05-07-2020, 10:52 | #191 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 81 - 2037.V.10; nd; zmierzch Czas: 2037.V.10; nd; zmierzch; g. 20:00 Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; rejon Path; budynek centralny Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho, gwar głosów Ostatnie piętro; grupka Lawa, Fausta i Franka - Dzięki wielkie za pomoc. - powiedział ten wygadany laborant co najwyraźniej przewodził tej mieszanej grupce jaką urządziła sobie laboratorium chemiczne w dawnej restauracji jaka była na ostatnim piętrze kamienicy. Przedstawił się jako Bailey. W sumie nie było wiadomo czy to imię, nazwisko czy ksywa. Ale znacznie się uspokoił i podniosło go na duchu gdy ostatni z niezadowolonych klientów wyszli częściowo rozbitymi drzwiami. Ci z kolei nie wyglądali na zbyt zadowolonych. Brak zaufania do “krętaczy” i obcych z emblematami X-COM bił po oczach. Może gdyby układ sił wyglądał inaczej to tak łatwo by nie zrezygnowali. Ale widocznie zdawali sobie sprawę, że nawet sami xcomowcy są dominującą stroną na tym piętrze nie mówiąc o laborantach. Więc sobie w końcu poszli. Na odchodne Harvey rzucił, że jeśli X-COM nawali i laboranci się zwinął to nie zostawią im wyboru i pójdą z tym do senior Alvareza. No ale przynajmniej na razie sytuacja się uspokoiła. - No to chyba mamy ich z bani. Nie? - mruknął Faust patrząc za plecami ostatniego z demonstrantów którzy znikały w rozbitym wejściu na ostatnie piętro. Bailey chyba też tak uważał bo podszedł do Lawa i zaczął im dziękować. Na a Faust z Frankiem i większością swoich ludzi ruszyli zbadać ten wrak śmigłowca. Okazało się, że łatwiej dostać się do niego przez dach. Wystarczyło zeskoczyć z dachu na ostatnie piętro. Trochę mogła się komuś noga obsunąć na gruzowisku szczątków nie ruszanymi pewnie od dwóch dekad ale i tak to okazało się szybsze. Głównie dlatego, że patrząc od strony wnętrza nie bardzo było wiadomo które drzwi widoczne z dachu prowadzą do tego rozbitego przez wrak pomieszczenia. Więc Junior ze Straussem tam zeskoczyli a potem stanęli przed drzwiami i zaczęli w nie walić i świecić latarką przez szczelinę i wtedy się dopiero okazało które to drzwi. Sforsowanie ich siłami obu zespołów było kwestią czasu. Raczej krótszego niż dłuższego. No a potem to pomieszczenie z wraku stanęło otworem. - Hej! Zobaczcie co znaleźliśmy! - radosny ton Juniora zwiastował, że chodzi o coś ciekawego. Wskazywał na idącego obok Straussa który w milczącym ale równie radosnym geście uniósł jakąś metalową skrzynkę do góry jaką niósł w rękach. Ich powrót przerwał rozmowę Lawa z Baileyem. Gdy dwaj zbrojni podeszli do najbliższego stołu stawiając na nim tą skrznkę i otworzyli można było zerknąć co jest w środku. - Oo… I to cały czas tam leżało? - zdziwił się Bailey widząc z tuzin nie ruszanych od dnia Inwazji granatów. Trochę zakurzone ale poza tym nadal wyglądały jakby dopiero co wyszły z fabryki i dopiero po dwóch dekadach ktoś je odkurzył i wyjął. Nie było się co dziwić, że chłopcy ze zbrojeniówki co byli najbardziej prawdopodobnymi użytkownikami tego sprzętu skakali z radości prawie dosłownie. No klamki, shotguny, ammo do nich to jeszcze można było uzupełnić na miejscu prawie od ręki. Przynajmniej w tej okolicy gdzie władze miały problem by utrzymać swoje porządki w mocy. No ale granaty i to całe pudło, to już jednak nie trafiało się na co dzień ani co niedzielę. - Znalazłem to źródło zakłóceń. I teraz już nie będzie zakłócać porządku. - za zbrojnymi wrócił do laboratorium Frank z nieco innymi wieściami. Chociaż to akurat dało się poznać i osobiście bo nagle łączność wszystkim wróciła. I w labie, i z Samem w sąsiedniej kamienicy i z bazą w starym browarze i całą resztą. No ale to oznaczało też, że laboranci stracili swoją niewidzialną zasłonę zakłóceń a według Franka to były jakieś stare flary EMC napędzane energią słoneczną z małych paneli dlatego działały tak długo jak niewiele energii potrzebowały a światło dnia zapewniało im minimum do funkcjonowania. No ale wszystko się posypało przy badaniu tego gadżetu i teraz na dobre czy na złe już było po ptokach z tymi zakłóceniami. Bailey też nie okazał się niewdzięcznikiem. W ramach podziękowań za ratunek postawił na stole drugie pudło. Te było z medykamentami i stymulantami. Część z tego co zdążyli zrobić do tej pory. - Nie mogłem im tego dać bo zaraz by chcieli wszyscy. Nie uwierzyliby, że mamy tylko końcówkę poprzedniej partii. Sami widzieliście jak to wyglądało. - powiedział w ramach wyjaśnień. Xcomowcy co prawda nie wiedzieli jak wyglądała taka końcówka ale możliwe, że taka kropla tylko rozsierdziłaby protestujących. Niemniej jednak chociaż sytuacja się uspokoiła to jednak nie wiadomo było jak będzie dalej. - No a to prawda, że odzyskacie tą naszą dostawę? Bo bez tego to będziemy musieli się stąd zwijać. Nie mamy kasy na nowe półprodukty a nie mamy z czego zrobić nowej partii. - skoro byli już bez żadnego z niezadowolonych klientów to Bailey nawiązał do tego o czym Law mówił wcześniej w ramach trójstronnych negocjacji. - Hej Law. - w międzyczasie Faust ze swoją firmową “finezją” dał mu znać, że ma coś z nim do pogadania. Gdy Japończyk do niego podszedł wyjawił co. - Słuchaj naprawdę chcemy ich mieć na oku? No to jakoś trzeba by kogoś zostawić czy co. Raz, by ci tutaj się nie zwinęli a dwa jakby kogoś z tamtych naszło aby dochodzić swoich praw na swoją rękę. - zapytał o coś co z punktu widzenia szefa zbrojnych najbardziej go interesowało. Harvey i reszta zgodzili się poczekać tydzień. Ale w następną niedzielę chcieli mieć albo zamówiony towar albo zwrot swoich wkładów. Bailey twierdził, że proces produkcyjny zajmuje o 2-3 dób więc zostawało jakoś pierwsze parę dni tygodnia na znalezienie półproduktów do wznowienia produkcji.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
09-07-2020, 16:29 | #192 |
Reputacja: 1 | Laboratorium
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
09-07-2020, 23:31 | #193 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 82 - 2037.V.10; nd; wieczór Czas: 2037.V.10; nd; zmierzch; g. 23:20 Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; Marina Villa; baza X-COM Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho No i wreszcie w domu. A nawet we własnym pokoju. Można było wreszcie odpocząć i zamknąć się za zamkniętymi drzwiami od reszty pomieszczenia. W niedzielę zwykle odbywało się tylko jedno posiedzenie rady bazy na której byli wszyscy szefowie działów i sam szef bazy. Osiem osób którzy mieli największy wpływ na poczynania X-COM w tym mieście. No więc zwykle wystarczało jedno zebranie. By omówić zakończony tydzień i zaplanować wydarzenia w nadchodzącym miesiącu. No chyba, że stało się coś wyjątkowego. A ujawnienie X-COM światu zewnętrznemu uznano za taką wyjątkową okoliczność. - Poczekaj Law bo chyba coś źle zrozumiałem. - agent Carter, szeg komórki wywiadu w ich bazie chyba miał najwięcej “zastrzeżeń” co do decyzji szefa skanerów o tym by się ujawnić. - Wydawało mi się, że powiedziałeś, że obwieściłeś miastu, że X-COM tutaj działa. - powiedział wcale nie ukrywając swojego niezadowolenia. - Tak zrobili. Jak my już przyjechaliśmy to paradowali z naszymi znaczkami na klacie. - Frank jako jedyny szef działu był na miejscu akcji poza Lawem więc teraz mógł potwierdzić. Zresztą reszta też widziała nagrania z drona jaki krążył nad okolicą gdzie tam i tu widać było pancerze i mundury xcomowców. - A ja myślę, że to był dobry ruch. Pomyślcie o przeciętnych zjadaczach chleba. O tych tubylcach co tu mieszkają. - Barb popatrzyła na zebranych gdy chyba jako pierwsza znalazła jakiś pozytyw takiego numeru. Gdy nikt nie kwapił się podążyć tokiem jej rozumowania, przynajmniej publicznie, to sama podjęła ten wątek na głos. - Do tej pory nie mieli wyjścia. Jak ktoś był oportunistą i karierowiczem to przenosił się do centrum i robił karierę. Pamiętacie tych dwoje co się zatrzymali by pomóc z furgonetką? Przecież to pewnie też byli ludzie z centrum. Ktoś kto tam mieszka nie musi być od razu miłośnikiem Starszych, ADVENT-u i całej reszty rządu. Ale jaką ma alternatywę? - pulchna szefowa od propagandy mówiła z pełnym przekonaniem. - No albo zostać na obrzeżach miasta. Między pustkowiem a centrum. Wtedy sprawy przejmują tacy przedsiębiorczy biznesmeni jak Alvarez. Bo po prostu ani jedni, ani drudzy nie mają innej alternatywy. Ci z centrum nie chcą żyć jak w średniowieczu a ci z marginesu nie chcą żyć jak korposzczury. Ale teraz jesteśmy my! X-COM! Wreszcie pojawiła się dla nich trzecia opcja. Teraz nie musimy ale możemy objawiać się jako X-COM. Zostawiać ulotki, prowadzić akcje uświadamiające, może nawet kogoś zrekrutować? - ciemnowłosa szefowa wydziału propagandy z zaangażowaniem tłumaczyła jakie korzyści może przynieść taki ruch. Przez chwilę nikt nie chciał zabrać głosu ale w końcu pojawiły się argumenty i na drugą szalkę. - Wszystko pięknie. Tylko teraz to kwestia czasu gdy AVENT się dowie, że tu działamy. Oni też mogą rekrutować informatorów, wysłać swoje drony i patrole. - Carter od początku był największym krytykiem kroku Lawa który uznał za przedwczesny i samowolny. - Daj spokój Nathan. - do rozmowy wcięła się Matylda. - Ja i moja ekipa jeździmy po mieście. Czasem z bardzo gorącym towarem. Wy jeździcie na misje. Z bronią i całą resztą. To dziwne, że jeszcze nikt z nas nie wpadł choćby podczas rutynowej kontroli. Prędzej czy później i tak by się o nas dowiedzieli. - przekonywała Sidmeier. Ona i jej ludzie rzeczywiście byli najbardziej mobilną grupą w całej bazie. Praktycznie codziennie jeździli w teren wymieniać jedne dobra na drugie czy przewożąc dostawy do funkcjonowania ich bazy. Spora część ich towarów mogła zostać uznana za kontrabandę a oni za przemytników nawet przez zwykły patrol policji podczas rutynowej kontroli. - Ja bym wolał później. Jak włączą żółty alarm to wszystko zrobi się dla nas trudniejsze. Więcej patroli, dronów, częstsze kontrole i tak dalej. Ale ja jestem żołnierzem. Póki trzeba to będę walczył. - stary, ochrypły głos pamiętający jeszcze poprzednią wojnę z obcymi podczas Inwazji zachował dość neutralny ton. Ani nie oskarżał decyzji skanerów ani jej nie pochwalał. - Dobrze, dziękuję wszystkim za wasze głosy. - w końcu gdy wszyscy mieli okazję się wypowiedzieć głos zabrał sam szef bazy. Wszyscy czekali teraz na jego decyzję w tej kluczowej kwestii. - Stało się. Już tego nie odkręcimy. - szef złożył dłonie w piramidkę i lekko ja na moment rozłożył by dać znać, że czy na dobre, czy na złe to już nie ma o co drzeć kota. - Jesteśmy tutaj aby walczyć z ADVENTem i jego sługusami. Pierwszy kwartał minął na okrzepnięciu naszej bazy. Nie możemy czekać wiecznie. Musimy w końcu przejść do bardziej zdecydowanych działań. - oficer odpowiedzialny za całą bazę postanowił przejść do kolejnego etapu. Nawet jeśli pierwotnie miał się zacząć nieco później to działania na dzisiejszej akcji przyspieszyły ten etap. - Nathan i Law. - celowo czy nie szef zwrócił się do dwóch największych adwersarzy w tej dyskusji. - Spróbujecie ogarnąć temat ADVENT-u. Co i kiedy mogą się o nas dowiedzieć. - szef chciał mieć oko i ucho na to gdyby siły rządowe podjęły jakieś działania. A szef szpiegów miał przeszkolony w infiltracji personel zaś szef skanerów miał sprzęt jaki mógł monitorować sieć i łączność. Chociaż na tyle by monitorować działalność sił rządowych w okolicy. I zostawił im obu ustalenie wspólnych propozycji co mogą zrobić. Ale na następną niedzielę chciałby właśnie na zebraniu usłyszeć jakieś opcje co mogą zdziałać w tej materii. Potem każdy próbował coś dorzucić od siebie do tej puli. Nawet Carter choć niechętnie to przyznał, że z dwojga złego to jeszcze i tak dobrze, że teren w jakim nastąpiło ujawnienie X-COM był chyba najbardziej do tego sprzyjający. Nie dlatego, że jakoś wszyscy tu kochali X-COM i mieli do nich sentyment. Ale niechęć do systemu rządowemu była tu powszechna i dominująca. Więc była jakaś szansa, że plotki zanim dojdą do rządowych uszu to trochę czasu może minąć. A przynajmniej główny agent w ich bazie miał taką cichą nadzieję. - No ale dla odmiany Alvarez to pewnie się dowie. Jak nie w 24 to w 48 h. To jego teren. Może uznać, że mu wchodzimy w paradę. Radzę coś wymyślić na tą okoliczność. On ma tu za mocną pozycję aby go ignorować. Wszyscy się z nim liczą. My też powinniśmy. - dla odmiany z szefem lokalnego półświatka szef szpiegów radził się dogadać. Przypomniał jak prawie jednym słowem zapewnił święty spokój xcomowym furgonetkom roztaczając nad zespołem Matyldy swój niewidzialny parasol. I jakoś większych kłopotów od tamtej pory Matylda nie notowała. Pojazdy jeździły bezpiecznie. No a gdyby Alvarez uznał, że robią mu konkurencję to choćby ten święty spokój mógł się skończyć. Też jednym jego słowem. A jak taki tłumek tubylców się zleciał do tych farmaceutyków to prawie na pewno ktoś życzliwy mu doniesie co tam się działo. Moritz kręcił nosem na stróżowanie u Bailey’a. Niby dwie osoby na całą bazę to nie tak dużo. Ale z czwórki jego ludzi to była połowa stanu. A jak odliczyć, że jedna dwójka odsypia jak druga będzie na warcie to taki układ właściwie wyłączał mu z innych akci cały zespół. Więc dzień, dwa czy parę dni no nie było problemu. Ale im dłużej to trwało to robiło się bardziej ryzykowne i uciążliwe. Gdyby się trafiła w tym czasie jakaś akcja to nie dawał gwarancji, że zbrojni będą mogli kogoś wystawić. Zwłaszcza jakby chodziło o presję czasu. Barb wyskoczyła za to z innym pomysłem. - A może zrobimy sobie odznaki? Takie jak dawniej mieli policjanci albo agenci federalni? By było wiadomo kto my jesteśmy na jakiejś akcji. Zwłaszcza jakby był kłopot iść w całym pancerzu ale taka odznaka to może wejść i do kieszeni prawda? - szefowa propagandy popatrzyła pytająco po reszcie. Była ciekawa czy Law mógłby zaprojektować i wykonać coś takiego. Właściwie to mógł. To było podobnie trudne jak robienie legend na czas akcji. Nawet łatwiejsze bo wystarczyłą sama fizyczna odznaka bez całej legendy w sieci i urzędach. No to mogli to zrobić prawie na poczekaniu. W jeden dzień mogliby zrobić pewnie kilka. - Ale kto to by miał nosić Barb? - zapytał Carter patrząc na nią krytycznym wzrokiem. Po czym przypomniał, że taka legitka to gorący towar. Jak narkotyki czy broń. Za samo posiadanie nawet zwykli stójkowi mogliby zgarnąć do paki. I wywiązała się krótka dyskusja z której wyszło, że w sumie to faktycznie gorący towar i zabieranie czegoś takiego do centrum to spore ryzyko i proszenie się o kłopoty. Ale gdzieś na obrzeżach miasta albo na pustkowiach? Tam gdzie władza rządu była słabsza? W końcu więc wyszedł remis. Niby można było je zrobić ale jak ich używać to zostawiono sobie na później. Na pewno były wygodniejsze do przenoszenia niż pancerz pod ubraniem. - A co z tą Cole? - zapytała Lena która jakby sobie przypomniała o czym rozmawiali dzisiaj w tej samej sali kilka godzin temu. Między innymi o uciekinierce z kompleksu fabrycznego za rzeką. - Mówimy jej, że jesteśmy X-COM? Może do X-COM się by chciała przyłączyć? - zapytała i zaproponowała jakiś pomysł. No faktycznie do tej pory pewnie jawili się Cole jako jacyś spiskowcy, przemytnicy czy najemnicy. Ale nikt jej chyba nie mówił o tym, że jest w tajnej bazie X-COM, najbardziej terrorystycznej organizacji na świecie. Nie wiadomo było jak by zareagowała. Było ryzyko, że jak mimo wszystko zdecydowała by się odejść to znałaby tajemnicę nie tylko lokalizacji bazy “przemytników” ale także bazy X-COM. No ale kto wie? Może jednak by została i zgodziła się pracować w X-COM? To już było trudne do przewidzenia. W każdym razie późnym wieczorem już wszyscy zdawali się być wyczerpani, głównie psychicznie tym stresem jaki się ciągnął prawie przez całą drugą połowę dnia. W końcu szef zarządził koniec zebrania. Bo wszyscy są już zmęczeni i nie ma co tak siedzieć. Jutro zaczynał się nowy tydzień i wszyscy mieli swoje zadania do wykonania. Niech więc zaczną je wykonywać ze świeżą głową. I na tym się skończyło. Wszyscy rozeszli się do swoich pokojów. --- Na Lawa czekał jutrzejszy dzień jako początek nowego tygodnia. Niejako w spadku dostał ciąg dalszy sprawy laboratorium farmaceutyków. To co mu Bailey powiedział i przekazał na koniec wizyty było dwojakie. Dał mu listę półproduktów. Dla Lawa brzmiało to jak tajemniczy bełkot z chemii i biologii. Frank rzucił okiem i chyba podobnie ocenił zawartość. Poradził mu by pokazać to Lenie albo komuś z biolabu. Oni powinni wiedzieć o co tu chodzi. Więc miał w datapadzie tą listę składników z jakich Bailey i jego ludzie potrzebowali by wznowić produkcję. To był jakiś konkret. Gorzej, że Bailey nie miał pojęcia co się stało z transportem. Po prostu jego ludzie dali znak, że dojeżdżają do miejsca wymiany i potem już się nie zgłosili. Dlatego podejrzewał rabunek. Ale tak naprawdę nie miał pojęcia co się mogło stać. Przekazał miejsce spotkania które było na zachodnich obrzeżach miasta. Gdzieś na zachodnim pograniczu południowo - zachodnich rejonów miasta. W dawnym High Ridge. Na terenie dawnego Walmartu. To było 6-go w środę. Na drugi dzień tej ciszy Bailey pojechał sprawdzić co się stało no ale ani samochodu ani nikogo nie było ani śladu. Okolica to same opuszczone pustostany. Właśnie dlatego tam się wymieniali. Dostawcą była ekipa z zewnątrz. Jakiś gang z pustkowi jaki dostarczał niezłe półprodukty. Wymieniali się do tej pory ze trzy czy cztery razy. Więc nie aż jakaś długa tradycja tej wymiany no ale też nie tak, że tylko raz. Wcześniej brali towar od innych no ale ci “Zamaskowani” jak ich określał Bailey dostarczali lepszej jakości towar i po podobnej cenie. A do tego byli spoza miasta co zmniejszało ryzyko, że Alvarez się dowie. Więc co się stało z furgonetką, towarem na wymianę, półproduktami, kierowcą i ochroniarzem no i Zamaskowanymi tego Bailey nie miał pojęcia. Od środy nie mieli z nimi kontaktu. W czwartek już ograniczyli produkcję by w piątek jej zaprzestać. A dopiero rozkręcali ten interes to zapasów prawie nie mieli. Jak się skończyła produkcja to i prawie z miejsca nie mieli czego sprzedawać. No i zaczęła się chryja jaką pod koniec xcomowcy sami widzieli.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
16-07-2020, 19:02 | #194 |
Reputacja: 1 | Kierownik skanu musiał przyznać, że poszło lepiej niż początkowo zakładał. Tak, postąpił lekkomyślnie. Właściwie teraz jak o tym myślał, to nie wiedział, co wtedy w niego wstąpiło. Jak mógł tak lekką ręką zdemaskować ich obecność w St. Louis po miesiącach skrzętnej konspiracji? Sam dotychczas robił wszystko, by nikt się nie dowiedział o XCOM, a teraz dla bandy dilerów i okolicznej „hołoty” zaryzykował wszystko, nad czym pracowali.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
18-07-2020, 03:09 | #195 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 83 - 2037.V.11; pn; przedpołudnie Czas: 2037.V.11; pn; przedpołudnie; g. 09:00 Miejsce: High Ridge, Pustkowie; ruiny Walmartu; Warunki: ruiny, jasno, ciepło, sucho Ruben i George - No to tutaj. Chyba. - Ruben zatrzymał furgonetkę i zbliżył twarz do przedniej szyby by lepiej widzieć. Różnica była raczej kosmetyczna. Bo George chociaż się nie wychylał to widział właściwie to samo. Ten sam widok jaki tak dobrze znali. Olbrzymi parking na dziesiątki a może i setki pojazdów. Wiaty gdzie stały wózki na zakupy. No i pionowe ściany kanciastej bryły jaką była placówka dawnego marketu. Trasa znad rzeki nie była tak daleka. Może pół godziny jazdy samochodem, może trochę więcej. No ale wpadli. Najedli się strachu gdy zatrzymał ich patrol drogówki. Rutynowa kontrola. Właściwie pewnie mniej niż kwadrans straty. Ale na szczęście na strachu się skończyło. Skaner policjantów nie dopatrzył się niczego zdrożnego w dokumentach podróżnych ani blachach samochodów. I na szczęście nie sprawdzali ich dokładniej i po tej zwłoce puścili ich dalej. - Nie wygląda najlepiej. - drugie wrażenie też nie przyniosło im jakichś rewelacji. Drugą znajomą rzeczą w tych znajomych kształtach był bezwład. Cisza i rozpad. Degeneracja i rdza. Na parkingu zgrabnie przycięte drzewka podrosły z wieku dziecięcego do młodzieńczego. Chwasty i trawa rzuciły się na szczeliny czy nawet na asfalt i beton jeśli zalegały na nich choćby skrawki gleby. Nadal stało tu trochę pojazdów. Ale wszystkie od dawna zmieniały się w zardzewiałe wraki. Jeden czy dwa nawet były okopcone jakby spłonęły. W budynku nie było widać całych szyb. Te co były to były brudne i zakurzone. Albo ich fragmenty do tej pory leżały na ziemi. - Widzisz? Otwarte całą dobę. - Ruben zażartował szczerząc swój biały uśmiech do pasażera. No tak. W takim stanie mógł tu wejść każdy kto tylko chciał. - No. Na przestrzał. Chodź. Rozejrzymy się. - George klepnął ramię kierowcy by ten podjechał bliżej i można było wejść do środka. Stojąc na zewnątrz nie zanosiło się na to by mieli odkryć tajemnicę zniknięcia furgonetki Bailey’a. No i zatrzymali furgonetkę przed głównym wejściem, zabrali z ładowni swoje zabawki i stanęli chwilę niezdecydowani. Właściwie miejsce było to o którym mówił Bailey. Tylko, że na zwiedzanie na dwóch to było całkiem sporo zwiedzania i żadnego punktu zaczepienia skąd najlepiej zacząć. Więc zostało im sprawdzić po kolei aż coś znajdą albo nie. No to zaczęli zwiedzać te różne działy i rzędy regałów dawnego marketu. - Hej George! - zawołał w pewnym momencie szczerząc się ze złośliwą radochą na to co się zaraz stanie. - Znalazłeś coś? - ciemnowłosy zerkał na ręczny skaner który powinien wykrywać różne podejrzane substancje. Na przykład metal z łusek albo krew. Bo w tym gratowisku to ktoś mógłby oberwać i niekoniecznie by dało się to ot, tak po prostu dostrzec. Ale głos kumpla zwrócił jego uwagę więc spojrzał w jego stronę. - Pewnie! Zobacz! - kierowca wyszczerzył się radośnie i wyjął zza rogu coś co wyglądało… Jak jakaś gumowa mata? Ponton bez powietrza? Trochę trudno było dojrzeć, zwłaszcza jak Ruben tak tym potrząchał. - Co to? - George zrezygnował ze zgadywania co to może być więc po prostu zapytał. - Gumowa lala! - wyszczerzył się radośnie Ruben jakby kawał właśnie mu się udał. - Jest w promocji! Jak chcesz to ci kupię! - czarnoskóry kierowca podszedł do kumpla i uroczystym gestem wręczył mu prezent. Z bliska George się zorientował, że to chyba rzeczywiście było to o czym mówił. Tylko bez powietrza to zabawka straciła swój charakterystyczny, antropomorficzny kształt. - A masz 20 dolców? - George dostrzegł jeszcze czytelną cenę naklejoną gdzieś na rogu materiału. 20 prawdziwych przedwojennych dolców za prawdziwą przedwojenną zabawkę. - 20 dolców?! No patrz co za zdzierstwo… A miała być w promocji… - Ruben udał całkowicie zaskoczonego i oburzonego takim wprowadzaniem klienta w błąd. Z pogardą cisnął gumową wywłokę na jedną z pustych półek i dumnym krokiem ruszył przed siebie dając znać, że jest ponad takie tanie zagrywki speców od sprzedaży. George pokręcił głową, westchnął cicho i ruszył za nim. Dalej mieli całkiem sporo pomieszczeń do sprawdzenia. --- Mecha 83 Trasa baza - Walmart: Kostnica 9 > było blisko! --- Czas: 2037.V.11; pn; przedpołudnie; g. 09:30 Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; Marina Villa; baza X-COM Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho Yoshiaki Yoshiaki była jedyną reprezentantką skanerów w centrum łączności w tej chwili. Poza nią były jeszcze dwie osoby no ale ze skanerów była tylko ona. Chłopaki pojechali niedawno do tego Walmartu a na Lawa spadła rozmowa z Cole. Więc jako spec od łączności została tylko ona. Ona też odebrała sygnał przychodzący od chłopaków. - Tak? - zapytała odpalając holoekran na którym ujrzała dwie znajome sylwetki w jakimś starym magazynie. Pewnie w tym markecie co do niego pojechali. - No więc zacznijmy od najważniejszego. Masz pożyczyć 20 dolców? - holo trzymał Ruben no i on zaczął rozmowę. Tak z werwą i bezczelnie jak to miał w zwyczaju. - 20 dolców? - Chinka zdziwiła się i pytaniem i jego sensem. Po co Rubenowi 20 przedinwazyjnych dolców. George coś zaczął mówić ale nie bardzo słyszała co bo Ruben był i szybszy i głośniejszy. No i on trzymał holo. - Tak 20 dolców. Chciałem kupić George’owi gumową lalę no ale cholera kosztuje 20 dolców a akurat nie wziąłem portfela. - Ruben wyjaśnił tak płynnie i spokojnie jakby rozmawiali sobie w czasach sprzed Inwazji i istniały te dolce, markety i towary. - Co? - Yoshiaki znała talent kolegi do żartów i psot. Ale tym razem kompletnie ją zaskoczył. Patrzyła na jego trzęsący się obraz jakby się próbował wyrwać czy uciec koledze co wcale nie pomagało zrozumieć co tam się właściwie dzieje. - Nie słuchaj go! - krzyknął zirytowanym tonem George. Jak Ruben powiedział, że da znać do bazy co znaleźli to cholera nie spodziewał się po nim takiego numeru. - Ale to prawda! Tylko 20 dolców! Prawdziwa okazja! - krzyczał rozradowany Ruben. To wszystko brzmiało tak komicznie, jak tam chyba obaj zaczęli się szarpać by wyrwać albo utrzymać holo, że Chinka mimo woli uśmiechnęła się delikatnie. - Oddaj to! - George wreszcie zdobył przewagę nad “Ace’ i obraz wreszcie się uspokoił. - Znaleźliśmy coś. - rzucił jeszcze nieco zasapany. Odszedł od kolegi który udawał wcielenie żywej niewinności. - Co takiego? - Yoshiaki też starała się wrócić do normy chociaż ta drobna heca była nawet zabawna do oglądania. No ale chłopaki nie pojechali tam tylko sobie pożartować. - Tu są ślady opon. Nie znam się na tym. Ale tu musiał ktoś wjeżdżać. - George nakierował holo na podłogę. Chinka też na czytaniu śladów nie bardzo się znała. Ale rozpoznała ślady opon na podłodze marketu. Trochę naniesionej ziemi czy błota starczyło by zostawić dość rozpoznawalny ślad. - Ruben mówi, że to może być z furgonetki. - rzucił idący z kamerą głos George'a. Wciąż szedł jakąś dawną halą na tyle dużą, że dało się wjechać samochodem do środka. - Rozstaw kół! Furgonetka albo coś podobnej wielkości! - gdzieś zza kameru doszło jej potwierdzenie ich kierowcy. Widocznie musiał iść gdzieś obok kolegi chociaż też nie było widać go w kadrze. - No właśnie. Sama słyszałaś. A teraz zobacz tutaj. Ruben weź włącz skan. - doszli do kawałka pustej podłogi która niezbyt różniła się od tych kawałków pustej podłogi jakie kamera mijała do tej pory. Końcówkę skaner rzucił do kolegi. Teraz w kadrze pojawił się Ruben który trzymał ręczni skaner tak by jego wyświetlacz był widoczny w ekranie holo. Przez chwilę widać było głównie samą podłogę i różne śmieci jakie zostały z dawnego świata. Ale w pewnym momencie skaner rozjarzył się podkreślając migającym kolorem jakąś plamę. Niewielki kleks. Zaraz pojawiła się ramka z informacją, że to krew. Prawdopodobnie ludzka. Potem George zbliżył obiektyw holo by pokazać jak wygląda ta plama w naturalnym świetle. A w naturalnym już tak efektownie nie wyglądała. Ot jedna z wielu plam i zacieków. Nawet brakowało charakterystycznej czerwieni. Raczej brunatny proszek i grudki. Plama nie była zbyt duża. Więc jeśli to była ludzka krew to rana nie mogła być zbyt poważna. - I jest jeszcze to. - przed kamerą pojawił się reklamówka. Pewnie jakaś miejscowa i niebieska. Ale prawie pusta reklamówka nie była całkiem pusta. Dłonie Rubena chwilę w niej majstrowały a potem ukazał się blask żółtego metalu. A gdy wreszcie kierowca wysupłał drobne przedmioty to okazało się, że to łuski. - Klasyki. .45 ACP. - wyjaśnił Ruben który pewnie zdążył je na tyle obejrzeć by to rozpoznać chociaż na ekranie to tego nie było tak widać wyraźnie. --- Czas: 2037.V.11; pn; przedpołudnie; g. 10:00 Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; Marina Villa; baza X-COM Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho Nowy dzień, nowy tydzień i nowe wyzwania i zadania. Z rana przy śniadaniu Law ustalił ze swoim zespołem czym ma się kto zająć. Chłopaki mieli jechać do High Ridge, Yoshiaki być koordynatorem w centrum a na niego spadła rozmowa z Cole. Bo jakoś tak wyszło, że milcząco cała wczorajsza rada uznała, że to on ma to z nią jakoś załatwić. Jeszcze tylko przy śniadaniu musieli znieść wybryki Ace’a. - Odznaka? Genialny pomysł! Wiecie jak będę laski wyrywał na odznakę X-COM?! - okazało się, że ich hardware’owiec i kierowca dostrzegł kolejną zaletę pomysłu Barb. Pozostała dwójka westchnęła tylko, uśmiechnęła się i pokiwała głowami. Co nie przeszkodziło koledze pajacować dalej. - Znaczy nie, żebym do wyrywania lasek potrzebował odznaki. Ale tak to mówię wam, przerobię tą smętną budę na prawdziwe lachonarium! - entuzjazmował się dalej Ruben. Aż sąsiedzi przy innych stolikach się roześmiali rozbawieni taką wizją. - O! Wiem! Pamiętacie tą policjantkę? - Ace popatrzył na nich wyczekująco. - Ta co nas zatrzymała jak wieźliśmy Yuana? - domyślił się George o kogo może mu chodzić. - Ta co na mnie leci. - pokiwał głową Ruben który chyba w standardzie uważał, że podoba się wszystkim kobietom. Zwłaszcza jak one mu się podobały. - Teraz ja ją będę mógł zatrzymać i pomachać odznaką! - szczerzył się tak radośnie, że aż nie bardzo było wiadomo czy on tak na poważnie czy tylko się wygłupia. - Chcesz pokazać odznakę X-COM jakiemuś gliniarzowi? - Yoshiaki zmarsczyła brwi tonem i miną wyraźnie sugerującą, że kolega powinien to jeszcze przemyśleć albo pozostawić w sferze frywolnych żartów. No ale to Ruben się wygłupiał i żartował dzisiaj rano przy śniadaniu. Właściwie to bywał tak narwany, że nie było wiadomo czy żartował. Na razie był spokój o tyle, że sprawa odznak na razie była na etapie “do zrobienia”. W końcu dopiero wczoraj wieczorem przegłosowali zgodę na te odznaki chociaż nadal nie było zgody jak i kiedy ich użyć. Ale wszyscy zgodzili się, że na wszelki wypadek dobrze by je było mieć w arsenale niż nie mieć. Ale mieli je zaprojektować i wykonać skanerzy no a od rana każde z nich było zajęte czym innym. Na przykład Law miał właśnie sprawdzić reakcję Cole na xcomową propozycję. Na razie sprawa podpięcia się pod jakiś ADVENT też była w toku. Skanerzy mogli się zająć tym zdalnie, pod kątem sieci. Spróbować znaleźć jakieś względnie puste miejsce by tam móc uderzyć. No ale to samo co z innymi sprawami czyli na razie każdy z nich robił co innego. A Nathan też potrzebował czasu by coś zorganizować. Też dopiero dzisiaj rano wezwał James’a i Nancy by coś z nimi ustalić. Miał ich wysłać w teren. Tylko, że faktycznie oba informacyjne działy ładnie się uzupełniały. Skanerzy byli nieźli w zawężeniu pola poszukiwań. Im było łatwiej zwiedzić zdalnie całe miasto i wybrać ciekawe adresy. No a agenci Cartera byli nieźli w sprawdzeniu jak takie potencjalnie ciekawe adresy wyglądają w rzeczywistości. Na razie Law nie był pewny na jakim tamci są etapie no ale swoje mapy i adresy też mieli no i widział jak oboje gdzieś pojechali. Ale to szukanie kandydata ADVENT by go podejść to się szykowała zabawa na całe dni, może tydzień albo więcej. Ale nawet jakiś wyeliminowany adres skreślał zawężał listę pozostałych opcji. No a na razie miał przed sobą rozmowę z Cole. Faktycznie w bazie robiło się trochę ciasno. Potrzebowali więcej miejsca. Chociaż jak wczoraj na zebraniu zauważył admin no to nie byłby problem jeśli na początek miesiąca zamówiliby z Nowego Jorku moduł mieszkalny. Nie dla jednej Cole oczywiście. Ale jeśli myśleli o rozszerzeniu bazy, werbunku nowych członków no to i tak ich to czekało. Alternatywą było znalezienie dla Cole jakiegoś lokum na mieście. Ale jak zauważył Carter to ona byłą “gorącym towarem” na mieście więc uważał, że większe szanse by miała na przetrwanie u nich na miejscu. No i jak zauważył można było ją zwerbować tutaj ale wysłać ją do jakiejś innej bazy X-COM. Co prawda nie pracowałaby wówczas na pożytek ich bazy no ale strategicznie pracowałaby gdzieś w świecie dla X-COM. Lena z kolei wolała by Cole zwerbować i by została z nimi na stałe. Produkcyjni obu działów chętnie by widzieli ją w swoich grupach gdy się okazało, że jest robotykiem a jej mechanicznego kota już chyba zdążyli poznać wszyscy. Cole wciąż miała ten niesprecyzowany status między gościem a więźniem. Niby mogła chodzić gdzie chciała no ale nie na zewnątrz. Ani w tych gdzie coś się działo. Więc nie było dziwne, że najczęściej przebywała w kantynie. Jak nawet nie bardzo miała swojej kabiny jak reszta xcomowców. Niby nie miała żadnych obowiązków. Ale przez to gdy większość członków tajnej bazy wracała do swoich zajęć ona nie bardzo miała czym się zająć. Na dłuższą metę to musiało być dla niej dość frustrujące. Chociaż na razie to chyba cieszyła się ucieczką ze swojej złotej klatki. Teraz Law też choćby z kamer wiedział, że zastanie ją znów w kantynie. Siedziała nad swoim datapadem i coś tam na nim robiła.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
23-07-2020, 19:05 | #196 |
Reputacja: 1 | Ruben i George
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
24-07-2020, 02:16 | #197 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 84 - 2037.V.12; wt; przedpołudnie Czas: 2037.V.12; wt; przedpołudnie; g. 11:30 Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; Marina Villa; baza X-COM Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho Law, Lena i Frank Trójka szefów działów spotkała się na neutralnym gruncie, tam gdzie wszycy byli gośćmi i jednocześnie każdy miał tak samo daleko. Więc nie było pretensji, że ktoś musi chodzić do kogoś. Czyli do kantyny. - Jak Ruben ma zamiar przerobić tą budę na lachonarium to ja jestem za ale mógłby zacząć od jakiejś fajnej barmanki. - Lena zacząła rozmowę dość luźno gdy dosiadła się do kolegów. Wskazała na bar który w środku dnia był raczej pusty. Trochę było za późno na śniadanie a za wcześnie na lunch więc byli tylko we trójkę. A bar był chociaż właśnie bez personelu. Wieczorami czy w posiłki ktoś z xcomowców robił za barmana bądź na ochotnika czy jako dużyr. Jendym wychodziło to lepiej lub gorzej. Ale profesjonalnej obsługi to jednak nie mieli. - Ja nic nie mam przeciw samoobsłudze. - mruknął wesoło Frank luźnie wesoło potrząsając szklaneczką. O tak, Polak potrafił się obsłużyć za barem i jemu jakiś dodatkowy personel wcale nie był potrzebny. Zwłaszcza jak najbliższa alternatywa z personelem za barem to był “The Hood” gdzie ruch był na pewno większy niż tutaj no ale Fank praktycznie od swojej niefortunnego pierwszego spotkania z alvarezowcami jakoś za nimi nie przepadał i wcale tego nie ukrywał tak samo jak Lena swojego zainteresowania “fajnymi dziewczynami”. A widocznie przechwałki Rubena o tym lachonarium widocznie dotarły i do niej. - No tak, jak będziecie mieć jakieś fajne dziewczyny na oku to dajcie znać. A na razie mam tu trochę ciekawych rzeczy. - brunetka pokiwała głową na te luźne rozważania ale przeszła do swojej doli z jaką przyszła na to spotkanie. Wskazała na datapad i wyświetliła jakies obrazy oraz przpisane do nich wzory chemiczne, liczby, symbole i wykresy. Nawet na pierwszy rzut oka pachniało to biologią a na drugi dało się rozpoznać powiększenie jakichś komórek, chyba krwi. - A więc ta krew co chłopaki wczoraj przywieźli to ludzka krew. Grupa A Rh+. Jedna z dwóch najpopularniejszych u nas. Jeśli byście mieli delikwenta mogę porównać próbki czy ta próbka pochodzi od niej. - Lena weszła w swoją rolę speca od biologii i zaczęła tłumaczyć co przyniosły jej badania nad przywiezionymi próbkami. Próbka miała już dość wyraźny stan rozkładu więc musiała tam trochę już leżeć. Możliwe, że od pół tygodnia do tygodnia, może półtorej. Zależy jakby ustalić warunki zewnętrzne w jakich leżała próbka. Średnio około tygodnia. Ale nie odważyła się wskazać konkretnej daty. Niemniej zakres tych dat mniej więcej zazębiał się z relacjami Bailey’a. Ich furgonetka pojechała na wymianę prawie równo tydzień temu, w środę. A dziś mieli wtorek a próbki chłpaki przywieźli wczoraj. W biolabie mogli zidentyfikować konkretnego osobnika z taką krwią tak samo jak po skanie tęczówki czy odciskach palców. No ale musieliby mieć próbkę od osobnika by sprawdzić zgodność. Chyba, że ktoś kto zostawił tą krew miał konflikt z prawem i był w policyjnych rejestrach. Tylko, że trzeba by się włamać do policyjnej sieci i dostać do tych danych a wcale nie było pewności czy ktoś taki w ogóle jest w tych rejestrach. Niemniej jakby był to mieliby od razu personalia, wygląd no i całą resztę co powinna być w jego aktach. Tak przynajmniej wspomniał Carter. No ale to był ruch w ciemno, ryzyko spore a wynik niepewny. A wykonanie spadłoby na skanerów. - Ten ktoś jednak cierpi na anemię. Więc jak znajdziecie kogoś kto ma po kieszeniach leki na anemię to może być jakaś wskazówka, że to ta osoba co zostawiła tamtą plamę. - brunetka dorzuciła ciekawostkę jaką udało jej się wykryć w swoim laboratorium. Pokazała na wyświetlanym datapadem diagramie jaka jest różnica między zdrową próbką krwi a taką z anemią. No i przy takim zestawieniu pod mikroskopem to różnice były wyraźne. Chwilę jeszcze mówiła o tej anemii wyglądało na to, że te leki trzeba było brać raz, dwa czy trzy razy na dobę. Więc jeśli ktoś by został ich pozbawiony od czasu gdy zostawił tą próbkę to powinien stopniowo słabnąć. - Nie wiadomo czy w ogóle jeszcze żyje. Mogli ich gdzieś zabrać i rozwalić na poboczu. - Frank mówił jakby spodziewał się, że los zaginionych chemików od Bailey’a jest raczej przesądzony. - Ale z ciebie pesymista. - Lena uśmiechnęła się do wąsacza nieco ironicznie. Ten obojętnie wzruszył ramionami i jako komentarz upił ze swojej szklaneczki. Potem westchnął i skoro już zaczął mówić to zaczął mówić o swoich wynikach. - Sprawdziłem te łuski. - on też przyniósł swoje pomoce ale wyświetlał je na swoim holo. Nad stołem więc uniosła się projekcja całych pękatych nabojów i łusek. - To faktycznie .45. - zaczął od potwierdzenia tego co już wczoraj z Walmartu mówili Ruben i George. - Sądząc po resztkach prochu stare. Jeszcze sprzed wojny. Wystrzelone niedawno. Sądząc po zanieczyszczeniach do dwóch tygodni temu. Mniej więcej. - też dorzucił swoje wieści z całkiem innej dziedziny niż biologia. - Jak mi dasz konkretny gnat to będę mógł porównać czy te łuski w nim były. Ale dopiero jak mi dasz tego gnata. - brzmiało podobnie jak to co Lena mówiła o próbce krwi. Jako producenta wskazał na jedną z przedwojennych firm amerykańskich. Firma produkowała głównie na rynek cywilny. Czyli jej produkty można było kupić nawet w sklepach z bronią cywilną, myśliwską, sportową czy walmarcie w tych stanach gdzie przepisy były mniej restrykcyjne co do używania broni przez obywateli. - Trochę proch im zwietrzał. Ale po dwóch dekadach to nie jest dziwne. I spłonki. To samo. Niemniej minimalnie. Pod mikroskopem jest różnica jak się weźmie dane jakie miały nowe pociski. Ale w użytkowaniu to żadna różnica. Więc pewnie przechowują te ammo w porządnych warunkach. Jak mi dasz jakiś nabój z ich magazynu będę mógł stwierdzić czy jest z podobnej partii czy innej. - dorzucił od siebie to co jeszcze miał do powiedzenia o tych zbadanych łuskach. Chwilę jeszcze mówił o tych łuskach i nabojach. Wychodziło na to, że był to dość odporny na czas produkt póki trzymano go w odpowiednich warunkach. Czyli głównie w suchych. Więc jak ktoś trzymałby w jakimś samochodzie czy mieszkaniu to takie naboje dwie czy trzy dekady później raczej nie powinny tracić swoich właściwości w zauważalny sposób. Co innego jakby leżały gdzieś na dworze czy piwnicy. Ale te raczej na takie nie wyglądały. - Po mojemu to te wystrzelone ammo ktoś kitrał od Inwazji. Może to ten co strzelał a może ktoś od kogo ten strzelec nabył te ammo. Kto wie? Może gdzieś jest w okolicy ktoś kto handluje przedwojennym ammo? - Frank pozwolił sobie na pewne dywagacje na temat losu tych łusek skoro była okazja. Twardych danych na to nie miał ale posnuć przypuszczenia nad szklaneczką mógł. - No a te opony to mam tu coś od Arniego. - skoro skończył mówił o amunicji to teraz zmienił temat i wziął się za fotki opon zrobionych wczoraj przez chłopaków. Widocznie po sąsiedzku wąsacz zabrał ze sobą raport od szefa produkcji ciężkiej by ten nie musiał się fatygować skoro Hodowski i tak szedł na to spotkanie. - Arnie mówi, że opon jest tyle samo co ammo. Albo więcej. Dlatego to misz masz. No i miał tylko zdjęcia od chłopaków. No ale coś jednak znalazł. - Polak uczciwie zaczął od zastrzeżeń jakie pewnie usłyszał od szefa drugiego z produkcyjnych działów, tym co zwykle zajmował się ich pojazdami i dodatkami do nich. - Zawęził poszukiwane bieżniki do 4 rodzajów opon. - wskazał na 4 rysunki, schematy i zdjęcia opon. Te obrazki mogły być nieco mylące bo najbardziej w tych kołach rzucały się w oczy kołpaki albo kawałki widocznej wokół nadkola karoserii. Ale gdy się patrzyło na sam bieżnik to już podobieństw widać było o wiele więcej. Z tych 4 rodzajów opon wszystkie należały do współczesnych producentów z różnych zakładów rozsianych po całym kontynencie. Od terenów dawnego Meksyku po Kanadę. Wszystkie były też do jazdy letniej lub uniwersalne. - Musicie szukać średniego wozu. Furgonetki, pickupa czy czegoś w tym stylu. Jak znajdziecie to po prostu musicie już na miejscu porównać czy któraś z tych tutaj do nich pasuje. Byłoby łatwiej jakby miał fotki tego zaginionego wozu. Wówczas może po prostu dałoby się odczytać jakie ma założone opony. - wyglądało na to, że trzeba będzie ten wątek sprawdzać już jak się znajdzie podejrzany pojazd. - Tego jest już mniej pewny ale prawdopodobnie te ślady zostawił wóz jaki najpierw wjechał do środka a potem tą samą drogą wyjechał z powrotem na zewnątrz. - szef produkcji lekkiej jakby na koniec przedstawił jeszcze ostatnie spostrzeżenie jakim podzielił się z nim Arnie. Zanim jeszcze Law przyszedł na to spotkanie Yoshiaki przekazała mu informację o lokalnych CCVT. Raczej jak było do przewidzenia nie znalazła w High Ridge żadnych czynnych systemów do których można by się włamać i zgrać nagrania. Zresztą nie znalazła żadnych informacji by w tamtej okolicy takie systemy były zamontowane i dalej działały. Więc na nagrania raczej nie mieli co liczyć. Zresztą pewnie dlatego wybrano tą bezludną okolicę na miejsce wymiany. Za to mógł im przekazać odpowiedź Cole. Wczoraj jak z nią rozmawiał to jeszcze nic nie było wiadomo. Gdy wysypał się o tym, że ich gość jest w bazie X-COM dziewczyna patrzyła na niego przez chwilę jakby czekała na jakiś ciąg dalszy albo wybuch śmiechu gdyby to był żart. A po chwili rozejrzała się po tej samej kantynie w jakiej siedzieli teraz jakby widziała ją po raz pierwszy. W końcu wróciła do swojego rozmówcy spojrzeniem. - No X-COM to nie brałam pod uwagę. Chociaż może powinnam. Myślałam, że jesteście jakimiś najemnikami albo przemytnikami. - przyznała z łagodnym uśmiechem po tej chwili zastanowienia. Potem jednak zaczęła się zastanawiać na poważnie nad tą propozycją. W końcu jednak nic nie powiedziała. Poza tym, że musi to przemyśleć na spokojnie i na dniach da im odpowiedź. No i widocznie przez resztę dnia i nocy to przemyślała bo dzisiaj Law spotkał ją w tej samej kantynie tylko przy śniadaniu. Poprosiła go na słowo. Co Ruben skwitował wymownym szturchnięciem George'a w łokieć przy okazji wylewając mu łyżkę pełną płatków z powrotem do talerza. - Myślę, że mogłabym przyjąć waszą propozycję. Ale mam kilka warunków. - zaczęła rozmowę gdy usiedli przy wspólnym stole i mogli spokojnie, we dwoje porozmawiać. Większość warunków wydawała się zrozumiała. Zaczęła od tego, że chciała zatrzymać sobie swojego Zorro. Robokot był dla niej czymś więcej niż ruchomym dronem i zdawała się go lubić tak jak inni lubili swoje żywe koty i inne zwierzaki. Chciała pracować nad takimi projektami jakie lubiła, czuła powołanie czyli głównie nad cybernetyką i robotami. Trochę brzmiało jakby obawiała się, że xcomowcy wyślą ją do czyszczenia toalet czy z jakąś samobójczą misją by coś wysadzić. No to nie. Najlepiej czuła się w laboratorium. Natomiast nie widziała nic złego gdyby trzeba było wysłać jakiegoś drona czy innego robota na akcje czy naprawić go po. No i chciała mieć jakiś kąt do mieszkania a nie tak jak na kocią łapę jak teraz. Oczywiście rozumiała, że obecnie mają mały kryzys mieszkaniowy i ten tydzień czy miesiąc mogła jakoś zacisnąć zęby i przetrwać. No ale chciała mieć swój własny, prywatny kąt. Gdyby 1-go zamówili moduł mieszkalny to właściwie tego punktu jej warunków można by nie liczyć. Ale ostatni z punktów chociaż z punktu widzenia Cole mógł się wydawać zrozumiały i oczywisty to już dla xcomowców no niekoniecznie. - Chcę wychodzić na zewnątrz. Cieszyć się życiem, chodzić na zakupy, do klubów i w ogóle wychodzić. W Boeingu byłam zamknięta. I chociaż mogłam sobie zamówić wszystko z całego świata to wyjść poza zakład nie mogłam. I nie po to uciekłam z jednej klatki by dać się zamknąć w kolejnej. - powiedziała swój warunek który dla niej mógł być nawet najważniejszy. Tymczasem xcomowcy byli jak marynarze w długim rejsie czy kosmonauci ze stacji kosmicznej. Czyli niejako dobrowolnie zgadzali się na koczowanie w bazie ograniczając swoje wyjścia poza nią. Poza wykonywanymi zadaniami jak choćby wczoraj co chłopaki pojechali do High Ridge, zbrojni dyżurowali u Bailey’a czy jak Matylda jeździła załatwiać różne sprawy by zapewnić im środki do funkcjonowania no to właściwie towarzyskie i rozrywkowe wypady były mocno ograniczone. Mieli tą kantynę ale jak Cole chciała coś z zewnątrz to najbliżej był “The Hood”. Spełniał wszelkie rozrywkowe standardy i raczej mało który xcomowiec wracał stamtąd niezadowolony. I ze względu na niewidzialny parasol Alvareza oraz powszechną niechęć tubylców do rządowej władzy można było się czuć dość bezpiecznie póki trzymałaby się z dala od centrum. Z drugiej strony ktoś z tubylców mógł się mimo wszystko skusić na nagrodę jaką wyznaczono za schwytanie Cole czy choćby wskazanie miejsce jej przebywania a gdyby ją rozpoznał. A liczba xcomowców którzy wychodzili na zewnątrz na przepustki była zwykle ograniczona do obsady jednej osobówki. Na jakieś 40 osób w bazie taki wypad przypadał statystycznie może raz na miesiąc, niekiedy ze dwa razy na miesiąc. No a Cole miała ochotę na wypad w każdy weekend by sobie odrobić te lata jakie spędziła w Boeingu.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
30-07-2020, 21:49 | #198 |
Reputacja: 1 | Zebranie w kantynie
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
31-07-2020, 10:21 | #199 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 85 - 2037.V.12; wt; popołudnie Czas: 2037.V.12; wt; popołudnie; g. 15:30 Miejsce: Old St.Louis, Sek VIII Rzeka; Marina Villa; baza X-COM Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho Czas uciekał. Zwłaszcza, że na odnalezienie zguby Baileya mieli właściwie pół tygodnia. A tu już się zrobiła połowa wtorku. Z tego co mówili zbrojni jacy u nich dyżurowali to na razie było tam spokojnie. Widocznie jedna i druga strona weekendowego konfliktu dali sobie na wstrzymanie do tego nadchodzącego weekendu aby X-COM mógł się po swojemu zająć sprawą. No ale pewnie chemicy zdawali sobie sprawę z tego upływającego czasu by poprzez zbrojnych dopytywali się ciekawi czy coś wiadomo w sprawie ich zaginionej furgonetki. Coś było wiadomo. Chociaż na razie xcomowcy łapali kolejne nici aby upleść z nich sieć na sprawców porwania. Law od spotkania w kantynie spędził południe w pracowni skanerów próbując włamać się do policyjnej bazy danych. Właściwie mu się to udało. Chociaż policyjne systemy ochrony okazały się całkiem niczego sobie. Wykorzystał swoje umiejętności i programy aby zdalnie przeniknąć do środka systemu. Ale chociaż mu się udało to ktoś tam zaczął dość szybko węszyć podejrzewając pewnie, że mają intruza którego nie powinno tu być i generalnie przeszkadzał Japończykowi w wyszukaniu odpowiednich danych. W efekcie tego musiał się stamtąd zmyć znacznie prędzej niż planował jeśli nie chciał ryzykować pełnoprawnej obławy i zostawienia wyraźnego śladu swojej obecności. No i znacznie łatwiej by się szukało konkretnej facjaty czy nazwiska bo tak zwykle były ułożone wszelkie katalogi, policyjne też. No a on miał próbki krwi. Więc wygodne to za bardzo nie było. Ale koniec końców udało mu się złapać jakiś kontakt. Pomijając tych którzy figurowali jako martwi albo niezidentyfikowani to udało się zawęzić do trzech nazwisk. Przynajmniej z tych które udało się w ten niewygodny sposób zgrać z policyjnych danych. Pierwszym był Philipp Reinhard, lat 38. Przybysz z Europy, został zatrzymany przez policję za przemyt broni i materiałów wybuchowych 3 lata temu w jednym z nowych miast na Wschodnim Wybrzeżu. Ale jakoś udało mu się zwiać z radiowozu zanim gliniarze dowieźli go na komisariat. No ale przy okazji został postrzelony stąd były te próbki krwi. Przemyt broni i materiałów wbuchowych to była poważna sprawa i wyroki za to rzadko schodziły poniżej jednej dekady za kratkami. Zaś okres 3 lat pozwalał na dość swobodne przemieszczanie się zwłaszcza jak całe połacie krajów były bezludne bo władze by lepiej kontrolować społeczeństwo budowało dla nich te wielkomiejskie molochy. A reszta to były albo automatyczne farmy zarządzane przez automaty i nielicznych kontrolewów, albo bezludne pustkowia albo po prostu niebezpieczne, skażone podczas wojny tereny. Więc jak się omijało te miejskie molochy to można było mieć całkiem sporą swobodę w podróżowaniu a przebycie terenu od Wschodniego Wybrzeża do Mississippi nie powinno być niemożliwe. Drugą była Greta Gjesdal. Gdyby żyła miałaby dzisiaj 28 lat. Greta po paragrafach była zakwalifikowana jako terrorystka z pustkowi. Razem z grupą do jakiej należała dokonywała napadów rabunkowych na tych na których dało się napaść. Na automatyczne farmy, na podróżnych jacy jeździli samochodami pomiędzy miastami przez pustkowia na jakich buszowała jej szajka, na mieszkańców takich pogranicznych terenów jak choćby tutaj ulokowali się xcomowcy a nawet zestrzeliwali policyjne drony czy napdali na pojedyncze radiowozy. Wszystko to bardziej na południu, w okolicach dawnego Nowego Orleanu jakieś 2 lata temu. No i w końcu powinęła im się noga albo po prostu ktoś w policji postanowił z nimi zrobić porządek. Wytropiono ich kryjówkę i oddziały SWAT zrobiły z nimi porządek. Większość bandy albo złapano aby zabito podczas tej pacyfikacji. Gjesdal zniknęła. Nie odnaleziono jej ciała. Ale odnaleziono ślady jej krwi. Sporo. Rokowania policyjne mówiły, że terrorystka musiała zostać poważnie ranna podczas tej akcji co zwłaszcza z tą anemią na jaką cierpiała było dla niej śmiertelnie ranna. No ale ciała nie odnaleziono a mimo wszystko była jakaś szansa, że mogła przeżyć, zwłaszcza jakby ktoś jej udzielił pomocy. Trzecie nazwisko należało do Jurija Bogdanowa. Lat 50. Zawodowy oszust specjalizujący się w wyłudzeniach i naciąganiu. Przegiął pałę gdy zaczął się podszywać za kontrolera i ściągał łapówki od sklepikarzy. Policja go capnęła i dostał 5 lat. Rok temu wyszedł na wolność i był na dozorze policyjnym. Musiał nosić lokalizator no i dlatego było wiadomo, że przebywa w St. Louis. Jeden z nielicznych o których było wiadomo gdzie przebywa. Nazwisk było więcej. Próbki krwi pobierano obecnie prawie rutynowo, prawie przy każdej okazji gdy obywatel miał jakiś kontakt z prawem. Były więc próbki jakiegoś mężczyzny który spowodował wypadek na obrzeżach miasta i zbiegł z miejsca wypadku. Podejrzewano, że był przemytnikiem i mógł mieć trefny towar na samochodzie jakim zwiał. Była jakaś dorosła córka bandziora na jaką policja miała oko bo podejrzewano, że może ich doprowadzić do niego gdyby próbowali się ze sobą skontaktować. Był były wojskowy jaki zszedł na złą drogę i zajmował się wysadzaniem swoich oponentów za pomocą IED. I tak dalej. Tych system typował już mniej chociaż nie wykluczał. Albo mieli mniejszą zgodność z próbką krwi, albo od tu i teraz oddzielały ich spora czas i przestrzeń, albo charakterologicznie nie bardzo wpisywali się w napady na furgonetki chemików. Niemniej nie można było ich wykluczyć z całą pewnością. - Masz chwilę Law? Zrobiłam listę sklepów gdzie można kupić amunicję. - akurat gdy Law siedział przez monitorami i przeglądał tą listę kandydatów na osoby jakie mogły zostawić próbkę krwi w High Ridge zjawiła się Yoshiaki. Ona z kolei wzięła na tapetę listę sklepów. No niestety nie bardzo miała jak sprawdzić zdalnie co za amunicję tam oferują więc szukała tych co oferują .45 ACP. Właściwie lista była ograniczona do zaledwie kilku punktów. Obecne władze nie szastały tak bronią i amunicją jak na terenie dawnego USA. Władze nie aprobowały pomysłu, że obywatel mógłby mieć broń i się nią bronić. Jeszcze by mu mogło strzelić do głowy bronić się przed funkcjonariuszami policji albo ADVENT. A przecież policjanci i adventyści zadbają o jego bezpieczeństwo. Prawda? No ale nadal coś z dawnych czasów zostało i chociaż z restrykcjami to jednak legalny obrót bronią był jeszcze możliwy. Wszystkie sklepy na mieście jakie znalazła Yoshiaki były bliżej centrum albo w samym centrum. W tej strefie gdzie władze mogły kontrolować sytuację i scenę. Wszystkie miały w swojej ofercie także .45 ACP. - Źle się do tego zabieracie. - Ruben akurat wszedł do nich i pozwolił sobie na nonszalancki komentarz. Yoshiaki obdarzyło go krzywym spojrzeniem jakby podważył jej wysiłek w znalezieniu tych adresów. - Ruszcie głową! Tych ludzi Bailey’a załatwił ktoś taki jak my! Jakby kogoś było stać na to by kupić prochy czy ammo w legalnym sklepie to by się tutaj nie pętał na obrzeżach napadając na jakieś furgonetki. To był ktoś taki jak my. - Murzyn rozłożył swoje umięśnione ramiona na znak, że dla niego to jest oczywiste. - X-COM? - Chinka nie ukrywała zdziwienia wnioskami do jakich doszedł Ace. Popatrzyła wątpiąco najpierw na niego, potem na Lawa by sprawdzić czy dobrze to skojarzyła. - Wyrzutek! Ktoś z marginesu. Ktoś taki jak my, jak Bailey, jak Alvarez i ta cała reszta co mieszka na obrzeżach albo pustkowiach. Tak myślę. - Ruben z dumą zaprezentował swoją teorię. Popatrzył na kolegę i koleżankę z wyższością. - Ja bym zaczął od “The Hood”. Wątpię by ktoś kto porwał furgonetkę stołował się w ammo i resztę w City. Raczej kombinuje jak my albo raczej jak ci od Alvareza. - kierowca i hardwarowiec przedstawił swój koncept na następne kroki. Chinka popatrzyła na niego, na Japończyka i w końcu wzruszyła ramionami na znak, że raczej zna się na sprawdzaniu czegoś w sieci niż na jakichś teoriach kryminalnych. --- Mecha 84 Law - hakowanie policyjnej bazy danych: Kostnica > 6 m.suk
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
06-08-2020, 23:15 | #200 |
Reputacja: 1 | Biuro Wywiadu
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |