Tymczasem, przed wydarzeniami ze skavenami, wieczór u wdowy
- Jak mniemam zmierzacie do klasztoru? - odezwała się wdowa bardziej do pozostałych niż do mnicha, który zajęty był pochłanianiem kolejnej porcji pasztetu z królika, zagryzając ją śmierdzącym serem i popijając wielkimi haustami wino - czy też może zmierzacie w kierunku Parravonu?
- Przybyliśmy właśnie z Parravonu - odparł Hugo, wyręczając zajętego jedzeniem mnicha - i odprowadzamy brata Otto do klasztoru właśnie.
- Podróż w większym towarzystwie zazwyczaj jest bezpieczniejsza - dodała Foggia.
- No tak, podróżowanie w piątkę lepsze jest niż w pojedynkę - przytaknęła kobieta nalewając wina do kielichów, które zostały już opróżnione, na co mnich uśmiechnął się pokazując całą gamę swojego uzębienia.
- Twoje zdrowie, pani. - Hugo uniósł kielich.
Gdy wszyscy upili wina, Ryży zwrócił się do gospodyni:
- Jakimiż to opowieściami możemy odwdzięczyć Ci się Pani za gościnę? Wesołe i śmieszne przygody, czy też może te najtrudniejsze momenty, w których ścieraliśmy się z przeciwnikami, o których strach w nocy rozmawiać? Wojownikiem jestem, wybór mych opowieści nie jest zbyt bogaty, ale pamiętam jeszcze kilka opowiadań mojego brata, np. o zalotach naszego przodka, gdyby to interesujące było…
- W tych trudnych czasach jakie mamy ostatnio lepiej nie mówić o rzeczach przykrych, lecz cieszyć się z życia i czerpać przyjemność z radosnych chwil. - Odparła Noele - oczywiście nie musicie opowiadać o swoich osobistych sprawach, bo wara mi od nich - uśmiechnęła się do swych gości - może sera? - zapytała kończąc poprzednie zdanie.
- Mam chyba opowieść odpowiednią - ucieszył się niziołek. Nie wiadomo, czy ze znalezionego pomysłu, czy też ze znalezionego apetycznego kawałka sera. - Wraz z towarzyszami przybyliśmy do Altdorfu. Po uwolnieniu tego świata od kolejnego okrutnika, udaliśmy się po odbiór nagrody, jaka była wyznaczona za jego głowę. Nagrodę wyznaczył pewien hrabia, ale nie będę podawał nazwisk. Oczywiście - wziął łyk wina - nie wręczał nagrody osobiście i nawet się tego nie spodziewaliśmy. Jakież było więc nasze zdumienie, gdy zaprosił nas do swojego gabinetu. Siedzi sobie w tym swoim wielkim skórzanym fotelu i pyka fajeczkę, patrzy na nas srogim wzrokiem i mówi tak: „Hmm… tak… no cóż… myślę, że się nadacie”. A wokół nas, mnóstwo jego strażników. Ciarki nas przeszły po plecach, nie ma co, zwłaszcza, że w jego rodzinie to trafiali się różni tacy wypaczeni złem… - Ryży się wzdrygnął, aż jego zbroja zaklekotała. - Zaczął narzekać na dzisiejszą młodzież i złe wychowanie, a potem mówi do nas tak: „Mam dwie siostrzenice, dwie młode sikorki, z którymi mam wiele problemów. Panny te wymyśliły sobie, że chcą poszukiwać PRZYGÓD. He he, tak jak mówiłem, głupoty w głowie dzisiejszej młodzieży. Nijak im tego z ich ślicznych lokatych główek wybić nie mogę. Ale właśnie znalazłem rozwiązanie. WY!” - niziołek w tym momencie nagle chwycił bułkę i wycelował nią w siedzących z nim towarzyszy - „wy wybijecie im to z głowy. Weźmiecie je ze sobą na kilka dni i postaracie się tak poprowadzić całe wydarzenie, aby im raz na zawsze przeszły takie pomysły”. Co było robić? - Marchwiowy rozłożył bezradnie ramiona i rozejrzał się po towarzystwie. - Hrabiemu się nie odmawia, zwłaszcza, że dobrze płaci - mrugnął porozumiewawczo. - Oj, przestrzegł nas jeszcze, co się z nami stanie, jeżeli choć włos im z głowy spadnie, brrr - znowu zaklekotała zbroja, a Ryży przeciągnął palcem po swoim gardle. - Zaraz potem, wbiegają te dwie młode kobiety. Oj dobrze, że tylko jeden z nas był ludzkim mężczyzną, bo piękności obie niesamowite… Wypijmy za zdrowie pięknych pań - Ryży podniósł się z kieliszkiem i skłonił w stronę gospodyni, następnie Foggi.
- Tak jak mówiłem - ciągnął siadając - wpadają w tych swoich dworskich sukniach, szerokich u dołu, a u góry tak wąskich, że na sam widok niziołka dusi. Grzeczne takie i ułożone, kłaniają się wujowi, a potem… gorsze niż szarżujące orki, które napotkaliśmy przed Parravonem! Czułem się, jak jakiś okaz w obwoźnym cyrku. A i tak, mną się najmniej interesowały. O każdą bliznę pytały, żądały wyliczanek potworów, jakie ubiliśmy, ilość blizn jak i gdzie zdobyte… doprawdy, ten kto powiedział, że nie ma nic gorszego od furii kobiety, musiał znać się na rzeczy. Nim jednak doszedłem jako tako do siebie z oszołomienia, okazało się, że już swego wuja przekonały, że koniecznie koniecznie koniecznie musimy zjeść razem kolację. Wyobrażają to sobie Państwo? - rozejrzał się po zebranych. - W drodze, ścigając zło, nie ma czasu, na takie głupoty, jak dobieranie odpowiedniego widelca do potrawy. Każdy jest szczęśliwy, gdy dane mu jest zjeść cokolwiek ciepłego. Taki wystawny posiłek, jak ten - skłonił się ponownie gospodyni - to spełnienie marzeń strudzonego podróżnego. A na tej kolacji… najpierw podano nam misę z wodą… nie do picia, lecz do mycia rąk. Niestety, nie wszyscy w porę się zorientowali, po co nam ona… te młode sikorki parskały śmiechem sądząc, że nikt tego nie widzi i nie słyszy. Hrabia udawał, że ogląda ozdoby na suficie… Siedzenia jakieś takie sztywne, wszyscy Ci arystokraci siedzą, jakby miecz połknęli... służba patrzy na nas, jak na złodziei... A potem było już tylko gorzej… Mało kto na codzień używa widelca - spojrzał w stronę mnicha - a nam nie pozwolono jeść rękoma. Moi towarzysze z rozpaczą zerkali w moją stronę, ucząc się w trybie przyspieszonym kuchennej zbrojowni. Dzisiaj wszyscy się z tego śmiejemy, ale wierzcie mi - natenczas wcale do śmiechu nam nie było. Dotrwaliśmy szczęśliwie do końca, a niektórzy potem twierdzili, że walka z wampirem była łatwiejsza, niż przyszpilenie widelcem kawałka jedzenia - błysnął zębami do zgromadzonych i zrobił krótką przerwę, na przegryzienie bułki z serem.
- Po tak ciężkim dniu przespaliśmy noc kamiennym snem. Zebraliśmy się rano po śniadaniu i oto nadchodzą. Wydaje mi się, że gdzieś tam w Altdorfie musi być salon mody dla młodych poszukiwaczek przygód z dobrych domów. Panny ubrane były w idealnie skrojone nowiusieńkie skórzane stroje do podróży konnych. Każdy taki strój pewnie był wart więcej, niż moja Natka. To mój kuc - wyjaśnił widząc zaskoczony wyraz wdowy. - Ale to nie koniec niespodzianek. Do kompletu dostaliśmy jeszcze dwie służące, też młode jeszcze kobiety. W końcu - wyruszyliśmy. Panny na dzień dobry życzą sobie polowania. Po szybkiej naradzie z towarzyszami ustalamy, że zające będą dość bezpieczne i ruszamy.
Niziołek zamilkł na chwilę, wpatrując się w sufit.
- Niestety! - rozłożył bezradnie ramiona. - Panienki nie dały się udobruchać zającami. Zażyczyły sobie polowania na dziki! Całe szczęście, że nie na niedźwiedzia albo trolla od razu - uśmiechnął się do słuchających. - Chciały dziki? Znalazły się i dziki. Polowanie też stało się bardziej dzikie, gdy jednej z dam spłoszył się koń i swoimi szlachetnymi czterema literami sprawdziła twardość gruntu! A dzik na to - jak na lato. Zaszarżował prosto na nią! Wszystkie włosy stanęły mi dęba ze strachu - a zapewniam Państwa, że mam ich dużo więcej, niż wy wszyscy razem wzięci! Już widziałem w oczach wyobraźni co robi z nami hrabia, gdy dostarczamy mu siostrzenicę podziurawioną jak rzeszoto! W ułamku sekundy, gdy te czarne wizje przebiegały mi przez głowę sięgnąłem po swą procę i raz za razem strzelałem w odyńca. Nie ja jeden musiałem mieć w głowie takie czarne wizje, bo w powietrzu zrobiło się wręcz czarno od lecących strzał. Strzelali wszyscy, nawet służki… jak się tak nad tym zastanowię teraz z perspektywy czasu - zasępił się Ryży - to strzelały chyba nawet lepiej niż ja - umilkł wpatrując się w kieliszek, który był już prawie pusty.
- Dzik padł martwy, bardziej przypominając jeża niż dziką świnię. Hrabianka była na szczęście cała, jedynie szalenie przestraszona. Ale przecież właśnie tego chciały, dzikich szalonych przygód, czyż nie? - klasnął w ręce i sięgnął po butelkę. - A nam chodziło o to, żeby je przestraszać. Tak że spotkanie dzika okazało się dla nas szczęśliwe zwłaszcza, że na kolację mieliśmy smaczną dziczyznę. Ale, ta historia ciągnie się jeszcze dużo dużo dalej, spędziliśmy z nimi tydzień, a opowiedziałem dopiero połowę pierwszej doby. Nie chciałbym was zbytnio nią znużyć, więc może teraz ktoś inny coś nam opowie?
* * *
- Bracie Otto - zagaił Ryży w trakcie posiłku. - Ciekaw jestem, czym się zajmujesz w waszym klasztorze?
- Trochę tym trochę owym, często zajmuje się zaopatrzeniem i kontaktami z ludnością spoza klasztoru. Tak jak tu widzicie, chadzam to tu to tam załatwiając różne sprawy dla naszego przeora - odparł Otto. - Często bywa tak, że wracam na jeden lub dwa dni i później znów wyjeżdżam - kontyunował - oj trzeba mieć końskie zdrowie! - poklepał się po brzuchu.
- Intendentem bądź kwatermistrzem zatem jesteś. Zacne to stanowisko. W moich rodzinnych stronach często spotykaliśmy u nas takie osoby. Część klasztorów wymieniała się z moją rodziną dobrami. Piwo za wino, marchew za jabłka, różnie to bywało. A u was w klasztorze, też prowadzicie taki handel?
- A owszem, wyrabiamy pyszne sery - spojrzał na ser który wystawiła wdowa - ten pewnie też pochodzi z naszego klasztoru idzie poznać po smaku i zapachu - zaciągnął się nad stołem. - Bywa, że wymieniamy się z okolicznymi mieszkańcami dobrami choć często korzystamy też z gotówki, co może wzbudzić pewne niedowierzanie. Ostatnio jednak czasy są coraz trudniejsze a wszystko coraz droższe.
- Okolica górzysta, to i mieszkańców mniej niż u nas na nizinach. Trudniej się wymieniać a i koszty transportu na pewno wyższe - potaknął ze zrozumieniem niziołek. - Ale sami serami człowiek nie żyje. W klasztorze znajdziemy jakieś mięso, trunki i warzywa? Czy może lepiej rano na targu się zaopatrzyć?
- Ano nie samymi serami człowiek żyje, a nie tylko człowiek - spojrzał na elfa - Jadło na drogę mieć musicie jednak w klasztorze czekać na nas będzie kolacja zatem za dużo racji podróżnych nie bierzcie.
- To miód dla moich uszu - ucieszył się Ryży. - To macie również jakiś warzywniak, piwniczkę i zagrody z trzódką?
- Dookoła klasztoru znajdują się poletka na których uprawiane są warzywa i zboża. Wypasamy również owce a cała południowa ściana murów zakonnych porośnięta jest pnączami winogron. Zbieranie dojrzałych gron to niemała sztuka wymagająca wręcz akrobatycznych zdolności - odparł Otto.
- A górska woda ponoć najlepsza dla browarnictwa, to może i dla wina? A, skoro o winie mowa - wypijmy teraz za zdrowie mnichów! - zakończył rozmowę toastem i obaj wrócili do posiłku.
Na wspomnienie o piwie Otto się skrzywił. Nie było tajemnicą, że w Bretonii dobre piwo jest importowane.
- Wyruszamy po śniadaniu, jeśli więc na targ chcecie się wybrać radziłbym tuż po świcie, bo czekać na was za długo nie mogę. Sam rozumiesz obowiązki - rzekł mnich.
- Takie życie, ciągle w biegu, odpocząć nie ma kiedy. A jeszcze rynsztunek sprawdzić rano, wieczorem zakonserwować. Zapewne w klasztorze mnóstwo obowiązków Cię czeka i nie wiem, czy dane będzie nam spokojnie usiąść i zjeść razem. Macie tam zapewne kucharzy, możesz mi podać imię kogoś, kto uleczy mój nadszarpnięty długą drogą brzuch? - spojrzał ze smutną miną na swój brzuch. - Niestety, pod tym pancerzem nawet nie widać, jak bardzo schudł - popukał się po zbroi.
- Nie wiem kto będzie dla nas gotował, ale nie wiem czy znajdziesz czas na rozmowy z kucharzem chociaż nawet jeśli miałby to być nasz przeor - zaśmiał się - choć to mało prawdopodobne.
- Obowiązków jak zwykle czeka mnie sporo, a czasu mało jednakże postaram się zasiąść z wami do wieczerzy - odparł mnich.
Na mnie już czas będzie - zerknął na końcówkę palących się świec. - Do stajni jeszczę dotrzeć o własnych siłach muszę. Dziękuję za gościnę - skłonił się wdowie. - I do zobaczenia rano - ukłonił się reszcie towarzystwa.
- Miło było cię gościć Ryży - odezwała się jak dotąd przysłuchująca się rozmowie wdowa. - Dziękuję również za opowieść i oby wasze plany były zawsze udane. Byście jeszcze kiedyś zdołali mnie odwiedzić i opowiedzieć o swych przygodach o ile oczywiście dożyję - Noele pożegnała niziołka i zaczęłą sprzątać ze stołu dając do zrozumienia by jej goście powoli szli spać, gdyż było już grubo po północy.
Ryży z ciężkim żołądkiem (po dwóch kolacjach), ruszył w drogę powrotną.