|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
24-04-2020, 02:55 | #171 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
24-04-2020, 03:10 | #172 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... Ostatnio edytowane przez Driada : 24-04-2020 o 03:12. |
24-04-2020, 03:19 | #173 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
24-04-2020, 12:46 | #174 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 38 - Bonus - Thunderbolts 1/3 Czas: 2054.09.23; śr; ranek; Miejsce: Sioux Falls; Wild Water Barracks Warunki: wnętrze biura, jasno, ciepło, sucho, cisza na zewnątrz jasno, umiarkowanie, pogodnie, powiew Wciąż nie mógł uwierzyć, że to zrobiły. Tak bez ostrzeżenia przyjechały do niego. Znowu. Chociaż tym razem o poranku a nie jak ostatnim razem o północy. Ale też w środku tygodnia i bez ostrzeżenia. No tym razem jednak jak dostał wezwanie z 1-ki to chociaż wiedział, że chodzi o nie. Więc szedł spokojniejszy niż wtedy w nocy w zeszłym tygodniu. Ale i tak niepokoił się, że coś się stało. A tu niespodzianka. Stęskniły się! Ba! Przywiozły ciasto i bułki z tej cukierni naprzeciwko apartamentowca Betty. Cholera! A ciasto to nawet z życzeniami i to takie osobisty. No i one same. No cholera jak zobaczył co mają pod tymi płaszczykami… Ale teraz się spieszył. Już pojechały a mózg zaczynał mu wracać na normalne tory. Cholera już prawie 8-ma… Ale zeszło… No ale z takimi dwoma kociakami to nie szło się nudzić i czas po prostu znikał. Zwłaszcza jak się odstawiły w te czarne pończochy, szpile i koronki… No a nawet obroże i smycze… - Cholera, człowieku, opanuj się… - mruknął sam do siebie przechodząc przez drzwi. Cudnie było. Ale się skończyło. Musiał teraz skupić się na odprawie. Zaraz miał ją przecież poprowadzić. A miał już czas tylko zostawić te ciasto i bułki a zabrać materiały na odprawę i musiał już lecieć. Czas: 2054.09.23; śr; południe; Miejsce: Sioux Falls; Wild Water Barracks Warunki: wnętrze biura, jasno, ciepło, sucho, cisza na zewnątrz jasno, umiarkowanie, zachmurzenie, powiew Zdawał sobie sprawę, że to musiało nastąpić. Tak był ten świat ułożony. Najpierw były jakieś akcje, potem reakcje a w końcu konsekwencje. Że też musiał zapomnieć o tej cholernej kamerze! No ale jak zobaczył co mają pod tymi płaszczykami, jak dotarło do niego po co naprawdę przyjechały no cóż… Trochę go poniosło. Cholera! Chyba poniosło ich wszystkich. Pewnie by im się upiekło i chłopakom z 1-ki najwyżej by flachę postawił i byłoby po sprawie. No ale ta cholerna kamera… - Jesteś Krótki. No to idź. Czekają na ciebie. - Ces przywitał go nieco ironicznym uśmieszkiem. Obaj byli kapitanami no ale on był dowódcą jednostki specjalnej a Ces był adiutantem starego. Ale dogadywali się nieźle mimo, że Cesar raczej opuszczał służbowo koszary tak jak on je opuszczał często. No ale Ces stanowił świetny barometr nastrojów starego no i swoisty bufor bezpieczeństwa. To właśnie od niego przyleciał rano dyżurny z informacją, że zaraz po zajęciach ma się stawić tutaj. Nie robili rabanu więc pewnie nie chcieli rozlewać mleka w jeszcze większą kałużę. No ale jednak trzeba było wziąć szmatę i posprzątać. Właśnie dlatego był tutaj. - Oni? - zdziwił się trochę. Spodziewał się wezwania dywaniku odkąd Eve zapytała o tą kamerę. Ale spodziewał się samego starego. Wolałby by był sam stary. Wtedy jeszcze była realna szansa, że sprawa rozejdzie się po kościach. Stary był weteranem starej daty. Prawdziwym spadochroniarzem ze 101-ej. Z czasów jak jeszcze była 101-sza i spadochroniarze naprawdę skakali z prawdziwych samolotów z prawdziwymi spadochronami. Potem brał udział w walkach już po tym jak spadły bomby ale jeszcze dawny system działał jakoś siłą inercji. I stary tam był. A wówczas miał właśnie szarże i obowiązki podobne jak on teraz. Dlatego i on sam i reszta wojaków szanowała go i traktowała jak swojego. Nawet jak nie był już dziarski ciałem to nadal był dziarski duchem. No i zazwyczaj stawał po stronie swoich żołnierzy. Na to po cichu liczył teraz. Ale kim byli “oni”? - Gruby i Żelazny Łeb. - Ces nie owijał w bawełnę. Steve westchnął nie tylko w duchu. No tak. Gruby. Właściwie to był podpułkownikiem. Zarządcą kadr. Gryzipiórkiem. To była całkiem ważna i odpowiedzialna fucha. Był jedną z najważniejszych osób w bazie. Ale był ulepiony z całkiem innej gliny niż stary, on czy ktoś z oddziału Krótkiego. Cholerny karierowicz. Ale zazwyczaj nie musiał mieć z nim zbyt wiele wspólnego bo papierologią zajmowali się inni. A Żelazny Łeb był zaś szefem żandarmerii. Typowy służbista. Trudno mu było coś o nim powiedzieć. Jakiś taki… suchy? Mimo, że służyli w tej samej jednostce to jakby żyli obok siebie. Po prostu mijali się i rzadko ich obowiązki zazębiały się by z jednym lub drugim musiał kontaktować się osobiście. Z jednym gdy zazwyczaj Gruby odkrył, że coś się w czyichś aktach albo druczkach nie zgadza i oczywiście musiał zgłosić taki nieporządek z drugim gdy któryś z jego podwładnych spsocił w jednostce lub na mieście i MP musiała interweniować. - Stary ich wezwał? - Steve trochę w to nie dowierzał. Stary jakby miał mu coś do powiedzenia to by go wezwał i powiedział. I nie potrzebował do tego innych. Obecność szefa MP sugerowała, że mogą być wyciągnięte jakieś środki dyscyplinarne. Niby jakie? Aresztują go? W to absolutnie nie wierzył. - Masz pecha. Gruby o coś się przychrzaniał u chłopaków w cieciówce. No więc sam mu się podłożyłeś. I pewnie wezwał Żelaznego bo przyszli razem. - Ces rozłożył ręce na znak, że już nic nie dało się z tym zrobić. - No widzę. Co mi radzisz Ces? - Steve zapytał patrząc na drzwi do gabinetu starego przez jakie zaraz musiał przejść. Drugi kapitan o latynoskim czy jak on sam o sobie mówił iberyjskim, typie urody też spojrzał na drzwi zastanawiając się chwilę. W końcu wzruszył ramionami i spojrzał na kolegę. - Idź i załatw to jak mężczyzna. Nie odkręcisz tego. Widzieli nagrania. Nie ściemniaj bo stary uzna, że kpisz z niego a to go wkurwi. A to jedyny twój sojusznik za drzwiami. I jest najważniejszy. Jak powie, że nie ma problemu to nawet Gruby nic nie zrobi. Będzie się ciskał i dusił ale nic nie zrobi. A Żelazny sam wiesz. Wykona otrzymane rozkazy i nie będzie się wtrącał. - Cesar w końcu przedstawił swoje rokowania. Krótki pokiwał głową na znak zgody. Brzmiało sensownie. Sam doszedł do podobnych wniosków ale Ces właśnie jakoś zawsze umiał przedstawić klarowną esencję. Przynajmniej jeśli chodziło o starego. - Dzięki Ces. - skinął głową, poprawił mundur i ruszył w stronę drzwi ale zatrzymało go jeszcze pytanie kolegi. - Hej Krótki? - adiutant dowódcy bazy patrzył na niego z nieco kpiącym uśmieszkiem. - No? - zapytał krótko wiedząc, że nie może już zbyt długo zwłóczyć. - Co to za cizie? - iberyjskiej urody oficer zapytał z żywym zainteresowaniem. - Moje dziewczyny. - kapitan odparł z lekkim uśmiechem i musiał przyznać także i z dumą. Widział, że kolega mimo wpadki i kłopotów jednak zazdrości mu takich kociaków. - Obie? - mimo wszystko Ces wyglądał na zaskoczonego. - No. - Krótki skinął głową i sięgnął do klamki drzwi. - Krótki? - Latynos zdążył zapytać zanim nacisnął klamkę. - No? - Steve odwrócił do niego głowę. - Daliście czadu! - Ces wyszczerzył się promiennie i w geście gratulacji uniósł dwa kciuki do góry. - Dzięki Ces. - mimo szykującej się awantury Mayers zdołał ciepło się uśmiechnąć i do niego, i do porannych wspomnień, do dwóch kobiet z jakimi się wiązały. Ale teraz już przestał się uśmiechać, spoważniał i otworzył drzwi. - Chciał się pan ze mną widzieć pułkowniku? - wszedł do środka gabinetu i zasalutował jak na paradzie przepisowo patrząc ciut ponad swoją głową. Więc kątem oka widział siedzącego za biurkiem starego i dwóch mężczyzn po swoich dwóch flankach. - Tak kapitanie Mayers. Domyśla się pan dlaczego pana wezwałem? - start wyglądał na zirytowanego. A raczej tak brzmiał jego głos. Steve myślał gorączkowo czy mu coś nie powiedzieć, że właśnie przyszedł się dowiedzieć ale mając w pamięci słowa Cesara postanowił się nie zgrywać. - Tak jest panie pułkowniku. - odpowiedział dziarskim, mocnym głosem. Stary rzucił pióro którym dotąd się bawił na biurko i oparł na nim swoje ramiona. - No więc dlaczego pana wezwałem? - stary nie zmienił tonu ani trochę. Ale za to stojący obok major aż się gotował aby przejąć pałeczkę rozmowy. No a Żelazny jak zwykle udawał nieruchomy mebel. - Przypuszczam, że chodzi o moje niestosowne zachowanie dzisiejszego poranka. - gorączkowo myślał jak numerek jaki odstawili dziś rano przed kamerą można by ująć w regulaminowe ramy. No ale właśnie przecież chodziło o to, że nie bardzo się chciał ująć. Ale te “niestosowne zachowanie” tak na szybko wydało mu się najmniej niewłaściwe. - Niestosowne zachowanie?! Nie to już jest jakaś kpina! Panie pułkowniku sugeruję aby przeprowadzić gruntowne dochodzenie! Takie rzeczy w naszej jednostce?! I to od oficera dowodzącego całą kompanią?! Przecież takie wybryki są niedopuszczalne! Jaki to wzór stawia wśród podwładnych i kolegów oficerów? - Gruby gotował się, gotował aż wreszcie się wygotował i wylał swoją złość razem z oskarżeniami. Stary popatrzył na niego jakby widział go pierwszy raz w życiu. Żelazny zwracał na niego uwagę podobnie jak na pozostałych dwóch oficerów. Czyli prawie wcale. Nie lubił takich sytuacji i żałował, że dał się w to wciągnąć. - Słyszał pan kapitanie? Co ma pan na swoje usprawiedliwienie? - stary wskazał dłonią na pieklącego się majora i przedstawioną przez niego akt oskarżenia. - Nie mam żadnego panie pułkowniku. - odparł krótko kapitan. Wiedział, że to prawda. Dał się złapać jak żółtodziób. Teraz po prostu trzeba było wziąć winę na klatę i odpracować swoje. A skoro Gruby zrobił aferę no i jeszcze były nagrania to nawet stary musiał pokazać, że coś w tej sprawie zrobił. I wcale nie miał mu tego za złe. Tak po prostu działał ten system. - Może chwilowa niepoczytalność? To się zdarza. Nawet weteranom. - Gruby nagle uśmiechnął się przymilnie i od ręki podsunął gotowe rozwiązanie. - Nie sądze panie majorze. - Steve minimalnie zacisnął usta. Chwilowa niepoczytalność! Chciałbyś! Pierwszy kamyk by zepchnąć dowódcę polowego na boczny tor. O tak, na pewno by Gruby chciał mieć w swoich aktach, że kapitan Mayers miewa czasem ataki chwilowej niepoczytalności. Akurat! - Skąd pan jest tego taki pewny kapitanie? Jest pan wykwalifikowanym psychologiem? Mamy w jednostce wykwalifikowanych psychologów. Może zostawimy ocenę specjalistom? - major kadr podszedł bliżej stojącego na baczność kapitana i mówił słodko - szydzącym głosem. W końcu spojrzał na dwóch pozostałych oficerów, głównie na starego oficera który był w tej bazie najważniejszy. - Może najpierw dajmy odpowiedzieć kapitanowi. Kapitanie? - stary spadochroniarz z protezą zamiast jednej nogi brzydził się takimi karierowiczami jak major. Ale byli oni niezbędni do funkcjonowania armii. I w swoim fachu był całkiem dobry. Ale te jego śliskie metody najzwyczajniej w świecie wkurzały go. I sercem był po stronie swojego podwładnego. No ale ten musiał dać mu jakiś pretekst by mógł to jakoś załatwić polubownie. - Nie działałem pod wpływem chwilowej niepoczytalności. - Krótki już wyczuł na czym polega pułapka Grubego. Ale odkąd zrozumiał, że chce z niego zrobić czubka adrenalina zaczęła krążyć mu szybciej. Zwłaszcza, że zorientował się, że tak to sprytnie ustawił, że wszystkie opcje były złe. - Czyli co chce nam pan powiedzieć kapitanie? Że zrobił pan to z premedytacją? - major uśmiechnął się ironicznie czując, że ten przemądrzały, nadęty kapitanek wreszcie przegiął strunę. I to akurat gdy dzielny i sprytny dowódca kadr był na posterunku i czuwał. Sam się wystawił. - Tak jest panie majorze. Z premedytacją i miłością. Tylko zapomniałem o tej cholernej kamerze. - skoro się już wtopił i to tak, że dał się złapać to trudno! Stary parsknął. Chociaż tak cicho i krótko, że nie był pewny co to oznacza. Rozbawienie? Irytację? Wkurzył się? A wciąż przepisowo trzymał głowę tak, że patrzył gdzieś w górne rejony okna gabinetu starego więc jak ten siedział za swoim biurkiem to niezbyt dokładnie go widział. Gruby też przez moment zastanawiał się jak zareagować. Albo sprawdzał i czekał na reakcję starego. Ale żadnej więcej nie było więc uznał, to za zielone światło. - Z premedytacją i miłością kapitanie? - major zaatakował z jawną drwiną. Podszedł do biurka dowódcy i przekręcił ekran tak by i gość mógł zerknąć co na nim widać. A było widać całkiem ciekawe rzeczy. Chyba jeden z ostatnich kadrów spotkania. Blisko finałowego momentu. Kamera pokazywała scenę trochę z boku i od góry. Najpierw były plecy i profile klęczących przed nim dziewczyn a tuż za nimi on sam. Cała trójka właściwie na golasa. No nie. Nie mógł się z tego wykaraskać. Był tak winny, że sam siebie był gotów uznać za winnego wobec tak twardych dowodów winy. - Czy tak według pana wygląda miłość kapitanie? - major pytał wskazując oskarżycielskim tonem na nieruchomą scenę na ekranie. Ale właściwie nie czekał na odpowiedź. - Albo proszę spojrzeć tutaj! - mówił szybko biorąc pilot do ręki i trochę cofając taśmę. - O! Widzi pan pułkowniku!? Właśnie zniszczyli armijną własność! A proszę spojrzeć tutaj! Ta kobieta chodzi nago i robi im zdjęcia! Oni się tym wręcz puszą i robią sobie pamiątkowe zdjęcia! To jawna obelga dla całej jednostki! A zadawanie się z ladacznicami to coś niegodne honoru oficera naszej jednostki! - Gruby znów pieklił się na całego pokazując wszystkim zebranym jawne dowody winy wyprężonego na baczność kapitana. - Pozwolę sobie zauważyć, że to nie są ladacznice. - kapitan rzucił krótką, cierpką odpowiedź. Ponieważ ani stary ani Żelazny się nie odezwali czekając co wyniknie z tego ping ponga szef kadr kontynuował swoją myśl dalej. - To nie są ladacznice? - zapytał ironicznie wskazując na nieruchomy znów obraz z trzema nagimi sylwetkami. - Proszę nie kpić kapitanie! A kto jak nie ladacznice się tak ubiera? Kto się tak zachowuje? Co tamta blondynka ma na szyi? Obrożę? Smycz? No to przecież wiadomo czym się zajmuje! Jak to się mówi na takie kobiety w waszych kręgach? Prostytutki? Dziwki? - major z każdym szydzącym zdaniem zbliżał się do wyprężonego kapitana trochę ściszając głos na cichszy ale bardziej zjadliwy. - Dziewczyny. Narzeczone. Partnerki. Tak to się u nas nazywa. Panie majorze. I prosiłbym o więcej szacunku gdy pan o nich mówi. - Krótki żałował, że nie są z Grubym sami. W bardziej kameralnej scenerii. Bo miałby mu ochotę do wyjaśnić dokładniej. Niekoniecznie słowami. No ale gdyby dał się sprowokować na dywanik u starego to jednak to oskarżenie o chwilową niepoczytalność może by jednak znalazło się w jego aktach. Ale obiecał sobie, że jak się z tego wykaraska to porozmawia sobie z grubasem. Bardziej kameralnie. - Szacunku? Jaki szacunek ma dziwka? Jaki można jej okazywać szacunek? Albo komuś kto się z nimi zadaje. I jeszcze przy tym robi pośmiewisko z całej jednostki i plami mundur oficera? - Gruby prychnął szyderczo gdy już czuł, że ma zwierzynę w garści. Z takimi twardymi dowodami ten oficerek nie miał szans się wykaraskać. Stary nawet jakby chciał nie mógł zamieść sprawy pod dywan. Ale musiał go pilnować by wydał sprawiedliwy wyrok. Najlepiej taki jaki mu zasugeruje szef kadr. - Panie majorze. Po raz kolejny proszę by mówił pan o moich partnerkach w stosowny sposób. - padła głucha odpowiedź kapitana. Zbyt głucha. Stary bez trudu wyczuł zbliżający się wybuch. Poza tym sam miał już dość przedstawienia serwowanego przez szefa kadr. - A może przedstawić nam pan jakieś dowody na te związki z tymi kobietami? I coś nam o nich opowiedzieć? Bez zbędnych szczegółów oczywiście. - dowódca zabrał wreszcie głos więc dwaj oficerowie spojrzeli na niego a potem na kapitana który miał dać mu odpowiedź. - Są wpisane w rejestrze moich gości. - Steve odparł bez wahania ciesząc się, że stary przejął inicjatywę bo chyba mimo wszystko zaraz by go szlag trafił jakby jeszcze raz ta nadęta ropucha nazwała Lamię i Evę dziwką. - Bardzo dobrze. - stary pułkownik jakby ucieszył się na taką odpowiedź. Podniósł słuchawkę telefonu i wykręcił jakiś numer. - Ces? Proszę mi przynieść rejestr gości kapitana Mayersa. Dziękuję. - odłożył słuchawkę i czekał. Major zaś zrobił niepewną minę. Cholera! Nie miał czasu sprawdzić tego rejestru! O tym nie pomyślał. Gorączkowo zastanawiał się co teraz zrobić. - Pan pułkownik pytał o te kobiety kapitanie. - szef kadr przypomniał młodszemu oficerowi o co jeszcze prosił ich dowódca. - Ta blondynka to Evelyn Anderson. Jest dziennikarką i fotografem. Prowadzi studio fotograficzne koło starego kina oraz pisze i robi zdjęcia dla gazety. - Krótki starał się mówić krótko i rzeczowo. Raz, że spadochroniarz po drugiej strony biurka o to prosił a dwa, że przy dłuższej wypowiedzi nie był pewny czy zapanuje nad głosem i nerwami. - Ona? Dziennikarką. Jakiej gazety? Chyba takiej z panienkami. - prychnął ironicznie grubas. Ale akurat uwieczniona na kadrze dziennikarka, w samych szpilkach, pończochach i obroży ze smyczą no faktycznie trochę słabo wpisywała się w stereotyp dziennikarza czy fotografa. - W Daily Sioux Falls. - odparł kapitan czując, że wreszcie ma szansę na zdobycie punktu. Nazwa lokalnego ale popularnego dziennika zrobiła wrażenie na obu oficerach. Bo Żelazny był beznamiętny jak zwykle. - Może pan pamięta pan pułkowniku ten artykuł z tych manewrów z okazji 4-go lipca jaki się ukazał w gazecie. - kapitan pozwolił sobie wreszcie spojrzeć na twarz dowódcy aby nawiązać kontakt wzrokowy. - Zdjęcia, artykuł i wywiady przeprowadzała właśnie Eve. To były jej artykuły. - pamiętał tamte artykuły sprzed paru miesięcy. Zapewne nie tylko on. Właśnie dlatego o nich wspomniał. Pamiętał wrażenie jakie wywołały te artykuły w jednostce. - Tak pamiętam. Te artykuły przedstawiały nas w bardzo pozytywnym świetle. - stary spadochroniarz pokiwał głową i nawet jakby się uśmiechnął na wspomnienie tamtych artykułów. Krótki czuł, że Eve zdobyła dla niego pierwszy punkt. Mimo, że w lecie gdy pisała tamte artykuły była dla niego tylko nazwiskiem autora artykułu. - A ta czarna? - major wyczuł, że zaczyna tracić wypracowaną wcześniej przewagę ale miał jeszcze nadzieję, że może chociaż jedna z tych dwóch pogrąży tego nadętego dupka. - To starsza sierżant Lamia Mazzi. - odparł kapitan bez wahania celowo ustawiając taką a nie inną kolejność swoich dziewczyn. - Starsza sierżant? - wiarus - kuternoga przywitał znajomy, wojskowy stopień drugiej z kobiet z żywym zainteresowaniem. - Tak jest panie pułkowniku. Lamia jest weteranem. Frontowcem z 7-th Independent Battle Engineer Company. Została krytycznie ranna podczas letniej ofensywy na froncie i trafiła do szpitala gdzie całe lato przeleżała w śpiączce. Obudziła się niedawno i do tej pory cierpi na częściową amnezję i PTSD. Z tego względu komisja lekarska uznała ją za niezdolną do dalszej służby wojskowej więc dziewczyna próbuje na nowo ułożyć życie w naszym mieście. - kapitan mówił szybko i zdecydowanie jakby bał się, że ktoś w każdej chwili może mu przerwać. Ale też zależało mu na streszczeniu i uderzenie w czuły punkt dowódcy. Wiedział bowiem, że pułkownik sam będąc weteranem i frontowcem darzy dużą estymą innych weteranów i frontowców. Zwłaszcza takich co tak samo jak on nie wyszli z walk bez szwanku. - Frontowiec? Saper? No tak, biedna dziewczyna. Mam nadzieję, że jakoś ułożycie sobie razem życie w tym mieście kapitanie. - stary patrzył w ekran na ową nagą sylwetkę starszej sierżant w stanie spoczynku. Ale odwrócił się do podwładnego i wreszcie się uśmiechnął. Całkiem sympatycznie i z aprobatą. Więc Mayers wiedział, że Lamia zdobyła dla niego kolejny punkt w tej rundzie. - Mimo wszystko panie pułkowniku takie zachowanie na terenie jednostki nie może być tolerowane. Sugeruję powziąć odpowiednie kroki. - major zdał sobie sprawę, że może nie odnieść druzgocącego zwycięstwa. Przez te cholerne dziwki! Ale nie znaczyło, że nie ma szans na taktyczne zwycięstwo. Przecież wszyscy tutaj widzieli te cholerne nagrania! A ten zarozumiały bubek przyznał się do winy! - Dobrze panie majorze. Jakie kroki pan proponuje? - dowódca bazy rozłożył i złożył dłonie jakie oparł na blacie biurka i teraz dla odmiany spojrzał na swojego szefa kadr. - Myślę, że kara dyscyplinarna z wpisaniem do akt byłaby odpowiednia. - major natychmiast uprzejmie i gorliwie podsunął dowódcy właściwe rozwiązanie. Może i mógł lubić tego durnego kapitanka. Ale musiał działać według regulaminów! A to co się zdarzyło o poranku przy głównej bramie łamało regulamin jak jasna cholera! - A na jakiej podstawie ta kara dyscyplinarna? - dowódca pytał dalej tym samym tonem. - Chwilowa niepoczytalność i niezdolność do czynnej służby. Zalecam badania psychologiczne. Do tego czasu proponuję zatrzymać kapitana Mayersa w bezpiecznym miejscu. Myślę, że kapitan Adams może się tym zająć. Dla bezpieczeństwa kapitana Mayersa oczywiście i jego podwładnych. Taka zdecydowana reakcja dowództwa na pewno dobrze by wyglądała w aktach. Góra wiedziałaby, że u nas nie ma żartów i prawo jest takie samo dla każdego. - Gruby był dobry w takie gierki i miał w tym spore doświadczenie. Więc znów z miejsca podał gotowe rozwiązanie. Teraz on mówił szybko jakby bał się, że ktoś mu w każdej chwili przerwie. Ale jedyna władna w tym pomieszczeniu osoba by mu rozkazywać wysłuchała go do końca. I chwile się zastanawiała kręcac przy tym młynka kciukami. - Więc mówi pan panie majorze chwilowa niepoczytalność i niezdolność do służby… - spadochroniarz za biurkiem mówił z namysłem jakby się nad tym na poważnie zastanawiał chociaż patrzył głównie na swoje wirujące kciuki. - Tak jest panie pułkowniku, myślę, że to byłby odpowiedni paragraf do zaistniałej sytuacji. - Gruby podszedł do biurka i nachylił się nieco by być wyraźniej słyszanym. A przy sytuacji wskazał na nagą trójkę zastygłą na czarno - białym obrazie. Dowódca też spojrzał na tą “sytuację”. - Panie majorze… - pułkownik zaczął mówić patrząc na ten ekran. Ale zaraz spojrzał na pulchnego rozmówcę. - Czy jest pan wykwalifikowanym psychologiem? Albo lekarzem? By ocenić stan pacjenta w profesjonalny sposób. I to bez żadnych badań i testów. - im dłużej pułkownik mówił i patrzył na szefa kadr tym widział jak ten się coraz mocniej czerwieniał i prostował. Nie mógł znieść takiego upokorzenia. Jak on śmiał! Użyć jego własnych słów przeciw niemu! Drzwi otworzyły się i ukazał się w nich adiutant dowódcy z ciemno fioletowym skoroszytem w rękach. Bez wahania podszedł do biurka, obszedł je i położył przed zwierzchnikiem te dokumenty otwarte na odpowiedniej stronie. A nawet pokazał palcem odpowiednią linijkę. Steve co prawda nie widział ze swojego miejsca co tam mu pokazuje ale rozpoznawał skoroszyt gości i domyślał się co tam się znajduje. - No tak, rzeczywiście. Może pan spojrzeć majorze? - dowódca popatrzył na szefa kadr i zaprosił gestem dłoni do rzucenia okiem na tą lekturę. - Oh nie ma potrzeby panie pułkowniku. Zdaję się na pana osąd. - Gruby machnął ręką jakby chodziło o jakąś drobnostkę. Już domyślił się, że zapewne jest tam potwierdzenie słów Mayersa ale nie miał ochoty tam patrzeć. Zwłaszcza teraz. - Nalegam. - rzekł dowódca już nieco cierpkim tonem. Major miał dobrze rozwinięty instynkt samozachowawczy więc wolał nie podpaść bezpośredniemu zwierzchnikowi głupim uporem. Podszedł do skoroszytu i spojrzał nad wycelowany palec przy nazwisku. - No widzę. - skinął głową i znów miał zamiar stanąć obok ale zatrzymał go głos starszego stopniem. - Może pan to przeczytać? Na głos. - poprosił pułkownik. Ale taka prośba i tak w rzeczywistości była rozkazem. - Mazzi, Lamia. - przeczytał z wyraźną niechęcią. Ale palec nie odpuszczał i przesunął się na trzeci wyraz w tej linijce. Gdy kadrowiec milczał palec dobitnie stuknął w papier domagając się kontynuacji. - Partnerka. - wysapał z trudem jakby go nagle zęby zaczęły boleć. Palec jednak nie skończył i zjechał linijkę niżej. - Anderson, Evelyn. Partnerka. - przeczytał szybciej by mieć to już za sobą. - Cieszę się, że mamy wyjaśnioną tą kwestię. - uśmiechnął się dowódca zarówno do majora jak i kapitana. Zamknął skoroszyt i oddał go adiutantowi. - Jest jeszcze to panie pułkowniku. - niespodziewanie drugi z kapitanów podał mu niewielką karteczkę. Treść z miejsca przykuła uwagę dowódca. - Kiedy to przyszło? - zapytał wciąż wpatrzony w niewielki arkusik. Na oko Mayersa to wyglądało jak jakiś skrócony meldunek pewnie z ostatniej chwili. - Przed chwilą jak już tu szedłem. - odpowiedział szybko Cesar. Szef bazy skinął głową i chwilę stukał papierkiem w swoją dłoń i zastanawiał się co z tym fantem zrobić. Major i dwóch kapitanów czekali na jego decyzję. - Kapitanie Mayers. Skoro już pan tu jest to mam dla pana robotę. Właśnie przyszło z łączności. Policja prosi o wsparcie. Jakieś bandziory wzięły zakładników na mieście. Potrzebna jest wsparcie drużyny przeszkolonej do odbijania zakładników. Proszę zrobić co pan uzna za konieczne by uratować tych zakładników. - pułkownik wyciągnął dłoń aby podać kapitanowi sił specjalnych otrzymany meldunek. Ten wreszcie ruszył się z miejsca aby sięgnąć i przeczytać ten meldunek. Rzeczywiście był dość krótki i było niewiele więcej niż to co powiedział dowódca. Ale w łączności pewnie dowie się więcej jak pogada z nimi i z tymi gliniarzami co prosili o wsparcie. - Chwileczkę! Panie pułkowniku czy chce pan oddać tak odpowiedzialną akcję tak nieodpowiedzialnemu oficerowi? Złamał regulamin! Proszę z tego wyciągnąć jakieś konsekwencje! - major był poruszony. Wiedział, że jeżeli nie załatwi sprawy teraz to potem szanse na to maleją. Zwłaszcza jak Mayers wróci w aurze zwycięzcy. Wtedy nikt nie będzie mu pamiętał porannych wybryków. No chyba, że tym razem powinęła by mu się noga. Ale szanse na to wydawały się dość małe. - No tak, racja panie majorze. - pułkownik westchnął jakby czekał go jakiś przykry obowiązek do wykonania. - Kapitanie Mayers! - zwrócił się do podwładnego a ten znów wyprężył się na baczność jak na defiladzie. - Zachował się pan nieodpowiedzialnie. Naruszył pan przepisy obyczajowe i wprowadził pan na teren jednostki osoby nieupoważnione. Oraz doprowadził pan do zniszczenia naszej ławki dla gości. - pułkownik przedstawił swój akt oskarżenia jakim rzucił w oskarżonego oficera. Ale w porównaniu do wersji majora to brzmiało jak same błahostki. - Dlatego koszty nowej ławki zostaną panu potrącone z żołdu. To wprowadzenie osób cywilnych na teren jednostki… Ile to tam było czasu? - dowódca ferował wyrok ale jeszcze spojrzał pytająco na swojego adiutanta. - Pół godzin przed godzinami otwarcia. Może nawet niecałe. - kapitan o ciemniejszej karnacji szybko pośpieszył z podpowiedzią. - Pół godziny? Może nawet niecałe? No cóż, myślę, że można do zakwalifikować jako uchybienie. Dobrze. Chyba dobrze panu zrobi powrót do korzeni. Do końca przyszłego tygodnia będzie pan do dyspozycji kadry szkoleniowej dla naszych dzielnych rekrutów. - pułkownik obwieszczał swoją wolę a podwładni w skupieniu go słuchali i milczeli. Chociaż jeden z nich aż kipiał z wściekłości na takie kpiny w żywe oczy a drugi był gotów podskakiwać z radości, że jednak się rozeszło po kościach. - Tak jest panie pułkowniku! - Steve odkrzyknął służbiście bardzo chętnie wykonać takie rozkazy. - Aha no ale padło podejrzenie o chwilowej niepoczytalności. No i niegodne zachowanie. Dobrze. Do końca tygodnia zgłosi się pan na konsultację do naszych psychologów. - wskazał palcem jakby było mu obojętne do kogo ale też chciał mieć podkładkę, że nie zignorował ewentualnych problemów psychicznych podwładnego. - Ale panie pułkowniku doktor Lorenz wraca z urlopu dopiero pod koniec przyszłego tygodnia a Davis jest na szkoleniu. - rzucił jak zwykle dobrze poinformowany adiutant dowódcy. - Ah tak? No dobrze no to do końca przyszłego tygodnia chcę mieć na papierze opinię profesjonalisty na pański temat kapitanie. - stary spadochroniarz postukał palcem w blat biurka aby pokazać gdzie chce mieć te dokumenty do końca przyszłego tygodnia. - Tak jest panie pułkowniku! - gromko krzyknął kapitan Mayers ciesząc się w duchu, że tak tanio się wykpił. Nowa ławka mogła kosztować tyle co nic. Wizyta na konsultacje u psychologa w sprawie opinii to był pryszcz w porównaniu do oficjalnego oskarżenia o chwilową niepoczytalność. Niespecjalnie przepadał za ganianiem żółtodziobów no ale trudno, jakąś karę przecież ponieść musiał. - Świetnie. Dziękuję wam panowie za to owocne spotkanie. - gospodarz spojrzał na Żelaznego i Grubego dając im znać do odmaszerowania. Szef MP skinął głową i odszedł. Major właściwie też chociaż z wyraźny ociąganiem. - A pan kapitanie Mayers niech się bacznie pilnuje. Nie tylko ja będę miał na pana oko. Taka sytuacja nie może się powtórzyć. Mam na głowie całą bazę i nie mam ochoty zajmować się oglądaniem przygód miłosnych młodszych oficerów. Rozumiemy się panie kapitanie? - stary pułkownik popatrzył na prowodyra całego tego spotkania patrząc na niego ostrzegawczo i wskazując go palcem w równie ostrzegawczym geście. - Tak jest panie pułkowniku! Taka sytuacja już się nie powtórzy! - krzyknął dziarsko wyprężony młody oficer ciesząc się w duchu, że stary stanął po jego stronie i obszedł się z nim tak łagodnie. No ale tym razem. Nie mógł ryzykować powtórki bo to już byłoby kuszenie losu. - Znakomicie. A teraz kapitanie ma pan chyba coś pilnego do zrobienia. - mężczyzna za biurkiem skinął z zadowoleniem głową słysząc taką odpowiedź. Wskazał na drzwi wyjściowe. Kapitan zasalutował, odwrócił się sprężyście po czym opuścił gabinet szefa. O tak, miał jeszcze coś do zrobienia. - Hej Ces! Nie wiesz gdzie polazł Gruby? - zapytał drugiego kapitana który znów zajmował strategiczną pozycję cerbera dowódcy za swoim biurkiem. Cesar uśmiechnął się wesoło i bez słowa wskazał mu kierunek. - Dzięki stary. - Steve uśmiechnął się do niego i szybkim tempem ruszył we wskazanym kierunku. Po schodach prawie zbiegł i już na dole dostrzegł zawalistą sylwetkę szefa kadr. Jest! - Panie majorze! - zawoła do jego pleców nim energicznie ruszył w pościg. Tamten jednak udał, że go nie słyszy i śpieszył do drzwi wyjściowych. Dogonił go dopiero na zewnątrz przy bramce jaka prowadziła do tych wewnętrznych rejonów bazy. - Pomogę panu panie majorze. - zawołał tuż zza jego pleców wyprzedzając go i sięgając do panelu bramy. A przez to właściwie zablokował tamtemu odwrót. Gruby rozejrzał się niespokojnie. Niby środek bazy, środek dnia a jak na złość w pobliżu nie było nikogo! Nikogo by wziąć na świadka albo jakoś odwrócić uwagę od siebie. - No to niech pan przechodzi kapitanie. Śpieszę się. Mam ważne sprawy do załatwienia. - major odchrząknął i zebrał się w sobie na tyle by przybrać oficjalny, urzędowy ton. - Oczywiście, chciałem skorzystać z okazji i bardzo panu podziękować. - Krótki uśmiechnął się do niego. Całkiem sympatycznie. Chociaż tak naprawdę uśmiechał się widząc jak tamten się zaczyna pocić. I tego co stanie się za chwilę. - Podziękować? A za co? - zdziwił się Gruby zdając sobie sprawę, że to musi być jakiś podstęp. Tylko jeszcze nie był pewny na czym on ma polegać. - Za to, że tak dzielnie trzyma pan pieczę nad naszymi aktami. No naprawdę, wszystkie dokumenty co od was przychodzą to zawsze wszystkie są w najlepszym porządku. Wzorcowym nawet bym powiedział. - Krótki nie zmienił tonu ani uśmiechu chociaż odwrócił się by wbić właściwy kod na panelu. Diodka zmieniła kolor i zamek bzyknął cicho zdejmując blokadę. - Oh, to tylko nasza praca. Robimy co możemy. - major zmrużył oczy wciąż starając się zorientować w co gra ten tępy, chutliwy mięśniak. Ale już widział jak otwiera się brama co oznaczało wypłynięcie na szerokie wody placu. Tam już znów będzie miał wielu świadków i ten dupek nie ośmieli się go ruszyć przy wszystkich. No niechby spróbował! Już on się postara załatwić go wreszcie na amen! Z tylu świadków to już by się nie wyw… - Aauuu! - syknął nagle major gdy już mijał tego szczerzącego się kapitana i miał wyjść przez tą bramę a ten go nawet przepuścił ale niespodziewanie złapał go za nadgarstek i zaczął go wykręcać jakimś cholernym chwytem. Jak bolało! - Ale jak się dowiem, że mi moje dziewczyny oczerniasz to ci gnoju ryja skuję! - kapitan wysyczał całą złość i wściekłość jaka się mu wezbrała od początku spotkania u starego na tego spaślaka. Z satysfakcją obserwował jak ból wykrzywia pulchną twarz. A potem równie niespodziewanie go puścił, minął i ruszył w stronę centrali łączności sprawdzić o co gliniarzom chodzi z tymi zakładnikami.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
24-04-2020, 12:53 | #175 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 38 - Bonus - Thunderbolts 2/3 Czas: 2054.09.23; śr; popołudnie; Miejsce: Sioux Falls; okolice Howard Wood Field Warunki: wnętrze sztabowozu, jasno, ciepło, sucho, cisza na zewnątrz jasno, umiarkowanie, zachmurzenie, dość silny wiatr Młody porucznik policji obserwował jak nadjeżdżają wojskowe samochody. Pierwszym był Humvee. Prawdziwy, wojskowy Hummer! W oliwkowym kamuflażu i ciężką bronią zamontowaną w obrotnicy. Za nim jechała jakaś furgonetka i trzyosiowa wojskowa ciężarówka kryta sztywną budą. Zatrzymali się przed kordonem złożonym z dwóch policyjnych “pand”. - Myślisz, że to oni? - młody policjant zapytał kolegi. Obaj z taką samą ciekawością obserwowali te pojazdy. No ale właściwie… Właściwie jak na tą całą masę wojskowych pojazdów jakie pętały się po mieście i okolicy to te jakoś właściwie się nie wyróżniały niczym specjalnym. Tylko, załoga. Przez przednią szybę łazika widać było głowy zakryte czarnymi kominiarkami. Przez co wyglądali groźnie i tajemniczo. Jak jacyś bandyci. Albo komandosi. Pasażer łazika wyszedł i ukazała się sylwetka w kompletnym w szarym kamuflażu. - Spójrz na te zabawki. Cholera, żebyśmy my takie coś mieli. To pewnie oni. - mruknął cicho młody porucznik obserwując jak postać zbliża się przez ten ostatni kawałek do ich barykady. Robił wrażenie. Jak im się udało skompletować całe wyposażenie? Zupełnie jakby kolesia wyrzuciła z jakiejś jednostki sprzed trzech dekad. Wszystko chyba miał. Począwszy od karabinka M 4, z kolimatorem, podwieszanym granatnikiem, latarką taktyczną, przez nóż taktyczny, kajdanki, składaną pałkę teleskopową, kajdanki, latarkę, rezerwową broń krótką… Cholera tego co miał na sobie można było rozkompletować na obsady ze dwóch, może trzech radiowozów! Policjanci obserwowali tą żywą kumulację uzbrojenia z mieszaniną zazdrości, podziwu i żalu, że sami nie dysponują czymś o choćby zbliżonym standardzie. - Mają lepszy budżet. Dobra, pogadam z nim. - westchnął cicho młody porucznik i zeskoczył z maski radiowozu aby wyjść naprzeciw tego komandosa. - Dzień dobry. Jestem porucznik Delgado. To ja wezwałem was przez radio. - przywitał się miał nadzieję jak należało. Profesjonalnie i po męsku. Chociaż przy tym facecie w kominiarce czuł się jak jakiś młodszy brat i ubogi krewny. Ale cholera! Pierwszy raz widział ich z bliska! Bo wcześniej tylko na jakichś pokazach albo z daleka. A dziś nawet rozmawiał z nimi przez radio zanim tutaj przyjechali. No a teraz przyjechali. - Dzień dobry. Kapitan Mayers. Thunderbolts. Możecie nas przepuścić? I ktoś może nas wprowadzić w aktualną sytuację? - Mayers machnął dłonią w szarej rękawiczce w stronę trzech pojazdów zaparkowanych przed zewnętrzną linią kordonu. - Tak, oczywiście. - Delgado trochę się zdziwił. ~ To tacy twardziele jak bolci mówią “dzień dobry”? ~ tego kompletnie się nie spodziewał. Ale zrobiło mu się jakoś sympatyczniej, że nie wydurnił się z tym swoim “dzień dobry”. Ale na szczęście szybko mógł przykryć zmieszanie robieniem przejścia dla wojskowych pojazdów. Sam zaś z przyjemnością ruszył w stronę epicentrum sytuacji a ten kapitan komandosów grzecznie szedł obok niego. Musiał się skupić na tym by mówić rzeczowo i na temat a nie na tym, że idzie obok oficera sił specjalnych i z nim rozmawia. No ba! On mówił a ten słuchał! Żałował, że nikt im teraz nie zrobił zdjęcia. Ale by miał co pokazywać potem. - Czyli mamy bliżej nieokreśloną grupę porywaczy. Prawdopodobnie kilku. Uzbrojoną nie wiadomo jak. Przetrzymujących niewiadomą ilość zakładników wewnątrz dawnej toalety publicznej. Tak? - Steve nie zwracał uwagi na swoje samochody. Wiedział, że nie musi się o to martwić. Ale jak wysłuchał tego młodego porucznika co wyglądał na dziwnie podekscytowanego. Albo przejętego rolą. Albo jedno i drugie. No to właśnie obraz wyłonił się taki a nie inny. Wcześniej co prawda podobny obraz kreślił się przez radio gdy rozmawiał z nim jeszcze w bazie. No ale po cichu liczył, że na miejscu jednak dowie się czegoś więcej. A tu nie bardzo. - No na to wygląda… Pokazywali zakładniczki. Jedną. Mówili, że ich zabiją jeśli podejdziemy bliżej. Nie chcieliśmy ryzykować aby ich nie sprowokować. A tam podejście jest tylko z jednej stronie. Jak ktoś się wychyli to go ostrzelają. - wyjaśnił zakłopotany porucznik bo jakoś zdał sobie właśnie sprawę, że to streszczenie jakim drugi oficer podsumował to co sie do tej pory dowiedzieli wygląda dość skromnie. - I słusznie panie poruczniku. My się tym zajmiemy. Czy oczyszczono bezpośrednią strefę działań ze zbędnych pojazdów i osób tak jak prosiłem przez radio? - dowódca przysłanego pododdziału komandosów zapytał spoglądając na rozmówcę. Ten stwierdził, że pod względem wzrostu to jest mu prawie równy. Tylko ten bolt był nieco bardziej przypakowany. No może trochę bardziej niż nieco. No i ten cały szpej na nim jeszcze go optycznie powiększał. - Tak panie kapitanie, oczyściliśmy teren na tyle ile się dało, tak jak pan prosił. Zresztą już jesteśmy. Proszę zobaczyć. Tam nasi ludzie obstawiają podejście. Tam jest taka ścieżka wśród gruzu. Jakieś 20 - 30 metrów. Ale taki slalom, dużo zakrętów. A dookoła takie hałdy gruzu jak widać. No a na samym końcu jest taki mały placyk i w jednym z jego boków jest ta dawna łaźnia. I oni tam siedzą. - młody policjant teraz akurat mówił bardzo chętnie wiedząc, że wreszcie może się czymś pochwalić. Obserwował jak oficer obserwuje okolicę. Dość długo. I nic się nie odzywał. Więc nie bardzo wiedząc jak się zachować też zaczął się gapić na te gruzy zastanawiając się czego tamten szuka. - Mówił pan poruczniku, że to są dawne łaźnie publiczne? - Mayers nagle odwrócił się do swojego policyjnego rozmówcy. Widział jak ten twierdząco pokiwał głową. Wiedział czego potrzebuje by zaplanować i przeprowadzić akcję. Rozpoznania i informacji. - W takim razie bardzo by nam się przydały plany budynku. Jakby udało się panu je dla nas zorganizować bardzo by pan mam pomógł. Czy mogę na pana liczyć poruczniku Delgado? - Delgado poczuł się wyróżniony tym, że kapitan zapamiętał jego nazwisko. Albo chociaż chciało mu się je przeczytać z wpiętej w mundur odznaki. Ale dopiero oddech potem zorientował się o co ten go poprosił. - Co? Plany budynku? Tego budynku? Przecież to ruina! - prychnął z niedowierzaniem zastanawiając się czy jednak ten cały Mayers z boltów jednak z niego nie kpi. Gdzie on mu teraz znajdzie plany tej przysypanej gruzem rudery!? - Ale ktoś go kiedyś zaprojektował i zbudował. To budynek publiczny więc jakaś służba publiczna musiała mieć kopię tego projektu. W razie różnych kontroli, projektowania przestrzeni miasta czy choćby różnych sytuacji awaryjnych. Jeśli te plany dotrwały do naszych czasów bardzo by nam się teraz przydały poruczniku. - Mayersowi zależało na tych planach. Dlatego wyłuszczył spokojnie o co z nimi chodzi. Porucznik pokiwał głową, potem pokręcił, spojrzał sceptycznie na tą cholerną hałdę ruin zastanawiając się czy jest szansa jakoś to ugryźć. - No może w ratuszu… Mają archiwum… Cholera wie co tam jest… Jakby miały być gdzieś te plany to chyba tam… - Delgado powoli zaczynał myśleć na głos. Właściwie im dłużej myślał tym mnie nierealne wydawało się to do zrobienia. W końcu poza lotniskiem to miasto za bardzo nie oberwało podczas Dnia Zagłady. Potem też nie aż tak. No sam ratusz trzymał się całkiem nieźle. Właściwie to jeśli ktoś nie zutylizował przez te parę dekad tych planów to… - Poruczniku. - policjant poczuł na ramieniu dłoń tego drugiego gdy ten zwrócił na siebie w ten sposób jego uwagę. Spojrzał na niego pytająco. - Zostawiam to panu. Niech pan robi co uzna za konieczne. Nam by się bardzo przydały te plany. Chodzi o zaplanowanie akcję odbicia zakładników. Jeśli by mnie pan potrzebował to jestem na tym samym kanale co do tej pory a ja pewnie będę w samochodzie albo tam będą wiedzieli gdzie mnie znaleźć. - Mayers mówił spokojnym i opanowanym głosem gdy po kolei wskazał na te wojskowe pojazdy. Po czym uśmiechnął się jeszcze do młodego policjanta i ruszył w stronę tych pojazdów. A ten znów zaczął się zastanawiać czy przypadkiem nie został spławiony do zadania jakiego nikt inny nie chciał. Cholera jak na komisariacie! Czas: 2054.09.23; śr; zmierzch; Miejsce: Sioux Falls; okolice Howard Wood Field Warunki: wnętrze sztabowozu, jasno, ciepło, sucho, cisza na zewnątrz jasno, umiarkowanie, pogodnie, łagodny wiatr - Cholera! Który to?! - wewnątrz blaszanej, wojskowej budy rozległ się zirytowany, kobiecy głos. Ale wśród szelestów ubrań, stukotów butów, grzechotu sprzączek żaden głos jej nie odpowiedział. Chociaż od przebierających się mężczyzn rozległy się złośliwe chichoty. - Cholera zawsze to samo! Klepać po tyłku to zawsze ma kto a potem przyznać się to nie ma odważnego! Cholerne komandosy! - irytowała się Karen. Znów ją ktoś klepnął w tyłek! Akurat jak już zdjęła spodnie z miejskim kamuflażem ale jeszcze nie założyła tych czarnych, na nocne operacje więc akurat miała na sobie tylko bieliznę. No i oczywiście któryś musiał ją klepnąć akurat jak się schylała by naciągnąć te czarne szturmówy. Czyli jak się ewidentnie wypięła do klapsa. Tak naprawdę to się spodziewała tego klapsa. Nawet trochę czekała. Jak chyba wszyscy. To był ich mały, prywatny rytuał przed akcją. Taki co miał przynieść szczęście. Nawet już nie do końca sama była pewna skąd się wziął. Ale tak już się utarło. Szykowali się na akcję, przebierali się, ktoś ją klepał w tyłek a ona udawała, że się wkurza. Ale to było jak bezpiecznik. Jak pocieranie drużynowej maskotki na szczęście czy coś takiego. W końcu różnie było na tych akcjach. Nie wiedzieli czy na końcu znów spotkają się wszyscy w komplecie. - Co Karen? Znów cię molestują? - zapytał dowódca dopinając swoje spodnie. Też czarne. i zaczynają zakładać mundurową górę. Też czarną. Zebranie tych planów zajęło gliniarzom a właściwie temu młodemu Delgado trochę więcej czasu niż się spodziewał. Ale bynajmniej nie był to czas stracony. Zdążyli po swojemu rozpoznać teren. Podobno była tylko jedna droga do tych dawnych szaletów. Bujda na resorach. Dróg podejścia, i to skrytego było całkiem sporo. Udało im się ustalić, że tych bandytów jest kilku. Około pół tuzina. Prawdopodobnie sześciu lub siedmiu. Nie do końca byli pewni bo tamci dość często przemieszczali się przed budynkiem. Albo wewnątrz ale tak, że było ich widać przez okna. Gorzej, że jeśli któryś z nich jednak uparłby się siedzieć wewnątrz to mogło tam ich dalej być nawet i drugie pół tuzina albo i tuzin. A Krótki łącznie zabrał na akcję swój tuzin. Dwie czwórki fire team plus jedna czwórka wsparcia, głównie strzelców wyborowych. - No znowu. I to tak samo jak zwykle, zero polotu i finezji. - Karen kontynuowała tradycyjną litanię lamentów na swoich tępawych i niezbyt odważnych kolegów. A ci rewanżowali się kolejnymi rozbawionymi prychnięciami. Dobrze. Niech się odprężą póki czas. Tak czy siak zbliżał się finał tej interwencji. Dobrze, że ten Delgado jednak zdobył te plany. Tak jak przypuszczał Mayers publiczne łaźnie miały połączenie z kanałami. Co więcej. Pomiędzy dwoma głównymi pomieszczeniami dla pań i panów była wąska, wolna przestrzeń. Korytarz techniczny. Tam gdzie były zbiorniki z wodą do kibli oraz zupełnie zapomniany właz do kanałów. Jeszcze tylko musiał wiedzieć czy uda się go odnaleźć z zewnątrz. Gdyby się udało mieliby piękne wejście do środka. Ciasne. Wąskie. I może weszłaby tam jedna czwórka. Pewnie trzeba by wysadzać ściany. No ale aby nie skrzywdzić przypadkiem zakładników musieli mieć pewność jak ci są rozmieszczeni ci zakładnicy wewnątrz. Najgorzej jakby ustawiono ich przy każdej z wewnętrznych ścian. Wtedy możliwe, że trzeba by zrezygnować z takiego wejścia. No ale to co przyniosło rozpoznanie chociaż przy tym bliższym frontu krawędzi tej wewnętrznej wnęki nie było widać żadnych zakładników. Jeśli nic by się nie zmieniło można by wysadzić chociaż tą ścianę. No i dlatego potrzebowali rozpoznania wewnątrz budynku. Czyli ktoś z nich musiałby wejść od środka do tej wewnętrznej wnęki i użyć kamerek przewodowych aby się rozeznać. No ale do tego musieli odnaleźć i udrożnić właz. A do tego musieli znaleźć jakiś właz po tej stronie i kanały które doprowadzą ich do tamtego wewnątrz budynku. - Kapitanie Mayers? Prosił pan by powiadomić pana jak coś się będzie dziać. - radio wpietę na razie w ładowarkę zaskrzeczało głosem młodego oficera policji jaki jakoś tak od początku stał się oficerem łącznikowym pomiędzy nimi a resztą gliniarzy. No i nawet zdaniem Mayersa sprawdzał się w tej roli. Zapinając guziki munduru wziął radio do ręki. Reszta jego obecnych ludzi też już kończyła się przebierać. Ta druga połowa. Pierwsza niedawno przechodziła ten etap a teraz byli w gotowości w pobliżu miejsca zdarzenia. Skoro akcja przeciągnęła się do godzin wieczornych kapitan postanowił uderzyć po zmroku. Mogli skorzystać z przewagi sprzętu do nocnych obserwacji jakich po przeciwnikach raczej nie należało się spodziewać. Liczył też na zmęczenie porywaczy kilkugodzinnym oblężeniem. Tak psychicznym jak i fizycznym. - Tak poruczniku, co się stało? - mówił spokojnie ale w takiej sytuacji nowe informacje nie zawsze były zbyt dobre. Tak delikatnie rzecz ujmując. Karen i chłopcy też jakoś tak trochę ucichli wsłuchując się w głośnik radia. - Pokazali się porywacze. Pokazali zakładniczkę. Kobietę. Miała torbę na głowie. I związane ręce. Taśmą. Zażądali negocjatora. - zameldował porucznik o tym co się działo bliżej głównego miejsca zdarzenia. Steve chwilę się zastanawiał co to zmienia w ich przygotowaniach. Doszedł do wniosku, ze niewiele. - No to im dajcie. Zagadajcie ich. My potrzebujemy jeszcze trochę czasu. - Mayers kliknął krótkofalówkę by dać swoją odpowiedź. - Ale oni nie chcą z nami rozmawiać. Chcą kogoś kto nie jest gliną. - porucznik sam nie do końca był pewny dlaczego o tym mówi. Chyba dlatego, że bolci prosili go o te informacje z zewnątrz gdy oni sami ciągle coś robili. Do końca nie wiedział właściwie co. Czasem łazili po tych ruinach dookoła. Pojedynczo czasem parami. Niedawno czwórka z nich wlazła do pobliskiego kanału i tyle ich widział. Domyślał się, że ma to pewnie coś z tymi planami co im przywiózł no ale nadal nie wiedział co ci specjalsi zamierzają. - Ahh takk? - Steve zastanowił się chwilę co dalej można z tym zrobić. - Proszę chwilę zaczekać poruczniku. - zwrócił się do gliniarza który był gdzieś tam na zewnątrz samochodu. Wybrał inny kanał i znów się odezwał. Ale tym razem do kogo innego. - Don? Jak wam idzie? Ile jeszcze potrzebujecie czasu? - zapytał dowódcę drugiego fire team. Donie się nadawał. No i był sanitariuszem. Mógł być niezbędny zaraz przy pierwszym uderzeniu. Dlatego do ich grupy trafiło dwóch z czterech sanitariuszy. Trzeci był w jego czwórce no i jeden ze wsparcia miał podobne przeszkolenie. - Co?! Czekaj! - Don pogrążony prawie całkowitych ciemnościach musiał podnieść głos ze względu na hałas palnika. Słyszał Krótkiego ale niezbyt dokładnie co on do niego mówi. - Ej Dingo! Dingo! Wyłącz to na chwilę! - zawołał Indianina który operował palnikiem ale w końcu musiał podejść i go trzepnąć w ramię by ten przerwał. - Maczety są cichsze. Jakbyście mi dali to ja bym wziął moją maczetę i… - Dingo wyłączył upiorny blask palnika i w kanale zrobiło się i ciszej i ciemniej. Ale spróbował się poskarżyć na swoją niedolę. - Dobra, dobra, wiemy, wiemy. - Don pokiwał głową, poklepał go po ramieniu i wrócił do rozmowy z dowódcą. - No czego tam znowu nie wiesz? - zapytał ciepło i sympatycznie jak zwykle. Zwłaszcza jak gadał do Krótkiego. - Nigdy mi nie pozwalacie użyć maczety… - Indianin skorzystał z przerwy w pracy aby wyrazić swoją cichą urazę i żal za takie a nie inne wymogi pracy. - Ile wam zajmie dotarcie do włazu? - kapitan zapytał nie zwracając na standardowo ironiczną formę pytania podwładnego. Póki robił swoje i jednocześnie stanowiło to nieszkodliwą błazenadę to mógł to tolerować. Każdy reagował na stres na swój sposób. Ale każdy odczuwał i przeżywał ten stres. - Cholera wie co jest za zakrętem. Teraz tniemy jakiś złom. Jak się przetniemy to jest ten zakręt. Ten ostatni. Jak dalej będzie czysto to za jakiś kwadrans możemy być na miejscu. Jak nie no to różnie, nawet do rana. - sanitariusz mógł oszacować to co było w zasięgu jego zmysłów. Ale nie miał pojęcia jak wygląda sprawa za zakrętem. - Czekacie. Ja się spróbuję przecisnąć. - na ochotnika zgłosił się jeden z ich czwórki. Zaczął zdejmować z siebie oporządzenie i spróbował. - Czekaj Krótki. Martinez próbuje zobaczyć czy się da przejść. - Don widząc co się dzieje zastopował akcję. - Dobra czekam. - padła krótka odpowiedź dowódcy. A Martinez, nie dał rady przecisnąć się przez dziurę. Nawet jak Dingo i kumpel rozchylili tą plątaninę gruzu, prętów zbrojeniowych i co tam jeszcze było. Ale niewiele brakowało. Dopiero jak Latynos zdjął z siebie jeszcze pancerz udało mu się jakoś przecisnąć. Wrócił po paru minutach, wytytłany w ziemi i cholera wie co jeszcze było w tych kanałach. Powiedział jak to wygląda więc Don mógł wreszcie dać odpowiedź przez radio. - Krótki? Mamy to. Daj nam z kwadrans. Martinez mówił, że dalej da się przejść i znalazł sam właz. Ale nie dał rady go ruszyć. No ale wiesz, jak mamy Dingo i reszte to coś się wymyśli. - kapitan skinął głową z zadowoleniem na taki raport. No wreszcie miał jakiś konkret! No jeszcze był sam właz. Ostatnia przeszkoda. Tam już trzeba było działać ostrożnie bo w budynku mogli usłyszeć palnik czy inne bardziej inwazyjne prace. Ale na to musiał i tak czekać. - Poruczniku Delgado? Ja chętnie sobie porozmawiam z porywaczami. Zaraz u pana będę. - odłożył krotkofalę i zaczął ubierać się w pancerz, kamizelkę taktyczną i wreszcie kominiarkę. Na to hełm, gogle i gazmaska. Gogle na razie założył na hełm a gazmaska zawisłą mu pod szyją. Na koniec broń główna. W tym wypadku wyciszone UMP. I w pełnym ekwipunku otworzył drzwi i zeskoczył na asfalt. Już zmierzchało. Niedługo zapanuje kompletna noc. Dobrze. Dzięki optoelektronice w goglach i celownikach mieli przewagę. Reflektory radiowozów i innych wozów już rozświetlały ten półmrok zmierzchu. Ale potrzebowali jeszcze trochę czasu. By ekipa Dona mogła dotrzeć na miejsce i rozpoznać teren od środka. Szóstka ubranych komandosów stanęła przy młodym poruczniku. Dostrzegł, że się przebrali. Teraz wszyscy byli na czarno. A w tych zapadających ciemnościach wydawali się jeszcze groźniejsi i bardziej tajemniczy. Z czego dwóch z nich ruszyła wspinać się gdzieś między te ruiny i bardzo szybko stracił ich z oczu. Zresztą na miejscu działy się ciekawsze do oglądania rzeczy. - Podobno żądają negocjatora? - dowódca drużyny komandosów zapytał dowódcę policyjnego kordonu jaka obstawiała okolicę. - Tak, już posłaliśmy po niego. Niedługo powinien przyjechać. - gliniarz pokiwał głową obrzucając zaciekawionym spojrzeniem uzbrojoną, czarną sylwetkę. - Może ja spróbuję? - zaproponował zamaskowany oficer wywołując zdziwienie policjantów. Jeszcze raz obrzucili go uważniejszym spojrzeniem. No jakoś niezbyt wpisywał się w schemat policyjnych negocjatorów. - A zna się pan na tym? - zapytał niepewnie policjant dowodzący policyjną częścią akcji. No słyszał, że ci specjalsi przechodzą różne kursy i szkolenia… Ale sztukę negocjacji też? Cholera wie… - Oczywiście. Jestem przeszkolony na takie sytuację. - u komandosa mimo kominiarki na twarzy widać było pogodny i sympatyczny uśmiech. Gliniarze zastanawiali się chwilę naradzając się spojrzeniami. - Może niech spróbuje? Cholera wie kiedy Cody przyjedzie. A tamtym zaczyna chyba odwalać. A jak im odwali zanim Cody przyjedzie? Z nami nie chcą gadać a on właściwie nie jest od nas. No i mówi, że się zna na tym. - kolega policyjnego dowódcy któremu dopiero co nie udało się nakłonić porywacza do negocjacji, namawiał go na skorzystanie z boltowej oferty. Poza tym jak się nie uda to będzie na niego! Nikt nie będzie mógł się przyczepić do policji, że nie chcieli współpracować albo coś spieprzyli bo wszystko pójdzie na konto specjalsów. Dowódca po chwili zwłoki doszedł do podobnych wniosków więc wrócił spojrzeniem do grzecznie czekającego kapitana komandosów. - No dobrze. Niech pan spróbuje. Delgado daj mu megafon. - policjant zgodził się i już chwilę później obserwował jak postać w czerni, dzierżąc megafon idzie w stronę ostatniego, policyjnego posterunku u wejścia do tego kanionu. Widzieli jak tamten uniósł tubę do ust ale jeszcze chwilę się chyba namyślał. Ale w końcu się zaczęło. - Tu Thunderbolts! - krótki, zdecydowany okrzyk jakby smagnął wszystkich w zasięgu słuchu jak biczem. - Co?! Kurwa co on robi?! Przecież miał być negocjatorem! Co on robi?! - policyjny dowódca najpierw zbladł a potem poczerwieniał ze złości gdy uzmysłowił sobie jak ten okrzyk zamieszał w sytuacji. - Wydaje mi się, że zaczął z nimi negocjować. Przecież Thunderbolts nie są od nas. Wszyscy to wiedzą więc porywacze pewnie też. - Delgado pod wpływem impulsu odezwał się bo nawet dostrzegał pewną logikę w tej sytuacji. - Cholera Delgado, zamknij się! - warknął na niego zirytowany dowódca obiecując sobie, że jak ten syf się skończy to znajdzie mu jakieś odpowiednie zajęcie. Chyba tylko pozostała widoczna trójka w czarnych uniformach wydawała się rozbawiona sytuacją. - Przedstawiamy nasze żądania! - po chwili na przetrawienie kto się dorwał się do mikrofonu. - Jakie żądania?! To ma być negocjator?! Cholera czego ich szkolą na tych kursach?! Przecież on nie zna nawet podstaw! - Koontz najpierw zbaraniał jak usłyszał dalszy ciąg tego przedstawienia a potem zaczął pluć sobie w brodę, że zaufał temu obcemu i zgodził się oddać mu brzemię megafonowej władzy. A potem się zrobiło jeszcze lepiej. - Puśćcie wolno wszystkich zakładników! Cztery kobiety! Wyrzućcie przez okno całą broń! Zbierzcie się w jednym pomieszczeniu! Połóżcie się na podłodze z rękami na karku! Dajemy wam 60 minut! Potem możecie przygotować broń! Więcej negocjacji nie będzie! - facet w czarnym uniformie wykrzyczał swoje ultimatum. Po czym opuścił megafon i zaczął wracać w stronę najbliższych radiowozów za jakimi stali gliniarze. - Co pan narobił?! Co to miało być?! - Koontz nie zdzierżył, wstał i wyszedł aby wylać swoją wściekłość na powracającego komandosa. Ten zaś spokojnie oddał mu megafon. - Jest 21:15. Do 22:15 w pełni się zainstalujemy i będziemy gotowi do akcji. - kapitan jednostki specjalnej wyjaśnił spokojnie zerkając na swój zegarek. - A jeśli oni nie będą czekać do tej 22:15?! Jeśli zaczną zabijać wcześniej?! - Koontz był wściekły i wcale tego nie ukrywał. Wskazywał na ostatni posterunek kolegów za jakimi na końcu tunelu była matnia z czwórką zakładników. - Nie sądzę. Wiedzą, że zakładnicy to ich jedyny atut. Jeśli mieliby ich zabić to raczej w beznadziejnej dla siebie chwili. A do tej chwili mają 60 minut. Będą czekać. - Mayers odparł łagodnym tonem jakby tłumaczył coś na jakichś szkoleniach czy manewrach. Grupka policjantów popatrzyła na siebie i trawiła chwilę tę informację. - Ale jeśli spanikują i nie będą jednak czekać? - dowódca lokalnej policji chciał jednak wiedzieć czy szturmowiec ma jakąś alternatywę na to gorsze wyjście. - Wtedy my wkroczymy do akcji. Nasi snajperzy już są rozstawieni i przygotowani. A wewnątrz budynku instaluje się właśnie nasza grupa. Każda minuta zwłoki zwiększa szanse na powodzenie operacji. Dlatego proponuję zachować spokój i pozwolić nam działać. Czy możemy liczyć na waszą współpracę? - okazało się, że oficer specjalsów ma jakiś alternatywny plan. A w tym co mówił było sporo racji. Informacja, że grupa specjalsów już może być w budynku i to dość małym, gdzie są zakładnicy i porywacze chyba przeważyła szalę. Koontz z ciężkim sercem ale postanowił pozwolić temu Mayersowi załatwić sprawę po swojemu. - Ale panie kapitanie, jeśli oni spełnią te żądania to sami możemy ich zgarnąć. - Delgado zwrócił uwagę Kootzowi na ten szczegół. - Cholera Delgado! - jęknął zwierzchnik obdarzając go ciężkim spojrzeniem więc oficer policji zrozumiawszy tą aluzję zamknął się i dyskretnie wycofał poza bezpośrednie otoczenie swojego kapitana.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
24-04-2020, 13:00 | #176 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 38 - Bonus - Thunderbolts 3/3 Czas: 2054.09.23; śr; wieczór; Miejsce: Sioux Falls; okolice Howard Wood Field Warunki: wnętrze korytarza technicznego, ciemno, chłodno, wilgotno, cisza; na zewnątrz noc, chłodno, pogodnie, łagodny wiatr - Ilu? - w słuchawce usłyszał ciche pytanie. Cholera! Ale tu było ciasno. Dobrze, że nikt z całej czwórki nie cierpiał na klaustrofobię. Ani nie bał się ciemności. - Czterech. Są po naszej prawej. Przy krótszej ścianie. Z waszej strony to ta w głębi budynku. - raportował cicho Don. Mała kamerka wsadzona w dawną kratkę wentylacyjną pozwalała im zajrzeć za ścianę. W termowizji było widać jaśniejsze, ludzkie kształty żywych osób. I chłodne, ponure kształty reszty otoczenia. Niestety chociaż termo dość dobrze pokazywało zarysy sylwetki nie bardzo nadawało się do rozpoznawania twarzy czy detali. - Jesteś pewny, że to zakładnicy? - w słuchawce znów usłyszał głos Krótkiego. Był nie tak daleko. Przy najbliższym im posterunku gliniarze. Może jakieś pół setki kroków stąd. Bliżej byli snajperzy. Zajęli zamaskowane pozycje w gruzach. No ale nie mogli sięgnąć celów w głębi budynku. - Tak. Widzę, że mają skrępowane nogi i ręce. I chyba kneble. Nie widzę u nich broni ani czegoś podobnego. Chyba, że mają takie coś za plecami albo pod tyłkiem. - Don szeptał odpowiedzi. Byli już tak blisko, ledwo za ścianą, że musieli zachować bezwzględną ciszę. Odważył się tylko on jeden i tylko szeptać. Po to by przekazać tym na zewnątrz jak wygląda sytuacja wewnątrz. Wreszcie przedarli się przez ten podziemny labirynt przy pomocy lamp i palników, sforsowali ostatni właz i znaleźli się tutaj. Przed nim klęczał Mike. Praktycznie po omacku instalował ładunek wybuchowy który miał wysadzić ścianę. Teraz już wiedzieli którą. Chociaż też dłuższą chwilę konsultowali się z Krótkim i innymi saperami. Było nad czym. Ta po lewej była pusta. Znaczy nie było tam żadnych zakładników. Ze względu na ich bezpieczeństwo bezpieczniej było ją wysadzić. No ale wtedy były te nieprzewidywalne sekundy gdy musieli dobiec do wyrwy, pojedynczo wyskakiwać przez nią, przebiec krótki korytarzyk i wpaść do pomieszczenia z zakładnikami. Zdążyliby to zrobić zanim desperaci strzeliliby do zakładników? Może tak. A może nie. Znów musieli przeciskać się aby Mike mógł wycofać się bliżej wejścia do kanału a Dingo i Don zająć jego miejsce. Ładunek był już ustawiony teraz można już go było zdetonować w każdej chwili. Dlatego ostatecznie zdecydowali się na kraniec prawej strony. Początek byłby taki sam jak ten po lewej. Ale tutaj wpadali od razu do pomieszczenia z zakładnikami. O ile jakiś gnojek nie stałby tuż przy nich to mogli stanąć murem między zakładnikami a porywaczami. Tyle by wystarczyło by snajperzy i oddział Krótkiego wyczyścili resztę. Bez zakładników te złamasy byłby bez szans. No ale jednak w tym wariancie eksplozja musiała nastąpić w pomieszczeniu z zakładnikami. A cholera wie jak polecą te szrapnele. Ładunek był tak dobrany by rozwalić ścianę i niewiele więcej. No ale cholera ci zakładnicy byliby ledwo parę kroków od tej eksplozji. ~ Dobrze, że to Krótki musi podejmować takie decyzje. ~ przeszło mu przez myśl gdy niedawno dowódca zdecydował jak mają uderzać. Sani wolał nie myśleć co będzie jeśli podczas eksplozji lub strzelaniny któryś z zakładników oberwie. - Podejrzani? - Mayers po raz kolejny sprawdzał aktualną sytuację. Czas się kończył. Zegarek pokazywał 22:13. Za chwilę powinien podnieść megafon i oznajmić tamtym w środku, że czas się skończył. Obok niego stały trzy, ubrane na czarno sylwetki. Stanęli obok ostatniego posterunku przy wejściu do kanionu. Spięci i gotowi. Teraz już mogło się zacząć w każdej chwili. A oni stali jak mechanizm spreżynowca. Gotów na dany sygnał zwolnić sprężynę i wyrzucić ostrze do przodu. - 0 przy zakładnikach. 2 przy wejściu. Klamki w łapach. Nerwowi. - meldował sani z samego wnętrza budynku opanowanego przez podejrzanych. Tylko ściany chroniły jednych od drugich bo “Niebieskich” którymi dowodził Don dzieliło od podejrzanych ledwo po kilka kroków. - Wchodzi trzeci. Klamka w dłoni. Idzie na czarno. - w słuchawkach zabrzmiał krótki meldunek Karen. Widziała przez oko swojego celownika jak postać wchodzi do pomieszczenia z zakładnikami. Czyli południowego które zwykle oznaczali kodem czarnym. - Mam go. Trochę panikuje o czas. Kłócą się czy się nie poddać. - przez otwory wentylacyjne nad ich głowami nie było słychać wszystkiego. Ale wystarczająco by wyłapać całkiem sporo. Na przykład to, że porywacze są bliscy paniki. Tylko cholera to był bardzo niebezpieczny moment. Mogli mieć dość i się poddać. A mogli zacząć zabijać zakładników. - Gary. Któryś z nich jest Gary. - Dingo zawsze zdawał się słyszeć wszystko pierwszy. Teraz też wyłapał to imię więc szepnął cicho do sani. Wiedział, że ten w małym kajeciku robił notatki z tego co usłyszał. - Gary tak? No się masz Gary. Zaraz poznamy się bliżej. - Darko mruczał cicho raczej sam do siebie niż do kogoś z chłopaków. Przyświecił sobie malutką latareczką trzymaną w zębach gdy dopisał usłyszane imię. Już parę ich miał. Ale szefem był chyba ten Keith. Darł się najgłośniej i wszystkim dyrygował. Niestety w tych ciemnościach i w termo trudno było połączyć jakieś imię z postacią. Z początku niepokoili się czemu słychać tylko porywaczy. Ale po jakimś czasie obserwacji zorientowali się, że zakładnicy mieli kneble. Z czegoś cienkiego co zdążyło przybrać ciepłotę twarzy więc właściwie kamera tego nie wyłapywała. Domyślili się tego po czasem zduszonych sztucznie odgłosach. No i tym, że wszyscy zakładnicy żyją. - I jak chłopaki? - zapytał cicho szef operacji. 22:15. Zaraz się powinno zacząć. Stojący tuż za nim Garbo uniósł kciuk w górę. Po nim gest powtórzyli Italiano i Ricky. No tak. - Czerwony 1 do wszystkich zespołów. Meldować się. - zarządził ostatni sprawdzian. Czuł jak pocą mu się dłonie w rękawiczkach i ta mieszanina ekscytacji i strachu jaka kłębiła się gdzieś w żołądku. Ale wiedział, że to ustąpi. Jak tylko ruszą. Wtedy będzie liczyć się tylko wykonanie zadania. - Niebieski 1. Niebiescy gotowi. - Don odpowiedział gdy usłyszał ciche, trzy potwierdzenia od Dingo, Mike’a i Martineza. Zgasili wszystkie światła i stali w absolutnej ciemności. On i Dingo filowali przez pierwszą kratkę. Musieli użyć wytłumionych pistoletów bo UMP i jeszcze z tłumikiem, były zbyt długie i niewygodne by nimi celować w tej ciasnocie. I to w poprzek wąskiego korytarzyka. Sani wątpił by dawni architekci projektowali to miejsce dla kogoś takiego jak Dingo. I to w pełnym rynsztunku bojowym. Obaj stali na jakichś rurach modląc się by ten złom nie załamał się nagle pod ich ciężarem. Za ścianą musieliby to usłyszeć. I tak stali we dwóch, opierając się plecami o przeciwną ścianę białego pomieszczenia. Kiedyś chyba była tam męska toaleta. Ale zakładnicy byli w żeńskiej. Ale i tu zawsze był ktoś z porywaczy. Obserwowali biało - szary świat przez gogle termowizyjne. Najpierw widzieli poprzeczne, ciemnoszare pasy, prawie czarne. Kratka wentylacyjna. Ale kula .45 powinna przebić ją bez problemu. Problemem byli podejrzani. Na tym krańcu korytarza musieli się ściaśnić we czwórkę. I na raz mogło filować przez ten wentylacyjny wizjer najwyżej dwóch z nich. W najlepszym razie dawało to dwóch zdjętych podejrzanych. Przy strzałach w głowę. Ale ci się mieszali, skakali sobie do oczu. Czasem było ich dwóch, trzech albo czterech. Wchodzili i wychodzili z czarnego pomieszczenia albo znów wracali. Teraz wodzili wytłumionymi lufami. Każdy z nich mierzył do innego celu. - Złoty 1 gotów. Biorę czarne okno. - zameldowała się jedyna kobieta w oddziale. Czwórka strzelców była rozproszona bo okolicy. Ale z czterech strzelców aż trzech było ustawionych naprzeciwko frontowej ściany budynku. Tylko w różnych miejscach. Dla strzelca wyborowego były to śmieszne małe odległości. W najlepszym razie powyżej pół setki metrów. Ponieważ liczyło się zgranie i jak najszybsze wyeliminowanie jak najwięcej celów jednocześnie to zamiast klasycznych wyborowych czterotaktów mieli broń samopowtarzalną, pozwalającą na szybszy powtórny strzał niż w czterotaktach. Ale ponieważ byli rozproszeni i nie mieli ze sobą bezpośredniego kontaktu wzrokowego musieli meldować się pojedynczo. Do niej należało zlikwidowanie wszelkiego oporu możliwie jak najglębiej w głąb czarnego pomieszczenia. I niedopuszczenie tam tych z zewnątrz. - Złoty 2 gotów. Biorę białe okno. - zameldował Cichy. W swoim celowniku widział górną połowę ciała. Cel jak tarcza - popiersie. Odległość ze 40 - 50 metrów. Ale ruchomy. Chował się za framugą okna i wyglądał w stronę wlotu kanionu skąd pewnie spodziewał się ewentualnego szturmu. Tamtędy mieli zresztą nadbiec Czerwoni. No ale nie mieli szans być szybsi od ołowiu. Mieli szansę wziąć udział w strzelaninie tylko jakby coś poszło nie tak i walka by się przedłużała. Do tego czasu ten podejrzany jaki pewnie myślał, że ciemności nocy i mur za framugą go ukryją powinien być martwy. - Złoty 3 gotów. Biorę drzwi. - cicho zgłosił się Jessie. Łącznościowiec celował w typka który nerwowo wychylał się przez framugę drzwi wejściowych. Wszyscy wychylali się albo chowali coś gadając do siebie. Nawet stąd, widząc tylko białe kontury sylwetek na tle ciemnoszarej ściany widać było, że panikują. ~ Jak tak się boją to dlaczego się nie poddadzą? ~ zastanawiał się Werden nie bardzo rozumiejąc czemu są tak uparci. Naprawdę sądzą, że wygrają? Że przetrwają starcie z drużyną Thunderbolts? ~ No musieliby być chyba jacyś nietutejsi. ~ myśl o wizycie turystów z daleka na gościnnych występach nawet go trochę rozbawiła. Po paru latach działalności miejscowi już zazwyczaj woleli się poddać niż ryzykować starcie z jednostką z Wild Water. O ile wiedzieli lub wierzyli, że ci stoją po drugiej stronie barykady. Ale po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że ci o pół setki metrów dalej jednak panikują jakby wiedzieli co oznacza szturm Thunderbolt. W takim razie tym bardziej nie rozumiał motywów ich uporu. W każdym razie tak czy inaczej to się zaraz skończy. - Złoty 4 gotów. Biorę podwórze. - Thony jako jedyny z sekcji wsparcia nie miał broni wyborowej. Tylko granatnik i wyciszone UMP. Teraz trzymał w dłoniach granatnik załadowany flashbangami i granatami z gazem łzawiącym. Rewolwerowy granatnik miał zalać i spacyfikować wszelkie próby oporu. Mieszanina flashbangów i gazu powinna wyłączyć wszystkich na dnie tej małej, otoczonej gruzami kotliny. Jako jedyny też był ustawiony z flanki tak by mieć przed sobą wyjście z kanionu. W ciągu parunastu sekund od startu akcji powinni tędy wybiec Czerwoni. Wtedy worek ogniowy byłby pełny. Jedynym nie obsadzonym odcinkiem był ten z frontową ścianą budynku. Ale wewnątrz już byli Niebiescy. - Czerwony 1. Czerwoni gotowi. Niebieski 1 wydaje rozkaz do ataku. Powtarzam, Niebieski 1 wydaje rozkaz do ataku. - w eterze najpierw padło to o co już ustalili wcześniej. Że Niebiescy jako ci co byli najbliżej zakładników i porywaczy mieli najbardziej aktualny wgląd w sytuację. Dlatego im powinno być najłatwiej ocenić kiedy zacząć atak. Czerwoni w tej chwili nie widzieli nawet samego budynku a Złoci nie mieli wglądu co się dzieje w głębi budynku. No i wciąż była szansa, że porywacze w ostatniej chwili jednak pójdą po rozum do głowy i jednak złożą broń. Usłyszał pięć potwierdzeń więc zostało wprawić przygotowaną machinę w ruch. - Uwaga, zaczynamy. - uprzedził swój zespół i spojrzał na zegarek. 22:17. Czas zaczynać. Uniósł tubę megafonu i przez moment się zastanawiał. Ale moment. - 60 minut minęło. Przygotujcie broń. - właściwie nawet nie musiał krzyczeć. Na te dość krótkie odległości ręczna maszyna do wzmacniania głosu była bardzo skuteczna. Rzucił megafon na ziemię i założył na twarz gazmaskę. Ujął swoje wyciszone UMP i dał znać dłonią “Naprzód!”. I sam lekko przygarbił się i ruszył w głąb kanionu. Trzy sylwetki jak powielony cień bez wahania ruszyły za nim. Widział jeszcze jasno białe sylwetki ostatnich gliniarzy a potem ciemność. Właściwie różne odcienie ciemnej szarości. Gruz wciąż oddawał zakumulowane przez cały, dość ciepły dzień ciepło. Więc promieniował różnymi odcieniami ciemnej szarości. Dzięki czemu różne bryły gruzu pod nogami były widoczne. Poruszali się szybko. Jeszcze nie był to bieg ale coś podobnego do szybkiego marszu. Bardziej stawiali na szybkość niż ostrożność. Szanse, że w kanionie jest któryś z bandytów niezauważony przez ostanie kilka godzin przez obserwatorów ukrytych w ruinach była prawie zerowa. Zresztą mieli prawie cały czas kontakt z większością podejrzanych. Jeśli któryś znikał z namiaru to zwykle oznaczało, że jest w głębi budynku. No i czerwoni mieli najdalszą drogę do przebycia. - Dorzuciłeś do pieca Czerwony 1. Dostali kota. - tuzin komandosów usłyszeli w słuchawkach głos jedynej kobiety w ich gronie. Zresztą poza Czerwonymi pozostali każdy na swoim wycinku, mogli potwierdzić jej słowa. Najlepszy wgląd mieli Niebieski 1 i 2. - Keith! Keith! Kurwa mówiłeś, że blefował! Mówiłeś, że będą negocjować! Kurwa idą po nas! Zrób coś! - Don widział jak do środka wbiega spanikowany porywacz. Z ciemnym, krótkim prostokątem w prawicy. Klamka. I darł się do tego Keitha który stał w pobliżu wylotu czarnego pomieszczenia. Ale blisko ściany. Więc raczej poza zasięgiem strzelców wyborowych. - Poddajmy się! Ja pierdolę nie chcę tutaj zginąć! - Kolejny darł się na swojego szefa. To dobrze. Jeszcze nie strzelali do zakładników. A Niebiescy według planu mieli zdetonować ścianę gdy Czerwoni dotrą w pobliże wylotu kanionu. Wtedy trójka strzelców otworzy ogień do widocznych celów, Tony ostrzela podwórko granatami a Czerwoni zaatakują front budynku. No a Niebiescy mieli wysadzić ścianę, wpaść do środka i zabezpieczyć zakładników. Proste. Tylko, żeby te dupki z drugiej strony ściany raczyły współpracować. Na razie trzymał tego Keitha na celowniku. Dingo każdego kto był najbliżej zakładników. - Zamknąć się durnie! Na pozycje! Ale migiem! Mamy tu mur a oni muszą wybiec przez tamtą dziurę! Wystrzelamy ich jednego po drugim zanim się zorientują! - Keit też krzyczał. Złapał najbliższego za chabety i wypchnął w stronę wyjścia. Potem to samo zrobił z drugim. - Te durnie chyba chcą się stawiać. - Dingo widząc co się dzieje aż nie mógł uwierzyć. Mieli tylko broń krótką. Palną i białą. Żadnych pancerzu ani sprzętu do walki nocnej. Krótki miał dobry pomysł by odczekać jeszcze trochę i uderzyć po zmroku. Ale dobrze, że szef wypchnął ich ku wyjściu a nie zabrali się za zakładników. Przy wyjściu byli bardziej podatni na atak z zewnątrz. I minimalnie ale zwiększał się ich czas reakcji gdyby chcieli sprzątnąć zakładników. - Przez ciebie wszyscy zginiemy! Ona miała rację! Ty masz przesrane ale my jeszcze możemy się wywinąć! - trzeci nie dał się złapać bo i był trochę dalej od szefa i miał więcej czasu na reakcję. Zaczął się cofać w kierunku zakładniczek aż w połowie pomieszczenia odwrócił się, wyjął nóż i zaczął biec w ich stronę. - Uwaga! Jeden idzie do zakładników! - syknął Don widząc nagłą woltę za ścianą. - Mam go! - Dingo zgłosił się z miejsca celując w białą plamę głowy jaka zbliżała się do zlanej, wielogłowej plamy zakładników tkwiących w głębi pomieszczenia. - Zostaw je! - Keith wrzasnął do niego i wycelował w niego pistolet chociaż ten już był do niego plecami i nie mógł tego widzieć. Don zamarł widząc unoszony pistolet Keitha. W kogo zamierzał celować?! W swojego czy zakładników?! Dłużej nie czekał, zwłaszcza, że ten drugi wyjął nóż. Nie miał zamiaru czekać czy tamten chce uwolnić czy zarżnąć zakładników! - Ognia! - krótko krzyknął Don. Okrzyk rozległ się w tuzinach słuchawek jednocześnie. Kilka luf plunęło ogniem prawie jednocześnie. Dingo stojący na starej rurze i celujący przez kratkę wentylacyjną strzelił o ułamek sekundy szybciej. Nożownik zatrzymał się aby nachylić się nad zakładnikami. Indianin widział biały profil jego głowy na tle ciemnych szarości. Gdy ruch tamtego zwolnił Indianin szybko pociągnął dwa razy za spust. Wyciszona broń świsnęła cicho dwa razy, rozległ się dźwięk rozdzieranej ołowiem płytki metalu wentylacji i dostrzegł białe rozbryzgi z głowy tamtego. Białe strugi chlusnęły na szare kształty dawnych luster i zlewów. - Nożownik zdjęty. - mruknął szybko Indianin przekierowując pistolet w głąb pomieszczenia. Akurat dojrzał jak białe rozbryzgi pojawiają się na głowie Keitha a kątem oka jak jasno szare łuski wypadają gdzieś w nicość z pistoletu Dona. - Keith zdjęty. - zameldował sanitariusz widząc jak biała sylwetka szefa porywaczy zatacza się bezwładnie i upada. - Irokez zdjęty. - usłyszeli głos Karen. Też widziała zamieszanie przez okna. Ktoś ze środka chyba wypchnął jedną a potem drugą sylwetkę z pistoletem. Nie widziała kto. Widziała jak tamci chyba nie mogą się zdecydować czy powinni schować się czy kłócić czy jeszcze co. Nie wiadomo do jakich wniosków by doszli gdy Don dał rozkaz do ataku. Pociągnęła za spust i wyciszona broń świsnęła cicho. Pocisk trafił tego z irokezem. W szyję. Widziała jak z szyi obfity biały kleks zachlapał ciemnoszarą dotąd ścianę za oknami. Irokez zachwiał się i upadł. Z taką raną od mocnego, wojskowego pocisku w takie miejsce musiał być wyłączony z akcji. - Ej co jest?! - ten obok irokeza, w tych ciemnościach i półmrokach rozświetlonych jakimś ogniskiem ledwo zdążył coś zareagować. Pozostała czwórka tak samo rozglądała się trwożliwie dookoła. I nie widzieli jak Don, ledwo parę kroków od nich ale skryty za ścianami daje sygnał Mike’owi. Saper wcisnął przycisk i rozległ się niezbyt głośny huk. Zmodyfikowana wersja ładunku kumulacyjnego eksplodowała wybijając pożądany otwór w ścianie. Don i Dingo zdążyli zeskoczyć z rury i schować pistolety do kabur. - Ruchy, ruchy, ruchy! - krzyknął Niebieski 1 jeszcze wewnątrz korytarza. Ruszyli w ten dym pył jaki wzbudził ładunek kumulacyjny. Teraz! Prędko! Niebezpieczny moment gdy musieli pojedynczo wyskakiwać w ścianę kibla aby wydostać się na korytarz. Don przez te kilka kroków zdążył znów złapać swoją polewaczkę. Dingo zaś znał plan więc zamiast po broń główną sięgnął po obły pojemniczek. Niebieski 1 zatrzymał się na moment przed wyrwanym otworem gdy Niebieski 2 cisnął w tą wyrwę ten pojemnik. Ten upadł na podłogę, potoczył się i nagle cicho eksplodował zalewając pomieszczenie szybko rozprzestrzeniającą się chmurą gazu łzawiącego. Na zewnątrz też rozległa się eksplozja gdy wybuchł pierwszy flashbang z granatnika Tony'ego. Wtedy lider Niebieskich schylł się i przeskoczył przez rozerwaną ścianę, minął zasypany resztkami ściany sedes, zeskoczył na podłogę i wypadł przez drzwi kabiny. Tam natychmiast skierował siebie i swoją broń w prawo. Od razu dostrzegł cztery, białe sylwetki. I żadnej innej. Dobrze! Przez ten krytyczny moment gdy zeskoczyli z rury aż do teraz nie mieli pojęcia co się dzieje za ścianą. Ruszył w ich stronę a za nim już z kabiny wypadał Dingo tylko on celował z pistoletu w wejście. By żaden z napastników nie mógł wedrzeć się do środka. Ci jednak nie mieli takiego zamiaru. Ogłuszeni przez flashbangi, oślepieni przez gaz ginęli od zmasowanego ognia trójki snajperów ukrytych w ruinach. Ale Don miał w tym momencie inne zmartwienie. Zatrzymał się przed czwórką, białych sylwetek. Już wcześniej zdołali domyślić się, ze prawie na pewno cała czwórka to kobiety. Jedna nawet miała dredy co siłą rzeczy przychodziła na myśl Val. Ale no przecież nie tylko Val miała dredy. Ale teraz gdy stał o krok od ich sklejonych taśmą nóg coś go tknęło. Coś znajomego. Sam nawet nie wiedział czy to jakiś poszczególny detal czy tak uderzyła go całość obrazu. Ta obok dredziary miała jakiś medalik na szyi. Prostokątne blaszki. Wyróżniały się nieco kolorem na tle białej sylwetki żywego ciała. Te blaszki odruchowo skojarzył z wojskowymi nieśmiertelnikami. Lamia przecież nosiła takie blaszki. A ta obok niej miała krótkie włosy. I charakterystyczny kędziorek opadająco na czoło. Jak Eve. No ich Karen też przecież miała dość krótkie włosy. No ale inaczej ufryzowane. I bez kędziorka. I ta czwarta miała długie włosy. I bielsze zacieki na twarzy. Krew. Chociaż w termo wyglądała jak biała. Ale poza tym żadna z nich nie miała chyba otwartych ran. No i jeszcze te zduszone kneblem głosy. Zduszone ale cholera dziwnie znajome. Nawet na tle słabnącej na zewnątrz strzelaniny. - Niebieski 1 do Czerwony 1! Mamy zakładników! Kurwa nie uwierzysz kto to jest! - Donnie był przygotowany na niewiarę w słuchawkach. Cholera stał o krok od nich i sam w to nie mógł uwierzyć. To one?! To były one?! To przez te wszystkie godziny to były one?! Cholera skąd miał wiedzieć!? - Zabezpiecz zakładników! - warknął zirytowany kapitan. ~ Co z tym Donem?! Zapomniał po co tam jest?! ~ Steve zirytował się zaskoczony takim zachowaniem kumpla i podwładnego. No do cholery dlatego powierzył mu kluczowe zadanie! Sam prawie do ostatniej chwili wahał się czy nie objąć dowodzenia Niebieskimi. Ale ostatecznie uznał, że chyba jest najlepszą osobą do pertraktacji z porywaczami. No a numerem dwa dowodzenia drugą grupą był właśnie Donnie Darko. No a teraz składał mu taki bezsensowny meldunek. Jak mieli zakładników to niech ich wyprowadzą w bezpieczne miejsce! Co za filozofia?! Naprawdę trzeba Donowi przypominać o takich podstawach? Zresztą teraz trochę trudno mu było się skupić na tym co się dzieje wewnątrz budynku. Gdy Czerwoni wybiegli na dno kotlinki właściwie było już po jakimkolwiek oporze ze strony porywaczy. Granaty, Złoci i Niebiescy zrobili dobrą robotę. Dwóch ostatnich podejrzanych widząc co się dzieje dało nura w ruiny. Właśnie za nimi ruszyli Czerwoni skoro Niebieski 3 zgłosił zabezpieczenie białego no a teraz Don czarnego pomieszczenia. Tylko jakoś tak dziwnie. Więc ci dwaj co im próbowali zwiać to byli ostatni porywacze jacy jeszcze byli na nogach. - Stać! Stać bo będziemy strzelać! - Mayers krzyknął do pleców uciekających. Ciężko się biegało w gazmasce ale nie miał kiedy jej zdjąć. - Ale to są… - do dyskusji wtrącił się Dingo. No cholera! Dingo też! Au! Odruchowo schylił się gdy uciekająca sylwetka odwróciła się i oddała kilka szybkich strzałów. Szanse na trafienie kogoś z Czerwonych były nikłe. No ale jednak były. Więc na chwilę pochylili się gdzie się dało. Cholera po tych gruzach to i bez gazmaski biegało się ciężko. - Bez dyskusji! - warknął zirytowany Mayers przerywając te dysputy. No jeszcze niech Dingo coś by zaczął znów o maczetach… Pokręcił głową i przyklęknął celując z wyciszonego automatu. W kolimatorze widział białe plecy uciekającego. Ale ramiona mu się trochę trzęsły od szybkiego oddechu. A tamten biegł nieregularnie skacząc po tym gruzie dodatkowo utrudniając trafienie. Ale w końcu broń szczeknął szybkimi tripletami. Tamten upadł. Albo zeskoczył. W każdym razie zniknął z widoku. - Dawać chłopaki! Złoci widzicie któregoś? - lider czerwonych machnął ręką wzywając pozostałą trójkę do wznowienia pościgu. - Nie. Muszą się kryć w jakichś dziurach. Jak się pokażą powiemy wam. - odezwał się Cichy obserwując podejrzany rejon. Widział cztery, skaczące po gruzie sylwetki. Z wielką, kanciastą plamą na większości korpusu. No tak, ciężkie płyty SAPI nie nagrzewały się tak łatwo. Podobnie hełmy zmniejszały im cieplną sylwetkę o połowę głowy. Ale tych dwóch, w lekkich ubraniach nigdzie nie widział. Ale raczej mieli marne szanse by uciec. Jeśli pokażą się gdzieś na górze to sprzątnął ich Złoci. Jak zostaną na dole to raczej Krótki i reszta ich w końcu znajdą. - Sam tego chciał burak jeden. Chodźcie dziewczyny, spadamy z tego lokalu. - Don chyba machnął ręką i pochylił się aby rozciąć im nożem więzy z taśmy. Dingo zrobił to samo. We dwóch pomogli wstać uwolnionym i jak się okazało całkiem dobrze znanym zakładniczkom. Ale te nie bardzo mogły współpracować. Skrępowane przez kilka godzin nogi słabo nadawały się do chodzenia. Do tego jeszcze gaz i flashbangi zrobiły swoje. Musieli je podtrzymywać, każdy po jednej w wolnej dłoni dzierżąc polewaczkę. Szybko wypadli na zewnątrz, prosto w chmurę gazu z granatów Tony’ego. Dopiero w kanionie było trochę czyściej. Ale tam dziewczyny już do niczego się nie nadawały. Trzeba je było właściwie wlec a one na przemian kaszlały, pluły i łzawiły od tego gazu. A jeszcze nie wiadomo było jak ze słuchem po tych wszystkich eksplozjach i flashbangach. Ale w parę chwil przebiegli przez ciemny kanion i już widzieli światła radiowozów na parkingu. - Thunderbolts! Nie strzelać! Nie strzelać! Thunderbolts! - Don zaczął się drzeć gdy zatrzymał się przy ostatnim załomie. Nie chciał na sam koniec dostać kulki od swoich a nie był pewny jak to z zimną krwią u gliniarskich luf wycelowanych właśnie w wejście do kanionu. - Thunderbolts?! - z drugiej strony doszedł ich po chwili pytający krzyk Koontza. - Tak! Thunderbolts! Nie strzelajcie do nas! Wychodzimy! Mamy zakładniczki! - Niebieski 1 krzyczał do sojuszników w granatowych mundurach. - Dobra! To Thunderbolts! Nie strzelać! To nasi! - szef gliniarzy ostrzegł przez megafon swoich ludzi kto wraca z kanionu. No i pomogło. Po kolei z kanionu wyłoniły się cztery czarne sylwetki, każda z kolorowo ubraną kobietą pod ramieniem. Kobiety jednak wyglądały mizernie. Ale tak w biegu trudno było stwierdzić czy to efekt broni obezwładniającej czy czegoś innego. --- Czerwoni wracali z akcji jako ostatni. Ci dwaj ostatni podejrzani trochę ich przegonili ale wynik zasadniczo się nie zmienił. Jeden który myślał, że ucieknie przed nimi wystawił się Karen która go skasowała jednym strzałem. Drugiego dorwali sami Czerwoni. Skitrał sie gdzieś i pewnie słyszał osuwający się gruz pod butami szturmowców. Widział, że są blisko i zaraz go znajdą. Steve nie wiedział czy tamten się poślizgnął po tym gruzie czy w jakimś amoku myślał, że ich przestraszy, przeskoczy czy jeszcze co. Grunt, że on też usłyszał osuwanie się gruzu pod jego butami, krzyknął “Stój!” tamten się nie zatrzymał, może nawet nie mógł jeśli się jednak zsuwał. Komandosi zareagowali zgodnie z treningiem. Ruch. Brak posłuchu. Broń w ręku. Niebezpieczeństwo. Szybkie triplety z trzech luf. Ciało w końcu zatrzymało się na dole. Nie ruszało się. Ostatni krok, sprawdzić puls. Ledwo wyczuwalny. Liczne białe rozbryzgi na torsie i kończynach. Przestrzeliny. Krwotoki. Cel wyeliminowany. Ostatni cel. Zakładnicy zabezpieczenia. Koniec. Koniec akcji. Jeszcze tylko trzeba było zgarnąć ciała tych dwóch. Tych w budynku czy na podwórzu można było zostawić gliniarzom. Ale trochę nie fair było kazać im przeszukiwać po nocy ruiny aby znaleźć dwa trupy które gdzieś tam sobie leżą. Więc jeszcze każdy z nich musiał wracać z ciałem zabitego. Złotych spotkali na dnie kotlinki przed budynkiem. Tam też zostawili ciała tych dwóch. Resztą mogła zająć się policja. Trochę za wcześnie zdjął gazmaskę. Niby już gdy wychodzili z kanionu ale jednak coś musiało trochę zawiać tym gazem. Bo oczy, zwłaszcza lewe go zapiekły i poczuł jak coś drażni go w nozdrza. No ale stężenie gazu już było bardzo słabe. Więc było to jak chwilowa niedogodność. Szli całą ósemką z dwóch pełnych zespołów by dołączyć do Niebieskich którzy zabezpieczyli zakładników. I cholera przez te oczy to w pierwszej chwili myślał, że ta sylwetka siedząca przy tylnym kole ich furgonetki to tylko wydaje mu się znajoma. Pewnie przez ciemne włosy. Skórzaną kurtkę. No ale nie, to nie mogła być ona. Co by tu robiła? Zresztą szorty miała inne, nie widział by Lamia kiedyś takie miała na sobie. Zamrugał oczami i szedł dalej ale wewnątrz wozu dostrzegł Dona. Już w samej kominiarce bez hełmu i reszty szpeja. Cholera co za blondynkę on przemywał? Przez te krótkie włosy od razu mu się skojarzyła z jego blondynką. Wtedy ta co siedziała przy tylnym kole jakoś się poruszyła znów przykuwając jego uwagę, twarz zrobiła się przez moment trochę lepiej widoczna i już wiedział, że to ona. - Lamia? Eve? Dziewczyny? A co wy tu robicie? - gdy umysł przeskoczył na właściwe skojarzenia i tryb myślenia nagle wszystko stało się jasne. Lamia siedziała na asfalcie przy tylnym kole furgonetki. A w furgonetce Don zajmował się Eve, Val i Jamie. Tylko widok był tak zaskakujący, niedorzeczny właściwie, że kompletnie się go nie spodziewał. Co one tu robiły?! Skąd się tutaj wzięły!? Ale gdy już dotarło do niego, że to one podbiegł do nich czym prędzej i wszystko inne zeszło na dalszy plan.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
24-04-2020, 22:59 | #177 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 39 - Wieczór w “Krakenie” Czas: 2054.09.24; cz; wieczór Miejsce: Sioux Falls; nocny klub “Kraken” Warunki: wnętrze klubu, jasno, ciepło, sucho, muzyka na zewnątrz noc, nieprzyjemnie, pogodnie, łagodny wiatr - To tutaj. - oznajmiła krótkowłosa blondynka gasząc silnik na parkingu z boku płaskiego budynku. Parking był spory. Jak przed jakimś dawnym marketem. Nawet widoczne były jeszcze daszki pod jakimiś dawniej stały wózki na zakupy. Płaski budynek też przypomniał dawny market. Jak na taki duży parking to nie był zbyt pełny. A do tego dość mroczny bo nie sięgały tu światła z okolicznych budynków. Ale sięgała przytłumiona przez ściany muzyka. Trochę stylowo podobna do tego co Lamia pamiętała z “Neo”. No i na zewnątrz było wieczorem już dość chłodno. No ale miały do przejścia tylko kawałek. Z parkingu do klubu. Przygotować się mentalnie na to przejście między swojskim domem a nowym miejscem. Przynajmniej Lamia i Diane były tu po raz pierwszy. A Madi jak mówiła było może ze dwa czy trzy razy, Eve też jak już to wolała chodzić do “Neo” ale chyba z całej czwórki miała też największy staż jako krakenowy gość. - Ciekawe czy w ogóle znajdziemy te dziewczyny co Lamia mówiła. To może nie jest wielkie jak “Honolulu” no ale też nie, że jeden bar i parkiet. - zastanawiała się blondyna stukając po asfalcie obcasami. Wtórowały jej obcasy koleżanek. A każda przed wyjazdem do klubu miała trochę inne sprawy z jakimi wróciła ze swojego dnia. Gdy Lamia wróciła z Diane do domu zastały już Eve. Akurat kończyła kąpiel i zaczynała się szykować do tego wieczornego wyjścia. I tak trochę w biegu ubierając się, szykując wspólną kolację by nie jechać na głodniaka Eve streściła swój dzień. --- - Nie przyznałam im się. Co było wczoraj. Powiedziałam, że źle się czułam. Naczelny chyba myślał, że to chodzi o jakieś drobnostki. Babskie sprawy. Ale jakoś mu nie powiedziałam co wczoraj robiłam. - zwierzyła się Eve gdy w jeszcze zwykłej koszulce i spodenkach kręciła się po aneksie kuchennym by dołożyć swoją pulę do tej szykowanej kolacji. - A dlaczego? - zapytała Indianka krojąc coś na desce ale zerkając na stojącą obok dziennikarkę. - Nie wiem. Jakoś tak… Samo wyszło… Cholera może powinnam...Sama nie wiem… Teraz dali mi ten temat do zrobienia… - westchnęła krótkowłosa blondynka wrzucając pokrojone pomidory do miski i biorąc następne do krojenia. - Jaki temat? - motocyklistka była ciekawa czemu blondynka wydaje się taka zafrapowana tym wszystkim. - No to porwanie wczoraj. Naczelny się trochę wściekł, że nikogo od nas przez cały dzień nie było. To trochę nie moja działka bo ja robię lokalne wywiady, imprezy, osobistości. A takie porwanie to raczej chyba aktualności. No ale cały dzień po mieście szalała policja i bolci a nikogo z prasy przy tym nie było. No i się naczelny wkurzył. I mnie przydzielił ten temat. - reporterka wyznała o co chodzi z tym tematem niezbyt widocznie uszczęśliwiona z takiego zadania. - No ale przecież byłaś tam nie? No to chyba możesz to opisać co tam się działo? Dziewczyno miałaś miejsce w pierwszym rzędzie by to opisać! - motocyklistka nie widziała w tym żadnego problemu. Roześmiała się nawet wesoło na sam koniec. - Noo taakk… - przyznała gospodyni która jednak się nie roześmiała. Dalej miała niezbyt szczęśliwą minę która nieco zgasiła Indiankę. Popatrzyła pytająco na Lamię jakby sprawdzała jej reakcję na to zachowanie blondyny. - Ale nie wiem jak się do tego zabrać. Normalnie powinnam porozmawiać z uczestnikami wydarzeń. Pojechać na miejsce zdarzenia. Porobić zdjęcia. Potem to wszystko obrobić i opisać w zwartym artykule. Zwykle na jedną stronę ale naczelny na taką grubą akcję dał mi aż dwie strony. Chce z detalami co tam się działo. A ja nie wiem jak to opisać. Chyba nie chciałabym mówić ludziom, że tam byłam jako zakładniczka. Nie wiem jak to ugryźć. Pomyślę przez weekend. Na jutrzejsze wydanie kumpel tylko wrzucił małą wzmiankę, że coś się działo i dobrze się skończyło. Ja muszę zrobić coś na poniedziałkowe wydanie. A jednocześnie nie chciałam oddać tego tematu bo któryś z chłopaków jakby zaczął węszyć to też mógłby dotrzeć do mnie i do nas. - blondynka w końcu wypruła się dlaczego z jednej strony ten temat tak bardzo jej nie leży ale z drugiej nie chciała go oddać komuś innemu. Ale by nie psuć wieczoru Eve zaczęła wypytywać Lamię i Di jak poszły im sprawy na mieście i jak tak słuchała o wizycie w “Honolulu”, nowej koleżance Sonii, o warunkach umowy z managerem, wizycie u Betty, spotkaniu z Tashą i wysportowaną cheerleaderką to ten służbowy temat gdzieś utonął pod tymi dobrymi wieściami a blondynka odzyskała dobry humor. - Ojej to Lamia zaprosiła nową koleżankę na niedzielę? To cudownie! I Lamia! Przypomnij mi o tym aparacie, ja znów zapomniałam. Musisz robić fotki tym cudownym dziewczynom. I mówiłam ci, to czasem bardzo pomaga w bajerowaniu. - Eve była pod wrażeniem wyczynu swojej dziewczyny ale chyba uznała, że ten aparat mógłby jej się przydać. Zaskoczyła ją też przygoda z Tashą. - To zgodziła się tak całkiem za darmo pokazać wam parę sztuczek? - zdziwiła się dziennikarka. - Ale od początku wydawała mi się sympatyczna jak z nią prowadziłam wywiad. No i potem na imprezie, przed i po. Ale, że aż tak to się nie spodziewałam. - blondynka pokroiła już pomidory i teraz brała się za krojenie cebuli gdy tak nie mogła się nadziwić jaka ta gwiazda estrady z “Neo” okazała się sympatyczna. - No nie całkiem za darmo. Potem musiałyśmy jej z Lamią pomóc pod prysznicem. Umyć plecki. I resztę też. - Indianka z wyraźną przyjemnością wspominała ten epizod. Popatrzyła przy tym szelmowskim wzrokiem do wspólniczki tamtej przygody z dzisiejszego popołudnia. - To jeszcze miałyście z nią numerek pod prysznicem?! Opowiadajcie! - Eve popatrzyła na nie z zaskoczeniem i niedowierzaniem. Ale takim radosnym. No i oczywiście zaraz chciała wiedzieć jak to było z Tashą pod prysznicem. No i jaka jest ta nowa. Hale. --- - No nie uwierzycie jaką wredną zdzirę dzisiaj miałam! - Madi wróciła akurat gdy wcześniejsza trójka rozstawiałą już kolację na stole. To trafiła w sam dobry moment. Rzuciła swoją sportową torbę służbową jaką zawsze woziła z lub do pracy i dosiadła się do stołu. I dość szybko przejęła inicjatywę w tej rozmowie. - Jakiś wredny babsztyl? - zapytała współczująco motocyklistka nakładając sobie chłodnika z miski jaką zdążyła wcześniej zmajstrować Eve. - Strasznie! - wybuchnęła zirytowana masażystka. Czekała aż gangera skończy nakładać tą mieszankę cebuli, śmietany i pomidorów by też sobie nałożyć. - A co ci zrobiła? - zapytała niepewnie Eve chyba spodziewając się, że czarnulka z “Dragon Lady” mogła mieć w pracy jakieś nieprzyjemności. - No to słuchajcie co za wredna suka. - masażystka tylko czekała na takie pytanie i gdy przejęła pałeczkę od Indianki też zaczęła sobie nakładać tej czerwono - białej mieszanki na talerz. - Przychodzi do mnie ta zdzira, znaczy jeszcze nie wiedziałam jaka to zdziera, no to myślę sobie “będzie fajnie”. Bo się tak zajarałam jak głupia. A tu patrzę “taaakieee” nogi! Takie cyce! No i buzia! No i ten tyłeczek… - niespodziewanie masażystka odłożyła talerz i zaczęła gestami wizualizować owe wspomniane detale kobiecej anatomii. Ale tak jak o tym mówiła i pokazywała to nie wyglądało na to, że to było coś strasznego. Raczej przeciwnie. Musiało zrobić bardzo pozytywne wrażenie na masażystce. Zwłaszcza jak doszła do owego tyłeczka do których to zawsze miała słabość. - Taki do zapięcia? - Di też złapała bakcyla i wydawała się już żywo pochłonięta tą relacją. I w lot zrozumiała z czym miała do czynienia kumpela. Eve też wydawała się zainteresowana jak to się potoczyło dalej. - Oj tak! Zapinałabym aż po same jaja mojej zabaweczki! - Madi zarechotała bez skrupołów patrząc rozpalonym, lubieżnym wzrokiem po swoich towarzyszkach. Te powitały to z uśmiechami aprobaty i rozbawienia. - No i jeszcze jak się zaczęła rozbierać no mówię wam sama przyjemność. Już się tak zdążyłam najarać a wtedy ta małpa zdejmuje stanik, zaczyna się kłaść na łóżku i mówi mi “same plecy”. Nosz kurwa mać! Myślałam, że jej garści nakładę za taki tekst! Po takim suczeniu “tylko plecy?! Co za zdzira! - Madi wreszcie wyrzuciła z siebie co z ową klientką co jej się trafiła dzisiaj było nie tak. Wylała swoje żale i złość tym które mogły ją zrozumieć. Jej ból i cierpienie. - To faktycznie wredne. - przyznała Indianka kiwając głową. Bez trudu mogła się wczuć w rolę rozczarowanej kumpeli jak zdążyła się tak napalić a tu nici. - I zrobiłaś jej te plecy? - zapytała Eve z mieszaniną zafascynowania, współczucia i obawy. - Tak. Ale udało mi się ją trochę zbajerować. Mówię jej, że jeszcze ma ten wykupiony czas a ja jej mogę zrobić różne rodzaje masażu. W końcu udało mi się namówić ją na nogi. Ale tylko od tyłu. No ale została w końcu w samych gatkach. No i na koniec zapraszałam ją na kolejną wizytę no powiedziała, że jak znajdzie czas to przyjdzie znowu. Chyba była zadowolona. No to może wróci. Mam nadzieję, że wróci. - na koniec gdy Madi się już wypruła z tych swoich męk i frustracji no to jakby para z niej zeszła. I się nawet uspokoiła. Skrzyżowała palce na znak powodzenia by owa dzisiejsza klientka wróciła do niej ponownie. - Madi a jak tam Lana? Tak się zastanawiam czy nie mogłaby się z nami zabrać na niedzielną imprezę? - blondynka z niewinną miną zapytałą o recepcjonistkę z “Dragon Lady” jaką w tak ciekawy sposób miały okazję poznać z Lamią przedwczoraj. - Lana? Zapinałam ją wczoraj na przerwie. Chyba to polubiła. Ale jaka impreza w niedzielę? - Madi wbiła widelec w kawałek swojej kolacji i z niemałą satysfakcją wspomniała o swoich relacjach z koleżanką z pracy. Ale o jakiejś imprezie w niedzielę to przecież nie miała pojęcia. --- - To może zaczniemy od baru. - zaproponowała ubrana w białą sukienę blondynka. Biały materiał ładnie eksponował jej ramiona i dekolt. Ale w ciekawy sposób oplatał falbankowymi rękawami jej ramiona. A, że kończył się ciut poniżej ud to fotograf mogła robić wrażenie swoimi zgrabnymi nogami. Teraz wskazała i poprowadziła swoją grupkę kumpel w stronę widocznego trochę dalej baru. Wewnątrz to chyba też kiedyś był market. Ale okazało się, że trochę świateł, głośników, dekoracji, bar i wychodzi z tego całkiem udany lokal. Może dlatego, że był jeszcze środek tygodnia a może dlatego, że to nie był “Neo” to było mniej gości. Ale klimat trochę był podobny do tego z “Neo”. - Trochę ludzi jest. Chyba nawet jakieś foczki. - mruknęła Diane ruszając za blondyną. Rozglądała się ciekawie po gościach. Bo muzycznie to już na parkingu dała znać, że woli całkiem inne klimaty. No ale skoro miały tu być jakieś fajne foczki to była skłonna się poświecić. Diane jako, że przyjechała z Mason na własnym motocyklu więc z założenia zabrała tylko niezbędne rzeczy też musiała się posiłkować garderobą Betty i Eve. A teraz znalazła dla siebie coś co jej podpasowało. Coś co właściwie można by chyba nazwać kombinezonem. I może dlatego tak podpasował motocyklistce. Ciemno brązowy materiał niby miał duże kieszenie na piersi i przy biodrach jak to kombinezony miały. Ale była to ewidentnie kobieca, wieczorna wariacja kombinezonu. Zwłaszcza, że materiał był zdecydowanie bardziej przyjemny w dotyku niż robocze wersje no i kończył się tuż pod biodrami. A do tego Di założyła jeszcze wysokie buty aż za kolana więc w tych ciemnych barwach tylko błyskały grube krechy jej jasnych ud i ramion. - A my właściwie wiemy jak one wyglądają? - Madi zaskoczyła wszystkich bo zdecydowała się na sukienkę. Bardzo kobiecą, czarno niebieską sukienkę na cienkich ramiączkach i sięgającą do połowy ud. Bo sama stwierdziła, że swoje garniaki, spodnie i krawaty bardzo lubi ale przyda się jej jakaś odmiana. Masażystka rozglądała się po gościach zapewne zastanawiając się jak wśród tych wszystkich sal i parkietów znają te dwie właściwe foczki. A dzięki inicjatywie reporterki dość szybko pojawił się jednak jakiś trop w tej sprawie. - Megi i Kim? - facet który był tutaj barmanem obdarzył cierpkim spojrzeniem pytającą blondynkę w bieli. Potem podobnie przemknął spojrzeniem po trzech jej sąsiadkach. - No tak. Nie wiesz czy są dzisiaj? Gdzie je można znaleźć? - Eve wydawała się trochę zaskoczona taką cierpką reakcją. Wydawało się, że barman zdaje sobie sprawę o kogo pytają. No ale jest jakieś “ale”. - Dobra, nie będę owijał w bawełnę. Jak znów macie zamiar poszarpać się z nimi za kudły i wydrapać oczy to wypad z baru na zewnątrz. Ostrzegłem ochronę i nie będą się z wami cackać, wywalą was wszystkich na zewnątrz i tam sobie wyjaśniajcie swoje sprawy. - wąsaty i już w połowie łysy, chudy facet koło czwartego krzyżyka mówił jakby spodziewał się, że czwórka gości przyszła się awanturować. A on chyba już miał takie przygody i nie miał ochoty na kolejne. Dlatego ostrzegał ich zirytowanym głosem, że jest na to przygotowany i pobłażliwy nie będzie. Eve popatrzyła skonsternowana na niego a potem na swoje sąsiadki nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Di zrobiła zacięty wyraz twarzy jakby facet wprost ją zapraszał do bójki i robienia dymu. Madi parsknęła rozbawiona, odwróciła się do niego plecami i zaczęła lustrować widoczną salę.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
28-04-2020, 02:31 | #178 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=QAyTfOQ2p34[/MEDIA]
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
28-04-2020, 02:34 | #179 |
Reputacja: 1 | Mazzi zakręciła drinkiem, przyglądając się jak oliwka zatacza wewnątrz szkła leniwe kółeczka. Jeśli dobrze pójdzie, w niedzielę zyska szansę na drinka w większym rozmiarze.
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
28-04-2020, 02:37 | #180 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |