Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-08-2015, 15:56   #201
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Gdy wydawało się, że wszyscy podjęli decyzję, tylko Laura milczała. Wzrok kapitana padł na nią. Fanatyczka jednak nie przejmowała się tym, tylko z gniewem w oczach podpłynęła do Gomeza. Złośliwy uśmiech pojawił się na jej twarzy, by po chwili zmienić się w dziwny grymas. Było w nim coś złowieszczego, lecz nim ojciec jej dziecka pojął o co chodzi, ta zdzieliła go w łeb znajdującym się w pobliżu kawałkiem deski. Uderzenie było silne, szybkie i celne na tyle, że po chwili głowa mężczyzny spoczęła nieprzytomnie na tafli wody. Fanatyczka chwyciła za “fraki” swojego lubego i z podłym uśmiechem na ustach, który wyrażał jednocześnie tryumf, rzekła do kapitana:

-[i]No i chuj z tym. Będą dwie dodatkowe gęby do wyżywienia[/b] - dodając już ciszej pod nosem -Masz przejebane - tylko do kogo to było skierowane, to już tylko ona sama wiedziała

Kapitan buchnął śmiechem i z uznaniem pokiwał głową.
-Niech więc i tak będzie - i gdy tylko to powiedział Ci, którzy się zgodzili na ofertę kapitana, zostali nagle wciągnięci w morskie głębiny. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, ich już nie było. Zniknęli pod wodą.

Lotar

Tylko Hans i Lotar odmówili przyjęcia propozycji kapitana. Ten pierwszy został porwany w morskie odmęt przez jakieś monstrum. Więc trzymając się z całych sił za deskę próbował odpłynąć jak najdalej od upiora i przeklętego okrętu-widmo. Kątem oka dostrzegł kapitana, który z zadowoleniem przyjmował decyzję reszty drużynników. A potem mgła wszystko pochłonęła i Lotar został sam na środku oceanu. Za jedynych towarzyszy miał stado rekinów, które krążyły wokół niego. Zimna woda zaczynała coraz bardziej doskwierać najemnikowi. Sam nie wiedział ile tak płynął, ale po pewnym czasie jego ruchy stały się powolniejsze, jakby bardziej ociężałe. Słona woda dostawała się do oczu, szczypiąc je tak, że po chwili stały się one czerwone. Wiatr zaczął wiać mocniej, co sprawiło, że zaczęły tworzyć się fale, które raz po raz uderzały w płynącego mężczyznę.

Rekiny wciąż mu towarzyszyły, ale mimo to ze spokojem wyczekiwały i obserwowały ofiarę. Ile to trwało, ciężko było stwierdzić, lecz najemnik z każdą chwilą coraz bardziej opadał z sił. Rekiny jakby tylko na to czekały i przypuściły atak. Był on szybki i bezlitosny. Pierwszy zaatakował od dołu, wbijając w nogę mężczyzny swoje piłowate zęby. Gdy tylko zacisnęły się one na ciele człowieka rekin wykonał momentalny zwrot, wyrywając kawałek mięsa. Za nim nastąpił kolejny i kolejny. Miały one na celu tylko jedno. Wykrwawienie ofiary. Mnogość i szybkość ataków oraz brak skutecznej broni przeciw takim stworzeniom sprawił, że był łatwym łupem dla napastników.

Gdy wydawało się, że przypuszczą one kolejny atak, by zakończyć żywot ich ofiary, coś je spłoszyło. Szybciej niż atakowały zaczęły się oddalać od rannego, zostawiając go samego sobie. Lotar zauważył, jak morze zaczyna się podnosić. Jakby coś, gdzieś w oddali sprawiło, że woda zaczęła się wybrzuszać. Jednak było to dość daleko od niego.

Zmęczony, spragniony, dryfował przez chwilę, gdy zobaczył jak kilkadziesiąt metrów od niego tworzy się fala, która kierowała się wprost na niego. Instynkt wojownika zaczął bić na alarm. Zebrał wszystkie siły i zaczął “wiosłować”. Machał jak szalony, chcąc zwiększyć dystans między falą a nim samym. Pot spływał mu po czole i choć dłonie zaczynały go boleć, to coraz bardziej nimi machał. Fala jednak nieuchronnie się zbliżała i szlachcic musiał się poddać. Czy to świadomość, że czeka go koniec, czy siły całkowicie go opuściły. To już tylko on sam wiedział. Uśmiechnął się po raz ostatni, chcąc spojrzeć śmierci w oczy. Stawiał jej czoła nie raz, nie dwa, więc i tym razem zamierzał tak postąpić. Chwycił w dłoń sztylet i trzymając się drugą ręką drewnianej kłody czekał. A fala się zbliżała. Woda burzyła się i wznosiła coraz wyżej i wyżej. Była tak duża, że z łatwością przykryła by mężczyznę nawet, gdyby stał. Za jej wzburzenie i rozrzucanie na boki odpowiadała dwumetrowa płetwa grzbietowa, która pędziła ku niemu. I wtedy Lotar dostrzegł czarne, martwe oczy wystające ledwo z nad tafli wody. Bestia zaczęła się wynurzać, ukazując pięć rzędów ostrych i długich na prawie piętnaście centymetrów zębów. Szczęki otworzyły się na średnicę równą prawie dwóm metrom, zwiastując szybką śmierć. Strach sparaliżował najemnika, który z przerażeniem spoglądał, jak koniec zbliża się ku niemu. Nic nie mogło tego zatrzymać. Nic nie mogło temu przeszkodzić. To był koniec. Trwało to chwilę, gdy szczęki zacisnęły się, zamykając paszczę. Dla Lotara śmierć nadeszła szybko i bezboleśnie, choć na pewno nie śniło mu się nigdy, że zostanie przekąską dla morskiego potwora.



Ci którzy się zgodzili

Gdy morski prąd wciągnął pod wodę większość drużyny, Ci zaczęli myśleć, że padli ofiarą podstępu. Ciemne głębiny pochłaniały ich coraz bardziej i bardziej. Tlen powoli się kończył. Panika wdzierała się do głębi umysłu, a świadomość tego, że zostali oszukani i wykorzystani stawała się faktem. Nikt nie mógł krzyczeć, a nawet gdyby mógł, to i tak nikt by ich nie usłyszał. I gdy zdawało się, że zostaną utopieni i pogrzebani na wieki pod zimną, ciemną taflą wody nagle coś w mroku zamigotało, oślepiając tonących jasno purpurowym blaskiem. Drzwi. To była jedyna rzecz, jaką dostrzegli w tym świetle, a potem coś je otworzyło i wszyscy zostali wessani przez dziurę, jaka się pojawiła. Najemnicy wypadli przed drzwi nadbudówki, z łoskotem lądując na pokładzie statku. Byli cali mokrzy, wypluwali wodę z ust.
Wszyscy byli cali i zdrowi, nawet Gomez, który odzyskał przytomność. Lekkie zdziwienie i zaskoczenie pojawiło się na jego twarzy, gdy koło siebie zobaczył Laurę i resztę towarzyszy. Brakowało tylko Lotara. Przed nimi stał Czarnobrody w towarzystwie swoich rybich kamratów, a obok nich stały załogantki Zeffiro. W ich oczach malowały się przeróżne uczucia. Gniew, złość, żal, smutek lecz to nie było teraz ważne, bowiem kapitan przemówił:

-Witajcie na pokładzie Przewoźnika. Rad jestem, że przyjęliście moją ofertę - zaśmiał się i nabił ponownie fajkę -Jak wspomniałem, każdy ma swoją cenę. Wszystko ma swoją cenę. Waszą ceną by żyć, była zgoda na służbę u mnie. Pewnie teraz zastanawiacie się, czego taki ktoś jak ja może chcieć - pociągnął z fajki i wypuścił gęsty dym, który powoli zaczął kształtować się w coś w rodzaju skrzyni -Chcę, byście znaleźli pięć skrzyń, a właściwie to, co w nich się znajduje i mi to zwrócili. Macie rok, by załatwić swoje sprawy i ów strasznego - ostatnie słowo wymówił z lekką kpiną, wybałuszając dziwnie oczy -nekromantę. Potem jednak, dokładnie za rok, powiem wam, co wiem i będziecie mieć kolejny rok na znalezienie ów skrzyń i ich zawartości. Jeśli wam się uda, służbę u mnie będziecie mogli uznać za zakończoną - po raz kolejny wypuścił dym z ust -Co by nie było, jeśli złamiecie słowo, obowiązek służby u mnie spadnie na waszych potomków. Mam nadzieję, że okażecie się ludźmi honoru.. - zakończył wypuszczeniem dymu z ust i nozdrzy.

Spokojnym krokiem stanął przy burcie statku i spojrzał w morze. Zagwizdał cicho i po chwili na jego ramieniu znów siedział kruk. Natalie La Blisse spojrzała na swoje “załogantki”, bowiem to ona, po śmierci Mariasole, została kapitanem. Zrobiła parę kroków do przodu i rzuciła:

-A co z nami? Jak mamy dostać się gdziekolwiek - w pytaniu zawarte było oskrażenie, żal i wrogość.

-A tak. Masz rację droga piratko. Masz rację. Złoto zapłacone. Umowa dotrzymana. Złamana przez innych. Trzeba być słownym.

Czarnobrody wyjął sztylet i naciął swoją rękę. Po chwili krople jego krwi zaczęły spływać do morza. Kilka kropel wystarczyło, by ciemna toń przybrała barwę purpury. A potem zaczęła bulgotać, tworząc pianę. Ta unosiła się do góry wyżej i wyżej i w pewnym momencie wszystkim wydawało się, że woda dosłownie się gotuje. Z nieba znów zaczęło błyskać, a potężny wiatr zaczął kołysać statkiem. Trzeba było mocno się trzymać, aby utrzymać równowagę. Ciepło, które wydzielała piana, było odczuwalne nawet na pokładzie Przewoźnika. Czarnobrody uśmiechał się tylko, a lonty przyczepione do jego kapelusza zdawały się spalać jakby w szybszym tempie. Mamrotał coś pod nosem. Błysnęło raz i potem drugi. Morze zdawało się ryczeć wściekle, jakby buntowało się przeciw takim wydarzeniom. Nie mając wyjścia ocean, a może to były czeluście piekielne, uwolnił statek, unosząc go z dna. Ten zdawał się jakby palić i płonąć, a ciemny dym spowijał go. Piracka flaga powiewała na maszcie, a Wesoły Roger zdawał się szeroko uśmiechać do najemników. Stał burta w burtę z Przewoźnikiem i choć był dwukrotnie mniejszy od niego, to i tak robił wrażenie. Trzymasztowa fluita, której żagle zdawały się ciągle dymić, wyposażony łącznie w 40 dział mógł siać popłoch nawet wśród galeonów. Gołym okiem było widać, że statek był stary i musiał liczyć przynajmniej kilkadziesiąt lat. Dodatkowo nosił ślady, co Galvin zauważył z łatwością, lekkich przeróbek i modyfikacji. Na burcie miał wyryty napis “Odkupienie”. Gdy dym powoli opadał, a ogień jakby przygasł, wszyscy zebrani zobaczyli, że ktoś jest na Odkupieniu. Mgła otaczającą tą osobę również upadła i wówczas oczom zebranym ukazała się Mariasole, która w ręku trzymała zapaloną lampę oliwną. Uśmiechnięta, cała i zdrowa. Spojrzała na swoje podwładne i najemników i rzuciła radośnie:

-No dobra. To kto płynie do tej Arabii?

Czarnobrody zaśmiał się i skłonił nisko w kierunku dziewczyny i rzekł do niej:

-Sądzę, że ten statek będzie równie dobry, co Twój poprzedni Panno Mariasole.. - początkowo Natalie i reszta dziewczyn nie wiedziały jak zareagować, lecz po chwili zrozumiały co jest grane. Tylko dzięki temu, że przyjęły warunki Trappa i zapłaciły, nic się ich kapitanowi nie stało. Bez wahania zaczęły wchodzić po kładce na swój nowy statek. Nadszedł czas na najemników, którzy być może byli zdziwieni i zaskoczeni, ale w końcu była to noc magii i tajemnic. Noc wiedźm.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 19-08-2015, 19:08   #202
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Nim rozpętało się piekło... i to co nastało potem.


Karl wyszedł ze swojej kajuty budzony przez już nie pamiętał kogo by opatrzyć rany. Czuł się podle, głowa go bolała i nie tylko. Czuł się jak na początku swojej kariery kiedy organizm był mocno nie przyzwyczajony do alkoholu. Teraz jednak było odrobinę inaczej, falowanie i kołysanie łajby jakby ustało i czuł się lepiej i suszyło go, mocno suszyło... Po opatrzeniu ran, nie patrząc nawet na towarzysza udał się zaczerpnąć świeżego powietrza na główny deck i to co zobaczył było nie do opisania. Ich okręt stał burta w burtę z upiornym statkiem którego najpewniej szalony załogant właśnie wkraczał na pokład... ich pokład. Coś mówił. Co on mówił? Pamiętał przez mgłę, lecz to co nastąpiło potem... dwie strzały, oliwa, przeszywający ryk „Ognia!” i piekło. Ogniste piekło zatapianego Zeffiro który szedł na dno. Wstrząs zwalił go z nóg i chwilę potem kiedy się podniósł instynktownie zrobił to co załogantki ich najętego statku. Skoczył za burtę chwytając się jednej z desek, porozrywanych desek, już w wodzie. Nie by wykwintnym pływakiem, ale pływać umiał. Lecz po co nadwyrężać osłabione siły? Oto deska sama się prosiła by ją przygarnąć i tak też uczynił. Nie pojmował w swoim skołowanym umyśle o co poszło kiedy wchodził na pokład, ani dlaczego jego drużynnicy zdecydowali się atakować. Jedno było pewne, i uświadomił to sobie kiedy spojrzał w górę słysząc słowa tego który padł na deck w ogniu oliwy. Jego drużynnicy zaatakowali maga, czarnoksiężnika zapewne. Choć sam był zwolennikiem likwidacji owych to samo wkroczenie na pokład jednego z nich powinna dać do myślenia, a teraz? Teraz miał podpisać pakt z diabłem. Pakt którego zawartości nie znał. Pakt który został na nim wymuszony przez „inteligencję” dróżyny. Sigmar mu świadkiem nie chciał tego, ale czy miał wybór? Czy będzie w stanie ratując własne życie spełnić swój święty obowiązek i dorwać nekromantę? Poddanie się i odmowa nie wchodziła w grę. Skazywać siebie na pewną śmierć kiedy tyle jeszcze było do zrobienia? Zagryzł zęby, a palce pobielały od wbijania się w chropowatą deskę która utrzymywała go na wodzie.

- Zgadzam się... – powiedział cicho, niemalże nie dosłyszalnie przez zaciśnięte zęby. Wzbierał w nim gniew. Potem, pochłonęło go morze i tylko dzięki szkoleniom i własnym wrodzonym umiejętnościom poruszania się pod wodą utrzymywał oddech. Lecz im głębiej zabierała go woda i im zimniej było, im bardziej czuł ucisk w głowie spowodowany głębokością tym szybciej kończyło się powietrze. I już, kiedy miał się poddać, kiedy zaczynało mu brakować tchu, kiedy organizm buntował się woli pragnąc zaczerpnąć tchu świeżej morskiej wody... wtedy... wtedy pojawiły się drzwi znikąd. Plugawa magia i jej omamy, lecz czym jest omam kiedy wrażenia zmysłowe są takie realne? Wessany przez pustkę drzwi wylądował twardo na deskach upiornego okrętu.

Pierwsze co zrobił kiedy poczuł powiew wiatru to gwałtownie wypuścił powietrze i łapczywie je nabrał. Po kilku głębszych, na czworakach na deskach patrzał na nie niedowierzając temu co się stało. Żył. Dostrzegł jednak coś niepokojącego. Drobne krople krwi przed nim na drewnie statku. Po chwili kolejna kropla. Dotknął skroni i poczół lekki ból. Kawałek drzazgi rozrywanego kadłuba Zeffiro wbił mu się pod kątem między skórę a czaszkę. Szybko wyciągnął z lekkim grymasem bólu zadziorny i złośliwy kawałek, pozostałość, ich niedawnego transportu. Wiedział, że rana nie była poważna i jak wiele szczęścia miał zdawał sobie sprawę. Zagoi się. Powoli wstał na nogi i skrzyżował ręce na piersi. Wtedy właśnie dojrzał załogantki Zeffiro. Ich miny i postawy mówiły wiele, i wtedy odezwał się kapitan wrogiego okrętu, czarnoksiężnik.

-Witajcie na pokładzie Przewoźnika. Rad jestem, że przyjęliście moją ofertę - zaśmiał się i nabił ponownie fajkę -Jak wspomniałem, każdy ma swoją cenę. Wszystko ma swoją cenę. Waszą ceną by żyć, była zgoda na służbę u mnie. Pewnie teraz zastanawiacie się, czego taki ktoś jak ja może chcieć - pociągnął z fajki i wypuścił gęsty dym, który powoli zaczął kształtować się w coś w rodzaju skrzyni -Chcę, byście znaleźli pięć skrzyń, a właściwie to, co w nich się znajduje i mi to zwrócili. Macie rok, by załatwić swoje sprawy i ów strasznego - ostatnie słowo wymówił z lekką kpiną, wybałuszając dziwnie oczy -nekromantę. Potem jednak, dokładnie za rok, powiem wam, co wiem i będziecie mieć kolejny rok na znalezienie ów skrzyń i ich zawartości. Jeśli wam się uda, służbę u mnie będziecie mogli uznać za zakończoną - po raz kolejny wypuścił dym z ust -Co by nie było, jeśli złamiecie słowo, obowiązek służby u mnie spadnie na waszych potomków. Mam nadzieję, że okażecie się ludźmi honoru.. - zakończył wypuszczeniem dymu z ust i nozdrzy.

Cyrulik spojrzał na mężczyznę z pustym wyrazem twarzy. Umowa była logiczna, nawet bardzo. Chociaż, oznaczało to zapewne nieprzespane noce w ogromnym niebezpieczeństwie, ale nie mógł narzekać. Jak by nie patrząc ocalił, życie i miał czas dorwać Bragthorna. Nie uśmiechało mu się układanie z czarnoksiężnikami, ale jaki miał naprawdę wybór? Jaki mieli wybór nim rozpętało się piekło? Człowiek mówił logicznie, żądanie nie było nad wyraz wymagające czy uciążliwe. Czego żądał, bo czegoś żądał, ale czego nie pamiętał, że drużynnicy zareagowali agresją? Musiał się dowiedzieć...
Lecz jego rozmyślania przerwał głos Natalie o dziwnych, acz pociągających oczach.

-A co z nami? Jak mamy dostać się gdziekolwiek – a w jej pytaniu zawarte było oskarżenie, żal i wrogość.

Odpowiedź jednak jaka padła z ust czarnobrodego zdumiała do cna Heinhopf’a.

-A tak. Masz rację droga piratko. Masz rację. Złoto zapłacone. Umowa dotrzymana. Złamana przez innych. Trzeba być słownym.
Złoto? Poszło o zwykłe, nic nie warte, wymienialne i zdatne do odzyskania... złoto? Jego drużynnicy byli na tyle chciwi by postawić się czarnoksiężnikowi próbując go zgładzić bo nie chcieli mu oddać... złota? Nie wierzył, nie potrafił uwierzyć, a jednak, taka była prawda. Złoto dla naiwnych... jakże naiwni byli wierząc że wygrają z upiorem, a teraz to złoto spoczywało głęboko na dnie... Naiwność, czy głupota? Sam już nie wiedział, gdyby to był on, zapewne by zapłacił. Bez złota da radę żyć, bez duszy? Się okaże...
Jednak po raz kolejny jego rozmyślania zostały przerwane. Oto bowiem z kipiącej brei morza wyłonił się nowy okrę fluita o trzech masztach a na głównym pokładzie pani kapitan. Karl, po raz kolejny był skonfundowany, lecz szybko odgonił ten nieprzyjemny stan umysłu widząc jak załogantki dawnego Zeffiro, a aktualnego Odkupienia wkraczały po trapie na statek z dna morza. Ruszył więc ich śladem tylko gniewnie się odwracając w stronę swoich towarzyszy rzucił.

- Idioci! – wywarczał – Sprzedaliście nasze dusze bo nie chcieliście dać złota?! Manfred wam powie w jakim gównie jesteśmy! – I na tym skończył, nie chciał słyszeć żadnych wytłumaczeń. Jego stan ducha osiągnął stan wszechwkurwienia. O dziwo jednak czuł już się dobrze. Tak jakby wszystkie negatywne emocje wyprały z niego morską chorobę... No może za wyjątkiem lekkiego bólu głowy i osłabienia. Przeszedł na drugą stronę pokładu i oparł się ciężko o reling. Potrzebował ochłonąć nim, Sigmar mu świadkiem, kogoś zamorduje...
 
Dhratlach jest offline  
Stary 23-08-2015, 19:08   #203
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Elfka spojrzała na Karla. Jej wzrok był dziwny, jakby nie docierały do niej jego słowa. Po chwili pojawił się uśmiech na jej twarzy. Dziki i brzydki. W spojrzeniu kryło się szaleństwo.
- My..? My? MY?! - krzyknęła. - Trzeba było pozwolić sobie utonąć i nie skamleć teraz. To była twoja decyzja. Mogłeś odmówić jak Lotar - ton głosu elfki nie należał do przyjemnych. Wciąż była uśmiechnięta, a w zasadzie skrzywiona w parodii uśmiechu. W jej głosie przebrzmiewało rozbawienie mimo ponurej sytuacji. Wyglądało jakby Youviel miała znów ochotę się roześmiać.
Karl spojrzał na nią chłodno gotowy na ciężką ripostę. Miał ochotę krzyczeć i jej po prostu przywalić. Jednak doświadczenie w zawodzie dało o sobie znać. Szybko oceniał stan psychiczny towarzyszki. Tak, szaleństwo. Ciężar psychiczny podjętych decyzji i jego konsekwencje wzmogły i tak niestabilny obraz osobowościowy Youviel… a przynajmniej taka była jego diagnoza. Odwrócił wzrok od niej i spojrzał w morze. “Grunt to jej nie prowokować… lepiej poczekać aż jej stan się poprawi. Jeżeli kiedykolwiek się poprawi.”
- Lotar podjął decyzję i mamy jednego człowieka mniej w naszej misji - odpowiedział chłodno, kalkulacyjnie, wrogo - Podjęliśmy najlepszą decyzję na jaką pozwalały nam warunki. Misja ma priorytet. Czekam na diagnozę naszego czaromiota. Chce wiedzieć jak głęboko jesteśmy w gównie. - Ledwo kontrolował gniew, a to tylko dlatego by nie wynikła bratobójcza walka. Musiał myśleć logicznie. Tak to sobie usprawiedliwiał.
- Zgaduje, że to Twoje strzały poszły w ruch? Kto rzucił oliwę? - padło pytanie w stronę elfki bez kontaktu wzrokowego, a który to był wlepiony w falujące morze. Musiał wiedzieć kto maczał w tym palce i na kogo uważać w przyszłości. Na tą chwilę była Youviel, Wolf i...? Kto?
Wolf spojrzał na Karla i skrzywił się w gniewie, ale nic nie powiedział. Był zły, ale nienawiść kierował na siebie. Zdławił więc cisnące się na usta komentarze i odwrócił do Czarnobrodego. Kiwnął głową.
- Za rok, w noc wiedźm, wrócimy - wychrypiał.
Przechodząc na pokład drugiego statku zatrzymał się na moment, by spojrzeć w dół, na obijające się o burty deski rozbitego wraku. Gdzieś tam byli jego towarzysze. Zacisnął pięści i ruszył dalej. Nie unikał wzroku pozostałych przy życiu drużynników. Przyjmował go niczym skazaniec z wyrokiem chłosty, zasłużony bicz.

-Straciliśmy Lotara, Hansa Mansteina i Wolfgrimma. Nie znałem ich dobrze ale to byli dobrzy ludzie.- Drużyna musiała być naprawdę zahartowana skoro śmierć trzech kompanów w tym jednego weterana wydawała się nikogo nie ruszać. Trochę zżył się z tymi osobnikami podczas wspólnej podróży. Czy to wynikało z sympatii(do czego w życiu by się przyznał) czy przyzwyczajenia, będzie mu ich brakować.
-Nie wiem czy Lotar miał rodzinę ale wypadało by ją poinformować… no i Zakon Sigmara też.- Tyle chyba mogli dla nich zrobić, wszakże ci ludzie odeszli do końca wierni swoim ideałom.
-Co zaś się tyczy naszej sytuacji...- Manfred przerzucił spojrzenie na członków drużyny. Próbował dostrzec czy pojawiło się się wokół nich coś, co pozwalało by sądzić że są pod wpływem zaklęcia czy magii.
-Mogę tylko teoretyzować. Nie spotkałem nigdy istoty tak potężnej ciężko więc stwierdzić do czego jest zdolna. Skoro kapitan nie zdobył skrzynek osobiście, możliwe że jego moce są ograniczone do lokalnych wód. Może na lądzie będziemy bezpieczni. Może… Z drugiej strony potężni czarodzieje potrafią krzywdzić na dowolną odległość a z tego co widziałem moc kapitana przekracza poziom arcymagów. Najbezpieczniej będzie przez ten rok szukać informacji na temat Czarnobrodego. Wstępnie można się pogodzić z myślą że po zniszczeniu jednego monstrum czeka nas praca u drugiego.- skomentował i zaczął się uważnie przyglądać nowemu okrętowi a także(oczywiście z bezpiecznej odległości) pani kapitan. Mariasole i “Odkupienie” pojawiły się tu mocą Czarnobrodego i maga ciekawiło czy przez to nie były w jakiś sposób magiczne.
-Jednak magia która go otacza nie jest zła. Pradawna, potężna, może nawet boska ale nie zła. Nie zrozumcie mnie źle, nie mówię przez to że kapitan jest dobry ale sama moc którą dysponuje nie jest nieczysta i plugawa jak to w wypadku zakazanych tradycji czarnoksięskich.- dodał po chwili.
- Moźe macie problem ze słuchem… ale z tego co ja słyszałem to dibał nas “wynajął”. Zapłatą było wyciągnięcie nas z wody. Zleceniem jest odnalezienie jakiś skrzynek. - Galvin był piekielnie niepocieszony.
Stracił masę dobytku. A jego towarzysze byli gotowi się rzucić na siebie z pięściami. Nie był tak fatalny scenariusz jak krasnolud przewidywał, ale było bardzo bardzo gównianie.
Ciężko było Karlowi polemizować z logiką khazackiego towarzysza którego zdanie dla niego miało większą wartość niż zdanie pozostałych towarzyszy. Nadal był wewnętrznie zły jak osa którą odganiało niesforne dziecko nieświadome żądła. Patrzał twardo w falujące morze i powiedział pełnym powagii i jadu, podniesionym głosem.
- Magia… to herezja! - bo wszak każdy szanujący siebie i Sigmara obywatel Imperium dobrze wiedział, że wszelka magia pochodzi od chaosu, a czaromiot? Najzwyczajniej w świecie… się mylił.
Youviel prychnęła na słowa Karla. Posłała kapitanowi spojrzenie pełne wyzwania. Już wiedziała, że po nekromancie ta istota zostanie jej celem. Tak niech jej dopomoże Kurnous.
-Wynajął czy nie wynajął, zwał jak zwał. Ja się tylko odnoszę do teoretycznej sytuacji gdzie z jakiś powodów nie dotrzymujemy Czarnobrodemu danego słowa. Przedstawiam możliwe konsekwencje. Zapytano mnie o diagnozę to ją przedstawiłem.- wyjaśnił Manfred puszczając mimo uszu znane już mu hasła o herezji.
- Dotrzymamy słowa - powiedział Wolf czując rosnącą w gardle gulę. - Raz nie posłuchałem twej rady Manfredzie i więcej tego nie uczynię.
Oparł się o burtę i założył ręce na piersi. Wciąż miał nietęgi wyraz twarzy i miał ochotę wyładować swoją złość na czymkolwiek. Karl tylko zaogniał i tak beznadziejną sytuację. Rycerz z natury był jednak spokojny i tylko to powstrzymywało go przed bezsensownym wybuchem. Zaczął gorączkowo szukać w myślach modlitwy do Morra za poległych, ale słowa jak na złość nie chciały się układać.
Masa była powodów, aby i Galvin chciał ubić Czarnobrodego. Jednak temperament szybko został przyćmiony przez logiczny umysł. To jego towarzysze rzucili się na istotę, o wielkiej mocy, pomimo ostrzeżenia maga. To oni wywołali reakcję demonicznego pirata.
Z drugiej strony, sam fakt że zmuszał ich do oddania złota był już wystarczający, aby Czarnobrodego wciągnąć do Księgi Krzywd.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 23-08-2015 o 19:11.
Stalowy jest offline  
Stary 24-08-2015, 21:26   #204
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Gomez pamiętał wszystko jak przez mgłę. Najpierw coś lub ktoś walnął go w głowę i przed oczami zapadła ciemność. Czuł jak ktoś go wyciąga z wody i kładzie na deski pokładu, słyszał w oddali jakieś strzępki rozmów, których sensu nie mógł w tym stanie się doszukać. Potem ktoś ciągnął go po pokładzie i znów stracił przytomność, a raczej popadł w jakiś dziwny stan pełen majaków. Widział swą martwą żonę Laurę, której twarz raz po raz zmieniała się w twarz Laury fanatyczki. Potem nawiedzały go wykrzywione oblicza zmarłych przyjaciół i wrogów. Zakrwawiona twarz Rossetiego mówiła ciągle "Pomścij! Pomścij!", by chwilę później zmienić się w wystraszonego Eckhardta, szukającego wyjścia z labiryntu. Potem znowu ciemność i za chwilę znów wizje. Lotar klęczący nad skrzynią pełną złota, a za nim Hans z młotem wzniesionym do ciosu. "Sigmar tak chce!" i broń uderza w Lotara, który nie jest już Lotarem tylko Laurą, a Hans nie jest Hansem tylko zakapturzonym cieniem trzymającym zamiast młota miecz. Ostrze uderza w prosto w trzewia brzemiennej fanatyczki, złowrogi śmiech rozbrzmiewa spod kaptura roznosi się wokół wypełniając jakby całą przestrzeń, a potem następuje ciemność.
 
Komtur jest offline  
Stary 25-08-2015, 00:08   #205
 
Narina's Avatar
 
Reputacja: 1 Narina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skał
Rozmowa z Gottfriedem

Elena ocknęła się, bo upadła na deski. Podniosła głowę i przez dłuższą chwilę nie wiedziała, co się stało i gdzie się znajduje. Spoglądała tępo po zgromadzonych. Spojrzała też i na kapitana. Coś mówił, ale ona nie bardzo przyswajała słowa opuszczające jego usta. Zmrużyła oczy, bo nawet tak nikłe światło ją raziło. Drużynnicy to się między sobą sprzeczali, to dyskutowali na tematy, na które teraz dziewucha ni w ząb nie miała ochoty. Podjęto za nią kolejną decyzję. Może to i lepiej? Widziała strapionego Wolfa, patrzyła na elfke, fanatyczkę i innych. Czuła ucisk w dołku i swego rodzaju niewypowiedziany żal. Na ten moment nie była niczego pewna. Po prostu dochodziła do siebie. Siedziała jeszcze chwilę na deskach. W końcu podniosła swoją rzyć i to, co jej zostało. Zerknęła na Gottfrieda w większym skupieniu. Był tu, więc się udało. Usiłowała sobie przypomnieć, jak to się stało, że znaleźli się w tym właśnie miejscu. Powstanie nowego statku złodziejka zarejestrowała resztkami świadomości. Pewnie za jakiś czas dopiero do niej dotrze, jakich cudów była świadkiem. Toż to nie często się zdarza, by okręt powstawał z dna morza i to jeszcze z panią kapitan. Jednak w tym momencie Elena nie miała sił, by jakoś bardziej żywiołowo zareagować. Potem pewnie uzna, że gdzieś jej się to przyśniło.
Dziewczyna bez słowa przeszła po kładce na drugi pokład. Było jej przeraźliwie zimno, czuła w środku ogromną pustkę z powodu nie wiadomo czego. I miała wyrzuty sumienia, a do tego się bała, że pani kapitan wywali ich na zbity pysk ze statku za to, co zrobili. Starała się nie pokazywać tego po sobie i pewnie jej to wychodziło chociażby ze względu na to, że trzęsła się jak osika, a morze dodatkowo wyssało z niej wszystkie siły. Marzyła więc, by pójść spać. Zerknęła za rycerzem, jakby się upewniała, że to nie miraż. Był. To dobrze.

Rycerz po wylądowaniu na pokładzie “Przewoźnika” upadł na kolana. Zbroja ciążyła mu niemiłosiernie, a przemęczone mięśnie, zmuszone do najwyższego wysiłku utrzymywaniem ciężaru rycerza i zbroi na powierzchni, odmówiły na chwilę posłuszeństwa. Oddychał ciężko i zamkniętymi oczami zbierał się do niebotycznego wysiłku jakim było powstanie. Po chwili, chwytając się lin podniósł się by wysłuchać słów Kapitana. W odpowiedzi skinął tylko głową, cóż więcej mógł zrobić? Fakt, że dostali od niego czas na dopadnięcie nekromanty, zdziwił go niepomiernie, ale kto mógł przejrzeć zamysły takiej istoty? Gdy Kapitan przyzwał “Odkupienie” z Marisole na pokładzie, patrzył oniemiały ze zdziwienia i przerażenia. To, co widział, przekraczało jego pojęcie. Otrząsnął się dopiero, gdy większość jego towarzyszy już weszła na pokład nowego środka transportu. Ruszył za nimi, ale jego ruchy były nadal niepewne, od czasu do czasu wstrząsały nim niekontrolowane drżenia. Wchodząc na pokład podniósł swój hełm na zawieszony na jednym ze słupków do których przywiązane były liny. Wziął go z wahaniem, i nie chcąc zakładać umieścił w zgięciu ramienia. Przysłuchiwał się rozmowie, którą prowadzili jego niegdysiejsi towarzysze. Nie wtrącał się, choć miał ochotę, ale nie sądził, że jedyne słowa, które mu się cisnęły na usta, poprawiły w jakikolwiek sposób sytuację. Mógł sobie wyobrazić reakcję Wolfganga i elfki na słowa “następnym razem trzymaj tą szaloną sukę na smyczy”, gdyż gdyby ktoś tak powiedział o Elenie, to polałaby się krew. Musiał teraz podjąć pewne decyzje, nie był już związany z drużyną i jej celem, gdyż oddając się pod rozkazy Kapitana Trappa zerwał przysięgi, które złożył wstępując do zakonu. Nie był już Czarnym Gwardzistą Morra, więc cała wyprawa straciła dla niego sens. Poczuł szczypanie pod powiekami, ale wmówił sobie, że to pozostałości morskiej wody i odetchnął głęboko, ocierając twarz z łez. Rozejrzał się w poszukiwaniu tej, dla której poświęcił swoje dotychczasowe życie. Tylko jej obecność mogła utrzymać go wśród drużyny, czas było na poważną rozmowę. Powoli, nadal chwiejąc się nieco podszedł do dziewczyny. Miał nadzieję, że za chwilę nie usłyszy, że go okłamała żeby uratować mu życie i dać szansę. Gdyby tak się stało, nie ręczył za siebie. Po drodze zauważył swój plecak, otwarty i zaplątany w liny. Przyklęknął i sprawdził zawartość, krzywiąc się po chwili, gdyż niemal wszystko co lżejsze zostało wymyte, pozostawiając nasiąknięte wodą ubrania i koc. Wyciągnął płaszcz i strząsnął go porządnie, był skórzany i nasączony oliwą, więc nie ucierpiał za mocno. Plecak zarzucił na ramię, podszedł do dziewczyny i okrył jej drżące ramiona płaszczem.
- Eleno, nigdy mi nie powiedziałaś, dlaczego przyłączyłaś się do tej drużyny. Chcę usłyszeć o tym teraz. - jego głos był zachrypnięty, ale mocny, a ton zdecydowany.

Złodziejka spojrzała na rycerza. Na początku jej wzrok był nieobecny, dopiero po chwili wróciła na miejsce. Zmrużyła oczy i skupiła uwagę na chłopaku.
- Bo nie było o czym w sumie. No i nigdy nie pytałeś - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Naciągnęła na siebie jego płaszcz. Uśmiechnęła się mizernie. Bez słowa przeszła w takie miejsce, żeby móc usiąść i odsapnąć. Poczekała, aż Gottfried do niej podejdzie i też siądzie.
- Pomóc ci zdjąć to wszystko?- zapytała i ziewnęła mocno. Przetarła oczy. I zanim uzyskała odpowiedź, zaczęła mówić. - Dostałam w Altdorfie zlecenie. Niby prosta robota za dobrą stawkę. Oczywiście zamiast dać nogę, to przyjęłam robotę, też i z ciekawości, z chęci sprawdzenia się. Ale w czasie pracy wpadłam prawie jak śliwka w kompot. I potem ten, co mnie przyłapał widząc, że coś tam jednak potrafię, dał mi inną robotę. Tak znalazłam się w posesji Wolfa, w lochach. Ale chyba zanim on tam jeszcze rządził. Pech chciał, że noga mi się powinęła wtedy. Nie wiem, ile tam siedziałam. W momencie, w którym Wolf przejął władzę, wyciągnął mnie z lochu. I zaoferował wyprawę. Nie miałam nic do stracenia, to i poszłam. - miała teraz mętlik w głowie, więc i wyszło jej to mało składnie. Ale sens ciągu zdarzeń przekazała. Pominęła niektóre bodźce i motywacje, ale odpowiedziała na pytanie rycerza.
- Mało interesujące, więc i nie rozpowiadam o tym na lewo i prawo. Nie jest to historia, jakie przekazują sobie inni z zapartym tchem.

Rycerz skinął głową, pewne sprawy układały się zatem po jego myśli.
- Zatem to nic ważnego, doskonale. Dzisiejsze przeżycia z pewnością pokrywają całości wypuszczenie Cię z lochu. W najbliższym porcie opuścimy tę grupę. Ich sprawy nie są już naszymi. Nie mam zamiaru przez ten rok ryzykować Twojego życia. Pojedziemy na północ do Imperium, moja kuzynka w Middenlandzie da nam schronienie. Nigdy nie prosiłem jej o żadną przysługę, a krew nie woda, pomoże nam. - powiedział spokojnie.

- A co będzie za rok? - dziewucha zapytała niepewnie. Spojrzała na niego wyraźnie zaniepokojona. - Ten, co mi zlecił ostatnią robotę, to pokazał mi nazbyt dobitnie, co może zrobić. Boję się takich jak on i kapitan tego statku. Oni są... oni są... nieobliczalni? Nie chcę z takimi zadzierać - odpowiedziała szczerze. Potem spojrzała gdzieś przed siebie. Skuliła się, żeby skumulować więcej ciepła.
- Wolę nie wracać do Imperium bez kryształu, jaki mam zdobyć. Tamten na pewno będzie o tym wiedział, że odpuściłam i wróciłam z niczym. A dopóki mnie tam nie ma, dopóki poszukuję, to on płaci za leczenie mojej matki. Więc tak jest dobrze.
Elenę aż ściskało w dołku. Zrobiło jej się słabo ze stresu, zbladła całkowicie. Jeszcze kilka chwil temu przyrzekała sobie nie mówić nic o sobie, a w szczególności o matce, a teraz znów dzieliła się największym sekretem, jaki miała. Ostatnio wspomniała o tym Wolfowi i co się stało? Przeszedł ją dreszcz, oparła się plecami o poręcz. Zaczęła oddychać głębiej, bo oblały ją zimne poty. Zrobiło jej się koszmarnie gorąco.

- Zapomniałaś poprzednio powiedzieć o matce. - głos Gottfrieda był zimny niczym powiew wiatru z Norski. - Zawzięcie też nie chcesz powiedzieć kim jest człowiek który wysłał Cię na południe. Może zatem przestaniesz kręcić i powiesz mi prawdę? - w głosie rycerza nie było litości. Stracił właśnie sens życia. a jedyne, co jak na razie zyskał, to garść półprawd. Elfka była szalona i nie podlegało to dyskusji, a Gottfried chwiał się na krawędzi przepaści, w którą ona wpadła i potrzebował czegoś, żeby się uchwycić, czegoś co utrzymałoby go przy zdrowych zmysłach, a brak zaufania ze strony Eleny podkopywał grunt pod jego stopami.

Każde stanowcze słowo rycerza wbijało się w głowę Eleny i aż huczało na dodatek z ogromnym echem. Odpowiadała na jego pytania, mówiła szczerze i nie kłamała. A on zarzucał jej, że ukrywa przed nim jakieś rzeczy, że łga. Nie powiedział tego wprost, ale ton jego głosu był nazbyt wymowny. Robił jej wyrzuty, całkowicie nie próbując zrozumieć, w jakiej ona znalazła się sytuacji.
- Najpierw był to Hans Zimmer, książę złodziei. Kazał mi okraść Wilhelma Frohesa, czy jakoś tak. Chciał dostać dokument w specjalnej tubie dla jakiegoś egzotycznego zleceniodawcy, później wyszło, że to nekromanta był. Jak się potem okazało Wilhelm Frohes był Mistrzem Kolegium Ametystu. Ten sam nazwał się władcą Klepsydry, strażnikiem tajemnic Shyish. I on chciał, żebym w Baroni odnalazła czarnoksiężnika i jego mały, czerwony kryształ. Więcej nic nie wiem - wszystko to wypowiedziała jednym tchem, bardzo pospiesznie. Ostatnie słowa były prawie wyszeptane na resztkach oddechu. To, co mu przekazała, nie wydawało się jej absolutnie ważne. Nie miała pojęcia, dlaczego tak ją przyparł do muru.

Gottfried pokiwał głową, imiona nic mu nie mówiły, ale tytuły owszem. Powrót do Imperium był zatem obarczony więcej niż ryzykiem. Tak czy inaczej okazało się że nie jest w stanie ochronić Eleny, nie przed takimi osobnikami. Pozostawało pomóc Elenie w uzyskaniu tego kryształu, co mogło być problemem, jeżeli chodziło o jeden z kryształów Dżina.
- Więc nie wrócimy do Imperium. - powiedział zrezygnowanym głosem, gdy szansa na chwilę szczęścia zniknęła niczym śnieg w promieniach wiosennego słońca. - Pomogę Ci zdobyć ten kryształ. Co będzie później, zobaczymy. Skoro Trapp daje nam czas na załatwienie swoich spraw, to poszukiwania które dla nas zaplanował są znacznie bardziej niebezpieczne. Tak czy inaczej… - wzruszył ramionami. Co miał powiedzieć? Że tak czy inaczej czeka ich życie w podróży, od niebezpieczeństwa do niebezpieczeństwa? Że nie dla nich szczęśliwe zakończenie tego wszystkiego? Przecież i tak o tym wiedziała. Spojrzał na nią, odetchnął głęboko i osunął od siebie troski o jutro. Dzień dzisiejszy był dostatecznie trudny.
- Musiałem wiedzieć Eleno, musiałem wiedzieć co zrobić. Gdy dotrzemy na ląd, zgłoszę się do najbliższego zakonu Morra, gdzie zostawię zbroję i pas rycerski. Odbiorą mi Medalion Kruka i w milczeniu odprowadzą za bramy, gdzie przestanę być Czarnym Gwardzistą. Przysięgi, jakie dzisiaj złamałem, dawały mi cel, nadawały sens mojemu życiu. Teraz nie mam nic, oprócz Ciebie. - z wahaniem wyciągnął ku niej dłoń.

Gdyby Gottfried wyjaśnił jej wszystko na początku rozmowy, Elena nie czułaby się jak zaszczuty pies. A tak? Siedziała skulona na deskach pokładu, nogi podciągnęła pod brodę i owinęła się cała w jego płaszcz, a w jej głowie myśli wirowały szalone bez jakiegokolwiek ładu i składu. Potrzeba snu całkowicie się od niej odsunęła robiąc miejsce stresowi. Usiłowała z całej siły skoncentrować się na tym, co mówił Gottfried. Szło jej to niezwykle ciężko.
- Ale w taki sposób musiałeś? - Wychrypiała cienkim, drżącym głosem. Najwidoczniej nie zwrócił uwagi, że sposób, w jaki zadawał jej pytania i drążył, nie należał do najlepszych. Tak przesłuchiwało się wroga lub osobę postronną. Odwróciła głowę w bok i spojrzała na chłopaka. W jej oczach mógł dostrzec, jeśli tego chciał, lęk. Nie była w stanie teraz odpowiedzieć na jego słowa o zaprzestaniu bycia Czarnym Gwardzistą, nie potrafiła po prostu wydusić z siebie ani jednego słowa więcej. Wzrokiem powiodła za jego dłonią. Choć w geście tym nie znalazła ani krztyny wrogości, zamarła w bezruchu niezdolna do zrobienia czegokolwiek.

Rycerz zamarł, przez chwilę nie rozumiejąc o co jej chodzi, dopiero po chwili pojął. Zarumienił się ze wstydu i spojrzał na nią przepełnionym winą wzrokiem.
- Ja… ja… przepraszam Eleno. To samo z siebie. Uczyli mnie w zakonie jak wzbudzać strach, nie zaufanie. - pochylił głowę ze skruchą. Nie sięgnął ku niej, ale też nie cofnął ręki. - Postaram się nie robić Ci tego więcej. Jeżeli się zapędzę powiedz mi o tym. Nie zrobię krzywdy, nie Tobie. - dopiero teraz uświadomił się że to nie tylko to. - Chodzi nie tylko o teraz, prawda? - zapytał mrużąc oczy i spoglądając na nią bacznie.

Dziewczyna cały czas spoglądała zdezorientowana to na twarz rycerza to na jego dłoń. Sama myśl, że miałaby zrobić cokolwiek, paraliżowała ją wewnętrznie. Serce waliło jej jak szalone, czasami zagłuszając wszystko inne. Po tym, co przeżyła, naprawdę miała dosyć. Gottfried swoim zachowaniem dołożył cegiełkę od siebie. Nie rozumiał, tak bardzo nie rozumiał niektórych rzeczy! A ona w tym stanie nie potrafiła mu tego wyjaśnić. Ba! Zapewne w żadnym stanie by nie umiała. To by nie przeszło jej przez gardło. Wyrzuciła z siebie kilka niezbyt składnych zdań, w których nakreśliła całą sytuację w domu z matką i ojcem. Nietrudno było potem połączyć fakty i wysnuć z tego właściwe wnioski na przyszłość.

Wzrok Gottfrieda stwardniał, a dłoń zacisnęła się w pięść. Dorzucił swoje trzy grosze w temacie i zapewnił dziewczynę o swojej opiece. Rycerz ponownie otworzył dłoń i położył ją między nimi. Czekał. Był cierpliwy i opanowany. To też było częścią szkolenia którą mógł wykorzystać inaczej niż zamierzali jego nauczyciele.

Ciężko jej będzie uwierzyć w zapewnenia rycerza. Nie dlatego, że w nie wątpiła, ale z tego powodu, że już wiele razy pomimo zapewnień, przysiąg czy obietnic, życie toczyło się swoim torem. Takie rzeczy zostają w człowieku na bardzo długo jeśli nie na zawsze. W tym momencie szalała w dziewczynie obudzona nienawiść do rodziciela. Z tego właśnie powodu nie odniosła się do przyrzeczenia rycerza, nie potrafiła tego okazać w żaden sposób. Wyciągnęła spod płaszcza rękę. Drżącymi i nadal przemarzniętymi palcami ledwie musnęła jego skórę dłoni tak tylko, że poczuł chłód jej palców i cofnęła się ze strachu przed nieznanym. Położyła swoją rękę blisko jego, jednak na tyle daleko, żeby się przypadkiem nie dotknęły. Żeby zejść z ciężkiego dla niej tematu, wróciła do innego wątku, mając nadzieję, że skieruje rozmowę na inny tor. Głos nadal miała zlękniony, cichy i niepewny.
- Nie widzę powodu, dla którego miałbyś oddawać wszystko. Przecież przyjąłeś kolejną misję, nadal możesz pełnić służbę.

- Złamałem przysięgę. Przyjąłem służbę u istoty która tworzyła nieumarłych, w taki czy inny sposób odebrała Morrowi to co mu należne - dusze tych istot. Sprzeniewierzyłem się najbardziej podstawowym zasadom wiary. Nie jestem takim hipokrytą jak oni... - rycerz machnął ręką wskazując na resztę drużyny. - … żeby zasłaniać misją i obowiązkami zwykłą chęć życia. Podjąłem decyzję w pełni świadom jej kosztów. - skinął w zamyśleniu głową i mimochodem musnął palcami jej dłoń, choć miał ochotę objąć ją i utulić jej obawy pośród gorących pocałunków.

Elena właśnie zrozumiała, co takiego zrobiła. Zabrała rycerzowi cel w życiu i godną śmierć. Wyszarpnęła mu te dwie rzeczy, najważniejsze dla niego, kierując się stricte egoistycznymi pobudkami. Pewnie by i zmarkotniała, ale bardziej się już nie dało. Spojrzała na niego.
- Przepraszam - wykrztusiła z siebie. Nieważne ile by ją zapewniał, że zrobił to świadomie, czuła się na swój sposób winna. - Nie wiedziałam, że to będzie miało aż tak daleko idące konsekwencje. Mój świat jest dużo prostszy. Żyjesz, bo masz misję, niekoniecznie ukatrupić nekromantę, ale by pomagać i strzec innych. I to, czy będziesz - zamilknęła na chwilę, bo właśnie chłopak ją dotknął, a zupełnie się tego nie spodziewała. Nie drgnęła jednak nawet i nie zabrała ręki. Zmusiła się, by się nie cofnąć, nie uciec. Przecież tego chciał... - w zbroi czy nie. To twoje życie, stanie na straży. I nawet jeśli odeślą cię z zakonu, to misja wedle mojego rozumu trwa nadal.
Gdzieś w środku miała nadzieję, że jej słowa choć trochę dodadzą mu otuchy. Z drugiej strony poczuła wyrzuty sumienia.

Gottfried ponownie dotknął jej dłoni, i położył swoją na tyle blisko że ich palce co prawda się nie stykały, ale trzeba by było dużo zręczności, żeby wsunąć między nie choć piórko. Przypominało mu to oswajanie płochliwego źrebaka, trzeba było ostrożnie i cierpliwie pokazywać, że jest się godnym zaufania, choć wątpił żeby w tym przypadku marchewka miała swoją zwyczajową siłę przekonywania. Choć chciał znacznie więcej, to co dostał musiało mu wystarczyć. Na razie.
- Moim życiem była służba Morrowi. Straż to tylko jeden z jej aspektów, choć prawdopodobnie najważniejszy. Teraz jestem tylko szlachcicem w zbroi, której nie powinien nosić. Mogę mieć tylko nadzieję, że pozostawią mi pas rycerski i ostrogi, choć nie postawiłbym na to zbyt wielkich pieniędzy. Koniec o tym. Rozpamiętywanie nic nie zmieni, i choć miałbym ochotę przebić elfkę mieczem, krasnoluda pozbawić brody, a sir Wolfgangowi odebrać drugie oko za to, że postawili mnie w sytuacji, że musiałem wybierać, to żadna z tych rzeczy nie cofnie czasu. Jesteśmy tu i teraz i żyjemy z konsekwencjami decyzji które podjęliśmy. Możliwe że ja zapłacę najwięcej, zwłaszcza po śmierci bo Morr nie jest łagodnym ani wybaczającym bogiem i nie potraktuje mnie łaskawie za złamanie przysiąg, ale jak powiedziałem, wiedziałem co mnie czeka gdy zgodziłem się na układ. - Gottfried patrzył w morze, na jego twarzy malował się smutek.

Chyba "oswojenie" to było to, czego Elenie było trzeba. Dziewucha, trudno nie widzieć, była swojego rodzaju dzikuską. Te kilka poważnych doświadczeń z dzieciństwa odcisnęło na niej tak mocne piętno, że odbijało się w każdym jej zachowaniu. Mimo wszystko dziewucha miała nadzieję na lepsze jutro. W każdej sytuacji, także i tej należącej do totalnie beznadziejnej, jak np. kiedy siedziała w lochach w Baronii. Mogła się poddać, ale ćwiczyła mimo wszystko. A teraz? Teraz chciałaby naprawić to, co zepsuła. Mimo że Gottfired mówił o elfce, Wolfgangu i innych, ona odbierała to bardzo osobiście. Był zdecydowany, a to jej słowa wytrąciły go z równowagi i wpłynęły na zmianę jego decyzji.
- Jeśli kiedyś będzie mi dane, to wstawię się za ciebie, bo nie zasługujesz na to, o czym mówisz. Szczególnie, że nadal będziesz kierował się ideałami, jakie wyznajesz w życiu - mówiła to, co uważała. Trochę się nawet rozluźniła z powodu, że nie musiała o sobie mówić już teraz i nikt nie zadawał jej kłopotliwych pytań. Co nie zmieniało faktu, że czuła gorycz w ustach. Powiodła za wzrokiem chłopaka. Nie dopowiedziała już słowa w temacie. Była zmęczona, oczy same jej się zamykały. Oboje zamilknęli na chwilę. Dziewucha nadal siedziała wsparta plecami o ściankę na pokładzie. Zobojętniała na warunki panujące na morzu. Głowa na chwilę jej opadła. Dopiero wtedy się ocknęła zmieszana.
- Nie chciałam, y, y.. mówiłeś coś? Przepraszam - wolała się upewnić, czy niczego nie przespała.

- Nie, nic nie mówiłem. Chyba czas dowiedzieć się, czy mamy jakieś kajuty, gdzie śpimy. W sumie nie miałbym do niej żalu o to, jeśli mielibyśmy spać na pokładzie... W każdym razie, ten statek nie zawinie do żadnego portu, no chyba że będzie to port na Sartosie. Nie z tą banderą na maszcie. - spojrzał na piracką flagę łopoczącą na wietrze, dokładnie widoczną w świetle dwu księżyców. Jego twarz na chwilę ściągnęła się w grymasie bólu i żalu gdy spojrzał na Morrslieb. Zaiste była to noc podczas której można było stracić więcej niż tylko życie.

- Naprawdę nie chcę kajuty, wystarczy mi kawałek podłogi, gdzie nie wieje i nie jest tak przeraźliwie zimno, może być to nawet magazyn - odpowiedziała mu i ponownie ziewnęła. Nie miała obecnie praktycznie żadnych wymagań - dziwię się jej, że nas zabrała. Ale wyglądała na taką w dobrym humorze - dodała. Niewiele się zastanawiając, położyła się zwinięta w kłębek na pokładzie, dość blisko chłopaka i szczelnie okryła się jego płaszczem. Nie wpadła na to, że mogłaby przejść gdzieś indziej, do kajuty lub w miejsce bardziej osłonięte od zimna i chłodu nocy czy morskiej bryzy. Głowę wsparła na swojej dłoni i momentalnie zamknęła oczy. Była zbyt zmęczona, by się podnieść.

Rycerz po chwil podniósł się i podszedł do Marisole. Nawet odgłosy jego kroków nie obudziły dziewczyny, musiała być wycieńczona walką o życie. Po krótkiej rozmowie dowiedział się że kapitan przydzieli im jednak kajuty. Nie zastanawiając się wiele wybrał jedną z nich dla Eleny i siebie. Podszedł do dziewczyny i podniósł ją najdelikatniej jak potrafił, następnie zaniósł do przydzielonego im pomieszczenia i ułożył na koi, okrywając dokładnie płaszczem i kocem. Zbroję zdejmował powoli, czując każdym mięśniem walkę z żywiołem. Nie czuł jednak senności, więc rozpakował plecak i rozłożył ubrania do wysuszenia. Zastanawiał się czy nie zrobić tego samego z plecakiem Eleny, ale stwierdził że nie będzie grzebał w jej rzeczach.
 
Narina jest offline  
Stary 26-08-2015, 08:06   #206
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Noc Wiedźm

Gdy wszyscy w końcu znaleźli się na Odkupieniu można było kontynuować podróż ku Arabii. Statek zdawał się mknąć, niczym błyskawica po morzu, które samo w sobie stało się jakby bardziej spokojne i przyjazne. Dziewczyny patrzyły podejrzliwie na swoją Panią kapitan, jakby oczekiwały od niej wyjaśnień, jak to się stało, że była żywa i nietknięta. Tajemnica, która się za tym kryła, miała zostać wyjaśniona przy wspólnej wieczerzy. Gdy już wszyscy zasiedli do stołów i podano skromny posiłek, Mariasole przemówiła:

-Zapewne zastanawiacie się, jak to się stało, że chodzę po tym padole żywa. Sama nie wiem dokładnie, lecz powiem wam, co pamiętam. Pamiętam ogień, który ogarniał Zeffiro, a potem ciemne, mętne wody, które mnie pochłonęły. Zdawało mi się, że tonę, traciłam dech i mrok ogarniał moje spojrzenie. Wszystko zdawało się być stracone, lecz potem usłyszałam cichy chichot, który rzekł “Danina została opłacona, toteż dusza i ciało nie może być zabrana przez Przewoźnika. Żyj, by umrzeć innego dnia. Pan Mórz tak zdecydował”.- gdy to mówiła, jej głos był cichy niczym szept, lecz na tyle słyszalny, by każdy mógł ją usłyszeć -A potem znalazłam się na tym statku i zobaczyłam was. Całe i zdrowe. Jeśli jednak chcecie, by to Natalie dowodziła, zrozumiem… - rzekła.

Nastała długa cisza. Wszyscy spoglądali na Natalie, która siedziała z zamkniętymi oczami i myślała. W końcu wstała i uderzyła kubkiem w stół tak, by każdy zwrócił na nią uwagę:
-Marie żyje, więc według prawa jest Kapitanem. Ja jej ufam nadal i nadal chcę służyć pod jej rozkazami. Czy ktoś jest przeciw? - padło pytanie. Odpowiedziało milczenie -Tak, więc zostaje, jak było. A jeśli ktoś chce wystąpić, niech wystąpi wedle kodeksu. A do tego czasu Marie masz moją szpadę i moje usługi - po tych słowach reszta dziewczyn wstała i zrobiła to samo.

Przez chwilę zapanowała radość na pokładzie. Gołym okiem widać było, że dziewczyny nie są dla siebie tylko załogantkami, ale także i rodziną. Wspierają się, ufają i trwają przy sobie. Na dobre i na złe.

Nim się wszyscy rozeszli Mariasole i Natalie poprosiły najemników by zostali z nimi. Gdy reszta dziewczyn udała się na pokład lub zniknęły z pola widzenia, nastała chwilowa cisza. Milczenie przerwała Mariasole:

-Zapewne chcielibyście dowiedzieć się czegoś więcej o Czarnobrodym - padło retoryczne pytanie, na które żaden z drużynników Wolfa nie odpowiedział głośno. Wystarczyło tylko lekkie pokiwanie głową-Nie wiele wiadomo o jego wcześniejszym życiu, nim został piratem. Jedyni mówili, że urodził się w Tilei inni, że przybył z Marienburga, a jeszcze inni, że z samego serca Imperium, Altdorfu. Czy był synem portowej dziwki, niechcianym hrabią, czy synem kupca... tego też nie wiadomo. Wiadomym było, że był wysokim mężczyzną, o szerokich ramionach. Nosił ciemne stroje, szeroki kapelusz i buty do kolan. Cechą jego wyglądu, która najbardziej rzucała się w oczy i wzbudzała lęk, była długa czarna broda, która zasłaniała prawie całe oblicze. Dla zabawy zwykł dzielić ją na pasma, a każde związywał wstążką w innym kolorze. Sześć pistoletów, zamocowanych na klatce piersiowej przy pomocy specjalnej przepaski, kordelas i kilka noży przypiętych do pasa było jego znakiem rozpoznawczym. Choć nigdy nie uznał Króla Piratów za prawowitego swojego przywódcę, ten zawsze chętnie gościł go na Sartosie. Łupił i plądrował, a jego statek “Zemsta Anny” był wówczas jednym z najpotężniejszych. Było to jakieś pięćset lat temu - rzekła kapitan, dając znak swojej zastępczyni by ta kontynuowała.

-O jego śmierci krążą same legendy i pogłoski. Podobno udał się na wyprawę łupieżczą, ku dalekim brzegom Arabii. Wypłynął z trzema innymi statkami, lecz tylko jeden wrócił. Fortuna, kapitana Paolo Ragazzo, wraz ze zdziesiątkowaną załogą dobiła po dwóch latach nieobecności do Sartosy. O samym Trappie i jego śmierci mówiono różne rzeczy. Część z załogi twierdziła, że padł z ręki Arabów, gdy Ci pokusili się o łupy ze statków handlowych. Inni twierdzili, że padł ofiarą tubylców, na jakiejś dziwnej wyspie na zachód od Arabii. A jeszcze inni, że został zdradzony przez swoich kamratów i posłany na dno morza - na chwilę zamilkła, dając najemnikom czas do przetrawienia -Jedyne, co było wiadome na pewno, to to, że załoga Fortuny nie miała na pokładzie żadnych łupów ani skarbów. Statek był goły. Nie minęło kilka lat, a znaczna część załogantów zmarła. Co dziwniejsze, przypadki te miały miejsce, gdy wypływali oni na morze. Nigdy już z niego nie wrócili. Wyjątkiem był Ragazzo, choć może dla niego było by lepiej, jakby umarł. Na wpół oszalały, bredzący i sparaliżowany od pasa w górę, wegetował w swoim domku do końca swych dni. Zostawił dwóch potomków, a obecnie z jego krwi pozostał tylko Gianluca Ragazzo. Tak samo jak Herman Snortz i Jean-Piere Lucard, którzy są potomkami tych dwóch członków załogi, którym dane było dożyć sędziwego wieku. Był jeszcze podobno czwarty potomek, ale kim był, tego nie wiadomo. Tyle dowiedziałam się od mojego ojca - Ragnara La Blisse. Gdzie on obecnie przebywa, tego nie wiem. - zakończyła, dając znać, że tylko tyle, a może aż tyle wie.

***
1 Nachexen 2523

El-Haikk

W końcu na horyzoncie drużynie ukazało się El-Haikk. Miasto złodziei, które po upadku Bel-Aliad, stało się również stolicą Arabii i najbardziej wysuniętym miastem na północ. Jest ono równocześnie siedzibą Wielkiego Sułtana i największym portem handlowym na terenie przez niego zarządzanym. Tu, z rąk do rąk przechodzą wszelkie możliwe dobra, a także stąd zaczynają się wszelkie pielgrzymki czy wyprawy w głąb lądu. Według słów Mariasole prawo w tym mieście było bardziej surowe niż w jakimkolwiek innym i nigdzie na świecie straż nie była bardziej czujna i nieprzekupna. Działo się tak dlatego, iż to tutaj żyli najlepsi na świecie złodzieje, to o nich mówiło powiedzenie “potrafią ukraść oczy z twych oczodołów, a ty nie zauważysz tego przez następny tydzień.” Drugi powód, to obecność pielgrzymów, którzy każdego dnia przybywali tutaj do wielkiego meczetu. To właśnie ich straż miejska miała chronić przed utratą sakiewki i życia.

Niegdyś port leżał poza murami miasta, obecnie jednak wraz z jego rozwojem, te rozciągają się aż do samego ujścia morza (oceanu). Kiedyś pomiędzy portem a miastem istniała wolna przestrzeń, którą obecnie wypełniły magazyny, bazary, budynki użyteczności publicznej takie jak kapitanat, siedziba straży portowej czy lepianki rybaków. Te magazyny, które są opuszczone, zniszczone służą bezdomnym i biednym za doskonałe miejsce do przenocowania, czy schronienia. Ci, dla których już miejsca brakło, musieli zadowolić się rozciągniętym pomiędzy palmami płótnem, które robiło za prowizoryczny dach.

Z zewnątrz większość miast opasana jest potężnymi murami, lecz pierwotne mury miejskie El-Haikk zostały rozebrane na rozkaz krzyżowców, którzy po bitwie zajęli miasto. Tak więc miasto nie posiadało nieprzystępnych murów, co jest typowe dla twierdz zwanych Kasbahami. To sprawiało, że wyglądało na łatwy łup dla najeźdźców. Dodatkowo wrażenie to potęgują otwarte bramy, ogrody i place, dzięki którym można łatwo się przemieszczać. Miasto posiada również kilka bram, które służą głównie do regulacji przepływu kupców i gwarantują możliwość ściągania podatków. Jednak nie stanowiły by one problemu dla atakujących, lecz nikt o zdrowych zmysłach nie przypuścił by szturmu na nie. Prawdziwa siła tego miejsca tkwi w autorytecie Sułtana i dżinów, które mu służą. To one są tarczą i mieczem, których należy się bać i darzyć szacunkiem. Te, które krążą nad miastem zwane są djinnami i są związane z żywiołem powietrza.

Hara, czyli dzielnice w większości oddzielone są od siebie murami i dostęp do nich jest możliwy poprzez zamykane na noc bramy. Często ludność mieszkająca na tych obszarach jest dość mocno ze sobą związana poprzez więzy rodzinne, sąsiedzkie, klienckie i pochodzenie. Nieformalną władze w dzielnicach pełni Rada Starszych. Do niej ze swymi problemami zwracają się mieszkańcy, a oni starają się rozwiązać je wspólnymi siłami lub przekazują je w razie potrzeby do pałacu, straży miejskiej czy kadich.

W El-Haikk wygląd i stan dzielnic uzależniony jest od statusu społecznego osób, które w nim zamieszkują. Stąd też domy dla najuboższych położone są najbliżej portu. Mieszkają w nich rolnicy z rodzinami, rodziny służących, pomniejsi handlarze czy pracownicy fizyczni. Najczęściej ich domem stają się zwykłe lepianki albo jedno-izbowe budynki z dachem z wypalanych dachówek i klepiskiem. Budowa tych domów jest dość prosta i tania. Gliniana podłoga pokryta jest matami lub kobiercami, a nisze w ścianie służą jako schowki.

Charakterystyczną cechą dla dzielnic biedoty są wąskie, kręte i dość ciasne uliczki i pojedyncze .Suk, czyli bazar okryty dachem, jest to ogromny teren z kolumnadą i rozpościerającymi się nad nim płóciennymi lub drewnianymi dachami, które okrywają dziesiątki straganów. To w tym miejscu kwitnie handel, i od samego rana kupcy wystawiają swoje towary na sprzedaż. Stały popyt jest na rzadkie przyprawy, herbaty i jedwab. Sól, tradycyjnie uzyskiwana z wody morskiej, daktyle, figi, granaty, brzoskwinie i oliwki również cieszą się nie mniejszym zainteresowaniem. Bardzo cenny, choć dla Arabów praktycznie bezwartościowy, jest marmur, za który kupcy ze Starego Świata płacą krocie. Dla odmiany drewno dobrej jakości jest towarem poszukiwanym i wysoko cenionym przez lokalną społeczność. Arabskie wyroby z brązu są nadal jednymi z najlepszych w całym starym świecie. A ich mechanizmy: precyzyjne zegary imitujące zwierzęta lub postacie ludzkie, przyrządy i urządzenia służące do obserwacji nieba i odtwarzania ruchów ciał niebieskich oraz wszelkiego rodzaju zabawki, jak pozytywki czy mechaniczne lalki, potrafią wprawić nie jednego w zachwyt.

Arabskie prawo pod względem zawierania umów jest dość surowe i to ono ukształtowało kilka podstawowych aspektów życia gospodarczego, takich jak: zakaz lichwy, oszustwa, łapówkarstwa i hazardu. Ważne jest również dotrzymywanie terminów. Te i inne nakazy spowodowały ukształtowanie się trzech podstawowych założeń dotyczących handlu. Po pierwsze dozwolona jest wszelka działalność handlowa, jeżeli nie przynosi ona szkody innym. Po drugie, nawet najmniejsze wątpliwości dotyczące popełnionego wykroczenia lub przestępstwa w tej sferze, działają na korzyść oskarżonego, co może uchronić go przed karą. Po trzecie, prawo pierwokupu mają zawsze partnerzy handlowi, krewni i sąsiedzi.

Ponieważ do Arabii przybywają kupcy z niemal całego znanego świata, przywożąc własne waluty, to dla ułatwienia Sułtan powołał instytucję Serafich. W każdym większym mieście znaleźć można Serafich, którzy zajmują się wymianą obcych walut, kruszców, kamieni szlachetnych itp. na Arabskie pieniądze
Te dzielą się na: dinary, dirhemy, felsy. Dinary to złote monety używane głównie w handlu, również międzynarodowym. Obecnie bite dinary na rewersie posiadają dwie skrzyżowane szable, a na awersie jest podobizna panującego Wielkiego Sułtana. Srebrną arabską monetą jest dirhem. Dziesięć dirhemów to równowartość jednego dinara. Na rewersie dirhema zwykle umieszcza się wizerunek słynnych arabskich rumaków, natomiast na awersie znajduje się wizerunek Kalifa bądź Emira, w którego mieście bite są monety. Fels to drobna moneta miedziana, która po jednej stronie zwykle ma wybity półksiężyc, a na drugiej statek, wielbłąd, palmę, czy inny symbol w zależności od miejsca pochodzenia monety. Jeden dirhem to czterdzieści osiem felsów.

Poza bazarami, kuźniami i miejscami przeznaczonymi do handlu, można było tu znaleźć przybytki, w których można było zjeść, napić się czy znaleźć nocleg. Rozbita Amfora, Pałac Dhuraha czy Głos Eridu to jedne z licznych miejsc, w którym trunki lały się strumieniami, spocona służba ledwo zdążała wyciągać amfory z piwnic. Budynki te choć zbudowane były z palonej cegły, często były bielone na zewnątrz i malowane w środku. Wygięte w łuk sufity, oraz terakota dodawały splendoru tym miejscom, które nierzadko były kilku poziomowe. Działo się tak dlatego, gdyż były one mieszkaniem dla kilku pokoleń tej samej rodziny.
W środku, pomiędzy nisko osadzonymi stołami, odgrodzonymi od siebie przez jedwabne zasłony krążyli często właściciele przybytków, sprawdzając czy gościom niczego nie brakuje. Ci z reguły siedzieli na miękkich poduszkach, a nie jak to bywało w Imperium na krzesłach czy ławach. Dla bardziej wtajemniczonych niektóre domy oferowały również inne przyjemności. Te nielegalne domy uciech były dość dobrze ukryte i tylko nieliczni wiedzieli o ich istnieniu. Bowiem, choć kobiety w tym kraju mają podobne prawa co mężczyźni, to jednak “sprzedawanie” swojego ciała traktowane było jako poważne przestępstwo.

Kolejna dzielnica miasta “należała” głównie do tych najbogatszych mieszkańców. To tutaj bogaci kupcy, urzędnicy czy pomniejsze rodziny szlacheckie mają swoje siedziby. Ich domy przeważnie zbudowane są z kamienia albo drewna, co świadczy o ich majętności. Wnętrza są bogato kafelkowane, z namalowanymi na ścianach dziedzińca freskami. Zewnętrzne ściany nie mają żadnych okien na parterze, tworząc wrażenie małej fortecy. Nawet górne piętra rzadko mają okna wychodzące na ulice. Jeżeli tak jest, to posiadają one kraty. Jednakże wewnątrz budynku każdy z pokojów na parterze ma zestaw szklanych drzwi lub okien, które wychodzą na dziedziniec. Pokoje na piętrze otaczają dziedziniec ogrodu balkonami i krużgankami. U tych zamożniejszych dziedziniec domu jest bogatym ogrodem, pełnym rozkwitających krzewów oraz fontann ułożonych w geometrycznym wzory. Ogród jest oazą dla mieszkańców domu, wyspą chłodnej ciszy w gorącym i często wrogim świecie.

Ważnym elementem w kulturze Arabów jest poezja, sztuka czy nauka. Rozwija się ona głównie w akademiach zwanych Dar Ar-Ilm. Są to ośrodki zawierające nie tylko uczelnie, ale również obszerne biblioteki, obserwatoria astronomiczne, działy tłumaczeń z języków innych ras i nacji, oraz inna miejsca wspomagania nauki, zależne od profilu uczelni. Dziedziny nauki najczęściej rozwijane w akademiach to filozofia, teologia, matematyka, astrologia, fizyka, alchemia, medycyna, mechanika i poezja. Tak jak i w Starym Świecie nauka w nich to przywilej bogatych i szlachetnie urodzonych.

Poza domami mieszkalnymi można tu znaleźć meczety, czyli świątynie poświęconą Ormazdowi, którego potocznie zwie się Jedynym. Meczety w miastach Arabii są dużymi strukturami, w których mogą gromadzić się wierni. Parter meczetu zwykle posiada jedną wielką, pojedynczą salę z łukami i filarami podtrzymującymi sklepienie. Budowane są one z kamienia, z bogatymi ornamentami i mozaikami oraz ręcznie malowanymi dachówkami i zdobieniami z cennych metali, które często są inkrustowane misternymi wzorami. Większość meczetów posiada również minarety: wysokie, smukłe wieże, z których duchowni nawołują wiernych do modlitwy. .Choć różni jest często przepych, okazałość i kunszt z jakim zostały wzniesione, to na pewno buduje się je na tym samym planie. To w nich duchowni nawołują wiernych do modlitwy i nauczają z Al-Kitab, czyli księgi zawierającej zbiór prawd, zasad, nauk, mądrości dotyczących wiary w Ormazda,

Każda z tych dzielnic tworzyła okręg, którego centralną i największą część zajmuje tak zwana dzielnica pałacowa. To tam znajduje się najbardziej imponujący element wielkiego miasta o białych ścianach. Pałac Wielkiego Sułtana, świadectwo siły i władzy w Arabii. Ogromna centralna kopuła na szczycie pałacu mająca ponad czterdzieści metrów średnicy i obłożona grubymi na dwa i pół centymetra płytkami czystego złota. Ściany pokryte są abstrakcyjnymi fryzami i rzeźbami przedstawiającymi wspaniałą historię Arabii. Obszar pałacu zajmuje pół faktycznej wielkość miasta. Geometryczne centrum miasta wyznacza kopuła nad olbrzymią salą audiencyjną. Układ ten jest odwzorowaniem tarczy słonecznej i symbolicznym przedstawieniem dominacji i wszechwładzy absolutnych rządów Wielkiego Sułtana. Żadna budowla nie może rywalizować ze splendorem pałacu, a drugi co do wielkości budynek w mieście, czyli wielka świątynia Ormazda [Wielki Meczet], wygląda przy nim skromnie. O bezpieczeństwo Sułtana troszczyły się dwie siły. Pierwszą są rycerze stacjonujący w sąsiadującym do pałacu forcie. To świetnie wyszkoleni wojownicy walczący zarówno konno jak i pieszo, umiejący po mistrzowsku posługiwać się zarówno bronią białą jak i łukiem. Druga siła, ta z którą nawet największa armia musia się liczyć, to dżinnowie. To oni pilnują głównych wrót pałacu, a każdy kto nie jest mile widziany, musi liczyć sie z bolesnym końcem.

Oprócz tych dwóch budowli w tej części miasta znajdują się pomniejsze pałace. Te noszą odciśnięte znaki pokoleń władców i ich indywidualnych smaków. Są one wielkimi kompleksami, złożonymi z prywatnych dziedzińców, apartamentów i osobnych budynków pokrytych dachami w kształcie małych i wielkich kopuł. Życie w nich toczy się zupełnie inaczej niż dla przeciętnego zjadacza chleba, bowiem opływa ono w dostatki i luksus dla wielu nieosiągalny.

***
Z tą oto wiedzą uzyskaną od Mariasole, drużyna przybiła do brzegu. Dzień już powoli zbliżał się ku końcowi, słońce powoli chowało się za horyzont, a lodowaty wiatr hulał wśród piasków. Z daleka można było dostrzec żołnierzy, którzy krążyli po pradawnych blankach. I choć pora robiła się późna, to w porcie tętniło życie. Kupcy krzyczeli w różnych językach, popędzając robotników, nie szczędząc razów czy wulgarnych słów, by szybciej ładowali towaru na statki. Inne natomiast były jeszcze rozładowywane i przeładowywane na wozy, które zapewne miały dotrzeć na bazar lub magazynów kupieckich. Paru marynarzy zaczęło się przepychać między sobą, ale na widok zbliżającej się straży z miejsca się uspokoili. Jakiś mężczyzna wołał do siebie dopiero co przybyłych, oferując zapewne im jakieś usługi.
Gdy tylko Zeffiro przycumował, od razu kilku mężczyzn, o oliwkowej skórze i ciemnych włosach podbiegło do Mariasole. Duże turbany chroniły ich głowę przed słońcem, a luźne choć dopasowane szaty wyglądały na przewiewne i przyjemne w noszeniu.

-[i]Saalam efendi [/] - zaczęła się po chwili rozmowa między Mariasole a jednym z Arabów, którą po wymianie kilku zdań zakończyła Pani Kapitan kończąc ją słowami: -Kol. Shokran gazillan

Gdy najemnicy zeszli już na ląd i drużynnicy pożegnali się z załogą, Mariasole rzuciła chłodno:

-Zostaję do końca tygodnia [dwa dni]. Jeśli mam was zabrać na Wyspy, jak chcieliście zjawcie się przed. Jeżeli byście potrzebowali noclegu na już, to w porcie jest karczma “Imperialny podróżnik” prowadzona przez człowieka pochodzącego z Nul. Wiktor Kepler. Wygód nie doświadczycie, ale dach nad głową, jadło i napitek dostaniecie w rozsądnej cenie. Jeśli jednak chcecie czegoś lepszego, musicie udać się na bazar. Tylko radzę wam się pospieszyć, bowiem nim ćwierć świecy się spali bramy zostaną zamknięte aż do świtania. - po tych słowach sama zaczęła besztać swoje załogantki, by ruszyły się i pomogły przy rozładunku.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 30-08-2015, 21:24   #207
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Gomez był zadowolony że wreszcie dotarli do Arabii. Podróż morska dłużyła mu się, zwłaszcza że Laura na niego warczała i ewidentnie była obrażona, a i między załogą statku, a awanturnikami doszło do ochłodzenia stosunków. Szczęściem pani kapitan Marisole była zimną profesjonalistką i w wielu sprawach im pomogła, być może czując korzyści z utrzymania takiej znajomości. Gomez dowiedział się od niej co nie co o karczmie "Dar Jedynego", ale na razie wolał tam nie iść. Nie znał tutejszego języka i zwyczajów, więc musiał się na razie trzymać grupy. Być może w "Imperialnym podróżniku" uda mu się nająć jakiegoś przewodnika, ale przedtem trzeba będzie spieniężyć kilka drobiazgów, które uratowały się po morskiej potyczce.
 
Komtur jest offline  
Stary 30-08-2015, 22:44   #208
 
Narina's Avatar
 
Reputacja: 1 Narina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skałNarina jest jak klejnot wśród skał
Elena pożegnała panią kapitan i podziękowała jej za rejs. Potem zeszła z pokładu zadowolona głównie z tego, że wreszcie jest na lądzie. Miała dość morza, kołysania i klaustrofobicznych pomieszczeń. Dodatkowo miasto już od portu zrobiło na dziewczynie wrażenie. Czegoś takiego nawet nie potrafiłaby wyśnić. Całkowicie inna kultura, architektura, klimat. Złodziejka spoglądała na swój sposób zafascynowana na to, co ją otaczało. Mimo zapewnień, że miasto jest bezpieczne, wolała mieć baczenie na swoją resztkę rzeczy. Ściskała więc ramiona od plecaka, jakby to była jedyna rzecz, jaka pozostała jej w życiu.
- Zmierzamy do Imperialnego Podróżnika? - zagadnęła zainteresowana. Na jej dziewusze oko dobrze by było gdzieś się zaczepić, usiąść i spokojnie pogadać i coś ustalić. - Bo przydałoby się też uzupełnić zapasy - mruknęła już ciszej i jakby bardziej do siebie. Co miała na myśli mówiąc "uzupełnić"? Ona znała jeden sposób, szczególnie w momencie, w którym nie posiadali zapewne odpowiedniej gotówki. Ale to nie temat na ten czas. O ile w ogóle był to temat do jakichkolwiek rozmów z kimkolwiek. Wiedziała jedynie, że powinna delikatnie wybadać, co sądzą o jej pomyśle inni drużynnicy. Gdyby wpadła, a to było zawsze prawdopodobne, ci pewnie chcieliby ją odbijać - jak to miało miejsce z Hansem. A przecież nie do końca o to chodziło.
Rozmyślając tak dziewczyna zagapiła się i wpadła na krasnoluda.
- Przepraszam, Galvinie, zagapiłam się - zreflektowała się dość szybko z przeprosinami. Zaczerwieniła się trochę zawstydzona własną niezdarnością.
 
Narina jest offline  
Stary 31-08-2015, 10:00   #209
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Wolf skinął głową Mariasole i uścisnął jej dłoń.
- Dzięki za wszystko. Jak będziemy potrzebowali transportu, zjawimy się za dwa dni.
Odwrócił się do drużyny.
- Tą noc spędzimy w “Imperialnym podróżniku”. Pilnujcie swoich sakiewek i tego co zostało z dobytku. Nawet jeśli straż jest czujna, to nie będziemy kusić złodziei. Nad ranem przyjdzie nam odwiedzić kilka osób, a przedtem wynająć przewodnika.
Nie strzępił dalej języka. Sam miał podły humor i najchętniej by już teraz znalazł magistra, wspomnianego w kolegialnym liście. Pora dnia jednak nie sprzyjała odwiedzinom i szlajaniu się po uliczkach El-Haikk.
Jeśli nikt nie zgłaszał sprzeciwu, ukrył sakiewkę pod dłonią i pilnując jej jak oka w głowie (o ironio), ruszył we wskazaną przez Mariasole stronę. Mimowolnie rozglądał się chłonąc obcą kulturę. Wszystko wokół wydawało się egzotyczne. Czuł się jakby trafił do ogromnego namiotu z dziwami, jakie się czasem rozkładają na targowiskach większych miast.
 
Jaracz jest offline  
Stary 31-08-2015, 10:51   #210
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Youviel do końca rejsu uważnie przyglądała się pani kapitan i jej załodze. Przez to co się wydarzyło podejrzewała, że mogły by się mścić. No ale niby dla nich to nawet lepiej się skończyło. Lepszy statek i w ogóle. To nie oznaczało, że miały od razu stać się pomocne, a co dopiero przychylne. Jakby nie patrzeć to była ich wina, że poprzedni statek zatonął.

Nieufność towarzyszyła elfce każdego dnia, aż nie dopłynęli. Wodziła swoim ponurym spojrzeniem dookoła słuchając słów Marisole. Chciała ich jeszcze ze sobą gdzieś zabrać? Pomijając, że pewnie nie mieli już tyle pieniędzy aby zapłacić za siebie to po tym co się stało zamierzała ich jeszcze raz zabrać na pokład? Youviel nie wiedziała jak się ustosunkować do tego. Czy to będzie pułapka? Czy naprawdę nie mają im za złe tego co się stało? No po prostu na jej rozumowanie coś się nie zgadzało. Już chyba wolała by znaleźć innego kapitana i inny statek. Może są jacyś miejscowi, którzy wiedzą co to za miejsce i będą z nim bardziej oswojeni.

Zwiadowczyni kiwnęła głową na pożegnanie. Wykonała ten gest z konieczności bardziej niż z uprzejmości. Wolała się nie narażać. Albo wzbudzać podejrzeń. Wyszła za resztą na ląd nie odzywając się.
 
Asderuki jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172