Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-08-2014, 06:12   #371
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Kompleks wrogich instalacji oblężniczych pod Karak Azul
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Dokładna lokalizacja - nieznana, brak orientacji czasowej



~ Galeb ~

Hałas, szmer, szept… kroki, stal pocierała o stal, czyjś oddech. Galeb ocknął się, chciał odkaszlnąć ale nie miał jak, było za ciasno, skały nie pozwalały mu na swobodne oddychanie. Brak było źródła światła, groza poczynała ogarniać serce runotwórcy, nie pomagało też pragnienie które od poprzedniego dnia nasiliło się tak poważnie że Galvinson miał już gorączkę, a złe przeczucia zamieniały się w fobie. Chwilę później skaveński patrol minął kryjówkę kowala i wtedy też rozpoczęła się mordercza ucieczka w mroku tuneli pod Karak Azul. Złe przeczucia, samotność, brak wiedzy i drogi wyjścia… to wszystko nie było takie kolorowe jakby Galeb tego chciał. Zagubiony pośród korytarzy które ciągnęły się przez setki mil pod ziemią, z ranami które odniósł w walce i z obolałym kikutem nogi… wszystko to było przejebane. Do tego jeszcze mistrz Hazga i Jolven którzy byli bogowie raczyli tylko wiedzieć gdzie, zagubieni lub martwi. Runiarz czarne miał myśli, szedł po omacku i choć na początku zamiarował zostać łowcą w tym miejscu to teraz nie był niczym więcej niż tylko ślepą ofiarą zdaną na łaskę i niełaskę bogów. Lewo, prawo, pod górę i w dół, znów w prawo i niewielki nasyp kamieni spowodował że Galeb wywrócił się i rozciął sobie czoło oraz rozbił nos, a do tego porwał nogawicę. Leżąc i sycząc z bólu, przetaczając się pod ścianę i zaciskając zęby i powieki, wszystko tylko byle nie krzyknąć z racji obolałego ciała które było maltretowane jeszcze bardziej, Galvinson natrafił dłonią na coś metalicznego Wymacał dłońmi i spod kopczyka ostro zakończonych skał wyciągnął żelazny łańcuch na którego końcach były rozcięte metalowe obręcze. Jasnym było że kajdany zostawił jakiś zbieg, ale w tym miejscu ogromną różnicę robiło skąd uciekł… jeśli z khazadzkiego obozu pracy to musiał być bandzior, jeśli zaś od skavenów z niewoli się wyrwał, to był to wręcz bohater.

Tunele były z każdą chwilą węższe a skaveńska tarcza zaczynała ciążyć krasnoludowi i utrudniała poruszanie się w takiej ciasnocie. Doszło do tego że kowal był zmuszony się czołgać i ciągnąć za sobą, na kawałku powrozu swój ekwipunek. Panika czekała zaś na końcu owego tunelu… Galvinson poruszał się niczym gąsienica, pył wpadał mu do nosa, ust i oczu, plując i przeklinając dotarł on do końca tunelu i zrozumiał że znalazł się w ślepym zaułku, tego było już za wiele. Bez możliwości odwrotu czy jakiegokolwiek sposobu na czołganie się wspak, plecakiem który niczym korek zatykał szyjkę tunelu, dla Galeba to był koniec podróży. Uderzając nerwowo w ściany, próbując złapać dech, khazad stracił przytomność.

Ile czasu minęło nim się przebudził, tego nie wiedział, ale gdy wreszcie wrócił do świata przytomnych i zaczerpnął ciężkiego, dusznego powietrza, czując piaszczyste piargi w ustach, pragnąc wypić byle co, tylko by było to mokre, Galeb usłyszał coś, jakiś głos nakazujący mu kopać. Bez lepszej perspektywy kopał…. i kopał… i kopał, a skały i kamienny pył sypały mu się na głowę, na twarz. Galeb wiedział ze coś jest nie tak ale jakaś siła nie pozwalała mu przestać. Po kilku chwilach strop zawalił się i przygniótł krasnoluda który szamotał się w przedśmiertnych drgawkach, na tyle oczywiście na ile mógł nim skały całkiem pokryły jego strzaskane ciało. Umarł! Po czym zaczął znów kasłać niczym stary gruźlik. Wybudził się leżąc na skalnej płycie, w dłoni wciąż ściskał żelazny łańcuch, a z rany na czole sączyła się krew. Zatem wcale nie umarł, po prostu usnął lub stracił przytomność, a może miał przywidzenia, omamy spowodowane paniką i odwodnieniem?! Galeb nie wiedział co się w okół niego dzieje. Bardzo wolno dochodził do siebie, po kliku godzinach podjął kolejną próbę by wyjść z kopalnianego labiryntu. Obierając kierunek który zdawał się prowadzić ku górze, ruszył powoli, i to nie dlatego że musiał uważać na wystające z sufitu ostre skały lub rozpadliny pod nogami, o nie… szedł wolno bo nie miał już w sobie sił. Droga zdawała się nie mieć końca, korytarze nawoływały do Galvinsona by ten dał spokój, by się poddał, usiadł i umarł, tak byłoby prościej. Obowiązek by odszukać mistrza, pracować nad runą w durazulu czy zabezpieczyć przejście do tajemnego traktu, wszystkie te odeszły w niepamięć, nie mogąc skupić się nawet na jednej myśli, zataczając się niczym najgorszy pijak, mając tylko jedną nogę i za drugą kawał jebanego drewna, Galeb miał prawo tracić ducha. Gdy myślał już najgorsze, zobaczył w głębi tunelu światło, być może to tylko zwidy ale z drugiej strony, może swoi. Galeb doczłapał do wyjścia z tunelu i spojrzał na ściany przestronnej pieczary z której wychodziły jeszcze dwa inne tunele, co był jednak gorsze to trzy skaveny posilające się jakimś paskudztwem na środku groty, gry tylko krasnolud je dostrzegł, te od razu odrzuciły zakrwawione gnaty które ogryzały i poczęły węszyć, w chwilę później sięgnęły po broń. Zdawało się że nie widzą Galeba, wszak źródło światła w postaci dwóch pochodni było przy nich, a to ograniczało ich widoczność i tym samym robiło z nich doskonale widoczny cel. Kolejna potyczka czekał na umęczonego do granic możliwości runiarza, czy może ostatkiem sił chciał on się wycofać lub obrać inną jeszcze taktykę? Coś zrobić musiał, tym bardziej że Galeb zrozumiał gdzie się znalazł… po dwudniowej morderczej wędrówce tunelami zajętymi przez thagorakki, wreszcie natrafił na kopalniane korytarze które były wciąż fedrowane, jak można było sądzić po ścianach i pozostawionych wszędzie górniczych narzędziach. Jedynym co poza trójką strażników było smutnym to fakt iż skaveni przebijali się każdego dnia wyżej i wyżej, tylko patrzeć jak kopce zaczną wyrastać na środku ulic Azul, a z owych kopców wychodzić będą zastępami wstrętni szczuroludzie. To nie były jednak zmartwieni na teraz, Galeb miał teraz inne problemy na głowie.
 
VIX jest offline  
Stary 05-08-2014, 12:47   #372
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Thorgun / Detlef

Tułacz widząc w tłumie znajomą mordę ruszył ku niej. Detlef...ciężko było o nim powiedzieć coś dobrego, kolejny z przydupasów Rorana. Jednak ten zamiast kutasa miał mózg i głowę, być może on powie coś więcej. Przedzierał się więc przez tłum, odpychając ludzi na bok, tak by jak najszybciej spotkać się twarzą w twarz z dawnym kompanem. W końcu wyrósł przed nim, z fajką w gębie mówiąc;

-Widzę że i Ciebie oszczędzili. Myślałem, że większość z naszych dynda powieszona za jaja, na którymś z murów. Dobrze Cię widzieć Detlefie - wyciągnął dłoń do krasnoluda na powitanie.

Detlef dostrzegł sylwetkę strzelca, gdy ten przepychał się przez tłum. Zmrużył prawe oko, unosząc przy tym lewą brew. Dziwny był ten białobrody krasnolud. Mimo tego, że uratowali mu dupsko nieopodal Twierdzy Skaz, to marudny był strasznie i wiecznie niezadowolony. Dziwak.
- Witaj. - Uścisnął wyciągniętą prawicę. - Usiądźmy na chwilę. W gardle mi zaschło i pył z jednego takiego sufitu muszę przepłukać… Tam. Ja stawiam. - Zhufbarczyk wskazał wolne miejsce i zajął się organizowaniem kolejki.

Thorgun przystał na propozycję Detlefa, przystając do jakiejś karczmy co by mogli przy kuflu pogadać. Tułaczowi trochę tęskno było. Chciał postawić ale Detlef był pierwszy.
-Pierwszą kolejkę ty, drugą ja postawię - rzekł bowiem trzeba było jakoś wyjść z twarzą. Gdy już podano piwo, Thorgun wzniósł toast za przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
-Mów co tam słychać? Co u Galeba i reszty. Dawno ich nie widziałem, bowiem całe dnie na tym cholernym dźwigu przesiaduję.. - musiał się trochę wyżalić strzelec, bowiem praca do jakiej go przydzielono uwłaczała mu i jego zdolnościom [wrócę za godz. z kotem do weta jadę]ok

- Nie wiadomo, gdzie Galeb. Polazł gdzie z innymi runiarzami, albo co. W sumie daleko nie polezie na tym swoim drewnianym kulasie, ale kto go tam wie… Banda szaleńców i tyle. - wyraził swoją opinię o kapłanach metalu. - A reszta? Wszystkich poza Erganem, siostrzyczką i tobą Roran zebrał w opuszczonej dzielnicy... - Detlef zamilkł na chwilę, jakby coś rozważał. - Potem nam na łeb sufit zawalił, psia jego mać… - tu puścił do rozmówcy oko. - Ani chybi współpracuje z zieloną hołotą pod murami, har har… - roześmiał się.

- Z tobą rozmawiał? - zapytał zaciekawiony.

Thorgun słuchał uważnie. Dobrze było że znów większość była razem, choć pobudki znów były nie takie jak trzeba. Gdy kapral zapytał o jego rozmowę z Roranem miał dylemat co powiedzieć. Postanowił jednak mówić prawdę:
-Tak..jeśli można nazwać to nazwać rozmową. Trwała krócej niż ustrzelenie komara z trzydziestu metrów… Debil pierdolony… Myślał że jak przyjdzie, uśmiechnie się lecz bez żadnych konkretów, będzie chciał wziąć mnie znów do siebie… - wypił porządny łyk piwa i zapytał -Wiesz o co w tym wszystkim chodzi? - zapytał

- Jak zwykle nic a nic - Detlef uśmiechnął się szeroko. - Ale daje możliwość opuszczenia twierdzy, o ile Ronagaldson mówił prawdę, czyli nie jest tak źle. Rozumiem, że nie pogadaliście jak brat z bratem… - spojrzał na Thorguna. - Można się było spodziewać. - Odpowiedział sam sobie.
- Powiem ci tyle, że chyba nawet Roran nie wie, o co teraz chodzi. Nie wiem też, co naobiecywał innym, żeby z nim poszli. Nie obchodzi mnie to. Wiem jednak, że nie będzie znowu oddziału. Żadnego oddziału. I pytanie, czy się na to piszesz?

Thorgun spokojnie pił piwo słuchając Detlefa. Wzruszenie ramionami miało znaczyć, że wiele się nie pomylił w swojej ocenie.
-Kapralu powiem tobie tak. Walka ramię w ramię z wami była zaszczytem, i wierz mi nawet się ucieszyłem, że zobaczyłem tą jego zakazaną mordę. Nawet byłem chętny iść, tyle że jak ta córka goblina, stwierdziła że nie musi nam mówić wszystkiego, bo on jest Roran.. to wolę tu dostać kulkę niż chuj wie gdzie i chuj wie za co. Siedzę całymi dniami na tym dźwigu i się kurwa nudzę. Mirka całymi dniami smutna jest, bo ani nie strzeli ani nie ubije żadnego zielonego...I kto ma dowodzić? On znowu z jego tajemnicami… - spojrzał wymownie na Detlefa.

- Właśnie o to chodzi. Pewnie tak mu się wydaje, ale pora zmienić zasady. Próbował nazywać mnie kapralem, ale przestałem nim być z chwilą rozwiązania milicji i otrzymania tej szarfy - teraz król nic ode mnie nie chce. Jestem wolny i nie wiąże mnie żadna przysięga. Tyle tylko, że nie mogę odejść z Azul, bo zieloni zrobili sobie piknik dookoła, a szczury ryją tunele pod spodem. Zakładam, że ci, którzy chcą czegoś od Ronagaldsona wiedzą, którędy można opuścić miasto i dlatego pójdę z nimi. A czy będę walczył dla czyjejś sprawy? Nie wiem, ale ideałami nie napełnię żołądka, a nasz kochany były-sierżant nie zaproponował jeszcze ani uncji złota za tę nową wyprawę.
- Chcesz walki? Tam na pewno ją znajdziemy i przy odrobinie szczęścia zarobimy co nieco. Tutaj…
- zatoczył łuk ramieniem - Tutaj pozostaje tylko gnuśnieć i czekać na szturm zielonych pokrak i ich szczurzych pobratymców, oby ich zaraza wybiła.
- Wracając do nowych zasad - skoro rozwiązali oddział, to nikt nikim nie dowodzi. Roran jest równym nam i będzie musiał powiedzieć wszystkim o co i za co mamy walczyć. Gdzie iść i jak długo. Za przyjaciół mogę walczyć i ginąć, ale nie mogę nazwać go przyjacielem - na to trzeba zasłużyć. Jeśli zaproponuje złoto - pewnie pójdę. Jeśli będzie mnie karmił tajemnicami i udawał dowódcę nieistniejącego oddziału - odejdę. Albo wszystko będzie jasne, albo… - nie dokończył, bo i nie było po co.

Strzelec dopił piwo i zamówił dwa kolejne. Jedno dla siebie, drugie dla towarzysza. Wysłuchał w milczeniu co ten ma do powiedzenia, uważnie analizując jego słowa. Miał on wiele racji, pykając fajkę myślał. Nie należał od strategów, do mistrzów retoryki, więc kiwał głową że się po prostu zgadza:
-Dobra, gdzie postawić krzyżyk na zgłoszeniu - zapytał retorycznie wznosząc kufel do toastu dodając-Pójdę..jeszcze kto wam odstrzeli te powalone dupska..har har - zaśmiał się

- Ha! Dobrze wiedzieć, że wracasz! - Detlef upił sporą zawartość kufla, aż piana pociekła mu po wąsach i brodzie. - Musimy jeszcze uświadomić kochanego byłego-sierżanta, że został zdegradowany - Uśmiechnął się z zadowoleniem. - Ja wracam do pozostałych. Możesz się przyłączyć, albo możemy pójść po twoje rzeczy na kwaterę. Do rudery którą wybrał ciężko trafić i lepiej nie łazić samemu po okolicy - już raz nas obrobili, har har - trzeba się pilnować, jakby wojna była. Ha! - Znowu zaśmiał się z ciężkiego dowcipu. Takie już miał specyficzne poczucie humoru.

Thorgun spojrzał na plecak, Miruchnę i to co miał przy sobie.
-Mój dobytek cały jest tutaj..więc możemy iść. Jeśli Rorek zwerbował siostrę, to ona pewnie z chęcią go uświadomi… - ale przedtem muszę się z nią bliżej poznać. Tego jednak nie powiedział na głos. Uśmiechnął się tylko i znów wziął głęboki łyk piwa -Rudera..no cóż..lepsze to niż dźwig… - rzucił krótko. Dopił po chwili piwo i dał znak, że jest gotów. -Obrabowali..kto? - zapytał z uśmiechem na ustach.

- Miejscowi, a raczej przyjezdni, którzy nie mają gdzie mieszkać i za co żyć. Daliśmy się zrobić jak małe dzieci, więc co tam - nasza strata, ich zysk. Zginęło głównie żarcie i jakieś ubrania. Musiałem sobie nowy płaszcz sprawić, har har.
- Dobra, chodźmy.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 06-08-2014, 22:15   #373
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Pochodzący ze Zhufbaru krasnolud zatrzymał się przy kramie szwacza. Potrzebował płaszcza, którego poprzednik został zwędzony tuż przed zawaleniem sufitu. Niby ocieplenie szło, ale w górach pogoda kapryśna i lepiej było móc okryć się ciepłym płaszczem, niż nie móc. Szczególnie, gdy zimno dopadnie w jakiej dziurze - bo i kto mógł wiedzieć, gdzie ten stary dureń Ronagaldson ich powiedzie?

Detlef, nie ufając za grosz, że mu kompani przypilnują dobytku (właściwie miał pewność, że nie przypilnują - stąd i jego obecność tutaj), wszystko co posiadał targał ze sobą. Dzięki dyscyplinie i metodycznemu podejściu do zagadnienia potrafił jednak spakować wszystko sprawnie i mimo, że ciężar fantów, pancerza i broni był pokaźny i złamałby niejednego chuderlaka, to nie spowalniał ciężko opancerzonego krasnoluda ani trochę. Bo Detlef był niczym wół roboczy. Dzięki krzepie i wytrwałości potrafił wiele znieść i równie wiele unieść. I targać ze sobą choćby na kraj świata.

Tak więc opancerzony od stóp do głów krasnolud, zbrojny w liczne służące zadawaniu śmierci narzędzia przedzierał się przez kolorowy tłum przelewający się wzdłuż różnorakich kupieckich kramów i stoisk przekupniów, sklepików tych bogatszych i miejscówek drobnych ciułaczy. Wydawało się, że nic nie mogło utemperować żądzy zysku, chęci zrobienia interesu, czy po prostu potargowania się o dowolny błahy towar. Nawet wojna.

Tłum co prawda był kolorowy, chociaż niekiedy ciężko byłoby określić prawdziwą barwę ubrania przez wszystkie warstwy brudu, jakie przylgnęły do odzienia zdecydowanej większości mieszkańców i zatrzymanych przez oblężenie przyjezdnych. Dość, że Detlef ze swoją toporną facjatą, wygoloną czaszką z niedużym czubem pośrodku i posępnym spojrzeniem rzucanym spod krzaczastych brwi nie wyróżniał się zbytnio. Ot, kolejny wojowniczy przedstawiciel górskiego ludu podążający w sobie znanym kierunku i załatwiający swoje sprawy. Za to jego postawa i wyraz twarzy mówiły aż nadto wyraźnie, że nie życzy sobie towarzystwa, nie chce kupić "świeżutkich bułeczek prosto z pieca", ani spróbować "najlepszych placków pszennych z dodatkiem korzennych przypraw prosto z gorących pustyń Arabii". Zawzięta twarz i niebogaty, a przy tym noszący ślady częstego używania strój zatwardziałego rębajły ostrzegały także lokalnych kieszonkowców, którym mógł przyjść do głowy niedorzeczny pomysł oberżnięcia sakiewki, że lepiej poszukać łatwiejszej ofiary.

Detlef nie był w nastroju.

Wydawszy całkiem sporą sumkę uzupełnił straty po kradzieży. Znowu dał o sobie znać brak dyscypliny właściwej jakimkolwiek formacjom wojskowym, czy milicyjnym. Ktoś przysnął na warcie, albo nawet nie pofatygował się, by ją trzymać. Coś nie do pomyślenia w normalnych warunkach. Tyle, że to nie były normalne warunki. Ich oddział rozwiązano, a członków rozesłano w każdy kąt twierdzy. Teraz ich były sierżant próbuje coś zwołać na nowo, ale chyba nie bardzo ma pomysł, jak scalić tych wszystkich indywidualistów w jeden organizm. Nie wspominając o lawinie mniej i bardziej uzasadnionych pretensji pod jego adresem.

Detlef jeszcze nie wiedział, co zrobi. Wstępnie wyraził zainteresowanie, bo była szansa na opuszczenie oblężonej twierdzy. To miejsce parzyło go w dupę - strasznie nie lubił polityki, spisków i kłamstw, a takie otaczały formację Czarnego Sztandaru od początku. Jeśli biorąc udział w kolejnej wyprawie mógł stąd odejść, to tak się stanie. Ale nie zamierzał robić tego za darmo. Ronagaldson nie wspomniał jeszcze o złocie, ani innej formie opłacenia wyprawy, dokądkolwiek będzie ona prowadzić. Oczywiście była możliwość, że łupy zdobyte w trakcie zaspokoją oczekiwania uczestników, ale o tym także nie powiedziano ani słowa. Miał nadzieję, że Ronagaldson będzie miał odpowiedzi na te najbardziej istotne pytania.

Wiedział za to jedno - skończył się czas oddziału w formie, w jakiej był dotychczas. Zbyt wiele powstało konfliktów, by móc ciągnąć to dalej. Teraz byli sobie równi i jako równi mogli iść razem, razem walczyć i ginąć, ale wszyscy co do jednego musieli wiedzieć po co to wszystko. Domyślał się, że mało będzie chętnych na to, by Roran ponownie ogłosił się dowódcą i wymagał bezwzględnego posłuszeństwa. Mimo, że do tej pory lojalnie stał za dowódcą, to teraz, po rozwiązaniu jednostki, sam na to nie przystanie. Nie ma oddziału - nie ma dowódcy. Bliżej im teraz było do grupy najemników, a najemnicy są lojalni wobec tego, kto płaci. Zapłaci Ronagalson - będzie szefem. Ale biorąc pod uwagę ich obecne lokum miał co do tego wątpliwości.

Krążący wśród kramów Detlef układał sobie w głowie ostatnie wydarzenia. Naraz dojrzał białą brodę, która przywiodła mu na myśl kogoś, kogo poznał wcześniej. Thorgun. Tenże właśnie szedł w jego stronę, więc o pomyłce nie mogło być mowy. Ciekawe, czy i z nim Roran rozmawiał?
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 08-08-2014, 10:27   #374
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Scena która rozegrała się przed Thorinem była dla niego czymś nowym. Widział już wiele walk podczas których powstawały rany – większe i mniejsze. Samosąd jednak i obcięcie ręki osobie która nie miała jak się bronić było czymś z czym się dotąd nie spotkał. Budziło w nim niechęć, obrzydzenie, przede wszystkim jednak protest na taki akt barbarzyństwa. - Nie ! - powiedział czy krzyknął , cicho czy głośno , sam już nie pamiętał, nie miało to większego znaczenia bo i tak było spóźnione. Ręka młodego człowieka poleciała na kamień. Wraz z nią z kikuta trysnęła obficie krew zraszając miejsce w którym stał jeszcze młokos. Po chwili padł na kolana pod wpływem szoku. Lekarz zachował jednak zimną krew , nie myśląc wiele i nie rozważając żadnych konsekwencji ruszył mu na ratunek. Sprawnie zacisnął opaskę uciskową, schlustał resztkami spirytusu świeżą ranę i po chwili zajął się bandażowaniem.

- Zasłużył , zostaw go. - rzekł Gustaw pochylając się nieco nad Thorinem który opatrywał młodzieniaszka.
- Spierdalaj – wysyczał przez zaciśnięte zęby kronikarz a ręka powędrowała do odłożonej chwilę wcześniej kuszy. Po chwili mierzył już w bebechy siwobrodego nie mogąc spudłować z takiej odległości, Gustaw zrobił kilka kroków w tył.
- Nie do ciebie należało osądzanie dzieciaka. Nie ty straciłeś rzeczy. Nasza strata , nasza kara , a ta z pewnością jest zbyt wielka. - powiedział chłodno nie opuszczając kuszy , wciąż mierząc do człowieka. Kusiło go bardzo by po prostu pociągnąć za spust, ale czym różniłby się wówczas od oprawcy który stał przed nim?

Potrzebował kilku minut by jakoś dojść do siebie, zajęcie się rannym powoli go jednak uspokajało. Z cynowego pudełeczka wyciągnął porcję Czarnej Morwy maści służącej tamowaniu krwawienia. Zamierzał też podać chłopakowi wywar wzmacniający - problemem był fakt że nie był jeszcze gotowy, miał jedynie składniki, mógł jednak przy okazji zrobić kilka więcej co by w przyszłości mieć gotowe mikstury. Jego organizm miał dopiero stoczyć poważną bitwę, której osłabiony po prostu wygrać nie mógł. Po raz kolejny łapy miał we krwi, znów nie swojej. Ilu to już osobom pomógł? Ilu zaszkodził? Nie sposób było zapomnieć o ostatnim przypadku – zamachowcy, którego pozbawił niepotrzebnie nogi. Z drugiej strony musiał przyznać, że czegoś się przy tym nauczył i lepiej na obcym, który targnął się na jego życie, niż na którymś z kamratów.

Nawet obecna operacja nie była przejawem dobrego serca jak mogliby sądzić niektórzy, no może trochę... Gdzieś jednak w zakamarkach myślowych Thorina była to po prostu kolejna okazja do ćwiczeń, kolejna szansa by czegoś się nauczyć, coś poprawić w technice, coś zrobić szybciej, sprawniej... Póki co dzieciak wciąż dychał a krew przestała przesiąkać bandaże. Na jak długo? Wiedział że będzie on potrzebować stałej opieki na którą sam nie miał za wiele czasu, chciał zrobić jeszcze kilka rzeczy więc i kolejna propozycja nie była tak całkiem dobroduszna. Gdy już ochłonął zaproponował Gustawowi prosty układ

- Znajdź osobę która najlepiej zna się na opiece nad rannymi, może się już takimi kiedyś zajmowała, jeśli nie ma nikogo to daj tu te dwie zmaltretowane wyjaśnię im co mają robić. Póki chłopak będzie żył i póki będę w Azul … i póki będę mógł – dodał po chwili rozważając wszystkie ewentualności, składał w końcu słowo, nie musiał dodawać „obiecuję” nie musiał mówić „przysięgam” zwłaszcza przed ludźmi, dane słowo i tak traktował poważnie. - Będę dostarczał skromny posiłek dla dzieciaka i jego opiekuna. Czy rozłoży pracę na dwie osoby, czy się z kimś podzieli – jego rzecz. Zawsze to jedna czy dwie gęby mniej do wykarmienia prawda?

Gustaw jedynie skinął głową. Wyglądał na wciąż oszołomionego działaniami Thorina. Być może się ich nie spodziewał a być może sam właśnie osądzał siebie za niedawny czyn. Ciężko było stwierdzić.

- Jeśli chłopak umrze nasz układ się zakończy, nie myśl też że przyjmę pod opiekę jakiegoś innego rannego. Co by do łba ci nie przyszło że wystarczy komuś obciąć kończynę.

Thorin nie tłumaczył już Gustawowi że w drobnej części czuje się po prostu odpowiedzialny za to co zaszło, gdyby nie szukali swoich rzeczy i zwyczajnie machnęli ręką na straty, Gustaw nikomu łapy by nie uciął. Gdyby chodziło o dorosłego, być może pozwoliłby mu nawet wykrwawić się na śmierć, ot ludzkie porachunki. To było jednak jeszcze dziecko a to zmieniało postać rzeczy. Thun … kolejne imię warte zapamiętania, kolejna osoba z którym splotła się nić życia Thorina, kolejna której być lub nie być spoczywało obecnie znów na barkach Alriksona. Zaczynał się już do tego przyzwyczajać i choć ciężar za każdym razem był odczuwalny rutyna robiła swoje. Zależało mu na życiu dzieciaka, choć pewnie nie tak by żałować jego śmierci. Robił co trzeba resztę zostawiając bogom.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 08-08-2014 o 11:51.
Eliasz jest offline  
Stary 09-08-2014, 12:50   #375
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
1 Vharukaz, czas Hyrvelitu, roku Drum - Daar 5568 KK,
przeprowadzka z posterunku do domu Ergana Erganssona


Dirk pakował na wóz cały swój dobytek w postaci skórzanych kufrów, sakw, worków i kilku mniejszych beczek. Podczas załadunku minę miał ponurą, a zapytany odpowiadał na temat w kilku słowach. I gdy tak szli ulicami Azul, Dirk i Ergan, prowadząc wóz zaprzęgnięty w dwa osły. Niezręczne milczenie narastało. Dirk miał świadomość, że się zwyczajnie wprosił do domu Ergana, jak i to, że Ergan jedynie dzięki poprawności moralnej nie odmówił mu miejsca na laboratoryjne akcesoria.
- Erganie Ergansson, jeszcze raz dzięki za udostępnienie mi kąta na mój ekwipunek. - Zagaił Dirk.

Ergan zerknął na Dirka. Praktycznie się nie znali, no może poza kilkoma plotkami krążącymi po posterunku. Krasnolud nie miał jednak jakiś uraz do Dirka tak jak miał prawie na każdym kroku do rodziny Ronagalda. Ergansson sam do końca nie wiedziała czym się kierował pozwalając chemikowi złożyć swój sprzęt w jego rodzinnym domu. Może to była zasługa właśnie tego czym Dirk się zajmował? Ergan sam lubi wszelkie nauki wymagające liczenia, proporcji i bystrego umysłu. A może chodziło o to aby nadarzyła się okazja do takiej właśnie rozmowy, wymiany poglądów lub nawet projektów badawczych? W tym momencie Ergan tłumaczył sobie całą sytuację dobrocią serca. Ot impuls krasnoludzkiego braterstwa. Dokładając do tego ciężkie czasy krasnolud nie mógł zareagować inaczej.
- Nie ma za co...Tak miało być. A tak w ogóle to czym ty sie zajmujesz poza wytwarzaniem leków i ..no ten...grzebaniem w szczurach… - Ergan próbował dobrać odpowiednie słowa.

- Przed wstąpieniem na drogę miecza, byłem pracownikiem i uczniem w szkole alchemicznej mojego klanu. Tam to doskonaliłem umiejętności w wytwarzaniu mikstur alchemicznych oraz zdobywałem wiedzę o naturze metali i minerałów. - Dirk mówił spokojnym głosem.
- Natomiast jeśli chodzi o Skavena. Tam skąd pochodzę wiedza o skaveńskim ścierwie przekazywana jest w rodach. Jako ciekawostkę mogę rzec, że większość ludzi drwi sobie gdy słyszy o skavenach. I mimo, że w większości ludzkich miast żyją skaveni, ludzie w nich nie wierzą. - Dodał Dirk z nie dowierzaniem w głosie.

Ergan rzucił okiem na prawo i lewo upewniając się ,że żadne postronne uszy ich nie słyszą. Szkoła alechemiczna to nie było coś o czym można rozmawiać wszędzie, byłą prawie jak runy, przynajmniej w mniemaniu Ergana. Krasnolud dla dodatkowej pewności zniżył głos.
- Szkoła alchemiczna? Taka z mocą? No wiesz zaklinanie mocy w butelce i tym podobne? Zamiana ołowiu w złoto , niezniszczalny metal...Czy też skomplikowane ale w całości naturalne procesy i reakcje między różnymi substancjami i materiami? Hmm jak ktoś taki jak ty trafił do milicji? Mnie na ten przykład zagonili prawie ,że przymusem. Z obrony murów przenieśli mnie na komisariat i już. Moim jedynym uczynkiem było podpisanie papierka...Miała to być chwalebna służba na rzecz mieszkańców Azul a wyszło sam widzisz co… Ergan jakby się trochę wzburzył na samą myśl o tym. Tak naprawdę czuł ulgę, że to się już skończyło.

Dirk słuchając pierwszych słów Ergana uśmiechnął się od ucha do ucha. Jednak gdy kompan przeszedł do rzeczy, sam również spoważniał, bo rozmowa zaczynała przybierać ciekawą formę.
- W szkole alchemii klanu Lisa nie naucza się panowania nad wiatrami magii. Choć kapłani Morgrima owszem są. I oni potrafią zaklinać magię w miksturach. Jednak procesy termiczne, chemiczne, mechaniczne są główną przyczyną formowania się nowych mikstur o różnorakim zastosowaniu. I choć nie wykluczam możliwości zostania kapłanem Morgrima, jednak nie ode mnie to zależy. - Dirk zrobił krótką pauzę, tak by spokojnie móc udzielić odpowiedzi na kolejne pytanie Ergana. - Do Azul dotarłem jako najemnik i ochrona kupieckiej karawany. Miałem możliwość z kompanią wracać, ale bez kontraktu. Ja natomiast wolałem poczekać na kupca z którym do Azul przybyliśmy. Miał on sprzedać towary i ruszyć w powrotną drogę. W związku z tym zarobiłbym podwójnie. A tu nagle sruu! I zielone ścierwo oblega mury miasta. Nająłem się do obrońców, a stamtąd skierowano mnie do oddziału Rorana. Do tego taszczę ze sobą cały mój majdan. A musisz wiedzieć, że to nie byle co. Za pomocą mojego ekwipunku, zresztą pomysłu mego Dziadka, mogę dokonywać bardzo precyzyjnych experymentów. I choć głównie specjalizuję się w medykamentach to gdybym nieco uzupełnił swą wiedzę o ładunkach wybuchowych, z pewnością mógłbym zmajstrować niezłe cacka.

Jak tylko Dirk wspomniał o materiałach wybuchowych oczy Ergana rozbłysły. Krasnolud zatrzymał się a potem znów podjął krok.
- Jak dobrze znasz się na materiałach wybuchowych? Wiesz, ja też trochę się poduczam w tej kwestii. Eksperymentuje nawet. Gdybyśmy połączyli swoją wiedzę i wysiłki może razem osiągnęlibyśmy coś konkretnego szybciej i taniej. Nie ukrywam , że mój pierwszy projekt pochłonął całkiem sporo złota nie mówiąc o sprzęcie jaki musiałem specjalnie zakupić. Ale niebawem zakończe badania z sukcesem. Potem wezmę się za poprawki , ulepszenia i takie tam . No ale to wymaga czasu i złota. A obie te rzeczy wolałbym ograniczyć do minimum jeśli tylko się da.
Droga ubywała całkiem szybko na interesujęcej rozmowie. Ergansson już widział z daleka warsztat i dom swoich rodziców. Drogę znał na pamięć i nawet na ślepo by tam trafił. Krasnolud spojrzał na Dirka poważnie.

- Na materiałach wybuchowych się nie znam, ale znam się na procesach alchemicznych, które wybuch inicjują. Znam także przepis na bombę zapalająco-wybuchającą. I oczywiście z chęcią pomogę jeśli tylko będę potrafił - W głosie Dirka dało się dosłyszeć ekscytację wywołaną poruszonym tematem. Nie omieszkał pochwalić się dotychczas zdobytą wiedzą, o szczegółach reakcji jakie zachodzą podczas detonacji ładunku i innych detalach, które przez większość populacji były niezrozumiałe i nazbyt zawiłe. Ergan zdawał się rozumieć to co Dirk do niego mówił, przez co nie mógł się oprzeć pokusie rozmowy z nim.

Ergan pokiwał głową z zadowoleniem. Właśnie dotarli na miejsce, a z solidnego budynku dobiegały odgłosy kucia, przyjemne ciepło pieca i zapach rozgrzanej stali połączony z aromatem świeżego chleba.
-Jesteśmy na miejscu. Jeśli będę potrzebował pomocy na pewno wrócimy do tej rozmowy. Przedstawie ci teraz domowników i możesz złożyć swoje rzeczy tam gdzie ojciec mój Ergan senior pozwoli.

Dirk zgodził się na to potakującym kiwnięciem głowy. - To dla mnie będzie zaszczyt, Erganie Erganssonie.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Podbramie, Złoty Trakt, plac rynkowy, popołudnie


W magazynku gdzie syn Urgrima zostawił cały sprzęt laboratoryjny, wszystko zdawało się być na swym miejscu. Trzeba było jednak zrobić coś z tym całym bałaganem… trzeba było szykować się do drogi. Jak się też okazało Ergana nie było w domu, ponoć pracował w hucie stali i wracał zazwyczaj z wieczora, tyle tylko przekazała Dirkowi matka Ergana, gdy zaś Dirk zajął się pracą miał on niezapowiedzianego gościa w magazynku. Asta wkroczyła do pomieszczenia dumnie lecz cicho jak myszka, było w jej ruchach coś mistycznego, twardego acz kobiecego zarazem. Gdy już znalazła dla siebie miejsce by usiąść, spojrzała na Dirka wesołym, maślanym wzrokiem i uśmiechnęła się.

- Mam przeczucie że nigdy już się nie spotkamy mój miły. Odchodzisz. Prawda? - Zapytała swym słodkim głosem który miała zarezerwowany tylko dla Dirka, a którego ojciec jej czy bracia na uszy nigdy nie słyszeli. Choć słowa zdawały się być spokojne i podane w niby spokojny sposób to widać było po twarzy krasnoludzkiej kobiety że ta jest przepełniona żalem. Oczy Asty zaszły mokrym szkłem, a czoło jej ukazało kilka stroskanych bruzd… na swój sposób Asta żegnała się z Dirkiem.
Dirk przyglądał się Ascie, jej sylwetce, sposobowi poruszania się, aż w końcu gdy jego wzrok napotykał jej, czas się zatrzymywał na chwilę. Dirk odnalazł najpiękniejsze klejnoty jakie istniały, kamień filozoficzny, i wieczny klejnot w jednym, oczy Asty. Córa Ergana seniora stała przed Dirkiem, ale dla Dirka stała tam bogini Valaya we własnej osobie. I tak syn Urgrima wpatrzony w boginię zapomniał o całym świecie. Dirk czuł jak jego ciało drętwieje, jak odmawia posłuszeństwa, jak kolba trzymana wyślizguje się z dłoni i z ogłuszającym brzękiem londuje na podłodze. Nim przebrzmiało echo, Dirk zaczynał odzyskiwać świadomość, miedziana kolba wyrwała go spod uroku. W innych okolicznościach zganiłby sam siebie za upuszczenie cennej kolby. Zanim Dirk poznał Astę, jego akcesoria alchemiczne były dla niego bezcenne.
Dirk podszedł do Asty, szedł stanowczym krokiem. Z każdym pokonanym metrem nieco zwalniając, aż w końcu stanął przy niej tak blisko, że niemal dotykali się ciałami. Następnie powoli splótł dłonie Asty ze swoimi. Patrzył jej w oczy pełen zachwytu. Był szczęśliwy, chciał by ta chwila trwała już na zawsze. Jednak piętno i ciężar Azul wisiało nad Dirka głową i nie dawało o sobie zapomnieć. Nie miał dobrych wieści dla Asty, dlatego wolał milczeć i radować się tą wspaniałą chwilą przed obliczem bogini Asty.
Po dłuższej chwili milczenia, Dirk w końcu postaanowił powiedzieć co miał do powiedzenia.
[i] – Wyruszam w drogę, prawda to. Jednak nie znaczy to wcale, że nie wrócę. Mam wiele powodów by tu wrócić.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Dom i warsztat rodziny Ergana Erganssona, późny wieczór


Dirk po wizycie Asty zabrał się do pracy. Musiał w końcu poukładać jak należy alchemiczne akcesoria. Część z tych rzeczy miała wartość sentymentalną inne ogromną praktyczność, tak jak miedziane butelki, które się nie rozsypią w drobny pył. Część alembików chciał zabrać ze sobą, a pozostałe sprzedać. Podobnie na sprzedaż przeznacza część eliksirów, maści i balsamów, także część narzędzi oraz odczynników.
Poza tym miał jeszcze trochę składników do uszlachetnienia nafty i miał zamiar zużyć je. Nauczył się tego zupełnie przypadkiem, z dobrej woli pomagając swym kuzynom. Kuzyni Dirka, jak większość z lini Garila Thorinsona ( w prostej lini pradziadka Dirka), parali się alchemią experymentalną w szkole alchemicznej klanu. Otóż obaj kuzyni oraz khazad z innego rodu starali się o względy pięknej i wciąż młodej wdówki. Dodatkowo gra toczyła się również o pokaźny posag jaki owa wdówka wnosiła. Niestety mimo wysiłków Dirkowych kuzynów wdowa wybrała khazada spoza klanu Lisa. Olin i Dolin, kuzyni Dirka, ciężko znieśli ową porażkę, jednak pewnego dnia radośni przybiegli do laboratorium swym entuzjazmem zarażając ciekawskiego Dirka. I tak oto okazało się, że ów khazad przybłęda śmiało poczyna sobie marnotrawiąc cały majątek jaki wdowa w wianie wniosła. Najbardziej rozwścieczyła Olina i Dolina wieść o tym, że ów khazad kupił sobie ładny domek na podbramiu, gdzie raz w miesiącu sprowadza sobie dziwki. Olin i Dolin postanowili rozpieprzyć mu ten domek, ciesząc się na myśl jak głupią będzie miał minę gdy przyprowadzi sobie kolejną panienkę a tu zamiast pięknego domku czarna dziura w ziemi. Dirk asystował starszym od siebie kuzynom, dzięki czemu nauczył się jakie składniki, w jakim stanie je dodawać, w jakich proporcjach oraz w jakiej kolejności. Co prawda kuzyni Dirka ostatecznie nie wysadzili domu, ale bezcenna wiedza pozostała.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 11-08-2014, 00:49   #376
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor, obozowisko ludzi.



Wyprawa do obozowiska ludzi okazała się owocna. Udało im się ustalić że to część ludzi splądrowała krasnoludzkie zapasy i kiedy w ręce wpadło im coś cennego to postanowili uciec i sprzedać to jak najszybciej. Nic nadzwyczajnego.
Pozostała część synów i córek Sigmara, którzy nie brali udziału w kradzieży, była w opłakanym stanie. Upodleni, bez własnego miejsca i jakiegokolwiek jedzenia głodowali jedząc resztki. Kaleki acz silnie wyglądający mężczyzna, matka z dzieckiem, dwie najwyraźniej zhańbione przez porywaczy niewiasty. Może to byli tylko ludzie lecz Grundi czół pragnienie położenia swoich łap na złodziejach i odpłacenia im po dwakroć za wszystko czego się dopuścili. W zamian za uzyskane informacje, Fulgrimsson postanowił podzielić się z nimi jedzeniem. Choć sam nie miał dużo nie chciał utwierdzać ludzi w przekonaniu że cały khazadzki świat ma ich za nic.
Kiedy kobiety przyjęły jedzenie i zaczęły uniżenie dziękować, Grundi powstrzymał je gestem.

- Nie dziękujcie. Trzymajcie się razem i za wszelką cenę starajcie zachować godność, a może będzie wam dane powrócić jeszcze do domów. Jeśli uda nam się dorwać złodziei to możecie być pewni że sowicie zapłacą za czyny których się dopuścili. Powiedział chyba trochę moralizatorsko, po czym odwrócił się i podszedł do Thorina.
Zrobił to dokładnie w chwili, aby być świadkiem obcięcia ręki młodemu człowiekowi i wybuchu złości medyka. Ale po nim można się było tego spodziewać.

Stojąc tak nad medykiem starającym się zatamować krwotok wysłuchał go uważnie i gdy ten skończył mówić sam podjął temat.
- Ludzkie prawa, ludzka rzecz. Przynajmniej chcą ich przestrzegać co dobrze o nich świadczy. A skoro wojna jest to i kary dotkliwsze, nic niezwykłego. Podsumował chłodno.
- Co do poszukiwań to proponuję sprawdzić Dom Piw. Miejsce podłe jak zad szczura, lecz wiadomo że takich jak oni nie pogonią tam jak tylko zobaczą za progiem. A zanim tam pójdziemy, przejdźmy się po okolicznych kowalach, może tam spróbują szczęścia? Znam jednego całkiem nieźle, być może słyszał coś o tej sprawie. Ich środowisko raczej małe jest i wieści powinny szybko się roznosić. Jak się z tym uwiniemy to może jeszcze czasu na nasze sprawunki starczy. Musi. Zakończył czekając na Thorina aż ten będzie gotowy do drogi.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 11-08-2014, 21:38   #377
 
blackswordsman's Avatar
 
Reputacja: 1 blackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodze
- Dobry wieczór Erganie. Jak dzień minął?

Ergan był zaskoczony tak późną wizytą Dirka jednak nikt mu nie zabraniał przychodzić po swoje rzeczy kiedy tego potrzebował.
-Pracowicie..a na koniec dziwnie…Odparł krótko. Po chwili zastanowienia i obserwacji Ergan sam zadał pytanie.
- Co się dzieje? Jakiś eksperyment?
Krasnolud zamknął za sobą drzwi i podszedł bliżej zaciekawiony.

- Tak, experyment, mam jeszcze trochę składników, które mogę wykorzystać do zrobienia nieco bardziej wydajnego paliwa, a mówiąc krócej, chcę zmontować bomby zapalne.
Delikatnie acz stanowczo odsunął Ergana, gdy ten zbliżył się do słoja z silnie toksyczną substancją. - Z tym ostrożnie, nic się nie stanie jeśli tego nie dotkniesz, inaczej palce ci zeżre, a i nie zaciągaj się tym, inaczej popękają ci pęcherzyki płucne i się udusisz. Dirk wskazał palcem bezbarwną ciecz, o której mówił.

-Czy Roran z tobą ostatnio rozmawiał, widziałeś go? - Zapytał Ergan.

- Ruszam z Roranem, bośmy wpakowali się w dół pełen gówna i taplamy się w nim po same uszy. Ktoś, kto pociąga za sznurki odnosi sukcesy, a my dostajemy baty. I albo Roran został przewerbowany, albo to wszystko to jakiś wielki szwindel, albo… Roran ma rację i jesteśmy mięsem armatnim, które ktoś ciska tam gdzie chce. Do tego grozi mi ponoć kara śmierci za badania nad skavenem.

Ergan mimowolnie zajrzał do słoja. Substancja pewnie była jakiegoś rodzaju kwasem. Bomby zapalne były dobrym pomysłem tak długo jak paliły się tam gdzie miały, jak najdalej od ich autora. Nie chcąc stresować Dirka krasnolud stanął krok dalej.

- Spokojnie. To się nie zapali, tak długo jak nie zostanie zespolone w jedno i podpalone. - Dostrzegłszy reakcje Ergana, Dirk starał się go nieco uspokoić.

- Co dokładnie powiedział tobie Roran? Ja spotkałem go zaledwie chwilę, no to była dłuższa chwila, temu. Naszedł mnie w uliczce i zaczął się wymądrzać jak zawsze. Uspokoił się kiedy powiedziałem ,że połamie mu nogi Ergan wybuchnął śmiechem na myśl o Roranie bez kulasów.
-No dobra, żartowałem z tymi nogami ale jakoś zmiękł jak mu pokazałem, że nie dam się zastraszyć. Potem gadał coś o Marienburgu i Lesie Loren. Że tam znajdziemy rozwiązanie naszych problemów. Mnie ktoś oskarża o bogowie wiedzą co. Jakiś skurwiel uwziął się i grozi mojej rodzinie za to że byłem w tej pieprzonej milicji. Skurwysyny… Ergan wyraźnie się zdenerwował i nie przejawiał tego tylko słowami. Minę miał zaciętą. Widać było, że gdyby tylko wiedział kto to poszedł by tam natychmiast żeby się z nim rozprawić.

- Takie życie Erganie. Aby nas zmusić do własnych celów, ktoś nas wpakował w szambo, spreparował obciążające nas dowody. Teraz musimy kupić sobie czas i tańczyć tak jak nam zagrają. Gdy zdobędziemy informacje kto nam grozi to ich udupimy. Skoro Tobie grożą, że zaatakują w rodzinę, ktoś w tej chwili może obserwować i zagrażać mojej rodzinie. Szczęki Dirka grały, zaciskając się i rozluźniając, a oczy rozbłysły złowrogim blaskiem.

-Tak mi przynajmniej powiedział Roran. Mnie osobiście nikt nie groził. Boją się, że bym dotarł po nitce do kłębka. Znam tu wiele osób, wiem czym się zajmują i dla kogo pracują, gdzie ich znaleźć ale Roran nie powiedział nic oprócz tego że to Varekowi. Podejrzewam, że on sam nie wiem z kim miał do czynienia. Varekowi się teraz podzielili na tych przy korycie i na tych ściganych i zaginionych. Oni sami pewnie nie wiedzą kto jest kim. A bić wszystkich Varekowych to za dużo. Tu trzeba znaleźć te kilka konkretnych łbów. Jutro rano mam jeszcze porozmawiać z Roranem co do wyjazdu. Ruszę ,żeby się skupili na mnie a mój dom zostawili w spokoju…Nic konkretnego ci Roran nie powiedział?

- Unikał odpowiedzi, kluczył i mataczył, do tego był obity ale raczej nie poddany torturom. Stąd mój wniosek, że został przewerbowany, albo jest zwykłym durniem, który dał się omamić. Thorin wspominał mi o jakiejś tajnej organizacji, a nawet miał co do Rorana podejrzenia. Generalnie zachowywał się jak ostatni paranoik, Thorin ma się rozumieć.

-Więc niewiele się zmieniło. Nadal będziemy poruszać się po omacku chyba, że Roran opowie o swoich wizjach… Ergan zaśmiał się na głos.
-Nie przeszkadzaj sobie. Muszę jeszcze porozmawiać z rodziną i się przespać a rano podejdę do ruin i pogadam konkretniej z Roranem.
Ergan zostawił Dirka aby ostrzec rodzinę, przed fałszywymi zarzutami jakie na niego spadły , poinformować o powodzie wyjazdu oraz zastrzec, że rodzina nigdy nic nie wiedziała o pracy Ergana którą wykonywał poza domem. Taka była zresztą prawda. Ergan nie przynosił pracy w milicji do domu.
 
blackswordsman jest offline  
Stary 13-08-2014, 15:04   #378
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Roran siedział wpatrując się w ciemność tuneli. Tu wszędzie panowała cisza i spokój. Nie biegali żadni zagonieni współrasowcy, nie słychać było jęków rannych, chorych i dupków. To powoli stawało się męczące. Każdy miał swoja wizję, swoje pretensje, swoje cele. Co dalej? Zgrywanie wszystkich w oddział postępowało powoli, a musiało nastąpić jeśli mieli przetrwać. Powoli odpływał we wspomnienia, ni to senne ni na jawie. Był bardzo zmęczony. Powoli przewijały mu się przed oczyma znajome sceny z odległych lat, z młodości spędzonej pod szczytami gór Szarych i u stóp wielkich lasów jakie tam wciąż przetrwały w niezmienionym kształcie. Ocean na zachodzie. Marsz przez bagna tileańskie. Te lata tak szybko leciały. Powoli otrząsnął się ze półsnu. Powoli w jego umyśle ukształtował się plan. Ryzykowny, może nawet i głupi. Ale jakie pozostawały wyjścia?

Mógł ich oczywiście zmusić. Wszelkie nawyki sugerowały ten krok. Ale sterowanie tą bandą… kotów, tak bandą rozwydrzonych i i nienawykłych do posłuchu kotów. Ale jeśli zostawić je same sobie to jak nic się pozabijają. Przypadkiem zresztą zapewne. Zostawały dwie opcje. Skłonić ich by pojęli że w ich najlepszym interesie jest zrobić to co trzeba, lub ich zostawić i zrobić to samemu. Ot co, tylko tyle, aż tyle, trudno powiedzieć. Ranagaldson wstał z kamienia na którym siedział zastanawiając się już długą chwilę i ruszył w stronę obozu. Zaś gdy się zbliżył, aż przystanął. Co tu się kurwa stało? Banda rozwydrzonych kotów….zawsze spowodują chaos. –Co tu się właściwie stało? zapytał już na głos.
 
vanadu jest offline  
Stary 20-08-2014, 16:17   #379
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Prawie się zataczając Galeb cofnął się w tunel i wyjął z pochwy szablę. W drugiej ręce dzierżył skaveńską tarczę w dłoni zaś łańcuch, który odnalazł, zupełni jakby był to jakiś tajemny talizman.

W końcu się pojawiły... Zwabione zapachem umęczonego krasnoluda przyczłapały popiskując podniecone, widząc możliwie łatwą zdobycz. Runiarz musiał być w naprawdę kiepskim stanie, że go szczury za takiego uznały. Rzuciły się na niego, lecz gdy ich ślepia zajrzały w oczy runotwórcy spotkały tam zimne zobojętnienie. Jakby stojący przed nimi krasnolud nie miał walczyć w wrogiem. Galebowa nienawiść wobec szczurzego ludu wzrastała, poprzez walkę, poprzez wydarzenia ostatnich dni... poprzez to co szczury czyniły z więźniami, z dziedzictwem khazadów. On widział to, a wiedział jeszcze więcej. Lecz coś się stało i Galeb nie czuł gniewu. Jego nienawiść wobec skavenów wzmocniła się i skupiła w takim stopniu, że przestała być w ogóle nienawiścią. Niczym szczurołap na szczury patrzy zaledwie jako na aspekt swojej profesji, a nie żywe stworzenia, tak teraz Galeb patrzył na skaveny jak na coś co nie ma ani umysłu, ani duszy, a jest jedynie ruchomą przeszkodą na jego drodze.

Jeden ze szczurów rzucił sztylet, który wbił się w kolczugę Galeba i zaledwie go drasnął. Krasnolud nie zwrócił nawet na to uwagi, bo pozostałe dwa skaveny rzuciły się na niego. Odparł ten atak i wyprowadził kontrę, trochę nieskuteczną, ale ukośny atak szablą dał mu odrobinę miejsca do manewrowania.

Marne zdolności bojowe skavenów oraz lichość ich uzbrojenia dały o sobie znać. Zasypywały krasnoluda ciosami, które zatrzymywały się na tarczy lub po prostu chybiały. Galeb za to wyprowadzał ciosy ostrożnie, wyrzucając do przodu rękę i wyprowadzając cios z nadgarstka. Szabla świstała rąbiąc ciała, łby i łapy skavenów. Pierwszy już padł, nie tyle od ciosu co od potężnych rozcięć z których potokiem płynęła jucha. Jednak krasnolud nie pozostał bezkarny w swoich działaniach. Mieszkańcy głębin w końcu zdołali siepnąć krasnoluda kilkoma słabymi ciosami, lecz dopiero cios mieczem w lewą nogę naprawdę zabolał krasnoluda, który aż zacisnął zęby i zemścił się ucinając z młyńca szczuroczłekowi łapsko. Ostatni skaven wpadając w panikę spróbował uciec. Krasnolud trzepnął go szablą po plecach, lecz stwór pisnął tylko i pobiegł w ciemność. Był za szybki aby Galeb mógł go dogonić, więc Runiarz rzucił na ziemię szablę, dobył zza pasa sztylet i rzucił nim w przeciwnika.

Skaven oberwał gdzieś koło czaszki rękojeścią, zamraczając i wytrącając rozpędzonego szczura z równowagi. Skaven potknął się i zarył pyskiem w kamienne podłoże. Zaraz spróbował wstać, kiedy jednak się podniósł o jego nogi uderzył metalowy łańcuch plącząc i ponownie powalając. Szczur rozpaczliwie piszczał. Drapiąc pazurami staram się pełznąć jak najszybciej naprzód, aby uciec przed zbliżającym się krasnoludem, który w dłoni dzierżył podniesioną z ziemi szablę.

Paniczne piski niosące się po krasnoludzkich tunelach urwały się nagle. Tylko echo jeszcze przez kilka chwil pozwoliło im trwać w pustce podziemi, ale i ono w końcu zamilkło.

***

Nic co miały przy sobie skaveny nie było przydatne dla Galeba... poza pochodnią. Krasnolud zapalił ją i w jej świetle obwiązał kawałkiem materiału ze swojej odzieży rozharataną nogę. Runiarz wątpił, aby marsz z drewnianą nogą mógł być cięższy niż był, przeliczył się jednak. Teraz dużo bardziej dokuczająca była ranna zdrowa noga, niż sztuczna drewniana.

Ale wlókł się. Powoli, naprzód i przed siebie. Musiał. Umierał z pragnienia, lecz nic nie mógł na to poradzić. Kiedy próbował jeść cokolwiek ze swoich zapasów miał problemy z przełknięciem, a suchość w ustach narastała coraz bardziej. Dlatego pozostawało mu iść. Iść i powtarzać w myślach modlitwy do Bogów Przodków o wybawienie z opresji. Niedawne myśli o tym, aby w podziemiach ze zwierzyny stać się łowcą odeszły precz. Teraz jedyne o czym myślał to woda.

Fakt że przemierzał teraz tunele wykute krasnoludzką ręką dodawał mu nieco sił. Im bardziej oddalał się od przeklętych tuneli skavenów tym była większa szansa że ktoś go odnajdzie.
A co z zadaniem? Runiarz nie myślał o tym. Wiedział że w takim stanie choćby wrota Karak Ankor wyrosły tu zaraz za zakrętem to nie będzie w stanie nic zdziałać. Był zbyt zmęczony i zmaltretowany, aby cokolwiek móc.

Szedł więc tak włócząc nogami, przemierzając korytarz za korytarzem, skrzyżowanie za skrzyżowaniem... w końcu dotarł do jakiegoś większego tunelu. Obejrzał się w jedną i drugą stronę. Dla ludzkiego oka mogło się wydawać, że i tu i tu jest płasko, ale Runiarz czuł że w jednym kierunku tunel się wznosił. Ruszył więc w tamtą stronę. Czuł że powoli i mozolnie pnie się wzwyż.

Nie wiedział ile czasu minęło. Nie wiedział czy zajęło mu to dzień, czy może godzinę. Nie widział czy mija po drodze jakieś znaki, które mogłyby poinformować go gdzie zmierza. Nie widział czy gdzieś może w tych tunelach znajduje się ratunek. Nie czuł czy gdzieś tutaj mają miejsce zawirowania magii. Odwracał się tylko i wodził wzrokiem wokół siebie, kiedy wydawało mu się że słyszał kapanie lub szum wody. Nie wiedząc czy to prawda, czy to też pragnienie kpi sobie z jego umysłu, szedł naprzód.

W końcu jednak zaczął słyszeć szum. Powietrze stało się wilgotne. Czuł na języku i w nozdrzach wilgoć. W uszach dźwięk płynącej wody wiercił, aby przebić się do mózgu i wymusić na Runiarzu ruch do przodu. Niewiele myśląc Galeb zaczął szybciej przebierać nogami. Obietnica ukojenia nieznośnego pragnienia była wszechogarniająca i nieludzko potężna. Nie rozglądał się, nie zachowywał czujności. Jedyne co teraz się liczyło to dotarcie do źródła dźwięku.

W końcu blask pochodni pochłoną mrok, a ściany tunelu zniknęły. Galeb zatrzymał się i rozejrzał. Nie mógł uwierzyć w bajeczny widok jaki ujrzał.

Znajdował się na moście pod którym znajdowała się tama ujarzmiająca nurt podziemnej rzeki. Czuł odrobinki wody, które osadzały się na jego twarzy i brodzie, szum zaś był niczym najpiękniejsza muzyka.

Jedyne co psuło ten widok i powstrzymało chęć niebezpiecznego zejścia z mostu do wody była setka kusz i rusznic skierowana w jego stronę z przeciwnego końca mostu.
Stojący za barykadą krasnoludzcy wojacy celowali w niego gotowi do strzału w każdej chwili. Na ich widok Galeb roześmiał się cicho, a gorzko. Wzniósł tylko wyżej pochodnię i nieuzbrojoną lewą rękę.
 
Stalowy jest offline  
Stary 22-08-2014, 03:23   #380
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor, popołudnie


~ Thorin, Grundi i Malvoin ~

- Tak się zwykło karać złodziei, prawda? Zresztą, czyżby odejmowanie ręki komuś takiego nie było prawem które przybyło do nas przed wiekami od was właśnie, od khazadów? - Zapytał Gustaw i rozłożył ramiona jakby w geście bezradności. Kusza którą wycelował w niego Thorin zbyt długo pozostała zawieszona ot tak sobie w powietrzu… człowiek usiadł zatem i wrócił do czyszczenia swego zakrwawionego miecza. Zdawać się mogło że Gustaw nie robi sobie wiele z gróźb Torina, widać było że człeczyna zmuszony został do myślenia ale wielce wątpliwym było czy Thorin zdołał poruszyć sumienie owego osobnika. Do tego jeszcze dochodziła akceptacja wypadków ze strony Grundiego i ciche przyzwolenie Malvoina. Reszta ludzi zebrana wokół ogniska nie była tak nieczuła jak Gustaw i dwójka jego przybocznych, kobiety podbiegły do Thorina i swymi brudnymi dłońmi pomagały jak tylko potrafiły by Thun przeżył. Kobiety słuchały uważnie rad cyrulika i przytakiwały raz za razem na potwierdzenie że pojmują słowa Alriksona.

Malvoin przeszukał obóz a Grundi wypytał ludzi, niestety, więcej tropów nie znaleziono, pozostawało jedynie udać się na Podbramie i zgodnie z pierwotnym zamysłem, wszcząć poszukiwania złodziei. Gdy trójka krasnoludów opuszczała już obóz uchodźców, gdy tylko zakręcili raz czy dwa między ruinami, usłyszeli za sobą jakieś kroki, ktoś biegł. Po ułamku chwili zobaczyć się dało jak jedna z kobiet, ta która miała wcześniej przy sobie dziecko, biegnie boso i tym samym kaleczy swe stopy. Podbiegła do Grundiego i uniosła dłoń w geście przyjaźni, nie mogła złapać tchu, schyliła się i spała ciężko a gdy już odpoczęła odrobinkę, wyprostowała się i z obawą ale położyła dłoń na opancerzonym przedramieniu Grundiego.

- Dziękuję ci czcigodny panie, ja i moje dziecko nigdy ci tego nie zapomnimy. Ta strawa pozwoli na przeżyć kilka dni. - Kobieta miała łzy w oczach i z pewnością wspominała jadło którym Grundi się z nią podzielił kilka chwil wcześniej. - Ci którzy was obrabowali… oni wspominali o kimś o imieniu Teodor, choć nie mówili o nim wczoraj to wiem że to u niego od dawna sprzedawali zrabowane rzeczy. Nie wiem jednak kim jest ów Teodor lub gdzie go szukać. Mam nadzieję że jakoś wam to pomoże w odszukaniu waszej własności. - Kobieta zdawała się mówić szczerze, a mowa jej zdradzała pochodzenie z całą pewnością z klasy bogatego mieszczaństwa lub nawet szlachty. - Bywaj synu gór, niech bogowie się tobą opiekują. - Pożegnała się, a łza popłynęła po jej brudnym policzku tym samym rzeźbiąc, na jej ślicznym niegdyś licu niewielki kanion.

~ Khaidar i Dorrin ~

Ludzie, co za obmierzła rasa! Hałaśliwi, uparci, do tego nie potrafili utrzymać kutasaów w spodniach, rozmnażając się na potęgę… jakby prokreacją chcieli zrekompensować sobie krótkie żywota. Gdyby jeszcze pilnowali swoje potomstwo nie byłoby problemu, a tak obsmarkane cholerstwa szwendały się po kątach, uprzykrzając życie wszystkim na około. Khaidar nie znosiła dzieci, nieważne spomiędzy czyich nóg nie wyskoczyły. Najzwyczajniej w świecie ją wkurwiały i wolała trzymać się od nich z daleka. Nie żywiła nawet szczątkowego współczucia dla sierot, kalek, czy pokrewnych elementów. Miała żelazną zasadę: dopóki trzymały się w odpowiedniej odległości, pozwalała im wegetować bez przeszkód. No właśnie…

-Za tobą, kurwa! - krzyknęła ostrzegawczo, łapiąc za topór i bez zbędnego pierdolenia ruszyła ku bękartowi czającemu się przy porzuconym dobytku z nadzieją, że Dorrin w porę otrzeźwieje i weźmie się do roboty. Jeszcze tego brakowało, żeby banda obdartusów okradła ich niczym niedołężnych żebraków.

-Eeeee? Zaskoczył zupełnie zdezorientowany zaistniałą sytuacją wielkolud. Minęło kilka chwil nim ten się obrócił, w tym czasie ziewnął głośno znudzony zaistniałą sytuacją. Omal wypadł mu z rąk topór. Kiedy jednak wreszcie spojrzał we wskazanym kierunku od razu spoważniał i wyszczerzył swe paskudnie żółte zęby. - O kurwysyny, obedrę ze skóry! powiedział rzucając się na ludzki pomiot.

- Na najświętszą mateczkę, ło ło ło! Kurwie chciwce! Spierdalamy! - Rzucił do swych koleżków młodzieniaszek, prowodyr całego zamieszania. Pierwej zbaraniał gdy tylko zobaczył szarżującą khazadkę, a jak tylko Dorrin odwrócił się i ruszył ze swym rzeźnickim toporem, gówniarz upadł na dupę i zlał się w gacie… nie tego się spodziewał zobaczyć, to było pewne. Zmęczony kaleka, podpierający się na stylisku topora zdawał się być łatwą zdobyczą, ale tego co miało miejsce było już za dużo. Szczeniaki przekrzykując się wzajemnie podali tyły, uciekali byle jak, oby dalej od karzącej ręki Khaidar i wolniejszego acz straszliwie wyglądającego Dorrina. Z całej ósemki szczeniaków, trójka zajęła się plecakami krasnoludów ale nie zdołali nawet dobrze zabrać się do rzeczy gdy byli już w odwrocie, reszta rozbiegła się błyskawicznie między zrujnowanymi budynkami. Skakali, gwizdali, pluli, jedni w strachu, inni z nutą szczeniackiego rozbawienia, tak czy siak sprawa zakończyła się w mgnieniu oka… poza tym który dowodził dzieciakom, zdołali uciec wszyscy. Po chwili Khaidar i Dorrin stali już nad zaszczanym, umorusanym i śmierdzącym szczylem, do tego język jakim się posługiwał był bardziej nawet niż wulgarny.

- Osz kurwa! Ja ja ja pierdolę. Wybaczcie! Jam z mlekiem matki złodziejstwa nie wyssał. Mateczka kobita dobra była ale ojciec chuj do kradzieży mnie przyuczył. Innego życia nie znam! Przebaczta! Błagam ja was na pamięć o mateczce mej nieboszczce co to dobrze dla mnie chciała. - Krzyczał i zasłaniał się ręką, mrużył oczy, łzy pojawiły się na jego policzkach.

Gdy pościg za dzieciakami ustał i w obozie jedynie dwójka khazadów stanęła nad małoletnim bandytą, z ruin wokół obozu wyglądać poczęły umorusane twarze. Dzieciarnia czekała tego co się stać miało z ich szefem, nie zbliżali się, nie odważyli się już nic mówić, jedynie obserwowali z bezpiecznej odległości.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Podbramie, Złoty Trakt, plac rynkowy, popołudnie


~ Thorin, Grundi i Malvoin ~

Zadanie jakie postawili przed sobą Malvoin, Thorin oraz Grundi nie było łatwe. Trójka krasnoludów szukała niewielkiej grupy ludzi w khazadzkim mieście co zdawało się działać na korzyść synów Grungniego, jednak Azul było miastem ogromnym i to mogło sprawić kłopot. Na korzyść krasnoludów przemawiać mógł fakt że poza Podbramiem, w dzielnicach przemysłowych, mieszkalnych, targowych czy szlacheckich, kilku ludzkich złodziei nie znalazłoby raczej pomocy… ale ithilmarowa zbroja mogła skusić każdego, jednak czy ludzie odkryli czym był ów metal z którego wykonano kaftan kolczy? Pytań było co nie miara, czasu zaś by znaleźć odpowiedzi było bardzo mało, dlatego Malvoin zaproponował że ruszy w okolice bramy a później na zachód by wypytać sklepikarzy i zbrojmistrzów o Teodora i o Horsta Wikmana który zdobił się tatuażem trzech nagich kobiet. Zgodnie ze słowami Malvoina, wszyscy mieli na powrót spotkać się na głównym placu Podbramia o dziewiątym dzwonie.

Thorin i Grundi także ruszyli osobno gdyż każdy z nich miał sprawy ważne do zrobienia, poza szukaniem złodziei, a tym samym mogli sprawdzić także większy teren. Fulgrimsson musiał zrobić masę zakupów i chciał odwiedzić Igura Fergala, zbrojmistrza który pracował na zlecenie milicji politycznej. Jak zaplanował tak też zrobił. Fergal przywitał Grundiego najzwyczajniejszym uściskiem dłoni i wypytał o to jak mają się sprawy, zapytany zaś o to czy słyszał coś o ithilmarowej zbroi, przytaknął i oznajmił że cała dzielnica już o tym huczy. Ponoć została zrabowana jakiemuś elfiemu wojownikowi z kwatery które to ci mieli we wschodnio-północnej części Podbramia. Wielka miała się z tego zrobić chryja bo elfy oskarżyły khazadów o kradzież, na co dowódca sił Podbramia, Ublinsson wysłał oddział straży by pilnowała wydzielonej części dzielnicy dla elfów… każdy ich ruch miał być obserwowany i zakazano by w jednym miejscu, na raz mogło stać lub wędrować po ulicach ze sobą więcej niż dwóch spiczastouchych ścierwojadów, oczywiście ze względów bezpieczeństwa. Sytuacja w mieście zrobiła się napięta, ale Fergal zaznaczył że ma to mocarnie w dupie i machnął na to jedynie ręką. Co do Horsta czy Teodora to nie znał takich, a zapytany gdzie i kto miał mieć ową kolczugę, odparł że dostała się ponoć w łapy Gorna Hergara, zarządcy Złoconego Jedwabiu, składu należącego do Tileańskiej Kompanii Diamentowej. Gorn znany sknera zwykł ponoć wiecznie kłaść łapy na wartościowych przedmiotach a później wywozić je poza granice Azul. Fergal kilka razy splunął i podzielił się jeszcze jedną nowiną jaką ostatnio zasłyszał. Doszło jego uszu że Relv nie żyje, nie wiadomo jak i gdzie, czy w jakich okolicznościach, ale Fergal zalecił by Grundi miał się na baczności.

W ten czas Alrikson ruszył wypytywać sklepikarzy i robotników, zbrojmistrzów i zarządców składów materiałowych… to co tam usłyszał potwierdzało jedynie wiadomości zdobyte przez Grundiego, główny trop prowadził do Gorna Hergara i jego składu, ale Thorin usłyszał także ze jeśli coś, gdzieś, komuś ukradł to najlepiej tego szukać w Domu Piw, Spiżowym Dzwonie albo u Bluszcza, wielu przestrzegało jednak przed tym by zważyć czy warto ryzykować swe życie dla owych przedmiotów bo każda ze wspomnianych karczm sławę miała złą i wielu tam podrapano sztyletem po żebrach. Ktoś wspomniał też Thorinowi że jeśli o ithilmar idzie to elfy mogą być dobrym źródłem informacji, wszak to ichni jest metal. Gdy Thorin trafił do gildii, gdzie zamiarował dzielić się planami i zarobić przy tym trochę grosza, dowiedział się też coś o czym nikt inny nie mówił… po pierwsze gildia zobowiązała się że jeśli o pancerzu usłyszy to honorowo zwróci go temu kto udowodni że jest jego właścicielem, po drugie zaoferowano pięć setek złotych monet właścicielowi za taki pancerz jeśli ten faktycznie istniał i był w mieście… po trzecie, ostatnie, jeden z inżynierów powiedział że jeśli jest coś czego Thorin szuka to powinien odnaleźć w Spiżowym Dzwonie, khazada którego wołają Dignar Krwawy Kamień, zaznaczył ów inżynier jednak by Thorin zrobił to jedynie w ostateczności. Ponoć Dignar był w stanie znaleźć wszystko i wszędzie, ale gorzej bywało u niego ze zwrotem znaleziska. Po wszystkich pytaniach i odpowiedziach które nie miały niczego wspólnego z samą gildią inżynierów i wynalazców, kronikarz wspomniał o tym iż chciałby przystąpić do Gand’uragaz, wtedy cały tok rozmowy zmienił się diametralnie. Thorina skierowano do asystenta mistrza gildii, a tam dowiedział się on że w czasie wojny nie ma co liczyć na przyjęcie w szeregi stowarzyszenia, choć ponoć wyjątkowo mistrz gildii mógłby przyjąć kogoś w czeladź jeśli ów ktoś byłby osoba zacną, znaną i powszechnie szanowaną lub jeśli dokonał on ogromnych odkryć w jakiejś z dziedzin naukowych, albo w jakiś sposób przyczynił się do wzmocnienia imienia gildii, na przykład odnajdując jakiś zacny relikt z dawnych czasów albo wysławiając się czymś znakomitym. Dla, jak to asystent nazwał, szeregowych wynalazców miejsca na czas obecny nie było, jednak przyjął on i zapisał chęć przystąpienia do Gand’uragaz przez Thorina, syna Alrika z rodu Rorgansonów, z Karak Azgal. Wyznaczył on też datę na pierwszy dzień czwartego tygodnia, miesiąca w którym zakończy się oblężenie, jako datę pierwszych rozmów na temat przystąpienia do gildii i wprowadzenia nowicjusza w arkana procesu kwalifikacji. Oczywiście jeśli Thorin chciałby wcześniej zwać się bratem Uragaz, to asystent przypomniał raz jeszcze okoliczności specjalne jakie na to pozwolą. Wycięty skaveński gruczoł, o którym wspomniał Thorin, nie był czymś nad wyraz niezwykłym jako że wielu trudniących się anatomią zdołało już pokroić setki i tysiące skavenów, gorzej że jak na razie mało komu udało się cokolwiek z tych wykrojonych organów wyciągnąć, tak esencję jak i konkretne wnioski. Co innego gdyby wraz z tym organem płynęła jakaś wiedza dotąd nie poznana. Podobnie było z maszynką olejową, choć ciekawa i przemyślana w swej budowie to nie było dowodu na to iż jest prototypem i że gdzieś w Marienburgu alchemicy nie korzystają z niej już masowo. Inżynierowie potwierdzili że potrzeba jednego dnia by urządzenie rozebrać, później kolejnego by je pomiarować, czyli w sumie jakieś pięć do siedmiu dni na pełne badania, a to przy ich bardzo okrojonym stanie osobowym co raczej dziwne nie było z racji tego że jest wojna. Thorin dowiedział się także czegoś nowego co raczej nie było mu na rękę, otóż inżynierowie zdecydowali się na dwadzieścia złotych monet dla kronikarza, ale jako zapłata pod przysłowiowym stołem, jeśli zaś Thorin miałby dostać plany lub chciał odsprzedać patent to nie było możliwe gdyż nie był on właścicielem maszyny i nie miał pisemnego zezwolenia od twórcy olejowego urządzenia. To że nie był jego prawowitym właścicielem to było bardziej niż pewne jako że sam ie potrafił maszyny rozebrać lub zbadać. Gildia narażała się na procesy i hańbę jeśli wyszłoby ze kopiują czyjeś wynalazki, dlatego dwadzieścia złociszy pod stołem lub schematy za pięć do siedmiu dni, oczywiście schematy Thorin mógł dostać bez opłaty, wystarczy że inżynierowie skopiują maszynę także dla siebie, rzecz jasna tylko na pergaminie. Wszystko wydawało się być jasne, pozostało tylko podjąć decyzję.

O dziewiątym dzwonie, Malvoin, Grundi i Thorin spotkali się na rynku, planowano iść do Domu Piw i tam szukać Horsta i Teodora, jednak Malvoin miał dla swych kompanów dziwne wieści. Powiedział że opuszcza oddział, a gdy towarzysze słuchali w osłupieniu ten wyjaśnił że nie na to wszystko się pisał, że przybył jedynie do Azul by odnaleźć Glandira, teraz zaś czuje się zhańbiony. Wyraził moc bólu jaką czuł ze względu na to jak go traktowano i choć wywyższał się przy tym odrobinę to nie można było mu odmówić racji że nie chciał być szantażowany. Malvoin poprosił by pożegnać od niego resztę towarzyszy, podziękował za wspólne chwile i zaznaczył że sprawiedliwości poszuka walcząc na azulskich murach lub w tunelach głęboko pod miastem… nie dla niego były spiski, szantaże, skrytobójcy i sekrety. Harkansson, z urodzenia błekitnokrwisty khazad nie mógł znieść tego jak jest traktowany, uczony by potykać się w polu, by przestrzegać praw i najwyższego honoru, tu tego nie znalazł, a wręcz przeciwnie, stracił wiarę w imperium Grungniego, na potwierdzenie tego zostawił Thorinowi zapisaną kartę, wiadomość która ten miał odczytać dopiero gdy Harkansson zniknie w mrocznych ulicach Podbramia. Smutne to były chwile ale Malvoin nie dał odwieść się od swego planu o którym, jak sam powiedział, myślał już od kilku dni. Wkrótce potem, uścisnął prawice swym kompanom i ruszył by odkupić swe winy. Grundi i Thorin mieli kilka adresów do sprawdzenia, w tym także dom Wyra. Sposobu by zbadać wszystko tego wieczora nie było zatem trzeba było postanowić gdzie iść. Grundi jeszcze odwiedzić musiał inne miejsce, miejsce do którego zabrać Thorina już nie mógł.

~ Grundi ~

Zgodnie z planem Grundi zjawił się w świątyni po zmierzchu, tam, przed ukrytym dla oczu postronnych tunelem stał już i czekał nań kapłan Islejfur. Bez słowa, święty mąż wskazał jedynie dłonią Grundiemu by ten podążał za nim… a droga daleka nie była. Oczywiście można było tylko przypuszczać ile takich korytarzy, przejść i sekretnych sal posiada ta świątynia, ale te były znane tylko nielicznym. Tak też kapłan Islejfur, odziany w piękny zdobiony złotem pancerz oraz łowca Grundi, który choć odzienia nie miał tak dostojnego to również był okryty stalą od stóp do głów, szli obaj w ciszy poprzez ciemny i zimny korytarz… na jego końcu były spiralne schody, wykute w skale i stalowych poręczach. Dwójka kroczących w ciszy krasnoludów ruszyła w dół i choć schody prowadzić mogły znacznie głębiej to już na kolejnym poziomie wycieczka ową klatką schodową się zakończyła, później kolejny korytarz i seria kamiennych drzwi po lewej i prawej stronie tunelu, do jednych z takich drzwi zapukał Islejfur. Kapłan pchnął drzwi i wszedł w nie, za nim postąpił Grundi. Pomieszczenie w którym się znaleźli nie było duże, wyglądało jak pracownia alchemika, ta jednak była bardzo uboga… brak w niej było wymyślnych pojemników czy miar jakie znaleźć można było pośród sprzętu Dirka czy Ergana, a po prawdzie to nawet Grundi nie mógł być do końca pewien czy to była pracownia o alchemicznym przeznaczeniu, być może tak tylko wyglądała. Brak też było wyraźnego zapachu, coś Grundi wyczuwał ale było to tak niejasne dla jego węchu że nie sposób było to skategoryzować. W kącie, w mroku, na krzywym krześle ktoś siedział i wpatrywał się w dwójkę która weszła do sali. Islejfur zamknął drzwi za Grundim i wyszedł na środek pomieszczenia, po czym zrobił coś co w krasnoludzkim świecie było bardzo rzadkim zachowaniem… uklęknął i pochylił głowę przed postacią siedzącą w kącie.

Wiedzieć trzeba też że khazadzi nie klękali nawet przed własnym królem, honory oddawali zaś poprzez opuszczenie wzroku, następnie głowy, a później karku w zależności od tego przed kim stali, ważna też była pozycja ramion, ich ułożenie względem tułowia oraz kąt i rozstaw stóp względem sylwetki… to były skomplikowane układy, zależne od pozycji, klanu, struktury politycznej, przynależności do domów i cechów… jednak nigdy nie klękano! Pozwalało to zachować stosunkową równość w społeczeństwie, okazać miało że każdy może dostąpić każdego stanowiska i że nie tylko pozycja jest wyznacznikiem honoru i chwały należnej krasnoludowi. Klękanie zaś oznaczało tylko dwie rzeczy, najczęściej poddaństwo niewolnicze, wtedy gdy khazadzki kark siłą uginano pod dyktando pana i odzierano wojownika z jego dumy, drugą przyczyną gdy ktoś klękał było bezgraniczne oddanie i szacunek równy uwielbieniu… czyniono tak przed bogami, ich posągami oraz przed tymi żywymi których uważano za swych panów losu. Ugiąć kolana przed kimś z wyboru to jak oddać swe życie w jego dłonie, przestać na tę chwilę móc decydować o własnym losie i zdać się na czyjąś łaskę i niełaskę, a by khazad z własnej woli oddał tę wolę komuś innemu to było ogromną rzadkością u tak upartego ludu, z drugiej strony był to ogromny honor dla tego przed kim klękano. Historia raz tylko widziała króla królów przed którym klękała cała rasa, władcę Karak Ankor, Wiecznego Górskiego Królestwa khazadów, Thundula Jargha, Pana i Kowala Losu, tego którego krasnoludy znały jako króla Gotreka Łamacza Gwiazd… przed nim i po nim żaden żywy władca sobie na to nie zasłużył, choć każdy mógł obrać sobie przecież kogoś przed kim paść na kolana. Kim zatem była tajemnicza osoba przed którą ugiął się kapłan wojny Islejfur?

Kapłan wstał i usiadł na jednym z kilku krzeseł rozstawionych pod ścianami. Z mroku zaś wychyliła się dłoń i przywołała do siebie Grundiego. Wojownik mógł przyjrzeć się owej dłoni, a była ona stara, bardzo stara, skóra na niej zwisała pełna splątanych i uwydatnionych żył, skomplikowanych tatuaży, ozdób w postaci bransolet i pierścieni wykonanych z niebieskiego złota i straszliwe wyglądających, długi paznokci które można zwać było raczej pazurami lub szponami. Przez myśl mogło przejść jedynie ileż to jeszcze tajemnic, ile postaci, a nawet stworzeń kryć może to miasto za fasadą normalności, za zasłoną codziennego życia które znała przecież większość z obywateli Azul.

- Mów mi Woda. Witaj. Usiądź. - Krótko przywitał Grundiego mocny, pewny siebie acz starszy kobiecy głos.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Podbramie, droga do ruin dystryktu handlowego Izor, noc


~ Thorgun i Detlef ~

Zabrać swoje graty, pożegnać się z nowymi kolegami i wrócić na niepewny szlak, to zdawać się mogło trudniejsze niż by tego Thorgun mógł się spodziewać, a jednak zrobił to, szczególnie że Detlef wyjawił mu plan który miał na celu wydostać się z miasta, zarobić co nie co przy okazji i oczyścić swe imię jeśli bogowie pozwolą, a wszystko to z Roranem ale już nie jako dowódcą. Plan brzmiał doskonale, no prawie, jednak dla tak niespokojnego ducha jak Siggurdsson to było coś, wreszcie coś miało się dziać, za długo już dupa wycierał azulskie mury, za długo pozostawał bez wpływu na swój los, teraz miało się to wszystko zmienić. Swoją drogą ciekawym było jak Thorgun ma opuścić legalnie mury i koszary, ponoć wystarczyło by przewiązać czarną szarfę na ramieniu i to miało wszystko załatwić, dziwne to było jakieś. Gdy Thorgun pakował swój dobytek w plecak, Detlef czekał na niego i spod swych krzaczastych brwi obserwował okolice kwatery towarzysza. Faktycznie tak jak Detlef myślał już wcześniej, był obserwowany przez dziwnego jegomościa stojącego po drugiej stronie traktu. Ot, zwyczajny niby z pozoru brodacz w szarej opończy i znoszonych butach, powiedzieć można że nie wyróżniał się niczym nadzwyczajnym ale po dłuższej obserwacji Detlef dostrzegł że ten coś jakby mierzy, to właśnie to zachowanie świadczyło o dziwnej naturze obserwatora. Zhufbarczyk dostrzegł że czujne oczy lustrują kwaterę Thorguna a gdy tylko natrafiły na kamienną twarz byłego milicjanta, od razu szukały pretekstu by zająć się innym obrazem, oczywiście były to tylko pozory. Zresztą, kto wie, może to tylko jakaś Detlefowa nadwrażliwość na czające się wszędzie zło widziała w stawiającym dziwne kroki i liczącym coś pod nosem krasnoludzie wroga lub spiskowca, może był to tylko zwyczajny obywatel, pracownik władz miejskich… cholera by to wzięła. Po chwili Thorgun był gotów do drogi a dziwny jegomość wszedł w ciemny tunel szukając jakby schronienia przed wzrokiem byłych milicjantów. Zbliżała się noc, na zewnątrz orcza horda uderzyła w bębny nie dając tym samym o sobie zapomnieć i spać prawym obywatelom Azul, wrogowie nie wiedzieli jednak ze khazadzi już byli przyzwyczajeni do tych odgłosów.

***

Było przed północą gdy obaj dotarli do obozu w starych ruinach. Dorrin siedział przy ogniu i skrobał coś na stylisku swego topora, Khaidar po drugiej stronie ognia, siedząc grzebała ostrzem miecza w dogasających węglach. Panowała cisza. Z oddali widać było słabe ognisko rozpalone w obozie ludzi, nie dalej jak sto kroków od pozycji khazadów.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Ruiny starego dystryktu handlowego Izor, noc


~ Roran ~

Długobrody wracał z miasta do ruin w towarzystwie swych dwóch wiernych psów. Zwierzęta wciąż były bardzo młode dlatego nie brakowało im werwy, wciąż się ganiały, przewracały i gryzły ze sobą w zabawie, nie pojmowały powagi czasów w jakich przyszło im żyć, nie znały trosk swego pana i nie potrafiły mu pomóc w żaden sposób, zgodnie zatem ze swym instynktem miały to wszystko gdzieś i jeśli nie mogły niczego zrobić to nie miały pewnie zamiaru nawet nad tym myśleć… rzecz jasna jeśli mogły w ogóle myśleć w sposób jaki rozumowały to rasy inteligentne. Ronagaldson mógł jednak myśleć i robił to doskonale, czasem żałować tylko można było tej wolności którą znały zwierzęta, dla Rorana jej niestety nie było. Zmagając się z masą czarnych myśli wędrował więc i planował, gdy zaś dotarł do obozu ujrzał tam zawaloną ścianę która go tak zdziwiła, do tego przy ogniu siedział tam Thorgun z którym rozmawiał rano, ostatnia osoba jakiej by się tu spodziewał zobaczyć… przecież odmówił udziału w tej wyprawie, a teraz był tam jednak. Dorrin, Khaidar, Detlef i Thorgun, siedzieli we czworo i ogrzewali się przy ogniu… brak było reszty oddziału, Malvoina, Thorina i Grundiego oraz Dirka. Co się zaś tyczyło Ergana, ten miał przybyć kolejnego dnia o świcie. Znów wszytko było nie tak jak być powinno, tych których się spodziewał nie było, ten którego miało tu nie być zjawił się… czy nic nie szło nigdy tak jak trzeba?!

***

Nocą, na warcie którą objął Roran, wydarzyło się coś. Pierwej siwobrody krasnolud usłyszał jakiś szmer, w chwilę później cichy gwizd, później kroki i gdy już Roran miał budzić swych towarzyszy, doszedł jego uszu głos. Roran znał ten głos, głos który go teraz przywoływał na stronę, głos którego się spodziewał, głos khazada w żelaznej masce.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
2 Vharukaz, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Dom i warsztat rodziny Ergana Erganssona, noc


Jeden tylko Ergansson miał tej nocy spać dobrze, wygodnie i zdrowo, najedzony i w ciepłej pierzynie pod dachem swego ojca. Ucieszony pewnie faktem iż rusza w podróż ku oczyszczeniu swego nazwiska które zostało zagrożone przez tak wiele czynników, jednak nie było co ukrywać, to właśnie sam Ergan przyczynił się do tego najbardziej. Praca ze spaczeniem, materiały wybuchowe, skaveńska broń, plany, schematy i eksperymenty… sam był sobie winien, to było jasne. Zresztą łatwym było do przewidzenia że to może się źle dlań skończyć, szkoda ze nie pomyślał w czas o swej rodzinie gdy otwierał ołowiane zbiorniki zawierające czarci pył. Dobrze że rodzina nie ucierpiała jak na razie, ale to co powiedział Roran było niczym potężny cios wymierzony w twarz… wizja o której mówił były sierżant przedstawiać miała ponoć wygnany ród Ergana i śmierć jego ojca. Cholera wiedziała czy to tylko kolejna próba manipulacji tego starego capa jakim był Roran czy może faktycznie było się czego obawiać. Pożegnawszy się z rodziną, po obfitej jak na te ciężkie wojenne czasy kolacji, Ergan udał się na spoczynek… być może ostatni w jego życiu spędzony pod rodzinnym dachem.

Dla Urgimsona nie było wytchnienia w pracy. Orcze trąby i bębny przypominały o tym że oblężenie trwa, dzwony biły na alarm na wysokim i niskim murze północnym, ktoś podniósł wezwanie do miłości bogów i odkupieniu swych win… choć była noc to miasto nadal żyło, przynajmniej tu gdzie mieścił się dom rodzinny Ergana. Dirk zamknięty w magazynie uszczuplał zapasy swych odczynników, retorty i alembiki wrzały, unosił się dym i para, smród spalenizny i narkotyczne wręcz zapachy pachnideł. Alchemik nie tracił czasu, wiedział że ma go niewiele, że zbliża się kolejny dzień który być może miał rzucić całą grupę na szlak z którego nie było powrotu, na szlak gdzie nie było fizycznie mowy o tym by targać ze sobą całe to laboratorium którego waga i rozmiar wymagały przynajmniej wozu i mocnego kuca. Już nawet nie o to chodziło że droga tunelami i wyjścia w pokrytych śniegiem zboczach gór, o jakich wspominali jego towarzysze broni była trudna, a właściwie nie do pokonania z takim ciężarem… ale to że oddział którym dowodził Roran miał charakter bardzo specjalny, opierający się na szybkim, morderczym tempie marszu, błyskawicznych uderzeniach i wycofaniu się z pola walki, nikt tam nie niósł więcej niż było potrzeba i niż był w stanie, no może poza Thorinem, ale nawet u tego skrupulatnego kronikarza i medyka zauważyć się dało że pakował on swój ekwipunek ciasno i dokładnie. Podobnie postąpić musiał i Dirk, jednak zostawić cało to dobro chemii i inżynierii alchemicznej byłoby wręcz przestępstwem. Przez noc całą Urgrimson przygotowywał podstawowe mikstury a rankiem miał zamiar pozbyć się sporej części swego sprzętu. Zasnął nad ranem, obok wielu flakonów i fiolek pełnych różnorodnych płynów, zbudzony przez Ergana, zebrał się i ruszył ze swym towarzyszem do ruin gdzie czekał na nich oddział i gdzie miał dalej kształtować się ich los.

***

Na trzy godziny przed południem, dwójka khazadów dotarła do obozu i zastała tam drużynę szykującą się do drogi. Wszystko wskazywało na to że nie będzie im dane już więcej odpocząć. Coś się działo, został już nakreślony ich kierunek, teraz należało tylko postawić pierwszy krok ku nowej podróży.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
3 Vharukaz, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK


Runiarz nie wiedział jak długo biegł, dobrze nawet nie pamiętał jak zdołał dotrzeć do linii krasnoludzkich wojsk i tam dostać się do swych braci bez choćby jednego postrzału. Jego czyn miał zostać na długo w umysłach khazadzkiej braci. Oto krasnolud, kowal run, Galeb Galvinson, wojownik który z prawą nogę miał jedynie drewnianą protezę, bez wody i jadła spędził we wrogich tunelach ostatnie trzy dni z czego dwa będąc tam samotnie bez źródła światła. Powodu nie było by któryś z tunelowych wojowników zaprzeczył wersji Galeba. Słuchano jego opowieści raz za razem i po kilku godzinach wszyscy mieli już jego imię na ustach, oferowano pomoc, jadło i mocne trunki, cyrulik opatrzył rany Galeba i naparem wrócił w jego ciało odrobinę mocy, inny z wojowników pomógł przy prowizorycznej naprawie protezy, jej stalowego stawu kolanowego. Galeb dowiedział się że skaveny już od kilku tygodni ryją tunele pod miastem, zupełnie jakby ich tam wcześniej było za mało, teraz jednak tunele już połączyły się i droga do Azul została w wielu miejscach zablokowana a jej główny trakt naszpikowano pułapkami i silnymi blokadami oraz garnizonami, czekano na moment kiedy zostanie wydana oficjalny rozkaz ataku na skaveńskie pozycje lub kiedy nakazane zostaną wysadzenie mostów, zalanie tuneli i okopanie pozycji obronnych. Wojownicy tunelowi czekali, po drugiej stronie, gdzieś w ciemnych tunelach i ścianach gnieździły się hordy szczuroludzi żadne krwi synów i córek Grungniego. Ta patowa sytuacja nie mogła jednak trwać w nieskończoność, nieuchronne decyzje były podejmowane, rozkazy wysyłane, efekty oczekiwane, czy była to jednak część losu Galeba Galvinsona?

Z jednej strony były mroczne tunele i zaginiony Hazga oraz Jolven, dwaj zacni kowale run dla których ratunek był chyba niemożliwy, z drugiej strony stała otworem daleka droga na wyższe poziomy, do miasta… szukać runotwórców, ale jeśli tak to jak? Czy może ruszyć do miasta i poinformować thanów o tym co zaszło i czego świadkiem był właśnie Galeb? Kolejną opcją było zostać na barykadzie tak jak tego chcieli i o co prosili wojownicy z pierwszej linii, w których serca wkroczył duch walki po bohaterskim czynie Galeba. Teraz każdy chciał stanąć w walce u boku walecznego i niestrudzonego strażnika znaków mocy. Cóż było począć?
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 24-08-2014 o 17:46.
VIX jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172