Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-03-2011, 22:36   #221
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Mieli pecha. Czy podwójnego, że wpakowali się w środek plemiennej wojny? Nad tym się Gotfryd starał nawet nie zastanawiać. Jak i nad ewentualnymi konsekwencjami znalezienia się w samym środku pola bitwy.
- Na koń i w nogi! - wskazał kierunek, z którego nie dobiegały żadne okrzyki.

Varl nie czekał ani chwili dłużej. Najszybciej jak się dało, upchnął swoje rzeczy do plecaka i pobiegł w kierunku koni. I właśnie sobie uświadomił pewną rzecz. Do tej pory podróż przebiegała spokojnie, wolnym tempem. Tak niewprawnemu jeźdźcowi jak on nie sprawiała większych problemów. Ale teraz miało dojść do ucieczki, szaleńczej jazdy i to do tego nocą. O nie! To dla niego było zbyt dużo.
Zamiast wsiąść na konia, chwycił go tylko za uzdę i zaczął ciągnąć w krzaki. Dokładnie tam, gdzie Gotfryd wskazywał kierunek ucieczki. Jeśli udałoby mu się ukryć w zaroślach, chociaż przez chwilę byłby bezpieczny. Potem mógłby wsiąść na konia i powolutku oddalić się od niebezpieczeństwa. Ale najpierw trzeba było ukryć się w krzakach, a wrzaski i hałas przedzierających się przez las stworów, były coraz głośniejsze.

Krasnolud nie byl zachwycony tym co zobaczyl. Siedzial sobie spokojnie podrzemujac, a tu wyskakuje takie male, zielone... gobliny jak cholera... male gobliny! Cos mu smierdzialo od poczatku, widzac nieduze, watle cialka, rzucil sie na przeciwnika dajac sie porwac bitewnemu szalowi.
Zew opanowywal go coraz mocniej. Jednak po chwili poczul, ze jednak nie sni! Cos dziwnego sie stalo... nieczesto udaje mu sie wyjsc z szalu ot tak. Zobaczyl swoich przeciwnikow w pelnej krasie, szesc wscieklych snotlingow bieglo na niego, wkurwionych, ze hej!
Nigdy mu sie to nie zdazylo w przeszlosci, ale czul, ze ucieka... jednak nie... to nie ucieczka, zauwazyl, ze to moze byc dobra pulapka, da czas innym na przygotowanie ataku, odciagajac stworki. Chcial sprobowac.

- Szlag by... - Gotfryd zaklął pod nosem.
Mieli uciekać, a Gnordi zaczął się zachowywać jakby opanował go szał bojowy. W końcu nie po to tu przyszli, żeby wycinać w pień małe zielone potworki, lub też dać się wyciąć w pień wielkim zielonym potworom.
- Gnordi! - powiedział, na tyle głośno, by jego słowa przebiły się przez bitewną wrzawę i dotarły do uszu krasnoluda. - Uciekamy!Skierował wierzchowca w stronę krzaków, dokąd już podążył Varl.

Niewielkie, zielone i wychudzone twarze odwróciły się w kierunku szarżującego krasnoluda. Wykrzywiły twarze w geście zdziwienia, ukazując małe ale ostre zęby. Spiczasto zakończone uszy drgnęły, kiedy dotarł do nich hałas, a małe świńskie oczka podziwiały wojownika. Jedna para skupiła się tak bardzo, że zobaczyła nawet małe wyszczerbienia na jego toporze, zanim przeciął ją niemal na pół. Chuderlawa kończyna wyleciała w powietrze, obryzgując trawę dookoła śmierdzącą posoką. Targany furią i nienawiścią, krasnolud zamachnął się znowu ale tym razem stworki wiedziały już, że dziwna istota jest zagrożeniem i uniknęły ataku. Same odwdzięczyły się pchnięciam, krótkich noży. Zabójca Trolli mógłby ich używać do czyszczenia sobie zębów, dlatego ledwo poczuł gdy jeden z nich drasnął go w udo. Pozostałe były albo niecelne albo odbijały się od jego broni, którą wywijał młynki dookoła siebie. Wtedy to usłyszał krzyk Gotfryda. Kątem oka zauważył, że wszyscy znikają już z polanki po drugiej stronie. Nawet nieprzytomny kapłan, niesiony przez Martina i jednego z najemników został posadzony na przerażonego konia. Przed sobą miał jednak znienawidzone goblinoidy, a w okolicy toczyła się bitwa. Jego żywioł.

Z Gnordim zaczęło dziać się coś... nieznanego mu dotąd, zaczynał poważnie rozważać ucieczkę, autentycznie myślał o tym, żeby mocnym ciosem posiekać kolejnego stwora, by dać sobie czas na odwrót. Jednak same myśli o czymś... takim... od razu spowodowały kolejny atak wściekłości, tym razem na samego siebie. Wziął kolejny zamach i solidnie ciął kolejnego snotlinga pod kątem.
Za chwilę pojawiła się kolejna myśl - zostawili go! Krasnolud popatrzył tylko tępo w stronę, gdzie znikali jego towarzysze. Był oburzony, ale postanowił wycofywać się powoli, walcząc. Zadawał cios i odskakiwał, licząc, że kolejny zielony, śmierdzący stwór nie odważy się go zaatakować.

Mała zielona poczwarka ledwo uniknęła ostrza topora, który rozdarł żałosne szmaty noszone zamiast ubrania. Snotlingi nie ruszyły za oddalającym się krasnoludem, który machał swoją bronią, by je odstraszyć. Wszyscy zniknęli już w gęstwinie, pozostał jedynie Gotfryd, trzymający za uzdę konia. Łowca Trolli dopadł do niego akurat w momencie, gdy na polankę wkroczył olbrzymi, czarny ork z potężnymi kłami. Roztrącił snotlingi uderzeniami swojego siepacza, łamiąc im karki. Najemnik zaklął szpetnie i z sapnięciem wrzucił krasnoluda na siodło. Przedstawiciel dumnej rasy sprzeciwiał się takim praktykom w ostrych słowach mówiąc swojemu towarzyszowi co myśli o jego poczynaniach. Ork zbliżał się do nich potężnymi susami. Koń stanął dęba, czując drżenie ziemi i paskudny ryk. Niewiadomo jakby się to skończyło, gdyby nie pojawienie się równie wielkiego kozła. Stanął on dumnie na tylnych łapach, w ręku dzierżąc podwójny topór. Bestigor wrzasnął na przeciwnika coś w swoim języku i uderzył kopytami o ziemię. Całkowicie zignorował człowieka i krasnoluda. Ork zatrzymał się momentalnie i odwrócił w stronę nowego, znacznie bardziej interesującego wyzwania. Najemnik wykorzystał ten moment, by wskoczyć na swojego rumaka i podążyć za resztą kompanii. Na polanie, wodzowie walczących partii starli się w krwawym pojedynku.

Czarodziej, Flisak i najemnicy nie odjechali daleko. Głównie z powodu kapłana, który nadal był nieprzytomny. Posadzili go na konia i prowizorycznie przywiązali nogi do strzemion, by nie spadł. Wszystko odbywało się przy dźwiękach zarzynanych stworów i zderzających się ze sobą kawałków metalu. Drużyna z trudem próbowała wyrwać się z pola bitwy. Na szczęście walczące stwory były bardzie zainteresowane sobą nawzajem niż oddalającą się grupkę ludzi. Z przodu, niczym klin, jechali najemnicy razem z Mablungiem jako przewodnikiem. Zajmowali się rozbijaniem grup, których nie można było ominąć. Martin i Varl jechali w środku po obu stronach kapłana. Dobijali tych, którzy uniknęli stratowania, prowadzili jucznego wierzchowca oraz asekurowali Odo by koń nie zrzucił go z siodła. Ostatni jechał Gotfryd. Dzięki pomocy krasnoluda i własnej kuszy utrudniał niektórym zwierzoludziom wszczęcie pościgu, zabijając je celnie posłanymi pociskami. W ciągu kilkunastu minut poganiania koni i omijania walczących grupek w końcu zostawili za sobą pole bitwy. Mieli dużo szczęścia, że nikt tak naprawdę nie próbował ich zatrzymać oraz, że żadnego nie trafiła zbłąkana strzała. Zawsze jednak mogło być lepiej, bowiem kilka z czworonożnych zwierzoludzi uniknęło bełtów Gotfryda. Przynajmniej osiem z tych stworzeń ruszyło za nimi. Drużyna wypadła spomiędzy drzew na ścieżkę i rozluźniła szyk. Popędzali teraz konie do galopu. Nawet ten juczny, popędzany strachem wydłużył szyję i nie odstawał tak bardzo od większych braci. Istniało jednak zagrożenie, że może pogubić cały ekwipunek potrzebny do przeżycia w tej głuszy. Gory powoli zostawały w tyle, ale nadal nieustępliwie za nimi podążały. Na pyskach i bokach wierzchowców pojawiła się piana. Delikatne rzężenie jakie wydawały nie napawało optymizmem. Wyglądało na to, że nie da się uniknąć walki. Zedelin z trudem powstrzymał krasnoluda przed zeskoczeniem na ziemie.
- Widzę domostwo! – krzyknął uradowany elf. Rzeczywiście przy drodze dało się zauważyć jakąś drewnianą palisadę, otaczającą pokryte strzechą zabudowania. W otwartej bramie stała trójka mężczyzn i dokładnie przyglądała się nadjeżdżającym. Pokazywali im by jak najszybciej wjechali do środka . W rękach dzierżyli kuszę. Gdy tylko ostatni wierzchowiec przekroczył bramę, jeden z nich wrzasnął.
- Zamykać! Szybciej, do licha!
Podniósł broń do ramienia i wycelował w prowadzące zwierze. Bełt wbił się głęboko w jego ciało, które straciło równowagę i runęło jak długie. Truchło zostało stratowane przez swoich towarzyszy. Włócznie i strzały wbiły się tuż koło stopy strzelca, na chwilę przed zamknięciem bramy. Bestie przez jakiś czas waliły w drewniane wrota, ale podtrzymująca je od tyłu belka była wytrzymała. Drużyna, ciężko oddychając, zeszła z koni. Mężczyzna, który najwyraźniej zarządzał tym całym miejscem był słusznej postury, miał obwisły brzuch i lekką siwiznę, ale po twarzy można było poznać, że sporo w swoim życiu przeżył. Przez prawy policzek i oko przebiegała szeroka szrama, nadająca mu dodatkowego charakteru. Pozostała dwójka wyglądała niemal identycznie. Wysocy, silni i podobni do siebie niczym dwie krople wody.
- Mieliście szczęście, że akurat byliśmy z rodziną w obejściu. Co za parszywe licho zmusiło waszą kompanie do podróży poprzez lasu Drakwald w tych paskudnych czasach? – spytał mężczyzna, kładąc kuszę na ramieniu. Jego synowie już zajmowali się zmęczonymi końmi, prowadząc je razem z najemnikami do zagrody i przykrywając derką by się nie przeziębiły.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 31-03-2011, 10:46   #222
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Ucieczka przez las nie należała do łatwych. Szczególnie dla Varla, który zbyt dobrze konno nie jeździł, a dodatkowo musiał cały czas uważać na jadącego obok, przywiązanego do wierzchowca, ślepego kapłana. Całej sprawy nie ułatwiały walczące naokoło potwory. Sigmarze, Ulryku! Strzeżcie nas, swoich wiernych wyznawców przed tymi plugastwami - modlił się w myślach ostlandczyk, gdy starał się tak manewrować koniem pomiędzy drzewami, aby unikać potężnych, ciemnych sylwetek. Orki i zwierzoludzie, były tak zajęte wyrzynaniem się nawzajem, że niemalże nie zwracały uwagi na przecinających pole walki jeźdźców. Te, które jednak wykazały pewne zainteresowanie były szybko eliminowane przez celnie posłane pociski z kusz i łuków.

Droga na jaką wjechali, pozwalała rozwinąć większą prędkość, szczególnie, że za nimi spomiędzy drzew wyskoczyło kilka rogatych sylwetek i wymachując bronią, rzuciło się w pogoń. Varl, wciąż trzymając za uzdę wierzchowca kapłana miał nadzieję, że ujdzie z tego z życiem. Obiecywał sobie, że w wolnej chwili opanuje trudną sztukę jeździectwa, gdyż jak przekonał się na własnej skórze, była ona czasami niezwykle przydatna.

Zbawieniem z niezwykle trudnej i niewesołej sytuacji, okazał się zajazd, jaki, po jakimś czasie wypatrzył jadący na przedzie elf. Zwierzoludzie nie ustawali w pogoni, a konie wykazywały już oznaki zmęczenia. Przy palisadzie stało trzech ludzi uzbrojonych w kusze i to oni przyszli uciekającym z odsieczą. Varl słyszał ryk śmiertelnie ranionych gorów, gdy wjeżdżali przez bramę na dziedziniec. Flisak zsunął się z konia i przyglądnął trzem mężczyznom. Na pierwszy rzut oka widać było, że to ojciec i dwóch synów. Wszyscy trzej byli do siebie uderzająco podobni.
- Dzięki niech Wam będą - odpowiedział najstarszemu z nich. - Niech Wam bogowie wynagrodzą. Z tym oto kapłanem jedziemy, eskortę dla ślepego stanowiąc. Wpadliśmy między walczących orków i zwierzoludzi. Część z nich za nami pognała...

Nie chciał do końca zdradzać celu ich misji, jednak zbytnio z prawdą się nie minął. Teraz nie było czasu na rozmowy, słychać było zwierzoludzi rąbiących toporami wrota.
- Dajcie jaką broń. Trzeba ochydztwo wystrzelać nim się do środka wedrze!
 
xeper jest offline  
Stary 31-03-2011, 18:05   #223
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jak to romantycznie się słyszy - galop przez gęsty las, ze stworą warczących, wyjących i rzucających wyzwiskami i kamieniami stworów postępujących za człowiekiem krok w krok. W opowieściach brzmi to ekscytująco, szczególnie gdy człowiek siedzi sobie spokojnie przy kominku, z kuflem piwa w dłoni, a bard wyśpiewuje pieśni ku chwale bohaterów. Ze względów taktycznych zwykle zmienia zakończenie i nie opisuje losu tych, co trafili w łapy stworów zamieszkujących Drakwald czy inne ponure, podobne mu lasy

Poganiający wierzchowca Gotfryd jakoś romatyzmu ani uniesienia nie odczuwał. Bardziej myślał o tym, by utrzymać się na grzbiecie rumaka, niż o tym, co będzie opowiadać kmiotkom po gospodach. Jeśli akurat uda mu się przeżyć.
To, że kilka stworów poznało siłę jego kuszy, że akurat parę z nich trafiło na bardziej interesującego przeciwnika - to było pocieszające, ale nie do końca. Drakwald był tak pełen różnych dziwów, że zniknięcie kilku z nich nic nie mogło zmienić w sytuacji ogólnej. Dla pechowego podróżnika i tak zostawało jeszcze dosyć, by sprawić mu kłopoty.

Kolejny strzał, skwitowany przeciągłym skowytem i znowu uderzenie piętami w boki wierzchowca i pogoń za kompanami.
Zauważona przez Mablunga zagroda mogła stanowić jakieś miejsce, gdzie mogliby stawić opór zwierzoludziom czy innym stworom. Byleby tylko zdążyć zamknąć bramę...

- W złe towarzystwo się przez przypadek wplątaliśmy - Gotfryd potwierdził słowa Varla. - Naskoczyli na nas w lesie. Dobrze, że jakieś inne plemię się przyplątało i pewnie o to im poszło, którzy mają się z nami zabawić.
- Bełtów parę dajcie, jeśli macie w zapasie
- dodał. - to wytępmy to plugastwo nim bramę zepsują. Potem dokładniej opowiemy o tym, co się tam stało.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-04-2011, 00:51   #224
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
To był zdecydowanie dobry wybór. Ratować kapłana i uciekać. Z pewnością spora część szlachty miałaby inne zdanie, zwłaszcza starszej już nie mogącej walczyć. Chwalebna walka do końca miała swoich zwolenników i przemawiała do młodego umysłu czarodzieja. Z drugiej strony wiedział, że jego ojciec oraz dwóch nauczycieli szermierki zabiłoby go ponownie gdyby walczył za bezsensowną chwałę.

Problematyczne było utrzymanie się na koniu przy takiej prędkości. Dawne, bardzo dawne nauki nie pomagały. Na szczęście koń ochoczo współpracował w ucieczce i biegł bez potrzeby popędzania.
Przy tak szaleńczym tempie sprawność bestii budziła prawdziwy podziw. Jakim cudem te stwory mogły biec tak szybko jak ich wierzchowce?

Będąc za bezpiecznym murem odpoczywał siedząc w siodle. O celach zdecydował się nie mówić, w końcu inni już powiedzieli.
-Ja strzelcem jestem w najlepszym wypadku miernym, kuszy nie mam i nie wiem czy jest tu dość by nas wszystkich uzbroić. Zresztą jestem pewien, że dacie radę wystrzelać ten pomiot zanim uszkodzi wrota. Sugeruje wybić wszystkie kreatury. Jeżeli któraś przeżyje może zawiadomić inne stwory i znajdziemy się w potrzasku. Sprawdzę co z ojcem Odo.
Najpierw zajął się za odwiązywanie go od konia. Później będzie można sprawdzić czy żyje. Medycy potrafią szukać pulsu, on sam nie miał pojęcia jak to zrobić, za to sprawdzić czy ktoś oddycha każdy głupi potrafi. Najtrudniejsze będzie sprawdzenie czy nie jest pod wpływem uroku. To było w jego kompetencjach tylko nie bardzo wiedział jak dokładnie to zrobić.
 
Matyjasz jest offline  
Stary 11-04-2011, 21:11   #225
 
Ghosd's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghosd nie jest za bardzo znanyGhosd nie jest za bardzo znanyGhosd nie jest za bardzo znanyGhosd nie jest za bardzo znany
Krasnolud czuł się okropnie jadąc wierzchem, ciągle trzęsie, ledwo mógł się utrzymać, do tego wymachiwanie toporem na pobliskie stwory. Jednakże to była pestka.

Gnordi nie mógł się pogodzić z tym, że uciekł, jakaż by to była piękna śmierć! Umrzeć na polu bitwy pełnym plugastwa, krwi i szczęku oręża! Wiedział jednak, że to nie była jego bitwa. Gorszą okazała się świadomość, że stchórzył, uczucie, które niesamowicie gryzło Zabójce, wtapiało szpony w jego świadomość, przepełniało cały ogarnizm nieodpartym zimnem, jak w gorączce. Z drugiej jednak strony powodowało jeszcze większy gniew, którego upust, na całe szczęście, był w zasięgu topora. Otóż brzydka, wykrzywiona twarz orka biegnącego nieopodal stała się, według Gnordiego, o wiele piękniejsza z ziejącym otworem przebiegającym przez niemal cały obwód głowy.

Kiedy ubiegli z pola bitwy, kiedy uciekali przed nieuchronnie zbliżającą się pogonią, kiedy krasnolud postanowił, że zeskoczy z konia i posieka ryczących, rozwścieczonych niemiłosiernie zwierzoludzi, a następnie sam umrze w fontannie własnej posoki okazało się, że nie wiadomo jak i kiedy, znaleźli się na podwórzu gospody. Gnordi istotnie zeskoczył z konia i rzucił się w stronę nadbiegających gorów, jednak brama przed nim zamknęła się z impetem i mógł tylko posłać w powietrze parę przekleństw.

Jest roztrzęsiony, szał bitewny nie może z niego zejść podsycany okropną świadomością klęski. Widział jak przez mgłę... jednak po dłuższej chwili biegania w kółko ogarnęła go fala nieodpartego zmęczenia, musiał usiąść i spokojnie przestudiować sytuację. Byli w bezpiecznym miejscu, gospodarz okazał się twardym chłopem, pomógł im.

Pozostała kwestia kapłana, Martin stał nad nim próbując się skupić, by zapewne obudzić kaznodzieję. Gnordi nie miał pojęcia co ze sobą zrobić, więc po prostu podszedł do towarzyszy i spytał:
-I... co z nim?
 
Ghosd jest offline  
Stary 17-04-2011, 20:35   #226
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Dokładniej przyjrzał się kapłanowi korzystając z zwyczajnych zmysłów.
-Szczerze powiedziawszy to nie wiem.-Wzruszył ramionami- Mogę tylko zgadywać z pewnym prawdopodobieństwem. Obstawiam dwie hipotezy. Albo nasz niespodziewany gość rzucił na niego zaklęcie i jest pod jego wpływem, albo on sam wprawił się w taki stan. Jest wybranym przez Ulryka i kto dokładnie wie jakie zdolności otrzymał. Tak czy inaczej sądzę, że magia. Przejdzie mu. Gdyby urok miałby go skrzywdzić pewnie już by to zrobił, a każde zaklęcie ma swój kres. Możemy go położyć w jakimś wygodnym miejscu i tyle.
 
Matyjasz jest offline  
Stary 25-04-2011, 01:10   #227
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
O wytrzymałość bramy, czy palisady otaczającej domostwo nie trzeba się było martwić. Stwory poryczały trochę, pokopały kopytami w ziemię i oddaliły się. Wkrótce jedyne co było słychać to dalej trwająca bitwa pomiędzy plemionami. Brzmiało jakby szybko nie miała się skończyć.
Gospodarz gwizdnął przeciągle, słysząc historię kompani.
- Wygląda na to, że trafiliście między młot a kowadło. Dziękować trza Veerenie, że nie ucierpieliście zbytnio – skomentował. – Zwą mnie Wolfgang Laude. Widzi mi się, że szybko nie będziecie mogli wyruszyć w dalszą drogę. Konie muszą odsapnąć godzinę czy dwie, by nie padły wam na trakcie no i chronić wielebnego w takich warunkach znacznie bardziej utrudnione. Nigdy nie wiadomo gdzie pałętają się maruderzy tych pokracznych stworów. Chętnie z żoną ugościmy was przez ten czas. Za darmo. Dawno nie widzieliśmy innych ludzi poza nami. Miło było by się dowiedzieć jakichś wieści, ze świata.
Wyglądało na to, że Wolfgang ma rację. Odgłosy walki rozbrzmiewały w kilku miejscach, a konie były wyczerpane, szczególnie ten juczny, który nie przywykł do takiego galopu.

Zabudowania nie były duże, ale z łatwością pomieściły drużynę. Na podjeździe zmieściło by się kilka wozów, na tyle stajni znajdował się wychodek. Sama karczma składała się z parteru i piętra. Niemal na wprost wejścia, znajdowały się solidne, dębowe drzwi. Zgodnie ze słowami Wolfganga prowadziły one do piwniczki, która służyła jako spiżarnia i prywatna wędzarnia. Na parterze oprócz sporej wspólnej sali, znajdowały się pokoje gospodarzy, piętro zaś było zapełnione małymi pokojami, wzdłuż wąskiego korytarza. Wszystko wyglądało na wytrzymałe i zadbane. Tam właśnie umieszczono śpiącego kapłana.
Sam Wolfgang był niezwykłą gadułą. Poczęstował gości piwem, kiepskim ale zawsze coś. Oprócz tego zaoferował placki, w smaku nawet przypominające chleb. Ponoć nauczył się je piec, kiedy wędrował po południowych terenach Imperium. Były niezwykle pożywne i trzymały świeżość dłużej niż zwykły bochenek. Wraz z pikantnym sosem mogłyby nasycić niejednego głodomora, ale co to byłby za gospodarz, gdyby nie dorzucił jeszcze półmiska pełnego wędzonych szyn, kiełbas i mięsiw. We wszystkim pomagała mu żona, drobna i milcząca kobieta ale o miłym wyrazie twarzy, na której rzadko gościło coś innego niż uśmiech. Mogło by się zdawać, że byli swoim całkowitym przeciwieństwem, ale kochali się.
Wolfgang jest weteranem, służył zarówno w armii Middenlandu, jak też jako najemnik w najdalszych zakątkach Imperium i poza nim. Synowie, bliźniaki, także wędrowali razem z nim. Pochodzili z poprzedniego związku. Kiedy ich matka zmarła na zarazę, zaczęli podróżować razem z ojcem, gromadząc dobytek i wojenne rany. Kiedy poznał jego drugą żonę, postanowił osiąść gdzieś i wieść spokojne życie. Majątek wydał na budowę tej karczmy, która stanowiła idealne miejsce wypoczynku dla strudzonych wędrowców. Tak naprawdę wybrał te tereny, ponieważ uzależnił się od adrenaliny i ciągłego życia w stresie. Tego i mnóstwa innych historii dowiedzieli się bohaterowie w trakcie ciągłym rozmów, odpowiadając na pytania o wielki świat i los Imperium, gdyż nawet tutaj dotarły wieści o niszczycielskiej burzy.
Co się zaś tyczy orków i zwierzoludzi, to ponoć toczą oni takie potyczki już od przeszło dwóch tygodni, codziennie. Wypłoszyli cała zwierzynę z okolic. Wolfgang oszacował po śladach, że okoliczne plemiona połączyły się by przejąć swoistą hegemonię w tych lasach. Do plemion zwierzoludzi dołączyły całe gromady nowych członków, którzy zapewne zdezerterowali z armii Archeona albo uciekli obławie wojsk imperatora czy księcia-elektora. Najciekawszym było to, że zwierzołaki zaczęły także walczyć między sobą. Synowie odnaleźli na polowaniu ciało bestigora z olbrzymimi rogami, rozpłatanym gardłem i odgryzionymi kawałkami mięsa. Zaczynał już gnić. Mablunga niezwykle zaciekawiła ta opowieść. Tak mijał czas, a odgłosy walki powoli przymierały. Jako, że zbliżał się czas obiadu, gospodarz przekonywał by zostali jeszcze trochę i posilili się przed dalszą podróżą. Po wielu naleganiach udało mu się ich przekonać. Wszyscy zasiedli do stołu.

Kapłan spał cały czas doglądany przez żonę gospodarza i Martina. Wszystko wyglądało w porządku, ale jego ciało zaczynało się powoli rozgrzewać. Na czoło wystąpił pot. Czarodziej poprosił o wodę, kawałek materiału i odrobinę ziół leczniczych. Przy pomocy elfa przygotował napar i położył nasączoną nim szmatę na czole Odo. Ulrykowiec cały czas powtarzał coś pod nosem, ale nawet elf słyszący szelest owadów w trawie nie potrafił rozpoznać poszczególnych słów. Jego stan w końcu się unormował, ale dziwny sen był niepokojący. Co zrobią jeżeli w ogóle się nie obudzi? Jak odnajdą grobowiec i wykonają swoją misję?

Poza palisadą, w gęstwinie był mały pagórek. Powoli gromadziły się na nim potwory lasu Drakwald. Większość była ranna, ale krwiste oczy nie wyrażały zmęczenie czy bólu. Chciały śmierci, więcej śmierci niż dostarczono im tego dnia. Przewodził im potężny zwierzoludź o wyglądzie kozła. Przez tors biegła mu zakrwawiona rana i brakowało mu fragmentu rogu, ale aura jaką emanował, pozwalała mu bez problemu narzucić zwierzchnią władzę nad pozostałymi bestiami. Kiedy wszystkie klany pozostałe po potyczce zebrały się, odwrócił się do nich i wydał potężny ryk, który momentalnie został pochwycony przez pozostałych. Jego ręce wystrzeliły do góry. W jednej dzierżył olbrzymi, topór o podwójnym ostrzu, a w drugiej odciętą głowę swojego oponenta, obrzydliwego czarnego orka. Kiedy znowu zapadła cisza wskazał toporem na zabudowania, a potem przeciągnął kciukiem po własnej szyi. Wojownicy ruszyli.

Drużyna kończyła właśnie jedzenie pysznego pieczonego schabu, gdy nagle usłyszeli odgłosy wielu gardeł. Dobiegały z bliska, nie mogły należeć do walczących. Gospodarz wraz z synami zerwali się z miejsca i ruszyli do bramy. W rękach dzierżyli już przygotowane kuszę. Wolfgang wyjrzał przez małe okienko w bramie i zaklął szpetnie.
- To te przeklęte zwierzobestie. Nigdy nie widziałem ich aż tylu w tej okolicy – wysyczał odwracając się w stronę drużyny, która wybiegła zaraz za nim. Zmienił ton na bardziej stanowczy i zwrócił się do swoich synów. – Damian, Kosma brać mi za wóz i przystawiać do bramy. Wygląda na to, że szykują się do ataku.
Tymczasem na górze, kapłan znowu miał gorączkę. Oddychał płytko i urwanie, jakby coś blokowało mu dopływ tlenu. Powtarzał coś ciągle coraz szybciej i głośniej a było to jedno słowo, zrozumiałe dla każdego:
- Uciekajcie…
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 25-04-2011, 20:32   #228
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przyjemnie było znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu. Przynajmniej na takie wyglądały zabudowania zajazdu. Potwory zapewne doszły do tego samego wniosku, bowiem po paru nieudanych próbach sforsowania ogrodzenia odsunęły się i popędziły w stronę, skąd dochodziły odgłosy walki. Najwyraźniej wolały mieć do czynienia z przeciwnikiem, od którego nie dzieli ich żaden mur i którego łatwiej złapać za gardło lub zdzielić w łeb.
Gotfryd przez moment jeszcze obserwował odchodzące potwory (a nuż coś strzeliłoby im do głupich łbów i zechciałyby wrócić), a gdy zniknęły w lesie i nie wynurzyły się na powrót, odetchnął z pewną ulgą.
- Gotfryd Zedelin - przedstawił się.

Pierwsze co musiał zrobić to zająć się wierzchowcem. W końcu to dzięki niemu uniósł całą głowę (lub w ogóle uniósł), zatem trzeba było o niego odpowiednio zadbać. Dopiero gdy koń wytarty i napojony zanurzył pysk w pełnym obroku żłobie, wtedy i Gotfryd mógł nieco odpocząć.

Nawet nie musiał zbyt wiele się wysilać, by przy stole trwała ożywiona dyskusja. Gospodarz był na tyle rozmownym człekiem, że wystarczyło w odpowiednich mówić 'tak', 'nie' lub zadać odpowiednie pytanie, by móc zająć się jedzeniem.
Czy Wolfgang dobrze zrobił, budując zajazd w takim właśnie miejscu? Dla podróżnych z pewnością tak. A dla właściciela? Był to w sumie dość ryzykowny interes, jako że sąsiedzi nie należeli do najmilszych.
Ale na razie poszli sobie i można było przez jakiś czas nie zawracać sobie nimi głowy.

Chwila przerwy nie trwała tak długo, jak by sobie tego Gotfryd życzył. Tłum zwierzołaków ruszył na zajazd i mogło się to niedobrze skończyć. W dodatku to ostrzeżenie, wygłoszone przez kapłana...
Czy czcigodny ojciec miał na myśli ich dobro? A może była to pułapka, zastawiona przez któregoś z bogów Chaosu, chcącego wywabić ich z bezpiecznego schronienia?
Gotfryd nie wiedział, która z wersji jest prawidłowa, no bo skąd. I nie było szansy, by się dowiedzieć.
- Mablungu? Martinie? On może mówić prawdę?
Równocześnie jednak zaczął reagować tak, jakby ostrzeżenie było prawdą. Może rzeczywiście powinni posłuchać rady ślepca?
- Szykować konie! - wydał polecenie. - Jest tu jakieś drugie wyjście? - zwrócił się do Wolfganga. - Jeśli jest ich za dużo nie damy rady obronić zajazdu.
 
Kerm jest offline  
Stary 28-04-2011, 10:19   #229
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Na szczęście zwierzoludzie, którzy dopadli do bramy zajazdu, po kilku chwilach zrezygnowali ze szturmowania budynku i ogarnięci żądzą krwi, pognali z powrotem w kierunku toczącej się w lasach walki. Nastał spokój, który postanowiono wykorzystać na odpoczynek i posilenie się. Konie zostały odprowadzone do stajni, wciąż nieprzytomnym kapłanem zajęła się żona gadatliwego właściciela, a on sam zaprosił pozostałych do stołu.

Opowieściom nie było końca. A opowiadał właściwie tylko Wolfgang, nie pozwalając nikomu dojść do słowa. Jedyne co Varl zdołał powiedzieć, to przedstawić się i podziękować za gościnę. Potem karczmarz zaczął mówić o sobie, rodzinie, starych czasach, służbie w wojsku, okolicy, niepokojach w dzisiejszych czasach i Ranald wie o czym jeszcze... Opowieści, aby się nie nudziły, okraszone zostały sowitą porcją trunków w postaci piwa i pokaźnymi półmiskami z ciepłą strawą. Głodny Varl zajmował się głównie jedzeniem, słowa Wolfganga puszczał mimo uszu, wyłapując tylko co istotniejsze lub ciekawsze informacje. Jak chociażby ta o walkach między orkami i zwierzoludźmi, że trwają już długo a liczebność i siła poszczególnych plemion nie słabnie.

Posiłek dobiegał końca, podobnie jak nieustające odgłosy toczącej się na zewnątrz potyczki. Ryki i wrzaski cichły, zamierał szczęk broni. Może dadzą sobie spokój, pomyślał Varl, gdy poszedł zorientować się co dzieje się z kapłanem. A nie działo się dobrze. Wciąż był nieprzytomny, mimo iż otoczono go troskliwą opieką. Powodzenie ich misji wisiało na włosku. Przecież bez wskazówek ślepego starca nie będą w stanie odnaleźć grobowca. Meusmann stał w progu pokoju, w którym spoczywał starzec i zastanawiał się co powinni teraz zrobić. Jego rozmyślania zostały brutalnie przerwane przez ryki i hałasy dochodzące z bezpośredniej bliskości karczmy. Wyglądało na to, że bestie znalazły sobie nowy cel. Odwrócił się na pięcie i pognał sprawdzić co się dzieje. Już w biegu usłyszał wypowiedziane przez kapłana słowo „uciekajcie...”.

- Nie zastawiajcie bramy! - krzyknął do braci, już zbierających się do wykonania polecenia ojca. - Lepiej zaprzęgajcie ten wóz, trzeba się stąd wynosić!
 
xeper jest offline  
Stary 01-05-2011, 13:30   #230
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Z niepokojem wysłuchał wieści o ucieczce goniących ich bestii.
-Oby ich grupa przegrała bo inaczej mogą wrócić w większej ilości.
Jednak na szczęście nic takiego się nie wydarzyło a ich pobyt był spokojny. Oraz owocny, nie można przeceniać odpoczynku i strawy. Zresztą nawet jeżeli chcieliby wyruszyć to i tak nie mogli z powodu kapłana.
Ich przewodnik jak nie chciał się obudzić tak nie chciał co gorsza zaczął gorączkować i coś mamrotać przez sen. To podważało wstępną hipotezę rzucenia na niego uroku i pozwalało przypuszczać proroczy sen. Choć brakowało dowodów, prorocza wizja powinna przyciągnąć duże ilości błękitnego wiatru magii. O ile magia stosowana przez kapłanów działa na tej samej zasadzie, ogólna teoria zakłada, że tak. Także mógł majaczyć z powodu gorączki.

W końcu on sam okazał się prorokiem gdy zwierzoludzie wrócili w sporej sile. Gospodarze zaczęli wznosić umacniać bramę a reszta przygotowywała się do walki, on sam przygotowywał się do zdradzenia swej profesji czarodzieja. Nie żeby twierdzenie, że jest szlachcicem byłe kłamstwem, nie było pełną prawdą.

Całą krzątaninę zakłócił Odo swoim wezwaniem do ucieczki. Wciąż będąc zaskoczonym na pytanie Gotfryda zaczął odpowiadać mechanicznie.
-Jest jasnowidzem więc oczywiście, że może przeżywać wizję. Nawet jeżeli kilka minut wcześniej jej nie przeżywał. Niewiadoma jest interpretacja nawet tak prostego przekazu. Słynny spór magistrów Gerharda i Ludwika dotyczący świadomości śniącego do dziś nie jest rozstrzygnięty. Nie wiemy czy to wezwanie ma służyć tylko i wyłącznie wypełnieniu zobaczonej wizji, jeżeli śniący nie jest świadomy. Wtedy przyszłość zobaczona nie musi być dla nas korzystna więc odpowiednie byłoby zachowanie wbrew przepowiedni. Czy jest to świadome ostrzeżenie i powinniśmy uciekać, czego nie można zlekceważyć.
Zdając sobie sprawę z nieprzydatności dyskusji akademickiej w warunkach zagrożenia życia wszedł na podwyższenie przy bramie i wyjrzał za ostrokół.
-Ale nie trzeba być prorokiem by wiedzieć, że o ile nie uciekniemy to czeka nas strasznie krwawa i bardzo trudna walka. Lepiej wiejmy.
 
Matyjasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172