Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-05-2015, 22:18   #41
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Jedi miał trochę racji w tym co powiedział, faktem było że Slevin nie zabijał dla zabawy i kierował się swoim własnym kodeksem moralnym. Części stworzeń z którymi walczył też z pewnością na oczy nie widział, ale coś mu podpowiadało że to on by je potrafił nazwać. Teraz nie miał ochoty na dziecinne co, kto, jak i jak bardzo lepiej, więc tylko obrócił się w jego stronę.
- Jaką mam pewność że nie przetniesz mnie swoim mieczem, kiedy dostaniemy wypłatę? Mogę Ci dać 5%, jeśli się sprawdzisz podwyższę do 8%. A potem nasze drogi się rozejdą. I skoro chcesz uciekać z tej skały, proponuje udać się do portu znaleźć jakiś środek transportu, najlepiej jakieś przyjemnego i głupiego przemytnika.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 02-05-2015, 22:32   #42
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- 8% i nie będę się upominał o podwyżkę. A potem każdy pójdzie w swoją stronę. - powiedział Horgan - A co do pewności... jaką mam, że nie strzelisz mi w plecy przy wypalcie? Tu chyba mamy remis.
- Oczywiście mógłbym ci nawet dać słowo tyle, że i tak byś mi nie uwierzył.

- Co zaś tyczy się transportu... ty się na tym znasz. Zdam się w tej kwestii na ciebie.
 
Mike jest offline  
Stary 03-05-2015, 14:42   #43
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Laurienn była wyraźnie zaskoczona widząc, że na kanapie siedzi istota, która miała zaledwie półtorej nogi. To że ten gość podał bez większego wahania swoje kredyty młodej jeszcze bardziej ją zdumiało. Gdy w końcu odzyskała zdolność mowy uniosła ręce w geście „co to ma być” i spojrzała pytająco na siostrę
- Co… co to za… ktoś?! – zapytała, nie była zła, bo na to nie miała już dzisiejszego dnia sił. Leki też robiły swoje.
- Ano... tego... On jest ranny i potrzebuje pomocy... – Emily zrobiła niby skruszoną minę, ale kredyty zabrała. A co. Mogła to zrobiła.
- Gdzie MedKit? – rozejrzała się za nim. - Znaczy... on poprosił... i ... no teraz to go nie zostawię. - zacisnęła usta znajdując poszukiwany obiekt. - On uciekł z ...stamtąd... no... Za słodki to nie jest, ale i tak mu pomogę - dodała z zaciętym wyrazem twarzy i wzięła się za obejrzenie rany gościa.
Laurienn wyraźnie nie wiedziała co zrobić z tym problemem.

Zhar-kan westchnął cichutko słysząc “kłótnię” kobiet. Na szczęście zdawały się być raczej niegroźne, choć biorąc pod uwagę jego marny stan nawet niegroźne istoty były dla niego zagrożeniem.
- Spokojnie, umówiłem się z Twoją…. - tutaj zaczął szukać właściwego słowa, córką? Siostrą? Kuzynką? - Spokrewnioną, że wynajmie mi w waszym transportowcu pokój i zapewni stosowną opiekę medyczną. Za co oczywiście została stosownie opłacona. Choć prawdę mówiąc zdajesz się być w gorszej kondycji psychicznej niż ja. - słowa przychodziły najemnikowi z coraz większą trudnością, wolał proste rozmowy. Emily krzątała się wokół jego nogi, ale najemnik wiedział że potrzebuje opieki specjalisty, albo świetnie wyposażonego med-kitu, pierwszą pomoc zdążył już sobie zapewnić.
- Nazywam się Zhar-kan. - powiedział w końcu, licząc na to że kobiety mu się przedstawią. Wolał jakieś imię od “hej, ty”, albo “ej młodsza, ej starsza”

- Nazywam się Emily i chyba jestem chwilowo najpoważniejszym medykiem w tym pokoju... a także pilotem... yhh... – starsza z dziewczyn na jej słowa tylko pokiwała twierdząco głową. - Tylko nie umieraj na sama myśl - uśmiechnęła się z urokiem malej dziewczynki.
- Pamiętam cię, z areny. Miałeś zacząć walkę z tamtym najemnikiem w niebieskiej zbroi. – po tym odkryciu Laurie jakby odrobinę przestała być spięta. Spojrzała na siostrę, podeszła do niej i wzięła swój blaster. – Em biegnij na mostek, nie mamy czasu, musimy stąd spadać – odparła poważnym tonem.
Młoda kiwnęła głową i szybkim krokiem poszła do kabiny pilotów.
Laurien odruchowo chciała schować blaster do kabury, ale… była w samej bieliźnie. Zaczerwieniła się, ale udając, że wcale ją to nie onieśmiela poszła do łazienki. Wróciła z płaszczem narzuconym na siebie. Usiadła na blacie stołu stojącego naprzeciw kanapy, na której leżał beznogi.
- Przepraszam, że się nie przedstawiłam, nazywam się Laurienn. Emily to moja siostra. – dodała ostatnie w celu wyjaśnienia. Nie podała mu ręki, bo nie chciała się rozkryć ze szczelnego okrycia jakim był płaszcz.

- Miło poznać. - odpowiedział ściągając maskę. Jego twarz była… Nieprzyjemna. Nie tyle brzydka, co niepokojąca. Skóra o kolorze chmur Bespinu poprzecinana była ciemnymi, praktycznie czarnymi żyłami. Laurienn nie była wstanie nic powiedzieć o jego oczach, gdyż trzymał je mocno zaciśnięte. Szybko przetarł twarz rękawem swego stroju i ponownie nałożył maskę. - Możesz sprawdzić jak dużo płynu kolto zostało w medkicie? Muszę zanurzyć w nim kikut, albo go przypalić. Nie mam pewności czy nie zacznę znowu krwawić.
Skrzywiła się nieznacznie na wygląd twarzy Zharkana. Skinęła głową i pokuśtykała do łazienki, gdzie zebrała swoje ubranie i wrzuciła do prania. Wyszła stamtąd z butelką płynu kolto i podała Zharkanowi.
- Nie wiem na co naciągnęła cie moja siostra, ale zostaw te kredyty na zakup nowej nogi. – powiedziała wracając do stołu. Wolała trzymać go na dystans. – Gonią nas terminy a i przyda nam się pomoc. Zatrzymamy się na chwilę w jakiejś klinice po drodze, bo i ja potrzebuję. – odruchowo spojrzała na swoją obandażowaną łydkę - Podejrzewam, że zrobienie nogi na zamówienie trochę potrwa to proponuję, że na razie załatwimy tobie zwykłą prostą protezę. Jak skończymy robotę to odstawimy cie razem z twoimi kredytami, żeby zamontowali ci nową nogę. Za naszą pomoc po prostu ty pomożesz nam. – przedstawiła mu warunki współpracy.
- Musicie jeszcze załatwić mi stosowne uzbrojenie. Wszystko co miałem zostało na arenie, wliczając w to mój egzoszkielet. Zdobądź dla mnie dwa, albo trzy wibro-noże i klasyczny republikański blaster i będę mógł dla was pracować. -
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Ok, zobaczymy co da się znaleźć - powiedziała. Jak tylko Zharkan zalał swoją ranę płynem kolto Laurienn wstała z postanowieniem, że rozejrzy się po statku. Nie miała jeszcze na to okazji. Najpierw w łazience wyjęła swoje wyprane ubranie. Założyła na siebie, a wszystko wyglądałoby normalnie, gdyby nie wycięta jedna nogawka. Następnie idąc w kierunku kabiny pilotów zaglądała do wszystkich kajut po drodze. Było 5 sypialni i dwa pomieszczenia biurowe. Tylko jedna sypialnia była w użyciu.
Weszła do kabiny pilotów i stanęła obok siedzącej na fotelu Emily. Czując wyrzuty sumienia za to do czego zmusiła dziś siostrę postanowiła nie ganić jej za to, że zabrała dodatkowego pasażera.
- Zrobimy przystanek w klinice – powiedziała.
- …Dobrze – odparła młodsza, która nadal była pod wrażeniem dzisiejszego dnia, toteż odpowiedź mogła wydawać się sucha.
- Jak się czujesz? – zapytała z troską Laurie.
- Jestem ale nie sądzę żebym zdołała zasnąć… - powiedziała szczerze.
- A może jesteś głodna? – pytała dalej – Zamierzam rozejrzeć się po statku. Twój nowy kolega ma całkiem spore potrzeby jeśli chodzi o ekwipunek – skomentowała – Może w ładowni tego statku znajdę coś ciekawego
- Ok... – Emily pokiwała głową jako tako koncentrując się na pilotowaniu. - Jak tylko wylecimy odpowiednio daleko to załączę autopilota i pójdę się umyć i wyprać ubrania, tak jak ty. Ale ja nie będę wychodzić w samej bieliźnie… – spojrzała na siostrę z zadziornym uśmieszkiem.
Laurienn uśmiechnęła się tylko zadowolona, że Emi wraca humor. Przytuliła ją lekko.
- Nie mam pojęcia co myśleć o tym Zharkanie. – odparła szczerze – Sądzę, że dla bezpieczeństwa trzeba go na czas lotu do kliniki… uśpić i zamknąć w jednej z kajut – chwilę się wahała – Możesz mi przygotować dawkę środka usypiającego? Sama mam takie o tym pojęcie, że albo dam za słabą albo uśpię go na wieczność – zrobiła nieporadną minę
- Mhm… Dobrze, chociaż… - Em patrzyła chwilę w gwiazdy [i]– A, nie ważne. Zaraz to zrobię – dokończyła coś ustawiać, może autopilot, ale Laurienn nie miała pojęcia o pilotowaniu statku, więc nie wnikała w to.
- Powiem mu, że to zastrzyk na wzmocnienie – dodała jeszcze by ich wersje były spójne, gdyby arkanianin chciał być podejrzliwym. Młodsza zgodziła się.
Laurienn wyszła i wróciła do towarzyszenia półtoranogiemu. Emily pojawiła się po chwili i od razu udała się do łazienki. Wróciła z niej z przygotowanymi lekarstwami i bandażami dla gościa. Leki postawiła na blacie stołu obok siostry. Opatrzenie zwykłej rany, nawet z wbitym w nią ciałem obcym było niczym w porównaniu z opatrywaniem rany po odstrzeleniu części kończyny, dlatego Laurienn mimo, że chciałaby to nie proponowała swojej pomocy przy tym. Em bez słowa oczyściła kikut zalała na nowo płynami odkażającymi i kolto. Zharkan z ulgą stwierdził, że dziewczynka znała się na tym. Bardzo starannie zabandażowała go i wstała. Teraz kanapa zdecydowanie nadawała się na śmietnik.
- Idę sprawdzić czy nie schodzimy z kursu – powiedziała odwracając się do siostry – Daj mu ten zastrzyk na wzmocnienie – wskazała konkretną fiolkę. Laurienn skinęła głową i gdy młoda ruszyła w kierunku mostka wzięła do ręki strzykawkę i zamontowała w niej fiolkę.
- Postaram się, żeby mocno nie zabolało – uśmiechnęła się do niego przyjacielsko. Była młoda, wyglądała, że ledwo co mogła osiągnąć pełnoletność. W jej spojrzeniu było coś, że chciało się jej zaufać.
Najemnik wyciągnął w stronę dziewczyny swoje ramię, podciągając przy tym rękaw podartego ubrania. Żyły miał nieco zapadnięte, ze względu na to jak wiele krwi stracił, ale wciąż były łatwym celem.
- Spokojnie, mam bardzo wysoki próg bólu.- po zaaplikowaniu kuracji Zhar-kan podciągnął swoją kończynę i przybrał klasyczną pozycję medytacyjną Jedi. Widział ją dziesiątki razy w trakcie wojen Mandaloriańskich, a Jedi pod którym służył z chęcią dzielił się swoją wiedzą. Co prawda najemnik nie miał połączenia z Mocą, ale medytacja pozwalała mu się uspokoić, zmniejszyć jego tętno i oszczędzać siły.
- Wybacz Laurienn, muszę odpocząć. - powiedział jeszcze zanim zamknął oczy. I wtedy odpłynął. Środek usypiający w końcu zadziałał i to bardzo dobrze. Akanianin padł nieprzytomny na kanapę.
- Uff – odetchnęła z ulgą Laurie, która ukrywając swoje zniecierpliwienie w napięciu czekała na ten efekt. – Właściwy zastrzyk dostaniesz później – powiedziała do nieprzytomnego. – Em, choć pomożesz go zaciągnąć do kajuty
Ta wyszła z mostka i popatrzyła z lekkim żalem. Tak bardzo na samym początku oszukać... No cóż, to dla ich dobra. W końcu, wciąż trochę straszny był. Kiwnęła głową i pomaga siostrze. Zaciągnęły go do najbliższej pojedynczej kajuty i z trudem ułożyły na łóżku. Laurie na wszelki wypadek przeszukała go i dopiero teraz zaaplikowała mu obiecany zastrzyk na wzmocnienie. Wyszły zostawiając oświetlenie w kajucie w półmroku. Emily na panelu sterowania zablokowała drzwi od zewnątrz.
- To ja idę przejrzeć ładownię – odezwała się Lori przerywając milczenie.
- A ja pod prysznic… – odparła druga kończąc sprawdzanie zamka w kajucie Zhar-kana.
- Jak chcesz odpocząć to kajuta naprzeciw ma największe łóżko – dodała Laurie. Liczyła, że po kąpieli młodą w końcu opuszczą emocje.
Dziewczyny rozeszły się w różne strony.
Laurienn weszła do ładowni, włączyła oświetleni i pobieżnie rozejrzała się po niej. Była spora i pusta nie licząc kilku skrzyń leżących pod ścianą przeciwległą do wrót ładowni. Podeszła tam i usiadła na podłodze. Oparła się plecami o skrzynie. Nie siedziała w pozycji do medytacji, przede wszystkim ze względu na ranną nogę. Przyjrzała się uważnie opatrunkowi. Z wysiłku od ciągania przez pokład Zhar-kana na opatrunku pojawiła się czerwona smuga.
- Gość zamknięty to mogę chwilę odpocząć - oparła się wygodnie i przymknęła oczy. Skupiła się by wzmocnić swoje moce.
Leczenie było trudną sztuką do opanowania, która wymagała wiele sił, a efekty zwykle były znikome tym bardziej kiedy robiło się to na sobie samy. No, ale bez trenowania nie było szans na rozwój. Przyłożyła dłonie do swojej łydki. Kilka chwil wystarczyło by poczuła się jakby przebiegła sprintem wokół Akademii na Corusant. W takich momentach najbardziej tęskniła za tamtym miejscem. "Oj narozrabiałam"
Gdy zmęczenie od użycia mocy leczenia zaczęło przyprawiać ją o zawroty głowy zaprzestała tego. Odetchnęła i skupiła się teraz na regeneracji.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 03-05-2015, 22:45   #44
 
Ravage's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwuRavage jest godny podziwu
Udało się, przeżyła. Dopiero teraz stres i adrenalina odpuściły i ból powoli, falami zaczął napływać.
W takim kotle jak ten nie była już dawno. Odkąd przestała być niewolnikiem, nie musiała nadstawiać swojej dupy i służyć za mięso armatnie dla jakiegoś pojeba, któremu zachciało się wojenek o marne wpływy na zadupiu galaktyki. Od tamtej pory brała mniej ryzykowne fuchy i to, co działo się przed chwilą nie było na jej nerwy. Czuła się trochę za stara na takie cyrki.

Była praktyczną jaszczurzycą. Dbała o swoje interesy i nie kryła się z tym. Ale teraz miała dylemat moralny, bo sama spisała typa w zbroi na straty a ten, nie dość że wybronił się i przeżył to jeszcze bez wahania wziął ich na statek i dzielił się lekami. Godne podziwu.
Jak większość ssaków miała w pogardzie, to ten zasłużył sobie na jej szacunek.
Złapała medkit w pazury. Jedyne, na co miała siły to westchnięcie pełne wdzięczności- na gadanie nie miała ochoty. Osunęła się na durastalową podłogę i dobrała się do apteczki.
Była tak spragniona znieczulaczy, jak Kalmarianin wody na pustyni Tatooine.
Znalazła odpowiedni środek, rozerwała z folii i strzykawkę wbiła sobie pod łuski. Poczuła ulgę.
Mierzyła jednego i drugiego wzrokiem, zastanawiając się dłuższą chwilę. Wszyscy byli poturbowani a ssak w zbroi najbardziej. Wyglądało to paskudnie.
A co potem? Zachrypiała po długiej chwili milczenia.
 
Ravage jest offline  
Stary 06-05-2015, 00:47   #45
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację

Issamar stał obok swoich towarzyszy, lot na autopilocie nie był szybki, z resztą ruch powietrzny na Nar Shaddaa uniemożliwiał statkom szybsze loty, podróż zaczęła się więc dłużyć. Issa odpowiedział krótko i spokojnie na pytanie Kha’Shy.
- A potem ukradniemy statek.- Mówił to z uśmiechem na ustach jakby było to równie łatwe co zamówienie drinka.
- Dobra skoro i tak nigdzie nam się nie śpieszy to mam do ciebie pytanie Baelish. Widziałem co zrobiłeś na arenie, ten chwyt i duszenie, to sztuczki Jedi. Widziałem już takie. Co jeszcze potrafisz? Uczyłeś się w akademii?-
Jon przez chwilę wahał się, nigdy nie lubił za dużo o sobie opowiadać, ale uznał, że na zwykłe pytanie odpowiedzieć nie zaszkodzi.
- Tak, na Coruscant spędziłem ostatnie cztery lata. Nie umiem specjalnie dużo, tylko parę podstawowych mocy ofensywnych. W walce z kilkoma przeciwnikami na wiele się nie zdadzą, ale w pojedynku jeden na jednego potrafią zrobić różnicę. Nie potrafię leczyć ani przekonywać innych za pomocą Mocy. Naukę rozpocząłem w dość późnym wieku i choć mój mistrz mówi, że jestem utalentowany to wciąż mam wiele do nauczenia się. Choćby walki mieczem świetlnym nigdy wcześniej nie walczyłem bronią białą i nie idzie mi to za dobrze… Właśnie. Gdy wybiegałeś po wybuchu z areny zauważyłem, że posiadasz własny egzemplarz miecza świetlnego. Skąd go masz, jeśli można wiedzieć? - Zapytał Jon, próbując skierować rozmowę na inne tory. Nie chciał mówić więcej o Akademii, niektóre osoby mogłyby dostarczyć takie informacje w niepożądane ręce.
- Ta zabawka?- Issamar odczepił miecz od paska.- Przydaję się do zrobienia drzwi lub w walce z bliska, choć nie powiem, nie wiele Cię w tej kwestii mogę nauczyć, sam staram się go nie nadużywać bo boję się stracić nogę lub rękę, no chyba, że w takim gównie w jakim byliśmy na arenie.- Issa podał miecz Baelishowi licząc, że ten nie będzie zbyt nieroztropny i nie włączy go w tak ciasnej przestrzeni po czym kontynuował.- Zdobyłem go dawno, dawno temu w nie tak odległej galaktyce, podczas walk z siłami Revana. Było to jeszcze za czasów starej Akademii, możesz tego nie pamiętać, ja sam byłem nie wiele starszy od ciebie, może w twoim wieku. Nie będę Ci zbyt wiele opowiadał, warto jednak abyś wiedział, że tamtego dnia poległo wielu jedi, nie wszyscy z nich byli po dobrej stronie mocy, a miecze świetlne walały się po pobojowisku równie licznie jak trupy.- Issamar nie powiedział Jonowi całej prawdy o pochodzeniu miecza, młody Jedi nie musiał jej znać. Przerastała ona nawet Mandalorianina, który nie miał też ochoty na wojenne wspominki, nie w tym stanie i nie w tym czasie. One wymagały weselszej atmosfery i alkoholu by móc je z siebie bez bólu wydusić.- Porozmawiajmy jednak o czymś przyjemniejszym niż martwi Jedi. W klinice jest taka jedna doktor, którą już od dłuższego czasu bez skutku staram się poderwać, jeśli nauczysz się kiedyś tej sztuczki z praniem mózgu to daj mi znać.- Mandalorianin uśmiechnął się szeroko pokazując perłowe zęby.
- Widzę, że humor dopisuje.- Mówił z uśmieszkiem na ustach Jon - Poczekaj parę lat a zobaczymy, co da się zrobić.
Baelish myślał o tym, co Mandalorianin powiedział o wojnie. W Akademii Jedi przeczytał parę kronik mówiących o tamtych wydarzeniach, ale naturalnie nie zawierały one takich szczegółów. Wpatrywał się w miecz, obracając go w dłoni. Sięgnął do pasa i odpiął od niego swoją własną zabawkę, jak to nazywał broń Jedi Issa. Miecz treningowy Jona miał uchwyt podobnej długości, choć jego projekt był bardzo różny od tego, który otrzymał od Mandalorianina. Oddał miecz kompanowi, pokazując mu swój.
- Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałeś coś takiego. To miecz treningowy. Nie zabija, tylko zostawia lekkie oparzenia. W prawdziwej walce ma zero praktycznego zastosowania, ale żeby kogoś postraszyć, lub cóż, potorturować nadaje się idealnie.-
- Nie. Nie widziałem. Jedi z którymi walczyłem byli bardziej doświadczeni.- Issa ponowie podał miecz Baelishowi.- Skoro nie nadaje się do walki do weź mój. Bardziej przyda nam się Jedi z mieczem świetlnym niż z treningowowym. Z resztą ja i tak używam go tak rzadko, że nawet nie poczuję jego straty, tobie jednak może w niedługiej przyszłości uratować życie.- Issamar otworzył schowek nad głowami Baelisha i Kha’Shy, gdy ten ponownie wziął miecz, Mandalorianin zabrał stamtąd zapas ładunków i granatów. Bez miecza u pasa miał miejsce na kilka dodatkowych gadżetów.
- Dzięki. Wątpię, żebym zrobił z nim coś więcej niż ty, ale doceniam fatygę.- Jona kusiło, żeby wysunąć ostrze, ale wiedział, że na takiej małej przestrzeni mogłoby to spowodować więcej szkody niż pożytku. Naturalnie miał już wcześniej kontakt z prawdziwym mieczem świetlnym, ale nie z takim należącym niegdyś do Sitha. Przypiął go do pasa myśląc o tym, kiedy w końcu osiągnie umiejętności pozwalające mu na budowę własnego miecza. Nie zastanawiał się jeszcze nad jego dokładnym projektem, wiedział jednak, że chciałby, aby miecz był zasilany przez zielony kryształ.

Jon Baelish przeciągnął się, ale nie dało to jego plecom zbytniej ulgi.
- Chcę ci jeszcze raz podziękować za uratowanie mi życia tam, na arenie.- Jon zwrócił się do Kha’Shy.- Nadstawianie karku dla nieznajomego, nieważne z jakich powodów zasługuje na uznanie.- Tu schylił głowę w geście podzięki.
Kha’Shy powoli odwróciła głowę w kierunku Jona. Zmrużyła rubinowe oczy i wzruszyła potężnymi ramionami.
- Jusz ci mówiłam panie, sze nie masz sa so mi dziękować. Jesteś Jedi, a każdy Barabel ma obowiąsek szanować kaszdego Jedi. To była moja powinnoszcz.- Dodała dumnie.
- Rozumiem.- Wyglądało, jakby chciał o coś jeszcze zapytać ale machnął na to ręką, przysłuchując się rozmowie Kha'Shy i Issamara.
- Barabel, he?- Issa zaczął rozmowę z Kha’Shy gdy Jon podziwiał swoją nową broń.- Miałem już przyjemność jak i nieprzyjemność z twoim gatunkiem. Szczerze mówiąc to wolę was od Trandoshan. Trójpalczaste zjeby.-
Barabelka sapnęła, co zabrzmiało jak gulgot. Nie miała ochoty na rozmowy i wolała się przysłuchiwać. To, co powiedział Baelish wcale nie zmieniło jej nastawienia do niego. Jednak Mandalorianin był dla niej bardzo podejrzanym typem i sama miała wewnętrzny problem, czy być wdzięczną i się otworzyć przed nim i Jonem, czy nie.
Czubek jej ogona zadrżał wściekle.
- Jesteszmy dumnymi myszliwymi.- Odpowiedziała po dłuższej chwili.- Nie próbuj mnie ssaku porównywać do Trandoshan, to są nicz nie warte szczerwa bez honoru.- Obserwowała jak zareaguje na jej słowa.- Polują na punkty.- Dodała po chwili, jakby z wyrzutem w głosie.
- Ha!- Uśmiechnął się Issa.- Ścierwa jakich mało, ale robią za dobrą przynętę na grubszego zwierza. Wiem, że jesteście myśliwymi, miałem okazję polować z twoimi. Wielkie Łowy to wspaniała tradycja. My Mandalorianie potrafimy docenić wartość dobrego polowanie. Honor, tak jesteście warci by opisywać was tym mianem. Bylibyście świetnym dodatkiem do Mandy.-
Gardłowy gulgot przeszedł w głuchy warkot. Ogon jaszczurzycy zaczął walić wściekle po durastalowej podłodze i po nogach Jona. Znów zrobiła się wściekła, a niewiele jej trzeba było.
Środki przeciwbólowe zaczęły działać, więc wrócił jej "humor".
- Dodatkiem?- Zasyczała cicho. Brzmiało to naprawdę przerażająco. Napięła mięśnie.
- Wsadż szobie w dupę te frażeszy, puszko mięsza.- Wyharczała rozzłoszczona.- Barabelowie nie szą i nie będa niczyim dodatkiem, ty tępy szołdaku za szetony!- Fuknęła. Zacisnęła swoje pomalowane pazury na kolanach.
- Gdyby nie to, sze szedzisz sa szterami tego złomu, to bym czę rozerwała na strzępy, masz niewiarygodne sczęszcze, ale wyjdź no tylko na lądowisko, a si wyrwę ten jęzor pszes dupę.-
- Nie ma powodu się tak unosić.- Issa podniósł dłonie.- To komplement. Wiele ras należy do Mandalorian. Cenimy sobie rodzinę, honor i umiejętności walki. Moje słowa, mogły zabrzmieć dziwnie, ale oznaczały one jedynie podziw dla waszych umiejętności i wartości. Z resztą wielu z twojej rasy jest Mandalorianami ty również zostałabyś mile przyjęta.- Issamar próbowął się wytlumaczyć. Nie miał ochoty na zapasy z naćpaną lekami Barabelką.
Kha'Shy przestała walić ogonem. Wydała z siebie dziwne, ciche odgłosy, coś między bulgotem gotującej się wody, a mruczeniem felinksa.
Pochyliła się w stronę starszego mężczyzny. Nie była pewna czemu próbuje się jej podlizać i sadzi dziwnymi komplementami, ale ostatnie jego zdanie bardzo ją zaintrygowało. Jej, przez całe życie które spędziła poza planetą nie udało się spotkać więcej niż może dwóch ziomków.
- Tak?- Spytała podejrzliwie.- Jak to moszliwe, sze są Mandalorianami? Ile ich jeszt?- Była pewna jak nic, że facet z bólu i otrzymanych ran bredzi.
- Było ich dwóch. Jednego zabiłem jakieś dziesięć...nie, dwanaście lat temu. Drugi, drugi chyba jeszcze żyje, ale pewnoście nie mam. Uratował mi życie w tym samym czasie, od tamtej pory go nie widziałem.- Issamar odpowiedział spokojnie opuszczając dłonie i opierając się o ścianę.- Byli braćmi, jeden jednak postawił na złe karty, sprzymierzył się z bardzo złymi typami, tymi z górnej półki, zdradził nasze zasady i sprzeciwił się woli Mandalora, stał się Dar’manda, bez duszy. Jego brat miał obowiązek przywrócić go na łono Resol'nare lub zginąć. Ja również miałem takie zadanie. Był świetnym sojusznikiem...przyjacielem. Pytałaś jednak, jak to możliwe że są Mandalorianami? Nie trudno zostać mandalorianinem, wystarczy wyznawać nasze zasady i postępować zgodnie z naszym kodeksem. Oni zostali adoptowani przez mój klan. Ja sam urodziłem się Mandalorianinem, ale moi rodzice byli niewolnikami wyzwolonymi przez Mandalorian podczas jednego z ich rajdów. Dano im wtedy nie tylko wolność, ale i cel w życiu, zasady dzięki którym mogli być wolni. Naprawdę wolni.-

Barabelka przysłuchiwała się ssakowi z dużą niechęcią i dystansem. Nie znała go, w zasadzie łączyło ich tylko to, że Jon był ich pracodawcą a ten proponował jej dołączenie do, według niej, najdziwniejszej organizacji w galaktyce. Albo klanu. Jeden pies w zasadzie, nigdy specjalnie się tym nie interesowała. Polityka, wojny, konflikty to nie była jej brocha, zawsze w życiu miała jedną najważniejszą zasadę - przeżyć. I tym się tylko i wyłącznie przejmowała.
Galaktyka nie jest dla małych płaczących dziewczynek. Trzeba być twardym nie miętkim i zawsze lepiej jest mieć kogoś silniejszego za plecami, niż nie mieć nikogo i być samej jak palec w dupie.
Ale coś jej się w tym nie podobało, zerknęła na Jona, a potem z powrotem na Mandalorianina. Nawet nie wiedziała, jak on się do jasnej cholery nazywa.
- Ale ty i twoi współziomkowie zabijaliście Jedi?- Wskazała palcem na Jona. W jej głosie słychać było niepewność. Była absolutną ignorantką, jeśli chodziło o to, co działo się na świecie.
- A Jedi zabijali nas.- Issa odpowiedział spokojnie. Po chwili dodał.- Wiem jednak o co chcesz zapytać, dlaczego dla niego pracuję. Wojny Mandaloriańskie, czas w którym zabijaliśmy Jedi były dawno temu, wtedy też mieliśmy innego przywódcę, szalonego, krwiożerczego tyrana, którego jedynym celem było podbić galaktykę. Jedną z Szejściu Akcji Mandalorian, naszego świętego prawa jest stawienie się na wezwanie Mandalora, naszego wodza. Ci którzy tego nie zrobią sprzeciwiają się Resol’nare, Szejściu Akcją i zmieniają się w bezdusznych Dar’manda, nie są już częścią Mandy, wspólnej duszy Mandalorian. Teraz jednak rządzi nami inny przywódca, przyjaciel Jedi jak niektórzy go nazywają, Mandalor Odnowiciel i choć nie jest popularny wśród wszystkich klanów to jednak nikt mu się otwarcie nie sprzeciwi. Ja osobiście nie mam nic do Jedi, walczyłem po ich stronie i zabiłem tylu Sithów z Jedi ilu Jedi z Mandalorianami. Szanuję ich wszystkich, poza jednym. Mordercą mojego ojca. Dartha Revan’a. I mogę ci przysiąc, że jeśli znajdę się w odległości strzału od tego zdradzieckiego skurwysyna to go zabije. Bez kredytów.-
Barabelka poruszyła się niespokojnie. Nie wierzyła za bardzo słowom mężczyzny, ale ciekawość w niej przeważała, by zadawać mu dalsze pytania. Jeśli to nawet była prawda, ile warte są słowa najemnika? Przyjdzie mu inne zlecenie, nowe przygody i tyle go widzieli, kto zweryfikuje jego bajki? Kto spełni obietnice o złotych górach? I bycia jednym z Mandalorian? Jakoś nie chciało jej się w to wierzyć, mimo że opcja mogła być kusząca...
Chociaż w niektóre rzeczy chciała naprawdę wierzyć. Jak w tych dwóch braci o których parę minut temu jej opowiadał. Czasem miała wrażenie, że zapomina ojczystego języka. Nie była pewna, czy jakby teraz spotkała drugiego Barabela, to by umiała z nim rozmawiać w swoim narzeczu.
Czasami jeszcze brało ją na takie sentymenty, by spotkać swoich ziomków i porozmawiać, pobyć...
Chyba rzeczywiście zaczęła się starzeć, żeby myśleć o takich rzeczach. Nieważne. Plecy przestały na moment boleć, była mniej więcej bezpieczna i nikt do niej nie strzelał, mogła słuchać bajek dalej.
- Revan?- Otworzyła trochę szerzej ślepia.- Twojego ojsa niewolnika zabił sam Revan?- Pewnie jej pytanie brzmiało niegrzecznie, wręcz grubiańsko. Ale chciała go sprowokować do dalszego snucia opowieści.
- Mój ojciec nie był niewolnikiem!- Issamar podnióśł głos, po chwili jednak się uspokoił.- Prawda urodził się nim, ale w dniu w którym przywdział zbroję stał się Mandalorianinem. Nie był już niewolnikiem. Revan nie zabił go osobiście. Nie dał mu takiego honoru, gdyby mój ojciec umarł w pojedynku z Jedi. W uczciwej walce. Nie szukał bym pomsty, a nawet sławił bym go jako wielkiego wojownika. Nie, Revan zniszczył flotę nad Malachorem używając tej przeklętej superbroni, nie dając naszym ludziom szans na honorową śmierć.-
Kha słuchała uważnie opowieści kiwając powoli głową. Jeśli wszystko, co powiedział było prawdą, miała przed sobą prawdziwego wojownika- takiego z krwi i kości i jemu również należał się respekt. W zasadzie powoli zaczynała się do niego przekonywać, już dał się pokazać jako doświadczony wojak, który wyszedł prawie cało z nierównej walki na arenie, więc dlaczego nie miałaby by zawierzyć jego opowieściom?
Zamierzała go bardzo uważnie obserwować. Jeśli przeżyją i robota, którą zlecił Jon się uda, poważnie rozważy propozycję najemnika.
W międzyczasie Issamar wrócił do sterów, właśnie dolatywali do kliniki doktor Rilurarra'y, Mandalorianin wyłączył autopilota i zaczął sadzać statek na płycie lądowiska.
 
__________________
Man-o'-War Część I

Ostatnio edytowane przez Baird : 06-05-2015 o 14:42.
Baird jest offline  
Stary 08-05-2015, 20:19   #46
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Nar Shaddaa, lądowisko S4
Zrezygnowana i potwornie zmęczona, Laurienn zaparkowała wypożyczonym śmigaczem, naprzeciwko ich statku. Straciła ponad cztery godziny, prawie trzysta kredytów, a zyskała tylko podstawowy medpakiet.
Okazało się, że nie jest tak łatwo znaleźć jakąkolwiek klinikę. Ba, nawet znalezienie lądowiska na ichniego wayfarera było sporym kłopotem. W końcu, na jakimś totalnym wypizdowie, udało im się znaleźć miejsce na ten wielki tyłek. Choć stawka, jaką zaśpiewał właściciel lądowiska prawie przewróciła Hayes, to udało się jej zbić cenę do akceptowalnej wysokości. Kolejnym wydatkiem było wypożyczenie śmigacza i poszukiwania owej kliniki. Zaczynała już żałować tego wszystkiego, kiedy wreszcie znalazła czerwony neon, który normalnie mógł się mylić z nieco innym przybytkiem.
Odór i długość kolejki rywalizowały ze sobą o pierwszeństwo. Korzystając ze swojego uroku osobistego i wspierając się Mocą, Laurienn przecisnęła się do rejestracji, gdzie rozmowa była bardzo krótka.
Obsługujący ten przybytek robot stwierdził, że skoro sama tu dotarła to znaczy, że jest zdrowa. Na wzmiankę, że jej znajomy utracił kończynę, droid stwierdził, że jeśli dotąd przeżył, to dalej nic mu nie grozi. Zaproponował jedynie kupno medpakietu i zrezygnowana dziewczyna zgodziła się na transakcję. Złość ją ogarnęła, gdy okazało się, że ten najprostszy zestaw medykamentów kosztował ją równo dwieście kredytów! Wszelkie próby targów spełzły na niczym, przyciągając jedynie uwagę osiłka, pilnującego porządku. Ze spuszczoną głową, musiała odpuścić.
Będąc z powrotem na lądowisku, zauważyła Emily rozmawiającą z ich usługodawcą. Baki w wayfarerze były puste. Na lot, który ich czekał, potrzebowały zatankować co najmniej do połowy, a to kosztować miało 1300 kredytów.
Nie miały tyle.
Emily wyciągnęła wtedy kartę Zhar-kana. Nie było innego wyjścia. Z kamienną twarzą podała dysk właścicielowi lądowiska, który pobrał z niego kredyty, po czym zlecił swoim ludziom zatankowanie statku. Po wszystkim grzecznie się im nawet ukłonił i polecił na przyszłość.
Młodsza z sióstr uruchomiła statek i wzbiła się w powietrze. Statek był wielką, nieporęczną krową. Każdy z doświadczonych pilotów znał ten typ i pilotowali je tylko w ostateczności. Dla niej była to najlepsza maszyna w galaktyce. Pilotowanie go było największą frajdą. Delikatnie wyprowadziła go poza przesiąkniętą smogiem atmosferę planety i wygasiła silniki, by powoli sunąc w przestrzeń. Musiała oblecieć Księżyc Przemytników dookoła, żeby bez problemu wskoczyć w nadprzestrzeń. Poradzi sobie z tym, choć nigdy tego jeszcze nie robiła. Wszystko było dla niej instynktowne. Tylko, że bez koordynatów, to mogła jedynie podrapać się po plecach.
Arkanianin nadal spał, oddychając równo, więc Laurienn usiadła w kokpicie obok Emily i próbowała połączyć się z Mirą. Pierwsze dwie próby spełzły na niczym, jednak za trzecim razem, w momencie gdy miała zrezygnować, pojawiła się odpowiedź i na wyświetlaczu statku pojawiła się twarz rudowłosej tajemniczki.
- Cześć Laurie, co tam? – była lekko zdyszana. Jej fryzura też była w sporym nieładzie. Gołe ramiona sugerowały, że była naga.
- Przepraszam że przeszkadzam, ale wynikły pewne komplikacje... - i nie czekając na jej zgodę opowiedziała w skrócie o najeździe na arenę - Mamy statek ale jego właściciel zginął. Mamy jednego rannego - nie wspomniała, że zgarnęły go z ulicy i trzymają zamkniętego.
- Huttowie mają coraz mniejszą kontrolę nad tym, albo sami do tego dążą. Szkoda Jichana, ale to nie zmienia faktu, że musicie dolecieć na Bespin i przejąć tamten ładunek - odrzekła i odgarnęła sobie grzywkę z czoła.
- Dobrze. Potrzebujemy tylko po drodze znaleźć klinikę albo chociaż zaopatrzyć się w dodatkowe medpakiety, bo nasz pasażer stracił nogę w starciach, a ja wydłubałam sobie szrapnel z łydki...
Jej rozmówczyni drgnęła brew.
- Czyli nie masz tak całkiem miękkiego tyłka. Jeśli chodzi o profesjonalną pomoc to prędzej o to na Bespinie niż tutaj. Przeżyliście do tej pory, to te parę dni też dacie radę.
- Hej, chcesz coś do picia? - z głośników dobiegł je męski głos. Zniekształcony jak wszystko na tym poziomie połączeń, ale Laurie mogła przysiąść, że gdzieś już go słyszała.
- Zaraz - odpowiedziała szybko - Dobra lecę, prześle ci zaraz koordynaty, bo wątpię by nieboszczyk zabrak chciał się nimi podzielić - po czym rozłączyła się.
- Dzięki – odparła do pustego już komunikatora nie do końca zadowolona. - To lecimy na Bespin - powiedziała. - Najwyżej będę go ratować moimi sposobami – dodała bez przekonania.

Zhar-kan otworzył oczy. Powieki były ciężkie jak jasna cholera. Czuł się jakby przed snem walnął za dużo drinów. To co mu się śniło… Nagły ból w kikucie uświadomił mu, że to nie był sen. Kręciło mu się w głowie. Ostatnim co pamiętał, było poproszenie jednej z sióstr o pomoc… Chyba dała mu zastrzyk. Nie był tego pewien. Ślad po igle na przedramieniu był, więc to się wyjaśniło. Wyglądając przez iluminator, stwierdził, że zaburzenia równowagi też nie ma, gdyż opuścili księżyc. Gdzie one go zabierają?

Klinika Rilurarra
Dwa poziomy lądowisk, szeroka wieża, tylko nieco niższa od najbardziej okazałych kasyn, prywatne postoje śmigaczy w każdym rogu – kompleks budynków sygnowanych imieniem pani doktor Rilurarra był jedną z trzech największych klinik na Księżycu Przemytników. Z chirurgii cybernetycznej oraz szerokich sal korzystali praktycznie wszyscy członkowie gangów oraz osobistych armii Huttów. Miejsce to stawało się swoistą strefą neutralną. Issamar już chciał lądować na jedynym z wolnych lądowisk, kiedy wyskoczył tam niewysoki Sullustan i dziko wymachiwał rękami. Mandalorianin wstrzymał statek, kiedy usłyszał informację, która wyjaśniła mu, dlaczego to było jedyne wolne lądowisko.
- JX16 77T – podano identyfikator jest statku – Cofnij się, albo cię zestrzelimy. Lądowisko jest zarezerwowane.
Chcąc nie chcąc, Cadera poderwał swój myśliwiec i rozpoczął szukanie wolnego miejsca. Rzucił też krótką wiadomość do znajomej pani doktor, a ta szybko mu odpisała z wskazówkami odnośnie lądowiska.
Kilkanaście minut później Issa posadził statek na ukrytym pomiędzy budynkami lądowisku. Było na pewno prywatne, ale nikt w tej chwili się do nich nie przyczepił. Pilot otworzył śluzę i cała trójka mogła wyjść na zewnątrz. Kha’Shy wyskoczyła mogąc wreszcie się wyprostować, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa i rozciągnęła się na płycie jak długa, mocno przedzwaniając głową o zabrudzony olejami durastal.
Jon natychmiast do niej przypadł. Resztki medpakietu od Mandalorianina nie pomogły za wiele. Barabel straciła mnóstwo krwi. Padawan pomógł jej wstać i powoli niósł ją w kierunku klinik. Cadera wyszedł jako ostatni. Również nie bez problemów. Choć środki przeciwbólowe wprawiły go w niezły haj i czuł się świetnie, to nie mógł zrobić pełnego kroku w przód. Wysilił się i wyciągnął przed siebie nogę. W tym momencie kawał pancerza z biodra po prostu odpadł. Reszta trzymała się na słowo honoru. Hełm co chwilę włączał i wyłączał się. Chcąc dalej iść, mężczyzna musiał zrzucić z siebie żelastwo nadające się w tej chwili najwyżej na przetopienie.
W samej klinice powitała ich ubrana w biały fartuch, słusznej tuszy Askajianka, natychmiast uderzając do czarnoskórego pilota.
- ISSA! Moje pieniądze! – jej olbrzymi biust składający się z trzech par piersi zabujał groźnie. Choć patrzyła ciągle na Mandalorianina, to podeszła do Kha’Shy i uważnie ją obejrzała. Następnie wydała polecenie droidom, które podstawiły lewitującą kozetkę, na którą Jon pomógł położyć towarzyszkę.
- Ile tego będzie pani doktor?- Issamar uśmiechnął się szeroko patrząc w jej brązowe oczy.
- Ile? W tym momencie twój statek należy do mnie! - wykrzyczała.
- Wiesz dobrze, że jest on wart tyle ile najemnik nim latający. Jeśli chcesz swoje kredyty zostawisz mi statek. Mam właśnie zlecenie dzięki, któremu spłacę Cię do końca tygodnia. Na razie mogę dać tylko tyle. - Issa przesłał doktorce część kredytów na jej chip.
Wydawało się to co najmniej dziwne, że właścicielka tak obleganej kliniki przybiegła by pomóc pierwszym z brzegu najemnikom. Jednak rzeczywistość była brutalna. Jak wynikało z jej kolejnych narzekań, gdy osobiście czyściła oczodół Cadery, od dawna była tylko podstawioną osobą. Dostała propozycję nie do odrzucenia i po mocno zaniżonej cenie musiała odsprzedać swoje udziały w klinice pewnym osobnikom. Teraz pojawiała się jedynie na imprezach i oczywiście jako pani dyrektor – choć tak naprawdę nie miała nic do powiedzenia.
Na pytanie o sztuczne oko zaśmiała się jedynie smutno. Może zamówić takie, ale koszt to około siedem tysięcy kredytów. Kiedy Issa odparł, że nawet nie ma tyle, to zaproponowała mu czarną opaskę na oko.
Barabel leżała sztywno przypięta pasami, kiedy droid wyciągał kolejne szrapnele z jej pleców i nóg. Jon siedział obok, obserwując wszystko zza szyby. Uchodziły z niego resztki adrenaliny i naprawdę był senny. Postanowił jednak pomedytować nad tymi wszystkimi wydarzeniami.
Usiadł wygodnie, oddychał głęboko i spokojnie. Oczyścił swój umysł.
Kiedy Kha’Shy wychodziła porządnie obandażowana napotkała po drodze Baelisha śpiącego na ławeczce. Wyglądało jakby zasnął w oczekiwaniu na nią.

Niższe poziomy
W szpitalu dla ubogich poszkodowanych Horgan nie spędził dużo czasu. Slevin trafnie przewidział, w jaki sposób to funkcjonuje. Po otrzymaniu leków przeciwbólowych i przeciwzapalnych, Cort wstał i najzwyczajniej wyszedł. Twilecka pielęgniarka próbowała go powstrzymać, ale odepchnął ja na bok. Nie miał zamiaru zostać tam nawet o jedną minutę za długo.
Choć rana była już profesjonalnie opatrzona, to mężczyzna kulał. Wypalone pociskiem mięśnie i ścięgna nie pracowały tak jak powinny.
Slevin czekał w knajpie niedaleko. Choć miał nieco odłożonej gotówki, to jednak duże nadzieje pokładał właśnie w organizowanym turnieju. Zwycięstwo oraz związane z nim gotówka i sława miały go ustawić na kilka najbliższych lat. W tym momencie stać go było na bilet w jedną stronę, bądź po prostu znalezienie zajęcia. Z racji niepewnej sytuacji w galaktyce, przystanie do któregoś z ugrupowań przestępczych na dłużej było zbyt ryzykowne. Jeszcze nie w tej chwili. Dlatego konieczna była szybka robota na już, żeby podreperować fundusze.
Gdy w okolicy pojawił się młody mężczyzna pytający o spluwę do wynajęcia, Kelevra z chęcią z nim porozmawiał. Stawka 900 kredytów na jakie się ugadali, za pomoc w przejęciu chronionego transportu była poniżej przeciętnej, ale nie mógł zbytnio wybrzydzać. Slevin dodał jeszcze, że weźmie ze sobą pewien „bonus”, który w końcu będzie miał okazję zapracować na swoje drobne wydatki. Po dobiciu targu, mężczyzna skasował 300 kredytów zaliczki, odebrał adres i czas spotkania, po czym pożegnał się z nowy pracodawcą. Kiedy „Jedi” wrócił, najemnik dopił drinka i przedstawił swojemu… podwładnemu ich najnowsze zlecenie.

Bespin, Tibannopolis

Miasto mniejsze od swego bardziej znanego konkurenta, ciągle było w budowie. Obok setek klientów przybywających po gaz tibanna, drugie tyle statków przywoziło robotników i sprzęt do budowy tego kolosa. Wiele dzielnic wieńczyły niedokończone szczyty wieżowców, wyrastających gęsto z podstawy miasta.
Emily posadziła wayfarera na wyznaczonym lądowisku. Droidy właśnie kończyły odczepianie ładowni, wkrótce miała zostać dostarczona część z ich ładunkiem. Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem.
Zhar-kan przechadzał się powoli po statku. Prosta proteza, którą zrobiła dla niego Emily, była w miarę wyważona. Podpierał się podczas chodzenia długim drągiem, ale już nie był od nikogo zależny. Nadal jednak prześladowały go bóle fantomowe, jakby miał założony zbyt ciasny but. Przy pasie miał ciężki blaster, natomiast w pokoju, który uczynił swoim, leżało lekkie wibroostrze. Tylko, albo aż tyle sprezentowały mu siostry Hayes po przebudzeniu.
Krótkie szarpnięcie zasugerowało, że ładownię odłączono. Emily siedziała przy sterach, a Laurienn wyszła na zewnątrz, żeby załatwić formalności. Zarządzający tym Quarren podał jej do podpisu datapad i rzucił:
- Widzę cię tutaj pierwszy raz, Czerwony Krayt robi roszady? Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do poprzednika Ty nie odetniesz dopływu powietrza, nie daję gwarancji na towar w takiej sytuacji.
Kiedy rzuciła parawkę, odebrał swój sprzęt i wydał polecenie droidom. Z jednego z hangarów dostarczono im zastępczą ładownie – obdrapaną i powgniataną w kilku miejscach. Dodatkowo osmalenie na lewym boku sugerowało ostrą przeprawę całkiem niedawno. Zaczepy jednak były sprawne i już po chwili byli gotowi do lotu z nowym ładunkiem.
- Tutaj jest adres dostawy, ma być dotarczone najpóźniej za 32 standardowe godziny. Zaliczka jest na tej karcie – podał jej mały datapad i kartę z naliczonymi kredytami. – Żegnam.
Laurienn wróciła na statek, Zhar-kan zamknął za nią śluzę. Jeszcze raz spojrzała na cel podróży. Alderaan, pałac domu Ulgo, kontakt – majordomus Jhenro.
Kiedy statek wznosił się nad chmurami Bespinu starsza z siostr Hayes i stojący obok Arkanianin usłyszeli ciche jęknięcie dobiegające z ładowni.

Nar Shaddaa, klinika Rilurarra
Dwa dni, jakie pozostały do akcji, na którą wynajął ich Baelish, minęły spokojnie. Nawet zbyt spokojnie. Żaden z pobliskich handlarzy nie chciał się podjąć odtworzenia czegokolwiek z beskaru, który został odzyskany z pancerza Mandalorianina. Sam materiał z chęcią natomiast chcieli przygarnąć, licząc na naiwność najemnika. Jon zniknął w poszukiwaniu kolejnej strzelby dla zwiększenia siły ognia, więc nie można było liczyć na jego pomoc.
Trzeba było sięgnąć po fundusze, więc Issa wydał prawie dwa i pół tysiąca na zbroję bitewną Echanich. Była zbudowana z wystarczająco wytrzymałych materiałów, a jednoczesnie nie krępowała jego ruchów. Pamiętna na to co się wydarzyło, Kha’Shy zakupiła najprostszy pancerz wojskowy, w którym wycięła wibronożem miejsce na ogon. Dużego wyjścia nie miała, gdyż poszły na to prawie wszystkie jej kredyty. Więcej obiecywała sobie po nadchodzącej potyczce.
Padawan tymczasem rozesłał wici podobne do poprzedniego i trafił na trzy ciekawe propozycje. Odrzucając skrajne oferty, wybrał doświadczonego najemnika za rozsądną stawkę. Umówił się z nim na spotkanie godzinę przed akcją, w knajpie niedaleko lądowiska celu.
Z prywatnego lądowiska odlatywali poskładani do kupy, lecz bez słowa pożegnania z panią doktor, żeby niczego nie zapeszać.

Sektor Duros
Wypożyczonym śmigaczem dotarli do tej zapyziałej dzielnicy w kilka godzin. Jeśli na tej planecie były rejony biedoty, to właśnie do takiego trafili. Wiele ulic pozbawionych było prądu, stając się ciemnymi zaułkami, w których bardzo łatwo było o cios pałką w tył głowy. Szczytem bogactwa był tutaj własny pojazd, dlatego miejscówka wypożyczalni tutejszej miała nawet własne, stacjonarne działko laserowe. O dziwo, na ulicach nie walali się bezdomni. Slevin podejrzewał, że z racji głodu dochodzi tutaj do aktów kanibalizmu.
Było to jednak wspaniałe miejsce, żeby się ukryć lub coś ukryć.
Na miejsce spotkania z pracodawcą dotarli klika minut przed czasem. Nie minęła chwila, kiedy pod ostatnią z działających knajp dotarł młody mężczyzna, z którym byli umówieni. Towarzyszyli mu spora jaszczuroludź oraz równie wysoki mężczyzna w echańskiej zbroi.
Jon ze swoją ekipą zostawili myśliwiec na jednym z wyższych poziomów. Wolał nie zwracać na siebie uwagi jeszcze przed akcją. Zadaniem jakie dostał od swojego mistrza polegało na przejęciu ładunku broni, zanim ten odleci z Nar Shaddaa. Było to o tyle trudne, bo istniał tam konieczny do spełnienia warunek: Dostawcy sprzętu mieli odejść w spokoju, przekonani o tym, że oddali sprzęt właściwym osobom. Czyli przejęcie musiało nastąpić kiedy dostawcy odejdą z miejsca spotkania.
Znał z opisu miejsce, gdzie nastąpi wymiana – statek musiał wolno przelecieć przez wąskie gardło między dwoma budynkami i wylądować na krótkim placu, położonym pod szeroką, nieużywaną platformą. Miejsce było trudno dostępne, ale dobrze ukryte. Do wymiany zostało jeszcze kilka godzin, więc miał czas na przygotowanie zespołu.
Zastanawiając się na najlepszym wyjściu z sytuacji spostrzegł najemnika w niebieskiej zbroi, który miał być wsparciem w nadchodzącej misji. Wynajętemu towarzyszył jakiś mężczyzna w skórzanej kurtce, kulejący na jedną nogę.
Stanęli w piątkę, przypatrując się sobie nawzajem. Przechadzający się obok Durosowie obchodzili ich szerokim łukiem.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline  
Stary 08-05-2015, 21:21   #47
 
Baird's Avatar
 
Reputacja: 1 Baird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputacjęBaird ma wspaniałą reputację
Issamar nie lubił swojej nowej zbroi, była słaba w porównaniu do poprzedniej, ale musiała wystarczyć. Cadera zdążył jednak wymalować na niej logo Mandalorian.
W zaułkach Durosa na widok dwójki nowych najemników Issa zapytał Jona.
- To oni? Pajac w niebieskim i kulawy? W sumie czego się spodziewać za niecały tysiąc.- Po chwili Mandalorianin dodał.- Chociaż tego pajaca to gdzieś już widziałem.
Gdy Obie grupy zbliżyły się do siebie Cadera ponownie przemówił, teraz jednak nowi mogli go usłyszeć.
- Witajcie na pokładzie. Jestem Issamar to jest Kha'Shy. Jona już znacie.- Mówiąc to pokazał na każdego dłonią.- Wiecie na co się piszecie?-
 
__________________
Man-o'-War Część I
Baird jest offline  
Stary 08-05-2015, 21:36   #48
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Jon przywitał się ze świeżo przybyłymi najemnikami. Był zadowolony - obaj wyglądali na doświadczonych wojowników, którzy mają sporo za sobą. Dodatkowo ich cena nie była specjalnie wygórowana - jednemu Issamarowi musiał zapłacić więcej niż tej dwójce. Mandalorianinowi trudniej było zaimponować, nie miał jednak czasu odpowiedzieć na jego pytanie, bo już zbliżyli się do nowych towarzyszy. Bez zbędnych przedłużeń przedstawił jego kompanom jakie zadanie na nich czeka, płynnie przechodząc z opisu misji do jego szczątkowego planu.
- Nie wiem dokładnie jak liczebna będzie załoga statku, ale spodziewam się przynajmniej dziesięciu ludzi - w każdym bądź razie będą mieli przewagę liczebną, dlatego musimy ich wziąć z zaskoczenia. Jak wspomniałem, zaatakować możemy dopiero po odejściu dostawców, zestrzelenie statku po wzniesieniu się w powietrze też odpada, jego ładunek musi pozostać nieuszkodzony. Będziemy mieli więc bardzo krótkie okno czasowe, wręcz za krótkie. Dobrze by było, żeby któryś z was przekradł się podczas wymiany pod statek i sabotował silnik, turbiny, czy cokolwiek, byleby tylko dało nam to trochę więcej czasu. Oczywiście o ile ktoś potrafiłby coś takiego zrobić. Wtedy też moglibyśmy wziąć statek szturmem, ale walka w ciasnych korytarzach mogłaby się źle skończyć... Może, gdyby jakoś wywabić wrogów na zewnątrz snajper mógłby ich jeden po drugim wyciągać, o ile ktoś z was ma taki talent i odpowiednie wyposażenie... Wybaczcie brak konkretnego planu, ale nie jestem żadnym strategiem wojennym, także chętnie przyjmę jakąkolwiek pomoc.

Baelish rozejrzał się po ulicy - Durosowie ich omijali, grupa zabijaków na pewno zwracała uwagę i budziła strach bądź zainteresowanie. To było ostatnie, czego Jon pożądał. Pokazał zapraszającym gestem w stronę kantyny.
- Myślę, że najlepiej byłoby, jeśli przedyskutowalibyśmy to przy stole w knajpie. Mamy jeszcze kilka godzin czasu i na pewno wspólnie dojdziemy tam do czegoś sensownego. Idziemy?
 
Kolejny jest offline  
Stary 08-05-2015, 23:18   #49
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
W knajpie nie daleko kliniki
Gdy wysłuchał jaką robotę i za jaką cenę nagrał jego kierownik westchnął:
- Nie przeceniasz się, szefie. Widać za dużo holo się naoglądałem. Wiesz, duża kasa, ścigacze, laski...

Sektor Duros
Kiwnął głową na przywitanie i obejrzał całą trójkę od stóp do głów odruchowo oceniając ich jak potencjalnych przeciwników.
- A jak dostawca poczeka aż statek wystartuje? - zapytał. - W kantynie ściany mają uszy, to nie miejsce na takie rozmowy. Naprawdę ty tu dowodzisz? - spojrzał na pozostałą dwójkę oczekując że powiedzą, że to tylko żart i któreś z nich szefuje... - Slevin, powiedź, że choć ty nie robisz tego po raz pierwszy.
 
Mike jest offline  
Stary 09-05-2015, 03:28   #50
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
W knajpie nie daleko kliniki

Slevin nawet uśmiechnął się na widok Horgana. I był to nawet szczery uśmiech, zawsze mu się robiło szkoda gdy umierała jakaś młoda osoba, zwłaszcza po tym jak on uratował jej życie. Przez co najmniej najbliższe 12 godzin poprawiał mu humor fakt że nie widzi ścian wysmarowanych wnętrznościami Corta.
- Nie urodziłem się wczoraj, przewidywałem że zabicie Ciebie może pójść nie w tą stronę którą chce, ale mam tyle kredytów by starczyło na nagranie tej roboty. – wypowiedział się Slevin, powoli i sensownie dobierając słowa – Niestety nie aż tak, zabicie Ciebie miało być tym monstrualnym zastrzykiem finansowym, tak zwaną emeryturą o której marzy każdy łowca nagród. Dlatego się jej podjąłem, marzenia warto próbować realizować choćby własnym kosztem. Lekcja numer jeden, na razie darmowa. Nie potrącę Ci za nią z pensji – dokończył w tym samym momencie co drinka ściągając ze stolika hełm – Ciesz się że po tym kurwidołku który został po Huttach, choć taką robotę dostaliśmy na tej pojebanej skale. Gotowy?

Duros

Niektóre osoby jakby mu kogoś przypominały, gości z koloseum. Jako doświadczony łowca nagród obserwował, starał się zapamiętywać choćby nieważne szczegóły. Teraz szczegóły zaczęły się składać w jedną całość, a ta prezentowała się następująco. Nie tylko on i Cort przeżyli tą rzeź z której ledwo uciekli. Pytaniem było czy gada z faktycznymi widzami, czy może agentami przeciwników Hutta którzy na widowni robili za „kabel” z grupą szturmową. W tak niebezpiecznym zawodzie o sobie było trzeba zdradzać jak najmniej, jak najmniej informacji pozyskiwać od pozostałych.
Słuchał Jon’a, jak mu się przedstawił młody mężczyzna. W myślach kreślił plan na podstawie tego co wiedział. Przy obecnym składzie 10 wrogów to niewiele, o ile Jedi sprawdzi się w młóceniu żarówką. Oszczędzenie dostawców to był pryszcz, wystarczyło ich sparaliżować, posiadał na tą okazję specjalne strzałki. Wyciągnięcie wrogów ze statku miałoby sens, pod warunkiem że walczyliby z idiotami. Mechanik naprawiał by uszkodzone podzespoły i żaden z nich nie wystawiłby choćby półdupka poza śluzę. Z zamyślenia wyrwał go Cort.
- Nie, nie… Ale twój plan Jon ma luki. Słuchaj… - spojrzał po zaciętych twarzach jego towarzyszy, coś mu szeptało że to amatorzy, ale darowanemu wsparciu nie wypadało wypominać tego że są mięsem armatnim – Uszkadzanie statku wzbudzi podejrzenia, tak samo jak próby wyciągania ich na otwartą przestrzeń. Gdy wylądują jedyną szansą jest wślizgnięcie się na pokład i przejęcie mostka, najlepiej gdy będziemy już w powietrzu. Sądząc po dostarczonych danych taki typ statku powinien mieć pod sobą wyrzut do śmieci, to jest nasza szansa na dostanie się na pokład. Następnie w moim planie jest przemieszczanie się kanałami aż do mostku lub ważniejszych części statku by zmusić ich do awaryjnego lądowania. To miejsce lądowania jest bardzo fajne na zasadzkę, ale jak sam wspomniałeś, dostawczy muszą żyć i raczej w grę nie wchodzi ich „wyłączenie” z walki. Podobnie to rozegrałem swego czasu na Kalee, przechwytując transport niewolników, tylko tam nie miałem do dyspozycji barabela. – spojrzał na jaszczuroczłeka, nie wiedział jakiej jest płci, dla niego wszyscy wyglądali tak samo – Nie mylę się? Powinieneś móc poruszać się cicho niczym kot, a więc to ty raczej jesteś skazany mi misję otwarcia nam śluzu do śmieci. O ile nie skoczysz komuś do gardła. – Slevin lekko się uśmiechnął, lecz hełm skrył ten uśmieszek, barabelowie kochali zabijać i tylko Cort mógł w jakimś tam stopniu nad nią panować, w końcu był Jedi, a barabele ich szanowali z jakiś mitycznych powodów – Oczywiście mam plan awaryjny, jakby nasz towarzysz jednak zawiódł, wypalimy sobie drogę mieczami przez ten zsyp, lecz wtedy trzeba się liczyć iż pilot otrzyma stosowny komunikat na panelu sterowania. Wtedy musimy przechwycić statek nim wyślą kogoś do sprawdzenia co się stało, co daje nam około minimum 10 minut na dotarcie na mostek, sam start nawet w trybie awaryjnym powinien trwać około od 3 minut do pięciu, jeśli jest to załoga z pierwszej łapanki mamy bite 15 minut. Ale nie przejmuj, się możemy postępować zgodnie z twoim planem, ty tu rządzisz, prawda? Zastanów się tylko dobrze i daj mi znać. Będę z Cortem w barze.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172