem krok za nią jak jakiś jej osobisty ochroniarz. Tylko mój wygląd trochę nie pasował. Chudy i wysoki jak patyk. No ale miało się to coś. Pierdzieloną iskrę Boża....oraz shotguna przypiętego do wewnętrznej strony płaszcza, naładowanego nabojami z solą oraz schowaną w pokrowcu kuszę. Broń na Bezcielesne i Cielesne pieprzone maszkary. Tego talatajstwa tu bylo więcej niż mrowek. Na potwierdzenie moich myśli jedna ze zjaw nawiedzających to miejsce wbiegł na ulicy. Plomienie tańczyły po jego powłoce. Bezcielesny zniknał dobiegajac do połowy ulicy. Pokiwałem przecząco głową. Popieprzone to wszystko. Odciągnałem dłoń nie wyciągajac broni. Za wolno się poruszam. Przecież nie jestem do kurwy nędzy Egzekutorem.
Kilka minut później wleźliśmy na małych rozmiarów dziedziniec otoczony zewsząd murami kamienic. Swoje kroki kierowaliśmy do małej przybudówki wklejonej wszystkim co było pod ręką w jedną ze ścian. Byliśmy jak te kaczki wystawione na odstrzał. Lustrowałem okna wyciagając z pokrowca kuszę.
Spod prowizorycznych drzwi bardzo wolno wypływała krew, nie zakrzepnięta jeszcze.

- Odciągnij tą klapę – wskazałem Emmie, gestem głowy na coś co miało przypominac drzwi wejściowe do tej kanciapki – otwiera sie na zewnątrz

Sam wycelowałem w pojawiający się otwór kuszę. W środku było ciemno. Kurewsko ciemno.
Pstryknałem włącznik latarki przyczepiony do spodu kuszy. Snop światła rozświetlił wnętrze budy. Papa Roar był w domu....
Oprócz smrodu jaki wypełniał całe to miejsce świadczyły o tym jeszcze przyszpilone do ziemi pozostałości zombiaka.. Prześwietliłem szybko, snopem latarki całą budę

- Za wyjątkiem właściciela pusto – wpuściłem Emme – zobacz co z nim a ja szybko sie rozejrze czy nie ma jakiś śladów mogących nam powiedzieć kto mu to zrobił

Nie było mnie przez jakies 5 minut. Gówno znalazłem. To znaczy nie było nawet tego. Nic. Żadnych śladów. Papa Roar chyba jakoś egzystował bo Emma szeptała mu coś do ucha a potem wlepiała swój wzrok w jego oczy, którymi ten mrugał. Pomimo nieciekawej sytuacji w jakiej był zombiak, Emma znalazła z nim sposób komunikacji. Nie słyszałem jednak jakie pytania zadawała bo mówiła cicho a w kanciape nie było już dla mnie miejsca bym mógł lepiej słyszeć co ona tam mówi. Raz tylko skomentowała jego mrugnieciową odpowiedź. Prostym, częśto powtarzanym przeze mnei słowem: O kurwa. Nie wyglądała na zadowoloną. Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że jakiś cien strachu przemknał po jej twarzy, ale chyba mi sie wydawało w środku było dosć ciemno i cienie mogły grac na twarzy różne figle.
Dziewczyna szepnęła coś jeszcze. Zombiak zamrugał. Chyba raz. Emma wstała i wyczłapała się z budy Papy Roara.

- Spal go – powiedziała krótko. I jak tej dziewczyny nie polubić

- Prosze bardzo – nie wykonalem żadnego gestu a. ogien zaczął trawić Papę Roara – z prochu powstałeś i w proch się obrócisz – przetarłem chusteczką krew jaka pociekła mi z nosa

- Jaki teraz plan Emmo?
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 06-09-2010 o 23:49.
Sam_u_raju jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172