Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-04-2020, 02:55   #171
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Minęła długa chwila, zanim Mazzi się odezwała. Siedząc naprzeciwko gliniarza zdążyła dopalić papierosa i zacząć następnego. Po głowie chodził jej były chłopak Amelii, chętnie by się z nim spotkała tylko po to, aby uwieść i wyciągnąć na odludzie aby połamać kość po kości. Z drugiej strony mógł być użyteczny…

- Sam na sam też mówiła, że zrobiła to sobie sama - mruknęła, patrząc na żarzącą się czerwono końcówkę fajka - Nie kłamała, nie miała powodu… ufa mi. - wzięła solidnego bucha - Jeszcze w szpitalu, gdy próbowałam ją rozruszać, rzuciła coś w rodzaju, że to nie jest dobry świat dla ładnych dziewczyn. Dodatkowo tamten chuj który lubi blondynki. Zakaz uszkadzania gęby. Chłopak, który nagle znika i się nie odzywa, a Amy jasno powiedziała, że to nie on jej to zrobił. Może kiedy się z nim bujała, któryś z porywaczy ją zobaczył? Ten jej frajer się przestraszył i uciekł, zamiast kurwa bronić. Zostawił sam… więc biedna dziewczyna zrobiła jedyną rzecz, jaka jej została - popatrzyła Ramsayowi w oczy - Oszpeciła się, żeby przestać być atrakcyjną… to jest, kurwa jego mać, łagodna owieczka. Nikomu nie zrobi krzywdy, nie umie chyba nawet krzyknąć. Delikatna… a ten fiut ją zostawił. Nie znaczy to jednak, że nie wie co w trawie piszczy, skoro taki z niego cwaniak osiedlowy - dopaliła, a kiepa zdusiła w słoiku stojącym na biurku, gdzie już pływało parę niedopałków, w tym jej poprzedni - Wyciągnę z Amy co się da, ty daj temu jej byłemu fagasowi ogon. Co to w ogóle za koleś? Jak sie nazywa, gdzie go znaleźć i po czym poznać?

- Nie mogę ci ujawnić takich elementów śledztwa. Jak tak szczerze umiesz rozmawiać z Amy to chyba nie powinno być dla ciebie trudne zdobycie tej informacji. - detektyw znów pokazał sztukę nieskończonego mrużenia powiek gdy słuchał drugiej strony.

- Ale pomysł, że on może mieć coś wspólnego z tymi zniknięciami? - w końcu odezwał się po chwili i oparł się wygodnie o fotel aż ten trochę zaskrzypiał. Złożył dłonie na karku i zaczął sufitować obracając chyba ten pomysł w myślach.

- Tego się nie spodziewałem. I trochę mi to do niego nie pasuje. To goguś. Cwaniak. Wierzę, że może się podobać kobietom. Taki urodzony człowiek sukcesu. Materiał na szefa firmy czy innego polityka. - tym razem gliniarz mówił wolno gdy zastanawiał się nad tym o czym właśnie mówił. Chyba nie odrzucał z miejsca opcji zaproponowanej przez gościa no ale też na pewno “nie kupiła” go z miejsca.

- Raczej nie sądze by uciekł tamtego ranka bo kogoś zobaczył. Trochę sobie z nim porozmawiałem. - Ramsay zaczął i prawie zaraz urwał w takim miejscu i sposób, że chyba ów ex Amy mógłby nie wspominać miło tej rozmowy.

- Myślę, że gdyby tak było wspomniał by mi o tym bo to działało by na jego korzyść. Ale o niczym takim nie mówił. A jego alibi to cały konwój. Stawił się o świcie na miejscu zbiórki i pojechali w trasę. Około 6 rano była zbiórka a o 7 rano wyjechali z miasta. Sprawdziłem to. No i niestety inni potwierdzili tą wersję wydarzeń. Szkoda. - gliniarz wydmuchał dość daleko i długo powietrze ku sufitowi gdy ten najlepszy kandydat na sprawcę oszpecenia drobnej blondynki miał jednak alibi.

- Natomiast zdarzenie miało miejsce rano. Kiedy to nie jestem pewny. Ale zgaduję, że sąsiedzi przybiegli dość szybko. Trochę z nimi rozmawiałem. - znów urwał w taki sposób jakby nie była to najprzyjemniejsza rozmowa możliwe, że dla obu stron.

- Nie są do końca pewni ale prawdopodobnie zdarzyło się to między 8 a 9 rano. Około 9 jest już jej przyjęcie w rejestrach szpitala miejskiego więc to musiało być trochę wcześniej. W tym czasie jej ex już był w konwoju za miastem. - krótkoostrzyżona, prawie łysa głowa detektywa pokręciła się na boki na znak, że to jego zdaniem wyklucza jego ex jako sprawcę.

- Natomiast ci od porwań… - znów zmrużył oczy gdy zaczął główkować nad tym nowym dla siebie elementem w tej sprawie. - Niiee. - pokręcił głową. Spojrzał przez biurko na swoją rozmówczynie. - Nie można ich wyuczyć. Ale nie pasuje mi to do schematu według jakiego działali wcześniej. Nawet wczoraj u was. - puścił swój kark i znów nachylił się nad swoją stroną biurka i zaczął wyliczać niezgodności.

- Po pierwsze dotąd działali na odludzi lub tam gdzie akurat poza ofiarami nikogo albo prawie nikogo nie było. A tutaj mamy środek miasta, środek kamienicy o poranku. Raczej świadkowie by jacyś byli. A nikt o kimś obcym u niej czy w okolicy nie wspominał. Po drugie dotąd jak działali to dość skutecznie. Prawdopodobnie atakowali z samochodu, może z furgonetki. Nie mam na to dowodów, z braku świadków właśnie, ale myślę, że jak dwóch czy trzech nagle wyskoczyło z wozu to taka zaskoczona dziewczyna raczej miała małe szanse się opierać. Ewentualnie jeszcze jakoś mogli zwabiać ofiary do samochodu. A tutaj musiałby być napad w mieszkaniu ofiary albo jego bezpośrednim sąsiedztwie. No i trzy to dotąd nie rezygnowali jak już robili swoją akcję. Dlaczego ją mieliby nagle zostawić? - detektyw odliczył kolejne punkty na każdym palcu a na koniec rozłożył dłonie na znak, że te rzeczy mu nie pasują do tych dwóch różnych spraw. I raczej nie pasują mu na powiązania. Ale jeśli Lamia widzi takie powiązania to jest gotów je wysłuchać.

- A to, że ktoś lubi blondynki, brunetki, rude, czarne no to jeszcze samo w sobie nie jest przestępstwo. - dodał niejako na sam koniec.

- Nie mówiłam, że on kogokolwiek porwał - Mazzi rozparła się wygodniej na fotelu, zakładając nogę na nogę - Mówię, że może robić interesy z kimś, kto te laski porywa. Tak mogli namierzyć Amy, jako jedną z dup tego fagasa… ale może lepiej wypytam o to samo maleństwo. Poza tym… - zaczęła, wyjmując z kurtki niewielki notesik. Naskrobała tam coś pospiesznie, po czym wyrwała kartkę i położyła Ramsayowi na biurku - Teraz tu się bujam częściej. Zaraz się zwijam, dużo do ogarnięcia mam, a tak łatwiej pozostać w kontakcie - wskazała brodą na torebkę - Jedz ciacha, są naprawdę pyszne .

- Dobrze, sprawdzę to. - Ramsay skinął głową i trochę nie bardzo było wiadomo czy bardziej mówi o nabazgranym na kartce adresie Lamii czy o tych powiązaniach jakie mógł mieć ex Amelii z owymi tajemniczymi napastnikami.

- Aha jeszcze taka drobnostka. - odezwał się gliniarz chowając kartkę z adresem studia fotograficznego do szuflady. - Z tymi porwaniami, Świniakiem i resztą. - zaczął kreśląc palcem kółko by podkreślić to o czym właśnie rozmawiali. - To sprawa otwarta, wszystkich posterunków w mieście i okolicy. Bo narozrabiali w całej okolicy. No ale jak się komuś trafi konkret by ruszyć sprawę to właśnie ten posterunek i detektyw dostanie tą sprawę. A ja im się chętnie dobiorę do dupy. - rzekł dbając o ten zacięty wyraz wiecznego zatwardzenia jaki nadawał mu ponury i złowróżbny wyraz. - A ty rób swoje z Amy. Nie wiem przez kogo. Ale przez kogoś to sobie zrobiła. Ten jej ex mógł się do tego jakoś przyczynić. Ale nie jest powiedziane, że on albo tylko on jest w to zamieszany. - przypomniał rozmówczyni jaką ma dla niej przydział w tym śledztwie w sprawie pokiereszowanej blondynki.

- Zobaczę co da się zrobić - saper wstała, posyłając mu krzywy uśmiech i tak zamarła w pół ruchu, patrząc na niego z góry. Może i go nie lubiła, ale szacunek...

- Do zobaczenia wkrótce, detektywie - wyciągnęła rękę na pożegnanie.
Szacunek był czymś kompletnie innym.




- To chyba tutaj - motor z dwoma brunetkami zaparkował przed budynkiem wskazanym przez miłą starszą panią skrzyżowanie dalej. Mapa pokazywała trochę inny rozkład tej części miasta, rzeczywistość hasała sobie swoimi drogami. Na szczęście po dopytaniu i paru kółkach chyba znalazły właściwy adres.
- Di… tak szczerze - popatrzyła na plecy z przodu, obleczone podobną do jej ramoną, tyle że z masą ćwieków i naszywek - Czy my się kurwa nie wygłupiamy z tym baletem?

- Dla bzyknięcia Tashy Love w szatni albo kiblu mogę się trochę powygłupiać. Chodź. - w przeciwieństwie do wizyty “w budzie” tutaj Indianka miała już dobry humor i podejście. Wzięła kumpelę za ramię i razem weszły do środka. Drzwi były dwuskrzydłowe. Gdy znalazły się wewnątrz był niewielki hol i recepcja. Ale odgłosy, wystrój dość jasno kojarzył się z siłownią i jakimś fitness. Z tańcem też. Udało się skolekcjonować dawne plakaty reklamujące jakiś sportowy sprzęt czy odżywki więc było kolorowo. A na gości patrzyły albo nie, sylwetki zazwyczaj młodych i wysportowanych ludzi z dawnych czasów.

Ale byli też i żywi. Jak chocby jakaś zasuszona, starsza pani która siedziała w recepcji. A nieco dalej ktoś szedł korytarzem albo stał i rozmawiał. Di co tak śmiało weszła do środka teraz trochę straciła impetu gdy z ciekawością rozglądała się dookoła.

- Myślisz, że oni mają tu to wszystko? - zapytała trochę ciszej ale też nie na tyle cicho by szeptać.

- Obawiam się, że nie. Niestety nasz budżet nie może się równać z tym co kiedyś tu było. - starsza pani chyba jednak usłyszała co mówi Indianka bo odpowiedziała z łagodnym uśmiechem też spoglądając na te plakaty błyszczącego czernią i chromem nowoczesności kształty sprzed paru dekad.

Patrząc na stare zdjęcia nie szło pomyśleć o tym, jak kiedyś musiało się cudownie żyć. Mieć na wyciągniecie ręki te wszystkie cuda, teraz dostępne jedynie jako echo na płaskich fotografiach. Na szczęście ich czasy miały swoje cuda, z jednym takim właśnie przyszły się spotkać.

- Jak na moje oko i tak wygląda super - sierżant również się uśmiechnęła, podchodząc do starszej pani - Chciałyśmy zapytać, czy może udało się nam złapać Natashę? Tashę Love. Mówiła, że przed pracą tu trenuje.

- Ah, Tasha! - starsza pani wymówiła to imię z podziwem i zachwytem. Widocznie kojarzyło jej się bardzo pozytywnie. - Tak, jest dzisiaj u nas. Ale teraz jest na treningu. - zaczęła mówić ale zawahała się i popatrzyła na ścienny zegar. - Teraz pewnie jest na siłowni. - wznowiła swoje tłumaczenia i wstała by wytłumaczyć gościom jak mają iść. Z opisu wyglądało na to, że to nie tak, że jedna sala z hantlami tylko całkiem spory obiekt.

- Dobra, jak zobaczymy spoconych ludzi z ciężarkami to chyba już dalej trafimy. - Indianka pokiwała głową na znak, że dziękuje, złapała za rekę Lamii i pociągnęła ją w głąb korytarza. Potem były schody na górę. No i trochę konsternacja jak dalej. Bo widać było korytarz, drzwi ale też słychać było muzykę. Zwabiona tą muzyką gangerka zajrzała przez jakąś balustradę i okazało się, że na dole jest sala gimnastyczna. A w tej chwili taneczna. Jakaś instruktorka prowadziła zajęcia z tańca dla kilku młodych kobiet które powtarzały jej ruchy.

- Ta w czerwonym niezły tyłek… A tamta w żółtej koszulce cycki… - Di bez żenady pozwoliła sobie na komentarze obserwowanej grupki. “Czerwona” miała na sobie czerwone leginsy które ładnie podkreślały jej smukłe kształty dolnej partii ciała. A “żółta” miała krótki, kanarkowy top który eksponował na dole jej płaski brzuch a na górze ciekawe zaokrąglenia.

Mazzi dołączyła do obserwacji, kiwając z pomrukiem głową. Chętnie dołączyłaby do nich obu, najlepiej już po zajęciach i pod prysznicem. Po podobnym wysiłku z pewnością ucieszyłyby się, gdyby ktoś umył im plecy…

- Chodź, idziemy dalej - tym razem to ona pociągnęła gangerkę za rękę, prowadząc dalej korytarzem - Mamy znaleźć Tash, prawda? Lachony powyrywamy w Krakenie.

- O tak, mam nadzieję, że by potrzebowały pomocy nie tylko z umyciem plecków. No ale masz rację to nie jest Tasha Love. - Di syciła jeszcze chwilę oczy tymi apetycznymi kształtami na dole ale zaśmiała się gdy kumpela jej przypomniała po co i dla kogo tu przyjechały. - Mam nadzieję, że Tasha też będzie potrzebowała pomoc po treningu. Wiesz jak ją się cudnie zapinało wtedy w niedzielę? - czarnowłosa gangerka pozwoliła sobie na snucie przyjemnych planów i wspomnień. Ale już przeszły przez kolejne drzwi i znalazły się w jasno oświetlonej siłowni. Głównie z powodu przestronnych okien przez jakie wpadało sporo światła z zewnątrz.

Było tu nieco chłodniej. Ale zapewne dla ćwiczących tu ludzi to nie była wada. Sprzętu rzeczywiście tu trochę było. Całkiem możliwe, że był to dawny sprzęt z siłowni tej czy innych. Tam ktoś coś dźwigał, podnosił, jeździł na rowerku, skakał no i generalnie spora część ludzi zajmowała się pracą nad swoją fizycznością. Ale różnie to im wychodziło. Dało się poznać różny poziom od amatorów co byli tu pierwszy czy drugi raz i jeszcze nie bardzo wiedzieli co ze sobą zrobić. Aż po takich co chyba przychodzili tu regularnie. Może nie było tu tłumów ale jednak mimo środka dnia jakiś ruch był. W pewnym momencie Lamia poczuła klepnięcie w ramię. I Indianka skierowała ją spojrzeniem na wyróżniającą się sylwetkę.
Sylwetka była sama z siebie całkiem przyjemna dla oka. Zwłaszcza jak ktoś nie miał nic przeciwko młodym, kobiecym, spoconym kształtom. Dziewczyna nie zwracała uwagi na dwie obserwatorki. Właściwie to chyba na nikogo nie zwracała uwagi. Pochłonięta była samą sobą i swoim treningiem. Ubrana w ciemne legginsy i krótki top już mogła przykuwać uwagę samą sylwetką. Do tego młoda, skoncentrowana na swoim celu twarz. Robiła jakieś manewry z hantlami w układzie klasycznym do robienia pompek. Pompowała tak tą podłogę chyba wykonując jakieś tajemnicze serie ćwiczeń.

- Spociłabym się z nią. Ale wolałabym inne ćwiczenia. - mruknęła cicho Indianka obserwując tą dziewczynę o trochę blond a trochę rudych włosach spiętych w koński ogon.

- Musztrowałabym - saper dorzuciła własne spostrzeżenia, nie odrywając wzroku od tak ładnie napiętych pośladków. Westchnęła po chwili, klepiąc Indiankę w tyłek. - Spróbuj znaleźć Tash, ok? Chyba ją znam… spytam co robi w niedzielę - parsknęła wesoło, puszczając kumpeli psotne oko.

Mijając wielkie lustro poprawiła włosy. Szła prosto, mijając ćwiczącą laskę trochę z boku i niby nie zwracała na nią uwagi, aż do momentu, gdy nagle nie zamarła w pół kroku i ruchu.
- Hej, wiesz może… - zaczęła, łypiąc w dół… i wtedy jej oczy zrobiły się większe, autentycznie zafascynowane. Stała tak chwilę, z urwaną myślą, niewypowiedzianą do końca, aż parsknęła - Cholera, wybacz… szukam kogoś, ale patrząc na ciebie nie mogę się skupić. Rany, dziewczyno, ale ty masz figurę - westchnęła cicho - Gdzieś cię widziałam, poznaję twarz. Taką mam przynajmniej nadzieję, że już kiedyś miałam tego farta aby na ciebie patrzeć. Jestem Lamia. Serio zrobisz mi dzień jeśli zdradzisz własne imię.

- Trzymam kciuki! - zaśmiała się Diane ale szczerze życzyła kumpeli powodzenia w tych łowach. Tak bardzo, że bez wahania się zutylizowała pozwalając Lamii działać.

Zaś zaczepiona dziewczyna w pierwszej chwili nawet nie przerwała ćwiczeń. Chociaż podniosła głowę by sprawdzić kto do niej mówi. I chyba w pierwszej chwili nie bardzo wiedziała czy ciemnowłosa dziewczyna w skórzanej kurtce tak na poważnie czy jednak nie sypie jej te komplementy i resztę.

Z bliska zaś Lamia widziała, że ta druga chyba nie udaje tych ćwiczeń. Czoło miała mokre od potu tak samo jak cebulki włosów. Na skroni spływała jej strużka potu a twarz miała zaczerwienioną z wysiłku. Z góry widziała jak na zagłębieniu jej krzyża błyszczy wilgoć a na jasnym topie są widoczne ciemne zacieki. Nie oszczędzała się dziewczyna. Ale teraz gdy do niej zagadała i zapytała o imię chyba przeważyło szalę. Bo blond rudzielec w końcu przerwała ćwiczenia, uklękła i uśmiechnęła się przyjaźnie. Złapała za leżący obok niej ręcznik i szybko przetarła sobie twarz i dłonie.

- Cześć jestem Hale. - przedstawiła się wyciągając dopiero co wytartą dłoń. - Jesteś bardzo miła. Naprawdę mnie gdzieś widziałaś? Ale na paradzie czy zawodach? - dziewczyna mówiła jakby autentycznie obca kobieta mogła ją skądś rozpoznać i było jej z tego powodu bardzo przyjemnie.

- Na pewno Hale, a nie Jane? Jak Jane Fonda, chociaż ona nie miała takich cudownych włosów - saper chętnie uścisnęła podaną rękę, a potem schyliła się, całując ją kurtuazyjnie, łypiąc do góry na twarz rudzielca - Tak, parada… tak mi się wydaje. O zawodach nie wiedziałam, gdzie i jak można popatrzeć na to co potrafisz? Zajmujesz się też treningami? Może tobie udałoby się coś zrobić z tym moim sflaczałym workiem - wyprostowała się zerkając wymownie w dół, a potem z zachwytem na ciało przed sobą - Mogłybyśmy porozmawiać o tym na basenie w Honolulu. Sama byś zobaczyła jak bardzo potrzebny mi trener osobisty - pokiwała smutno głową - Może gdybym wygladała tak bosko jak ty, w końcu bym sobie życie ułożyła. To chyba łatwiejsze, gdy wygląda jak grecka bogini.

Lamii udało się zaskoczyć nową znajomą. Od tego potoku zachwytów i komplementów aż przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć poza krótkimi, cichymi “ojej” i “dziękuję”. Ale efekt był widoczny bo Hale zrobiło się widocznie bardzo miło. No i też pobudziło jej ekscytację.

- Ojej, przepraszam, jestem teraz taka brudna… - zmieszała się trochę gdy Lamia ją cmoknęła na przywitanie i pewnie zdała sobie sprawę, że może ją pobrudzić swoim przepoconym ubraniem i poczuć jej zapach. A Lamia rzeczywiście mogła to poczuć. Tak samo jak to młode, gładkie i rozgrzane od środka ciało.

- No ale właśnie jestem w trakcie treningu. - wyjaśniła nieśmiało by rozmówczyni miała trochę zrozumienia dlaczego jest taka przepocona, czerwona i zdyszana. Więc szybko przeszła do bardziej przyjaznych sobie tematów.

- No byłam na ostatniej paradzie tej ze 2 tygodnie temu. Na innych też. Jestem cheerleaderką. Mamy z dziewczynami stały zespół i występujemy przy różnych okazjach. No ale też trenuję zapasy. I ostatnio zaczęłam wystepować na zawodach. Oczywiście dla amatorów. Bo na jakieś gladiatorstwo to raczej nie mam szans. No i chyba bym nawet nie bardzo chciała. - jasnowłosy rudzielec przyznał się do tych dwóch okazji i hobby w jakich chyba spodziewała się, że ktoś mógłby ją poznać i rozpoznać.

- I chciałabyś abym była twoim trenerem? - zapytała o coś czego chyba by się nie spodziewała. Obrzuciła sylwetkę w skórzanej kurtce szybkim spojrzeniem z góry na dół i z powrotem.

- Daj spokój nie widzę byś miała coś obwisłe. - uśmiechnęła się po swojej szybkiej ocenie jej sylwetki.- No ale nigdy nikogo nie trenowałam… - przygryzła wargę gdy sobie chyba na poważnie uzmysławiała z czym to się może wiązać taki wspólny trening.

- Naprawdę chodzisz do “Honolulu”? - zapytała po chwili o coś jakby dopiero teraz dotarło do niej co jeszcze mówiła nowa znajoma.

Skórzana ramona ześlizgnęła się z pleców brunetki, gdy pokazywała się lepiej nowej znajomej. Minę miała przy tym tragiczną.

- Dwa miesiące w wyrze, kondycja mi siadła i sama po sobie czuję, że to nie to, co wcześniej - westchnęła, kręcąc głową. A potem uśmiechnęła się czarująco - Widzisz jak się idealnie składa? Potrenujesz na mnie trenowanie ludzi, jestem wytresowana w wypełnianiu rozkazów. Zwłaszcza tych - omiotła niby przypadkiem sylwetkę dziewczyny - Wyższysz, oficerskich szarży. Kto wie? Może naprawdę jesteś prawdziwą Jane Fondą, tylko jeszcze tego nie odkryłaś - zarzuciła kurtkę na ramię - Lubię się pocić, nie przejmuj się… żeby wyglądać świetnie nie potrzebujesz kreacji za bajońskie talony. Zresztą widziałaś jak mi odebrało mowę - wzruszyła trochę bezradnie ramionami - Jeśli chodzi do Honolulu, to jadę tam dziś wieczorem. Organizuję imprezę dla przyjaciół i dobrych znajomych. Wynajmujemy salę i mamy zamiar się dobrze bawić… jak to w Honolulu - zaśmiała się - Podchmieleni chłopcy z Thunderbolts potrzebują dużo miejsca, dlatego basen… och, mam! Jakbyś wpadła do nas zobaczyłabyś fachowym okiem jakie ćwiczenia są mi potrzebne, aby wrócić do formy - nachyliła się do niej - Obiecany drink też sie znajdzie. Co lubisz najbardziej? - zapytała takim mruczeniem, aby zabrzmiało bardziej niż dwuznacznie.

- Oh… - znów zalew informacji trochę chyba oszołomił tą która miałaby zostać osobistym trenerem Mazzi. Popatrzyła z bliska jak druga twarz znów się do niej zbliża i starsza sierżant zauważyła jak oczy tej drugiej chaotycznie szukają czegoś w jej oczach a potem kierują się trochę niżej. Gdzieś tak chyba w okolicę jej ust i brody. W końcu jednak dziewczyna zamrugała szybko oczami jakby miało jej to pomóc oczyścić umysł i westchnęła głośno.

- Thunderbolts? - zapytała znów patrząc mniej więcej trzeźwo i mówiąc mniej więcej rzeczowo. - Skąd wiesz, że to prawdziwi Thunderbolts? - zapytała krytycznym tonem. - Byłam tam parę razy. No i prawie za każdym razem ktoś mnie bajerował, że jest właśnie specjalsem z tej jednostki. Tam pewnie co drugi tak ściemnia każdej dziewczynie co tam przyjdzie. - mówiła ze sceptycyzmem jakby miała właśnie takie doświadczenia w tym temacie.

- Noo iii… - zawahała się zaraz potem. - Ale ja bym tam nikogo nie znała. A wy pewnie macie jakąś paczkę przyjaciół czy coś takiego. Nie chciałbym przeszkadzać. - dodała niepewnie tłumacząc skąd a takie wątpliwości. - No i nigdy nie wiem jak się ubrać. Albo mi wychodzi wyuzdana dziwka albo nudna nauczycielka. - wyznała nieco z żalem i wstydem.

- A Jane Fonda no nie przesadzaj. Ona była taka piękna i pomysłowa! Ile ona ruchów wymyśliła! Kiedyś kolega obiecał mi jej plakat ale do tej pory coś się nie doczekałam na niego.

Mazzi wyszczerzyła się wyjątkowo pogodnie, przy temacie chłopaków. O tak… miała aż nadto dowodów że nie są podrabiańcami, do tego zdolne z nich bestie, a z pasiastego najbardziej.

- Na szczęście chłopaków poznałam przed etapem drinków. W sumie to oni mnie ściągnęli do Honolulu. - sięgnęła do torebki - Widziałam ich z całym wojskowym szpejem, z odznaczeniami. Miałam okazję ich oglądać w akcji… obwieszonych bronią i sprzętem. Widziałam ich też w cywilu… - pokazała rudzielcowi fotę z kapitanem specjalsów,a gdy oglądał szepnęła mu do ucha - Ale najbardziej lubię ich bez niczego… jest na co popatrzeć, oj jest. Dlatego właśnie robimy imprezę na basenie. Nie przejmuj się, znasz mnie… szybko poznasz resztę. Będzie parę nowych osób, znajomych… poza tym ciebie też chętnie bym zobaczyła w bikini. Fonda się chowa, wierz mi. Mam oczy i ponoć dobry gust. Widok musi powalać… nie daj się prosić… kto wie? Słyszałam ploty że da się tam znaleźć w okolicy bezpańskie plakaty Jane. - kusiła dalej.

- Ojej… - Hale znów chyba potrzebowała trochę czasu aby oswoić się z tymi wszystkimi informacjami.

- W wooww… Ale przystojniak… To naprawdę ich znasz? I to są prawdziwi komandosi? - w końcu pomogły jej pokazane zdjęcia. I w podjęciu decyzji i bo mogła jakoś ukryć swoje zmieszanie oglądając fotografię Lamii oraz oficera w galowym mundurze i blondynki w letniej sukience. - A kto to jest? - zapytała o te dwie osoby na pokazanym zdjęciu.

- A plakaty Jane Fondy noo weeźź… Ich już chyba nie ma. - rzekła uśmiechając się łagodnie i ze zrozumieniem dlaczego raczej nie ma co liczyć na taki cud by się gdzieś jakiś plakat z tą co wynalazła i rozpowszechniła aerobik dały się gdzieś jeszcze znaleźć.

- A gdzie dokładnie ta impreza w tym “Honolulu”? I na którą? No bo może jakby mi nic nie wypadło to bym przyszła. - zapytała jakby jednak zaczęła myśleć o swoim udziale na wspomnianej balandze jaka kroiła się w nadchodzącą niedzielę.

- 21, błękitny basen… taka sala w piwnicy gdzie mają jacuzzi i inne bajery. Zostawię przy barze informację, że jeśli przyjdziesz, ktoś zaprowadzi cię na miejsce… i nigdy nie mów nigdy. Czasami idzie się naprawdę mocno zdziwić jakie cuda da się odkryć w najmniej spodziewanych miejscach - powiedziała i niby zaczęła się wycofywać, lecz zamiast tego wychyliła się do przodu, całując znienacka rudzielca.

- Na przykład tutaj… nie spodziewałam się, grzeszna dusza, że spotkam prawdziwego anioła - dodała ściszonym głosem, wreszcie cofając się, lecz tylko odrobinę - Ta blondi to Eve, jest fotografem. Jeśli gdzieś znajdzie się zdjęcie Jane, można je wydrukować… o ile ktoś by potem chciał je powiesić u siebie w domu - zabujała brwiami - Ten przystojniak też tam będzie, blond Kociak również. Zrobisz nam przedwczesny prezent świąteczny, jeśli zgodzisz się zaszczycić nas swoją obecnością. Poza tym zyskasz okazję aby mnie przetestować - wyszczerzyła się - Lubisz zapasy, będzie tam basen z kisielem. Wymacasz i sprawdzisz jak z tą moją kondycją… a potem w ramach podziękowań pomogę ci się doprowadzić do porządku pod prysznicem. Ta lepka papka ciężko schodzi, należy ją oczyścić bardzo dokładnie…

Hale zaśmiała się. Trochę niepewnie, trochę nerwowo ale trochę też i z ekscytacją. Gdy zetknęły się z nią usta drugiej kobiety. Potem chwilę nerwowo łamała sobie ręce chyba nie bardzo wiedząc co zrobić i powiedzieć. W końcu uśmiechnęła się nieco bardziej pewnie.

- Na 21-szą? Błękitny basen? No dobrze. Ja nie obiecuję ale jak mi się uda to przyjdę. - powiedziała wreszcie trochę się przy tym rumieniąc.

- Będę zaszczycona - saper schyliła się, aby z czarującym uśmiechem pocałować bladą dłoń na pożegnanie. - Pytaj przy głównym barze o błękitny basen i Mazzi. Poprowadzą cię w odpowiednie miejsce. A teraz nie przeszkadzam już - skłoniła się po raz drugi, machając na pożegnanie zanim nie zatrzymała się i nie obróciła na pięcie, aby pocałować spocony, piegowaty policzek.
- Naprawdę będę czekać niecierpliwie - wyszeptała, odsuwając się już na dobre.

Zostawiła zmieszaną dziewczynę jej pasji, a sama wyszła na korytarz, gdzie nie minęło wiele czasu, a żałował ją znajomy głos Indianki, po którym szybko namierzyła poszukiwaną parę.

- Hej Tash! - widok tancerki szczerze ja ucieszył. Zwłaszcza że siedziała na przyrządzie do ćwiczenia mięśni ud, to ściskając to rozchylając je szeroko. Jeśli miało się w głowie obrazy co blondyna wyprawiała w niedzielę, tym bardziej robiło się gorąco w pewnych częściach ciała.

- Świetnie cię widzieć - pochyliła się, całując kobietę w policzek - Więc to jest tajemnica jakim cudem potrafisz takie cuda nogami… wow. - pokiwała głową - Po prostu wow… mam nadzieję że bardzo się nie wkurzysz za to przeszkadzanie w treningu - spojrzała wyżej, na twarz rozmówczyni.

- Skądże. Właśnie Di mi coś tłumaczyła o wspólnym poceniu się w szatni. Czy coś takiego. - Tasha wystawiła głowę by dać się po przyjacielsku pocałować.

- A wiesz, że Tasha wcale nic nie mówiła, że jest na nie albo nie ma czasu? - motocyklistka zabujała brwiami by zaznaczyć o czym sobie tutaj tak swobodnie rozmawiały. Blondynka ćwicząca na tym przyrządzie roześmiała się beztrosko i jakoś tak kusząco. Właściwie teraz, w dzień, w tym miejscu niby nie robiła aż tak oszałamiającego wrażenia jak wówczas gdy występowała na scenie czy prywatnie. Do tego w naturalnym blasku dnia a nie światłach stroboskopów i neonów. Krótki bezrękawnik, trochę podobny do tego jaki miała na sobie Hale w sąsiedniej sali. Ale o nieco innym kroju i barwach. Też miała na sobie ciemne leginsy i sportowe buty. Nawet fryzurę miała upiętą w dość zwyczajny, koński ogon a makijaż był tak delikatny, że pewnie większość mężczyzn upierałaby się, że go w ogóle nie ma. A jednak miała w sobie to coś co sprawiało, że aż chciało się zatrzymać i poznać ją bliżej.

- A jak poszło z tamtym seksownym tyłeczkiem? Będzie coś z niej? - zapytała Di nieco kucając. Akurat naprzeciw powoli wachlujących kolan tancerki. I bez żenady wgapiając się w zwieńczenie jej ud które w tym hipnotycznym ruchu na przemian otwierało się i zamykało.

- No właśnie, Di nie bardzo mi mogła wytłumaczyć o kogo chodzi. - Tasha zerknęła z zaciekawieniem na stojącą obok drugą kobietę w ciężkiej ramonie.

- Przekonamy się w niedzielę. Urocza jest i ten brzuch… dałoby się na nim stawiać driny - Mazzi zaśmiała się cicho, kucając przy maszynie do treningu dzięki czemu miała niezły widok na twarz blondynki i nie nadwyrężała obolałego boku - Pogadałyśmy chwilę, sympatyczna i lubi Jane fondę. Mała, ruda cheerleaderka Hale. Ma piękne włosy - westchnęła, a potem popatrzyła poważnie na tancerkę - Po prawdzie przychodzę po prośbie. Widziałam jak się ruszasz, nie idzie oderwać oczu… mam pewien pomysł, ale żeby wypalił ktoś kto naprawdę zna się na tańcu powinien mi dać parę lekcji. Czasu jest mało bo balet w niedzielę ,a w sobotę rano wyjeżdżam… a zależy mi jak diabli. Proszę Tash, tylko ty mi możesz pomóc - przetarła twarz dłonią, a potem na szybko wyłożyła w czym rzecz. Pomagała sobie gestykulując, gdy zabrakło słów. Była w końcu cholernym trepem, a nie zmysłową kobietą do której szaleją tłumy.

- Ah, Hale… - Tasha pokiwała głową na znak, że chyba wie o kim mowa. - O tak, bardzo atrakcyjna kobieta. - blondyna uśmiechnęła się ze zrozumieniem dlaczego komuś mogła wpaść w oko.

- Da się zapiąć? - motocyklistka podniosła głowę do góry pytając o to co ją najbardziej interesowało.

- Trudno mi powiedzieć. Nie miałam z nią przyjemności. Ale przydałoby się jej trochę pewności siebie. Uwierzycie, ze ona uważa się za brzydulę? - tancerka popatrzyła w dół na kucającą przed nią Indiankę i w górę na stojącą nad nią Lamię.

- Co?! Jakim cudem?! Jest jakaś lewa? - gangerka prychnęła z niedowierzania i w końcu zakręciła łuk przy swojej skroni przy ostatnim pytaniu.

- Nie. Po prostu gdy zaczęła tutaj przychodzić to była taka sobie. Średnia. No ale wzięła się za siebie no i teraz pewnie widziałyście jak wygląda. No ale tam w środku chyba coś z tamtych czasów w niej zostało. Jak na moje oko z nią trzeba by ostrożnie. Małymi kroczkami. Ale rokowania myślę, są dobre bo lubi imprezować. Chociaż nie wiem czy ma doświadczenia w takich imprezach jakie mieliśmy ostatnio. - tancerka machnęła ostatni raz swoimi udami, sięgnęła po butelkę wody, upiła parę łyków i przetarła twarz małym ręcznikiem.

- A teraz ty prosisz mnie o porady w sprawie tańca. - powiedziała zadzierając głowę by spojrzeć na Lamię. Zastanowiła się chwilę. - A już myślałam, że naprawdę przyszłyście mnie zbajerować i wyrwać w tej szatni. - roześmiała się wesoło wstając ze swojego miejsca. Wzięła swój ręcznik, zarzuciła go sobie przez kark i machnęła by iść za nią.

- Dobrze, jeszcze trochę czasu mam. Chodźcie, tam dalej jest sala baletowa, chyba powinna być teraz pusta. - rzekła wskazując na jakieś dwuskrzydłowe drzwi.

Mazzi za to dała znak głową do Indianki aby wyszła na prowadzenie a sama doskoczyła do blondynki i porwała ją na ręcę, śmiejac się radośnie do nich obu.

- Tash… przecież to oczywiste, że zrobimy wszystko na co tylko masz ochotę - wymruczała jej do ucha - Zaczniemy od mycia pleców. Czeka cię ciężki dzień… co sama masz sobie łapki nadwyrężać? W poniedziałek przygotujemy ci niespodziankę...mam nadzieję że lubisz jabłka.

- No wreszcie. - tancerka uśmiechnęła się wesoło gdy dała znać Diane które drzwi ma otworzyć i weszły do środka. A środek wyglądał jak prawdziwa sala baletowa lub do ćwiczenia innego tańca. Dwie ściany były wyłożone dużymi lustrami więc było widać każdy ruch tak z przodu jak i z tyłu. Chociaż ze dwa lustra były pęknięte a jednego skrajnego brakowało. Do tego poręcz wzdłuż tych luster jakich używały baletnice podczas ćwiczeń ale też można było powiesić ręcznik co właśnie zrobiła Tasha. No i parkiet. Chociaż tam czy tu brakowało jakiejś klepki a i inne widać były sztukowane z jakiegoś innego parkietu. No ale były.

- Wiecie, że o ile służbowo wszyscy chcą to ze mną robić to prywatnie mało kto do mnie podejdzie, zagada, zbajeruje… - blondynka sprzedała im prywatną ciekawostkę o sobie gdy podeszła do włącznika aby uruchomić światła sufitowe.

- Nie? - Indianka popatrzyła zdziwiona tym wyznaniem. Potem zerknęła na stojącą obok Lamię. - Wiesz co foczko? Musimy tu częściej przychodzić. Zobacz ile tu jest samotnych, nie obrabianych foczek. Aż żal patrzeć. Znaczy tylko patrzeć. - gangerka postawiła wniosek do swojej kumpeli gdy gospodyni poszła do jakiejś szafki i wyjęła z niego boomboxa.

- Dobrze dziewczyny to zapraszam na parkiet. Pokażę wam parę, podstawowych ruchów. - blondynka w ciemnych leginsach zaprosiła swoich gości na środek sali a sama włączyła skoczną muzykę z magnetofonu. Zaraz wyszła na środek i odezwała się tonem instruktorki. - Po prostu postarajcie sie powtarzać moje ruchy. Będę pokazywała kilka razy. Jeśli z czymś będzie kłopot to albo zrobimy to wolniej albo damy sobie spokój i weźmiemy się za coś innego. - wytłumaczyła im zasady tego treningu po czym ustawiła się tyłem do nich i zaczęła rozgrzewkę. Różniło się od musztry i ćwiczeń na poligonie. Na szczęście nauczycielka była cierpliwa i zaangażowana w równym stopniu, co jej obie uczennice później pod prysznicem, gdy wedle danego słowa, pomagały jej myć plecy.
Między innymi.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 24-04-2020, 03:10   #172
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=m2Yhn6-jJPE[/MEDIA]

Park koło szpitala powitał motocyklistki zapachem nagrzanej ziemi i liści, oraz nikłą wonią zasadzonych przy samym budynku chryzantem. Czuło się w powietrzu nadchodzącą zimę, lecz jeszcze świeciło słońce, dając odrobinę ciepła i tak potrzebną żywym organizmom witaminę D. Powrót tutaj był jak powrót do domu: znane alejki, znane zakątki w krzakach. Znane schody i długi korytarz, zakończony schodami po których Diane i Lamia wspięły się, aby wylądować na odpowiednim piętrze urazówki. Z torbą racji żywnościowych dreptały korytarzem, zbliżając się do sali numer trzy, zaś Mazzi zaciskała mocno szczęki. Wątpiła, że za ścianą znajdzie Daniela, pewnie wciąż siedział w izolatce, sufitując bez cienia ogarnięcia, trawiony głodem nałogu.

- Mam nadzieję że ich wypiszą niedługo - mruknęła do Indianki o trzy kroki przed właściwymi drzwiami - Chcę już ich zabrać na balety i w miasto. Poznać z dziewczynami. Zasłużyli... jak jasny chuj zasłużyli na trochę radości.

- W porządku. - gangerka chyba nie bardzo była pewna czego ma się spodziewać po tej wizycie. Ale sądząc po minie ostatnią swoją wizytę nie wspominała tak źle. Więc na razie przyjęła pozę pełną rezerwy i wyczekującą. Ale zaraz przeszły przez drzwi 3-ki i zastały Davida i Ray’a przy tym co zwykle. Jak siedzieli na najbliższych ściany drzwiach i grali w karty. W pierwszej chwili po prostu podnieśli głowy by sprawdzić kto przyszedł i dopiero moment później ich twarze rozbłysły najpierw zaskoczeniem a potem radością.

- Lamia! No cześć, dawno cię nie było! - zawołał “Rambo” radośnie. Rozwarł ramiona w szpitalnej piżamie aby przywitać się z byłą pacjentką.

- Cześć Diane. - Ray który z powodu utraty połowy jednej nogi nie był tak mobilny ograniczył się do uśmiechu i pomachania ręką im obu. W takim razie i Indianka się do nich uśmiechnęła.

- Czołem chłopaki! - Mazzi ze śmiechem przebiegła te parę ostatnich metrów, łapiąc jednorękiego w objęcia. Wyściskała go i wycałowała, szczerząc się jak mała dziewczynka. to samo zrobiła z drugim pacjentem, czochrając go dodatkowo po włosach, a gdy skończyła, klapnęła na łóżku i pokazała im pokaźną torbę - Dostawa racji żywnościowych! Myśleliście że o was zapomniałyśmy, co? - zaczęła odwijać papier - Nie ma opcji! Oddział, do wydania prowiantu wystąp! I mówcie jak tam u was? Kiedy wychodzicie? Sprężcie się, do jasnej cholery, bo jak wylecicie stąd to was zabieram do Honolulu na balet!

- O! Macie prowiant?! - Ray się ucieszył co niemiara widząc torby pełne łakoci jakie przyniosły te kochane dziewczyny.

- Po weekendzie! Wreszcie mnie wypuszczają! Gadałem z doktorkiem i mówię mu, że nic tu po mnie tylko miejsce komuś zawalam. No i wreszcie się zgodził! Więc jeszcze nie wiem kiedy, raczej nie w poniedziałek bo coś by już powiedział. Ale w przyszłym tygodniu. - David za to z miejsca podzielił się dobrymi wieściami. Diane z kolei bez wahania zanurkowała za parawan i wróciła by przynieść dla siebie stołek a ten tutaj odstąpić kumpeli.

Słysząc to Mazzi aż klasnęła w ręce z uciechy. Jeden łoś na wolności, zbada teren i przygotuje go dla Raya. Idealnie!

- Nawet nie masz pojęcia jak się cieszę! - wyrzuciła z uczuciem, przygarniając jednorękiego do siebie ramieniem i ucałowała go w policzek - Zostawię ci namiary gdzie mnie szukać, jak wpadniesz to zrobisz mi dzień! A w weekend wylecimy na taki balet, że ci papcie wywali w kosmos! - ze śmiechem poczochrała mu włosy i wróciła do jednonogiego - A to znaczy, że wreszcie odetchniesz i będziesz miał spokój! No i będzie więcej okazji aby cię odwiedzać - puściła mu psotne oczko - Tobie też zostawię adres… kurde. Może ci tu dokoptują jakąś fajną foczkę? - zamyśliła się na głos, pocierając czubek brody - Chociaż i tak się nią długo nie nacieszysz bo pewno niedługo i ty wylecisz na wolność… cholera, musicie poznać naszą ekipę! - zaśmiała się wesoło, grzebiąc w torebce. Wyjęła z niej zdjęcie i z dumną miną pokazała je chłopakom, a pierś urosła jej przy tym o trzy rozmiary - Eve znacie, a to Steve, nasz Tygrysek. - dodała, szczerząc się rownie radośnie, co szczerze. Zaraz też dorzuciła drugie zdjęcie, gdzie stała gromada ludzi z wielkim neonem za plecami - A to nasza ekipa… .czujecie? - zbystrzała nagle, mruząc oczy. Po krótkiej przerwie dodała - Już niedługo też tam będziecie i pójdziemy w tango! Kurwa mać, wreszcie się napierdolimy jak szpadle! Razem!

Chłopcy śmiali się i kiwali głowami, zażerali się drożdżówkami i nawet poczęstowali nimi swoich gości. Mimo, że to one im właśnie przyniosły ten poczęstunek. Cieszyli się jakby zaraz dziewczyny miały ich wyciągnąć na te balety i wreszcie mogliby pozbyć się tych cholernych piżam. No dopiero jak Lamia pokazała im fotki to trochę ich to przystopowało.

- Oh… Too… Masz chłopaka tak? Aha. - Rambo chyba bardzo się starał ukryć rozczarowanie ale był w tym bardzo dzielny jednak aktorem był raczej kiepskim.

- To jest twój chłopak? Przecież to kapitan. I to cholera z jakiej on jest jednostki? - Ray też był zaskoczony jakby od trójkie na zdjęciu a zwłaszcza od galowego munduru bił jakiś nieiwdzialny blask.

- Z Thunderbolts. - Diane wystrzeliła od razu nie bawiąc się w podchody i subtelności.

- Z Thunderbolts? Tych naszych? Spod miasta? - David pytał jakby miał jeszcze może cień nadziei, że może jednak chodzić o jakąś inną jednostkę o podobnej nazwie. No ale tutaj Indianka też bezlitośnie zrujnowała tą nadzieję twierdzącym skinieniem głowy.

- Znaczy ten… Ładnie razem wyglądacie. Gratuluję. Farciara z ciebie. Tak wyhaczyć taką szarżę. - David wziął się w garść i w końcu przełknął gulę na tyle by zmusić się do złożenia gratulacji. - Ale wiesz… Jakby ci się ten kapitan znudził… I szukałabyś prawdziwego twardziela… - dorzucił nieco wyblakłym ale jednak już bardziej swoim tonem tak jak zwykle zaczepiał Lamię podczas wcześniejszych wizyt.

- No! I opowiadajcie co u was dziewczyny! Bo my tu jak w więzieniu nic nie wiemy co się poza tym cholernym szpitalem dzieje na mieście. - Ray teraz przejął inicjatywę i wesoło zmienił temat pytając o wieści spoza szpitala.

Mazzi zarechotała, klepiąc Davida po ramieniu, zanim znów go nie objęła.
- Dzięki chłopaki, głupi ma zawsze szczęście, widać po mnie… a ty Rambo uszy do góry. Mamy z Di całkiem sporo naprawdę świetnych koleżanek, które chętnie poznają takich dzielnych, zabawnych chłopaków jak wy… tylko kurwa musicie stąd wyjść! - też wróciła do weselszego tematu - Na dobrą sprawę to latamy po baletach, klubach i załatwiamy swoje małe, drobne sprawy, starając się trzymać z dala od wielkich wydarzeń. - parsknęła krótko - Rozkręcamy swój biznes, ale na razie bez szczegółów aby nie zapeszyć. Latamy też dziś trochę z Di po mieście, żeby dograć parę detali na niedzielę. Robimy imprezę, a że w sobotę uderzam do moich chłopaków ze starego oddziału, do Mason, czasu mało. W ogóle ostatnio mi się czas prasuje, dlatego wpadam dopiero dzisiaj… sorry mordki - wychyliła się, aby pocałować żołnierzy w policzki - Pamiętam o was, próbowałam wczoraj wpaść wieczorem… aaale coś mi kurwa wypadło. - mruknęła, szybko wracając do pogody ducha - Dlatego jesteśmy dzisiaj! Iiii… teraz zjebie nastrój ponownie - wskazała brodą na puste łóżko za parawanem - Co z Danielem?

- No, normalnie jak Lamia mówi, mówię wam, taki kołowrót, że już nie wiadomo w którą foczkę trzeba się załadować. - Indianka płynnie zastąpiła Lamię potwierdzając jej słowa na temat tego kołowrotu w grafiku. Chłopakom zaś znów wrócił dobry humor i cieszyli się z tych wieści i opowieści jakby sami brali w nich udział. Albo niedługo mieli zacząć. Aż nie padł temat trzeciego łóżka w ich sali. Obaj zamilkli i popatrzyli na siebie w kłopotliwym milczeniu. W końcu David zdecydował się pociągnąć ten nieprzyjemny wątek.

- Chujowo. Ma tą fazę, że cały syf z niego wyszedł. I jest przytomny. Wiec dostaje pierdolca. - Rambo streścił to co najważniejsze o ich byłym koledze z sali. Ray pokiwał smutno głową i dorzucił swoje.

- Teraz jak mu dają posiłki to właściwie już w standardzie wchodzi dwóch pielęgniarzy aby go przytrzymać a pielęgniarka zajmuje się jedzeniem albo nocnikiem. Chujowa sprawa. - jednonogi dorzucił to co wiedział o Danielu.

- Wczoraj czy przedwczoraj… - David zerknął na kumpla a ten mu dopowiedział gestem, że jednak dwa dni temu. - No to przedwczoraj. Szliśmy i gadaliśmy. Chyba nas poznał i zawołał. - zaczął opowiadać tamten epizod.

- Mówiłem aby do niego nie iść. - mruknął z lekką pretensją jednonogi.

- No tak. Ale jednak trochę leżał z nami. Żal mi się go zrobiło. No to poszliśmy pod drzwi. Gadaliśmy przez wizjer. Strata czasu. Jemu chodzi tylko by znów się naćpać. Nosi go. - pokręcił smutno głową gdy mówił o smutnym losie byłego rangera.

- Gdyby się dało to pewnie laskę by nam zrobił za działkę. Albo nawet obietnicę, że mu ją załatwimy. - Ray dorzucił swoje spostrzeżenie. David pokiwał głową, że się zgadza z takim wnioskiem.

- Dobre te bułki. Zawsze takie dobre bułki przynosisz. - Rambo spróbował trochę niezręcznie zmienić temat rozmowy machając nową drożdżówką i wgryzając się w nią z apetytem.

- O swoich się dba, jesteśmy jednym oddziałem - odpowiedziała, chowając smutek za uśmiechem. Tylko jej oczy zrobiły się szkliste. Głos też stał się głośniejszy, gdy klepała oby wojskowych po barkach - Dzięki że do niego poszliście, sprawdzić… dzięki chłopaki. Mnie nic nie musicie obiecywać - wychyliła się, cmokając ich w policzki. Trzymała ich też za łapy, skaczac spojrzeniem od jednego do drugiego - Zrobienie mi laski też… technicznie słabo wykonalne. Potrzeba wam czegoś z miasta? Ray, szczególnie do ciebie pytanie.

- Mnie? - kuternoga chyba trochę się zdziwił takim pytaniem. Spojrzał na kumpla i chwilę się zastanawiał. - Nie, chyba nie. Jak przyjedziesz i to jeszcze z takimi dobrymi bułkami to będzie super. - odparł w końcu z uśmiechem samozadowolenia.

- A te robienie laski… - “Rambo” jednak spróbował poruszyć ten interesujący go temat. - To wiesz… Niekoniecznie ja muszę ci robić… Znaczy mógłbym oczywiście sprawdzić co tam masz no ale jak byś wolała tak bardziej klasycznie… No to możemy się dogadać. Nikt się nie dowie. - jednoręki pacjent zaczął mówić jakby chodziło tylko o jakieś luźne dywagacje. Co chyba rozbawiło Diane w najlepsze bo teraz szczerzyła się na całego i ze złośliwą radochą czekała na reakcję Lamii na tak wspaniałomyślną ofertę jednorękiego.

Ta zrobiła mądrą minę, kiwając powoli głową na znak całkowitej zgody. Położyła też Dave’owi dłoń na ramieniu.

- Dziękuję, wiedziałam że na ciebię mogę liczyć w każdej sytuacji. Na twoje zrozumienie, empatię i chęć niesienia pomocy wszelakiej, bez względu na sytuację - rzuciła mu powłóczyste spojrzenie spod firany długich, ciemnych rzęs i skrzywiła kąciki ust ku dołowi - Niestety za bardzo cię lubię, aby narażać na niebezpieczeństwo. Wiesz, że jestem psychiczna, nie? Daleko nie szukając… wczoraj poznałam takiego jednego sympatycznego gościa. Było coś o robieniu dobrze, testowaniu i próbowaniu smaków… - zrobiła dramatyczną przerwę, przywołując na twarz zabiedzonego basseta - Zamiast zrobić mu dobrze, uchlastałam mu kawał ucha. Zębami. Strach pomyśleć co by się stało, gdybym mu robiła loda. Dlatego będziesz musiał wziąć wieczorem sprawę we własną rękę… a o prowiant się nie martw - dla odmiany do Roya zaszczebiotała wesoło - Nie zapowiada się na przerwanie dostaw do tej jednostki… a może jakieś książki chcesz?

David patrzył na Lamię takim wzrokiem jakby podejrzewał, że go bajeruje aby go zniechęcić. Ale w sukurs przyszła jej gangerka.

- Ja tego nie widziałam ale dziewczyny coś mi opowiadały w ten deseń. Eve i reszta. Podobno krwawa jatka z tego wyszła. - motocyklistka mądrze pokiwała swoją czarną głową dając znać, że może nie była świadkiem ale relacje ją przekonały, że Lamia nie ściemnia. No i chyba Ray wolał mówić o czymś innym niż odgryzanie komuś jakiś detali anatomii.

- Książki… Pewnie na komiksy nie mam co liczyć? No to pewnie nie. Ale z gazet też bym się ucieszył. Coś wiedzieć co się dzieje na świecie. - Ray chyba nie dowierzał w dostarczenie komiksów no ale kupienie lokalnego dziennika w jakim pracowała Eve nie zapowiadało się zbyt trudne.

- Tak. Zwłaszcza takie gazety z rozkładówkami. - zaśmiał się jednoręki klepiąc kumpla w ramię i śmiejąc się wesoło. Po chwili kuternoga też mu zawtórował.

- Dobra… to prasa, komiksy i coś z gołą babą na rozkładówce… - Mazzi za to mruczała, skrobiąc w kajecie. Parę komiksów miała przecież Amy, gdyby ją poprosić, powinno dać się ogarnąć. Przy gołych babach zaśmiała się pod nosem, po raz drugi sięgajac do torebki.

- Miałam nikomu nie pokazywać, bo to prywatne zdjęcia. Myślę jednak że Oli się nie obrazi, jeśli rzucicie na szybko okiem. Potraktujcie to jako zachętę do wzięcia za siebie i jak najszybszego wydostania się stąd na wolność. Mniej więcej to was czeka kiedy traficie do nas w obroty - podała Rayowi kopertę z szarego papieru - Są z domu weterana, chociaż już tam nie mieszkam. - wyszczerzyła się - Wspominam jednak całkiem nieźle przynajmniej tamtejszego technika.

Obaj pacjenci szpitala miejskiego pokiwali głowami. Chyba sami już traktowali odwiedziny i obietnice Lamii na tyle poważnie, że była szansa, że znów tutaj przyjedzie z obiecanymi prezentami. No ale gdy dostali do rąk szarą kopertę to oglądali ją, potem popatrzyli na Lamię, na Diane a ta szczerzyła się jakby zaraz miało nastąpić coś zabawnego.

- Tylko nic nie pogniećcie bo jeszcze je musimy potem zawieźć Olemu. - uprzedziła zamiast zabraniać otworzyć im paczuszkę. No więc chłopcy dłużej nie zwlekali. Starali się ostrożnie otworzyć papier i Rambo zajrzał do środka.

- Zdjęcia? - zapytał zaintrygowany dając zajrzeć kumplowi.

- Nie takie zwykłe zdjęcia. - roześmiała się podekscytowana gengerka w skórzanej kurtce.

W końcu Dave wysunął zdjęcia na kołdrę i zaczął je oglądać. A część z nich wziął dla siebie Ray.

- To ty! I ty! - trudno było powiedzieć czy Dave jest bardziej zaskoczony czy rozradowany gdy oczywiście rozpoznał na zdjęciach dwójkę ich gości.

- Eve. Tej drugiej blondynki nie znam. - Ray też pokiwał głową i obaj na chwilę zostali pochłonięci zdjęciami. Na zdjęciach były sceny z Domu Weterana. Gdzie w centrum była Lamia w roli dominy. Obok nie wdzięczyły się Eve i Diane. A na smyczy wiernie czekała Val. Ujęcia były nieco różne ale układ i wydźwięk ich był podobny. I obaj pacjenci z ekscytacją oglądali te fotografie.

Widząc ich gęby nie szło samemu się nie szczerzyć. Motywacyjna marchewka podziałała idealnie, Mazzi posłała konspiracyjne, pełne psotnej radości spojrzenie Indiance i pokiwała dyskretnie głową.
- To Val, nasza kumpela. Poznacie ją i całą resztę towarzystwa - kusiła dalej w najlepsze - Od was zależy kiedy. Będziecie słuchać doktora Brenna i wylecicie z pasiaków, a wtedy was zgarniamy i już zadbamy, abyście odbili sobie ten szpitalny post na kromce chlebka i kubeczku wody.

- O cholera… No to jasne! Jasne, że będziemy! No nie Ray? Tylko stąd wyjdziemy i pokażemy wam co to znaczy prawdziwy twardziel! - Dave pokiwał głową i oddał już obejrzane zdjęcia koledze który zaczął je składać i wkładać do koperty. Za to “Rambo” znów promieniał swoją bajerą o twardzielowaniu z oczywistym założeniem kto tu jest największym Rambo w okolicy.

- Trzymamy was za słowo - saper wstała, obejmując ich mocno i położyła Rayowi głowę na ramieniu - Trzymajcie się chłopcy, łapiemy się niedługo. Wpadnę w przyszłym tygodniu... rzućcie okiem na Daniela, proszę. Wiem że to bez sensu... ale zróbcie to. Dla mnie. Odwdzięczę się. Swoich się przecież nie zostawia.



Jeśli jakiegoś adresu w tym zaplutym mieście Mazzi była pewna, prócz tego Betty i Eve oczywiście, był to hawajski kompleks imprezowy, nazywany po kątach kasynem oficerskim i miejscem, gdzie zwykły plebs nie ma prawa wzjadu. Tym dziwniej czuła się ledwo podoficer, przekraczając po raz nie wiadomo który gościnne progi lokalu. Za dnia i w środku tygodnia Honolulu wydawało się na swój sposób wymarłe. Puste oczywiście nie było, lecz do weekendowego ścisku wiele mu brakowało. Z Diane pod ramieniem przekopytkowały prędko do części barowej, wyszukując znanej, rudej czupryny krzątajacej sie gdzieś w okolicy.

Goście owszem byli. Obsługa też. Ale w środku dnia, w środku roboczego tygodnia ruch i zgiełk nie umywał się do tego z weekendowych wieczorów. I wśród obsługi zastały za barem swoją ulubioną kelnerkę. Prawie się rozminęły bo Sonia właśnie zaczynała wieczorną zmianę.

- Dziewczyny?! No cześć! - rudzielec przywitała się z nimi bardzo ciepło, nachylając się nad barem by je uściskać i pocałować w policzki.

Saper chętnie odbiła powitanie, a na jej gębie pojawiła się autentyczna radość.
- Hej kochana, świetnie wyglądasz - mruknęła niskim głosem, gdy jej usta znalazły się koło ucha rudej - Pamiętasz jak mówiłam, że nie wyobrażam sobie następnego baletu bez ciebie? - rzuciła pytanie-haczyk, odsuwając się na swoja strone kontuaru. - Reflektujesz na powtórkę z rozrywki? Tylko tym razem w większym gronie? Będziemy my, chłopaki… i reszta ich fireteam, dwunastu trepów. Wczoraj nam pomogli… w sumie to nam dupy uratowali, długa historia - w spojrzenie brunetki wdarł się smutek i błąkał się tam do chwili, gdy znów się nie odezwała - Chcemy im podziękować, a jak lepiej to zrobić, niż im wyprawić porządny balecik w klimatach z niedzieli? - zabujała brwiami - Macie tu podobno jakiś… błekitny basen czy coś. Taki kryty… ale zanim pójdziemy gadać z managerem, mamy romans do ciebie. Trzeba jeszcze skołować ze dwie twoje koleżanki. Wiem że nie będa tak słodkie i zdolne jak ty, ale może masz kogoś kogo byś nam poleciła?

- Oh… Oj… Ojej… Chwila, poczekaj, zwolnij… - Sonia zamrugała trochę oczami od tego natłoku informacji ale mimo wszystko uśmiechała się na to co słyszała. No i komplementy jakimi obdarowała ją Lamia też odniosły skutek bo dziewczyna uśmiechnęła się promiennie.

- Robicie następną imprezę? Taką jak ostatnio w niedzielę? Tamta była super! O rany dawno się tak nie wybawiłam! - kelnerka o mlecznej cerze i miedzianych włosach zaczęła zadawać kolejne pytania i gdy uzyskiwała twierdzące odpowiedzi ciągnęła je dalej. No aż nie pozwoliła sobie na wyrażenie swojej opinii na temat ostatniej imprezy.

- Było cudnie! Ale tak się sprawy ułożyły, że chcemy powtórkę. W podobnym gronie. Tylko większym. No ale tym razem w tym basenie co Lamia mówi. Macie tu coś takiego? - gangerka pomogła koleżance ogarnąć ten natłok pytań bez skrępowania bawiąc się kosmykiem jej ciemnorudych włosów. Na co ta nie reagowała w żaden sposób.

- Aahaa… - Sonia w końcu skinęła głową gdy już zaczynała łapać o co chodzi. - To chcecie zobaczyć ten basen? - zapytała obie swoje koleżanki i tym razem Di skinęła głową. - Dobrze, to chodźcie, zaprowadzę was i pogadamy po drodze. - kelnerka uśmiechnęła się i ruszyła wzdłuż baru aby wyjść na salę i poprowadzić swoje kumpele gdzieś w trzewia tego hotelu.

Nie uszła daleko, gdy saper ją dopadła, obejmując ramieniem w pasie i przyciagając do siebie. To samo zrobiła z Indianką, więc szły ławą we trzy, uśmiechając się do siebie.
- Słyszałam że miejscówka jest spoko… i skoro już gadamy. Macie tu takie duże kieliszki? - popatrzyła na Sonię z miną jakby nie pytała o nic niezwykłego - Takie aby dało się w nich posadzić człowieka? Poza tym gadaj jak się trzymasz? Nastepnym razem dostaniemy od Madi po tubce maści. Przydaje się dzień po - parsknęła - Oj bardzo się przydaje.

- Oj tak! - Sonia bez wahania się roześmiała i pokiwała głową na wzmiankę o owej maści. Sama zaś chętnie zajęła swoją pozycję u flanki Lamii i tak szły sobie wesoło przez wiraże i korytarze hotelu. - Ale dla takiej imprezy było warto! - zaśmiała się jeszcze weselej zezując na swoje dwie kumpele. - I teraz chcecie jeszcze raz coś takiego? No i ja też mam być? Oj no to będzie się działo! Tak się cieszę, że o mnie pamiętałyście! No i mam nadzieję, że manger się zgodzi bym to ja was obsługiwała. - rudzielec była cała w skowronkach tak do poprzedniej imprezy jak i ta która właśnie się szykowała.

- A takie duże kieliszki by ktoś mógł wejść do środka… - gdy szły jakimś korytarzem Sonia spoważniała na tyle by pomyśleć nad pytaniem klientki i kumpeli. - Oj wiesz co? Nie jestem pewna. Wydaje mi się, że coś mogłoby być. Ale nie jestem pewna. Musiałabym zapytać mangera on na pewno będzie wiedział. - przyznała po chwili wahania gdy zastnawiała się nad tą kwestią.

- No a ten basen to tutaj. - machnęła ręką gdy zmieniła temat i lokację. Otwarła jakieś dwuskrzydłowe drzwi i znalazły się w basenie. Dało się dostrzec po chwili ciemności gdy światła pewnie zareagowały na otwarcie drzwi lub ruch i zapaliły się automatycznie.

Nazwa błękitny basen wydawała się jak najbardziej trafna. Bo wewnątrz był kryty basen. Musiał być w jakiejś przybudówce bo właściwie był poza główną bryłą kompleksu a zamiast dachu miał duże tafle szkła. Więc nawet o zmierzchu było względnie widno chociaż bez świateł to już raczej był półmrok. A ze światłami woda w basenie wydawała się błękitna zupełnie jak na dawnych filmach i folderach reklamowych luksusowych hoteli. No ale akurat to miejsce rzeczywiście mogło być kiedyś luksusowym hotelem. I chociaż nie wszystko tu działało jak kiedyś to jednak sporo rzeczy udało się zachować chociaż w podobnym standarcie. Jak choćby właśnie ten basen.

Basen był na tyle długi, szeroki i głęboki, że dało się w nim pływać. Chociaż nie na całej długości bo od strony wejścia był dość głęboko. Ale im bliżej przeciwnej sali to było coraz płycej aż na przeciwległym brzegu pewnie dałoby się usiąść jak w normalnej wannie pełnej wody do piersi. Sonia dała im się napatrzeć w spokoju i zdobyć pierwsze wrażenie gdy podjęła się roli przewodniczki.

- No to jest właśnie błękitny basen. Chociaż tam mówimy na całą tą salę. - zaczęła tłumaczyć co jest co. - Zobaczcie czy wam pasuje temperatura wody. Możemy ją trochę ochłodzić lub podgrzać. Ale trochę. No i to zajmuje kilka godzin więc musicie powiedzieć z góry. I dopłacić. Ale większość gości bierze go o tak. - rudzielec kucnęła przy brzegu basenu i zanurzyła w nim czubki palców. Na spokojnym lustrze wody pojawiły się małe falki.

- Tu zaś mamy jacuzzi. Teraz jest wyłączone no ale działa. Też bardzo popularne i bo woda z bąbelkami! - zaśmiała się cicho wskazując na mniejszy zbiornik wodny. Dużo mniejszy. Ale nadal kilkakrotnie większy od standardowej wanny. Bez kłopotu mogło się tam pomieścić z pół tuzina osób a jakby się postarać to pewnie by weszło i drugie tyle. Chociaż o pływaniu już tutaj nie było mowy.

- A tam dalej są szatnie i prysznice. Można się przebrać i zostawić swoje rzeczy. Szafki też działają jeśli jest klucz w zamku. - wskazała na wejście chyba wciąż oznaczone jak dawniej. Tabliczki informowały gdzie są szatnie, toalety, prysznice i inne udogodnienia. No i całe rzędy szafek gdzie można było niegdyś zamknąć swoje rzeczy gdy się korzystało z tego basenu.

Chodząc i oglądając salę saper cisnęło się na usta swojskie i jakże pasujące do sytuacji “o żesz kurwa”. Potrafiła sobie wyobrazić dlaczego Karen i reszta ekipy tak lubią to miejsce, było w pytę! Wyglądało jak ze starych filmów, gdzie banda dekadenckich, bogatych dzieciaków urządza sobie niezapomniane wieczory, gdzie kazdy lata półnagi, mokry i roześmiany, a alkohol leje się strumieniami.

- No cóż… - zerknęła na Indiankę, odczuwając ulgę, że być może nie rozkrwawią sobie portfeli do końca… a nawet jeśli, do jasnej cholery, absolutnie było warto!
- Bierzemy - powiedziała do rudzielca, nie wiedząc na co patrzeć, bo chciało się obejrzeć wszystko jednocześnie. W głowie już widziała te stoły z alkoholem i żarciem, obsadzone przez całą gromadę frywolnie wyluzowanych ludzi - Jak jest ten twój manager zagadamy od razu. O tobie jako naszej przewodniczce po tym cudzie równie… i o kieliszku. Kurde, basen z kisielem też będzie potrzebny. Do tego dwie pozostałe kelnerki. - zerknęła na Sonię kontrolnie - Masz tu jakieś ciekawe foczki do zarekomendowania?

- Już nas widzę w tym jacuzzi. Rany tu naprawdę jest woda z bąbelkami?! - Diane ganiała po różnych zakamarkach tej sali tak samo zafascynowana i podekscytowana jak jej kumpela. A Sonii chyba przyjemnie się słuchało tych komplementów pod adresem tego miejsca i swoim własnym.

- Oj to jak chcecie mnie na swoje usługi to poproście managera, że jesteście ze mnie zadowolone i takie tam. To wtedy znów będę wam mogła służyć całą noc. - kelnerka roześmiała się wesoło ale mówiła tak dwuznacznie, że aż włoski stawały na karku z wybraźni jak taki rudy kociak mógłby służyć. I to całą noc!

- A basen z kisielem żaden problem. Prawie co drugi weekend ktoś to zamawia. Mamy taki nadmuchiwany basen to żaden problem. Tylko no trzeba dopłacić za niego. To też możecie zapytać managera. - przewodniczka w białej koszuli i małą, czarną muszką pod kołnierzykiem wróciła do bardziej standardowego stylu mówienia jaki wypadał reprezentantce renomowanej firmy.

- A koleżanki… Takie fajne? Co lubię? I na takie zabawy by były chętne? - gdy już były gotowe do powrotu do sali głównej po tym zwiedzaniu kelnerka. Zastanawiała się tak przez dobre parę kroków. - Melisę lubię. Wcześniej była na mojej zmianie ale teraz jest na dziennej. Lubię z nią imprezować. Myślę, że by nie miała nic przeciwko takiej imprezie. No ale musiałabym z nią pogadać czy się zgodzi. No i z szefem bo musiałby zamienić jej grafik na niedzielę albo ona musiałaby przyjść na sam wieczór. - zdecydowała w końcu gdy przewinęła w głowie cały plik koleżanek z pracy.

- I Anita. Chociaż ona jest dość nowa i jeszcze trochę ją słabo znam. Ale wydaje się gorąca i wesoła babka. Ona chyba powinna nawet teraz być tylko pracuje na innej sali niż ja. - machnęła ręką gdzieś przed siebie pewnie tam gdzie była owa sala z Anitą.

- To może do niej najpierw uderzymy? To chociaż z jedną coś będziemy wiedzieć jak pójdziemy gadać z krawaciarzem? - Diane zaproponowała proste rozwiązanie zerkając na nie obie. Ruda głowa dała znać, że nie widzi z tym żadnego problemu.

Poparł ją entuzjastyczny, przytakujacy ruch głowy sierant. Dobrze, że miały Sonię - z nią kompletowanie załogi i atrakcji okazywało się dziecinnie proste.

- Dawajcie, zobaczymy co Anitka powie. Obetniemy ją też… jak dobrze, że mamy tu eksperta - objęła Indiankę ramieniem - Z drugą zagadaj, zawsze możemy truknąć pingwinowi że chcemy ciebie, Anitę i Melisę bo je polecasz. Masz dużo do gadania, w końcu nam ogarniałaś poprzednią imprezę, a byłyśmy tak zadowolone, że bez ciebie teraz nie wyobrażamy sobie kolejnego baletu. Znasz nasze gusta, zdążyłaś się zorientować na czym polegają nasze balety… nie ma lepszej kandydatki na kierwonika sekcji technicznej w niedziele.

- Oh, dzięki dziewczyny, jesteście bardzo miłe. - Sonia wyraźnie ucieszyła się z tej opinii o sobie, swoich zasługach i roli. Więc gdy wróciły na sale główne rudzielec znów je przeprowadził jak przewodnik ale meta była w innej sali niż tej gdzie pracowała Sonia.

- To poczekacie chwilę? Czy mam ją tylko poprosić i same chcecie z nią porozmawiać? - zapytał gdy już stanęły przy barze a ona uniosła ruchomą część by przejść za barmańską połówkę.

- Jasne, leć. Nigdzie się stąd nie wybieramy - saper szybko ją uspokoiła, kotwicząc przy kontuarze zaraz obok Di - Tylko wracaj razem z nią. W końcu razem ogarniamy ten melanż, nie? Jak sobie niby poradzić mamy bez naszego dyrektora technicznego? - spytała, szczerząc się profesjonalnie.

Sonia też się uśmiechnęła, pomachała im jeszcze rączką na pożegnanie i zniknęła za kotarą prowadzącą gdzieś na zaplecze. - Ciekawe co to za Anitka. - mruknęła cicho Indianka opierając się o blat baru. Czekały tak chwilę aż kotara poruszyła się i wyszły dwie kobiety. Znajoma już rudowłosa kelnerka i druga dziewczyna o pełnych wargach i z tak krótkim i jasnym meszkiem na głowie, że w pierwszej chwili wydawała się łysa.

- No to to jest Lamia i Di. A to jest Anita. - Sonia przyjęła na siebie rolę przedstawienia obu stron. A obie strony zdawały się wodzić po sobie z naturalną ciekawością. Druga z kelnerek przywitała się z dwiema klientkami a rudzielec szybko streszczała przebieg rozmowy na zapleczu.

- Powiedziałam Anicie, że jest ekstra fucha w tą niedzielę. No i można się przy tym nieźle zabawić i zarobić. - szybko powiedziała rudowłosa kelnerka.

- Tak. To wy organizowałyście imprezę w zeszłą niedzielę? Tą na pierwszym piętrze, na dwa pokoje i z Tashą Love? - Anita pytała jakby coś już słyszała o tamtej imprezie ale chciała się upewnić czy dobrze trafiła.
Saper bardziej niż z przyjemnością omiotła dziewczynę, zaczynając od zgrabnej talii, a kończąc na naprawdę ładnej twarzy o harmonijnych rysach i niesamowicie hipnotyzujących oczach. Co najlepsze przystrzyżone aż do skóry włosy jedynie dodawały dziewczynie uroku.
- W rzeczy samej, to był nasz wymysł i robota - potwierdziła zarówno słowem jak i kiwnięciem głowy - W tę niedzielę robimy coś podobnego, tyle że bez Tash… za to z parszywą dwunastką Thunderbolts i kilkunastoma kumpelami. Potrzebujemy zaufanych, ogarniętych dziewczyn do pomocy w ogarnięciu tego stada. Drinki, żarcie… a potem się bawimy wszyscy razem, bo nie wyobrażam sobie abyśmy my chlali i się rypali, a ktoś stał pod ścianą - prychnęła wesoło - Sonia mówi że cię lubi, wydajesz się w porządku. Masz ochotę dołączyć do naszego pool party? Byłoby ekstra móc poznać cię lepiej - powachlowała rzęsami - I bliżej.

- Tak? Lubisz mnie? - Anita uśmiechnęła się sympatycznie do koleżanki z pracy. Trochę zbliżyła się do niej a rudzielec odpowiedziała uśmiechem ale się nie odsunęła.

- I mamy się poznać lepiej? I bliżej? - Anita pozezowała na dwie kobiety za barem gdy kontynuowała powolny ruch aż właściwie przylgnęła swoim przodem do przodu koleżanki z pracy. Przytuliła się policzkiem do jej policzka i obie popatrzyły na klientki. Zaś dłoń Anity przesunęła się na biodra aż zatrzymała się na pośladku rudzielca owiniętym w krótką, czarną spódniczkę. Sama zresztą miała podobną.

- Oj, przestańcie bo zaraz tam wejdę. - trudno było powiedzieć czy Di mówi o tej drugiej stronie baru czy o pośladkach rudowłosej na których rozgościła się dłoń koleżanki. Obie kelnerki roześmiały się no ale i odkleiły od siebie stanęły bardziej w standardowy sposób czyli frontem do klienta.

- No ale ile osób mówicie? Ze dwa tuziny? Ale co my mamy tam robić? Rypać się z nimi wszystkimi? - Anita chyba miała niezbyt jasne pojęcie jak właściwie miałaby wyglądać ta impreza z kelnerskiego punktu widzenia.

- Oj ze wszystkimi to chyba nie. - Sonia spojrzała pytająco na Lamię i Diane. - Jak byłam ostatnio to była dowolność. Po prostu jak z kimś chciałam to z nim albo z nią szłam na numerek. A i tak nie zaliczyłam chyba nawet połowy gości. Zresztą wątpię by komuś się udało. A ta impreza ma być chyba jeszcze większa. - lokalna weteranka ostatniej imprezy zaczęła uspokajać koleżankę wspominając ostatnią imprezę w tym gronie i stylu ale też zerkała na Lamię i Diane aby sprawdzić czy ta nadchodząca impreza ma podobne rokowania.

- Docelowo będzie około trzydziestu osób - saper zaczęła wyjaśniać - Nie chodzi o to, abyś każdemu robiła dobrze, tylko czasem podeszła z drinkami, a tak pełna dowolność. Ktoś ci się spodoba, ty się spodobasz jemu… jesteśmy dorośli, nie? - zatrzymała wzrok na ściskanych pośladkach rudej - Poznasz się bliżej z tymi, na których będziesz miała ochotę… w sposób w jaki bedzięsz miała ochotę. Żadnego zmuszania do niczego, a z drugiej strony żadnego świętego oburzenia jeśli nagle gdzieś w basenie albo przy stole zacznie się regularny, wieloosobowy numerek. - rozłożyła bezradnie ramiona - Różnie bywa, zwłaszcza że towarzystwo mamy bardzo aktywne i rozrywkowe. To też taka trochę impreza w ramach podziękowania, więc i my będziemy latały wokół chłopaków. Naprawdę bardzo przyda się nam ktoś w naszym klimacie, aby pomóc z ogarnianiem i jednocześnie był jednym z nas. Więc jak? Zgodzisz się razem z Sonią być w niedzielę tam na dole?

- Dobra. Czemu nie. Sonia mi ciekawe rzeczy opowiadała o tej waszej ostatniej imprezie. - kobieta z drobnym meszkiem na głowie uśmiechnęła się na luzaku i wskazała na stojącą obok niej koleżankę z pracy.

- No i jeszcze może będzie Mel. Jak się zgodzi. Właśnie idziemy gadać z mangerem. - Sonia wyjaśniła jeszcze jedną kwestię po czym cmoknęła koleżankę w policzek a sama znów uniosła ruchomą część baru i wróciła na tą stronę dla klientów.

- Ale Mel przecież ma na rano. - Anita zmrużyła oczy na znak, że coś jej się tutaj nie zgadza.

- No wiem. To też właśnie idziemy ustalić z szefem. Może da się jakoś zamienić na tą niedzielę czy coś. - wyjaśniła jej koleżanka a sama w międzyczasie podeszła do Lamii i Diane aby znów robić im za przewodniczkę.

- Jeszcze pare takich wizyt i ten wasz pingwinek będzie się na mnie dziwnie patrzył - pomruk Mazzi wyszedł wyjątkowo kosmaty i wesoły. Grzecznie ruszyła na rudzielcem, patrząc jak na firmowych szpilkach uroczo kręci kuperkiem - Chociaż z drugiej strony pewnie nie takie rzeczy widział…

- Oj tak. Dzieje się tu całkiem sporo. Zwłaszcza przy weekendach. Dlatego z takimi imprezami pasujecie tutaj w sam raz. - rudowłosa kelnerka pokiwała radośnie głową na znak, że w takich zabawach w tym lokalu nie ma nic niestosownego i od tego to miejsce właśnie jest. W tym radosnym nastroju wróciły do sali gdzie zazwyczaj pracowała Sonia. Tam zostawiła dwójkę gości a sama poszła poprosić szefa. Ten po chwili wyszedł za bar i Lamia zorientowała się, że to ten sam z jakim ostatnio z Eve ustalały detale przed poprzednią imprezą.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...

Ostatnio edytowane przez Driada : 24-04-2020 o 03:12.
Driada jest offline  
Stary 24-04-2020, 03:19   #173
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
- Ah, to ty. - facet wyraźnie ją także rozpoznał i nawet się trochę uśmiechnął. - To znów chodzi o wynajęcie sali? To zapraszam do mojego biura. - wskazał zapraszającym gestem w tą samą stronę co ostatnio a sam wrócił na zaplecze. Czekał na nie w wejściu do korytarza na zaplecze i niedługo potem znów we trójkę wylądowali w jego biurze. Tylko zamiast Eve obok Lamii siedziała teraz Diane.

- Sonia wstępnie mnie wprowadziła w sprawę. Więc jak rozumiem chodzi o wieczór w tą niedzielę… I o błękitny basen… Z obsługi zamawiacie Sonię, Anitę i Melisę… Basen do zapasów w kisielu… I kieliszek… - facet chyba robił notatki jak rozmawiał z rudowłosą bo teraz po kolei czytał z tego notatnika. Na koniec spojrzał na swoich gości by sprawdzić czy wszystko jak na razie się zgadza. No i czy trzeba jeszcze coś.

Dziwnym trafem Mazzi ucieszył widok pingiwnka. Poprzednim razem jego ekipa spisała się na medal, wyszło idealnie i grupa szturmowa kociaków dostała dokładnie to, o czym sobie zamarzyła. Teraz za to przyszła pora na drugą turę.

- Jeżeli się uda to do kieliszka gąbkę w kształcie wielkiej oliwki, albo kostki cukru. - podjęła wesoło, przyciskając płaczący portfel mocniej pośladkiem do fotela - Poza tym standardowo catering, zapas alkoholu na około trzydzieści osób które naprawdę sporo piją. Połowa gości to specjalsi - wzruszyła ramionami jakby to wszystko tłumaczyło i już nawijała dalej - Jakieś puffy, leżaki, fotele i coś do siedzenia na sucho, nie tylko w wodzie. Zawsze przy takiej grupie robią się grupki, niech będzie im wygodnie. Poza tym chciałam spytać czy macie projektory nieba… takie żeby wyświetlały gwiazdy na ścianach. Rozumiem że kolor ogólnego oświetlenia jest kwestią paru naciśnięć guzika, albo wymiany żarówek. Celujemy w błękit, do tego te ruchome światła na ścianach. Dmuchane materace do basenu, ze dwie piłki, boombox aby dało się potańczyć jeśli któregoś z gości najdzie ochota… hm, macie maszynę do baniek mydlanych i suchy lód? - spytała nagle, całkowicie poważnie.

- Hmm… tak, tak… no tak… - wyglądało na to, że zwierzchnik tutejszych kelnerek intensywnie myśli nad tym zamówieniem. Chyba zapisywał wszystko to co mówiła klientka i teraz coś tam sobie podkreślał, zakreślał i główkował przy okazji.

- Ten kieliszek… Żeby do środka mogła wejść jedna osoba… - postukał ołówkiem pewnie tam gdzie zapisał ten punkt zamówienia. - W tej chwili nie jestem na 100% pewny czy mamy coś odpowiedniego. - powiedział podnosząc wzrok na drugą stronę biurka. - Powinniśmy mieć. Ale dawno tego nikt nie zamawiał więc nie jestem pewny w jakim jest stanie. No ale jeszcze jest parę dni to może uda się coś zorganizować. - oświadczył jak to się mają rokowania na ten olbrzymi kieliszek.

- Teraz oliwka albo kostka do tego kieliszka. Jak rozumiem to ma być coś by wyglądał ten kieliszek jak drink? No myślę, że to też powinno być do zrobienia. - pokiwał głową na znak, że ten fragment jest łatwiejszy do realizacji niż poprzedni.

- Alkohol i jedzenie to podstawa. Jeśli macie jakieś preferencje co do potraw i alkoholu to proszę je podać. - od strony gastronomicznej to chyba był jeszcze mniejszy problem.

- Puffy, leżaki i tak dalej, jak rozumiem coś do siedzenia i leżenia. Oraz pływania w basenie. Naturalnie, dostarczymy to w ramach standardowego wyposażenia sali. - pmachał ręką jakby chodziło o jakąś oczywistą drobnostkę.

- Teraz projektor nieba… - zmrużył oczy i zastanawiał się chwilę machając w tym czasie ołówkiem na wszystkie strony. - Myślę, że da się zrobić. Chociaż będe musiał jeszcze porozmawiać z ekipą techniczną. Proszę się dowiadywać. Jutro albo w sobotę powinienem już coś wiedzieć. Postaramy się zorganizować by były panie zadowolone. - z tym punktem nieco łysiejący mężczyzna trochę nie był pewny tak od ręki czy to wyjdzie a jak tak to jak. Ale wydawało się, że powinno to leżeć w ramach możliwości tego lokalu i ekipy jaka nim zarządzała.

- No i muzyka, bańki i suchy lód. Oczywiście. Z tym nie będzie żadnych problemów realizujemy takie dodatki całkiem często. - wreszcie skończył tą listę podniósł głowę i popatrzył na swoich gości.

- Czy jeszcze coś? I jak się podobała ostatnia impreza? Czy wszystko było w porządku? Były jakieś trudnosci? - skoro miał okazję to zapytał gdy chyba zależało mu by klienci byli zadowoleni jak to tylko możliwe z usług tego lokalu i roznieśli renomę lokalu dalej.

Oczywiście, że były trudności… następnego dnia, gdy trzeba było się podnieść z wyra jakoś próbować żyć - tę kwestię saper przemilczała, bo po co się kompromitować?

- Och, wyszło cudownie! Kotara, stół i cała reszta, po prostu bajka. Dokładnie tak sobie wyobrażaliśmy! - zamiast tego roześmiała się szczerze, poprawiajac włosy które opadły jej na twarz - Było idealnie, Sonia już o to zadbała. Naprawdę dziewczyna jest nieoceniona i chyba czyta w myślach. Wiedziała dokładnie kiedy się pojawić, co podać i była na wyciagnięcie ręki gdy potrzeba. Poza tym robi najlepszy Manhattan jaki w życiu piłam! - dorzuciła całkowicie szczerze - Czuliśmy się zaopiekowani na najwyższym poziomie, dlatego wracamy ponownie i z tego powodu prosimy właśnie o nią na niedzielę, oraz Anitę i Melisę. Sonia je rekomenduje, a ufamy całkowicie jej osądowi, nie tylko w tej kwestii. - spojrzała na rudzielca z czystą sympatią i parsknęła - Poza tym z tego co słyszałam, wszyscy goście byli zachwyceni i nie mogą przestać gadać o tych cudach, które tutaj macie… a przekąski - wróciła na moment do zamówienia - Coś lekkiego, co da się wziąć do ręki na raz. Bez sztućców i konieczności łażenia wszędzie z talerzem. Ach, właśnie… co do stylizacji kieliszka… tak, chcemy aby drink wyglądał jak martini. I jeszcze parę butelek szampana na start… jeśli się da niech dziewczyny mają na sobie srebrne ubrania. Kostiumy. Chyba wszystko, co? - łypnęła na Diane - Zapomniałam o czymś?

- Chyba wszystko. Tym razem nie potrzebujemy chyba haka pod sufitem. A jak coś nam się urodzi to ja mogę podjechać i zamówić. No i Eve zostaje w mieście to pewnie też by mogła. - kobieta w skórzanej kurtce zaśmiała się cicho na wspomnienie o roli sufitowego haka w ostatniej turze.

- Aha, czyli jeszcze szampan… I ten kieliszek jako martini… - manager pokiwał głową, że nie ma z tym żadnego problemu i dopisał na swojej liście. - I srebrne kostiumy dla dziewczyn… I ręczne przekąski… - ołówek tylko śmigał po papierze zapisując kolejne pozycje w zamówieniu. W końcu podniósł głowę by jeszcze o coś zapytać.

- A te zapasy w kisielu… - zapytał stukając pewnie tam gdzie miał na kartce ten punkt. - Czy mamy dostarczyć ręczniki do czyszczenia czy wolicie mieć swoje? - zapytał jakby obie wersje były mu na rękę.

- Skoro już i tak wszystko u państwa zamawiamy, prosimy też o ręczniki na miejscu. - saper pokiwała głową do słów Indianki, po czym popatrzyła na managera pogodnie - Standardowo zostawię listę gości przy barze, aby każdy wiedział gdzie iść i aby go w odpowiednie miejsce oddelegowano… i wie pan co? - wyszczerzyła się - Pan dorzuci gdzieś pod ścianą ten stół co ostatnio, tak na wszelki wypadek. Bez krzeseł, sam blat… i chyba to będzie wszystko. - sięgnęła po torebkę.

- Aha jeszcze tamten stół z góry… - manager uniósł do góry palec na znak, że rozumie o co chodzi i dopisał kolejną pozycję. Chwilę jeszcze rozmawiali i została tylko kwestia ceny. Nad tym gospodarz z zakolami siedział dłuższą chwilę nim podliczył wszystko i przedstawił swoją szacunkową wartość.

- To na tą chwilę dość pobieżne szacunki. Jeszcze parę rzeczy z tej listy jest do ustalenia czy da się załatwić. Ale jestem raczej pozytywnej myśli. Ostateczny kosztorys myślę będzie do odebrania od soboty wieczorem. Można go opłacić w dowolnym momencie przed rozpoczęciem imprezy. - szef zmiany podsunął wyliczenia na drugą stronę stołu aby obie kobiety mogły się z nim zapoznać. Teraz albo do czasów tej imprezy. Sumarycznie wyszło podobnie jak poprzednio. Chociaż wtedy znaczną część kwoty wyniosło honorarium dla gwiazdy estrady. Teraz co prawda tego punktu nie było ale była za to miało być prawie dwa razy więcej gości, trzy dziewczyny z obsługi a nie jedna no i sala była dużo większa niż dwa sąsiadujące ze sobą pokoje. Więc portfele musiały to odczuć. No ale Karen wspomniała wczoraj, że coś się dorzucą chociaż na tą chwilę nie było wiadomo ile. Jutro miała powiedzieć jak przyjadą na weekend. Wraz z szacunkową liczbą gości z ich oddziału. Mazzi wiedziała jedno: wyłożyłaby to co miała, byle podziękować. Chłopaki i Karen zasługiwali na podziękowania, w końcu uratowali im życia.


Ostatnim punktem wycieczki krajoznawczej przed powrotem do domu był dobrze utrzymany apartamentowiec, wzięty za królestwo przez jedną łaskawą panią. Podjeżdżając pod budynek Lamię kuło w boku i nie chodziło o obite żebra. Co miała powiedzieć kasztance? Cała prawdę, czy zmilczeć aby nie denerwować jej zbytnio czymś, czym denerwować się nie powinna? Zadawała sobie te pytania ciągle i ciągle, wchodząc powoli po wąskich, tak dobrze znanych schodach. W dłoniach miętosiła bukiet karminowych dalii i ciemnoburgundowych astrów, kupiony po drodze… bo przecież nie wypadało przychodzić z pustymi łapami.

- Ogarnij się - mruknęła cicho do siebie, pukajac energicznie w drzwi.

Stała może chwilę gdy usłyszała zgrzyt zamków a w drzwiach stanęła gospodyni. Widząc kto stoi w drzwiach i co trzyma w dłoniach na twarzy okularnicy zagościł zaskoczony uśmiech.

- Księżniczko! Dobrze cię widzieć. Wejdź proszę. - kasztanowłosa pielęgniarka odsunęła się aby gość mógł wejść.

- Jeszcze ja! - zawołała Di która widocznie skończyła parkować motocykl i teraz dogoniła Lamię. Więc gospodyni cofnęła się od drzwi aby motocyklistka też mogła wejść do środka.

Saper chętnie skorzystała z zaproszenia, ładujac się do przedpokoju. Tam poczekała na Indiankę i dopiero gdy tamta zamknęła drzwi, wyciągnęła rękę po rękę gospodyni.
- Jak zawsze olśniewająca - pochyliła się, całując delikatną dłoń. Prostujac się, to samo uczyniła z kasztankowym policzkiem - Cieszę się, że cię widzę… proszę, to dla ciebie - wyciągnęła bukiet zza pleców - Mamy nadzieję, że nie przeszkadzamy? Jak ci minął dzień? Zapewne znowu przegonili twój majestat po tych cholernych piętrach. Jeśli znajdziesz dla nas parę minut, myślę że podczas takiej rozmowy znajdzie się wierna sługa, aby zająć się odpowiednio umęczonymi nogami łaskawej pani.

- Oh Księżniczko, jesteś niemożliwa! - zaśmiała się Betty przyjmując komplementy i kwiaty. Wzięła je w ręce, spojrzała z bliska, powąchała i znów się zaśmiała ze szczęścia. Teraz sama objęła swoją faworytę i czule pocałowała ją w usta.

- Chodźcie gołabeczki! Musimy znaleźć miejsce dla tych prześlicznych kwiatków! - gospodyni ruszyła przodem zapraszając słowem, gestem i przyjaznym uśmiechem.

- Ojej jakie ładne kwiaty? Cześć dziewczyny! - zwabiona głosami pokazała się Amy i jej uwagę przykul niesiony bukiet kwiatów. Betty zatrzymała się aby blondynka mogła się też nacieszyć tymi pięknościami.

- Nie stójmy tak, chodźmy do kuchni, muszę znaleźć odpowiedni wazon na takie piękne kwiaty. - gospodyni promieniała radością gdy tak wezwała dziewczęcą gromadkę do kuchni. Tam pozwoliła potrzymać bukiet Amy a swoim gościom się rozsiąść gdy sama szperała w jakichś szafkach.

- Macie na coś ochotę? Napijecie się czegoś? - pytała okularnica podczas tych poszukiwań.

- Ja zaraz wrócę tylko po coś skoczę do pokoju. - oświadczyła motocyklistka i ruszyła do dawnej sypialni Lamii którą teraz zajmowała razem z Madi i różnymi przygodnymi dziewczynami.

Mazzi za to zamarła w progu kuchni, mając problem aby oderwać wzrok od Amelii. Wydawała się taka krucha, delikatna. Dobra i jasna. Nie zasłużyła na to, co ją spotkało.

- Wódki… - wychrypiała, robiąc krok do przodu i ruszyła prawie pędem, łapiąc blondynkę w ramiona i uścisnęła ją mocno, przytulajac do siebie jakby chciała ją ochronić przed całym tym popierdolonym światem. Stała tak, zaciskając pulsujące szczęki i gładząc delikatnie jasne włosy, póki coś się w niej nie odblokowało.

- Hej… też się cieszę, że was widzę. Kocham was, wiecie o tym, prawda? Jesteście cudowne, a ja jestem pieprzoną farciarą, że was spotkałam - pocałowała czubek głowy przed sobą - Amy rezerwuj sobie wtorek koło południa. Idziemy na lody… i do ZOO… i gdzie tylko będziesz chciała. Betty… może jednak poproszę herbatę, jeśli to nie problem.

- Ojej… Lamia… Już dobrze… - Amy chyba była trochę zaskoczona tym napływem czułości. Okularnica która akurat znalazła wazon i nalewała do niego wody też na chwilę spojrzała na Lamię jakoś tak uważniej. Ale chwilowo wazon dał jej inne zajęcie. Zaś blondynka uśmiechnęła się delikatnym ale ciepłym uśmiechem.

- Pójdziemy na lody? We wtorek? Tak jak ostatnio? Dobrze! Bardzo chętnie. - uśmiechnęła się wesoło jakby wpadła starsza siostra i obiecała wspólny wypad z młodszą.

- To świetny pomysł gołąbeczki. - Betty pochwaliła je obie gdy sama wstawiła bukiet do wazonu a ten ustawiła na środku stołu. - To teraz herbaty tak? Dobrze, już robię. A dla ciebie Amelio? - zapytała blondynkę.

- Ja też poproszę herbaty. - poprosiła cicha blondyneczka.

- A ja chcę coś zimnego. Może ten kompot co tak magicznie kaca leczy? - dołączyła się powracająca do kuchni Indianka. Minęła Lamię siadając u szczytu stołu a po drodze złodziejskim sprytem wsadziła coś do kieszeni na tyłku jej spodni.

- Zaraz będzie. - obiecała gospodyni odwracając się od kuchenki i patrząc z czułym uśmiechem na swoje trzy gołąbeczki.

W międzyczasie saper usiadła przy stole, zgarniając najmłodszą z ich grupy na swoje kolana. Usadziła dziewczynę bokiem, aby mogła rozmawiać z resztą będąc frontem do stołu. Obejmując ją w pasie wreszcie dało się przestać myśleć o rozmowie z Ramsayem. Dziś nie zamierzała psuć maleństwu dnia, we wtorek ją urobi. Teraz jeszcze mogły pogadać jak zwykła rodzina i bez podtekstów.

- Wpadłyśmy się przywitać i zapytać jak mija wam tydzień. Trochę nas tu nie było… zwłaszcza mnie. Stęskniłam się, mam też oczywiście biznes do łaskawej pani. Wywaliłam się na schodach i stłukłam żebra, rzuciłabyś potem okiem? Donnie stękał że dobrze, aby to zobaczył ktoś bardziej ogarnięty od niego Nic wielkiego, pewnie by to sam ogarnął, gdyby się bardziej nie skupiał na cyckach - zaczęła nadawać weselej, puszczając dyskretne oczko Indiance, Betty posyłając całusa, nim nie wróciła do blond twarzy nad sobą - Nie wtrynię ci się w plany z Jackiem tym wtorkiem? Jeśli coś jego też bierz pod pachę… nie pogryzę go, ani nie pobiję - cmoknęła ją w policzek - Obiecuje.

Gdy tylko Lamia siadła z miejsca poczuła to niewygodne uczucie gdy się siada na jakiejś “szyszce”. W tym wypadku dopiero teraz odczuła, że to co jej Di wsadziła do tylnej kieszeni to jednak jest jak najbardziej w 3d. Chyba jakieś małe pudełeczko.

- Oczywiście Księżniczko zaraz rzucę na to okiem. - Betty zmrużyła oczy gdy padło imię wojskowego sanitariusza ale poza tym nic nie powiedziała. - A kobiece piersi no cóż, chyba mężczyźni tak mają jak je widzą tuż przed sobą. Chociaż chyba nie tylko oni. - dodała odwracając się by zalać wrzątkiem kubki z herbatą. Chwilę trwał ten obrządek nim gospodyni postawiła przed Lamią i Amy dwa parujące kubki. Sądząc po zapachu jakaś leśna, owocowa mieszanka. Mówiła jakby miała wiele zrozumienia dla takiego zachowania Darko o jakim wspomniała jej faworyta.

- O tak, cycki rulez. Też się lubię nimi bawić. I nie tylko swoimi! - zaśmiała się lubieżnie Indianka może nawet trochę zbyt głośno. Jakby też chciała odwrócić uwagę od okoliczności w jakich kumpela zarobiła tego siniaka.

- A ja wtorek mam wolny. - Amelia uśmiechnęła się całkiem chętnie goszcząc się na kolanach swojej szpitalnej kumpeli i obejmując ją jednym ramieniem. Bo drugim sprawdzała jak goraca jest ta herbata. No ale jeszcze miała temperaturę wrzątku.

- Zwłaszcza w dzień jak Jack jest w pracy. - uśmiechnęła się odpowiadając na pytanie kobiety jakiej siedziała na kolanach.

- Tak raz czy dwa wspomniałam mu o tych lodach z tobą. Że było fajnie i w ogole. Ale się chyba nie domyślił, że ucieszyłabym się jakby on mnie tam zabrał. Tak jak w weekend Steve zabrał ciebie i Eve. - westchnęła cicho blondyneczka gdy zwierzyła się ze swojego małego marzenia na ten temat a tą najlepszą lodziarnię w mieście i wspólne wizyty widocznie dobrze wspominała.

- Ale dlatego chętnie z tobą pojadę jeszcze raz! - zaśmiała się wesoło jakby nie chciała by powstało jakieś przykre wrażenie o jej nowym chłopaku. - A właśnie a co tam u ciebie, u Steve’a i u Eve? - zapytała też ciekawa wieści co się dzieje u Lamii w związku i nie tylko.

- Faceci są czasem tępi, nie przejmuj się - saper poklepała pocieszająco drobną rączkę - Trzeba im łopatologię walić. Na przykład: Ej kochanie, zjadłabym lody. Uwielbiam lody! Znasz tą lodziarnię przy ratuszu? W życiu lepszych nie jadłam. Pójdziemy tam w weekend? Zobaczysz że warto i sprawisz mi tym ogromną frajdę - powachlowała na blondi rzęsami i odchrząknęła - Poza tym jak zabierzesz mnie na lody na podwieczorek, to ja zabiorę cię na lody po kolacji… ostatniego nie musisz dodawać, ale uwierz mi. Działa za każdym razem parsknęła wesoło, przechodząc do szerszych tematów - A u nas w porządku, żyjemy sobie jak te trzy pąkle na grzbiecie wieloryba. Eve jeździ do ratusza, redagować artykuły… potem się rozbijamy po różnych klubach i dziurach. Steve obiecał że już w piątek się urwie z roboty razem z kumpelą i wpadną do nas, do magazynów. Całkiem niezła ta Karen. Cały piątek wieczór i sobotę rano będziemy mieć dla siebie. Jak dobrze pójdzie do Mason pojedziemy w trójkę: Steve, ja i Willy. Złapałam ją w jednostce. Służyłyśmy razem w Bękartach - mruknęła i aby nie drążyć, zrobiła kocią mordę łypiąc na buźkę Amy - W ogóle to wczoraj byłyśmy z Eve w jego jednostce z samego rana, a jak poszłyśmy on trafił na dywanik do swojego przełożonego… - zaśmiała się i opowiedziała od początku, nie szczędząc szczegółów, całe poranne widzenie, łącznie z jedzeniem tygrysiego ciasta, rozwaleniem stołka, a na sam koniec machnęła ręką, sięgając do kieszeni bo prezent od Di aby go dyskretnie zbadać kątem oka - Trochę się martwiłyśmy że coś mu zrobią, na szczęście miał tylko obiecać poprawę i obiecać że więcej nie będzie nas pukał jak ktoś patrzy.

- Tak? Ojej no tak to jeszcze nie próbowałam…. Ale masz rację Lamia, spróbuję zrobić tak jak mówisz! Ale i tak chętnie pojadę z tobą we wtorek na te lody! To na którą się umawiamy? - drobna blondynka zrobiła wielkie oczy gdy koleżanka zdradziła jej sekret jak można pokierować rozmową z Jackiem by zabrał ją jednak na te lody.

- I udało ci się odnaleźć kogoś z dawnej jednostki? To cudownie Księżniczko! Mam nadzieję, że uda wam się spotkać i wspólnie spędzić czas. - Betty wreszcie siadła razem z nimi, też z parującym kubkiem a sama poczęstowała Indiankę chłodnym kompotem z chyba śliwek.

A potem cała trójka słuchała z zapartym tchem przygód Lamii i Eve jak pojechały wczorajszego poranka w odwiedziny do Steve’a.

- Rżnęliście się przed nie całkiem ukrytą kamerą?! No! I to jest właśnie łamanie systemu! - Indianka zareagowała pierwsza i ze szczerym rozbawieniem oraz pełną aprobatą dla takiego wyczynu. Aż jej okularnica nie posłała ostrzegawczego spojrzenia za ten niewyparzony język.

- Jej Lamia ty to jesteś taka odważna. Ja bym się chyba bała spróbować tak w obcym miejscu. - Amelia za to też wydawała się podekscytowana jakby słuchała opowieści o jakiejś swojej ulubionej bohaterce z komiksów czy podobnej postaci co przeżywa niesamowite przygody w jakiejś opowieści. Tylko Lamia była naprawdę i naprawdę przeżywała te przygody.

- Steve wydał mi się całkiem porządnym i statecznym mężczyzną. Nie sądzy by odgrywał to tylko tutaj na pokaz. Więc myślę, że się wykaraska jakimś głupstwem. W końcu kapitanów jednostki specjalnej pewnie nie mają tam zbyt wielu i raczej nie byłoby im łatwo go zastąpić. - Betty chyba zrozumiała jakie obawy mogą mieć dziewczyny swojego wspólnego chłopaka po takiej porannej przygodzie i starała się je rozwiać jak tylko mogła. A Lamia zyskała w międzyczasie wyjąć to pudełko z tylnej kieszeni. I okazało się, że był to żel do masażu. Całkiem możliwe, że jeden z tych od Madi skoro Di przyniosła go z ich wspólnego pokoju.

Ukryła uśmiech, mrugając konspiracyjnie do gangerki. Podobny prezent był jak obietnica i ostrzeżenie w jednym, zapewnienie, że jutro też saper będzie miała problemy z chodzeniem.
- Takiego drugiego jak Tygrysek nie mają na pewno. Nikt nie da rady go zastąpić. Nigdzie nie ma takiego drugiego - westchnęła, robiąc rozmarzoną minę, gdy tak patrzyła mało obecnie za okno, mając w głowie obraz cholernego oficerka którego blachę nosiła na szyi.

- Tak.. ekhem… - drgnęła, wracajac do kuchni pielegniarki - Właśnie, skoro już przy chłopakach jesteśmy, w niedzielę robimy imprezę w Honolulu. Byłyśmy własnie obgadać sprawę z Sonią i managerem. Musimy im jakoś podziękować, bo wczoraj miałyśmy… taki drobny problem, a oni nam bardzo pomogli. Dlatego w ramach podziękowań ogarniamy balet na całą dwunastkę gniewnych Boltów i nasze dziewczyny. To dla nas ważne, cholernie - popatrzyła na Betty, a przez jej twarz przewinął się szary cień - Oczywiście tylko dla formalności wspomnę, że nie wyobrażam sobie repety bez łaskawej pani. Śni mi się po nocach to, co robiłyśmy tam pod ścianą i nie tylko mnie - wyszczerzyła się - Nie chcę się bawić bez ciebie… zrobisz mi nielichą przyjemność, jeśli zgodzisz się zaszczycić swą obecnością naszą marną parapetówę, sprawiając że wreszcie nabierze porządnego szlifu. Poza tym czułabym się bezpieczniej gdybyś miała mnie na oku, ostatnio szwankuje mi łeb… - wzruszyła sztywno ramionami - Trochę bardziej niż zwykle.

- No tak. A ja tylko dodam, że gdyby Lamia ci się znudziła do takich manewrów pod ścianą to ja się piszę z tobą na takie zabawy bardzo chętnie. - Diane szybko przejęła pałeczkę rozmowy wspierając swoją kumpelę i może chcąc odwrócić uwagę od nieco zakłopotanej końcówki jej wypowiedzi. Betty chyba jednak tego nie przegapiła sądząc po zmarszczonych nad okularami brwiach ale dała się ponieść dyskusji.

- W tą niedzielę? Wieczorem? Ale ty Księżniczko nie miałaś jakichś planów wyjazdowych ze Stevem? - zapytała kasztanowłosa pani zamku pamiętając pewnie rozmowy z ostatniego weekendu o planach na następny.

- No tak ale mają wrócić na wieczór no to będą z nami. To co Betty? Przyjdziesz? Wiesz ile foczek na ciebie tam będzie czekać? Po ostatnim razie to zrobiłyście taki show pod ścianą a potem z Jamie, że teraz będą tylko przebierać ze zniecierpliwienia byś miała na którąś z nich ochotę. Ja naturalnie też. - gangerka szybko zapewniła o rosnącej popularności okularnicy wśród żeńskiej części gości z ostatniej i przyszłej imprezy. To chyba rozbawiło kasztankę bo roześmiała się wesoło.

- No dobrze gołąbeczki. Skoro stara Betty jest wam taka niezbędna to postaram się być. Chociaż aż się boję koleknego poniedziałku już teraz. Ten ostatni był straszny. Ja już nie mam tyle energii co wy młodzi. - Królowa uśmiechnęła się dostojnie ale wyraziła swoją wstępną zgodę na to zaproszenie.

- A teraz gołąbeczki możemy was na chwilę przeprosić z Księżniczką? Chciałabym rzuć okiem na ten upadek na schodach. - gospodyni poprosiła swoich gości o drobne przemeblowanie tak ładnie, że Amelia cmoknęła jeszcze policzek Lamii po czym bez sprzeciwu wstała z jej kolan aby i ta mogła ruszyć się ze swojego miejsca.

- Maleństwo, mogę też mieć prośbę? - wstając saper popatrzyła ciepło na blondyneczkę - Będziesz taka słodziutka i spakujesz mi trochę ciuchów do torby? Są w szafce przy oknie… przecież nie wypada abym ciągle łaziła w cudzych rzeczach, a na razie dekuję u Eve. Właśnie - tu spojrzała na gangerkę - Pod łóżkiem jest mała, czarna torba. Weź ją, ok? Lepiej żebym to zawiozła do magazynów… - przechodząc obok cmoknęła wpierw jasnowłose, a potem czarnowłose czoło i ruszyła za gospodynią wprost do jej królestwa.

Sam pokój nie zmienił się kompletnie, wciąż budzą bardzo pozytywne i bardzo kosmate skojarzenia. Szczególnie drzwi od łazienki, gdzie oczy same uciekały. Miały jednak inne rzeczy do obgadania.

- To nic takiego - Mazzi zamknęła za sobą drzwi i podeszła do łóżka, zrzucajac po drodze koszulkę. Stanęła bokiem do pielęgniarki, krzywiąc się przy podnoszeniu ramienia w górę, aby pokazać żebra.

- Nie chciałam mówić przy Amy - westchnęła, spoglądając na kasztankę zmęczonym spojrzeniem - Wczoraj kręciłyśmy film w starych łaźniach, a po wszystkim napadło nas paru typów. Eve, Jamie, Val… i mnie. Jamie dostała parę razy w twarz, poza tym nic się nie stało, są całe i zdrowie. Związali nas i chcieli wywieźć gdzieś za miasto do burdelu, zrobił się cyrk. Di dała radę zwiać na początku, zawiadomiła gliny. Potem gliny odcięły tych chujków tam w Ruinach i nastąpił impas… więc wreszcie któryś z psów dał cynk wyżej i sprowadzili Steve’a z ludźmi. Odbili nas zanim trafiłśmy jako zabawki do bandy popierdolonych zwyroli… którzy by nas zajebali gdy się znudzą tłuczeniem i jebaniem na wszystkie możliwe sposoby… przepraszam, wiem. Język - przymknęła oczy - Po prostu z jednej strony jestem wściekła, że takie ścierwa chodzą po ziemi. Z drugiej… czy to nie w obronie takich jak oni przeszłam przez maszynkę do mięsa tam na północy? Mam dość Betty, jestem zmęczona. Powoli coraz więcej rzeczy mnie irytuje...łatwo tracę kontrolę i coraz częściej słyszę wybuchy - pokręciła głową, nie wiedząc za bardzo jak to wytłumaczyć - Jedną nogą jestem tutaj, piętą drugiej łażę po Fargo. Mam znowu te sny, przebłyski… za cholerę nie umiem ich poskładać… i jeszcze Wilma. Wyprosiłam w jej jednostce zdjęcie, bo przecież nie wiem jak wygląda. Pamiętam głos, teraz też gadałyśmy przez radio… obawiam się jej reakcji gdy się dowie, że zostałam pierdoloną, wybrakowaną kaleką, która nie ma nawet przeszłości - zaśmiała się gorzko, obraz zaczął się rozmazywać - Jestem też ciekawa za którym razem Steve w końcu będzie miał dość i zrobi to, co każdy normalny facet na jego miejscu by zrobił… pogoni mnie w cholerę. Ma dość problemów w robocie, po co mu kolejny w domu. Taki który nie wiesz czy pójdzie z tobą normalnie na miasto i wróci po bożemu, czy coś odpierdoli bo mu się uwidzi w bani jeden z serii dennych flashbacków z piekła… mam receptę od Brenna, nie chciałam brać niczego żeby nie skończyć jak Daniel. Pamiętam twoje ostrzeżenia… tylko ciężko mi. Po prostu mi czasem ciężko.

- Oh Księżniczko… - Betty z początku chyba zamurowało gdy zobaczyła co jej faworyta skrywa pod koszulką. Ale tylko na moment. W miare jak Lamia opowiadała swój ostatni dzień, dzieliła się obawami okularnica na moment znów przeistoczyła się w siostrę przełożoną. Albo raczej czułą i troskliwą pielęgniarkę. Gdy podeszła do jakiejś szafy, wyjęła z niej zgrabną walizeczkę z zielonego plastiku i namalowanym białym krzyżem pierwszej pomocy a potem usiadła na krawędzi swojego łoża ustawiając pacjentkę tak by stała między jej udami i zranionym bokiem w stronę jej twarzy i dłoni. A sama sprawnymi ruchami przygotywała mazidla, dezynfektanty a potem opatrunki. Odezwała się dopiero gdy już zaczynała zakładać bandaż na ten wolny od tatuaży bok. Lamia zaś miała wrażenie, że nawet od dzisiejszego poranka to ten siniak chyba się rozrósł, nabrał barwy i chyba akurat teraz był w swoim najobszerniejszym stadium.

- Oh Księżniczko… - westchnęła czule jej opiekunka i patronka całkiem nie po pielęgniarsku całując ją delikatnie w sam środek opuchlizny. Zaczęła kończyć go zakładać i dołożyła swój komentarz do tego wszystkiego.

- Wiedziałam o tej akcji wczoraj. Do nas przywieziono ciała zabitych. Na sekcję. W 1-ce mają tylko małą kostnicę na dwa czy cztery ciała. Więc jak coś więcej to przywożą do nas. Stąd wiedzieliśmy o tej akcji i nawet to, że to nasi specjalsi ich wykończyli. Nawet się zastanawiałam czy Steve brał w tym udział. No ale nikt nie wiedział. Wiesz, te kominiarki i reszta. - tłumaczyła sprawnie przykłądając przygotowany opatrunek do zranionego miejsca. Wyglądał podobnie jak te co Amy nosiła na twarzy. Tylko ten okularnica zaczęła przyklejać plastrami.

- Wiedzieliśmy, że chodziło o uwolnienie zakładniczek. Cztery, młode kobiety. No ale do głowy mi nie przyszło, że może chodzić o ciebie i nasze dziewczyny. - przyznała gospodyni sprawnie mocując plaster za plastrem aż uznała, że wystarczy. Wtedy wstała i popatrzyła z bliska na twarz swojej ulubienicy.

- Oh Księżniczko… - znów powiedziała z jakąś taką matczyną troską i pocałowała Lamię w usta. Całowała tak długo, powoli i łagodnie. Jakby tym pocałunkiem chciała dodać swojej Księżniczce sił i otuchy. Wreszcie naikierowała ją czołem do siebie, objęła i częściowo wtuliła się w nią a częściowo przytuliła ją do siebie w tym ochronnym, opiekuńczym geście. Zaczęła delikatnie gładzić jej włosy powolnymi ruchami a Lamia znów miała nozdrza pełne jabłkowego szamponu. Przez chwilę tak po prostu stały ciesząc się sobą nawzajem, swoją bliskością, zaufaniem i uczuciem jakie ich łączyło.

- Ale młoda damo. - Betty chyba doszła do wniosku, że czas na nieco bardziej stanowcze działania. Trochę odsunęła swoją głowę tak, że znów były z Lamią twarz w twarz. Pacnęła palcem w jej szczękę i pogroziła jej palcem.

- Chyba już, żeśmy o tym rozmawiały. Bardzo cię proszę, nie mów a zwłaszcza nie myśl tak o sobie. Że jesteś mentalną i fizyczną kaleką. Bo to nieprawda. Poza tym jestem przekonana. Całkowicie. Że Steve i Eve cię kochają. I na pewno nie chodzi o sam seks. Chociaż naturalnie on też gra w tym istotną rolę. Ale oni cię kochają. A ty ich. Poza tym spójrz na mnie i te wszystkie nasze dziewczyny i chłopaków. Oni są tak różni od siebie a wszyscy przynajmniej cię lubią. - czarna wdowa popatrzyła na trzymaną ofiarę ale chociaż niby słowa były ułożone w reprymendę to jednak dało się wyczuć w głosie i spojrzeniu głównie troskę, miłość i nadzieję.

- No a co do tego. - Betty westchnęła i odkleiła się od Księżniczki. Pochyliła się nad swoją apteczką i szukała tam czegoś. W końću wyjęła jakąś tubkę i listek tabletek.

- Tu masz maść na takie stłuczenia. Posmaruj cienką warstwą. To przyśpiesza gojenie i trochę znieczula. Ale gdybyś potrzebowała czegoś mocniejszego to weź jedną góra dwie tabletki. Lepiej nie częściej niż taki zestaw na pół doby. Zaczynają działać po jakimś kwadransie, w pełni po ok pół godzinie. Działają przez kilka godzin. - Betty niczym prawdziwa pielęgniarka wyjaśniła czym są trzymane medykamenty i jak ich używać. Pocałowała jeszcze raz swoją ulubioną pacjentkę krótko w usta po czym znów objęła ją ramionami.

- I chyba wiem jak poprawić ci humor. - uśmiechnęła się do niej wodząc czule i zmysłowo palcem po jej policzku. - Strasznie dokuczają mi nogi po całym dniu stania i chodzenia. Mogłabyś coś na to poradzić? - zapytała nieco przekrzywiając głowę i patrząc koso na obejmowaną kobietę.
Reakcja była natychmiastowa, jak zwykle zresztą. Sierżant chętnie padła na kolana, oddając należyty hołd swej łaskawej pani... wszak któż lepiej znał się na leczeniu przetrąconych dusz niż ona?
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 24-04-2020, 12:46   #174
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 38 - Bonus - Thunderbolts 1/3

Czas: 2054.09.23; śr; ranek;
Miejsce: Sioux Falls; Wild Water Barracks
Warunki: wnętrze biura, jasno, ciepło, sucho, cisza na zewnątrz jasno, umiarkowanie, pogodnie, powiew


Wciąż nie mógł uwierzyć, że to zrobiły. Tak bez ostrzeżenia przyjechały do niego. Znowu. Chociaż tym razem o poranku a nie jak ostatnim razem o północy. Ale też w środku tygodnia i bez ostrzeżenia. No tym razem jednak jak dostał wezwanie z 1-ki to chociaż wiedział, że chodzi o nie. Więc szedł spokojniejszy niż wtedy w nocy w zeszłym tygodniu. Ale i tak niepokoił się, że coś się stało. A tu niespodzianka. Stęskniły się! Ba! Przywiozły ciasto i bułki z tej cukierni naprzeciwko apartamentowca Betty. Cholera! A ciasto to nawet z życzeniami i to takie osobisty. No i one same. No cholera jak zobaczył co mają pod tymi płaszczykami…

Ale teraz się spieszył. Już pojechały a mózg zaczynał mu wracać na normalne tory. Cholera już prawie 8-ma… Ale zeszło… No ale z takimi dwoma kociakami to nie szło się nudzić i czas po prostu znikał. Zwłaszcza jak się odstawiły w te czarne pończochy, szpile i koronki… No a nawet obroże i smycze…

- Cholera, człowieku, opanuj się… - mruknął sam do siebie przechodząc przez drzwi. Cudnie było. Ale się skończyło. Musiał teraz skupić się na odprawie. Zaraz miał ją przecież poprowadzić. A miał już czas tylko zostawić te ciasto i bułki a zabrać materiały na odprawę i musiał już lecieć.



Czas: 2054.09.23; śr; południe;
Miejsce: Sioux Falls; Wild Water Barracks
Warunki: wnętrze biura, jasno, ciepło, sucho, cisza na zewnątrz jasno, umiarkowanie, zachmurzenie, powiew


Zdawał sobie sprawę, że to musiało nastąpić. Tak był ten świat ułożony. Najpierw były jakieś akcje, potem reakcje a w końcu konsekwencje. Że też musiał zapomnieć o tej cholernej kamerze! No ale jak zobaczył co mają pod tymi płaszczykami, jak dotarło do niego po co naprawdę przyjechały no cóż… Trochę go poniosło. Cholera! Chyba poniosło ich wszystkich. Pewnie by im się upiekło i chłopakom z 1-ki najwyżej by flachę postawił i byłoby po sprawie. No ale ta cholerna kamera…

- Jesteś Krótki. No to idź. Czekają na ciebie. - Ces przywitał go nieco ironicznym uśmieszkiem. Obaj byli kapitanami no ale on był dowódcą jednostki specjalnej a Ces był adiutantem starego. Ale dogadywali się nieźle mimo, że Cesar raczej opuszczał służbowo koszary tak jak on je opuszczał często. No ale Ces stanowił świetny barometr nastrojów starego no i swoisty bufor bezpieczeństwa. To właśnie od niego przyleciał rano dyżurny z informacją, że zaraz po zajęciach ma się stawić tutaj. Nie robili rabanu więc pewnie nie chcieli rozlewać mleka w jeszcze większą kałużę. No ale jednak trzeba było wziąć szmatę i posprzątać. Właśnie dlatego był tutaj.

- Oni? - zdziwił się trochę. Spodziewał się wezwania dywaniku odkąd Eve zapytała o tą kamerę. Ale spodziewał się samego starego. Wolałby by był sam stary. Wtedy jeszcze była realna szansa, że sprawa rozejdzie się po kościach. Stary był weteranem starej daty. Prawdziwym spadochroniarzem ze 101-ej. Z czasów jak jeszcze była 101-sza i spadochroniarze naprawdę skakali z prawdziwych samolotów z prawdziwymi spadochronami. Potem brał udział w walkach już po tym jak spadły bomby ale jeszcze dawny system działał jakoś siłą inercji. I stary tam był. A wówczas miał właśnie szarże i obowiązki podobne jak on teraz. Dlatego i on sam i reszta wojaków szanowała go i traktowała jak swojego. Nawet jak nie był już dziarski ciałem to nadal był dziarski duchem. No i zazwyczaj stawał po stronie swoich żołnierzy. Na to po cichu liczył teraz. Ale kim byli “oni”?

- Gruby i Żelazny Łeb. - Ces nie owijał w bawełnę. Steve westchnął nie tylko w duchu. No tak. Gruby. Właściwie to był podpułkownikiem. Zarządcą kadr. Gryzipiórkiem. To była całkiem ważna i odpowiedzialna fucha. Był jedną z najważniejszych osób w bazie. Ale był ulepiony z całkiem innej gliny niż stary, on czy ktoś z oddziału Krótkiego. Cholerny karierowicz. Ale zazwyczaj nie musiał mieć z nim zbyt wiele wspólnego bo papierologią zajmowali się inni. A Żelazny Łeb był zaś szefem żandarmerii. Typowy służbista. Trudno mu było coś o nim powiedzieć. Jakiś taki… suchy? Mimo, że służyli w tej samej jednostce to jakby żyli obok siebie. Po prostu mijali się i rzadko ich obowiązki zazębiały się by z jednym lub drugim musiał kontaktować się osobiście. Z jednym gdy zazwyczaj Gruby odkrył, że coś się w czyichś aktach albo druczkach nie zgadza i oczywiście musiał zgłosić taki nieporządek z drugim gdy któryś z jego podwładnych spsocił w jednostce lub na mieście i MP musiała interweniować.

- Stary ich wezwał? - Steve trochę w to nie dowierzał. Stary jakby miał mu coś do powiedzenia to by go wezwał i powiedział. I nie potrzebował do tego innych. Obecność szefa MP sugerowała, że mogą być wyciągnięte jakieś środki dyscyplinarne. Niby jakie? Aresztują go? W to absolutnie nie wierzył.

- Masz pecha. Gruby o coś się przychrzaniał u chłopaków w cieciówce. No więc sam mu się podłożyłeś. I pewnie wezwał Żelaznego bo przyszli razem. - Ces rozłożył ręce na znak, że już nic nie dało się z tym zrobić.

- No widzę. Co mi radzisz Ces? - Steve zapytał patrząc na drzwi do gabinetu starego przez jakie zaraz musiał przejść. Drugi kapitan o latynoskim czy jak on sam o sobie mówił iberyjskim, typie urody też spojrzał na drzwi zastanawiając się chwilę. W końcu wzruszył ramionami i spojrzał na kolegę.

- Idź i załatw to jak mężczyzna. Nie odkręcisz tego. Widzieli nagrania. Nie ściemniaj bo stary uzna, że kpisz z niego a to go wkurwi. A to jedyny twój sojusznik za drzwiami. I jest najważniejszy. Jak powie, że nie ma problemu to nawet Gruby nic nie zrobi. Będzie się ciskał i dusił ale nic nie zrobi. A Żelazny sam wiesz. Wykona otrzymane rozkazy i nie będzie się wtrącał. - Cesar w końcu przedstawił swoje rokowania. Krótki pokiwał głową na znak zgody. Brzmiało sensownie. Sam doszedł do podobnych wniosków ale Ces właśnie jakoś zawsze umiał przedstawić klarowną esencję. Przynajmniej jeśli chodziło o starego.

- Dzięki Ces. - skinął głową, poprawił mundur i ruszył w stronę drzwi ale zatrzymało go jeszcze pytanie kolegi.

- Hej Krótki? - adiutant dowódcy bazy patrzył na niego z nieco kpiącym uśmieszkiem.

- No? - zapytał krótko wiedząc, że nie może już zbyt długo zwłóczyć.

- Co to za cizie? - iberyjskiej urody oficer zapytał z żywym zainteresowaniem.

- Moje dziewczyny. - kapitan odparł z lekkim uśmiechem i musiał przyznać także i z dumą. Widział, że kolega mimo wpadki i kłopotów jednak zazdrości mu takich kociaków.

- Obie? - mimo wszystko Ces wyglądał na zaskoczonego.

- No. - Krótki skinął głową i sięgnął do klamki drzwi.

- Krótki? - Latynos zdążył zapytać zanim nacisnął klamkę.

- No? - Steve odwrócił do niego głowę.

- Daliście czadu! - Ces wyszczerzył się promiennie i w geście gratulacji uniósł dwa kciuki do góry.

- Dzięki Ces. - mimo szykującej się awantury Mayers zdołał ciepło się uśmiechnąć i do niego, i do porannych wspomnień, do dwóch kobiet z jakimi się wiązały. Ale teraz już przestał się uśmiechać, spoważniał i otworzył drzwi.

- Chciał się pan ze mną widzieć pułkowniku? - wszedł do środka gabinetu i zasalutował jak na paradzie przepisowo patrząc ciut ponad swoją głową. Więc kątem oka widział siedzącego za biurkiem starego i dwóch mężczyzn po swoich dwóch flankach.

- Tak kapitanie Mayers. Domyśla się pan dlaczego pana wezwałem? - start wyglądał na zirytowanego. A raczej tak brzmiał jego głos. Steve myślał gorączkowo czy mu coś nie powiedzieć, że właśnie przyszedł się dowiedzieć ale mając w pamięci słowa Cesara postanowił się nie zgrywać.

- Tak jest panie pułkowniku. - odpowiedział dziarskim, mocnym głosem. Stary rzucił pióro którym dotąd się bawił na biurko i oparł na nim swoje ramiona.

- No więc dlaczego pana wezwałem? - stary nie zmienił tonu ani trochę. Ale za to stojący obok major aż się gotował aby przejąć pałeczkę rozmowy. No a Żelazny jak zwykle udawał nieruchomy mebel.

- Przypuszczam, że chodzi o moje niestosowne zachowanie dzisiejszego poranka. - gorączkowo myślał jak numerek jaki odstawili dziś rano przed kamerą można by ująć w regulaminowe ramy. No ale właśnie przecież chodziło o to, że nie bardzo się chciał ująć. Ale te “niestosowne zachowanie” tak na szybko wydało mu się najmniej niewłaściwe.

- Niestosowne zachowanie?! Nie to już jest jakaś kpina! Panie pułkowniku sugeruję aby przeprowadzić gruntowne dochodzenie! Takie rzeczy w naszej jednostce?! I to od oficera dowodzącego całą kompanią?! Przecież takie wybryki są niedopuszczalne! Jaki to wzór stawia wśród podwładnych i kolegów oficerów? - Gruby gotował się, gotował aż wreszcie się wygotował i wylał swoją złość razem z oskarżeniami. Stary popatrzył na niego jakby widział go pierwszy raz w życiu. Żelazny zwracał na niego uwagę podobnie jak na pozostałych dwóch oficerów. Czyli prawie wcale. Nie lubił takich sytuacji i żałował, że dał się w to wciągnąć.

- Słyszał pan kapitanie? Co ma pan na swoje usprawiedliwienie? - stary wskazał dłonią na pieklącego się majora i przedstawioną przez niego akt oskarżenia.

- Nie mam żadnego panie pułkowniku. - odparł krótko kapitan. Wiedział, że to prawda. Dał się złapać jak żółtodziób. Teraz po prostu trzeba było wziąć winę na klatę i odpracować swoje. A skoro Gruby zrobił aferę no i jeszcze były nagrania to nawet stary musiał pokazać, że coś w tej sprawie zrobił. I wcale nie miał mu tego za złe. Tak po prostu działał ten system.

- Może chwilowa niepoczytalność? To się zdarza. Nawet weteranom. - Gruby nagle uśmiechnął się przymilnie i od ręki podsunął gotowe rozwiązanie.

- Nie sądze panie majorze. - Steve minimalnie zacisnął usta. Chwilowa niepoczytalność! Chciałbyś! Pierwszy kamyk by zepchnąć dowódcę polowego na boczny tor. O tak, na pewno by Gruby chciał mieć w swoich aktach, że kapitan Mayers miewa czasem ataki chwilowej niepoczytalności. Akurat!

- Skąd pan jest tego taki pewny kapitanie? Jest pan wykwalifikowanym psychologiem? Mamy w jednostce wykwalifikowanych psychologów. Może zostawimy ocenę specjalistom? - major kadr podszedł bliżej stojącego na baczność kapitana i mówił słodko - szydzącym głosem. W końcu spojrzał na dwóch pozostałych oficerów, głównie na starego oficera który był w tej bazie najważniejszy.

- Może najpierw dajmy odpowiedzieć kapitanowi. Kapitanie? - stary spadochroniarz z protezą zamiast jednej nogi brzydził się takimi karierowiczami jak major. Ale byli oni niezbędni do funkcjonowania armii. I w swoim fachu był całkiem dobry. Ale te jego śliskie metody najzwyczajniej w świecie wkurzały go. I sercem był po stronie swojego podwładnego. No ale ten musiał dać mu jakiś pretekst by mógł to jakoś załatwić polubownie.

- Nie działałem pod wpływem chwilowej niepoczytalności. - Krótki już wyczuł na czym polega pułapka Grubego. Ale odkąd zrozumiał, że chce z niego zrobić czubka adrenalina zaczęła krążyć mu szybciej. Zwłaszcza, że zorientował się, że tak to sprytnie ustawił, że wszystkie opcje były złe.

- Czyli co chce nam pan powiedzieć kapitanie? Że zrobił pan to z premedytacją? - major uśmiechnął się ironicznie czując, że ten przemądrzały, nadęty kapitanek wreszcie przegiął strunę. I to akurat gdy dzielny i sprytny dowódca kadr był na posterunku i czuwał. Sam się wystawił.

- Tak jest panie majorze. Z premedytacją i miłością. Tylko zapomniałem o tej cholernej kamerze. - skoro się już wtopił i to tak, że dał się złapać to trudno! Stary parsknął. Chociaż tak cicho i krótko, że nie był pewny co to oznacza. Rozbawienie? Irytację? Wkurzył się? A wciąż przepisowo trzymał głowę tak, że patrzył gdzieś w górne rejony okna gabinetu starego więc jak ten siedział za swoim biurkiem to niezbyt dokładnie go widział. Gruby też przez moment zastanawiał się jak zareagować. Albo sprawdzał i czekał na reakcję starego. Ale żadnej więcej nie było więc uznał, to za zielone światło.

- Z premedytacją i miłością kapitanie? - major zaatakował z jawną drwiną. Podszedł do biurka dowódcy i przekręcił ekran tak by i gość mógł zerknąć co na nim widać. A było widać całkiem ciekawe rzeczy. Chyba jeden z ostatnich kadrów spotkania. Blisko finałowego momentu. Kamera pokazywała scenę trochę z boku i od góry. Najpierw były plecy i profile klęczących przed nim dziewczyn a tuż za nimi on sam. Cała trójka właściwie na golasa. No nie. Nie mógł się z tego wykaraskać. Był tak winny, że sam siebie był gotów uznać za winnego wobec tak twardych dowodów winy.

- Czy tak według pana wygląda miłość kapitanie? - major pytał wskazując oskarżycielskim tonem na nieruchomą scenę na ekranie. Ale właściwie nie czekał na odpowiedź. - Albo proszę spojrzeć tutaj! - mówił szybko biorąc pilot do ręki i trochę cofając taśmę. - O! Widzi pan pułkowniku!? Właśnie zniszczyli armijną własność! A proszę spojrzeć tutaj! Ta kobieta chodzi nago i robi im zdjęcia! Oni się tym wręcz puszą i robią sobie pamiątkowe zdjęcia! To jawna obelga dla całej jednostki! A zadawanie się z ladacznicami to coś niegodne honoru oficera naszej jednostki! - Gruby znów pieklił się na całego pokazując wszystkim zebranym jawne dowody winy wyprężonego na baczność kapitana.

- Pozwolę sobie zauważyć, że to nie są ladacznice. - kapitan rzucił krótką, cierpką odpowiedź. Ponieważ ani stary ani Żelazny się nie odezwali czekając co wyniknie z tego ping ponga szef kadr kontynuował swoją myśl dalej.

- To nie są ladacznice? - zapytał ironicznie wskazując na nieruchomy znów obraz z trzema nagimi sylwetkami. - Proszę nie kpić kapitanie! A kto jak nie ladacznice się tak ubiera? Kto się tak zachowuje? Co tamta blondynka ma na szyi? Obrożę? Smycz? No to przecież wiadomo czym się zajmuje! Jak to się mówi na takie kobiety w waszych kręgach? Prostytutki? Dziwki? - major z każdym szydzącym zdaniem zbliżał się do wyprężonego kapitana trochę ściszając głos na cichszy ale bardziej zjadliwy.

- Dziewczyny. Narzeczone. Partnerki. Tak to się u nas nazywa. Panie majorze. I prosiłbym o więcej szacunku gdy pan o nich mówi. - Krótki żałował, że nie są z Grubym sami. W bardziej kameralnej scenerii. Bo miałby mu ochotę do wyjaśnić dokładniej. Niekoniecznie słowami. No ale gdyby dał się sprowokować na dywanik u starego to jednak to oskarżenie o chwilową niepoczytalność może by jednak znalazło się w jego aktach. Ale obiecał sobie, że jak się z tego wykaraska to porozmawia sobie z grubasem. Bardziej kameralnie.

- Szacunku? Jaki szacunek ma dziwka? Jaki można jej okazywać szacunek? Albo komuś kto się z nimi zadaje. I jeszcze przy tym robi pośmiewisko z całej jednostki i plami mundur oficera? - Gruby prychnął szyderczo gdy już czuł, że ma zwierzynę w garści. Z takimi twardymi dowodami ten oficerek nie miał szans się wykaraskać. Stary nawet jakby chciał nie mógł zamieść sprawy pod dywan. Ale musiał go pilnować by wydał sprawiedliwy wyrok. Najlepiej taki jaki mu zasugeruje szef kadr.

- Panie majorze. Po raz kolejny proszę by mówił pan o moich partnerkach w stosowny sposób. - padła głucha odpowiedź kapitana. Zbyt głucha. Stary bez trudu wyczuł zbliżający się wybuch. Poza tym sam miał już dość przedstawienia serwowanego przez szefa kadr.

- A może przedstawić nam pan jakieś dowody na te związki z tymi kobietami? I coś nam o nich opowiedzieć? Bez zbędnych szczegółów oczywiście. - dowódca zabrał wreszcie głos więc dwaj oficerowie spojrzeli na niego a potem na kapitana który miał dać mu odpowiedź.

- Są wpisane w rejestrze moich gości. - Steve odparł bez wahania ciesząc się, że stary przejął inicjatywę bo chyba mimo wszystko zaraz by go szlag trafił jakby jeszcze raz ta nadęta ropucha nazwała Lamię i Evę dziwką.

- Bardzo dobrze. - stary pułkownik jakby ucieszył się na taką odpowiedź. Podniósł słuchawkę telefonu i wykręcił jakiś numer. - Ces? Proszę mi przynieść rejestr gości kapitana Mayersa. Dziękuję. - odłożył słuchawkę i czekał. Major zaś zrobił niepewną minę. Cholera! Nie miał czasu sprawdzić tego rejestru! O tym nie pomyślał. Gorączkowo zastanawiał się co teraz zrobić.

- Pan pułkownik pytał o te kobiety kapitanie. - szef kadr przypomniał młodszemu oficerowi o co jeszcze prosił ich dowódca.

- Ta blondynka to Evelyn Anderson. Jest dziennikarką i fotografem. Prowadzi studio fotograficzne koło starego kina oraz pisze i robi zdjęcia dla gazety. - Krótki starał się mówić krótko i rzeczowo. Raz, że spadochroniarz po drugiej strony biurka o to prosił a dwa, że przy dłuższej wypowiedzi nie był pewny czy zapanuje nad głosem i nerwami.

- Ona? Dziennikarką. Jakiej gazety? Chyba takiej z panienkami. - prychnął ironicznie grubas. Ale akurat uwieczniona na kadrze dziennikarka, w samych szpilkach, pończochach i obroży ze smyczą no faktycznie trochę słabo wpisywała się w stereotyp dziennikarza czy fotografa.

- W Daily Sioux Falls. - odparł kapitan czując, że wreszcie ma szansę na zdobycie punktu. Nazwa lokalnego ale popularnego dziennika zrobiła wrażenie na obu oficerach. Bo Żelazny był beznamiętny jak zwykle. - Może pan pamięta pan pułkowniku ten artykuł z tych manewrów z okazji 4-go lipca jaki się ukazał w gazecie. - kapitan pozwolił sobie wreszcie spojrzeć na twarz dowódcy aby nawiązać kontakt wzrokowy. - Zdjęcia, artykuł i wywiady przeprowadzała właśnie Eve. To były jej artykuły. - pamiętał tamte artykuły sprzed paru miesięcy. Zapewne nie tylko on. Właśnie dlatego o nich wspomniał. Pamiętał wrażenie jakie wywołały te artykuły w jednostce.

- Tak pamiętam. Te artykuły przedstawiały nas w bardzo pozytywnym świetle. - stary spadochroniarz pokiwał głową i nawet jakby się uśmiechnął na wspomnienie tamtych artykułów. Krótki czuł, że Eve zdobyła dla niego pierwszy punkt. Mimo, że w lecie gdy pisała tamte artykuły była dla niego tylko nazwiskiem autora artykułu.

- A ta czarna? - major wyczuł, że zaczyna tracić wypracowaną wcześniej przewagę ale miał jeszcze nadzieję, że może chociaż jedna z tych dwóch pogrąży tego nadętego dupka.

- To starsza sierżant Lamia Mazzi. - odparł kapitan bez wahania celowo ustawiając taką a nie inną kolejność swoich dziewczyn.

- Starsza sierżant? - wiarus - kuternoga przywitał znajomy, wojskowy stopień drugiej z kobiet z żywym zainteresowaniem.

- Tak jest panie pułkowniku. Lamia jest weteranem. Frontowcem z 7-th Independent Battle Engineer Company. Została krytycznie ranna podczas letniej ofensywy na froncie i trafiła do szpitala gdzie całe lato przeleżała w śpiączce. Obudziła się niedawno i do tej pory cierpi na częściową amnezję i PTSD. Z tego względu komisja lekarska uznała ją za niezdolną do dalszej służby wojskowej więc dziewczyna próbuje na nowo ułożyć życie w naszym mieście. - kapitan mówił szybko i zdecydowanie jakby bał się, że ktoś w każdej chwili może mu przerwać. Ale też zależało mu na streszczeniu i uderzenie w czuły punkt dowódcy. Wiedział bowiem, że pułkownik sam będąc weteranem i frontowcem darzy dużą estymą innych weteranów i frontowców. Zwłaszcza takich co tak samo jak on nie wyszli z walk bez szwanku.

- Frontowiec? Saper? No tak, biedna dziewczyna. Mam nadzieję, że jakoś ułożycie sobie razem życie w tym mieście kapitanie. - stary patrzył w ekran na ową nagą sylwetkę starszej sierżant w stanie spoczynku. Ale odwrócił się do podwładnego i wreszcie się uśmiechnął. Całkiem sympatycznie i z aprobatą. Więc Mayers wiedział, że Lamia zdobyła dla niego kolejny punkt w tej rundzie.

- Mimo wszystko panie pułkowniku takie zachowanie na terenie jednostki nie może być tolerowane. Sugeruję powziąć odpowiednie kroki. - major zdał sobie sprawę, że może nie odnieść druzgocącego zwycięstwa. Przez te cholerne dziwki! Ale nie znaczyło, że nie ma szans na taktyczne zwycięstwo. Przecież wszyscy tutaj widzieli te cholerne nagrania! A ten zarozumiały bubek przyznał się do winy!

- Dobrze panie majorze. Jakie kroki pan proponuje? - dowódca bazy rozłożył i złożył dłonie jakie oparł na blacie biurka i teraz dla odmiany spojrzał na swojego szefa kadr.

- Myślę, że kara dyscyplinarna z wpisaniem do akt byłaby odpowiednia. - major natychmiast uprzejmie i gorliwie podsunął dowódcy właściwe rozwiązanie. Może i mógł lubić tego durnego kapitanka. Ale musiał działać według regulaminów! A to co się zdarzyło o poranku przy głównej bramie łamało regulamin jak jasna cholera!

- A na jakiej podstawie ta kara dyscyplinarna? - dowódca pytał dalej tym samym tonem.

- Chwilowa niepoczytalność i niezdolność do czynnej służby. Zalecam badania psychologiczne. Do tego czasu proponuję zatrzymać kapitana Mayersa w bezpiecznym miejscu. Myślę, że kapitan Adams może się tym zająć. Dla bezpieczeństwa kapitana Mayersa oczywiście i jego podwładnych. Taka zdecydowana reakcja dowództwa na pewno dobrze by wyglądała w aktach. Góra wiedziałaby, że u nas nie ma żartów i prawo jest takie samo dla każdego. - Gruby był dobry w takie gierki i miał w tym spore doświadczenie. Więc znów z miejsca podał gotowe rozwiązanie. Teraz on mówił szybko jakby bał się, że ktoś mu w każdej chwili przerwie. Ale jedyna władna w tym pomieszczeniu osoba by mu rozkazywać wysłuchała go do końca. I chwile się zastanawiała kręcac przy tym młynka kciukami.

- Więc mówi pan panie majorze chwilowa niepoczytalność i niezdolność do służby… - spadochroniarz za biurkiem mówił z namysłem jakby się nad tym na poważnie zastanawiał chociaż patrzył głównie na swoje wirujące kciuki.

- Tak jest panie pułkowniku, myślę, że to byłby odpowiedni paragraf do zaistniałej sytuacji. - Gruby podszedł do biurka i nachylił się nieco by być wyraźniej słyszanym. A przy sytuacji wskazał na nagą trójkę zastygłą na czarno - białym obrazie. Dowódca też spojrzał na tą “sytuację”.

- Panie majorze… - pułkownik zaczął mówić patrząc na ten ekran. Ale zaraz spojrzał na pulchnego rozmówcę. - Czy jest pan wykwalifikowanym psychologiem? Albo lekarzem? By ocenić stan pacjenta w profesjonalny sposób. I to bez żadnych badań i testów. - im dłużej pułkownik mówił i patrzył na szefa kadr tym widział jak ten się coraz mocniej czerwieniał i prostował. Nie mógł znieść takiego upokorzenia. Jak on śmiał! Użyć jego własnych słów przeciw niemu!

Drzwi otworzyły się i ukazał się w nich adiutant dowódcy z ciemno fioletowym skoroszytem w rękach. Bez wahania podszedł do biurka, obszedł je i położył przed zwierzchnikiem te dokumenty otwarte na odpowiedniej stronie. A nawet pokazał palcem odpowiednią linijkę. Steve co prawda nie widział ze swojego miejsca co tam mu pokazuje ale rozpoznawał skoroszyt gości i domyślał się co tam się znajduje.

- No tak, rzeczywiście. Może pan spojrzeć majorze? - dowódca popatrzył na szefa kadr i zaprosił gestem dłoni do rzucenia okiem na tą lekturę.

- Oh nie ma potrzeby panie pułkowniku. Zdaję się na pana osąd. - Gruby machnął ręką jakby chodziło o jakąś drobnostkę. Już domyślił się, że zapewne jest tam potwierdzenie słów Mayersa ale nie miał ochoty tam patrzeć. Zwłaszcza teraz.

- Nalegam. - rzekł dowódca już nieco cierpkim tonem. Major miał dobrze rozwinięty instynkt samozachowawczy więc wolał nie podpaść bezpośredniemu zwierzchnikowi głupim uporem. Podszedł do skoroszytu i spojrzał nad wycelowany palec przy nazwisku.

- No widzę. - skinął głową i znów miał zamiar stanąć obok ale zatrzymał go głos starszego stopniem.

- Może pan to przeczytać? Na głos. - poprosił pułkownik. Ale taka prośba i tak w rzeczywistości była rozkazem.

- Mazzi, Lamia. - przeczytał z wyraźną niechęcią. Ale palec nie odpuszczał i przesunął się na trzeci wyraz w tej linijce. Gdy kadrowiec milczał palec dobitnie stuknął w papier domagając się kontynuacji. - Partnerka. - wysapał z trudem jakby go nagle zęby zaczęły boleć. Palec jednak nie skończył i zjechał linijkę niżej. - Anderson, Evelyn. Partnerka. - przeczytał szybciej by mieć to już za sobą.

- Cieszę się, że mamy wyjaśnioną tą kwestię. - uśmiechnął się dowódca zarówno do majora jak i kapitana. Zamknął skoroszyt i oddał go adiutantowi.

- Jest jeszcze to panie pułkowniku. - niespodziewanie drugi z kapitanów podał mu niewielką karteczkę. Treść z miejsca przykuła uwagę dowódca.

- Kiedy to przyszło? - zapytał wciąż wpatrzony w niewielki arkusik. Na oko Mayersa to wyglądało jak jakiś skrócony meldunek pewnie z ostatniej chwili.

- Przed chwilą jak już tu szedłem. - odpowiedział szybko Cesar. Szef bazy skinął głową i chwilę stukał papierkiem w swoją dłoń i zastanawiał się co z tym fantem zrobić. Major i dwóch kapitanów czekali na jego decyzję.

- Kapitanie Mayers. Skoro już pan tu jest to mam dla pana robotę. Właśnie przyszło z łączności. Policja prosi o wsparcie. Jakieś bandziory wzięły zakładników na mieście. Potrzebna jest wsparcie drużyny przeszkolonej do odbijania zakładników. Proszę zrobić co pan uzna za konieczne by uratować tych zakładników. - pułkownik wyciągnął dłoń aby podać kapitanowi sił specjalnych otrzymany meldunek. Ten wreszcie ruszył się z miejsca aby sięgnąć i przeczytać ten meldunek. Rzeczywiście był dość krótki i było niewiele więcej niż to co powiedział dowódca. Ale w łączności pewnie dowie się więcej jak pogada z nimi i z tymi gliniarzami co prosili o wsparcie.

- Chwileczkę! Panie pułkowniku czy chce pan oddać tak odpowiedzialną akcję tak nieodpowiedzialnemu oficerowi? Złamał regulamin! Proszę z tego wyciągnąć jakieś konsekwencje! - major był poruszony. Wiedział, że jeżeli nie załatwi sprawy teraz to potem szanse na to maleją. Zwłaszcza jak Mayers wróci w aurze zwycięzcy. Wtedy nikt nie będzie mu pamiętał porannych wybryków. No chyba, że tym razem powinęła by mu się noga. Ale szanse na to wydawały się dość małe.

- No tak, racja panie majorze. - pułkownik westchnął jakby czekał go jakiś przykry obowiązek do wykonania. - Kapitanie Mayers! - zwrócił się do podwładnego a ten znów wyprężył się na baczność jak na defiladzie. - Zachował się pan nieodpowiedzialnie. Naruszył pan przepisy obyczajowe i wprowadził pan na teren jednostki osoby nieupoważnione. Oraz doprowadził pan do zniszczenia naszej ławki dla gości. - pułkownik przedstawił swój akt oskarżenia jakim rzucił w oskarżonego oficera. Ale w porównaniu do wersji majora to brzmiało jak same błahostki.

- Dlatego koszty nowej ławki zostaną panu potrącone z żołdu. To wprowadzenie osób cywilnych na teren jednostki… Ile to tam było czasu? - dowódca ferował wyrok ale jeszcze spojrzał pytająco na swojego adiutanta.

- Pół godzin przed godzinami otwarcia. Może nawet niecałe. - kapitan o ciemniejszej karnacji szybko pośpieszył z podpowiedzią.

- Pół godziny? Może nawet niecałe? No cóż, myślę, że można do zakwalifikować jako uchybienie. Dobrze. Chyba dobrze panu zrobi powrót do korzeni. Do końca przyszłego tygodnia będzie pan do dyspozycji kadry szkoleniowej dla naszych dzielnych rekrutów. - pułkownik obwieszczał swoją wolę a podwładni w skupieniu go słuchali i milczeli. Chociaż jeden z nich aż kipiał z wściekłości na takie kpiny w żywe oczy a drugi był gotów podskakiwać z radości, że jednak się rozeszło po kościach.

- Tak jest panie pułkowniku! - Steve odkrzyknął służbiście bardzo chętnie wykonać takie rozkazy.

- Aha no ale padło podejrzenie o chwilowej niepoczytalności. No i niegodne zachowanie. Dobrze. Do końca tygodnia zgłosi się pan na konsultację do naszych psychologów. - wskazał palcem jakby było mu obojętne do kogo ale też chciał mieć podkładkę, że nie zignorował ewentualnych problemów psychicznych podwładnego.

- Ale panie pułkowniku doktor Lorenz wraca z urlopu dopiero pod koniec przyszłego tygodnia a Davis jest na szkoleniu. - rzucił jak zwykle dobrze poinformowany adiutant dowódcy.

- Ah tak? No dobrze no to do końca przyszłego tygodnia chcę mieć na papierze opinię profesjonalisty na pański temat kapitanie. - stary spadochroniarz postukał palcem w blat biurka aby pokazać gdzie chce mieć te dokumenty do końca przyszłego tygodnia.

- Tak jest panie pułkowniku! - gromko krzyknął kapitan Mayers ciesząc się w duchu, że tak tanio się wykpił. Nowa ławka mogła kosztować tyle co nic. Wizyta na konsultacje u psychologa w sprawie opinii to był pryszcz w porównaniu do oficjalnego oskarżenia o chwilową niepoczytalność. Niespecjalnie przepadał za ganianiem żółtodziobów no ale trudno, jakąś karę przecież ponieść musiał.

- Świetnie. Dziękuję wam panowie za to owocne spotkanie. - gospodarz spojrzał na Żelaznego i Grubego dając im znać do odmaszerowania. Szef MP skinął głową i odszedł. Major właściwie też chociaż z wyraźny ociąganiem.

- A pan kapitanie Mayers niech się bacznie pilnuje. Nie tylko ja będę miał na pana oko. Taka sytuacja nie może się powtórzyć. Mam na głowie całą bazę i nie mam ochoty zajmować się oglądaniem przygód miłosnych młodszych oficerów. Rozumiemy się panie kapitanie? - stary pułkownik popatrzył na prowodyra całego tego spotkania patrząc na niego ostrzegawczo i wskazując go palcem w równie ostrzegawczym geście.

- Tak jest panie pułkowniku! Taka sytuacja już się nie powtórzy! - krzyknął dziarsko wyprężony młody oficer ciesząc się w duchu, że stary stanął po jego stronie i obszedł się z nim tak łagodnie. No ale tym razem. Nie mógł ryzykować powtórki bo to już byłoby kuszenie losu.

- Znakomicie. A teraz kapitanie ma pan chyba coś pilnego do zrobienia. - mężczyzna za biurkiem skinął z zadowoleniem głową słysząc taką odpowiedź. Wskazał na drzwi wyjściowe. Kapitan zasalutował, odwrócił się sprężyście po czym opuścił gabinet szefa. O tak, miał jeszcze coś do zrobienia.

- Hej Ces! Nie wiesz gdzie polazł Gruby? - zapytał drugiego kapitana który znów zajmował strategiczną pozycję cerbera dowódcy za swoim biurkiem. Cesar uśmiechnął się wesoło i bez słowa wskazał mu kierunek. - Dzięki stary. - Steve uśmiechnął się do niego i szybkim tempem ruszył we wskazanym kierunku. Po schodach prawie zbiegł i już na dole dostrzegł zawalistą sylwetkę szefa kadr. Jest!

- Panie majorze! - zawoła do jego pleców nim energicznie ruszył w pościg. Tamten jednak udał, że go nie słyszy i śpieszył do drzwi wyjściowych. Dogonił go dopiero na zewnątrz przy bramce jaka prowadziła do tych wewnętrznych rejonów bazy.

- Pomogę panu panie majorze. - zawołał tuż zza jego pleców wyprzedzając go i sięgając do panelu bramy. A przez to właściwie zablokował tamtemu odwrót. Gruby rozejrzał się niespokojnie. Niby środek bazy, środek dnia a jak na złość w pobliżu nie było nikogo! Nikogo by wziąć na świadka albo jakoś odwrócić uwagę od siebie.

- No to niech pan przechodzi kapitanie. Śpieszę się. Mam ważne sprawy do załatwienia. - major odchrząknął i zebrał się w sobie na tyle by przybrać oficjalny, urzędowy ton.

- Oczywiście, chciałem skorzystać z okazji i bardzo panu podziękować. - Krótki uśmiechnął się do niego. Całkiem sympatycznie. Chociaż tak naprawdę uśmiechał się widząc jak tamten się zaczyna pocić. I tego co stanie się za chwilę.

- Podziękować? A za co? - zdziwił się Gruby zdając sobie sprawę, że to musi być jakiś podstęp. Tylko jeszcze nie był pewny na czym on ma polegać.

- Za to, że tak dzielnie trzyma pan pieczę nad naszymi aktami. No naprawdę, wszystkie dokumenty co od was przychodzą to zawsze wszystkie są w najlepszym porządku. Wzorcowym nawet bym powiedział. - Krótki nie zmienił tonu ani uśmiechu chociaż odwrócił się by wbić właściwy kod na panelu. Diodka zmieniła kolor i zamek bzyknął cicho zdejmując blokadę.

- Oh, to tylko nasza praca. Robimy co możemy. - major zmrużył oczy wciąż starając się zorientować w co gra ten tępy, chutliwy mięśniak. Ale już widział jak otwiera się brama co oznaczało wypłynięcie na szerokie wody placu. Tam już znów będzie miał wielu świadków i ten dupek nie ośmieli się go ruszyć przy wszystkich. No niechby spróbował! Już on się postara załatwić go wreszcie na amen! Z tylu świadków to już by się nie wyw…

- Aauuu! - syknął nagle major gdy już mijał tego szczerzącego się kapitana i miał wyjść przez tą bramę a ten go nawet przepuścił ale niespodziewanie złapał go za nadgarstek i zaczął go wykręcać jakimś cholernym chwytem. Jak bolało!

- Ale jak się dowiem, że mi moje dziewczyny oczerniasz to ci gnoju ryja skuję! - kapitan wysyczał całą złość i wściekłość jaka się mu wezbrała od początku spotkania u starego na tego spaślaka. Z satysfakcją obserwował jak ból wykrzywia pulchną twarz. A potem równie niespodziewanie go puścił, minął i ruszył w stronę centrali łączności sprawdzić o co gliniarzom chodzi z tymi zakładnikami.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 24-04-2020, 12:53   #175
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 38 - Bonus - Thunderbolts 2/3

Czas: 2054.09.23; śr; popołudnie;
Miejsce: Sioux Falls; okolice Howard Wood Field
Warunki: wnętrze sztabowozu, jasno, ciepło, sucho, cisza na zewnątrz jasno, umiarkowanie, zachmurzenie, dość silny wiatr


Młody porucznik policji obserwował jak nadjeżdżają wojskowe samochody. Pierwszym był Humvee. Prawdziwy, wojskowy Hummer! W oliwkowym kamuflażu i ciężką bronią zamontowaną w obrotnicy. Za nim jechała jakaś furgonetka i trzyosiowa wojskowa ciężarówka kryta sztywną budą. Zatrzymali się przed kordonem złożonym z dwóch policyjnych “pand”.

- Myślisz, że to oni? - młody policjant zapytał kolegi. Obaj z taką samą ciekawością obserwowali te pojazdy. No ale właściwie… Właściwie jak na tą całą masę wojskowych pojazdów jakie pętały się po mieście i okolicy to te jakoś właściwie się nie wyróżniały niczym specjalnym. Tylko, załoga. Przez przednią szybę łazika widać było głowy zakryte czarnymi kominiarkami. Przez co wyglądali groźnie i tajemniczo. Jak jacyś bandyci. Albo komandosi. Pasażer łazika wyszedł i ukazała się sylwetka w kompletnym w szarym kamuflażu.

- Spójrz na te zabawki. Cholera, żebyśmy my takie coś mieli. To pewnie oni. - mruknął cicho młody porucznik obserwując jak postać zbliża się przez ten ostatni kawałek do ich barykady. Robił wrażenie. Jak im się udało skompletować całe wyposażenie? Zupełnie jakby kolesia wyrzuciła z jakiejś jednostki sprzed trzech dekad. Wszystko chyba miał. Począwszy od karabinka M 4, z kolimatorem, podwieszanym granatnikiem, latarką taktyczną, przez nóż taktyczny, kajdanki, składaną pałkę teleskopową, kajdanki, latarkę, rezerwową broń krótką… Cholera tego co miał na sobie można było rozkompletować na obsady ze dwóch, może trzech radiowozów! Policjanci obserwowali tą żywą kumulację uzbrojenia z mieszaniną zazdrości, podziwu i żalu, że sami nie dysponują czymś o choćby zbliżonym standardzie.

- Mają lepszy budżet. Dobra, pogadam z nim. - westchnął cicho młody porucznik i zeskoczył z maski radiowozu aby wyjść naprzeciw tego komandosa.

- Dzień dobry. Jestem porucznik Delgado. To ja wezwałem was przez radio. - przywitał się miał nadzieję jak należało. Profesjonalnie i po męsku. Chociaż przy tym facecie w kominiarce czuł się jak jakiś młodszy brat i ubogi krewny. Ale cholera! Pierwszy raz widział ich z bliska! Bo wcześniej tylko na jakichś pokazach albo z daleka. A dziś nawet rozmawiał z nimi przez radio zanim tutaj przyjechali. No a teraz przyjechali.

- Dzień dobry. Kapitan Mayers. Thunderbolts. Możecie nas przepuścić? I ktoś może nas wprowadzić w aktualną sytuację? - Mayers machnął dłonią w szarej rękawiczce w stronę trzech pojazdów zaparkowanych przed zewnętrzną linią kordonu.

- Tak, oczywiście. - Delgado trochę się zdziwił. ~ To tacy twardziele jak bolci mówią “dzień dobry”? ~ tego kompletnie się nie spodziewał. Ale zrobiło mu się jakoś sympatyczniej, że nie wydurnił się z tym swoim “dzień dobry”. Ale na szczęście szybko mógł przykryć zmieszanie robieniem przejścia dla wojskowych pojazdów. Sam zaś z przyjemnością ruszył w stronę epicentrum sytuacji a ten kapitan komandosów grzecznie szedł obok niego. Musiał się skupić na tym by mówić rzeczowo i na temat a nie na tym, że idzie obok oficera sił specjalnych i z nim rozmawia. No ba! On mówił a ten słuchał! Żałował, że nikt im teraz nie zrobił zdjęcia. Ale by miał co pokazywać potem.

- Czyli mamy bliżej nieokreśloną grupę porywaczy. Prawdopodobnie kilku. Uzbrojoną nie wiadomo jak. Przetrzymujących niewiadomą ilość zakładników wewnątrz dawnej toalety publicznej. Tak? - Steve nie zwracał uwagi na swoje samochody. Wiedział, że nie musi się o to martwić. Ale jak wysłuchał tego młodego porucznika co wyglądał na dziwnie podekscytowanego. Albo przejętego rolą. Albo jedno i drugie. No to właśnie obraz wyłonił się taki a nie inny. Wcześniej co prawda podobny obraz kreślił się przez radio gdy rozmawiał z nim jeszcze w bazie. No ale po cichu liczył, że na miejscu jednak dowie się czegoś więcej. A tu nie bardzo.

- No na to wygląda… Pokazywali zakładniczki. Jedną. Mówili, że ich zabiją jeśli podejdziemy bliżej. Nie chcieliśmy ryzykować aby ich nie sprowokować. A tam podejście jest tylko z jednej stronie. Jak ktoś się wychyli to go ostrzelają. - wyjaśnił zakłopotany porucznik bo jakoś zdał sobie właśnie sprawę, że to streszczenie jakim drugi oficer podsumował to co sie do tej pory dowiedzieli wygląda dość skromnie.

- I słusznie panie poruczniku. My się tym zajmiemy. Czy oczyszczono bezpośrednią strefę działań ze zbędnych pojazdów i osób tak jak prosiłem przez radio? - dowódca przysłanego pododdziału komandosów zapytał spoglądając na rozmówcę. Ten stwierdził, że pod względem wzrostu to jest mu prawie równy. Tylko ten bolt był nieco bardziej przypakowany. No może trochę bardziej niż nieco. No i ten cały szpej na nim jeszcze go optycznie powiększał.

- Tak panie kapitanie, oczyściliśmy teren na tyle ile się dało, tak jak pan prosił. Zresztą już jesteśmy. Proszę zobaczyć. Tam nasi ludzie obstawiają podejście. Tam jest taka ścieżka wśród gruzu. Jakieś 20 - 30 metrów. Ale taki slalom, dużo zakrętów. A dookoła takie hałdy gruzu jak widać. No a na samym końcu jest taki mały placyk i w jednym z jego boków jest ta dawna łaźnia. I oni tam siedzą. - młody policjant teraz akurat mówił bardzo chętnie wiedząc, że wreszcie może się czymś pochwalić. Obserwował jak oficer obserwuje okolicę. Dość długo. I nic się nie odzywał. Więc nie bardzo wiedząc jak się zachować też zaczął się gapić na te gruzy zastanawiając się czego tamten szuka.

- Mówił pan poruczniku, że to są dawne łaźnie publiczne? - Mayers nagle odwrócił się do swojego policyjnego rozmówcy. Widział jak ten twierdząco pokiwał głową. Wiedział czego potrzebuje by zaplanować i przeprowadzić akcję. Rozpoznania i informacji. - W takim razie bardzo by nam się przydały plany budynku. Jakby udało się panu je dla nas zorganizować bardzo by pan mam pomógł. Czy mogę na pana liczyć poruczniku Delgado? - Delgado poczuł się wyróżniony tym, że kapitan zapamiętał jego nazwisko. Albo chociaż chciało mu się je przeczytać z wpiętej w mundur odznaki. Ale dopiero oddech potem zorientował się o co ten go poprosił.

- Co? Plany budynku? Tego budynku? Przecież to ruina! - prychnął z niedowierzaniem zastanawiając się czy jednak ten cały Mayers z boltów jednak z niego nie kpi. Gdzie on mu teraz znajdzie plany tej przysypanej gruzem rudery!?

- Ale ktoś go kiedyś zaprojektował i zbudował. To budynek publiczny więc jakaś służba publiczna musiała mieć kopię tego projektu. W razie różnych kontroli, projektowania przestrzeni miasta czy choćby różnych sytuacji awaryjnych. Jeśli te plany dotrwały do naszych czasów bardzo by nam się teraz przydały poruczniku. - Mayersowi zależało na tych planach. Dlatego wyłuszczył spokojnie o co z nimi chodzi. Porucznik pokiwał głową, potem pokręcił, spojrzał sceptycznie na tą cholerną hałdę ruin zastanawiając się czy jest szansa jakoś to ugryźć.

- No może w ratuszu… Mają archiwum… Cholera wie co tam jest… Jakby miały być gdzieś te plany to chyba tam… - Delgado powoli zaczynał myśleć na głos. Właściwie im dłużej myślał tym mnie nierealne wydawało się to do zrobienia. W końcu poza lotniskiem to miasto za bardzo nie oberwało podczas Dnia Zagłady. Potem też nie aż tak. No sam ratusz trzymał się całkiem nieźle. Właściwie to jeśli ktoś nie zutylizował przez te parę dekad tych planów to…

- Poruczniku. - policjant poczuł na ramieniu dłoń tego drugiego gdy ten zwrócił na siebie w ten sposób jego uwagę. Spojrzał na niego pytająco. - Zostawiam to panu. Niech pan robi co uzna za konieczne. Nam by się bardzo przydały te plany. Chodzi o zaplanowanie akcję odbicia zakładników. Jeśli by mnie pan potrzebował to jestem na tym samym kanale co do tej pory a ja pewnie będę w samochodzie albo tam będą wiedzieli gdzie mnie znaleźć. - Mayers mówił spokojnym i opanowanym głosem gdy po kolei wskazał na te wojskowe pojazdy. Po czym uśmiechnął się jeszcze do młodego policjanta i ruszył w stronę tych pojazdów. A ten znów zaczął się zastanawiać czy przypadkiem nie został spławiony do zadania jakiego nikt inny nie chciał. Cholera jak na komisariacie!



Czas: 2054.09.23; śr; zmierzch;
Miejsce: Sioux Falls; okolice Howard Wood Field
Warunki: wnętrze sztabowozu, jasno, ciepło, sucho, cisza na zewnątrz jasno, umiarkowanie, pogodnie, łagodny wiatr



- Cholera! Który to?! - wewnątrz blaszanej, wojskowej budy rozległ się zirytowany, kobiecy głos. Ale wśród szelestów ubrań, stukotów butów, grzechotu sprzączek żaden głos jej nie odpowiedział. Chociaż od przebierających się mężczyzn rozległy się złośliwe chichoty.

- Cholera zawsze to samo! Klepać po tyłku to zawsze ma kto a potem przyznać się to nie ma odważnego! Cholerne komandosy! - irytowała się Karen. Znów ją ktoś klepnął w tyłek! Akurat jak już zdjęła spodnie z miejskim kamuflażem ale jeszcze nie założyła tych czarnych, na nocne operacje więc akurat miała na sobie tylko bieliznę. No i oczywiście któryś musiał ją klepnąć akurat jak się schylała by naciągnąć te czarne szturmówy. Czyli jak się ewidentnie wypięła do klapsa.

Tak naprawdę to się spodziewała tego klapsa. Nawet trochę czekała. Jak chyba wszyscy. To był ich mały, prywatny rytuał przed akcją. Taki co miał przynieść szczęście. Nawet już nie do końca sama była pewna skąd się wziął. Ale tak już się utarło. Szykowali się na akcję, przebierali się, ktoś ją klepał w tyłek a ona udawała, że się wkurza. Ale to było jak bezpiecznik. Jak pocieranie drużynowej maskotki na szczęście czy coś takiego. W końcu różnie było na tych akcjach. Nie wiedzieli czy na końcu znów spotkają się wszyscy w komplecie.

- Co Karen? Znów cię molestują? - zapytał dowódca dopinając swoje spodnie. Też czarne. i zaczynają zakładać mundurową górę. Też czarną. Zebranie tych planów zajęło gliniarzom a właściwie temu młodemu Delgado trochę więcej czasu niż się spodziewał. Ale bynajmniej nie był to czas stracony. Zdążyli po swojemu rozpoznać teren. Podobno była tylko jedna droga do tych dawnych szaletów. Bujda na resorach. Dróg podejścia, i to skrytego było całkiem sporo. Udało im się ustalić, że tych bandytów jest kilku. Około pół tuzina. Prawdopodobnie sześciu lub siedmiu. Nie do końca byli pewni bo tamci dość często przemieszczali się przed budynkiem. Albo wewnątrz ale tak, że było ich widać przez okna. Gorzej, że jeśli któryś z nich jednak uparłby się siedzieć wewnątrz to mogło tam ich dalej być nawet i drugie pół tuzina albo i tuzin. A Krótki łącznie zabrał na akcję swój tuzin. Dwie czwórki fire team plus jedna czwórka wsparcia, głównie strzelców wyborowych.

- No znowu. I to tak samo jak zwykle, zero polotu i finezji. - Karen kontynuowała tradycyjną litanię lamentów na swoich tępawych i niezbyt odważnych kolegów. A ci rewanżowali się kolejnymi rozbawionymi prychnięciami. Dobrze. Niech się odprężą póki czas. Tak czy siak zbliżał się finał tej interwencji. Dobrze, że ten Delgado jednak zdobył te plany. Tak jak przypuszczał Mayers publiczne łaźnie miały połączenie z kanałami. Co więcej. Pomiędzy dwoma głównymi pomieszczeniami dla pań i panów była wąska, wolna przestrzeń. Korytarz techniczny. Tam gdzie były zbiorniki z wodą do kibli oraz zupełnie zapomniany właz do kanałów. Jeszcze tylko musiał wiedzieć czy uda się go odnaleźć z zewnątrz. Gdyby się udało mieliby piękne wejście do środka. Ciasne. Wąskie. I może weszłaby tam jedna czwórka. Pewnie trzeba by wysadzać ściany. No ale aby nie skrzywdzić przypadkiem zakładników musieli mieć pewność jak ci są rozmieszczeni ci zakładnicy wewnątrz. Najgorzej jakby ustawiono ich przy każdej z wewnętrznych ścian. Wtedy możliwe, że trzeba by zrezygnować z takiego wejścia. No ale to co przyniosło rozpoznanie chociaż przy tym bliższym frontu krawędzi tej wewnętrznej wnęki nie było widać żadnych zakładników. Jeśli nic by się nie zmieniło można by wysadzić chociaż tą ścianę. No i dlatego potrzebowali rozpoznania wewnątrz budynku. Czyli ktoś z nich musiałby wejść od środka do tej wewnętrznej wnęki i użyć kamerek przewodowych aby się rozeznać. No ale do tego musieli odnaleźć i udrożnić właz. A do tego musieli znaleźć jakiś właz po tej stronie i kanały które doprowadzą ich do tamtego wewnątrz budynku.

- Kapitanie Mayers? Prosił pan by powiadomić pana jak coś się będzie dziać. - radio wpietę na razie w ładowarkę zaskrzeczało głosem młodego oficera policji jaki jakoś tak od początku stał się oficerem łącznikowym pomiędzy nimi a resztą gliniarzy. No i nawet zdaniem Mayersa sprawdzał się w tej roli. Zapinając guziki munduru wziął radio do ręki. Reszta jego obecnych ludzi też już kończyła się przebierać. Ta druga połowa. Pierwsza niedawno przechodziła ten etap a teraz byli w gotowości w pobliżu miejsca zdarzenia. Skoro akcja przeciągnęła się do godzin wieczornych kapitan postanowił uderzyć po zmroku. Mogli skorzystać z przewagi sprzętu do nocnych obserwacji jakich po przeciwnikach raczej nie należało się spodziewać. Liczył też na zmęczenie porywaczy kilkugodzinnym oblężeniem. Tak psychicznym jak i fizycznym.

- Tak poruczniku, co się stało? - mówił spokojnie ale w takiej sytuacji nowe informacje nie zawsze były zbyt dobre. Tak delikatnie rzecz ujmując. Karen i chłopcy też jakoś tak trochę ucichli wsłuchując się w głośnik radia.

- Pokazali się porywacze. Pokazali zakładniczkę. Kobietę. Miała torbę na głowie. I związane ręce. Taśmą. Zażądali negocjatora. - zameldował porucznik o tym co się działo bliżej głównego miejsca zdarzenia. Steve chwilę się zastanawiał co to zmienia w ich przygotowaniach. Doszedł do wniosku, ze niewiele.

- No to im dajcie. Zagadajcie ich. My potrzebujemy jeszcze trochę czasu. - Mayers kliknął krótkofalówkę by dać swoją odpowiedź.

- Ale oni nie chcą z nami rozmawiać. Chcą kogoś kto nie jest gliną. - porucznik sam nie do końca był pewny dlaczego o tym mówi. Chyba dlatego, że bolci prosili go o te informacje z zewnątrz gdy oni sami ciągle coś robili. Do końca nie wiedział właściwie co. Czasem łazili po tych ruinach dookoła. Pojedynczo czasem parami. Niedawno czwórka z nich wlazła do pobliskiego kanału i tyle ich widział. Domyślał się, że ma to pewnie coś z tymi planami co im przywiózł no ale nadal nie wiedział co ci specjalsi zamierzają.

- Ahh takk? - Steve zastanowił się chwilę co dalej można z tym zrobić. - Proszę chwilę zaczekać poruczniku. - zwrócił się do gliniarza który był gdzieś tam na zewnątrz samochodu. Wybrał inny kanał i znów się odezwał. Ale tym razem do kogo innego. - Don? Jak wam idzie? Ile jeszcze potrzebujecie czasu? - zapytał dowódcę drugiego fire team. Donie się nadawał. No i był sanitariuszem. Mógł być niezbędny zaraz przy pierwszym uderzeniu. Dlatego do ich grupy trafiło dwóch z czterech sanitariuszy. Trzeci był w jego czwórce no i jeden ze wsparcia miał podobne przeszkolenie.

- Co?! Czekaj! - Don pogrążony prawie całkowitych ciemnościach musiał podnieść głos ze względu na hałas palnika. Słyszał Krótkiego ale niezbyt dokładnie co on do niego mówi. - Ej Dingo! Dingo! Wyłącz to na chwilę! - zawołał Indianina który operował palnikiem ale w końcu musiał podejść i go trzepnąć w ramię by ten przerwał.

- Maczety są cichsze. Jakbyście mi dali to ja bym wziął moją maczetę i… - Dingo wyłączył upiorny blask palnika i w kanale zrobiło się i ciszej i ciemniej. Ale spróbował się poskarżyć na swoją niedolę.

- Dobra, dobra, wiemy, wiemy. - Don pokiwał głową, poklepał go po ramieniu i wrócił do rozmowy z dowódcą. - No czego tam znowu nie wiesz? - zapytał ciepło i sympatycznie jak zwykle. Zwłaszcza jak gadał do Krótkiego.

- Nigdy mi nie pozwalacie użyć maczety… - Indianin skorzystał z przerwy w pracy aby wyrazić swoją cichą urazę i żal za takie a nie inne wymogi pracy.

- Ile wam zajmie dotarcie do włazu? - kapitan zapytał nie zwracając na standardowo ironiczną formę pytania podwładnego. Póki robił swoje i jednocześnie stanowiło to nieszkodliwą błazenadę to mógł to tolerować. Każdy reagował na stres na swój sposób. Ale każdy odczuwał i przeżywał ten stres.

- Cholera wie co jest za zakrętem. Teraz tniemy jakiś złom. Jak się przetniemy to jest ten zakręt. Ten ostatni. Jak dalej będzie czysto to za jakiś kwadrans możemy być na miejscu. Jak nie no to różnie, nawet do rana. - sanitariusz mógł oszacować to co było w zasięgu jego zmysłów. Ale nie miał pojęcia jak wygląda sprawa za zakrętem.

- Czekacie. Ja się spróbuję przecisnąć. - na ochotnika zgłosił się jeden z ich czwórki. Zaczął zdejmować z siebie oporządzenie i spróbował.

- Czekaj Krótki. Martinez próbuje zobaczyć czy się da przejść. - Don widząc co się dzieje zastopował akcję.

- Dobra czekam. - padła krótka odpowiedź dowódcy.

A Martinez, nie dał rady przecisnąć się przez dziurę. Nawet jak Dingo i kumpel rozchylili tą plątaninę gruzu, prętów zbrojeniowych i co tam jeszcze było. Ale niewiele brakowało. Dopiero jak Latynos zdjął z siebie jeszcze pancerz udało mu się jakoś przecisnąć. Wrócił po paru minutach, wytytłany w ziemi i cholera wie co jeszcze było w tych kanałach. Powiedział jak to wygląda więc Don mógł wreszcie dać odpowiedź przez radio.

- Krótki? Mamy to. Daj nam z kwadrans. Martinez mówił, że dalej da się przejść i znalazł sam właz. Ale nie dał rady go ruszyć. No ale wiesz, jak mamy Dingo i reszte to coś się wymyśli. - kapitan skinął głową z zadowoleniem na taki raport. No wreszcie miał jakiś konkret! No jeszcze był sam właz. Ostatnia przeszkoda. Tam już trzeba było działać ostrożnie bo w budynku mogli usłyszeć palnik czy inne bardziej inwazyjne prace. Ale na to musiał i tak czekać.

- Poruczniku Delgado? Ja chętnie sobie porozmawiam z porywaczami. Zaraz u pana będę. - odłożył krotkofalę i zaczął ubierać się w pancerz, kamizelkę taktyczną i wreszcie kominiarkę. Na to hełm, gogle i gazmaska. Gogle na razie założył na hełm a gazmaska zawisłą mu pod szyją. Na koniec broń główna. W tym wypadku wyciszone UMP. I w pełnym ekwipunku otworzył drzwi i zeskoczył na asfalt. Już zmierzchało. Niedługo zapanuje kompletna noc. Dobrze. Dzięki optoelektronice w goglach i celownikach mieli przewagę. Reflektory radiowozów i innych wozów już rozświetlały ten półmrok zmierzchu. Ale potrzebowali jeszcze trochę czasu. By ekipa Dona mogła dotrzeć na miejsce i rozpoznać teren od środka.

Szóstka ubranych komandosów stanęła przy młodym poruczniku. Dostrzegł, że się przebrali. Teraz wszyscy byli na czarno. A w tych zapadających ciemnościach wydawali się jeszcze groźniejsi i bardziej tajemniczy. Z czego dwóch z nich ruszyła wspinać się gdzieś między te ruiny i bardzo szybko stracił ich z oczu. Zresztą na miejscu działy się ciekawsze do oglądania rzeczy.

- Podobno żądają negocjatora? - dowódca drużyny komandosów zapytał dowódcę policyjnego kordonu jaka obstawiała okolicę.

- Tak, już posłaliśmy po niego. Niedługo powinien przyjechać. - gliniarz pokiwał głową obrzucając zaciekawionym spojrzeniem uzbrojoną, czarną sylwetkę.

- Może ja spróbuję? - zaproponował zamaskowany oficer wywołując zdziwienie policjantów. Jeszcze raz obrzucili go uważniejszym spojrzeniem. No jakoś niezbyt wpisywał się w schemat policyjnych negocjatorów.

- A zna się pan na tym? - zapytał niepewnie policjant dowodzący policyjną częścią akcji. No słyszał, że ci specjalsi przechodzą różne kursy i szkolenia… Ale sztukę negocjacji też? Cholera wie…

- Oczywiście. Jestem przeszkolony na takie sytuację. - u komandosa mimo kominiarki na twarzy widać było pogodny i sympatyczny uśmiech. Gliniarze zastanawiali się chwilę naradzając się spojrzeniami.

- Może niech spróbuje? Cholera wie kiedy Cody przyjedzie. A tamtym zaczyna chyba odwalać. A jak im odwali zanim Cody przyjedzie? Z nami nie chcą gadać a on właściwie nie jest od nas. No i mówi, że się zna na tym. - kolega policyjnego dowódcy któremu dopiero co nie udało się nakłonić porywacza do negocjacji, namawiał go na skorzystanie z boltowej oferty. Poza tym jak się nie uda to będzie na niego! Nikt nie będzie mógł się przyczepić do policji, że nie chcieli współpracować albo coś spieprzyli bo wszystko pójdzie na konto specjalsów. Dowódca po chwili zwłoki doszedł do podobnych wniosków więc wrócił spojrzeniem do grzecznie czekającego kapitana komandosów.

- No dobrze. Niech pan spróbuje. Delgado daj mu megafon. - policjant zgodził się i już chwilę później obserwował jak postać w czerni, dzierżąc megafon idzie w stronę ostatniego, policyjnego posterunku u wejścia do tego kanionu. Widzieli jak tamten uniósł tubę do ust ale jeszcze chwilę się chyba namyślał. Ale w końcu się zaczęło.

- Tu Thunderbolts! - krótki, zdecydowany okrzyk jakby smagnął wszystkich w zasięgu słuchu jak biczem.

- Co?! Kurwa co on robi?! Przecież miał być negocjatorem! Co on robi?! - policyjny dowódca najpierw zbladł a potem poczerwieniał ze złości gdy uzmysłowił sobie jak ten okrzyk zamieszał w sytuacji.

- Wydaje mi się, że zaczął z nimi negocjować. Przecież Thunderbolts nie są od nas. Wszyscy to wiedzą więc porywacze pewnie też. - Delgado pod wpływem impulsu odezwał się bo nawet dostrzegał pewną logikę w tej sytuacji.

- Cholera Delgado, zamknij się! - warknął na niego zirytowany dowódca obiecując sobie, że jak ten syf się skończy to znajdzie mu jakieś odpowiednie zajęcie. Chyba tylko pozostała widoczna trójka w czarnych uniformach wydawała się rozbawiona sytuacją.

- Przedstawiamy nasze żądania! - po chwili na przetrawienie kto się dorwał się do mikrofonu.

- Jakie żądania?! To ma być negocjator?! Cholera czego ich szkolą na tych kursach?! Przecież on nie zna nawet podstaw! - Koontz najpierw zbaraniał jak usłyszał dalszy ciąg tego przedstawienia a potem zaczął pluć sobie w brodę, że zaufał temu obcemu i zgodził się oddać mu brzemię megafonowej władzy. A potem się zrobiło jeszcze lepiej.

- Puśćcie wolno wszystkich zakładników! Cztery kobiety! Wyrzućcie przez okno całą broń! Zbierzcie się w jednym pomieszczeniu! Połóżcie się na podłodze z rękami na karku! Dajemy wam 60 minut! Potem możecie przygotować broń! Więcej negocjacji nie będzie! - facet w czarnym uniformie wykrzyczał swoje ultimatum. Po czym opuścił megafon i zaczął wracać w stronę najbliższych radiowozów za jakimi stali gliniarze.

- Co pan narobił?! Co to miało być?! - Koontz nie zdzierżył, wstał i wyszedł aby wylać swoją wściekłość na powracającego komandosa. Ten zaś spokojnie oddał mu megafon.

- Jest 21:15. Do 22:15 w pełni się zainstalujemy i będziemy gotowi do akcji. - kapitan jednostki specjalnej wyjaśnił spokojnie zerkając na swój zegarek.

- A jeśli oni nie będą czekać do tej 22:15?! Jeśli zaczną zabijać wcześniej?! - Koontz był wściekły i wcale tego nie ukrywał. Wskazywał na ostatni posterunek kolegów za jakimi na końcu tunelu była matnia z czwórką zakładników.

- Nie sądzę. Wiedzą, że zakładnicy to ich jedyny atut. Jeśli mieliby ich zabić to raczej w beznadziejnej dla siebie chwili. A do tej chwili mają 60 minut. Będą czekać. - Mayers odparł łagodnym tonem jakby tłumaczył coś na jakichś szkoleniach czy manewrach. Grupka policjantów popatrzyła na siebie i trawiła chwilę tę informację.

- Ale jeśli spanikują i nie będą jednak czekać? - dowódca lokalnej policji chciał jednak wiedzieć czy szturmowiec ma jakąś alternatywę na to gorsze wyjście.

- Wtedy my wkroczymy do akcji. Nasi snajperzy już są rozstawieni i przygotowani. A wewnątrz budynku instaluje się właśnie nasza grupa. Każda minuta zwłoki zwiększa szanse na powodzenie operacji. Dlatego proponuję zachować spokój i pozwolić nam działać. Czy możemy liczyć na waszą współpracę? - okazało się, że oficer specjalsów ma jakiś alternatywny plan. A w tym co mówił było sporo racji. Informacja, że grupa specjalsów już może być w budynku i to dość małym, gdzie są zakładnicy i porywacze chyba przeważyła szalę. Koontz z ciężkim sercem ale postanowił pozwolić temu Mayersowi załatwić sprawę po swojemu.

- Ale panie kapitanie, jeśli oni spełnią te żądania to sami możemy ich zgarnąć. - Delgado zwrócił uwagę Kootzowi na ten szczegół.

- Cholera Delgado! - jęknął zwierzchnik obdarzając go ciężkim spojrzeniem więc oficer policji zrozumiawszy tą aluzję zamknął się i dyskretnie wycofał poza bezpośrednie otoczenie swojego kapitana.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 24-04-2020, 13:00   #176
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 38 - Bonus - Thunderbolts 3/3

Czas: 2054.09.23; śr; wieczór;
Miejsce: Sioux Falls; okolice Howard Wood Field
Warunki: wnętrze korytarza technicznego, ciemno, chłodno, wilgotno, cisza; na zewnątrz noc, chłodno, pogodnie, łagodny wiatr


- Ilu? - w słuchawce usłyszał ciche pytanie. Cholera! Ale tu było ciasno. Dobrze, że nikt z całej czwórki nie cierpiał na klaustrofobię. Ani nie bał się ciemności.

- Czterech. Są po naszej prawej. Przy krótszej ścianie. Z waszej strony to ta w głębi budynku. - raportował cicho Don. Mała kamerka wsadzona w dawną kratkę wentylacyjną pozwalała im zajrzeć za ścianę. W termowizji było widać jaśniejsze, ludzkie kształty żywych osób. I chłodne, ponure kształty reszty otoczenia. Niestety chociaż termo dość dobrze pokazywało zarysy sylwetki nie bardzo nadawało się do rozpoznawania twarzy czy detali.

- Jesteś pewny, że to zakładnicy? - w słuchawce znów usłyszał głos Krótkiego. Był nie tak daleko. Przy najbliższym im posterunku gliniarze. Może jakieś pół setki kroków stąd. Bliżej byli snajperzy. Zajęli zamaskowane pozycje w gruzach. No ale nie mogli sięgnąć celów w głębi budynku.

- Tak. Widzę, że mają skrępowane nogi i ręce. I chyba kneble. Nie widzę u nich broni ani czegoś podobnego. Chyba, że mają takie coś za plecami albo pod tyłkiem. - Don szeptał odpowiedzi. Byli już tak blisko, ledwo za ścianą, że musieli zachować bezwzględną ciszę. Odważył się tylko on jeden i tylko szeptać. Po to by przekazać tym na zewnątrz jak wygląda sytuacja wewnątrz. Wreszcie przedarli się przez ten podziemny labirynt przy pomocy lamp i palników, sforsowali ostatni właz i znaleźli się tutaj. Przed nim klęczał Mike. Praktycznie po omacku instalował ładunek wybuchowy który miał wysadzić ścianę. Teraz już wiedzieli którą. Chociaż też dłuższą chwilę konsultowali się z Krótkim i innymi saperami. Było nad czym. Ta po lewej była pusta. Znaczy nie było tam żadnych zakładników. Ze względu na ich bezpieczeństwo bezpieczniej było ją wysadzić. No ale wtedy były te nieprzewidywalne sekundy gdy musieli dobiec do wyrwy, pojedynczo wyskakiwać przez nią, przebiec krótki korytarzyk i wpaść do pomieszczenia z zakładnikami. Zdążyliby to zrobić zanim desperaci strzeliliby do zakładników? Może tak. A może nie. Znów musieli przeciskać się aby Mike mógł wycofać się bliżej wejścia do kanału a Dingo i Don zająć jego miejsce. Ładunek był już ustawiony teraz można już go było zdetonować w każdej chwili.

Dlatego ostatecznie zdecydowali się na kraniec prawej strony. Początek byłby taki sam jak ten po lewej. Ale tutaj wpadali od razu do pomieszczenia z zakładnikami. O ile jakiś gnojek nie stałby tuż przy nich to mogli stanąć murem między zakładnikami a porywaczami. Tyle by wystarczyło by snajperzy i oddział Krótkiego wyczyścili resztę. Bez zakładników te złamasy byłby bez szans. No ale jednak w tym wariancie eksplozja musiała nastąpić w pomieszczeniu z zakładnikami. A cholera wie jak polecą te szrapnele. Ładunek był tak dobrany by rozwalić ścianę i niewiele więcej. No ale cholera ci zakładnicy byliby ledwo parę kroków od tej eksplozji. ~ Dobrze, że to Krótki musi podejmować takie decyzje. ~ przeszło mu przez myśl gdy niedawno dowódca zdecydował jak mają uderzać. Sani wolał nie myśleć co będzie jeśli podczas eksplozji lub strzelaniny któryś z zakładników oberwie.

- Podejrzani? - Mayers po raz kolejny sprawdzał aktualną sytuację. Czas się kończył. Zegarek pokazywał 22:13. Za chwilę powinien podnieść megafon i oznajmić tamtym w środku, że czas się skończył. Obok niego stały trzy, ubrane na czarno sylwetki. Stanęli obok ostatniego posterunku przy wejściu do kanionu. Spięci i gotowi. Teraz już mogło się zacząć w każdej chwili. A oni stali jak mechanizm spreżynowca. Gotów na dany sygnał zwolnić sprężynę i wyrzucić ostrze do przodu.

- 0 przy zakładnikach. 2 przy wejściu. Klamki w łapach. Nerwowi. - meldował sani z samego wnętrza budynku opanowanego przez podejrzanych. Tylko ściany chroniły jednych od drugich bo “Niebieskich” którymi dowodził Don dzieliło od podejrzanych ledwo po kilka kroków.

- Wchodzi trzeci. Klamka w dłoni. Idzie na czarno. - w słuchawkach zabrzmiał krótki meldunek Karen. Widziała przez oko swojego celownika jak postać wchodzi do pomieszczenia z zakładnikami. Czyli południowego które zwykle oznaczali kodem czarnym.

- Mam go. Trochę panikuje o czas. Kłócą się czy się nie poddać. - przez otwory wentylacyjne nad ich głowami nie było słychać wszystkiego. Ale wystarczająco by wyłapać całkiem sporo. Na przykład to, że porywacze są bliscy paniki. Tylko cholera to był bardzo niebezpieczny moment. Mogli mieć dość i się poddać. A mogli zacząć zabijać zakładników.

- Gary. Któryś z nich jest Gary. - Dingo zawsze zdawał się słyszeć wszystko pierwszy. Teraz też wyłapał to imię więc szepnął cicho do sani. Wiedział, że ten w małym kajeciku robił notatki z tego co usłyszał.

- Gary tak? No się masz Gary. Zaraz poznamy się bliżej. - Darko mruczał cicho raczej sam do siebie niż do kogoś z chłopaków. Przyświecił sobie malutką latareczką trzymaną w zębach gdy dopisał usłyszane imię. Już parę ich miał. Ale szefem był chyba ten Keith. Darł się najgłośniej i wszystkim dyrygował. Niestety w tych ciemnościach i w termo trudno było połączyć jakieś imię z postacią. Z początku niepokoili się czemu słychać tylko porywaczy. Ale po jakimś czasie obserwacji zorientowali się, że zakładnicy mieli kneble. Z czegoś cienkiego co zdążyło przybrać ciepłotę twarzy więc właściwie kamera tego nie wyłapywała. Domyślili się tego po czasem zduszonych sztucznie odgłosach. No i tym, że wszyscy zakładnicy żyją.

- I jak chłopaki? - zapytał cicho szef operacji. 22:15. Zaraz się powinno zacząć. Stojący tuż za nim Garbo uniósł kciuk w górę. Po nim gest powtórzyli Italiano i Ricky. No tak.

- Czerwony 1 do wszystkich zespołów. Meldować się. - zarządził ostatni sprawdzian. Czuł jak pocą mu się dłonie w rękawiczkach i ta mieszanina ekscytacji i strachu jaka kłębiła się gdzieś w żołądku. Ale wiedział, że to ustąpi. Jak tylko ruszą. Wtedy będzie liczyć się tylko wykonanie zadania.

- Niebieski 1. Niebiescy gotowi. - Don odpowiedział gdy usłyszał ciche, trzy potwierdzenia od Dingo, Mike’a i Martineza. Zgasili wszystkie światła i stali w absolutnej ciemności. On i Dingo filowali przez pierwszą kratkę. Musieli użyć wytłumionych pistoletów bo UMP i jeszcze z tłumikiem, były zbyt długie i niewygodne by nimi celować w tej ciasnocie. I to w poprzek wąskiego korytarzyka. Sani wątpił by dawni architekci projektowali to miejsce dla kogoś takiego jak Dingo. I to w pełnym rynsztunku bojowym. Obaj stali na jakichś rurach modląc się by ten złom nie załamał się nagle pod ich ciężarem. Za ścianą musieliby to usłyszeć. I tak stali we dwóch, opierając się plecami o przeciwną ścianę białego pomieszczenia. Kiedyś chyba była tam męska toaleta. Ale zakładnicy byli w żeńskiej. Ale i tu zawsze był ktoś z porywaczy. Obserwowali biało - szary świat przez gogle termowizyjne. Najpierw widzieli poprzeczne, ciemnoszare pasy, prawie czarne. Kratka wentylacyjna. Ale kula .45 powinna przebić ją bez problemu. Problemem byli podejrzani. Na tym krańcu korytarza musieli się ściaśnić we czwórkę. I na raz mogło filować przez ten wentylacyjny wizjer najwyżej dwóch z nich. W najlepszym razie dawało to dwóch zdjętych podejrzanych. Przy strzałach w głowę. Ale ci się mieszali, skakali sobie do oczu. Czasem było ich dwóch, trzech albo czterech. Wchodzili i wychodzili z czarnego pomieszczenia albo znów wracali. Teraz wodzili wytłumionymi lufami. Każdy z nich mierzył do innego celu.

- Złoty 1 gotów. Biorę czarne okno. - zameldowała się jedyna kobieta w oddziale. Czwórka strzelców była rozproszona bo okolicy. Ale z czterech strzelców aż trzech było ustawionych naprzeciwko frontowej ściany budynku. Tylko w różnych miejscach. Dla strzelca wyborowego były to śmieszne małe odległości. W najlepszym razie powyżej pół setki metrów. Ponieważ liczyło się zgranie i jak najszybsze wyeliminowanie jak najwięcej celów jednocześnie to zamiast klasycznych wyborowych czterotaktów mieli broń samopowtarzalną, pozwalającą na szybszy powtórny strzał niż w czterotaktach. Ale ponieważ byli rozproszeni i nie mieli ze sobą bezpośredniego kontaktu wzrokowego musieli meldować się pojedynczo. Do niej należało zlikwidowanie wszelkiego oporu możliwie jak najglębiej w głąb czarnego pomieszczenia. I niedopuszczenie tam tych z zewnątrz.

- Złoty 2 gotów. Biorę białe okno. - zameldował Cichy. W swoim celowniku widział górną połowę ciała. Cel jak tarcza - popiersie. Odległość ze 40 - 50 metrów. Ale ruchomy. Chował się za framugą okna i wyglądał w stronę wlotu kanionu skąd pewnie spodziewał się ewentualnego szturmu. Tamtędy mieli zresztą nadbiec Czerwoni. No ale nie mieli szans być szybsi od ołowiu. Mieli szansę wziąć udział w strzelaninie tylko jakby coś poszło nie tak i walka by się przedłużała. Do tego czasu ten podejrzany jaki pewnie myślał, że ciemności nocy i mur za framugą go ukryją powinien być martwy.

- Złoty 3 gotów. Biorę drzwi. - cicho zgłosił się Jessie. Łącznościowiec celował w typka który nerwowo wychylał się przez framugę drzwi wejściowych. Wszyscy wychylali się albo chowali coś gadając do siebie. Nawet stąd, widząc tylko białe kontury sylwetek na tle ciemnoszarej ściany widać było, że panikują. ~ Jak tak się boją to dlaczego się nie poddadzą? ~ zastanawiał się Werden nie bardzo rozumiejąc czemu są tak uparci. Naprawdę sądzą, że wygrają? Że przetrwają starcie z drużyną Thunderbolts? ~ No musieliby być chyba jacyś nietutejsi. ~ myśl o wizycie turystów z daleka na gościnnych występach nawet go trochę rozbawiła. Po paru latach działalności miejscowi już zazwyczaj woleli się poddać niż ryzykować starcie z jednostką z Wild Water. O ile wiedzieli lub wierzyli, że ci stoją po drugiej stronie barykady. Ale po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że ci o pół setki metrów dalej jednak panikują jakby wiedzieli co oznacza szturm Thunderbolt. W takim razie tym bardziej nie rozumiał motywów ich uporu. W każdym razie tak czy inaczej to się zaraz skończy.

- Złoty 4 gotów. Biorę podwórze. - Thony jako jedyny z sekcji wsparcia nie miał broni wyborowej. Tylko granatnik i wyciszone UMP. Teraz trzymał w dłoniach granatnik załadowany flashbangami i granatami z gazem łzawiącym. Rewolwerowy granatnik miał zalać i spacyfikować wszelkie próby oporu. Mieszanina flashbangów i gazu powinna wyłączyć wszystkich na dnie tej małej, otoczonej gruzami kotliny. Jako jedyny też był ustawiony z flanki tak by mieć przed sobą wyjście z kanionu. W ciągu parunastu sekund od startu akcji powinni tędy wybiec Czerwoni. Wtedy worek ogniowy byłby pełny. Jedynym nie obsadzonym odcinkiem był ten z frontową ścianą budynku. Ale wewnątrz już byli Niebiescy.

- Czerwony 1. Czerwoni gotowi. Niebieski 1 wydaje rozkaz do ataku. Powtarzam, Niebieski 1 wydaje rozkaz do ataku. - w eterze najpierw padło to o co już ustalili wcześniej. Że Niebiescy jako ci co byli najbliżej zakładników i porywaczy mieli najbardziej aktualny wgląd w sytuację. Dlatego im powinno być najłatwiej ocenić kiedy zacząć atak. Czerwoni w tej chwili nie widzieli nawet samego budynku a Złoci nie mieli wglądu co się dzieje w głębi budynku. No i wciąż była szansa, że porywacze w ostatniej chwili jednak pójdą po rozum do głowy i jednak złożą broń. Usłyszał pięć potwierdzeń więc zostało wprawić przygotowaną machinę w ruch.

- Uwaga, zaczynamy. - uprzedził swój zespół i spojrzał na zegarek. 22:17. Czas zaczynać. Uniósł tubę megafonu i przez moment się zastanawiał. Ale moment.

- 60 minut minęło. Przygotujcie broń. - właściwie nawet nie musiał krzyczeć. Na te dość krótkie odległości ręczna maszyna do wzmacniania głosu była bardzo skuteczna. Rzucił megafon na ziemię i założył na twarz gazmaskę. Ujął swoje wyciszone UMP i dał znać dłonią “Naprzód!”. I sam lekko przygarbił się i ruszył w głąb kanionu. Trzy sylwetki jak powielony cień bez wahania ruszyły za nim. Widział jeszcze jasno białe sylwetki ostatnich gliniarzy a potem ciemność. Właściwie różne odcienie ciemnej szarości. Gruz wciąż oddawał zakumulowane przez cały, dość ciepły dzień ciepło. Więc promieniował różnymi odcieniami ciemnej szarości. Dzięki czemu różne bryły gruzu pod nogami były widoczne.

Poruszali się szybko. Jeszcze nie był to bieg ale coś podobnego do szybkiego marszu. Bardziej stawiali na szybkość niż ostrożność. Szanse, że w kanionie jest któryś z bandytów niezauważony przez ostanie kilka godzin przez obserwatorów ukrytych w ruinach była prawie zerowa. Zresztą mieli prawie cały czas kontakt z większością podejrzanych. Jeśli któryś znikał z namiaru to zwykle oznaczało, że jest w głębi budynku. No i czerwoni mieli najdalszą drogę do przebycia.

- Dorzuciłeś do pieca Czerwony 1. Dostali kota. - tuzin komandosów usłyszeli w słuchawkach głos jedynej kobiety w ich gronie. Zresztą poza Czerwonymi pozostali każdy na swoim wycinku, mogli potwierdzić jej słowa. Najlepszy wgląd mieli Niebieski 1 i 2.

- Keith! Keith! Kurwa mówiłeś, że blefował! Mówiłeś, że będą negocjować! Kurwa idą po nas! Zrób coś! -

Don widział jak do środka wbiega spanikowany porywacz. Z ciemnym, krótkim prostokątem w prawicy. Klamka. I darł się do tego Keitha który stał w pobliżu wylotu czarnego pomieszczenia. Ale blisko ściany. Więc raczej poza zasięgiem strzelców wyborowych.

- Poddajmy się! Ja pierdolę nie chcę tutaj zginąć! -

Kolejny darł się na swojego szefa. To dobrze. Jeszcze nie strzelali do zakładników. A Niebiescy według planu mieli zdetonować ścianę gdy Czerwoni dotrą w pobliże wylotu kanionu. Wtedy trójka strzelców otworzy ogień do widocznych celów, Tony ostrzela podwórko granatami a Czerwoni zaatakują front budynku. No a Niebiescy mieli wysadzić ścianę, wpaść do środka i zabezpieczyć zakładników. Proste. Tylko, żeby te dupki z drugiej strony ściany raczyły współpracować. Na razie trzymał tego Keitha na celowniku. Dingo każdego kto był najbliżej zakładników.

- Zamknąć się durnie! Na pozycje! Ale migiem! Mamy tu mur a oni muszą wybiec przez tamtą dziurę! Wystrzelamy ich jednego po drugim zanim się zorientują! - Keit też krzyczał. Złapał najbliższego za chabety i wypchnął w stronę wyjścia. Potem to samo zrobił z drugim.

- Te durnie chyba chcą się stawiać. - Dingo widząc co się dzieje aż nie mógł uwierzyć. Mieli tylko broń krótką. Palną i białą. Żadnych pancerzu ani sprzętu do walki nocnej. Krótki miał dobry pomysł by odczekać jeszcze trochę i uderzyć po zmroku. Ale dobrze, że szef wypchnął ich ku wyjściu a nie zabrali się za zakładników. Przy wyjściu byli bardziej podatni na atak z zewnątrz. I minimalnie ale zwiększał się ich czas reakcji gdyby chcieli sprzątnąć zakładników.

- Przez ciebie wszyscy zginiemy! Ona miała rację! Ty masz przesrane ale my jeszcze możemy się wywinąć! - trzeci nie dał się złapać bo i był trochę dalej od szefa i miał więcej czasu na reakcję. Zaczął się cofać w kierunku zakładniczek aż w połowie pomieszczenia odwrócił się, wyjął nóż i zaczął biec w ich stronę.

- Uwaga! Jeden idzie do zakładników! - syknął Don widząc nagłą woltę za ścianą.

- Mam go! - Dingo zgłosił się z miejsca celując w białą plamę głowy jaka zbliżała się do zlanej, wielogłowej plamy zakładników tkwiących w głębi pomieszczenia.

- Zostaw je! - Keith wrzasnął do niego i wycelował w niego pistolet chociaż ten już był do niego plecami i nie mógł tego widzieć.

Don zamarł widząc unoszony pistolet Keitha. W kogo zamierzał celować?! W swojego czy zakładników?! Dłużej nie czekał, zwłaszcza, że ten drugi wyjął nóż. Nie miał zamiaru czekać czy tamten chce uwolnić czy zarżnąć zakładników!

- Ognia! - krótko krzyknął Don. Okrzyk rozległ się w tuzinach słuchawek jednocześnie. Kilka luf plunęło ogniem prawie jednocześnie. Dingo stojący na starej rurze i celujący przez kratkę wentylacyjną strzelił o ułamek sekundy szybciej. Nożownik zatrzymał się aby nachylić się nad zakładnikami. Indianin widział biały profil jego głowy na tle ciemnych szarości. Gdy ruch tamtego zwolnił Indianin szybko pociągnął dwa razy za spust. Wyciszona broń świsnęła cicho dwa razy, rozległ się dźwięk rozdzieranej ołowiem płytki metalu wentylacji i dostrzegł białe rozbryzgi z głowy tamtego. Białe strugi chlusnęły na szare kształty dawnych luster i zlewów.

- Nożownik zdjęty. - mruknął szybko Indianin przekierowując pistolet w głąb pomieszczenia. Akurat dojrzał jak białe rozbryzgi pojawiają się na głowie Keitha a kątem oka jak jasno szare łuski wypadają gdzieś w nicość z pistoletu Dona.

- Keith zdjęty. - zameldował sanitariusz widząc jak biała sylwetka szefa porywaczy zatacza się bezwładnie i upada.

- Irokez zdjęty. - usłyszeli głos Karen. Też widziała zamieszanie przez okna. Ktoś ze środka chyba wypchnął jedną a potem drugą sylwetkę z pistoletem. Nie widziała kto. Widziała jak tamci chyba nie mogą się zdecydować czy powinni schować się czy kłócić czy jeszcze co. Nie wiadomo do jakich wniosków by doszli gdy Don dał rozkaz do ataku. Pociągnęła za spust i wyciszona broń świsnęła cicho. Pocisk trafił tego z irokezem. W szyję. Widziała jak z szyi obfity biały kleks zachlapał ciemnoszarą dotąd ścianę za oknami. Irokez zachwiał się i upadł. Z taką raną od mocnego, wojskowego pocisku w takie miejsce musiał być wyłączony z akcji.

- Ej co jest?! - ten obok irokeza, w tych ciemnościach i półmrokach rozświetlonych jakimś ogniskiem ledwo zdążył coś zareagować. Pozostała czwórka tak samo rozglądała się trwożliwie dookoła. I nie widzieli jak Don, ledwo parę kroków od nich ale skryty za ścianami daje sygnał Mike’owi. Saper wcisnął przycisk i rozległ się niezbyt głośny huk. Zmodyfikowana wersja ładunku kumulacyjnego eksplodowała wybijając pożądany otwór w ścianie. Don i Dingo zdążyli zeskoczyć z rury i schować pistolety do kabur.

- Ruchy, ruchy, ruchy! - krzyknął Niebieski 1 jeszcze wewnątrz korytarza. Ruszyli w ten dym pył jaki wzbudził ładunek kumulacyjny. Teraz! Prędko! Niebezpieczny moment gdy musieli pojedynczo wyskakiwać w ścianę kibla aby wydostać się na korytarz. Don przez te kilka kroków zdążył znów złapać swoją polewaczkę. Dingo zaś znał plan więc zamiast po broń główną sięgnął po obły pojemniczek. Niebieski 1 zatrzymał się na moment przed wyrwanym otworem gdy Niebieski 2 cisnął w tą wyrwę ten pojemnik. Ten upadł na podłogę, potoczył się i nagle cicho eksplodował zalewając pomieszczenie szybko rozprzestrzeniającą się chmurą gazu łzawiącego. Na zewnątrz też rozległa się eksplozja gdy wybuchł pierwszy flashbang z granatnika Tony'ego.

Wtedy lider Niebieskich schylł się i przeskoczył przez rozerwaną ścianę, minął zasypany resztkami ściany sedes, zeskoczył na podłogę i wypadł przez drzwi kabiny. Tam natychmiast skierował siebie i swoją broń w prawo. Od razu dostrzegł cztery, białe sylwetki. I żadnej innej. Dobrze! Przez ten krytyczny moment gdy zeskoczyli z rury aż do teraz nie mieli pojęcia co się dzieje za ścianą. Ruszył w ich stronę a za nim już z kabiny wypadał Dingo tylko on celował z pistoletu w wejście. By żaden z napastników nie mógł wedrzeć się do środka. Ci jednak nie mieli takiego zamiaru. Ogłuszeni przez flashbangi, oślepieni przez gaz ginęli od zmasowanego ognia trójki snajperów ukrytych w ruinach. Ale Don miał w tym momencie inne zmartwienie. Zatrzymał się przed czwórką, białych sylwetek. Już wcześniej zdołali domyślić się, ze prawie na pewno cała czwórka to kobiety. Jedna nawet miała dredy co siłą rzeczy przychodziła na myśl Val. Ale no przecież nie tylko Val miała dredy. Ale teraz gdy stał o krok od ich sklejonych taśmą nóg coś go tknęło. Coś znajomego. Sam nawet nie wiedział czy to jakiś poszczególny detal czy tak uderzyła go całość obrazu. Ta obok dredziary miała jakiś medalik na szyi. Prostokątne blaszki. Wyróżniały się nieco kolorem na tle białej sylwetki żywego ciała. Te blaszki odruchowo skojarzył z wojskowymi nieśmiertelnikami. Lamia przecież nosiła takie blaszki. A ta obok niej miała krótkie włosy. I charakterystyczny kędziorek opadająco na czoło. Jak Eve. No ich Karen też przecież miała dość krótkie włosy. No ale inaczej ufryzowane. I bez kędziorka. I ta czwarta miała długie włosy. I bielsze zacieki na twarzy. Krew. Chociaż w termo wyglądała jak biała. Ale poza tym żadna z nich nie miała chyba otwartych ran. No i jeszcze te zduszone kneblem głosy. Zduszone ale cholera dziwnie znajome. Nawet na tle słabnącej na zewnątrz strzelaniny.

- Niebieski 1 do Czerwony 1! Mamy zakładników! Kurwa nie uwierzysz kto to jest! - Donnie był przygotowany na niewiarę w słuchawkach. Cholera stał o krok od nich i sam w to nie mógł uwierzyć. To one?! To były one?! To przez te wszystkie godziny to były one?! Cholera skąd miał wiedzieć!?

- Zabezpiecz zakładników! - warknął zirytowany kapitan. ~ Co z tym Donem?! Zapomniał po co tam jest?! ~ Steve zirytował się zaskoczony takim zachowaniem kumpla i podwładnego. No do cholery dlatego powierzył mu kluczowe zadanie! Sam prawie do ostatniej chwili wahał się czy nie objąć dowodzenia Niebieskimi. Ale ostatecznie uznał, że chyba jest najlepszą osobą do pertraktacji z porywaczami. No a numerem dwa dowodzenia drugą grupą był właśnie Donnie Darko. No a teraz składał mu taki bezsensowny meldunek. Jak mieli zakładników to niech ich wyprowadzą w bezpieczne miejsce! Co za filozofia?! Naprawdę trzeba Donowi przypominać o takich podstawach? Zresztą teraz trochę trudno mu było się skupić na tym co się dzieje wewnątrz budynku. Gdy Czerwoni wybiegli na dno kotlinki właściwie było już po jakimkolwiek oporze ze strony porywaczy. Granaty, Złoci i Niebiescy zrobili dobrą robotę. Dwóch ostatnich podejrzanych widząc co się dzieje dało nura w ruiny. Właśnie za nimi ruszyli Czerwoni skoro Niebieski 3 zgłosił zabezpieczenie białego no a teraz Don czarnego pomieszczenia. Tylko jakoś tak dziwnie. Więc ci dwaj co im próbowali zwiać to byli ostatni porywacze jacy jeszcze byli na nogach.

- Stać! Stać bo będziemy strzelać! - Mayers krzyknął do pleców uciekających. Ciężko się biegało w gazmasce ale nie miał kiedy jej zdjąć.

- Ale to są… - do dyskusji wtrącił się Dingo. No cholera! Dingo też! Au! Odruchowo schylił się gdy uciekająca sylwetka odwróciła się i oddała kilka szybkich strzałów. Szanse na trafienie kogoś z Czerwonych były nikłe. No ale jednak były. Więc na chwilę pochylili się gdzie się dało. Cholera po tych gruzach to i bez gazmaski biegało się ciężko.

- Bez dyskusji! - warknął zirytowany Mayers przerywając te dysputy. No jeszcze niech Dingo coś by zaczął znów o maczetach… Pokręcił głową i przyklęknął celując z wyciszonego automatu. W kolimatorze widział białe plecy uciekającego. Ale ramiona mu się trochę trzęsły od szybkiego oddechu. A tamten biegł nieregularnie skacząc po tym gruzie dodatkowo utrudniając trafienie. Ale w końcu broń szczeknął szybkimi tripletami. Tamten upadł. Albo zeskoczył. W każdym razie zniknął z widoku.

- Dawać chłopaki! Złoci widzicie któregoś? - lider czerwonych machnął ręką wzywając pozostałą trójkę do wznowienia pościgu.

- Nie. Muszą się kryć w jakichś dziurach. Jak się pokażą powiemy wam. - odezwał się Cichy obserwując podejrzany rejon. Widział cztery, skaczące po gruzie sylwetki. Z wielką, kanciastą plamą na większości korpusu. No tak, ciężkie płyty SAPI nie nagrzewały się tak łatwo. Podobnie hełmy zmniejszały im cieplną sylwetkę o połowę głowy. Ale tych dwóch, w lekkich ubraniach nigdzie nie widział. Ale raczej mieli marne szanse by uciec. Jeśli pokażą się gdzieś na górze to sprzątnął ich Złoci. Jak zostaną na dole to raczej Krótki i reszta ich w końcu znajdą.

- Sam tego chciał burak jeden. Chodźcie dziewczyny, spadamy z tego lokalu. - Don chyba machnął ręką i pochylił się aby rozciąć im nożem więzy z taśmy. Dingo zrobił to samo.

We dwóch pomogli wstać uwolnionym i jak się okazało całkiem dobrze znanym zakładniczkom. Ale te nie bardzo mogły współpracować. Skrępowane przez kilka godzin nogi słabo nadawały się do chodzenia. Do tego jeszcze gaz i flashbangi zrobiły swoje. Musieli je podtrzymywać, każdy po jednej w wolnej dłoni dzierżąc polewaczkę. Szybko wypadli na zewnątrz, prosto w chmurę gazu z granatów Tony’ego. Dopiero w kanionie było trochę czyściej. Ale tam dziewczyny już do niczego się nie nadawały. Trzeba je było właściwie wlec a one na przemian kaszlały, pluły i łzawiły od tego gazu. A jeszcze nie wiadomo było jak ze słuchem po tych wszystkich eksplozjach i flashbangach.

Ale w parę chwil przebiegli przez ciemny kanion i już widzieli światła radiowozów na parkingu.

- Thunderbolts! Nie strzelać! Nie strzelać! Thunderbolts! - Don zaczął się drzeć gdy zatrzymał się przy ostatnim załomie. Nie chciał na sam koniec dostać kulki od swoich a nie był pewny jak to z zimną krwią u gliniarskich luf wycelowanych właśnie w wejście do kanionu.

- Thunderbolts?! - z drugiej strony doszedł ich po chwili pytający krzyk Koontza.

- Tak! Thunderbolts! Nie strzelajcie do nas! Wychodzimy! Mamy zakładniczki! - Niebieski 1 krzyczał do sojuszników w granatowych mundurach.

- Dobra! To Thunderbolts! Nie strzelać! To nasi! - szef gliniarzy ostrzegł przez megafon swoich ludzi kto wraca z kanionu. No i pomogło. Po kolei z kanionu wyłoniły się cztery czarne sylwetki, każda z kolorowo ubraną kobietą pod ramieniem. Kobiety jednak wyglądały mizernie. Ale tak w biegu trudno było stwierdzić czy to efekt broni obezwładniającej czy czegoś innego.

---


Czerwoni wracali z akcji jako ostatni. Ci dwaj ostatni podejrzani trochę ich przegonili ale wynik zasadniczo się nie zmienił. Jeden który myślał, że ucieknie przed nimi wystawił się Karen która go skasowała jednym strzałem. Drugiego dorwali sami Czerwoni. Skitrał sie gdzieś i pewnie słyszał osuwający się gruz pod butami szturmowców. Widział, że są blisko i zaraz go znajdą. Steve nie wiedział czy tamten się poślizgnął po tym gruzie czy w jakimś amoku myślał, że ich przestraszy, przeskoczy czy jeszcze co. Grunt, że on też usłyszał osuwanie się gruzu pod jego butami, krzyknął “Stój!” tamten się nie zatrzymał, może nawet nie mógł jeśli się jednak zsuwał. Komandosi zareagowali zgodnie z treningiem. Ruch. Brak posłuchu. Broń w ręku. Niebezpieczeństwo. Szybkie triplety z trzech luf. Ciało w końcu zatrzymało się na dole. Nie ruszało się. Ostatni krok, sprawdzić puls. Ledwo wyczuwalny. Liczne białe rozbryzgi na torsie i kończynach. Przestrzeliny. Krwotoki. Cel wyeliminowany. Ostatni cel. Zakładnicy zabezpieczenia. Koniec. Koniec akcji.

Jeszcze tylko trzeba było zgarnąć ciała tych dwóch. Tych w budynku czy na podwórzu można było zostawić gliniarzom. Ale trochę nie fair było kazać im przeszukiwać po nocy ruiny aby znaleźć dwa trupy które gdzieś tam sobie leżą. Więc jeszcze każdy z nich musiał wracać z ciałem zabitego. Złotych spotkali na dnie kotlinki przed budynkiem. Tam też zostawili ciała tych dwóch. Resztą mogła zająć się policja.

Trochę za wcześnie zdjął gazmaskę. Niby już gdy wychodzili z kanionu ale jednak coś musiało trochę zawiać tym gazem. Bo oczy, zwłaszcza lewe go zapiekły i poczuł jak coś drażni go w nozdrza. No ale stężenie gazu już było bardzo słabe. Więc było to jak chwilowa niedogodność. Szli całą ósemką z dwóch pełnych zespołów by dołączyć do Niebieskich którzy zabezpieczyli zakładników. I cholera przez te oczy to w pierwszej chwili myślał, że ta sylwetka siedząca przy tylnym kole ich furgonetki to tylko wydaje mu się znajoma. Pewnie przez ciemne włosy. Skórzaną kurtkę. No ale nie, to nie mogła być ona. Co by tu robiła? Zresztą szorty miała inne, nie widział by Lamia kiedyś takie miała na sobie.

Zamrugał oczami i szedł dalej ale wewnątrz wozu dostrzegł Dona. Już w samej kominiarce bez hełmu i reszty szpeja. Cholera co za blondynkę on przemywał? Przez te krótkie włosy od razu mu się skojarzyła z jego blondynką. Wtedy ta co siedziała przy tylnym kole jakoś się poruszyła znów przykuwając jego uwagę, twarz zrobiła się przez moment trochę lepiej widoczna i już wiedział, że to ona.

- Lamia? Eve? Dziewczyny? A co wy tu robicie? - gdy umysł przeskoczył na właściwe skojarzenia i tryb myślenia nagle wszystko stało się jasne. Lamia siedziała na asfalcie przy tylnym kole furgonetki. A w furgonetce Don zajmował się Eve, Val i Jamie. Tylko widok był tak zaskakujący, niedorzeczny właściwie, że kompletnie się go nie spodziewał. Co one tu robiły?! Skąd się tutaj wzięły!? Ale gdy już dotarło do niego, że to one podbiegł do nich czym prędzej i wszystko inne zeszło na dalszy plan.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 24-04-2020, 22:59   #177
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 39 - Wieczór w “Krakenie”

Czas: 2054.09.24; cz; wieczór
Miejsce: Sioux Falls; nocny klub “Kraken”
Warunki: wnętrze klubu, jasno, ciepło, sucho, muzyka na zewnątrz noc, nieprzyjemnie, pogodnie, łagodny wiatr



- To tutaj. - oznajmiła krótkowłosa blondynka gasząc silnik na parkingu z boku płaskiego budynku. Parking był spory. Jak przed jakimś dawnym marketem. Nawet widoczne były jeszcze daszki pod jakimiś dawniej stały wózki na zakupy. Płaski budynek też przypomniał dawny market. Jak na taki duży parking to nie był zbyt pełny. A do tego dość mroczny bo nie sięgały tu światła z okolicznych budynków. Ale sięgała przytłumiona przez ściany muzyka. Trochę stylowo podobna do tego co Lamia pamiętała z “Neo”. No i na zewnątrz było wieczorem już dość chłodno. No ale miały do przejścia tylko kawałek. Z parkingu do klubu. Przygotować się mentalnie na to przejście między swojskim domem a nowym miejscem. Przynajmniej Lamia i Diane były tu po raz pierwszy. A Madi jak mówiła było może ze dwa czy trzy razy, Eve też jak już to wolała chodzić do “Neo” ale chyba z całej czwórki miała też największy staż jako krakenowy gość.

- Ciekawe czy w ogóle znajdziemy te dziewczyny co Lamia mówiła. To może nie jest wielkie jak “Honolulu” no ale też nie, że jeden bar i parkiet. - zastanawiała się blondyna stukając po asfalcie obcasami. Wtórowały jej obcasy koleżanek. A każda przed wyjazdem do klubu miała trochę inne sprawy z jakimi wróciła ze swojego dnia. Gdy Lamia wróciła z Diane do domu zastały już Eve. Akurat kończyła kąpiel i zaczynała się szykować do tego wieczornego wyjścia. I tak trochę w biegu ubierając się, szykując wspólną kolację by nie jechać na głodniaka Eve streściła swój dzień.


---



- Nie przyznałam im się. Co było wczoraj. Powiedziałam, że źle się czułam. Naczelny chyba myślał, że to chodzi o jakieś drobnostki. Babskie sprawy. Ale jakoś mu nie powiedziałam co wczoraj robiłam. - zwierzyła się Eve gdy w jeszcze zwykłej koszulce i spodenkach kręciła się po aneksie kuchennym by dołożyć swoją pulę do tej szykowanej kolacji.

- A dlaczego? - zapytała Indianka krojąc coś na desce ale zerkając na stojącą obok dziennikarkę.

- Nie wiem. Jakoś tak… Samo wyszło… Cholera może powinnam...Sama nie wiem… Teraz dali mi ten temat do zrobienia… - westchnęła krótkowłosa blondynka wrzucając pokrojone pomidory do miski i biorąc następne do krojenia.

- Jaki temat? - motocyklistka była ciekawa czemu blondynka wydaje się taka zafrapowana tym wszystkim.

- No to porwanie wczoraj. Naczelny się trochę wściekł, że nikogo od nas przez cały dzień nie było. To trochę nie moja działka bo ja robię lokalne wywiady, imprezy, osobistości. A takie porwanie to raczej chyba aktualności. No ale cały dzień po mieście szalała policja i bolci a nikogo z prasy przy tym nie było. No i się naczelny wkurzył. I mnie przydzielił ten temat. - reporterka wyznała o co chodzi z tym tematem niezbyt widocznie uszczęśliwiona z takiego zadania.

- No ale przecież byłaś tam nie? No to chyba możesz to opisać co tam się działo? Dziewczyno miałaś miejsce w pierwszym rzędzie by to opisać! - motocyklistka nie widziała w tym żadnego problemu. Roześmiała się nawet wesoło na sam koniec.

- Noo taakk… - przyznała gospodyni która jednak się nie roześmiała. Dalej miała niezbyt szczęśliwą minę która nieco zgasiła Indiankę. Popatrzyła pytająco na Lamię jakby sprawdzała jej reakcję na to zachowanie blondyny.

- Ale nie wiem jak się do tego zabrać. Normalnie powinnam porozmawiać z uczestnikami wydarzeń. Pojechać na miejsce zdarzenia. Porobić zdjęcia. Potem to wszystko obrobić i opisać w zwartym artykule. Zwykle na jedną stronę ale naczelny na taką grubą akcję dał mi aż dwie strony. Chce z detalami co tam się działo. A ja nie wiem jak to opisać. Chyba nie chciałabym mówić ludziom, że tam byłam jako zakładniczka. Nie wiem jak to ugryźć. Pomyślę przez weekend. Na jutrzejsze wydanie kumpel tylko wrzucił małą wzmiankę, że coś się działo i dobrze się skończyło. Ja muszę zrobić coś na poniedziałkowe wydanie. A jednocześnie nie chciałam oddać tego tematu bo któryś z chłopaków jakby zaczął węszyć to też mógłby dotrzeć do mnie i do nas. - blondynka w końcu wypruła się dlaczego z jednej strony ten temat tak bardzo jej nie leży ale z drugiej nie chciała go oddać komuś innemu. Ale by nie psuć wieczoru Eve zaczęła wypytywać Lamię i Di jak poszły im sprawy na mieście i jak tak słuchała o wizycie w “Honolulu”, nowej koleżance Sonii, o warunkach umowy z managerem, wizycie u Betty, spotkaniu z Tashą i wysportowaną cheerleaderką to ten służbowy temat gdzieś utonął pod tymi dobrymi wieściami a blondynka odzyskała dobry humor.

- Ojej to Lamia zaprosiła nową koleżankę na niedzielę? To cudownie! I Lamia! Przypomnij mi o tym aparacie, ja znów zapomniałam. Musisz robić fotki tym cudownym dziewczynom. I mówiłam ci, to czasem bardzo pomaga w bajerowaniu. - Eve była pod wrażeniem wyczynu swojej dziewczyny ale chyba uznała, że ten aparat mógłby jej się przydać. Zaskoczyła ją też przygoda z Tashą. - To zgodziła się tak całkiem za darmo pokazać wam parę sztuczek? - zdziwiła się dziennikarka. - Ale od początku wydawała mi się sympatyczna jak z nią prowadziłam wywiad. No i potem na imprezie, przed i po. Ale, że aż tak to się nie spodziewałam. - blondynka pokroiła już pomidory i teraz brała się za krojenie cebuli gdy tak nie mogła się nadziwić jaka ta gwiazda estrady z “Neo” okazała się sympatyczna.

- No nie całkiem za darmo. Potem musiałyśmy jej z Lamią pomóc pod prysznicem. Umyć plecki. I resztę też. - Indianka z wyraźną przyjemnością wspominała ten epizod. Popatrzyła przy tym szelmowskim wzrokiem do wspólniczki tamtej przygody z dzisiejszego popołudnia.

- To jeszcze miałyście z nią numerek pod prysznicem?! Opowiadajcie! - Eve popatrzyła na nie z zaskoczeniem i niedowierzaniem. Ale takim radosnym. No i oczywiście zaraz chciała wiedzieć jak to było z Tashą pod prysznicem. No i jaka jest ta nowa. Hale.


---



- No nie uwierzycie jaką wredną zdzirę dzisiaj miałam! - Madi wróciła akurat gdy wcześniejsza trójka rozstawiałą już kolację na stole. To trafiła w sam dobry moment. Rzuciła swoją sportową torbę służbową jaką zawsze woziła z lub do pracy i dosiadła się do stołu. I dość szybko przejęła inicjatywę w tej rozmowie.

- Jakiś wredny babsztyl? - zapytała współczująco motocyklistka nakładając sobie chłodnika z miski jaką zdążyła wcześniej zmajstrować Eve.

- Strasznie! - wybuchnęła zirytowana masażystka. Czekała aż gangera skończy nakładać tą mieszankę cebuli, śmietany i pomidorów by też sobie nałożyć.

- A co ci zrobiła? - zapytała niepewnie Eve chyba spodziewając się, że czarnulka z “Dragon Lady” mogła mieć w pracy jakieś nieprzyjemności.

- No to słuchajcie co za wredna suka. - masażystka tylko czekała na takie pytanie i gdy przejęła pałeczkę od Indianki też zaczęła sobie nakładać tej czerwono - białej mieszanki na talerz.

- Przychodzi do mnie ta zdzira, znaczy jeszcze nie wiedziałam jaka to zdziera, no to myślę sobie “będzie fajnie”. Bo się tak zajarałam jak głupia. A tu patrzę “taaakieee” nogi! Takie cyce! No i buzia! No i ten tyłeczek… - niespodziewanie masażystka odłożyła talerz i zaczęła gestami wizualizować owe wspomniane detale kobiecej anatomii. Ale tak jak o tym mówiła i pokazywała to nie wyglądało na to, że to było coś strasznego. Raczej przeciwnie. Musiało zrobić bardzo pozytywne wrażenie na masażystce. Zwłaszcza jak doszła do owego tyłeczka do których to zawsze miała słabość.

- Taki do zapięcia? - Di też złapała bakcyla i wydawała się już żywo pochłonięta tą relacją. I w lot zrozumiała z czym miała do czynienia kumpela. Eve też wydawała się zainteresowana jak to się potoczyło dalej.

- Oj tak! Zapinałabym aż po same jaja mojej zabaweczki! - Madi zarechotała bez skrupołów patrząc rozpalonym, lubieżnym wzrokiem po swoich towarzyszkach. Te powitały to z uśmiechami aprobaty i rozbawienia.

- No i jeszcze jak się zaczęła rozbierać no mówię wam sama przyjemność. Już się tak zdążyłam najarać a wtedy ta małpa zdejmuje stanik, zaczyna się kłaść na łóżku i mówi mi “same plecy”. Nosz kurwa mać! Myślałam, że jej garści nakładę za taki tekst! Po takim suczeniu “tylko plecy?! Co za zdzira! - Madi wreszcie wyrzuciła z siebie co z ową klientką co jej się trafiła dzisiaj było nie tak. Wylała swoje żale i złość tym które mogły ją zrozumieć. Jej ból i cierpienie.

- To faktycznie wredne. - przyznała Indianka kiwając głową. Bez trudu mogła się wczuć w rolę rozczarowanej kumpeli jak zdążyła się tak napalić a tu nici.

- I zrobiłaś jej te plecy? - zapytała Eve z mieszaniną zafascynowania, współczucia i obawy.

- Tak. Ale udało mi się ją trochę zbajerować. Mówię jej, że jeszcze ma ten wykupiony czas a ja jej mogę zrobić różne rodzaje masażu. W końcu udało mi się namówić ją na nogi. Ale tylko od tyłu. No ale została w końcu w samych gatkach. No i na koniec zapraszałam ją na kolejną wizytę no powiedziała, że jak znajdzie czas to przyjdzie znowu. Chyba była zadowolona. No to może wróci. Mam nadzieję, że wróci. - na koniec gdy Madi się już wypruła z tych swoich męk i frustracji no to jakby para z niej zeszła. I się nawet uspokoiła. Skrzyżowała palce na znak powodzenia by owa dzisiejsza klientka wróciła do niej ponownie.

- Madi a jak tam Lana? Tak się zastanawiam czy nie mogłaby się z nami zabrać na niedzielną imprezę? - blondynka z niewinną miną zapytałą o recepcjonistkę z “Dragon Lady” jaką w tak ciekawy sposób miały okazję poznać z Lamią przedwczoraj.

- Lana? Zapinałam ją wczoraj na przerwie. Chyba to polubiła. Ale jaka impreza w niedzielę? - Madi wbiła widelec w kawałek swojej kolacji i z niemałą satysfakcją wspomniała o swoich relacjach z koleżanką z pracy. Ale o jakiejś imprezie w niedzielę to przecież nie miała pojęcia.


---



- To może zaczniemy od baru. - zaproponowała ubrana w białą sukienę blondynka. Biały materiał ładnie eksponował jej ramiona i dekolt. Ale w ciekawy sposób oplatał falbankowymi rękawami jej ramiona. A, że kończył się ciut poniżej ud to fotograf mogła robić wrażenie swoimi zgrabnymi nogami. Teraz wskazała i poprowadziła swoją grupkę kumpel w stronę widocznego trochę dalej baru. Wewnątrz to chyba też kiedyś był market. Ale okazało się, że trochę świateł, głośników, dekoracji, bar i wychodzi z tego całkiem udany lokal. Może dlatego, że był jeszcze środek tygodnia a może dlatego, że to nie był “Neo” to było mniej gości. Ale klimat trochę był podobny do tego z “Neo”.

- Trochę ludzi jest. Chyba nawet jakieś foczki. - mruknęła Diane ruszając za blondyną. Rozglądała się ciekawie po gościach. Bo muzycznie to już na parkingu dała znać, że woli całkiem inne klimaty. No ale skoro miały tu być jakieś fajne foczki to była skłonna się poświecić. Diane jako, że przyjechała z Mason na własnym motocyklu więc z założenia zabrała tylko niezbędne rzeczy też musiała się posiłkować garderobą Betty i Eve. A teraz znalazła dla siebie coś co jej podpasowało. Coś co właściwie można by chyba nazwać kombinezonem. I może dlatego tak podpasował motocyklistce. Ciemno brązowy materiał niby miał duże kieszenie na piersi i przy biodrach jak to kombinezony miały. Ale była to ewidentnie kobieca, wieczorna wariacja kombinezonu. Zwłaszcza, że materiał był zdecydowanie bardziej przyjemny w dotyku niż robocze wersje no i kończył się tuż pod biodrami. A do tego Di założyła jeszcze wysokie buty aż za kolana więc w tych ciemnych barwach tylko błyskały grube krechy jej jasnych ud i ramion.

- A my właściwie wiemy jak one wyglądają? - Madi zaskoczyła wszystkich bo zdecydowała się na sukienkę. Bardzo kobiecą, czarno niebieską sukienkę na cienkich ramiączkach i sięgającą do połowy ud. Bo sama stwierdziła, że swoje garniaki, spodnie i krawaty bardzo lubi ale przyda się jej jakaś odmiana. Masażystka rozglądała się po gościach zapewne zastanawiając się jak wśród tych wszystkich sal i parkietów znają te dwie właściwe foczki. A dzięki inicjatywie reporterki dość szybko pojawił się jednak jakiś trop w tej sprawie.

- Megi i Kim? - facet który był tutaj barmanem obdarzył cierpkim spojrzeniem pytającą blondynkę w bieli. Potem podobnie przemknął spojrzeniem po trzech jej sąsiadkach.

- No tak. Nie wiesz czy są dzisiaj? Gdzie je można znaleźć? - Eve wydawała się trochę zaskoczona taką cierpką reakcją. Wydawało się, że barman zdaje sobie sprawę o kogo pytają. No ale jest jakieś “ale”.

- Dobra, nie będę owijał w bawełnę. Jak znów macie zamiar poszarpać się z nimi za kudły i wydrapać oczy to wypad z baru na zewnątrz. Ostrzegłem ochronę i nie będą się z wami cackać, wywalą was wszystkich na zewnątrz i tam sobie wyjaśniajcie swoje sprawy. - wąsaty i już w połowie łysy, chudy facet koło czwartego krzyżyka mówił jakby spodziewał się, że czwórka gości przyszła się awanturować. A on chyba już miał takie przygody i nie miał ochoty na kolejne. Dlatego ostrzegał ich zirytowanym głosem, że jest na to przygotowany i pobłażliwy nie będzie. Eve popatrzyła skonsternowana na niego a potem na swoje sąsiadki nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Di zrobiła zacięty wyraz twarzy jakby facet wprost ją zapraszał do bójki i robienia dymu. Madi parsknęła rozbawiona, odwróciła się do niego plecami i zaczęła lustrować widoczną salę.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-04-2020, 02:31   #178
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=QAyTfOQ2p34[/MEDIA]
Powrót do Eve był prawdziwym powrotem do domu. Nie dało się nie cieszyć z widoku znajomych ścian, a także samej gospodyni, które w ferworze przygotowań zdążyła jeszcze pomyśleć o kolacji. Siedziały więc we trzy, opowiadając sobie jak minął im dzień. Wpierw Eve podzieliła się swoimi przemyśleniami, potem Diane i Lamia na przemian opowiadały co się działo pod prysznicem po treningu z Tashą, albo kim jest Hale.
- … dlatego, kurde, mam sprawę Kociaczku. Taką dodatkową - saper skończyła swoją część historii, pijąc przestudzoną kawę w tempie ekspresowym, a gdy skończyła, odłożyła kubek i nadawała dalej - Ta cała Hale uwielbia Jane Fondę, dałabyś radę wydrukować na większym formacie jakieś jej zdjęcie? Takim plakatowym. Archiwum ratusza musi coś mieć… a dziewczyna się ucieszy. Albo to cholerstwo namaluję, jeśli masz gdzieś farby - uśmiechnęła się pod nosem - Chociaż bym wolała poświęcić czas tobie, Karen i Tygryskowi w piątek, zamiast się mazać na kolorowo. Myślisz, że udałoby się to ogarnąć? - popatrzyła uważnie na blondynkę i westchnęła - A sam artykuł. Zrób wywiady z nami, z zaznaczeniem że chcemy pozostać anonimowe. Zrób też ze sobą i to opisz… heeej! - zaśmiała się nagle - Byłaby świetna okazja aby pozachwycać się nad chłopakami! Publicznie! Nikt by nie wiedział że to my, prócz nich i nas. O policji też ze dwa ciepłe słowa… albo i nie - puściła Indiance oko - Myślę że zrobiłoby się im miło, gdyby ktoś tak otwarcie w gazecie podziękował za ich pracę, trud i poświęcenie. Ryzykowali dla nas, wyciągnęli nasze kuperki z niezłego syfu. Impreza swoja drogą, ale taki artykuł będzie w deche. Wicie, rozumicie: damy w opresji, uratowane w ostatniej chwili przez dzielnych komandosów, opłacanych z podatków i za podatki ekwipowanych. Niech mają swój kolejny kwadrans, dodatkową porcję lansu i wyrazów uznania. Pisków, ochów i zachwyconych westchnień nie tylko damskiej części społeczeństwa. Ja się chętnie dam przepytać i odpowiem na pani pytania, pani Anderson. A zdjecia… weź coś wytnij z filmów, kadry z ruinami. Bez nas. Nawet tam nie musimy jechać.

- Właśnie… banda gliniarskich buców… - Indianka najwidoczniej nadal nie mogła przeboleć tego pół dnia spędzonego za kratami aresztu. Chociaż teraz, wieczorem to już i tak okazywała to w stonowany sposób w porównaniu do tego jak to przeżywała wczoraj wieczorem, na żywo przy pierwszym spotkaniu z resztą dziewczyn. Kroiła zawzięcie chleb jakby miała ochotę pokroić coś obleczonego w granatowy mundur. Eve za to zastanowiła się tą chwilę nad tym co powiedziała jej dziewczyna.

- To myślisz, żeby jednak napisać ten artykuł? - zapytała odwracając na chwilę głowę od cebuli jaką kroiła na chłodnik. Skroiła tak kilka plasterków myśląc nad tymi słowami czarnulki kręcącej się obok.

- No tak… Właściwie to tak… Mogłabym napisać po prostu o jakichś zakładniczkach. Bez imion. Aha… To bym musiała nie dawać naszych zdjęć… - reporterka mrużyła oczy gdy tą cebulę kroiła chyba dość machinalnie a myślała o tym jak można rozwikłać sprawę tego obszernego artykułu jaki miała napisać na poniedziałek.

- No tych z szaletów, z Rude Boyem to na pewno nie. - zaśmiała się wesoło gangerka nie przejmując się zamyśloną miną kumpeli. Ale pomogło na tyle, że blondynka też się roześmiała.

- No tak, na te to jeszcze za wcześnie. Potem jak będą gotowe to się puści w miasto. - odparła gospodyni kiwając krótkowłosą głową.

- Ja tam nie muszę czekać aby się puszczać w miasto. - Diane niefrasobliwie dalej ciągnęła na tą samą nutę i znów rozbawiła fotograf.

- No tak, ja też. - powiedziała wrzucając skrojoną cebulę do miski z wcześniej pokrojonymi pomidorami. - A z tymi zdjęciami do artykułu… - wróciła do wcześniej przerwanego wątki patrząc na Lamię by zaznaczyć, że głównie do niej mów.

- No w mieście sporo osób wie jak wyglądają te porzucone łaźnie. To jak dam jakieś inne zdjęcia to będą o tym wiedzieć. Ale chyba bym coś miała. Na początku jak jeszcze byłyśmy same porobiłam trochę zdjęć. Chociaż tam nie ma tej rozwalonej ściany a to by dobre ujęcie było… - mówiła i myślała jednocześnie więc wyglądała jak blondynka która myśli jak zacząć kroić cebulę którą właśnie położyła na desce. Ale też na twarzy wyszedł jej zmyślny grymas gdy pewnie myślała o tych ujęciach miejsca zdarzenia do swojego artykułu.

- Dobra, potem jeszcze pomyślę czy tam jechać czy nie. A z chłopakami masz rację. Musiałabym pojechać do jednostki i zapytać czy zgodzą się na wywiad. Chociaż… Właściwie Steve i Karen będą jutro u nas… - znów myślała jak podejść do tej sprawy, nad przeszkodami i sposobami ja je ominąć. W końcu chyba przypomniała sobie o tej cebuli bo wróciła do pracy nad tym chłodnikiem.

- A Jane Fonda? - zapytała gdy doszła do połowy krojonego warzywa. - Ta od aerobiku? - zapytała niepewna czy właściwie kojarzy. Gdy zobaczyła potwierdzenie wróciła do krojenia kolejnych plasterków. - No nie wiem czy mamy w archiwum jej zdjęcia… Będę musiała sprawdzić… - powiedziała z zamyśleniem i nagle odłożyła nóż, sięgnęła do kieszeni spodni skąd wyjęła mały notes i coś tam szybko zapisała. Potem schowała go z powrotem i znów mówiła dalej.

- A coś do malowania chyba mam… - powiedziała zerkając gdzieś w stronę drzwi jakie prowadziły do jej pracowni fotograficznej. - Chyba mam płótna, sztalugi i trochę farb… Kupiłam kiedyś na targu prawie za darmo. Ale dawno tam nie zaglądałam to nie jestem pewna co z tego zostało. - trochę rozłożyła dłonie ale końcówkę dodała już pewniej o tym, że nie jest pewna co tam ma w swoich zasobach studia.

Stojąca obok Mazzi popatrzyła żywiej na blondynkę, przekrzywiając głowę trochę w bok. Sztalugi i farby to coś więcej niż parę węgli, ołówków i pisaków… mogłoby się udać. Gdyby jeszcze czas pozwolił.

- Jutro z rana rzucimy okiem, dobrze? - westchnęła, pochylając się na pęczkiem zielonego koperku i zza paska spodni wyjęła Gerbera. Zaczęła krojenie, choć myślami była kompletnie gdzie indziej. Niebezpiecznie byłoby jechać samemu cykać foty rozpadających się ruin, do tego takich gdzie dwa dni wcześniej człowiek prawie pożegnał się z wolnością, albo i życiem.

- Poproś Karen - powiedziała nagle, unosząc wzrok znad deski - Gdy zostaniecie same. Krótki wypad, a z taką ochroną będziesz się czuła bezpiecznie. Zostawię wam moja klamkę, chociaż myślę że nasza snajper nosi coś swojego. Wywiady z nami dasz radę ogarnąć jutro i w sobotę. Jamie na pewno znajdziemy w lodziarni, a jeśli tam przypadkowo wyciągniemy Tygryska i naszą nową kumpelę, trafi się okazja. Val wieczorami pracuje w 41… a dwa Bolty do wywiadu będą w porządku. Szczególnie gdy dorwiesz samego dowódcę. Powie coś o taktyce operacji i detalach. Karen go poprze i zrobi się piękny artykuł.

- No tak! Karen! Przecież zostanę z nią na cały weekend! Lamia jesteś genialna! - twarz i głos blondyny rozpromieniły się jakby saper rozsadziła ciężar jaki gniótł ją odkąd naczelny dał jej ten temat do opracowania. Ucieszona blondyna podbiegła do niej, przytuliła się do jej pleców, objęła za szyję i nachyliła się by pocałować ją w policzek w podziękowaniu za podsunięcie takiego rozwiązania.

- A jak tam pojadę z Karen to na pewno wszystko będzie dobrze. Nikt nas nie ruszy a jak tak to przecież ona jest komandosem. - uśmiechnęła się najpierw do Lamii jakiej zaglądała przez ramię, potem do stojącej parę kroków dalej Di no i w końcu puściła swoją dziewczynę dając jej swobodnie pracować.

- A nie wiem czy dziewczyny zgodzą się na wywiad. Ale pojeżdże jutro albo w weekend no i jak jeszcze Steve i Karen by się zgodzili na wywiad to właściwie bym miała aż nadto uczestników wydarzeń. - reporterka z Daily SF znów chyba patrzyła z optymizmem na ten temat który teraz już chyba nie wydawał się jej tak trudny.

- No ale to bym musiała w poniedziałek z samego rana zasuwać do firmy by wszystko poskładać i oddać materiały. No to w poniedziałek może mnie nie być do południa. - dorzuciła informacyjnym tonem jakie są skutki uboczne tego firmowego zlecenia.

- Jak będziesz wstawać tak jak w ostatni poniedziałek to faktycznie cię do południa może nie być. - gangerka zaśmiała się pozwalając sobie na nieco złośliwy przytyk.

- Chyba że z rana ktoś ją odpowiednio podładuje - Mazzi pokazała jej język i wróciła do przytulania blondi - Tygrysek i Karen wstają rano. Poprosimy żeby i ciebie podnieśli. Wojskowi znają metody na każdego śpiocha. Poza tym przed snem zrobimy dzbanek kawy, będzie jak znalazł na rano… i kurde - skrzywiła się, zaczynając nagle krzywić się i coś przeliczać, aż wreszcie popatrzyła Evelyn w pyszczek.
- Kociaczku… pojedziemy jutro na małe zakupy, nie wypada wypuścić stąd nikogo na głodniaka. Coś dla Steve’a, coś dla Karen… i nie wiem. Komu i ile tych kanapek robimy na poniedziałek? Jeśli znowu chłopaków wymordujemy, mogą po prostu iść od razu “sprzątać sypialnie”... chyba dorzucimy do puli zaopatrzeniowej Cichego i Dingo… i Donniego - westchnęła zmęczonym, rozbawionym westchnieniem kto godzi się z losem, próbując przyjąć jego wyroki na klatę z uśmiechem - Hej Di, znajdziesz czas żeby w sobotę podskoczyć przed zmianą Tash do tego studia tanecznego? Obiecała pożyczyć kostium na imprezę. Tak pomyślałam, że gdybyś przypadkiem znalazła się w okolicy, zawiozła kwiaty i zwyobracała pod prysznicem, dziewczynie od razu zrobiłoby się miło.

- Foczko dla zwyobracania Tashy pod prysznicem mogłabym nawet bujnąć się do Mason i z powrotem. - roześmiała sie gangerka na znak, że taka przysługa o jaką pyta Lamia to dla niej drobnostka.

- Jej, też bym z nią chciała się zwyobracać pod prysznicem. Ona jest niesamowita! - Eve zachichotała i uśmiechnęła się do wspomnień o blond tancerce które widocznie musiały być bardzo miłe.

- A z tymi zakupami Lamia masz rację. Przecież nic właściwie na jutro nie mamy aby ich ugościć. - Evelyn też westchnęła gdy doszła do podobnych wniosków co Lamia. - Jej, ten tydzień tak szybko zleciał. Jutro już piątek. Ostatni moment by coś kupić przed weekendem. A już wiesz co byś chciała kupić? To bym wiedziała jak jutro jechać. No i dopiero jak wrócę z pracy. Chyba do południa powinnam się wyrobić. Może być? - fotograf zaproponowała coś od siebie na ten jutrzejszy grafik który jak na razie był szkicowany bardzo grubą kreską.

- Te Bolty strasznie dużo żrą… paczka paluszków i szklanka wody ich nie zadowolą - saper uśmiechnęła się krzywo, przesypując pokrojony koperek do wielkiej miski - Zróbmy tak. Rano podjedziemy z Di do Betty i poprosimy Amy o pomoc. Zna miasto, wie gdzie co tu da się kupić, pójdziemy na zakupy. Potem zaniesiemy wszystko do Betty i zostawimy żeby maleństwo robiło magię. Pomyślałam, że skoro czeka nas cięzki poniedziałek, przyda się śniadanie regeneracyjne… a gdyby tak im zapakować po litrowym słoiku rosołu z makaronem? Do tego szarlotka, bo Amy robi przepyszną szarlotkę. Do tego jakaś kanapka z serem, parę śliwek czy inne owoce. Paczka cukierków… zapakowane w pięć paczek. Tutaj za to przywieziemy… chyba kurczaka, albo lepiej dwa, bo te Bolty dużo żrą - powtórzyła z rozbawieniem - Kurczak szybko się piecze, dorzucimy ziemniaki, jakąś surówkę… pomidory z cebulą, śmietaną, solą i pieprzem? Chyba coś takiego jadłam kiedyś u Betty i było pyszne. A jak będziemy koło Betty, wstąpimy do Mario po chleb oraz deser i tym oto sposobem nikt nie umrze z głodu na tym wolnym. - zamknęła się nagle, przecierając czoło ramieniem - Dlaczego się nie spytałam Amy czy nie ma ochoty wpaść w niedzielę? Przecież nie musiałaby z nami się pieprzyć. Będzie basen, jacuzzi, dużo żarcia i dmuchane materace. Jamie przyniesie szpej do robienia polewy jak te co mają w lodziarni. Kurwa, lody! - wycelowała palec w Eve, a potem przeniosła go na Indiankę - Musimy domówić lody na niedziele!

- Poczekaj ja to zapiszę bo potem zapomnę. - fotograf kiwała głową i chyba była pod wrażeniem tych kolejnych punktów programu na nadchodzący weekend. Ale w końcu uniosła do góry palec i znów wyjęła ten swój mały notes i coś w nim zaczęła zapisywać.

- No to tak, lody… To już w niedzielę bo to nie ma sensu wcześniej… Hmm… To jak będę po ten wywiad u Jamie to ją poproszę. Może sama nam przywiezie do “Honolulu”... Ciekawe czy tam mają jakieś działające lodówki… Ale raczej tak, przecież mają zimne piwo i drinki… - fotograf znów miała etap mówienia na głos podczas mówienia gdy coś zapisywała małym ogryzkiem ołówka w swoim notesiku.

- A Amy no tak, ona świetnie radzi sobie w kuchni. Nie tak jak ja, ja to jestem w tym beznadziejna. A ona pewnie jeszcze wie gdzie co można dostać. To dobry pomysł Lamia by ją jutro odwiedzić z rana. I zaprosić na imprezę pewnie. Chociaż nie wiem czy to jej klimaty. No i Jacka. Ale myślę, że miło jej się zrobi jeśli ją zapytacie. A jakby jednak przyszli to też miło. - mówiła dalej przerywając na chwilę robienie notatek gdy mówiła o okaleczonej blondynce mieszkającej u Betty.

- Ale z Mario to nie wiem. Znaczy nie wiem czy w niedzielę coś robią. Chyba mają otwarte ale nie wiem czy pieką coś świeżego czy wyprzedają tylko to z soboty. - reporterka zmrużyła oczy i popatrzyła na Lamię a potem na Dianę. No ale motocyklistka rozłożyła ramiona na znak, że jest nietutejsza i nie wie jak w tym mieście pracują cukiernie.

- O ciasto na poniedziałek poprosimy Amy, chodzi mi tylko o to, aby kupić nam coś na piątek i sobotę tutaj. Wy będziecie miały, my też coś weźmiemy w trasę - Mazzi wyjaśniła szybko - Lody od Jamie byłby najlepsze, zagada się… a Amy i impreza - kiwnęła krótko głową - Tak, trzeba ją zaprosić. Byłoby zajebiście… przecież wiecznie nie moze siedzieć w domu, jest jedną z nas… i przy okazji zagada się Madi, aby im obojgu walnęła masaż. - nagle się zasępiła - Dobra, w takim razie z całym męskim kurwidołkiem zrobimy jak poprzednio. Steve ich zbierze i wpuścimy towarzystwo na gotowe. Przy okazji powiem mu, żeby przekazał, że od maleństwa trzyma się łapy i inne wypustki daleko. Tak jak od Jamie, ale to juz Karen miała im zagadać. Dobra… chyba że wy macie jeszcze jakieś życzenia co do żarcia na razie - popatrzyła po dziewczynach.
Odpowiedziały jej śmiechy, kiwanie głowami... i dźwięk dzwonka, dochodzącego gdzieś od strony głównych drzwi.

Pojawienie się Madi wprowadziło nowe ożywienie w i tak buzującym kotle radosnych przygotowań do wyjścia na imprezę. Albo prędzej na polowanie, do klubu, gdzie noga starszej sierżant Mazzi do tej pory nie stanęła. Cztery kobiety jakoś tak odruchowo zgromadziły się na razie przy stole, dzieląc uwagę między rozmowy, jedzenie i nakładanie makijażu. Wysłuchawszy roboczej historii masażystki, oczywiscie pozostałe trzy głowy kiwały i ochały na takie oburzające zachowanie wrednej laski, która zostawiła nabuzowaną Madison bez możliwości spuszczenia ciśnienia. Dobrze chociaż, że miała tam tę Lanę.

- Wiem… w niedzielę miało być cicho, spokojnie, ale trochę się nam popierdoliło wczoraj. Miałyśmy z laskami dość nieprzyjemny incydent… w sumie dobrze, że z nami nie pojechałaś, ale od początku - saper mruknęła znad kubka kawy, obserwując w lusterku ruchy pędzelka na swojej górnej powiece - Po skończeniu filmu, gdy pakowałyśmy sprzęt, napadło nas paru typów. Związali nas, chcieli wywieźć gdzieś za miasto. Wsadzić do piwnicy, przykuć do ściany i jebać póki flaki nie wyjdą nam ustami - prychnęła, kręcąc głową ale szybko skończyła. Ciężko się malować, gdy malowany obszar się porusza.

- Było ciepło, bardzo. Di dała radę zwiać i naraiła sprawę gliniarzom. Chuj im w dupę, nieważne. Przytrzymali tamtych zanim nas wywieźli, więc utknęli tam w tych kiblach razem z nami… aż przyjechał Steve ze swoimi chłopakami. Wyrżnęli tamtych, nas odbili - westchnęła, odkładając pędzelek, aby porwać z talerza Eve kawałek grzanki. Usiadła głębiej na krześle, podwijając nogi pod brodę i tak patrzyła na masażystkę - Uratowali nas, nie chcę nawet myśleć co by się teraz działo, gdyby nie oni… więc w ramach podziękowań organizujemy balet na ich część w tę niedzielę, w Honolulu. Mamy już wynajęty basen, zamówione 3 kelnerki z Sonią na przedzie… iii chcemy im podziękować, chociaż w ten sposób - upiła kawy i dziobnęła tosta - Dwunastu Boltów, w tym nasi chłopcy… potrzeba naprawdę twardych i ogarniętych babek, aby ich tam ogarnąć. Poza tym będzie dużo kociaków - kusiła dalej, wachlując rzęsami - Ciebie nawet nie pytam, bo wiem że nie ominiesz okazji aby nas po kolei zapiać. Tym razem w jacuzzi. Tylko kwestia czy może Lana by chciała dołączyć? Basen z kisielem też się znajdzie.

- Coo?! O matko! - reakcja Madi była dość gwałtowna na te rewelacje z dnia wczorajszego jakie serwowała jej kumpela. Zerknęła z niedowierzaniem na Indiankę ale ta kiwaniem głowy potwierdzała tą wersję wydarzeń. Masażystka najpierw jakby nie mogła uwierzyć a potem aż się jej gorąco zrobiło jak dotarło do niej w jakim niebezpieczeństwie wczoraj się znalazły jej kumpele. Jak niewiele brakowało by skończyły marnie.

- O matko nic wam się nie stało dziewczyny? Mogę wam jakoś pomóc? Cholera aż nie wierzę! Tu w mieście to jak już to najwyżej jacyś wojskowi na przepustce wezmą się za łby. O matko… - masażystce w pierwszej chwili aż zabrakło słów. Zerwała się ze swojego miejsca i usiadła między Lamią i Eve przytulając je do siebie i czule całując w skronie i czoło oraz matczynym ruchem głaszcząc ich po głowie.

- Możesz pójść z nami do “Krakena”. A potem zrobić ten masaż i cwelowanko co nam obiecałaś. No przynajmniej mnie. Nie chcę myśleć o tym co wczoraj bo boję się, że to we mnie zostanie. Chcę to zatrzeć. Dobrze, że tam był nasz Steve i chłopaki. No i Karen. A jak jeszcze byś przyszła w tą niedzielę tak jak Lamia mówi to już w ogóle. Przecież wiesz, że ci się odwdzięczymy. W takiej pozycji i kompozycji jakiej będziesz chciała. - Eve mówiła cicho i spokojne ale tak chyba nie do końca żartem. Madi popatrzyła jeszcze raz na nią, potem w dróą stronę na Lamię i jeszcze podniosła głowę na siedzącą na krześle Indiankę. Ta znów pokiwała głową, że zgadza się z dziewczynami.

- No dobrze… Znaczy pewnie! Jasne, że z wami pojadę do Krakena i w niedzielę też przyjadę! Ale jakbyście coś potrzebowały to wiecie… tylko mówcie co. Co mogę to wam pomogę. - te zapewnienia jakie napływały do niej z każdej strony chyba uspokoiły Madison, że mimo wszystko dziewczyny wyszły z tej awantury obronną ręką i teraz zmierzają na prostą. Ale możliwe, że targały nią wyrzuty sumienia, że wczoraj jej nie było z nimi i jakoś chciała im to wynagrodzić.

- Dzięki Madi, wiemy że możemy na ciebie liczyć… nie martw się. Nic nam się nie stało - saper też dołączyła do litanii, przyciskając ją do siebie i drapiac uspokajająco po plecach. Uśmiechała się delikatnie, kładąc dłoń na jej dłoni - Nie przejmuj się. Było, minęło… ale tak, potrzebujemy cię. Nie tylko dziś i w niedzielę. Kumplujemy się w końcu, no nie? - przytuliła czoło do skroni drugiej brunetki - A jeśli będziesz taka kochana i pomożesz w niedzielę oporządzić tę zgraję rozwydrzonych trepów i sprawić żeby nie zapomnieli przez długo tej nocy, bardzo nam pomożesz. Masaż z tobą to marzenie chyba każdego kto tylko słyszał jakie cuda potrafisz. Poza tym ej - prychnęła - Uważasz że będziemy się dobrze bawić jak ciebie nie będzie w okolicy? Chyba śnisz!

- Dobrze, dziewczyny dla was wszystko! - masażystka wreszcie się uśmiechnęła czując ulgę, że jej przyjaciółki wracają do normy. - A tym masażem w niedzielę się nie przejmujcie. Jak chcecie mogę robić te masaże cały wieczór tylko niech się chętni w kolejkę ustawią. - zapewniła mówiąc jakby chodziło o jakąś drobnostkę.

- Jeszcze coś byście ode mnie chciały? - zapytała patrząc po kolei na trzy zebranie dookoła siebie twarze.

- Ta. Co to za Lana? Jakaś fajna? - gangera burknęła pytanie o nowo usłyszane imię którego chyba była ciekawa. Też chyba wolała mówić o czymś innym niż tym zamieszaniu z wczoraj.

- Moja koleżanka z pracy. Siedzi na recepcji. Dziewczyny ją poznały parę dni temu. - masażystka wskazała wzrokiem na obie kumpele która miała z każdego swojego boku.

- I jak? - teraz gangerka zapytała je obie o opinię o tej recepcjonistce z salonu masażu, tatuażu i rehabilitacji.

- Kojarzysz greckie rzeźby? - saper łypnęła na Indiankę koso, ściagajac usta w dzióbek - Dobra, kojarzysz jakieś posągi aniołów, albo podobny szajs? Zajebiście symetryczne, gładkie twarze o rysach tak harmonijnych, że mogą posłużyć jako przykłąd przy nauce malarstwa albo rzeźbiarstwa właśnie? Nooo… to mniej więcej tak wygląda Lana - bez jakiejkolwiek premedytacji zabujała brwiami - Czarne włosy wygolone po bokach, symetryczna grzywka. Wielkie, jasnoszare oczy, wysokie kości policzkowe i duże wydatne usta. Wąska talia, niezłe cycki. Trochę gotycka suczka… ale rasowa w opór. Poza tym wydaje się sympatyczna - spojrzała na Madi i dodała poważniej - Po prostu bądź z nami Madi, bujaj się z nami. Po prostu bądź, a zrobi się idealnie.

- Będę. - masażystka też słuchała opinii Lamii o swojej koleżance z pracy. Ale gdy na koniec dziewczyna Steve’a i Eve zwróciła się do niej bezpośrednio uśmiechnęła się do niej ciepło i pocałowała ją delikatnie w usta. Potem odwróciła się i powtórzyła terapeutycznego całusa na ustach blondynki.

- A Lana tak niezła sztuka. Aż się trochę dziwię, że dopiero teraz tak poznałyśmy się bliżej. Głębiej. - mistrzyni masażu i tatuażu potwierdziła opinię saper o swojej recepcjonistce. Zaśmiała się cicho gdy wspomniała o tym poznawaniu się głębiej.

- To wcześniej jej nie pukałaś? - zapytała zaciekawiona Eve.

- No jakoś nie. Tak się mijałyśmy jak koleżanki z pracy. Ja prawię nie chodzę na recepcję a ona prawie nie wychodzi to widywałyśmy się tak w przelocie. - masażystka mówiła jakby trochę sama była zdziwiona, że tak to wyszło między nią a Laną.

- W takim razie dobrze, że wreszcie się przeleciałyście skutecznie - saper parsknęła, upijając łyk kawy - Sama bym chętnie zobaczyła co tam chowa pod sukienką. Musi wyglądać zajebiście na kolanach i z kneblem w ustach… i na smyczy - rozmarzyła się, odstawiając kubek. Zamiast tego sięgnęła do torebki i wyłuskała z niej mały notesik. Szybko otworzyła na pustek kartce i zaczęłą skrobać ołówkiem po papierze - Skoro już tu jesteśmy i mamy pod ręka najlepszego w mieście speca od dziarania, potrzebujemy opinii… - szybko skreśliła szkic, wygladający jak kontur pióra, tylko zamiast tradycyjnej lotki i pierza, miał wewnątrz tygrysie ślepia i kawałek pyska, wyglądający jak wycinek z kominiarki, zamknięty w mało standardowej ramie. - Dałabyś radę zrobić coś takiego w kolorze? Na przedramieniu. - wyrwała kartkę obok, a notesik podsunęła masażystce. - Wielkości dłoni, tak pomyślałam, że Steve’owi zrobi się miło, skoro i tak jest naszym Tygryskiem. Może i ty, Eve, dziarnęłabyś sobie coś takiego ze mną. to już w ogóle byłby kosmos… właśnie… kosmos - wróciła do bazgrania, tym razem na świstku. Za drugim razem poszło szybciej, bo w paru ruchach skreśliła koło, dorobiła do niego pierścienie aby przypominał planetę nazywaną wedle starych podręczników Saturn. Przycieniowała całość, jakby światło padało z góry, z prawego rogu kartki, a gdy skończyła, dodała na samej górze planety prosto sylwetkę kota z ogonem wijącym się nad prawą stroną pierścienia. Na koniec dorzuciła napis pod tym wszystkim.
- Jebać króliki i gazmaski - obróciła kartkę do góry nogami i przesunęła na sam środek stołu - Nie będziemy niczyją kalką ani kopią. Jesteśmy wyjątkowe, kosmiczne kociaki. - puknęła w rysunek podpisany “Mazzixxx productions” - Wykorzystajmy to i przekujmy w markę.

- Kosmiczne Kociaki! Tak jest! Od początku wam mówiłam, że to najlepsza nazwa na nasz gang! - Diane uniosła w górę pięść w geście triumfu gdy jej nazwę Lamia wybrała na oficjalną. Nawet jeśli niekoniecznie chodziło o klasyczny gang i jego zakładanie.

- Ojej Lamia! Ale to jest śliczne! No pewnie, że sobie zrobię taką dziarę! Jest czaderska! - Eve za to pochłonęła wizja wspólnego dziarania gdy z niedowierzaniem oglądała co jej dziewczynie udało się stworzyć w parę chwil na kartce papieru. Madi miała trochę bardziej stonowane podejście. Oglądała wzór na kartce dłuższą chwilę a w końcu ujęła ramię saper i przyłożyła do niego kartkę jakby ją szacując i przymierzając.

- Tak, dam radę. Bardzo ładny wzór, masz talent dziewczyno. Nie chcesz się zająć tworzeniem projektów? Może jakiś talon czasem za to by wpadł. - uśmiechnęła się znów oglądając kartkę w swoich rękach i śledząc każdy detal.

- A tą dziarę to chcecie czarno - białą czy kolorową? Kolorowa wiadomo, droższa i więcej czasu zajmuje. Chociaż wam to mogę przyjąć zapłatę w naturze. - roześmiała się na sam koniec z rozbawieniem jakby przypomniało jej się z kim rozmawia.

- A Lana tak, świetnie wygląda pod sukienką. Zwłaszcza oparta o stół, szafkę, krzesło czy ścianę. Na stojaka też z nią fajnie wychodzi. Strasznie polubiłyśmy to zapinanie jej kuperka w wolnej chwili na zapleczu. Ale cholera w obroży? - trochę jakby zjechała na inny temat o swojej koleżance z pracy. I tego jak obie uprzyjemniają sobie ten czas w pracy w wolnych chwilach. Jednak pomysł o Lanie w obroży nawet ją zaintrygował i przykuł uwagę.

- Kolorową, kociaki też sobie pierdolniemy w kolorze, jeśli Eve da mi się dorwać do lapa - saper zatarła ręce z uciechy, zerkajac na Madi pilnie - Talony za szkice? Czemu nie? Jeśli akurat nie będę nic obracać, chętnie pobazgrzę… ale najpierw napijemy się! Za nas, nasz gang, weekend i obroże! - wyskoczyła zza stołu, lecąc do barku przy oknie.

- Tak jest! - zawołały dziewczyny przyłączając się do tego świętowania. Zaraz pojawiła się butelka i szkło więc mogły wznieść toast za wspólne plany, projekty, imprezy i przyszłość.

- Pewnie Lamia, że ci dam lapa! Właściwie to chyba mam zapasowy gdzieś to sprawdzę czy działa. To byś mogła mieć swój własny lap. Aa! I aparat! Rany, znów zapomniałam. - blondynka gdy już roześmiane i rozochocone były po tym toaście zaczęła mówić o kolejnym elemencie majątku ruchomego który gdzieś tutaj powinna mieć i była go skłonna sprezentować swojej dziewczynie.

- Ale Lanę ja bym chętnie zapięła w niedzielę tak na spokojnie i legalnie. Ale cholera nie wiem czy przyjdzie. - Madi za to wznowiła temat swojej kumpeli z pracy. Diane popatrzyła na nią pytająco domagając się podania powodów. - No pukamy się po kątach ale oficjalnie to ona ma chłopaka. Cholera wie czy ją puści na taką orgię albo z nią przyjdzie. - masażystka więc wyjaśniła skąd te wątpliwości w sprawie recepcjonistki z jej salonu.

- Coś ją słabo dyma ten jej chłopak jak się panna w pracy gzi po kątach. - Di z lekceważeniem wypowiedziała się na ten temat machając do tego dłonią.

- Też jej to mówię. Ale nie chciałam jej naciskać. Zresztą jakby go rzuciła dla mnie to chyba musiałabym z nią chodzić a sama nie wiem czy to coś dla mnie. Dobrze mi teraz z nią tak jak jest. - czarnulka z “Dragon Lady” przyznała się do swoich wątpliwości i rozterek względem dziewczyny o posągowych kształtach jak to Lanę określiła niedawno Lamia.

- Zawsze możesz powiedzieć, że twoje kumpele organizujac imprezę i ją z całego serca zapraszają, bo takiej bestyjki nie da się nie lubić - saper zagryzła wargę, skupiając uwagę na Madison - Słuchaj, jeśli by nie miała nic przeciwko temu, że masz nas, a my mamy ciebie… chociaż częściej to ty masz nas i to na wiele sposobów - parsknęła - Podbij do niej i zagadaj że się dziewczyna marnuje i przyda się jej przypomnienie sobie, jak może wyglądać porządna zabawa. Bez tego tam jej leszcza… bo na marginesie twoje kumpele przeżyły ciężką traumę i teraz nie mają ochoty ogladac obcych facetów, za to kumpele jak najbardziej są mile widziane. - powachlowała rzęsami - w każdym stopniu negliżu… racja - odwróciła się do Eve - Musimy wziąc aparat. Pamiętam że całkiem nieźle bajerujesz na to cacko - posłała blondynce buziaka.

- Myślisz? - masażystka chyba na poważnie rozmyślała o tej sprawie z Laną bo się nie roześmiała tylko przygryzła swoją różową, pełną wargę i bawiąc się kieliszkiem zapatrzyła się gdzieś w dal.

- Lamia dobrze mówi. Przecież jak wam nie podpasuje to co? Rozstaniecie się. Hmm… Ale jakbyście były razem to gdzie byście mieszkały? - Diane nie miała za to żadnych dylematów i wszystko wydawało się jej proste. Może dlatego, że jako jedyna nie zdążyła poznać owej recepcjonistki osobiście więc łatwiej jej było traktować ją lekko.

- No oni mieszkają teraz razem więc jakby poszła ze mną to raczej ja bym się tam nie wprowadzała. Czyli pewnie ona by… - rehabilitantka nadal mówiła jak najbardziej poważnie ale dość szybko dotarła to tego do czego zmierzało pytanie kumpeli.

- Do nas? Do Betty? A wiesz, że my tam mamy tylko jedno łóżko więc musiałybyśmy spać we trzy? - gangerka zaczęła się prowokująco uśmiechać patrząc koso na masażystkę z którą ostatnio dzieliły sypialnię w apartamencie okularnicy.

- Na moje oko to możesz jej powiedzieć prawdę o tej niedzieli. Albo niecałą. Możesz powiedzieć, że to dziewczyńska impreza. Mnie się wydawała sympatyczna. I bardzo fotogeniczna. Chętnie bym jej zrobiła sesję. Nago. Albo w obroży. No ale jak przyjdzie w tą niedzielę to no zobaczy jak tam jest. Więc nie wiem jaki tam macie układ ze sobą. W każdym razie jakby była to ja bym się bardzo ucieszyła a jeśli nie da rady trudno, nie będziemy się na siebie chyba obrażać z tego powodu. Najwyżej zaprosi się ją z innej okazji. - fotograf też w końcu powiedziała swoje trzy gamble w sprawie Lany. Madi popatrzyła teraz na nią cały czas zastanawiając się. W końcu łyknęła duży łyk ze szklanki i chuchnęła krótko.

- Dobra powiem jej jutro o tej niedzieli. Ale cholera jeszcze nie wiem co jej powiedzieć. Jutro będę myśleć jak z nią będę gadać. I mówię wam, świetnie się ją zapina. I myślę, że w obroży też by dobrze wyglądała. - masażystka skinęła głową zgadzając się sama ze sobą i obwiodła wesołym spojrzeniem po swoich trzech kumpelach.



Kraken, jak na mityczne zwierze przystało, był sporym bydlęciem. Co prawda nie tak wielkim jak Honolulu, ale i tak robił wrażenie. Aż chciało się rzucić znanym cytatem o rozmachu i synach nierządnic, gdyby nie pośpiech. Przynajmniej w przypadku Mazzi. Obite żebra zaczynały boleć, w końcu wieczorem zwykle wszelkie kontuzje odzywały się mocniej. Trzymała jednak uśmiech na twarzy, przechodząc przez klub i obserwując zgromadzonych gości, aż nagle barman nie sprzedał im radosnej nowiny o poszukiwanych dziewczynach.
wychodziło, że trafiły na całkiem charakterne przypadki.

- Nie martw się kochanie. Nie po to robiłam przez dwie godziny paznokcie, aby je teraz tępić bez powodu. Moje dziewczyny to samo - sierżant posłała łysemu za ladą czarujący uśmiech, odgarniając wystudiowanym ruchem kosmyk ciemnych włosów na plecy - Daj nam lepiej cuba libre, margaritę, czarnego ruska, podwójną whisky z lodem i martini… i powiedz, gdzie je znajdziemy. Słyszałyśmy od kumpla że lubią imprezować, a my akurat mamy to dziś w planach… żadnych burd, słowo skauta - puściła mu oko.

Facet patrzył na nią podejrzliwie jakby przypuszczał, że kit mu wkręca byle dorwać te dwie co tu bywały. Eve pokiwała głową by zgodzić się ze słowami sowjej dziewczyny. - No robisz te drinki? - warknęła zirytowana Indianka w zgrabnym, brązowym kombinezonie. Nadal miała minę jakby barmanowi udało się ją wkurzyć i czekała na pretekst by mu przyłożyć. Facet ją też obrzucił spojrzeniem i też mało przyjaznym. Ale odwrócił się w końcu i zaczął szykować te szkło i drinki.

- Naprawdę nie przyjechałyśmy tu szukać guza. - Eve chciała coś dodać ale gangerka prychnęła coś cicho w stylu by mówiła za siebie czy coś podobnego co na moment zdekoncentrowało blondynkę w białej sukience. - Chciałyśmy się napić i zabawić. No i poznać Kim i Meg bo słyszałyśmy o nich ciekawe rzeczy od kolegi. - fotograf mówiła łagodnie chcąc chyba udobruchać barmana. Ten właśnie kończył robić czarnego ruska i popatrzył na nią zakręcając butelkę z kawowym likierem.

- Tak? I nie przyjechałyście wydrapać im oczu bo wydymały faceta którejś z was? - zapytał sondując wzrokiem najpierw blondynkę a potem jej trzy koleżanki. Eve zdziwiła się słysząc co powiedział i zerknęła na Lamię czy ta słyszy to samo.

Zaczynało się robić coraz ciekawiej, łysol gadał naprawdę interesujące rzeczy. Saper pozwoliła, aby to zaciekawienie odbiło się na jej twarzy. Roześmiała się, biorąc do ręki podwójną szkocką i przechyliła ją na raz.

- Wiedziałam, że będzie warto tu przyjechać. Kenny nie kłamał, imprezowe kociaki… już mi się podobają. Myślę, że jeśli są chociaż w połowie tak rozrywkowe, mogą być zainteresowane niedzielą… tylko najpierw musimy je przetestować. Dobrze, że wieczór jeszcze młody, mamy masę czasu na wszelkie próby i testy - zwróciła się do dziewczyn, odkładając szklankę na stół. Eve w tym czasie sięgnęła po Margaritę. Indianka złapała Czarnego Ruska, a Madi wzięła prosto od barmana dopiero co przygotowane Cuba Libre. Ostatnie poszło Martini w wysokim, smukłym kieliszku. Po nie też sięgnęła była sierżant.

- A tam, jeśli nie są specjalnie drętwe ani krzywe, myślę że nasz chłopak też je chętnie pozna i wydyma. Dogadamy się bez bicia i latających kłaków - popatrzyła na barmana szczerze rozbawiona - Nie dygaj, serio nie jesteśmy żadnymi zazdrosnymi harpiami szukającymi powodu do robienia dramy… poza tym monogamia ssie. Więc gdzie je znajdziemy, hm?

- Imprezowe kociaki! O tak bardzo imprezowe. - prychnął zirytowany barman z wąsikiem trochę przedrzeźniając to co powiedziała Lamia. Popatrzył gdzieś w głąb sali po czym znów zaczął mówić.

- Te rozrywkowe kociaki mają takie swoje małe prywatne hobby. - mówił wciąż patrząc gdzieś w dal, ponad ramionami swoich czterech klientek. - Uwielbiają wyrywać czyichś facetów. - wyjaśnił wracając spojrzeniem do Diane. Co ta zareagowała uniesieniem brwi. - Zresztą nie ograniczają się tylko do facetów. - dorzucił barman przenosząc wzrok na Eve. Ta uśmiechnęła się sympatycznie, upiła Margarity i z ciekawością słuchała ciągu dalszego. - A na widok obrączki to zaczynają sikać pod siebie. - rzekł przenosząc wzrok na Lamię.

- Więc co jakiś czas się zdarza. Za ktoś komu dorobiły rogi. Przyjeżdża tutaj wyjaśnić sobie z nimi parę rzeczy. A, że wiadomo, że one są zwykle dwie no to jak już to rzadko ktoś przyjeżdża w pojedynkę. I z reguły przylatują żony, narzeczone, dziewczyny i tak dalej. Czasem z braćmi, kuzynami albo koleżankami. Kogo tam akurat mają do dyspozycji. - wyjaśnił na koniec barman kończąc swoje relacje ze znajomości z Kim i Meg patrząc na Madison. Którą to wszystko na tyle zaciekawiło, że chociaż opierała się łokciami o bar to jednak odwróciła głowę w jego stronę aby lepiej słyszeć. I chyba strasznie ją bawiło to wszystko. To za kogo widocznie wziął ich barman i te wieści o tych dwóch nieznajomych jeszcze dziewczynach.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 28-04-2020, 02:34   #179
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Mazzi zakręciła drinkiem, przyglądając się jak oliwka zatacza wewnątrz szkła leniwe kółeczka. Jeśli dobrze pójdzie, w niedzielę zyska szansę na drinka w większym rozmiarze.
- Cholera, zapomniałam powiedzieć tamtemu pingwinkowi w Honolulu, że jeśli nie znajdą wielkiej oliwki, tylko kostkę cukru, to powinni zabarwić wodę w kieliszku na zielono. Absynt pije się z cukrem - powiedziała, unosząc spojrzenie na Indiankę, a potem na blondynkę - Zajedziecie w sobotę żeby dowiedzieć się co ogarnęli i w razie czego nanieść poprawki do zamówienia? - upiła odrobinę martini i zwróciła się do barmana - Masz tu coś co by pasowało na obrączkę? Pożyczyć, dać w leasing, albo odsprzedać. Oddam zanim wyjdziemy… chyba mam pomysł - na koniec uśmiechnęła się zębato do swoich dziewczyn.

- Jaka oliwka? - Madi obróciła głowę w bok na stojącą tuż obok Lamię nie bardzo chyba wiedząc o czym ona mówi.

- Nie interesuj się. To niespodzianka na niedzielę. - z przeciwnej strony grupki gangerka która akurat wiedziała najlepiej z całej czwórki o co chodzi żartobliwie ale kazała się kumpeli skleić. Ta zrobiła nieme “Aahaa” i odpuściła temat.

- A ty nic się nie bój. Będę jechać do Tashy po ten kostium to zajadę do tego burdelu z basenami. - Di uspokoiła Lamię bo znów nie widziała wielkiej filozofii bujnąć się na miasto w tej sprawie. Zwłaszcza jak i tak miała jechać na miasto.

- Mam takie coś. Mogę wam opchnąć. 30 papierów za sztukę. - barman gdzieś za to poszedł ale wrócił. Wysypał z małej puszki chyba po herbacie niewielkie okręgi z kolorowego metalu. Głównie pierścionki i sygnety. Różnej wielkości, stylu i kształtu. Te kilkanaście sztuk biżuterii przykuło uwagę kobiet w całkiem naturalny sposób.

- O, zobacz Lamia… To są chyba pierścionki zaręczynowe… - fotograf odkryła w tym stosiku dwa pierścionki które rzeczywiście wyglądały na zaręczynowe. Były też ze dwie czy trzy obrązki ale w większości chyba męskie bo na drobnych palcach były dość luźne.

- Gościu ale tak nas czarujesz o tych foczkach a one w ogóle dzisiaj są tutaj? - Madi chwilę patrzyła na tą biżuterię ale nie sięgnęła po nie. Za to zagaiła o owe dwa czarno- i różowe powody dla jakich tutaj przyjechały.

- Chyba tak. W każdym razie widziałem je dzisiaj. - barman przytaknął a przez cztery główki przeleciała fala uśmiechów i ekscytacji.

- A które to? Bo my ich jeszcze nie spotkałyśmy. Wiemy tylko, że jedna ma czarne a druga różowe włosy. - teraz Diane pociągnęła temat wskazując na dość liczne sale dawnego marketu gdzie konkretnej osoby to można było dość długo szukać.

- Zazwyczaj buszują w 3-ce. - wskazał na tablice z numerami widoczne ponad głowami gości zamieszczone na filarach. Ta z 3-ką była trochę dalej, na tyle, że z tego miejsca nie było widać co tam się dzieje. - Kim jest w czerwonej koszuli. Z cyckami prawie na wierzchu. A jak znajdziedziecie roztrzepany róż to pewnie będzie Meg. Zresztą zwykle bujają się razem. To co? Bierzecie coś? - barman chyba w końcu im uwierzył na tyle by zdradzić im detale jak można znaleźć te dwie których szukały. Na końcu pytał o tą biżuterię którą wskazał gestem brody.

Mazzi łypnęła na Eve, potemna biżuterię, a potem znowu na Eve i na jej gębie pojawił się wesoły, psotny grymas.

- Bierzemy te dwa zaręczynowe - oznajmiła, otwierając torebkę żeby odliczyć odpowiednią kwotę i zmieniła minę na czarujący uśmiech, gdy zwracała się do reszty dziewczyn - Wiecie kochane, jesteśmy dziś tutaj… bo sytuacja jest ciężka. Zła, a nawet tragiczna. - wyłuskała papiery, wymieniajac je na dwa złote krążki. Jeden wsadziła na swój palec, drugi obróciła w palcach, a potem ujęła dłoń fotograf i patrząc jej w oczy, nasunęła krążek na właściwy palec.
- Kiedyś to zrobię porządnie, potraktujmy to jako próbę - wyszeptała, mrugając szybko, zanim nie wróciła do pozostałych dwóch kumpel - Robicie za nasze skrzydłowe, bo pokłóciłyśmy się z narzeczonym. Durny buc jest trepem, rzadko go widujemy ostatnio, a teraz wyrwał wolne i zamiast siedzieć z nami, polazł chlać z kumplami i nas zostawił same. Była mała awantura, trochę płakania. Ogólnie mamy okropny nastrój, a wy jako dobre przyjaciółki, postanowiłyśccie nas wyrwać do klubu, abyśmy nie siedziały w domu i nie ryczały w poduszkę. Mamy się zabawić, wytańczyć, spić i kto wie? - zabujała brwiami - Noc jeszcze młoda, nie?

- Oh Lamia… - miało być na próbę i w ogole jako przykrywka na nowy początek z nowymi koleżankami które gdzieś tu były ale mimo to jak Lamia włożyła blondynce pierścionek z jakimś kamieniem na palec to ta się chyba naprawdę wzruszyła. W oczkach coś jej zabłyszczało i szybko przykryła to przytulając się do kobiety z czarnymi włosami i krwistoczerwonej sukience. I tak ją chwilę po prostu trzymała obejmując mocno.

- Oj tak, tak bym chciała! - szepnęła jej w końcu do ucha całując ją delikatnie w ucho. W końcu odkleiła się od niej i siąpnęła nosem próbując się opanować. Dziewczyny uśmiechały się przyjaźnie ale miały na tyle taktu by nie ingerować bardziej niż trzeba. Barman też patrzył na to z zaciekawieniem ale widząc, że jest chwila ciszy odezwał się pierwszy.

- Jak chcecie przykuć ich uwagę to radzę bez takich bajeczek. - podpowiedział coś ze swojej strony jakby nagle po tym wszystkim jednak zaczął im w duchu życzyć powodzenia. Dziewczyny popatrzyły na niego z zaciekawieniem więc ciągnął dalej.

- Idźcie tam i się bawcie. Zaczepcie je albo nie. Bądźcie sobą. A jak one zobaczą te pierścionki to pewnie też będą sobą. Czyli zaczną kombinować jak was namówić na skok w bok. Tak to zazwyczaj przynajmniej wygląda. - w połowie łysy barman z wąsikiem i jasnej koszuli wyjaśnił im swój punkt widzenia na te wieczorne podchody.

- No ale róbcie jak uważacie. - uśmiechnął się na koniec podnosząc nieco dłonie w obronnym geście.

- Być sobą? - saper wyszczerzyła się, odgarniając włosy i dyskretnie ocierając jedno oko, gdyż coś jej doń wpadło. Jakieś blond słoneczko…

- Dobra, to nam chyba najlepiej wychodzi - dorzuciła, odklejając się od baru i zgarnęła blondi pod ramię. Pod drugie wzięła Madi i posłała całusa Indiance - To co moje panie, idziemy dać się upolować?

- Wodzu prowadź! - zawołała już znów wesoła blondynka w białej sukience chętnie lądując przy ramieniu kobiety w czerwieni i jeszcze całując ją krótko w policzek na dobry początek tej trasy. Madi i Diane sunęły każda z ich flanki też łapiąc ten wesoły nastrój.

Do owej 3-ki nie było tak daleko. Za dość symbolicznymi przepierzaniami oddzielającymi ten sektor od innych było całkiem sporo miejsca. Albo niezbyt sporo. Zależy jak oceniać. Był znów bar, stoły otoczone sofami i trochę mniejsze z krzesłami. Ta część do siedzenia, gadania i picia zajmował może z połowę powierzchni. Druga połowa przeznaczona była na parkiet. I rzeczywiście w rytm muzyki i w świetle neonów i stroboskopów na parkiecie tańczyło z kilka, może nawet kilkanaście osób. Wychodziło im różnie. Ale na razie trzeba było gdzieś znaleźć bazę i się rozejrzeć.

- Jej! Lamia! A pamiętasz jak się poznałyśmy? Zatańczymy? - Eve chwilowo jednak miała inne priorytety i pomysły gdy tak zwalniała, zwalniała gdy przechodziły obok tańczących osób aż w końcu zatrzymała się i zapytała o to swoją dziewczynę.

Jeśli człowiek przyzwyczaił się do jakiś tam standardów, zaczynał je traktować jak coś oczywistego, wówczas zejście poniżej normy dało się odczuć dość wyraźnie. Tak jak w tej chwili saper odczuwała, że to nie Honolulu, ani nawet nie klub, gdzie na parkiecie wywijały z Betty… tylko że akurat ten lokal miał Eve, a to już deklasowało całą resztę niby cudownych miejsc z Sioux.

Tutaj też nie dało się pozbyć armijnego cienia, sapiącego w kark gdziekolwiek by się nie poszło. Przy tych paru stołach pochód kobiet mijał sylwetki w wojskowym szpeju, zwykle zdekompletowanym i w stanie, który przyprawiłby chyba każdego sierżanta o zawał serca, gdyby na apelu pojawiło mu się paru takich delikwentów… choć z drugiej strony tego dnia wszystkie kible w jednostce lśniłyby jakby dopiero ściągnięto je z przedwojennej taśmy produkcyjnej. Dużo czasu na oglądanie Mazzi nie miała, fotograf skutecznie przukła jej uwagę.

- Jasne że pamiętam - pocałowała krótko usta blondynki i pociągnęła ją za rękę prosto na parkiet - Chociaż o wiele lepiej pamiętam to, co potem robiłyśmy - dorzuciła, ustawiając się za jej plecami. Zaczęły tańczyć, jeśli można to było nazwać tańcem… na pewno był to duet, wijący i ocierający się o siebie w rytm pulsujacej z głośników muzyki. Dwa ciała krążyły wokół siebie, często wpadając na kolizyjną, aby spleść dłonie, otrzeć się biodrem czy udem. Pogładzić zmysłowo po twarzy lub włosach, kusząc nie tylko siebie, ale również tych, którzy oglądali z boku. Kusiły, wabiły, dawały przyjemność sobie i obiecywały przyjemność kiedy muzyka ucichnie, a światła zgasną. Tańczyły dla tej drugiej, zamykając intymne ciepło w kocich, delikatnie pieszczących ruchach dłoni i warg, od czasu do czasu znaczących skórę szyi albo obojczyków.

W którymś momencie Mazzi ponownie znalazła się blondynie za plecami, przyciskając jej plecy do swojego torsu. Dłoń szybko przesunęła się powolnym, drażniącym ruchem od jej uda, aż do szyi, którą lekko ścisnęła, podczas gdy pozostałe części dwóch tancerek kołysały się dalej.

- Hej maleńka… często tu bywasz? - saper wyszeptała niskim, ochrypłym głosem, ocierajac się piersiami o nagie łopatki przed sobą. Wolą ręką docisnęła ich biodra do siebie, czując na własnym podbrzuszu jędrne pośladki.

- Bywam tylko tam gdzie są takie śliczne Tygrysice jak ty… - Eve musiała być wniebowzięta. Zrewanżowała się z miejsca. Odwróciła głowę na ile się dało do tyłu i sięgnęła dłonią za siebie by zanurzyć ją we włosach kochanki. Sama zaś starała sięgnąć ustami jej ust. Ale na dole też działała. Lamia czuła te rozmyślne, prowokujące ruchy jej bioderek. Jak wręcz napierała pośladkami na jej podołek pocierając o niego. Zaś druga jej dłoń złapała za dłoń partnerki i zapraszająco położyła ją gdzieś na swoim podbrzuszu.

No ale chyba nie tylko Eve ten taniec sprawiał przyjemność i robił zmysłowe wrażenie. Ledwo to rejestrowały ale jakoś zwolniła się wokół nich wolna przestrzeń gdy część tańczących odsunęła się by zrobić im miejsce oraz bić brawo i cieszyć oczy i zmysły tym niespodziewanym show. A z bliska Lamia już na tyle dobrze poznała Eve by wyczuć, że ten taniec nakręcił ją niesamowicie. I jest teraz pewnie najszczęśliwszą i najbardziej napaloną blondynką w mieście.

Odpowiedzią saper był niski, wyjątkowo zadowolony pomruk. Docisneła mocniej jej biodra do swoich, puszczając chwyt na szyi. Zaczęła schodzić niżej, opuszkami palców drażniąc skórę szyi, obojczyków i to magiczne zagłebienie między piersiami, aż nagle przekręciła blondynę aby ta znalazła się do niej przodem.

- Myślisz że mają tu kibel? - spytała ochryple, kołysząc się tuż przed fotograf i gładząc jej twarz jedną ręką. Drugą przeszła wzdłuż pleców od łopatek aż do pośladków, ściskając mocno.

- Taki nie za czysty - dodała sapiąco, całując ją w usta.

- Tak! O tak! - Eve tak poniosło, że wykrzyczała swoją radość na całą salę nr. 3. Co pewnie ciekawie wyglądało w zestawieniu z manewrami jakie na niej uskuteczniała kobieta w powłóczystej czerwieni i nietuzinkowym krojem dekoltu w sukni. Chyba był już najwyższy czas bo z kolei dłonie blondyny już same zaczynały zapraszająco podwijać dolny kraniec jej własnej sukienki. Ale teraz podskoczyła radośnie, obróciła się w miejscu i gorąco objęła swoją tygrysicę bez wahania namiętnie całując ją w usta. Gdzieś obok rozległy się śmiechy i krzyki tak zachęty jak i aprobaty. Ale fotograf zdawała się ledwo to rejestrować skoncentrowana tylko na swojej kobiecej miłości.

- Chodź! Chcę się z tobą rżnąć! - wysapała na jej ucho przygryzając je lekko i zdradzająca wszelkie objawy zaliczonej gry wstępnej podczas tego tańca. Potem bez ostrzeżenia złapała ją za rękę i zaczęła prowadzić przy wyjściu z sali do jakiej dopiero co weszły.

- To my tu na was poczekamy! - krzyknęła roześmiana Madi i razem z Di życząc im uśmiechami i uniesionymi w górę kciukami udanej zabawy. Eve odwróciła się na moment by im pomachać i uśmiechnąć się ale już pędziła korytarzami jakby zaraz miała zwymiotować czy popuścić. Na szczęście jakaś toaleta nie była tak daleko i widocznie blondynka pamiętała gdzie należy jej szukać. Uderzyła drzwi przed sobą z takim impetem, że te walnęły o ścianę strasząc jakieś dziewczyny korzystające właśnie ze zlewu i lustra. Ale blondyna nie zwróciła na nie uwagi. Niemal biegiem dopadła do ostatniej kabiny i tam prawie wepchnęła kobietę w czerwieni już z progu zaczynając się z nią całować.

Szukały swoich ust na wyścigi, dociskając dłońmi do siebie swoje ciała i twarze. Z głodem atakowały jedna drugą, w ruchy wdarła się napędzana hormonami i podnieceniem niecierpliwość. Kabina zrobiła się za ciasna, zbyt niewygodna. Miała jednak dobre ściany - do jednej z nich Mazzi przycisnęła blondynę, łapiąc ją za ręce i unieruchamiajac nad głową jedna ręką. Wtedy też zaatakowała ustami po raz drugi, czując krew krążącą po organizmie w zawrotnym tempie. Obecność blondi, jej zapach i ciepło, doprowadzały do szaleństwa, a saper się nie broniła. Wolną dłonią ścisnęła pierś pod białym materiałem, sycąc dłonie przyjemnie miękką, elastyczną powierzchnię, lecz było jej mało. Za mało!

- Chodź tu - warknęła przez dyszący oddech, przyciągając dziewczynę do siebie i bez problemu uniosła ją nad podłogę, kopniakiem otwierając drzwi kabiny. Pożerając swoje twarze przeszły te parę kroków, aż brunetka rzuciła blondynę na półkę z umywalkami, dopadając do niej ledwo tamta wylądowała. Chwyciła ją za szyję, kolanami rozpychając uda i wepchnęła się tam, dociskając ją do siebie i ściany.

- Kocham cię - wyszeptała na krótką chwilę przerywając całowanie, aby szepnąć prosto w wilgotne, gorące usta i już zamykała je łapczywie swoimi. Niecierpliwe dłonie wtórowały manewrom, gdy jedna bez skrępowania zagłębiła się pod biały materiał na dekolcie a druga od dołu, wyszukujac po omacku właściwej kolacji.

- Nie masz majtek? - brunetka wydyszała równie nakręcona co rozradowana, od razu korzystając z okazji i wbiła się we wnętrze partnerki dwoma palcami aż po kostki dłoni.

- Dziwki nie noszą majtek… - wychrypiała Eve. Chyba miał być to żart ale trochę ten śmiech nie bardzo blondynie wyszedł. Za bardzo była nakręcona Lamią i tą ich zabawa we dwójkę. Kobieta w czerwieni nie wyczuwała zaś żadnego oporu ze strony tej w bieli. Jej smukłe uda przyjmowały ją chętnie i gościnnie. Eve zaczepiła lewą nogą o coś na ścianie a drugą oparła o blat na jakim siedziała. Powstała tak więc strefa szerokiego dostępu pod białym materiałem sukienki i Lamia miała tam nieskrępowane pole do manewrów.

Nad sobą słyszała przyśpieszony oddech swojej dziewczyny zdradzający, że jest rozpalona do czerwoności. Widziała jej piersi które sterczały i podskakiwały w rytm ruchów w jakie wprawiały je obie. Biały materiał został w tym miejscu ściągnięty w dół by umożliwić zabawy tymi przednimi atutami blondyny. Co było o tyle ułatwione dla obu stron, że tutaj te Eve nie miała bielizny. Dłonie saper zaś wodziło chaotycznie albo właśnie po swoich piersiach i udach, albo podwijając swoją sukienkę by ułatwić czarnulce swoje operacje albo zanurzały się właśnie w jej czarnych włosach chcąc ją zachęcić, przysunąć, przybliżyć, dotknąć i nacieszyć się nią całą.


Mazzi nie dała się prosić, nawet przez sekundę nie zwłóczyła ani zaprzestawała pieszczot, ale same palce przestawały im obu wystarczać, klęknęła więc, rozsuwając uda kochanki jeszcze szerzej, a jej biodra podsuwając pod samą krawędź półki, aby móc bez skrępowania się częstować. Pocałowała ją krótko w podbrzusze, spoglądając do góry, tak gdzie jasnowłosa twarz i tak jak ona kiedyś, teraz Mazzi puściła jej psotne oczko, zanim nie zaatakowała zwieńczenia ud, do dłoni, dokładając pieszczoty języka i warg. Ssała, lizała i podgryzała swój ulubiony deser, aż zaczął jęczeć i wić się piętro wyżej.

Albo czas tak pędził albo podrażniana i pieszczona blondynka doszła do swojego szczytu przyjemności zaskakująco szybko. Co Lamia tam trochę nad sobą bardziej słyszała jako zduszone jęki i sapanie, trochę czuła całym swoim ciałem te spazmy jakie przechodziły przez ciało rozgrzanej kochanki ale też była na dole, w samym epicentrum tych spazmów. W istnej strefie 0. W końcu wciąż zdyszana i dość mocno rozchełstana blondynka opuściła głowę by spojrzeć w dół na swoją kochankę i partnerkę jaka doprowadziła ją do takiego stanu.

- Oh Lamia… - jęknęła z rozkoszą czule gładząc dłonią policzek swojej kochanki. W końcu uśmiechnęła się i pochyliła się aby móc ją pocałować.

- Kocham cię… Jesteś najlepsza… - wydyszała i chyba znów gdy poczuła z bliska zapach włosów, smak ust, poczuła gorący oddech na swojej twarzy zaczęła się ożywiać.

- Chodź… Chcę być twoją brudną dziwką… - wyszeptała jej na ucho znów, tak samo jak niedawno na parkiecie, zahaczając zębami o płatek jej ucha. Ale też i zeskoczyła na podłogę i klepnęła wesoło właśnie zwolnione miejsce dając znać, że zaprasza partnerkę do zamiany miejsc. Teraz Lamia mogła usiąść na tej barierce a Eve stanęła przy niej i zaczęła od namiętnego, długiego pocałunku który z każdym muśnięciem się języków i ust zdawał się coraz bardziej gwałtowny. Z jednej strony dłonie blondynki buszowały w prawie czarnych włosach a dłonie ciemnowłosej jeździły w jasno blond lokach.

- Chyba wiem co ci się spodoba. - zdyszana fotograf dała radę się jednak uśmiechnąć jak urwis jaki planuje jakąś psotę. No i planowała. Kucnęła przed siedzącą partnerką w czerwieni. Z premedytacją nie tracąc kontaktu wzrokowego zdjęła jej buta a potem zbliżyła usta do jej stopy i zaczęła całować. Z początku czule i delikatnie, jeżdżąc ustami i językiem po wierzchniej i spodniej stronie a także po krawędziach i kostce. Ale nie wytrzymała tego delikatnego etapu zbyt długo. I w końcu bez skrępowania zaczęła ssać, całować i lizać każdy z palców momentami łapczywie kierując z pół stopy w swoje gościnne usta. A potem przesuwać się stopniowo w górę.

- O kurwa… - cicho sapnęła jakaś laska stojąca obok o której do tej pory udało się nie zwracać na siebie uwagi. Właściwie to ani Lamia ani Eve nie zarejestrowały czy właśnie weszła czy była tu od początku.

- Tak… właśnie tak… dobra kurewka. Dobra, mała kurewka - Mazzi mruczała jak pozytywka, zagryzając usta i mrużąc oczy, gdy wzdychała i sapała przez nos, zerkając jak blond głowa nieznośnie powoli toczyła się we właściwym kierunku. Roztapiała się coraz mocniej, im wyżej usta Eve wędrowały, a jej uda same odruchowo rozsuwały się zapraszająco i zrobiło się naprawdę pięknie, gdyby nie głos z kąta łazienki, ściągający do rzeczywistości.

Saper zamrugała, wracając na krótką chwilę z chmur, chociaż był to powrót niezwykle pozorny, jako że Eve nie przerywała zabawy, ciągnąc z powrotem do góry. Zamroczonym wzrokiem zlokalizowała cień w kącie i mrucząc sugestywnie uniosła dłoń, aby skinieniem palca przywołać cień pod ich umywalkę…

Eve zareagowała na słowa siedzącej przy zlewie kochanki jak na najpiękniejsze komplementy. Lamia widziała blond główkę przy swoich kolanach jak się do niej uśmiecha z wyrazem pełnym ekscytacji. Akurat przy tym etapie musiała nieco zwolnić bo czerwony materiał sukienki stawiał coraz większy opór. Ale sprytne dłonie blondynki i pomocne uda właścicielki czerwonej sukienki wspólnie dawały radę. Eve nie przerwając swoich mokrych pieszczot doszła już do wyższych partii ud partnerki. Ta już czuła jej oddech na sobie. Gdy obok pojawił się cień. A nawet dwa. Fotoreporterka zanurzona pomiędzy udami frontowej weteranki chyba dostrzegła ten ruch bo spojrzała w górę aby sprawdzić co się dzieje.

- Oo… - wydała z siebie zdziwione westchnienie gdy zorientowała się mniej więcej w tym samym momencie co Lamia. Właścicielką wcześniej widzianego gdzieś na marginesie postrzegania cienia była kobieta. Miała dość krótkie, różowe włosy i kamizelkę w zwierzęcą panterkę. Ta druga miała też raczej krótkie ale czarne włosy. I dość zwyczajną czerwoną koszulę. Ale zapiętą może na jeden guzik poniżej pępka więc tworzyła bardzo długi, wycięty dekolt. O tyle ciekawy, że nie skalany górną bielizną między piersiami. Obie podeszły do nich i z bliska z zaciekawieniem obserwowały manewry białej i czerwonej kobiety.

Normalnie Mazzi by się zaśmiała triumfalnie, ale w obecnej sytuacji czuła lekką irytację, gdy będąc na progu przyjemności, nagle ją z niego skopano.
- Żadne “ooo”, nie pozwoliłam ci przestać - syknęła ciężko, łapiąc jasne włosy i na powrót przyciskając dziewczynę do własnych lędźwi. Odwróciła przy tym głowę do nieznajomych i patrząc na nie, zaczęła mruczeć, wijąc się na półce pod dotykiem fotograf. Sama też pieściła swoje piersi i skórę dekoltu własną dłonią. Z pierścionkiem zaręczynowym tkwiącym na palcu.

Złapana i przyciśnięta blond głowa z zapałem zabrała się do przerwanego zadania. Wreszcie utalentowane usta mogły wykazać się talentami językowymi tak jak obie to najbardziej lubiły. Chociaż twarz Anderson nie była zbyt dobrze widoczna bo zasłaniał ją czerwony materiał ale tam, w samym centrum obecnego jestestwa starszej sierżant ta czułą doskonale.

- Krótko ją trzymasz. - mruknęła z mieszaniną zafascynowania i ekscytacji różowowłosa. Oparła się dłonią o lustro za plecami kobiety w czerwonej sukience i z bliska obserwowała co tu się dzieje. Z góry patrzyła na energicznie ruszającą się blond czuprynę a potem wodziła wzrokiem wyżej na talię i piersi opięte czerwonym materiałem by wreszcie spojrzeć na twarz okoloną czarnymi włosami.

- Ciekawie się zabawiacie. - czarnowłosa w czerwonej koszuli stanęła za klęczącą Eve więc ta znalazła się w okrążeniu pomiędzy trzema sterczącymi nad nią głowami. Ale chyba się tym wcale nie przejmowała zajęta sprawianiem przyjemności sobie i swojej partnerce.

Prowadzenie sensownej rozmowy w takim momencie było skomplikowanym manewrem. Wzrok ciężko się ogniskował na różowej plamie w okolicach lustra, całkiem niedaleko głowy saper.
- Tresura tego wymaga… - nachyliła się, szepcząc tuż przy ustach tej z różowymi włosami… za cholerę nie pamiętała jak się miała nazywać. Złapała ją za to za brodę, przytrzymując twarz tuż przy swojej twarz - A to bardzo, bardzo zdolna i zaangażowana suczka. Tylko każdy diament się szlifuje - ścisnęła odrobinę mocniej, tak jak mocniej dociskała blond głowę do krocza - A wy co, spadacie, gapicie się, czy może… - ostatnie doszeptała muskając wargami usta tej drugiej, a gdy skończyła pocałowała je krótko, mocno. Jakby znaczyła teren.

Obie nieznajome oglądały to przedstawienie z wyraźnym zainteresowaniem. I podnieceniem. Obu zaczęły oddychać coraz prędzej, zwilżać wargi językiem czy sięgać gdzieś w okolicę piersi. Na razie swoich własnych. Gdy usta Lamii zetknęły się z ustami tej drugiej ta nie była temu przeciwna. Wręcz przeciwnie. Oddała pocałunek chociaż jeszcze dość krótki i urwany po czym się roześmiała wesoło.

- Właściwie to trochę nas ubiegłyście. Przyszłyśmy tutaj po to samo. - różowa wskazała z rozbawieniem na swoją ciemnowłosą towarzyszkę. Ta pokiwała głową z podobnym rozbawieniem.

- To twoja suczka? - zapytała ta czarna stając trochę bliżej ściany by z profilu spróbować obserwować co ta klęcząca blodnyna wyprawia. - Oo… Robi ci palcówkę… - powiedziała z uznaniem i fascynacją widza oglądającego ulubiony spektakl. A Eve rzeczywiście do swojego języczka i ust właśnie wprowadziła do akcji swoje palce. Te podrażniały Lamię w ten bardzo przyjemny sposób. Czuła wilgotny, gorący oddech zdyszanej blondynki która pracowała by przybliżyć ją do kulminacyjnego momentu dla obopólnej satysfakcji. Na dłonie tej czarnej zdawała się nie zwracać uwagi. A te dłonie oparły się na jej nagich barach gdy dziewczyna w ciemnych okularach chciała mieć lepszy wgląd na to co tam się dzieje. Różowa zaś pozwoliła sobie zbadać dekolt Lamii. Jej dłoń wylądowała na jej ramieniu ale szybko zaczęła pieszczotliwie przesuwać się po jej obokczykach, szyi i twarzy gdzie nakierowała ją na właściwą stronę i teraz ona zaczęła ją całować. Szybko i bardziej zdecydowanie niż za pierwszym razem. Widocznie też już była nieźle rozochocona.

- O taak… - Mazzi jęknęła, pośrednio jak o odpowiedź, a po części dlatego, że przez jej mięśnie przeszedł pierwszy dreszcz, a potem kolejny i jeszcze jednej, gdy Eve katapultowała ją prosto w burzową chmurę. Przydzwoniła potylicą w lusto, kiedy jej plecy wygięły się do tyłu, a mięśnie ud zaczęły niekontrolowanie się trząść. Dziewczyna straciła pewne oparcie, więc chwyciła tę różową, obejmując ramieniem i przystępując do ataku, gdy pierwsze, najsilniejsze fale orgazmu przetoczyły się przez układ nerwowy.

- Jest najlepsza - dorzuciła sapiąco, głaszcząc jasną głowkę między swoimi nogami. Drżąc jeszcze w rytm ruchów nadawanych przez fotograf, złapała różową, przyciągając ją do siebie. Dłoń wślizgnęła pod pasek od spodni i dalej, pod bieliznę.

Wydawało się, że obie nadają na tych samych falach. Ponieważ dłoń saper dość szybko ugrzęzła zaraz za paskiem spodni to zdążyła poczuć tylko przyjemną, gładką skórę podbrzusza i górną warstwę bielizny. Ale dalej wejść nie mogła. Jednak wspomogły ją dłonie właścicielki które rozpięły guzik i rozporek zwiększając dostęp do swojego wnętrza.

- Niezła ta twoja suczka. - Eve zdyszana i z nadmiarem wilgoci wokół ust i twarzy uśmiechała się sympatycznie wciąż klęcząc między udami swojej dziewczyny i zadzierając główkę do góry aby popatrzyć co się tam dzieje. Ale nią zainteresowała się ta druga czarnulka. Odwróciła ją twarzą do siebie wymownym gestem kładąc dłoń na swoim rozporku. - A mi też zrobisz tak jak jej? - zapytała unosząc jej brodę tak by mogła na nią popatrzeć z góry.

- Oj no nie wiem… Lamia musiałaby się zgodzić… Zwykle robię jej jeszcze tył chociaż nie wiem czy ma na to teraz ochotę… - Eve odwróciła się do tyłu by spojrzeć na drugą parkę. Różowa bowiem dossała się do Lami całkiem mocno i drapieżnie. Zajęła zwolnione przez blondynę miejsce tylko stanęła między udami w czerwonej kiecce zamiast kucać. Sama zaś zaczęła intensywnie się całować z Mazzi zaznajamiając swoje dłonie i usta z jej twarzą, ustami, włosami a także piersiami które próbowała wydobyć z okowów czerwonej kiecki.

- Jak po wszystkim postawicie kolejkę… to czemu nie? - Mazzi przerwała na chwilę całowanie, choć jej dłoń już zagnieździła się we wnętrzu różowej, badając co tam ciekawego mogła schować w obu dziurach.
- Ale to na szybkości - dodała, samej wzmagając tempo prac nad tą nową. Podwinęła też jej top, uwalniając piersi - Ehhh, dobra. - westchnęła, następnie przechodząc na ton sierżanta - Zajmij się nią - rozkazała, samej zasysajac brodawkę bujającej się przed jej twarzy piersi.

- Dobrze. - kobieta w białej sukience zgodziła się bez zgrzytu. A nawet z nieukrywaną przyjemnością. Pomogła rozpiąć spodnie tej w czerwonej koszuli i gdy ściągnęła jej spodnie i bieliznę w dół zaczęła ustami pieścić jej uda szybko zbliżając się do ich zwieńczenia. Oparła się przy tym plecami o framugę otwartej kabiny która ją zastopowała. A wówczas Eve zaczeła swoje ustne i ręczne harce. Efekt był widoczny prawie od razu gdy ta w czarnych lenonkach zaczęła coraz szybciej i ciszej jęczeć zanurzając palce w blond włosy.

Palce Lamii w tym czasie nie znalazły nic ani w bliższej, ani w dalszej dziurce nowej, przygodnej kochanki. Ale to nie przeszkadzało im wwiercać się dalej i głębiej lub przeszukiwać różne zakamarki. Za to było tam ciepluto, wilgotnie i przyjemnie a te manewry obu stronom sprawiały wiele przyjemności.

Na wyższych partiach różowej Lamia odkryła niezbyt wielkie ale jednak całkiem jędrne i przyjemne w smaku i dotyku atuty. Różowa sama pomogła ściągnąć z siebie panterkowy top i została w samym mocno już ściągniętym z właściwego miejsca staniku. Okazała się bardzo żywo reagować na manewry kobiety w czerwieni i miała całkiem szczupłe i jędrne ciało.

Sama też rewanżowała się podobnym zainteresowaniem. Udało jej się wydobyć piersi spod czerwonego materiału i nachylała się nad nimi by nacieszyć je swoimi ustami i palcami. Ale wreszcie zjechała jedną dłonią niżej. Na miejsce niedawno opuszczone przez krótkowłosą blondynkę klęczącą teraz przed drugą ciemnowłosą. I tam różowa zaczęła dla odmiany sprawdzać co Lamia tam ma.

- Oh! - sapnęła od strony drzwi jakaś dziewczyna. Widok czterech zabawiających się bez skrępowania kobiet w mocno zdekompletowanych ubraniach musiał ją całkowicie zaskoczyć. Przystawiła dłoń do ust by je zakryć i patrzyła z niedowierzaniem.

- Co się gapisz?! Jak się nie dołączasz to wypad! - krzyknęła na nią zasapana różowa. I tamta zamrugała oczami a potem się rzeczywiście zmyła.

Na więcej pieklenia sierżant jej nie pozwoliła, odpychając od siebie, aż tamta położyła się na półce z umywalkami. Wtedy też saper klęknęła nad nią, siłą ściągając wąskie spodnie razem z bielizną. Szaprnęła przy nogawkach, aż materiał z butami wyleciał gdzieś po drugą stronę toalety.

- Nieźle… - parsknęła, patrząc w dół, na rozłożone zapraszająco uda - Chociaż myślałam że tu też będziesz farbowana - dodała, pikując w dół i z werwą wznowiła zabawę, tym razem do rąk dokładając język i wargi.

- A wiesz, że myślę nad tym? - wysapała różowa rozłożona w miarę wygodnie na półce podtrzymującą umywalki. Była już właściwie prawie naga, zwłaszcza w tych najciekawszych i najbardziej newralgicznych miejscach. Sama zaczęła pieścić się po swoich piersiach pozwalając aby Lamia zajęła się jej wnętrzem wedle woli.

- A teraz stopy… Zrób mi tak jak jej… - gdzieś za plecami Lamia usłyszała zduszony jęk tej czarnej.

- To buty… Muszę ci zdjąć buty… Usiądź… - sądząc po głosie blondyny ta też musiała być już w siódmym niebie. Lekko popchnęła tą czarną tak, że obie zniknęły Lamii z oczy wewnątrz kabiny.

- To naprawdę twoja dziwka? - różowa głowa nieco uniosła się do góry by przez perspektywę własnych piersi i szybko oddychającego brzucha spojrzeć na czarnowłosą twarz jaką gościła między swoimi gładkimi udami.

- Oczywiście - Mazzi przerwała pieszczoty tylko po to, żeby popatrzeć rozbawiona ponad falujacym brzuchem kochanki - Dziwka i narzeczona. Mój kociak. Z kosmosu - parsknęła w rozchylone uda i wróciła do pracy, nadajac tempo zwykle uskuteczniane ze Stevem, wsłuchując się w urywany oddech gdzieś z góry.

- Nieźle ją wytresowałaś. - roześmiała się ale krótko. Też już miała coś innego na głowie niż prowadzenie rozmowy. Teraz Lamia miała okazję być z tej zewnętrznej strony by obserwować te fale przyjemności i jęków u drugiej kobiety. Różową wygięło w łuk, zatrzeszczały jej zęby gdy spazmy szarpały jej ciałem. Fale kobiecej przyjemności stopniowo rozchodziły się po całym ciele i słabły. Tak samo zaczął uspokajać się oddech nagiej nieznajomej. Sadząc po odgłosach dochodzących z toalety druga para też musiała być u szczytu wzajemnej przyjemności.

- Co wy robicie? - drzwi od korytarza otworzyły się i stanęły w nich jakieś dwie dziewczyny które pewnie chciały skorzystać z toalety.

- Wypad! - różowa odwróciła głowę by na nie spojrzeć i krzyknęła na nie ostro.

- Wezwij ochronę! - dwie nowe co prawda spławiły się jak ta poprzednia ale odchodząc jeszcze dało się słyszeć co jedna mówi do drugiej nim drzwi się za nimi zamknęły.

- Co za gówniany lokal - dysząc Mazzi wyprostowała się, patrząc w lustro i zaczęła poprawiać kieckę - Drinki bez palemek i te tępe, świętoszkowate pizdy, co nie umieją trzymać nosa we własnych dupach, a wtykają w cudze. - prychnęła zirytowana, wygładzając sukienkę i poprawiając zapięcia - W Honolulu nigdy żadna tępa cipa nie wpieprzała się nam w zabawę, prawda Kociaczku? Myślę, że Di i Madi też się ucieszą - mruknęła, wychylając się, aby pocałować czule blondi - Ale nie powiem… nie wszystkie laski są tu beznadziejne. - łypnęła na pozostałe kobiety - To co, drin czy spierdalamy gdzieś gdzie żaden zjeb nie będzie nam przeszkadzał?

- Zaraz tu będą pały. - różowa zaczęła łapać oddech na tyle by z pozycji horyzontalnej usiadła na zlewie. Majtki i spodnie zaczepiły się jej o ten niezdjęty but i tak teraz zwisały trochę a trochę leżały na podłodze.

- Oh Lamia… - Eve za to wygramoliła się z ostatniej kabiny i z rozanielonym wzrokiem wkleiła się w swoją partnerkę. - To było… O rany… - fotograf wciąż chyba dopiero dochodziła do siebie gdy tak obejmowała talię tej drugiej i czule głaskała ją po włosach.

Przy okazji Lamia miała okazję rzucić okiem na tą czarną. Była mniej rozchłestana niż jej różowa koleżanka i właśnie zasuwała do góry swoje spodnie. Widząc, że jest obserwowana uśmiechnęła się do wtulonych w siebie nieznajomych.

- To co? Potem zamiana? - lenonka uśmiechnęła się do nich obu ale musiała doglądać zapinania swoich spodni.

- Ojej aż tam? Ej, weźcie mi podajcie mój but. - różowa chyba dotąd próbowała zlustrować gdzie ma swoją garderobę. Bo tą jakoś dziwnie rozrzuciło po całej toalecie. Sama z niechęcią przemogła się do tego aby zeskoczyć na podłogę i zacząć ten mozolny etap rozgmatwania tego węzła spodni, bielizny i jedynego buta jaki miała na sobie. Przez co widać było jej nagie plecy i tył różowej głowy. A drugi but leżał przy ścianie koło której stały Lamia i Eve.

Pomogła w tym saper, pochylając się i odrzucając but właścicielce. Szepnęła przy tym do blondynki, wskazując dyskretnym ruchem brody na drzwi.
- Czytasz mi w myślach - parsknęła do czarnuli, zastanawiając się co tym razem przyjdzie im przegibać zanim nastanie świt - Zbieramy mandżur i zwijamy się stąd. Ruchać mi się chce, chętnie bym coś wzięła do tresowania - uśmiechnęła się czarująco - Najlepiej do rana.

- Czekajcie, pozbieram się… - ruchy różowej były dość ospałe. Ale jakoś przepchnęła ten węzeł przy jednej z kostek i wreszcie mogła zacząć zakładać drugą nogawkę. Ta w lenonkach za to teraz też musiała klęknąć aby założyć własne skarpety i buty. Ale miała dość łatwe zadanie w porównaniu do koleżanki.

- Hej, Meg? Zrobiłyście to na zlewie? - zawołała trochę w ciemno bo przez ściankę kabiny nie mogła się widzieć z kumpelą.

- O tak, cholera było bosko! Następnym razem też musimy tak spróbować! - różowa zaśmiała się gdy powoli wracała do pionu nasuwając spodnie na swoje uda i biodra.

- Bo my zazwyczaj robimy to tutaj. - lenonka podniosła głowę by spojrzeć na dwie nowe znajome gdy wskazała palcem na kabinę jaką zajmowała. Przy okazji tylko założyła but nie przejmując się jego wiązaniem i zaczęła ubierać drugi komplet.

- Oj a my z Lamią się właśnie zaręczyłyśmy. - Eve odzyskała dłoń i pochwaliła się pokazując dłoń z pierścionkiem zaręczynowym najpierw tej czarnej a potem różowej.

- Gratuluje. Cholera gdzie mój stanik? - Meg wyprostowała się bezradnie rozglądając się po otoczeniu. Przy okazji błysnął odbity od światła metal w jej sutkach.

- O! To jesteście parą? - ciemnowłosa nakładała drugą skarpetkę ale usłyszawszy te wieści podniosła głowę na obie narzeczone i ich pierścionki zaręczynowe.

Powiedzieć “to skomplikowane” w odniesieniu do relacji związkowych brunetki i blondynki, było jak powiedzieć że ziemia jest odrobinę wybrzuszona przy równiku.
- Mhmmmm - Mazzi mruknęła niskim, zadowolonym pomrukiem nażartego kota, rozglądając się po okolicy. Schyliła się po raz kolejny żeby podnieść panterkowy top i odrzucić różowej.
- Kociaczku, leć po dziewczyny. Zmieniamy lokal - Wyszczerzyła się do dwóch obcych, zwłaszcza do tej Meg - Pierdol stanik, lepiej ci bez niego. Zwijamy się zanim przyjdą pały, nie? - wyciagnęła rękę do czarnuli - Jestem Lamia, to Eve.. no już, ruchy. Nie chce mi się kłócić z pingwinami, mam na to zbyt dobry humor. - kiwnęła głową na wyjście z kibla.

- A ja jestem Kim a to jest Meg. - lenonka uśmiechnęła się i podała dłoń na przywitanie. Jeszcze poprawiała niezwiązane buty ale właściwie już była w takim stanie, że mogła przywitać się z nowymi koleżankami.

- No hej. - różowa zapinała swoje spodnie i właściwie dół miała już ubrany. Złapała rzucony top ale rozglądała się jeszcze po kabinach za stanikiem.

- To ja lecę zawołać dziewczyny! - Eve cmoknęła jeszcze szybko Lamię w usta po czym minęła Meg i wybiegła z toalety.

- Zostaw ten stanik Meg, Lamia ma rację, poświecisz trochę cyckami to nic ci się nie stanie. - czarnowłosa zapięła ten najniższy guzik swojej koszuli i zaczęła ją wsuwać w spodnie ponaglając swoją kumpelę do pośpiechu.

- To macie tu jeszcze jakieś dziewczyny? - zapytała Meg i chyba machnęła ręką na tą stratę przekonana przez dwie koleżanki. Zanim Lamia zdążyła odpowiedzieć drzwi znów się otworzyły. Ale tym razem w progu stanął jakiś mięśniak łypiąc na nie podejrzliwym okiem. Pewnie ochroniarz sądząc po napisach na kombinezonie.

- Co tu się dzieje? Zaraz… To znowu wy!? - zapytał mało przyjaznym tonem akurat gdy Meg zakładała top przez głowę. I jak przełożyła go więc ukazała się jej twarz. A widocznie jej twarz i jej kumpeli były dość dobrze rozpoznawalne w tym lokalu. Przynajmniej ochronie.

- Przyszłyśmy skorzystać z toalety! Co! Nie wolno!? - Kim odparowała podobnie zaczepnym tonem.

- A tej co jest? Czemu lata z gołymi cyckami? - mięśniak coś nie chciał odpuścić i wskazał oskarżycielkso na wciąż poprawiającą ubranie różową.

- Miałam nagły atak świerzbu. Ale już mi przeszło. - odparła spokojnie Meg i puściła dziewczynom uśmiechnięte oczko. - To co tak stoisz? Wypuść nas stąd! - zawołała zaczepnie do ochroniarza i ten przez moment chyba główkował czy robić chryje czy nie. Widocznie wyszło mu, że nie bo odsunął się aby mogły wyjść na korytarz.

- Z wami to zawsze same kłopoty. - prychnął z niechęcią gdy mijały go stałe klientki tego lokalu.

Na samym końcu pochodu szła saper w czerwieni, która zamarudziła jeszcze przy łazienkowym lustrze, poprawiając krwistą szminkę na ustach. Mogła pogratulowac dziewczynom z oddziału. Plan się udał: cel zlokalizowany i zabezpieczony. Czuła w kościach, że po podobnym popisie co tutaj, raczej mają zapewnione że kolorowa parka nie odklei się od nich przynajmniej przez najbliższe parę godzin.

Pochodząc do drzwi zaczęła odruchowo kręcić biodrami, przeplatając nogi podczas krótkiego spaceru. Patrzyła też pingwinowi prosto w oczy, rozchylając usta i łypiąc do góry aż wreszcie skubnęła zębami dolną wargę.
- Skarbie… - wymruczała niskim, nosowym głosem. Zwolniła tempo, aby prawie przystanąć przy mężczyźnie. Delikatnie musnęła palcami wierzch jego dłoni, przesuwając dotyk do góry wzdłuż nadgarstka i przedramienia. Naparła też lekko biodrem na męskie biodro, przypadkowo ocierając się o krocze.
- Nic się nie dzieje - wyszeptała ciepło, czule i spoglądając ufnie w jego twarz - Szkoda że jesteś na zmianie… chętnie dałabym ci się zrewidować… dogłębnie i kompleksowo - dodała, puszczając mu oko i powoli ruszyła za dziewczynami.

Wywołała chyba konsternację u faceta w brązowym kombinezonie. Właściwie wyglądął jak kombinezon roboczy no ale miał napis “OCHRONA” i pas z pałką, kajdankami i całą resztą. Wydawało się, że co do jej nowych koleżanek to ma już chyba dość dobrze wyrobioną opinię. Ale co do niej to chyba jeszcze nie wiedział co ma myśleć.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 28-04-2020, 02:37   #180
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Lamia się zorientowała, że za drzwiami zebrał się rozproszony tłumek kilku osób, z reguły młodych kobiet wystrojonych jak na klubową imprezę w piątkową noc wypadało. Ale Kim i Meg przeszły przez nie nie zwalniając kroku. Różowa nawet chyba celowo trąciła łokciem jedną z nich co wywołało jej bolesny jęk i nie uszło uwadze ochroniarza.

- Się zaraz nie uspokoisz to cię stąd usunę! - krzyknął do ich pleców wracając chyba na znajome tory działania.

- I tak stąd spadamy! - Meg odwróciła się do niego i pokazała mu środkowy palec.

We trzy wróciły do trójki. Po drodze okazało się, że też tu balują no ale akurat musiały się rozminąć czy co. Zaś w przejściu trafiły na pozostałą trójkę więc obie strony, ta prowadzona przez Lamię z korytarza i ta przez Evę z sali spotkały się w przejściu zerkając na siebie ciekawie.

- Naprawdę bzyknęłyście się w kiblu? - Madi prychnęła z niedowierzaniem. Trochę jakby nie mogła się zdecydować czy to jest godne podziwu czy raczej ma się zacząć wściekać.

- A my?! - Di popatrzyła na nie z pretensją.

- To może pojedziemy do nas? - zaproponowała blondynka chcąc chyba udobruchać kumpele i zapobiec awanturze.

- Wami się zajmiemy w domu - objęła jednym ramieniem masażystkę, a drugim Indiankę - Damy się zapiąć jak tylko sobie wydumacie… tutaj są jakieś drętwe pizdy, na szczęście nie wszystkie - popatrzyła na nowe narybki - Kociaczki, to Meg i Kim. - wskazał a różową i czarnulę, po czym zmieniła stronę prezentacji - A to Madi i Di. Dawajcie, spierdalamy stąd. Ten lokal ssie.

Lamia widziała jak przez chwilę cztery dziewczyny przyglądały się sobie a ta piąta zajęła strategiczną pozycję przy jej boku. Ale zaraz się rozpogodziły, roześmiały i wesołą ferajną ruszyły do wyjścia.

- My też robiłyśmy to we cztery w kiblu! Tylko nie tutaj a w starym kinie, na koncercie Rude Boy’a. Tylko zamiast Di to była z nami inna kumpela. - Madi zaczęła wesołą rozmowę z nowymi towarzyszkami.

- Tak, tylko my to robiłyśmy w jednej kabinie a nie na zewnątrz jak tutaj. - szybko dorzuciła blondyna w bieli też miło o tym opowiadając.

- O! Też chodzicie na koncerty Rude Boy’a?! - ucieszyła się Meg patrząc na nowe koleżanki z nowym zainteresowaniem.

- No jak? We cztery? W jednej kabinie? No chyba nam coś wkręcacie… - Kim popatrzyła z powątpiewaniem czy taki wyczyn mógłby być możliwy.

- Normalnie, trzeba było trochę myślenia przestrzennego, ale było warto. Nie wkręcamy, mamy nawet gdzieś to nagrane.Jeden z naszych pierwszych filmów - Mazzi zaśmiała się, prowadząc pochód foczek z powrotem na parking. Przy przechodzeniu przez główną salę puściła barmanowi oko, zanim nie pochłonął ich wrześniowy półmrok i zimno. Wtedy też wyjęła paczkę fajek, częstując towarzystwo - I oczywiście że znamy RB… dobry z niego palant, no nie? - popatrzyła na towarzyszki ze starej gwardii, zastanawiając się jak jasno i prosto wytłumaczyć ich związek z punkowym gwiazdorem, aż wreszcie parsknęła - Czasem nam coś zagra prywatnie na gitarze, a potem my gramy na jego flecie. Koncert za koncert. Duety, kwartety… różnie bywa - odpaliła swojego fajka - Ostatnio mamy na tapecie chłopaków z Thunderbolts, to nam się grafiki rozjeżdżają… bywa. Te specjalsowe misie potrafią być całkiem absorbujące, nie? Albo to taka magia Honolulu - puściła oko do swoich dziewczyn.

- Chodzicie do “Honolulu”? - Kim odezwała się pierwsza i chyba była pod wrażeniem nazwy dawnego kompleksu hotelowego.

- Czekaj, czekaj co to ty chcesz powiedzieć? Rypiecie się z Rude Boy’em? - kumpela prawie weszła jej w słowo gdy wyłapała inny detal tego co mówiła kobieta w czerwieni.

- No tak. Ostatnio to wczoraj. - Di wywaliła z wyraźną satysfakcją widzą jakie to wrażenie robi zwłaszcza na różowym rozczochrańcu.

- Ja też chcę… - mruknęła jakby z żalem i prośbą dziewczyna w panterkowym topie.

- No ale poczekajcie to gdzie teraz jedziemy? - Eve zapytała towarzystwo bo już wkraczały na mroczny parking a ona jeszcze się zatrzymała aby poszukać kluczyków od samochodu.

Saper spojrzała na całość kompanii, zerkając na każdą twarz po kolei. Ćmiła przy tym szluga, uderzając palcem o dolną wargę.
- A chuj, będę się z tym palantem widziała po weekendzie to zagadam… to mój nauczyciel brzdąkania - parsknęła, kończąc obserwacje na różowej - Tym razem takiego normalnego, muzycznego… ale wiecie co? Po cholerę tu stoimy jak koty przed postrzyżynami? Co my dzisiaj mamy, czwartek? - zmarszczyła brwi, a widząc potakujące ruchy pozostałych główek, zaśmiała się, rozkładając ręce - Czwartek to taki mały piątek, no nie? Usiądziemy pogadamy, napijemy czegoś normalnego i wybawimy przy basenach. Poza tym przy okazji załatwię ostatnie detale zamówienia przed niedzielną imprezą. - klasnęła pospieszająco w dłonie - Kierunek Honolulu drogie panie, zaczynamy weekend!

- O, to jednak jedziemy do”Honolulu”? - Madi parsknęła ale śmiało weszła na mroczny parking.

- Wszystkie drogi prowadzą do “Honolulu”. - zanuciła wesoło Diane która też nie wyglądała na nieszczęśliwą co do wyboru mety na ten wieczór.

- A jaką imprezą? - Kim pochyliła się ku nowym koleżankom gdy usłyszała coś ciekawego.

Saper za to pogratulowała sobie samej i foczkom z floty. Myszki same dreptały prosto w zastawione sidła, zupełnie jakby cierpiały na toksoplazmozę.
- Sonia się ucieszy jak wpadniemy, jest na zmianie. Zajmiemy nasza kanapę, a jak będzie mało, weźmiemy pokój na górze. Nam nie odmówią - parsknęła wesoło i zerknęła na czarnulę.
- Mamy małą tradycję imprez niedzielnych. Zapraszamy paru znajomych, wynajmujemy salę albo apartament na piętrze i robimy sobie parę godzin regularnego chlania, ćpania, dymania i tańczenia. - zaczęła sprzedawać bajerę, odczepiając się od blondi i obejmujac troskliwie Kim ramieniem w pasie, przyciągając do siebie - W tę niedzielę będzie nas odrobinę więcej… tak koło trzydziestki - przygryzła wargę - Wyprawiamy naszym chłopcom z Boltów balet ze specjalną dedykacją, trochę ludzi się zejdzie - popatrzyła na towarzyszące jej kobiety, udając że się zastanawia nad czymś - Dlatego musiałyśmy tym razem wziąć błękitny basen, kojarzycie? Ten kryty, w podziemiu, z przeszklonym dachem, jacuzzi i prysznicami. No ale że sama miejscówka to nie wszystko, trochę jeszcze latania za detalami. - ruszyły ku bryce blondyny - Wiecie jak ciężko teraz ogarnąć kieliszek do martini zdolny wytrzymać ciężar człowieka? Albo projektory nocnego nieba? Nie mówiąc już ile jest latania żeby dopiąć całość na ostatni guzik - westchnęła ciężko, dając wyraźny sygnał jak sobie urabiają przy tym ręce - Dobrze chociaż że basen z kisielem, suchy lód, szampana i przekąski załatwiają na miejscu… z tym, że i tak trzeba dorzucić te lody i ogarnąć czy załatwili gąbkę w kształcie oliwki. I suchy lód - posłała zmęczone spojrzenie do fotograf - Przy okazji im trukniemy że jeśli nie dadzą rady z oliwką, niech dadzą wielką kostkę cukru i doleją barwnika do wody. Będzie zielona wróżka… tylko kurde wtedy kostium średnio pasuje, ehhhh. A jeszcze stół do pokazów masażu, miejsce dla Jamie do malowania czekoladą… nie mówiąc o ogarnięciu nagród za lap dance, szpicruty, kajdanek… cholera, niech mi któraś jutro przypomni, aby zorganizować linki do wiązania - jęknęła wreszcie - Jedźmy już, muszę się napić zanim głowa mi pęknie.

- Ale wszystkie to się chyba nie zmieścimy. - powiedziała przeprazającym tonem blondynka w białej sukience. No i jej samochodzik zdecydowanie nie był projektowany na przewóz pół tuzina dorosłych osób?

- To jest wasza fura? - Meg wyglądała na zaskoczoną. Chyba nie tego się spodziewała.

- Nie no co wy to my mamy swoją. To co? Pokażesz nam trasę i tak dalej? - różowowłosa zgarnęła do swojego boku kobietę w smukłej, czerwonej sukience i machnęła gdzieś ku innym furom zaparkowanym na parkingu. Ale nie bardzo było w tych ciemnościach którą i co tam właściwie stoi.

- A czekajcie a to jest jakaś orgia ta wasza impreza? - Kim i jej kumpela słuchały z wyrazami solidnego niedowierzania jak Lamia tak lekko mówiła o kolejnych punktach niedzielnej imprezy.

- Pewnie! Najlepsza w tym mieście! Bo my jesteśmy Kosmiczne Kociaki i z nami są najlepsze imprezy w tym mieście! - zawołała buńczucznie Diane która wykorzystywała każdą okazję by wypromować swoją ulubioną dla ich gangu nazwę.

- A orgia no mam nadzieję. Ta z ostatniej imprezy była boska. Ale się tyłeczków nazapinałam! - Madi roześmiała się tak do wspomnień z poprzedniej imprezy jak i myśląc o nadchodzącej. I chyba wszystkie dziewczyny miały dobry humor bo nawet te dwie nowe w ich gronie też się dały ponieść tej fali rozbawienia.

- Właśnie! Tyle tego miałaś, ze o moim zapomniałaś! - saper uderzyła w oskarżycielski ton, dźgając palcem w pierś masażystki - Tym razem liczę że będziesz o mnie pamiętać bo się sfocham - prychnęła, aby zaśmiać się kosmato chwilę później - Chociaż z drugiej strony i tak nie mogłam siedzieć w poniedziałek na tyłku… zresztą wiecie - łypnęła na nowe znajome - wątpie aby dwunastu komandosów utrzymało łapy przy sobie w otoczeniu o wiele większej gromady nagich i półnagich kociaków. Heh… ale bym już chciała kanapkę. Od tych wspominek zrobiłam się głodna - powachlowała rzęsami i uśmiechnęła się czarująco do Kim i Meg. - Wiecie co? Wydajecie się w porządku… więc się spytam. Co robicie w niedzielę od 20:30?

- Jedziemy na orgie? - Kim zerknęła trochę twierdząco trochę pytająco na różową koleżankę w zwierzęcej panterce. I w efekcie nie tylko ona się roześmiała.

- A ty o fochaniu to mi nic nie mów. Ciebie z pół godziny Betty dymała na ścianie! A nas nie. - Madi zrewanżowała się kumpeli podobnie udawanym fochem jak ona jej przed chwilą.

- Ale ta Betty ma pary… Niby już nie taka młoda ale no szacun… - temat okularnicy jakby wywołał skojarzenia dotyczące siostry przełożonej która widocznie robiła wrażenie nawet na sporo młodszych od niej koleżankach.

- Oj bo Lamia to ma specjalne względy u Betty bo jest jej Księżniczką. Chodźcie już po się zimno robi. - Eve też się zaśmiała ale ruszyła dookoła maski swojego samochodziku aby go otworzyć. A jak tak chwilę postały w samych sukienkach, koszulkach i topach to rzeczywiście wieczorny chłód zaczynał zdobywać przewagę nad gorącymi emocjami.

- To co? Brykniesz się z nami? - Kim wsunęła się za plecy Lamii tak, że ta czuła na swoich nagich plecach dwie jędrności skryte pod jej koszulą. Zresztą brunetka mruczała jej wprost do ucha.

- Właśnie. Chcesz się karnąć najszybszą furą po tej stronie Ścieku? - różowowłosa zaś wzięła Lamię od przodu napierając biodrami na jej biodra i gniotąc piersiami jej piersi.

Pewnie mało rozsądne było wsiadać do obcej fury obcych lasek, biorąc pod uwagę wczorajsze wydarzenia. Tylko… nikt nie chciał się bać do końca życia. Tu rację miała Eve, niektóre rzeczy należało przerobić i zapomnieć.

- Czemu nie? - saper chętnie dała się wziąć w dwa ognie, korzystając z ciepła i miękkości tkanek z obu stron - Pokażcie co tam macie, foczki.

- Dobra to spotkamy się w “Honolulu”! Kto będzie pierwszy to zajmuje kanapę reszcie! - zawołała blondynka wskakując do swojej osobówki. Di i Madi zgodziły się, pomachały rączką i też po kolei wsiadły do wewnątrz. Zaś dwie nowe koleżanki Lamii zgarnęły ją w środek i ruszyły na przełaj ku mrocznym sylwetkom pojazdów.

- Mogłyśmy się o coś założyć. Nie mają szans. - Meg wydawała się bardzo pewna siebie gdy skinęła kciukiem za siebie. Odwróciła się i przez parę kroków obserwowała jak Eve wykręca ze swojego miejsca a potem wyjeżdża z parkingu.

- Oj chyba praca na kolankach to jej wychodzi znacznie lepiej niż to. Mistrzem kierownicy to ona nie jest. - zaśmiała się cicho różowowłosa ale dała sobie już z tym spokój.

- Dawaj prędzej bo pizga trochę. - ponagliła ją kumpela gdy mijały kolejne zaparkowane pojazdy.

- To mówisz, że lubisz brać w dupkę? - Meg niespodziewanie zmieniła temat gdy wreszcie się rozdzieliły. Różowa dziewczyna w panterkowym topie wyjęła kluczyki i weszła w jedną stronę ciemnej bryki a Meg nakierowała gościa w drugą.

[MEDIA]http://www.misterw.com/PostApocalyptic/Vector06.jpg[/MEDIA]

Najpierw wsiadła kierowca a potem nachyliła się by wpuścić pasażerki. Kim odsunęła przednie siedzenie i zaprosiła gestem Lamię do środka.

- Chodź, chodź, mamy chyba jakieś zaległości do obgadania nie? - uśmiechnęła się wesoło.

I tak oto starsza sierżant weszła z obcymi paniami do całkiem obcego samochodu pod podejrzanym nocnym klubem i bez świadków… albo z drugiej strony patrząc: dwie nieświadome kobiety postanowiły podwieźć obcą kobietę spod jednego nocnego klubu pod drugi…

- Bardziej lubię jak mi zatykają dwa otworki naraz - wymruczała wesoło, sadzajac majesat na siedzeniu - Szczelnie i przy okazji szarpną za włosy, przyduszą… o tak - uśmiechnęła się rozmarzona - Musicie wpaść w niedzielę, będzie super.

- To się chyba polubimy. - uśmiechnęła się kierowca o różowych włosach gdy obie pasażerki sadowiły się na tylnej kanapie.

- Meg lubi się bawić cudzymi kuperkami. I jechać na pieska. - Kim zrobiła dramatyczną pauzę i nawet przysłoniła dłonią usta zdradzając ten sekret o przyjaciółce chociaż ta i tak musiała wszystko słyszeć bo roześmiała się rozbawiona.

- Tak? To uważaj na nią. Ona leci na kolorowych wszelkiej maści i lubi z dwoma na raz. - różowowłosa machnęła kciukiem za siebie w stronę swojej czarnowłosej koleżanki. Sama zaś zapuściła motor i wnętrze pojazdu ożyło mechanicznym życiem.

Meg musiała być zdecydowanie lepszym kierowcą niż Eve. Z werwą i piskiem opon wycofała maszynę. I to tak gwałtownie, że przodem zarzuciło a zawieszenie jęknęło. Pasażerkami z tyłu też zarzuciło ale Kim roześmiała się tylko. Zaraz potem ciemny samochód z impetem wyrwał do przodu jakby miał nie wiadomo jak długą prostą przed sobą. Lamia poczuła efekt przyspieszenia jakie napierało gdzieś na jej dołek tylko po to by sprawdzić na sobie skuteczność hamulców gdy maszyna wyhamowała prędkość i jednocześnie poszła bocznym ślizgiem wykręcając wzdłuż drogi. A zaraz potem maszyną znów majtnęło gdy kierowca wykierowała driftem o 180* by wyjechać na główną drogę.

- Yeah! Uwielbiam jak ona to robi! - krzyknęła Kim wprost przed siebie i do siedzącej obok pasażerki. A czarna maszyna zaczęła pruć przez miasto swobodnie mijając konne autobusy, furgonetki, osobówki czy ciężarówki. Wszystkie inne pojazdy wydawały się poruszać jak w zwolnionym tempie i nikt nie mógł się równać z tym nocnym demonem prędkości.

Dało się poczuć, jak na offroadzie, tylko w miejskim, zurbanizowanym klimacie, gdzie zamiast wertepów, piachu i stepu, miały asfalt, innych uczestników ruchu i kamienice dookoła ulic.
- Dawaj mała, ciśnij po garach! - saper śmiałą się, przygarniając drugą pasazerkę do siebie, gdy przy zakręcie zarzuciło nimi i wpadły na siebie. Wtedy błyskawicznie dłonie sierżant złapały cel w talii, przyciskając do ciała w czerwonej sukni. Miasto za oknami rozmazywało się, stając się zlepkiem poziomych linii, migających co pewien czas, podczas szybkiej podróży.
- Z dwoma naraz? - dopytała o inny detal, patrząc na czarnulkę - Mamy więcej wspólnego niż sobie wyobrażasz! Taki właśnie mam plan na niedzielę! Kolorowy też będzie, przynajmniej jeden Indianiec - śmiejąc się, tuliła do siebie drugie ciało, głaszcząc je po brzuchu i piersiach.

Adrenalina i endorfina mieszały się w pobudzający koktail jaki przez żyły napędzał całe ciało. Tak samo jak skryty pod czarną maską silnik zmieniał maszynę w rozpędzonego bolidu.

- Tak się jeździ w Det frajerzy! - darła się różowowłosa ujawniając swoją bardziej agresywną naturę. Wydawało się, że tworzą jeden, zespolony z maszyną zespół gdy i pojazd i jego załoga wrzucały coraz wyższy bieg.

Lamia czuła na sobie Kim. Jej dłonie i usta. Na swoich dłoniach i ustach. Na ramionach, na piersiach i gdy w końcu próbowała dostać się przez wycięcie w sukience do jej ud i tego kuszącego miejsca co je łączy. Napierała na drugą z pasażerek próbując ją chyba nakierować wzdłuż kanapy by się znaleźć na niej w bardziej wygodnej pozycji. Co jakiś czas nagłe przyspieszenia i zwroty pojazdu przerywały im te wspólne zabawy gdy musiały się czegoś złapać by nie spaść za przednie fotele albo w przeciwną.

Partner do zabaw trafił się biedaczce mało chętny do współpracy jeśli chodzi o położenie. Zamiast złożyć się na kanapie, Mazzi usiadła, twardo zapierając się nogami o fotele z przodu. Zablokowała możliwość przynajmniej rzucania przód i tył, wtedy też nasadziła sobie dziewczynę na kolana, bez większych podchodów rozpięła spodnie i wślizgnęła dłoń, robiąc dokłądnie to samo, co wcześniej z Eve. Albo wieki temu, w zeszłym tygodniu, z Val.

Takiego przełożenia ciemnowłosa w lenonkach chyba się nie spodziewała. Ale gdy już ją Lamia sobie usadowiła na swoich biodrach i zaczęła walczyć z jej spodniami Kim odwdzięczyła się jej nachylając się nad nią i całując ją w usta. Gorączkowo i chaotycznie, w pośpiechu. Zresztą przy szalonej jeździe Meg gdy fura rwała po prostej to miały spokój i czas na własne manewry. Ale gdy brała jakiś zakręt albo wyprzedzała jakiś pojazdów wówczas całą maszyną rzucało a wraz z nimi jego załogą.

Ale saper udało się wreszcie rozbroić dżinsowe spodnie kobiety w czerwonej koszuli. Ze swojej niższej pozycji widziała głównie jej skaczącą nad nią głowę lub gotowe do zabrania i zabawy piersi zapraszająco odkryte dużym dekolcie koszuli. Za to w ciemnościach maszyny czuła też ją tam niżej. Pod spodniami i pod majtkami. Jak palce zwiedzały sobie ten najwrażliwszy fragment kobiecej anatomii. I jak ciemnowłosa na jej biodrach żywo reaguje. Sama gdy nie jęczała i chrypiała z rozkoszy całowała kobietę w czerwieni. Najbardziej w usta bo tam jej było najłatwiej sięgnąć. Dyszała przy tym rozgrzewając się coraz bardziej pod wpływem tej synergii energii.

Mazzi za to dzieliła uwagę między usta i skaczące piersi, próbując złapać je wargami. Zassać, polizać czy szczypać zębami, wywołując głośniejsze dźwięki partnerki. Okolica jakoś przestała mieć znaczenie, głowa przestała uciekać do widoków za oknem. W końcu w środku było o wiele ciekawiej.

- O tak, musicie poznać resztę - zaśmiała się głośno, nim nie przyssała się ponownie do piersi, pieprząc palcami czarnulkę w tempie maszynowym. Przytrzymywała ją też za ramię, aby w razie potrzeby móc ochronić przed nagłym hamowaniem i walnięciem głową w szybę.

Uwięziona między dachem a siedzeniem Kim, między przednimi fotelami a kobietą na jakiej siedziała okrakiem miała dość ograniczone pole manewru. Zwłaszcza, że rozpędzony, czarny bolid nie był zbyt stabilną konstrukcją. Ale odgryzała się Lamii zawzięcie. Całowała ją i jak się dało próbowała rączkami pobawić się jej piersiami. Ale obie musiały przerwać gdy Meg wyknała serię, błyskawicznych skrętów chyba po 90* lub podobnych co poprzewalało obie pasażerki to na jedną, to na drugą stronę parkingu aby dać po heblach raz jeszcze stopując maszynę ostatecznie. Jeszcze ruch kluczyków w stacyjce i mechaniczny potwór zgasł. Lamia i Kim mogły wyprostować się znów do rozsądnej pozycji. Ale Lamia dostrzegła w przerwie między przednimi fotelami owal twarzy kierowcy.

- Jesteśmy. - oznajmiła z zaciekawieniem. No chyba były. Na jakimś parkingu przez szyby dało się rozpoznać wysoki kształt dawnego hotelu. Kim zaśmiała się, trochę się wyprostowała i odwróciła głowę aby pocałować kierowcę. Zaczęły się całować, że aż przyjemnie było popatrzeć. Zwłaszcza, że teraz gdy ruch ustał fura zmieniła się w o wiele stabilniejsze miejsce do wszelkich manewrów. Na przykład gdy Kim wciąż siedząc okrakiem na biodrach Lamii się tak wyprostowała to w rozpiętej, koszuli która po ciemku wydawała sie ciemna, jej front stał się wreszcie swobodnie dostępny dla dłoni i ust saper.

- Bardzo wam się spieszy do środka? - zapytała cicho Meg gdy na chwilę przestała się całować ze swoją kumpelą.

- Niespecjalnie. Chyba dziewczyny trafią i poczekają na nas. - czarnulka na biodrach Mazzi zaśmiała się cicho domyślając się o co chodzi.

- To może walniemy szybki numerek na parkingu póki nas nikt nie szuka i nie wywala? - zaproponowała różowowłosa zerkając chyba głównie na Lamię.

- Teraz mówicie po mojemu - Mazzi wychyliła się, aby zmienić czarnulkę w całowaniu kierowcy - Chodź tutaj - dodała sapiąco, ciągnąć ją za rękę na tylną kanapę. Lepiej dać sobie czas i później myśleć logicznie, możemoże nawet spić ze dwa drinki i potańczyć, nim chuć i hormony ponownie nie wezmą góry.

Zrobiło się trochę zamieszania a nawet śmiechów gdy Meg chyba nie chciało się tracić czasu na odsuwanie fotela więc próbowała przejsć nad siedzeniami. Ale, że między siedzeniami a sufitem nie było zbyt wiele miejsca to ten manewr wcale nie był taki łatwy do wykonania. Zwłaszcza jak człowiek się niecierpliwił i chciał dołączyć do zabaw na tylnej kanapie jak najprędzej.

- Masz za gruby tyłek! - Kim rozbawiona na całego trzasnęła wypięty nad siedzeniami tyłek który w tym momencie był pięknie wyeksponowany a z drugiej całkiem bezbronny.

- Sama masz gruby tyłek! - odgryzła się się różowowłosa gdy jakoś przeciskała się na tył. Chyba chciała być twarda i groźna ale było w tym zbyt wiele śmiechów i żartów by któraś z pozostałej dwójki potraktowała to poważnie. Wreszcie Meg wylądowała na kolanach po drugiej stronie kanapy i znalazła się w cywilizowanej pozycji.

Po tej samochodowe ekwilibrystyce zabawy mogły zacząć się na nowo. Tym razem we trójkę. Wyglądało na to, że obie kumpele są bardzo ciekawe nowej koleżanki. Bo poświęcały jej sporo uwagi. Dlatego Lamia miała prawie cały czas usta pełne roboty jak nie ustami jednej to drugiej. Dłonie błądziły po omacku po jej ciele a ona sprawdzała ich wgłębienia i krągłości. Samochód cicho bujał się skrzypiał w rytm nadawany przez trójkę na tylnym siedzeniu, za oknami przechodzili ludzie, parkowały albo wyjeżdząły samochody ale raczej na tyle daleko, że nie musiały się tym przejmować.

Ubrania poszły w diabły, przynajmniej te czerwone, lądując na tylnej szybie, podczas gdy naga saper ze śmiechem i błyszczącymi oczami lawirowała między jedną a drugą kochanką, całując je, liżąć, pieszcząc i posuwając palcami, językiem, albo wszystkim naraz. Nachylała się nad jednymi biodrami, aby po chwili przekręcić się i usiąść na tak chętnie podstawionej twarzy. Chwytała skaczące piersi, tak jak zachłanne ręce bawiły się jej piersiami. Śliskie, równie niecierpliwe dłonie badały dolne zakamarki jej ciała, doprowadzając do przyjemnych dreszczy. Zabawa trwała w najlepsze, póki przez pierwsze ciało nie przeszedł charakterystyczny spazm, po nim kolejny i jeszcze jeden. To jakby ruszyło lawinę, aż wreszcie trzy sylwetki zaległy wtulone w siebie, na kanapie czarnej fury.
- Zajebiście - saper mruknęła, przeciągajac się niczym zadowolony kocur. Pocałowała wpierw jedną, potem drugą i zaczęła się podnosić, sięgając po kieckę - Chodźcie, walniemy drina, pogadamy, a potem sie zrobi repetę. Dużo… dużo razy - zaśmiała się.

- Jej ale mamy dzisiaj fart… - wysapała zdyszana Kim. Jeszcze łapała oddech i nie chciało jej się ubierać. - Że was spotkałyśmy w tym kiblu. - wyjaśniła śmiejąc się z ulgi i radości.

- No. Bo jak nie ma… Nikogo fajnego do rwania… To chodzimy do kibla zrobić sobie dobrze. - wyjaśniła spocona Meg macając po omacku gdzie znowy jest ten cholerny top.

- Nie mów, że zgubiłaś top. Bo będziesz musiała iść z gołymi cyckami! - roześmiała się czarnulka ubawiona tymi kłopotami swojej kumpeli. Sama wreszcie nieco uniosła swoje biodra i zaczęła się gimnastykować aby znów naciągnąć swoj dżinsy.

- Nie no… Przecież jesteśmy w samochodzie… Musi gdzieś tu być… - kierowca zmacała tylną półkę za kanapą, siedzenie i wreszcie schyliła się aby pomacać podłogę. - Jest! - zawołała triumfalnie unosząc ledwo widoczne coś w swojej ręce. A potem zaczęła to znów nakładać na siebie.

- A te twoje kumpele to tam pewnie już na nas czekają co? - Kim zaczęła nakładać na siebie swoją koszulę więc wyglądało jakby jakiś płaszcz niewidzialności stopniowo zakrywał jej nagą, górną połowę ciała. Chociaż znowu zostawiła interesujące wycięcie prawie do samych spodni.

Mazzi uśmiechnęła się pod nosem, machając trochę bezradnie ręką.

- Przywykły - mruknęła pogodnie do kompletu, pomagając ogarnąć sie laskom w ten sposób, że usunęła się z kanapy, gramoląc się na przód. Poprawiła sukienkę, ostatni raz przejrzała się w lusterku i wysiadła całkowicie, gdzie poczekała aż towarzyszki dojdą do siebie i stanu pozwalającego na pokazanie ludziom.

- Chodźmy, nie każmy im czekać dłużej niż to konieczne - powiedziała, wyciągając ramiona po nowe znajome. Samochód zamknięto, znów zrobiło się przytulnie, kiedy do obu czerwonych boków przykleiły się chętne kobiece kształty. - Lubię to miejsce, dobrze się kojarzy… i załoga całkiem w pałkę. Same zobaczycie, bo dziś na zmianie jest Sonia.

Po tych kilku wizytach w tym lokalu, główne wejście było już Lamii całkiem dobrze znajome. Weszła razem z nowymi koleżankami i mogła się poczuć jak u siebie. One też jak same mówiły bywały tutaj no ale chyba dość rzadko. Za to widocznie dobrze kojarzyły renomę jaką ma na mieście ten lokal. Rozglądały się ciekawie z ekscytacją w oczach. Ta wspólna szalona jazda przez miasto a potem parkowanie na parkingu wprawił całą trójkę w wyborny nastrój.

Saper poprowadziła koleżanki ku “swojej” sali i baru jaki był w pobliżu. Tam właśnie też spotkała znajomą sylwetkę. Sonia stała tyłem do niej i widocznie jej nie widziała. Chyba wróciła z zamówieniem albo szła na salę bo miała pełną tacę i coś jeszcze dobierała od koleżanki za barem.

Wędrówka trójki zyskała nowy cel, ten kolizyjny z rudą kelnerką. Mazzi darowała sobie zaskakujace klapsy, albo inne dziwne ruchy, bo przecież niosła tacę, bo była w pracy. robienie jej pod górkę w tym polu nie należało do zadań saper.
- Hej kochanie! - krzyknęła zamiast tego, ciagnąć nowe kumpele prosto na rudzielca. Wystawiła też pyszczek, aby cmoknąć ją w policzek - Wpadniesz na naszą kanapę? Foczki już są… a to są Kim i Meg, spotkałyśmy się w Krakienie - wskazała po kolei obie dziewczyny - Jest jeszcze ten manager? Zapomniałam o paru pierdach na niedzielę, a skoro juz jesteśmy, warto nadrobić.

- Cześć Lamia! - Sonia odwróciła głowę i uśmiechnęła się sympatycznie. Zrewanżowała się obejmując ją i też cmokając w policzki. Przywitała się tak samo z nowymi koleżankami chociaż już bez takiej wylewności.

- Manager jest, będzie do końca zmiany. A dziewczyny już są, właśnie mi mówiły, że możesz wpaść z jakimiś koleżankami. Chodźcie i tak idę do nich z zamówieniem. - odpowiedziała miedzianowłosa kelnerka i wskazała na przygotowaną do zabrania tacą.

- Zaraz do was dołączymy, tylko zagadam z pingwinkiem póki jeszcze nie mam problemów z przebijaniem się przez aparat mowy - saper zaśmiała się, robiąc niewinną minkę i po chwili puściła kelnerce oczko - Pięć minut i jest wasza… siedzi tam, gdzie zwykle?

- Tak, jest tam. - pracownica tego lokalu machnęła dłonią w znajomą już stronę gdzie ostatnimi czasu dwukrotnie spotykała się z tym facetem o sporych nadkolach nad skroniami aby omówić sprawy biznesowe w sprawie wynajmu lokalu i usług.

- To chodźcie dziewczyny, zaprowadzę was do reszty. - Sonia wzięła pełną tacę i zachęciła nowe koleżanki aby poszły za nią.

- Tylko nie każ zbyt długo na siebie czekać! - zawołała Meg i obie odwróciły się podążając za mlecznoskórym rudzielcem.

Lamia zaś przeszła do tego korytarza prowadzącego w trzewia zaplecza i doszła do pierwszych drzwi po prawej gdzie biuro miał kierownik sali. Gdy zapukała usłyszała szybkie, krótkie zaproszenie i weszła do znajomego już biura.

- O. To ty? Dobry wieczór, usiądź. Co się do nas sprowadza? - manager trochę się chyba zdziwił kto go odwiedził ale szybko przeszedł do rzeczy zapraszając gościa na to samo miejsce co zwykle.

- Dobry wieczór, nie zajmę ci dużo czasu - przeszła przed pokój, siadając na znanym fotelu i założyła nogę na nogę. Uśmiechnęła się też do managera ciepło, jakby widziała dobrego znajomego, albo z pracy - Zapomniałam o paru rzeczach, a jutro wyjeżdżam i to jakby ostatni moment przed niedzielą, aby jeszcze coś do zamówienia dorzucić. Dlatego jestem - rozłożyła trochę łapki - Dasz mi te pięć minut i trochę sztyftu z ołówka?

- Oczywiście. - facet też się trochę uśmiechnął ale już otwierał szufladę i wyjął z niej jakiś notes, ołówek i przesunął je na przeciwną stronę biurka aby klientka mogła z nich skorzystać.

- Dzięki… serio jesteście najlepsi - saper chętnie wzięła pisadło i zaraz zaczęła pisać listę życzeń - Zapomniałam poprosić o podgrzanie wody w głównym basenie. Sonia mówiła, że dacie radę jeśli wcześniej o tym wspomnimy. Do tego… lody. Jeśli macie lody w menu, też chcemy. Parę smaków - zadumała się, stukając ołówkiem w wargę - Pięć albo sześć smaków, aby było do wyboru. I jakaś lodówka, żeby to się nie potopiło. Dalej: kwestia tego wielkiego drinka. Jeżeli nie uda się wam ogarnąć gąbki w kształcie oliwki, niech będzie coś podobnego do dużej kostki cukru… wtedy wodę w kieliszku proszę zabarwić na zielono, aby przypominała absynt. Dobra… dwa gumowe prześcieradła w rozmiarach dwa metry na półtora… i dwie apteczki - nad kartką rzuciła managerowi szybkie spojrzenie - Na wszelki wypadek. Ach! - pstryknęła palcami - drugi stolik, mniejszy. Na nim zestaw misek, łyżeczek. do rozrabiania sosów czekoladowych… - sapnęła, odkładając notes na stół i podsunęła managerowi - To będzie już chyba naprawdę wszystko.

- Tak, tak, zobaczymy… - manager pokiwał głową ale najpierw zaczął czytać co klientka napisała na tej liście. Chwilę się zastanawiał nim się odezwał.

- Apteczki to nie problem. Tam jest jedna na stałe ale oczywiście zorganizujemy i drugą. - mruknął stukając pewnie w te apteczki zapisane na kartce.

- Woda w basenie też nie problem. Dobrze, że mówisz bo to jednak dużo wody to kilka godzin się nagrzewa. - pokiwał głową i mówił jakby to też nie było problemem skoro wiedzą o tym odpowiednio wcześniej.

- Lody też mamy w menu. Przyjeżdżają do nas specjalnie z tej lodziarni przy ratuszu. - podniósł na chwilę głowę by uśmiechnąć się i pochwalić się jakością i renomą najlepszego gatunku lodów w tym mieście. Po czym znów wrócił do czytania kartki.

- No tak, lodówka na te lody. Ale dobrze, to wstawimy tam jakąś. Chyba, że nasze dziewczyny mogą przynieść o jakiejś umówionej porze. To wtedy odpadnie wam opłata za lodówkę. - pospowiedział alternatywne rozwiązanie sprawdzając czy klientka jest tym zainteresowana.

- Te miski, sztućce, prześcieradła tak, mamy coś takiego z tym nie będzie kłopotów. - pokiwał znów głową i zastanowił się chwilę nad czymś.

- Ten duży kieliszek… - powiedział stukając w papier notatnika. Podniósł wzrok znad kartki na swoją klientkę i mówił dalej. - Tak mamy takie coś. Ale nie wygląda najlepiej. Dawno nikt go nie używał. Ale spróbujemy go doczyścić. Dopiero na koniec pierwszej zmiany go znaleźliśmy. Zobaczymy co da się zrobić. - uprzedził, że z tym głównym clou programu to jak na razie natrafili na pewne trudności. No ale sprawa nie wyglądała chyba na tak beznadziejną.

- A z tych dodatków okazało się, że mamy całą paterę owocową. Więc może być kostka cukru a może być i oliwka. Jak wolisz. - powiedział na koniec nieco się uśmiechając gdy mógł dać wybór swojej klientce.

- Ooo… świetny pomysł! - klientka zaśmiała się rozradowana, przy temacie lodów. Nie dość że przywozili od Jamie z lodziarni, to jeszcze mogły wejść na czas - Super, w takim razie po prostu o 23:00 przyniesie się lody i wyjdzie świetnie. Tylko - skrzywiła się przez sekundę, podejmując wątek gdy uśmiech wrócił - Może lepiej żeby zostawić je na wózku przed drzwiami. Jeśli zaś chodzi o ten kieliszek - wzięła w dłonie dłoń managera, mocno ją ściskając. Na twarz wyszedł jej smutny basset - Proszę, naprawdę potwornie mi na nim zależy. - smeciła jeszcze chwilę spojrzeniem, nim nie westchnęła, a na jej twarzy pojawił się blady uśmiech - Ta oliwka będzie po prostu idealna.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172