Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-03-2011, 17:57   #71
 
Witch Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znany
V/1

Jeśli Kaus dotychczas wierzył, że zawieranie nowych znajomości przy użyciu zapalniczki i puszki skondensowanego mleka ma szanse powodzenia to … się nie mylił. Chłopak porzucił bezmyślną zabawę z ogniem i łapczywie upijał biały płyn nie dbając o to, że cieknie mu po brodzie. Zdawał się ignorować uważne spojrzenia Zuriela. Jego dłonie nie zdradzały nawyku do ciężkiej pracy, choć widać było, że go nie oszczędzano. Mimo nastoletniego wieku, budowa ciała była gibka i sugerowała dużą zwinność. Więcej odpowiedzi dało Inkwizytorowi wejrzenie do niedużej torby, którą musiał mieć przy sobie. Kawał czegoś co przy dobrych chęciach można było nazwać chlebem, teraz raczej przypominało kamień. Nóż, zdecydowanie myśliwski, ciężki o rękojeści kilkukrotnie obwiązanej skórzaną taśmą i garść ziół z zapachu przypominające te lecznicze. Chłopak niespodziewanie odłożył puszkę i spojrzał na Haxstesa wypowiadając jakieś słowa. Początkowo brzmiały jak bełkot, gdy jednak zostały powtórzone powoli zaczynał je rozumieć. Podczas swojej pracy jako Arbiter wielokrotnie spotykał się z wieloma mętami i marginesem underhive’u. Ten dialekt właściwy zupełnym śmieciom miasta roju zdawał się niezwykle podobny. Pierwszym wyrazem jaki zrozumiał był „złodziej”. Odłożył rzeczy chłopaka. Próba porozumienia się okazała się względnie owocna. Z paru wyrazów dało się ułożyć szczątkowe informacje. I’ wai, takie było imię chłopca, którego wysłano na próbę. Tatuaż plemienny uproszczonego drapieżnika wskazywał na status ojca- myśliwego. Jego wioska znajdowała się dalej na północ, trzy księżyce drogi stąd. Czyli mniej więcej na wysokości… bazy.

***

Następnego dnia ekspedycja Lady Octavii podjęła marsz w stronę dawnej bazy Ordo Hereticus. I’wai ewidentnie sympatyzował z Kapłanem Maszyn mimo wszystko stroniąc od żelaznych marines. Debonair nie był odstępowany na krok, a jego Muciek gdyby był ożywioną istotą mógłby odczuwać dyskomfort ciągłego poklepywania i prób karmienia.
Pogoda okazała się łaskawa. Przynajmniej w porównaniu z porą nocną. Dla odmiany było gorąco i słonecznie. Ciepłe promienie przeciskały się przez korony drzew i malowniczo oświetlały najróżniejsze odmiany owocowych krzewów. Wiedziony kucharskim instynktem Kaus nachylił się nad jednym z nich. Nagły, ostrzegawczy wrzask jego nowego przyjaciela przerwał próbę zerwania apetycznego owocu. W następnej chwili gruby korzeń wystrzelił w stronę Golema, łamiąc się na stalowym przedramieniu, a mężczyzna uczyniwszy krok w tył zauważył pod stopą szczątki drobnych zwierząt, którymi musiała żywić się roślina.

Trzydniowa wycieczka krajoznawcza po dżungli uzupełniła ich wiedzę na temat niebezpieczeństw tutejszej roślinności. Napotkali podobne drzewa i krzewy o naturze zdrowo wkurzonej teściowej. Posiedli też wcale dobrą umiejętność rozpoznawania drapieżników, na które zdołali parokrotnie natrafić. Być może z pewnym sentymentem przyszło się mierzyć z przerośniętym stawonogiem, którego aparycja zdecydowanie przypominała opowieści o diable catahańskim jakie krążyły po Gwardii Imperialnej. Ragnar stał się bohaterem dnia. Jego brawurowa, bądź jak sądziliby złośliwi, zupełnie improwizowana próba ujeżdżania bestii okazała się skuteczna. Rozerwanie pancerza głowy i wciśnięcie szybkich serii bolterowych kul tuż pod nią unieszkodliwiła cordoriańskiego stwora i tym samym odebrała apetyt.

Chłopak tymczasem dzielił się chętnie swoją wiedzą o zjadliwych aspektach planetarnej rzeczywistości z zainteresowaniem asystując swojemu przysadzistemu opiekunowi w przyrządzaniu posiłków. O wodę było trudno. Co bardziej ludzcy członkowie wycieczki czuli doskwierający brak ożywczej kąpieli i własny pot. Podczas nocnego odpoczynku można było rozpalić porządne ognisko. Bagna pozostały w tyle.

***

Książka wyłuskana z napierśnika Szarego Rycerza. Oprawiona w żelazo. Pachniała intensywnie metalem i zdecydowanie trzymanie jej w dłoniach niosło ze sobą poczucie obcowania z czymś pełnym mistycyzmu. Gdyby przejechać po okładce wydawała się ciepła. Pożółkły, twardy pergamin, numerowane strony i… szepty. Pełne spokoju, stanowczości.

Znam cię, żyjesz cieniem.
Jesteś tam, gdzie nie starczy Jego Blasku.
Żerujesz na umysłach, sercach i duszach.
Nie zniszczysz mnie – jestem z żelaza Jego Woli.
Nie zwiedziesz mnie – jestem skałą Jego Pewności.


Et Templar Mysteria Aux Ordo Malleus

666 stron, 666 sekretnych słów. Jeden cel. Exterminatus.

Liber Deamonica – głoszą gotyckie litery pierwszej strony …

***

Obudziła się ziewając przeciągle. Spędziła noc w odnalezionym wraku transportowca. Ciała pilotów, pozostałe kajuty zdradzające obecność pasażerów. Brak podręcznej apteczki i wszystkiego czym można się posilić. Brak informacji w komputerze pokładowym, poza planowaną trajektorią lotu. Ktokolwiek tu przybył, zrobił to świadomie. Szukała śladów, wielokrotnie starała się odtworzyć w wyobraźni wydarzenia na pokładzie. Wyszła na zewnątrz uważnie obserwując okolicę. Nachyliła się nad zaschniętą na metalowym pręcie krwią Marcusa i ruszyła w dżunglę.

***

Medytacja pozwoliła Psionikowi odzyskać równowagę. Jednakże oddalanie się od obozowiska następnego wieczora, po spotkaniu z diabłem, nie zostałoby dobrze przyjęte. Jego intuicja nie dawała spokoju. Musiał wejrzeć znów w Osnowę. Wyciągnął Talię kart. To jedyny środek na jaki mógł się teraz zdobyć. Koło Fortuny. Niemal parsknął spoglądając na najbardziej nieprzewidywalną Arkanę, która w zasadzie mogła znaczyć wszystko.



Niemniej to jedyne co miał. Skupienie …
Otworzył oczy swej duszy na poplątaną sieć znaczeń. Znów stał się częścią spaczni wystawiając swój wrażliwy umysł na kryjące się w mrokach ponad-świadomości niebezpieczeństwo. Był coraz bliżej, a jednak wciąż cos mu umykało. Powietrze naokoło niego zaczęło falować od wzmożonej aktywności psychicznej. Dalej… dalej… zapadał się coraz bardziej. Odpowiedź była tuż za zakrętem… czasu. Czyjaś obecność. Paskudna, brudna, czarna. Wśród tego uczucia chyba gdzieś za horyzontem obecnych doznań poczuł istotę, która podążała ich tropem, jednak teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Teraz było tylko… TO. Śmiech Czarnego Księcia i Koło Fortuny. Koło Chaosu…
 
Witch Elf jest offline  
Stary 18-03-2011, 16:08   #72
 
one_worm's Avatar
 
Reputacja: 1 one_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputację
Noc minęła spokojnie i drużyna ruszyła dalej poprzez te bagna. Ragnar należał do ludzi praktycznych, przynajmniej tak sam o sobie myślał. Nie raz podczas boju wychodziła stara prawda, że szybki szturm jest najlepszym rozwiązaniem. Zgadzał się, że bombardowanie orbitalne jest jeszcze lepsze, jednak nie zawsze jest możliwe do przeprowadzenia. Kolejne myśli krążyły mu po głowie, kolejne chwile poświęcał na zapamiętanie tego, co mówił chłopak. Lubił go na swój sposób, też był praktyczny, wymieniał zadaniowo i niezbędnie i krótko kolejne informacje. To jest taka roślina, to taki drapieżnik. Może zrobić to czy tamto. Wszystko było proste do zapamiętania, a przynajmniej prostsze... zresztą, Ragnarowi nie chodziło o nic innego jak o wiedzę jak ubić cokolwiek co może na niego wyskoczyć w tych bagnach czy na tej planecie, bo liczył się z tym, że chłopak nie wie wszystkiego o tej planecie i raczej naukowcem systematycznie badającym wszystko w około nie był.

Idąc przez bagno spokojnie rozglądał się na boki. Jest zwykłym Marinem, nie jakimś poetą i raczej nie będzie nim nigdy. Ptaki, czy go coś obchodziły? Nie, bo nie były drapieżne czy groźne dla niego, a on nie był głodny. Szedł tak z resztą grupy i nagle wyskoczyło... coś co przypominało stonogę. Grupa momentalnie zatrzymała się i sięgnęła po broń. Wszyscy zaczęli strzelać i o ile amunicja wyrządzała krzywdę tej stonodze czy co to było o tyle za wolno i szkoda było amunicji. Kosmiczny Wilk przystąpił do swej ulubionej czynności, czyli szturmu.
Biegł i tylko to się liczyło, zręcznym skokiem znalazł się na chitynowym pancerzu tego... czegoś. Złapał ciężki bolter w jedną rękę za uchwyt, a mieczem łańcuchowym niczym czekanem, zaczął wspinać się coraz wyżej. Istota zdawała się nie odczuwać bólu, przynajmniej do momentu dojścia do głowy czy jej okolicy. Tam pancerz był cieńszy i miecz przechodził aż do jej zakończeń nerwowych. Ragnar oderwał szybko kilak części płytki albo kilka chitynowych płytek, tego nie pamiętał. Gdy oderwał, stanął pewnie i Ciężki Bolter wystrzelił. Kolejne łuski wylatywały, wypluwane przez broń i padały niżej i niżej. Mózg tej istoty, zielono-lepka maź rozbryzgały się na Ragnara i na wszystkich w okolicy, zielona, lepka galareta ochlapała wszystko w okół.

Zręcznym skokiem Ragnar znalazł się na ziemi. Podszedł do truchła i wyszarpał miecz. Odwrócił się do swoich towarzyszy i wrócił do kolumny, usiadł na kamieniu... ściągnął hełm.
-A to capi!- krzyknął niemalże z obrzydzeniem w głosie. Potrząsnął głową. Mógł iść dalej.
 
__________________
Do szczęścia potrzebuję tylko dwóch rzeczy. Władzy nad światem i jakiejś przekąski.

Ostatnio edytowane przez one_worm : 20-03-2011 o 11:50.
one_worm jest offline  
Stary 20-03-2011, 10:56   #73
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Golem spokojnie poczekał aż czujniki ostrzegą go o powracającym Lindeo. W tym czasie zaprzągł maszynę logiczną i swoje niemałe umiejętności do pewnej drobnej robótki. Wyszedł mu naprzeciw, rozglądając się odruchowo na boki - czuł że powracają przyzwyczajenia z Garii i Urdesh. Machnął ręką przyzywając go do siebie. Gdy psionik podszedł Kaus sięgnął do jego szyi i krocza, podniósł go i trzasnął nim o pień drzewa. Zacisnął lewą dłoń na jego gardle, niemal odcinając dostęp powietrza.
- Zanim cokolwiek spróbujesz zrobić - powiedział tonem nie zachęcającym do dyskusji - wiedz że to co cię trzyma za gardło to dłoń bioniczna wyrabiana do bojowych modeli Skitarii Pretorianin - łupnął psionikiem ponownie, by zakłócić jego koncentrację - Jest w stanie skruszyć kamień lub metal. Zaprogramowałem ją by co dziesięć sekund zaciskała się - uderzył znowu - do urwania ci łba włącznie, chyba że wprowadzę odpowiedni kod. Może zdążysz go odnaleźć albo inaczej mnie powstrzymać - uderzył - ale na twoim miejscu bym nie ryzykował. A teraz odpowiesz mi prosto i jasno na parę pytań: po jaki chuj mamy się wracać do trupa i tracić kilka godzin żeby wyciągnąć jakąś w dupę jebaną psykerską książkę - uderzył psionikiem o pień dla podkreślenia swoich słów - czemu nie powiedziałeś o tym wcześniej, o co chodzi z tą burzą która nas strąciła, co się stało z Revanem i co znajdziemy w bazie. I lepiej dla ciebie żeby te wyjaśnienia były pełne. I prawdziwe.

- Jeszcze jedno - warknął i trzasnął Inkwizytorem raz jeszcze o drzewo - Zwracaj się do mnie "Tech Kapłanie Debonair" albo "Mistyku Maszyn Debonair".
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 23-03-2011, 19:30   #74
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Początkowo ofiara techkapłana miotała się niemrawo, raczej odruchowo psionik uchwycił własnymi dłońmi bioniczną kończynę, choć raczej by się podciągnąć i nie pozwolić by grawitacja dopełniła gróźb Golema. Po chwili jednak uspokoił się i znieruchomiał w charakterystyczny dla siebie sposób, wpatrując się w techkapłana. Zajęło to może ze dwie sekundy.
Wtedy zaczął się niski, ostry warkot, który tylko uważny świadek mógł rozpoznać jako chichot...
Zdradzili ci może, techkapłanie Debonair, jak w rzeczy samej Ordo Xenos zdobywa swoją dogłębną wiedzę i ZROZUMIENIE wroga? Niezła próba, ale odstaw mnie. Natychmiast. - drażniąco, jakby z wysokim dźwiękiem lub niewyraźnym ukłuciem.

Kaus drgnął. Upłynęło kilkanaście sekund w czasie których walczył z poleceniem. Pieprzony psionik jednak mógł wpływać na innych, niestety. Prawa ręka, biologiczna, poruszyła się w dół szybciej od bionicznej, którą uruchomiło dopiero wprowadzenie kodu. Przez krótki moment dało to interesujący efekt w postaci wrzasku rozciąganego Mordolpha, zagrożonego utratą głowy albo jajec, co definitywnie pogrzebałoby i tak już marne szanse psionika na przekazanie swych genów potomności. Ostatecznie jednak znalazł się na ziemi, nieco wydłużony i rozpłaszczony, ale jak najbardziej żywy.

Debonair odstąpił o krok od psykera i oparł dłonie na biodrach. Psionik był na razie jedynie irytujący, ale...
- Zadałem ci pytania, Mordolph. A jeśli uważasz że możesz je ignorować, to pamiętaj że długa droga przed nami - powiedział po prostu, bez jakiejś szczególnej groźby w głosie - Zawsze palec może mi się omsknąć albo spust zablokować w niewłaściwym momencie.
Przyjrzał mu się uważnie.
- I co tam kryjesz pod tą cholerną maską… - warknął i podszedł do Lindeo.
Psionik zwinął się mimowolnie do pozycji embrionalnej, oddychając jeszcze płycej i szybciej niż zazwyczaj. Leżał nieruchomo przez chwilę, aż z niemałymi problemami zdołał wyprostować kończyny.
- Jak chcesz odpowiedzi? Palec nie może Ci się omsknąć. Po prostu to się stanie, nie muszę widzieć przyszłości by wiedzieć, że plan pozwala Ci wyzbyć się strachu i respektu. - psionik podniósł się na łokciu, choć plecy wciąż wyginał mu wciąż pulsujący ból. Był nań bardziej gotowy i odporniejszy od wielu, odczuwał go jednakże znacznie dotkliwiej. Taka była cena.
Psionik zmierzył techkapłana tym samym, niemożliwym do odczytania spojrzeniem spod pokrytej ochronnymi inkantacjami i heksagramicznymi znakami maski.
- Sądziłem, że zdystansowanie wobec ignorancji i cierpliwość są wspólne dla naszych zakonów. Nie popełnię tego błędu ponownie.
Debonair nie skomentował słów Lindeo, zamiast tego sięgnął do jego maski próbując ją ściągnąć. Odpowiedź była bardziej instynktowna niż zaplanowana, opanowany nawet w trudnych sytuacjach psionik nieskoordynowanym ruchem wszystkich kończyn oddalił się na może dwa metry od techkapłana szbyciej, niż poruszał się zazwyczaj, zdradzając wyraźny strach samym ruchem.
- Czym ty do kurwy nędzy jesteś, Mordolph? - warknął Mistyk Maszyn i sięgnął po pistolet boltowy.
- Psionikiem. Mutantem, rodzaju niezbędnego dla istnienia Imperium. - niespokojnie odparł Inkwizytor.
- Nie kłam. Widziałem Astropatów i Nawigatorów - ale takiego popaprańca jeszcze nie widziałem... - wycelował broń w klatkę piersiową Inkwizytora i podszedł ponownie. - Co. Tam. Kryjesz!
- Widzę, że zadbałeś o czas, więc pozwól mi rozwiać twoją ignorancję. Co w ogóle wiesz o Osnowie? Że są Astropaci, naczynia dla słów ich mistrzów, oraz nawigatorzy, którym dane jest jedynie obserwować Niewysławialne? Ewolucja oszczędziła ci udręki, a nie odebrała dar. Ktoś jednak musi to znieść za ciebie. My wszyscy, za was wszystkich. Boisz się mnie, techkapłanie Debonair? Przestań celować, to zbędne. Daj mi czas, a ja dam ci zrozumienie... ale wątpię, by ci to przypadło do gustu. - Lindeo zakończył, gdy Golem był tuż przy nim.
- Mów - Debonair faktycznie przystanął i opuścił broń. Obrócił głowę w lewo i prawo, sprawdzając otoczenie.
- Jak się domyślasz, służę Lady Octavii, ale nie jestem jej akolitą. Co może być ważniejsze w tajemnicy mojej historii i maski, nie jestem z Ordo Xenos. Posiadam niezbędną wiedzę, ale moje zadanie jest dwojakie. Przede wszystkim jestem jednak agentem Ordo Malleus i tego się trzymajmy. Najlepiej tylko my dwaj, oraz Haxtes.
- Mów dalej - Kaus powiedział podejrzliwie. - Co to oznacza? Zostałem przydzielony do pomocy Inkwizycji, bez rozróżniania na poszczególne Ordo.
- To oznacza, że sprawa jest wewnętrznie inkwizycyjna, gdy dwóch przedstawicieli przeciwnych zakonów - ja i Haxtes - ma sprawdzić lojalność innego, nieprzynależnego. Pamiętasz też pewnie słowa Octavii. Ordo się wzajemnie zwalczają. Z drugiej strony, możliwy jest inny wariant, podejrzenie o... zepsucie... naszego celu lub gorzej. Haxtes jest z Hereticus, to jego działka. Ja jestem z Malleus i z Malleus był Aleksander Urallio, niech Imperator ma jego duszę w opiece. Wybiegam jednak w sferę przypuszczeń i niepewności i odwołam się tutaj do kwestii Revana i Burzy. Mam wiedzę. Znam warianty. Ale nie mam pewności. Nie zwykłem dzielić się przypuszczeniami, gdy zbyt wiele jest niewiadomych. Udzielasz częściowej ekspertyzy, nie będąc pewnym odnośnie Maszyny, Techkapłanie Debonair?
- Książka - warknął Kaus nie wdając się w dysputy - po co się po nią wracaliśmy? Dlaczego od razu nie powiedziałeś bym ją wydobył?
- Nie wszystkim w grupie ufam. Ponownie, nie chcę się zagłębiać w przypuszczenia. Zanim wyjaśnię czym jest... co wiesz o Osnowie?
- Inny Świat - przyznał niechętnie Mistyk Maszyn - Medium przez który Arki Świętego Mechanicus przemierzają przestrzeń pomiędzy światami Imperium. Cała łączność astropatyczna jest możliwa dzięki niej.
- To piękny świat. Niebezpieczny świat. Nie jest pusty. Heretycy nie wyznają własnych fantasmagorii. Okręty są chronione przed zagrożeniami Osnowy. Na pewno wiesz... cokolwiek. Jesteś wyznawcą Maszyny, ale Imperator chroni nas przed czymś jeszcze. Psionicy egzystują równocześnie w obydwu światach. Są bardzo wystawieni na zagrożenia drugiej strony. Wiesz, jakie są zadania Ordo Malleus? Zakonu Szarych Rycerzy?
- Byłem na Tanakregu, walczyłem z Głosicielami Słowa wraz z Elizjańczykami - wycedził Kaus. - O Ordo Malleus wiem niewiele, a Szarzy Rycerze… - zawahał się. Nieprzypadkowo wszelkie informacje o tym Zakonie są utajnione, a Debonair był zbyt nisko w hierarchii Mechanicus by mieć dostęp do takich informacji.
- Nie wiem - przyznał. - Jakie jest ich zadanie?



- Niosący Słowo. - Lindeo wtrącił, jakby nie zwracając uwagi. - Proditoris Extremis. Bardzo szczególni. Czy byli sami? Nie mówię o renegatach i zdrajcach, którzy mogli ich wesprzeć.
- Szarzy Rycerze i Ordo Malleus - skup się - przypomniał Kaus.
- Do tego wszystko zmierza. Z pewnością słyszałeś szepty i plotki. Nie wiem jednak, czy osobiście widziałeś istoty z Osnowy, które przedarły się do Materium. Sługi Mrocznych Bogów. Demony.
Wbrew sobie Golem przytaknął. Pamiętał co się działo na widok Gehemehnet, pięćdziesięciokilometrowej iglicy-pomnika ku czci Bogów Chaosu wzniesionej rękoma jeńców Głosicieli Słowa. I co z niej wypełzło gdy rytuał dobiegł końca.
- Widziałem. Całe tabuny istot z piekła rodem. Mordowały moich towarzyszy broni jednego po drugim, na miejsce jednego zabitego wskakiwały dwa następne, a żadne nie było mniej chętne do rzezi. Ledwo zdołaliśmy uciec w kilku ocalałych Walkiriach.
- Podziwiam twoją szczerość i odwagę, ale nigdy nie zdradzaj tego, nikomu. Ordo dochowuje wielkich starań, by chronić słabe umysły przed grozą istnienia ciemności, która jest bardziej dosłowna niż naucza Eklezja. Ordo Malleus jest bowiem odłamem inkwizycji, który nie ściga Xenos ani nie zajmuje się heretykami, tylko wrogiem z Immaterium. - psionik urwał by odczekać i upewnić się, że jego rozmówca zrozumiał sens ostatniego wyrażenia.
- Wiem co mi grozi. Dlaczego inaczej jeszcze bym współpracował z Inkwizycją? - zapytał retorycznie Debonair. - Na Tanakregu słyszałem że nie Gwardia, Elizjańczycy, powinni walczyć z Marines Chaosu, lecz Inkwizycja. Zaraz. Chcesz powiedzieć że w bazie… co tam się wydarzyło? - zapytał bardziej ostro.
- Nie wiem. - Lindeo wzruszył ramionami. - Snujesz przypuszczenia. Tego chciałem uniknąć nie dzieląc się własnymi. To możliwe. Posiadam jednak specyficzną wiedzę, z dalszego zakresu. Obecność Szarego Rycerza może być zabezpieczeniem. Może nie. Skoro jesteś świadom niebezpieczeństwa, nie narażę cię na większe ryzyko zdradzając, że Szarzy Rycerze - psionicy co do jednego - są zbrojnym ramieniem Ordo Malleus przeciw demonom, bronią mniej ostateczną jedynie od Exterminatusa, jak zwykł mawiać mój mistrz.
- Nie byłoby cię tutaj gdyby nie było ku temu przesłanek - w masywnym pancerzu szturmowym wzruszenie ramion było niemożliwe, jednak jakimś cudem Kausowi udało się osiągnąć wrażenie tego. - Więc mów dlaczego przedstawiciel Malleus się tutaj znalazł. Wolę się miło rozczarować niż być w przykry sposób zaskoczonym.
- Dwóch. Przedstawicieli. Malleus. Nie wiem, na czym polega twoja trudność w zaakceptowaniu tego faktu, ale nie wiem. To może być ubezpieczenie, sam fakt, że podejrzewamy, oznacza możliwość, albo raczej fakt, że bez Rycerza Urallio albo mnie nie ma tu nikogo - poza tobą - doświadczonego z takimi istotami. Jednakże to gdybanie. Mój talent także może mieć znaczenie. Jestem telepatą i dywinatorem - medium - choć nietypowym. Przyszłość leży w moim zasięgu, ale moją specjalnością jest przeszłość. Mogę wyrwać tajemnicę z umysłu lub zobaczyć historię rzeczy osobistych należących do celu. Jestem tu by służyć wiedzą, lub siłą woli gdyby spełnić się miały najgorsze przypuszczenia.
- Jeden nie żyje, psioniku. Więc moje na wierzchu. Zaryzykuję - co podejrzewasz? - Kaus splótł - o tyle o ile to możliwe w pełnym pancerzu - ręce na piersi.
- Mogę wstać? - zapytał z wyraźnym poirytowaniem Inkwizytor.
Debonair wyciągnął rękę do pomocy. Lindeo przyjął ją bez wahania.
- Najpierw nawiążę do śmierci Szarego Rycerza. Właśnie dlatego prosiłem, byś przyniósł Liber Daemonica. Mam nadzieję, że to usprawiedliwia trud, jak i kwestię zabezpieczenia jej przed snajperem.
- Ale co może dać jedna, w dupę … jedna książka? - zapytał Kaus.
- Mnie samemu nic. Wierzę jednak, że po zgłębieniu jej będę mógł ochronić kogoś jeszcze. Ordo Malleus wynalazło przez wieki zgłębiania wiedzy o tematyce wykraczającej poza ten świat bardzo skuteczne bronie. Każdy Szary Rycerz posiada egzemplarz. Dzieło opisuje bezużyteczne dla nas podstawowe rytuały zakonu, ale wierzę, że może uratować kilku z nas. Co do Revana... nie wiem. Nie wiem też, czy oszalał, co wie, czy miał styczność z istotami z Immaterium... Czy umiałby ją odczytać. Ta wiedza jest zbudowana na zakazanej. Pomyśl, co by oznaczało zaangażowanie naszego celu, potencjalnie zdrajcy, w kwestię zwiadowcy...
- Celu? Kogo masz na myśli? Wspomniałeś wcześniej o cycatej Octavii. Co z nią? - zapytał podejrzliwie Techkapłan.
- Chodziło mi raczej o jegomościa, którego lojalność mamy zbadać, gospodarza bazy, do której zmierzamy. Ale Octavii też nie ufam. Nie wiemy nic o jej związku z nim, nie zdradziła nawet, skąd posiada wszelkie informacje, jakie nam przekazała, w tym nagranie.
- A kto jest tym “gospodarzem”? I jak skompletowała nasz zespół? Zostaliśmy jej przydzieleni - tak, tak, poza tobą, rozumiem że Ordo Malleus ma swoje sposoby by wcisnąć własnego człowieka tam gdzie powinien się on znaleźć - czy sama była w stanie ściągnąć odpowiadające jej osoby?
- Powoli, nie jestem wszechwiedzący. Gospodarz był wymieniony na odprawie. Inkwizytor Aurelius z Ordo Xenos. Dziwi mnie, że do sprawy nie zaangażowano samego Ordo Xenos, tylko dwóch Inkwizytorów pozostałych głównych zakonów. Tutaj nadmienię, że poszczególne gałęzie Inkwizycji nie żyją w harmonii, jednoczone w ostatecznym rozrachunku wspólnym celem... - Mordolph ponownie odczekał, aż techkapłan przetrawi ten fakt.
- Aureliusz Vern - przyznał Mistyk. Postukał metalowymi palcami o pancerz na biodrze, trochę rozbity tymi wszystkimi rewelacjami, będąc po awaryjnym lądowaniu i nie wiedząc czy w ogóle uda się dotrzeć do bazy. O braku możliwości powrotu nie wspominając. - A nasza grupa?
- Nie mam takich informacji, aczkolwiek to niespotykany zbiór wybitnych, rzekłbym, pod jakimś względem jednostek, bogatych w doświadczenie. Co do mnie... Nie służę już Ordo Malleus. Od pięciu lat służę lady Inkwizytor.
- Lojalnie? - sardonicznie zapytał Golem.
- Miałem niewielki wybór. Po śmierci mojego mistrza Lady jako jego sojusznik zdołała uratować nielicznych ocalałych z jego podwładnych, w tym mnie. Nic nie wiem o tym, żeby miała własnych akolitów, tym bardziej powinienem być wdzięczny, że mnie przyjęła. - wyjaśnił jego rozmówca.
- Jeszcze jedno - burza. Zaryzykuj jakąś hipotezę. - mruknął Techkapłan i schował bolterek do kabury na udzie.
W tym momencie Lindeo ponownie zaczął... nie warczeć, a chichotać, śmiać się, krótko.
- Cóż... to nie jest powiązane z moją specjalnością, ale proszę. Burza została wywołana przez jedno z licznych niezbadanych, acz potwierdzonych w istnieniu urządzeń antycznej rasy Necronów, w jakimś stopniu przebywających na planecie. Ich doskonałe i niezrozumiałe technologicznie myśliwce - lub jeden - wykorzystał burzę by zamaskować efekt wykorzystania ich uzbrojenia i zestrzelił nas w sposób normalny dla nich, nieodróżnialny od naturalnej, ale niemożliwej przecież katastrofy. Mamy do czynienia z działalnością najniebezpieczniejszych Xenos w galaktyce, zestrzeleni pośrodku dżungli. Co o tym sądzisz? - zapytał, podpierając jedną ręką podbródek, a drugą łokieć pierwszej. W tej pozie mógłby raczej być skoncentrowanym na rozważaniach filozofem niż ubłoconym i wymęczonym, ponad dwumetrowym psionikiem Ordo Malleus męczonym dodatkowo ołowianą płytą przytroczoną do oblicza.
Golem nie odpowiedział, zamiast tego konsultując się z maszyną logiczną. Zerknął na Mordolpha.
- Pogadamy o tym później. Powiedzmy że ci wierzę - powiedział z niechętnym szacunkiem. - Na razie czas w drogę. - odwrócił się i ruszył w kierunku reszty grupy.
- I naucz się korzystać z radia - mruknął.
- Jest jeszcze tylko jedna rzecz... wprawdzie groziłeś mi bólem i śmiercią, ale miałeś odwagę wyjść przed szereg i grozić Inkwizytorowi... co więcej, znasz grozę Osnowy, gdy przedostanie się do naszego świata. Ich wyznawcy temu pomagają. Ale przede wszystkim te istoty żerują na duszach psioników. Są rzadkie momenty spokoju... - dopiero po chwili Lindeo ruszył - ale maska chroni moją duszę. Nie mogę jej stracić pod żadnym pozorem. Także dla waszego dobra...
- Najchętniej bym ją z ciebie zdarł żeby zobaczyć jak wygląda taki … nieważne - Kaus nie zaprzestał marszu, dziwnie rozbawiony. - Po prostu nie pchaj się w niebezpieczne sytuacje, zwłaszcza niebezpieczne dla psionika. Jeśli to będzie możliwe - dodał po namyśle.
 

Ostatnio edytowane przez -2- : 23-03-2011 o 22:39.
-2- jest offline  
Stary 24-03-2011, 21:24   #75
 
Witch Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znany
V/2

Lindeo miewał ostatnio ciężkie wieczory. Ta noc tuż przed dotarciem do bazy, nie stanowiła wyjątku. Przyniosła jednakże większe zrozumienie. Mroczny Książę zostawiał piętno. Głęboko, na zawsze. Być może tylko Arlekin był w stanie udźwignąć to brzemię. Nie był nim. Kiedy rozum śpi… budzą się demony. Czy umysł Psionika sypia kiedykolwiek?
Strumienie czasu - arterie Osnowy. Jego wizja była przeszłością tej planety. Dlaczego wciąż tak żywa i dosłowna? Cokolwiek zdarzyło się niegdyś na tej planecie, mimo upływu wieków, nie dawało o sobie zapomnieć.

***

I’wai doprowadził ich późnym popołudniem na miejsce. Był z siebie prawdziwie zadowolony. Przetrwał w dżungli i sprowadził do wioski Duchy Gwiazd. Jeden z nich chyba go polubił. Jego ojciec i Wódz plemienia będą z niego dumni. W końcu zostanie Łowcą.
Wioska dzikusów usytuowana była w bazie. Plemię zagospodarowało ją stosunkowo niedawno odkrywając zalety stalowych budynków. Nawet jeśli nie były kompletne w ściany, wciąż doskonale chroniły od deszczu i izolowały parne dni. Między nimi przemykały kuro-podobne stworzenia, które z zaangażowaniem goniło tutejsze gówniarstwo odziane jedynie w przepaski biodrowe. Pojawienie się członków ekspedycji wzbudziło ogromne poruszenie.
Rozgrywająca się przed nimi sielankowa scenka rodzajowa zastygła w bezruchu. Powiadomiony wódz wyszedł im naprzeciw. Barczysty mężczyzna, który z powodzeniem mógłby aplikować na stanowisko brata Kosmicznych Wilków, przyglądał im się bacznie.
Gdy I’wai otworzył usta by przemówić powstrzymał go gestem dłoni i zawołał coś niezrozumiale. Wspierając się na imponującej włóczni począł przyklękać z wolna. Tuż za nim pojawiały się kobiety idąc za jego przykładem. Nawet młody łowca padł na kolana, dołączając do niespełna czterdziestu (na chwilę obecną) mieszkańców wioski. Gięli się w pełnym szacunku, poddańczym ukłonie…


***

Drużyna stała się władcami tego miejsca. Dzieciarnia starała się nie odstępować ich na krok. Przygotowywano w pośpiechu budynek wodza znosząc większą ilość skór i pni drzew. Wysokie, opalone kobiety o piersiach przyozdobionych jedynie rzędami kłów i paciorków, podchodziły kolejno z misami wypełnionymi jadłem i zdejmując je z głów zapełniały niską ławę. Wydawało się, że każda z nich pragnie ich uwagi. Uśmiechały się dużymi oczami, odchodziły usłużnie. W ich ruchach znać było kokieterię. Uwagę Haxtesa przykuła uwagę jedyna dziewczyna, która starała się jedynie dobrze wypełnić swe zadanie nie unosząc na nich wzroku. Zauważył smukły nadgarstek, który już znikał za nim, gdy odchodziła. Dobry imperialny zegarek ze srebrną tarczą na metalicznym pasku. Nie wyglądał jak artefakt. Czyżby dostała go dość niedawno?

Jeśli Marcus nigdy nie poczuł się zażenowany, być może teraz nadarzyła się ku temu dobra okazja. Została mu zaprezentowana K’tara, córka wodza. Od tego czasu zasiadała obok, starając się usługiwać mężczyźnie. Jej nieco spiczaste piersi często ocierały się o stalowe ramię zbroi, gdy dolewała mu tutejszego, mocnego owocowego trunku. Zrozumiał parę słów, tyle ile zdołał przetłumaczyć Zuriel i wiedział, że kobieta została przeznaczona by towarzyszyć mu każdej nocy, którą spędzą w tych gościnnych progach.

Po rozpoznaniu terenu wydawało się tu dość bezpiecznie. Pokazano im niedaleką wąską rzekę, w której można było się umyć. Niestety część sanitarna bazy uległa zniszczeniu. Iglica komunikacyjna wymagała napraw. Ubarwione pnączami i rudą rdzą pozostałości cywilizacji dziwnie wkomponowywały się w codzienność tubylców. Ragnar podczas oględzin budynku głównego nabrał pewności, że ktoś był tu przed nimi. Miejsce głównego serwera było splądrowane. Wywalono mu bebechy. Środek nie pokrył się korozją mimo klimatu planety…

***

Nastała noc i mężczyźni powrócili do wioski. Jednakże żaden z nich nie ośmielił się zakłócić spokoju przybyszów. Mieli wszystkiego pod dostatkiem. Zaproponowano im dogodne miejsca do spania eksmitując poprzednich mieszkańców. Jedzenie, napitki kobiety – wszystko niemal dosłownie leżało na wyciagnięcie ręki. Kaus mimo dość specyficznej aparycji nie mógł narzekać na brak zainteresowania. W kolejnych, nocnych godzinach baza ożywiła się płomieniami ognisk i pochodni. Ciszę zagłuszały odgłosy plemiennych bębnów i piszczałek. Na placu wioski rozkręcała się impreza. Z łatwością dostrzegli przygotowane dla nich miejsca. Posłania ze skór . Kobiety tańczyły błyskając mocnymi udami grzechocząc dziwnymi instrumentami trzymanymi w dłoniach. Pomimo atmosfery zabawy nie można było oprzeć się wrażeniu, że ma to znamiona rytuału. Duchy Gwiazd nawiedziły wioskę. Słyszeli to sformułowanie przetłumaczone przez Inkwizytora nader często. Szeptane, wykrzykiwane, wypowiadane z czcią.

Kto przyłączył się do zabawy, nie żałował. Oto raj dla umęczonego ciała i pragnących doznań zmysłów. Kolorowe pióra, paciorki, malowana w roślinne wzory opalona skóra. Kołyszące się piersi i biodra. Słodki zapach czegoś przypominającego opium. Wojownicy plemienia stający do zmagań siłowych. Pokazy walk i tańców wojennych. Przekrój przez tutejsze rozrywki i dziwne gry przy użyciu obłych kamyków, kości zwierząt. Hazard.

K’tara nie pozwalała się odtrącić. Gdy pojawił się Marcus złapała go za dłoń prowadząc w stronę wodza. Jej stanowczość zabawnie kontrastowała z dość delikatną, dziewczęcą budową, pogodną zielenią oczu i jasnymi, długimi do bioder włosami. Gdy zasiadł wyciągnęła spod skóry sporą drewnianą skrzynkę i z namaszczeniem ułożyła mu na udzie. Otworzyła wyciągając z wnętrza wypełnionego piaskiem nieco popękane kamienne tabliczki. Uśmiechnęła się szeroko, a Kruk zauważył hieroglify, czy może raczej ikony. Prymitywnie wyżłobione dłonią sprzed wieków. Pomimo wątpliwego artyzmu autora nie miał trudów w rozpoznaniu postaci. Kosmiczni Marines … Układy gwiazd. Jeden z przedstawionych mężczyzn miał koronę z okręgu słońca. Stał na szczycie piramidy z postaci. Promienie jego korony rozchodziły się wokół docierając nawet do podnóża konstrukcji, przy której pojawiały się symbole tubylców.

Ragnar znalazł wiele przyjaznych dusz. Obojga płci. Jego postura, zachowanie, aparycja, przyciągała kobiety jak miód a i mężczyźni chętnie stawali z nim w szranki. Pomimo przegrywanych pojedynków w siłowaniu na rękę i piciu z dzbanów na czas, nie zaprzestawali prób.

I’wai dokładał wszelkich starań by dostać się w pobliże Debonaira. Zadanie okazywało się niełatwe. Obrzędy były zarezerwowane dla dorosłych. Poszturchiwany i odpędzany skutecznie, zaniechał prób, obiecując sobie, że dnia następnego pokaże Stalowemu Duchowi swoje sekretne miejsce. Nigdy nikomu o nim nie mówił. W tajemnej grocie za wodospadem spoczywał ogromny Jastrząb z połamanym skrzydłem. Metalowy moloch, w którego trzewiach lubił się chować. Tam też gromadził swoje skarby licząc, że ten uniesie się kiedyś wprost do gwiazd.

***

Simon postanowił iść nad rzekę. Obietnica chłodnej kąpieli po kilkudniowej przeprawie przez dżunglę w pełnym słońcu była teraz bardziej kusząca od głośnej zabawy. Ruszył sam i mimo stosunkowo niewielkiego dystansu pozostawał czujny. Linia brzegowa rzeki opadała łagodnie. Samo przebywanie w jej pobliżu oddziaływało kojąco. Nie czuł bólu w nodze. Być może specyfiki Kapłana przyśpieszyły na tyle gojenie? Szedł zamyślony oddalając się od wioski. Czuł znużenie. Było tak spokojnie. Hałas zostawał w tyle. Przeszedł przez pas drzew wkraczając w zarośla o soczystych liściach. Nie wyglądały na groźne. Rzeka zakręcała tu lekko, a rośliny tworzyły wygodne, osłonięte miejsce. Rozebrał się z ulgą mimo wszystko zachowując ciszę i ruszył w stronę wody. Kucnął nad brzegiem wyciągając dłoń, sprawdzając jej temperaturę.
Wtedy usłyszał wyraźny szelest. Spojrzał w jego stronę zamierając w bezruchu. Po drugiej stronie zarośli stała kobieta. Naga. Przycięte czarne włosy sięgały bladych ramion. Jak to możliwe, że jej nie zauważył wcześniej? Teraz to bez znaczenia bo właśnie obróciła wzrok wprost na niego. Zobaczył tylko potężnie uderzające serce pod piersiami. Raz, krótko. Ona też zamarła spoglądając szeroko otwartymi, ciemnymi jak noc na tym cholernym zadupiu, oczami. Żywe, zafascynowane spojrzenie. I nagły zryw. Nie czekał, rzucił się w jej stronę w ostatniej chwili odtrącając z dłoni pistolet, po który zdążyła sięgnąć. Zwarli się w uścisku, który tylko na moment wyglądał przyjaźnie gdy złożył jej ramiona obejmując. Była silna, padli na ziemię szarpiąc się z wysiłkiem. Woda eksplodowała wysoko, gdy dwa splecione ze sobą ciała Porucznika i Mirii wpadły wprost do wody…
 
Witch Elf jest offline  
Stary 26-03-2011, 19:07   #76
 
one_worm's Avatar
 
Reputacja: 1 one_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputację
Ragnar pił i siłował się na rękę, zupełnie jak w domu! No prawie, tam było mniej kobiet... w ogóle nie było, nie z piersiami na wierzchu... Bawił się na całego

Pierwszy przyszedł barczysty wojownik. Mówił coś prezentując swoją włócznię, Ragnar nie bardzo wiedząc o co chodzi. Marine pomyślał chwilę intensywnie i pokazał mu swoje ostrze, ten dzikus był pod wrażeniem, a kiedy uruchomił miecz łańcuchowy, niemalże wyskoczyły mu oczy z orbit.
Wystawił rękę, Ragnar to już zrozumiał, chciał się siłować no i dostał szansę. Walka była krótka bo po kilku chwilach ten cały mężczyzna masował swoją obolałą rękę będąc pod ogromnym wrażeniem siły brodacza i dzikusa, podobnego do niego.

Dzban z alkoholem, powąchał go, jakieś perfumy, nie wódka!
-Dawaj- powiedział tylko do dzikusa i już przechylił dzban. Pił. Jeden haust, drugi, trzeci i Marine przechylił dzban do góry dnem, nic nie wyleciało. Beknął. Wszyscy się śmiali, kolejni wojownicy oraz kobiety ściągały ku niemu podziewając jego mocną głowę, oraz siłę. Po kilku dzbanach zaczął odlatywać. Odleciał.

Obudził się następnego dnia rano. Obok dwóch młodych dziewczyn. Uśmiechnął się i starał sobie przypomnieć co się stało dnia poprzedniego i dlaczego ma tyle włóczni w pomieszczeniu w którym śpi.
 
__________________
Do szczęścia potrzebuję tylko dwóch rzeczy. Władzy nad światem i jakiejś przekąski.

Ostatnio edytowane przez one_worm : 29-03-2011 o 08:55.
one_worm jest offline  
Stary 29-03-2011, 00:18   #77
 
Potwór's Avatar
 
Reputacja: 1 Potwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłośćPotwór ma wspaniałą przyszłość
Zuriel był zaskoczony gdy z ust chłopca usłyszał coś co okazało się być mocno zniekształconym niskim gotykiem. Początkowo rozmawiając z nim używał prostych zlepek słów typu „Ja. Kochać. Imperator” ale wraz z mijającym czasem mały podłapywał coraz więcej z ich języka. W pierwszej kolejności postarał się uzyskać od I’Waia jakiekolwiek informacje na temat miejsca jego pochodzenia, dopytywał się szczególnie o bazę będącą celem ich wędrówki. Pamiętając o słowach Lady Octavii na temat obecności ordo xenos na planecie postanowił również wypytać go o obcych, i tu pojawił się problem. Bo jak wyjaśnić że mówiąc „potwór”, a mając na myśli takiego dajmy na to necrona nie mówi się o „potworze” jako dziesięciometrowym jaszczurze? Z pomocą przyszła książka którą zabrał ze statku z myślą o Revanie, ale nigdy nie miał okazji jej dać zagubionemu snajperowi. Wyciągnął z plecaka swój wyświechtany egzemplarz Uplifting Primera i wręczył go tubylcowi pokazując po kolei na wszystkie zamieszczone w poradniku obrazki. Zaczynając od ilustracji bunkrów i umocnień, przez Imperialne pojazdy, a kończąc na nieco karykaturalnych szkicach obcych ras. Każdą z nich wskazywał i zadawał zawsze to samo pytanie.
-Widziałeś?

Następne kilka dni podróży pozwoliły Zurielowi odetchnąć, wbrew jego obawom nie napotkali żadnego poważniejszego zagrożenia, a spotkany szczęśliwym trafem chłopak sprawiał że nie błądzili, oraz wyszukiwał jak najlepsze przejścia przez dżunglę. Jedyne co zaczynało mu doskwierać to kurczący się pomału zapas Lho Sticków, jeszcze trochę a będzie musiał przerzucić się na paskudny tytoń do rzucia którego paczuszkę niósł na samym spodzie plecaka.

Samo miejsce zaczynało mu się coraz bardziej podobać, cały czas wiszące wysoko nad ich głowami sklepienie z gałęzi i lian przypominało mu korytarze hive’a. Również częsty odgłos kropiącej wody oraz smród odczuwalny gdy tylko zdejmował maskę wydawał się znajomy. Uśmiechnął się sam do siebie i dziarskim krokiem szedł dalej ścieżką wydeptaną przez Mućka.

Idąc przez dżunglę starał się nie wdawać w walkę z agresywnymi stworzeniami, wolał oszczędzać amunicję do czasu aż spotkają prawdziwe zagrożenie. Na myśl o tym co może ich czekać w bazie przyjemny nastrój nagle prysł. Zuriel zmarszczył czoło i odruchowo spojrzał na ekran auspexa wypatrując zagrożeń. Bez lądownika byli zupełnie pozbawieni jakiekolwiek możliwości ewakuacji, co więcej na Vittorii zapewne myślą że zginęli a więc są pozbawieni dostaw do nowych zapasów amunicji. Szarża z bagnetem na broni na necrońskiego wojownika zdecydowanie nie jest sposobem w jaki chciałby odejść z tego świata.
 

Ostatnio edytowane przez Potwór : 29-03-2011 o 21:57.
Potwór jest offline  
Stary 29-03-2011, 22:20   #78
 
Araks3's Avatar
 
Reputacja: 1 Araks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie cośAraks3 ma w sobie coś
Stwierdzenie, iż Marcus nie potrafił złapać się jednej konkretnej myśli było nad wyraz łagodnym i zbyt ogólnikowym twierdzeniem. Katastrofa statku, inkwizytorzy, śmierć Szarego Rycerza, szurnięty snajper, po którym ślad zupełnie zaginął i wiele innych atrakcji, które zapewne zaserwuje im dzika Corodia. Zdecydowanie wolał mury Czarnej Szpicy i działanie wraz ze swoimi braćmi. Tam nikt nie spiskował i nie zatajał wiadomości, a jedynym celem była walka z heretykami i xenos z woli Imperatora i Coraxa. I owa walka najlepiej mu wychodziło, tak więc nie dało się go winić za to, iż powoli miał tego wszystkiego dosyć. Miał świadomość, że od tego zależało ich życie ale na tron Terry! Czy nie dało się tego przekazać jakoś w przystępniejszy sposób? No i jeszcze ta rozmowa kapłana maszyn z inkwizytorem, która zamiast rozwiać pytania stworzyła nowe. Łącznie z tymi o lojalności inkwizycji i sensie wyprawy na tą zapomnianą przez wszystkich planetę. Psionik podejrzewał nekronów, ale czy założenie bazy i próby kolonizacji tego świata mogłyby ich wybudzić ze snu? Skrzecze w to wątpił. A może tylko chciał wątpić? Nieważne. Jedynym problemem był fakt, iż przez lata walki o nekronach słyszał jedynie z zakonnych zapisków. To zdecydowanie za mało. Poza tym skąd niby wzięło się tu Ordo Malleus? Lady Octavia z pewnością nie kompletowała swojej załogi losowo, jednakże czy jej celem było wysadzenie ich tutaj, w środku dżungli?


Tyle pytań i znów tak mało odpowiedzi... przez całą drogę do bazy zamienił może tylko kilka słów, starając się trzymać na uboczu i sprawdzać teren dookoła. Nie zagadką też było, iż jego czarne oczy coraz częściej spoczywały z niepewnością na posturze "zamaskowanego" psionika.

Dotarcie do wioski było sporym zaskoczeniem dla gwardzisty i nie tyle co sam fakt, iż baza przetrwała lecz sposób w jaki została zagospodarowana przez tubylców. Intrygującym też było, że ktokolwiek zdołał się tu osiedlić pomimo wszystkich nieszczęść poprzedniej załogi stacji. Wskazywało to jednak na pocieszającą cechę... teren nie został spaczony przez chaos. Bądź też można by było użyć bardziej odpowiedniego "jeszcze nie". Kto wie, co mogło obudzić się w trzewiach ziemi po pewnym czasie.
Na chwilę obecną mogli jednak odłożyć swoje zmartwienia chaosem na bok. Szykował im się miły komitet powitalny. Widocznie kapłanowi maszyn opłaciła się opieka nad młodym myśliwym. Główna osoba wodza przywołała mu na myśl pewna sprawę.. a gdyby tutaj szukać przyszłych Space Marines? Nie było wielką tajemnicą, iż wielka kopalnia jaką była planetoida Deliverance nie obfitowała w rosłych barczystych wojowników. Bardziej w zaniedbanych, lecz twardych górników.
- Imperator musi mieć chyba poczucie humoru... - Rzucił do pozostałych, pokręciwszy głową na widok klękających przed nimi dzikusów. Wzięto ich za bożków. Ludzi gwiazd. Tylko tego było im jeszcze w tym momencie potrzeba.
Kim jednakże by byli odmawiając gościny? Poza tym Marcus stwierdził, że chwilowo przydałby im się dłuższy postój... jeśli nie ze względu na niego, to choćby dla reszty. Nie sądził, że będzie to bardzo wymagając poświęcenie.

Czas w obozie dzikusów mijał dość szybko, a zwłaszcza wtedy kiedy zostali zaproszeni do domu wodza. Mogli się napić, odpocząć i ostatecznie zebrać swoje myśli, co jednakże przychodziło pozostałym chyba z dość wielką trudnością. Czy to przez złośliwość losu, czy zwykły pech zawsze kiedy spoglądał na nich Marcus, Ci zawsze podążali wzrokiem za opalonymi kobietami, które donosiły im jedzenie. Dziwne... a przynajmniej takim wydawało się to dla niego.
Kruczy Gwardzista dość rzadko spotykał się z uczuciem zażenowania. Pole bitwy nie było do tego najodpowiedniejszym miejscem, a poza tym jednym zażenowaniem w trakcie walki była świadomość niewykorzystanego ciosu. Tutaj natknął się na coś zupełnie odmiennego. Odmiennego jak cholera, jeśli ktoś chciałby poznać jego zdanie. Zrozumiał, że K`tara była mu przeznaczona do usługiwania i miała z nim spędzać jakieś noce, ale... po co? Przecież z pewnością potrafił się samemu obronić, a na nocnej warcie nie będzie mu potrzebne żadne jedzenie. Poza tym nie rozumiał jej języka, tak więc nawet nie będzie mogła z nim porozmawiać. To wszystko nie miało najmniejszego sensu, a pod nosem mamrotał cicho przekleństwa pod adresem Zuriela, że zdołał mu przetłumaczyć tak niewiele. Napotkał na jeszcze jeden problem. Za każdym razem kiedy opróżniał kubek z tym owocowym... czymś, odstawiał go na bok potrząsając kilkukrotnie nad ziemią, na znak iż wypił i już więcej nie chce. Ta rozumiała to pewnie na swój sposób, że jest niezadowolony z pustego kubka i za każdym razem nalewała mu ponownie ocierając się o jego zbroję. On nie chciał jej urazić, a ona chciała mu pilnie usługiwać. I tak w kółko, ech...
Sprawa zmieniła się nieco dopiero z nadejściem wieczora. Kiedy wioskę wypełniły dźwięki bębnów i piszczałek, kiedy zapłonęła ogniska a tubylcy powychodzili ze swoich domów by w ten niepowtarzalny sposób przywitać swoich gości. Dla Marcusa wszystko było obce i dziwne. Nie znał czegoś takiego, jednakże z każdą chwilą odkrywał coś nowego na swój własny sposób. Ten zapach, to uczucie radości malujące się na twarzach zebranych. Dlaczego nie dać się temu pochłonąć? Oczywiście Marcus widział to na swój sposób, gdyż już po chwili znalazł się przy wojownikach plemienia wyzywając kilku na pojedynek. Swoją czarną zbroją z emblematami Odro Xenos odstawił gdzieś w domu K`tary i wodza, co by wyrównać szanse pojedynków. Nie sądził, że byłoby to jakieś wielkie uchybienie względem kodeksu. Bynajmniej nie w tej chwili. Szykował się właśnie do drugiego pojedynku na włócznie z barczystym dzikusem o dźwięcznym imieniu "Itein", kiedy to delikatna dłoń ściągnęła go stanowczo w swoją stronę, prowadzącym tym samym do wodza. Cóż miał zrobić? Wyrywać się? Zdawał sobie sprawę, że mogłoby to wyglądać iście komicznie, toteż usiadł posłusznie na ziemi wyciągając swoje wielkie dłonie po gliniane tabliczki. Z początku nie rozpoznawał przedstawionych scen, jednakże już po krótkiej chwili na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. Przesunął niepewnie palcami po koronie złożonej ze słońc, po potężnych zbrojach space marines i piramidzie złożonej z całej ludzkości.
- To Imperator. - Rzekł cicho, wskazując K`tarze na świetlistą postać. I nagle przystanął jak rażony gromem, przypominając sobie o piłomieczu i o słowach kapłana maszyn. Poprzednio powiedział, iż ciemny las nie jest najlepszym miejscem na rytuały, które mogą wystawić ich na łatwy cel. Teraz nie mieli się jednak chyba czego obawiać.
- Muszę iść. Iść... "tei hunl". - Rzekł do córki wodza, kalecząc przy tym ich język oraz pokazując dłonią mechaniczny ruch. Chodziło mu oczywiście o Debonaira. W ten sposób stalowe ściany zniszczonej bazy były świadkiem kolejnej przedziwnej sceny. Rosły Marine, który zmiażdżył kiedyś gołymi rękami głowę orka i pokonał eldarską prorokini nie potrafił uwolnić się od zwykłej niepozornej kobiety. Do czego zmierzał ten świat...

- Masz chwilę czasu? - Rzucił krótko, stając w drzwiach zniszczonej serwerowni bazy. Podejrzewał, iż poszukiwania mistyka należy rozpocząć najpierw w tym miejscu. Co jak co, ale nigdzie nie mógł się chyba czuć lepiej. No może poza ramionami, którejś z opalonych dzikusek.
 
Araks3 jest offline  
Stary 30-03-2011, 21:30   #79
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Simon był zdziwiony siłą i sprawnością swojego przeciwnika. A właściwie przeciwniczki. Miał za sobą niezliczoną liczbę starć w służbie Imperatora, jednak tym razem trafił na osobę przynajmniej dorównującą mu zdolnościami. I musiał przyznać, że chyba żaden jego wróg nie był aż tak ponętny. Cały romantyczny efekt psuł jedynie fakt, że kobieta usilnie starała się, aby jego następny oddech był jego ostatnim.
- Wybacz, ale chyba nie zamawiałem u nikogo osoby, która pomogła by mi w kąpieli - Zdołał wydusić podczas siłowania się z przeciwniczką, po tym jak udało mu się wydostać głowę z pod wody - Nie chcesz może porozmawiać o tym wszystkim?
Jednocześnie spróbował podciąć jej nogę, odbierając równowagę i kierując kobietę wprost do wody.

Miria szamotała się z całych sił starając się zacisnąć przedramiona na jego szyi. Usłyszała wypowiedź i wydała z siebie przedziwny odgłos, który chyba w zamierzeniu miał być prychnięciem. W efekcie zakrztusiła się wodą i nim znów zaczerpnęła głęboko powietrza Porucznik zdołał podciąć jej nogę. Stopa poślizgnęła się na wygładzonym przez prąd rzeki kamienistym dnie. Zaproszenie do rozmowy doszło do niej już spod powierzchni tafli. Słabła z każdą minutą tej beznadziejnej walki. Czuła jak woda dostaje się do płuc. Nie miała zamiaru tak zginąć. W ostatnim desperackim akcie zacisnęła dłonie na jego udzie starając się podciągnąć. Jeszcze kilka dni temu Simon nie zniósłby tego uścisku i nieprzyjemnego bólu drapiących skórę paznokci. Teraz, gdy odzyskał prawie pełną sprawność dziękował w duchu, że dłoń nie sięgnęła przyrodzenia. Spoglądał w dół przytrzymując jej ramiona. Rozwarte jeszcze przed chwilą ze wściekłością oczy teraz łagodniały. Wyglądała jakby zapadała w sen. Dłonie zsunęły się w końcu z uda, a ona przymknęła powieki i zwiotczała zupełnie tracąc przytomność.

Simon wziął ciało kobiety na ręce i wyniósł ją na suchy ląd. Ostrożnie i delikatnie położył ją na ziemi. Sam nie wiedział co z nią zrobić teraz. Zabić? – Nie, to wydawało się zbędne. Przynajmniej teraz. Nic nie wiedział o tej kobiecie, a miał nadzieje uzyskać parę odpowiedzi. Zaprowadzić do obozu? – Jeszcze nie. Nie wiedział jak zareagują jego towarzysze, a poza tym nie wiedział czy może zaufać tej osobie i nie chciał niepotrzebnie zdradzać jej szczegółów dotyczących misji. Zadecydował, że przesłucha ją tutaj na miejscu, a dopiero potem podejmie decyzję co dalej.

Nałożył na siebie spodnie, bacznie obserwując nieprzytomną towarzyszkę, dobył swojego pistoletu plazmowego i sprawdził stan kobiety. Ocenił, że niedługo powinna odzyskać pełną świadomość, więc usiadł na ziemi i po prostu czekał.

W końcu przyszedł czas na chwile relaksu – Pomyślał.

Teraz spokojna powierzchnia rzeki odbijała księżycową poświatę. To dzięki jego blaskowi dostrzegł ukryty w zaroślach bagaż. Wsunął w nie dłoń sięgając po sprzączkę i po chwili solidna walizka o podłużnym kształcie spoczywała tuż przed nim. Zdjął z niej złożony kombinezon kobiety. Kiedy odpiął zaczepy dostrzegł solidny karabin snajperski z pyszniącą się na ozdobniku imperialną Aquillą. Po lewej stronie zauważył kieszeń. Rozsunął ją wydobywając dokumenty i niewielki komunikator. Co jakiś czas kontrolował stan kobiety zerkając przez ramię.

Identyfikator imperialny. Ładne zdjęcie brunetki. Miria... Brak nazwiska. Numer identyfikacyjny i coś co wyglądało jak numer “właściciela” wpisany w adresie. Na dole kod podobny do kreskowego. Przyjrzał się cyfrom. Wskazywały na kod inkwizytorski. Czyżby pracowała dla inkwizycji? Sprawdził komunikator. Ostatni kontakt sprzed godziny...
Zakaszlała otwierając oczy i przewróciła się na bok. Z sinych warg wyciekła wąska strużka wody. Obróciła powoli głowę spoglądając wprost w lufę pistoletu.
- Możemy porozmawiać... jeśli chcesz. - Powiedziała zachrypniętym głosem z nieznacznym uśmiechem i uniosła lekko otwarte dłonie. Naga, leżąc w trawie zdawała się wystarczająco bezbronna. Jasne, wilgotne ciało drżało. Wiedział, że tylko z wyziębienia.

- Cieszę się, że w końcu w czymś się zgadzamy... - Uśmiechnął się i opuścił pistolet. Wstał i podał jej ostrożnie jej ubranie, które wcześniej pozbawił wszelkiego uzbrojenia, oraz czegokolwiek co mogłoby sprawić problemy podczas ich rozmowy. - Załóż to na siebie. Nie żeby krępował mnie twój aktualny ubiór, a właściwie jego brak, ale wolałbym, żebyś się nie przeziębiła. A więc... Miria... Bo chyba tak masz na imię - musisz mi wybaczyć, ale wcześniej nieco pogrzebałem w twoich rzeczach - powiedz mi co tutaj robisz? Bo niestety wcześniej nie byłaś zbytnio rozmowna.
Usiadł w pewnej odległości od niej i czekał na odpowiedź.

Przechyliła głowę na bok wpatrując się w przystojne rysy mężczyzny. Jego troskliwa uwaga wydała jej się bardziej urocza niż kpiąca. Wstała nieśpiesznie i zaczęła ubierać. Widział, że specjalnie porusza się kokieteryjnie licząc na moment jego nieuwagi. Nie doczekawszy takowego zasunęła suwak biegnący od łona pod samą szyję i skrzyżowała ramiona pod piersiami.

- Przybyłam ze swoim inkwizytorem dziesięć dni temu. - Kucnęła naprzeciw Simona. - Badamy tę planetę. Dostałam informację o rozbiciu się jednostki imperialnej na tym obszarze. - Wyciągnęła dłoń bawiąc się źdźbłem trawy. - Kazano mi to sprawdzić i rozpoznać. Tak trafiłam na wasz ślad i podążałam aż tutaj. Teraz twoja kolej. Poza tym jeśli już troszczysz się o mój stan, pod lufą jest paczka papierosów …

- Troszczę się, dlatego powiem Ci coś szczerze - palenie szkodzi zdrowiu - Roześmiał się ignorując niezadowoloną minę towarzyszki - No więc od czego tu zacząć... Mam na imię Simon, jestem szturmowcem i jak zapewne się domyśliłaś to ja byłem jednym z członków załogi statku, który się ‘rozbił’. Bardziej jednak pasuje tutaj określenie pierdolnął o ziemię. Zostałem tutaj przysłany, aby sprawdzić co się wydarzyło na planecie i nic więcej na razie nie zdradzę. Jestem za to ciekawy co zamierzasz teraz zrobić?

Zacisnęła usta w grymasie rozdrażnienia.
- Zdaje się, Simonie, że właściwszym pytaniem jest moje: Co zamierzasz teraz zrobić ze mną? Poza tym nie musisz być aż taki tajemniczy. Widziałam marines ze Szwadronu Śmierci. Chyba macie spore kłopoty - W głosie wyczuł nutę satysfakcji, która zapewne miała być rewanżem za uszczypliwości dotyczące tytoniu.

Porucznik znowu nie wytrzymał i wybuchł śmiechem, widząc minę dziewczyny.
- Kłopoty? Kłopoty są wszędzie, tak samo problemy, wrogowie i zabójcy. No, ale muszę przyznać, że naga zabójczyni to jakaś ciekawa odskocznia od rutyny. Aktualnie mamy nadzieję, że nasze problemy się rozwiązały przynajmniej na jakiś czas i chcemy zakosztować trochę przyjemniejszej części planety. A co zrobię z tobą? Szczerze to nie wiem... Nie mam pojęcia. Jesteś zbyt dobrze wyszkolona i zbyt niebezpieczna - możesz to potraktować jako komplement w ustach żołnierza - żeby cię tutaj zostawić. Z kolei nie mogę cię zabrać ze sobą dopóki nie uzyskam odpowiedzi na kilka pytań. Oczywiście najłatwiejszym wyjściem było by zabicie Ciebie, ale nie chcę się pozbawiać tak dobrego kompana i rozmówcy. Więc... Proponuję kontynuowanie przyjacielskiej rozmowy. Moi towarzysze mogą nie być, aż tak mili. Więc... Rozumiem, że twoja misja zakładała całkowitą eliminację ocalałych z katastrofy, czyli nas? I tak w ogóle... Co robicie na tej planecie? Nie próbuj mi wmawiać, że o niczym nie wiesz.

Czuła, że zaczyna być wściekła. Jeszcze nigdy nie postawiono jej w takiej sytuacji. Ten... Simon, kpił z niej widocznie, a ona … chyba poczuła się zawstydzona co powodowało kolejne fale irytacji. Przysiadła na trawie pośladkami na piętach i pokręciła głową kładąc obydwie dłonie na kolanach.
- Bo nie wiem zbyt wiele - mruknęła z rezygnacją. -Tak miałam rozkaz wyeliminować pasażerów gdyby ktoś ocalał, ale nikt nie przewidział, że będzie to jakaś ekspedycja ze Szwadronem. Jak widzisz tylko was obserwowałam. Mi też się wydawało, że szturmowcy mają jakieś obowiązujące stroje -wtrąciła mrużąc oczy. - Wiem tyle, że mój Lord poszukuje heretyckiej świątyni - Wzruszyła lekko ramionami.

Simon podrapał się z lekkim zakłopotaniem po głowie.
- Zazwyczaj tak... Ale nie wracajmy lepiej do kwestii ubioru - Ledwo powstrzymywał się od śmiechu widząc coraz bardziej naburmuszoną kobietę - Heretycka świątynia... Tutaj? To by wszystko tłumaczyło... A wasza baza? Gdzie się znajduje?

Zauważył dyskretne spojrzenie poszukujące łatwego dostępu do broni. Nachyliła się nieznacznie w kierunku mężczyzny.
- Co tłumaczy ta świątynia? - zaczęła zmieniać pozycję trawie pozornie układając się wygodniej. - A baza jest … daleko - Rzuciła się w jego ramiona chcąc dosięgnąć plazmy.

Zaskoczony Simon przewrócił się na plecy a następnie spróbował obrócić się tak, żeby jego towarzyszka znalazła się pod nim. To była znacznie lepsza pozycja do obrony, chociaż zdecydowanie bardziej dwuznaczna.
Miria złapała go za nadgarstek i uderzyła dłonią z bronią o ziemię. Palce mężczyzny zaciskały się jednak zbyt mocno. Nie wypuścił jej. Starała się unieruchomić drugą pod kolanem. Porucznik mimo zaskoczenia odznaczał się wystarczającym refleksem. Postawił na siłę. Złapał ją wolną dłonią za ramię i zdołał obrócić. Tym razem był na górze, choć czuł jak wykręca mu nadgarstek.
Zaglądała wprost w błękitne oczy Porucznika zaciskając zęby z wysiłku.
- Cco... teraz... - Wycedziła naprężając pod nim gibkie ciało.
Porucznik odwzajemnił spojrzenie, lekko krzywiąc się odczuwając narastający ból w nadgarstku.

- Szczerze to... Nie wiem... - Uśmiechnął się lekko i przybliżył nieco swoją twarz do swojej towarzyszki - Rozumiem, że nie puścisz mojego nadgarstka?

Uśmiechnęła się lekko, gdy nagle od strony walizki dało się usłyszeć głośne pikanie. Lampka komunikatora błyskała czerwonym światłem. Nadeszła wiadomość. Przez chwilę wydawała się zdezorientowana, lecz szybko podjęła decyzję. Wychyliła się mocno całując mężczyznę. Puściła jego nadgarstek miast tego kładąc palce na boku jego szyi. Całowała spokojnie, delikatnie, elektryzująco.

Porucznik był nieco zaskoczony reakcją towarzyszki, jednak po chwili dał się wciągnąć w jej pułapkę i z pasją odwzajemnił pocałunek. Swoją broń odrzucił nieco dalej na bok, aby mieć wolną rękę. Aktualnie nie liczyło się dla niego nic oprócz Mirii. Pochylił się nad nią jeszcze bardziej, pozwalając, aby mogła się zrelaksować i położyć głowę na ziemi.

Objęła jego kark mocno i przez chwilę mogło się zdawać, że chce go udusić ale zamiast tego ułożyła się na ziemi nie odrywając od niego warg. Delikatny wiatr poruszał zaroślami, otworzyła na chwilę oczy by spojrzeć w rozgwieżdżone niebo. Uświadomiła sobie, że to co wydawało jej się do tej pory grzeszną pokusą, jest absolutnie i niewyobrażalnie przyjemne. Czy może być więc, aż takie złe? Odchyliła się biorąc oddech i uśmiechnęła do Albriechta.
- Tak nie powinno być, Simon - wyszeptała cicho wsuwając chłodne palce w jego włosy.
Simon uśmiechnął się lekko i posłał jej pytające spojrzenie.
- Jak nie powinno być? Życie jest trudne i rzadko się do nas uśmiecha... A ja aktualnie biorę udział w najprzyjemniejszym zamachu na moje życie, więc... Nie mam powodów do narzekań.
Pochylił się i pocałował ją lekko. Zaśmiała się szczerze i wesoło.
- Obiecuję ci, że aktualnie nie mam wrogich zamiarów - Wtuliła się w jego ramiona.

Spędzili razem tę noc. Z dala od swoich towarzyszy, wykorzystując ich niewiedzę. Wykąpali się w chłodnej rzece ciesząc się ciepłem i bliskością swoich ciał. Miria chłonęła każde słowo Porucznika, jego uśmiechy, spojrzenia, silny męski zapach. Sama czasem wydając mu się nieco zagubioną. To była dla niej nowość i szybko nabrał tej pewności. Zasnęli wtuleni w siebie. Niskie temperatury w dżungli odeszły wraz z nastaniem suchej pory. Rankiem przyjemne chwile rozwiały się wraz z nocą. Albriecht obudził się sam. Ciepłe promienie słońca kładły się na soczystej trawie odkrywając wygniecione miejsce gdzie niedawno leżała.
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline  
Stary 31-03-2011, 01:32   #80
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Dobrze jest być bogiem. Albo Imperatorem. A ponieważ nawet Adeptus Mechanicus nie neguje boskości Imperatora, śmiało można stwierdzić że dobrze jest być Bogiem-Imperatorem. Kaus w pełni z tego korzystał i swoim zachowaniem szerzył misję ewangelizacyjną rozpoczętą gdy jął oswajać I’wai. Jak wtedy gdy drapieżna roślina połamała sobie na nim … no, może nie zęby, ale korzenie. Szybko złożony w podziękowaniu Omnisjaszowi symbol zębatki młody aborygen powtórzył nieco niepewnie, ale pełen wahania gest złożenia dłoni już zwiastował początek obejmowania świata Corodii we władanie Adeptus Mechanicus. Niezależnie od tego co sobie Imperialna Inkwizycja czy Adeptus Astartes wyobrażali. Po prawdzie, zadanie zajmie stulecia, ale Corodia bez wątpienia upodobni się do błogosławionych Światów-Kuźni boskiego Mechanicus i pozostało mieć nadzieję że Kaus tego dożyje. Na razie jednak...

- Nie, naprawdę, nie podołam - Kaus pociągał z dzbana i wymawiał się na widok kobiety o krągłych biodrach, stojącej przed nim w pozie sugerującej gotowość do usłużenia mu w dzień i w nocy. Całe szczęście że zabrał beret, zakrywający nieco wszczepów na głowie. Kaus był wcześniej strasznie zażenowany gdy po wydobyciu się z pancerza cała wioska jak jeden mąż - lub kobieta - z opadniętymi szczękami gapiła się na jego “włócznię”. W końcu w ubraniu nie da się podłączyć “kanalizacji” zbroi.
- No co, od nieużywania może się skurczyć - wyjaśniał, całkowicie opacznie rozumiejąc zadziwione, zszokowane wręcz spojrzenia tubylców i towarzyszy utkwione w “orężu”. Z ulgą przyjął dar w postaci wyszywanej paciorkami przepaski biodrowej … i kolejnej, jeszcze niżej umieszczonej, by nie razić zgromadzonych dzieci widokiem … bujnego ciała.

- Jestem nieco zdrożony -tłumaczył, zerkając jednocześnie na Kosmicznego Wilka - a raczej bliski śmierci zewłok chrapiący w kałuży płynów organicznych. Nieszczęsny Ragnar zajął się różnymi sprawdzianami siły i męstwa. Szło mu … no, wiadomo, jak Kosmicznemu Marine iść powinno, dopóki nie trafił na Kausa. Siłowanie się na prawą, biologiczną rękę skończyło się jak to było do przewidzenia, tym bardziej że Golem nie potrafił się cofnąć przed walką, czołowo i agresywnie, zamiast przeczekać wściekły napór siły Wilka i go zmęczyć. Ale opierał się dłużej niż niemal wszyscy wojownicy (posiadanie przez Kausa sześciu palców też nie pomagało Wilkowi w złapaniu dobrego chwytu) i z nostalgią wspominał Garię i kosmiczną rozróbę gdy wraz z kumplami z Siedemnastego Plutonu najpierw pił i siłował się z kilkoma obecnymi na planecie Kasrkinami, a potem lał się z nimi o jakąś duperelę. “To były czasy...”

Z siłowaniem się na lewą rękę było nieco inaczej i Ragnar z rana naprawdę będzie musiał się podcierać drugą dłonią, bowiem zmierzyli się trzy razy. Dwa pierwsze przegrał z kretesem gdy bioniczna kończyna bez problemu pokonywała opór nieludzko silnego Marine, trzeci zaś pojedynek zakończył się najbardziej nieoczekiwanie remisem, jak wszyscy zgodnie uznali, bowiem stół na którym rozgrywały się zmagania tytanów nagle miał dość i pękł pod ciężarem zainteresowanych. Ale zabawa była przednia i Golem naprawdę nie żałował wlania ukradkiem pełnej butelki święconki do dzbana Ragnara. Ten, po zmieszaniu i wychłeptaniu tej całej berbeluchy jakiś czas twardo opierał się sile grawitacji, ba, próbował jeszcze jakichś manewrów z dzidą o mały włos nie trafiając we własny zadek, w pewnym jednak momencie przegrał nierówną walkę z prawami natury i legł osiągając stan najmniejszej energii potencjalnej - albo, innymi słowy, na podobieństwo rzuconego na podłogę płaszcza. Brudnego i przemoczonego płaszcza, dodajmy.

Członkowie - dosłownie i w przenośni, bo i Marines wydobyli się ze swych pancerzy, świecąc pośladkami - grupy rozpełzli się na podobieństwo orków po galaktyce w różne strony i Debonair ten jeden raz machnął ręką na kwestie bezpieczeństwa - autochtoni chyba wiedzą co robią, skoro piją na umór i pląsają jak króliki. Zamknął wcześniej pancerz, pokazał sugestywnie co zrobi pierwszemu (i każdemu następnemu) który łapy wyciągnie do zbroi, ekwipunku czy Mućka, teraz mógł się bawić. Zaciągał się lokalnej produkcji skrętem i kontemplował widoki przed sobą.

- No dobrze, przekonaliście mnie, robię to tylko dlatego że wzruszyła mnie wasza gościnność i nie chcę was urazić - zdecydował się wreszcie, czego w końcu nie robi się dla szerzenia wiary - To wy cztery, moje panie - dokładnie wskazał mechanicznym palcem by nie było wątpliwości - babeczki były solidnej postury, Kaus był miłośnikiem “mocnego docisku”, nie żadnych tam filigranowych kształtów i nigdy nie miał problemów z wyartykułowaniem tego. “Jak melony” - zwykł określać wielkość preferowanych atrybutów kobiecości i z radością odkrywał uroki Corodii pod tym względem.

- Tylko się najpierw trochę ochlapię - wyjaśnił ponieważ panie mają swoje standardy a po tych kilku ładnych dniach marszu w zbroi, obrośnięty krótkim, grubym włosiem Debonair naprawdę nie pachniał. Prowadzony przez I’wai, chwiejący się nieco na metalowych nogach odnalazł rzekę i tam doprowadził do świeżości. W drodze powrotnej jednak jego uwagę przykuł jeden z budynków i mimo zdziwienia I’wai Kaus zawędrował tam właśnie. Widok który tam zastał wprawił go we wściekłość (i przywrócił trzeźwość, ale to szczegół), bowiem niszczenie świętych maszyn Mechanicus było zagrożone karą śmierci. Na kolanach próbował ratować maszynę logiczną i tak właśnie zastał go Marcus.
- Jutro, Marine - rzucił Golem pochłonięty zadaniem. Wiedział że nie przywróci maszyny do życia, dlatego też skupił się na zebraniu ocalałych modułów pamięci by następnego dnia odtworzyć zapisane na nich informacje dzięki własnej maszynie. Niesporo mu to szło.

- A jak znajdę tego co to zrobił to mu nogi z dupy powyrywam! - wrzasnął gdy wreszcie skończył i z żałością spojrzał na resztki świętej maszyny. I’wai podskoczył przestraszony i Kaus pomyślał że przydałaby mu się kuracja supresji nadmiernych emocji. Adeptus Mechanicus nigdy nie mieli oporów przed eliminowaniem takich słabości.

By oderwać myśli od niesłychanego wandalizmu Techkapłan pomaszerował już prosto do wioski i tam odnalazł zesłane mu tej nocy przez los towarzystwo. Zagonił panie do chaty i oddał się zadaniu udowadniania że Mechanicus jest doskonałe we wszystkim co robi … zwłaszcza po długotrwałym poście. Dziwić więc mogły nad ranem odgłosy uruchamiania pancerza Kausa, wytłumaczenie było jednak proste - o mały włos nie przekręcił się po takim wysiłku i dopiero po podłączeniu do systemów medycznych zbroi groźba wcześniejszego przeniesienia się na łono Boga-Maszyny przestała mu zagrażać...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172