Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-03-2016, 11:36   #301
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
- Porozmawiajmy - rzekł Wolf wchodząc do pokoju Eleny.
Rano kładli do ziemi Gomeza, lecz myśli dowódcy krążyły również wokół towarzyszy szczęśliwie wciąż pozostających w gronie żywych. Złodziejka była młoda. W oczach Wolfa dzieciak jeszcze. Widziała i przeżyła zaś więcej niż jakakolwiek miastowa dziewczyna. Czuł że musi zamienić z nią choć kilka słów.

Elena nie robiła nic szczególnego, dlatego Wolf nie czekał zbyt długo, zanim zaprosiła go do siebie.
- Coś się stało? - zapytała, bo nie spodziewała się zobaczyć mężczyzny w progu. Spojrzała na niego z niejakim zaciekawieniem.

Pokręcił głową i zamknął za sobą drzwi. Oparł się o framugę i przez moment patrzył na dziewczynę zastanawiając się jak ugryźć temat.
- Jak się trzymasz? - wychrypiał w końcu.

Dziewucha wzruszyła ramionami, kiedy usłyszała pytanie.
- Może siądziemy? - zagadnęła, bo pomyślała, że być może Wolf będzie chciał z nią przeprowadzić dłuższą rozmowę.
- Zastanawiam się, czy gdybym postąpiła bardziej rozsądnie, dałoby się uniknąć śmierci Gomeza.
Odpowiedziała cicho i nad wyraz szczerze. Jeszcze niedawno sama nie spodziewałaby się po sobie takiej wylewności.
- Wiem, że to głupie, ale jednak taka myśl krąży mi po głowie - dokończyła i przysiadła sobie.

Wolf również usiadł. Sięgnął do patery z owocami, ale po chwili zrezygnował.
- To nie głupie. Tyle że do niczego nie prowadzi. Choć sam nie lubię wracać myślami do przeszłości, to nic na to nie poradzę. Wspominam śmierć każdego z naszych towarzyszy. Wielokrotnie już zastanawiałem się czy nie mógłbym zapobiec ich śmierci… tyle że jak kończę myśleć, oni i tak są wciąż martwi.
Spojrzał Elenie w oczy.
- To teraz powiedz… postąpiłaś nierozsądnie?

Elena wysłuchała Wolfa. W tym, co mówił, było trochę racji. Ale z drugiej strony wypadało wyciągnąć wnioski na przyszłość.
- Kiedy się ocknęłam, w moim pokoju był sułtan. Nie wiem, dlaczego on. Pytał o wszystko, jak się czuję, co się stało i mocno się zdziwił, że poszliśmy z jego synem do labiryntu bez żadnej ochrony. Ja się całkowicie na tym nie znam, co w takich miejscach wolno, czego nie wolno. Wspomniałam o tym, kiedy podjęliśmy decyzję, że wyruszamy.

- Bo i skąd miałaś wiedzieć? - wzruszył ramionami. - To książę, a my byliśmy w pałacu Wezyra, który ma na swoich usługach potężne dżiny - parsknął śmiechem, ale krótkim który szybko zastąpił grymas zniechęcenia. - To wciąż brzmi jak bajka, ale nie w tym rzecz.
Jednak sięgnął po owoc i nauczony już przez służbę zaczął go obierać. Postanowił wrócić do sedna sprawy.
- Widziałaś już śmierć trzech naszych towarzyszy. Nie cotygodniowych wisielców z miasta, czy obgryzanych przez szczury bezdomnych z rynsztoka. Dzieliłaś z nimi chleb i wino. To pozostawia po sobie… - przez chwilę szukał słowa. - bagaż. Zwłaszcza na osobie, dla której życie na trakcie zaczęło się niedawno. Chcę żebyś wiedziała, że nie niesiesz go sama. I jak już ten bagaż się pojawi to za cholerę go nie zrzucisz. Rzecz w tym, by nie dać się przygnieść…
Wolf czuł że brnie w wielkie słowa i nie podobało mu się to. Nigdy nie lubił takich przemów.

Elena zamyśliła się na dłużej, niż pewnie wypadało podczas rozmowy. Patrzyła na Wolfa przez chwilę, później zerknęła za okno. Wzięła głębszy wdech i powoli wypuściła powietrze z płuc.
- Wiele rzeczy widziałam w życiu. I sama pewnie skisłabym w lochach, gdyby nie to, że mnie uwolniłeś. Bywało i tak, że wywijałam się śmierci, bo miałam szczęście - dziewczyna przerwała na chwilę, by zastanowić się nad tym, czy i co jeszcze powiedzieć Wolfowi. Przetarła twarz.
- Wiem, że jesteśmy drużyną i dzielimy i to, co dobre i to, co złe. Jakoś jednak nie przywykłam do wylewności. Wolę to trzymać w sobie, żeby potem to nie obróciło się przeciwko mnie - znów przerwała na chwilę, by zwilżyć usta wodą i nim jeszcze mężczyzna się odezwał, dodała:
- No, może z Gottfriedem jest inaczej, z nim się umiem pokłócić. Ale to inna sprawa.

- Gottfriedem? - zdziwił się Wolf. - Pokłócić? Przecież on jest mrukliwy…
Zmiana tematu mu nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie. Powiedział już co miał powiedzieć. Od dzieciaka zależało czy i jak to przyjmie. Rycerz sam przeszedł ciężką szkołę życia i zwykle rady wpajano mu cięższym sposobem. Stąd też nie znał się na “duchowym przewodnictwie” i miłych słowach, których można by oczekiwać od kapłanek Białej Gołębicy.

- I zazdrosny - dopowiedziała i wzruszyła ramionami. Jak wcześniej Elena jako tako utrzymywała z Wolfem kontakt wzrokowy, tak teraz jakoś nie potrafiła spoglądnąć swobodnie w stronę mężczyzny.
- Po uczcie u Wezyra mieliśmy rozmowę na temat księcia. Nie chciał, żebym szła na zwiedzanie pałacu. Wiedział chyba, że nic z tego dobrego nie będzie...
Dziewucha zawiesiła głos, jakby sama zastanawiała się nad tym, co powiedziała. Zupełnie nie docierały do niej argumenty, jakich Gottfried używał w trakcie tamtejszej rozmowy. A wręcz przeciwnie: jego wyrzuty spowodowały, że postanowiła zrobić mu na przekór. I wyszło jak zwykle.

- Ach… - Jakoś wcześniej temat Gottfrieda i Eleny umykał uwadze Wolfa. Teraz nie miał innego wyboru jak sobie to uświadomić.
- Wciąż nie potrafię go sobie wyobrazić w takiej roli… - uśmiechnął się - Mrukliwego, zazdrosnego i kłótliwego - machnął ręką i ugryzł obrany owoc. - Nie sołdze by i on łokol… wybacz - przełknął zanim kontynuował. - żeby i on mógł przewidzieć napaść na księcia. Nie mogłaś zapobiec temu co się stało. Nikt nie mógł.

I tym sposobem wrócili praktycznie do punktu wyjścia. Znów znaleźli się przy śmierci Gomeza. Elena nie miała jakoś przekonania do tego wszystkiego, co tu podawali, dlatego wolała popijać po prostu wodę.
- Ano pewnie masz rację. Poza zasadnością śmierci Gomeza nurtuje mnie po prostu jeszcze jedna rzecz: jaki był cel ataku. Tak jak mówiłam: nie sądzę, by napastnik nie miał sposobności zabicia tam mnie i księcia, szczególnie jeśli to on był celem. Ale do tego też nie dojdziemy, przynajmniej na razie.

***


Abdur Razzaq zaprowadził gości do budynku, by tam w chłodzie poczęstować ich winem i wodą oraz owocami. Sam usiadł w wygodnym fotelu, a gościom dał znak by zasiedli na krzesłach. Gdy wszyscy rozsiedli się wygodnie przemówił jako pierwszy:
-Widziałem wasze referencje… - na chwilę zadumał się szukając odpowiednich słów jakby -No i muszę rzecz, że są one nadzwyczaj dobre. - zaśmiał się - Widzę jednak żeście dobrze uzbrojeni, więc może zamiast podróżować jako goście, może chcecie zarobić parę groszy. Jako część mojej ochrony? - zapytał

W oczach Karla propozycja była całkiem niezła, a pogrzeb był spokojny i udany. Co do kupca… W końcu w czasie ataku i tak by stanęli w obronie własnej i kupca, a skoro można było na tym zarobić tym lepiej. Spojrzał więc na Wolfa. To była jego decyzja, choć wątpił cyrulik, żeby dowódca ją pogardził.Tylko trzeba było ustalić, że muszą się zjawić w Osadzie jak najprędzej i nie powinno być kłopotów z dotarciem na czas.

Elena wstała jeszcze przed świtem, by móc pożegnać Gomeza. Chciała się spakować, uszykować do podróży tak, by nikt nie musiał na nią czekać lub cokolwiek za nią robić. Gdzieś w środku zastanawiała się, czy można było uniknąć jego śmierci. Nie znalazła jednak jednoznacznej odpowiedzi. Po obrządku wróciła do drużyny i razem z nimi przeszła do budynku gildii. Nie odzywała się za dużo, ale to do niej było podobne. Siadła i obserwowała przybyszów, także elfów, którzy do nich dołączyli. Właśnie zaproponowano im pracę. Od razu pomyślała o wynagrodzeniu i zakresie obowiązków, ale siedziała cicho. Ona pewnie zapytałaby jeszcze o potencjalne zagrożenia, oczekiwania Abdura. Ale to nie jej działka, przynajmniej nie teraz.

Wolf skinął głową słysząc słowa kupca. Wyprostował się opierając dla wygody dłoń na rękojeści miecza. Zeszłego dnia miał ponury humor. Teraz wróciła determinacja i koncentracja. Był skupiony na misji. Zdecydowanie pomogła w tym poranna ceremonia. Pożegnał towarzysza długo rozmyślając nad wspólnie przebytymi milami oraz niebezpieczeństwami. To pomogło mu uspokoić myśli, na nowo odnaleźć cel. “Lepszego miejsca na spoczynek znaleźć nie mogłeś” - to były jedyne słowa jakie wypowiedział cicho już sam stojąc nad grobem. Jako ostatni odszedł z miejsca pochówku zabierając do kieszeni niewielką garść ziemi spod oliwnego drzewa.
Teraz zaś stał przed kupcem i wypytywał go o ofertę.
- Propozycja godna rozważenia - powiedział zainteresowany, po czym dalej kontynuował. - Rzeknijcie jakie są wasze warunki oraz czego się na drodze spodziewacie? Musicie nadto wiedzieć, że czas nie jest naszym sprzymierzeńcem i zależy nam na jak najszybszym dotarciu do oazy.

Youviel pokiwała głową, jej myśli były jednak bardzo daleko stąd. Nie ukrywała swojego zdenerwowania nieprzerwanie młócąc palcami o założone ręce. Wstała o świcie, zjadła sama śniadanie, szturmowała korytarze w zniecierpliwieniu i wybyła z pałacu. Bynajmniej na pogrzeb Gomeza. Także niewiele się to różniło od jej zwykłego zachowania. Tak samo mamrotała pod nosem - może nieco głośniej, tak samo gestykulowała - może nieco żwawiej. Youviel wykazała się takim samym zainteresowaniem śmiercią kolejnego człowieka jak poprzednio. Ot kolejny był i przeminął. Dlaczego miała się martwić? Czemu opłakiwać? Od zawsze żyła w przekonaniu, że ona będzie trwać kiedy ludzie będą przemijać i rodzić się na nowo. Tylko Wolf budził w niej obawę. Przy elfach powinna się jej jednak wyrzekać. A może nie? Co one wiedziały? Youviel zakryła mocniej twarz chustą. Wolała nie zdradzić swojego zakłopotania, konsternacji, zmieszania, złości, lęku i obojętności.

-Rozumiem że czas jest dla was ważny. Droga przed nami długa, choć jest ona dość często uczęszczana przez inne karawany stąd poniekąd będzie bezpieczna. Nie przewiduję żadnych problemów, w razie jednak gdyby wystąpiły, będziecie zobowiązani do chronienia jej, ludzi oraz towarów, które podróżują nią. Jeśli już by miały być kłopoty, to z mniejszymi grupami - lokalni nomadzi, szukający szybkiego zysku albo śmierci. - uśmiechnął się szeroko -Co do wynagrodzenia. Myślę że 20 dinarów od głowy będzie wystarczającą sumą. Co do waszego głównego celu, myślę że podróż potrwa siedem lub osiem dni. W zależności od tego jak szybko karawana będzie się poruszać, i jakie będą warunki pogodowe - odparł

Czarodziej spędził na pogrzebie Gomeza tylko chwilę. Choć starta towarzysza była bolesna nie chciał poświęcać czasu na umartwianie się. Krótką obecność przy pochówku uznał za wystarczający gest szacunku. Zaspokoiło to także jego ciekawość co do przebiegu tutejszego obrządku pogrzebowego. Po powrocie z ceremonii jeśli jeszcze nikt tego nie uczył postanowił przejrzeć rzeczy martwego kompana. Ktoś musiał je sprawdzić, posortować a w dalszej perspektywie niepotrzebne drużynie elementy spieniężyć.
Co bystrzejsi obserwatorzy mogli dostrzec że Manfred był też niewyspany. Efekt tego że znowu większą cześć nocy poświęcił na naukę. Były to jednak ostatnie chwile komfortu jakie zapewniała luksusowa komnata w pałacu wezyra nim znowu wyruszą w trasę i chciał je dobrze wykorzystać. A wertowanie księgi czarów plus przyswajanie obcego języka pochłaniało wymagało wiele czasu.
W końcu znalazł się wraz z innymi w budynku gildii. Ugadywanie się z Razzaq co do roli drużyny w czasie podróży w większości spadło na barki Wolfa. Propozycja araba by chronić konwój wydawała się w porządku. Manfred jak i reszta bronili by się w razie niespodziewanego ataku a tak była szansa na dodatkowy zarobek. Było w tym także coś swojskiego dla czarodzieja który podczas swych podróży z mistrzem niejednokrotnie najmował się do ochrany karawan. Choć teraz te czasy gdy wędrował po imperium wydawały mu takie dawne i odległe.
-Szanowny Abdurze czy mógłbyś poradzić nam w co trzeba się zaopatrzyć przed podróżą? Ilość zapasu, rodzaj jadła i napitku? Jakiś specyficzny ekwipunek? Co prawda rola ochroniarzy nie jest nam obca ale nie mamy obycia z tutejszym klimatem.

Gottfried wstał godzinę przed pogrzebem i zjawił się na nim w pełnej zbroi płytowej. Z zasłoniętą przyłbicą bez słowa stanął u wezgłowia mar, a gdy ruszyli do ogrodu nie odstępował zwłok ani na krok. Nieważne czy Imperium czy Arabia, Czarny Gwardzista trzymał się sztywno odwiecznego rytuału swojej religii. Dopiero po zakończaniu ceremonii przebrał się w lżejszą zbroję i przygotował rzeczy do podróży, co oznaczało że miał aż za dużo pakunków.
Ostatnie wydarzenia mocno na niego wpłynęły, powodując że praktycznie przestał się odzywać, odpowiadając jak najkrócej a najchętniej pozostając przy gestach.
Gdy sir Wolf rozpoczął targi z kupcem skrzywił się tylko, ale pozwolił przywódcy decydować. Gdy zaczęto zadawać pytania dodał swoje.
- Wierzchowce? -

- Wierzchowce. Najlepiej wielbłądy ale i konie też będą odpowiednie. Co do zapasów. Woda. Prowiant. Ciepłe koce na noc bo te są zimne. W dzień przewiewne szaty i coś na głowę. Chusty albo coś podobnego. Dnie na pustyni bywają nieznośne.

- Niech zatem będzie dwadzieścia dinarów na głowę - Wolf nie miał ochoty się targować. Pewnie mógłby podciągnąć wynagrodzenie, ale i tak im było po drodze, a mieli ważniejsze rzeczy i zmartwienia na głowie niż monety.
Wyciągnął dłoń by dobić targu.
 
Jaracz jest offline  
Stary 12-03-2016, 19:26   #302
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Ironia losu. Pieprzona ironia losu.

Takie stwierdzenie kołotało się w galvinowej głowie, kiedy Gomez spoczął już w ziemi. I przybyłeś człowieku znikąd do Arabii w poszukiwaniu ojca. Przepłynąłeś kawał świata. Kawał świata przeszedłeś... i potomka sobie spłodziłeś... i kobietę znalazłeś... i ledwie ojca swego poznałeś... by umrzeć od sztyletu arabskiego skrytobójcy parę dni temu.

Pieprzona ironia losu.

Krasnoludowi pozostawiło to do rozważania kwestię kruchości ludzkiego życia. Temat stary jak świat, starszy od najstarszego zawodu świata i stary jak Bogowie. Ilu to już filozofów debatowało o tym jak krótkie jest życie człowieka, jak musi pędzić przed siebie, aby cokolwiek zdołać osiągnąć. I tak większości się nie udawało - zostawali chłopami, rolnikami, drobnomieszczanami na całe życie, zadowalając się cząstką z wielkiego owocu świata. Tyle dobrze że Gomez mógł skosztować go całkiem dużo.

Odchodząc w milczeniu Galvin pozwolił sobie na chwilę spokoju. Czekała ich kolejna podróż przez morze... tym razem.. morze piasku i pyłu.

***

Była pewna sprawa która zaprzątała głowę Galvina. Arabski zwyczaj nakazywał podarować coś gospodarzowi pod koniec wizyty. Krasnolud nie wiedział jak się potoczą koleje losu - czy będzie miał jeszcze okazję zobaczyć arabskiego czarodzieja. Wypadało jednak pomimo wszystko coś po sobie pozostawić tak czy tak - wszak Wezyr ugościł ich po królewsku.
Niewiele piwowar tego miał. Ostatecznie poprosił o krótką wizytę lub chociaż przekazanie gospodarzowi prezentu. A była tylko jedna rzecz, która była Galvinowi bliska i jednocześnie nadawała się do spełnienia tej roli. Był to jego...

Kufel

W krótkich słowach podziękował Galvin Wezyrowi. Co prawda miał plan aby w prezentach dawać piwo albo inne swoje wyroby, jednak działo się tak wiele rzeczy że nie było czasu przyrządzić niczego. A i nie chciał ładować się do kuchni - bądź co bądź na każdym dworze gość kręcący się przy jadle nadużywał gościnności. Może innym razem?

***

Droga do Gwiazd okazała się całkiem ciekawym miejscem, głównie z powodu swojej orientalności. Galvina ciekawił wygląd tego przybytku. Ot w swoim życiu już widział kilka gildyjnych siedzib, żal było nie zwiedzić takich w odległej części świata. Spróbował porozmawiać w gildyjnej mowie z jednym z arabskich gildian. Pomimo różnych akcentów i różnic w niektórych słowach zdołał się dowiedzieć od arabskiego kupca kilku ciekawostek odnośnie prowadzenia handlu z innymi miastami Arabii i Starego Świata.
Arabscy kupcy to ciekawa społeczność, zdołał się już o tym Galvin przekonać. Niestety miał jeden zasadniczy problem - krasnolud zajmował się produkcją towaru, który raczej nie miał wielkiej szansy na zbyt w Arabii, jednak warto było szukać kontaktów na dalszą perspektywę. Kto wie, czy kiedyś, kiedy powróci z wojaży nie będzie miał okazji ich wykorzystać?

Ale interesy interesami, a misja misją. Stężenie drzewolubów zwiększyło się w towarzystwie trzykrotnie. O ile Youviel był w stanie znieść nawet z jej humorami, Galvin nie wiedział czego się spodziewać po kolejnych szpiczastych. Postanowił zachować staroświecką i sprawdzoną neutralność... póki nie spróbują go czymś wkurwić. Ot zasrane pięknoduchy potrafiły odwalić coś tylko dlatego że wydawało się to zabawne.
Cóż... dla takiego Galvina zabawny był topór precyzyjnie wbity w czerep na przykład przez oko, szew czaszkowy czy czyjąś niewyparzoną gębę.

Piwowar uśmiechnął się pod nosem.

Odzywał się w nim stereotypowy krasnoludzki awanturnik... było to dobre uczucie.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 12-03-2016 o 19:58.
Stalowy jest offline  
Stary 13-03-2016, 13:22   #303
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Gdy wszystkie założenia zostały już dokładnie ustalone, wówczas Abdur zaprowadził ich w kierunku karawany i zbierających się tam ludzi. Kupiec przedstawił ich mężczyźnie o imieniu Izzat Baig. Był on głównym ochroniarzem Abdura i odpowiadał za bezpieczeństwo jego i tych, którzy mu towarzyszyli. Niestety nie mówił on w staroświatowym i Mussaid musiał robić za tłumacza. Izzat był średniego wieku mężczyzną, na którego twarzy raczej nie gościł uśmiech. Wzrok jego ciągle gdzieś zerkał, to na lewo, to na prawo, jakby wyczuwał jakieś niebezpieczeństwo. Zawsze koło niego kręciło się dwóch ciemnoskórych mężczyzn, którzy na plecach przewieszone mieli dwuręczne topory. Izzat na samym wstępie powiedział, że Wolf i jego ludzie mają jechać w środku karawany i zawsze, ale to zawsze bezwzględnie się słuchać i nie oddalać od grupy.


Sama karawana składała się z kilku wozów, oraz kilkudziesięciu wielbłądów. Większość kupców lub podróżnych miała swoich własnych ochroniarzy, lecz nie było ich więcej niż kilku. Rzadko który wóz był wypełniony po brzegi, bowiem Ci, którzy udawali się do Mendai, nie zamierzali tam handlować. Wśród podróżnych można było dostrzec kilku imperialnych najemników, którzy eskortowali dwóch kupców, zapewne pochodzących z Marienburga. Kilku Estalijczyków, którzy towarzyszyli jakieś damie. Reszta tej grupy to byli Arabowie, którzy zapewne chcieli odbyć kolejną pielgrzymkę do świętego miasta.

Karawana zwierząt powiązana była ze sobą sznurami. Berber opiekujący się wielbłądami wskazywał, kto wsiada na którego. Izzat ustawiał ochroniarzy na ich miejscach, a jego pomocnicy sprawdzali jeszcze zapasy.


I tak najemnicy ruszyli po raz kolejny na wyprawę. Tym razem miała ona prowadzić w głąb pustyni, rozciągającej się aż po horyzont. Ten skrajnie nieprzychylny dla jakiegokolwiek życia obszar, przytłaczał swoją wielkością. Tu piaski były bardziej żółte, pousypywane jakby w wielkie kopce pokryte na zboczach kępami szarej lecz ginącej już roślinności. Bowiem im dalej w pustynię, tym jest ich mniej. Jest tylko piasek, który przetacza się pod kopytami znudzonych i człapiących powoli wielbłądów. Wydmy są po horyzont, są żółte albo pomarańczowe, czasami wpadają w czerwień.Stworzone przez wiatr oraz upał nie do zniesienia, towarzyszyły od początku wędrówki. Dzięki chustom i przewiewnym ubraniom, najemnicy nie pocili się tak bardzo i nie cierpieli mąk.

Karawana poruszała się powoli, jednostajnym ruchem. Izzat od czasu do czasu okrążał ją, sprawdzając czy wszystko jest na swoim miejscu. Abdur praktycznie nie odzywał się, i nie wychodził ze swojego wozu, choć było widać że miał wszystko opanowane. Dwaj czarnoskórzy towarzysze Izzata, również wyglądali na zaznajomionych z pustynią, bowiem co jakiś czas ganili i poprawiali szyk innych ochroniarzy.

Już pierwszego dnia najemnicy zauważyli, że na pustyni nie było zmierzchu ani świtu.Powietrze stawało się przesycone różowym blaskiem - aż trzeba było mrużyć oczy. Pola przybierały liliowy odcień, a odległe wzgórza barwę ametystu. Gdy zapadała czarna noc, zaczynały się nocne ułudy. Na pustyni zmrok zapada niemal natychmiast i tak, jak pustynia za dnia była gorąca, tak nocą zimna. Księżyc silnie oświetlał łagodne pochyłości wypukłych części wydm, a monotonnie wiejący wiatr mógł przyprawić o ciarki.

Gdy tylko słońce chowało się za horyzont, Abdur dawał znak i karawana zatrzymywała się. Wówczas wtedy rozpalano ogniska, wyjmowano koce i śpiwory. Namioty stawiano blisko siebie, tak by w razie zagrożenia, wszyscy zebrali się w kupę. Na szczęście pierwsza noc minęła spokojnie, na wspólnych rozmowach, zapoznawaniu się i przyjmowaniu wskazówek od Abdura. Pobudka przyszła równie nagle, co niespodziewanie, bowiem promienie słońca pojawiają się nagle i za chwilę pełny blask rozjaśnia pustynię, aż po horyzont. Ci, którzy wstali później, mogli dostrzec kilka smużek dymu unoszących się ponad paroma dogasającymi ogniskami. Samo niebo przybrało barwę muszli perłowej, a chmury barwiły się złotem. Izzat zaczął coś pokrzykiwać w swoim ojczystym języku, więc Mussaid musiał na szybko tłumaczyć.

-Pierwsza noc za nami. Dziś narzucimy większe tempo, więc bądźcie gotowi, zwarci i nie oddalajcie się. - i było już wiadomo, że kolejny dzień będzie cięższy oraz bardziej męczący.

Ze wszystkich najemników, tylko Khazad wydawał się bez problemu znosić trudy podróży. Resztę bolały tyłki, bowiem każda minuta spędzona w zaimprowizowanym siodle, nie należała do najprzyjemniejszych. Co chwilę każdy poprawiał pozycję, opierał się to na rękach, próbując przerzucić ciężar na uda i odciążyć siedzenie, ale na dłuższą metę nic to nie dawało. Jazda wielbłądem okazała się prawdziwą torturą, a Karl coś o nich doskonale wiedział.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 16-03-2016, 12:18   #304
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Niełatwo było się utrzymać na wielbłądzie, ale kiedy opanowało się tą sztukę to dało się usiedzieć. Było co prawda odrobinkę niewygodnie, jednak Galvin gorsze rzeczy znosił bez mrugnięcia okiem. Dlatego skupił się po prostu na podziwianiu widoków, kontemplowaniu pejzaży i próbach dostrzeżenia miejscowej fauny i flory.

Pustynia pomimo iż cholernie suchym była miejscem kryła bogactwo życia - masę ukrytych stworzeń i roślin. To była jedyna technika pozwalająca przeżyć czemukolwiek w tej bezlitosnej krainie.

Rozważając te piaskowe i pustynne sprawy oddalił się od spraw ważkich, na jakich zwykł się skupiać. Przed nimi kilka dni drogi. Będzie na to wszystko czas. Heh... elfi mędrzec. W sumie oaza na środku pustyni idealnie nadawała się na miejsce zamieszkania dla ekscentrycznych kolekcjonerów wiedzy. Ot... Galvinowi pewnie też przypadłaby do gustu, lecz specyfika tego typu miejsc wykluczała wybudowanie na tym miejscu browaru. Tak. Problem polegał na tym, że do warzenia piwa było potrzebne dużo wody, a na pustynni woda była dużo cenniejsza nawet od złota. Woda była życiem. Trzeba było ją oszczędzać...
To właśnie wpadło Galvinowi w oczy... tutejsi spożywali mocno słodzone i solone produkty. Z tego co się wywiedział od ich tłumacza to pozwalało zatrzymać więcej wody w ciele. Ciekawe było też że niektórzy ubierali się bardzo grubo. Wyjaśnienie tego było proste - lepiej się trochę zgrzać, ale mieć ochronę przed temperaturą powietrza która była jeszcze większa niż temperatura ciała.

Zaprawdę niezwykła to była kraina. Posiadała tyle wiedzy... tyle... odmiennego spojrzenia na wiele spraw. Można było się tu wiele nauczyć. Migmarson miał nadzieję, że znajdzie na to wszystko czas.

Na takich rozważaniach minął pierwszy dzień piwowarowi. Nie miał problemów z jazdą, gorąc co prawda doskwierał, ale chodząc już dłuższy czas w pustynnym odzieniu przyzwyczaił się do utrzymującej się wysokiej temperatury. Dopiero noc przynosiła ukojenie i krasnolud czuł się dużo lepiej. Dla dawi optymalna temperatura wynosiła sporo mniej niż u ludzi.

Tak czy tak podróżował z karawaną jako ochroniarz i wypadało brać swoje "obowiązki" poważnie. Postanowił, że będzie obierał środkowe warty - zwyczajnie wolał pożytecznie wykorzystywać swoje atuty, a jednym z nich wszak była naturalna zdolność, aby wzrokiem przebijać woal ciemności.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 17-03-2016 o 18:23.
Stalowy jest offline  
Stary 16-03-2016, 13:13   #305
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Karl pierwsze godziny na bydlu zwanym wielbłądem spędził w męczarniach. Było mu niewygodnie, kręciło się w głowie i jak najbardziej było niedobrze. Szczęśliwie nie tak bardzo by rzygać jak nowo narodzone kocięta. Szczęśliwi z biegiem czasu czuł się lepiej choć nadal podróż nie należała do komfortowych. Wielbłąd, nasienie diabelskie psia jego mać, był skomplikowanym wierzchowcem i do tego plującym dalej niż nie jeden zawodnik w podłych karczmach Imperium. Na jego niebywałe szczęście był poza zasięgiem ślinotoku zwierzęcia. Szczęśliwie...

Nowe ubranie może nie leżało idealnie na ciele, ale przecież takie było jego założenie. Było momentami gorąco i miał ochotę się go pozbyć. Jednak zrezygnował z tego planu w dwóch powodów. Po pierwsze, nie chciał spalić skóry tym upiornym słońcem gorszym od blasku Morslieba. Po drugie, skoro tybylcy, zaprawieni w słońcu ludzie, dawali sobie radę to i on zdecydował, że nie będzie okazywał słabości. Docenił jednak zalety tego ubioru po tym jak nadeszła noc. Zimna, natychmiastowa i nieubłagana.

Poza tym widoki były cudna, jeśli wykluczyć brak komfortu i przeczucie, że jadą na spotkanie z przeznaczeniem. Poza tym cieszył oko i zapamiętywał co mógł by swojego czasu spisywać historię ich wojaży. Nie mniej, trzymał się na wielbłądzie blisko ich tłumacza ucząc się od niego tego trudnego, ale jakże odmiennego, języka. Po prawdzie miał wrażenie, że khazadlid był bardziej skomplikowany. Problem w nauce pojawi się prze nauce czytania i pisania, ale to były zmartwienia na potem.

Noc była upiornie mroźna, jak w najsroższe zimy w Imperium. Zadziwiające było to jak temperatura potrafiła się drastycznie zmieniać. Nigdy by nie pomyślał o tym, że mogą występować takie wahania. Nie mniej, miał koc i ten koc uratował mu dupę od odpadnięcia z mrozu. Dobra rada była cenna, a zdobyczne zapasy powinny ich utrzymać przy życiu w następnych dniach. Zasnął po długich minutach pogrążony w myślach. Ich grupa się przerzedzała... ciekawe było ilu z nich dotrwa do jej końca.

Poranek spędził tak jak wieczór, i tak jak poranek każdego dnia. Na cichej modlitwie do Sigmara Młotodzierżcy spędzonej na klęczkach. Nie była to długa modlitwa, bo wiedział, że nie ma luksusu czasu. Jeno modlitwa o prowadzenie i modlitwa o to by ręka pewnie dzierżyła młot - jego łącznik z jego boskim patronem. Kiedy skończył i wszystko było gotowe po skromnym posiłku szykował się do usadowienia na wielbłądzie. Pora była ruszać. Mniej lub bardziej.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 18-03-2016, 00:08   #306
 
Nemroth's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetnyNemroth jest po prostu świetny
Od podjęcia decyzji o wyprawie zastanawiał się jak zniesie podróż przez pustynie. Posiadał pewne umiejętności w zakresie przetrwania ale nie wiedział czy sprawdzą się tutaj w miejscu tak odmiennym od znanych mu imperialnych terytoriów. A już sam początek rajzy sprawiał mu pewne trudności. Głównym kłopotem dla Manfreda, który nigdy nie należał do szczególnie utalentowanych jeźdźców okazał się wielbłąd. Zwierzę całkowicie mu obce stanowiło wyjątkowo nie wygodny środek transportu. Domyślał się że wybór takiego wierzchowca był usprawiedliwiony ale po kilku godzinach jazdy skutkującymi otarciami i bolącym zadkiem oddałby by królestwo za najzwyklejszego konia.

Ale nie należało skupiać się na tak błahych trudnościach. Manfred szybko poświęcił się dokładnej obserwacji wyposażenia karawany jak i jej członków. Dobrze było wiedzieć chociaż ogólnie co się w niej przewozi i z kim. Przy okazji nie omieszkał na ile było to możliwe zamienić kilka zdań z obecnymi tu krajanami. Oczywiście podczas takich rozmów zręcznie omijał prawdziwy powód swojej obecności tutaj skupiając się głównie na wymianie ogólnych doświadczeń i co najważniejsze zbieraniu przydatnych rad. Tak więc dowiedział się że choć pozornie chciało by się w takim gorącu rozebrać należało tego nie robić. Dzięki czemu ograniczało się utratę wody i unikało się groźby poparzeń słonecznych. Za dnia ubranie powinno być luźne, przewiewne, najlepiej w jasnych odcieniach i na szczęście zakupione wcześniej ciuchy spełniały te wymogi. Szczególnie spodobał mu się własnoręcznie złożony turban a raczej sposób jego noszenia gdzie fragment tego nakrycia głowy nie tylko chronił kark oraz oblicze przed piaskiem i słońcem ale także ukrywał twarz zapewniając poczucie anonimowości. Nocą zaś gdy temperatura znacznie spadała należało odziać się cieplej. Na to też wydawał się przygotowany, elementy jego zwykłego stroju a także kurta, koc i własny porządny namiot miały zapewnić wystarczającą ochronę przed zimnem. Miejsce na odpoczynek poradzono mu też dokładnie sprawdzać a buty i ubranie dokładnie wytrząsnąć przed włożeniem w celu ograniczenia ryzyka przypadkowego ukąszenia przez jadowite stworzenia które najwyraźniej upodobały sobie suchy, pustynny klimat. Sporo było tych wskazówek: nie pić alkoholu, jeść owoce, nie dopuścić by piasek dostał się do butów, do wody dodać odrobinę soli i pić ją małymi łykami ale za to często. W każdym razie, stosował się do tych rad.

Podczas podróży odkrył że nie tylko on uczy się arabskiego. Był to chyba złośliwy żart Ranalda ale drugim studentem Mussaida był nie kto inny jak Karl. Tak więc Manfred musiał jeszcze bardziej przyzwyczaić się do medyka który nie ukrywał pogardy dla magów. Doszło nawet do tego że czarodziej zaproponował cyrulikowi wspólną pierwszą wartę gdzie wraz z arabem wspólnie mogli by szlifować znajomość obcego języka.

Po pierwszym dniu podróży uznał że pustynia była jednym z kilku a może i najbardziej niegościnnym środowiskiem z jakim się spotkał. Przytłaczała swym rozmiarem i napełniała trwogą. Wymagała wiele od tych co chcieli ją pokonać i hartowała śmiałków którym to się udawało a Manfred chciał należeć do tej grupy. Doceniał trudy podróży bo to one uczyły go być lepszym magiem. Bo to nie tylko magiczne sztuczki czyniły go tym kim był ale właśnie zdobyta wiedza i doświadczenie. No i były też chwile, szczególnie wieczorem, gdy ostatnie promienie zachodzącego słońca ozdabiały wszystko czerwienią i wtedy ten otaczający go surowy, odludny krajobraz zachwycał majestatycznym pięknem natury.
 

Ostatnio edytowane przez Nemroth : 18-03-2016 o 00:11.
Nemroth jest offline  
Stary 19-03-2016, 13:19   #307
 
Narina's Avatar
 
Reputacja: 1 Narina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skał
Na początku Elena cieszyła się, że wyjeżdżają z miasta. Zobaczy coś nowego, nauczy się jeździć na jakimś dziwnym zwierzęciu, a dodatkowo wreszcie nie będzie musiała myśleć o całym tym przepychu, etykiecie i tym, czy zachowała się na tyle dobrze, by nikogo nie urazić. Można powiedzieć, że odetchnęła z ulgą. Zebrała się i wybadawszy, kto co i komu, postanowiła po prostu robić, co do niej należało. Niewiele się odzywała, bo i nie miała jakoś nastroju na rozmowy z kimkolwiek. Do tej pory nie patrzyła całościowo na ich wyprawę. Dopiero słowa Wolfa uświadomiły jej, że czwarta część osób biorących udział w wyprawie pożegnała się z tym światem. Kto będzie następny?
Myślenie o śmierci samo z siebie przywoływało obraz matki. Dlatego też dziewucha jechała, a jej myśli krążyły całkowicie gdzie indziej. Być może dlatego przez część dnia w ogóle nie zwracała uwagi na niewygody, jakich doświadczała. Po pewnym jednak czasie trudy podróży zaczęły doskwierać jej bardziej. W duchu dziękowała za to dziwne odzienie, jakie na siebie założyła. Przesłoniła twarz i głowę, potem pod chustę schowała też i dłonie, by się nie poparzyły od skwaru lejącego się z nieba. I próbowała po prostu przetrwać. Po kilku godzinach jazdy na człapiącym potworze Elena zobaczyła zielony teren. Ucieszyła się w duchu, że może to tam zmierzają. Ale niestety! Cała karawana jakby celowo omijała to miejsce. A w dziewczynie narastała frustracja i złość. A potem to miejsce zniknęło z pola widzenia. Wrócił skwar i brak szansy na choćby odrobinę cienia.
W końcu dojechali. Gdzie? To było mało ważne. Najbardziej istotne było to, że mogła zejść z grzbietu tego czegoś. Zetknięcie nóg z piaskiem do przyjemnych nie należało. Dziewczyna prawie klęknęła z wrażenia.
- Ożeż w mordę - burknęła sama do siebie myśląc, że nikt jej nie usłyszy. Bo po co kto miałby wiedzieć, że ona ledwie co chodzi?

(...)

Dziewczyna po tym pierwszym dniu marzyła tylko o tym, by pójść spać. Tak też więc starała się zrobić. Czekała ją jeszcze warta, ale tu nie zamierzała pchać się w którąkolwiek zmianę. Co Wolf zadecyduje, tak będzie i ona się dostosuje. Nie miała siły na dyskusje. Korzystając z chwili, przebrała się pospiesznie w świeże rzeczy tak, by poprzednie przez noc odświeżyły się i przeschły. Do tego opatuliła się kocem, bo już zimno zdążyło ją dopaść. Posiedziała chwilę z całą grupą, ale myślami była gdzie indziej.

(...)

Poranek nie przyniósł niczego lepszego od tego, co działo się wczoraj. Ale Elenie jakoś lżej na duszy było. Ciężko stwierdzić, z jakiego powodu, bo nie należała do osób wylewnych. Pomimo tego, że dziewucha zdawała sobie sprawę z tego, co ich będzie czekać i że jeszcze więcej trudu i znoju dziś spadnie na ich barki, delikatnie się uśmiechała. Ot tak, by nikt niczego nie zauważył.
 
Narina jest offline  
Stary 19-03-2016, 14:42   #308
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Podróż była niewygodna. Zarówno pieszo jak i na wielbłądzie. Nie było to jednak problemem dla elfki. Jej umysł zakleszczył się na dotarciu do oazy na czas i nie chciał puścić. Na nieszczęście dla reszty karawany Youviel miała przez to większą tendencję do mamrotania pod nosem. Czasem wręcz mówiła głośniej. Wyglądała jakby starała się z kimś rozmawiać. Gestykulowała nie mniej niż zwykle, choć nie raz dało się wyczuć że stara się komuś coś wytłumaczyć. Na nieszczęście paplała po elficku i nijak ludziom szło się dowiedzieć o czym mówi. Co innego elfy. Youviel starała się trzymać od nich z daleka. Milkła gdy tylko dostrzegła jak się zbliżają. Cisza trwała chwilę gdyż zaraz kobieta wracała do słowotoku. Głos jej drżał i wyglądała na zdenerwowaną. Mimo to mówiła.

Całe to gadanie zmęczyło kobietę. Pić chciało jej się bardziej, a pogoda nie sprzyjała. Luźne szaty, które zakupiła dużo wcześniej niż reszta, tylko odrobinę pomagały. Tyłek i nogi i tak bolało, a w gardle zaschło zbyt wiele razy. Ale umysł i tak wciąż myślał o jednym.

Telosbaen

Noc nastała szybko i bez uprzedzenia. Nawet Youviel to zauważyła. Zimno przyniosło tylko przez chwilę ukojenie. Zaraz stało się nieznośne tak jak upał wcześniej. Youviel mimo to zwyczajowo wzięła pierwszą i ostatnią wartę, dogadując się z tłumaczem, aby dogadał się z tymi co podczas podróży tak ładnie pilnowali karawany. Nie zechciało jej się zapamiętywać imion tych ludzi. Liczyło się tylko jedno.

Wolf

Jednym z cudów pustyni, które dały szansę elfce na chwilę się uspokoić były gwiazdy. Masa gwiazd na niebie bez żadnej chmury. Tu nie było drzew, nie było budynków, nic. Niebo w całej swej okazałości spadało na poszukiwacza niczym całun. Tyle gwiazd migoczących i przemawiających do patrzącego. Widok piękny, ale rozpraszał na warcie. Trzeba było czujnie patrzeć, bo nigdy nic nie wiadomo. Nigdy.

Bragthorne

Gdy nastał świt, Youviel obudziła Wolfa i zaczęła budzić też resztę. Trzeba było iść, trzeba było podążać. Trzeba było zabić skurwiela co ją wypatroszył. Trzeba było znaleźć na niego sposób. Tylko czy jej ojciec mógł tak naprawdę coś wiedzieć? Może zaciągnęła resztę na tę wyprawę tylko po to aby go spotkać? To była by... interesująca myśl. Youviel nie wiedziała czy jest prawdziwa.
 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 20-03-2016 o 15:32.
Asderuki jest offline  
Stary 19-03-2016, 15:02   #309
 
Balzamoon's Avatar
 
Reputacja: 1 Balzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputację
Gdy karawana miała wyruszyć Gottfried podszedł do Mussaida.
– Czy możesz pokazać mi jak dosiada się wielbłąda. To zwierzę nie reaguje tak jak oczekiwałem i jest za wysokie żeby na nie wskoczyć, nawet przy użyciu strzemion. - poprosił. Nie wspomniał oczywiście, że doznał już kilku upokorzeń gdy próbował poradzić sobie sam, choć sądząc z rozbawionego spojrzenia przewodnika, jego zakurzone od upadków ubranie mówiło same za siebie. Starzec z uśmiechem nauczył go komend na które reagował wielbłąd i pokazał jak posługiwać się lejcami które były nieco inne niż w uprzęży końskiej. Następnie uderzył lekko w przednią nogę dromadera i wydał komendę a zwierzę usiadło. Młodzieniec usadowił się w siodle i trzymał się mocno wydając kilkakrotnie komendę do wstania, zanim udało mu się wypowiedzieć ją poprawnie. Mimo przygotowań rycerz i tak niemal przeleciał nad głową zwierzęcia gdy wielbłąd gwałtownie poderwał się najpierw na tylne nogi, a dopiero później na przednie.
– Dostało ci się zwierzę młode, pełne wigoru a jako że to nie wałach to może być nieco agresywny. Spodziewaj się że będzie pluł i gryzł, jednak oznacza to też że nie ulęknie się w walce. Traktuj go dobrze a odpłaci ci wiernością i posłuszeństwem. - poradził przewodnik.

Młody rycerz doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich umiejętności, czy też ich braku, nie wyjeżdżał więc na szpicę zostawiając to zadanie doświadczonym zwiadowcom. Zajął miejsce z lewej flanki, zostawiając odstęp między sobą a karawaną dostatecznie duży by nie jechać w pyle który wzniecała. Większość jego ekwipunku spoczywała na jednym z wozów, pozostawiając mu swobodę ruchów. Choć odziany był w lekką pustynną zbroję, z kołczanem i sajdakiem u siodła, nie wyglądał na araba, gdyż zdradzał go nieporadny sposób dosiadania wielbłąda i prosty miecz u pasa.

Gottfried większość dnia spędził na oswajaniu się z dziwacznym, kołyszącym krokiem nowego wierzchowca. Choć na morzu nie miał większych problemów, to obce mu uczucie kołysania na stałym lądzie spowodowało że kilkakrotnie zatrzymywał wielbłąda by z najwyższym trudem zwalczyć mdłości. Pomimo tych problemów bardzo często jego spojrzenie padało na Elenę, jako że jego serce i dusza cierpiały równie mocno jak ciało. Zastanawiał się co tak naprawdę stało się w ogrodach sułtana i dlaczego dziewczyna była sama z synem władcy. Łapał się nawet na tym że wdzięczny jest że splot okoliczności nie pozwolił na przedłużenie tego spaceru, choć uczucie to mieszało się z gniewem i pragnieniem zemsty za śmierć towarzysza, tworząc mieszankę uczuć rodzącą poczucie winy z którym ciężko było mu sobie poradzić. Choć nieustraszony na polu bitwy z trudem zebrał dostatecznie dużo odwagi by porozmawiać z nią wieczorem.
 
__________________
"Prawdziwy mężczyzna lubi dwie rzeczy – niebezpieczeństwo i zabawę, dlatego lubi kobiety, gdyż są najniebezpieczniejszą zabawą."
Fryderyk Nietzsche

Ostatnio edytowane przez Balzamoon : 19-03-2016 o 15:05.
Balzamoon jest offline  
Stary 20-03-2016, 16:52   #310
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację

Piasek. Wszędzie tylko cholerny piasek. Bezkresna pustynia, ciągnącą się dookoła. Morze piasku, które zdawało się nie mieć początku i końca. Dla tutejszych było to coś normalnego, zwyczajnego. Urodzeni w tej krainie, ten bezkres przyjmowali ze spokojem. Ci, którzy tu byli pierwsi raz różnie reagowali. Jak elfka i cyrulik, dla których ten bezkres zdawał się być po prostu kolejnym przystankiem w ich podróży. Dla nich ta podróż, pomimo pewnych niedogodności, wydawała się być czymś przyjemnym. Dla Youviel czas mijał na rozmyślaniach o Telosbaen czy Bragthornie. Dla Karla postoje były momentami, gdy wraz z Manfredem uczyli się od Mussaida języka. Nie tylko co pisma, ale samej wymowy i zrozumienia słów.

Dla innych ta podróż miała mieć swoje konsekwencje. Nieznośny upał i skwar, gdy z nieba lał się żar, pomimo wody oraz ubrań, potrafił dać w kość. Sam piasek, wchodzący nawet w bardzo szczelnie okryte miejsca, potrafił irytować. Jego bezmiar przytłaczał, a nawet dołował, bowiem poza nim nie było praktycznie nic widać na horyzoncie. Do tego okoliczna fauna, również nie należała do najprzyjemniejszych. Jak niektóre chrząszcze, które podczas postojów najemników, próbowały się z nimi “zaprzyjaźnić”. Choć znaczne większość z nich nie była zabójcza ani nawet groźna, to jednak potrafiły one na tyle uprzykrzyć życie, że nie którzy z najemników byli mocno podirytowani. Ciągłe strząsanie z siebie robactwa, które potrafiło zaplątać się we włosy, czy podstępnie schować się do torby, dla jednych było czymś zwyczajnym ale Ci, którzy całe życie spędzili w mieście, odczuwali coraz większy dyskomfort.


Szczególnym powodzeniem cieszyła się Elena, do której lgnęły zarówno muszki, jak i nie groźne pajęczaki, które od czasu do czasu wskakiwały dziewczynie na głowę. Wieczorem zaś, karaczany oraz komary, które sobie upodobały bez wzajemności złodziejkę, lgnęły do niej jak przysłowiowa mucha do miodu. Do tego dziewczyna zaczynała powoli odczuwać lęk, przed ogromną przestrzenią, która ją otaczała. Pomimo iż, dziewczyna nie dostawała jeszcze ataków paniki, to czuła w głębi siebie jak jej serce szybciej bije. Czasem łapała się na tym, że spoglądając na rozciągającą się pustynię, odczuwała uczucie oszołomienia a dłonie delikatnie zaczynały jej drżeć.

Podczas gdy dni były naprawdę upalne, zarówno Elena jak i Manfred, odczuwali jak skóra ich twarzy stawała się bardziej blada. Chód ich stawał się bardziej nie pewny, jakby cięższy a parę razy oboje zwracali posiłki dość szybko.

Karawana czasem mijała innych podróżnych, wówczas wtedy Abdur zarządzał postoje, by móc podzielić się informacjami z innymi handlarzami. Drogi według relacji miały być dość spokojne, i nie było widać śladów żadnych bandytów. Gdy była możliwość karawana Abdura dołączała do innej na wieczorne postoje, bowiem w grupie zawsze było raźniej i bezpieczniej. Wtedy to handlarze wymieniali się towarami, choć wodą zawsze dzielili się bez opłat. Handlarze jednak zawsze odpłacali się za to drobnym upominkiem.
Podczas takich postojów najemnicy dowiedzieli się co nie co o nomadach. Ważną cechą dla każdego z nich jest honor - zwany ird, a jego najważniejszym składnikiem, jest męstwo - hamasa. Pozostałe składniki to wytrwałość - czyli sabr i wierność danemu słowu - wafa.
Hamas to poszanowanie samego siebie, unikanie niesprawiedliwości i niepotrzebnej wrogości oraz przede wszystkim nakaz, aby wojownicy mężnie walczyli z wrogiem twarzą w twarz. Jednak ci, którzy są słabsi, nie czują żadnego obowiązku, by walczyć aż do śmierci. Poddanie się nie hańbi, ale nie podjęcie walki lub ucieczka przed wrogiem, już tak. O chwale nomada nie świadczy zwycięstwo, ale to jak walczył.
Sabr to wytrwałość w dążeniu do celu i przeciwstawianie się niebezpieczeństwu. Natomiast wafa to lojalność i dotrzymywanie przysiąg. Łamanie umów i zdrada to jedne z najpoważniejszych naruszeń honoru nomada. Z tą też zwyczaj zawierania przysiąg przy ogniskach.

Podczas tych paru nocy, najemnicy mogli zauważyć, że Abdur nigdy nie odmówił nikomu dołączenia do nocnego ogniska. Jak się potem dowiedzieli jest to wyczaj zwany al-kira „ogień gościnności". Polega on na tym, że obok namiotu rozpala się niewielkie ognisko na znak życia i jako zaproszenie do posiłku i odpoczynku zdrożonego wędrowca. Jeżeli taki znużony wędrowiec pojawi się może liczyć na skromną gościnę, za którą nie oczekuje się zapłaty, choć w dobrym tonie jest odwdzięczyć się w miarę możliwości czy to poczęstunkiem czy też pomocą w pracach wokół obozowiska.

Także to co mogło rzucić się w oczy, karawana robiła często postoje, gdy nadchodził czas modlitwy. Wierzący obmywali swe dłonie i twarz, korzystając z jednej miski z wodą, i oddawali się dwugodzinnej modlitwie. Nikt z podróżujących nie sprzeciwiał się temu, szanując wolę przewodników. Ci kierowali swe głowy i modły w kierunku El-Haik. Podczas tych paru dni, zawsze zatrzymywali się, pamiętając o nakazach swojej religii i wyznania.

11 Nachexen 2523


Dzień ten nie zaczął się upalnie jak pozostałe dni. Pogoda początkowo była przyjemna, wiał lekki wiatr, choć zdarzało się że piasek od czasu do czasu uderzał mocniej po oczach. Temperatura nie zapowiadała upału ani piekącego gorąca, co Abdur przyjął z lekkim nie pokojem. Karawana jednak musiała podążać dalej. Między szklanym, jakby obumarłym niebem a bezmiarem pomarszczonych piasków nie było śladu żywej istoty, co mogło dziwić rodzący się nie pokój na twarzy doświadczonego handlarza. W dalekiej oddali migotały sylwetki gór, które w suchym powietrzu zdawały się falować jakby. Wszyscy jednak szli dalej, podążając wytyczonym szlakiem. Poruszali się oni stałym tempem, które narzucone było już drugiego dnia. To dla najemników jednak nie był żaden problem.
Niebo dotychczas bezchmurne, tym razem pokryło się czarnymi chmurami. Wiatr z każdą chwilą wiał co raz mocniej i mocniej. Abdur nie chcąc ryzykować dalszej podróży, mimo iż do zachodu słońca było jeszcze parę godzin, zarządził postój. Rozkazał jednocześnie aby wszystkie namioty ustawić tak, by tworzyły okrąg. Były one na tyle blisko ustawione że każdy by usłyszał wezwanie “sąsiada”. Miało to pomóc w obronie. Handlarz i jego pomocnicy, pomagali stawiać ogrodzenia jak i cały obóz.
Abdur wyjaśnił najemnikom, że w zimę na pustyni, często mają miejsca burze piaskowe. Te smagają ludzi, zwierzęta i zasypują obozowiska. Niebo zimą, często podczas burzy, wypełnia się błyskawicami, a porywisty wiatr zrywa mocowania namiotów. Towarzyszą temu czarne chmury szarańczy, które ogołacają pastwiska a także mogą pożreć cały prowiant.

Trwała już trzecia zmiana, gdy Manfred i Karl zauważyli, jakby niebo zaczęło się poruszać. Wytężyli wzrok by stwierdzić że coś ciemnego, w sporej ilości podąża w ich kierunku. Fala ta przypominała lecących w szeregach żołnierzy, która swoim ogromem mogła pokryć wszystko. Szum miliona skrzydeł był podobny do szumu wody poruszającej koło młyńskie albo do huku wielkiego wodospadu. Do tego dochodził dziwny odgłos podobny do trzasku palących się traw. To mogło spowodować uczucie lekkiego nie pokoju.


Księżyc zdawał się zanikać pod tą ciemną, poruszającą się masą, niczym jakiś wielkolud. Mannslieb jednak od czasu do czasu rzucał swoje blade światło na piaski pustyni. Dzięki temu zarówno najemnicy, jak i inni wartownicy, mogli dostrzec w porę wyłaniające się zagrożenie. Niespełna sto metrów od obozu, piasek zaczął się rozsypywać na boki. Coś jakby od spodu rozrzucało go, i powoli zaczynało się wyłaniać. Były to humanoidalne istoty, ubrane w podarte, poszarpane ciuchy pod którym znajdowało się, wyschnięte i wypełnione robactwem truchło. Podobni do wysuszonych trupów, w których ciałach żyją roje robactwa, zaczęli wygrzebywać się z pod piasku. Gdy tylko otworzyli swoje usta, do uszu obozowiczów doszedł dźwięk przypominający owadzie chrzęszczenie.

-Mahtmasi - rozległo się w obozie, które obudziło by nawet głęboko śpiącego.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172