|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
02-11-2018, 14:45 | #181 |
Reputacja: 1 | Po opuszczenie terenu zainfekowanego przez nieumarłych pierwsze słowa jakie padły z ust Galeba były w khazalidzie. Kierował je do Detlefa i wywiązała się jakąś poważniejsza rozmowa. Trudno było jednak dojść do tego o co konkretnie chodziło, jednak na koniec obaj krasnoludowie zaśmiali się, lecz przy ich aparycji trudno było wywnioskować jakiego rodzaju dowcipem się wymienili. Wszystko co potrzebował Galeb miał zapakowane, więc nie bawił się w dalsze poprawki. Trzeba było jak najszybciej oddalić się, odpocząć, a potem ruszać w dalszą drogę. Pozostawanie w okolicy pobojowiska było proszeniem się o dalsze kłopoty. - Jeżeli nikt z nas nie ma pojęcia jak odszukać taką kryjówkę to nie ma sensu przeczesywać okolicę. - rzekł głośno krasnolud. Chciał dodać coś o rannych i o zmęczeniu, ale doszedł do wniosku, że lepiej, aby Gustav sam poczuł na swojej skórze co znaczy odpowiedzialność za zdrowie własne i towarzyszy. Bo opatrzenie ran to nie wszystko. Ostatecznie zerknął na pozostałych, którzy stali jak kołki, pomimo że ich dowódca już powiedział co mają robić. Wzruszył ramionami i odezwał się znów do Detlefa - Na następnym postoju naprawimy twój pancerz - powiedział w mowie khazadów - Jeżeli masz wszystko co potrzeba to ruszajmy jak chce "sierżant" inaczej znów nas otoczą i będzie bieda. |
03-11-2018, 11:36 | #182 |
Reputacja: 1 | Poszli, jak chciał sierżant. We dwóch z Galebem wzięli na siebie ciężar przebijania się i bronienia przed agresywnymi zombie, których nie brakowało w kotlince i u jej wylotu. Najwyraźniej pozbawione rozkazów wąpierza nie potrafiły robić nic innego, niż bezmyślnie kręcić się w okolicy i atakować wszystko, co żywe. Brodaczowi niemal było ich żal, ale ci niedawni towarzysze broni próbowali go zeżreć nie bacząc na nic. Dlatego tłukł nieumarłe mięso z zapałem, jakby od tego miało zależeć jego życie. Bo tak było w istocie. Przekonał się o tym w chwili, gdy szczególnie liczna grupa zgniłków rzuciła się na dwóch krasnoludów. Odparli ożywieńców jak wcześniej, ale chwilę po zatłuczeniu ostatniego z nich Zhufbarczyk zauważył złamane drzewce włóczni tkwiące głęboko w jego pancerzu w prawym boku. Zgniły bydlak musiał zaatakować, gdy khazad rozprawiał się z którymś z jego równie gnijących towarzyszy. W akompaniamencie zgrzytu blach pancerza kapral wyciągnął ułomek i przyjrzał się krytycznie wrażej broni w duchu przeklinając nieumarłego właściciela, że nie dbał o oręż jak przystało żołnierzowi. Jeden zwitek bandaży, skropiony spirytusem i wsunięty pod pancerz w miejscu rany musiał chwilowo wystarczyć jako prowizoryczny opatrunek. Jak już wydostaną się z kotlinki będzie musiał zająć się raną jak należy, albo wkrótce dołączy do tej zgniłej kompanii. Gdy już oddalili się z rejonu, po którym kręcily się zombie natrafili na część wyposażenia niesionego porzez zbiegłego kuca. Szczególnie szczęśliwie dla Berta, który odzyskał swoje ładunki.-Detlef zdjął napierśnik, a po chwili także zbroję kolczą i skórzany kaftan. Z irytacją obejrzał ranę kłutą pozostawioną przez grot włóczni. Zakrwawionym bandażem wytarł brzegi rany, a samą ranę potraktował solidnie (i nie bez żalu) spirytusem. Nim zapiekło zagryzł zęby na rękojeści noża, by nie dać nikomu powodu do docinek. Przez chwilę pozwolił, by krew swobodnie wypływała z rany, a gdy był zadowolony z jej barwy i braku zanieczyszczeń przystąpił do zszywania brzegów rany. Po zacerowaniu dziury ocenił krzywy ścieg jako „mogło być gorzej”, paluchem posmarował ranę i szwy odrobiną niedźwiedziego sadła z małego słoiczka, po czym przyłożył rozwinięty i złożony w kostkę bandaż, który następnie przewiązał przez tors kolejnym, by opatrunek nie zsunął się z rany. Po wszystkim, tak jak i na początku pociągnął z butelki i ponownie szczerze żałując zostawił resztę na później. Krótko później, ponownie założywszy skórznię, zbroję kolczą i płytę na siebie mógł zabrać się za czyszczenie broni ze śladów pozostawionych przez nieumarłe ścierwo. W tym czasie trwała dyskusja na temat poszukiwań zaginionego kuca, w której nie zamierzał brać udziału. Wyraźnie coś go gryzło i co chwila poruszał niemo ustami, jakby dyskutując sam ze sobą. W końcu, gdy już był gotowy do dalszej drogi, odetchnął kilka razy głęboko i spojrzał w kierunku Gustawa. - Sierżancie, chyba powinieneś przedstawić wszystkim swoje plany na dalszą drogę. - Zwrócił się do przełożonego normalnym tonem. - Podczas pierwszego kontaktu z wrogiem niemal zostaliśmy zaatakowani, a dalej było już tylko gorzej. Wszyscy jak tutaj jesteśmy nie wiemy co mamy mówić Granicznym ani Wissenlandczykom, a to zwiększa ryzyko wpadki i śmierci oddziału. Po drugiej stronie rzeki wiedzą już, żeśmy agentami Wissenlandu i takich będą z pewnością szukać z większą determinacją, niż dezerterów, czy najemników. Przynajmniej część z nas wciąż ma przy sobie wissenlandzkie tuniki, a to przy dowolnym przeszukaniu pewna śmierć z rąk Granicznych. - Tłumaczył. - Pozbądźmy się tych mundurów, ustalmy jedną wersję, której będziemy się wszyscy trzymać i grajmy swoje role tak, żeby niepotrzebnie nie ryzykować strat. - Zaproponował. Miał przy tym ochotę wygarnąć dowódcy niepotrzebne przebijanie się przez tłum zombie, zamiast wydostać się z kotlinki górą - przecież wystarczyło wykonać uprząż z wiezionych przez nich lin i można było wyciągnąć wszystkich na górę. Ze zwierzakami i sprzętem włącznie. W efekcie przeprawy dołem stracili zwierzaka, odnieśli mniejsze i większe rany, a do tego pancerz Detlefa wymagał naprawy. To nie była dobra decyzja. Przekonanie Gustawa co do własnej nieomylności co rusz sprowadza na nich niebezpieczeństwo. I coraz mniej to brodaczowi odpowiadało.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
03-11-2018, 16:48 | #183 |
Reputacja: 1 | Bert jak się na kogoś zawziął to nie ma przebacz, potrafił nosić urazę do czasu wyrównania rachunków, choćby i miało to ostatnie przyjść dopiero po wielu latach. Tym razem nowy wróg nie był tak jasno określony jak w przypadku Otta Parszywca i Kurta Shredera, był bardziej ogólnikowy i niebezpieczny. Mowa tu o wampirach, które w swej nikczemności nie pozwalały odpocząć poległym towarzyszom i nie dawały w spokoju egzystować ludziom. To było jego osobiste postanowienie krucjaty, przeciwko stworom nocy. |
04-11-2018, 15:13 | #184 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 04-11-2018 o 15:37. |
04-11-2018, 18:29 | #185 |
Reputacja: 1 | Loftus ucieszył się gdy do grupy wrócił Bert. Jego mała misja zakończyła się sukcesem, co prawda cienisty rumak rozmył się niczym mgła na wietrze za to odzyskali kuca, a i Truskawa był cały. Szary czarodziej tym razem maszerował dzielnie, chciał odpocząć od rzucania zaklęć, a i sporo rozmyślał. Dlatego też przy jednym z krótszych postoi zwrócił się do Gustawa, nie krył się z tym, choć i też nie krzyczał. Jeśli ktoś chciał podsłuchać, to zapewne rozmowę usłyszał, jeśli był zajęty swoimi sprawami, to ją zignorował.
__________________ Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych! Ostatnio edytowane przez pi0t : 04-11-2018 o 18:44. |
04-11-2018, 21:50 | #186 |
Reputacja: 1 | Zabiegi Detlefa przyniosły efekt - rana po włóczni nie dokuczała za bardzo i powinna za jakiś czas się zagoić. Bardziej poturbowani od niego członkowie oddziału mieli mniej szczęścia i zaczynali utyskiwać na swoje kontuzje. Tymi ranami zajmował się Gustaw z Leo, stąd krasnolud nie narzucał się im ze swoim doświadczeniem w tej materii. Obawiał się przy tym, że jeśli rany zaczęły się jątrzyć, to jego umiejętności niewiele pomogą bez odpowiednich na takie okazje składników - przede wszystkim odkażających rany maści i dekoktów zwalczających gorączkę. Poza gojącą się raną humor poprawił mu dodatkowo Galeb, któremu udało się popracować nad blachami Detlefa. Co było zrozumiałe nie był w stanie przywrócić pancerzowi pierwotnej świetności, ale ponownie chronił noszącego tak, jak wcześniej. Kolejna przysługa dodana do długiej listy wykutych w ogniu walki wzajemnych zasług, których nawet nie próbowali zliczać - były one tak oczywiste, że każda inna forma podziękowania, niż mocny uścisk dłoni i skinięcie głową byłoby odebrane jako obraza. W takich sytuacjach Kowal Run oczekiwał po prostu, że korzystający z jego umiejętności towarzysz będzie mu pomagał przy naprawie - a sam Detlef sporo lat przepracował w kuźni swojego klanu by doskonale wiedzieć, które narzędzie podać i w jakim dokładnie momencie, czy też jak blachę rozgrzać i jak ją schłodzić, by nie rozhartować stali. * * * Pojawienie się dziewki i to, że sama zagadała do nich najwyraźniej wiedząc o Ostatnich więcej, niż ci mogliby się spodziewać było zaskakujące i conajmniej podejrzane. - Dlaczegóż mielibyśmy nie żyć? - odpowiedzał dziewczynie. - I cóż to dzieje się w okolicy ostatnio, że tak strasznie i dziwnie? - Dodał. Normalnie nie zastanawiałby się nad propozycją odwiedzin u jakiejś zielarki, ale stan sporej części oddziału wymagał kompetentnego leczenia. Czy babcia dziewki mogła im pomóc było niewiadomą, ale być może była to jedyna okazja, zanim powali ich gorączka i gangrena. Z drugiej strony sytuacja była aż tak nierzeczywista, że równie dobrze tam, dokąd poprowadzi ich dziewczyna mogli znaleźć śmierć. - Jeśli sierżant zgodzi się odwiedzić zielarkę, to powinniśmy mieć się na baczności. Tak na wszelki wypadek. Reszta w tym stanie nie dałaby rady nawet grobiemu... - powiedział do Galvinsona w ich rodzimej mowie.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
04-11-2018, 22:09 | #187 |
Reputacja: 1 |
|
04-11-2018, 23:04 | #188 |
Reputacja: 1 | Niestety, ale żaden kamień nie miał kształtu kowadła. Kowal Run musiał wykazać się zdolnością adaptacji i improwizować z tym co miał. Odpiął od bandoliera z narzędziami młotek, cęgi i ostrożnie wyklepał na zimno napierśnik Detlefa. Kiedy skończył obejrzał krytycznym okiem swoje dzieło i szczerze mówiąc na obecne warunki nie dało się tego lepiej zrobić. Galeb patrzył na kowalski młotek przez parę chwil, a potem na jakiś badyl leżący pod drzewem. Coś mu zaświtało w głowie. - Ekhm! - odchrząknął głośno zwracając uwagę ludzi i nieludzi - Mam pytanie. Wiem, że był pośpiech i presja, aby wycofać się z doliny, ale czy ktokolwiek pamiętał o tym, aby wbić w wampira kołek albo odciąć mu głowę? Pytanie zawisło w powietrzu. Po chwili Galeb pokręcił głową, a ruch bandaży skrywających usta wskazał, że jego mina przybrała bardzo nietęgi wyraz. *** Von Grunnenberg zapytał się przed wymarszem o sugestie. Kowal Run nie miał dla sierżanta żadnej. Z prostego powodu - wszystko co miał do zasugerowania powiedział dzień przed wymarszem... i zostało to zignorowane. A i nie miał tyle sentymentu do ludzi co drugi krasnolud, aby dla dobra ogółu zignorować to co sobie Piękny Gustav nagrabił. No może trochę. Bo tym że pozostali zaliczyli zakażenie ran naprawdę stawiało całą wyprawę pod znakiem zapytania. I pomoc zielarki w tym momencie byłaby nieoceniona. Właśnie. Krasnolud bacznie patrzył na dziewcze w czerwieni. Fakt że ich się nie przestraszyła był niepokojący. Może widok kobiety między tą zgrają łagodził ich wizerunek? Chociaż mało to było grup najemnych gdzie kobieta by "taktownie" odwróciła wzrok kiedy jej wyposzczeni kamraci dobieraliby się do powabnej dziewuszki? Kierowany takimi ponurymi myślami Galeb odezwał się pierwszy nie spuszczając z twarzy człeczej dziewczyny oczu. - Ciemno i straszno? Mieliśmy okazję się przekonać. - bandaże poruszały się gdy mówił swoim niezbyt przyjemnym głosem - Chętnie odprowadzimy pannę, a jeżeli starsza pani zgodzi się przyjrzeć ranom i nas przenocować w obrębie gospodarstwa to będziemy bardzo radzi. Po tym krasnolud spojrzał się po pozostałych i znów zwrócił się do dziewczyny. - Po tych przejściach z umrzykami też cieszymy się z zobaczenia kogoś żywego. Seniorka chyba mieszka w strażnicy z fosą i ścieżką soli w progu, że nie strach jej mieszkać gdy teraz licho krąży. - ni to zapytał ni to stwierdził - Ale wilk... wielki i przebiegły? Grasuje? Staruszki i niewiasty niepokoi? Zobaczymy czy będzie taki przebiegły jak go poszczujemy młotem i toporem. Jednak bycie wielkim i przebiegłym i zwierzęciem na raz... Galebowi przypomniały się historie o ludziach zaklętych w zwierzęcej formie. Nie chaośnickie, zwierzoczłeckie mutanty, ale ludzie objęci klątwą. Paranoja podpowiedziała parę dzikich scenariuszy, łącznie z tym że panna lub babcia zamienią się w monstrumy i zeżrą ich jak będą spać. Jednak te "przypuszczenia" Galeb zrzucił po prostu na karb ciężkiego poranka, ciężkiego marszu i raczej niespecjalnie udanych ostatnich dni. Ostatnio edytowane przez Stalowy : 04-11-2018 o 23:17. |
04-11-2018, 23:22 | #189 |
Reputacja: 1 |
|
04-11-2018, 23:35 | #190 |
Reputacja: 1 | Bandaże poruszyły się, a kąciki oczu Galeba zmarszczyły się jak przy uśmiechu. Cieszył się z tych bandaży cholernie, bo był pewien, że ten uśmiech wychodził mu tak sobie... odpowiedź dziewczyny wskazywała co najmniej na wioskowe czary, w najgorszym wypadku na nielegalną praktykę magiczną, klątwy i uroki. I zasadzkę oczywiście. Zwrócił się do Detlefa w khazalidzie jakby chcąc odpowiedzieć na jego "zaczepkę". - Bądźmy mili dla dziewczyny i jej babci, a myślę, że rano wszyscy wyjdą na tym lepiej. A sierżanta to tam grobi trącali. To ostatnie wypowiedział szczerze. Tak, że nawet bandaże chyba nie były w stanie zakryć jego rozweselenia. |