Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-11-2016, 12:30   #421
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Słona rybna polewka, słodka marmolada i ciemny, czerstwy chleb - posiłek skazańca bez dwóch zdań. Zastępca szeryfa jadł jednak to samo co Alice, prawdą były więc pogłoski i wstawki o brakach zaopatrzenia. Cheb głodowało, spalony spichlerz i zniszczona połowa łódek wybitnie się do tego przyczyniały. Przynajmniej jedzenie podano ciepłe, co pozwoliło rozgrzać się choć odrobinę, bo o nasyceniu głodu nie mogło być tu mowy. Podobna strawa służyła raczej podtrzymaniu życia, niedostarczeniu prawidłowej dawki kalorii oraz witamin. Awitaminoza, niedożywienie, szkorbut, anemia… ciężki, wczesnowiosenny okres, gdy za wcześnie na zbieranie plonów, a brak zapasów. Jak w średniowieczu, albo na statku nim połączono problemy zdrowotne załóg dalekomorskich wypraw z niedoborem witamin. Stąd transportowano na nich choćby woru zwykłej, pospolitej cebuli czy owoców.
Dziewczyna ujęła miskę oburącz i wróciwszy na pryczę, podwinęła kolana pod brodę, grzejąc się wokół improwizowanego ocieplacza.
- W torbie mam trochę jedzenia. Da się z tego coś wymyślić dla naszej dwójki i dla tych co wyszli. Nie krępuj się, bierz śmiało. Ze względu na swoje położenie… masz na to moje pozwolenie, jako właściciela zarekwirowanego dobra. Podpiszę korektę do spisu rzeczy, aby dokumentacja się zgadzała - powiedziała odrywając wzrok od podłogi zaścielonej żywym kobiercem pełzaczy wszelakich.

- Rozumiem. Ale nie mogę. Takie przepisy. Szef bardzo tego przestrzega. Przykro mi. - odezwał się po chwili wahania zastępca szeryfa z drugiej strony krat. Spojrzał gdzieś w bok korytarza przez chwilę jakby się nad czymś zastanawiał. - Ale poczekaj, chyba bym coś miał. - powiedział Eryk i odłożył swoją miskę po czym wstał i odszedł gdzieś w głąb korytarza w stronę głównego holu komisariatu. Słyszała jego oddalające się kroki a potem jakieś przyciszone odgłosy chyba z innego pomieszczenia. Kroki zaczęły wracać i po chwili ukazał się młodzian z odznaką ponownie. W ręku trzymał dwa jajka. Rzucił przez kraty na pryczę obok lekarki jedno z nich. Drugie zabrał do swojego stanowiska po drugiej stronie krat. Zaczął nim stukać o ścianę a potem obierać. Najwyraźniej były już ugotowane.
- Eliott je przyniósł. Od Kate. Dała je dla Brian’a ale dla nas też. Jest bardzo miła. - powiedział zastępca kończąc obieranie jajka i czyszcząc go ostatecznie z resztek skorupek. - Myślisz, że Brian wyjdzie z tego? Nie wygląda dobrze. Cały czas śpi. Nie obudził się ani razu odkąd go przynieśli. Kate mówi, że nie wie co będzie. Że chciałaby by wyszedł ale nie wie. Jesteś lekarzem prawda? Myślisz, że wyjdzie i będzie taki jak dawniej? - spytał patykowaty mężczyzna w granatowej,mundurowej koszuli ze srebrną odznaką w klapie.

- Dziękuję... że tym razem nie odwróciłeś głowy i udałeś nagłego ataku głuchoty. Masz rację, miła z niej kobieta - uśmiechnęła się ciepło, podnosząc jajko i dokładając je do reszty posiłku. Wątpiła, by przy podobnych brakach zaopatrzenia zastępca szeryfa silił się na dowcip z surową wersją, marnotrawiąc prowiant byle tylko dopiec więźniowi. Dziewczyna sięgnęła po łyżkę i wyłowiła pierwszą porcję zupy, zagryzając czerstwym chlebem. Smakowało nie najgorzej, chociaż przydałoby się więcej soli. Przez parę minut jadła w ciszy, sycąc przyschnięty do kręgosłupa żołądek, skupiając się na owej czynności całkowicie. Dopiero gdy miska pokazała dno, a marmolada wylądowała na ostatnim kawałku chleba, na powrót poczęła odbierać co dzieje się wokoło... i musiała zamknąć oczy, gdy Eryk zasypał ją pytaniami. Tak więc dotarli znów w rejony opatrzone etykietką "pani doktor", zamiast "obrzydliwy ganger" - fakt spodziewany, jak zawsze gdy otoczenie chciało czegoś od rudego konusa, ot choćby informacji. Wtedy nagle przypominało sobie o skrupulatnie pomijanych do tej pory aspektach, a skupienie trwało tyle, ile rozwiązanie danego problemu. Odetchnęła, licząc w głowie do dziesięciu, by nie posłać żadnej kąśliwej uwagi, lecz skupić się na konkrecie. Przeszkadzała w tym podchodząca do gardła żółć, równie gorzka co palące jak wszyscy diabli sumienie. Ponoć była lekarzem, przynajmniej czasami. I prócz ukojenia, miała dawać ludziom nadzieję. Otworzyła oczy, zmusiła też usta do wygięcia się w pocieszający uśmiech.
- Jest młody i ma silny organizm. Poza tym uparty z niego chłopak, wytrzymały. Wyjdzie z tego, kwestia zastosowania odpowiedniego leczenia, oraz masy cierpliwości i uwagi. Co prawda ze względu na upadek cywilizacji i w konsekwencji karygodnych braków zaplecza socjalno-medycznego. Kiedyś, celem postawienia stuprocentowo trafnej diagnozy, a także dokładanego zbadania zasięgu obrażeń, wykonywałam w podobnych przypadkach pomiar ciśnienia tętniczego, tomografię komputerową mózgu, a w razie wątpliwości rezonans magnetyczny mózgu. Te dwa ostatnie badania uwidaczniają wynaczynioną do mózgu krew - wyjaśniła pokrótce, stukając jajkiem o pryczę. Wciąż czuła lekki głód, ale mdlące ssanie żołądka odeszło w zapomnienie zastąpione ciepłem posiłku. - Teraz... cóż, musimy radzić sobie z tym co nam pozostało. Dobrze, że Brian śpi. Powinien spać, gdyż sen działa na nasz organizm regeneracyjnie: przyspiesza gojenie. Powoduje także zmniejszenie ciśnienia wewnątrzczaszkowego i znosi powstały wskutek choroby lub urazu obrzęk wrażliwego, delikatnego organu jakim jest mózg, uciśniętego w nierozciągliwej czaszce. Czaszka to pudełko, gdy opatrujemy ofiarę pobicia tego kalibru... przez zadane obrażenia mózg... puchnie, dochodzi też krwawienie wewnątrzczaszkowe, czyli krwotoczny udar mózgu lub wylew krwi do mózgu. Krwawienie do mózgu, spowodowane pęknięciem naczynia. Wówczas dochodzi do wynaczynienia krwi w obrębie danych struktur mózgu. To następstwo rozerwania naczynia mózgowego. W konsekwencji dochodzi do zniszczenia określonych struktur mózgu i szybkiego narastania jego obrzęku, co jest stanem bezpośredniego zagrożenia życia. Śpiączka jest tu oczywistym następstwem, organizm sam próbuje się bronić. Ogranicza straty i skupia na niezbędnych czynnościach. Zmniejszenie metabolizmu tkanek powoduje, że zadowala się ona mniejszą ilością docierającej do niej krwi i lepiej znosi ucisk, niedotlenienie czy inne niekorzystne czynniki. Do śpiączki dochodzi między innymi ze względu na uszkodzenia ośrodkowego układu nerwowego - te dzielimy na urazowe takie jak udar, wstrząs czy stłuczenie albo pourazowy obrzęk mózgu; krwiak nadtwardówkowy, bądź krwiak podtwardówkowy... hm. - odkaszlnęła, pakując do ust drugą połowę jajka. Pogryzła je dokładnie, połknęła i dopiero podjęła wątek - Koma to stan głębokiej i długotrwałej utraty przytomności, w czasie którego chorego nie można obudzić żadnym bodźcem dźwiękowym czy czuciowym. Najczęściej diagnozuje się ją u osób z uszkodzeniem śródmózgowia i mostu lub przyśrodkowego podwzgórza. Więcej niż pięćdziesiąt procent przypadków jest spowodowana, jak u Briana, urazami głowy. Obrzęk doprowadza do nacisku na pień mózgu, czego konsekwencją może być uszkodzenie tworu siatkowatego... - zrobiła krótką przerwę, potrzebną na upicie paru łyków herbaty z kubka. Mówiła spokojnie, fachowo wykładając kolejne zagadnienia - Nie należy jej mylić z zespołem zamknięcia czy ze stanem wegetatywnym, który jest jednym z powikłań śpiączki. W stanie wegetatywnym pacjent również nie ma zachowanej świadomości, ale reakcje odruchowe są zachowane. Opatrywałam i badałam go na Wyspie, w obozie Nowojorczyków. Sprawdziłam dokładnie, gdyby doszło do trwałego uszkodzenia mózgu, jego ciało zachowywałoby się inaczej. To przejściowe. Stan głęboko zaburzonej świadomości może się utrzymać od kilku godzin do... - zamilkła, przenosząc wzrok z pomocnika szeryfa na zakratowane okno. Musiała sprawiać wrażenie pewnej tego co mówi, tak trzeba było. Sprawiać wrażenie kompetentnego.

Miska ze skorupami i opróżniony kubek wylądowały na pryczy, a lekarka odpaliła papierosa, zaciągając się z lubością. Przytrzymała dym w płucach, by wypuścić nosem ku sufitowi.
- Na Wyspie, nim twoi kumple wynieśli go z obozu Yordy, wprowadziłam go w śpiączkę barbituranową... farmakologiczną. Polega ona na zastosowaniu kontrolowanych metod znieczulenia ogólnego w celu zmniejszenia zapotrzebowania mózgu na tlen do minimalnego poziomu. Aktywność mózgu zostaje ograniczona, aby funkcjonowały tylko niezbędne dla życia czynności: kontrola oddechu, pracy serca i krążenia, utrzymanie temperatury ciała. Większość przypadków zastosowania śpiączki farmakologicznej ma miejsce w stanach urazów głowy, udarów i ciężkiej niewydolności wielonarządowej. Wspólnym mianownikiem tych i wielu innych chorób, jest wzrost ciśnienia śródczaszkowego, a kiedy w czaszce robi się „za ciasno”, w pierwszej kolejności cierpią struktury najdelikatniejsze i najbardziej podatne na uszkodzenie, czyli tkanka nerwowa. Przeprowadzone zaraz przed wojną badania dowiodły, że choć wcześniej wykluczano taką możliwość, okazuje się, że także mózg ma zdolność regeneracji, ale aby do tego doszło, najlepiej zapewnić mu odpoczynek. Sen. Musimy pozwolić Brianowi spać - wróciła wzrokiem do Eryka, a na piegowatej twarzy pojawił się smutek wymieszany ze zmęczeniem - Teraz, w tej chwili leki już nie działają. Śpi sam z siebie. Rozumiem, że chcielibyście, aby się obudził... ale trzeba czekać. Nie wolno go budzić, tylko trzymać nieprzytomnego póki opuchlizna w głowie nie zejdzie. Dość wycierpiał i... Z medycznego punktu widzenia Brian nadaje się na oddział intensywnej terapii, tych już nie mamy. Najbliższy jest... prawdopodobnie na Wyspie, choć to spekulacje. Drugi u mnie w domu, innych nie znam. Nie ma co liczyć na sprzęt... pozostaje improwizacja. - głos się jej urwał, zamrugała intensywnie bezskutecznie odpychając pojawiającą się niczym bumerang myśl.
"To moja wina, gdybym tam została..." - zgrzytnęła zębami i wstała na równe nogi. Zaciągając się co dwa kroki, przemierzała szybko niewielką celę od krat do ściany i zawracała, co pewien czas wlepiając zielony oczy w sufit nad sobą.
- Ograniczenie strat... metody zastępcze. Cofnięcie do korzeni - mruczała pod nosem, kręcąc rudą głową z wyraźną złością - Na litość boską, przed erą elektroniki ludzie też sobie radzili z podobnymi przypadkami. Egipcjanie tysiące lat temu przeprowadzali trepanację celem zmniejszenia ciśnienia, zalane krawędzie otworów sugerowały, że ich pacjenci przeżywali jeszcze parę ładnych lat... ale to zbyt... nie, nie ma mowy. Za duże ryzyko infekcji. Coś mniej barbarzyńskiego i... - naraz się zatrzymała, zamierając z papierosem tuż przy ustach. Spojrzała na Eryka, po czym powoli podeszła pod kraty, przy okazji stawiając przy nich opróżnione naczynia.
- Utrzymanie Briana w fazie zdrowego, leczniczego snu nie stanowi przedsięwzięcia ciężkiego do logistycznego rozplanowania, o ile wie się na co zwracać uwagę i które czynniki wykorzystać na korzyść pacjenta, których zaś się wystrzegać. Macie tu enklawę czerwonoskórych, u nich powinno dać się zorganizować opiaty. Odpowiednio dawkowane pozwolą waszemu człowiekowi na ciągły odpoczynek przez... hm, trzy doby będą relatywnie optymalne. Krwotok wewnątrz czaszki zdąży się wchłonąć, zejdzie opuchlizna i zmniejszy się ciśnienie, dzięki czemu odpada ryzyko stałego uszkodzenia mózgu. Wyjaśnię na przykładzie złamanej ręki - oparła bok o kraty, oplatając się ramionami - Żeby wyzdrowiała, złamaną rękę należy usztywnić, najlepiej wsadzić w gips i nie obciążać. To stan w którym Brian śpi, ten gips. Ochronna skorupa. Budzenie go teraz możemy porównać do machania tą złamaną ręką, obciążania jej i walenia z pięści w ścianę... na pewno nie zrośnie się prawidłowo... ale kość da się złamać i ponownie nastawić. Zmiany w mózgu będą nieodwracalne. Ciało potrzebuje przez ten czas substancji odżywczych, jedzenia - wskazała brodą na skorupy pod stopami - Jajka odpadają, kroplówek nie mamy pod ręką. Jest jednak pewna metoda - założenie sondy do żołądka, cienkiej plastikowej rurki wpuszczanej przez nos. Wtedy strzykawką podaje się pacjentowi półpłynne dawki pożywienia, wtłaczając je prosto do układu trawiennego. Metoda stosowana od dziesięcioleci przy złamaniach kości twarzoczaszki i nie tylko. Pozwala karmić podczas snu. Ze swoim rozeznaniem, a także doświadczeniem przy leczeniu Kate raczej da sobie radę z założeniem podobnej konstrukcji. Na wszelki wypadek mogę rozpisać krok po kroku poszczególne etapy, zostawić instrukcje. Ewentualnie zostawcie go tak jak jest i liczcie że modlitwy oraz zwykły fart pozwolą mu się obudzić bez paraliżu, czy niedowładu kończyn. Jako lekarz zalecam działanie prewencyjne, zapobiegawcze. Łagodzenie objawów póki jest szansa. - zakończyła, zaciągając się po raz ostatni. Kiep wylądował w wiadrze, a ona wróciła na pryczę.

- Czyli powinien wyjść z tego i lepiej go nie budzić. I można go karmić przez rurkę. I Kate powinna to wiedzieć jak zrobić. Tak? - Eryk milczał chwilę mimo, że Alice już skończyła mówić. Powstał ze swojego miejsca trzymając miskę z pokruszonymi skorupkami jajka. Może chciał coś jeszcze powiedzieć ale w panującą dotąd ciszę w biurze szeryfa wdarł się odgłos podjeżdżającego samochodu. Zbliżał się ale zamiast pojechać dalej jakby po prostu przejeżdżał po głównej drodze przy której był komisariat to zauważalnie zwalniał. Eryk uniósł brwi w grymasie zdziwienia. Od strony ulicy silnik ucichł i dało się słyszeć trzaskanie drzwi. Zastępca szeryfa oblizał nieco nerwowo wargi gdy do drzwi wejściowych doszedł go zgrzyt klamki i po chwili pukanie w te drzwi. Rysownik ruszył w stronę drzwi stawiając gdzieś na bocznym biurku niesioną miskę. W międzyczasie pukanie przeszło w uderzanie jakby ktoś tak uderzał pięścią w drzwi.


Jakże w tej chwili Alice żałowała, że nie urodziła się w Det. Wtedy bez problemu rozpoznałaby nadjeżdżające auto po samym dźwięku silnika. Dla niej… cóż, brzmiało jak samochód i pewnie miało koła - tyle z faktów oczywistych, lecz kto siedział w środku - Tony, szeryf i Baba? Już wracali i wreszcie będą mogli zająć się problemem śpiącym pod powierzchnią wyspy? W pierwszej chwili dziewczyna ucieszyła się, słysząc warkot gdzieś poza budynkiem. Wstała i powoli podeszła do krat, wyczekując momentu gdy drzwi się uchylą i znów zobaczy dwa metry łysola, zakończone u góry pochmurną, opanowaną twarzą. Rozstania z nim, nawet chwilowe, zawsze stanowiły doświadczenia z gatunku wysoce nieprzyjemnych. Zwykle też ledwo olbrzymi Pazur znikał z horyzontu, jego przybrane dziecko wpadało w kolejne tarapaty, kopiąc sobie zawzięcie dołek w ziemi. Grabkami.
Nie zdążyła odpowiedzieć Erykowi, a pukanie zmieniło się w natarczywe walenie, wybijając dziury w skołowanej, rudej czaszce. Każde z nich było jak kopniak, budzący uśpioną na dnie umysłu bestię imieniem lęk. Dziewczyna stężała, w głowie zapaliła się jej lampka ostrzegawcza. Tak nie powinni pukać ludzie którzy tu pracują…
Lekarce zaschło w ustach, puls przyspieszył, tak samo jak oddech. Nerwowe, agresywne walenie przywoływało widmo poprzedniej nocy i grupy nowojorskich żołnierzy, uparcie próbujących dostać się do domu Kate, zajmowanego przez grupę Pazurów.
“Przyszli po mnie, przynieśli sznur i obwieszą na najbliższym drzewie… Jezu Chryste, albo już wiedzą” - początkowy niepokój przerodził się w panikę, ciało zaś odskoczyło od krat chcąc schować się w najciemniejszym kącie. Dalton powiedział techu cholernemu żołnierzowi kto siedzi w celi, Richardson znalazł mapy, a Yorda poskładał układankę w jedną całość. Savage sama mu się podłożyła na spotkaniu przy kawie, biorąc udział w grze “co by było gdyby”. Gabby był równie uroczy co bystry, a dodawanie opanował powyżej przysłowiowego dwa plus dwa. Miał też Viper nastawioną do piegowatego kuriozum wybitnie negatywnie.
“Spokój… spokój…” - raz po raz mieliła pod kopułą, z całej siły próbując opanować strach. Dała radę się wyprostować i unieść brodę dumnie ku górze, choć na bladej skórze perliły się krople zimnego potu, a ręce trzęsły się niczym w ataku febry. Schowała je więc do kieszeni kurtki, stając pod przeciwległą do krat ścianą. Cokolwiek miało się zaraz stać, nie umrze na kolanach, ani nie zacznie płakać. Nie da przeciwnikowi tej satysfakcji. Atak odpadał, obrona również. Człowiek mógł stracić wiele, dało się mu odebrać prawie wszystko…. Lecz godność, tak samo jak nadzieję, oddawał sam.
- Przepraszam tato - zamrugała intensywnie, walcząc z narastającym poczuciem przygnębienia. Więc tak zakończy się ta historia, już nigdy się nie zobaczą i to raptem dzień po tym, gdy wreszcie się odnaleźli? Palce natrafiły na czarną, prostokątna kartę i zacisnęły się wokół niej.
- Przepraszam Guido - wyszeptała przez pobielałe wargi i zaciśnięte do bólu zęby.

Coś się działo. Tam przy drzwiach. Co prawda ze swojego miejsca za kratami i w głębi korytarza z celami Alice nie widziała samych drzwi. Ale Eryk stał kawałek od nich i chyba właśnie się w nie wpatrywał. Rozmawiał z kimś przez te drzwi. Mowa jego ciała mówiła Savage, że facet jest i zaskoczony i zaniepokojony jednocześnie. Zerknął raz czy dwa w jej stronę ale czy to szło o nią czy chciał upewnić się, że nie robi czegoś głupiego tego nie była w stanie stwierdzić. W każdym razie coś nie kwapił się chyba by otwierać te drzwi. Wszystko to przerwał wystrzał.
Strzał padł gdzieś nad nimi. Nagle i bez ostrzeżenia. W jednej chwili głównym odgłosem była przerywana rozmowa Eryka z rozmówcą, chyba facetem a potem nagle bez ostrzeżenia huknął strzał. Eryk wykonał nieskoordynowany ruch ni to jakby chciał paść na podłogę ni skryć się w sumie nie wiadomo za czym. Spojrzał całkowicie zaskoczonym i spanikowanym spojrzeniem w górę, jakby nagle mógł przeniknąć wzrokiem kolejne warstwy podłóg i sufitów. Zaczął szybciej oddychać i gdy znowu rozległo się walenie do drzwi rzucił do nich oskarżycielsko.
- To pułapka! Jesteście w zmowie! - krzyknął przestraszonym głosem łapiąc za kaburę. Choć wzbraniał się jeszcze przed wydobyciem broni. Jak pamiętała Alice te drzwi wejściowe t sprawiały wrażenie całkiem solidnych. W końcu zastępca szeryfa namyślił się widocznie bo zignorował dalsze krzyki i walenie do drzwi i pobiegł gdzieś w głąb budynku. Ale nie na górę, nie na schody bo nie słychać było tupotu butów na nich jaki powinien towarzyszyć wbiegającej osobie.

Na odgłos broni ruda głowa schowała się w ramionach, oddech zamarł. Kto strzelał, do kogo?! Tony z żołnierzami, Chebańczycy z Pazurami? Kim byli ludzie spod drzwi?
- Eryk, kto to, Nowojorczycy? - krzyknęła roztrzęsionym głosem, dopadając do więziennych krat i zaciskając na nich rozdygotane dłonie - Co się dzieje?

Eryk nie odpowiedział. Nie była nawet pewna czy ją usłyszał. Na górze więcej strzałów nie było. Na razie nie. Ale wciąż nie było wiadomo co tam się dzieje czy stało. Eryk zniknął z pola widzenia aresztantki i jakoś nie pojawiał się. Za to zauważyła ruch. Jaśniejszy prostokąt na podłodze pełnej insektów. Na przeciw drzwi. Ktoś otworzył drzwi. Zaraz potem do środka wbiegły dwie sylwetki. W szturmowych spodniach moro i czarnych wyćwiekowanych kurtkach. On z czarnymi ulizanymi włosami i pistoletem w łapie ona drobniejsza blondynka z jakąś chyba strzelbą. Rozejrzeli się szybko po hallu chyba szukając Eryka.

- Hej Lenin! To chyba ona! - krzyknęła kobieta do towarzysza gdy spojrzała w głąb korytarza z celami i dojrzała Alice. Facet spojrzał też w tą stronę na chwilę.

- Idź sprawdź! Ja tu popilnuję! - krzyknął do niej choć zauważalnie był bardziej opanowany od niej. Dziewczyna kiwnęła głową i zaczęła biec w stronę korytarza z celami. Ani jej ani jego Alice nie rozpoznawała ale po ubraniach wyglądali jak Runnerzy lub bardzo podobnie.

Nie tego się spodziewała, nie ćwiekowanych skorup. Bardziej mundurów moro i tym podobnego, wojskowego sprzętu. Zamrugała nie wiedząc co na dobrą sprawę powinna zrobić. Postawiła więc na standardową sekwencję, modulującą zachowanie z nowo poznanymi osobnikami.
- Dzień dobry… państwu - zwróciła się do dwójki chyba gangerów. Wyglądali jak gangerzy… i wparowali na komendę z bronią w łapach, czyli standardem zachowania również wpisywali się w utarty kanon. Podniosła brwi słysząc imię wodza komunistycznej rewolucji z dalekiej Rosji. - Czy mogłabym prosić o parę słów wyjaśnienia odnośnie zaistniałej sytuacji? Ze względu na aktualne położenie brakuje mi rozeznania w sytuacji i… - odkaszlnęła, obracając głowę i kierując uwagę bezpośrednio na Azjatę. Chwile na niego patrzyła, po czym kiwniecie głowy wskazała kierunek w którym uciekł zastępca szeryfa, mrugając jeden jedyny raz z nadzieją, że facet wyłapie przekaz - Nie mieliśmy do tej pory okazji się poznać, ale widzę na państwa plecach oznaczenia znamionujące przynależność do Sand Runnerów… jeśli mogę spytać skąd mnie państwo znają?

Dziewczyna dobiegła do celi w której przebywała Alice i zatrzymała się o krok przed nią. Uniosła brwi w zdziwieniu i pospiech na twarzy został zastąpiony niepewnością.
- Lenin ona coś mówi! - krzyknęła po chwili wahania nie odwracając wzroku od krat.

- Jak to kurwa coś mówi?! To ona czy nie?! Pośpiesz się ten palant gdzieś tu jest i nie wiadomo co na górze! - odwrzasnął się ten cały Lenin choć jego Alice już nie widziała. Tym razem już nieco stracił swojego wcześniejszego opanowania i do pośpiechu w głosie dała się zauważyć też irytacja i zdenerwowanie.

- Eee… Ty jesteś Brzytewka? - spytała niepewnie blondyna po drugiej stronie krat patrząc równie niepewnie na drugą kobietę wewnątrz celi.

- Ja pierdolę, Tweety! Zgłupiałaś!? Powie ci teraz, że tak! Tylko głupia by powiedziała co innego! Ej ty! Jaką masz brykę! - twarz ulizanego faceta w okularach pojawiła sie zza rogu korytarza. Musiał stać widocznie gdzieś tuż przy jego wylocie. Zanim Alice zdążyła odpowiedzieć Przestrzeń wokół przeszyła zbudzona do życia syrena alarmową. Dźwięk alarmu wzbudził odruch wręcz instynktowny u tej dwójki bo prawie podskoczyli z zaskoczenia iw rażenia.

- To ten gnój! Rozwalę go! -wrzasnął Lenin i zniknął z pola widzenia Alice.

- Jaką masz brykę! Szybko! - blondyna na korytarzu była wyraźnie przytłoczona sytuacją i patrzyła ponaglająco na tą drugą kobietę w celi.

- Nie! Nie zabijaj go! Proszę, nie rób mu krzywdy! - lekarka krzyknęła rozpaczliwie, próbując przecisnąć głowę przez kraty - Jest układ, nie zabijamy nikogo stąd, oni tez mi nie zrobili krzywdy! Nie można… nie przeze mnie! Jeżeli on zginie… jeśli zginie ktokolwiek, odmawiam współpracy! Nig... - głos jej się załamał, zamrugała intensywnie, obróciła się do kobiety i wyrzęziła - S...samochód? Suv, różowy… czemu pytasz?

- Leeeniiinnn! Móóówiii żee różowy suv! - wydarła się blondyna by przekazać informację kompanowi. Musiała się drzeć by przekrzyczeć syrenę.

- No to piczkowóz! To ona otwieraj! - doszedł ich po chwili odgłos kompana. - I pośpiesz się bo ten skurwiel się zamknął! - wydarł się znowu do nich.

- Dobra! - krzyknęła w końcu blondyna i odłożyła strzelbę siegając do kieszeni po coś. Wydobyła jakieś małe pudełko, z niego znowu jakąś metalową drobinę i uklękła przy zamku celi. - Kupiłaś sobie piczkowóz? Sama? Naprawdę? Poszło o jakiś zakład? - dziewczyna trochę się chyba skupiła czy uspokoiła gdy tak grzebała przy zamku i nawet głos wydawał się mniej spanikowany niż przed chwilą.

W przeciwieństwie do niej Savage wyglądała niczym zdjęta z pneumatycznego krzyża. Rzucała wzrokiem po korytarzu, zamarła na moment widząc zakapturzoną postać szybko przebiegającą po drugiej stronie krat. Na dźwięk imienia jednego z Bliźniaków aż sapnęła. Czyli dobrze czuła, że za prosto poszło jej tam na wyspie, z oddelegowaniem ich do Guido. Białas poszedł za nimi, żył - ta informacja odrobinę ja uspokoiła, pozwalając zebrać myśli.
- Zakład? N-nie… różowy jest pełnoprawnym kolorem występującym w palecie barw promieniowania widzialnego dla człowieka… poza tym naprawdę lubię różowy. Nie wszystko co posiadamy musi się od razu z marszu kojarzyć groźnie, bojowo i być stricte militarne… Tweety, tak? Bardzo mi miło, jestem Alice… ale chłopaki mówią na mnie Brzytewka. - wysiliła się aby posłać blondynce uprzejmy uśmiech. - Uciekajcie stąd, ja muszę zostać. Inaczej wszyscy zginiemy. Poza tym dałam słowo, zobowiązałam się… muszę zostać. - powtórzyła z determinacją.

- No coś ty różowy jest głupi! I pedalski! - dziewczyna wpatrzona w zamek celi pokręciła blondgłówką z wymalowanym ciemnym pasem farby na twarzy. Na moment wyglądała jakby prawie się uspokoiła. Wówczas coś pykło, szczeknęło i blondyna wstała szarpnięciem otwierając drzwi celi. - Dawaj, spadamy stąd! - ponagliła Alice machającym gestem dłoni.

- Nie mogę! - krzyknęła rozpaczliwie - Muszę tu zostać! Nie mogę odejść, obiecałam tacie, Babie i szeryfowi! Zawarłam układ!

- Co?! Kurwa co ty pierdolisz!? Przyszliśmy po ciebie do cholery! Nie rób scen! Chodź ze mną, muszę jeszcze tamte drugie drzwi otworzyć! Pospiesz się! - Tweety zniecierpliwiona potrząsała głową i ramionami. Zerkała nerwowo raz po raz na kraniec korytarza. Na koniec wyciągnęła rękę jakby chciała dać szansę Alice by mogła ją złapać.

Czemu wszyscy chcieli ją porywać, zabierać i przenosić wbrew jej woli? Z drugiej strony gest blondynki był nad wyraz wymowny. Albo była Runnerem, albo zdrajcą. W zestawieniu z całą grupą biorącą udział w akcji odbicia… zawleką ją tak czy siak na wyspę, a ona nie miała siły ich powstrzymać. Ryzykowali też życiem i zdrowiem… dla niej, choć jej nei znali. Nie musieli po nią wracać. I do tego jeszcze rozmawiać. Lekarka westchnęła ciężko i ujęła podaną rękę, zaciskając wokół niej lodowato zimne palce.
- Idź, w pokoju obok leży moja torba z gratami. Zarekwirowali ją zanim trafiłam za kraty - odpowiedziała spokojnym, lekarskim głosem. - Wezmę ją i biegnę do auta.

- Nie ma czasu, zaraz tu będą! - pokręciła ozdobioną ciemnym pasem w poprzek twarzy blond główką otwieraczka zamków i pociągnęła za sobą drobniejszą kobietę. Pobiegły wzdłuż korytarza i tam skręciły w bok. Przy zejściu ze schodów zauważyła dwie postacie. Boomer a za nią Paul. Szli w nietypowy sposób bo Runner wyraźnie wykręcał boleśnie ramię Pazurowi unieruchamiając ją w ten sposób. Jednak widząc ją wyszczerzył się do niej dziką radością.

- No co? Chyba nie myślałaś, że cię puścimy samą co? - szczerzył się dalej schodząc z Boomer ostatnie schodki.

- Paul! - w pierwszym odruchu wyrwała się Runnerce i podbiegła do niego. Dopiero na dwa kroki przed zatrzymała się widząc co się dzieje. Spoglądała to na Boomer to na Białasa, a ruda głowa zaczęła się kręcić przecząco na boki - Nie, nie… puść ja, proszę. Dziękuję że po mnie wróciliście, że nie zapomniałeś i narażałeś się dla mnie.. a-ale nie mogę iść. Muszę tu zostać. Tony będzie… to mój tata, będzie się martwił. Nie mogę odejść, nie teraz. Nie tak. Wszystko nie tak! Posłuchaj w bunkrze jest wirus, rozmawiałam z kimś kto tam mieszka. Potwierdził to, powiedział że mają zakażonych wśród obsady. Obiecałam… obiecałam tacie i Babie… i tak wrócę na Wyspę, do nas. Ale jeżeli teraz odejdę wszystko trafi szlag! - w zielonych oczach stanęły łzy - Skoro już mam tu zdechnąć, zdechnę. Najpierw jednak wykonam zadanie. Błagam cię… i tak mi ciężko, nie utrudniaj. Jak odejdę tata pójdzie za mną… a na wyspie go zabiją. Już dość… nie dam rady patrzeć na śmierć najbliższego człowieka, nie znowu! - podniosła głos i zacisnęła pięści.

- Brzytewka, kurwa, pojebało cię? - spytał krótko Paul patrząc na nią jakby bredziła od rzeczy. - Wracasz z nami. Nad moim nowym i najnowszym kociakiem jeszcze dumam. Ale Ty wracasz z nami. Przestań się przejmować, zajaraj szluga i pakuj się do samochodu! Chuj wie kiedy się tu zwali reszta! No ruchy, Brzytewka ruchy, nie mamy czasu! - Runner chyba do głowy sobie nie brał, że niewysoka lekarka tak na poważnie mówi to co mówi. Szarpnął schwytaną Boomer i zaczął isć przez hal w stronę drzwi wejściowych gdzie widać było zaparkowaną furgonetkę. W tym czasie nadeszła też druga grupka z Erykiem jako jeńcem. Ten szedł z wyraźnie przestraszonym spojrzeniem ale od paru chwil syrena umilkła. Prowadził go za ramię ten ulizany jak się okazało z bliska Azjata. Za nim szła jeszcze jakaś czarnowłosa kobieta choć ta jako jedyna z przybyłych nie miała typowo runnerowej kurtki

- Nie! Nie pojeb… nie upadłam na głowę! Znaczy tak! Znaczy nie… znaczy… - lekarka się zapętliła, robiąc krok do przodu. Westchnęła ciężko widząc zastępcę szeryfa, zaraz jednak wróciła spojrzeniem do Paula. Patrzyła na niego na zmianę zaciskając i rozluźniając pięści.
- Dałam słowo, rozumiesz? Nie chcę… aby po raz kolejny górę brała przemoc. Powinniśmy się dogadać, mamy wspólny problem. Zaraza, mówiłam o niej Guido, ale chciał dowodów… obawiam się że właśnie je dostaje. Baba ma fiolkę z lekiem zatrzymującym… zarażenie, ich lekarz nie potrafił go wyleczyć. Tylko zatrzymać. Wrócę na wyspę, ale nie w ten sposób. Nie uciekając i zostawiając za sobą zgliszcza. Jeżeli mamy to przetrwać, trzeba zacząć sobie ufać, chociaż próbować. Działać razem - przełknęła nerwowo ślinę i oplatając ramionami. Pod górkę, po raz kolejny. Czuła że jej zachowanie irytuje resztę, zdenerwowaną dopiero co przeprowadzoną akcją, syrenami, strzałami. Pojmali Boomer i Eryka. Boomer miała szansę na przeżycie, ale patykowaty chłopak? Mogli zrobić mu krzywdę dla samej frajdy robienia krzywdy, lub potraktować jako żywą tarczę. Spojrzała raz jeszcze na Chebańczyka, próbując zachować spokój, choć usta jej drżały.
- Dobrze, pójdę… ale pozwólcie Erykowi zostać i nie róbcie mu krzywdy. Boomer też, nie krzywdźcie ich. Pozwólcie zostawić wiadomość dla taty, parę słów. Dla Baby i szeryfa też. I potrzebuję mojej torby z lekami, jest w pokoju przesłuchań, te z drzwiami na parterze.

San Marino stała milcząca, nie wtrącała się. Ta ruda którą odbili… wychodziło na to że wcale nie chce być odbijana. Dużo mówiła, sens słów nie pasował do Runnera. Kurwa, przyszli po nią, wyciągnęli z puchy. Powinna się cieszyć, a ona? Albo się nożowniczce zdawało, albo miała łzy w oczach.
- Powiedz co masz powiedzieć i spierdalajmy. Leków zawsze brakuje, szkoda żeby te ścierwa je zgarnęły. Gdzie dokładnie ta torba i jak wygląda?- spytała kiedy ruda przestała mówić.

- Brzytewka kurwa co z tobą?! Przestań się mazać! Runnerzy nie płaczą, weź kurwa nie rób siary! Laski z daleko świata na nas patrzą! - jęknął po chwili zdumienia Paul i przy laskach wymownie uniósł w górę ramię Boomer a brodą wskazał na San Marino. - Tweety! Odpalaj brykę i filuj na zewnątrz! - wrzasnął na blondynę i ta przemknęła przez hol chyba zadowolona z takiego przydzielonego zadania. - Lenin wpakuj tego frajera do celi! - Azjata skinął głową i pomaszerował rano i z werwą popychając i dźgając lufą mundurowego jeńca. - San Marino, zgarnij tą torbę ale kurwa żadnych gównianych listów! Nie ma na to czasu! Musimy stąd wiać! - huknął Runner w golfie i wznowił marsz z pochwyconą kobietą do maszyny na zewnątrz. W niej ożył silnik gdy najwyraźniej kierowca zdołała go odpalić.

Parę uspokajających oddechów, przełknięcie śliny i siorbnięcie nosem później, piegowata dziewczyna kiwnęła głową na znak, że przyjęła do wiadomości zasłyszane wytyczne. Ze zdziwieniem przeniosła wzrok na wysoką, czarnowłosą kobietę.
- Parciana na długim pasku, z wyszytym czerwonym krzyżem na klapie. Powinna być w pokoju przesłuchań, jedyny na parterze z drzwiami, za poczekalnią. Dziękuję - odpowiedziała jej szczerze, z wyraźną ulgą. - Tobie też dziękuję Paul i… cieszę się, że nic ci nie jest. Bałam się że… - głos uwiązł jej w gardle. Odkaszlnęła i dorzuciła z uśmiechem - Dobrze cię widzieć, martwiłam się skarbie.

- Ech Paul, siarą jest twój ryj. Weź zajaraj zanim ci żyłka pęknie w tej krzywej dupie - nożowniczka naciągnęła kaptur na głowę - Spoko Brzytewka, nie ma sprawy. Ty też zajaraj, nerw ci zejdzie - mruknęła rudej. Wcisnęła jej skręta i pobiegła po sprzęt. Alarm już nie wył, ale słyszeli go wszyscy w okolicy. Odsiecz z pewnością już popylała przez usrany błotem i robalami asfalt popękanej drogi.

Lekarka przyjęła papierosa i kiwnięciem głowy podziękowała darczyńcy. Prezent na dwa metry capił zielskiem, jego skład był oczywisty - uniwersalne panaceum na problemy wszelakie rodem z samego serca Miasta Szaleńców.
- Nie list, przekaz werbalny... słowa - szybko się poprawiła, przenosząc wzrok na Paula.
- Skarbie, wiesz jak bezpiecznie i szybko przekroczyć jezioro i dostać się do naszych? Tam jest armia, a skoro już tu jesteśmy - muszą tu mieć coś przydatnego: granaty, cokolwiek co nam pomoże. - machnęła ręką, podchodząc pod kraty. Teraz to ona patrzyła na zastępcę szeryfa z tej perspektywy, z jakiej on obserwował ją odkąd Dalton trzasnął drzwiami i przekręcił klucz.
- Bardzo mi przykro, nie wiedziałam... - zamilkła, spoglądając ze smutkiem na więźnia. Tłumaczenie mogła sobie darować, bo i tak jej nie uwierzą. Pozostało się skupić na faktach. - Skoncentruj się, to bardzo ważne - poprosiła i poczekała aż chłopak przeniesie na nią rozbiegany wzrok. Uśmiechnęła się uspokajająco, co przy mokrych oczach nie wyglądało zbyt przekonująco nawet w jej odczuciu.
- Wszystko będzie dobrze. Przekaż tacie, Babie i reszcie, że będę w bunkrze. Poszukam pana Patricka i zacznę pracować nad lekiem i... i że pamiętam o regule trzech dni. Wrócę jeżeli to na co choruję mnie nie zabije. Niech Baba w końcu powie wam prawdę o wirusie i tym co obsada bunkra przed wami ukrywa, a tata o agenturze i Theissie. Zbierzcie cywili w bezpiecznym miejscu z małą ilością wejść, unikajcie kontaktu z żołnierzami i obcymi. Jeżeli zbliży się do was ktoś z kim nie da się nawiązać kontaktu słownego... będzie warczał, zachowywał jak oszalały - strzelajcie w głowę i nie dajcie się ugryźć. Infekcja przenosi się przez ślinę i krew. Nowojorczycy muszą wiedzieć, odizolować rannych żołnierzy którzy byli w bunkrze. Uważać nim będzie za późno... ale to totalitarna armia, nasza nadzieja to Yorda, jest rozsądny. Posłucha Tony'ego, przynajmniej wysłucha. Może zorganizować opcję dotarcia i przejścia wyspę. Wiem że Tony i Baba pójdą za mną. Guido biorę na siebie, wejdą bunkra bez kolejnej rozróby, bo jak zacznie się strzelanie, zginą cywile spod ziemi... i niech wezmą ze sobą trochę jedzenia. Tam są dzieci... tyle żeby starczyło dla nich. Nie zasłużyły na głód, ani wojnę, a-ani nic, czego teraz są świadkami. I fiolkę krwi pacjenta - głos jej zadrżał, potrzebowała dwóch sekund aby się uspokoić - Dowiem się co z Benem i innymi. A sonda... Tak, karmienie przez rurkę półpłynnym pokarmem. Przetarta papka, jak dla niemowlaka. Pacjent powinien spać, nie budźcie go - cztery dni wystarczą. Pomogą. Kate dostała ode mnie leki usypiające, niech je zastosuje gdy zacznie się wybudzać. Zgłoście się do czerwonoskórych po "usypiacze". Jak założyć sondę, dawkować leki i karmić jest w książce którą ode mnie dostała. Myślenie długoterminowe- wzruszyła lekko ramieniem, choć wypowiadane słowa były gorzkie, a w głosie pobrzmiewało zmęczenie - Przeczuwałam, że mnie obwinicie za całe zło... ale to mój pacjent. Jeśli mi się nie uda z wirusem, uciekajcie jak najdalej i przepraszam. Przekaż szeryfowi, że jest mi przykro, nigdy nie chciałam aby tak to się skończyło. Tony'emu... on wie, niech uważa na siebie, a Baba... nie jest Bestią, tylko jednym z najlepszych ludzi jakich miałam zaszczyt spotkać. Niech Bóg ma was w opiece i, mam nadzieję, do zobaczenia. - kiwnęła na koniec głową, cofając się do tyłu.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 03-12-2016 o 05:04. Powód: zmienione wedle wytycznych mg/ literókwa
Zombianna jest offline  
Stary 18-11-2016, 15:33   #422
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Lynx szedł do wioski zastanawiając się jak to się wszystko potoczy. Miał nadzieję, że dadzą radę wrócić do Enklawy po maść dla siebie i reszty mieszkańców. Nico odmówiła zostania u Indian i przyniesienia jej później, a snajper się nie spierał, w końcu nie on tu dowodził. Po drodze rozdał reszcie po tabletce penicyliny i paracetamolu, samemu biorąc podobną dawkę. Zdążył przerzuć też trochę chleba i wędliny, bo burczenie w brzuchu przypomniało mu o posiłku.

Nico staneław cieniu i dłuższą chwilę obserwowała statki przez lornetkę
-Co my tu mamy, dwa statki widmo? Jeden uzbrojony jak jakaś cholerna kanonierka… Myślę że dobrze byłoby zejść z widoku i poczekać na rozwój sytuacji…


Sytuacja w porcie wyglądała nieciekawie. Przez lunetę snajperki obserwował płynące statki. Krzyk szeryfa zbiegł się w czasie że słowami Nico. Snajper się z tym zgodził i szybko poszukałem ochrony, znaleźli ją za zalomami muru na piętrze zrujnowanego budynku na nabrzeżu. Osłonięty obserwował przez lunete jednostki nawodne.
- Gordon - zagail do zabójcy maszyn - te stateczki wyglądają podejrzane ? Brak załogi, brak bandery? Chyba że NY coś miał w zanadrzu, ale Ci chyba by to wykorzystali wcześniej?


- Może to Mary Celeste, wróciła. -
zażartowała Kanadyjka.


Gordon idąc w ślad Nico również czujnie przyglądał się przez okulary lornetki statkom:
-Zbyt duże poruszenie i ten alarm… - przerzucił wzrok w okolice gdzie był Dalton - to raczej nie są statki sojuszników… jeśli w ogóle sojusznicy Cheb mają statki… jeśli w ogóle Cheb ma jakichś prawdziwych sojuszników… - wrócił lornetką na statki - ten jest niezły… mam nadzieję że nie zacznie strzelać z tych wszystkich luf… albo chociaż że cel nie będzie miał nic wspólnego z nami… - wspomniał o tym samym statku co jego towarzyszka, nie znał się na statkach, był szczurem lądowym jakich mało, nawet z pływaniem miewał problemy ale zaczął odruchowo szukać słabych punktów statku jakby życie sobie znowu z nich zakpiło i się niefortunnie okazało że miałby być to ich najnowszy przeciwnik… nie znał się ale doskonale wiedział czego szuka - zbiorników z paliwem, beczek oznaczonych znakiem “łatwopalne - strzelać”, czegoś co mogłoby buchnąć i załatwić sprawę - a na tym się znał, eksplozje, materiały wybuchowe, fajerwerki, to był jego konik. A jak nic nie znajdzie, zawsze można wygarnąć kilkoma przeciwpancernymi w odpowiednie miejsce. Szukając taktycznej przewagi rzucił - Musimy podejść… stąd tylko Lynx ma realne szanse włączenia się do ewentualnej walki… musimy znaleźć miejsce które da nam osłonę, drogę do tego miejsca która też ukryje nas przed lufami… - po skończonym szukaniu taktycznej przewagi przeciw statkom, Walker zaczął szukać opisanego przez niego miejsca i drogi do tego miejsca. *
- Ten wasz wieczny pesymizm… Może faktycznie są puste… w takiej sytuacji wszystkie gamble na pokładzie zgodnie z prawem morskim są nasze.- Głos Nico był płaski bez nawet udawanego entuzjazmu. Mówiąc to traperka myślami była gdzie indziej, a wolną ręką sprawdzała czy jej karabinek jest pod ręką

Trójka ukryta w budynkach po wschodniej stronie rzeki doszła tam spokojnie podobnie jak chwilę wcześniej druga grupka uczyniła po przeciwnej stronie rzeki. Widzieli swoje sylwetki w oknach i pewnie dzieliło ich z setka czy dwie setki kroków. Obie grupki zajęły podobne pozycje u jednych z pierwszych budynków od strony jeziornego wybrzeża. W tym czasie również nieniepokojone stateczki zbliżyły się do wybetonowanych pirsów wybrzeża coraz bardziej. Dzieliło ich może z pół kilometra, może trochę więcej lub mniej. Zaczynały wiec wchodzić w skrajny zasięg zwykłej broni ręcznej. Choć całą okolicę w jakiej przebywały obie grupki pewnie już od jakiegoś czasu była w zasięgu pokładowego, ciężkiego uzbrojenia okręcików.


Z bliższej odległości i mając nieco czasu obserwatorzy mogli wyłapać więcej szczegółów niż na pierwszy rzut oka. Systemy uzbrojenia chyba było cztery. Dwa przed nadbudówką i dwa za. Przynajmniej na tym bardziej bojowym stateczku. Do tego przy samych burtach miały jakieś niezidentyfikowalne rzeczy. Nie wyglądało to ani na broń, ani na jakieś urządzenia ani nic znajomego. Błyszczało metalicznie jak i większość tych wszystkich działek i wieżyczek. Było trochę pękate i obłe ale nie wyglądało ani na beczki ani na jakieś pojemniki.


Obie jednostki wydawały się w całkiem przyzwoitym stanie. Były częściowo zawalone zaciekami tu czy tam ale nie wyglądało by to jakoś wpływało na ich sprawność. Uwagę wzbudzały też maszty i anteny gdzie na każdej jednostce kręciła się charakterystyczna antena radaru. Obie jednostki płynęły równym tempem bez jakichś zauważalnych odchyłów czy przechyłów oznaczających usterki czy awarie. Tempo było chyba nieco większe od biegnącego człowieka choć nadal znacznie mniejsze od w pełni rozpędzonego pojazdu.


Gordon szacował potencjalne cele. Ale musiał przyznać, że budowa statków niezbyt pomagała mu w szacunkach. Nie widział przynajmniej niczego co by jasno wskazywało, że jak tam trafi granat to będzie silniejszy efekt wybuchu. Były co prawda te wieżyczki i tego typu uzbrojone gniazda i te chyba powinny być podatne lub nie na ostrzał jak i podobne systemy broni na pojazdach czy gniazdach stacjonarnych. Nie dało się nie zauważyć, że w chwili gdy cel znalazłby się w zasięgu realnego ognia granatnika i sam grenadier też byłby już od dłuższego czasu w zasięgu ognia jego i siostrzanych systemów na pokładzie. A jeśli dobrze widział i rozpoznawał to najlżejsze tam było gniazdo karabinu maszynowego. Na cel wielkości człowieka była to bardzo skuteczna broń. Granat przeciwpancerny miał taki sam zasięg jak i zwykły i co do doboru celu sprawa wyglądała podobnie. Efekt uderzenia mógł być inny bo gdyby się przebił przez pancerz i eksplodował wewnątrz miałby szansę włączyć jakiś ważniejszy element jak choćby jakieś gniazdo z bronią. Jeśli jednak pancerz okazałby się za mocny efekt byłby pewnie dużo słabszy lub prawie żaden. Trafienie w tak dość mały cel jak takie pojedyncze gniazdo i to ruchomy cel to już była zupełnie inna para kaloszy. No i na raz mógł atakować tylko jeden cel podczas gdy na obu jednostkach było łącznie kilka gniazd broni i jak zareagują pozostałe nie było wiadomo. Gdyby jednak odpowiedziały na raz pewnie byłyby w stanie nawet zburzyć ścianę czy budynek w takiej gwałtownej nawale o ludziach wewnątrz nie wspominając. Przy standardowej walce swoje robiły też rozmiary obu jednostek. Co prawda jak na jednostki wodne były jednymi z mniejszych ale jednak jak na walkę strzelecką z użyciem broni strzeleckiej to zapowiadało się, że mogą znieść sporo. O wiele więcej niż kołowy pojazd a te nie było “rozstrzelać” tak łatwo. No chyba, żeby jakiś fartowny pocisk coś tam trafił co by wybuchło. Takie zwykłe strzelanie zapewne pochłonęłoby masę amunicji i czasu i były mizerne szanse, że uzbrojenie jednostek nie odpowie w tym czasie ogniem. Byłoby to co najmniej dziwne.


Z górnego piętra zauważyli ponownie łódkę z Nowojorczykami. Wciąż spokojne płynęła po rzece w stronę ujścia. Żołnierze w łódce mieli o wiele niższą perspektywę widoczności więc ograniczeni betonowymi ścianami nadbrzeża mogli jeszcze nie widzieć nadpływających jednostek. W każdym razie obserwatorzy widzieli tylko oddalone o kilkadziesiąt kroków głowy w hełmach wystające ledwo znad nadbrzeżnego pirsu ale te poruszały się dość spokojnie i bez nerwowych ruchów. Nagle w ciszę i skupienie obserwatorów w porcie przerwał dźwięk syreny, płynącej gdzież zza ich pleców. Gdzieś pewnie z centrum i tych okolic nic blisko nich.


Gordon znalazł jak najlepszy punkt widokowy z piętra budynku w którym się znajdowali. Znowu wyciągnął lornetkę i zaczął przypatrywać się statkom i czekać na rozwój sytuacji. Nic innego nie pozostało… cały czas była nadzieja że statki nie są wrogo nastawione. Jeśli się jednak okażę że trzeba będzie się podjąć ich zniszczenia… i tak są głęboko w dupie…


Po chwili dalszej obserwacji bliżej niezidentyfikowanych “metalicznych” obiektów rzucił do Lynx’a:
-Weź na cel te radary… na pewno nie są od parady… - rzucił do snajpera - czekajmy co się stanie… - zwrócił się do Nico - jest jakakolwiek szansa że te statki to jacykolwiek “nasi” moja droga optymistko?


Snajper karabin miał już rozstawiony, rozkładany dwójnóg bardzo ułatwiał robotę. Sprzęt było oparty o załom w murze pewnie. On sam w przyklęku obserwował przez lunetę snajperki zbliżające się jednostki nawodne. Jeśli to był nieprzyjaciel, a najprawdopodobniej był, to siłą ognia ich miażdżył. Spokojnie kontrolując oddech zgodnie z sugestią Gordona wziął na cel anteny radarowe większej jednostki. Przez plecy przebiegł mu zimny dreszcz… jeśli to wróg, to nie mieli szans… ale przynajmniej postara się by mieszkańcy dostali trochę czasu na ucieczkę.
- Nico to najprawdopodobniej Moloch… idź do szeryfa… niech zarządzi ewakuację wszystkich mieszkańców… niech idą do Enklawy… szaman nie odmówi pomocy potrzebującym… jeśli to jakiś desant maszyn i ma to coś wspólnego z tymi robaczkami… to nikt tu nie jest bezpieczny - głos miał suchy i wyprany z emocji. Sam się zdziwił z jaką łatwością włączyły się u niego automatyzmy wyrabiane od lat na Froncie. - To dobry dzień na śmierć, Gordon. Zabierzemy tych skurwieli jak najwięcej ze sobą...- aż nie poznał swojego głosu, jakby to nie on mówił tylko ktoś obok. Powagi jego słowom dodał charakterystyczny dźwięk suwadła karabinu. Nagle za ich plecami rozdarła się syrena jaką mieli zamontowaną w Cheb na komisariacie:
- To syrena z posterunku… placówka jest w niebezpieczeństwie - wiedział co może oznaczać taki sygnał.

-I mam przegapić całą zabawę? Szeryf zresztą widzi co się dzieje i sam potrafi myśleć. - Odparła Nico snajperowi po czym zaczęła nasłuchiwać -Tak, to brzmi jak nasza syrena. - Po czym zaczęła obserwować budynek gdzie skrył się Szeryf, czekała na jakiś znak
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 18-11-2016, 20:32   #423
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Baba opuścił sobie okienko by móc zerknąć na dom Saxtonów. Bardzo go interesowało, jak bardzo zniszczony jest.
Lokacja domku zdradziła mu zaś coś innego. Runnersom zależało, by właśnie ich porwać. Tylko dlaczego? Będzie musiał o to spytać panią doktor. Ona na pewno wiedziała, wszak była tam.
- No nie jest dobrze... - podsumował Baba stan budynku. - Ale da się to naprawić. - stwierdził, chyba przemawiając bardziej z nadziei, niż doświadczenia.

- Dziękuję - rzekł Baba, gdy szeryf zajął się jego opatrunkiem. Nie zdziwiło go, że chłopcy z gangu spaprali sprawę. Czy prosił aż o tak wiele? Mieli tylko wyciągnąć szrapnele i opatrzyć rany... no cóż...
- Baba miał pracowity tydzień - odparł na komentarz o stanie ran.

Baba przyglądał się sunącym majestatycznie po jeziorze okrętom.
- Te lufy to nie od parady. Działają i to dość sprawnie - ostrzegł, wskazując na pierwszą jednostkę.
- Ta druga to chyba jakiś desantowiec - dodał, wskazując na jednostkę z tyłu.

Zmiana kierunku podróży, przez obie jednostki, nieco zaskoczyły Babę. Nie spodziewał się tego. Podejrzewał już jakiś czas, że to są jednostki molocha, jako takie, zapewne chciałyby uderzyć na wyspę. A skręciły w przeciwnym kierunku. Płynąc prosto na nich.
Baba bacznie obserwował wieżyczki. Jeśli jednostki planowały przeprowadzić desant, to standardową strategią było uprzedzić takowyż ostrzałem strefy lądowania w celu jej oczyszczenia z wrogich jednostek. Czyli... Szeryfa i reszty, w tym i Baby...
Mutant rozejrzał się dookoła, instynktownie szukając najlepszej trasy odwrotu, która by ochroniła go przed ostrzałem.

Gdy przejeżdżali koło domu Saxtonów Baba zauważył, że dom stoi. I chyba raczej jest cały. Znaczy miał całe ściany tak patrząc od zewnątrz więc chociaż nic nie było chyba zburzone. Przynajmniej z tej strony co jechali teraz. Choć na parterze okna ziały pustkami. Co na stan Ruin czy Cheb nie było niczym niezwykłym, zwłaszcza po zimowych walkach. Ale kontrastowało to z gładkimi powierzchniami w oknach na piętrze. Co prawda Baba widział je jako nieprzezroczyste ale sądząc po gładkości były spore szanse, że to są właśnie szyby. Choć może była i jakaś gładka blacha czy coś podobnego. Ale coś było a na parterze nie.
Dom jednak był zimny a więc martwy. Baba wiedział z doświadczenia, że ludzie jak przebywali gdzieś dłużej o ile to nie było lato czy gorące rejony kraju to ogrzewali swoje siedziby. Mniej lub bardziej, mniej lub bardziej wydajnie ale ogrzewali. Czyli były cieplejsze dla termoczułych oczu cybermutanta. Nawet jak to były szyby czy blachy to te miały się szanse ogrzać od nagrzanego powietrza wewnątrz. Tak samo były widoczne wszelkie dziury czy kominy. A ten dom był zimny tak samo jak cała ulica wokół. Jeśli był tam pożar jak mówił szeryf to albo mały, albo nie od ulicy albo już wystygł tak bardzo, że jego ślady zrównoważyły się już termicznie z otoczeniem. Jednak w takich warunkach jak tylko śmignęli samochodem obok domu więcej Schroniarz nie był w stanie zauważyć.
- No jakoś mi nie wygląda by mieli jakąś awarię. - zgodził się szeryf z wnioskiem mutanta o jakości czy niezawodności systemów uzbrojenia zamontowanych na jednostkach. Zwłaszcza ta pierwsza, ewidentnie bojowa miała ich imponującą ilość. Przy niej nawet ten gunship Runnerów co tu szalał w zimie póki go te gwiazdy z Ligii nie załatwiły to wypadałby pewnie mizernie pod względem siły ognia. A przecież póki szalał to szalał i zdawał się być nie do powstrzymania.
- Tak, chyba tak, chyba desantowiec. Barka desantowa. A ten pierwszy to wygląda jak kuter torpedowy. Ale bez torped. No ale to tak wedle przedwojennej nomenklatury a te tu są trochę inne. - dowódca Pazurów wydawał się równie poważny i zamyślony jak i chyba większość grupki otaczającą Babę. Sprawa była zagmatwana i ludziom ciężko było chyba jakoś złapać w niej punkt zaczepienia. No i te zbliżające się coraz bardziej lufy były z każdym przebytym metrem coraz bardziej niepokojące.
- Desantowiec? Barka desantowa? To znaczy, że tam może być jakiś desant? Jacyś żołnierze? - zapytał Dalton przenosząc spojrzenie ze stateczków na stojącego obok Pazura.
- Ciężko zgadnąć szeryfie co tam jest w środku. Mogą być jacyś żołnierze ale może być dowolny ładunek jaki tam wejdzie. Weszłaby tam pewnie furgonetka, może i ciężarówka. Albo towary, zapasy, pasażerowie no cokolwiek co tam wejdzie. - zagadnięty mężczyzna pokręcił trochę głową na boki gdy wymieniał możliwości jakie mają widoczne jednostki.
- Chcą nam tu zrobić desant? Jak w Normandii na D-Day? - szeryf dalej drążył temat korzystając z tego, że ma przy sobie sławnego najemnika i stratega.
- Cóż, naprawdę ciężko powiedzieć szeryfie. Ale jeśli tak by było to ten kuter powinien w końcu się zatrzymać. By mieć swobodę manewru i ostrzału na odpowiednim wycinku wybrzeża. A do brzegu powinna podejść ta barka. Brzeg jest dość stromy i wybetonowany więc pojazdom byłoby tu ciężko się wydostać. No a na razie widzicie jak płynął. No ale są jeszcze dość daleko więc ciężko powiedzieć. - w końcu Pazur wypowiedział się nieco więcej na temat opcji i możliwości jakie widział u tych niecodziennych gości.
- Może jestem przewrażliwiony. Ale ja ich tu nie zapraszałem. A jak na nieproszonych gości to na moje oko za dużo luf mają. Schowajmy się. - szeryf dał znak do taktycznego odwrotu i coś chyba niezbyt miał ochotę czekać na otwartym polu wybrzeża by czekać na reakcję tych gości. Krzyknął do trójki po drugiej stronie rzeki by zeszli z widoku.
- Zastanawia mnie co innego. - powiedział idący obok szeryfa łysy dowódca specjalsów. - Nowojorczycy pokazywali mi sygnały radiowe jakie udało im się namierzyć. Bez specjalistycznych badań i analizy to co prawda moje spostrzeżenie czysto hipotetyczne. Ale widzę, że te ich maszty wyglądają na całe i sprawne. Nie od parady jak to powiedział Baba. Zastanawiam się czy to nie zbieżność. - wyjaśnił nieco swoje spostrzeżenia przybrany ojciec Alicji.
- Tak, nam też mówili coś o jakichś odebranych sygnałach. Podobno gdzieś tu u nas od paru dni. Wydaje mi się to prawie niemożliwe bo u nas zwykłe sprawne radio kto ma a o nadajniku nic nie wiem. - pokręcił głową szeryf głowiąc się nad tym zagadnieniem o jakim poinformowali ich Nowojorczycy.
- Tutaj? Nie, nie, nie, nie tutaj. Ten sygnał co ja analizowałem pochodził z dalszej odległości. Z zachodu. I ze znacznie większej odległości niż Cheb. - łysy sprostował od razu wypowiedź faceta w kapeluszu w własnymi danymi które posiadał.
- Synu no jeśli to by była prawda to albo jest jedno źródło sygnału ale jakieś szybko śmigające albo mamy dwa różne. Ale nam mówili o jednym które miałoby być gdzieś w najbliższej okolicy. - westchnął Chebańczyk i weszli do jakiegoś domu. Potem po schodach na piętro skąd był znacznie lepszy widok niż z parteru. Byli nadal w jednym z pierwszych budynków patrząc od strony nabrzeża i przed nimi ładnie prezentował się widok nadbrzeża, jeziora, nadpływających jednostek i Wyspy w tle. Obie jednostki pokonały już część odległości ale nadal płynęły w niezmienionym szyku.

- A no... - odparł Baba na wniosek szeryfa o żołnierzach na pokładzie desantowca. No było logiczne no bo kto inny by się desantował na desantowcu?
- Tylko to jacyś dziwni żołnierze, bo nie zabrali ze sobą żywności... chyba.... - dodał, przypominając sobie, co się udało mu dowiedzieć.
- Jeśli uznają to za wrogą strefę, to kuter może od tak profilaktycznie przeprowadzić ostrzał brzegu... - dodał Baba, czym chyba jedynie utwierdził szeryfa w decyzji o wycofaniu się.
Baba dreptał grzecznie obok szeryfa i tatusia Alicji. Przysłuchując się jak rozmawiają o sygnałach radiowych. Usadowił się przy oknie, zerkając na powoli zbliżające się kształty okrętów.
Zdziwił się nieco na wieść o jakiś sygnałach co miały być od jakiegoś czasu wysyłanie z okolicy Cheb.. Poprosił zatem swoją SI, by sprawdziła logi. Jeśli wykryła sygnały od statków, mogła wykryć i te.
- Baba też wykrył radio. Ale właśnie na zachód. To były te dwa statki. Baba tak myśli - tu zrobił małą pauzę, by podkreślić wagę chwili - coś ten niegrzeczny żołnierz mówił o robotach na bagnach... może one wysyłały sygnały do tych okrętów? A teraz, gdy przestały te dwie łódki przypłynęły, by sprawdzić, co się dzieje. To by wyjaśniło, też, dlaczego kierują się na Cheb a nie na Bunkier. Bo tu jest ostatnia pozycja robotów... - Baba spojrzał na obu mężczyzn, ciekaw, co powiedzą na Babową teorię.

SI z typową komputerową prędkością podała odpowiedź prawie od razu. Odpowiedź była negatywna. Jednak zaznaczała, że jej lokalizacja w sprawdzanym okresie uniemożliwiała przeprowadzenie takiego pomiaru na 89.3%. Więc jeśli jakieś sygnały by tu w tym czasie były to raczej by ich nie dała rady namierzyć posiadanym sprzętem.
Ludzie analizowali zagadnienie dłużej niż komputer ale i tak Baba się jakoś nie naczekał. Szeryf podrapał się pod kapeluszem a najemnik po łysej głowie. - To ciekawa teoria. - odparł w końcu dowódca Pazurów składając ręce na ramionach. - Nie można jej wykluczyć. - dodał kiwając głową i lekko stając na palcach i opadając z powrotem na pięty. - Jednak nie każdy robot posiada odbiornik radiowy nie mówiąc o nadajniku. Do tego musiałby mieć już nieco większy by nawiązać łączność z jakimiś dalszymi jednostkami. A to już domena nieco bardziej zaawansowanych, większych czy samodzielnych robotów. Zwykły Łowca raczej nie dałby chyba rady wysłać taki sygnał. Nie powinien przynajmniej. - sławny Pazur mówił lekko mrużąc oczy wpatrzony w jakiś niewidzialny punkt na ścianie. Mówił pewnym siebie choć nieco zamyślonym tonem gdy analizował dane o tej sytuacji.
- Chwila to mówicie, że tamte roboty z bagien mogły ściągnąć kolejne roboty? I to właśnie te co płynął? - szeryf spojrzał na obydwu rozmówców wyraźnie niezadowolony z takiego pomysłu. Wskazywał przy tym palcem na jezioro gdzie nadpływające jednostki były co raz bliżej. Już chyba pokonały gdzieś z połowę drogi do wybrzeża odkąd zmieniły kurs.
- Nie wiem szeryfie. Może to są roboty może nie. Jeśli roboty to nie słyszałem wcześniej o takich. Ale sam pan widzi jak się zachowują. Co najmniej nietypowo. - teraz Pazur wskazał na wody portu ale ograniczył się do ruchu brody. Szeryf pokręcił z niezadowoleniem głową ale nie odezwał się wpatrzony w to samo co i najemnik.
- Ale skąd podejrzenie, że nie mają tam wody? No jeśli by naprawdę nie zabierali ze sobą wody na cały dzień podróży no mogli mieć własną jeszcze. No ale trochę zastanawiające. - Rewers spytał mutanta i przy okazji spojrzał na niego odwracając wzrok z portu.
W międzyczasie obydwa stateczki zdołały pokonać większość odległości i do nabrzeży Cheb zostało im jakieś pół kilometra albo podobna odległość. Wówczas obserwatorzy zorientowali się, że łódka z Nowojorczykami nadal płynie rzeką w kierunku portu a jej obsada wygląda na całkiem spokojnych i nie zaniepokojonych. Z perspektywy rzeki wybetonowane brzegi które wedle dowódcy Pazurów tak utrudniały pojazdom desant utrudniały też i obserwacje z tak niskiej perspektywy jaką mieli ludzie w łodzi. Z głębi rzeki to co się dzieje w porcie było widoczne tylko jeśli działo się naprzeciw ujścia i nurtu rzeki a obie jednostki nie płynęły dokładnie na tej linii. Nagle ciszę przerwał modulowany dźwięk syreny alarmowej. Dalton z Eliott’em spojrzeli błyskawicznie na siebie. - Komisariat jest w niebezpieczeństwie! - krzyknął wyjaśniająco szeryf i ruszył w stronę schodów.

Baba podziękował swojej SI. No spodziewał się czegoś podobnego. Gdyby odebrała sygnały, zapewne powiadomiła by go o tym natychmiast.
Na słowa mężczyzn Baba wzruszył ramionami. - Baba nie wie. Baba nie widział tych robotów na bagnach. No i zawsze może jeszcze jakiś się tu kręcić. Baba jednak wie, że jeśli to - Baba wskazał w stronę okrętów - jest moloch, to na pewno miał tu wcześniej siły rozpoznawcze. Nie ryzykował by wysyłania okrętów w nie zbadany teren. - wyjaśnił soje rozumowanie mutant.
Na pytanie pazura o źródło jego informacji, Baba nie odpowiedział, zamyślił się, a potem już rozbrzmiał alarm.
- Alicja... - wyrwało się mutantowi prawie żałośnie. Czyżby kolejna osoba, której nie udało mu się obronić? Czy znów zawiódł. Niemalże fizyczny ból targnął jego ciałem a na twarzy malowało się przerażenie i rozpacz. - NIE! - nie wolno było mu tak myśleć!
- Niech ktoś z radiostacją zostanie tutaj i obserwuje. - zasugerował, rzucając jeszcze pasmo, na którym powinni się komunikować.
Potem natychmiast Ruszył w dół schodów i... zatrzymał się przy samochodzie pazura. Był szybki, ale nie tak szybko jak samochód. Wskoczył zatem do tyłu,.
 
Ehran jest offline  
Stary 19-11-2016, 16:13   #424
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
We współpracy z MG

- Cisza! - rzucił chłopak ostro. I jemu zaczęła udzielać się nerwowa atmosfera, zrobił więc jedyne co wpadło mu do głowy żeby nieco odwrócić uwagę od strachu i postanowił wprowadzić trochę ładu - Kelly, zdziel tego idiotę w łeb. Nie mamy czasu się teraz nim zajmować. Reszta podejdźcie pod ścianę - jeśli coś tu wejdzie, zgotujemy mu odpowiednie przywitanie - zarządził

- Nikt się nie oddala. To stworzenie jak widać poluje na samotne ofiary - dopowiedział widząc, że dwójka przestraszonych ludzi nie było przekonanych co do jego poleceń - Jeśli będziemy trzymali się w grupie, to coś nie ma szans. Zaczniemy się rozdzielać, wykończy nas jednego po drugim…

Gdy wszyscy jakoś tam ogarnęli emocje, a wrzeszczący gościu został znokautowany, chłopak zaczął nasłuchiwać uważnie tego co wcześniej usłyszeli i spróbować zidentyfikować skąd dobiega dźwięk, co go powoduje i co on oznacza.

Kelly uniosła brew słysząc co mówi do niej Will. Facet wciąż zbierał się po wcześniejszym ciosie próbując wytrzeć z twarzy napływające kolejne strumienie krwi. Nie uderzyła go. Nie do końca. Oparła but o jego obojczyk i przewaliła na brudną podłogę. Dla pełni wymowności sceny jej but wylądował na gardle gołego i krztuszącego się krwią faceta.

Dwaj Runnerzy po chwili wahania stanęli po drugim końcu pomieszczenia opierając się za jakieś biurko które mogło im dać choć improwizowaną osłonę. Indianin zignorował polecenie chłopaka choć on i tak był dość daleko od drzwi. Był zaabsorbowany przywiązaną do łóżka kobietą która go kusiła rozchylonymi udami. Dotknęła go stopą i ten złapał jej kostkę i zaczął sunąć dłonią w górę jej nogi co ta przywitała rozbawionym choć nieco przesadnie brzmiącym chichotem. Schroniarz zrobił krok do przodu i już właściwie opierał się kolanami o ramę łóżka.

Przestraszony Runner i Stripper tymczasem spoglądali gorączkowo i nerwowo to na siebie nawzajem to na Will’a, na resztę kolegów i na drzwi za ich plecami. Will widział jak na dłoni rozterki co dalej zrobić. Ostatecznie po zdawałoby się niebywale długiej chwili Runner dołączył do kolegów. Johnny przejechał szybko i nerwowo językiem po wargach spojrzał na drzwi a potem na Will’a.

- Zdążę! - prawie krzyknął krótko desperackim i nasączonym strachem głosie i odwrócił się i wybiegł z pomieszczenia. Momentalnie pochłonęła go ciemność wyjścia i słychać było tylko jego odbiegające szybko kroki. Prawie od razu z korytarza dało się słyszeć coś jeszcze. Coś tam było jeszcze prócz uciekającego Strippera. Coś się przemieszczało i to całkiem szybko!

Will pokręcił głową widząc reakcje towarzyszy. Działo się nieciekawie, a i jemu zaczynało to wszystko wchodzić na psychę. Jeśli chcieli to skończyć, to powinni to zrobić jak najszybciej.

- Pies, kurwa! Ona Ci nigdzie nie ucieknie... - krzyknął do Indiańskiego przyjaciela, który jak magnes był coraz bardziej przyciągany w stronę rozłożonych nóg naćpanej gangerki - To coś jest na korytarzu. Zajebmy to i miejmy wreszcie z głowy - tym razem powiedział już do wszystkich

Następnie chłopak spojrzał na Kelly i nie czekając na reakcje pozostałych wybiegł na korytarz. Tam rozejrzał się i pognał za stworem lub, w przypadku jego braku, za Stripperem.

Will wybiegł na korytarz. I zobaczył ciemność. Teraz gdy był bez źródła światła widział oblepiający wszystko dookoła mrok. Stripper musiał być chyba skrajnie zdesperowany by uprawiać biegi w takich warunkach. Jego Will też nie widział. Ale słyszał. Gdzieś tam był w kierunku skąd przyszli. W sumie ten głęboki kawałek tutaj był w ogóle bez świateł, jakby udało się pokonać ze dwa zakręty była możliwość dotarcia do bardziej oświetlonych rejonów. Na to pewnie liczył robotyk.

Wciąż można było biec tak jak i Johnny, po omacku i licząc na fart. Sądząc po odgłosach z przodu robotyk też biegł dość niepewnie i często wpadał na coś po ciemku czy coś mu wpadało pod nogi grzechocząc po posadzce od takiego kopnięcia. Zaraz też cwaniaka z Vegas dogoniła Kelly. Przejęła prowadzenie i z jej światłem na karabinku wracała i otucha i wreszcie wzrok nie był bezużyteczny. Za Kelly ruszyła trójka Runnerów z czego temu jedynemu, który miał światło zbladło ono tak bardzo, że oświetlało przestrzeń ledwo na kilka kroków naprzód. Jeden z nich zabrał jednak jedną ze świeczek i ta choć mrygała i groziła zgaśnięciem co krok, więc właściwie zajmowała sporo uwagi i obie ręce Detroitczyka, to jednak dawała wątły promień, ciepłego światła wokół. Przed sobą słyszeli nieco urwane i przestraszone słowa, czy zdania ociekającego robotyka. Chyba wciąż potykając się i wpadając na coś usiłował dobiec do oświetlonych rejonów.

Na końcu do grupki dołączył Indianin chyba rezygnując ze skorzystania z uroków kobiety przykutej do łóżka. Kelly sprawnie omiatała latarką korytarz krótkimi ruchami wyławiając z mroku kolejne rejony korytarza by zaraz przenieść na następne. Promień taktycznej latarki był jednak dość wąski więc dopiero z odległości kilkunastu kroków, czy nawet więcej, plama światła obejmowała całą szerokość korytarza. Kelly poruszała się w tempie szybkiego marszu ale nie zdecydowała się na bieg. Siłą rzeczy reszta grupki podążała za nią.

Przed nimi było słychać też coś jeszcze. Coś dziwnego. Co wydawało dziwne odgłosy daleko gdzieś przed nimi. Stripper wrzasnął przestraszony raz i drugi w końcu wydarł się opętańczo co tym razem było połączone z odgłosami jakiegoś skrzeku, zgrzytu, uderzenia, urwanego wystrzału z jego karabinka. Wciąż się darł więc wciąż żył. Dla jednego z Runnerów było to jednak za wiele.

- Ja stąd spierdalam! - krzyknął, odwrócił się i zaczął uciekać choć bez światła szło mu pewnie jak i Stripperowi przed chwilą. Indianin zdawał się wahać wycelowując karabinek w głąb korytarza. Will i drugi z Runnerów, ten z trzymający świeczkę, która jeszcze nie zgasła spojrzeli na siebie. Mieli podobne niepewne spojrzenie. Trzymali się jeszcze choć wyraźnie odczuwali presję otoczenia. Tylko ten Runner ze światłem i Kelly zdawali się jej nie ulegać. Wyszli akurat za ostatni załom korytarza. W oddali już widać było zbawcze światła oświetlonej części Bunkra. Mieli do nich z kilkadziesiąt ostatnich kroków. Widzieli też wreszcie Strippera. Właściwie jego nogi i te tylko przez chwilę bo chyba coś wciągało go w jakąś czeluść bocznej bramy któregoś z magazynu. W promieniu latarek widać było jak jego buty desperacko stukają o posadzkę próbując zatrzymać, czy spowolnić chociaż to co nieuniknione. Zostawiały za sobą krwawe smugi więc robotyk widocznie oberwał.

Chłopak widząc wleczonego Strippera ucieszył się. Od razu odrzucił od siebie jednak tę myśl - ostatnie wydarzenia chyba aż nadto go zmieniły... Nie zmieniało to jednak faktu, że zajęty ich towarzyszem potwór wreszcie stał się możliwy do złapania.

- Nie pozwólcie mu uciec! - krzyknął chłopak do pozostałych i przeszedł w trucht żeby jak najszybciej dogonić potwora. Dopiero przy bramie znowu przepuścił osobę ze światłem i gotowy do strzału wszedł do środka.
 
Carloss jest offline  
Stary 19-11-2016, 19:20   #425
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację

Det kochało Wyścigi, Kierowców, Ligę, bryki, ryk silników i drapiące w gardło spaliny. Co prawda bryka w której panna Faust rozkraczała rozklapciochę nie była czarną bejcą... ale i tak było zajebiście. Z nogą założoną na nogę siedziała na miejscu pasażera, chłonąc aurę wyścigów, gorączkowe podniecenie i wyraźne oczekiwanie. Teraz, siedząc praktycznie w centrum afery, blondyna z Vegas zrozumiała czym tak się zjeby z tej motoryzacyjnej dziury jarają. Pasja, emocje, życie na krawędzi jak gdyby jutro miało nigdy nie nadejść. Chwytali co oferowały im napromieniowane ruiny, wyciskając z nich soki do ostatniej kropli. Gdyby nie fakt i zapach prowincjonalnej dziury, Blue mogłaby tu zamieszkać na stałe, z własnej nieprzymuszonej woli... oczywiście gdyby Vegas zmieniło się w zasypany piachem pagórek bez kasyn, burdeli i neonów.

Pojawienie się kompaktowej Azjatki skwitowała niskim pomrukiem polującego kota. Lambadziara zareagowała podobnie, widać miały podobne zdanie przynajmniej na jeden temat. Odkrycie tej nici powiązania między nimi zgrzytnęło w głowie Julii jak trefne koło ruletki.
- Mustang... tandeta - prychnęła wskazując brodą pojazd Dzikiego. Na brykach się nie znała, ale to nie przeszkadzało robić dobrego wrażenia - Wolę hondy, są zgrabniejsze i nie tak pretensjonalne. Bejce też są niezłe, mają moc pod maską. A tą kabaryną na ziemniaki pewnie sobie frędzel rekompensuje braki w spodniach. Może jakby mu gębę zakleić, dałoby go wyruchać bez wkurwa. No i nie ma takich zderzaków jak Seiko. Poza tym - obróciła pyszczydło ku kierowcy. Powolnym, ospałym wręcz ruchem uniosła rękę i założyła niebieski kosmyk za federacyjne ucho - Jasne że ich wkurwiasz. Kobieta z klasą i zajebistą furą, spoza miasta. Wchodzi i bierze co najlepsze. Do tego robi ich jak chce i to bez mydła. Nie tylko na torze. Ale to ich problem, muszą się z tym nauczyć żyć, albo niech spierdalają - opuściła łapę niby przypadkiem przejeżdżając końcami palców po jej policzku aż do brody. Patrzyła na ampułkę między białymi zębami, szczerząc się coraz bardziej zębato.
- Skoro dama proponuje poczęstunek, nie wypada odmówić - wzmocniła nacisk i pochyliła do przodu, przyciskając wargi do warg niebieskowłosej. Dotknęła językiem prezentu, ale zamiast go zabrać zbadała nim uważnie i dokładnie przestrzeń za zębami.

Niewielka kapsułka zabłąkała się dobrą chwilę gdzieś między ustami, zębami i językami. Zupełnie jak trzeci uczestnik zabawy w trójkąty. Niby najdrobniejszy ale nie dawał o sobie zapomnieć zmieniając położenie z góry na dół, z lewej na prawą i pomiędzy ustami uczestniczek tej zabawy. W końcu gdy pocałunek się skończył Blue Lady wprawnym ruchem zacisnęła szczęki tak, że kapsułka rozpadła się na dwie części z których każda wylądowała w ustach jednej z kobiet.

Blue zgarnęła prochy po długiej, intensywnej chwili, razem z ustami zabierając dłoń i zostawiając zadowolony uśmiech.
- Sztywna jak przydupasy Starego Schultza? Jestem z Vegas, Szafirku. Stawiam na hazard, nie noszę kija w dupie... ale jak lubisz czuć taki w sobie coś wymyślimy - parsknęła ciągle się szczerząc.

- Rozgryź. Poczuj moc. Daj się unieść. Będzie zajebiście. - wysapała lekko dysząc z bezdechu i podniecenia Federatka. Sądząc z drobnego ruchu jej szczęki i cichego chrobotu musiała właśnie rozgryźć swoją połówkę.

Panna Faust zrobiła to samo ze swoją połówką kapsułki. Była już trochę gorzkawa w smaku i pewnie nieco rozmemłana. Ale gdy skruszyła ją szczękami poczuła, że coś zaczyna się dziać. Coś zaczęło w niej rosnąć. Potężnieć. Zabrakło jej tchu i musiała otworzyć usta by zlikwidować niedomiar tlenu w płucach. W nozdrzach i oczach zaczęło ją szczypać jakby sztachnęła się w chmurę papryczek chili. Zamknęła na chwilę oczy ale wciąż czuła chemicznego kopa. Z ust i języka kop przenikać zaczynał całe ciało. Zdawało jej się, że słyszy własny łomot krwi w skroniach czy może uszach. Waliło jakby przykładała ucho do czyjegoś serca. Do swojego. Czuła jak jej bije w coraz szybszym rytmie. Otworzyła w końcu oczy. Zdawało jej się wszystko jakieś inne. Wyraźniejsze. Teraz słyszała nie tylko pomruk uśpionej bestii pod niebieską maską. Słyszała jak coś tam miarowo stuka. Ten silnik czy coś w nim. W innych też. W maszynie obok słyszała jak laska na miejscu pasażera coś mówi do kierowcy. Nie słyszała co ale słyszała. Słyszała silniki sąsiednich bryk. Widziała Seiko. Przed rzędem motoryzacyjnych bestii. Stała dokładnie przed ich samochodem. Słyszała teraz jak iskry z jej rac spadają na mokry beton lotniska. Jakoś tak wolno jak w spowolnionym tempie. Sama czarnowłosa Azjatka nadal kończyła chyba swój show ale poruszała się jakoś ospale. Zupełnie jakby chciała spowolnić sam moment startu. Dostrzegała nawet jak jakaś iskra spadła tamtej na nadgarstek i Azjatka skrzywiła się troszkę. To pewnie dostrzegłby i wcześniej ale teraz słyszała jak tamta jeszcze cichutko jęknęła.

- Ale kopie, nie? - spytała ciężko zdyszana już Blue Lady która reagowała podobnie jak i jej pasażerka. Złapała ją i odwróciła do siebie. Pocałowała ją ponownie tym razem już bez chemicznych pośredników. Mimo, że dopiero co skończyły się całować teraz z tym chemicznym spidem w żyłach też to wyglądało inaczej. Smakowało inaczej. Dokładniej. Mocniej. Szybciej. Zupełnie jakby odkrywały zupełnie nowy świat i siebie nawzajem. - Zajebisty towar! Drugą weźmiemy po wyścigu! U mnie! Z Seiko. Będzie odlot do rana! - wydyszała ciężko niebieskowłosa wciąż trzymając twarz Blue i lekko przy tym przygryzając wargę.
- Pewnie, że ich wkurwiam! - odwróciła się z powrotem w stronę właściwszej pozycji kierowcy i jakby na podkreślenie jak bardzo to czuje wdusiła ze złością hamulec gazu. Pojazd w barwach swojej właścicielki odpowiedział od razu wzrostem mocy silnika. Blue zdawało się, że chce się zerwać z łańcucha ale wciąż wstrzymywały go hamulce. Maszyna szarpnęła się a wraz z nim jego obsada. Nadal jednak stała prawie w miejscu. - Gdyby mogli już dawno by mnie zajebali! - warknęła rozzłoszczona albo zdesperowana i znów kopnęła pedał hamulca. Cobrą znów szarpnęło co obwieściła skarżącym się wyciem silnika. - Wiem, że chcą to zrobić, nie jestem głupia i mam tu wielu przyjaciół! - wrzasnęła znowu rozglądając się dziko na boki niezbyt przytomnym wzrokiem. - Ale mam polisę! Wykupię się! Zrobię deal! - wycharczała wracając spojrzeniem gdzieś na ciemność przetykaną smugami reflektorów w której jakoś już chyba trochę szybciej wiła się Seiko. Ale w takiej nieco wolniejszej wersji wydawała się jeszcze potężniejsza. Zupełnie jakby dane było podziwiać każdy jej detal skryty tu i odkryty tam seksownym strojem wciąż w ruchu podkreślającym jej grację a jednak nadal świetnie widocznym.
- Mitsu są zajebiste. Sama się takim ścigam. Ale prywatnie dla klasy wolę wyjątkowe maszyny. Jak mój mały Small Bastard. A bejce. Sorry ale są tylko trochę mniej tandetne od Mustangów. Niestety ludzie to debile i o tym nie wiedzą. Choć tak. Dobrze utrzymana bejca ma swój urok. U Runnerów jeden ważniak ma taką. Świetny towar. Akurat do przeruchania. - pokiwała gorączkowo głową Federatka ocierając czoło dłonią, niedbałym ruchem. Spojrzała przelotnie na pasażerkę ale zaraz wróciła do tego co się dzieje przed maską.
- Jesteś z Vegas? Jak mój diler. Od niego mam ten zajebisty koks. I ruchanie. Pewnie Tygrysico. Dobrze mówisz. Coś sztywnego. Tak, zajebisty pomysł! Zabawimy się z czymś sztywnym. I Seiko. Kurwa już się nie mogę doczekać. - Federatka mówiła jak nakręcona jakby drops jak łyknęły wywoływał u niej jakiś słowotok. Nagle znieruchomiała prawie całkowicie. Nozdrza jej się tylko poruszały gdy wpatrzona była w jeden punkt. W Seiko. Azjatka właśnie zaczęła powoli unosić dłonie z płonącymi racami do góry. Maszyny na linii startu zareagowali żywiołowo. Klaksony zaczęły wyć, ktoś zaczął mrugać światłami, resory piszczały od naporu ton stali szarpiących się z hamulcami, ludzie zaczęli wyć i wrzeszczeć a to wszystko tonęło w rosnącym pomruku silników. Te zlały się w jeden grzmot zupełnie jakby budził się jakiś burzowy olbrzym. Z emocji Blue Lady przygryzła wargę i pasażerka dostrzegła jak ścieka z niej coś czerwonego. A potem poszło już błyskawicznie.

Azjatka wykonała błyskawicznie machnięcie ramionkami i race zakreśliły dwa łuki w dół. Zmotoryzowana fala samochodów zerwała się do Wyścigu. Cobra Blue Lady również. Blue słyszała jak jej noga zgrzyta uderzonym hamulcem który stuknął o podłogę. Dłoń Federatki szarpnęła dźwignią zmiany biegów raz i po chwili gdy mijali stojącą obok Seiko drugi raz. Na razie poruszali się wciąż zmotoryzowaną falą ale wtedy już gdy dał się odczuć pęd rozwiewający włosy i zderzający niewidzialną poduszką powietrzną w twarz dźwignia zmiany biegów zgrzytnęła po raz trzeci. Wówczas ich maszyna zaczęła już dość wyraźnie przebijać się do czołówki.

- Szukaj Dzikiego! Patrz gdzie on jest! - wydarła się kierowca nie odwracając głowy od kierunku jazdy. Trzeba było krzyczeć by być zrozumianym. Ciemność zdawała się mało zmieniać przed nimi, zmieniając się w szarawą smugę mijanego pod kołami betonu. Po bokach widać było jedynie ciemne tło nocnego Det i przetykane tu czy tam zaparkowanymi reflektorami pojazdów oświetlających niektóre fragmenty lotniska. Za nimi oddalały się i cichły w błyskawicznym tempie te pojazdy i widzowie którzy zostali by obserwować miejsce startu i mety. Tylko bezpośrednia okolica i sąsiedztwo “Small Bastard” zmieniała się dynamicznie i błyskawicznie. Większość pojazdów tak jak przewidywała Federatka zostawała właśnie co raz wyraźniej z tyłu. Na razie jedynie kilka mniej więcej wciąż zdawało się trzymać linię co niebieska Cobra ale w tej chwili to chyba były pierwsze. Blue w pewnym momencie dostrzegła charakterystyczną bryłę Mustanga. Ciężko zauważalna bo jeśli nie czarna to bardzo ciemna. Dostrzegła go gdy przemknął przed światłami jakiegoś zaparkowanego z boku toru pojazdu i znów jawił się jedynie jako sunące przez ciemność smugi reflektorów. Utrzymywał się gdzieś z kilkanaście długości pojazdów po prawej i chyba gdzieś o pół maszyny zostawał w tyle. Między nimi był jeszcze jakiś pojazd a od strony kierowcy ze dwa. Reszta już była o kilka długości z tyłu.

O tak, Julia znalazła się we właściwym miejscu, z właściwym frajerem do oskubania przy boku. Dealer z Vegas... miała wrażenie, że chodzi o Xaviera, ale jebać to. Co innego się liczyło. Lambadziara sama się przyznała do podjebania czarnej bejcy. Fortuna jednak kochała swoje pokrzywione dzieci.
Zaśmiała się z szyderczą radochą, odchylając blond łeb do tyłu. Pęd powietrza szarpał włosami, a ona patrzyła prosto na Federatkę.
- Mam u ciebie dług za wyruchanie tego runnerowego skurwiela, Szarifku! Z nieba mi spadłaś, kochanie! Wiedziałam że tylko ktoś z jajami będzie w stanie odjebać numer z furą! Ktoś z fantazją i żyjący wedle własnych zasad! Zawarliśmy deal, a ten Chuido spierdolił z rewiru na wiochę, zamiast wywiązać się ze swojej działki... ale zaliczyć go zdążyłam! O tak, towar do przedymania w każdą stronę i pod każdym kątem, ale tylko to! - szczerzyła się, niesiona euforią fundowaną przez działkę dragów. Podniosła się i wydarła się na całe gardło, pozdrawiając okolice środkowym palcem - Dobrze ci tak frajerze! Niech cię te buraki wyruchają na cztery baty! - rechotała jeszcze parę chwil i opadła na fotel. Szybkość zmuszała do podnoszenia głosu... to też jebać.
- Kiedyś kupie sobie w końcu tego czarnucha i nazwę go jego imieniem. Będzie się dobrze komponować z krzykami. Pomogę ci z tymi sztywnymi zgredami od Starego, nie pozwolę żeby niebieski włosek spadł z tej ślicznej, bystrej główki! Jebać tą dziurę bez świateł i neonów, jebać ich zezgredziałe zasady! Jebać ich wszystkich! A teraz wyjebmy Dzikiego, razem, Seiko nam stygnie! - oblizała spierzchnięte wargi, rozglądając się za przeciwnikiem - Tam jest, skurwiel, po lewo! Jak podjedzie bliżej dostanie po kołach! - ze śmiechem chwyciła oszczep. Przygotowała też słoik. Miały nikogo nie zabić, szkoda. To była dobra noc na zabijanie!

- No! - kiwnęła głową kierowca z rozwianymi przez pęd włosami które w mrokach nocy wydawały się teraz ciemne. Gest i urwane słowo czy zdanie były dość wieloznaczne i blondynka na siedzeniu obok nie bardzo wiedziała do czego pije kierowca. Brzmiało jakby potwierdzała czy zgadzała się na coś ale z którą częścią wypowiedzi panny Faust to już nie była pewna.
- Ta jego bejca! Bejca jest dobra do ruchania! Na tylnym siedzeniu! Jak kurwa kanapa! Albo przednim! No on też nie jest zły! Do tej bryki to bym go wzięła! Ale kurwa nie do kupienia! Nie kupisz takiego cacka ot tak! Nawet w Mechstone to rarytas, wszystkie prawie zgarniają Schultz’e. Trzeba kombinować! Nie wiem skąd ją on ma! - przekrzyczała pęd kobieta na siedzeniu obok blondyny. - O tak, po wszystkim wyjebiemy Seiko! Masz rację Tygrysico, wyjebiemy ją razem! - pokiwała gorączkowo głową jakby właśnie zapaliła się do tego pomysłu. Spojrzała w bok na to co pokazywała za burtą dłoń blondyny. Kiwnęła głową. - Uważaj na niego! Jest za daleko ale na nawrocie pewnie spróbuje! I zaraz będą wraki! Aha! I uważaj na żółtego garbusa! Będzie podjeżdżał blisko ale nie wyprzedzi! To mój bloker! Jego nie ruszaj! - wrzasnęła głośno Blue Lady jakby sobie w ostatniej chwili coś przypomniała. Pojazd Dzikiego był trochę za daleko na sensowny rzut oszczepem. I mimo to chyba zaczynał ich wyprzedzać. Wyglądało na to, że tak jak mówiła kobieta z Federacji na prostych jego wóz miał przewagę. Zauważyła też jakieś jasne auto o dość obłych kształtach. Jechało za Small Bastardem trochę od strony kierowcy. Może i było żółte ale w ciemnościach widać było głównie jego reflektory. Choć gdyby podjechał bliżej pewnie byłby lepiej widoczny. Oprócz niego i Dzikiego po prawej burcie wciąż sunęło mniej wiecej równo z nimi ze dwa czy trzy auta. Reszta już widoczna była bardziej jako światła reflektorów za nimi. Wszystkie odgłosy zdawały się tonąć w jednostajnym ryku silników i zgrzytów blach. Najgłośniejszy wydawał się ich Small Bastard ale pewnie dlatego, że w nim jechali. Wtedy wjechali w te wraki.

Pierwszy śmignął tylko tuż obok kabrioletu i zniknął gdzieś z tyłu a Blue Lady nawet nie zwalniała. Dziki po dalekiej prawej wyprzedzał ich już gdzieś chyba o całą długość samochodu. Pasażerka już widziała jego czerwone tylne światła. Drugi wrak, jakaś chyba klocowata furgonetka została gładko wyminięta łagodnym łukiem przez wprawną rękę Federatki. Przy tych prędkościach jednak i tak maszyną i obydwiema kobietami zauważalnie bujnęło. Niebieska Cobra niebieskowłosej właścicielki zbliżała się do kolejnych. Tym razem stały blisko siebie tak, że tworzyły jakby bramę. Była wąska. Chyba bardzo. Blue nie była pewna czy ich bryka przejdzie przez taką szczelinę. Widziała, że inni chyba też znają te przeszkody bo większość widocznych maszyn zaczynała się rozjeżdżać na boki chcąc minąć przeszkodę to z jednej to z drugiej strony. Mrok szczelin zbliżał się co raz bardziej i właściwie Blue była już pewna, że jest za wąsko. Nie przejadą! Może motorem by się dało czy czymś podobnym ale nie dwutorowcem, nawet tak drobnym jak Small Bastard! A Federatka pruła bez wahania jakby czołówka z wrakami była jej marzeniem.

Wyglądało chujowo, ale Lambadziara chyba wiedziała co robi pakując się na czołowe z dwiema kupami metalu. Jako pasażer panna Faust nie miała wpływu na obraną trasę, bo co? Szarpnięcie za kierownice zabije je obie, a tak miały jeszcze szansę. Czuła na plecach przyjemne mrowienie i choć serce waliło jak oszalałe, szczerzyła się z radosnego podniecenia. Zginą, przeżyją? Loteria, rzut monetą, w ryk silnika wdarł się subtelny skrzyp koła ruletki.
- Ten twój deal, to ta bejca, nie? Masz ją tu u siebie, Szafirku. Jak wygramy najpierw jebnę ci minetę na tej tylnej kanapie, albo na masce, albo i na przednim siedzeniu. Jak się rozjebiemy to stawiam pierwszą kolejkę w piekielnym barze! - trzymała fason, głos jej nie zadrżał, ale był bezczelnie wesoły. Złapała się rączki od drzwi, gotowa na uderzenie, przejechanie, czy co Fortuna postanowiła jej dziś zgotować.

- No! - pokiwała głową na ciemnowłosa obecnie kobieta i spojrzała bystro na sąsiadkę. - Będzie zajebiście! - wyszczerzyła się do niej jakby sprawdzała jeszcze raz kto i czy i jak ma tu kogo obrabiać. - Za dużo gadam jak wciągnę! - krzyknęła odwracając się z powrotem przed przednią szybę. Silnik wył na pełnych obrotach i pruł prosto w szczelinę. Gdyby nagle zacząć hamować może by jeszcze dało się wyhamować przed wrakami. Ale ani maszyna ani kierowca nie zrobiła najlżejszego ruchu zdradzającego, że zamierza rozpocząć taki manewr.
- Robisz dla Starego prawda? - krzyknęła znowu dobijając ruchem dźwignie zmiany biegów. Ta zgrzytnęła i silnik, nieświadomy przeszkody przed sobą, momentalnie przeskoczył na wyższe obroty a maszyna zaczęła przyśpieszać. - Więc stary już wie, że to ja! Kazał mnie załatwić tak? Dlatego tu jesteś? - zapytała na patrząc na Blue. Patrzyła na nią mimo, że wraki zdawały się być już tuż przed maską.

W odpowiedzi panna Faust zaśmiała się, tym razem szczerze i od serca. Kurwa no, Lambadziara z każdym kolejnym zdaniem podobała się jej coraz bardziej i bardziej. Bystra, ogarnięta, obrotna i do tego z klasą. Chciała żyć, nie zginać karku przed każdym frajerem nie wartym szacunku, ciągnąć ziemski kierat na własnych zasadach. Szybko, intensywnie, bez kompromisów. Były podobne, obie i nie chodziło tylko o zbieżność ksywek.
- Szafirku, mam wyjebane na tych drętwych skurwysynów w garniakach - Zgreda, jego przydupasa Handa i całą resztę tego zaplutego, chujowego jak nieszczęście miasta bez prądu! Nikt nie będzie mi mówił co mam robić, mogą się pierdolić! - wyszczerzyła się i wyciągając rękę złapała delikatnie jedno z niebieskich pasemek tańczących na wietrze. Bawiła się nim, zaplatając i rozplątując na palcu - Jestem tu bo jesteś jedyną wartą uwagi laską w tej dziurze! Bez obrazy, ale gdybym serio miała zamiar cię zajebać, już byłabyś martwa. Jeszcze zanim wyczaiłaś mnie na parkiecie. Chyba mój stary odwiedził twoją matkę, albo odwrotnie. Siedzę tu pół roku, a jeszcze nie spotkałam nikogo wartego uwagi, prócz ciebie. Wkurwia mnie że jeden stary chuj z hemoroidami mówi jak tu trzeba żyć, co robić i jak myśleć. Jedno kurwa prawo, prawo Schultza, no co za pojebane brednie! - podniosła głos teraz już zła, wylewając frustrację. Warknęła i dorzuciła znowu sie szczerząc - Ale to da się zmienić. Ty to możesz zmienić. Stać się przykładem i symbolem, że wszyscy schultze mogą się pierdolić. Po to tu siedzę, a nie u Dzikiego. Żeby nikt cię tej nocy nie ujebał. Nikt nie spodziewa się problemów i intryg po głupiej blondynce z ładną buźką. Mam dojścia do Handa. Wolę pracować z przekonania i dla obustronnej przyjemności umowy długoterminowej… Lubię cię, kurwa…nie chodzi tylko o dobrą dupę i cycki i tą buźkę, też żyjesz na własny rachunek. - zakończyła szczerząc się zębato.

- Też cię lubię! - odkrzyknęła niebieskowłosa. - Mam na ciebie ochotę odkąd cię zobaczyłam na parkiecie! - wywrzeszczała kierowca i roześmiała się trochę histerycznie. - Jeśli jeszcze mnie nie zabiłaś to chodzi o te cholerną brykę! Nie wiesz gdzie jest! Albo jak ją zakosić! - spojrzała prowokująco na pasażerkę. - Tak myślałam, że wyślą kogoś. I wysyłali. Chciałam zrobić z nimi deal! Ale za szybko! Hand już wysłał zakapiorów! Idą po mnie! Tak jak i ty! W końcu mnie dorwą! - krzyczała próbując przekrzyczeć pęd samochodu. Spojrzała na blondynę z Vegas i w oczach teraz ta dostrzegła mieszaninę strachu i desperacji. Jak zwierzę które słyszy już psy i nagonkę ale jeszcze nie wie czy już myśliwy robi ruch cynglem.
- Chodź tu! - krzyknęła i złapała nagle blondynę za kark przysuwając ją do siebie i całując ją krótkim, agresywnym i brutalnym pocałunkiem. Oderwała się od niej równie szybko. - Rozpalasz mnie Tygrysico! Chcę tą minetę nawet jak potem byś miała zrobić swoje! - wykrzyczała jej w twarz i odepchnęła z powrotem na miejsce pasażera. Sama zwróciła się znów do szyby. W międzyczasie okazało się, że wraki są tuż tuż! Musiały się zderzyć! Small Bastard był wąski ale nie aż tak by zmieścić się w takiej dziurce od klucza!

Twarz Federatki na moment zamarła jak i ona cała w skupieniu przyglądając się widokowi przed maską. Zupełnie jakby na tą kraksę chciała mieć widok w pierwszym rzędzie i zapamiętać każdy szczegół. I nagle zrobiła ruch. Gwałtowny ruch kierownicą. Maszyną bujnęło, zarzuciło, wyrzuciło i wyglądało jakby miała zacząć się wywalać koziołkując w klasycznym dachowaniu. Mimo, że to było kabrio. Kolejny ruch ustabilizował auto i zaczęły nagle jechać na dwóch kołach! Ale i tak wąsko! Julia musiała się złapać drzwi by nie spaść na siedzącą teraz niżej kierowcę a i tak jej długie nogi poleciały gdzieś w dół czyli obecnie poprzek pojazdu. Z bliska wyglądało to wręcz masakrycznie bo obecnie wyglądało jakby wrak może był wystarczająco daleko dla samochodu ale dla załogi niekoniecznie. Przy tej prędkości zaliczenie wystającą obecnie w bok głową w zardzewiały wrak musiało się skończyć natychmiastowym zgonem! I nagle było już po wszystkim.

“Brama” z dwóch wraków mignęła jako nieco jaśniejsze kloce czy ścianki pobocza, odczuły coś jakby mocniejszy podmuch powietrza i nagle wszystko było za nimi. Faderatka postawiła z powrotem maszynę do poziomu i zaczęła piszczeć z radości jak niepoważna nastolatka.
- Udało sięęę! - spojrzała rozochocona na Blue i wciąż szczerząc się do niej wyjaśniła jej coś. - Bo raz się rozjebałam! - wyznała jej wciąż nie przestając się śmiać. Z boku głowy po policzku spływała jej wąska, leniwa stróżka krwi. Coś chyba musiała jednak zahaczyć ale chyba nie poważnie i nawet nie poczuła skoro przejechały.

Zyskały też zauważalny zapas odległości nad resztą. Wraki nie były zbyt dużą przeszkodą ale jednak w porównaniu do Small Bastard’a który wciąż przyspieszał po prostej okazali się być wolniejsi. Tylko maszyna Dzikiego, na peryferiach tego wyścigu odsadzała ich tak, że czerwone światła już było widać bardziej z tyłu niż z boku. I wtedy usłyszały za sobą łoskot i jęk rozdzieranego metalu! Obie obejrzały się za siebie i zobaczyły światła.Potężne reflektory i pewnie listwę z halogenami na dachu. Coś co je miało też musiało przejechać przez tą “bramę”. Ale nie próbowało żadnych fikuśnych sztuczek tylko staranowało jeden z wraków który wciąż jeszcze kręcił się i sunął od zderzenia. To coś miało też silnik. Silnik zrobił wrażenie nawet na roześmianej przed chwilą rajdowcu z Ligii.
- O kurwa! Ale ma moc! Z 500 koni! Przygotuj się, nie uciekniemy mu na prostej! - krzyknęła ponaglająco Federatka. Przez jej manewry bryką jednak te wszystkie dzidy i puszki były teraz porozwalane po całym samochodzie!

- No żesz… ten skurwol raczej nie przyjechał tu na wyścig - Blondyna warknęła, wracając na prawilną pozycję pasażera, z nogami tam gdzie ich miejsce. No to znaleźli się wynajęci dodatkowo ludzie White Handa, rychło w czas. Odsapnęła i płynnym ruchem starła krew z twarzy Federatki.
- Julia Faust. Z “tych” Faustów. Twój dealer sporo by ci o nas wyśpiewał, wabi się Xavier, nie? Buja po rewirze Bentosem - przedstawiła się, chcąc załatwić najpierw formalne pierdoły i zaspokoić małą ciekawość - Ale jebać go teraz, a najlepiej potem. Zalazłaś Zgredowi za skórę jak jasny chuj. Zgubisz ich, pojawią się następni. Pies jebał jeżeli będą widoczni jak ci z tyłu. Trucizna, snajper, skrytobójca - nie ukryjesz i nie obronisz się przed wszystkimi! Chuje nie odpuszczą, nie odgonisz się. Trzeba cię gdzieś kurwa przekitrać do rana, podstawić Handowi brykę i zawrzeć deal. W tym aucie rzucasz się w oczy jak białas w dzielnicy czarnuchów, sama sobie rysujesz tarczę na plecach! Przed hotelem czeka mój człowiek w bryce. Nic co urywa dupę i rzuca się w oczy. Masz tu gdzieś tą bejcę? Ciebie zajebią tylko staniesz pod ambasadorem, albo po drodze. Czasem dobrze jest zniknąć, przyczaić się. Zlecić komuś brudną robotę i załatwianie niewygodnych umów handlowych. Wyparujesz na dzień i wrócisz jako zwycięzca, na pełnej kurwie. Ogarnij do chuja, nie chcę cię martwej, potrzebujesz tu przyjaciół. Jednego masz we mnie, a po wszystkim na jednej minecie się nie skończy. Trupowi nie chlapnę patelni, więc żyj kurwa. Żeby się zemścić, dać nauczkę! wyrwać chwasta za chwastem. O farta się nie martw, koty z Vegas mają go pod dostatkiem! - zaczęła przewalać oszczepy szykując się do ostrzału pogoni.

- Maira van Alpen. - kierowca wyciągnęła dłoń do klasycznego przywitania się i odezwała się po chwili milczenia, gdy blondyna ją uścisnęła. Minę miała dość poważną jakby zdradzała jakaś tajemnicę. Nazwisko nic Blue nie mówiło ale z drugiej strony poza epitetami pod jej adresem zawsze wszyscy o niej mówili Blue Angel albo Blue Lady czy po prostu Federatka, i wiadomo było, że to TA Federatka. Ta co jakby na złość wszystkim gwiazdom, załogom, Lidze, wygrywa w tym sezonie wyścig za wyścigiem, do tego ma szpan, klasę gest i jest po prostu fajna przez co prawie z każdym Wyścigiem na torach Ligii powiększało się grono jej fanów chyba w tym samym tempie co jej antyfanów i wrogów. Ale nie, nie słyszała nigdy żadnego właściwego nazwiska o niej.

Teraz zaś właściwe oceniała sytuację. Mimo, że pruły na pełnych obrotach ten potwór za nimi po prostu się zbliżał. Zupełnie jakby pyrkały w przedwojennym tempie na niedzielne zakupy do Wallmartu czy gdzie tam się kiedyś jeździło na te zakupy. Blue car musiał wyminąć kolejny wrak a od świecących świateł za nimi dzieliło ich coraz mniej. Silnik bestii za nimi był tak potężny, że prawie zagłuszał ten spod maski Cobry. Przy nim wręcz jakby ścichł i wydawał się mruczącym kociakiem przy ryczącym tygrysie. Wrak jaki właśnie minęły odbryzgnął się w bok obracając kolejne bączki wokół własnej osi. To było duże. Coś jak pikup czy furgonetka. Ale Blue nie widziała jeszcze tak dużych pojazdów które byłyby aż tak szybkie by ścignąć wyścigówkę jaką teraz jechały.

- Zniknąć?! Nie chcę znikać! Chcę jeździć i wygrywać! Jak zwieję to wszyscy zobaczą, że dałam ciała! I jak ty odstawisz brykę no to ty zgarniesz nagrodę! A ja zostanę w dupie! Chyba, że pójdziesz jako mój herold! Znaczy wysłannik! Że mogę mu dać brykę jakiej tak chce jak da mi spokój! Ale najpierw się w niej zerżniemy! Jak wrócimy! - Blue Lady pokręciła głową nie zgadzając się na propozycję dziewczyny z Vegas. Widocznie miała własną wizję na rozwiązanie tej sprawy. Na razie jednak miały pilniejsze sprawy do załatwienia na ogonie. Na oko Blue maszyna za nimi była już na tyle blisko by można było liczyć, że się ja da trafić. Choć oślepiające i wypalające wręcz oczy baterie reflektorów i halogenów wcale nie pomagały skoncentrować się na tym zadaniu.
- Zaraz będzie hopa, trzymaj się i... kurwa, ten moron też! - ostrzegła i przeklęła prawie na raz Federatka. Jej Cobra zaczęła zjeżdżać bardziej w prawo. Czerwone światła Mustanga przed nimi zaś w lewo. Jakby gdzieś tam jeszcze w ciemności był magnes który przyciągał obie maszyny. Pościgówka za nimi też powtórzyła ten manewr znowu trochę skracając odległość.

- Nagroda? A w piździe mam nagrodę! Jebią mnie łaska Zgreda, sztony, dziwki, koks i lasery! - panna Faust wydarła się z furią. Zaparła się nogami i rękami, byle nie wylecieć zaraz z fury - Jedyne czego chce to dorwać skurwiela odpowiedzialnego za śmierć człowieka którego kochałam! Tyle kurwa! Mam wyjebane na to miasto, puszcze je z dymem i nasram na zgliszcza, jak będzie trzeba! Wykurzę chuja i sprawie że będzie błagał o śmierć! Ten runnerowy gnój też zapłaci za złamanie umowy! Nauczę go z czym się wiąże ciężar dane słowa! Lubi swoje wygrzebane chuj wie skąd zabawki, ma do nich słabość. Do niej też, inaczej nie trzymałby jej przy dupie, nie pozwalał wkurwiać gadaniem jak z jakiejś jebanej encyklopedii i nie obłapiał przy ludziach! Zajebie mu ją spod samego nosa! Na herolda już za późno, ale nie potrzebujesz herolda czy innego frajera którego można zastraszyć i przekupić. Potrzebujesz narzędzia, cienia - kogoś kto nie ma już nic do stracenia i pracuje tylko wedle twojej woli. Jesteś z Federacji, wiesz czym są kodeksy i zasady nie do złamania. Kodeks szlachcica i kodeks zabójcy nie różnią się specjalnie. Nie robisz ludzi w chuja mimo danego słowa, masz honor! Pomóż mi znaleźć zemstę, a ja będę dla ciebie pracować na długoterminowym kontrakcie na wyłączność... ale kurwa najpierw wygrajmy ten wyścig i rozjebmy cwela za nami! Spróbuję zdjąć mu halogeny! To gówno ze słoików się pali? Jedziesz mała, to jeszcze nie koniec rozdania!
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 21-11-2016, 06:21   #426
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 57 1/2 Epik fajnal batyl start :)

Cheb; rejon centralny; biuro szeryfa; Dzień 7 - popołudnie ok. 1 h do zmroku; słonecznie; chłodno.




Alice Savage i San Marino



- No pewnie, że wiem! Ja bym nie wiedział?! Ale streszczaj się z tą torbą nie jesteśmy na jebanym pikniku! - wydarł się Paul na pytanie o powrót na Wyspę. Wyprowadzał przy tym przez drzwi zgiętą i rozbrojoną miłośniczkę balonówek. Był zdenerwowany i napięcie dało się słyszeć i w głosie i napięcie. Panował nad tym ale jednak nie dało się tego ukryć. I chyba nie próbował. Nikt tu chyba nie próbował. Ani przestraszony zastępca szeryfa któremy lufa pistoletu dźgała boleśnie żebra i starał się wyglądać jakby go tu nie było. Ani Lenin który go prowadził do korytarza z celami i szarpał nim i popychał ale i rozglądał się nerwowo po półmrocznym wnętrzu komisariatu. Tweety zdenerwowana siedziała już za kierownicą i kosiła dookoła oczami nerwowymi ruchami zapalając kolejną niezdrową pałeczkę. Boomer jęczała cicho gnębiona uściskiem Runnera za każdym razem gdy napór na bark stawał się bardziej bolesny niż zwykle. Dostała się właśnie do runnerowej niewoli więc pewnie też nie był to dla niej powód do zachowania spokoju. Zwłaszcza po tym jak wszyscy widzieli w jakim stanie wrócił z niej Brian. Nie, wszyscy byli zdenerwowani i niecierpliwi chcieli zakończyć jak najszybciej tą nerwową sytuację choć zapewne siły Pazurów i komisariatu miały na temat tego zakończenia całkiem odmienne oczekiwania niż Runnerów. Ci drudzy na razie dominowali w tej sytuacji ale czas grał na ich niekorzyść. Przedłużanie pobytu tutaj z każdą chwilą zwiększało szansę na przybycie odsieczy jaką ten patykowaty zastępca szeryfa zdołała wezwać.


Alice zdawało się, że podgolony Runner nie słyszał jej drugiego pytania albo je zignorował. Jednak już z zewnątrz usłyszeli jego ponaglający głos. - Leeniin! Zamknij pajaca i sprawdź a wy laski bierzcie tą torbę i do samochodu! - San Marino z Brzytewką zdołały dopaść do pokoju w którym przesłuchiwano tą drugą ale ten był pusty. Nie licząc skrzyni udającej stół i kilku krzeseł. Torba tu była ale właściwie Alice nie zarejestrowała gdzie i kto ją wyniósł już po zamknięciu jej za kratami. Dziewczyna z gazmaską na piersi ruszyła na poszukiwania jej torby, towarzyszył jej Azjata w skórzanej kurtce i ulizanych włosach który szukał czegokolwiek bo sądząc po minie z zabranej zastępcy pukawki to nie był zbyt zachwycony z takiego łupu a Alice zaczęła przekazywać swoje wiadomości zastępcy który tym razem patrzył na nią zza krat za jakimi ona się przed chwilą znajdowała. Minę miał przygaszoną, przestraszoną i wodził dookoła rozkojarzonym spojrzeniem zwierzęcia zamkniętego nagle przez dzikich w klatce. Na oko Alice ciężko go było uznać za dobrego nośnika informacji. Był zbyt rozkojarzony, może coś i zapamiętał z tego co mówiła ale nie było pewne co i jak dużo i czy w ogóle. Sytuacja zdawała się go zdecydowanie przerastać bo działo się właśnie tutaj coś przed czym chyba pozostali szeryfowie Cheb próbowali go zazwyczaj nie mieszać.


San Marino w jakimś magazynku znalazła jakąś torbę podobną do opisu. Złapała ją szybko i wybiegła na korytarz trzeszcząc rozgniatanymi pod butami robactwem. Lenin oddany sprawie plądrowania kapitalistycznych sługusów systemu dalej zaglądał na chybił trafił po szafkach i drzwiach ale jakoś chyba nie obłowił się bo wciąż za zdobycz miał tylko jedną pukawkę zastępcy szeryfa wetkniętą już za pasek. A Alice nadal gadała z Erykiem przed jego obecnie celą. - Heej! Znalazłem jakieś zejście na dół! Ale zamknięte! Krata jest! Tam może coś być fajnego! Tweety chodźno tutaj i otwórz te gówno! - wydarł się głos Azjaty przepełniony nadzieją na fajne fanty, obawą przed przeciąganiem struny z pozostawaniem tutaj. Zysk i ryzyko były nieznane w tym równaniu. Nie było wiadomo czy za kratą jest coś cennego czy po prostu jest. Nie było wiadomo kiedy ktoś przybędzie na odsiecz miejscowym i czy w ogóle.


- Ktoś jedzie! - usłyszeli przestraszony i alarmujący głos Tweety z zewnątrz. Alice skończyła wreszcie swoją jak na te warunki długą przemowę do zamkniętego w celi Eryka. San Marino była akurat na środku halu jakby w centralnych krzyżówkach tego komisariatu. Widziała przez rozwalone na oścież drzwi front samochodu warczący odpalonym silnikiem i przestraszonym i rozbieganym spojrzeniem Tweety która naprawdę w tej chwili wyglądała jak przestraszony, żółty kurczak słyszący już lisa pod kórnikiem. W głębi korytarza cel ta ruda w czarnym habicie i skórzanej kurtce dopiero skończyła nawijać. A miało być szybko! A za nią stał przy schodach Lenin trzymając rękami coś na wysokości swojej piersi co musiało być pod schodami. Jeśli tam faktycznie były kraty to mógł trzymać właśnie je.


- Do fury! Ale już!! - wrzasnął zezłoszczony na taką zwłokę Runner w golfie. Kalifornijka widziała go trochę słabiej, w głębi wozu. Chyba wiązał czy co tą złapaną na strychu laskę na pace furgonetki.


- Ej! Tam są nasi towarzysze! Na dole! Słyszę ich! Musimy uwolnić uciśniony lud i roznieść promień rewolucji spod systemiarskiej tyranii! - wydarł się nagle azjatycki Runner z nową werwą w głosie.


- Jaadąą! Jadąjadąjadą! Zaraz tu będą! Jak nas zobaczą to nie uciekniemy to nie jest wyścigówka! - Tweety zaczęła krzyczeć uderzając przy tym łapkami w kierownicę i nerwowo chyba gniotąc gaz z furgonie bo ten zawył głośniej a maszyną trochę szarpnęło jakby część nerwowości kierowcy jej się udzieliła.


- Doo samochoduu! - wydarł się Paul i wyskoczył przez boczne, rozsunięte drzwi vana na ulicę. San Marino stanęła zdezorientowana nie mogąc się zdecydować gdzie biec i co robić. Alice wybiegła już z korytarza cel i widziała nie tylko ją ale i stojącego przy schodach ulizanego Azjatę. Czuła, że Paul by chciał odjechać natychmiast ale brakowało mu bezwzględności Taylora. Więc chyba ich nie zacznie rozstrzeliwać za wahanie w tak niejasnej sytuacji.


- Twoja postawa towarzyszu jest niegodna prawdziwego ploretariusza! Trzeba uwolnić naszych towarzyszy! - Lenin coś wczuł się chyba nawet bardzo w te leninowanie bo jako jedyny stał twardo na straży rewolucji i właściwego postępowania zgodnego z duchem marksizmu i leninizmu właśnie.


- Ja pierdolę! Ale z wami jest syf! - odwrzasnął Paul. Wyrwał z ust zdenerwowanego kierowcy skręta i zniknął z pola widzenia San Marino odbiegając od samochodu i sięgając po nóż. Akcja która z grubsza dotąd przebiegała raczej gładko zaczynała trzeszczeć i sypać się w szwach. Tracili przewagę coraz bardziej a każda sekunda zwłoki groziła już nie ucieczką przed siłami interwencyjnymi ale walnym starciem.


- Jeeej! Juużż sąą! - pisnęła wręcz Tweety znów uderzając zdenerwowanie w kierownicę. Widząc, że wciąż stoją zamiast już być na wyjeździe z osady zaczęła sięgać po swoją strzelbę. Ale nagle zrobiła wielkie oczy i rzuciła się nurkiem w bok, na puste siedzenie pasażera znikając prawie z widoku z komisariatu. Zaraz potem powietrzem tuż przy biurze szeryfa targnął wybuch. Eksplozja była na zewnątrz i zasypała zwłaszcza cele i korytarz do nich prowadzący odłamkami i przede wszystkim dymem. Z celi doszedł ich spanikowany wrzask Eryka który z osób wewnątrz komisariatu był najbliżej epicentrum wybuchu. Do Alice która stała już w halu dostał sam rozrzedzony już dym odczuwalny ledwie jako mocniejsze cieplejsze uderzenie powietrza.


- Tweety! Podjedź bokiem pod drzwi! - doszedł ich głos Paul’a z zewnątrz. Dziewczyna która również na moment przegięła się w momencie eksplozji pojawiła się ponownie i z zauważalną ulgą chwyciła kierownicę zamiast strzelby skręcając nim trochę tak, że teraz boczne drzwi furgonu i drzwi wejściowe budynku stały prawie naprzeciw siebie. Gdy na sekundę jakby wszystko zamarło z oddali doszło ich głuche dudnienie broni maszynowej. Jedna długa seria. A potem kilka kolejnych choć krótszych. Musiało być gdzieś na drugim krańcu miasta choć nie było wiadomo kto tam ma tak dużo naboje.




Cheb; rejon północny; port wschodni; Dzień 7 - popołudnie ok. 1 h do zmroku; słonecznie; chłodno.




Gordon Walker, Nathaniel “Lynx” Wood i Nico DuClare



Syrena wyła raczej krótko niż długo. Ale na tyle długo, że chyba nie był to ani przypadek ani próbny alarm. Trójka ludzi z różnych stron ZSA i nie tylko nie miała pojęcia co to za syrena ale wyglądało na kolejny alarm. Gdzieś w centrum osady. Sygnał musiał być chyba znajomy bo grupce szeryfa z drugiej strony rzeki pogoniło to kota. Przez odległe o setkę metrów okna trójka towarzyszy walki widziała zamieszanie w tamtej grupce. Pierwszy wybiegł na zewnątrz ten obcy megamutant obwieszony wojennym sprzętem jak mikołaj z marzeń militarysty na święta. Choć brakowało mu do tego czerwonego kubraczka i wielkiego brzucha. Po nim na dół wybiegli Nix i Eliott. Więc obaj ich szefowie musieli zostać na miejscu. Nix wskoczył szybko na miejsce kierowcy i po chwili terenówka ożyła zabierając ze sobą dwójkę pasażerów. Oddalająca się pojazd był jeszcze chwilę widoczny jak jechał drogą wzdłuż rzeki po drugiej jej stronie nim nie zniknął gdzieś przykryty ciężkimi bryłami Dwóch Wież gdzie w zimie Nico stoczyła swoje ostatnie walki. Zanim zniknął szeryf nagle wybiegł z budynku i zaczął biec w stronę rzeki coś krzycząc. Biegł i machał rękami krzycząc chyba w stronę płynących Nowojorczyków bo nikogo więcej w okolicy nie było widać. W końcu od paru dni całe Cheb świeciło pustkami przypominając kolejny fragment bezludnych Ruin. W tej chwili szeryf, czyli starszy już mężczyzna z niezłym brzuszkiem, nie wyglądał zbyt zgrabnie i dostojnie. Za to jak najbardziej wyglądał jakby się spieszył.


Przy okazji dało się zauważyć, że rozpędzony pojazd był znacznie szybszy od nadpływających jednostek. Te zaś płynęły coraz bliżej i bliżej. Były już wyraźnie widoczne nawet bez żadnych szkieł powiększających. Dwie jednostki, może na morską skalę nieduże ale zdecydowanie większe od standardowych chebańskich łódek. Przy nich wyglądały jak nabici sterydami więksi kuzyni. Obie jednostki wciąż płynęły w ciszy choć w odgłos mruczących silników był wyraźnie już słyszalny choć dla ludzi ukrytych w budynku wciąż nieco przytłumiony. Nadal nie było widać żadnej załogi i poza kręcącymi się wihajstrami radarów ruch nawet na samych pokładach był raczej niewielki. Chodź był to pozorny spokój i bezruch. Na zbliżeniu przez lornetki i celowniki widać było jakieś migające światełko, nieduże jak jakiś nieco mocniejszy, pojedynczy led. Błyskał w nieregularnych odstępach czasu na dziobie tej pierwszej jednostki. Ten drugi takiego nie miał no ale właściwie dziobu z prawdziwego zdarzenia też nie miał. Jakieś odblaski dało się zauważyć z kabin jakby było tam coś włączone bo wewnątrz już musiało być pewnie półmrok bez żadnego światła. Od wewnętrznej strony tych beczek czy pojemników co były przy burtach tej czysto bojowej jednostki też coś czasem błysnęło słabiutkim światełkiem.


W końcu doszło też do spotkania wodnych jednostek. Nie niepokojona przez nikogo łódź Nowojorczyków dowiosłowała swoim pewnym i równym tempem już prawie do ujścia rzeki gdy chyba usłyszeli nadbiegającego szeryfa. Wiosła znieruchomiały ale łódź nadal sunęła siła rozpędu. Jedna z sylwetek na łodzi wstała by widzieć czy lepiej słyszeć co woła szeryf. Żołnierz miał na plecach karabinek. Właśnie wtedy łódź sunąc leniwie wypłynęła z rzeki na wody zatoki. Tam załoganci mieli już nieograniczony zabetonowanym brzegiem widok na resztę jeziora. I sądząc z gwałtowności reakcji załogi, kompletnie się niespodziewali widoku dwóch jednostek wyglądających przy ich łódce jak dwa kaszaloty. Do tego ten bliższy był najeżony bronią jakiej na łodzi na pewno nie było. Ten żołnierz który wstał usiadł i zaczął zdejmować z pleców karabin. Przy okazji gestykulował coś wskazując na najbliższy brzeg. Wioślarze zaczęli wachlować wodę i łódź zdawałoby się niezmiernie wolno zaczęła zmieniać kierunek. Pozostali żołnierze zdejmowali i szykowali broń celując w najbliższą jednostkę choć kaliber i moc ich karabinków wyglądały żałośnie słabo w porównaniu do tego czy dysponowała pierwsza jednostka.


Dało się też zauważyć ożywienie i na tej pierwszej jednostce. Gniazdo broni zareagowało na nowe nadpływające jednostki jakie nagle pojawiły się na kilkaset metrów przed dziobem. Zupełnie jakby dotąd też nie spodziewali się, że coś może tędy im się wytoczyć z ujścia rzeki. Gniazda broni były zbyt małe by wewnątrz zmieścił się cały człowiek. Choć były położone dość nisko nad nadbudówką albo pokładem przez co możliwe, że działały jak w niektórych podobnych gniazdach w wozach bojowych więc strzelec mógł tam wsadzać tylko głowę, lub górę ciała. Gdyby uchowały się jakieś z dawnych czasów mogły być nawet bezosobowe wieżyczki sterowane z kadłuba jakie przed wojną też były dość popularne. Wszystkie były jednak zabudowane bez widocznych otworów czy szybek przez które można by zorientować czy jest tam ktoś w środku czy nie.


Szeryf przestał biec widząc, że Nowojorczycy już dostrzegli obydwa kutry. Krzyczał coś jeszcze ale schował się za jakąś solidny palik cumowniczy tak by chyba mieć choć symboliczną zasłonę. Przy kalibrze tego co znajdowało się na pierwszym kutrze jednak większość zwyczajowych osłon przeciw latającemu ołowiowi była czysto psychologiczna. Łódź w tym czasie zdołała zawrócić i chyba próbowała wpłynąć z powrotem do kanału rzeki co dawałoby szansę zniknięcia z widoku obydwu jednostkom. Napędzana wiosłami łódź jednak nie była tak prędka jak napędzane ciężkimi dieslami silniki obydwu jednostek. Nagle prawie jednocześnie stały się dwie rzeczy.


Pierwszą był wybuch. Przytłumiony przez odległość i gdzieś zza pleców trójki towarzyszy broni. Prawie od razu w górę gdzieś z centrum miasta wzniósł się słup dymu jakby coś tam od razu zaczęło się palić. Drugą, o wiele bliższą był ogień maszynowy jednej z przednich wieżyczek pierwszego kutra. Łódka która już prawie znikała zza betonowym załomem, jej żywa załoga, sam mokry i zarobaczony beton oraz woda w ich otoczeniu zakotłowały się siekane pociskami broni maszynowej. Ołów potężnej broni przemieniał jeszcze żywe w obecnie siekane mięso. Nawet z daleka słychać było wrzaski rozdzieranych nim ludzi, widać było krwawe fontanny, jakąś zdekapitowaną kończynę która uderzyła o nadbrzeżę, zostawiła krwawy kleks i wpadła do wody, ktoś upadł na dno łodzi, ktoś za burtę.


Szeryf skryty za swoim palikiem otworzył ogień do strzelającego kutra. Tak samo jak ci którzy znajdowali się w domku po drugiej stronie rzeki. Chyba Rewers i tych dwóch chebańśkich srażników bo reszta odjechałą terenówką. Efekt jednak był mało zauważalny na ostrzelanej z tak słabej broni ręcznej jednostki. Wówczas przemówiło drugie gniazdo pierwszej jednostki. Pierwsze wciąż ostrzeliwało znikającą za załomem łódkę a drugie wzięło za cel dom z którego otwarto ogień. Kaliber był cięższy co dało się słychać po głuchym dudnieniu ciężkich pocisków. Te pierwsze stanowisko to mimo wszystko musiał być jeszcze w miarę zwykły karabin maszynowy akurat do ostrzeliwania celów wielkości człowieka. Druga broń zaś musiała być już typową przeciwsprzetówką bo ściana domu wytrzymała z kilka bezpośrednich trafień nim rozpadła się od efektu ognia. Musiała to być jakaś półcalówka a może nawet już jakieś pełnowymiarowe działko. Ogień masakrował nie tylko ścianę ale i to co było za nią. Słychać było nawet z drugiego brzegu jak cegły i beton rozpada się i sypie na bruk a sądząc po tym co było widać przez okna strzały zaczęły w kończy przebijać budynek na wylot.


W ostrzeliwanym domu coś się zapadło, coś rozpadło i cały fragment piętra osunął się ze zgrzytem i rumorem na ziemię. Podniosła się chmura dymu i kurzu zasłaniając sobą widok. Obie wieżyczki wstrzymały na chwilę ogień. Cel w budynku przestał strzelać a ten na rzece znikł w końcu za załomem budynku. Jedynym widocznym celem pozostała sylwetka w kapeluszu na nabrzeżu rzeki skulona za wątłą obecnie wybitnie osłoną palika do cumowania. Za Daltonem była otwarta przestrzeń a pierwsza wieżyczka już zaczynała przesuwać się w jego stronę. Szeryf nie zwlekał ani chwili i wskoczył na dół do rzeki znikając obserwatorom i z domku i ze statków z pola widzenia. Nastała nienaturalna cisza. Po chwili jakby wdarł się odgłos wciąż pracujących silników. Obie jednostki dzieliło już może ze sto kroków albo podobnie od ujścia rzeki. Jeśli by dopłynęły w jej pobliże to betonowe nabrzeże przestało by skrywać widok. W łódce wciąż musiał ktoś żyć choć obecnie obserwatorzy jej nie widzieli ponownie. Widocznie ludzie byli albo na jej dnie albo w wodzie. Ktoś jednak musiał żyć bo krzyczeli i ranni i przestraszeni i umierający ludzie. Jeden głos był tylko jakiś nawołujący, ponaglający czy rozkazujący.





Cheb; rejon centralny; most; Dzień 7 - popołudnie ok. 1 h do zmroku; słonecznie; chłodno.




Bosede “Baba” Kafu i



W grupce na piętrze domu, dotąd skupionej na obserwacji obcych kutrów wraz z alarmem na komisariacie zapanowało zamieszanie. Wyglądało jakby wszyscy chcieli rzucić się do schodów by spieszyć na pomoc. - My mamy samochód, będziemy tam szybciej! - tłumaczył podniesionym głosem Pazur spiesząc ku schodom. Nawet w takiej chwili nie można było powiedzieć, że krzyczy i brzmiał jakoś pewnie i dostojnie nawet.


- To sprawa komisariatu synu. Musi tam jechać ktoś z komisariatu. Ale i ktoś tutaj musi zostać. Baba dobrze mówi z tą krótkofalówką. My ich nie mamy, wy macie. - szeryf wcale nie wydawał się tak całkiem przekonany do pomysłu sławnego stratega. Ten zatrzymał się i spojrzał na niższego z mężczyzn zastanawiając.


- Szeryfie, zostawiłem tam Boomer na straży. Ona ma krótkofalówkę. Jeśli wasze biuro zostało zaatakowane a ona nawet nie nadała alarmu to albo nie żyje, albo jest nieprzytomna albo dostała się do niewoli. A ją nie jest łatwo ani namierzyć ani podejść. Więc sprawa jest poważna. I tam jest moja córka szeryfie. Proszę się nie obawiać, daję panu słowo, że nie skorzystamy z okazji i nie uciekniemy jeśli tym się pan martwi. Chcę sprawdzić czy nic jej nie jest. Proszę pana jako ojciec. Tam jest moja córka. - powiedział poważnym głosem sławny Pazur tłumacząc nieco podniesionym z jednak odczuwalnych w głosie emocji. Pod koniec jednak głos jakby utkwił mu w gardle i wyraźnie przypominał prośbę a nie tłumaczenie czy mentorski ton jaki często u niego gościł.


- Tam jest mój syn. - odpowiedział po chwili przerwy Dalton patrząc w dół schodów. Tam właśnie należało biec by dobiec do samochodu a potem nim dojechać na atakowany komisariat gdzie była dwójka dzieci obydwu ojców. - Ale ktoś musi zostać tutaj. To coś może być groźne i zagrozić nam wszystkim. Nie możemy pojechać wszyscy synu. - odpowiedział z ciężkim głosem przenosząc wzrok ze schodów za okno na port gdzie wciąż widać było nadpływające co raz bliżej jednostki. Dowódca specjalsów zawtórował mu spojrzeniem i kiwnął głową.


- Rozumiem szeryfie. I strategicznie ma pan słuszność. Ale prosze mi wierzyć. Nie widzę tu broni jaką moglibyśmy coś zrobić tym kutrom. Nawet to co ma na sobie Baba wątpię by mogło je posłać na dno. A jeśli w tym drugim jest desant to też pewnie mają coś lepszego niż pistolety na wodę a ten pierwszy nie będzie tylko stał na kotwicy. Nawet gdyby były kompletnie nieuzbrojone i dały do siebie bezkarnie strzelać nie wiem czy zatopili byśmy chociaż jeden. Są na tyle duże i silne uzbrojone, że potrzebują specjalnej strategii a sytuacja temu bardzo nie sprzyja synu. Nie mamy na nich broni szeryfie. Przykro mi. Nie wiem jak moglibyśmy im coś poważnie zrobić. - Anthony “Cass” Rewers przedstawił swoją analizę sytuacji jaką widział jako strateg. Baba może nie miał takiej wiedzy jak on ale miał wojenne doświadczenie, te z walki z dużymi celami również. No i faktycznie trzeba było mieć na takie okazje albo specjalny sprzęt albo technikę. Ze sprzętem to chyba on był w okolicy właścicielem najsilniejszej broni ale ta była dość mizerna do niszczenia tak dużych celów. A reszta którą tu widział wypadała jeszcze słabiej. Zaś na techniki i strategie inne nie mieli zbytnio miejsca ani czasu gdy obie jednostki były już blisko brzegu i cała okolica była narażona na ich ogniową kontrakcję.


- A wyrzutnia rakiet synu? Coś by mogła im zrobić? - zapytał spokojnie Chebańczyk mrużąc oczy i lekko przekrzywiając głowę.


- Wyrzutnia rakiet? - Pazur pierwszy raz w rozmowie wydawał się zaskoczony. Ale szybko dołączył ten nowy element do obliczania szans jak zmieniłby obraz sytuacji. - Cóż, szeryfie, jeśli mielibyśmy działającą wyrzutnię rakiet przeciwpancernych to faktycznie mogłoby sporo zmienić. Rakieta przeciwpancerna powinna spenetrować taki pancerz jaki one mogą mieć choć jedna niekoniecznie musiałaby zatopić taką jednostkę. No ale można by liczyć już na jakiś pożar czy eksplozje wtórne. Tak szeryfie wyrzutnia rakiet mogłaby tu sporo zmienić. Macie taką wyrzutnię? - spytał w końcu Pazur patrząc zaciekawiony na miejscowego stróża prawa.


- Mamy. I mamy do niej wiecej niż jedną rakietę synu. I jeszcze parę rzeczy. Ale w moim biurze. Eliott wie gdzie. Eliott musi tam jechać. Musi byc tam ktoś z odznaką jeśli nie wiadomo co się stało z Erykiem. Musimy się liczyć poza zwykłym atakiem także z buntem jeńców. Jeśli przechwycą tą broń… - szeryf wyjaśnił swoje informacje, zastrzeżenia i uwagi. Nie dokończył ostatniego zdania ale było na tyle wymowne, że banda Runnerów ze zdobyczną bronią która mogłabyć tak bardzo przydatna tu i teraz w porcie była nadto wymowna.


- Dobrze szeryfie tym bardziej trzeba tam jechać! Niech pan jedzie z nami, bez tej broni i tak niewiele tu zdziałamy. A do kontroli sytuacji ma pan przecież tą grupkę swoich ludzi po drugiej stronie rzeki. A nam tam pan może się pan bardzo przydać. Pański autorytet i znajomość terenu no i ludzi. - Rewers starał się przekonać szeryfa do rozsądku. Mogli przecież pojechać tam wszyscy tak jak i przyjechali. Spróbować opanować sytuację na komisariacie a potem wrócić tutaj z bronią o jakiej mówili. Zaś sam szeryf miał tylko karabinek co na cele wielkości człowieka było bronią zabójczą ale na to co płynęło po zatoce pewnie nie robiłoby wielkiego wrażenia ani efektu.


- Rozumiem synu. Ale nie mogę. Nie mogę zostawić moich ludzi. - wskazał dłonią na dwóch strażników uzbrojonych w cywilną broń. Jeden miał jakiś sztucer a drugi strzelbę. - Nie mogę zostawić tego miejsca. Nie mogę zostawić Cheb. Tu jest moje miejsce. Mój dom. Moja rodzina. I nikomu go nie oddam bez walki synu. A coś mi mówi, że ci dwaj nie płynął tu o drogę pytać. - odpowiedział Chebańczyk wskazując kciukiem na okno z widokiem na port. - Zresztą potem chodzą po mieście tacy rudzi ludzie i rozpowiadają, że mnie nie ma i jestem nieudolnym, tchórzliwym figurantem i pozerem mocnym tylko w gębie i na pokaz przed nieuzbrojonymi cywilami. Albo jakoś podobnie. - machnął ręką szeryf jakby odganiał natrętną muchę.


- O rany szeryfie… Proszę tego nie brać do siebie. Bała się. Zareagowała może agresywnie ale to ze strachu. Mogła coś chlapnąć ale jestem pewny, że naprawdę tak nie myślała o panu. Proszę jej dać szansę. Na pewno panu wszystko wyjaśni i przeprosi jak to się wszystko skończy. - Rewers rozłożył swoje ogromne ramiona próbując jakoś załagodzić sytuację i efekt który wrócił jak jakiś zdradliwy rykoszet. Wyglądał trochę na zażenowanego a trochę jakby sam chciał przekonać szeryfa do dania Alice drugiej szansy.


- Słyszałem od niej mnóstwo rzeczy synu. Pod adresem swoim, mojej służby, prowadzonych spraw, o moich zastępcach o tym co działo się tu w zimie, nawet kodeks karny mi cytowała z pamieci i powoływała się na ustawy i prawa sprzed wojny ale akurat przeprosin ani razu i za nic od niej nie usłyszałem. I dałem jej i Babie szansę, by mogli pomóc jego i naszym przyjaciołom. Odkąd wróciła to od niej jakoś pomocy żadnej nie otrzymaliśmy za to strat od niej i jej nowych kolegów których tak zażarcie i pomysłowo i bynajmniej bez strachu broni owszem. - szeryf wpadł w mieszankę irytacji i zgryźliwości jak często mu się zdarzało gdy wypływał w rozmowie temat Alice. Machnął na dwójkę strażników Cheb i wrócił do pozycji przy oknie. Baba, Rewers, Nix i Eliott chwilę stali wpatrzeni w jego plecy i w końcu wielki Pazur westchnął.


- Baba widzę, że masz dwa karabiny. Pożyczyłbyś mi jedną? Bo ja mam przy sobie tylko to. - dowódca spojrzał w górę na cybermutanta i chyba próbował się lekko uśmiechnąć. Wskazywał na dwie bronie wsparcia które miał ze sobą Schroniarz a sam na koniec klepnął się w udo gdzie tkwiła jego jedyna widoczna broń czyli pistolet. Z zebranych tu ludzi pod względem siły ognia i zasiegu był w tej chwili najsłabiej uzbrojonym bojownikiem.


- Oj… Przepraszam szefie. Mogę panu oddać pana karabin! - Nix nagle się zmieszał i złapał za karabinek gotów chyba naprawdę oddać szefowi.


- Będzie ci bardziej potrzebny Nix. Zawieź Eliott’a i Babę na komisariat. Sprawdźcie co tam się dzieje. Utrzymuj łączność przez radio. Spróbujcie opanować sytuację i wrócić z bronią. Jesteście zdani na siebie Nix. W razie konieczności działaj na własną rękę. Wasze główne zadanie nie ulega zmianie Nix ale może ulec przerwie operacyjnej na najbliższe trzy doby. Powodzenia Nix. Wam też panowie. - pożegnał się z nimi najemnik i po chwili nieco zmieszanych spojrzeń mutant z dwójką ludzi zaczęli zbiegać po schodach.


Baba pierwszy dopadł do terenówki bo w biegach żaden człowiek nie mógł się z nim równać. Ale musiał i tak czekać aż Nix też dobiegnie i otworzy samochód a potem go uruchomi. Gdy już jechali widzieli wybiegającą w stronę rzeki sylwetkę Daltona. Ale byli już za daleko by dostrzec jakieś szczegóły.


Terenówka jechała całkiem szybko. Zdecydowanie szybciej niż gdy jechali za pierwszym razem. Minęli dwa potężne i kolcowate budynki starych magazynów zwane przez Chebańczyków Dwoma Wieżami. Symbolicznie one wyznaczały granicę między portem a centrum Cheb. A właściwie wędrując od centrum ku wybrzeżu przy nich już można było mówić, że jest się w porcie.


- Skąd macie wyrzutnie rakiet?! Bo sorry ale z uzbrojeniem to u was jakoś chyba niezbyt dobrze! - nie wytrzymał młodszy z Pazurów i wykrzyczał pytanie do siedzącego obok Eliott’a. No i rzeczywiście przy nim ekwipunek posterunkowego prezentował się jak jakiegoś bardzo ubogiego krewnego. Zdziwienie Pazura wiec było całkiem naturalne.


- Z gunshipa Runnerów co tu jeździł w zimie! Wyciągnęliśmy co się dało! Była jeszcze półcalówka, karabin maszynowy i miotacz ognia! Wszystko jest w piwnicy na komisariacie! Oprócz półcalówki bo ją wymieniliśmy z Nowojorczykami na erkaem! Ale są tam też i Runnerzy! Sześciu! Znaczy zamknięci! Szeryf trzymał ich od zimy na wymianę za naszych ludzi! Jak się wydostali i dorwą się do tej broni no to… - zastępca szeryfa też krzyczał by być rozumianym przez rozpędzony silnik wyjący silnikiem i trzaskający resorami na wybojach które wprawiły w ruch maszynę a wewnątrz trzęsły niemiłosiernie swoimi pasażerami. Co chwila któryś uderzał głową w dach pojazdu lub rzucało go na którąś ze ścian albo szybę. Kończyć tego wątku tak samo jak jego szef nie musiał. Pół tuzina żądnych odwetu za niewolę Runnerów z taką ciężką bronią stanowiło poważne zagrożenie i dla załogi terenówki i dla reszty Cheb.


- A o co chodziło z tym karabinem?! To nie jest twój?! - Eliott zapytał jakby w rewanżu na pytanie kierowcy.


- No straciłem swój! - wyznał w końcu po minięciu ze dwóch budynków za oknem najemnik. Wstyd dało się wyczuć nawet teraz, w takiej nerwowej sytuacji. - Ale na akcji! - spojrzał w bok na Chebańczyka jakby próbując się usprawiedliwić chociaż trochę. - No i szef dał mi swój! - wytłumaczył jeszcze na koniec.


- Bywa stary! Ja w zimie dostałem po nogach na pierwszym patrolu co natknęliśmy się na dzikusów i resztę walk przeleżałem w łóżku! Też mi głupio było! A w ogóle to jestem Eliott! - wydarł się Chebańczyk jakby chciał pocieszyć najemnika z ekipy Pazurów. Wyciągnął rękę do niego.


- Nix! - kierowca mimo szybkiej jazdy zdołał na chwilę oderwać jedną dłoń od kierownicy i przyjąć uścisk dłoni. Słowa Eliott’a jeśli nie poprawiły mu humoru to chyba przynajmniej dały mu trochę ulgi. - A ty jesteś Baba tak?! No to cześć Baba! - wrzasnął w tył do mutanta ale prowadząc pojazd w takich warunkach mógł tylo trochę wystawić dłoń w górę choć mutant mógł nad jego ramieniem podać mu swoją.


Z długiej i mniej więcej prostej drogi wyjechali z piskiem opon na główną ulicę Cheb. Terenówka zakręciła ostro i z werwą zdradzając, że Nix nie jest niedzielnym kierowcą. Pasażerami wewnątrz rzuciło na zewnętrzną i gdy koła wciąż buksowały bokiem i rozbryzgiwały chmary rozjeżdżanych insektów gdzieś przed nimi coś błysnęło i wybuchło. Nix skończył wyprowadzać pojazd tak blisko zewnętrznej krawędzi szosy, że tylne koła właściwie trzasnęły w krawężnik sprawiając, że bryką znów zatrzęsło. Jednak sensacje na tym się skończyły i zaczęli wyjeżdżać na prostą. Przed nimi wzciąż był most a za nim wznosił się słup dymu. Chyba gdzieś z okolic komisariatu. Zupełnie jakby tam coś wybuchło czy ktoś rzucił butelkę zapalającą.


- Boomer miała być na dachu! Albo na strychu! Stamtąd widać daleko w obie strony! Nie wiem jak ją zdjęli! Ona jak się skitra to jak snajper! - wrzasnął Nix informując współpasażerów o planach jakie miała jego koleżanka. Widzieli już most i budynek komisariatu kawałek komisariatu za nim. Coś przed nim płonęło unosząc w górę słup gorącego dymu. Stało gdzieś w pobliżu zaparkowanego motocykla którym przyjechał Baba. I furgonetka przed posterunkiem. Najpierw bokiem, zaparkowana frontem do budynku biura szeryfa. Zaraz jednak podjechała bliżej i stanęła bokiem do bryły budynku a tyłem w ich stronę. Zanim dostrzegli co to może być z oddali doszedł ich odgłos broni maszynowej. Długa seria. Chyba gdzieś od strony portu. A potem kilka krótszych choć też jakaś broń maszynowa. A potem przestało.




Wyspa; Schron; poziom magazynów; Dzień 7 - ?, ciemno; chłodno.




Will z Vegas



Sprawy się komplikowały dalej. Runner który nie wytrzymał presji rzucił się do ucieczki. Dwaj jego pobratymcy próbowali go złapać ale już ze startu stali blisko siebie a gdy ten się odwrócił nagle, wrzasnął i zaczął zwiewać czasu na reakcję było mało. Dominujące mroki i półmroki, dłonie zajęte trzymaniem broni lub świeczek również nie pomagały w płynnym i sprawnym reagowaniu. Ten ze świeczką złapał co prawda uciekającego za rękaw ale chyba ledwo co bo tamten się wyszarpał zaś ze świeczką zachwiał się tak bardzo, że świeczka mu zgasła pogrążając okolicę w czarności mroku. Drugiemu z Runnerów poszło chyba lepiej. Trochę. Złapał uciekającego i chyba mocniej ale o tyle niedobrze, że obaj się chyba wywrócili. PRzynajmniej sądząc po upadających odgłosach i zduszonych przekleństwach. Ten łapiący wciąż miał światło bladej, ledowej latarki ale te przy upadku też błysnęło i zgasło. - Kurwa, Rafi! Zapal dawaj światło! - wrzasnął któryś do któregoś. W zapadłych na ten rejon korytarza ciemnościach przydatny był tylko słuch a ten niezbyt pozwalał na precyzyjne rozszyfrowanie co się z trójką Detroitczyków dzieje.


Świateł mieli coraz mniej. Już tylko karabinek z taktyczną latarką jaką miała kumpela Baby dawał wąski promień choć czystego, mocnego światła. - Jestem za tobą. - rzucił krótko Pies nieco z góry. Schroniarze też już nie widzieli siebie nawzajem tylko to co wyłoniło się z mroków taktycznej latarki. Podłoga korytarza. Plama krwi. Spora. Parująca w naturalnym chłodzie Schronu. Świeża. Leżący kałach Johnny’ego. Kilka wciąż dymiących łusek. Odgłosy z ciemności. Promień pokazywał jakąś salę. Chyba jedną z tych magazynowych. Ślad krwi prowadził przez cmentarzysko dawnej cywilizacji. Rumosz był wszędzie. Regały. Stojące, przechylone i całkiem przewrócone. Jakieś skrzynie, rurki, pręty, chyba telewizory, jakaś skrzące się w świetle sreberka i złota czegoś z obwodami scalonymi na wierzchu i woda. Płytka jak trochę głębsza kałuża. Nie siegająca powyżej podeszwy. I skapująca bezustannie kroplami gdzieś z góry. Kropląca się na wszystkich tych pordzewiałych bibelotach. Kotłowanina z korytarza ścichła. Albo przestali albo tamten jednak się wyrwał i zwiał. Schroniarze bez światła nie mieli teraz o tym pojęcia. Stwór na tym rumowisku był może i wolniejszy niż na prostej korytarza ale jednak rumosz trochę go chyba spowalniał. Albo dźwigany człowiek. Ale i tak zanosiło się, że będzie szybszy w tym gruzowisku magazynu od jakiegokolwiek człowieka. Na rumowisku tu czy tam promień latarki wyławiał ciemne smugi i kleksy na jakimś kartonie, półce czy regale.


W końcu namierzyli ruch. To było wielkie! Chyba jak tors krowy albo podobnie! Choc widzieli chyba tył tego czegoś. I nogi albo łapy. Szeroko rozstawione aż znikały poza oświetlonym obszarem. Było szybkie bo pokonało już większość zagraconego magazynu! I już częściwo zasłonięte przez regały i te wszystkie graty. No i wleczony Stripper! Był! Krzyczał!


- Nieeee! Nie zostawiajcie mnie! Pomóóóżcieee! Jeeezuuu! Nie zostawiajcie mnie! - głos rwał się gdy stwór szarpał przy niesieniu człowiekiem jak dziecko lalką. Robotyk mimo to nie ustawał w błaganiach i głos miał bardzo przejmujący. Jak najczęściej gdu ludzie wiedzą, że stoją u progu przejścia do innego świata ale wcześniej czeka ich rozerwanie żywcem i pożarcie przez głodne szczęki. Cel był sporawy ale ruchomy i przysłonięty wrakami. No i w razie pecha można było trafić porwanego Schroniarza.


- Kto się czuje na siłach niech strzela! - warknęła krótko najemniczka i chyba czuła się na siłach bo w ciemności widoczna końcówka lufy jej karabinku błysnęła jaskrawym rozbłyskiem. Drugi rozbłysk zawtórował obok gdy chyba Indianin też czuł się na tyle pewnie, by strzelać. Will również strzelił. Pociski pomknęły przez ciemność i kilkadziesiąt metrów odległości pokonały właściwie niezauważalnie dla ludzkich reakcji. Część chociaż musiała trafić bo stwór zaryczał boleśnie. Przygiął się i zanurkował taranując jakieś skrzynie. Zanim jednak zdołali strzelić ponownie poczwara zamiast zdechnąć odbiła się skokiem znikając w ciemnościach. Jeszcze słyszeli jakiś rumor obok. Wciąż żyła! Kelly próbowała złowić promieniem poczwarę ale zdołała namierzyć jedynie zbyt ulotne fragmenty migające między regałami, przewracając je czy taranujący kolejne, zardzewiałe bibeloty. Wtedy doszedł ich jęk gdzieś z ciemności przed nimi. Stripper! Wciąż żył! Promień latarki powędrował z powrotem na poprzednie miejsce. Ale robotyka nie było nigdzie widać. Choć jęczał boleśnie. Czas mu się kończył bowiem to co oberwał już na korytarzu musiało nieźle krwawić. A nie wiadomo czy teraz jeszcze nie oberwał. Chyba był w ciężkim stanie bo nie odpowiadał i właściwie już nie mówił poza jakimiś półprzytomnymi słowami od czasu do czasu.


- Musimy po niego iść. - powiedziała Kelly. Napięcie w jej głosie było wyczuwalne tak samo mocno jak skupienie.


- To chyba wciąż gdzieś tam jest. Gdzieś w ciemności. A tylko ty masz światło. Ja mogę iść. Przyniosę go. - zaoferował się gladiator. Choć wahał się co Will wyczuł. To coś było tak wielkie, że nawet potężny indiański wojownik był przy tym mizerny i mikry.


- Will, weź mój pistolet. Kabura na udzie. Prawym. W nim też jest światło. - powiedziała najemniczka wciąż tym skupionym głosem. Światło rozbłysło także gdzieś za nimi. Widocznie Runnerom udało się ponownie zapalić świeczkę. Jej ciepły choć wątły promień zbliżał się do Schroniarzy tak samo jak trzy sylwetki w skórzanych kurtkach. Ta ledowa latarka chyba jednak zgasła na dobre tak samo jak latarki Schroniarzy bo nie świeciła się.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-11-2016, 06:25   #427
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 57 2/2 Epik fajnal batyl start :)

Detroit; dzielnica Ligi; rezydencja Blue Lady; Dzień 7 - noc; pogodnie; ziąb.




Julia "Blue" Faust



- To ty tak to wszystko robisz z miłości?! - odkrzyknęła chyba naprawdę zaskoczona Federatka. Mimo, że ścigały maszynę jednego z najlepszych rajdowców Ligii, uciekały przed próbującą ich staranować mechaniczną bestią próbując wśliznąć się na tą jakaś na razie mityczną hopę to Maira van Alpen spojrzała prosto w gogle na oczach Julii Faust.

- Woow. To musiała być prawdziwa miłość. Woow. - Blue widziała, że chyba pierwszy raz odkąd się poznały na parkiecie pyskata i pełna gotowych ripost szlachcianka chyba nie wiedziała co odpowiedzieć więcej. Patrzyła na nią chwilę i kręciła głową wciąż chyba będąc pod wrażeniem tego wyznania. - Ojej… Seksowna… Napalona… Pomysłowa… Naćpana… Odważna… Roztańczona… Z taaakimi nogami… I jeszcze z zemstą po prawdziwej miłości… Jej! Jesteś kobietą moich marzeń Tygrysico! - van Alpen mruczała niewyraźnie przez co Blue nie była pewna czy mamrocze do siebie czy do niej. Dopiero na koniec wykrzyczała już na pewno do niej szczerząc się do niej jakby znów miała beztroskie naście lat i spotkała właśnie swoja pierwszą, szczeniacką miłość. Ale wtedy właśnie zaczęła się hopa.


Czerwone światła przed nimi już prawie jechały w jednej linii co niebieska Cobra. Nagle reflektory Mustanga wyłowiły coś w poprzek, coś większego i płaskiego wznoszącego się w górę jak skocznia a potem czerwone plamy zmieniły się w pionowe smugi, promienie świateł poszybowały gdzieś wysoko ku górze a silnik zawył gdy stracił zwyczajowy opór powierzchni. Maszyna Dzikiego i Veroniki wyskoczyła w ciemność nocy. Cobra miała z tym więcej problemów bowiem poza naćpaną i rozanieloną kierowcą za kierownicą dochodziła ich co raz bardziej ta większa i szybsza maszyna. Parła coraz mocniej chyba starając się nie wpuścić Cobry na hopę. Miejca było coraz mniej i margines na manewry zmniejszał się z każdym przemkniętym metrem. Nie wszystko poszło jak chyba miało pójść. Niebieski pojazd niebieskowłosej wjechał na tą hopę ale jakoś krzywo. Maszyną rzuciło i coś paskudnie zachrzęściło i zazgrzytało pod spodem. Hopsa też była jakaś krzywa ale była i Julia czuła jak przez chwilę w owej mitycznej sile nieważkości albo jak opisywali kiedyś działanie rolkaster. Byłoby pewnie dużo zabawniej gdyby maszyna po osiągnięciu punktu kulminacyjnego nie zaczęła opadać coraz wyraźniej na przednie, lewe koło. W ciemności wokół mokra, płyta lotniska przed nimi zdawała się tajemniczo daleko.


- Trzymaj się bedzie ostro! - krzyknęła ponownie skoncentrowana Federatka. Było ostro. Uderzyły paskudnie mocno aż całą maszyną szarpnęło, zgrzytnęło i nawet na słuch amatora jazdy jakim była dziewczyna z Vegas nie zapowiadało się by wyszła z tego bez szwanku. Ich dwiema też rzuciło ostro na kierownice i deskę rozdzielczą a Julia przydzwoniła boleśnie w chyba przednią szybę głową. Zaszumiało jej w głowie ale nie miała czasu na nic innego bo manewr i ruch wciąż trwał. Maszyna dalej podskoczyła i zaczęła niebezpiecznie się przechylać jakby zabierała się właśnie do dachowania. Dachowanie w kabrio!


Tuż za nimi coś huknęło. Nie zgrzytnęło tylko huknęło. Metalowy kolos również jęknął metalem ale był na takie przeszkody o wiele mniej podatny i choć miał grację toczonej po asfalcie kostki brukowej i choć nim też bujnęło i szarpnęło przez co zwolnił trochę to jednak parł do skraju lotniska nadal w pogoni za niebieskim pojazdem.


Blue Lady zrobiła gwałtowny skręt kierownicą, coś zgrzytnęła skrzynią biegów i maszyną zarzuciło w przeciwną stronę. Straciły na prędkości, maszyna zaczęła prawie sunąć bokiem do kierunku jazdy i gdy głowa blondyny tym razem uderzyła o zagłówek fotela a potem rzuciło ją na drzwi pasażera widziała jak coś tam chyba im odpadło a coś co jeszcze nie krzesa za sobą deszcz iskier ścierając się o betonowe płyty lotniska.


- Paatrzz! Wyjebał się! Wieedziałaam! - zawyła triumfalnie gospodyni imprezy mimo, że same właśnie prawie zaliczyły podobną atrakcje a ich sytuacja bynajmniej nie była jeszcze całkiem wyklarowana bo Federtaka wciąż walczyła o odzyskanie pełni panowania nad pojazdem. Mustang Dzikiego jednak też miał kłopoty, bu rzucało nim ostro i wyraźnie zwolnił mając chyba podobne kłopoty jak i Federatka. Tylko ten kloc za nimi wydawał sie niewzruszony i znów zaczynał skracać dystans.


- Rzucaj! Rzucaj w niego! Czym się da! To się nie pali ale jebie i lepi! Celuj w szybę to nic nie będzie widział! Ja się zajmę tym kraksiarzem co myśli, że umie jeździć! Zaraz będzie nawrót! Półmetek! Tam go bzykniemy! Będzie ciasno! Lubię jak jest ciasno! Wtedy jestem najlepsza! Weźmiemy ich bez masła! - wydarła się znowu niebieskowłosa do swojej partnerki. Oba zadanie wydawały się równie trudne. Ten mechaniczny potwór za nimi wył silnikiem i ślepił światłami przez co szyba i szoferka były ledwo zarysowane. Zwłaszcza dla Blue której wciąż trochę szumiało w oczach po uderzeniu. Można było mieć nadzieję, że celując gdzieś między światła w końcu się trafi. Maszyna Dzikiego jednak coś nie chciała się wywracać czy zderzać z czymś z czego chyba najbardziej słynęła ta gwiazda Ligi. Zwolniła ale kierowca odzyskał panowanie nad pojazdem. Teraz dało znać lepsze przyśpieszenie maszyny Federatki bo mniejsza Cobra szybciej odzyskiwała wytrąconą po niezbyt udanym skoku. W świetle reflektorów rozpędzonych pojazdów widać było jakiś wrak. Śmigłowca chyba. Zupełnie jakby rozkraczył się kiedyś na początku czy krańcu pasa lotniska.


Cobra już prawie zrównałą się z Mustangiem. Obie maszyny jechały teraz prawie idealnie obok siebie. Mustang jak wiedziała Blue nie był jakąś strasznie wielką kalabryną. Ale teraz ta czarna maszyna wydawała się być strasznie duża przy niziutkiej bryle niebieskiej Cobry. Dziki prowadził pojazd bliżej półmetka zajmując najlepszą pozycję do zrobienia nawrotu wokół śmigłowca. Jechał od strony Federatki więc w kabrio za szybą Mustanga widać było blady owal twarzy i czarną grzywę panny Schultz. Trochę dalej w ciemnościach bledziła się jeszcze słabiej twarz jednej z najbardziej rozpoznawalnych gwiazd detroidzkiej Ligi. Za tymi dwoma maszynami do tego zmotoryzowanego trójkąta coraz wyraźniej dołączał ten przerobiony na wyścigówkę pickup.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 25-11-2016, 10:26   #428
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
dzięki MG i Zombi za interakcję w tej turze :)

Coś się paliło, co innego wybuchało. Gdzieś z daleka dochodziła kanonada, a w powietrzu wisiał pełen drobin gruzu dym. No i Paul darł japę, kazał zbierać się do auta i spierdalać. Lenin obstawał za wyciągnięciem towarzyszy z piwnicy, Brzytewka gadała jak najęta, a San Marino stała pośrodku rozgardiaszu i nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Żywi robili za dużo hałasu, ciągle coś chcieli, kłócili się i sprawiali problemy.
- Kuuuurrrrwaaaaaa ! - nożowniczka zaklęła siarczyście, otrząsając się z zaskoczenia i niepewności. Pieprzyć to, na dole trzymano kogoś kogo Lenin rozpoznawał, ale kratę zamknięto. Do tego jebło w celi, ktoś zbliżał się bryką, a wysadzenie celi też nie zapowiadało się miło - ktoś ich brał w dwa ognie.
- Kuuurrrwaaaa Leeeeeniiiiin sprawdź co z cwelem w celi, każ mu dać klucze! Albo strzel mu w kolano jak będzie grymasił! Może go kurwę weźmiemy na zakładnika, o ile ma mózg! - wydarła się podbiegając do biurka zgarniając z niego garść spinaczy - Otworzę kraty, niech ktoś pilnuje mi pleców! Brzytewka, masz spluwę?!

Kolejna kanonada broni maszynowej przywołała koszmar minionej nocy ze wszystkimi detalami. Lekarka stanęła w miejscu, niezdolna do wykonania najmniejszego gestu, powiedzenia czegokolwiek. Dzięki Nixowi potrafiła rozpoznać rodzaj biorącego w jatce wyposażenia, przecież to on pokazywał kilkanaście godzin temu w co się wsłuchiwać - wytłumaczył czym jest polewanie terenu ołowiem i że czyni się to ciężkim sprzętem, tak jak teraz. Ciężki, morderczy rytm przecinał zimne powietrze, niosąc się echem daleko poza miejsce głównej potyczki. Kto walczył i z kim?
- T-tony - zdołała wyrzęzić przez ściśniętą krtań co przypłaciła nagłym atakiem kaszlu. Czy olbrzymi Pazur znalazł się właśnie pod ostrzałem upiornego żelastwa, a razem z nim Pete?
“Wdech… dwie sekundy przerwy i wydech. Uspokój się nim wpadniesz w hiperwentylację. Panika nic nie zmieni. Nie patrz na przeszkody Alice, myśl o rozwiązaniach” - usłyszała w głowie kojący, ciepły i poważny głos opiekuna. Miał rację, tak samo jak wtedy na łódce. Czasem przychodziły momenty, w których pozostawała tylko modlitwa i wiara w najbliższą osobę. Musiała wierzyć… w niego. Uda mu się, nie zginie tam. Przeżyją oboje, a potem odjadą i nikt ich już nigdy nie rozdzieli.
Za to na oddział ratunkowo-porywający czekała w piwnicy niespodzianka - Runnerzy, z tego co Savage zrozumiała z wypowiedzi Azjaty o komunistycznych zapędach. Chebańczycy złapali zwiad wysłany przez Guido celem zabezpieczenia terenu? Kogo Dalton przetrzymywał za kratami?
Ryk silnika zwiastował powrót… kogoś. Może za bardzo się martwiła, zawczasu zakładając najgorsze? Odetchnęła dla uspokojenia i naraz znów zastygła w bezruchu. Brian… na górze został Brian: wciąż nieprzytomny i w stanie krytycznym. Niewiadomą pozostawało też źródło wybuchu od frontu budynku. Kolejny przeciwnik, Nowojorczycy? Cholera wiedziała…
Zrobiła krok do przodu,a nozdrza uderzył ją znajomy zapach, na twarzy poczuła dotyk widmowej łapy, która przejechała od ucha wzdłuż linii szczęki aż do brody, zostawiając między zwojami mózgowymi prostą myśl - syn Daltona będzie idealną kartą przetargową, zabezpieczeniem.
“Jesteś Runnerem, Kiciu. Nie lubią cię, traktują jak zło. Udają troskę póki jesteś im potrzebna. Liczysz na Babę? On dba o swoich, nie łudź się. Myśl jak Runner, jesteś nim” - wilczy szept, tym razem z drugiej strony. Zupełnie jakby na jej ramionach przysiadł Anioł i Diabeł, sącząc przez głowę do serca swoje rady i podpowiedzi. Dziewczyna stała, zaciskając pięści. Dopiero krzyk czarnowłosej kobiety ubranej w płaszcz opleciony klatką z fragmentów kości i łańcuchów, przywrócił ją z trybu analizy doi trybu działania.
- Nie trzeba do niego strzelać, on jest łagodny i niegroźny! Ma na imię Eryk i pójdzie po dobroci! - skontrowała słowa nożowniczki, wracając uwagą prosto do niej. Zamrugała, speszyła się i pokręciła głową słysząc pytanie - Jestem pacyfistką: nie noszę ani nie używam broni. Żadnej! Nie stosuję przemocy, oraz środków przymusu bezpośredniego. Zawsze jest inna droga niż przemoc, a sięgając po nią możemy liczyć tylko na identyczna odpowiedź ze strony otoczenia. Zło rodzi zło, przemoc rodzą przemoc. Wolę… dyplomację i rozwiązania zahaczające chociaż szkieletowym założeniem o humanitaryzm.

- Eeee… - w odpowiedzi San Marino zrobiła wielkie oczy i rozdziawiła usta. Ruda coś mówiła, ale nie pasowało do Runnera, a na plecach miała przecież gangerską skórę. I znała Paula, Paul znał ją… to nie była ściema. Ale dlaczego tyle gadała? I to tak dziwnie?! I jeszcze nie nosiła broni bo nie lubiła? Każdy nosił broń, bez tego szybko zdychał. Nikt nie chciał umierać, a ta mała prosiła się o śmierć.
- Dobra, gnaty są głośne, o to chodziło z tym pacyfizmem? Jak nie klamka to może nóż? Rzucasz nożami? - spytała bo chciała znaleźć inne rozwiązanie.
“Pacyfista dziecko, pacyfista. Ktoś kto nie walczy” - spokojny szept przy uchu wprawił nożowniczkę w jeszcze większe zmieszanie. Spojrzała w przeciwległy kąt pokoju, tam gdzie majaczyła rozmyta sylwetka. Ledwo odwróciła głowę, zjawa zniknęła, pojawiając się tuż za niską gangerką.
- To nie walczysz, nic a nic? Kurwa… - zrobiła wielkie oczy, zwracając uwagę na żywą. Podeszła do niej z niewyraźna miną. No to nie przyda się w nadchodzącym starciu i jeszcze trzeba będzie jej bronić i pilnować.
- Może ich zagadaj, tych co tu jadą. Kup nam czas, spróbuj - postawiła na rozwiązanie pośrednie. Lenin gadkami umiał dużo zdziałać, może ruda była jak on? Po coś ją w gangu trzymali - Tylko kurwa nie wyłaź pod kule, łeb nisko! Jeżeli to te miejscowe buraki to im powiedz że mamy zakładnika i jak nie będą rozsądni ujebiemy go jak psa! - warknęła ściszając głos i gapiąc się na dół na Brzytewkę - Zaczną kombinować, sama mu uchlastam parę rzeczy. Bez uszu, nosa, palców i fiuta będzie jeszcze żył. Niech nie kombinują,a teraz suń się. Mam kratę do otworzenia. - wyminęła ją i pobiegła pod zejście do piwnicy.

San Marino zdecydowała się w końcu co robić. Szybko! Trzeba było się spieszyć! Coś błysnęło jej srebrem kontrastującym w coraz silniejszych półmrokach pomieszczenia. Kubek czy słoik a w nim chyba spinacze! Kilka kroków, już, bieg, dłoń łapiąca kubek, rozsypane na blacie srebrną lawinką drobinki metalu, sunące, spadające na deski zarobaczonej podłogi ale kilka zostało jej w dłoni! Teraz do schodów! Lenin w końcu wyraźnie niechętnie zdecydował się opuścić swoje stanowisko przy kracie i pobiegł w stronę korytarza z celami. Minęli się po drodze. Kalifornijka była już przy schodach. Drzwi do nich były otwarte i miały wyraźnie wstawiony nowszy fragment. Spory. Poza niego nadal widać było charakterystyczne rozbryzgi w drewnie jakie zostawia wystrzał ze śrutu. Od wewnętrznej strony. Jakby ktoś strzelał z korytarza gdy były otwarte jak teraz albo z dołu schodów. Ktoś tu umarł. Zginął. Więcej niż raz. Znaczy jeden. Czuła to. Ale skupiała się na czym innym. Na drobinkach srebrnego drutu. Z zewnątrz słychać było krzyki. To Tweety. Darła się coś i panikowała. Ta ruda. Też coś krzyczała na zewnątrz. I Paul. On też się darł. I jeszcze Lenin! Wszyscy tutaj wrzeszczeli! Ale miała już drucik w dłoni. Uklękła przed zamkiem. Ten na szczęście nie wyglądał na skomplikowany. Dłubała i dłubała. Coś tam się poruszyło. Ześlizgnęło. Znowu poruszyła, zaczęło cicho sunąć. Zgrzytnęło. Złamał się!

- Chyba żyje! Kaszle! Ale nie widzę go przez ten dym! No i krata jest zamknięta! - wydarł się właśnie Lenin i chyba było sporo dymu bo usłyszała jak też zaczyna kasłać. San Marino spróbowała z kolejnym spinaczem. Rozgięła go i wsadziła w zamek. Znów zgrzyt. Jakiś robal zaczął jej włazić z buta pod nogawkę. Gdy klęczała na ziemi to dalekiej wędrówki nie miał. Drucik kierowany zręcznymi palcami poruszał zapadki i mechanizmy zamka udając, że jest odpowiednim kluczem. Robal nasycił się chyba rozpoznaniem i bezczelnie zaczął pełnoprawną wędrówkę wzdłuż łydki. Coś chrupnęło, zgrzytnęło i mechanizm zamka usunął blokadę. Udało się! Krata została otwarta!

- Zasłoń gębę i zawołaj go po imieniu, on ma Eryk! Niech da ci klucze albo powie gdzie są! Inaczej się tu kurwa udusi jebaniec! Martwy się nie przyda! - odkrzyknęła szarpiąc za klamkę i otwierając przejście. Strząsnęła ręka robala, nie poświęcając mu wiele uwagi. - Eeeeeej, żyjecie tam na dole?! - krzyknęła wgłąb przejścia i zaczęła biec.

Lenin coś zaczął krzyczeć i ponaglać. Tak brzmiało na słuch. Ale chyba do tego obecnego mieszkańca celi a nie do niej. Krata zgrzytnęła i stanęła otworem pod naporem kalifornijskiego ramienia.
- Dawaj! Wypuść nas! - doszedł ja z ciemności najwyraźniejszy odgłos jakiegoś faceta. Napędzany nadzieją i nerwowym oczekiwaniem. Jednak o ile na parterze panował już półmrok do z piwnicy ziało ciemnością.

- Jesteście Runnerami? Jak się wabi ten drugi od Paula? Tego wygolonego i wkurwiającego! - zakrzyknęła, rozglądając się wokoło. Jej wzrok padł na świeczkę, stojącą na półce obok wieszaka na którym wisiał ciemny płaszcz. Odzienie mogło mieć w kieszeniach ciekawe gamble, ale teraz interesowało ją światło, więc sięgnęła po woskowy stożek. Odpaliła knot od zapalniczki i tak zaopatrzona mogła zejść w ciemność na dole.

- Ej chłopaki! Ona zna Paula! - wydarł się radośnie głos z ciemności schodów. - Hektor! Obaj są siebie warci! Jak jest jeden musi być i drugi! Sa tutaj!? Są tutaj z tobą kotku?! Dawno ich nie widziałem! Stęskniliśmy się! Za nimi wszystkimi! A najbardziej za tobą! Wiec chodź! Chodź do nas i wypuść nas kotku! - głos z dołu zdawał się dać ponieść euforii bo darł się pospołu i z innymi słyszalnymi trochę mniej ale podzielającymi ten entuzjazm. Za sobą usłyszała kroki a potem zobaczyła nadbiegającego ulizanego Azjatę. W jednym ręku wciąż trzymał gnata a w drugiej jakieś klucze.

- Żadna kurwa kicia! Ani kotek! Ani laska, ani dupa, ani focz ani inne chujostwo! - San Marino też dała się ponieść tej fali, ale nie z wesołej strony - San Marino! San Marino i tyle! Paul tu jest, Lenin też! Zaraz was ogarniemy! Lenin, kurrrrwa… gdzie ten leszcz z celi?! Dawaj te klucze i wracaj po niego!

Odgłosy z ciemności umilkły prawie od razu. Azjata chyba wydawał się być równie zdziwiony słowami i postawą czarnowłosej proletariuszki.
- Coo?! Miałem uwalniać tego kapitalistycznego sługusa?! Mowy nie ma! A klucze mam tutaj. - Lenin wydawał się być wręcz nadąsany pomysłem o jakim mówiła San Marino. Dymu w ciągu ostatnich paru nerwowych minut jakby przybyło. Albo się on po prostu rozpełzł i rozpanoszył wewnątrz budynku.

- Ej no niech będzie San Marino też ładnie ale przyjdziesz tu nie? - odezwał się w końcu po chwili namysłu czy zaskoczenia chyba ten sam głos.

- Najpierw nasi, dawaj! Już zapierdalamy do was! - najpierw wrzasnęła na Azjatę, potem do kolesi na dole, zaczynając biec i świecąc świecą tak aby i towarzysz nie połamała nóg - Ten pierdolnik się jara! Chłopaki padnijcie na glebę i nie wdychajcie dymu!

Promień świecy dawał przyjemne, ciepłe światło kontrastujące z panująca wokół chłodną, wilgotną ciemnością. Jednak gdy zaczęli zbiegać po schodach migotał i groził zgaszeniem, trzeba było chronić go drugą dłonią by do tego nie doszło. Światło wyprzedzało ich i kilka kroków co pozwalało dojrzeć kraniec dolnych schodów. Zeszli tam z chwilę moment. Półpiętro. Zakręt z powrotem jeszcze niżej. Robale. Tu też były. Trzeszczały rozgniatane pod butami. Teraz byli już na dole. Głosy były mocniejsze i głośniejsze. krótki korytarz i znowu drzwi. Te też jakieś poobijane i pokancerowane. Nawet w przelocie dało sie zauważyć ślady jak po uderzaniach noży, siekier czy podobnych. Tu ziała dziura. Sporawa. Nikt jej nie zabił i chyba nie próbował. Drzwi były zamknięte ale dziura była na tyle duża by dało się przez nią radę przecisnąć. Środek. Chyba jakieś nieco większe pomieszczenie. Na tyle, że na parę kroków c światło dawała świeczka nie było widać przeciwległej ściany. Dym. Czuć i widać było dym. Ale rzadszy niż na górze ale był. Drzwi, po prawej ścianie. Zza nich dochodziły głosy. Zamknięte. Lenin użył zdobycznych kluczy. Brzęczało z jego strony gdy San Marini podbiegła ze świeczką do drugich , po lewej stronie. Te też były zamknięte. Schyliła się by zajrzeć przez szczelinę ale zdołała zobaczyć tylko tyle co sięgał promień światła. Czyli buszujące w obu stron szczeliny robactwo. Z drugiej strony na ten metr może co sięgało światło to widać było tylko podłogę korytarza taką samą jak i w pomieszczeniu co była. Lenin krzyknął tryumfalnie i szczęk zamka i jęk drzwi mówił jasno o pomyślnym wykonaniu zadania. Drzwi stanęły otworem. Za nimi widać było jakiś kawałek korytarza. I w świetle świeczki kilka zamkniętych drzwi po obu stronach. Ale głosy były już bardzo wyraźne, pewnie o parę kroków od miejsca gdzie stali choć jeszcze nie było ich widać.

- Lenin, leć ich pootwieraj, weź zapalarę! Mam dwie klamki, jak wyjdą niech po nie podejdą! Przydadzą się dodatkowe spluwy w naszych łapach! Ja obczaję co jest tutaj, pilnujcie mi pleców! Kurwa, zobacz po chuja by je zamykali? Tyyyyy, może są tam te gamble o których mówiła ta wasza ruda?! Te co nam pomogą się przebić przez wojsko?! Ona dużo gada, ale jeżeli w tym jest sens to szkoda zostawiać dobry szpej tym chujkom ze wsi! - podała kumplowi zapalniczkę, świeczkę postawiła przy swoich drzwiach i ze spinaczem w łapię podeszłą do przeszkody.
- Eeeeej, co jest za tymi drugimi drzwiami, ogarniacie?! Tych z dziurą! - krzyknęła do zamkniętych Runnerów.

Dziewczyna z Kalifornii zrobiła z kilka kroków i klęknęła przed kolejnymi drzwiami. Lenin w tym czasie świecąc mdłym ogienkiem zapalniczki ruszył w głąb korytarza w stronę co raz radośniejszych głosów. Do uszu dziewczyny doszły odgłosy radości i okrzyków gdy pochwyceni Runnerzy chyba wreszcie zobaczyli na własne oczy innego Runnera. Azjata coś ich też raźno witał i zapewniał o roznoszeniu płomienia rewolucji co nie przeszkadzało mu brząkać kluczami. Tamci się niecierpliwili gdy wolność była tak blisko! Ponaglali go ale brzęki kluczy trwały ale nie było słychać szczęku otwieranych drzwi. Widać tym razem nie poszło tak gładko jak z pierwszymi drzwiami. San Marino w tym czasie jednak uporała się ze swoimi. Choć znów straciła na próby jeden spinacz. Zostało jej chyba ze dwa czy trzy ostatnie. Szarpnęła drzwi i zobaczyła zestaw korytarza i drzwi właściwie podobny jak ten które otworzył przed chwilą Azjata.
Z zewnątrz dochodziły ich jakieś krzyki. Ktoś coś krzyczał. San Marino nie była pewna co się tam dzieje. Na pewno się jeszcze nikt z nikim nie strzelał bo byłoby słychać. Usłyszała jednak wyraźnie ponaglający okrzyk Paul’a. Nie słyszała dokładnie co ale chyba kazał im się zrywać albo coś podobnie. Coś nerwowo tam na górze wyglądało.
Za jej plecami też było nerwowo. Choć w kompletnie innym klimacie. Dał się słyszeć w końcu szczęk zamka powitany wręcz aplauzem ze strony przetrzymywanych dotąd z kratami Runnerów. Lenin nie pozostawał dłużny i też coś do nich mówił, zachęcał czy namawiał. Szamanka zaś miała okazję zbadać resztę korytarza. Drzwi. Świeca dawała ciepłe ale słabe zasięgiem światło. Widziała drzwi po obu stronach korytarza. Szarpnęła jedne i drugie ale zamknięte! A czas ucieka! W oddali tylko majaczyło mały jaśniejszy prostokąt jakiegoś okienka pewnie na końcu piwnicznego korytarza. Pewnie z każdej strony było jeszcze i z pół tuzina drzwi! A czas uciekał! Ale było tu jeszcze coś. Coś skrytego w ciemnościach. Drzwi. Za drzwiami. Po lewej. Trzecie. Trzecie po lewej. Tak. To tam. Mimo, że światło świecy sięgało tylko do drugiej pary drzwi. Czuła to. Zapach? Smak? Coś. Zielonkawego. Chyba. Jakby dym. Przemoc. Adrenalina. Napięcie. Strach. Agresja. Cisza. Hałas. Znaczy teraz cisza. Ale hałas, tak to nawykło do hałasu. Rozwydrzenie. Niepokój. Tak. Tam trzecie drzwi po lewej. Tam było coś innego niż…

Ręka. Na je ramieniu. Klepnięcie. Radosne, przyjacielskie. Lenin.
- Towarzyszko San Marino, czas rozniecić płomień rewolucji na tym kurwidołku! - wyszczerzył się do niej Azjata.

- Jasne! Spalmy tą budę! - krzyknął radośnie któryś z wyzwoleńców a reszta zawtórowała mu rechocząc głośno. Jeden miał już w łapie spluwę jaką Lenin zabrał Erykowi ale reszta nadal jeszcze miała puste ręce.

San Marino przytaknęła, ale jej oczy uciekały ku drzwiom. Zagryzała wargi, co chwilę przejeżdżała po nich językiem.
- Miała rację… ta mała. Czerwona jak ogień… Czujesz? Czujecie? Gniew… tak… spalimy, rozerwiemy! Ogień zapłonie, Będzie głośno. To tutaj, tam - wyciągnęła ręka i wskazała drzwi. Głowę obróciła do pustej ściany i kiwnęła zawzięcie.
- Trzecie… trzecie po lewej - powiedziała powoli upewniając się. Przy uchu czuła gorący, przyspieszony oddech. Oczekiwał, niecierpliwił się. Coś metalicznego przewinęło się po języku jak robak. Nożowniczka przełknęła go i znowu patrzyła na Azjatę.
- Trzecie po lewej, zanim wyjdziemy… tam coś jest. Coś co lubi hałas, przemoc… co wzbudza lęk i strach. I radość. To lubi budzić lęk… jest jak my, część nas. Część… posmak na podniebieniu. Zielony dym. Będą się nas bać. Daj klucze, trzeba je otworzyć. Trzecie po lewej. Duchy nie kłamią, wiesz o tym. - sięgnęła do spodni i wyjęła zza paska gnata zabranego tej karabinierce. Podrzuciła go, łapiąc za lufę i wyciągnęła w stronę najbliższego Runnera - Osłaniajcie nas, gdyby ktoś próbował tu zejść. Jara się góra, jeszcze mamy czas, trochę czasu. Trzeba to wydostać, Lenin. Rewolucja potrzebuje narzędzi!

- O tak, ja czuję ogień! - zgodził się ten który wziął od niej spluwę. - Czuję ogień jak na ciebie patrzę mała! - wyszczerzył się radośnie i nie było do końca wiadomo czy mówi do otrzymanej właśnie pukawki czy o kobiecie która mu ją wręczyła.

- O tak, narzędzi tak. Ale nie duchów. Marks i Engels skutecznie udowodnili tezę o słuszności ateizmu. - Azjata podał czarnowłosej dziewczynie klucze i chyba był bardzo zadowolony bo coś jak na wykład i słuszności idei marksizmu i leninizmu to był zdumiewająco zachowawczy.

Dziewczyna ruszyła w głąb korytarza. W jednej dłoni trzymając świeczkę a w drugiej klucze. Azjata szedł tuż za nią a chyba co najmniej dwóch wyzwoleńców również. Ale chyba ktoś już pobiegł zwabiony jaśniejszym światłem z klatki schodowej przez które tu zeszli. San Marino zaś mijała krok za krokiem. Promień światła świecy wyłowił kolejne fragmenty postrzelanej ściany. Tu też. Też było. Czuła. Mrok. W mroku. Tu gdzie szli. Byli. Strach. Zwierzyna. Pułapka. Matnia. Za plecami! Są za plecami! uciekać! Ścigać! Tak! Są! Słabi i miękcy! Do rozszarpania! Słodkie, gorące mięso! O krew! Tak ciepła! Tak ożywcza! Tak rozgrzewająca! Drzwi! Zamknięte! Przeszkoda. Kobieta! Strach! Mężczyzna! Nie, dwóch! Ale jeden słaby ale ten drugi. Zapach prochu. Strzelba, wyrzucana, tekturowa łuska. I drzwi, tak drzwi. Zimno. Wtedy było zimno. Pościg, z góry! Torpeda! Jak on mógł! Przecież był z nami! Upadek! Wywrotka. Radość. Skarb, tyle sprzętu! I niepokój. Drzwi. Tak drzwi, stała przecież przed drzwiami. Klucze. No tak, miała klucze. Lenin coś patrzy dziwnie. Chyba dziwnie. Pytał sie coś? Czeka na odpowiedź? Klucz do kłódki. Ale nie ten, nie pasuje. Ani następny ani kolejny! A czas, czas ucieka! Ci dwaj nowi. Niecierpliwią się. Tyle już tu wysiedzieli nie chcą tu spędzać ani chwili dłużej! Chcą dołączyć do… No gdziekolwiek, duchy w nich są silne, mocne, młode, niecierpliwe i bardzo poruszone tym co się tu teraz dzieje. Nie chcą czekać!

- Tu jest skarb… sprzęt. Dużo… nie dla duchów. Dla ludzi, dla nas… masa, głośnego i… trzeba się przygotować. Na górze… tam kłótnia, potrzebujemy sprzętu. Dajcie mi... a jebać! Lenin, przyświeć ogniem idei rewolucyjnej - mruknęła podając mu świeczkę, a sama schowała klucze i sięgnęła po ostatnie dwa spinacze. Spytała Runnerów byle ich czymś zająć - Jak to się stało, że was tu zamknęli? Kiedy to było, ilu zarznęli przez ten czas, jak złapali?

Azjata chwycił tym razem świeczkę i przytrzymał San Marino która znów musiała przyklęknąć przed kolejnym zamkiem. Jej palce rozginały kolejny spinacz gdy zniecierpliwieni Runnerzy zaczęli opowiadać.
- No złapali nas jak wywaliliśmy się z wraku. - odpowiedział jeden z nich przyglądając się jak San Marino rozgięła właśnie cienki drucik.

- To Dziki! Załatwił nas! Wjebał się w nas i nas wywalił! Jak on mógł!? A ja kurwa zawsze mu kibicowałem! Nawet jak się wypierdalał na torze! - rzucił pełen złości i poczucia krzywdy ten drugi.

- Macie szluga? Wieki nie jarałem zioła… - spytał ten pierwszy i Azjata zajął się wydłubywaniem paczki szlugów z kieszeni kurtki. San Marino zaś zdołała wtrybić drucik do zamka i gmerać wewnątrz. - Nikogo nam tu nie zdjęli. Ten szeryf chciał nas wymienić na ich zakładników jakby się trafiła okazja. Ale widocznie się nie trafiła. - wzruszył ramionami ze zniecierpliwieniem nadstawiając palce na wyciągniętą paczkę. Kalifornijka zaś walczyła przepychając cienki drucik przez bolce i mechanizmy zamka.

- Hej ilu was jest? jest Guido? Przysłał was? I Bliźniacy? Są z wami?
- zapytał ten drugi widząc okazję do uzupełnienia poziomu THC w krwi po przymusowej abstynencji. Akurat wtedy coś strzyknęło i kłódka szczęknęła otworem.

San Marino oddychała ciężko, z trudem łapiąc kolejne hausty powietrza. Głowę wypełniały krzyki, chłód przenikał ciało. Coś ją dotykało, raz po raz chwytało jakby chcąc wyszarpać resztki ciepła z ciała. Chciała się poderwać, wyciągnąć noże i zatopić je w gardłach stojących za plecami ludzi.
- To nie twoja śmierć, nie twoja nienawiść. Ochłoń - szept przy uchu, tym razem karcący. Razem z nim pojawił się wstyd… ale emocje którymi przesiąkły ściany korytarza krzyczały do niej, nie pozwalały o sobie zapomnieć. Przenikały mięśnie, nicowały myśli. Dobrze że tym razem duch darował sobie pogawędki o gadzinie co zjada swój ogon. San Marino rozumiała o co chodzi - każda dusza, ta umierająca nagle i w cierpieniu, zamykała się w błędnym kole. Ale ona jeszcze żyła. Szybko zerwała kłódkę.
- Jest Paul, robi specjalną misję dla Guido. Też go szukamy… Guido. Dopiero przyjechaliśmy, nie wiemy gdzie jest… ale w mieście mówili że wziął swoich ludzi i przyjechał tu po jakiś bunkier. Paul… ten dupek będzie wiedział. - mamrotała, odrzucając zamknięcie na bok i szarpnęła drzwi, chcąc jak najszybciej dostać się do środka. Potwierdzić, na własne oczy zobaczyć czy zwariowała, czy głosy w jej głowie wizje miały sens.

- To nie Guido was przysłał? - ten pierwszy był chyba trochę tym odkryciem rozczarowany. Jednak zajął się nim Azjata podając mu płomień świecy do odpalenia skręta.

- A Hektor? Jak Paul to i Hektor jest nie? I Taylor i Viper? - zapytał drugi z palaczy ale też uciszył go płomień świecy. W jego świetle dostrzegli też wnętrze zamkniętego dotąd pomieszczenia. Niezbyt duże, typowa piwniczna komórka. Ukazały się jakieś skrzynie, butle, butelki a nawet pałki, włócznie i noże. Na chwilę wszyscy znieruchomieli.

- Ej! To nasz sprzęt! Z naszego gunshipa! - teraz dla odmiany dwaj nowi prawie rzucili się do przodu gdy rozpoznali swoje zabawki. Ich ręce dotąd niecierpliwe teraz poruszały się prawie jak żywe srebro gdy gorączkowo podważali i sprawdzali zawartość kolejnych skrzynek.

Mina San Marino wyrażała więcej niż tysiąc słów. Szczerzyła się i bez ociągania dołączyła do poszukiwań i szabrowania.
- Mówiłam, mówiłam?! Widzisz Lenin?! Duchy nie kłamią, sprzyjają nam! Bierzcie ile się da! Będzie głośno, będzie jasno! Będą się nas bać! Zróbmy hałas, zabijmy ich. Wszystkich! Niech popłynie krew wrogów rewolucji! - śmiała się, a oczy jej świeciły. - Jak to wasze zabawki to wiecie co tu jest najlepsze! Na górze mamy vana, ale paru frajerów się tam kręci. Lecimy na jakąś Wyspę, a tam jest wojsko. Potrzeba nam ciężkiego sprzętu. Niech płoną, niech cierpią. Niech krzyczą i błagają o litość… - przełknęła ślinę i nie patrząc na pozostałych, zaczęła grzebać szukając wspomnianych przez rudą granatów. Duchy ją lubiły, mówiły jej ustami. Ciekawe spostrzeżenie.

- Duchów nie ma, towarzyszko. - powiedział z uśmiechem Azjata i jako jedyne źródło i światło prawdziwej rewolucji stał opoką oświetlając świeczką pomieszczenie. Widać w tym chyboczącym od powstałych ruchów powietrza było niezbyt dobrze ale i tak wystarczyło by wprawne w tym zajęciu dłonie chwytały kolejne sprzęty. Jakiś karabin maszynowy się znalazł, jakieś torby z amunicją, ten drugi ganger przypasywał sobie właśnie do pleców miotacz ognia.

- Wojsko? Jacyś żołnierze? No to się ich rozwali! Jak się będą stawiać! - machnął tend rugi pogardliwie ręką wciąż użerając się z paskiem plecaka na zbiorniki z łatwopalną cieczą. San Marino w tym czasie sprawdzał kolejne skrzynki. W dwóch pierwszych znalazła amunicję. Sama ciężka jak do tej broni maszynowej właśnie. W trzeciej jednak znalazła obłe, kształty ciemniejące się w słomianej wyściółce wewnątrz skrzyni.

Nożowniczka wahała się chwilę, ale w końcu jej ręce sprawnie podniosły rkm, parę granatów i zapas amunicji. Stęknęła czując ile to dziadostwo waży. Różniło się od zwykle noszonej broni, było nieporęczne. Krępowało ruchy, utrudniało manewry ramionami i z czymś takim mogła zapomnieć o skradaniu. Ale tylko zanieść na górę do vana, trochę się pocieszyć z morderczego żelastwa we własnych łapach. O tak… niosła ze sobą masę śmierci.
- To są duchy idei wspólnoty wszystkich ciemiężonych przez kapitalistyczne ścierwo. Emanacja woli towarzyszy Marksa i Engelsa - powiedziała do komucha z namaszczeniem - A teraz towarzyszu łap się za prezenty od Dziadka Mroza i wracamy na górę. Wieczór idzie, trzeba się gdzieś zabunkrować. I coś zeżreć… ale nie w Łosiu. Mówiłam że nie chcę tam wchodzić, nie? Za dużo śmierci, zbyt niedawno… tu też. Nie przestają mówić… głowa mi pęka. San Marino, a wy? - zwróciła się do dwóch Runnerów.

- Cześć! Sorry, że dopiero teraz. Jestem Gecko! - ten z miotaczem chyba w końcu skończył go dopinać i podał z radosnym wyszczerzem uszczęśliwionego piromana dłoń czarnowłosej. - A to jest Chrome. - wskazał na drugiego Runnera który głównie obwiesił się rkm i pasami amunicji do niej.

- No! A w ogóle czemu nie masz kurtki? - potwierdził i spytał się jednocześnie erkaemista dostrzegając chyba w końcu, że dziewczyna nie ma jak i oni wyćwiekowanej kurtki.

- Weź potrzymaj, ja sobie też coś wezmę. Dla dobra rewolucji oczywiście. A o tych duchach to przemyślę. Może znajdę jakieś wyjaśnienie u towarzysza Marksa. - powiedział Azjata wciskając San Marino z powrotem świeczkę w dłoń a samemu chyba na chybił trafił biorąc jakieś skrzynki. Teraz już chyba wszyscy byli gotowi do opuszczenia piwnicy. I wszyscy wręcz uginali się pod ciężarem stali i ołowiu.

- Jesteśmy od pół roku w trasie. Lenin, ja i Tweety. Było jeszcze trzech. - nożowniczka poprawiła pasek na ramieniu, starając sie nie stękać - Trochę się popierdoliło po drodze, nie mam kurtki. Poszła się jebać razem z drugą bryką jak nas hegemońce gonili… długa historia - wyszczerzyła się do żółtka - I Lenin lepiej ją opowiada. Ogarnę kurtkę jak dotrzemy do Towarzysza Dowódcy. A teraz ruchy, kurwa panowie, bo stoimy to jak stare baby. Jedziemy z tym koksem. Lenin, ubezpieczaj przód, ja biorę tyły.

Nie wnikali i nie protestowali. Uradowani odzyskaną wolnością i również odzyskanym sprzętem parli radośnie do przodu robiąc przesadnie bojowe miny i pozy. Chrome szedł pierwszy, za nim Lenin ze świeczką. Gecko i na końcu San Marino. Przeszli w tym szyku przez korytarz, ogólną salę, klatkę schodową i znów minęli kratę zamykającą do niej dostęp. Wyszli na korytarz parteru i połowę Halu głównego gdy z zewnątrz doszło ich trzaskanie drzwi i histeryzujący głos Tweety nie zwiastujący pozytywnych wiadomości. Wesołość więc znikła jak ucięta nożem.

- Dobra kurwa, odbezpieczyć żelastwo i lecimy… ale bez debilizmu. Uważać na siebie. - nożowniczka poprawiła rkm, łapiąc go pewnie obiema dłońmi. Palce wylądował na spuście, oczy wodziły po towarzyszach - Szkoda żebyście dostali kulkę zaraz po wydostaniu z niewoli, no nie?

San Marino ruszyła na czoło, za nią ruszył Gecko i Chrome a na końcu strażnik i wódz rewolucji. Przy wyjściu nadal stał zaparkowany van, tak jak go zostawili. Nadal widać jego wnętrze przez otwarte boczne drzwi.
- Idźcie! - idący za czarnowłosą dziewczyną Gecko odwrócił się nagle pozwalając się wyprzedzić Chrome.
- A ja kurwa spalę tę budę! - wyszeptał z morderczym błyskiem w oku. San Marino wyszła właśnie na zewnątrz. Widziała po lewej szoferkę furgonetki. Przy niej stała ta ruda mówiąc coś do Tweety. Ta zaś skryła twarz w ramieniu opartym o otwartą ramę okna wciąż niedomkniętych drzwi i sądząc po spazmach jakie nią targały płakała rzewnie. Daleko po prawej stał tarasując nieco drogę jakichś terenowy samochód a za jego maską była widoczna jedna sylwetka.

- Jebniemy tę budę jak Paul wyda taki rozkaz. Na razie nic nie palimy, jeszcze zdążymy to puścić z dymem - San Marino warknęła, wyraźnie zdenerwowana sytuacją. Czemu ten pies ciągle miał broń, gdzie reszta towarzyszy? I czemu Tweety ryczała?
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 26-11-2016, 01:18   #429
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
post wspólny z Dorsz i MG



Dlaczego ludzie nie potrafili podejść do problemu na spokojnie, z wyciągniętą dłonią, miast dzierżyć w niej zapowiedź czyjejś śmierci? Czemu stawiali na walkę, gdy istniał choć cień szansy aby dojść do porozumienia? Mimo toczącej świat od dwóch dekad wojny ze Stalową Bestią, wciąż zwracali się przeciwko sobie, zapomnieli czym jest solidarność i współistnienie mimo różnych poglądów oraz zamiłowań.
- Nikogo nie trzeba zabijać - rzuciła za czarnowłosą i sama poderwała się do biegu, kierując kroki prosto ku wyjściu. Wypadła na zewnątrz, rozejrzała po okolicy, lecz furgonetka zasłaniała widok, utrudniając rozeznanie.

Alice wybiegła na zewnątrz. Ulica. Ta długa, główna ulica ta sama którą przyjechali tu dziś rano z Pazurami. Minęła jednego z nich. Boomer. Na skrzyni furgonetki. Chyba ze związanymi rękami, szarpiąca się próbując się uwolnić. Na chwilę złapały się spojrzeniem i najemniczka znieruchomiała. Potem zacisnęła zęby i znów zaczęła się szarpać. Tweety. Ta blondynka z pomalowaną twarzą. Siedziała za kierownicą i miała chyba żywiołową naturę bo repertuar wrzasków, krzyków prezentowany w tak wąskim wycinku czasowym posiadała całkiem spory. Darła się na Paula by już spierdalać, darła się na Boomer by się uspokoiła, ale mogła się tylko drzeć jeśli nie chciała opuszczać miejsca za kierownicą a chyba nie chciała. Darła się do tych co nadjeżdżali, darła się do tych w środku by już spierdalali do środka i na koniec jeszcze zdążyła prawie się rozpłakać z nerwów czy stresu lub roześmiać ostatecznie po runnerowemu sięgając po kolejne zioło do palenia, więc na chwilę zamilkła. Paul też się darł. Na Brzytewkę. Wreszcie wybiegła, lecz nie w tą stronę przecież co miała. Miała zasuwać do samochodu, a nie na ulicę! Sam Runner w golfie stał schylony za jakimś wrakiem z wycelowanym karabinem w głąb ulicy. Niedaleko coś się jarało tuż przy ścianie, chyba motor. Płonęło silnym, ciemnym płomieniem i dawało sporo gęstego, czarnego dymu z czego pewnie część dostawała się do wnętrza budynku. Widziała też nadjeżdżający samochód. Terenówka! Taka sama jaką mieli Pazury! Albo bardzo podobna! Jechała jednak prawie idealnie frontem, więc nie była pewna, no i wciąż dzieliło ją spora odległość z kilkuset metrów.
Chrzaniło się! Chrzaniło się coraz bardziej! A przynajmniej tak by pewnie powiedział ktoś z Bliźniaków, Taylor, nawet Guido czy chyba każdy inny Runner. Bo chrzaniło! Ten Azjata z tą czarnowłosą jakby ugrzęźli w tym budynku! Nie było ich ani widać ani słychać! A ta terenówka zbliżała się co raz szybciej i bardziej! Wyglądała już naprawdę jak ta którą miały Pazury. Te charakterystyczne okrągłe reflektory jakieś metalowe stelaże czy co na dachu i z boków też wyglądało podobnie. Wciąż Alice nie była do końca jednak pewna ale niechcący czy chcący pomógł jej Paul.

- Noo niee! To kurwa znowu oni!? Cały dzień tu się gnieździli i nadal im mało! Przecież już jedyną ciekawą foczę od nich już mamy po chuja nam te szpetne i sztywne brzydale?! - pokręcił głową z niezadowoleniem. - Ile wam do cholery jeszcze zajmie?! Pośpieszcie się nim reszta psiarni się zleci! Pierwsze kundle już są! - wydarł się znacznie głośniej w stronę domu. - Brzytewka, kurwa, a ty nie stój na widoku! Schowaj się nim im coś odpierdoli! Zajmij się raną tej foczki, bo głupio by padła nim zazna szczęścia ze mną! - wrzasnął nieco mniej agresywnie choć wedle przedwojennych kanonów co najmniej impulsywnie. Puścił też karabin tak, że dyndał mu się na piersi i obijał o brzuch i doskoczył z powrotem do furgonetki. Zniknął na chwilę lekarce z oczu a ze środka moment później doszło ją oprócz tupotu butów po podłodze jakiś zduszony odgłos. I wrzask Boomer.

- Jesteś kretynem! - ona z kolei była równie impulsywna tak na słuch.

- Wiesz Paul, ona chyba jednak na ciebie nie leci. - wtrąciła dość nerwowym głosem Tweety która chyba jakkolwiek próbowała odwrócić własną uwagę od nadciągających środkiem ulicy kłopotów w terenówce.

- Nie znasz się Tweety! Ona mnie uwielbia! Wszystkie mnie uwielbiacie! - odkrzyknął Runner chociaż coś jakby przyduszonym głosem. Brzmiało jakby się z czymś szamotał czy podnosił sądząc po tupiących odgłosach na metalowej podłodze pojazdu.

- To dlaczego cię kopnęła? - blondasek za kierownicą na chwilę jakby dał się odwieźć od głównej sceny ku temu co działo się pewnie tuż przed jej oczami.

- To euforia ją poniosła! Z miłości i wrażenia do mnie! - wyjaśnił głos Paula już dużo bardziej normalnym choć wciąż nieco zasapanym głosem. W tym czasie Alice widziała jak samochód z nad przeciwka pędzi środkiem ulicy dalej. Widziała już nawet chyba zarysy sylwetek w środku.

- Jesteś głupi! Widziałam jak rysowałeś kutasy na tablicy! Z tym drugim debilem! Jak jacyś kretyni! - wrzasnęła nieźle rozjuszona najemniczka, resory furgonetki skrzypiały. Wciąż tam coś stukało i tupało wprawiając budę w zauważalny ruch.

- Nie rysowałem kutasów na tablicy! - głos Runnera brzmiał się tym oburzeniem, że nawet dźwięki i ruchy w furgonetce jakby ustały.

- Zaraz! Jak to wszystkie?! To ja niby też! Chyba cię pogięło, Paul! - głos blondyny za kierownicą brzmiał jakby nagle coś dotarło do blondgłówki i zdecydowanie się na to nie zgadzała.

- Rysowałeś! Z tym drugim debilem! Na białej tablicy! Alice mi pokazywała zdjęcia! Widziałam! - głos Pazur brzmiał mściwą satysfakcją i zauważalną szyderą jakby wreszcie udowodniła słaby punkt przeciwnika.

- No masz, następna się znalazła co głupią udaje… - westchnął jeden z bliźniaków i prawie widać było przez ściany vana jak opadły mu ramiona. - Aaa… i biała tablica?! AAA! To co innego! To u Jednookiego! - ucieszył się wręcz jakby skojarzył coś zabawnego i przyjemnego. - A to widziałaś te kutasy? Ale powiedz… Mój był większy niż tego złamasa prawda? - chytry, cwaniackowy wyszczerz Runnera w golfie był może niewidoczny, ale za to jak najbardziej słyszalny. Reakcja Pazur jeszcze bardziej.

- Booożeee! Jaki ty jesteś głupi! - wrzasnęła doprowadzona do ostateczności. Brzmiało jakby była na skraju rozpaczy i frustracji, że do tego debila nic nie dociera.

- Wiem, że na mnie lecisz, ale nie czuj się jakaś wyjątkowa. Jest was wiele. - Paul zdawał się być wręcz w znakomitym humorze. Zaraz potem trzasnęły tylne drzwi furgonu przez co wyglądały prawie jakby wybuchły. A w ich obrysie ukazał się Detroitczyk w czarnym golfie. Z pistoletem w dłoni. Wycelowanym nieco w głąb kufra w stronę chyba przykutej czy przywiązanej do niej najemniczki. - Dobra to tak na wypadek gdyby tą zgraję zazdrosnych brzydali naszły jakieś głupie pomysły. - wyjaśnił pogodnym głosem choć już jego broń wycelowana gdzieś w brzuch miłośniczki balonówek nie wyglądała już tak zabawnie. Ona chyba też tego jako dowcip nie odbierała.

Uwinęli się prawie jakby na zamówienie, bo terenówka zapiszczała oponami, przesunęła się nieco na bok tak, że ukazała swój bok właśnie. Teraz już Alice widziała wyraźnie, że to jednak faktycznie jest terenówka Pazurów. Zatrzymała się po ślizgu tak, że stanęła trochę przodem ale bardziej bokiem do nich i wyskoczyła z niej załoga. Trzy osoby. Znała wszystkie trzy. Nix, Baba i Eliott. Brakowało obydwu szefów bo coś samochód wyglądał już na pusty. Cała trójka skryła się za przeciwnym bokiem pojazdu traktując go jako naturalną osłonę przed ogniem. Skitrali się i wycelowali broń w biuro szeryfa, furgonetkę. stojącego w otwartych drzwiach Paul’a, lecz pewnie i Tweety, i Boomer i Alice też nie były w bezpiecznym miejscu. Oba pojazdy dzieliło z kilkadziesiąt metrów zarobaczonej ulicy. Z daleka zwłaszcza wielgachny mi tant rzucał się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej w oczy. I jego broń, zdecydowana większa niż miał tutaj na widoku ktokolwiek inny. Ale nie strzelali. Jeszcze. Z Runenrów widoczny był tylko stojący w tyle vana Paul, ale on też nie strzelał. Jeszcze. Obie strony zamarły na tą chwilę potrzebną do wzajemnego zorientowania się w sytuacji, zamiarach i proporcjach sił. W tej chwili nawet na oko Alice nie wyglądały zbyt korzystnie dla Runnerów. Jeden Paul z drobnym pistoletem przeciw trójce sojuszników z Cheb, Pazurów i Schroniarzy z o wiele bardziej poważnie wyglądającą bronią. Ci ze środka jak gdzieś byli to wyglądało jakby ich nie było.

Savage nabrała więc tchu i przymknąwszy oczy, policzyła w głowie do pięciu. Tym razem nie miała wsparcia Taylora, nie było o kogo się oprzeć, w kim szukać siły. Stała sama, a wiatr targał jej włosami i płaszczem, sypiąc mróz pod ubranie.
- Proszę, przestańmy walczyć! Jesteśmy ludźmi, każdy z nas! Nie musimy się ranić ani zabijać! Nie musimy walczyć! Nie musimy już niszczyć się nawzajem! Dobry Boże… trzeba ugasić ten pożar! W środku są ludzie, zginą jeśli nie ugasimy, a zamiast tego zaczniemy tu wojnę! - krzyknęła głośno, kierując słowa do wszystkich zgromadzonych, nie tylko Runnerów. Próbowała zachować opanowanie, lecz w ton głosu wdarła się rozpacz. Przemieszczała się pewnie przebierając nogami, by wyjść na otwarty teren, choć serce miała w gardle, a dłonie się pociły - Walka nie zaprowadzi nas donikąd! Tam w bunkrze jest groźny wirus którego obsada bunkra już nie kontroluje! Jesteśmy w śmiertelnym niebezpieczeństwie, powinniśmy współpracować, postarać się porozumieć mimo waśni, dawnych zadr i starć! Inaczej nie będzie jutra ani dla was, ani dla nas! Zginie każda jednostka w okolicy, nieważne czy cywilna czy znająca na broni! Odłóżmy topór wojenny, choć na trochę, spróbujmy znaleźć konsensus… rozwiązanie - dla siebie, dla naszych rodzin, przyjaciół i ukochanych osób. Tylko działając razem mamy szansę… Jeżeli zaczniemy ostrzał, ofiary będą po obu stronach! Wojna nie jest sprawiedliwa, nie jest tego warta! Proszę was, nie zaczynajmy tego koszmaru od nowa. Ktoś już zaczął ostrzał tam dalej, wyciągnął ciężką broń i skierował na miasto… nie pomagajmy mu! Nie dokładajmy kolejnej cegiełki chaosu i szaleństwa! Nagrobnego kamienia! Przypomnijmy sobie, że jesteśmy ludźmi: mamy swoje plany, lęki, cierpienia, nadzieje i marzenia! Nie różnimy się, chociaż na plecach nosimy różne uniformy, ale to szczegóły! W głębi serca ciągle tli się w nas człowieczeństwo! Dość już przemocy, krwi i śmierci! Dość grobów na cmentarzu, tragedii i bólu! Wystarczająco wielu dobrych ludzi zginęło w Cheb przez ostatnie miesiące, już starczy! Dajmy szansę sobie i tym w środku, zanim będzie za późno!

Przez chwilę nic się nie działo, zupełnie jakby okolica zamarła. Alice znowu stała na środku, z dwiema wymierzonymi w siebie stronami. Tym razem luf i uczestników sceny było co prawda o wiele mniej, jednak wymowa sceny była wręcz bliźniacza. Lekarka widziała jak głowy nawzajem chodzą, może coś szepczą czy mówią, jakby zastanawiały się co dalej teraz zrobić. Co prawda nikt nie strzelił. Co było pocieszające. Ale też nikt nie opuścił broni, co nie było już takie pocieszające.

- Gdzie jest Boomer?! - dobiegło do lekarki pytanie Nix’a. Jego kumpela została w końcu częściowo zasłonięta przez stojącego w przejściu Paula i znajdowała się w głębi pogrążonego w półmroku samochodu. Odległość dzieląca oba pojazdy też nie ułatwiała pewnie rozpoznania. Czy Nix i reszta coś knuli czy chcieli zyskać na czasie tego nie było wiadomo. Paul nie zmienił właściwie swojej pozycji i postawy wciąż mając wycelowaną broń w skrępowanego Pazura. Za to ona sama nie zamierzała być chyba ani cicha ani grzeczna.

- Tutaj! - krzyknął rozzłoszczony głos najemniczki i z wana dobiegł jakiś ruch. Paul który zaczął się odwracać był szybki ale tym razem atak był zbyt nagły i zaskakujący. Zdołał jedynie przyjąć but najemniczki na ramię zamiast dostać centralnie w tyłek ale i tak stracił równowagę i poleciał na asfalt. Boomer zaś chyba zdołała uwolnić się całkiem bo rzuciła się przez boczne drzwi vana do ucieczki choć nadgarstki wciąż chyba miała skrępowane.

- Łap ją! Łap ją, Tweety! - wrzasnął powalony nagle Runner i już nie tracił czasu na powstawanie. Kicnął pod maszynę sięgając po karabin. Blond kierowca po chwili wahania szarpnęła drzwiami i klnąc bez przerwy rzuciła się w pogoń za zbiegiem. Trzy sylwetki poruszyły się niespokojnie widząc zamieszanie przy drugim samochodzie. Z oddali doszło ich regularne dudnienie broni maszynowej i jakieś dwa wybuchy. Od terenówki oderwały się dwie sylwetki. Nix i Baba. Zniknęli gdzieś zaraz z widoku w którejś z bocznych uliczek. Za samochodową barykadą został tylko Eliott.

- Co z Brianem i Erykiem!? - wykrzyczał swoje pytanie zastępca szeryfa.

- Są w środku, trzeba ich wydostać! - lekarka odpowiedziała krzykiem, wskazując na budynek za plecami, coraz gęściej pokrywany przez ogień. Z nerwów trzęsła się cała, próbując ogarnąć wzrokiem zarówno zastępcę szeryfa, jak i Mulata z Pazurem, biegnących prawdopodobnie na na pomoc Boomer… albo cokolwiek innego. Zacisnęła pięści i zrobiła dwa kroki w stronę terenówki, starając się utrzymać względny spokój, a także zrównoważony ton głosu. Udało się do momentu, aż z daleka rozbrzmiały wybuchy. To nasuwało jedno, niezwykle istotne pytanie.
- Eliott… gdzie jest tata, gdzie Tony?! Co się dzieje w porcie?! - tym razem ona poruszyła męczącą ją kwestię, ale zaraz ruda głowa obróciła się ku gangerowi - Skarbie… proszę! W środku zostali ludzie, w tym jeden nieprzytomny! Spalą się żywcem, albo zatrują czadem… jeżeli im nie pomożemy! Wiem… nie są z gangu, ale teraz to nieistotne! Musimy sobie pomagać, jeśli mamy przeżyć do wieczora! Już… już dość! Tam jest mój pacjent, nie mogę go tak zostawić na śmierć! Pomóż mi, nie wyniosę go sama! Poza tym… - odkaszlnęła i podjęła wątek głośno, kierując słowa to do mundurowego to do Runnera - Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, na bank słyszeliście to powiedzenie! Wybuchy, serie karabinu… prawdopodobnie jest kolejna strona konfliktu! Walcząc ze sobą, ułatwiamy im zadanie! Życie czasem zmusza nas do zwierania sojuszy, o których możliwości zawarcia w normalnych warunkach nawet byśmy nie pomyśleli! Nieważne co było wczoraj! Jeśli się nie zjednoczymy pożegnamy się z jutrem! Rozumiem, że to ciężkie, ale postarajmy się! Spróbujmy współpracować, dla wspólnego dobra! Paul… tutaj wszyscy są jak rodzina! Jakbyś się czuł, gdyby tam na górze leżała twoja mama i czekało ją spalenie żywcem?! Eliott… wiem że nie tylko w zimie nazbierało się nieporozumień, że miasto zostało zniszczone, a wielu tutejszych zginęło… ale jeszcze macie dla kogo walczyć! Zaczynając teraz strzelaninę, skazujesz nas na śmierć… wszystkich! Przecież wiesz, że nie zejdę z linii strzału! Nie mogę, ktoś zawsze musi stać pośrodku! - przełknęła ślinę i wziąwszy głęboki wdech, rozłożyła szeroko ręce, jakby chcąc odgrodzić Runnera od Chebańczyka - Szeryf będzie potrzebował was wszystkich! Ginąc nierozsądnie nie pomożesz swoim przyjaciołom i rodakom, dlatego proszę… proszę was obu! Odłóżmy broń i współpracujmy! Póki nie jest za późno!

- Wydostać?! No niech wyjdą! Wypuśćcie ich! - odkrzyknął zastępca po chwili wahania. Ze swojej pozycji mógł widzieć otwarte drzwi wejściowe na komisariat ale z powodu dymu niekoniecznie musiał. Z wnętrza nagle doszedł krzyk Eryka który jeśli nie usłyszał co to chyba przynajmniej rozpoznał głos kolegi. Krzyczał by go wypuścić. Jednak Alice nie była pewna co z tego mógł usłyszeć czy zrozumieć jego kumpel.

- Wiedziałem. Trzeba było mu założyć kaganiec. Jak każdemu parchatemu kundlowi. - Paul pokręcił głową z przesadną rezygnacją i skończył dobywać karabin. Teraz leżał na ziemi i już zaczynało po nim i tym karabinie łazić robactwo. Czasem Runner trząchał głową czy nogą ale jednak nadal mierzył z karabinu w głąb ulicy, w stronę skitranego za terenówką Eliott’a.

- Szef i pan Rewers zostali w porcie! Tam są jakieś kutry! Chyba desant! Jak odjeżdżaliśmy to tylko płynęły! Ale teraz tam ktoś strzela! - odkrzyknął znowu Chebańczyk skryty za maską wozu terenowego Pazurów.

- Brzytewka no co z tobą?! Nie słyszysz jak się drze? Nic mu nie jest jak tak się drze! Czekamy na naszych i spierdalamy stąd i niech oni sobie wyciągają kogo chcą potem! I nie wiem kurwa Brzytewka o co ci chodzi?! No ktoś ich tam strzela? No i chuj! Nas tu coś ci powiem jakoś nie lubią wiesz? Niech ich tam strzelają! Komu mamy pomagać? Daltonowi? Tym jego wkurwiającym pomagierom? Tym sztywniakom pana super prezydenta? Oni wszyscy strzelają się z nami, Brzytewka! Chuuj kurwaa z nimii! - zezłoszczony Paul uderzył pięścią w asfalt rozgniatając jakiegoś robala czy dwa. Nie była to skuteczna metoda walki z plagą o prawie od razu dziura została zalepiona przez następne elementy żywego dywanu. - Ale kurwa Brzytewka normalnie mogę ci pójść na rękę i raz kurwa być za pokojem. Nie rozwalę gnoja ani tego cieniasa za kratami. Bierzemy naszych i spierdalamy. Wieczór się zbliża. I jak nie będą brąchać luz, pojedziemy sobie i niech się walą. I spoko mogę nikogo nie rozwalić nawet. - bledszy z Bliźniaków dał wyraz swojej gangerskiej wspaniałomyślności. Na razie bowiem właściwie zostali do ewentualnej walki tylko on i Eliott i chyba w takim pojedynku czuł się dość mocny. - Więc chyba powinnaś być zadowolona, że nikt nie zginie. - spojrzał na nią z wyjątkowo jak na nich niższej pozycji od niej. Potem odwrócił głowę w bok, w stronę rogu gdzie zniknęły obie kobiety i ścigająca i ścigana. Brzmiało trochę jak jakieś wrzaski i szarpanina.

Ruda dziewczyna pokiwała głową, przenosząc uwagę na gangera. Uśmiechnęła się, choć na bladej jak u trupa, napiętej twarzy grymas wyglądał mało pewnie. Zamknęła więc oczy, odetchnęła głęboko i gdy uchyliła powieki miała już na twarzy maskę lekarza.
- Dziękuję kochanie, naprawdę doceniam i jestem niezmiernie wdzięczna za zrozumienie z twojej strony. Wstań proszę z ziemi, przeziębisz się, a skoro nikt nie będzie do siebie strzelał, nie trzeba do siebie mierzyć, prawda?! - ostatnie wypowiedziała głośno, aby i szeryfowiec usłyszał. Obróciła się bokiem i wyciągnęła jedną rękę, tą pokrytą tatuażem ku Białasowi, a razem z nią posłała mu uważne spojrzenie - Posłuchaj… skoro tam są kutry. Trzeba to zobaczyć. Żeby wiedzieć z czym się przyjdzie na mierzyć. Skoro pływają… to wiesz. Mają do nas łatwy dostęp. Trzeba zobaczyć co i jak, zanim przysporzą nam strat. Jak myślisz, Guido się ucieszy, kiedy się dowie że mogliśmy zdobyć cenne informacje i rozeznanie, a podwinęliśmy ogony i daliśmy nogę? Poza tym nie mówiłam nic o żołnierzach, czy miejscowych. Tam jest mój tata. On się z wami nie strzelał, wtedy na drodze. Odwołał ludzi. Pomóż jemu… proszę - znów zamrugała intensywnie, głos się jej załamał i począł chrypieć - Został tam sam, przeciwko… tym kutrom. Tam mają broń maszynową… Błagam cię Paul, sama nie dam rady. Nie mogę… to mój tata. Straciłam już mamę, dom, swój świat, dawne życie, panią Dobson, wszystkich nauczycieli, przyjaciół… Richa, Marcusa. Nie mam już nic… tylko jego i was. Kocham i boję się o was wszystkich. Jesteśmy rodziną, powinniśmy sobie pomagać i się wspierać… a Eryk…. tam jest dym, budynek płonie. Na piętrze jest nieprzytomny Brian. Pomóż go wydostać. Nie dla nich… dla mnie. Dla nas - odetchnęła i krzyknęła do Eliotta - Masz klucze od cel?!

- Mam wstać? Żeby ten frajer mógł mnie łatwiej odstrzelić? - Paul pozezował do góry i coś nie wyglądało z miny ani postawy by zamierzał zaufać dobrej woli zastępcy szeryfa. - I z kutrami no co ty? Tak na serio? Po chuja mamy tam jechać i patrzeć? - spytał ją i popatrzył jakby sprawdzał czy Brzytewka tak na poważnie mówi. - Wszystko co trzeba o nich wiedzieć słychać i stąd. Słyszysz jak strzelają? No! I to jest właśnie świetny powód by się tam nie pchać! Tam lata ołów i to tak na słuch całkiem sporo. Wyciągasz czasem ten ołów z naszych chłopaków to chyba wiesz co to robi, nie? No właśnie! I dlatego nie ma tam po co leźć, Brzytewka! A Guido to się najbardziej ucieszy jak nas zobaczy wszystkich u siebie! Ciebie, tych dwoje co już chyba z pół roku nie widziałem, no ta trzecia ma niezłe cycki, to na pewno też się ucieszy no i ze mnie oczywiście. Zwłaszcza jak mu opowiem jak… Kurwa… Ten złamas już mu pewnie opowiedział! Nosz tępy chuj, zawsze mi się wpierdala przede mnie! - pięść Runenra znów uderzyła ze złością w ziemię, znów rozgniatając trochę robactwa gdy sobie chyba przypomniał coś niezbyt miłego.
- Nie bój się o tego łachmytę w celi, nie sfajczy się. Od takiego motorku? No weź przestań, na torze nie takie bryki się jarają co tydzień i jakoś nic się od tego nie rozpierdala. Znaczy poza tym co ma się rozpierdolić oczywiście. - spojrzał i machnął pogardliwym gestem dłoni na podpalony motor. Ten nadal płonął i dymił ale czy ogień się rozprzestrzeniał czy nie to nie szło teraz lekarce zgadnąć. Na temat Tony’ego coś się nie odzywał na razie gryząc się chyba z myślami jak tu wybrnąć z sytuacji. Rozmyślania przerwał mu nagły hałas. Któraś z dziewczyn zza rogiem krzyknęła nieco głośniej ale chyba nadal się ze sobą szarpały. Eryk przestał krzyczeć i nawoływać Eliott’a a tamten nadal zajmował swoją pozycję za maską terenówki.

Też coś chyba nie dowierzał w dobrą wolę Runnera z karabinem wymierzonym nadal gdzieś w jego właśnie stronę.
- Jak Brian i Eryk żyją to ich wypuśćcie! - odkrzyknął do nich zastępca. Ze środka jednak dobiegły jakieś odgłosy. Stukot butów, dziki śmiech, przekleństwa i w końcu przejściu wyskoczyli wręcz jak z procy roześmiani Runnerzy. Pierwszy z rozpędu wybiegł na zewnątrz, wbiegł od razu do wnętrza vana zderzając się kontrolnie z wnętrzem ściany pojazdu. Kolejni wysypali się na zewnątrz szczerząc się i wrzeszcząc jak przerośnięte, rozwydrzone urwisy które wreszcie doczekały końcowego dzwonka w szkole.

- Cześć mała! - wrzasnął jakiś zarośnięty typ z szóstym miesiącem za pasem i bez ceregieli uściskał rudowłosą Runnerkę w skórze takiej samej jaką i on miał na sobie. Podniósł ją przy tym z ziemi na dłuższą chwilę nim z powrotem postawił na zarobaczonym asfalcie.

- O Paul, siemasz stary! Czemu leżysz pod samochodem? - wydarł się ten największy z tych nowych i chyba był zaciekawiony czemu inny Runner leży pod samochodem. I to tak głupio, że na brzuchu więc nawet nie mógł sensownie udawać, że go naprawia.

Ulica w jednej chwili zaroiła się od gagnerów, a lekarka na moment zapomniała języka w ustach. Patrzyła na nich, potem nagle wyleciała w powietrze… tak po prostu. Ktoś ją objął i uniósł, a potem delikatnie postawił na ziemię. Zrobiło się jej ciepło tam, gdzie kiedyś miała serce, a teraz kołatały jego smętne resztki.
- Dzień dobry panom… em, znaczy. Cześć chłopaki, dobrze was widzieć. Jestem Alice… ale mówią na mnie Brzytewka - uśmiechnęła się życzliwie do całej czwórki, lecz szybko powaga wróciła między piegi. Dalton trzymał u siebie gagnerów? Porwał ich? Nie kojarzyła ich twarzy z Detroit… czyli dorwał ich zimą, a może potem? Nie wyglądali na zabiedzonych, choć w Cheb szalał głód - czyli szeryf dbał o nich na tyle, że bęben tego gościa który ją podniósł, wciąż pozostawał wyjątkowo majestatyczny.
- Byliście w środku, dużo tam dymu? Pali się coś… jak to wygląda na piętrze? - zadała im serię krótkich pytań po czym zwróciła się do Białasa - Wstań kochanie… Eliott nie zrobi nic głupiego, bo za plecami jest dwóch jego kumpli. Jeden za kratami, drugi nieprzytomny. Wie, że jeśli strzeli… cóż. I nie spali, zaczadzi. Od dymu, on jest toksyczny. Trzeba ich wydostać... - westchnęła ciężko i krzyknęła do zastępcy szeryfa - Nie mamy kluczy, a Eryk jest w celi! Brian… trzeba mu pomóc zejść, sam nie da rady! Pójdę z tobą, nic ci nie będzie! Odłóż broń, bardzo cię proszę! Paul… ciebie też proszę. - na koniec zwróciła się do mężczyzny z wyraźnym zmęczeniem i niewerbalną prośbą wymalowaną na twarzy.

- Spadaj Hiver, zasłaniasz mi widok na tamtego złamasa. - burknął Paul w ramach cierpkiego powitania i coś chyba musiał niezbyt tak wyglądać w gangerskich oczach i hierarchiach jak tal leżał pod tym samochodem.

- Aaa… Tamten? Poznaję, on jest stąd. - pokiwał głową grubasek w skórzanej kurtce spoglądając wreszcie w głąb ulicy na terenówkę tarasującą drogę. Paul w końcu zrezygnował i wstał otrzepując się z oblazłego go robactwa. - Jestem Hiver. Zarąbisty kostium, Brzytewka. Normalnie widać, że albo Anioł albo kurew z wyższej pułki. Wiesz taka do specjalnego posuwania. - zaśmiał się wesoło, patrząc na o wiele mniejszą od niego kobietę w czerni.

- Bardzo specjalnego posuwania, Hiver. Imię Guido coś ci mówi? - spytał Paul zadziornie patrząc na brzuchatego i kończąc otrzepywanie się z robali.

- Uuuuu, specjalne posuwanie. No spoko, co złego to nie ja, Paul. - niedogolony grubasek uniósł ręce w obronnym geście słysząc czyje imię padło na tej ulicy. - A to no luz Brzytewka. Nie wiem co tam jest, bo przybiegliśmy od razu tutaj. Lenin nas wypuścił. Jakaś foczka tam była. Greg i Adam jeszcze tam zostali ale nam się nie chciało czekać.

- No fajno Hiver, że kumasz czaczę. A w ogóle ten złamas też ją lubi. I Taylor. Kojarzysz Taylora, nie? Chyba nie zapomniałeś jak tu zbijałeś bąki w celi? - zapytał tonem niewiniątka Paul zezując tym razem na grubaska.

- Taylor? Nie no co ty Paul, pewnie że nie. Taylor, luz. Spoko Paul, dobra? Kumam czaczę. Brzytewka jest spoko. Nie ma sprawy, Paul. - cofnął się tak gdzieś o pół kroku z wciąż uniesionymi w uspakajającym geście dłońmi.

- No pewnie Hiver, pewnie. Tak wiesz tylko mówię, bo cię długo nie było. No to kurwa już teraz wiesz, nie?
- spytał Paul, ale chyba raczej retorycznie, bo coś chęć bliższego poznawania się z lekarką kolesiowi zauważalnie zmalała.

- Hej! To Tweety! - krzyknął któryś z pozostałych Runnerów chyba zwabiony odgłosami zza rogu. - Ej kurwa, ona leje Tweety! Dawać na nią! - wrzasnął nagle już mniej rozwydrzonym i wesołym głosem i pomknął znikając reszcie z widoku. Trójka nowych Runnerów spojrzała zaskoczona to na miejsce po nim to na Paula i Brzytewkę i też rzuciła się w pogoń.

- Nie! Stójcie! - wrzasnął Paul i chciał chyba złapać chociaż Hivera, ale zatrzymał się jakby w ostatniej chwili przypomniał sobie o gliniarzu na drugim końcu ulicy. Ze wszystkich Runnerów tylko on miał broń. - Zagadaj go Brzytewka! - krzyknął w końcu do rudowłosej.

Wystarczyło imię wilkookiego gagnera i jego napakowanego kumpla, by naraz wśród zapewne wyposzczonego towarzystwa zapanował spokój. Dwa imiona dały piegowatej małolacie bezpieczeństwo, ot tak. W końcu nikt normalny, kto miał do czynienia z Wilkiem, bądź uroczym łysolem, raczej nie myślał o podbieraniu im zabawek. Momentalnie skończyły się docinki i insynuacje, nie padła też żadna propozycja zawarcia bliższej znajomości, czy choćby zaproszenia na kawę gdy cała chryja się skończy. Znaczy gdyby gangerzy pili kawę… Alice kiwnęła głową do Białasa
- Idź ich ogarnąć, zajmę się rannymi. Zobaczę co z resztą - rzuciła do jego pleców. Wtedy dopiero pozwoliła ramionom opaść, a na jej twarzy pojawiła się ulga, którą zaraz zamaskowała uprzejmym uśmiechem. Powoli wyciągnęła rękę ku gliniarzowi, zawieszając ją zapraszająco w powietrzu i zaczęła iść w jego stronę szybkim krokiem.

- Stój! Stój kurwa mówię! - Paul wrzasnął raz i drugi już znikając za rogiem jak i reszta kompanów. Wrzawa za rogiem zmieniła się w rwetes i hałas co do pełnokalibrowej bójki pasowało jak najbardziej.
- Zostaw! - agresywny wrzask przebił się przez rwetes. Zgiełk narastał jeszcze chwilę a potem nagle zaległa cisza. W ciągu przyspieszonego oddechu czy dwóch zrobiło się za rogiem prawie całkowicie cicho. - Mówiłem zostaw. I stać! - odezwał się wygolony Runner w golfie wyraźnie ciszej i spokojniej. Ale nie wyglądało to jakoś na słuch na pokojowy spokój.

- Wy wszyscy jesteście pojebani! - wydarł się jakoś płaczliwie głos Tweety.

Lekarka rzucała nerwowym spojrzeniem to na Eliotta, to na źródło krzyków za rogiem. Westchnęła ciężko i w końcu zwróciła się bezpośrednio do gliniarza. Stała przed bryką, zezując na terenówkę Pazurów.
- Proszę cię, ten jeden raz… nie próbuj brać mnie na jeńca, ani nic z tych rzeczy… dobrze?! Nie dam rady ich powstrzymać, jeśli zacznie się kolejna chryja! Eryk jest w celi, Brian na piętrze, tam gdzie był! Poradzisz sobie?! Spróbuję… iść do tych moich jełopów zanim wpadną na pomysł żeby znowu coś lub kogoś rozwalać! Spróbujmy współpracować i się nie pozabijać! Tam w porcie wciąż jest szeryf… i tata! Powiedz, jak wyglądają te kutry, skąd przypłynęły?! To Nowojorczycy?! I Eliott… nic ci nie jest, jak się czujesz?! Jesteś ranny?! - zakończyła krzykliwy monolog z wyraźną troską, odkaszlnęła i dodała, celując kciukiem za róg - Muszę… oni się tam pozabijają! Albo kogoś lub coś rozwalą… jest też jeszcze Nix i Baba! Naprawdę n ie chcę aby komuś stałą się krzywda… już dość! Wystarczy!

- Co tam się dzieje?! - wydarł się zaniepokojony głos Eliott’a. - Wypuściliście jeńców! A Briana i Eryka nadal nie ma! Coś kręcisz! Chcesz mnie zagadać! - niepokój w głosie Chebańczyka stał się wyraźniejszy. Grupki wyzwolonych facetów w skórzanych kurtkach jednak nie dało się z jego odległości pewnie nie zauważyć. Zanim Alice zdążyła coś odpowiedzieć usłyszała za sobą biegnące kroki. Gdy się odwróciła zobaczyła zakrwawioną i zapłakaną blondynę. Podbiegła do swojego miejsca za kierownicą, wskoczyła do środka i głośno trzasnęła drzwiami. Tak mocno, że te odbiły się od framugi i odskoczyły z powrotem więc Tweety, wciąż płacząc złapała je i trzasnęła jeszcze raz.

- Zamknijcie się! Zamknijcie się wreszcie! Wszyscy się zamknijcie! To wszystko jest popierdolone! - wrzeszczała kierowca zupełnie jakby przekroczyła jakiś punkt krytyczny albo była tego bardzo bliska.

Alice usłyszała też kroki. Tym razem trochę wolniejsze choć nadal szybkie. Docierały z wnętrza budynku. Tupot butów na podłodze. Śmiechy i jakieś żarty chyba. Ale umilkły gdy chyba usłyszeli trzaskanie drzwi i histeryzującą kobietę z pomalowaną twarzą.

Savage też już siadały nerwy. Potarła odrętwiałą twarz dłońmi, przymykając oczy, a gdy się prostowała, miała nałożoną maskę uprzejmości.
- Eliott… jak niby mam ci ich przyprowadzić?! Nie mam kluczy od celi, Brian jest za ciężki! Nie przeniosę go sama! Wybacz, ale niestety gabarytowo przerasta to moje możliwości, co chyba ciężko jest wam tu pojąć! Chcesz to chodź, idź po nich na litość boską! Nic ci się nie stanie! - wykrzyczała swoje i obróciła się ku blondynie. Powoli przesunęła się do okna i zapukała w szybę.
- Tweety, masz krew na twarzy. Który ćwierćinteligent to zrobił? Pokaż proszę, zaraz się tym zajmę. Spokojnie, nic ci nie będzie, nie bój się. Wiem… nerwowo strasznie, ale damy radę. Runnerzy nie pękają. No już, pokaż buzię, jestem lekarzem. Pozwól się zbadać.

- Myślisz, że głupi jestem?! Mam tam wyjść sam?! - prychnął z niedowierzaniem Chebańczyk na jego zdaniem bezsensowną propozycję Alice. - Mało was tam?! Eryk ma klucze! Te którymi otwarliście cele tych więźniów! - zastępca nie miał widocznie takich pokładów opanowania jak jego szef i teraz też już mu cała sytuacja zaczęła działać na nerwy.

- Zamknij się! Zamknij! Zamknij się wreszcie! - nerwy Tweety zaczęły też siadać. Złość przechodziła w płacz. Trzaskała drzwiami co raz słabiej aż wreszcie schowała twarz w swoim ramieniu opartym o otwartą szybę wciąż niedomkniętych drzwi. Nie wykazywała w tej chwili najmniejszych chęci do jakiejkolwiek współpracy czy z lekarzem, pojazdem czy jakimkolwiek czynnikiem ze świata zewnętrznego.

- Brzytewka, co tu się odpierdala?! - ze środka budynku San Marino wydarła się do Runnerki poniżej półtora metra.

Geck niechętnie i z oporami ale jednak posłuchał bladej dziewczyny z Kalifornii. Chyba najbardziej przekonywujące było to odroczenie a nie jawny zakaz. Imię Paula też chyba grało tu swoja rolę. San Marino wyszła na zewnątrz prawie zaraz jak przed chwilą wydarła się ostatni raz Tweety. Jak widziała Alice, teraz była obwieszona bronią i amunicją, co w zestawieniu z jej kościanymi ozdobami na sobie wyglądało dość groźnie lub imponująco co najmniej. Przynajmniej dla kogoś kto miałby choć trochę statystycznego instynktu samozachowawczego. Obie widziały zapłakaną kierowcę i obie miały okazję zajrzeć za róg.

Za rogiem była grupka Runnerów. Prawie. I była prawie statyczna. Prawie. Trójka wyzwolonych Runnerów stała prawie idealnie nieruchomo. Twarze mieli przykryte żywymi emocjami. Złość. Strach. Agresja. Dominacja. Ale stali nieruchomo. Wiele wspólnego z tym miała zapewne lufa pistoletu wycelowana z grubsza w ich stronę. Jedna. Ale oni nie mieli przy sobie żadnej. Pistolet był trzymany ręką Paula. Ten też stał prawie nieruchomo wpatrzony w nich czujnie i szukając w ich postawie czegoś. Na ziemi zaś też był jeden z wyzwolonych Runnerów. Ten za to był idealnie nieruchomy. Mógł tak pewnie przetrzymać na tą nieruchomość ich wszystkich bo ilość krwi i jakieś szarawe kawałki wokół głowy dość jasno wskazywały na przyczynę tej nieruchomości. Martwy już Runner leżał dotąd chyba na Boomer, która teraz była uwalana krwawymi rozbryzgami z jego głowy. Jej ramię przemogło stagnację i zwaliło z siebie ciało trupa. Najemniczka zaczęła się podnosić ocierając zakrwawioną dłonią twarz i zmieniając krople i rozbryzgi w smugi i rozmazy. Wygolony Runner cofnął się lekko gdzieś o pół kroku by zachować odległość między wstającym na nogi Pazurem o wciąż skrepowanych nadgarstkach i trójka trzymanych na muszce Runnerów.

Zabił go… Paul zabił jednego z jeńców i to dlaczego? Aby wyegzekwować posłuszeństwo. Oraz bronić Boomer - podobna rzecz nie chciała się zmieścić w głowie. Savage mrugała, a po jej ciele rozeszło się ciepło. Wiedziała! Wiedziała, że wygolony brunet nie jest zły, to właśnie tłumaczyła Tony’emu, potem Babie… i szeryfowi też. Miał ludzkie odruchy, ot choćby nie chciał przyłożyć ręki do gwałtu na kobiecie. Może i obcej, może niebezpiecznej… ale jednak kobiecie.
- Nie wiem… mam dość. Ale nie powinniśmy… tak tu stać i trzeba… tam w środku są ludzie. Eryk i Brian. Brian gdzieś na górze, nieprzytomny - odpowiedziała szczerze czarnowłosej nożowniczce, obracając twarz w jej stronę - Wiem, że proszę o rzecz absurdalną… ale czy mogłabyś po nich iść? Eliott ciągle stoi po drugiej stronie bryki taty i czeka aż ich przyprowadzimy. Poza tym, jest tu gdzieś jeszcze Nix i Baba… proszę, nie strzelajcie do nich. Baba jest… taki duży, bardzo duży Mulat na… na gadzich nogach, ale to dobry człowiek. Nie Bestia… człowiek, dobry człowiek. W porcie są kutry, to one tak strzelają. Tam… tam został… macie klucze od celi? Wypadałoby też wspomóc Paula. Sama nie dam rady… ogarnąć całości, potrzebuję pomocy. Jeżeli tak dalej pójdzie zaraz wszyscy się powyrzynamy, a nie w tym rzecz. - pokręciła głową, a na jej twarzy wymalowało się nieludzkie zmęczenie i rezygnacja. Miała dość, tak cholernie dość dzisiejszego dnia… poprzedniego też. I jeszcze poprzedniego.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 26-11-2016, 01:19   #430
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
San Marino słuchała i krzywiła się, to podnosiła brwi. Na trochę przeniosła uwagę na trupa, ale martwy jeszcze nie miał nic do powiedzenia i dobrze. Jakoś nie chciało się jej go słuchać.
- Ja pierdoooolę - westchnęła boleśnie, zrzucając na ziemię rkm i resztę sprzętu. Od razu zrobiło się jej lżej nie tylko na ciele ale i duszy - Dobra, no. Mam te klucze… i mam iść uwolnić tego jebanego kundla i jeszcze znosić z piętra innego? Lenin no, słyszałeś to? Kurwaaaaa - jęknęła jakby ktoś jej kazał robić coś bardzo głupiego. Bo kazał. Znaczy nie kazał, prosił, proponował. Runner prosił... oni to potrafili?
- Lenin weź popilnuj tego pierdolnika, zobacz czemu Tweety ryczy. W której celi zamknąłeś tego gnoja? Chłopaki idźcie z Brzytewką do reszty tych patafianów zanim im Paul porobi dziury w tych durnych łbach. Guido się wkurwi jak nie dostanie tego po co tu tego wygolonego kretyna wysłał - pozezowała z pretensją na rudą gangerkę. Chyba chodziło o nią, inaczej po co by ją odbijali z komendy? - Idź do Paula. I weźcie jej pilnujcie też. Ona nie może kojtnąć, bosię weźmie i pierdolnie plan pracy na dziś, a szef nam nogi z dupy powyrywa. Pójdę po tych debili… wiecie, przydadzą się zakładnicy - skończyła z wesołym wyszczerzem, rozglądając się po towarzyszach.

- Ej Paul. Ale co jest? - spytał w końcu Chrome też chyba całkowicie zaskoczony, że widzi kumpla z którym kiblował parę miesięcy martwego. Lufa paulowego pistoletu była jednak dość wymowna. Tak jak i cała scena.

- Co jest? Chcesz kurwa wiedzieć co jest, Chromi? - spytał Paul nagle przełamując stupor i już po tym wstępie nie zapowiadało się, że pójdzie gładko i ładnie. - Już ci kurwa mówię co jest - łysawa głowa pokiwała się lekko, jakby Paul podjął właśnie jakąś decyzję. Wycelował pistolet wyżej, przekrzywiając go na bok na gangerską modłę i zrobił krok do przodu w wpatrzony z zaciętym wyrazem twarzy w trójkę Runnerów bez broni. - Jak kurwa mówię stój to znaczy kurwa stój! - wrzasnął nagle celując lufą tuż przed twarzą jednego z wyzwoleńców. - A jak kurwa mówię zostaw to znaczy kurwa zostaw! - wrzasnął i wycelował w twarz drugiego. - I to kurwa natychmiast! - wrzasnął znowu, tym razem wodząc bronią przed twarzą Hirvera.

- Ale… Ale Paul… Ona tłukła Tweety… - odważył się zaoponować jeden z Runnerów. Reakcja bladego Bliźniaka była błyskawiczna. Lufa pistoletu zdzieliła tamtego w policzek siekąc go na odlew. Trafionego Runenra przygięło w tył.

- Zostaw! - Paul doskoczył do trafionego i trzasnął go chwytem pistolety w głowę. - To kurwa zostaw! - wydarł się rozjuszony oporem gangera i trafił go uchwytem ponownie w głowę. - Natychmiast! - na koniec trzasnął go lufą znów na odlew ale tym razem w druga stronę. Oszołomiony ganger upadł na ziemię.
- Teraz, kurwa, jasne!? Kto tu jest teraz szefem?! - wywrzeszczał kolejne pytanie i dwóm stojącym jeszcze na nogach Runenrom pomógł powziąć odpowiednią decyzję lufą pistoletu.

- No ty Paul. Spoko my nic do ciebie nie mamy. Jesteśmy kumplami, nie?
- Hiver odważył się odezwać ale minę miał dość nietęgą.

- No właśnie kurwa! I macie robić co wam każę! Na ten kurwa tychmiast! Jasne?! - wydarł się pół tonu ciszej choć nadal z zawziętym wyrazem twarzy.

- Jasne Paul. Jak Słońce. - zgodził się grzecznie grubas w skórzanej kurtce.

- Do samochodu! - zadyrygowała połowa składu runnerowych bliźniaków i dwóch Runnerów wzięło tego słaniającego się trzeciego i przetruchtało prawie do vana. - A ty! - odwrócił sie wreszcie do Pazura która stała chyba też będąc pod wrażeniem tej sceny bo zachowywała się prawie całkowicie biernie. - Brzytewka! Zobacz co z nią! A ty kurwa jak mi jeszcze raz spróbujesz spierdolić to przestanę być dla ciebie taki kurewsko sympatyczny i wielkoduszny! - wycelował w Boomer choć w nią wycelował palcem a nie pistoletem. Tym razem jednak najemniczka jakoś nie przejawiała chęci do stawiania oporu.

- Chromi i Gecko idźcie z naszą nową kicią do środka. Po tego debila w celi. Jakby się stawiał to mu przemówcie do rozumu by przestał. - Paul zdawał się wracać już nieco do normalnego trybu mówienia tak samo jak zaczął wracać do zaparkowanej maszyny. - Lenin pozbieraj to i do furgonetki! - wciąż rozzłoszczony Runner w golfie kopnął pozostawiony przez San Marino karabin. Sam podszedł do szoferki i wpatrywał się z jakiś jeden oddech w blond głowę złożona przez szybę drzwi. - Czemu ryczysz Tweety? Ognia masz? Zgubił mi się gdzieś mój. - irytacja dała się słyszeć w jego głosie choć odkąd się wydarł pierwszy raz mówił chyba najspokojniej. Tweety uniosła zaryczaną i zakrwawioną głowę i wciąż szlochając zaczęła grzebać po kieszeniach.

Po podobnym pokazie zawracanie Białasowi głowy i kolejne podważanie jego kompetencji w postaci ciężkostrawnego monologu, próśb i całej otoczki załatwiania sprawy powrotu do portu. Nie teraz, nie po tym wszystkim. Chwila oddechu, czas na uspokojenie nerwów, opanowanie emocji. Nie tylko Tweety potrzebowała oddechu.
- Jak sobie życzysz, skarbie - Alice posłała Bliźniakowi ciepły uśmiech i ścisnęła w przelocie jego ramię, gdy przebierając krótkimi nogami, truchtała ku najemniczce. Dopadła do niej i szybko rozeznała w sytuacji. Krew na twarzy, marę sińców i zadrapań, do tego rana na ramieniu.
- Przepraszam, że wcześniej się tym nie zajęłam. Widzisz co się tu dzieje, trzeba ich pilnować, każdego po kolei. Łagodzić... objawy. Tak mi przykro... za to, za wszelkie niedogodności i stres których doświadczyłaś odkąd się spotkałyśmy. Naprawdę... przykro mi. - szeptała cicho, ze smutkiem spoglądają ku górze, tam gdzie znajdowała się twarz drugiej kobiety - A teraz pokaż proszę to ramię, trzeba zatamować krwawienie, może założyć parę szwów.

W tym samym czasie San Marino razem z dwójką Runnerów wróciła pod cele. W powietrzu wciąż unosiły się kłęby gryzącego dymu, mężczyźni kasłali, ale ona miała na twarzy maskę i głęboko w dupie ich problemy z oddychaniem.
- Jebane buraki... no kuurrrrrwa, no - klęła pod nosem, dzwoniąc pękiem kluczy. - Ty, Eryk! Gdzie Brian? Na piętrze, tak? Który pokój? Brzytewka kazała go wyciągnąć żeby się tu chujek nie udusił, więc współpracuj. Póki jestem miła i chłopaki też - zwróciła się do kundla po drugiej stronie krat, a palcem pokazała obstawę gdzie jeden trzymał rkm a drugi miotacz ognia - I jej podziękuj, bo żyjecie tylko dlatego że ona o to prosi, czaisz? No, to zajebiście.

Pomagier szeryfa kulił się gdzieś pod ścianą, przypatrując się stojącej parę metrów od niego uzbrojonej trójce gangerów, ale widząc że nie zamierzają go odstrzelić, wstał powoli. do krat podszedł dopiero, gdy zaszczękał zamek i drzwi stanęły otworem.
- Tak, na piętrze. Brian jest na piętrze - zakaszlał i zaproszony szarpnięciem za ramię, opuścił celę - Drugie drzwi po prawo. Został ranny i... - nie dokończył bo przerwało mu szarpnięcie za kark i pchnięcie między łopatki, kierujące go prosto do wyjścia.

- Weźcie go zapakujcie do bryki, będziemy mieć ubezpieczenie - San Marino machnęła na gangerów i przeszła z nimi ten kawałek do schodów - Jak mają tu wasze zabawki, część mogli sobie już podebrać. Nie uśmiecha mi się dostanie granatem, van Lenina nie jest kuloodporny. Ale jeżeli w środku będzie ta suka w mundurze i ten gnojek - zamyśliła się i zaśmiała krótko, a maska tłumiła i zniekształcała dźwięki - Skurwiele dwa razy pomyślą zanim nas wezmą na cel, ogarniacie? No dobra, idźcie, ja pójdę po tego całego Briana - klepnęła każdego z nich w plecy i przeskakując po trzy stopnie, wbiegła na piętro. Znalazła właściwe drzwi, otworzyła je i chwilę wpatrywała się w leżącą nieruchomo na łóżku postać. Wyglądał jak trup owinięty bandażem, chyba nie oddychał i...
- Żyje. Jeszcze - szept przy uchu ponaglał, cienie w kątach falowały. Chłopak był na granicy między snem chwilowym i wiecznym.
" Nie będzie cierpiał. Wyświadczę mu przysługę" - nożowniczka podeszła do posłania i trąciła faceta butem. Jęknął przez sen. Jeden z ciemnych kształtów za łóżkiem zrobił krok do przodu i zamarł zaraz obok okręconej szarpiami głowy. San Marino czułe jego ból. Wściekłość. Bezradność... zaskoczenie i strach, ale nie o siebie. Bał się, uczucie wylewało się przez skórę i mieszało z wodą. Zimno, mokro... miarowe kołysanie przyprawia żołądek o skurcze. Nadzieja, jeszcze więcej bólu. Ciemność.
- To nie twoja decyzja, dziecko - głos westchnął, zimne palce zacisnęły się na okrytym kościstym naramiennikiem barku - Jego czas jeszcze nie nadszedł...
"Jak sobie życzysz" - zgodziła się i powoli, ostrożnie zaczęła podnosić obcego psa. Po to zostawiła rkm i inne gamble. Aby móc go przenieść.

Ledwo się pochyliła i dotknęła jego ramienia, zimno zaatakowało z lewej trony, od tyłu. Nożowniczka zatrzęsła się, straciła na chwilę oddech.
- Nie zrobię ci krzywdy, wracasz do swoich. Będziesz żył - syknęła przez zaciśnięte zęby, chłód się cofnął. Na języku czuła gorycz. Jak zawsze kiedy wyłapywała obcą nadzieję.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172